Shari[Okolice Shari] Zapach żelaza

Shari jest jedynym królestwem rządzonym od pokoleń wyłącznie przez kobiety. Jego potęga tkwi w rozległych terenach rolniczych na zachodzie. Dzięki dobremu gospodarowaniu żyznych ziem, Shari ciągle przeżywa rozkwit ekonomiczny. Do tej pory królowe stawiały główny nacisk na gospodarkę, jednak obecna królowa zajmuje się również kwestią militarną królestwa - rozpoczęła rozbudowę muru obronnego wokół miasta i fosy wokół dworu. Rozpoczęto również ulepszanie armii, stawiając nie tylko na jej liczebność, ale na poszerzenie jej specjalizacji.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

[Okolice Shari] Zapach żelaza

Post autor: Jorge »

        Od wydarzeń w Trytonii minęło już całkiem sporo czasu - szermierz zdołał już zalizać rany na sercu i wrócić do swoich obowiązków, jednak od kiedy wysłano go z misją do Rubidii minęło już kilka miesięcy, a on nadal nie wracał do Valladonu. Nie była to oczywiście kwestia tego, że czuł przed tym jakiś wewnętrzny opór czy wręcz miał realne powody, by tego nie czynić - po prostu potrzebował wolności. Dlatego podróżował od jednej siedziby Żurawi do drugiej, brał różne zadania, poselstwa, byle tylko nie musieć meldować się przed swymi przełożonymi. Ci zresztą nie kazali mu wracać do domu - póki nie działał na niekorzyść szkoły, mógł działać wedle własnego uznania.
        W Shari Carax był jedynie przejazdem - zabawił tu dwa dni, by wymienić wierzchowca i samemu wypocząć, bo już stanowczo zbyt wiele czasu spędził w siodle. Aż zaczął odczuwać specyficzny ból w przeciążonych stawach. Jednak wbrew zdrowemu rozsądkowi zamiast porządnie się wyspać poszedł do karczmy, gdzie pił i tańczył do białego rana - jego ciału się to może nie podobało, ale umysł był zachwycony, gdy mógł się na jedną noc zupełnie wyłączyć i zanurzyć w przyjemnych doznaniach… które następnego dnia zostały okupione bólem, mdłościami i suchością w gardle, ale co tam - raz się żyje, tylko raz jest się młodym. W imię tego można było poświęcić ten jeden dzień z życia.

        W dniu wyjazdu Carax wyglądał już jak na młodego arystokratę w podróży przystało. Ubrania miał nienaganne, czyste i wykonane z drogich materiałów, ale przy tym z pewnością wygodne. Koszula z zawiązaną pod szyją granatową chustą spiętą szpilką z czarnym oczkiem jednoznacznie określała, że nie jest to byle podróżnik, a elegant, który nawet na zakurzonych gościńcach już instynktownie ubiera się tak, by pokazać swój status. Płaszcz miał jednak praktyczny, wygodny - z rozcięciami po bokach jak i z tyłu, dzięki czemu mógł zarówno dosiąść konia, jak również nosić szablę przypiętą pod spodem i móc ją łatwo dosięgnąć. Do drogi nadawały się również jego buty z odrobinę wyższym niż typowo obcasem, dzięki któremu noga dobrze trzymała się strzemienia. Pedantycznie ogolone oblicze i należycie ułożone krótkie włosy, które trzeba było często strzyc, aby nie wyglądać na zaniedbanego, dopełniały wizerunku Caraxa, którym zdobywał on serca niewiast i szacunek bądź też zawiść mężczyzn, którzy wiedzieli, że na większości pól nie mieli szans się z nim mierzyć. Nieliczni, owszem, próbowali, lecz szybko byli zmuszeni zweryfikować swoją potrzebę dominacji.
        Jorge był przekonany, że właśnie z tego typu osobą ma do czynienia. Już jakiś czas temu zwrócił uwagę na mężczyznę, który mu się przyglądał. Arystokrata nie udawał, że tego nie widzi, wręcz przeciwnie - bezczelnie odwzajemniał spojrzenia nieznajomego i czekał, co też z tego wyniknie. Dostrzegł, że ma do czynienia z kimś doświadczonym w walce, świadczyła o tym jego sylwetka oraz łatwość, z jaką poruszał się w pancerzu, który składał się z elementów kolczych, jak i płytowych, biorąc to co najlepsze z obu rodzajów zbroi. Symbol wyszyty na ramieniu jego kurtki był dla szermierza znajomy, lecz póki co nie potrafił go on do niczego przypasować. Czaszka z różą… "Już to widziałem", powtarzał w myślach Carax, "I to na pewno gdzieś w Valladonie... Co to za przeklęty symbol?".
        Jorge tak mocno zagłębił się w swoich rozważaniach iż przeoczył moment, gdy nieznajomy odłączył się od swoich towarzyszy i zaczął iść w jego stronę. Gdyby jednak jegomość miał w stosunku do niego wrogie zamiary, byłby w stanie zareagować, to była kwestia tylko chwili nieuwagi, która niczego by nie przekreśliła. Zbrojny jednak miał pokojowe zamiary, to było widać po spojrzeniu, po sposobie w jaki się poruszał. No i raczej nikt, kto chce ci zaszkodzić, nie zaczyna rozmowy od ukłonu.
        - Jesteście, panie, fechtmistrzem Żurawi? - upewnił się, na co Jorge zareagował odruchowo spuszczając wzrok na swoją szablę. No tak, niejednokrotnie już go zdradziła, ale przecież właśnie po to się z nią obnosił. Poczuł zresztą pewne zadowolenie płynące z tego, żę był rozpoznawalny.
        - W istocie - zgodził się więc trochę nonszalanckim tonem.
        - Panie, jestem Hans Gardia, strażnik prawa z Valladonu...
        - Jorge Carax - przerwał mu arystokrata, by te grzeczności mieć już za sobą, bo przecież widać było, że pan Gardia podszedł do niego w konkretnej sprawie.
        - Sir - zreflektował się momentalnie łowca. - Ścigamy dwóch obywateli Valladonu, niejakich braci Gemelli, którzy ścigani są za wielokrotne morderstwo, mamy zaprowadzić ich przed oblicze sprawiedliwości. Słyszeliście o takowych delikwentach w okolicy?
        Carax wyraźnie zamyślił się nad odpowiedzią. Rzucone przez Hansa nazwisko nie było mu obce i na pewno wcześniej obiło mu się o uszy, nie przywiązywał jednak do niego wtedy wagi i teraz nie umiał przypomnieć sobie skąd je kojarzy. O sprawie już w ogóle nie słyszał, gdyż dawno już nie było go w Valladonie. Zaczął więc dopytywać o szczegóły, zauważył jednak, że Gardia udzielał skąpych i oszczędnych odpowiedzi, ale nie można było mu się dziwić. Jego dyskrecja jednak i tak na niewiele się zdała, gdyż zamiast Caraxa odpowiedział mu podsłuchujący ich gość oberży.
        - A widziałem takich, co by pasowali do opisu - oświadczył z dumą. - Wczoraj takich trzech narobiło zamieszania w jednej knajpie, pobili gości i uciekli bez płacenia! I na dodatek mieli jakieś dzikie zwierzę bez kagańca, ponoć pokąsało kilka osób. Ale nie ma ich już w mieście, ludzie widzieli, jak przekraczali północną bramę...
        - Ruszamy! - zawołał w tym momencie Gardia do swoich ludzi, którzy poderwali się z miejsc jakby ktoś ubódł ich szpilką w czułe miejsce. O dziwo to samo uczynił Carax, a gdy Hans posłał mu pytające spojrzenie, fechtmistrz zaśmiał się w typowy dla siebie sposób wyrażający bezgraniczną pewność siebie.
        - Jadę z wami - oświadczył. - Nie pogardzicie chyba moim wsparciem, prawda? Z pewnością wszak wiecie, że fechtmistrz Żurawi to nie pierwszy lepszy rębajło.
        Widać było, że Gardia wahał się nad odpowiedzią - pewnie z jednej strony nie chciał brać sobie na głowę cywila, który tylko by zawadzał, a z drugiej jednak strony tyle słyszał o wychowankach szkoły Muero...
        - Zgoda - oświadczył w końcu. Jorge nie brał pod uwagę innej możliwości - jak zawsze mocno wierzył we własny urok osobisty.

        Nie minęły dwa pacierze, gdy grupa zbrojnych wyjechała galopem przez wskazaną im przez mieszkańca miasta północną bramę - ponoć to w tym kierunku udali się uciekinierzy. Tempo pogoni było solidne, gdyż nie mogli dać mordercom zbiec - z tego, co wspomniał Gardia, tych dwoje rozbroiło już jeden podobny im oddział, dlatego należało działać szybko i zdecydowanie, by ograniczyć do minimum liczbę potencjalnych ofiar. Carax otrzymał instrukcje, by nie rzucać się pierwszemu w wir walki, lecz gdyby do takowej doszło, dostał przyzwolenie na korzystanie ze wszelkich możliwych opcji obrony, włącznie z niehonorowym uśmierceniem przeciwnika. Zastanawiające było to jak Hans cały czas powtarzał, że to nie są zwykli ludzie i należy na nich uważać, bo są bardzo, ale to bardzo niebezpieczni. Jorge przeczuwał, że ukrywany jest przed nim jakiś bardzo istotny szczegół dotyczący całe sprawy (albo nawet kilka szczegółów), lecz na razie nie drążył tematu - był przekonany, że wszystko rozwiąże się w momencie konfrontacji.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

Kiedy bracia Gemelli opuszczali Shari, ich niedoszły towarzysz River zapewne był już po drugiej stronie kontynentu, zbierając wraz z Chibim nowy i wspanialszy skarb niż ten, który smok spalił w ciemnym zaułku podczas upojenia alkoholowego. Najwidoczniej uznał, że lepiej mu będzie bez nich, co jak sam podkreślał wyraźną niechęcią do jednego z wampirów, Fryderyka. Oczywiście głównym powodem waśni był jego ognisty temperament, za co Roderick, starszy bądź co bądź z braci, kiedy próbował mu przemówić do rozsądku został złajany i o mały włos nie spalony. Niemniej może to i lepiej. W końcu River miał swój świat, swoje problemy i marzenia. Po co dwa wampiry miałyby się mieszać w jego prywatne życie. Sami mieli swoje zmartwienia. Jednym z nich był kierunek podróży, który musieli określić jeszcze przed zapadnięciem zmroku, by nie musieć zasypiać pod gołym niebem bez wyraźnego powodu. Droga, którą szli, północny trakt z Shari prowadził ich wprost przez Równinę Andurii, ku majaczącym na jego końcu górom.

- Może zwiedzimy północne wybrzeże? - zaproponował Fryderyk, obracając w palcach naszyjnik z białym kosmykiem włosów brata. Szedł krok za nim, z dumnie podniesioną głową i patrzącymi w dal oczami, które zdawały się w obecnej chwili widzieć wszystko w kolorowych barwach. - Marzy mi się ujrzeć jakiś port, zasmakować soli w powietrzu i...
- I upić się jakąś rudowłosą prostytutką - dokończył z rozbawieniem na ustach Roderick, rzucając bratu pełny i szczery uśmiech. - Znam cię na wylot. Chcesz wrócić pod "Drewnianego Smoka", gdzie kilka lat temu zostawiłeś pewną szczególnie urodziwą pannę. O ile dobrze pamiętam uciekłeś przez okno, bo jej mąż dowiedział się gdzie jest i co wyprawia.
- A ty, nie zapominaj, stałeś wprost pod tym oknem i robiłeś za przyzwoitkę. Za co jestem ci w jakimś stopniu wdzięczny, ale swoją drogą wybrałem północ ze względu na to, że to daleko od Valladonu.

"Valladon", pomyślał Roderick, przywołując przed oczami twarze uczniów, wykładowców i zaprzyjaźnionych sąsiadów. Wampiry wiodły tam spokojny żywot popularnych nauczycieli, którzy otworzyli młodzieży świat medycyny. Liczne wykłady, uzupełnione wojskowym doświadczeniem i żywą prezentacją na własnych ciałach zapewne pomogły większości dzieciaków zostać lekarzami wojskowymi lub miejskimi uzdrowicielami. Szkoda tylko, że ich wygnano, a raczej, że pozwolili się wygnać. Zagłuszanie ich nauk to jedno, ale to, że czarami podpuszczono Rodericka to drugie. Wampir działał w amoku i choć mogło to figurować za usprawiedliwienie, starszy z rodzeństwa po prostu odpuścił. Nie miał siły na wdawanie się w spory z całym uniwersytetem, miastem i potężnym czarodziejem, który nie miał tyle odwagi, by samemu stawić im czoła...

- Siedmiu jeźdźców - powiedział nagle Fryderyk, wytrącając brata z rozmyślań i ruchem głowy wskazując na malutką chmurę pyłu, spływającą wzdłuż pagórka. - Przynajmniej czterech w żelaznych blachach.
- Łowcy - stwierdził biały wampir, stając obok niego i kładąc mu rękę na ramieniu. - Jedyni ludzie, którzy nigdy nie uczą się na błędach.
Lecz Fryderyk wzruszył tylko ramionami i obserwował jak siedmiu mężczyzn wpada na polanę, na której stali, a sześciu momentalnie ich okrąża. Jeden z łowców, o ile był łowcą, zatrzymał się na uboczu i póki co obserwował. Bracia dostrzegli, że jest elegancko ubrany i nosi jakąś szablę. Resztę zasłonił im rosły mężczyzna na potężnym ogierze w kolczatce na głowie i z insygnium dowódcy na rękawicach. Przez krótką chwilę mierzył obydwu badawczym spojrzeniem, po czym wyciągnął zwinięty rulon pergaminu i odczytał z niego treść listu gończego...
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Ogier Caraxa był niespokojny, nieustannie drobił w miejscu i szermierz musiał co chwilę ściągać mu wodze, by zwierzę nie wyrwało się do przodu. Arystokrata nie wiedział jeszcze, że to kwestia tego, że ma do czynienia z drapieżnikami, wampirami, co jego wierzchowiec podświadomie wyczuwał, a jeździec zrzucił wszystko na karb płochliwości zwierzęcia. Panowanie nad nim przychodziło mu całe szczęście bez większego trudu, robił to podświadomie, skupiony przede wszystkim na tym, co działo się na polanie.
        Ludzie Gardii otoczyli dwóch uciekinierów ciasnym kordonem, by ci nawet nie myśleli o ucieczce. Jorge miał problem by dobrze się im przyjrzeć - jeźdźcy na swych koniach skutecznie zasłaniali stojących na własnych nogach mężczyzn. Mimo to szermierzowi udało się spostrzec, że ma do czynienia z osobami nadzwyczaj eleganckimi jak na to, jaki ich obraz malował przed nim Hans. Oczywiście wiadomo, że pozory mogą mylić, lecz z tego co opowiedziano szermierzowi, powinno przed nim stać dwóch osiłków w podartych, pokrwawionych szatach i z obłędem w oczach - fraki i długie zadbane włosy nie pasowały do tego obrazu. Ten dysonans był pierwszą rysą, jaka pojawiła się na wizji stworzonej przez Gardię. Drugą było ich zachowanie - stali tak spokojnie, gdy banda uzbrojonych prześladowców wjechała na polanę, nie próbowali uciekać ani atakować. Szermierz zachodził w głowę co też może być tego powodem - zastanawiał się, czy jest to kwestia poddania się, czy też może mieli nad nimi taką przewagę, że ta chwila zwłoki poświęcona na wypełnienie protokołu nie stanowiła dla nich wielkiej różnicy. "Albo są niewinni i wierzą, że się wybronią", podpowiadał jeszcze nieustępliwy głos w głowie fechtmistrza. Jorge przygryzł wargę od środka. Nie lubił takich chwil, gdy to co widział nie zgadzało się z tym, co wiedział. Na razie nie reagował - słuchał i obserwował, powoli podprowadzając swego wierzchowca bliżej epicentrum wydarzeń. Jego spojrzeniu nie umknęło to jak Gardia łypnął na niego nieprzychylnie, jakby już na końcu języka miał kąśliwą uwagę "nie wtrącaj się". Niedoczekanie! Carax nie pojechał z nimi by obserwować sobie widowisko lecz po to by brać w nim udział.
        Niedbały gest ręką, który Gardia wykonał po odczytaniu listu gończego, sprawił, że wszyscy jego ludzie dobyli broni. Wszyscy. Nikt nie sięgnął po kajdany, po linę - każdy z nich trzymał w ręce broń. Jorge wyglądał na zaskoczonego, lecz to nie usadziło go w miejscu. Sam dobył szabli, czyniąc to tak szybko, jakby sam dostosowywał się do rozkazu dowódcy, lecz wcale nie taki był jego zamiar. Wolał mieć po prostu broń w ręce na wszelki wypadek, bo coraz mniej mu się ta sytuacja podobała. Gdy dwóch stojących za plecami braci Gemelli zbrojnych wzniosło ostrza do zadania ciosu, fechtmistrz od razu wychwycił ten ruch. Spiął konia piętami, wpadł między potencjalnych (gdyż miał już solidne wątpliwości czy nie został wprowadzony w błąd) zbrodniarzy a stróżów prawa. Dwoma błyskawicznymi ruchami szabli zbił ich miecze na boki, by nie zrobiły nikomu krzywdy.
        - Carax! - wezwał go zaraz ostrym głosem Gardia. Fechtmistrzowi nie umknął fakt, że nagle na bok poszły wszystkie honory, z jakimi zwracał się do niego wcześniej. - Miałeś się trzymać z boku!
        - Pochwycić - powiedział ze stanowczością Jorge, patrząc Hansowi w oczy z typowym dla siebie wyzwaniem i butą. - Takie słowa użyłeś w rozmowie ze mną. W przeczytanym przez ciebie liście również zostało ono użyte. A tymczasem widzę, że wolisz sprawy załatwić po swojemu - stalą!
        - To dla bezpieczeństwa - spróbował blefu Gardia, Carax jednak roześmiał mu się w twarz słysząc ten argument.
        - Zapomniałeś, co powiedziałem ci w karczmie. Moje umiejętności szermiercze są nie do przecenienia. Myślisz, że tak łatwo mnie oszukać? Że nie odróżnię wzniesienia miecza do gardy od tego do zadania ciosu?
        - To wampiry, Carax! - uniósł się ostatecznie Hans. - To nie są ludzie, to bestie!
        Jorge tylko na moment spuścił wzrok na braci Gemelli. Nie był specjalistą, nigdy w życiu nie spotkał osobiście prawdziwego wampira, ale czy te stworzenia nie powinny za dnia skrywać się w piwnicach i katakumbach, gdzie nie mogłoby dotknąć je światło dnia? Och, nieważne! Gardia go okłamał i to był w tym momencie najsilniejszy argument.
        - Miałeś jasne rozkazy. Nie ustąpię - powiedział z całą stanowczością szermierz spoglądając w oczy łowcy. Wyglądało na to, że takie przeciąganie liny sprawiało mu przyjemność.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

Słuchając tej krótkiej, acz treściwej wymiany zdań, bracia Gemelli popatrzyli po sobie z lekkim zdezorientowaniem i póki co postanowili się nie odzywać. W ich oczach szermierz kompletnie skomromitował się przed łowcami, rozbrajając dwóch z nich i kwestionując rozkazy ich kapitana. Czyżby naprawdę nie wiedział, jak oni postępują? To już nie był mały zakon podróżujących po świecie wojowników, którego członkowie brali zlecenie na wampira lub potwora i wyzwalali ludność. Teraz rozrośli się do kościelnej organizacji, walczącej z każdą odmianą zła za pomocą stali. A wampiry były na samym szczycie listy, ze względu na swoją nietuzinkową naturę i reputację krwiopijców. Dlatego nikt z ich rasy nie mógł liczyć na sprawiedliwy proces. Złapany wampir był torturowany i ćwiartowany, a skoro ich organizm nie pozwalał umrzeć z zadanych ran, robiono to powoli, uciekając się do najbardziej sadystycznych metod. Patrząc jednak na łowców, bracia Gemelli doszli do wniosku, że szczęście im jednak dopisało. Gardia, kapitan łowców chciał ich zabić, dzięki czemu uniknie męczącej drogi powrotnej i zgarnie dwa razy tyle złota ile waży, plus reputację za położenie dwóch wampirów. Oczywiście jeżeli mu się to uda.

- Sam to załatwię - mruknął w końcu Hans Gardia, zeskakując z siodła i dobywając ostrza, w trzech szybkich krokach znalazł się obok białego wampira. - A ty się nie wtrącaj, bo podzielisz ich los.
I już miał opuścić dłoń do pchnięcia, gdy ktoś złapał go za nadgarstek drugiej dłoni i mocno ją wykręcił. Tym kimś był Fryderyk, wyłaniający się zza pleców brata jak duch. Wśród szumu wiatru i prychnięć koni rozległ się dźwięk łamanej kości, po którym dołączył do niego przeciągnięty wrzask, a kapitan Gardia wylądował z hukiem na ziemi, wzniecając drobny tuman kurzu. Jego ludzie stali jak sparaliżowani i nie wiedząc, co czynić dalej, po prostu zaatakowali. Dla bezpieczeństwa, parami.
Pierwsza natarła na Fryderyka, ale wampir postanowił się tym za bardzo nie przejmować. Poprawił tylko rękawy płaszcza i zaczekał aż wojownicy będą dwa kroki od niego, a kiedy to się stało - skoczył. Nie w bok i nie do tyłu. W przód, półobrotem unikając obu niezdolnych cięć i rąbiąc zaciśniętą pięścią jednego z nich w nos. Czerwona posoka prysnęła w niebo, lecz nim jej krople zdążyły na czymkolwiek osiąść, czarny wampir był już przy drugim, blokując zamach i sprawnym uderzeniem otwartej dłoni łamiąc krtań. Łowca zatoczył się, upuścił broń i nerwowo zaczął obmacywać szyję oraz łapać powietrze. Umierał, powoli osuwając się na kolana i zmieniając kolory z każdą sekundą pozbawioną życiodajnego tlenu. W tym samym czasie Roderick walczył ze swoją dwójką, która miała nieco więcej animuszu niż ich kompani. Tnąc z lewej na prawą i z góry na dół, zmuszali wampira do robienia zbędnych kółek i uników, tylko kilka razy dosięgając jego skóry na dłoniach i policzku. Niestety tak powierzchowne rany znikały w oka mgnieniu, co wkrótce nie uszło ich uwadze i w ich oczach zabłysło zwątpienie. "Bardzo dobrze", pomyślał starszy z braci, wkręcając się pomiędzy nich i dwoma silnymi ciosami w łokieć, rozbrajając. Broń zadzwoniła o kamienie, a ich właściciele nadaremnie próbowali kontynuować walkę wręcz. Roderick był szybszy i zwinniejszy, jego ciosy, nawet rozłożone na dwóch, zawsze dosięgały celu, a praca nóg ich rozpraszała do tego stopnia, że żaden z nich nie dostrzegł, że wampir po prostu skacze w miejscu z nogi na nogę na ugiętych kolanach, ani że jego brat jest tuż za nimi. Tak oto pierwszy z łowców padł nieprzytomny po ciosie w potylice, a drugi osuwał się w milczeniu, starając się jedną ręką zerwać dłoń Fryderyka z ust, a drugą dosięgnąć jego twarzy, nachylonej tuż tuż przy jego szyi. Po barku żołnierza spłynęła krew, a gdy padł martwy, ich dwaj ocaleli towarzysze, nie wiedząc co zrobić, próbowali ratować się ucieczką.

- Zostaw ich - powiedział Roderick, zatrzymując brata w miejscu i przystawiając mu chustę do czerwonych warg. - I doprowadź się do porządku.
- Znów ktoś przeżył i znów podniosą alarm dla łowców - odpowiedział Fryderyk, lecz w tym samym momencie jego brzuchem wyszło czterdziestocalowe ostrze. Stojący za nim Hans Gardia był blady jak kreda, z twarzą wygiętą w tryumfie i bólu. Złamany nadgarstek był strzaskany i trzymał się na płacie skóry. Prawa ręka jednak była zdrowa i nie wypuściła ostrza, które teraz spływało krwią wampira.
- Dobij go! - warknął łowca do szermierza, przyglądającego się całemu zajściu. Wampiry również na niego zerkały, jakby dopiero teraz przypomniały sobie o jego obecności. - Zabij ich obu! To nie są ludzie, widziałeś!
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Szermierz lekko zmrużył oczy, a jeden kącik jego ust uciekł do góry w półuśmiechu. Wiedział już, że niczego nie zdziała swoimi słowami, widział to w nieustępliwym spojrzeniu Gardii. Jego nonszalanckie oświadczenie, jakoby miał się wszystkim zająć sam, było tylko potwierdzeniem słusznych przypuszczeń fechtmistrza. Carax nie zrobił sobie co prawda wiele z jego groźby… Lecz skierowane w jego kierunku ostrze miecza jednego z łowców ostudziło jego zapał do wykonywania pochopnych ruchów. Jego spojrzenie powoli przesunęło się po klindze aż na oblicze dzierżącego ją podkomendnego Gardii, niestety jednak nie było mu dane poczęstować mężczyzny kąśliwą uwagę - mdły trzask pękających kości i rozrywanych tkanek oraz następujący chwilę po nich bolesny wrzask dowódcy wprowadziły chaos w szeregi jego ludzi, którzy najwyraźniej nie spodziewali się tego nagłego ataku. Jorge natychmiast obrócił wzrok i ponownie ściągnął wodze swemu ogierowi. Dostrzegł z zaskoczeniem, że Hans nie został wcale okaleczony przez wampira, na którego się zamachnął: zrobił to drugi z nich. Carax był pod wielkim wrażeniem szybkości i gracji ruchów napastnika. Nie miał jednak czasu by podziwiać jego popisy ani tym bardziej by włączyć się do walki - jego wierzchowiec zanadto się znarowił i szermierz musiał skupić wszelkie swoje wysiłki na tym, by nie zostać wysadzonym z siodła albo by przerażone zwierzę nie poniosło go gdzieś hen w las. Tylko kątem oka mógł dostrzec sam początek walki i podział na grupy. Wypuścił szablę z ręki, by mieć obie dłonie wolne i dzięki temu w końcu udało mu się uspokoić konia na tyle, by móc z niego zeskoczyć. Stojąc już na ziemi swój wzrok zogniskował na niesamowitej walce między - teoretycznie - przeważającymi siłami Gardii, a dwójką ściganych, którzy gołymi rękami byli w stanie pokonać uzbrojonych, odzianych w pancerze łowców. Jorge nie spuszczał z nich oka, gdy pochylał się by podnieść swoją szablę. Z juków przy siodle chciał wyciągnąć lewak, lecz jego ogier umknął na bezpieczną odległość od pobojowiska - szermierz musiał radzić sobie z tym, co miał. Gdy ponownie obrócił wzrok w stronę braci Gemelli nie zdołał powstrzymać nerwowego tiku - po raz pierwszy widział posilającego się wampira. Wywołało to w nim wiele skrajnych emocji, które nawet trudno było mu nazwać: może fascynacja, może strach, może gniew… Bez względu na to co nim kierowało, nie potrafił oderwać wzroku i dopiero gdy martwe ciało ofiary padło na ziemię, on jakby się ocknął. Podszedł ostrożnie - kroki stawiał miękko, gotowy w każdej chwili wykonać unik bądź zaatakować, broń chociaż trzymał skierowaną ostrzem ku ziemi, mógł unieść w każdej chwili. Zdawało mu się, że wampiry zupełnie go zignorowały… I zignorowały również Gardię, który podstępem nabił na miecz jednego z nich. Carax był pod wrażeniem jego uporu.
        - Dobij go! - To polecenie skupiło całą uwagę na fechtmistrzu. Jorge przystanął, odruchowo uniósł rękę z bronią. Jego spojrzenie biegało od jednej osoby do drugiej, ale nie było w nim paniki - po prostu oceniał sytuację. Nie zamierzał stchórzyć ani brnąć dalej w błąd, który popełnił na początku. Chociaż, czy był to taki błąd… Tego się na pewno teraz nie dowie. Musiał działać, bo stanie w miejscu i udawanie misjonarza Pana zupełnie mu nie pasowało. Gdy dochodziło do planowania nieuniknionego starcia, myślał bardzo szybko. Ta jedna walka, której był świadkiem, wystarczyła mu, aby wychwycić kilka według niego charakterystycznych cech w stylu walki obu braci Gemelli. Na przykład to, że byli bardzo zgrani i jeden bronił drugiego zamiast atakować osobno. Zwrócił też uwagę na to, że nie dążyli do tego, by za wszelką cenę zabić. I - co najgorsze - że na ich ciałach nie było znać ran, więc pewnie posiadali bardzo silną zdolność regeneracji. Carax wątpił, by swoją szablą był w stanie zadać im dotkliwe rany… Ale nie zamierzał też tak po prostu rzucić broń, klęknąć i błagać o łaskę. Bez żadnego sygnału ruszył z miejsca, wznosząc szablę do ciosu. W pierwszej chwili można było odnieść wrażenie, że zamierza ściąć głowę nabitemu na miecz Gardii wampirowi, by ostatecznie zakończyć jego żywot, był to jednak tylko blef. Carax spodziewał się wszak, że jego brat postara się go obronić i to tak naprawdę on był celem fechtmistrza. W ostatniej chwili Jorge zmienił tor, po którym prowadził ostrze i starając się przewidzieć ruchy drugiego wampira, wymierzył cięcie tak, by trafić go w bark. Zdawało mu się, że jest na tyle szybki, zwinny i przewidujący, by go trafić, lecz ze względu na rasę przeciwnika niczego tak naprawdę nie mógł być pewny. Po tym szybkim ataku odskoczył, by wyjść poza zasięg ramion obu braci.
        - Dlaczego pozwoliłeś im uciec? Dlaczego nie dobiliście reszty? - zapytał wampira o białych włosach. Widać było napięcie w jego sylwetce - nawet jeśli teraz pytał o motywację braci Gemelli, liczył się z tym, że walka będzie kontynuowana, a on mógł zadać cios bądź wznieść ostrze do obrony w ułamku sekundy.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

- Co ty wyprawiasz?! - zawył z bółu Hans Gardia, kiedy jego palce zsunęły się z rękojeści miecza, a on sam padł na trawę, zawadzając złamanym nadgarstkiem o kamień. Powietrze znów przeszył jego wrzask, potrafiący zjeżyć włos ma głowie nawet najstraszniejszemu duchowi w Alaranii. Szybko jednak skulił się do pozycji embriona, kiedy czarny wampir odwrócił się do niego i z całej siły kopnął w żebra. Łowca wampirów poleciał na plecy, ryjąc zdrową ręką trawę i obserwując jak drugi z braci wyciąga ostrze z pleców bliźniaka. Zważywszy je w dłoni, Roderick popatrzył na postać szermierza i bez żadnego słowa cisnął orężem poza zasięg każdego z nich. Broń z głuchym dźwiękiem wylądowała na kamieniach, zdzwoniła o nie i zamilkła, zatapiając rozpościerający się krajobraz jakby w bursztynie.
- Nie podjęli walki - wyjaśnił po chwili, przykładając otwartą dłoń do rany na ciele Fryderyka. Krew zdążyła już skrzepnąć, pozostawiając ciemnoczerwony, malutki pancerz, który wampir mógł zdrapać w każdej wolnej chwili, by znów cieszyć się miękkim dotykiem swojej własnej skóry.
- Nie jesteśmy bezmyślnymi mordercami - dodał, wskazując w kierunku, w którym uciekli tamci. - Niech jadą, co nam szkodzi. Łowcy nigdy nie uczą się na błędach. Nie odpuszczą i będą nas ścigać aż do śmierci. Prędzej ich, nie naszej.
- Rzucili się na nas ze stalą - powiedział z uśmiechem na ustach Fryderyk, przekładając znaleziony patyk przez płaszcz, żeby ocenić wielkość dziur do załatania. - Ze stalą. Kto idzie na wampira z żelastwem? Albo głupcy, albo ludzie naprawdę odważni.
- A jak jest z tobą? - zapytał Roderick, robiąc krok w stronę szermierza i ujmując sztych jego ostrza w palce. - Poderwiesz się na nas?

Długo patrzył mu w oczy, chcąc przewidzieć jego następny ruch. W tej sytuacji wampir sam mu się podłożył, ale skracając dystans uniemożliwił nieznajomemu wypad do przodu i zadanie cięcia. Musiał się zaprzeć, pchnąć wampira w twarz lub szyję, lecz jego brat-bliźniak stał już obok, obserwują zawahanie na twarzy chłopaka i bawiąc się naszyjnikiem.
- Zabij! - zawył ponownie Hans Gardia, dowódca oddziału łowców wampirów, którzy według opowieści są trenowani by je zabijać, a którzy polegli mając przewagę liczebną. - To nie ludzie. Wyssali z mojego człowieka krew, z tobą zrobią to samo. Zabij ich.
- Ułatwię ci to - powiedział Roderick, przesuwając sztych na swoje serce.
- Wampir to nie człowiek - dodał Fryderyk, zaciskając pięści. Nieznajomy szermierz musiał to dostrzec. Po jego czole spłynęła strużka krwi. Zapewne wiedział że gdy pchnie jednego, nie będzie tak szybki by powstrzymać drugiego. - Ale umieramy bardzo podobnie. Odważysz się?
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Carax zacisnął szczęki tak mocno, że aż uwydatniły się jego stawy szczękowe. Jakoś liczył na to, że rana zadana wampirowi przez Hansa będzie dotkliwsza i chociaż na moment będzie go miał z głowy, a tymczasem wyglądało na to, że chociaż Gemelli został przeszyty ostrzem na wylot, było to dla niego ledwo draśnięcie. Dlaczego teoretycznie doświadczony łowca wampirów nie miał na nich czegoś skuteczniejszego? Nie, by Jorge zależało na tym, by zabić stojących przed nim braci, lecz wydawało mu się, że tego wymaga jakiś taki zwykły profesjonalizm? To tak jakby on na pojedynek poszedł z drewnianym mieczem treningowym.
        Fechtmistrz cofnął się o pół kroku gdy białowłosy wampir się do niego zbliżył, wyglądało to jednak nie jak ucieczka podyktowana strachem, a zmiana nogi wykrocznej, bo w istocie właśnie taki był zamysł Caraxa - na tak krótkim dystansie musiał stosować inne ruchy. Zaskoczyło go to, że Gemelli złapał za ostrze jego szabli, ale to nie był jeszcze powód do paniki - broń można było uwolnić na kilka różnych sposób, na przykład ucinając delikwentowi palce... Chociaż Jorge był skłonny przypuszczać, że te odrosłyby szybciej niż on zdołałby wziąć ponowny zamach. Zdolności regeneracyjne wampirów były doprawdy niesamowite.
        Żuraw podniósł wzrok na przemawiających do niego braci. Gardię ignorował - jego okrzyki nie wnosiły niczego do położenia arystokraty, jedynie go irytowały. Na usta cisnęła mu się kąśliwa uwaga, że nie jest ślepy i widział, co zaszło, a skoro Hans sam nie tak dawno dał ciała w wykonywaniu swoich obowiązków, to niech teraz się łaskawie zamknie. Dziękuję.
        "Niech to... Ależ są podobni", przemknęło fechtmistrzowi przez myśl, gdy tak patrzył to na jednego, to na drugiego wampira. Wyglądali jakby byli dla siebie wzajemnie negatywem - czerń i biel - lecz rysy ich twarzy, sylwetka, nawet fryzury były takie same. Carax domyślił się już, że to nie są zwykli bracia jak z początku przypuszczał, pewnie też przez to tak doskonale ze sobą współgrali - o parapsychicznej więzi łączącej bliźnięta krążyły legendy, których szermierz co prawda do tej pory nie miał szans zweryfikować, ale na pewno nie zamierzał tego dociekać teraz. Istniały w końcu jakieś priorytety, a zdawało się, że właśnie grał o własną skórę. Adrenalina temu towarzysząca była upajająca jak słodki alkohol.
        Carax nie był osobą, która uciekała wzrokiem, gdy ktoś patrzył mu w oczy - zawsze odwzajemniał spojrzenie, z butą i pewnością siebie, która niejednokrotnie prowokowała przeciwnika i prowadziła do zguby - jego bądź szermierza, to już zależało od zbyt wielu czynników. W tej sytuacji jednak zdawało się, że to Carax będzie musiał się wysilić - Gemelli miał jaja skoro tak po prostu zachęcał go do zadania ciosu prosto w serce. Jego propozycja była równie kusząca co niebezpieczna…
        - Rzucanie się bez namysłu na wroga to nie jest odwaga - zauważył w końcu fechtmistrz całkiem opanowanym tonem. - Skoro jednak twierdzicie, że nie atakujecie niesprowokowani… Co zaszło w Valladonie?
        - Carax…!
        - Zamknij się! - krzyknął zirytowany fechtmistrz, posyłając Gardii wściekłe spojrzenie. Później zaś wrócił wzrokiem do wampirów, czekając na to co też mu odpowiedzą. Ręki z bronią nie przesunął nawet o włos.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

Roderick popatrzył na szermierza i powoli zmrużył oczy, jakby próbował dostrzec jakiś ważny szczegół na jego twarzy. Nutę zwątpienia, zachwiania lub po prostu zwykłego tchórzostwa. W końcu mężczyzna stał przed pijącymi krew wampirami, o których sile, szybkości i okrucieństwie można przeczytać w pierwszych, lepszych książkach o gatunkach. Zamiast tego starszy z braci zobaczył w jego licu spokój i opanowanie, a także iskrę ciekawości i buntu, które nie pozwoliły mu zabić ich z zimną krwią przy nadarzającej się sposobności. Jednak omijając motywy nim kierujące, w oczach wampirów dalej był człowiekiem, który jeszcze przed chwilą podróżował z Łowcami i czaił się na ich życie. A takiemu człowiekowi nie zawsze wypadało ufać.
- Co zaszło w Valladonie? - powtórzył pytanie biały wampir, puszczając ostrze jego miecza i przeczesując palcami długie i siwe włosy. - Cóż... komuś nie podpasowały nasze metody nauczania. Ja i mój brat byliśmy profesorami na tamtejszym uniwersytecie przez ostatnie siedemdziesiąt lat. Uczyliśmy studentów jak myśleć i składać ludzi do kupy, by uratować im życie.
- Nasze metody - podjął Fryderyk, zerkając z ukosa na Hansa Gardię. - Uciekały się do wyrzucenia podręcznika i nauczanie przez praktykę. Innymi słowy otwierałem brata na wykładach, pokazywałem studentom organy wewnętrzne, opisywałem ich działanie i zszywałem go z powrotem.
- I vice versa - dokończył jego bliźniak, podchodząc do martwego łowcy i rozdzierając jego długi płaszcz na trzy ogromne chusty, po czym wręczył je Fryderykowi i wskazał na połamanego mężczyznę. - Towarzystwo profesorów uważało nas za niekompetentnych i za wszelką cenę próbowano się nas pozbyć. Komuś się to udało. Z początku były to jednak napady na nas i to, jak zapisano w listach gończych, są popełnione przez nas morderstwa. Nikt jednak nie dopisał, że w obronie własnej, ale rozumiesz: zawsze znajdzie się kozła ofiarnego i najlepiej żeby kozłem był wampir.
- Później wykorzystano czary - powiedział Fryderyk, zaciskając palce na gardle szamoczącego się łowcy i gdy ten stracił przytomność, wampir zaczął zawiązywać na jego nadgarstku temblak. - Polało się trochę krwi i to wszystko. Szczegółów nie musisz znać.

Kiedy skończył, podniósł się z ziemi, otrzepał spodnie i stanął obok Rodericka, kładąc mu rękę na ramieniu. Tak jak i on, również spojrzał na szermierza przymrużonym wzrokiem, próbując odgadnąć jego kolejny ruch. Cały czas chodziła mu po głowie myśl, że głupio robią, wykładając nieznajomemu elegancikowi prawdę, ale też nie mieli nic do stracenia. W końcu znalazł się ktoś, kto ich wysłuchał, a nie próbował zasiec. W ciszy jaka powstała po ogłuszeniu Gardii, słychać było tylko śpiew nielicznych ptaków, szum trawy i dwa, równe oddechy rozmawiających. Dwa. Bracia Gemelli oddychali jednocześnie, zsynchronizowani, jak jeden organizm, choć nie był to zamierzony efekt. Następnie, choć nie mając pewności co do konsekwencji, Fryderyk odważył się na małe czytanie w myślach.

Jeśli to wszystko, to chyba możemy sobie pójść. Jeżeli jednak chcesz nas zatrzymać, to zastanów się dwa razy. Twój wypad w bok skończy się szybciej niż planujesz, a sztych miecza nie przeszyje dwóch ciał jednocześnie. Wybieraj, puścisz nas wolno lub przeciągniemy to o kilka minut.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Jorge czuł, że cisza po zadanym przez niego pytaniu się przedłuża, a im dłużej ona trwała, tym gorsze myśli go nachodziły. Całe szczęście zdołał zachować kamienną twarz, chociaż już przez moment czuł trudną do odparcia pokusę, by wyrwać szablę spomiędzy palców wampira i odzyskać w miarę bezpieczny dystans - z tak bliska to on był w gorszym położeniu, bo nie mógł wziąć zamachu, a oni, skoro walczyli wręcz, mogli zrobić z nim cokolwiek… Tyle dobrego, że ostatecznie nie doszło do starcia i Gemelli zdecydował się odpowiedzieć. Nawet więcej: zabrał rękę z jego broni. ”Hm? Wydawało mi się, czy wręcz się rozluźnił?”, zastanowił się fechtmistrz widząc jak nonszalanckim gestem wampir poprawia włosy.
        Na twarzy młodego arystokraty nagle pojawił się jednoznaczny cień zrozumienia: w końcu nazwisko Gemelli zaczęło mu się z czymś kojarzyć. Gdy był młodszy i jeszcze udawał, że podjął naukę zgodnie z życzeniem ojca, balował ze studentami, którzy z wypiekami na twarzy opowiadali sobie o niesamowitych (bądź według niektórych ohydnych i przerażających) wykładach z anatomii prowadzonych przez profesorów identycznych jak dwie krople wody… Wtedy była to dla niego anegdotka jakich wiele, więc nie zaprzątał sobie nią specjalnie głowy, przez co teraz tyle czasu zajęło mu skojarzenie ze sobą faktów. Jednak chyba dzięki temu, że teraz wiedział coś więcej o tej dwójce, łatwiej było mu odnaleźć się w sytuacji. Na przykład nie dał się pożreć obawom, gdy jeden z wampirów zajął się Gardią, choć musiał przyznać, że drgnął zaniepokojony widząc jak łowca walczy o oddech i ostatecznie przegrywa... Ale może to i dobrze, że pozbawiono go przytomności - była okazja w końcu porozmawiać bez tego jazgotu. A na dodatek Gemelli opatrzył mu prowizorycznie rękę - same zyski.

        Carax nagle zamknął oczy i zmarszczył brwi, jakby doznał czegoś bardzo nieprzyjemnego. Chociaż już w życiu doświadczył czytania w myślach i telepatii, każdorazowo było to dla niego doświadczenie wywołujące dyskomfort - jak wczesne stadium migreny bądź ból głowy na kacu. Nigdy nie wiedział jak odpowiedzieć, ile tak naprawdę widzi osoba, która wchodzi mu do umysłu nieproszona...
        "Czekaj!", spróbował mimo wszystko ułożyć odpowiedź tą samą drogą, którą zadane został mu przedstawiony wybór. Jak zawsze mając do wyboru dwa wyjścia, Carax zdecydował się na trzecie z nich. Opuścił uzbrojoną rękę, ostrze kierując ku ziemi jakby odpuścił walkę, nie schował jednak jeszcze szabli - tak na wszelki wypadek.
        - Jeśli - powiedział na głos, rezygnując z wymiany myśli z wampirem, gdyż o wiele łatwiej komunikowało mu się, gdy słyszał wypowiadane słowa i mógł panować nad intonacją. Odpowiednio zaakcentował początek swej wypowiedzi, by nie było wątpliwości, że wcale tak ślepo nie wierzy w wersję wampirów, ale też nie do końca ją odrzuca. - Faktycznie jesteście niewinni i każda wasza ofiara to w rzeczywistości oprawca, któremu się nie powiodło... Dlaczego nie chcecie konfrontacji? Zemsty, sprawiedliwości? Domyślam się... - zaczął z pewną powściągliwością, spoglądając przy tym na nieprzytomnego Gardię. - Że od waszej ucieczki z miasta zyskaliście co najwyżej więcej wrogów niźli przyjaciół i to z pewnością będzie ciężkie. Ale wolicie, by ktoś was szkalował? I tak cały czas, w każdym kolejnym nowym miejscu, bo przecież do tego to się sprowadzi? Wasze metody nie są powszechne i będą budzić kontrowersje i opór starych pierników, które boją się o własne stołki, to oczywiste. Więc nieważne gdzie pójdziecie, zdobędziecie sobie nowych wrogów, którzy będą chcieli się was pozbyć. Dlaczego nie zawalczycie o wasze dobre imię teraz, gdy to dopiero sam początek tej spirali?
        Carax mówił z wielkim przekonaniem - był arystokratą ze starej rodziny, o wysokiej samoocenie i niejednokrotnie pojedynkował się z osobami, które ubliżyły jemu bądź komuś z jego bliskich. Później zaś, jako fechtmistrz, użyczał swych umiejętności tym, którzy nie byli w stanie sami stanąć do walki w obronie swojego honoru. Dla niego to była naturalna kolej rzeczy, nigdy nie puściłby płazem wyssanych z palca oszczerstw wypowiedzianych publicznie.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

- A jest sens? - zapytał Roderick, wskazując po kolei na każdego ogłuszonego lub martwego łowcę wampirów, który leżał u ich stóp. - Takich jak oni, czy nawet takich jak ten czarodziej będzie więcej. Przyjdą nowi, którym nie spodoba się, że wampiry swobodnie żyją wśród ludzi. Wymyślą nowe metody szantażu, wynajmą lepszych bandytów, podburzą umysły ludzi. Wszystko, by zmusić nas do opuszczenia gardy. Więc my opuszczamy ją teraz. Nasze zniknięcie przyniosło w Valladonie tyle samo szczęścia co smutku i nic już nie zmienimy. Mówisz o sprawiedliwości? Nam nie będzie dane jej doświadczyć. Prawem Valladonu jesteśmy banitami, karą za przekroczenie bramy jest śmierć, a dodatkowi łowcy mają na nas swoje paragrafy. Dlatego usuwamy się w cień. Znajdziemy nowy dom, może wrócimy do wojska albo na inny uniwersytet. Jeden jest w Efne, drugi w Trytonii, trzeci w Fargoth. Jedno jest pewne, kiedy my mrugniemy powieką, ty i jedno pokolenie naszych wrogów wybierzecie się w podróż do Nieba lub Piekła. Tyle znaczy czas oczami wampira. Rok, dekada, wiek, millenium. To momenty. Dlatego zemsta to nie rozwiązanie, a walka ze spiralą, jak to nazwałeś, traci sens właśnie przez powtarzające się motywy. Nowy dom, nowi wrogowie, nowa śmierć.
- Poza tym w Valladonie robiło się już ciasno - podsumował na zakończenie Fryderyk, wygładzając ubranie i kierując pierwsze kroki w stronę nowego życia na północy Alaranii. - A zaraz zrobi się jeszcze ciaśniej, bo ktoś zainteresuje się łowcami. Dlatego proponuję zniknąć.

Następnie bliźniacy odwrócili się do szermierza profilem i podświadomie zgrani, jednym krokiem ruszyli naprzód. Mieli już zalążek planu - usunąć się lub znaleźć nowy cel. Postawili na to drugie, w końcu reputacja nie mogła ich aż tak wyprzedzić. A może. Mimo to posiadali w świecie przyjaciół, wśród ludu jak i wśród arystokracji, więc przyczajenie się na północy kontynentu wydało im się najrozsądniejszym wyjściem. Dlatego opuszczając miejsce potyczki nie odwracali wzroku. Nieznajomy szermierz dał im do zrozumienia, że nie szuka zwady, a nie wyglądał na takiego, który zaatakuje ich bezbronne plecy.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Caraxa zaskoczyło to z jaką dezaprobatą spotkały się jego słowa - chyba po rasie drapieżników spodziewał się raczej chęci walki i dominacji, a ci dwaj byli... Ulegli. Bierni. Nie, by nie mieli tak zupełnie racji, ale naprawdę fechtmistrz miał względem nich inne oczekiwania. To chyba była też kwestia jego własnego charakteru: gdyby ktoś postawił jemu nieuzasadniony zarzut morderstwa, na pewno by tego nie przepuścił - oczyściłby swe imię albo chociaż pociągnął za sobą w dół tego, kto mu zaszkodził, bo istniały w życiu kwestie, które traktował wyjątkowo poważnie.
        Jorge nie ukrywał swojego niezadowolenia z postawy wampirów - skrzywił lekko usta, a w jego spojrzeniu jasno było widać, że mu nie zaimponowali. Powolnym, perfekcyjnie wyćwiczonym ruchem schował szablę do pochwy, nawet nie spoglądając przy tym w dół tylko cały czas skupiając się na wykładających swoje racje wampirach. Gdy broń wydała z siebie charakterystyczne kliknięcie osiadając na miejscu, fechtmistrz cofnął rękę, odruchowo gładząc opuszkami palców stalowe pręty kosza chroniącego dłoń przed ostrzem przeciwnika. Albo równie dobrze służącą do wybijania zębów tym, z którymi walczyło się w walce pozbawionej zasad.
        I nagle bracia Gemelli po prostu obrócili się i poszli w swoją stronę. Caraxowi aż szczęka opadła - dawno nie został tak zignorowany. Co gorsza jego poczucie własnej wartości nie pozwalało mu przejść obok tego obojętnie. Zgrzytnął cicho zębami.
        - No dobrze! - zaczął uniesionym głosem. By jednak nie musieć wrzeszczeć przez całą szerokość polany, zaczął iść za nimi i powoli skracać dystans, by finalnie się z nimi zrównać. - Chcecie mi powiedzieć, że długi żywot to dla was powód, by po prostu biernie przyjmować to, co daje wam los, bo i tak wszystko jest dla was wtórne? Cóż za bzdura! Każdy sam kształtuje swój los i może nadać mu satysfakcjonującą formę, a wy nie wyglądacie na tchórzy, choć może faktycznie wasza krew jest zimna. Powiedzcie lepiej, że pasuje wam rola banitów. Powiedzcie, że szukaliście pretekstu, że zbrzydło wam dotychczasowe osiadłe życie, stała posada na uniwersytecie, powtarzanie na wzór mantry tych samych wykładów. Powiedzcie, że po prostu w końcu ktoś was kopnął w dupę, by porzucić ciepłe gniazdko i ponownie poczuć jak wolność musuje w żyłach. Wtedy wam uwierzę. Bo tej gadki o braku sprawiedliwości i wtórności nie kupuję.
        Może i Jorge był bezczelny w swej przemowie, ale nie można było mieć mu tego za złe - był młodym mężczyzną o gwałtownym charakterze i gorącej krwi, dla niego rozsądne zachowanie było synonimem nudy i przystawało tylko starym dziadom. Na dodatek jako istota o żywocie z natury krótkim chciał jak najlepiej wykorzystać dany mu czas, a to nie pozwalało na zastanowienie, rozsądek i czekanie - musiał działać, chciał podejmować ryzyko. Do tej pory z reguły mu się to opłacało. Był oczywiście świadomy tego, że stojący przed nim bliźniacy mogą mieć po kilka setek na karku, jednak z oblicza byli równi mu wiekiem - to mocno wpływało na jego ocenę sytuacji.
        - Efne - podłapał nagle. - Wymieniliście to miasto. Faktycznie zamierzacie się tam udać? Wtedy nasza droga biegłaby w jednym kierunku. Sam również mam teraz dodatkowy powód, by nie wracać do Valladonu - zauważył, spoglądając na nieprzytomnych łowców za plecami. Tak naprawdę wcześniej nie planował podróży do Efne, ale skoro nie chciał wracać do siebie, to mógł równie dobrze udać się właśnie tam, zatruć trochę krwi staremu Nicolo, może uporządkować kilka swoich spraw. Byłaby to idealna okazja, by zerwać ostatnie więzi z rodziną z tamtych stron.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

- Dobrze - powiedział Fryderyk, odwracając się w stronę szermierza i wykrzywiając wargi w uśmiech. - Znudziło nam się w Valladonie. Mieliśmy dość marnej pensji profesorów i użerania się ze studentami. Brakowało nam beztroskiej wolności, bo czegoż to innego mogło nam brakować? Ciepła posada, pieniądze i robota w czymś, na czym się znamy.
- To nam właśnie obrzydło - dodał na koniec z nutą rezygnacji. Wyraźnie dało się wyczuć bijący od jego słów sarkazm, ale wampir nie dbał o to. Chciał już jak najszybciej zakończyć tę rozmowę i skupić się na bieżących sprawach.

Sto piędziesiąt lat życia i poucza mnie rycerzyk od siedmiu boleści. W dodatku taki młody. On nie ma jeszcze trzydziestki, puszy się jak hrabia, a nosi jakby szedł na czyjś ślub. Do diabła z takimi. Niech nie nadepnie mi na odcisk...

W tym czasie Roderick szedł przodem z lekko rozbawioną miną, wyczytując z głowy bliźniaka ten krótki i zajmujący monolog. W końcu trochę racji miał, ale biały wampir nie chciał mu dokładać swoich przemyśleń. Zerknął tylko na szermierza przez ramię i podrapał się po podbródku, błyskając sygnetem.
- Efne nam odpowiada. To spokojna okolica, blisko lasu i gór. A tamtejszy uniwersytet podobno potrzebuje profesorów. Na pewno znajdziemy tam dla siebie nowe posady. A podróż w większym towarzystwie zawsze jest przyjemniejsza.
- To ja ci już nie wystarczam? - skomentował Fryderyk i oba wampiry uśmiechnęły się do siebie szeroko, błyskając kłami.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Caraxowi podobało się uśmiech wampira - przeczył on domysłom jakoby bliźniacy byli tak zimnokrwiści i mdli, jak z początku zakładał. Ten uśmiech, w którym widać było subtelny błysk na powierzchni kłów, powodował dreszcze jeśli się na niego dłużej patrzyło - do głosu dochodziła wtedy myśl, że to bądź co bądź drapieżnik, dla którego człowiek to w zasadzie zwierzyna, karma. Dlatego dziwne było, że szermierz zamiast uciec wzrokiem albo zmienić pospiesznie temat, roześmiał się. Sarkazm Gemelliego był tak wyraźny, że aż wybijał oczy - Carax poniewczasie zorientował się, że chyba faktycznie troszkę przeholował w swojej przemowie. To mieszanina różnych emocji, w których dominowała ekscytacja doprawiona lekkim zażenowaniem po popełnionej przemowie i jeszcze lżejszym stresem wyzwoliły śmiech Caraxa.
        - Zrozumiałem przekaz - zapewnił. - Poniosło mnie, przepraszam. Powściągliwość nie należy do moich zalet.
        Później uwagę fechtmistrza skupił na sobie bliźniak o białych włosach. Czy zgoda go ucieszyła… Trudno powiedzieć. “Radość” to chyba zbyt mocne w tym przypadku określenie - prędzej pasowałaby “satysfakcja”, bo osiągnął to co zamierzał. Rozbawił go na dodatek kąśliwy komentarz drugiego wampira, nie spowodował jednak wybuchu śmiechu.
        - Miło mi to słyszeć - zapewnił. - Pozwólcie więc, że w końcu przedstawię się jak należy. Jestem Jorge Carax, fechtmistrz ze szkoły Uwe Muero w Valladonie.
        Młody arystokrata ukłonił się przed braćmi z elegancją, która pasowała jego statusowi, ale nie wykonywanemu zajęciu - brakowało mu wojskowej sztywności, ruchy były płynne i łagodne jakby właśnie prosił kobietę do tańca.
        Po wymianie grzeczności Jorge podjął próbę złapania swojego wierzchowca, zwierzę jednak za bardzo bało się jego nowego towarzystwa i nie chciało podejść. Zapierało się i zarzucało łbem. Carax dość szybko podjął decyzję, że walka i próba podporządkowania sobie wierzchowca nie ma sensu - zdjął więc z jego pleców tylko to co było cenne i pogonił wierzchowca samopas. Przez moment w jego głowie zaświtała myśl, że gdy ktoś znajdzie ogiera wałęsającego się po polach i skojarzy go z właścicielem, mogą wyniknąć z tego różne gorzkie domysły, zważywszy na towarzystwo i okoliczności w jakich opuszczał Shari... Ale nie przejmował się tym. Obiecał sobie, że w najbliższym większym mieście wyśle Kostadinowi wiadomość, że bierze sobie wolne by uporządkować prywatne sprawy - to powinno wystarczyć, by jakoś ułagodzić i jego i lady Arriettę.
        - Gdybym - zaczął, gdy podczas zatykania lewaka za pasek naszła go pewna myśl. - Wtedy, przed chwilą, pchnął - co by się z tobą stało? - zapytał, swe słowa kierując oczywiście do białowłosego wampira, który prowokował go do ciosu w serce.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

- Gdybyś mnie pchnął - zaczął powoli Roderick, zastanawiając się, czy zdradzić młodzieńcowi sekret wampirów dotyczący regeneracji. Ich rasa potrafiła wylizać się z każdej rany, od skaleczenia kartką papieru po pchnięcie srebrnym, poświęconym mieczem. Zależało to od czystości krwi i umiejętności danego krwiopijcy, dlatego krążący wśród łowców podręcznik "Kosa na wampira" był tak ubogi i niekompletny, jak to tylko było możliwe. Synowie nocy w kilka godzin potrafili sklejać skórę, lecz żaden nie potrafił wyhodować kończyny. Dlatego, by zabić wampira trzeba uciąć mu głowę lub wyrwać serce, upewniając się, że organ stracił fizyczne połączenie z resztą ciała. Wystarczy jedna żyłka, by spartaczyć robotę. Wtedy wampir jest w stanie zmartwychwstać. Inaczej było z kończynami. Utrata ręki czy nogi prowadziła do trwałego kalectwa i niektóre wampiry popełniały samobójstwo. Bo co to za życie bez ręki, wiedząc, że nic cię nie zabije.

Dlatego ciekawość chłopaka zaintrygowała białego wampira, który ukradkiem zerknął na jego miecz, a potem na brata.
- Gdybyś mnie pchnął - powtórzył. - Jeszcze przed śmiercią ujrzałbyś jak wstaję. Twój miecz nie jest ze srebra. To dobra stal, ale jednak tylko stal.
- Mój brat padłby na ziemię - dokończył Fryderyk, zachodząc szermierza z drugiej strony. - A ja zdążyłbym ci złamać rękę, nogę i wgryźć ci się w kark, byś powoli czuł, że umierasz, ostatnim tchem zastanawiając się, dlaczego mój brat jeszcze oddycha.

Kiedy skończył, ustawił się po lewej stronie Rodericka i oba wampiry, uśmiechając się i obnażając kły, skłoniły się lekko.
- Roderick Gemelli - powiedział czarny wampir, wskazując na bliźniaka.
- I Fryderyk Gemelli - dodał drugi. - Byli profesorowie wydziału Medycyny i Anatomii w Valladonie i dawni lekarze polowi, miło nam poznać.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Po minie Caraxa można było poznać, że spodziewał się podobnej odpowiedzi, nawet pozwolił sobie na zasygnalizowanie tego lekkim kiwaniem głowy. Długo nic nie mówił, pozwolił bliźniakom dokończyć roztaczaną przez nich wizję hipotetycznych wydarzeń, a następnie przedstawić siebie nawzajem - ten zabieg wydał mu się zresztą całkiem ciekawy, na pewno zapadał w pamięć. Fechtmistrz zachował jednak dla siebie uwagę, że nie pozwoliłby się tak potulnie wyssać jak owca na pastwisku - może nie był tak silny jak wampiry, ale swoje też potrafił, a gdy trzeba było, wykazywał się zawziętością gorszą niż u zdradzonej kobiety. Tanio skóry by nie sprzedał.
        - Tak… - mruknął wodząc pieszczotliwie palcami po koszu swej szabli. - To tylko stal. Nie wykuto jej wszak do zabijania wampirów, wilkołaków czy też innych stworzeń… A nie wiedziałem, z kim przyjdzie mi się mierzyć.
        Carax na moment zawiesił głos, a jego spojrzenie uciekło w kierunku pozostawionych z tyłu nieprzytomnych łowców. Na jego obliczu pojawił się cień niezadowolenia, lecz zaraz zniknął, gdy tylko ponownie spojrzał na braci Gemelli.
        - Gardia oszczędził mi niektórych szczegółów, gdy przedstawiał waszą sytuację - wyjaśnił swoją niedawną zdradę. - A ja, chociaż przez moment studiowałem w Valladonie, były to jednak nauki humanistyczne i wasze nazwisko niewiele mi mówiło. Wasza wersja była jednak bardziej spójna, a ja jestem, cóż… trochę przekorny. Nie będę działał ku chwale prawa dla samej idei, a tym bardziej nie podłożę głowy pod topór, jeśli sam nic z tego nie mam. I nie lubię jak robi się mnie w konia - dodał, ponownie zerkając wymownie na Gardię. Możliwe, że gdyby dowódca od początku powiedział mu z czym przyjdzie im się mierzyć, wyłożył wszystkie karty na stół, to fechtmistrz nie obróciły się przeciwko niemu i faktycznie stanowił wsparcie w walce. Cóż - cwaniactwo nie zawsze popłaca.
        - Często mieliście do tej pory do czynienia z takimi jak on? - Carax zapytał bliźniaków dalej wymownie spoglądając na ofiary niedawnego starcia. - Jak na teoretycznie specjalistów nie wyglądali na zbyt dobrze przygotowanych, byli trochę żałośni. Bez urazy, nie umniejszam wam, oczywiście pokonanie przeciwnika w takiej przewadze liczebnej gołymi rękami robi wrażenie, ale jednak... Spodziewałem się chyba po nich czegoś lepszego. Jakby sami nie wiedzieli na co się porywają.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

- Od naszego odejścia lub, jakby nie patrzeć, wygnania nie zdarza się to zbyt często - zaczął Roderick Gemelli, zerkając przez ramię w stronę łowców. - Głównie dlatego, że nikt nie podejmuje się tak po prostu zlecenia na wampira, a nawet jeśli znajdzie się śmiałek, to szybko rezygnuje, kiedy mu powiedzą, że cele są dwa.
Następnie oba wampiry uśmiechnęły się do siebie i popatrzyły na Caraxa, który co chwila odwracał się w stronę ich niedoszłych, nieprzytomnych oprawców.
- Ludzie zawsze widzą w nas zagrożenie. Boją się naszej natury, w końcu pijemy krew. Coś, dzięki czemu żyjecie nam napełnia brzuchy. I mówię to poważnie. Wasz życiodajny płyn wzmacnia nasze ciała, zaspokaja głód i przedłuża życie, ale umiemy bez niego żyć. Znamy wiele wampirów, które przerzuciły się na zwierzęta.
- Jednego masz po mojej lewej - dodał Fryderyk. - Mój brat nie pije już z ludzi. Ja się pod tym nie podpisuję, ale spokojnie... Ciebie oszczędzę - zażartował błyskając kłami.
Mimo wszystko chłopak ich trochę intrygował. W końcu ktoś kto przybył z łowcami, a w czasie starcia nie kiwnął nawet palcem tylko po to by poznać prawdę. Nie lada trzeba mieć nerwy. Jednak jego postawa szlachcica zbyt raziła w oczy i wampiry nie wiedziały, czy Carax tylko zgrywa wojownika, czy po prostu nosi się tak dla zmylenia uwagi.
- By zostać łowcą wampirów - powiedział w końcu Roderick, chowając upierścienioną dłoń do kieszeni fraka. - Zakon wymaga dużej siły fizycznej, zręczności i małego mózgu, by krwiopijca nie namieszał mu w głowie. Ich przygotowania są czysto teoretyczne. Wampiry różnią się od siebie dosłownie wszystkim. Nie łatwo nas zabić, trudniej z nami żyć, najtrudniej sklasyfikować. Wielu rycerzy porywa się na nas ze stalą, bo srebro jest drogie.
- Raz, a porządnie - podsumował czarny bliźniak, wyciągając spod koszuli naszyjnik i obracając go w palcach. - Dziękujemy, ale to nie oni byli żałośni, tylko my lepsi. Zrobili wszystko podręcznikowo: otoczyli nas z wyciągniętą bronią, skrócili dystans. Zabrakło tylko pokory. Jeśli widzisz, że twarz człowieka, do którego zbliżasz się z klingą jest spokojna to nie wmawiaj sobie, że jesteś w lepszej sytuacji. Nigdy nie wiesz, co ten drugi planuje.
Zablokowany

Wróć do „Shari”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość