Shari[Okolice Shari] Zapach żelaza

Shari jest jedynym królestwem rządzonym od pokoleń wyłącznie przez kobiety. Jego potęga tkwi w rozległych terenach rolniczych na zachodzie. Dzięki dobremu gospodarowaniu żyznych ziem, Shari ciągle przeżywa rozkwit ekonomiczny. Do tej pory królowe stawiały główny nacisk na gospodarkę, jednak obecna królowa zajmuje się również kwestią militarną królestwa - rozpoczęła rozbudowę muru obronnego wokół miasta i fosy wokół dworu. Rozpoczęto również ulepszanie armii, stawiając nie tylko na jej liczebność, ale na poszerzenie jej specjalizacji.
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Twarz dowódcy bandytów, a właściwie jej mięśnie, zadrgały nerwowo gdy padła groźba wypowiedziana przez odzianego na niebiesko kapłana. Lider spojrzał na swoją własną obstawę, ledwo słyszalnie przełykając ślinę. Natura przestępcza nauczyła go, że do kasty najtrudniejszych przeciwników często-gęsto można było zaliczyć właśnie fanatyków, głównie przez ich zaślepienie wiarą i niemalże bezgraniczne oddanie sprawie. Buntownicza natura jednak zdawała się zwyciężać w głowie czarodzieja.
- Nie obchodzi mnie, komu służysz i czym ten ktoś włada. Obchodzi mnie to równie mocno co zeszłoroczny śnieg. - Na trybunach rozległy się kpiące parsknięcia i chichoty, co najwyraźniej dodało magowi otuchy. - Więc lepiej zabieraj się razem ze swoją bandą bałwanów, nim sam wylądujesz na arenie, bo jak moją świętej pamięci matkę...- Niespodziewanie słowa przywódcy bandytów zostały przerwane przez Jorge, odrzucającego zardzewiałe resztki broni i krzyczącego, zdaje się, bezpośrednio w kierunku kapłana. Zapadła śmiertelna cisza. Wszyscy obserwowali jak wampiry wykańczają ożywione truchło, by potem stanąć w pewnej odległości od osłabionego szlachcica.
Kapłan zacisnął kurczowo dłoń na kryształowym amulecie zawieszonym na jego szyi i przemówił:
- Pan Nawałnic oferuje nową ścieżkę zagubionym, pozostawionym samym sobie. Jest wybawieniem dla wyrzutków i niewolników. Ty i twoi towarzysze wykazaliście się olbrzymimi umiejętnościami bitewnymi, a więc i dla was znajdzie się miejsce przy Lodowym Stole. Pójdźcie dzieci w kierunku naszego Pana!- zahuczał Kapłan, po czym zwrócił się bezpośrednio do zszokowanego przywódcy bandytów.
- Pan Nasz, Baldrughan, pragnie abyś oddał tych trzech niewolników w jego posiadanie. Zostanie ci oczywiście zapłacone. - W wychudłej dłoni kapłana pojawiła się sakwa, wypełniona brzęczącymi monetami. Mag przez chwilę poważył ją w dłoni i rzucił na stół przed siebie.
- Zapomnij, świrze. Ich ciała nie opuszczą żywe areny - wycharczał i rzucił się nagle na kapłana. W jego dłoni błysnął zakrzywiony sztylet. Kapłan w odruchu uniósł rękę, co pośrednio umożliwiło zablokowanie ciosu, jednak ostrze wbiło się w jego dłoń. Mag puścił sztylet i brutalnie popchnął kapłana w kierunku areny, co spowodowało, że głos Zimy przeleciał przez trybunę i wylądował na piasku. Reakcja Sopli była natychmiastowa. Błysnęły spiczaste sztylety i miecze, gdy zbrojni rzucili się na obstawę dowódcy bandytów. Ten sam, jakby spanikowany swoją reakcją, wycofał się jak najdalej od walczących i ruszył w kierunku bocznej trybuny, prawdopodobnie szukając posiłków. Kapłan zajęczał głucho, powoli stając na drżących nogach. Z jego dłoni obficie ciekła krew.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Carax nawet w tak niefortunnym położeniu nie umiał okazać pokory - stał bosy i poturbowany na arenie, gdzie przeznaczone mu było zginąć, lecz dumnie unosił głowę i patrzył na kapłana, przed którym wyraził swą gotowość służenia Panu Nawałnic. Kwestionowanie tego, czy ktoś taki mógł być niewolnikiem czy chociażby sługą, było całkiem zasadne, lecz chyba nikt nie zawracał sobie tym w tym momencie głowy. Sytuacja na arenie rozwijała się nadzwyczaj niefortunnie i to bez względu na to czyją perspektywę się przyjęło.
        Spojrzenie fechtmistrza co jakiś czas uciekało w stronę wampirzych braci - nadal nie wiedział czy nie zechcą się na niego rzucić za coś, co zrobił wcześniej, chociażby za ten sztych, który sprzedał Roderickowi, nawet jeśli miał ku temu odpowiednie motywy. Widać było w jego postawie, że pozostaje czujny. Złagodniał jednak odrobinę, gdy Fryderyk zwrócił się do niego z pytaniem o to czy zna tego człowieka - takim tonem nie rozmawia się chyba z kimś, kogo chce się zabić. Carax patrzył na niego przez chwilę, zastanawiając się czy wampir ma na myśli kapłana, który przemawiał w imieniu Upadłego, czy też Upadłego we własnej osobie. W końcu jednak oszczędnie skinął głową.
        - Znam Pana Nawałnic - doprecyzował. Mówił cicho i nie otwierał przy tym za szeroko ust, jakby nie chciał, by ktoś na trybunie zrozumiał jego słowa. W rzeczywistości był po prostu zdenerwowany ponownym spotkaniem z aniołem, który najwyraźniej od ich ostatniego spotkania założył sobie pełnowymiarową sektę. Mimo to jednak działał tak samo jak wtedy, gdy zbierał armię przeciw Vaxenowi. Takie było również ich pierwsze spotkanie - gdy Pan Nawałnic szukał wojowników gotowych walczyć w jego sprawie, Carax miał akurat szczęście wpaść w kłopoty tuż pod jego nosem i dowieść swoich umiejętności w boju... Los był jednak niezwykle przewrotną dziwką.
        Słowa kapłana szermierz przywitał z pewną ulgą - skłonił się przed nim dworsko w podzięce, szybko jednak się wyprostował, bo sytuacja robiła się coraz bardziej napięta. Czarodziej nie zamierzał ustąpić i odsprzedać posłańcowi Pana Nawałnic swoich niewolników. Może myślał, że kto inny da za nich wyższą cenę? Albo po prostu za bardzo kłuł go w oczy fanatyzm wysłanników - to była chyba bardziej prawdopodobna opcja, choć bardzo nietypowa dla człowieka, który żył z handlu. Rzucił się na kapłana jakby sam był obłąkany, a jego nagły atak stał się sygnałem również dla reszty jego podwładnych. Na trybunie zapanował chaos. Zwykli widzowie miotali się jak wściekły rój os, nie mieli jednak dostępu do tej części widowni, gdzie przebywali wysłannicy Pana Nawałnic i elita bandy zbójów, lecz instynkt stadnych drapieżników kazał im pchać się w stronę centrum zamieszania, by zniszczyć będących w mniejszości przeciwników. Zapomnieli zupełnie o tym, że kultyści byli lepiej wyposażeni od nich i bardziej doświadczeni - byli pewni, że pokonają ich liczebnością. Nad szczękiem broni, okrzykami bólu i wyzwiskami dało się słyszeć nawoływania czarodzieja, który kazał swoim ludziom wszystkich pozabijać.
        Jorge stał dość blisko kapłana, który runął na piach areny, przez co zaraz był przy nim, by upewnić się czy mocno oberwał. Odruchowo chciał mu pomóc wstać, lecz wtedy usłyszał jęk otwieranej bramy prowadzącej na arenę.
        - Na ziemię! - zawołał instynktownie, gdy dostrzegł strażników z kuszami. Kapłana pociągnął brutalnie za ramię, możliwe, że ratując mu w ten sposób życie, gdyż chwilę później dało się słyszeć jęk uwalnianych cięciw i furkot przecinających powietrze bełtów. Żaden pocisk nie trafił celu. Carax nie czekał, aż tamci ponownie naciągną broń czy dobędą mieczy i się do niego pofatygują - sam ruszył do ataku. Znowu co prawda nie miał nawet tamtego złamanego miecza, lecz nie zaprzątał sobie tym głowy - napędzała go taka adrenalina, że czuł się nieśmiertelny. Postanowił sobie, że zdobędzie jakieś ostrze po prostu odbierając je któremuś najemnikowi… Na przykład temu, który miał jego naszyjnik, zaraz po tym jak skręci mu kark.
        - Psy! Spuścić psy! - zawołał ktoś z trybun.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

Na słowa dziwacznego herolda oba wampiry wyprostowały się dumnie, starając się nie okazać zmęczenia i postąpiły kilka kroków przed siebie, doprowadzając swój wygląd do porządku. Sprowadzenie ich do pozycji niewolników nie bardzo im się spodobało, zwłaszcza, że zostali napadnięci, pobici i wrzuceni na arenę bez wyraźnego powodu, przez kogoś kto bez magii jest równie niebezpieczny co natrętna mucha. Dlatego gdy tylko sytuacja przybrała korzystniejszy obrót, wampirzy bliźniacy postanowili zakończyć ten teatrzyk.
- Nie jesteśmy niewolnikami - zawołał do kapłana Fryderyk Gemelli, stając ramię w ramię z bratem na środku kręgu. - A twojemu panu, choć nic do niego nie mamy, musiał ktoś ostro przywalić skoro uważa, że może kupić czyjeś życie. Ja i mój brat odmawiamy jakiejkolwiek służby u tego całego Zimowego Człowieka i lepiej by nikt nie stanął nam na drodze. Właśnie wychodzimy.
Wampiry nie zdążyły jednak kiwnąć palcem, kiedy przemawiający kapłan przetoczył się przez balustradę i padł na piach z krwawiącą dłonią. Wysoko nad nim stał dowódca bandytów, ściskając w dłoni nóż i wymachując rękami na swoich ludzi, by ci sprzątnęli wszystkich intruzów.
Wraz z jego krzykiem na trybuny wpadli kultyści, których ostrza szybko zderzyły się z orężem bandy, tworząc zamieszanie jakiego świat nie widział. Ludzie skakali przez barierki, biegali korytarzami i wrzeszczeli wniebogłosy, tnąc na oślep. Kilku z nich runęło na arenę, ich krew zabarwiła piasek, a ciała znieruchomiały. Straty były wyraźne po obu stronach konfliktu.
- Cholera! - zawołał Roderick, odskakując w bok, kiedy po przeciwnej stronie stanął oddział kuszników. Wystrzelone bełty cięły powietrze, ich dźwięk świszczał w uszach, lecz żaden nie trafił. Wampiry zdołały rozpędzić się i obiegały właśnie arenę półkolem, rozmazując się napastnikom i utrudniając im strzał.
- Może iść? - zapytał Roderick, przyklękając obok rannego kapłana, który krwawił obficie z rany na dłoni.
W tym samym czasie Fryderyk próbował znaleźć wyjście, sprawdzając po kolei zawiasy od krat. Te były jednak solidnie wykonane i głęboko osadzone, więc do ich wybicia potrzeba by było tarana. Lub dwóch.
- Jakieś pomysły? - zapytał czarny wampir, podbiegając do brata, lecz na widok rannego zamilkł i bezceremonialnie szarpnął za rękaw płaszcza, odrywając go od reszty. - Masz, zawiąż mu to na nadgarstku i mocno zaciśnij - dodał do Caraxa, rzucając mu pod nogi skrawek.
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Starcie trwało. Kultyści zbili się w jeden okrąg, który dzielnie utrzymywali, zbijając szpiczastymi mieczami jakikolwiek chaotyczny atak ze strony bandytów. Jednak mimo tego, już trzech z nich odniosło ciężkie obrażenia, uniemożliwiające jakąkolwiek dalszą walkę. Kapłan, mimo straszliwie krwawiącej rany, podniósł się chwiejne na swoich nogach i zacisnął ranną dłoń na lodowym krysztale, który zdobił jego i tak już wychudzoną pierś. Zimny blask przebił się przez fale błękitu, a po chwili rana przestała krwawić, zdawałoby się, że zastygła niczym jakiś makabryczny wzór na dłoni Mówcy Pana Nawałnic. Lekko zdezorientowany wzrok kapłana przeniósł się na Caraxa, który stał przy nim, a potem na wampirzych braci. Jego pergaminową twarz wykrzywił kwaśny uśmiech.
- Zimowy Człowiek? Hah... Naszemu Panu brakuje tyle samo do człowieka co wam, nieumarli wojownicy. A zaryzykowałbym stwierdzenie, że nawet jeszcze więcej. Zresztą... Sami się przekonacie. Bo oto nadchodzi - wyszeptał, a potem ponownie runął na ziemię, widząc jak kusznicy wypuszczają kolejną serię bełtów. Leżąc płasko, duchowny stuknął palcami zdrowej ręki w piasek i wymamrotał parę słów pod nosem. Okruchy piachu zaczęły zamarzać i krystalizować się, by chwilę potem wznieść się z wiatrem ku górze i zawirować wokół gladiatorów i duchownego niczym mobilna i zmiennokształtna tarcza. Tymczasem Sople, widząc gdzie znajduje się ich przywódca, rzucili się w kierunku balustrady areny i pozeskakiwali na dół, stając przed lodową tarczą z piasku i szykując się na następne fale wrogów. Wojowników w służbie Pana Nawałnic pozostało już tylko pięciu. Reszta oddała życie na ostrzach i grotach bandytów. Akurat gdy wojownicy Zimy ustawili szereg, któryś z bandytów spuścił na arenę psy. Te dzikie ogary z żądzą krwi w oczach rzuciły się ku wojownikom, nie zwracając uwagi na zbroje i szpiczaste miecze. Walka lada chwila miała przeistoczyć się w rzeź. Wtem nagle niebo zaczęło pokrywać się ciężkimi chmurami w kolorach mrocznego granatu. Niesamowicie chłodny wiatr zaczął dąć od północnej strony horyzontu. Słońce zniknęło za nieprzeniknioną czernią, a gdzieś w oddali zadudniły gromy. Z niebios zaczęły spadać drobne płatki śniegu najczystszej bieli, które, ku zdumieniu wszystkich, nie roztapiały się przy zetknięciu z ciałem stałym. Grzmoty zdawały się być coraz bliżej. Gdzieś w oddali zabrzmiał dzwon alarmowy. To był niewątpliwy sygnał dla bandytów, że ktoś odnalazł i zaatakował ich obóz. Wtem, gdy przywódca już miał wycofywać część swoich ludzi, z nieba runęła olbrzymia bryła lodu. Z gromkim trzaskiem wbiła się ona w piasek, który niemalże natychmiast zamienił arenę w lodowisko. Temperatura już dawno spadła poniżej zera. Psy ze skomleniem i piskiem, ślizgając się po powierzchni, rzuciły się do ucieczki. Bryła zadrżała, jej kryształowa tafla zaczęła pękać i kruszyć się. Ze środka bryły wynurzył się, jak z mgły, białowłosy anioł w lodowym diademie i zbroi, dzierżący runiczną włócznię. Jego głos rozdarł ciszę niczym kilof zbocze góry.
- Nadeszła Zima.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Carax przyjął oberwany przez Gemelliego kawałek jego płaszcza i chciał użyć go do opatrunku, ten jednak okazał się zbędny - kapłan poradził sobie dzięki magii. Jego sprawa - fechtmistrz w tym układzie po prostu odrzucił strzęp materiału na ziemię i wrócił w wir walki.
        Bandyci nie byli zgraną, wyszkoloną grupą - gdy po salwie nikt nie powiedział im co robić, każdy z nich przyjął już własną strategię, co znacznie osłabiło ich możliwości. Jedni cofnęli się, by ponownie nabić broń, inni rzucili się do walki, niektórzy zupełnie wycofali się z areny. Chaos potęgował się z każdą kolejną chwilą, co działało na korzyść tych, którzy reagowali szybki i mieli doświadczenie - jak bracia Gemelli, Carax, Sople. Dzięki temu fechtmistrz błyskawicznie zdobył broń dla siebie - gdy doskoczył do niego jeden z najemników, on cofnął się spod ostrza, a gdy to go minęło, dopadł do przeciwnika i wulgarnie skręcił mu kark, nim tamten w ogóle spróbował go powstrzymać. Miecz, który wypadł mu z ręki, był Caraxowi za krótki, ale w tym momencie liczyło się przede wszystkim to, że był ostry. Szermierz nawet w tym momencie, z niepasującą bronią i sponiewierany, był lepszym wojownikiem niż ktokolwiek, kto przed nim stanął. Przewaga liczebna była jednak czymś, czego nie można było ignorować. No i te psy… Nim je spuszczono, Jorge powalił jeszcze jednego bandytę, wbijając ostrze zdobycznego miecza w bok zbira. Fechtmistrz musiał się jednak wycofać, co uczynił wyjątkowo niechętnie. Los postanowił go wynagrodzić - cofając się Jorge wpadł na przeszyte włócznią ciało jednego z najemników, dokładnie tego, z którym sam chciał się policzyć. Zbir był już zimny, Carax więc nie mógł się z nim zmierzyć, mógł za to odebrać swój naszyjnik, co uczynił bez chwili namysłu. Zerwany łańcuszek owinął wokół dłoni, a lodowy płatek róży trzymał w zaciśniętej pięści. Wycofał się do zbitej grupy pozostałych przy życiu Sopli. A potem rozpętała się śnieżna zamieć...
        Chłód póki co nie do końca docierał do Caraxa - to przez adrenalinę. Przez to szermierz nie dygotał i nie kulił się, choć z jego ust podczas wydechu uchodziły obłoki pary, a on był ubrany jedynie w spodnie i koszulę. Zimno poczuł dopiero, gdy ziemię pod jego bosymi stopami ściął lód - uczucie było podobne do tego, jakby nagle stanął na potłuczonym szkle. Jorge syknął i cofnął się odruchowo, nie było jednak wkoło miejsca, którego nie pokrywałby lód, pozostało mu więc jedynie jakoś to przezwyciężyć, co jakiś czas robią drobny krok, by stopy nie przymarzły mu do areny. Szybko zresztą przestał zwracać uwagę na ten dyskomfort. Jak zaczarowany patrzył na bryłę lodu rozpadającą się pośrodku areny jak roztrzaskane kryształowe naczynie. Caraxa nagle ogarnął niepokój - setki razy rozmyślał nad tym, jak będzie wyglądało jego ponowne spotkanie z Panem Nawałnic, co mu powie i co uczyni, lecz teraz nagle nie potrafił zrobić ruchu. "Co, jeśli on nadal żywi do mnie urazę?", pomyślał z niepokojem. Nie, by wcześniej nie brał pod uwagę takiej możliwości, wtedy jednak zawsze przychodził mu do głowy jakiś błyskotliwy pomysł na to, jak załagodzić gniew Upadłego, a teraz... Pustka. Mimo to jednak fechtmistrz radował się w duchu słysząc głos anioła, a chwilę później nawet go widząc. Widok anioła sprawił, że bandyci stracili rezon i większość z nich uciekła, reszta zaś stała zdezorientowana, czekając aż to kto inny wykona pierwszy ruch - zapewne samobójczy atak. W tym momencie impasu wpatrzony w Pana Nawałnic Jorge chciał się do niego zbliżyć, lecz gdy zrobił krok za daleko, jeden z Sopli złapał go za ramię i mocarnym uściskiem usadził w miejscu. Samo spojrzenie jego oczu mówiło "nie wychylaj się". No tak - w ich oczach był tylko niewolnikiem.
        Tak jak można było się spodziewać, w końcu znalazł się głupiec, który dał się ponieść nerwom i zaatakował. Z bojowym okrzykiem na ustach rzucił się na upadłego anioła, a za nim podążyło trzech kolejnych. "Samobójcy", ocenił Carax. On widział już Pana Nawałnic w akcji i wiedział, że wkrótce u jego stóp będą leżały cztery trupy. A nie, trzy - jeden zbir właśnie wywrócił się na lodzie i nie umiał pozbierać się do pozycji stojącej.
        Tymczasem do uszu zbitych w niewielką grupę wyznawców Pana Zimy dochodziły gdzieś z dalszych rejonów areny okrzyki, które mogły należeć zarówno do mordowanych, jak i zbierających się do kolejnego ataku bandytów. Ich dowódca sprawiał wrażenie osoby, która nie odpuszcza tak łatwo, pytanie jednak, czy przeżył to co działo się na trybunach.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

Gdzieś między drugą salwą, spuszczeniem psów, a upadkiem wielkiej bryły lodu na środek areny Roderick i jego brat wykorzystali zamieszanie i przeszli bocznymi korytarzami z ringu na trybuny, a stamtąd do loży, pozostawiając po sobie ciała napotkanych bandytów. W ciasnych pomieszczeniach schemat ich walki był podstawowy i nie wymagał od nich uzbrojenia, którego i tak nigdy przy sobie nie mieli. Wystarczała dezorientacja i brak miejsca. Kiedy więc ktoś dostrzegł wampirzych braci i rzucił się na nich z okrzykiem, jeden z nich łapał go za nadgarstki, a drugi zachodził od tyłu i ukręcał kark, przerywając tym samym jego żywot. Zwykle jednak ogłuszali lub starali się wystraszyć przeciwników, by nie dać prawdy mitom o krwiożerczości ich rasy, ale wróg najwyraźniej miał to teraz gdzieś.
Wchodząc na główną trybunę mieli nadzieję dorwać przywódcę bandy, lecz ten stał w morderczym uścisku jednego z mroźnych akolitów i wymieniał z nim mniej lub bardziej poważne ciosy. Z trzaskiem łamane były prowizoryczne meble, sapanie walczących drażniło uszy, a buzująca we wszystkich krew powoli ogłuszała nieumarłych lekarzy, będących od kilku godzin na głębokim głodzie. Kiedy wir walki cichł, mroźny rycerz puścił w końcu bandytę, lecz wycofując się wpadł na Fryderyka i biorąc go za jednego z nich, zamierzył się szablą. Wystarczyła wtedy chwila, by wampir zareagował instynktownie i zabił sługę Pana Nawałnic, ale jedyne co zrobił to zablokował cios ramieniem i wyprowadził uderzenie łokciem, pozbawiając go przytomności.
Roderick przyglądał się temu w milczeniu, za nic myśląc reagować. Sam był już poddenerwowany całą sytuacją, a widok sunącego się po podłodze szefa bandy dodatkowo go prowokował.
Arena tymczasem została skuta lodem. Wiele ciał na niej przysypał lekki śnieżek, a sam piasek zmroziło na kość, tworząc przezroczystą i gładką jak szkło taflę. Sam kryształ rozpadł się, ukazując postać skrzydlatego mężczyzny, któremu wampiry przyglądały się z bezpiecznej odległości trybun. Rzekomy Pan Nawałnic nie przedstawiał się tak imponująco jak zapowiadał go kapłan, ale obecność jego sług i bijąca od niego magia same zmuszały do ostrożności. Przynajmniej na razie.
- Jeszcze raz, z kim mamy przyjemność? - zapytał nonszalancko Fryderyk, przeskakując balustradę z panem areny uczepionym nogi. Za nim w odległości kilku kroków stał jego brat, odwrócony do reszty tyłem, trzymał coś w rękach. Ruda kita wystająca zza sylwetki wampira dobitnie wskazywała, że ten znalazł zabłąkanego kocura, którym postanowił się pożywić, prezentując tym samym większą znajomość etykiety niż Fryderyk.
Czarny wampir nie zawracał sobie głowy nowo przybyłym, Caraxem, czy którymkolwiek z akolitów i bezceremonialnie zatopił kły w szyi rzucającego się bandyty. Jego ciało wysuszało się z każdym oddechem krwiopijcy, co łatwo można było obserwować przez rosnące zmarszczki i sine odbarwienia, aż w końcu zostało ono rzucone na piach jak lalka na wystawę.
- Roderick i Fryderyk Gemelli - oświadczył biały wampir, odkładając na ziemię ciało wysuszonego kota i podchodząc do reszty. Otarł kąciki ust z krwi. Było w nim więcej manier, więc jego brat nawet nie podejmował dialogu, a jedynie stanął obok i zaczął wycierać usta.
- Jak się domyślam, Pan Nawałnic i Wiecznej Zimy? Dziękujemy za pomoc, choć w rzeczywistości nie jest ona bezinteresowna. My, w przeciwieństwie do naszego towarzysza podróży, nie zamierzamy składać ślubów ani przysięgać wierności. Nie szukamy również zwady. Czy tyle jest pan w stanie zrozumieć?
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Gdy zamieszanie na arenie dobiegło końca, ludność tam się znajdująca podzieliła się na dwie grupy. Pierwsza, bez wątpienia większa i składająca się w głównej mierze z niedobitków obozu bandyckiego, rzuciła się do ucieczki bądź obrony przed uzbrojonymi sługami Anioła Zimy. Druga grupa, w tym wampirzy bracia, arystokratyczny szermierz oraz reszta Sopli wraz z rannym Mówcą, zebrali się wokół Baldrughana, którego spojrzenie ani na chwilę nie oderwało się od braci, od momentu ich makabrycznego posiłku. Gdy wampir zwrócił się ku niemu w swej bezceremonialnej mowie, Upadły przekrzywił jedynie lekko głowę w bok, jakby chcąc obejrzeć krwiopijcę pod innym kątem. Potem wystąpił powoli do przodu, w asyście trzech Sopli, ciągle nie wypuszczających broni z zakrwawionych dłoni. Jego głos był teraz nieco cichszy, ale przez to wydawał się spokojniejszy, jakby złowieszczy, przesycony groźbą i mrokiem.
- Widzisz tamtego bandytę, nieumarła istoto? - spytał na pozór niewinnie, unosząc dłoń w kierunku młodego mężczyzny, który właśnie dotarł do balustrad areny i z trudem się na nią wdrapywał. - Przyjrzyj mu się, bardzo, ale to bardzo dokładnie. Wyczuwasz jego bicie serca? Jego szybki oddech? Jego strach? Nadzieję na ucieczkę i przeżycie w zbrodni kolejnego grzesznego dnia? - Baldrughan zacisnął dłoń w pięść, a z tafli lodu na arenie wystrzeliły lodowe odłamki, które wbiły się w kark i plecy mężczyzny, zalewając szklaną taflę zamarzniętego piasku strumieniami szkarłatnej krwi. Mężczyzna bezwładnie runął na ziemię, wbijając odłamki magicznego lodu jeszcze głębiej w martwe już ciało. Anioł spojrzał ponownie na wampirzych braci. - Czy wy biegacie równie szybko? - Zamilkł i w ciszy minął nieumarłych, wyczuwając oraz dostrzegając znajomą sobie aurę, lekko otoczoną jego własną. Zimne oczy Pana Nawałnic wbiły się w Caraxa. Jak można było się spodziewać, nie wywołało to spotkanie u niego żadnej reakcji. Jego oczy spoczęły na naszyjniku z kryształowym odłamkiem, co zmusiło go jedynie do cichego prychnięcia.
- Ludzie... - wysyczał pod nosem i zwrócił się do mówcy i swoich żołnierzy. - Zabierzcie ocalałych do naszego obozu. Nakarmcie ich, dajcie broń i odzienie. Sam ich przywołam, gdy zajmę się zmieceniem tego godnego pożałowania miejsca - rozkazał bez jakiegokolwiek intonowania głosu i bez patrzenia już na kogokolwiek opuścił Arenę.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Jorge żałował trochę, że wcześniej nie wyjaśnił wampirom kim jest Pan Nawałnic i jaką potęgą włada - w jego odczuciu nonszalancki ton Fryderyka był jak drażnienie lwa. On już raz widział tego typu werbunek i wiedział czego się spodziewać. Mruknął pod nosem “nie walczcie z nim”, ale w ogóle nie zależało mu na tym, by te słowa dotarły do braci Gemelli, bo ci byli chyba i tak zbyt pewni siebie i zbyt dumni, by zgiąć kark przed Upadłym. Chyba nawet ta pokazówka na niewiele miała się zdać, a trzeba było przyznać, że była naprawdę całkiem widowiskowa - pechowy bandyta nawet chyba nie poczuł, że umiera, momentalnie zwiotczał i wydał z siebie ostatnie tchnienie, a ciepła krew spływająca z jego ran mieszała się z wodą z roztopionego lodu…
        Wymiana zdań między bliźniakami a Panem Nawałnic urwała się jakby przez wyczerpanie tematu i Carax wiedział, że został w tym momencie zauważony przez anioła, nim jeszcze ten obrócił wzrok w jego stronę - coś mu po prostu mówiło, że już koniec chowania się i milczenia. Stał wyprostowany i gdy ich spojrzenia się spotkały, nie opuścił wzroku - jak to on bezczelnie patrzył aniołowi w oczy, jedynie lekko mrużył zdrowe oko, by nie wpadały do niego wirujące w powietrzu płatki śniegu. To uświadomiło mu jak wygląda - przypomniało o zadanej batem ranie przecinającej twarz, która szpetnie napuchła, o tym że jest posiniaczony, pocięty, bosy i bezbronny. Kiepsko się prezentował, kto wie, może nawet Upadły go w tym stanie nie rozpozna? Ale nie, rozpoznał go… I chociaż na pięknym obliczu Pana Nawałnic nigdy nie było widać żadnych emocji, tym razem Carax był gotów przysiąc, że dostrzegł u niego grymas pogardy. I jeszcze to prychnięcie. To trochę zabolało i z pewnością źle wróżyło.
        - Panie! - Jorge spróbował jeszcze zwrócić na siebie uwagę Upadłęgo, gdy ten opuszczał ściętą lodem arenę, lecz i tym razem jeden z Sopli usadził go w miejscu. Carax nie szarpał się i nie kłócił - “Sam ich przywołam”, tak powiedział Pan Nawałnic, a to oznaczało, że prędzej czy później porozmawiają. Może obaj będą mogli się w ten sposób lepiej przygotować do tej rozmowy…
        Carax bez większego oporu poszedł z Soplami, ufając w to, że “jakoś to będzie”. Z początku zresztą wszystko układało się jak należy - milczący wyznawcy Lodowego Aniola dali mu nowe ubranie i buty, ktoś nawet wcisnął mu misę z wodą, by mógł przemyć sobie rany. To przyniosło mu odrobinę ulgi, lecz gdy spojrzał na swoje odbicie na dnie miednicy poczuł irytację - po tym smagnięciu batem na pewno zostanie mu ślad, a wbrew głupim sloganom nikomu raczej nie podobali się mężczyźni zeszpeceni bliznami na pół twarzy. Musiałby to obejrzeć prawdziwy lekarz z dobrym zapleczem albo mag by coś na to zaradzić, lecz w tych warunkach nie było na to szans. Zresztą, magia chyba również nie była najlepszym pomysłem zważywszy na to, czego udało mu się do tej pory dowiedzieć…
        Na osłodę jednak los zwrócił Caraxowi jego szablę. Był to czysty przypadek - akurat dzielono łupy z arsenału bandytów i wśród nich zawieruszyła się piękna broń Żurawia, którą ten momentalnie dostrzegł. Fechtmistrzowi jakoś udało się przekonać Sople, by mógł sobie wziąć akurat ją, chociaż oferowano mu pierwszy z brzegu miecz. Teraz, gdy Jorge miał już broń i ubranie, nie pozostawało mu już nic tylko czekać. W milczeniu co jakiś czas dotykał ran na twarzy i zgięcia szyi, gdzie odznaczało się lekkie zgrubienie łańcuszka. "Czyżby to go tak zdenerwowało?", zastanawiał się.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

- Widzę i słyszę bardzo dobrze - przyznał Fryderyk, zerkając w stronę młodego bandyty. - Jego serce bije trzykrotnie szybciej niż moje, krew pulsuje z siłą wodospadu i tylko czeka na odpowiednio duże rozdarcie żył, by ulecieć wraz z jego życiem. Słyszę także jego myśli. Boi się, ale stara się to ukryć pod obrazem trzyletniego synka i miesięcznej córeczki. Dzieci dodają mu odwagi, lichej w porównaniu ze strachem, ale jednak... - przerwał, zasłuchawszy się w cichy syk przecinających powietrze lodowych sopli, które bezgłośnie trafiły bezbronnego człowieka w plecy, kończąc jego żywot.
- Mam nadzieję kiedyś to sprawdzić - dodał na uwagę anioła i splunął na skuty lodem piasek. - Ale niech soplem ciska ktoś z większą dozą honoru. Zabić bezbronnego człowieka strzałem w plecy to zwykłe barbarzyństwo. Nawet ja, nieumarły, potrafię spojrzeć ofierze w oczy przed wyssaniem z niej krwi.
- Wystarczy! - zawołał biały wampir, w porę włączając się do rozmowy, zanim jego brat da popis pewności siebie i nadmiernej arogancji. Dłoń Rodericka płynnym ruchem pchnęła ramię brata, który ruszył do przodu, uchylając głowę przed ciosem, którego spodziewał się po starszym. Odkąd tylko sięgali pamięcią, Roderick zawsze ratował brata z kłopotów, a następnie przemawiał mu do rozsądku, by kolejnego dnia powtórzyć czynność. Było to żmudne i monotonne zajęcie, ale dzięki temu wampiry nie mogły narzekać na nudę, a z czasem jak dorastali, czarny bliźniak starał się mniej rozrabiać, choć język dalej miał cięty.
- Nie prowokuj go - syknął Roderick. - Nie dość ci wrażeń jak na dzisiejszy dzień?
- To przez krew. Po posiłku zawsze jestem skory do awantur.
- Nieodpowiedzialny pijak.
- Choleryk i do tego abstynent.
Po tej krótkiej wymianie zdań bracia uśmiechnęli się do siebie i wzięli pod ramię, kierując kroki w kierunku wyznaczanym przez sople - tajemniczych akolitów upadłego anioła. Arenę opuścili w dość dobrym humorze, choć wszystkie rozmowy prowadzili w sferze myśli, by nie męczyć języków. Swoje ubrania zostawili na szlaku, lekko uszczuplając garderobę. U Fryderyka zniknął płaszcz oraz rękawy koszuli, zmienioną w kamizelkę, odsłaniającą umięśnione ramiona. U Rodericka frak, rozdarty w walce, i biała koszula, która na piersi nosiła znaczną dziurę po szabli Caraxa, który szedł kilka metrów przed nimi.
- Jeśli chcesz, mogę ci to zaszyć - wtrącił biały wampir, przechodząc obok szermierza z obnażonym torsem. Chciał jak najszybciej znaleźć się w tym obozie upadłego, bo być może zdoła znaleźć sobie czystą od krwi koszulę. - Obędzie się bez blizny, obiecuję.
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Po paru godzinach pieszej wędrówki Akolici Anioła Zimy doprowadzili ocalałych do polany zastawionej przez około osiem namiotów z niebieskiego płótna, wokół których kończono budować średniej wielkości palisadę oraz mur sypany z kamieni i błota. Namioty stały w okręgu, a pośrodku wykopano głęboki dół, gdzie obecnie płonął olbrzymi, jednakże nie mniej wesoły ogień. Wokół niego zebrani byli ludzie w prostych ubraniach i strojach. Jednak każdy z nich nosił płaszcz z czarnym symbolem upadłego. Gdy przybyli weszli w krąg wyznawców Baldrughana, pierwszy przemówił mówca.
- Trwajcie w czujności, bo zbliża się zamieć - rzekł z namaszczeniem, a zebrani odpowiedzieli mu:
- Gotowi jesteśmy, nasze serca, umysły i ciała z lodu wykute.
- Pan nasz wzywa nas byśmy ugościli więźniów z bandyckiego obozu, przywrócili im godność i pomogli im wrócić do sił.
Od kręgu oderwał się młody, rudawy mężczyzna, na oko osiemnastolatek.
- Głosie Zimy, pozwól, że ja ich poprowadzę. Odpocznijcie przy ogniu.
Kapłan skinął głową, na co młodzik skłonił się i gestem dłoni wskazał przybyszom jeden z namiotów stojących obok największego. Wnętrze prezentowało się niesamowicie jak na warunki polowe. Podłoga była pokryta, o dziwo ciepłą, taflą lodopodobnego szkła. Na jej środku zaś stała drewniana balia z krystaliczną, letnią wodą, która na pierwszy rzut oka mogłaby spokojnie pomieścić sześć osób.
- Moc naszego pana ofiarowuje nam wygodę i spełnienie pragnień w każdym miejscu. Odrzucono nas ze społeczeństwa, a teraz Pan Zimy wynagradza nam krzywdy i opiekuje się nami. To zaszczyt móc poświecić dla niego życie - wyszeptał rudy chłopak i podszedł do małego stoliczka, znajdującego się przy bali. Na nim leżała taca, zastawiona metalowymi pucharami, dzbankiem z czerwonym winem. Stał też tam bochen chleba, wraz z kawałem serca, wędliny i kiścią winogron.
- Proszę, oczyśćcie się i posilcie przed przybyciem Pana Zimy. To dla was zupełnie nowa ścieżka być może. - Chłopak skłonił się szybko i opuscił namiot.
Upadły Anioł zaś powrócił dopiero po paru godzinach, o dziwo, piechotą. Jego wyznawcy w milczeniu powitali go pokłonem ku ziemi, którą też ucałowali, zaś on odpowiedział im skinieniem dłoni, od którego powiało orzeźwiającym chłodem. Zbroja Baldrughana przemieniła się w obfite szaty wzmocnione metalem i zdobieniami z lodu, zaś jego skrzydła uformowały coś na kształt grubej peleryny z białego futra. W takim ubiorze wkroczył do namiotu, gdzie zastał wampirzych braci oraz szermierza, w nieco lepszym stanie niż na arenie. Za aniołem jego akolici wnieśli świeże ubrania, nowe porcje jedzenia i czystej wody, a także długie płaszcze z symbolem Anioła Zimy. Baldrughan stanął przy balii, o dziwo, nie sprowadzając ze sobą typowego mrozu, a jedynie w miarę przyjemny chłód.
- Pragnę was powitać w moim obozie. Wybaczcie warunki, w jakich musicie przebywać, ale niestety nie miałem czasu by zapewnić większy komfort - mówił jak zwykle bezbarwnym, wypranym z uczuć głosem. - Mam nadzieje jednak, że sposób w który was przyjmuję da wam do myślenia odnośnie mojej oferty. Ludzkość jest brudna i zepsuta. Moim celem jest ją oczyścić. Jestem Aniołem w Grzechu. Ale dzięki temu nie jestem związany boskim prawem. Tworzę swój własny porządek. A wy do niego pasujecie, mimo grzesznej natury i wątpliwej wierności jakiejkolwiek idei. - Tutaj anioł przelotnie spojrzał na szermierza.- Jednak faktem jest, że nie krzywdzę ludzi czystych i wiernych. Nie chcę być złem. Chce być karą. A za nią zawsze przychodzi nagroda i obietnica czegoś nowego.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Carax w trakcie drogi zachował milczenie. Co jakiś czas spoglądał na bardzo zadowolonych z siebie wampirzych braci, lecz nie podchodził i nie zagajał. Korzystając z wolnej chwili naprawił swój łańcuszek - oczko nie było zerwane, a jedynie rozgięte, wystarczyło włożyć w to troszkę siły i już nadawał się do noszenia. Jorge nie wahał się ani chwili czy go założyć czy też nie - nosił go przez ostatnie kilka miesięcy, więc teraz nie będzie się z nim krył, chociaż chyba Upadłemu się to nie podobało.
        Jorge drgnął, gdy nagle odezwał się do niego Roderick. Podniósł na niego wzrok i pytająco wskazał na rozcięcie na twarzy.
        - To? - upewnił się. - Jeśli to możliwe… byłbym zobowiązany. Dzięki - mruknął. Chwilę milczał, widać było jednak, że coś jeszcze kołacze mu się po głowie. W końcu się odezwał, nim Roderick zdążył wrócić do swojego brata.
        - Co się działo przed tym jak trafiliśmy na tę arenę? - zapytał. - Prawie nic nie pamiętam od momentu gdy weszliśmy do lasu, może nawet trochę wcześniej, tylko jakieś migawki… Dlaczego walczyliśmy ze sobą? - dopytywał, bo to najbardziej nie dawało mu spokoju. Miał tyle honoru, by nie podnosić ręki na swoich towarzyszy, nawet jeśli wcześniej sięgnął po broń przeciwko łowcom wampirów, zrobił to by ich powstrzymać, a nie by ich zaatakować. To była dla niego istotna różnica. By próbować zabić kogoś, z kim podróżował… To mu się trochę nie mieściło w głowie.

        W obozie Carax znowu zamilkł na dłuższy moment. Obserwował ludzi, których zebrał wokół siebie Pan Nawałnic. Próbował odgadnąć jego plan, co też mogło wydarzyć się w międzyczasie, jaki pomysł zrodził się w jego głowie… Ale chyba nie było sensu gdybać - najogólniejszy zarys był widoczny jak na dłoni, a motywacji szermierz chyba w głębi ducha się domyślał, tylko teraz nie umiał o tym myśleć, zaprzątnięty innymi sprawami.
        - Nie do końca, młodzieńcze… - zaśmiał się pod nosem, gdy rudowłosy chłopak wspomniał coś o nowej ścieżce, lecz nie drążył przy nim tematu. Wielkopańskim gestem, który przychodził mu z wyjątkową łatwością, odprawił młodego kultystę, by odwieść go od zadawania pytań. Odezwał się długo później, gdy już był sam z braćmi Gemelli i zajmował się obmywaniem ran.
        - Znałem już wcześniej Pana Nawałnic - zagaił. - Tak naprawdę nie tak dawno i zdawało mi się, że całkiem dobrze… ale poróżniliśmy się i nasze drogi się rozeszły. Nie walczcie z nim - zasugerował braciom, podnosząc na nich wzrok. - To nie ma sensu. Pan Nawałnic jest potężny i potrafi gromadzić wokół siebie osoby ślepo sobie oddane, z zyskiem dla obu stron. Docenia jednak tych, którzy mu służą, nie czeka was złe życie na służbie u niego. Sami zresztą widzicie - zauważył, szerokim gestem wskazując bogate wnętrze namiotu. - To nie jest pokazówka. On tak działa: dzieli i rządzi, nagradza tych, którzy na to zasługują i surowo karze każdego, kto na to zasługuje. Jest sprawiedliwy, bo nie rządzą nim emocje.
        Jorge może nie zdawał sobie z tego do końca sprawy, lecz przemawiał prawie jak fanatyk, jakby sam nosił płaszcz z wyszytą na nim lodową gwiazdą. Nie trzeba było pytać co zrobi, gdy staną przed Panem Nawałnic, oczywiste było, że zrobi wszystko co ten mu rozkaże, że chce mu służyć.
        Carax lekko zacisnął wargi, gdy upadły anioł wkroczył do namiotu. Pamiętał moment, gdy pierwszy raz widział go w tej szacie i w tym płaszczu… Całkiem miłe wspomnienie. Lecz słowa o wątpliwej wierności razem z tym przelotnym spojrzeniem były jak celnie wymierzony policzek. Jorge tylko raz w życiu pozwolił, by ktoś uderzył go w twarz i nie spotkał się ze stosowną odpowiedzią - było to ponad dziesięć lat wcześniej i osobą zadającą cios był jego własny ojciec. Szybko dotarło do niego jednak, że bardziej niż na własnej dumie zależy mu na przebaczeniu. Odczekał na stosowny moment, pozwolił Upadłemu dokończyć swoją przemowę i nim wampirzy bracia przemówili, on wyszedł przed szereg i stanął twarzą w twarz z Panem Nawałnic. Patrzył na niego tak jak dawniej, z tą samą butą co zawsze, ale też z pewną nadzieją i radością, bo przecież gdyby mu nie zależało, już dawno pozbyłby się tego nieszczęsnego płatka róży, którego chłód nieustannie przesączał się do jego serca. Skłonił się przed aniołem głęboko, z szacunkiem.
        - Panie… - zaczął jeszcze ze wzrokiem wbitym w ziemię, po czym podniósł na niego spojrzenie, nadal pozostając w ukłonie. - Czy wybaczysz dawną zniewagę największemu głupcowi w Alaranii i przyjmiesz go z powrotem na służbę?
        Po tych słowach Carax wyprostował się, z nonszalancją wsparł się jedną dłonią o biodro i zaczął mówić dalej.
        - Byłem ci wierny przez cały ten czas - oświadczył. - Tak, tamtego wieczoru padły gorzkie słowa, obróciłem się do ciebie plecami i zatrzasnąłem za sobą drzwi... Lecz gdy następnego dnia chciałem prosić cię o wybaczenie, ciebie już nie było, odszedłeś. Dlatego czynię to teraz.
        Carax bez wahania klęknął przed upadłym aniołem.
        - Wybacz mi, Panie. Pozwoliłem, by chwila słabości wzięła nade mną górę, by zawładnęła mną moja wybuchowa natura, lecz to się więcej nie powtórzy - zapewnił z ręką na sercu. - Oddaję się pod twój osąd, Panie, przyjmij mnie z powrotem bądź ukarz tak, jak to czynisz z niewiernymi. Przyjmę każdy los, jaki dla mnie przeznaczyłeś...
        Po tych słowach Carax skłonił głowę i czekał na odpowiedź. Dał się ponieść emocjom i jego przemowa wyszła wyjątkowo dramatycznie... Ale przekazał wszystko, co leżało mu na sercu i wiedział, że nigdy nie pożałuje niczego, co padło w tej chwili z jego ust.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

- Jak najbardziej - zapewnił Caraxa wampir, spoglądając na ranę. Choć była długa, to odznaczała się płytkim zagłębieniem i równymi krawędziami wokół, które zlewały się z pulsującą opuchlizną, nabierającą w swoich największych wybrzuszeniach intensywnego, fioletowego koloru. - Gdybyś dostał ostrzem miecza - dodał niemal natychmiast Roderick, pozwalając sobie na dotknięcie policzka towarzysza. - Blizna na pewno by była. Bat nie zostawia po sobie zszarpanej tkanki, a jedynie nacina ją w chwili uderzenia. Wiem, bo Fryderyk, kiedy byliśmy profesorami, strzelił mnie biczem po plecach, żeby uczniowie nauczyli się rozpoznawać niektóre z ran. Zniweluję ci też opuchliznę, ale radzę, byś za często się teraz nie uśmiechał. Krew zebrała ci się od skórą i jej napięcie spowoduje pęknięcie naczyń i wylew płynów do ust i nosa.
- Nic szczególnego - odpowiedział biały wampir, wzruszając ramionami na pytanie szermierza. - Przed walką usłyszałeś kobiecy krzyk i wszyscy zgodnie postanowiliśmy to sprawdzić. Jak się okazało była to zasadzka, gdyż weszliśmy na teren jakiejś bandy. Podczas walki ty i my robiliśmy swoje, ale nie dało się nad wszystkim zapanować. Kiedy przechodziłem obok ciebie, podskoczyłeś jak uderzony gromem, zgiąłeś się w piruecie i wbiłeś mi ostrze w sam środek piersi. Mam szczęście, że serce jest lekko po lewej stronie, bo wyłączyłbyś mnie na kilka godzin. Twoja broń to dobra stal, ale nic po za tym. Nie zabiłbyś mnie, jedynie osłabił. Podejrzewam u ciebie napad amoku lub chwilowy urok rzucony przez tamtego nekromantę, ale co tu dużo mówić. Było minęło - dodał na zakończenie medyk, wskazując na niknącą na mostku bliznę, po której za kilka minut nie zostanie nawet najmniejszy ślad.
Już w obozie, bliźniaków uderzył przepych i luksus, w jakim tymczasowo mieszkali akolici Pana Nawałnic. Obszerne namioty zdobione złotymi nićmi stały w okręgu wokół wielkiego ogniska, a odsłaniane co jakiś czas płachty ukazywały bogate wnętrza z rzeźbionymi meblami i łożami. Niektórzy pozwolili sobie nawet na sztukę. Przed czy obok namiotu dostrzec można było elfie rzeźby, które dawały swoisty urok w gronie wojskowych.
Namiot, w którym się znaleźni również posiadał wygody, lecz wampiry, przyzwyczajone do innych warunków, na puchate łóżka i szerokie kredensy nawet nie spojrzeli. Balie z parującą wodą i świeże ubrania to pierwsze na co zwrócili uwagę.
- Dla mnie może i być królem Opuszczonego Królestwa - mruknął Fryderyk, siedząc w kąpieli i zajmując się wyszorowaniem zaschniętego błota. Jego brat zrobił to o wiele szybciej i teraz w nowych ubraniach zajmował się raną towarzysza. Nie ukrywał jednak lekkiego niesmaku, kiedy okazało się, że wszystkie białe koszule i fraki miały na sobie wyszyty herb ich gospodarza.
- Nie zamierzamy mu ślepo służyć - kontynuował czarny wampir. - Jest potężny, niech będzie, zjednuje w sobie dusze i umysły, zgoda, ale nie złożę mu pokłonu tylko ze względu na to, że ty to zrobiłeś. Mogę z nim nie walczyć, póki sam mnie nie tknie, ale nic po za tym. Zastanawia mnie tylko, co też może od nas chcieć.
Tymczasem Roderick zajmował się opuchlizną Caraxa. By ją zmniejszyć, wampir musiał naciąć fioletowe bąble i nacisnąć każdy z osobna, by zebrana w nich krew wypłynęła na zewnątrz. Policzek szermierza znów zabarwił szkarłat, ale tym razem wszystko było pod kontrolą. Następnie wampir sięgnął po zestaw nici i sterylną iglą, naciągając lekko skórę, zaczął ją zszywać - powoli i w małych odstępach, by ta miała szansę się połączyć. Na zakończenie nałożył opatrunek z waty i owinął ciasno bandażem, dopomagając sobie kawałkiem drewna, który na koniec rzucił w żar ogniska.
- Gotowe - powiedział z lekki uśmiechem, udając się na bok.
W międzyczasie w namiocie pojawił się Pan Nawałnic. Fryderyk, już ubrany i znów elegancki, jak jego brat, postąpił krok bliżej, ale Roderick powstrzymał go rozkazem kierowanym w myślach.
- Masz swój cel i szanujemy to - przemówił biały wampir. - Ale co do środków to moglibyśmy dyskutować. Niemniej nie zamierzamy wchodzić ci w drogę. Jesteśmy tylko istotami nieumarłymi, jak sam to określiłeś, a znamy się jedynie na medycynie. Jeśli więc nie zamierzasz składać nam propozycji zostania lekarzami w twojej armii to usuniemy się w cień. Bo po prawdzie to czego byś od nas oczekiwał?
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Wysłuchiwał dokładnie poszczególnych wypowiedzi, deklaracji, nawet nie próbując doszukiwać się drugiego dna. Większość rzeczy była dla niego jasna jak słońce. Nawet bardziej.
Zbliżył się do balii z wodą i zanurzył w niej palce. Po powierzchni zaczęły pływać powoli zamarzające płatki lodu.
- W nowym świecie, który pragnę stworzyć, nie będzie miejsca na uprzedzenie, niepewność, grzeszną niecierpliwość, nietolerancję. Ale będzie to także świat jednej szansy. Nie widzę możliwości błędu, niezrozumienia, przeinaczenia. Perfekcja! Oto jest to do czego nieustannie dążę. I tego oczekuje od innych. Wyzbycia się brudu, grzechu, niedoskonałości i dążenia do perfekcji.
Zamilkł i powolnym krokiem odszedł do akolity niosącego płaszcze z jego symbolem. Odebrał jeden z nich i zbliżył się do Caraxa.
- Jesteś człowiekiem. Popełniasz błędy. Jesteś niedoskonały. Ale fakt, że przyznałeś się do błędu, że poszukiwałeś mojej sprawiedliwości, dowodzi że dążysz do perfekcji. To daje mi świadomość, że przysługuje tobie odnowienie i nowa szansa. Jako Pierwszy Miecz Zimy. Powstań, Lodowy Rycerzu, Sir Jorge z Wyspy Lodowego Wraku. - Zarzucił płaszcz na jego ramiona i wykonał nad nim w powietrzu uproszczoną wersję swojego symbolu. Gdy jego Akolici to ujrzeli, padli zaraz na kolana przed Aniołem i jego Mieczem.
- Zaś co do was... - Anioł zwrócił się do wampirzych braci. - Przy moim stole znajdzie się miejsce dla każdej uzdolnionej i prawdziwej w swym przekonaniu istoty. Bądźcie więc łaskawi zaoferować mi swoje lekarskie usługi, a przyniosę wam sprawiedliwość i dobrobyt na jaki zasługujecie. - Skinął dłonią na akolitę, by ten zaoferował wampirom po jednym z jego płaszczy. - Daję wam swobodę działań i możliwości. Jedyne czego pragnę, o co proszę, to zajęcie mojej strony i reprezentacja jej. Nie musicie za mnie ginąć.
Po tych słowach Anioł zamilkł i chwycil jeden z kielichów, który niemalże natychmiast pokrył się szronem, schładzając także jego zawartość. Już miał upić łyk, gdy z zewnątrz dobiegł ich potężny huk, jak wybuch. Upadły odłożył kielich i wyszedł na zewnątrz. Widok był przerażający. Cała palisada stała w ogniu, a przez bramę forsowali się zbrojni w srebrnych kolczugach i złotych płaszczach.
- W imię Pana! Oczyścić to miejsce plugawego grzechu! - krzyczał mężczyzna w czerwonych szatach. Od jego aury biło magiczne ciepło i ledwo wyczuwalne iskry. Mag ognia. Fanatyk.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Jorge z zadowoleniem przyjął to, że może jeszcze będzie wyglądał jak człowiek i nie będzie straszył przypadkowych przechodniów zdeformowaną twarzą. Nawet jeśli szycie miałoby boleć, to była to naprawdę niewielka cena, a to, że nie mógł się uśmiechać… On i tak nigdy się nie uśmiechał, bo nie lubił wyrazu twarzy, jaki wtedy miał - już od dawna zamiast uśmiechać się chichotał albo śmiał się na głos. Niektórzy myśleli, że jest szalony, a inni podejrzewali go o nadmierną nerwowość, a tak naprawdę chodziło o zwykły narcyzm…
        Informacja o przebiegu starcia była cenna i niezwykle dla szermierza zaskakująca. Znał siebie doskonale i wiedział, że nie dałby się tak ponieść emocjom w trakcie walki. Cięcie, to może - je łatwiej wyhamować, zmienić tor, złagodzić siłę uderzenia. Lecz sztych? Od razu odrzucił opcję, że to jego poniosły nerwy i zrzucił całą winę na to, że tamten kusznik mieszał mu w głowie - w końcu miał przesłanki, by tak wnioskować.
        Jorge był dobrym pacjentem - cierpliwym i dobrze znoszącym ból. Tym bardziej, że szybko zaczął odczuwać ulgę, gdy opuchlizna z jego twarzy zaczęła schodzić i mógł w końcu otworzyć oboje oczu. Widzenie przestrzenne okazało się być tak miłym i niedocenianym dotąd uczuciem, że Caraxowi na moment przestało zależeć na tym czy będzie miał bliznę czy też nie.

        Klęcząc Jorge nie podnosił wzroku na Pana Nawałnic tylko pokornie czekał co go spotka. Wstęp był… mało optymistyczny. Tak naprawdę szermierz zaczął już się w myślach godzić z tym, że w najlepszym wypadku zostanie odegnany, bo przecież “w jego świecie nie będzie miejsca na grzeszną niecierpliwość”. A Carax, cóż, właśnie taki był - niezwykle łatwo było go wyprowadzić z równowagi i sprowokować. Gdy jednak fechtmistrz odważył się chociaż odrobinę podnieść wzrok, dostrzegł, że Upadły sięga po jeden z płaszczy swej sekty, a nie po miecz, to już dawało pewne nadzieje. Ton głosu Pana Nawałnic niestety w niczym nie pomagał - był matowy i pozbawiony emocji jak zawsze. Tyle dobrego, że przemowa nie była przesadnie długa i w końcu Jorge usłyszał to, na co czekał. Dopiero w tym momencie podniósł wzrok na upadłego anioła, a w jego spojrzeniu widoczna była olbrzymia wdzięczność. Cieszyło go, że uzyskał przebaczenie, a tytuł jaki mu nadano… Nie mógł prosić o więcej. Czy chociaż przez chwilę w jego głowie pojawił się sprzeciw, że przecież służył komu innemu, miał swoje miejsce w świecie? Nie, to się w tym momencie nie liczyło. Wolał trwać przy nim jako Miecz Zimy i zapomnieć o swojej przeszłości niż wrócić do Valladonu i wieść dawne życie. Gdy więc Pan Nawałnic zarzucił mu na plecy płaszcz ze swym symbolem i namaścił go na swojego rycerza, Jorge z pokorą spuścił wzrok, a następnie wstał, gdy mu to rozkazano.
        - Jestem na twoje rozkazy, Panie - zapewnił, po czym ukłonił się z szacunkiem. Gdy anioł zwrócił się do braci Gemelli, szermierz odsunął się na bok, poprawiając jedynie zarzucony na ramiona płaszcz. Pierwszy Miecz Zimy… Nie okazywał tego, lecz był szczęśliwy.
        Nagły huk sprawił, że Carax momentalnie sięgnął po przytroczoną do pasa szablę, wyglądając zagrożenia. Na zewnątrz wyszedł razem z Panem Nawałnic i przystanął ledwie kilka kroków za wejście do namiotu - tyle, by nie blokować drogi reszcie. ”Co jest? Wygląda prawie jak test wiary…”, przeszło fechtmistrzowi przez myśl, gdy tylko przypomniał sobie niedawno nadane honory. Lecz nawet bez nich postąpiłby dokładnie tak jak w tym momencie. Krótko spojrzał na resztę kultystów tylko po to by zorientować się w ich planach, po czym sam ruszył w bój. W biegu dobył szabli, a blask ognia odbijający się w jego oczach nadawał mu groźnego wyglądu, wzmacniając jego determinację i poczucie własnej wartości. Nim którykolwiek ze sługów Pana zdołał się zorientować, że ten pokiereszowany mężczyzna ubrany tylko w zwykłe szaty i płaszcz, bez zbroi ani ochraniaczy, nie żartuje i zamierza z nimi walczyć, on już był między nimi. Kolczugi nie robiły na nim specjalnego wrażenia, gdyż jak każdy pancerz musiały mieć luki, przerwy, by się zginać i by dało się je założyć - miejsca było dość, by wrazić w nie ostrze. A by uniknąć wrogich mieczy wystarczyło być szybkim… Miecz Zimy wpadł więc między sługów Pana niczym lodowy wicher. By w pełni wykorzystać swoje atuty, Jorge nie korzystał ze sztychów, tylko ciął, co pozwalało mu zachować mobilność - najpierw wysoko na krzyż, trafiając jednego z przeciwników w gardło, drugiego zaś pod pachę, gdyż ten właśnie wznosił rękę do ciosu. Nim wybrzmiał skowyt bólu drugiej ofiary, Carax już ją minął i z wysoka uderzył innego człowieka w zgięcie szyi, szybko ciągnąc ostrze do siebie, by nie zaklinowało się o oczka kolczugi. Złoty płaszcz w jednej chwili spłynął szkarłatem, krew z rozciętych tętnic tworzyła na bogatym materiale wzory podobne kwiatom ze szronu. Fechtmistrz tego nie widział - starł się w walce z jednym z paladynów, który znacznie lepiej orientował się w sytuacji i w porę spostrzegł napastnika. Chciał jednym potężnym ciosem zabić Caraxa, lecz on był szybszy i zdołał uskoczyć. Zablokował uderzenie, które nadeszło chwilę później, już nie tak mocarne i dokładne. Trzeci ruch należał do niego, i Jorge wykorzystał go w pełni. Był w dobrej pozycji do niskich ciosów, dlatego od razu uderzył w nieosłonięte udo - jego cios sprawił, że paladyn uklęknął, a zadany z góry sztych w miękką tkankę tuż powyżej obojczyków wyrwał życie z ciała sługi Pana i sprawił, że padł na twarz.
        Nagły ruch tuż u boku Caraxa sprawił, że ten machinalnie się obrócił, w porę jednak zorientował się w sytuacji i nie zaatakował - obok niego stał jeden z kultystów. Wyraźnie zaskoczył go widok fechtmistrza, Jorge reagował jednak szybciej - złapał mężczyznę za ramię i pociągnął go za siebie, wyciągając w przód rękę z szablą, by zablokować haniebny cios wycelowany w plecy wyznawcy Pana Nawałnic.
        - Tacy święci, co? - zakpił. Z łatwością sprowadził ostrze przeciwnika na bok i zaraz odpowiedział ciosem w nieosłonięty bok, od razu trafiając cel. - A nie potrafią zabić patrząc w oczy - dodał, gdy wyznawca Pana padał już bez życia na ziemię. Kątem oka dostrzegł ruch za sobą i już spodziewał się kolejnego zdradzieckiego ataku, lecz to wcześniej uratowany Sopel osłaniał mu plecy. Całkiem nieźle sobie radził.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

- Przyznaję, że jest bardzo hojny, ale nie kupuję jego bajeczki o naszej neutralności. Prędzej czy później owinie nam szyje pętlą i będzie ją zaciskać aż przypomnimy sobie dzień narodzin, kiedy to o mały włos nie udusiliśmy się własnymi pępowinami. Służba ochotnicza w mig zmieni się w niewolę i co potem? Nie jestem z tych bojaźliwych, ale wiem kiedy należy się wycofać.
- I co zrobimy? Do Valladonu nie możemy wrócić, a pchanie się na nowy uniwersytet tylko pogorszy sytuację. Założę się, że nasza komisja poinformowała inne uczelnie o parze wyjętych spod prawa chirurgów, którzy są zdolni wycinać sobie wątroby na wykładach i spijać krew uczniów. Ścieżek do wyboru nie mamy za wiele. Możemy się tułać po świecie albo osiąść w Maurii. Z naszym rodowodem i herbem nie zginiemy, ale powiedzmy sobie szczerze, życie arystokratów jest strasznie nudne.
- Co więc proponujesz robić?
- To, co wychodzi nam na lepiej. Będziemy leczyć, zszywać i stawiać na nogi akolitów Pana Nawałnic, dopóki będzie nam to na rękę. Nie związujemy się żadną umową, jedynie słowem, więc co nam szkodzi? W każdej takiej grupie potrzebny jest lekarz, a przede mną stoi jeden z lepszych.
-Przede mną stoi jeszcze lepszy.

Po gorliwej rozmowie między umysłami wampirów, Roderick odwrócił się do Pana Nawałnic i z lekkim ukłonem odebrał od niego płaszcz, drugi rzucając na ramiona Fryderyka.
- Zapewnij nam sterylne warunki, obszerny namiot, narzędzia, kilku silnych i odpornych na widok krwi akolitów do pomocy, dwie solidne dębowe trumny i możemy zacząć od zaraz. - Tymi słowami biały wampir podsumował dyskusję z bratem, przedstawiając warunki, których potrzebował każdy szpital polowy. Jeżeli mieli pracować dla przyszłego władcy świata, mieli chyba prawo zażądać odpowiadających sobie dóbr. Liczyli tylko na to, że Upadły Anioł im nie odmówi ani nie będzie zadawać pytań. Zwłaszcza w sprawie trumien, gdyż Roderick nie chciał z lekkim zażenowaniem opowiadać mu o wampirzej fizjologii oraz kaprysach brata, aby spać w trumnie dla efektu. Oczywiście tyczyło się to najbardziej upalnych dni, kiedy słońce mogło im zaszkodzić, ale też było to pewne zabezpieczenie przed akolitami, którzy okazaliby się nader ciekawscy pewnych spraw.

Nim jednak zdążyli poznać pełną odpowiedź, na zewnątrz obozu zawrzało, a ciszę rozerwały krzyki i wybuchy. Otaczająca ich palisada w oka mgnieniu stanęła w ogniu, przepuszczając przez wypalone dziury rycerzy w srebrnych kolczugach. Pan Nawałnic i Jorge, będący w nowej funkcji, od razu rzucili się w sam środek wiru, próbując potrząsnąć zdziwionymi akolitami. Roderick i Fryderyk natomiast wyszli tylko przed namiot i popatrzyli jak dwa szeregi zbrojnych ścierają się wśród blasku kling.
- Nie musimy za niego umierać - przypomniał biały wampir, kładąc dłoń na barku brata, który podwijał już rękawy nowego płaszcza, by nie pobrudzić ich krwią.
- Więc postarajmy się nie umrzeć - odpowiedział mu Fryderyk, teatralnym gestem nakazując bliźniakowi zrobienie pierwszego kroku.

Nim ktokolwiek zrozumiał co się dzieje, środkiem pola przebiegły dwa rozmazane kształty - jeden biały i drugi czarny - które bezszelestnie znalazły się między rycerzami w złotych płaszczach. Taktyką braci Gemelli była walka wręcz oraz wzajemne osłanianie pleców, więc chcąc nie chcąc musieli dać się otoczyć i dopiero gdy ściana srebrnych kolczug odcięła ich od akilotów Pana Nawałnic, wampiry rozpoczęły swój taniec.
Pierwszy napastnik z piką, którego zachowanie można by tłumaczyć młodzieńczą ambicją, rzucił się na nich z okrzykiem na ustach i chęcią przebicia im serc. Niestety za cel musiał wybrać tylko jednego z nich. Wybór padł na Rodericka, który odskoczył w tym samym momencie, kiedy jego brat, podstawiał nogę nadbiegającemu. Wyrwany z impetu mężczyzna runął wprost na ziemię, a znajdujący się na nim w następnej chwili wampir z radością wbił zęby w odsłoniętą szyję. Widząc to anonimowy tarczownik doskoczył do towarzysza, lecz zatrzymał się na kilka palców przed bladą twarzą białowłosego. Nieudolne cięcia mieczem były zbyt łatwe do uniknięcia, a po każdym następowała kontra w postaci uderzenia w zgięcia łokcia i kolan. Zbyt pewny siebie żołnierz dołączył zaraz do kompana ze złamanym karkiem.
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Anioł w spokoju wysłuchał odpowiedzi nieumarłych braci, powoli kiwając głową. Takie podejście jak najbardziej mu się podobało, gdyż było kompromisowe, a on jako dowódca i tak nie tracił nic ze swojej rangi czy pozycji. Po prostu pozostawiał wampirom nieco większą swobodę, na którą być może zasługiwali. Trudno bowiem wcisnąć medyka w żołnierski mundur i kazać mu na komendę chwalić dowódcę, a następnie mechanicznie jakby machać szablą czy innym żelastwem w takiej czy innej taktyce. Baldrughan wiedział, że kunsztem wampirów była delikatna chirurgia i medycyna, którą jedynie trzeba było dostosować do militarnych warunków, a nie zamieniać w militarne narzędzie. Nim jednak zdążył odpowiedzieć, nastąpił atak.

Rozgardiasz i chaos bitewny nigdy do końca nie były po myśli Anioła Zimy. Nawyk jeszcze z poprzedniej formy. Nie lubił niezorganizowanej walki, ścierania się w ciasnych miejscach, zdradzieckich uderzeń w plecy i dobijania dzielnie walczących. Trudno powiedzieć o Baldrughanie aby był honorowy, ale nie można było mu jednak zarzucić braku poczucia jakiejkolwiek sprawiedliwości. Była ona co prawda mocno nagięta i przepisana na modłę Lodowego Upadłego, ale jednak była. Widząc więc, że jego Akolici, oraz Carax wraz z wampirzymi doktorami radzą sobie z naporami niewykwalifikowanych krzyżowców w służbie Pana, Isophielion postanowił skupić się na magu, który pozostawał na tyłach oddziału szturmowego, skąd wywoływał ogniste nawałnice, które rozciągając się niby tarcze przed oddziałami, chroniły wyznawców Pana. Baldrughan zapikował z góry na maga, co ten zresztą od razu zauważył. W kierunku Anioła poszybowały ogniste pociski, przypominające strzały zrobione ze stopionego złota. Anioł zwinnie wymijał ataki dystansowe maga, podczas gdy jego szaty na powrót przekształcały się w zbroję, a skrzydła przypominały teraz dwie śnieżne nawałnice, manewrujące w powietrzu z szybkością i hukiem wiatru. Anioł w końcu dotarł do maga, zamierzając się nań włócznią. Natychmiast jednak czarodzieja spowiła ognista peleryna, która odbiła runiczne ostrze, topiąc niemalże natychmiast lodowe odłamki, które zaczęły otaczać walczących.
- Twoja pogańska magia nie jest w stanie zwalczyć prawdziwe czystej wiary w naszego Pana! To on zesłał nam swego ognistego posłańca, Ilainela, który poniesie miecz przeciwko tobie i twoim żałosnym pochlebcom!
Baldrughan w odpowiedzi jedynie wyciągnął dłoń, dotykając ognistej tarczy kapłana, która niemalże natychmiast się rozproszyła pod zimną aurą Upadłego.
- Żałosny śmiertelniku. Ogień był moją domeną nim ugasił go wieczny lód i ślepota na cierpienie waszego Stwórcy. Nic nie wiesz o prawdziwym płomieniu wiary - wyszeptał Upadły i powoli zanurzył ostrze włóczni w klatce piersiowej maga, przeszywając go niemalże na wylot. Ciało czarodzieja ognia skostniało, by po chwili rozsypać się w okruchy lodu i śnieżny puch.
Baldrughan stanął nieruchomo, obserwując starcie jego wyznawców z niedobitkami szturmu.
- Ilainel... A więc ty postanowiłeś dołączyć do tej gry. Oby twój Pan miał cię w opiece, przyjacielu. Bo to już nie będą młodzieńcze przepychanki.
Zablokowany

Wróć do „Shari”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość