Shari[Okolice Shari] Zapach żelaza

Shari jest jedynym królestwem rządzonym od pokoleń wyłącznie przez kobiety. Jego potęga tkwi w rozległych terenach rolniczych na zachodzie. Dzięki dobremu gospodarowaniu żyznych ziem, Shari ciągle przeżywa rozkwit ekonomiczny. Do tej pory królowe stawiały główny nacisk na gospodarkę, jednak obecna królowa zajmuje się również kwestią militarną królestwa - rozpoczęła rozbudowę muru obronnego wokół miasta i fosy wokół dworu. Rozpoczęto również ulepszanie armii, stawiając nie tylko na jej liczebność, ale na poszerzenie jej specjalizacji.
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Anioł w spokoju wysłuchał odpowiedzi nieumarłych braci, powoli kiwając głową. Takie podejście jak najbardziej mu się podobało, gdyż było kompromisowe, a on jako dowódca i tak nie tracił nic ze swojej rangi czy pozycji. Po prostu pozostawiał wampirom nieco większą swobodę, na którą być może zasługiwali. Trudno bowiem wcisnąć medyka w żołnierski mundur i kazać mu na komendę chwalić dowódcę, a następnie mechanicznie jakby machać szablą czy innym żelastwem w takiej czy innej taktyce. Baldrughan wiedział, że kunsztem wampirów była delikatna chirurgia i medycyna, którą jedynie trzeba było dostosować do militarnych warunków, a nie zamieniać w militarne narzędzie. Nim jednak zdążył odpowiedzieć, nastąpił atak.

Rozgardiasz i chaos bitewny nigdy do końca nie były po myśli Anioła Zimy. Nawyk jeszcze z poprzedniej formy. Nie lubił niezorganizowanej walki, ścierania się w ciasnych miejscach, zdradzieckich uderzeń w plecy i dobijania dzielnie walczących. Trudno powiedzieć o Baldrughanie aby był honorowy, ale nie można było mu jednak zarzucić braku poczucia jakiejkolwiek sprawiedliwości. Była ona co prawda mocno nagięta i przepisana na modłę Lodowego Upadłego, ale jednak była. Widząc więc, że jego Akolici, oraz Carax wraz z wampirzymi doktorami radzą sobie z naporami niewykwalifikowanych krzyżowców w służbie Pana, Isophielion postanowił skupić się na magu, który pozostawał na tyłach oddziału szturmowego, skąd wywoływał ogniste nawałnice, które rozciągając się niby tarcze przed oddziałami, chroniły wyznawców Pana. Baldrughan zapikował z góry na maga, co ten zresztą od razu zauważył. W kierunku Anioła poszybowały ogniste pociski, przypominające strzały zrobione ze stopionego złota. Anioł zwinnie wymijał ataki dystansowe maga, podczas gdy jego szaty na powrót przekształcały się w zbroję, a skrzydła przypominały teraz dwie śnieżne nawałnice, manewrujące w powietrzu z szybkością i hukiem wiatru. Anioł w końcu dotarł do maga, zamierzając się nań włócznią. Natychmiast jednak czarodzieja spowiła ognista peleryna, która odbiła runiczne ostrze, topiąc niemalże natychmiast lodowe odłamki, które zaczęły otaczać walczących.
- Twoja pogańska magia nie jest w stanie zwalczyć prawdziwe czystej wiary w naszego Pana! To on zesłał nam swego ognistego posłańca, Ilainela, który poniesie miecz przeciwko tobie i twoim żałosnym pochlebcom!
Baldrughan w odpowiedzi jedynie wyciągnął dłoń, dotykając ognistej tarczy kapłana, która niemalże natychmiast się rozproszyła pod zimną aurą Upadłego.
- Żałosny śmiertelniku. Ogień był moją domeną nim ugasił go wieczny lód i ślepota na cierpienie waszego Stwórcy. Nic nie wiesz o prawdziwym płomieniu wiary - wyszeptał Upadły i powoli zanurzył ostrze włóczni w klatce piersiowej maga, przeszywając go niemalże na wylot. Ciało czarodzieja ognia skostniało, by po chwili rozsypać się w okruchy lodu i śnieżny puch.
Baldrughan stanął nieruchomo, obserwując starcie jego wyznawców z niedobitkami szturmu.
- Ilainel... A więc ty postanowiłeś dołączyć do tej gry. Oby twój Pan miał cię w opiece, przyjacielu. Bo to już nie będą młodzieńcze przepychanki.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Fortuna powoli odwracała się od wyznawców Pana - początkowa przewaga, jaką dał im atak z zaskoczenia, zaczęła topnieć, gdy coraz więcej wiernych kultystów Upadłego Anioła dołączało do walki. Wierność swemu przywódcy dawała im odwagę i śmiałość w boju, a widok towarzyszy, którzy tak doskonale sobie radzili nie ponosząc przy tym ran, dodatkowo podsycał ich wolę zwycięstwa. Wśród takich inspirujących przykładów był Carax i jego przypadkowy sekundant oraz bracia Gemelli, którym odbieranie życia przychodziło chyba równie łatwo, co jego ratowanie. Pod wpływem ich naporu rycerze w złotych płaszczach zaczęli cofać się za dające ochronę przed wojownikami Pana Nawałnic bariery ognia stworzone przez przewodzącego im maga. Niektórzy jednak pozostawali na placu boju, nadal licząc chyba na łaskawe spojrzenie swego boga, który odwróci losy potyczki.
        Płaszcz Caraxa splamił się krwią, nie należała ona jednak do niego - każdy krwawy rozbryzg przypominający nakreśloną przez ogarniętego pasją malarza karminową gladiolę miał swój początek w rozprutych żyłach i tętnicach tych, którzy chcieli zniszczyć w zalążku kult Pana Nawałnic. Fechtmistrz póki co nie odniósł żadnej nowej rany - stare może otwierał się i krwawiły, lecz nie tak mocno, by plamy przebiły się przez materiał. Walczył z typową dla siebie gracją i sprytem, jak zawsze korzystając z każdej sposobności by położyć sobie przeciwnika pod nogi, nawet jeśli nie była to do końca czysta zagrywka. Przekładanie szabli z ręki do ręki czy kopnięcia, których nie spotykało się w klasycznej szermierce, stanowiły element jego repertuary w chwilach, gdy jego walka nie nosiła znamion pojedynku, a prędzej walki o przetrwanie. Bo gdyby trzymał się tak kurczowo zasad honorowej walki szybko by poległ, zwłaszcza w początkowym etapie starcia obu grup, gdy to paladyni Pana mieli przewagę. Były jednak zachowania, do których się nie posuwał - nie dobijał ogłuszonych, nie zadawał ciosów w plecy. Jego kręgosłup moralny był dość giętki, niemniej jeszcze istniał i nie pozwalał fechmistrzowi na zupełnie nieczystą walkę.
        Nagle walka na krótki moment zwolniła - przelatujący nad miniaturowym polem bitwy Lodowy Anioł jak zwykle skupił na sobie wiele par oczu. Jorge również podniósł wzrok, na moment zapominając o toczącej się potyczce, błyskawicznie jednak wrócił myślami na ziemię - takie zamyślenie mogło go kosztować głowę. Miał jednak szczęście, że nic się nie wydarzyło, a na dodatek dostrzegł jak jeden z wyznawców Pana właśnie naciąga cięciwę zdobytego na kimś z obozu łuku, celując oczywiście w Upadłego. Carax nie zastanawiał się wiele nad tym co zrobić - dopadł do mężczyzny, już z daleka biorąc zamach. Odrąbał mu w łokciu rękę trzymającą łuk. Niedoszły strzelec z krzykiem złapał się za kikut i zaczął miotać się w panice. Upadł i zaczął się odczołgiwać, a Jorge by nie dobijać leżącego, kopnął go w głowę i pozostawił ogłuszonego, przeczuwając jednak podświadomie, że paladyn i tak się wykrwawi. Rozejrzał się po polu bitwy, na którym nie pozostał już praktycznie żaden z rycerzy w złotych płaszczach - ci żywi i stojący jeszcze na nogach chronili się za tarczami ognistego maga... Które nagle, zupełnie bez ostrzeżenia opadły. Kultyści rzucili się na paladynów Pana jak wygłodniałe psy, szybko kończąc walkę. Carax również się zbliżył, lecz bez pośpiechu - starcie zakończyło się bez jego udziału. On patrzył na Upadłego Anioła stojącego nad rozpadającym się w pył ciałem ognistego maga - widok ten kojarzył mu się z jakimś sakralnym malowidłem.
        - Nie dobijajcie ich! - zawołał nagle fechtmistrz, spoglądając na kultystów, którzy chcieli dokończyć dzieła na niektórych paladynach, którzy jeszcze nie wyzionęli ducha. - Zbierzcie ocalałych w jedno miejsce!
        Jorge tak jak i poprzednim razem gdy stał przy boku Pana Nawałnic chciał się udzielać i być pomocny, choć nie miał specjalnego doświadczenia, jedynie przeczucie jak należy postępować. Teraz jednak, gdy przynajmniej część kultystów zaczęła wypełniać jego polecenie, on podszedł do Pana Nawałnic. Przyglądał mu się uważnie, choć na jego obliczu nie dostrzegł żadnych emocji.
        - Chcesz dać im szansę czy mamy skrócić ich męki? - zapytał go, ruchem głowy wskazując ocalałych. Po chwili wahania odezwał się po raz kolejny. - Ten mag coś ci powiedział.
        To było chyba raczej stwierdzenie niż pytanie, mała zachęta do podzielenia się wiedzą.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

Wampiry walczyły z zawziętością dzikich zwierząt, poruszając się po okręgu, otoczeni rycerzami w złotych płaszczach. W pewnym momencie ich ruchy zgrały się w jedno, ryjąc koleinę powoli napełniającą się krwią poległych. Na tuzin tam leżących, niemal połowa zmarła na zawał lub zapaść, wywoływane brakiem świeżej krwi, uciekającej z otwartych ran. Tego wieczora Fryderyk najadł się za wszystkie czasy, rosnąć w siłę z każdym kolejnym posiłkiem. Krew gęstym strumieniem ciekła mu z ust i po brodzie, wsiąkała w nowy płaszcz i plamiła buty. Jego ruchy stały się płynniejsze i szybsze, a zmysły wyostrzone. Krzyki uciekających na jego widok przedarły się przez bitewny zgiełk i zawisły w powietrzu jak poranna mgła. Intruzi szybko pojęli, z kim mają do czynienia, niektórzy zaczęli rzucać broń, inni wyciągać ochronne amulety lub modlić się do swojego władcy o pomoc. Ten jednak leżał już dawno martwy w kałuży krwi, zamieniony w grudę popiołu. Widok stojącego nad tym, co z niego zostało Upadłego Anioła kompletnie złamał opór atakujących. Bitwa została wygrana, a pierwsi akolici zaczęli sprzątać powstały bałagan.
Roderick wykorzystał te prace do potrząśnięcia bratem, któremu apetyt rósł w miarę jak wyczuwał krew rannych. On umiał się od tego powstrzymać i dlatego mógł mówić o sobie, że jest tym silniejszym w ich duecie. Czarny wampir nawet nie próbował się wykłócać lub udowadniać, że jest inaczej. Sam doskonale znał swoje słabości, a pragnienie było jedną z nich.

- Wytrzeźwiej, a ja pomogę rannym - powiedział do niego troskliwie Roderick, sadzając go pod drzewem i wciskając mu do rąk znalezioną w jednym z namiotów karafkę z winem. - A potem mi pomóż.
Nim jednak Roderick skierował kroki w miejsce, gdzie zbierali się poturbowani, jego wzrok spoczął na grupach jeńców, związywanych przez akolitów i ustawianych w szeregach do policzenia. Stojący przed nimi Carax i Pan Nawałnic najwyraźniej debatowali o ich losie.
"Zawsze jest tak samo. Wygrany, przegrany, śmierć, zniszczenie, jeńcy i spory rozsądku z logiką oraz moralności i człowieczeństwa. Wojna nigdy nie przyniosła nic dobrego i nigdy nie zmienią się jej prawa, zawsze kończy się to w ten sam sposób".

- Okaż im łaskę - włączył się do rozmowy, spoglądając na więźniów spod przymrużonych powiek. - W pewnym stopniu przypominają twoich własnych ludzi, lecz byli wierni innym ideałom. Ci, którzy zechcą tobie służyć i tak będą na twojej łasce, ale resztę puść. Zabicie ich da ci tyle co zostawienie ich przy życiu. Nie masz nic do stracenia, a oni po śmierci wodza nie są już zagrożeniem.
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Baldrughan początkowo nie zareagował na słowa szermierza. Wydobył jedynie włócznię z resztek czarodzieja i w milczeniu obserwował jak oddział fanatyków Pana idzie w rozsypkę. Jego uwadze nie umknęła także rzeź, którą wampirzy bracia zgotowali rycerzom w złotych płaszczach. Tak wiele agresji i bestialstwa może wywołać w nieumarłym jedynie głód krwi oraz nieujarzmiona niczym ani przez nikogo wolność. Była to rzecz z całą pewnością warta zapamiętania. Gdy Akolici Zimy zaczęli zbierać jeńców i ustawiać ich skrępowanych w szeregu, Baldrughan stanął przy Caraxie spojrzał ponad głowami zniewolonych rycerzy.
- Ponad pięćset lat temu, kiedy dopiero zaczynałem pełnić funkcje dowódcze w boskim wojsku samego Pana, na świat przyszło dziecko dwójki moich przyjaciół, Ilii oraz Raelena. Oboje byli archaniołami wyspecjalizowanymi we władaniu ogniem oraz ziemią, podobnie zresztą jak ja. Daleko mi jednak było do kunsztu, jakim oni władali w tamtych czasach. Dziecko było drobnej budowy i miało złote włosy, podobnie zresztą jak oczy. Nazwali go Iliainel, co w języku niebian oznacza "ogniste złoto". Często gdy towarzyszyłem Raelenowi miałem okazję obserwować jak chłopak się rozwija, jak idzie w ślady ojca. W wieku dwudziestu lat zaczął interesować się moją osobą, gdyż byłem częstym gościem w domu jego rodziców. Bardzo zżyliśmy się ze sobą. Zacząłem nauczać go podstaw magii, trenować sztuki walki i wprowadzać w świat śmiertelników, nieumarłych i demonów. Zdawać by się mogło, że traktował mnie jako swojego starszego brata, wzór do naśladowania. Idola... - Oczy upadłego spoczęły na przerażonych jeńcach, pozbieranych przed nim i Jorge w zwartą grupę.
- Tak oczywiście było do momentu mojego Upadku. Widziałem wtedy go cztery lata przed wojną z Poganami. Tak bardzo chciał walczyć u mego boku, ale ojciec mu zabronił. Sto lat to dla anioła jednak bardzo krótki okres czasu. Ale widać, że o mnie nie zapomniał. Jakżeby mógł, prawda? Pewnie czuje się zawiedziony, może nawet i zraniony? Ci rycerze i mag to jego wyznawcy, jego krzyżowcy. Idzie po mnie. Chce ukarać mnie za zdradę naszego Stwórcy...
Baldrughan po chwili zamilkł, gdyż nagle pojawił się u jego boku biały wampir, Roderick. Perswadował upadłemu uwolnienie jeńców. Nie wiedział jak niebezpieczne może być puszczanie ich wolno. Ile informacji mogli oni dostarczyć swemu panu...
- Mylisz się, wampirze. I to bardzo. Ale nie zamierzam wchodzić w twoją wolną wolę, którą ode mnie otrzymałeś. Zostawiam to tobie i Caraxowi. Ja nie widziałem żadnych jeńców. - Baldrughan Skinął swoją lodową włócznią na akolitów i ruszyli razem w stronę namiotów.
- Za godzinę wyruszamy dalej.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Caraxa wyraźnie zaskoczyło to jak Pan Nawałnic zepchnął odpowiedzialność za podjęcie decyzji w sprawie jeńców na ich barki. Przez moment patrzył na oddalającego się w stronę namiotów anioła, jakby chciał zapytać go czy jest tego pewien. "Ale przecież to ja wymyśliłem by dać im szansę zamiast ich od razu dobić...", zreflektował się momentalnie. Przyszło mu więc odpowiedzieć za podjęte wcześniej decyzje. Szybko się z tym pogodził, lecz jeszcze mgnienie oka rozważał jak postąpić. Nadal był człowiekiem i chociaż odebrał już niejedno życie, nagle ostrze szabli zaczęło mu ciążyć pod wpływem spływającej po nim krwi. Spojrzał na rycerzy Pana, którzy przetrwali to starcie - niespełna tuzin mężczyzn, z czego do walki nadawało się może trzech, reszta była ranna, czasami tak bardzo, że mogli wręcz nie dożyć wieczora. Starali się jednak zachowywać dumnie i nie okazywać lęku - jeśli wiedzieli, że mogą nie sprostać temu co działo się wokół, wznosili oczy ku niebu i modlili się. Jorge napotkał jednak spojrzenie jednego z nich, mężczyzny w którego wzroku widać było nieugiętą wiarę. Czy gdyby zamienili się miejscami, otrzymałby łaskę od osoby o takich oczach? Odpowiedź była jasna... A Jorge obiecał wierność jednemu Panu.
        - Idź zająć się rannymi - zwrócił się do Rodericka. W jego głosie słychać było zdecydowanie, nie zamierzał wycofywać się z raz podjętej decyzji, nawet jeśli wampir wdałby się z nim w polemikę. Gdy stawali naprzeciw siebie fanatycy, nie było mowy o półśrodkach i łasce, bo ci w imię tego, któremu służyli, byli w stanie zrobić wszystko.
        - Wasz pan was nie ochronił! - zaczął swoją przemowę Carax stając przed szeregiem paladynów w złotych płaszczach. Mówił głośno, pewnie, słowa same płynęły z jego ust, choć kto się na nich skupił słyszał, że niektóre zwroty zapożyczył od Mówców bądź też samego Pana Nawałnic. - Odwrócił wzrok w chwili, gdy go potrzebowaliście, nie okazał wam wsparcia, które pomogłoby wam zwyciężyć, pozostawił was na zgubę. Macie jednak wybór - złóżcie pokłon Panu Nawałnic, Aniołowi Wiecznej Zimy, a zachowacie życie. Nasz Pan wskazuje drogę zagubionym, jest wybawieniem tych, których świat porzucił. Nie jest złem i nie jest karą jak wam wpojono, jest początkiem nowego ładu i perfekcji. Udowodniliście swoje męstwo i umiejętności, ofiarujcie je Panu Nawałnic i złóżcie mu hołd, a zostanie wam to wynagrodzone w dwójnasób.
        Jorge zamilkł i spojrzał pytająco na stojących przed nim rycerzy. Odpowiedziała mu cisza - wojownicy Pana nie byli najwyraźniej przekonani jego przemową i twardo trwali przy swojej wierze. Carax nie zachęcał - dał im jeszcze chwilę do namysłu, gdy jednak spostrzegł, że żaden z nich nie zamierza się wyłamać, nie czekał już dłużej.
        - Podjęliście decyzję - oświadczył. Zbliżył się do tego mężczyzny o niewzruszonym spojrzeniu, który cały czas na niego patrzył jakby liczył, że w ten sposób sprawi, że szermierz się zawaha. Złapał go za włosy, ale nie zmusił do tego by uklęknął - po prostu nie chciał, by odwracał wzrok. Paladyn zaparł się lekko i słychać było jak zadrżał jego oddech gdy dotarło do niego jak to się skończy.
        - Pan cię za to ukarze - syknął jednak butnie.
        - Mój Pan mnie nagrodzi - poprawił go Carax. W jego ręce błysnęło ostrze, którym poderżnął gardło boskiego sługi. Cięcie było szybkie, pewne, zadane odpowiednio głęboko by szybko pozbawić życia. Szermierzowi nie zależało na tym, by pastwić się nad jeńcami, którzy sami wybrali dla siebie śmierć. Podziwiał ich za wierność przekonaniom.
        - Dokończcie - zwrócił się do akolitów Zimy pilnujących skrępowanych rycerzy, gdy ciało pierwszego z nich upadło już na ziemię. Gdy nabrał pewności, że jego polecenie zostanie wysłuchane, odszedł, wycierając krew z ostrza broni. W jego głowie kłębiły się setki myśli. Z początku dominowała dziwna świadomość tego, że plamiąc sobie ręce krwią paladyna wkroczył na drogę bez odwrotu i powinien z tego powodu odczuwać jednak większe wyrzuty sumienia. Później jednak przypomniał sobie historię Pana Nawałnic i jego dawnego przyjaciela, Iliainela, i to ona zajęła jego myśli. Wiedział już jaki będzie cel, co teraz zaprzątnie myśli Upadłego i będzie miało wpływ na każdy jego ruch… Tak jak całkiem niedawno w przypadku Vaxena. To go niepokoiło.
        Jorge westchnął. Był fizycznie i psychicznie zmęczony, ale jeszcze nie na tyle by zwalić się bez przytomności na siennik i zapomnieć o bożym świecie. Zamiast tego odnalazł Pana Nawałnic, wokół którego krążyli nieustannie jego akolici.
        - Sprawa zakończona - oświadczył krótko. - Jakieś rozkazy? - Szermierz zawahał się przez moment, nim wychylił się lekko do Pana Nawałnic i dodał szeptem. - Chciałbym z tobą porozmawiać w cztery oczy.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

- A to nas nazywa się bestiami - mruknął pod nosem biały wampir, odchodząc na bok. Życie fanatyków było mu zupełnie obojętne, liczył jednak na to, iż Pan Nawałnic jest ponad to, do czego zdolni są ludzcy władcy. Słabsi moralnie i targani sprawami doczesnymi, bali się o własną skórę, przekuwając strach w okrucieństwo. Każdy z nich miał na sumieniu przynajmniej jeden obóz jeniecki, który rozkazał zgładzić, by na tyłach działań przez niego prowadzonych nie wszczęto partyzantki, epidemii lub by zaoszczędzić prowiantu dla armii. W końcu trzymanie jeńców również kosztuje, a sztuka wojenna mówiła jasno: armię należy wyżywić na koszt wroga.
W drodze do namiotu, tymczasowo zamienionego w lecznicę, Roderick przypominał sobie wszystkie lata służby jako halabardnik w pierwszych szeregach piechoty. Jego zadanie, jak i jego brata, było zatrzymanie jak największej ilości wrogich żołnierzy, by zmusić ich do walki na krótki dystans. Długa na dwanaście stóp pika była do tego idealna, ale nie załatwiała sprawy humanitarnej śmierci. Widząc więc pociętych mężczyzn, wampiry dobijały i starały się zabijać jednym ciosem, wykonując rozkazy walki, a jednocześnie pozostać neutralnym. Śmierć nie imała się ich tak łatwo, a zawód lekarza, który wyciąga z niej innych dodatkowo utrwalał ich w przekonaniu, że we wszystkim musi być umiar. Nawet w niesieniu śmierci.
W połowie dystansu do Rodericka dołączył jego brat, odrzucając na bok pustą karafkę po winie i wycierając ręce o płaszcz. Wyglądał znacznie lepiej niż godzinę temu, w jego oczy powrócił dawny błysk, a mięśnie wygładziły się i usunęły iluzję zmęczenia, jakie potrafiło dotknąć nie tylko śmiertelników. Wypita krew oraz wino zadziałały tu jako solidny poprawiacz humoru i serum odmładzające w jednym.
- Jedenastu rannych - powiedział Fryderyk, wskazujac na siedzących przed namiotem akolitów. Na ich brudnych od krwi twarzach malował się smutek i ból, trzęsącymi się dłońmi próbowali tamować otwarte rany lub prostować złamania, jakich doznali w starciu. Dużym plusem była tu przytomność każdego z nich, co oznaczało, że rany nie były AŻ tak poważne, na jakie mogą wyglądać.
- Ten tu dostał obuchem w głowę - kontynuował ciemnowłosy wampir, oglądając pierwszego w kolejce, którego głowa owinięta była czarnym od krwi bandażem. Jedynym zdrowym miejscem wydawało się lewe oko, leniwie sunące za palcem wskazującym wampira. - Mózg zwolnił, ale kontaktuje dobrze. Trzeba będzie szyć. Na koń wsiądzie za miesiąc, może trzy, a co z tym drugim?
- Dłoń do amputacji - przyznał Roderick, uderzając znalezionym patykiem w oderwany ochłap, który do niedawna był prawą dłonią zimowego akolity. Ten jednak nawet nie krzyknął z bólu. - Tutaj nie ma już nerwów ani całej kości, wszystko w całości utrzymuje kawałek skóry i wełniana szmatka. Na stół z nim! - dodał, pomagając rannemu wejść i ułożyć się na drewnianym stole.
Fryderyk bez słowa zrzucił płaszcz i sięgnął po narzędzia oraz wiadro z wrzątkiem, który ktoś zostawił na ogniu. Najwidoczniej akolita, który tu pomieszkiwał, chciał coś ugotować, ale atak zmienił jego plany. Świadczył o tym bynajmniej świeży trup w rogu namiotu, z głową przebitą bełtem kuszy.
- Wam nic nie jest - powiedział Roderick do kolejnej dwójki. Ci mieli jedynie pocięte mieczami ramiona i łydki, ale rany nie były tak głębokie i nie zagrażały ich życiu. - Obandażujcie te miejsca mocniej i unikajcie gwałtownego ruchu przez najbliższe dwa tygodnie. Mieliście sporo szczęścia.
Trzecim, bagatelizującym swój stan, był wysoki akolita o dość krępej sylwetce. Utykał i klął z każdym krokiem, ale zaciśnięte w opór pięści zdradzały, że wciąż ma siłę by z nich skorzystać.
- Noga złamana w dwóch miejscach - ocenił na szybko Fryderyk, którego głowa na chwilę wychyliła się z namiotu. - Wsadź mu ją w szynę i chodź mi pomóż. Ten od obucha nie ma fragmentu czaszki...
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Baldrughan stał nieruchomo i obserwował. Na jego obliczu jak zawsze gościł spokój, niezachwiany niczym, głęboki, stoicki spokój. Atak w ogóle go nie wzruszył. Ludzkie życia jego przeciwników były jak mrówki, która opuściły mrowisko by zaatakować. Gniazdo os. Niczym były dla Upadłego błagania, jęki, krzyki, prośby czy groźby. Anioł zawsze pozostawał niewzruszony, chociaż heretycy i bluźniercy drażnili go, tego nie można było ukryć.
Akolici krzątali się w rwetesie wokół Pana Nawałnic, składając namioty, ładując sprzęty na wozy i zasypując wygaszone ognisko piaskiem. Baldrughan obserwował jak Jorge zleca egzekucję jeńców, a wampirzy bracia zajmują się rannymi. Było dobrą decyzją przyjęcie wampirów do oddziału. Teraz Upadły nie będzie musiał zajmować się rannymi i schorowanymi, co pozwoli mu skupić swoje płoche myśli na sprawach bardziej istotnych. Musiał odesłać większość swego oddziału na wyspę, na wypadek gdyby Iliainel postanowił pobawić się w szukanie jego siedziby. On sam zaś skieruje się do Mrocznych Dolin. Przedmioty zawarte w starych kryptach Doliny Umarłych mogą okazać się niezwykle przydatne w starciu z młodym archaniołem.
Baldrughan zmierzył spojrzeniem Caraxa, gdy ten się do niego zbliżył, po czym bez słowa ruszył w stronę przeciwną obozowi. Nie patrząc czy szermierz podąża za nim, zaczął mówić:
- Wiem, po co tutaj wróciłeś i po co błagałeś o przebaczenie. O ile ci go udzieliłem i dałem szansę na nowe życie, nie chcę byś liczył na odnowienie czegokolwiek co zaistniało wcześniej. Nie ma takiej możliwości, w żadnym wypadku. - Zatrzymał się na środku lekkiego wzniesienia, gdzie trawa sięgała mu do ud, jednak jej źdźbła więdły gdy tylko go dotknęły. - Wiedz, że nie czynię tego złośliwie. Ale prawda jest taka, że mój czas na tym padole dobiega końca. Zbyt długo pozostaję pod wpływem klątwy i zbyt długo drąży moją duszę jej mroczny dotyk. Wkrótce moje ciało zlodowacieje do końca, a nieśmiertelna dusza uleci z powrotem do Pana. Tak jest mi przeznaczone, bo nikt nie podjął się zdjęcia klątwy, a jej pęta powoli słabną, ostatecznie zapowiadając moją zgubę. Dlatego szykuję Wieczną Zimę i zbieram wyznawców. By dokonać ostatecznego aktu zemsty za to co utraciłem. To będzie moim spełnieniem przed potępieniem. - Odwrócił swoje oblicze w kierunku ściany lasu. - To może być raniące, wiem. Ale człowiek twojej potęgi nie może się łudzić zyskaniem czegoś co zakazane. - Sztuczny uśmiech wpełzł na oblicze anioła, gdy obserwował delikatne ruchy gałęzi drzew i podrygujących tam liści. Wtem od obozu nadeszło wampirzy bracia, cali umorusani we krwi, ale i pokryci zapachem medykamentów.
- Mniemam, że wasza praca skończona? Lada moment wyruszamy do Mrocznych Dolin, po drodze odsyłając część oddziału na Wyspę. - Baldrughan odwrócił się od szermierza i zwrócił do nieumarłych.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Jorge zrozumiał od razu, że mimo braku werbalnej odpowiedzi Pan Nawałnic zgodził się poświęcić mu chwilę, od razu więc podążył za nim poza obóz. Wystarczyły jednak pierwsze jego słowa by szermierz zorientował się, że nie ma wielkich szans na rozmowę jakiej oczekiwał - upadły anioł postawił sprawę jasno i zdusił jego nadzieje... A przynajmniej tak się zdawało. Carax cały czas wpatrywał się w jego plecy irytując się, że nie patrzą sobie w oczy - przez to słowa Pana zdawały się nieszczere. Jakby sam tego nie chciał. Lecz jednocześnie ton jego głosu sprawiał, że sytuacja była jasna, można było streścić ją do brutalnego "odpuść sobie". Jorge zaciskał palce na rękojeści szabli aż jego stawy trzeszczały, nie trzymał jednak broni tak, jakby zaraz miał zadać cios. Po prostu dawał w ten sposób upust swojej frustracji. W końcu opuścił wzrok i patrzył gdzieś w bok, bo z jego oczu zawsze zbyt szybko można było wyczytać emocje.
        - Nie wiem czy będę w stanie spełnić twoją wolę - odezwał się gdy w końcu nadeszła pora na jego odpowiedź. - Nie liczyć na powrót do tego, co było... Próbowałem. Gdy nie umiałem cię odnaleźć na wybrzeżu, wróciłem do Valladonu i chciałem o tobie zapomnieć, żyć dalej własnym życiem. Ale jak widzisz nie udało mi się. Brakowało mi ciebie. I było to w czasie, gdy nie widziałem cię już od miesięcy, dawno powinienem zapomnieć. Jak więc mam porzucić nadzieję teraz, skoro spotkaliśmy się po raz kolejny na drugim końcu kontynentu? Teraz, gdy jestem tuż przy tobie? Jeśli nie chciałeś dawać mi nadziei, trzeba było mnie odprawić, a nie obdarzać honorami. Niemniej dobrze, postaram się uszanować twoją wolę i się nie narzucać, ale czy to zmieni coś w kwestii tego co czuję… nie mogę tego obiecać. Serce nie sługa - odpowiedział i choć mówił bardzo spokojnie, na koniec w jego tonie pojawiły się gorzkie nuty rozgoryczenia. Cóż się dziwić: właśnie dostał kosza. Oczywiście Pan Nawałnic “nie uczynił tego złośliwie”, ale to i tak bolało. I te słowa, że człowiek jego potęgi nie może mieć złudzeń… Momentalnie obudziły w sercu szermierza szczeniackie postanowienie, że w takim razie stanie się silniejszy i dopnie swego. Po prostu mu zależało. Teraz jednak zamiast motywacji nadal czuł głównie żal.
        - Pójdę dopilnować zwijania obozu - oświadczył, gdy Pan Nawałnic wydał dyspozycje w kwestii kierunku marszu i podziału sił. Zaraz wrócił między akolitów nie bojąc się wcale tego, że zostanie to poczytane jako ucieczka. Tak, uciekał. Po tym jak oboje wyłożyli swoje stanowiska na temat łączących ich relacji Carax naprawdę chciał zostać przez chwilę sam.
        Kilku kultystów spojrzało podejrzliwie na fechtmistrza, gdy ten nagle zaczął się głośno śmiać zasłaniając sobie twarz dłonią. Carax nic sobie jednak nie robił z tych spojrzeń - był w zbyt kiepskim humorze, by zwracać na to uwagę.
        - Jesteś głupcem, Jorge - zganił samego siebie biorąc się do roboty.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

Nie wszyscy akolici gotowi byli współpracować z nowymi lekarzami, zwłaszcza, że z braku odpowiednich środków jeden z nich musiał spijać krew, pozbawiając ich przytomności w czasie, kiedy drugi zaczynał skomplikowane operacje. Zdarzały się protesty i kłótnie, dwa razy nawet rękoczyny, ucinane przez starszych rangą sierżantów, którzy nie chcieli z takimi błahymi sprawami zaprzątać głowy Pana Nawałnic. Wszystko rozchodziło się zatem po kościach, które bracia Gemelli również musieli nastawiać rannym. Z tuzina zabiegów większość zakończyła się pomyślnie, poza jednym przypadkiem - rycerza z odłupaną czaszką, który wierzgnął czując ostrze skalpela i nadział swój mózg na narzędzie, odcinając się od świata już na zawsze. W jego przypadku narkoza mogłaby być śmiertelna, więc po prostu związano go pasem i unieruchomiono. Niestety wystarczyła chwila nieuwagi i nawet znakomity refleks wampira okazał się za wolny na taki skurcz. Zaraz po tym, dwóch innych uprzątnęło towarzysza i wykopało mu stosowną mogiłę, chowając ciało w prostej trumnie i wykonując krótką ceremonię, zgodną z żołnierskimi tradycjami. Później wszyscy zabrali się za zwijanie obozowiska i przygotowania do dalszej drogi. Wampiry uwinęły się z tym szybko, porzucając niezdatne już do niczego narzędzia i składając namiot, by ten zmieścił się na wozie. Jednocześnie wykonali oni spis posiadanych i brakujących środków niesienia pomocy. Jeśli mieli leczyć zgraję fanatyków, potrzebowali lepszego wyposażenia i niezbędnych medykamentów, których uzupełnienie powinno stać się priorytetem w planie Upadłego, skoro ten zgodził się dowodzić własnym ugrupowaniem.
- Skończona - potwierdził jego słowa Roderick, kiedy razem z bratem dołączyli do anioła i szermierza na niewielkim wzgórzu. - Daj im jednak chwilę odpocząć, żeby rany nie pootwierały się tak od razu. Założyliśmy podstawowe szwy i opatrunki, więc jeśli ograniczą ruch, to za dwa tygodnie wrócą do służby. Do tego czasu niech się pilnują.
- I mniej piją - wtrącił burkliwie Fryderyk. - Postój postojem, ale jeden miał tak rzadką krew, że powiedziałbym, że to woda z sokiem. Mam też nadzieję, że zapewnisz nam lepsze warunki pracy.
Bezpośredniość czarnego wampira miała swoje plusy, choć bardzo ujmowała powszechnej elegancji i etykiecie. Mimo to informację przekazywał rzetelnie i bez ogródek, jakby linii pan-sługa w ogóle nie było. I nie będzie. Wampir wciąż nie uznawał władzy anioła nad sobą, ale nie zamierzał się z nim spierać lub zagrażać jego misji. Skoro zapewniał dach nad głową, wikt i opierunek, to Fryderyk chętny był się odwdzięczyć w sposób, który uznał za stosowne.
- Będziemy gotowi za kilka minut - zakończył audiencję Roderick, odciągając na bok brata, by pomóc mu zmyć krew z płaszcza.
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Baldrughan pozwolił sobie na chłodny uśmiech, który jedyne co wyraził to aprobatę zakończenia powierzonego wampirom zadania. Upadły odwrócił się plecami do rozmówców i uniósł dłoń, delikatnym ruchem dłoni dając im sygnał, że mogą już odejść. Jego skrzydła ponownie przybrały kształt białego płaszcza utkanego z najlżejszego materiału, a jednocześnie tak wytrzymałego i stylowego, że nawet najwybredniejszy kupiec nie byłby w stanie oderwać odeń wzroku. Strategia, którą Upadły planował teraz podjąć, wymagała jak najdokładniejszego przemyślenia. Było rzeczą bardziej niż pewną, że Iliainel w najbliższych tygodniach wyruszy na poszukiwanie kryjówki potępionego archanioła i prędzej czy później usłyszy marynarskie opowieści o lodowej wyspie stale zmieniającej swoje położenie.
Niemniej jednak Baldrughan potrzebował jakiegoś rodzaju broni, czegoś co będzie rzeczą przeważającą w jego starciu z młodym aniołem.
A gdy mroczne charaktery poszukują artefaktów o wątpliwych właściwościach czyniących dobro, Mroczne Doliny stoją pierwsze na liście miejsc, które należałoby odwiedzić. Baldrughan zmrużył oczy i powolnym krokiem powrócił do obozowiska, a raczej do miejsca, gdzie stacjonowała gotowa do podróży karawana. Upadły dostrzegł wampirzych braci i Caraxa, stojących w pobliżu kapłana Anioła Zimy.
Baldurghan zbliżył się do nich i nachylił się delikatnie w stronę Mówcy:
- Poprowadzisz wozy do sekretnej zatoki gdzie zacumowaliście i powrócicie na wyspę. Rozpoczniecie działania zbrojne na najwyższym poziomie i będziecie wyglądać jakiegokolwiek, chociażby najmniejszego statku. Zlikwidujcie każdy, chociażby najbardziej niepozorny obiekt na horyzoncie. Postaram się powrócić na wyspę jak najszybciej, ale wszystko zależy od wyniku mojej podróży... - Anioł zakończył wydawanie dyspozycji i wyprostował się, poprawiając płaszcz i zwracając się do swoich nowych towarzyszy, podczas gdy kapłan zarządzał wyruszenie karawany.
- Długa podróż przed nami, a czasu pozostaje niewiele. Nadzieja w tym, że Doliny nie zajmą nam zbyt dużo czasu. Jednakże nie mam zamiaru ich opuścić, dopóki nie trafię na przedmiot wartości przydatnej. - Głos Upadłego nie znosił sprzeciwu, kiedy odwrócił się w kierunku przeciwnym niż zmierzała karawana i ruszył w drogę.

Ciąg dalszy: Baldrughan, Gemelli, Jorge
Zablokowany

Wróć do „Shari”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości