Shari[Okolice Shari] Zapach żelaza

Shari jest jedynym królestwem rządzonym od pokoleń wyłącznie przez kobiety. Jego potęga tkwi w rozległych terenach rolniczych na zachodzie. Dzięki dobremu gospodarowaniu żyznych ziem, Shari ciągle przeżywa rozkwit ekonomiczny. Do tej pory królowe stawiały główny nacisk na gospodarkę, jednak obecna królowa zajmuje się również kwestią militarną królestwa - rozpoczęła rozbudowę muru obronnego wokół miasta i fosy wokół dworu. Rozpoczęto również ulepszanie armii, stawiając nie tylko na jej liczebność, ale na poszerzenie jej specjalizacji.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Oberwanie szyszką zirytowało Caraxa. Nie przez sam fakt, że ktoś nią w niego rzucił, lecz przez to, że nie zdążył jej złapać, chociaż przecież wyciągnął przed siebie rękę. Był za wolny, chociaż rzut nie był aż tak mocny, by na przykład wywołać ból. Powinien móc ją złapać.
        Szyszka trzasnęła sucho, gdy Jorge nastąpił na nią obcasem. Ten akt zniszczenia nie poprawił jednak szermierzowi humoru, zresztą nawet nie taki był jego plan. Po prostu postąpił kilka kroków do przodu, by wyjść poza linię drzew i zbliżyć się do ogniska. Obszedł je, by nie siedzieć tuż obok braci Gemelli i jednocześnie nie musieć patrzeć na nich ponad linią ognia. Nim usiadł, oczyścił ziemię z jakiś pojedynczych gałązek i kolejnych szyszek. Chociaż niektórzy by się tego po nim spodziewali, nie rzucił żadną z nich we Fryderyka w ramach odwetu. Pomyślał, że to dość ironiczne - drapieżnik, który zawsze czuwa, proponuje hipotetycznej ofierze by ta sobie przy nim spokojnie zasnęła. Poddanie się temu to jak proszenie się o kłopoty. Nie, by sama podróż z wampirami była czymś bezpiecznym…
        - Jeśli nie zamierzacie o północy ruszyć dalej, nie ma sensu kłaść się spać przed zachodem słońca - wyraził na głos swoje zdanie. Mimo to położył się na plecach, ale nie zamknął oczu. Patrzył na poruszające się na tle wieczornego nieba liście, mrużąc przy tym lekko powieki. Przetrawiał wcześniejsze słowa braci: o tym, jak szybko ich organizm oczyszczał się spod działania narkotyków, jak trudno było ich zranić, jak nie potrzebowali snu. "Chodzące ideały", parsknął w duchu, "Silni, szybcy, inteligentni. I nie płacą za to żadnej ceny. Nawet ta wrażliwość na słońce nie stanowi dla nich wielkiej przeszkody, w przeciwnym razie nie poradziliby sobie w tamtej walce, a po niej tak naprawdę tylko Roderick wygląda na trochę zmęczonego, ale to pewnie przez to, że wypił po niej znacznie mniej krwi niż brat... Ciekawe czy..."
        - Umiecie czarować? - zapytał na głos fechtmistrz. - Bo chyba tylko tego wam brakuje do kompletu. Wydaje mi się, że nie władacie magią ofensywną, bo wtedy użylibyście jej na łowcach, ale może coś z dziedziny życia? Medykom to by pasowało - wyraził na głos swoje przypuszczenia. Teoretycznie i leczenie magią mógł wykluczyć, bo raptem chwilę wcześniej diagnozowali go na podstawie wywiadu i powierzchownych, najzupełniej klasycznych badań, lecz nie wiedział co robili gdy był nieprzytomny. Mogliby zresztą używać zaklęć jedynie do leczenia... Ale to musiał już usłyszeć od nich.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

- Wyruszymy wraz ze wschodem słońca - zakomunikował Roderick, zgarniając leżące wokół niego gałązki i wrzucając je do ognia. - Nie widzę sensu się nigdzie śpieszyć. Z tego co mi wiadomo to miasta zbudowane są z cegieł i drewna, a nie słyszałem, aby jakiekolwiek miasto uciekło lub zmieniło położenie. Dlatego jeśli odczuwasz zmęczenie możesz nam zaufać i się przespać. Nie wyssiemy z ciebie ani jednej kropli krwi. Ja nie pijam już z ludzi, a nie sądzę by mój brat próbował cię ruszyć, prawda Fryderyku?
- C-co? - wyjąkał czarny wampir, bawiąc się naszyjnikiem, w którym, za każdym razem, gdy tylko padło na niego światło z ogniska, pobłyskiwał kosmyk białych włosów. Dopiero po dwóch sekundach wszystkie wypowiedziane słowa ułożyły się w jego głowie. - A tak, możesz być spokojny. Wy ludzie męczycie się w zastraszająco szybkim tempie. Przejście dla was trzech mil pieszo to udręka. Proponuję zatem odpocząć, a rano wszyscy trzej wyruszymy w dalszą drogę.

Następnie wampirzy bracia poddali się letargowi. Trwali w nim, ignorując pojedyncze snopy światła, padające na ich oczy, gdzieś mając łażące po nich mrówki, czy kąsające komary. Byli jak dwie, niewzruszone skały. Świat wokół nich przemijał i z czasem tarcza słoneczna schowała się za horyzontem, zalewając las błogą ciszą, przerywaną co jakiś czas huczeniem sowy.

- Nie umiemy - odpowiedział biały wampir. - Magia to nie nasza specjalność. Jest nią wiedza i medyczna praktyka. Poza tym sama idea magii życia w rękach kogoś, kto teoretycznie nie żyje już jest dość abstrakcyjna. My umiemy leczyć metodą konwencjonalną i nic więcej.
- No i się bić - dodał Fryderyk, strącając kilka listków ze swoich barków. - Walka wręcz to kolebka sztuki w tej dziedzinie. Jest o wiele bardziej przydatna w miastach niż broń, bo wystarczy sekunda i już opanowujesz sytuację, a broń musisz najpierw wyciągnąć i liczyć na to, że twój przeciwnik jej nie ma. Poza tym walka na pięści jest najbardziej honorowa. To prawda, że łowców mogliśmy po prostu złamać w pół i z nich wypić, ale po co? Nie jesteśmy agresywni.

- Ale ci po drugiej stronie traktu i owszem - mruknął z cicha biały wampir, wskazując w stronę drzew, za którymi biegł równoległy do ich ścieżki trakt. Cała trójka była na szczęście za parawanem pni i krzaków, byli nie widoczni i stosunkowo ślepi, ale nie głusi. - Osiem koni, ale dwunastu ludzi. Dezerterzy. Nie mieszajmy się i przeczekajmy tutaj do rana. Wolałbym nie ściągnąć na siebie łowców. Trzeba szanować życie, a nie je bezmyślnie odbierać.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Carax już po raz wtóry tego dnia zastanawiał się, czy wampir kpi ot tak sobie, czy personalnie naigrawa się z niego. Pewnie gdyby fechtmistrz miał niższą samoocenę, przychyliłby się do tej drugiej opcji, w tym układzie jednak miał pewne wątpliwości… które jednak nie były tak istotne, by zaprzątać sobie nimi głowę. Skoro bracia nie zamierzali ruszać przed świtem, można było i teraz chwilę porozmawiać i normalnie się wyspać, na ile oczywiście było to możliwe pod gołym niebem.
        - A, czysto hipotetycznie, gdybym nie miał nic przeciwko? - zapytał, gdy po raz wtóry bracia tak gorliwie zapewnili, że go nie tkną. Po tonie jego głosu trudno było stwierdzić czy na to liczy czy też nie, a pomarańczowy blask ogniska dodatkowo uniemożliwiał odczytanie jego emocji z twarzy. Nie zrobił tego umyślnie, aczkolwiek byłby zadowolony z efektu.
        Bracia postanowili jednak odpocząć, “zasnąć”, jak nadal nazywał to sobie w myślach Carax, on jednak jeszcze chwilę czuwał. Nie ze strachu przed nimi, lecz po prostu, nie potrafiąc się wyciszyć. Patrzył na bliźniaków - zwrócił uwagę, że jedno z pasm włosów Fryderyka spłynęło na ramię jego brata - wyglądało jak rozdarcie na białej kartce papieru.

        - Trafne spostrzeżenie - zgodził się z rozbawieniem szermierz na wzmiankę o tym, jak bardzo wampirom nie przystoi władanie magią życia. Z drugiej jednak strony paradoks był chyba czysto teoretyczny, gdyż dostępność dziedzin magii nie była chyba zależna od przynależności rasowej maga.
        - Znałem człowieka, który podzielał wasze zdanie w kwestii walki - przyznał Carax przypominając sobie swojego mrocznego znajomego, Setiana. - Nauczył mnie zresztą kilku przydatnych chwytów… Lepiej jednak władam szablą, więc jeśli okoliczności mnie do tego nie zmuszą, wolę przy niej pozostać, chociaż wtedy trudniej jest powalić przeciwnika bez robienia mu krzywdy.
        Trudniej, lecz nie byłoby to niemożliwe - z tonu wypowiedzi fechtmistrza można było wywnioskować, że właśnie to niewypowiedziane zdanie podsumowałoby jego wypowiedź. Nie musiał też dodawać, że tak samo jak bracia nie jest agresywny - to akurat dał jasno do zrozumienia już wcześniej.
        Carax poruszył się niespokojnie słysząc niedaleko odgłosy kroków, rżenie koni i rozmowy. Poczuł kolejny wyrzut adrenaliny do krwi, spiął się do walki. Był jednak przygotowany na obronę a nie na atak: nie był tak nierozważny, by rzucać się na przypadkową bandę oprychów tylko przez to, że ci go mijali. I co by mu to dało? Dałby się tylko zatłuc “na zaś”. Dlatego też położył się z powrotem, braciom jedynie kiwając głową na znak, że również jest za przeczekaniem. Odeszła mu ochota na rozmowy, więc położył się na boku, plecami do ogniska, i spróbował zasnąć. Z początku szło mu opornie - musiał się na nowo wyciszyć. Cały czas gdzieś w oddali słyszał czyjeś głosy, w końcu jednak wszystko ucichło i tylko ciche granie świerszczy mąciło spokój nocy. Ta melodia ukołysała Caraxa do snu, był to jednak sen płytki, z którego łatwo się wybudzić pod wpływem najmniejszego bodźca…
        A przeraźliwy, wibrujący krzyk kobiety był wystarczającym powodem do tego, by zerwać się na równe nogi. Jorge usiadł gwałtownie, głęboko nabierając oddechu i szeroko otwierając oczy. Zdawało mu się, że jeszcze nie zasnął tak głęboko, by był to element snu. Rozejrzał się wokół rozbieganym wzrokiem… I dostrzegł, że chyba tylko on usłyszał ten głos - bracia w każdym razie nie sprawiali wrażenia, jakby to do nich dotarło. Fechtmistrz zaklął, obejmując głowę dłońmi.
        - Nie słyszeliście kobiecego krzyku, prawda? - upewnił się, chociaż aż go korciło, by wstać i jednak przeszukać okolicę, tak realny był ten głos.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

Na śmiałą hipotezę Caraxa oba wampiry uśmiechnęły się tajemniczo, lecz żaden z nich się nie poruszył ani nie zaszczycił szermierza spojrzeniem. Zdawali się trwać w letargu niczym kamienne posągi i tylko unoszące się klatki piersiowe zdradzały, że oboje jeszcze... żyją? W każdym razie funkcjonują i mają się dobrze.
- Interesuje cię przemiana w wampira? - zapytał w końcu Fryderyk, dorzucając do ognia kilka dodatkowych szyszek i gałązek. - Zdradzę ci, że to mało przyjemne. Przynajmniej tak opisują to rzeczeni ochotnicy. My urodziliśmy się tacy, co jest cudem. Wampiry rzadko mają potomstwo, o wiele łatwiej jest nam kogoś zmienić.
- Sam proces jest tak prosty jak budowa cepa - wyjaśnił Roderick, zarzucając włosy do tyłu. - Wampir gryzie ofiarę, a potem każe jej wypić swoją krew. Zależnie od organizmu, przemiana trwa jakieś dwa, trzy dni po których budzisz się jak na kacu. Gardło masz suche jak wióry, a jedyne co pomoże to krew. Najlepiej młoda, choć to też ma podłoże w bajkach. Tak właśnie urodziło się osiemdziesiąt procent wszystkich wampirów na tym kontynencie.
- Oczywiście srebro, czosnek, osikowe kołki i trumny to wymysły dla małych dzieci - dodał czarny wampir. - Twoje życie zaczyna się na nowo. Z tą różnicą, że nie umrzesz w wieku stu lat. Chyba, że dasz się poćwiartować. Jednakże koniec z bankietami, a przynajmniej z jedzeniem. Wszystko co włożysz do ust, zwrócisz w przeciągu trzech sekund. Alkohol z czasem stanie się mdły i bez smaku, żądza krwi wzrośnie, a z każdym kolejnym wiekiem będziesz żałował, że nie umarłeś jak człowiek. Nie mówię oczywiście, że się pod tym podpisujemy. Lubimy swoje życie. Jako wampir będziesz pod każdym względem lepszy niż ludzie, co utrudnia mieszkanie między nimi. Łowcy na karku, krzywe spojrzenia na cerę i kły, to wszystko utrudnia egzystencję.
- Chyba, że zamieszkasz w Maurii - dokończył Roderick. - To azyl dla nieumarłych i istne piekło dla żywych. Odpowiem ci też od razu, dlaczego tam się nie zakotwiczymy, by uciec od prześladowań? Bo dla nas życie w bezpiecznych murach to nie życie. Nie poznasz świata i nie nauczysz się na własnych błędach, będąc otoczony przez swoich. Musisz mieć spojrzenie na wszystko inne.

- Słyszeliśmy - odpowiedział po jakimś czasie na pytanie szermierza, Fryderyk, otwierając oczy i patrząc w mrok. - Ale nie wiem czy powinniśmy zareagować. Jedno pójście z pomocą nie sprawi, że na całym świecie dezerterzy skończą z gwałtem.
- Ale sprawi, że niektórzy tutaj nie będą na nas patrzeć, jak na zimnych krwiopijców - dodał Roderick, uśmiechając się w stronę Caraxa, po czym oba wampiry wstały i wymieniły się myślami.
- Prowadź młodzieńcze - powiedział Fryderyk, dłonią wskazując na otaczający ich las.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Carax czekał na odpowiedź braci na tyle długo, że powoli zaczynał godzić się z myślą, iż jej nie usłyszy, wtedy jednak Fryderyk zaczął mówić. Jorge nie zareagował na jego pytanie, bo było z gruntu rzeczy retoryczne, a by mieć pewność, że fechtmistrz słucha wampira, wystarczyło samo jego uważne spojrzenie. Widać było, że jest zaintrygowany. Nie spodziewał się tak wyczerpującej, szczegółowej odpowiedzi, w sumie nawet nigdy wcześniej go to nie interesowało, ale cóż - okoliczności były sprzyjające.
        Fechtmistrz podniósł się na łokciu, ewidentnie zafascynowany wizją, którą roztaczali przed nim bracia Gemelli. Nie mógł się nadziwić, że przemiana to coś tak prostego - wymiana krwi, zupełnie jakby się mieszało farbę. Na dodatek większość stereotypów o tej rasie okazywała się być fałszywa, a przez to życie po staniu się Dzieckiem Nocy również wydawało się nie być wcale takie złe. Problem stanowiło oczywiście słońce, które na przemienionego działało znacznie intensywniej niż na wampira czystej krwi… Ale może ryzyko było warte świeczki? Jorge zaczął się wręcz zastanawiać jak wygląda walka z perspektywy wampira - każdy śmiertelny przeciwnik jest pewnie wolny i słaby, a skoro niewiele ran tak naprawdę może zadać śmierć… Kusząca perspektywa. Bardzo wręcz kusząca. I co z tego, że nieśmiertelność i konieczność pozostawania w wiecznym ruchu mogą z czasem zmęczyć? Jorge nie wierzył, by go to spotkało. Był z natury żywiołowy i gwałtowny, nie lubi stagnacji i siedzenia w miejscu. Takie życie pewnie by mu odpowiadało…
        Oczywiście czysto hipotetycznie.
        - Przyszło mi to pytanie na myśl - przyznał szermierz, gdy wspomniana została nazwa królestwa nieumarłych. - Ale też po tym co mówiliście wcześniej spodziewałem się takiej odpowiedzi.

        - Na całym świecie może nie… Ale przynajmniej świat jednej dziewczyny nie legnie w gruzach - oświadczył Carax zaraz wstając z ziemi. To była jedna z tych sytuacji, w których działał bez namysłu, też trochę przez to, że czuł wsparcie braci, chociaż może czynili to niechętnie. Jorge spojrzał Roderickowi w oczy, a kącik jego ust drgnął nieznacznie w powstrzymanym uśmiechu.
        - Pochlebia mi, że przejmujecie się moim zdaniem - zapewnił, chociaż w jego głosie brzmiała lekka kpina. Obrócił się, jednocześnie dobywając broni i ruszył dokładnie w momencie, gdy Fryderyk wyznaczył go na przewodnika. Chociaż krzyk kobiety usłyszał prawie śpiąc, nie miał problemu ze wskazaniem kierunku, z którego dochodził - było to gdzieś w głębi lasu, po drugiej stronie gościńca. Do tego miejsca pasowało przede wszystkim to jak niósł się dźwięk, ale również był to kierunek, w którym udali się dezerterzy - wszystkie elementy układanki pasowały do siebie.
        W lesie było już ciemno, lecz łatwo szło się na słuch - gdzieś z przodu cały czas słychać było śmiechy, okrzyki i szloch. Carax nabrał jednak pewnych wątpliwości, bo nie widział żadnego ruchu ani nie widział blasku ognia, którego by się spodziewał. Dostrzegł jednak wejście do leśnego jaru i uznał, że to jego ściany zasłaniają widok, bo dźwięk dochodził bezpośrednio stamtąd. Mimo wszystko zawahał się na samym skraju. ”To pułapka...”, uznał, było już jednak za późno.
        Carax stęknął wysokim głosem, wyprężył się i padł nagle na ziemię ledwo asekurując się rękami. Wypuścił z dłoni broń i przycisnął je do twarzy wyjąc z bólu. W tym momencie wszelkie śmiechy i płacz ucichły, a z głębi jaru wyłoniły się sylwetki dwóch mężczyzn ubranych w lekkie, skórzane pancerze. Jeden z nich wlókł za sobą ludzkie ciało albo worek podobnego rozmiaru.
        - Przydał się - ocenił cicho, ale nie było wiadome o czym albo o kim mówi, nie dało się również spostrzec jego twarzy. Jego towarzysz - posunięty w latach jegomość z długą brodą zaplecioną w warkocz i niepasującej mu sprężystej, wyprostowanej sylwetce - skinął w odpowiedzi głową.
        - Brać ich - oświadczył. Na tę komendę z krzaków porastających brzegi jaru wyłoniły się kolejne ludzkie sylwetki w ilości nieprzekraczającej tuzina. Nie byli to ani łowcy wampirów, ani dezerterzy - nie nosili ich broni, zbroi ani insygniów. Przypominali zdyscyplinowaną grupę najemników w lekkich zbrojach jedynie wzmacnianych metalowymi elementami. Każdy z nich był uzbrojony w kuszę - po wyłonieniu się z krzaków przez sekundę mierzyli, nim nacisnęli spusty celując w stojących poniżej nich braci Gemelli. Caraxem nikt nie zawracał sobie głowy - szermierz półprzytomny wił się wśród zeschłych liści tam gdzie upadł, a spomiędzy jego przyciśniętych do twarzy dłoni sączyły się wąskie strużki krwi.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

Co on taki ciekawski?, zapytał Fryderyk, trzymając się zaraz za bratem i spoglądając przez jego ramię na prowadzącego ich szermierza. Nasze prywatne życie, wampirza egzystencja, prawo, a teraz jeszcze hipotezy o zamianie w wampira. Nie wiem jak ty, ale ja miałbym się na baczności. Dobrze wiesz, że nagroda za nas jest niemała, a nie uwierzę, że nasze spotkanie to wynik przypadku. W końcu spotkaliśmy go w grupie łowców, bo był przekonany o naszej winie. Ciekawe ile łowcy chcieli mu zaproponować w uczestnictwie w obławie przeciw nam, co?

Sam go możesz spytać w wolnej chwili, odpowiedział mu Roderick, odbijając lekko w bok, by nie iść zaraz za Caraxem w prostej linii. Jeśli to rzeczywiście byli dezerterzy, to nietaktycznie było im wychodzić gęsiego z lasu prosto pod noże. Ja mu ufam. Jest ciekawski na swój ludzki sposób i tyle. Jedyne co mnie martwi to ta jego swoboda. Mimo iż wie, że możemy go zabić, stara się nawiązać kontakt. Inni już dawno by uciekli lub zwołali posiłki, by nabić nas na pal, a on wydaje się pogodzony z tym, że ma w kompanii dwóch szlachetnych...

Nim zdążył cokolwiek dokończyć, Fryderyk skoczył do przodu, intensywnie wyczuwając zagrożenie. Nie zdążył jednak poruszyć ustami, gdy nogi Caraxa weszły do jaru, a on sam spotkał się z batem, który smagnął jego twarz i zmusił do położenia się na ziemi. Zaraz potem ktoś wrzasnął, zawtórowały mu okrzyki tryumfu, a nieznajomy im, głęboki głos wydał rozkaz, po którym nikłe światło księżyca oświetliło sylwetki oprawców. Mrok i cienie dawały im sporą przewagę, a raczej dawałyby, gdyby Roderick i Fryderyk byli normalnymi ludźmi. Przeciwników było dziesięciu: dowódca i stojący po jego lewej grubas z batem, wysoki kusznik, trzymający jedną rękę na spuście, drugą podtrzymując czarny worek oraz siedmiu najemników w lekkich pancerzach, rozmieszczonych na szczycie jaru i celujących do bliźniaków z kusz.

Szczęknęły cięciwy, a przeszywający dźwięk lecących bełtów rozdarł ciszę nocy. Niestety, mimo wyciągniętych w mrok szyj, nikt nie dostrzegł czy pociski trafiły w cel. Zaraz jednak w pojedynczym snopie światła stanęli bliźniacy, uśmiechnięci od ucha do ucha.
- Co do licha?! - zaklął przywódca bandy, sięgając po miecz. Jego ludzie uczynili podobnie, lecz tylko czterech z nich odważyło się zejść po ścianach jaru do miejsca, gdzie leżał Carax z pociętą twarzą. - Zabić ich!
Było jednak za późno na cokolwiek, gdyż Roderick i jego sobowtór już stali do siebie plecami, sprawnym skokiem lądując w okręgu stworzonym przez najemników. Pierwszy ruszył na nich z mieczem wzniesionym do cięcia z lewej, lecz sprawny sierpowy pod brodę i kolejny w nos pozbawił go przytomności, a dzierżona przez niego broń wylądowała na mchu. Drugi był sprytniejszy, chciał zadać zabójcze pchnięcie, ale wampiry się rozdzieliły i zaczęły go okrążać, uderzając pięściami w żebra. Na ten widok pozostała dwójka rzuciła się towarzyszowi z pomocą. Rozpoczęła się natarczywa wymiana ciosów. Wampiry zwinnie unikały cięć i pchnięć, zasypując oponentów uderzeniami. Przypominało to raczej chaotyczny taniec w rytm bojowych okrzyków, który nagle przerwała kolejna salwa z kusz.

To była ich okazja. Skracając dystans, wampiry pochwyciły dwóch najemników i zasłoniło się nimi, jak żywymi tarczami. Bełty wbiły się w ich ciała, lecz ci nawet nie zdążyli krzyknąć. Wszystko stłamsił odgłos łamanych karków.
- Odpuście zanim podzielicie ich los - mruknął Fryderyk, na co ostatni z czwórki odważnych rzucił miecz i ratował się ucieczką przez drzewa. Tak z dziesięciu zostało sześciu.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Carax z początku nie skojarzył co się z nim stało - ból rwanych przez bat delikatnych tkanek na twarzy był obezwładniający. Do jego oczu napłynęły łzy, krew zalewała przyciśnięte do oblicza dłonie, a on czuł się, jakby ktoś chlusnął na niego wrzątkiem. Z czasem rana zaczęła pulsować piekącym bólem, lecz szermierz zamiast się w tym momencie pozbierać, poczuł, jak traci siły, a boleść nasila się z każdym kolejnym oddechem. Odjął jedną dłoń od twarzy i rozchylił powiekę. Przez wąską szczelinę między rzęsami niewiele widział, ledwo ruch jakiś ciemnych plam i jednej wyjątkowo jasnej na ich tle - to z pewnością był odziany w biel Roderick. Trwała walka, lecz on nie umiał się pozbierać… A mimo to próbował. Oni w końcu przyszli tu za nim, nie mógł więc leżeć tak ot, bez ruchu, i czekać, aż reszta załatwić sprawę za niego. Zebrał więc w sobie wszystkie siły by przezwyciężyć ogarniającą go słabość i kurczowo zaciskając dłoń na kępie roślinności zaczął się podnosić.

        Carax podniósł się z ziemi tak cicho, że nikt nie zwrócił na niego uwagi - najemnicy byli święcie przekonani, że szermierz stracił przytomność i po prostu go zignorowali, skupiając się na swoim głównym celu. Dostrzegła go jedynie charakterystyczna trójka, która czekała na bliźniaków i towarzyszącego im śmiertelnika w jarze. Grubas z batem po raz kolejny wzniósł rękę do ciosu, jednak stojący obok kusznik powstrzymał go dyskretnym gestem. Na jego obliczu malowało się skupienie, widocznej jednak tylko dla tych, którzy byli bardzo blisko niego. Najwyraźniej miał jakiś plan. Palce jego dłoni, zaciśnięte na brzegu bezkształtnego pakunku, rozluźniły się, a przedmiot upadł na ziemię wydając z siebie głuchy dźwięk, który jednoznacznie kojarzył się z upadającym ciałem.

        Jorge wstając podniósł z ziemi swoją szablę. Nadal trzymając nisko głowę ocenił kto gdzie stał. Często mrugał - cała jego twarz była zalana krwią, aż nie sposób było dostrzec którędy przebiegała zadana batem rana. Mimo to nie krzywił się już z bólu, nie mrużył powiek - twarz miał kamienną, stężałą w wyniosłym grymasie, jakby ledwo hamował gniew. Nim jeszcze w pełni się wyprostował, korzystając z tego, że ciemny płaszcz maskował go na tle okolicznych krzewów, ruszył do ataku. Jego wcześniejsze przechwałki okazały się wcale nie być takie płonne jak można było przypuszczać na podstawie jego sposobu bycia - ciosy zadawał jak prawdziwy mistrz. Szybko zmniejszył dystans, od razu zrobił wypad. Nisko prowadząc szablę przeciął więzadła w kolanie niespodziewającego się ataku z tyłu najemnika. Kopnięciem przewrócił go na ziemię, a nim stojący obok mężczyzna zdążył się na niego zamachnąć, obrócił broń w dłoni i zdzielił tamtego koszem w głowę, odsyłając go do krainy ciemności. W jego ruchach była płynność, gracja i elegancja wynikające z lat treningu.
        Nagle fechtmistrz - wykorzystując nabrany już impet - obrócił się i zaatakował kolejną osobę. Ostrze jego szabli wbiło się w klatkę piersiową Rodericka. W oczach Caraxa zalśniło zaskoczenie, lecz nie cofnął się tylko zamarł w bezruchu. Zaraz za jego plecami do walki rzucili się pozostali przy życiu najemnicy, korzystając z okazji, że jeden z wampirów miał ograniczoną swobodę ruchów. Nie zważali przy tym na to, że na ich drodze stoi śmiertelnik, który wyświadczył im tę przysługę.
        W tym samym czasie dwie osoby jednocześnie zaatakowały Fryderyka - grubas zamachnął się batem tak, by ten owinął się wokół jego szyi, a jednocześnie dowódca rzucił się na niego z mieczem. Nie był zwykłym śmiertelnikiem, człowiekiem ani elfem, jego ruchy były zbyt szybkie, a w sylwetce było coś… kociego. Mógł być zmiennokształtnym, tygrysołakiem albo panterołakiem. Pozwalało mu to jednak zwiększyć szanse w potyczce z wampirem.
        Tymczasem kusznik cofnął się o dwa kroki, nieruchomy wzrok wbijając w otoczonych bliźniaków. Palce obu dłoni trzymał splecione w sposób charakterystyczny dla rzucania zaklęć dziedziny inkantacji - w każdej dłoni inny układ. Między nim a całą grupą nagle poruszył się również wleczony przez niego worek. Było to ciało ożywione nekromantyczną magią. Zwłoki były bardzo świeże, gdyż krew na ich kubraku nie zdążyła jeszcze wyschnąć. Nieumarły mężczyzna stał tak niepewnie, jakby zaraz miał się przewrócić, niezgrabnie trzymał w dłoniach dwa przybrudzone krwią topory, nie ruszał się jednak, jakby czekał dopiero na rozkaz do ataku.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

Nim bracia zorientowali się w całej sytuacji, ich towarzysz, Jorge, był już na nogach, a ich okrążali pozostali bandyci, szczerząc się jak wilki i wykonując niedbałe młyńce swoimi ostrzami. Jednak mimo przewagi liczebnej, najwyższe szanse na wyjście z tego cało miały wampiry. Odwrócone do siebie plecami skracały dystans do każdego przeciwnika, który próbował ich zaatakować i obezwładniały go poprzez złamanie ręki lub nogi. Szczególnie widoczny był tu pewien schemat, sprowadzający się do zgrywania ofiary. Zbyt pewny siebie Fryderyk prowokował atak, a następnie odskakiwał, by wystawić na cel własnego brata. Oczywiście był to jawny podstęp, lecz nim ktokolwiek się zorientował, dwóch kolejnych bandytów leżało w konwulsjach na ziemi. Roderick bowiem nie zamierzał dać sobie wbić noża w plecy i informowany przez brata, wykonywał półobrót i sierpowym trafiał najemników, dezorientując ich. Wampiry nie próbowały zabić, ich ciosy były wyprowadzane bezpośrednio w szyję i zgięcia kończyn, gdzie następowały skurcze mięśni. Byli przy tym bardzo precyzyjni.

Niestety wszystko zakłócił Carax, wbijając ostrze swojej szabli w pierś białego wampira. Roderick otworzył szerzej oczy, chcąc zrozumieć co się właśnie stało, ale krzyk zamarł mu na ustach, po którym nieumarły osunął się na kolana ze wzrokiem zakleszczonym na rękojeści. Widząc to, Fryderyk bez namysłu rzucił się w jego stronę, lecz nim zdążył przy nim kucnąć, na jego szyi zamknął się bat. Trzymający go grubas szarpnął dłonią i nieumarły wylądował na ziemi, szamocząc się jak ryba w wodzie z rękami zaciśniętymi na materiale zmyślnej broni.

- Zabiję cię! - wycharczał w stronę Caraxa, próbując złapać oddech. - Słyszysz? Jeśli coś się stanie mojemu bratu...
- Już w porządku - przerwał mu szorstki głos przywódcy bandy, który energicznym i pewnym siebie krokiem wszedł na pole potyczki i jednym ciosem drewnianej pałki powalił szermierza na ziemię. Dopiero później jego zimny wzrok przeniósł się na wampiry, a usta wykrzywiły się w nieprzyjemny uśmiech. - Ależ po co te nerwy.
- Kim jesteś? - zapytał Roderick, z trudem unosząc głowę. Ostrze szermierza weszło płytko, lecz przeszyło serce i wyszło między łopatkami mężczyzny, przez co każdy najmniejszy ruch powodował ból. Wampir zacisnął z tego powodu zęby, lecz zanim zdążył cokolwiek zrobić, ożywione za pomocą magii monstrum wypłynęło zza pleców swojego pana i szarpnęło ostrzem, wyciągając je tym samym z ciała nieumarłego.

Roderick zakaszlał i wypluł sporą ilość krwi, ale nie stracił przytomności. Cały ten czas patrzył na brata, z którym wymieniał się myślami. Oboje szukali wyjścia z tej sytuacji. Niestety na próżno.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Przebłysk zaskoczenia w oczach szermierza był widoczny zaledwie chwilę, później zaś jego oblicze znowu stężało w beznamiętnej masce, a oczy stały się matowe. Dłonie złożone na broni nie drgnęły ani na jotę, jakby głównym celem Caraxa było unieruchomienie wampira, a nie jego pokonanie. Pozostawał głuchy na to, co się działo wokół niego, nawet nie zerknął w stronę Fryderyka, który rzucił się w ich stronę, jedynie przyklęknął, gdy Roderick osunął się na ziemię - to mocny uchwyt na rękojeści wbitej w pierś wampira szabli wymusił na nim ten ruch. Z kamienną twarzą słuchał gróźb czarnowłosego bliźniaka, a wymierzony głowę cios przyjął nawet nie próbując się uchylić, jakby tkwił w jakimś dziwnym stuporze. Uderzenie nie pozbawiło go jednak przytomności - nadal się ruszał i stękał, gdy upadł na ziemię.
        - Dureń - syknął gdzieś z tyłu kusznik, a dowódca bandy, który całkowicie przejął inicjatywę w tej potyczce uśmiechnął się tylko kpiarsko.
        - Zostawić ci go? - zapytał nonszalanckim tonem, trącając końcem pałki walczącego o utrzymanie kontaktu z rzeczywistością Caraxa.
        - Może się jeszcze przydać - uznał po chwili wahania strzelec, lecz jego słowa zagłuszył jęk boleści Rodericka i jednoczesny głuchy dźwięk ciosu w głowę, jaki otrzymał Jorge. Śmiertelnika niezwykle łatwo było pozbawić przytomności, gorzej z wampirami, gdyż ci, mimo ciężkich ran, nadal uparcie trwali w pełni świadomości.
        - Panem tych ziem? - zaproponował mężczyzna z pałką w odpowiedzi na, jego zdaniem bezsensowne, pytanie Rodericka. - Najemnikiem, łowcą, handlarzem, uczonym? Możesz sobie wybrać. Weszliście na mój teren, a ja nie lubię obcych. Trzeba było trzymać się głównego traktu. Filius.
        Ostatnie słowo było wezwaniem skierowanym do grubasa z batem. Ten zupełnie jakby usłyszał umówione hasło, sięgnął po składane poskromy zatknięte za pasek i jeden z nich zarzucił na szyję Fryderyka, a po chwili w drugi złapał rannego białowłosego bliźniaka. Druty w chwytakach raczej nie były ze srebra, lecz magia w nich zawarta sprawiała wampirom niewyobrażalny ból. Dowódca momentalnie przejął jeden poskrom od grubasa, gdyż ten nie utrzymałby obu bliźniaków na raz.
        - Łatwo poszło - ocenił z zadowoleniem. - Idziemy.
        Na ten sygnał ci z najemników, którzy jeszcze byli w stanie się poruszać, podnieśli się z ziemi i wspierając się na swoich towarzyszach zaczęli wlec się przez las. Za nimi podążyli ci ważniejsi, prowadząc bliźniaków, na końcu zaś człapało ożywione monstrum, ciągnąc za kołnierz nieprzytomnego Caraxa.

        Pobudka nie należała do przyjemnych. Głowa pękała po ogłuszającym ciosie pałką, a pulsujący ból w twarzy był prawie nie do zniesienia. Wyschnięte na wiór gardło paliło. Fechtmistrz z jękiem poruszył zdrętwiałe ciało i spróbował otworzyć oczy - jedno ustąpiło bez problemu, drugiej jednak rozwarło się tylko do wąskiej szparki i takie pozostało. Carax doszedł do wniosku, że rana po bacie spuchła i to przez to, lecz nawet się nad tym nie roztkliwiał - jego położenie zasługiwało w tym momencie na znacznie więcej uwagi. Siedział na zimnej i wilgotnej posadzce, pozbawiony broni, płaszcza i butów, a jego ręce były przypięte do ściany żelaznymi kajdanami. Przed oczami miał kratę za którą raptem dwa kroki dalej znajdowała się kolejna kamienna ściana. Loch - ten wniosek był oczywisty. Co jednak tu robił, jak tu trafił? Nigdzie nie było widać braci Gemelli. Gdzieś z oddali docierały do jego uszu ludzkie głosy i dźwięki kojarzące się z walką...
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

- Zabij! - ryczała banda mężczyzn na trybunach, oglądająca jak zrodzony z magii potwór odbiera życie niskiemu człowieczkowi w podartych łachmanach. Trzymana przez niego zakrzywiona szabla przeszyła ciało śmiertelnika, obficie brocząc jego krwią, co tylko spowodowało wiwat wśród publiczności. Jej okrzyki zbudziły Rodericka, który zorientował się, że siedzi na poplamionym krwią piasku, przykuty za ręce do grubego, drewnianego pala. Wampir z trudem podniósł głowę, co poskutkowało rwącym bólem i nudnościami. Umysł jednak pozostawał przytomny na bodźce i gdy tylko pierwszy dreszcz przeszedł, biały wampir zaczął skanować umysły, poszukując tego jedynego.
- Żyjesz? - zapytał w myślach, próbując znaleźć swego brata w tłumie głosów i brudnych myśli.
- Ledwo - odpowiedział Fryderyk, którego ręce były na szczęście wolne, lecz nogi zakute zostały w żelazne buciory, które z kolei przyspawano do krat w ciasnej celi. - Ale cieszę się, że się obudziłeś. Jesteśmy w bandyckim obozie, ale gdzie dokładnie to nie wiem. Jestem dwie cele od ciebie w ciasnym korytarzu, a Jorge pod nami.
Roderick westchnął, wypuszczając całe powietrze z obolałych płuc. Podczas starcia w lesie poważnie go pobito i przebito serce mieczem, co teraz objawiało się bólem w tych miejscach. Niemniej ostrze Caraxa nie było święte ani zaklęte, więc rana po nim szybko się goiła, jednak na pełen powrót do zdrowia wampir będzie musiał długo czekać.
- Jorge - zaczął biały wampir. - Tobie nic nie jest? O nas nie musisz się martwić, wszystko w porządku...
Nie dokończył, gdyż drzwi wampirzych cel otworzyły się jednocześnie, a ich lokatorzy zostali obaleni i zaniesieni na nieduży placyk usłany piaskiem, zardzewiałą bronią i ludzkimi kośćmi. Słowem - arena.
- Los nam najwyraźniej sprzyja - rozległo się w cieniu ogromnej plandeki, zapewne loży przywódcy, który nie miał teraz ochoty na pokazanie swojej twarzy. - Dzisiaj obejrzymy najbardziej spektakularną walkę, jakiej jeszcze świat nie widział. Wampiry przeciwko martwemu golemowi. Zobaczymy czy magia i brutalna siła dadzą radę mądrości i nieśmiertelności...
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Przypominanie sobie zdarzeń poprzedzających trafienie do lochów w wykonaniu Caraxa przypominało wyłuskiwanie okruchów chleba z piasku - było żmudne i trudne. Ostatnim klarownym wspomnieniem w umyśle fechtmistrza był moment, gdy Roderick posilał się wiewiórką, reszta zaś była w rozsypce i to na dodatek zasnuta mgłą. Pamiętał ledwie migawki i nie była to kwestia tego, że jeszcze nie odzyskał przytomności, wręcz przeciwnie - był w pełni świadomy tego co działo się wokół niego, lecz ostatnie kilka czy może nawet kilkanaście godzin stanowiło dla niego w dużej mierze niewiadomą. Był w stanie przypomnieć sobie ogólny bieg wydarzeń, nie wiedział jednak na przykład co się wydarzyło, że opuścili obóz, znaleźli się w tamtym parowie i - nade wszystko - co sprawiło, że nabił Rodericka na własną szablę. Nie pamiętał nawet momentu dobycia broni, tylko nagle, w jednej chwili leżał na ziemi po smagnięciu batem, a już chwilę później stał przed białowłosym bliźniakiem, w rękach trzymając ostrze, które przeszyło serce wampira. Nie rozumiał co mogło go do tego pchnąć...
        Jorge poruszył się, stękając lekko, gdy jego zastane, obite mięśnie zaprotestowały przed jakąkolwiek aktywnością. Musiał się trochę rozruszać, by się ogrzać. Zimno lochu sprawiło, że skostniał i chociaż miał już od tego gęsią skórkę odczuwał brak pewnego bardzo charakterystycznego chłodu, z którym tak bardzo się zżył. Walcząc z obolałym ciałem poruszył ramionami i szyją by zajrzeć pod własną koszulę, co okazało się niestety niemożliwe. Poczuł jednak, że nic nie drażni jego skóry na karku, a torsu nie dotyka wiecznie zimny okruch lodu i już wiedział, że odebrano mu naszyjnik z płatkiem róży. To rozgniewało go bardziej niż skłonny byłby przypuszczać. By dać upust swej irytacji kopnął kraty przed sobą. Syknął, gdy zdrętwiała stopa uderzyła o zimne pręty, ból jednak nieco go otrzeźwił. Szybko zresztą okazało się, że ten wyraz złości zwrócił na niego czyjąś uwagę i już po chwili usłyszał kroki odbijające się echem w korytarzu. Chwilę później zagłuszył go znajomy głos białowłosego wampira, który odezwał się bezpośrednio w umyśle szermierza, ten jednak usłyszał tylko dwa, może trzy pierwsze słowa, nim uciskający skronie ból odebrał mu możliwość skupienia się na treści. Szermierz syknął, zaciskając powieki.
        - A ten znowu zaczyna? - odezwał się tym razem jak najbardziej rzeczywisty głos mężczyzny po drugiej stronie krat. Jorge podniósł wzrok i dostrzegł stojącego przed nim mężczyznę dobiegającego pięćdziesiątki, z głębokimi worami pod oczami i spiczastym podbródkiem pasującym do cinkciarza.
        - Wygłuszyłem go - mruknął znajomy Caraxowi kusznik pojawiając się w zasięgu jego wzroku. Zdawał się być zawiedziony. - Nie będzie z niego wielkiego pożytku, jego organizm jest zbyt wrażliwy na magię, kończy się to tak jak widziałeś…
        - Kolejny dowód na to, że śmiertelni nadają się tylko na mięso armatnie - sarknął szczurowaty jegomość.
        - Dlaczego mnie więzicie? - zapytał Jorge lekko ochrypłym głosem, może mało błyskotliwie, lecz w tych okolicznościach nie było go stać na nic lepszego. Został zresztą bardzo dobitnie zignorowany, więc nieważne było tak naprawdę co powiedział.
        - Pozbądźcie się go - rozkazał domniemany cinkciarz, zwracając się do osób, których Jorge nie widział ze swojej perspektywy. Później odezwał się do kusznika. - Chodźmy, walka wkrótce się rozpocznie.
        Strzelec zgodził się skinieniem głowy i odszedł razem z drugim mężczyzną, zerkając tylko przelotnie na fechtmistrza wzrokiem wyrażającym zawód. ”Niczego ci nie obiecywałem, dupku! Jeszcze raz tak na mnie spójrz, a wykolę ci oczy”, irytował się w myślach Carax, nawet na moment nie spuszczając wzroku. Chwilę później znajome postaci zastąpiło trzech nijakich z wyglądu strażników, z których jeden zabrał się za otwieranie drzwi do mikroskopijnej celi, zaś pozostali dwaj czekali w gotowości, z linami i workiem do zarzucenia go na głowę więźnia. Fechtmistrz w napięciu obserwował i czekał na odpowiedni moment - czuł na karku zgniły oddech śmierci, lecz nie zamierzał tanio sprzedać swojej skóry...
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

Trybuny huczały. Tłum widzów domagał się śmierci, uderzając wszystkim co było pod ręką o kamienną balustradę i ściany otaczające arenę. Ich przywódca nie mógł pozostać głuchy na ten jazgot i wyciągając rękę dał znak do otworzenia celi. Wampiry przyglądały mu się przez krótką chwilę - wysoki, postawny, z paskudnym charakterem i nutą magii. Tak, z pewnością nie był człowiekiem, podobnie jak jego świta, ale nie było już czasu na dogłębne zbadanie tej sprawy.
Z naprzeciwka wyszedł bowiem dwumetrowy, czarny, humanoidalny kształt, przypominający zwęglonego człowieka o sporej muskulaturze. Ręce i nogi miał nieproporcjonalnie długie, a z pustych oczodołach ziały ciemne otwory jak z najstraszniejszych koszmarów. Wampiry zrozumiały, że ich życie należy teraz do tego wybryku natury, lecz nie miały zamiaru żegnać się z tym światem. Jeszcze nie.
- Dasz radę walczyć? - zapytał Fryderyk swojego bliźniaka, widząc jak ten przykłada dłoń do serca, które przebił mu Carax.
- Tak - odpowiedział biały wampir, prostując się dumnie, lecz z pewnym ociągnięciem, jakby rana wciąż paliła. - Nie jest ze mną aż tak źle. Masz jakiś pomysł?
- To co zawsze, improwizujmy.
Z tymi słowami herszt bandy wykrzyczał coś w niezrozumiałym języku, a obroża na szyi potwora pękła z trzaskiem, uwalniając go. Stwór zaszarżował na bliźniaków z rękoma wzniesionymi do zadania ciosu, ale na jego niekorzyść wampiry były znacznie szybsze.
Bracia rozbiegli się w przeciwnych kierunkach, dezorientując przeciwnika i zmuszając go do skupienia się na jednym celu. Wybrał sobie ciemnowłosego. Fryderyk sprawnie unikał pierwszych ciosów, ożywieniec był wolny i mało celny, ale siłą dorównywał trollom. Raz czy dwa udało mu się trafić i czarny wampir padł na piach, ku ogromnej ucieszy publiczności.
- Zabij, zabij! - skandowali.
W międzyczasie Roderick zachodził go od lewej i starał się spowolnić stwora, uderzając w zgięcia kolan. Ten jednak nie reagował, pochłonięty celem i tylko mruknął coś w pustkę nim jego pięść dosięgła Fryderyka.
- Silny jest - westchnął wampir, odskakując pod ścianę i wypluwając krew z ust. - Musimy go przewrócić.
Bliźniaki szybko opracowały plan i zrobiły to, co zawsze w obliczu zagrożenia. Stanęli do siebie plecami.
Potwór ryknął i uderzył o ziemię, spojrzał na nich pustymi oczodołami i zaszarżował. Niestety oni znów działali jak dobrze naoliwiona maszyna.
Roderick skoczył w lewo, Fryderyk w prawo, a kiedy potwór znalazł się pomiędzy nimi, jednocześnie uderzyli go twarz, rozwalając wargę i łamiąc z chrzęstem nos. Tłum krzyczał z podniecenia, lecz twarz przywódcy ściągnęła się w obawie i zalała bielą.
- Wypuścić jeńca - wyszeptał do zastępcy, który przekazał rozkaz dalej, by po chwili boczne wrota otworzyły się na oścież, ukazując w nich związanego Caraxa.
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Zdumiewającą rzeczą może być czas, który upłynął nim Pan Nawałnic, opuściwszy swoich sojuszników Trytonii, powrócił na wyspę Lodowego Wraku gdzie zaszył się w wymienionej w nazwie skutej lodem resztce okrętu. Miał tam do dyspozycji, nie było co się oszukiwać, góry złota, kosztowności, magicznej broni oraz biżuterii, cenne materiały i surowce. Głęboki problem egzystencjalny Upadłego polegał jednak właśnie na tym, cóż począć z takimi bogactwami. Vaxen przepadł jak kamień w wodę, podobnie Lokstar i reszta zgrai, która miała jakikolwiek, choćby najmniejszy kontakt z demonicznym szermierzem. Po cóż władać niezmierzonymi bogactwami i przedmiotami powszechnego dobrobytu, gdy nawet nie można ich wykorzystać we wcześniej zamierzonym przez siebie celu. Takie też rozmyślania przykuły Lodowego Anioła na długi czas do wyspy, którą sam stworzył. Jego rozterki pogłębione zostały jeszcze bardziej przez kłótnię z Jorge, który wydawał mu się czymś więcej niż żałosnym śmiertelnikiem, jednym z wielu. W ostatecznym rozrachunku jednak ponownie wyszło na to, że Upadły po prostu się pomylił. Istota ludzka, śmiertelna, niedoskonała, nie jest gotowa na miłość istoty tak potężnej i powszechnie pożądanej jak Anioł, nawet Upadły. Ten wniosek wprawił Upadłego w niemałą niechęć do gatunku ludzkiego, jeszcze większą, niż utrzymywał od czasów swej przemiany. Wtedy właśnie spadło na niego oświecenie. Skoro jego nemezis przepadł, może skupić się na misji, którą wyznaczył sobie wraz z dniem przyjęcia Klątwy Wiecznego Lodu. Pogrążenie ludzkości w wiecznej zimie, skucie ich serc lodem i chłodnym bólem, który on sam czuje od tylu już setek lat...

Podjął więc radykalne działania przygotowawcze. Potrzebował Mówców, Głosów, które będą głosić jego wolę, jego przekaz i misję. Przeszukując miasta i wsie znalazł paru elokwentnych kapłanów, i tak naprawdę niezbyt długo zajęło mu przekonanie ich do ofiarowania mu swoich usług. Oczywiście odrobina magii duchowej i emocjonalnej była w użyciu. Kapłani zaczęli pozyskiwać dla niego wyznawców. Głównie najemników, płatnych zabójców, piratów z Wybrzeża Cieni, drobnych magów i czarowników, ludzi odrzuconych, pragnących pozycji i władzy w społeczeństwie, które dotychczas się z nich naigrawało. Takich właśnie ludzi potrzebował Baldrughan, ludzi którzy w zamiast za złoto i moc będą w stanie zrobić dla niego wszystko. Zaczęli przybywać na jego wyspę, dziesiątki, dziesiątki wyznawców. Nie potrzebował ich wielu, wystarczyła mu zaledwie setka, w końcu i tak wszystkich nie przyjmował w szeregi swych wiernych. Całe Wybrzeże obiegła plotka o nowej sekcie czczącej lodowego "bożka" na przemieszczającej się wyspie, niemożliwej do namierzenia. Ludzie snuli mroczne historie o ofiarach z ludzi, niezmierzonych bogactwach oraz lodowych golemach stojących na straży fortecy utworzonej z wraku. Cóż, przynajmniej dwie z tych plotek były rzeczywiście prawdziwe. Baldrughan zapewnił swoim wyznawcom wszystko, wyżywienie, miejsce do snu, wyposażenie i uzbrojenie. Swych Mówców, których było czterech, obdarzył magicznymi kamieniami lodu, dającymi im malutką cząstkę jego własnej mocy. Oczywiście symbol sekty przyjęto już znacznie wcześniej. Płatek śniegu utworzony z lodowych sopli zdobił płaszcze najemników i sługów Lodowego Anioła. W końcu przyszedł czas, by Upadły wraz z częścią swoich czcicieli opuścili wyspę w poszukiwaniu sojuszników i przedmiotów, mających zapewnić Upadłemu większą moc. Wraz z Baldrughanem wyruszył jeden z Mówców, oraz trzydziestka jego najemników, w tym trzech czarowników, dwóch łowców demonów i nieumarłych, jeden uzdrowiciel, trójka złodziei i jeden skrytobójca. Resztę grupy stanowili zbrojni i strzelcy, uzbrojeni po zęby w stal i drobną magię.

Zdarzyło się, że oddział Lodowego Upadłego zatrzymał się w okolicach równin Andurii. Uszu Baldrughana dobiegły plotki jakoby zawodowi łowcy nagród oraz handlarze ludźmi prowadzili swoje parszywe interesy na tych terenach. Baldrughan osobiście niezwykle gardził tego typu jednostkami i uważał ich za pierwszych osobników, którzy zginą podczas Wiecznej Zimy. Jednakże sytuacja wymagała by skontaktować się oprychami, celem wykupienia co zdolniejszych niewolników na służbę Upadłego o Lodowym Sercu. Rozbili obóz w lesie, a o świcie Upadły wysłał dziesięciu ze swej kompanii, z Mówcą na czele, aby odnaleźli obóz bandytów bądź jakiekolwiek miejsce ich ugrupowania.
Wraz z popołudniem zbrojni natrafili na sporą połać ziemi ewidentnie zagospodarowaną przez poszukiwanych przestępców. prowizoryczne chatki, namioty, na wpół zagospodarowane ruiny jakiejś twierdzy oraz... Arena. Tak, to zdecydowanie było miejsce którego szukali wysłannicy Pana Nawałnic. Gromadka zbrojnych podjechała kłusem do wartowników, którzy już sięgali po kusze, widząc błękitne i białe płaszcze z nieznanym im czarnym symbolem. Na przód oddziału wyjechał wychudzony kapłan, na którego szyi spoczywał olbrzymi łańcuch zakończony lodowym kryształem.
- Stać! Nie mamy wrogich zamiarów względem waszego obozu. Przybywamy tutaj celem handlu, w imieniu Naszego Pana.
***
-Zabić! Zabić! - krzyczał tłum ludzi spod ciemnej gwiazdy zebrany wokół kamiennej areny, gdzie nieumarłe kreatury rozszarpywały na strzępy nieszczęsnych ludzi schwytanych przez bandytów. W momencie przybycia kapłana i jego świty, na arenie toczył się bój pomiędzy olbrzymim ożywieńcem o posturze trolla, a dwójką zwinnych młodzieńców, których wygląd i umiejętności mogły jednoznacznie wskazywać tylko na jedną rasę znaną powszechnie ludzkości. Tłum jednak ucichł, a to z dwóch powodów. Wszyscy wpatrywali się w wynędzniałego i sponiewieranego jeńca, którego właśnie wypuszczono na pastwę dwójki krwiopijców i nieumarłego potwora, który nie został jeszcze do końca unicestwiony. Widząc taką sytuację, Mówca zmarszczył z obrzydzeniem nos.
- Wasze rozrywki są żałosne i przepełnione prymitywną brutalnością i bestialstwem. Nasz Pan nie potrzebuje mięsa armatniego ani nieumarłych monstrów, a jedynie wyszkolonych i wykwalifikowanych wojowników. Jest gotów zapłacić naprawdę pokaźną sumę - mówił dumnie kapłan do przywódcy otoczonego swoją świtą. Oto był właśnie drugi powód milczenia tłumu. Pojawienie się porządnie uzbrojonych ludzi, zakutych w stal, wyposażonych w długie miecze i topory. Najbardziej jednak interesował wszystkich, ale i niepokoił tajemniczy symbol wyhaftowany na płaszczach przybyłych. Na przywódcy jednak przybysze nie zrobili większego wrażenia, gdyż jedynie podejrzliwie zmierzył ich spode łba.
- Nie sprzedajemy nikogo od tak, a już na pewno nie pomyleńcom z jakiejś żałosnej sekty, czczącej kolejne fałszywe bóstwo! - warknął przywódca, szybko mrugając oczami, a jego świta zawtórowała mu chrzęstem broni. Mówca zmrużył powoli oczy, pochylając głowę do przodu.
- Poważnie się zastanów nad swoimi słowami, plugawy grzeszniku. Nie chciałbyś by Pan Nawałnic zawitał do twojego żałosnego obozu. - Tytuł Lodowego Upadłego odbił się echem wśród kamiennych ścian areny.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Jorge obiecał sobie, że tanio skóry nie sprzeda i robił co mógł, by spełnić tę groźbę, choć był na z góry przegranej pozycji. Z początku tylko czekał, łypiąc morderczo zdrowym okiem na strażników, którzy weszli do celi. Jeden pozostał na zewnątrz, do środka wkroczyło dwóch, z czego jeden miał przy sobie pęk kluczy, a wśród nich pewnie ten do kajdan szermierza. Carax zastanawiał się przez moment, czy byłby w stanie załatwić całą trójkę i się uwolnić, nie miał jednak czasu na snucie dalszych planów - nadarzyła mu się niezła okazja do przelania pierwszej krwi. Jeden ze strażników w bardzo nieprzemyślany sposób pochylił się przed fechtmistrzem. Ten nie zastanawiając się nawet chwili kopnął go w brzuch, a potem jeszcze poprawił mocnym kopniakiem w brodę. Strażnik został znokautowany, zwalił się nieprzytomnie w wejściu do celi, a z jego ust wypadło kilka fragmentów ukruszonych zębów. Drugi strażnik w celi zaklął szpetnie i już chciał wymierzyć Caraxowi sprawiedliwość, lecz szermierz skorzystał z ostatnich sekund przewagi, jaką dawało mu zaskoczenie i kopnął tamtego w kolano. Chociaż był boso, celował tak, by cios szedł z pięty, przez co nadal pozostawał on wyjątkowo bolesny. Chyba nawet usłyszał chrupnięcie, zagłuszył je jednak głośny krzyk bólu. Na tym jednak jego szczęście się skończyło - kolejny strażnik nie patyczkował się, tylko kopnął go w brzuch, a gdy Jorge skulił się przyciągając nogi do siebie, następny najemnik zarzucił mu na głowę worek i obwiązał go sznurkiem. Szermierza podduszono tak długo, aż ten przestał walczyć, spadło też na niego kilka dodatkowych ciosów w ramach zemsty. Teoretycznie powinno mu być wszystko jedno, bo i tak miał zaraz zginąć, ale jakoś nie potrafił odpuścić - kulił się przed razami i odpowiadał kopniakami na oślep. Gdy oswobodzono go z łańcuchów, próbował się wyrywać, wtedy jednak rzucono nim o ziemię i rozpłaszczono go na kamiennej posadzce. Jeden strażnik zdjął mu worek z głowy, pozostali zaś pętali mu ręce na plecach.
        - Zabijmy go na miejscu - zasugerował ktoś z tyłu.
        - Nie… - odpowiedział z ociąganiem ten, który odsłonił twarz szermierza, teraz schylając się, by podnieść coś z ziemi. - Zaprowadźmy go na arenę. Widowisko będzie ciekawsze.
        W dłoni strażnika coś błysnęło, Jorge po chwili rozpoznał swój naszyjnik z płatkiem róży. Więc jednak mu go nie odebrano, tylko łańcuszek zerwał się już w celi? Szlag! Szermierz był wściekły, że tego nie zauważył, choć i tak jakim cudem miałby go sam odzyskać? Teraz mógł jedynie patrzeć jak tamten mężczyzna ogląda magiczny wisiorek i chowa go do kieszeni, tak by nie widzieli tego jego towarzysze. Carax również udawał, że tego nie dostrzegł, zapamiętał sobie jednak dokładnie, który to zabrał jego płatek lodowej róży i twardo postanowił sobie, że go odzyska.
        - Wstawaj! - Fechtmistrz został szarpnięty do pozycji stojącej i zawleczony w inną część obozu.

        Po długim czasie spędzonym w półmroku Jorge zmrużył zdrowe oko pod wpływem światła na arenie. Wspaniałomyślnie nie spętano mu nóg, lecz jego ręce były związane nie w nadgarstkach, a wyżej, za przedramiona, przez co mimo tego, że był całkiem gibki, nie zdołałby ich przełożyć pod nogami do przodu. A wiedział jaki los go czeka - uświadomiono go o tym po drodze, starając się najwyraźniej zasiać w nim strach i zmusić go, by błagał o litość. Niedoczekanie. Carax słuchał zbirów z kamiennym wyrazem twarzy, zapamiętując co ważniejsze informacje. Zombie, które polowało na ludzi i dwa wampiry - cudowna perspektywa dla pobitej, związanej i pozbawionej broni ofiary. Czy oni chcieli pokazać swojej widowni to, jak te stworzenia zabijają? Najwyraźniej tak. Jorge spróbował w pewnym momencie sprowokować strażników mówiąc im, że z szablą byłby w stanie pokonać tamtą trójkę, najemnicy jednak ani trochę się tym nie przejęli - jeden z nich skomentował, że i tak nie jest nic wart jako niewolnik, więc niech zaakceptuje co go czeka i pokornie zdechnie. To był ten, który odebrał szermierzowi naszyjnik - właśnie dostarczał Caraxowi kolejnych argumentów przemawiających za tym, aby pozbawić go życia…
        Jorge został bez ostrzeżenia wypchnięty na piach areny, a wrota się za nim zamknęły. Dopiero teraz w sylwetkach dwóch walczących rozpoznał braci Gemelli. Poczuł niepokój. Wcześniej walczyli ze sobą, a on ciężko zranił Rodericka, nie wiedział jednak co do tego doprowadziło i czy nadal są sojusznikami, czy już wrogami. Musiał więc uważać na całą trójkę: na zombie i na wampirzych bliźniaków. Nadal miał spętane ręce i opuchliznę na oku, która ograniczała jego pole widzenia. Czy ten dzień mógł być gorszy?
        Mógł. Wśród wrzawy rozbrzmiało mianowicie doskonale znane szermierzowi miano, które sprawiło, że jego serce zaczęło bić jak szalone, a on sam zamarł ze wzrokiem utkwionym w trybunie dla honorowych gości. Przez moment nie wierzył w to, że naprawdę usłyszał o Panu Nawałnic. Skąd niby miałby się on tu wziąć? Jakie zrządzenie losu po raz kolejny skrzyżowałoby ich ścieżki? Nie, to na pewno nie chodziło o niego… Ale przecież słyszał wyraźnie… Musiał się o tym przekonać osobiście, lecz by to się udało, musiał przeżyć. Co więcej, zamierzał dostać się pod tamtą trybunę. Dawno nie był tak zmotywowany jak teraz. W mgnieniu oka rozejrzał się i zorientował w tym kto gdzie jest i jak bardzo jest dla niego niebezpieczny. Najgorsze było to zombie - ono zaraz przypuściło szarżę. Carax nie zerwał się do panicznej ucieczki, lecz zakołysał się na nogach, a gdy już prawie miał zostać złapany, rzucił się do przodu i lekko w bok, mijając stwora o długość dłoni. To zdezorientowało bestię, która potrzebowała jeszcze chwili czasu na wytracenie prędkości. Carax zaś nie próżnował. Cofnął się od wampirzych braci i cały czas mając na uwadze całą trójkę jak i cel, do którego dążył, zaczął się bardzo ostrożnie cofać. Zawadził o coś bosą stopą - była to piszczel i zardzewiały miecz jakiegoś nieszczęśnika, który dokończył na tej arenie żywota. Jorge chciał się schylić po broń, lecz zombie po raz kolejny rzuciło się na niego z dzikim rykiem. I tym razem fechmistrz zdołał przed nim umknąć, lecz teraz nie ustał na nogach, a rzucił się przewrotem na piach areny. Wszystko było wymierzone - gdy szermierz podnosił się z ziemi, w jednej ze skrępowanych na plecach rąk trzymał zniszczony upływem czasu miecz. Ostrze nie było specjalnie ostre, ale wystarczyło. Carax wykonał kilka ruchów nadgarstkiem, drasnął się może raz czy dwa razy w ramię, lecz w ostatecznym rozrachunku zdołał rozciąć więzy i uwolnić ręce. Teraz miał znacznie większe szanse w walce z resztą.
        Ożywieniec po raz kolejny spróbował dopaść fechmistrza, upatrując w nim łatwiejszą zdobycz i przede wszystkim smaczniejszy kąsek - czuł od zapach krwi i świeżego mięsa. Tym razem jednak Jorge odpowiedział na atak. Precyzyjnie wymierzonym ciosem wbił stare ostrze w brzuch potwora, po czym schylając się by uniknąć potężnych łap, pociągnął broń w dół. Stary brzeszczot pękł, jednak rana nim zadana była dotkliwa i zombie padło na piach, rzężąc upiornie, nadal jednak trzymając się kurczowo swego nieżycia. Szermierz cofnął się od niego i jednocześnie od braci Gemelli, czujnie się im przyglądając.
        - Chcę złożyć hołd Panu Nawałnic! - zawołał w stronę trybuny, odrzucając w bok nieprzydatną już złamaną broń i jednocześnie na moment wzrok na wysłannika Upadłego. - Chcę służyć Panu Wiecznej Zimy!
        Czyż miał cokolwiek do stracenia składając w tym momencie tę deklarację?
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

Wprowadzenie Caraxa na piach areny dało wampirom czas, aby złapać oddech. Skrajnie pobici czuli się ociężale i sennie, a ich ruchy powoli traciły na dokładności i szybkości. Szczególny spadek formy dało się zauważyć u Rodericka, który od dłuższego czasu nic nie pił. Biały wampir obiecał sobie nie wysysać krwi z ludzi, niezależnie od ich intencji, stanu, płci czy rasy. W pełni zadowalał się juchą zwierząt, mimo iż nie dawała tej samej siły i nie smakowała tak dobrze jak ta ludzka. Wystarczała jednak by przeżyć kilka dni bez szaleńczych napadów.
O wiele lepiej czuł się Fryderyk, choć utykał na lewą nogę i kiedy nikt nie patrzył, podtrzymywał żebro i masował kark, na którym zatrzaśnięto mu skórzany bat. Zapach tłumu drażnił jego zmysły, a pusty żołądek domagał się pokarmu. Nie mógł jednak rzucić się na publiczność, zostawiając brata samego. Co to, to nie.
Zombie w tym czasie szarżował na szermierza i gdyby nie jego refleks z pewnością zostałby wbity w ścianę. Stwór był znacznie silniejszy, ale powolny jak mucha w smole, co jak widać, wszyscy już wykorzystali na jego niekorzyść.
Bandyci zafalowali, gdy Jorge rozpruł nieumarłemu brzuch kawałkiem zardzewiałej szabli, a później przenieśli wzrok na wampiry, zbliżające się do niego powolnymi krokami.
- Ścierwo! - warknął Fryderyk, wykonując silne i pełne złości kopnięcie w twarz golema. Jego głowa drgnęła i przekręciła się o dziewięćdziesiąt stopni w lewo, by następnie odbić o sto osiemdziesiąt w prawo po poprawce Rodericka. Kark istoty zachrzęścił, a ciało zrobiło się wiotkie jak ryba bez ości. Nie było jednak pewności czy na sto procent nie żyje.
Dopiero po walce bracia zorientowali się, że na arenę wszedł jakiś dziwny mężczyzna, domagający się od tłumu pokłonu i służby dla jakiegoś Pana Nawałnic. Kątem oka dostrzegli, jak tą nienormalną propozycję przyjmuje Carax, odrzucając resztki zardzewiałego oręża.
- Znasz tego pomyleńca? - zapytał czarny wampir, sięgając pod rozszarpany płaszcz i koszulę, by sprawdzić czy nie zgubił naszyjnika. Ostatnie czego mu było trzeba, to zapodziać gdzieś pukiel włosów swojego bliźniaka. Na szczęście ten był na miejscu. Podobnie jak srebrny sygnet Rodericka z jego imieniem.
- Jeśli kolejny, który chce nas nabić na sztych... - zażartował Roderick, uśmiechając się blado, po czym ciężko padł na ziemię i zakrył twarz dłońmi. Nim zdążył cokolwiek dodać, jego brat trzymał go już za resztki rękawa.
- Jako lekarz radzę ci wrócić do picia krwi. Wykończysz się tym postem i dietą.
- To później. Najpierw poznajmy tego Pana Zimy i rozmówmy się z tym czarodziejem.
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Twarz dowódcy bandytów, a właściwie jej mięśnie, zadrgały nerwowo gdy padła groźba wypowiedziana przez odzianego na niebiesko kapłana. Lider spojrzał na swoją własną obstawę, ledwo słyszalnie przełykając ślinę. Natura przestępcza nauczyła go, że do kasty najtrudniejszych przeciwników często-gęsto można było zaliczyć właśnie fanatyków, głównie przez ich zaślepienie wiarą i niemalże bezgraniczne oddanie sprawie. Buntownicza natura jednak zdawała się zwyciężać w głowie czarodzieja.
- Nie obchodzi mnie, komu służysz i czym ten ktoś włada. Obchodzi mnie to równie mocno co zeszłoroczny śnieg. - Na trybunach rozległy się kpiące parsknięcia i chichoty, co najwyraźniej dodało magowi otuchy. - Więc lepiej zabieraj się razem ze swoją bandą bałwanów, nim sam wylądujesz na arenie, bo jak moją świętej pamięci matkę...- Niespodziewanie słowa przywódcy bandytów zostały przerwane przez Jorge, odrzucającego zardzewiałe resztki broni i krzyczącego, zdaje się, bezpośrednio w kierunku kapłana. Zapadła śmiertelna cisza. Wszyscy obserwowali jak wampiry wykańczają ożywione truchło, by potem stanąć w pewnej odległości od osłabionego szlachcica.
Kapłan zacisnął kurczowo dłoń na kryształowym amulecie zawieszonym na jego szyi i przemówił:
- Pan Nawałnic oferuje nową ścieżkę zagubionym, pozostawionym samym sobie. Jest wybawieniem dla wyrzutków i niewolników. Ty i twoi towarzysze wykazaliście się olbrzymimi umiejętnościami bitewnymi, a więc i dla was znajdzie się miejsce przy Lodowym Stole. Pójdźcie dzieci w kierunku naszego Pana!- zahuczał Kapłan, po czym zwrócił się bezpośrednio do zszokowanego przywódcy bandytów.
- Pan Nasz, Baldrughan, pragnie abyś oddał tych trzech niewolników w jego posiadanie. Zostanie ci oczywiście zapłacone. - W wychudłej dłoni kapłana pojawiła się sakwa, wypełniona brzęczącymi monetami. Mag przez chwilę poważył ją w dłoni i rzucił na stół przed siebie.
- Zapomnij, świrze. Ich ciała nie opuszczą żywe areny - wycharczał i rzucił się nagle na kapłana. W jego dłoni błysnął zakrzywiony sztylet. Kapłan w odruchu uniósł rękę, co pośrednio umożliwiło zablokowanie ciosu, jednak ostrze wbiło się w jego dłoń. Mag puścił sztylet i brutalnie popchnął kapłana w kierunku areny, co spowodowało, że głos Zimy przeleciał przez trybunę i wylądował na piasku. Reakcja Sopli była natychmiastowa. Błysnęły spiczaste sztylety i miecze, gdy zbrojni rzucili się na obstawę dowódcy bandytów. Ten sam, jakby spanikowany swoją reakcją, wycofał się jak najdalej od walczących i ruszył w kierunku bocznej trybuny, prawdopodobnie szukając posiłków. Kapłan zajęczał głucho, powoli stając na drżących nogach. Z jego dłoni obficie ciekła krew.
Zablokowany

Wróć do „Shari”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości