Równiny Andurii[Nieopodal Valladonu]Spotkanie na Rubinowym Szlaku

Wielka równina ciągnąca się przez setki kilometrów. Z wyrastającym na środku miastem Valladon. Wielkim osiedlem ludzi. Pełna tajemnic, zamieszkana przez dzikie zwierzęta i niebezpieczne potwory, usiana niezwykłymi ziołami i lasami.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Boromir
Zbłąkana Dusza
Posty: 7
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

[Nieopodal Valladonu]Spotkanie na Rubinowym Szlaku

Post autor: Boromir »

Mały konwój dotarł w okolice Valladonu tuż po wschodzie słońca. Ledwie purpurowy blask rozświetlił okolicę, pierwsze kruki wzbiły się w niebo i ze skrzekiem na dziobach zakołowały nad głowami jeźdźców. Kilka minut później orszak zjechał z głównego traktu i odbił na południe, ku Rubidii, największemu portowi handlowemu w całej Alaranii, gdzie skład karawany, cztery rosłe krasnoludy, miały nadzieję na ogromny zysk za rubiny, które siłą wydzierali swojej górze. Koła z furkotem potoczyły się po piaszczystej drodze, niosąc echo tarcia wśród otaczających ścieżkę bagien. Chwilę później potężny trzask wypłoszył okoliczne ptaki z ich kryjówek i błękitne niebo przysłoniły na chwilę małe, czarne punkty.

- Niech to psia jego mać! - zawołał krasnolud w pikowanej kurtce, ściągając wodze i osadzając karego wierzchowca obok wozu. - Ośka nam pękła!
- A mówiłem ci, pacanie, ostrożnie na wyboju! - odparł inny krasnolud, rudowłosy grubas podbiegający do szarego woła, zaniepokojonego nagłym przebiegiem wypadków. - Teraz będziemy tu stać do usranej śmierci!
- Nie marudź, Gali tylko obudź Boromira. Musimy naprawić oś i wrócić na szlak, bo się spóźnimy i transakcję szlak trafi.

Dwa pozostałe karły niechętnie pokiwały głowami i przeskoczyły na tył wozu, gdzie na drewnianych skrzyniach leżał wyższy niż pozostali, czarnowłosy, krótko ostrzyżony krasnolud w długim, brązowym kaftanie i grubych skórzanych butach. Na jego piersi spoczywał dwuręczny miecz o szerokiej klindze, rytmicznie unoszony przez oddychającą pierś. Brodacz zdawał się być całkowicie pochłonięty przez sen, ale gdy tylko siwowłosy woźnica, przez którego te kłopoty, spróbował go ruszyć, ten skoczył jak opętany i chwycił go za nadgarstek.

- Ośke naprawisz sam - warknął.
- Daj spokój, Boromirze - powiedział ten pierwszy na karym ogierze. - Olaf jest za słaby.
- To mu pomóż. To nie mój pomysł, by jechać przez te pierdolone skróty. Jak się nad tym zastanowić, to w ogóle nie powinno mnie tu być. Po co ja wam się dałem namówić na tę wyprawę?
- Bo Olaf słabo widzi, Gali jest fajtłapą, a ja...
- A ty, Delevirze - dokończył Boromir. - Jesteś zwykłym sukinsynem.
"A mogłem siedzieć w kopalni..."
- Odsuń się - powiedział po chwili Boromir, zeskakując z wozu na rozmiękły piach. - Ostatni raz wam pomagam.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

- Patrzcie, patrzcie! Shłońce! Alarańskie shłońce!
Mansun niemal skakał z radości po rozciągającej się na wszystkie strony zielonej od młodej trawy równinie przyciągając zdegustowane, rozbawione lub zobojętniałe już na jego wybryki spojrzenia podobnych do niego, pokrytych sierścią towarzyszy. Wśród nich znajdował się drugi kapitan - jasnofutry Zaradi o nastroszonej czuprynie, a także obdarzony nieco naiwnym usposobieniem porucznik Kanhuma i trzech niższych rangą żołnierzy, którzy w tym przypadku robili głównie za tragarzy. Prowadziła ich natomiast przybrudzona na kolanach, chudziutka dziewczynka, wyraźnie różniąca się od nich wyglądem. Po pierwsze ubrana była w zieloną sukienkę (żaden z karakali nie nosił sukienki, a już na pewno nie zieloną), po drugie miała kapelusz (żaden z nich nie nosił kapelusza), a po trzecie choć miała sterczące zwierzęce uszka i wijący się z tyłu ogon, to jej ciało nie było pokryte sierścią i niemal całkowicie przypominało ludzkie. Szła ona przodem, choć obecnie podekscytowany Mansun nieco ją wyprzedził. Z założenia jednak podążał za nią, tak jak cała ekipa, której przewodził.
Dlaczego wyszkoleni żołnierze z odległego kontynentu obierali kurs wędrówki taki jaki polecała im kocia dziewczynka to można chwilowo pominąć. Grunt, że mieli w tym jakiś cel. Inaczej Zaradi w życiu nie dałby się prowadzić takiej smarkuli. Już i tak ledwo znosił tymczasowe zwierzchnictwo Mansuna, który wszak był takiej samej rangi, za to (jego zdaniem) nadawał się co najwyżej na szeregowego od lizania butów. Ach, jaka szkoda, że tak rzadko noszą obuwie... gdyby k a p i t a n Mansun był szeregowym od ich czyszczenia, Zaradi na pewno sprawiłby sobie dodatkową parę. I codziennie chodziłby patrolować najbardziej podmokłe okolice. To byłoby życie! A teraz...
- Patrzcie, jesth już wyżej! - Maeno wycelowawszy palcem w słońce uśmiechnął się chyba do całego świata i odetchnął pełną piersią. Wspaniale było móc wreszcie podziwiać to na własne oczy.
- To samo słońce świeci i nad naszym kontynentem głupcze! - Zaradi nie wytrzymał i cisnął w niego pełną pogardy uwagą. Doprawdy, jak można było się tak ekscytować!? Co oni, niesprawni na umyśle turyści??? Mieli misję! Powinni teraz zaznajamiać się z jakimiś możnymi, a nie spacerować po polach za jakąś nieletnią dzikuską. Dlaczego generał na to wszystko pozwalał!? I dlaczego wysłał go razem z nimi!?
- Alheż Zaradi, druhu, gdzie w tobie romantyzm chwili? - Mansun był zadziwiony.
- Zniknął po trzech tygodniach - odburknął kapitan, któremu można było przypisać doprawdy wiele cech, ale nie artystyczną wrażliwość. - Już tyle tu jesteśmy! A po twoich polach chodzimy od tygodnia! - dodał dodatkowo zirytowany samą tą myślą. - Dlaczego nawet nie zajrzymy do Valladonu? Będziemy mijać to miasto!
- Valladon nam nie po drodze - wtrąciła bezczelnie dziewczynka idąca na przodzie. - Im szybciej dotrzemy do domu mojej babki tym lepiej.
Jej pouczająco-naglący ton o mało nie wyprowadził blondyna z równowagi. Nie to wyobrażał sobie przechodząc w Sunbirii wszystkie te specjalne szkolenia. Ani nawet chodząc do szkoły wojskowej! Patrolowanie ulic było więcej warte niż ta cała wyprawa... Po tej myśli coś go jednak tknęło i uznał, że za bardzo zapędził się w krytycyzmie. Nie, ich misja była ważna... tylko ten głupi Mansun jak zwykle wyskoczył z jakimś wątpliwej genialności pomysłem i wciągnął ich w to bagno za sobą. Znów to samo pytanie - dlaczego generał się na to zgodził!? Dlaczego ta pierdołowata cholera miała u nich takie fory!? Tego Zaradi nie rozumiał i nie akceptował od samego początku. A jeszcze miał teraz obok siebie tego klejącego się do Mansuna porucznika. Tylko tego mu brakowało. Ze wszystkich oficerów Kanhuma był najbardziej trudny do zniesienia! No, poza Mansunem, ale on przynajmniej się nie jąkał i nie sprawiał wrażenia kogoś kto musi prosić o pozwolenie na każdą najmniejszą pierdołę. Nawet zwykli żołnierze zachowywali się swobodniej i z większą pewnością siebie! I tak powinna wyglądać reprezentacja Sunbirii! Dumne, poważne karakale maszerujące w szeregu, a nie jakaś spocona, bezsierstna smarkula, pseudo kapitan skaczący wokół niej jak przypalona żaba i porucznik z mentalnością nieśmiałej panienki. ARGHHH! Za jakie grzechy on znalazł się między nimi!?

- Czy z kapitanem Zaradim wszystko w porządku? - zapytał szeptem jeden z żołnierzy. - Mruczy do siebie odkąd wyruszyliśmy...
- Spokojnie Luke, on tak zawsze przy nim... - I dyskretnym ruchem głowy wskazał na zajętego maszerowaniem Mansuna. - Z tego co wiem zdrowo go nie znosi.
- O! To jakaś nowość.
- Prawda? Ale mimo tego charakterku jakoś go przyjęli... wiesz, ponoć jest geniuszem. Przeskoczył kilka klas, więc przymykają oko na jego... AUĆ!
Towarzysz Luke'a odbił od pleców kogoś kto gwałtownie zatrzymał się przed nim. Był to Kanhuma. Jedyny z oficerów, którego lepiej znali.
- Nie powinieneś mówić tak dużo o swoich przełożonych - powiedział surowo, nawet nie odwracając głowy. Z ukosa Luke spostrzegł, że usta ma ściągnięte, a minę poważną.
Skruszyli się obaj.
Choć Kanhuma raczej nie wymierzał kar, a także wyśmiewany był przez innych oficerów za swoje wieczne zakłopotanie i pewną nieśmiałość, to jego podwładni darzyli go estymą i cieszył się wśród nich posłuchem i poważaniem. A według zeznań co poniektórych chwilami potrafił być naprawdę przerażający... Zresztą nawet gdyby go nie szanowali, miał rację - nie powinni sobie pozwalać na takie komentarze. No, przynajmniej nie w ich obecności.
Pożałowali teraz, że nie siedzą w karczmie w Rubidii albo Turmalii jak reszta i nie mogą plotkować przy suto zastawionym stole. Po namyśle zmienili jednak zdanie i uznali, że w sumie nie można siedzieć wiecznie w zapyziałych knajpach... teraz mogli zobaczyć o wiele więcej! Nawet jeżeli było to głównie niebo, trawa i plecy oficerów - czuli się podekscytowani samym tym, że idą przed siebie. Po nieznanych ziemiach! Tak, niech reszta gnije w nudnych miejskich murach! Teraz zupełnie przestali żałować, że zostali przydzieleni do tej małej eskapady. Zresztą skoro przewodzi im Mansun (albo ta mała dzieweczka) na pewno nie będą się nudzić. Choć z drugiej strony powinni się chyba tego obawiać...

- Ojojo... a co to tam się dzieje? - mruknęła wspomniana dziewczynka zatrzymując się nagle i zmrużyła oczy przysłaniając je dłonią w charakterystycznym geście.
- Chyba jasyś podróżnicy! - ucieszył się Mansun. - Ale coś tham niespokojnie... - zaniepokoił się widząc co poniektóre ruchy krępych istot.
- Zobhaczmy! - zaproponował szybciutko, gotów od razu ruszyć w ich stronę.
- O, to już nam się nie spieszy do babki? - zaszydził Zaradi unosząc jedną brew. - Im szybciej tam dotrzemy tym lepiej... zostaw tych tutaj, to nie nasz interes.
- Niechętnie, ale muszę zgodzić się z blondasiem - przytaknęła mała poważnie. - Nie wiem co to za ludzie, ale jakoś mnie się to nie podoba. Mogą zając nam za dużo czas... - Nie dokończyła, bo pokryta jasnym futrem łapa solidnie palnęła ją w tył głowy.
- Uważaj jak odzywasz się do kapitana! - krzyknął Zaradi ostrzegawczo, wyprowadzony w końcu z równowagi. - Głową nie sięgasz pępka, a już tak podskakujesz!
Mała nie odpowiedziała, tylko zrobiła obrażoną minę i zgodnie z tym co podpowiadał jej rozsądek wycofała się z dyskusji. Tego młodego nie należało drażnić (przynajmniej nie za bardzo) i pamiętała o tym doskonale. Już raz jej o mało nie przetrzepał skóry... kiedy się zdenerwował nawet jej wiek i płeć nie stanowiły wystarczającej ochrony. Na szczęście wystarczyło schować się za którymkolwiek z pozostałych wyrośniętych koteczków i ataki natychmiast ustawały. Ewentualnie mogła jeszcze zwiać w krzaki. Tylko, że chwilowo brakowało tu takiego luksusu jak krzaki... w sumie niedobrze, jej pęcherz zaczynał się powoli kurczyć... lepiej żeby znalazło się dla niej coś ładnego niebawem, bo inaczej każe im robić za parawan. Ale tego wolałaby uniknąć.

Szli we względnym spokoju, aż nie znaleźli się na tyle blisko grupki nieznajomych, że należało albo się albo z nimi przywitać, albo ich ominąć. I tu nastał spór.
- Toż to nordowie! Zaradi, NORDOWIE! - ucieszył się Mansun i omal nie zaklaskał w dłonie. Tak krótko tu są, a już spotkali kolejną rasę!
- I co się tak szczerzysz? Widzę przecież - mruknął oschle kapitan. - A ty powinieneś ich usłyszeć. Nie są w dobrych humorach, ja też nie. Lepiej się nie wtrącać.
- Zgadzam się - poparła dziewczynka. - Oni na pewno zajmą nam duuużo czasu.
Mansun jednak uparł się i definitywnie uznał, że biedakom trzeba pomóc. No i trochę lepiej się im przy okazji przyjrzeć...
- Rób co chcesz, ja idę w krzaki! - oznajmiła w końcu kotka. - I nie leźcie za mną, bo to prywatne sprawy - dodała na odchodnym. Żołnierze stali zdezorientowani zerkając raz na nią, raz na każdego z dwóch kapitanów. Nie otrzymali jednak żadnych wskazówek, bo Mansun zamiast zajmować się nimi już ruszył w stronę nieznajomych.

- Co się stało przyhjaciele? - zapytał być może nieco teatralnie, ale za to z całkowicie szczerym uśmiechem. - Czy mahcie problem? - dopytał pomijając na razie wszelkie zbędne formalności. Chwilę potem Kanhuma i dwaj żołnierze stanęli tuż obok niego z niepewnymi wyrazami pyszczków. Zaradi zaś z ostatnim podwładnym konsekwentnie trzymali się z tyłu.
Awatar użytkownika
Boromir
Zbłąkana Dusza
Posty: 7
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Boromir »

- Nie. Twój. Zasrany. Interes - wysapał najwyższy z krasnoludów, stojąc do nieznajomego głosu tyłem i napinając z wysiłku wszystkie mięśnie. Załadowany skrzyniami powóz drgnął silnie i poderwał się do góry, na wysokość piersi osiłka. - No! - zawołał, a dwa najbliższe krasnoludy, rudowłosy Gali i siwy woźnica zaczęli wyciągać to, co zostało z drewnianego drąga spinającego przednie koła wozu. Czwarty, czarnowłosy nord o śniadej twarzy, siedział dumnie wyprostowany na karym ogierze. Jego prawa dłoń powoli zaczęła przesuwać się w stronę topora, lewą musiał trzymać lejce zadowolonego z przerwy muła. Mierzył przybyszów od stóp do głów i zastanawiał się nad wynikiem ewentualnego starcia. Ich było czterech, tamtych sześciu.

- Kto wy? - zapytał w końcu ostro rudowłosy, patrząc na pokryte sierścią coś, co stało przed nimi i głupio się uśmiechało. - Rabusie? Czy wędrowcy?
- Chyba widać, że wędrowcy - odpowiedział mu siwy, zasiadając na ławie woźnicy i dyskretnym ruchem zarzucił koc na drewniane skrzynie pełne rubinów.
- Bo ty akurat dobrze widzisz - sprostował czarny, zeskakując z siodła. Lejce w jego lewej dłoni w błyskawicznym tempie ustąpiły miejsca nabitej kuszy, którą zerwał ze sznurka, przytroczonego do siodła.
- Nie tak ostro, Derevil - upomniał go ten wysoki, wychodząc na spotkanie sierściastemu potworkowi.

Miecz na jego plecach sporo wystawał i chyba zrobił wrażenie na trzech trzymających się z tyłu żołdakach, którzy postąpili krok do tyłu. Ktoś tak niski nie nosiłby takiego ostrza, gdyby nie potrafił nim wywijać. Lecz krasnolud zmierzył tylko wzrokiem wyrośniętego kota, ludzi za nim i wracającą przez łąkę dziewuszkę w zielonej sukience o twarzy promiennej, jakby zaznała jakiejś ulgi.

- Myśmy wędrowcy - powiedział spokojnie, dając znak, by krasnoludy stanęły bliżej wozu. - Wyście też wędrowcy. Nas nie interesują wasze problemy, was nie powinny interesować nasze. Rozejdźmy się w przyjaźni.

Kiedy skończył, odwrócił się w pośpiechu i skinieniem głowy wskazał na podłużny kij leżący w krzakach. Nordyccy wędrowcy bez zbędnych słów zaczęły go ucinać i przerabiać na nową ośkę do powozu.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Cieszył się, że nie jest zmiennokształtnym. Znaczy, nie był jakimś rasistą czy coś i nie był negatywnie nastawiony do tej rasy, jednak konkretniej chodziło mu o to, że nie jest panterołakiem i może przebywać w swojej formie zwierzęcej tyle czasu, ile mu się podoba. Ci konkretni zmiennokształtni mieli niezbyt przyjemną przypadłość polegającą na tym, iż w miarę często zdarza się u nich zastąpienie cech ludzkich przez cechy zwierzęce zyskane w wyniku przemiany, przez co zatracają się w tym i, ostatecznie, zostają już w swojej formie pantery. On natomiast mógł przebywać w formie kruka, bo właśnie taką posiadał, naprawdę długo.
Całkiem ciekawe było też to, że niedawno dołączył do kruczego stada, a te zwierzęta zaakceptowały go normalnie i pozwoliły ze sobą podróżować. Wampir domyślał się, że ptaki wyczuwały w nim to, iż nie do końca jest tym, na kogo wygląda, w końcu kruki były uważane za inteligentne stworzenia i całkiem możliwe, że właśnie takie są. Cała grupa, razem z kruczym krwiopijcą, liczyła niespełna dwadzieścia osobników, najprawdopodobniej różnej płci.

W końcu spróbował oderwać się od stada, ale podążyło ono za nim, co było trochę dziwne. Znajdował się w okolicy miasta o nazwie Valladon. Nie zmierzał w jego stronę, więc leciał dalej, w stronę Rubidii. Słońce już było widoczne na niebie, a to oznaczało, że niedługo będzie musiał ograniczać przebywanie na nim i chować się w cieniu. Co prawda, miał przy sobie coś, co pozwalało mu na poruszanie się po słońcu, jednak nie oznaczało to zyskania pełnej odporności na jego działanie. Rubinowy krzyż, czyli naszyjnik noszony przez Vergila, pozwalał mu na chodzenie w świetle dnia, ale miał swoje ograniczenia i przez to nieumarły mógł to robić tylko przez kilka godzin.
Wampir w kruczej formie przysiadł na jednym z drzew rosnących przy drodze, tym samym ukrywając się przed promieniami słońca pomiędzy gałęziami. Za nim podążyły też inne kruki i zajęły kilka drzew obok tego, na którym wylądował on sam. Nie chciał, żeby leciały za nim. Nie miał też jak przekazać im tego, iż mogą odlecieć w swoją stronę, nie znał języka zwierząt. To, że przybierał formę kruka o czerwonych oczach i był nieco większy od przeciętnego przedstawiciela tych zwierząt, nie oznaczało zyskania umiejętności porozumiewania się z tymi ptakami.

Zauważył, że traktem porusza się załadowany wóz z grupą mężczyzn. Wyglądało to wszystko jak nieduża karawana. Zatrzymali się dokładnie pod drzewem, na którym siedział. Szybko okazało się, że coś stało się z ich środkiem transportu. Vergil miał lecieć dalej, jednak coś podpowiadało mu pozostanie w tym miejscu i dalsze obserwowanie sytuacji, bo może zaowocować to czymś ciekawym.
Głos podpowiadający mu to nie mylił się, gdyż kruk o czerwonych oczach zauważył grupę stworzeń wyglądających na jakieś kotołaki i zmierzali oni właśnie w stronę grupy krasnoludów. Nieco dziwne wydała mu się dziewczynka prowadząca kilku dorosłych mężczyzn. Było to widać, ponieważ szła z przodu, pozostawiając dorosłych zmiennokształtnych za sobą, chociaż odległość między nią a pierwszym z nich wyniosła zaledwie dwa lub trzy kroki.

Koty chyba chciały pomóc nordom, może nie wszystkie, jednak na pewno dotyczyło to jednego lub dwóch z nich. Dziewczynka poszła gdzieś na bok, głośno oznajmiając, że idzie w krzaki za potrzebą. Vergil przyglądał się spotkaniu tych dwóch grup, ciekaw co może z tego wyniknąć.

Wampir nie przepadał za tym, jak ktoś nadmiernie przeklinał w jego obecności. Dlaczego sobie o tym przypomniał? A właśnie dlatego, że usłyszał jednego z krasnoludów i to, co powiedział do kotołaka, który wcześniej zapytał o to, co się stało. Później odezwali się inni i wyglądało na to, iż potrafią wypowiadać zdania bez wciskania tam niepotrzebnych przekleństw lub słów powszechnie uważanych za brzydkie. Dość szybko okazało się, iż kotołaki niedługo mogą stąd odejść i udać się w swoją stronę. Krwiopijca uśmiechnął się do siebie w myślach, bo właśnie wpadł na pewien pomysł. Mógł do nich przemówić posługując się telepatią. Mógł podać się za wewnętrzny głos u każdego z nich, taki głos, którego każdy słucha przynajmniej w pewnym stopniu. Siedział wystarczającą wysoko, żeby widzieć ich wszystkich. Musieliby się chwilę wspinać, aby dotrzeć na zajmowaną przez niego gałąź. Na pewno nie będą podejrzewali, że jeden z kruków okupujących pobliskie drzewa jest wampirem i już za chwilę usłyszą go w swoich głowach jako głos sumienia, przeczucia lub czegoś innego, czego zdarza im się posłuchać.

        "Nordowie nie biorą nas na poważnie, mnie i moich kompanów. Uważają nas za głupie koty, które na pewno nie mogą im pomóc. Poza tym, mogą być też grupą bandytów, a to co mają załadowane na wozie, to łup, który chcą sprzedać. W nas też widzą możliwość wzbogacenia się, a odwracając się do nich plecami, umożliwimy im atak na nas. Nawet cała ta sytuacja może być pułapką na chcących pomóc podróżników" – przemówił w głowie każdego kotołaka. Robił to po kolei, zaczynając od tego stojącego najbliżej i kończąc na tym, który stoi najbardziej z tyłu. Każdemu z nich wysłał wiadomość o takiej samej treści, jedynie zmienił brzmienie głosu, w którym ją usłyszą. Z drugiej strony, równie dobrze mógł tego nie robić, w końcu go nie znali, więc nie znali też jego głosu.
Przeniósł spojrzenie na grupkę krasnoludów. Czas, żeby i oni usłyszeli głos w swoich głowach. Można byłoby powiedzieć, że jest to eksperyment. Vergil chciał sprawdzić, czy uda mu się wywołać jakieś, nawet najdrobniejsze, nieporozumienie wyłącznie przez jedną kwestię wypowiedzianą w umyśle każdego z nich.
        "Najpewniej chcą nas okraść pod pretekstem udawania miłych i pomocnych podróżników. Pewnie doskonale wiedzą co przewozimy i chcą wziąć to dla siebie, żeby później sprzedać to w mieście" – to wypowiedział wyłącznie w głowach krasnoludów, także zmieniał nieco głos przy mówieniu tego w umyśle konkretnego mężczyzny. Najpierw zaczął od tego, co wyglądał na najwyższego i wcześniej nieładnie odezwał się do jednego ze zmiennokształtnych. Później przemówił w głowach pozostałych brodaczy.
Gdy już uznał, że zrobił i powiedział wszystko, co wymyślił i miał powiedzieć, zaczął przyglądać się im uważnie. Czekał na rozwój sytuacji i na to, czy i jak zadziałają jego słowa, a raczej słowa „ich wewnętrznego głosu”.
Awatar użytkownika
Boromir
Zbłąkana Dusza
Posty: 7
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Boromir »

Krasnoludy popatrzyły na siebie spod przymrużonych powiek i zgodnie pokiwały brodatymi głowami, przesuwając palce w stronę toporów. Jednak żaden nie wykonał pierwszego ruchu - trójka z nich: rudowłosy grubas, siwy woźnica i wysoki miecznik stali tyłem do kotołaków, udając, że pochłania ich rozmowa na temat uszkodzonego wozu. Czwarty, czarnowłosy jeździec zwany Derevilem stanął po przeciwnej stronie, obserwował nieznajomych i ustawiał kuszę, celując nią w brzuch jednego z towarzyszy.

"Wystarczy, że na sygnał uskoczę i bełt rozpruje kiszki temu pierwszemu, wysokiemu" pomyślał siwobrody, leniwym, wydawałoby się niedbałym ruchem, przeczesując rzadkie, spięte chustą włosy.

"Na rubinach nikt nie położy łapy" powstało w głowie Derevila, wyliczającego odległość między nimi, a kompanią pokrytych sierścią cudaków.

- Spokojnie - wyszeptał Gali, zerkając ukradkiem na uzbrojonych żołnierzy, stojących z tyłu. - Nie musimy rozlewać od razu krwi. Może nie chcą nas napaść.
- Napaść? - zawtórowała reszta, obrzucając kompana nieufnym spojrzeniem, jakby patrzyli na małpę. Z resztą nie bezpodstawnie.

Gali miał tendencję do upuszczania cennych przedmiotów, potykania się o własne nogi i pleceniu bzdur. Jego fajtłapowata natura przysporzyła mu sporo kłopotów, ale też dużo jej zawdzięcza. Przy życiu, jak na ironię, zawsze trzymał go pech, który podczas starcia objawiał się jego upadkami i przygniataniem przeciwnika do ziemi. W kopalni świetnie służył za równoważnik do wagi, a na polu bitwy jako tarcza, ponieważ zakuty w zbroję i z pawężem w ręku był nie do przepchnięcia, co pozwalało krasnoludom utrzymywać linię falangi nawet kilka godzin. Dlatego teraz, w sytuacji zwątpienia, krasnoludy postanowiły postawić na jego zawodzący umysł.

- Skąd wiesz, że spróbują nas okraść? - zapytał Boromir, udając, że drapie się w kark, a w rzeczywistości sprawdzał dostępność rękojeści nad prawym barkiem.
- Nie wiem. Takie przeczucie mnie uderzyło.
- Mnie też - przyznał siwy, spoglądając w niebo.
Dziesiątki kruków zlatywały się na pobliskie drzewa, skrzecząc doraźnie i obserwując ich spomiędzy drzew.
- Ptaszyska czują burzę, czy jak?
- To nie jaskółki ślepoto - ryknął Boromir, klepiąc go w ramię. - Doprawdy, Olaf z roku na rok tracisz wzrok.
- Ciszej. Chyba zbaczamy z tematu - upomniał ich Derevil, wciąż ustawiając kusze. W jego myślach powstawała nadzieja, że w przypadku starcia powinien zdążyć ją załadować i wystrzelić dwa razy.
- Dobra. Róbcie to co ja - powiedział po krótkiej przerwie Boromir, ponownie wychodząc im na spotkanie. W jego uszach wciąż szumiły ostatnie słowa jego sumienia.
"Chcą nas okraść... udawanie miłych... wziąć dla siebie..."
- Tak z ciekawości - zaczął, mimowolnie zaciskając pięści. - Co was sprowadza na boczne trakty? Główny biegnie za tamtymi pagórkami, a my nie spodziewaliśmy się tu kogoś spotkać.
Reszta nordów zakasłała i splunęła na boki, stając murem za plecami towarzysza.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

Nordowie zdecydowanie nie wyglądali na takich co by chcieli się z nimi teraz bratać. Od początku oschli jak nie dyskutowali między sobą to mierzyli ich wrogimi spojrzeniami. Kanhuma szczerze mówiąc najlepiej czułby się zostawiając ich w spokoju... wszystkim się spieszyło, a i rozmawiać nie było o czym... najwidoczniej zresztą byli w pracy i nie chcieli, aby by im przeszkadzano. Porucznik dobrze to rozumiał - byli tutejsi, mieli swoje obowiązki. Ich drużyna także nie była na wakacjach. A w tej chwili mieli przecież iść prosto do babki kotołaczki, która ich prowadziła. Choć nie powinien, jeszcze chwila, a pociągnąłby Mansuna za ramię i poprosił, aby ruszyli dalej. Nie podobało mu się jak tamci się wyrażali, a tym bardziej do kogo kierowali takie słowa. Czym sobie z kompanami zasłużył na takie traktowanie?
- Zważaj na słowa prostaku! - Ku zaskoczeniu obu oficerów w jednej chwili między nimi pojawił się rozwścieczony Zaradi, który wcale nie ukrywał zamiaru sięgnięcia po miecz jeśli jeszcze raz go obrażą. Bez słowa i chwili zastanowienia, zgrani jak rodzeni bracia Kanhuma i Mansun wykonali krok - porucznik do tyłu, chwytając łapę blondyna, Mansun do przodu zasłaniając go własnym ciałem, czym zawsze go irytował, bo wtedy docierało do niego o ile jest od niego niższy, a był jednym z tych typów, którzy chcieliby nad wszystkimi górować tak masą mięśni jak i wysokością. Tymczasem los obdarzył go ciałem choć bardzo sprawnym to jednak marnego jak na Karakala wzrostu pięciu i pół stopy. Co za niesprawiedliwość!
- Wybahczcie mojemu przyjazielowi. - Mansun uśmiechnął się przepraszająco, choć nie wyglądał na zbyt skruszonego. - Jesteśmy podróżnikami opisującymi Alaranię, wasz wshpaniały kontynent! - dodał wyraźnie podniecony na samą myśl o tym o tym, a Zaradi tylko przewrócił oczami. Jak można tak się tym ekscytować? Nieważne ile Mansun był od niego starszy i tak zachowywał się jak nastoletnia panienka! Naiwna dziewica! Aż miał ochotę splunąć, ale sunbaryjskie wojsko oduczyło go takich manier. Nie mówiąc o jego byłej dziewczynie. Oj, ona to nie znosiła czegoś takiego! W czasie kiedy z nią był z jego słownika wypadły wszystkie słowa uznane za niecenzuralne i większość tak zwanych ,,złych manier", do których potem nie dano mu już powrócić. W końcu jako oficer musiał się zachowywać. Temperamentu mu jednak zmienić nie mogli, a ten był wyjątkowo nieokiełznany i wybuchowy. Zresztą zazwyczaj dało się to poznać już przy pierwszym spotkaniu, bo zawsze znalazło się coś co by mu nie podpasowało, o czym przekonała się chociażby ich mała towarzyszka obserwująca ich teraz z pewną obawą, ale i zaciekawieniem.
,,Ale dzieciak!", myślała kpiąco o jasnofutrym kapitanie. Ona osobiście widziała nordów już parę razy w życiu i z doświadczenia wiedziała, że z reguły nie są groźni o ile nie zbliżasz się tego co należy do nich. Na tym punkcie potrafili być niezwykle drażliwi. Ciekawe czy jej koci towarzysze byli tego świadomi?
Kanhuma zaś podziękował w myślach Wielkiej Kapłance, że jeden z krasnoludów zaproponował, aby się rozeszli. Ależ tak! To było najlepsze rozwiązanie! Byle tylko kapitan Mansun pomyślał tak samo...
- Niezły pomysł. - Zaradi uśmiechnął się krzywo i wyprostował się dając pozostałym znak, że nie szykuje się do ataku. Żołnierze cieszyli się z takiego obrotu sprawy. Jedynie drugi kapitan wydawał się być zawiedziony tym, że nie udało mu się nawiązać nowych, owocnych znajomości. Jednak wbrew pozorom był do tego przyzwyczajony.
Już szykowali się do odejścia, kiedy nagle stało się coś dziwnego. Mansun zatrzymał się, nagle jakoś zamyślony, a zaraz potem taki stan począł udzielać się pozostałym. Coś w ich głowach mówiło im, że krasnoludy z nich kpią. Część z nich była mocno zaskoczona takimi myślami. Nie wiedzieli dlaczego tak nagle w ogóle przyszło im to do głowy... jednak większość z nich posłuchała głosu i uznała, że coś jest na rzeczy. Zwłaszcza Zaradi dał się na nowo rozjuszyć, choć dopiero co się odrobinę wyciszył. To nie wróżyło dobrze.
Dziewczynka spojrzała na nich zdziwiona. Czy nie mieli ruszać? Dlaczego się zatrzymali? I skąd te niezadowolone grymasy na ich twarzach? Zupełnie nie rozumiała co się stało. W końcu jako jedyna nie usłyszała dziwnego głosu.
U nordów też nastąpiło nagłe poruszenie. Nie uszło to uwadze Kanhumy, który był wyjątkowo wyczulony na takie znaki. Nie był pewny jednak co o nich sądzić. Tym bardziej, że na razie zbyt przejęty był możliwością napadu z ich strony. Nie... chyba nie mogliby tego zrobić? Niby czemu mieliby ich atakować? Nawet gdyby zaszli ich od tyłu to było ich tylko czterech. W dodatku mieli wóz i krępe ciała, to wszystko by ich raczej spowalniało... co prawda wyglądali na wprawionych w boju i możliwe, że mieli dużo doświadczenia, ale tym bardziej powinni dostrzec, że mają do czynienia z wyszkolonymi żołnierzami. Do tego podwładni Kanhumy byli w sunbaryjskich, lekkich zbrojach, on zaś i Zaradi mieli przymocowane pewne ich elementy do skórzanych ochraniaczy na ramionach, rękach i nogach. Tylko Mansun konsekwentnie świecił golizną i kolorowymi chustami.
W końcu krasnoludy odwróciły się do nich, a najwyższy skierował do nich kolejne pytanie. Porucznik dostrzegł, że wypowiadając je zaciska pięści i zaczął się naprawdę denerwować. Wolałby uniknąć starcia... przecież wdawanie się w krwawe bójki z tutejszymi już w pierwszych tygodniach było zupełnie nie na miejscu! Nie mówiąc o tym, że nie był typem, który lubi takie potyczki... A ci niscy, krępi mężczyźni stojący twardym murem przed nimi nie wyglądali na łatwych do pokonania. Chyba, że... rzuciliby się na nich już teraz, póki są w zasięgu... Oczywiście była to myśl czysto taktyczna i Kanhuma nie zamierzał jej wykorzystywać. Nadal byli w trakcie rozmowy - to znaczyło, że mają szansę! O ile uda im się jakoś wybrnąć z tego rosnącego nieporozumienia.
- Nie główne? - Mansun wydawał się zaskoczony, kiedy to usłyszał - Och, to dobrze się składa! Zawsze milej iźć bocznymi trasami! - Jako jedyny z kotołaków nie wyglądał na przejętego całą tą sytuacją. - Wihdzicie, nie jesteśmy stąd i podążamy za tą mhodą damą. - Wskazał na stojącą z boku dziewczynkę, która z poważną miną potwierdziła jego słowa skinieniem głowy. Ku zaskoczeniu wszystkich, choć nieco bała się wtrącać między tylu dorosłych mężczyzn, odezwała się w końcu:
- Idę z panami kapitanami i panem porucznikiem i panami żołnierzami do domu mojej babki. Główny szlak nie jest nam po drodze. - Widać było, że stara się być grzeczna, ale wychodziła z niej stanowcza i buntownicza natura, stała bowiem prosto i mówiła głośno i z naciskiem jakby stale podkreślając swoje racje. Mało brakowało, a złożyłaby ręce na piersiach i zaczęła gromić ich wszystkich spojrzeniem brązowych oczu. Tego na szczęście udało jej się nie zrobić.
- Swoją drogą co za różnica? I przestańcie na nas tak pluć do cholery! - Zaradi wkurzony znów wysunął się na przód, żywo gestykulując i rzucając się niczym wściekłe zwierzę. - I żebyście wiedzieli, że naprawilibyśmy ten wasz wózek z zamkniętymi oczami! Nie jesteśmy idiotami! Takie coś to dla nas nic! - krzyczał nie wyjaśniając wcale do końca o co mu chodzi i zaskakując towarzyszy tym, że powiedział głośno to o czym sami myśleli... a każdemu z nich jedynie z rzadka zdarzało się myśleć o tym samym co Zaradiemiu, był bowiem - jak i całe jego rozumowanie - dość osobliwy.
- Jak nie chcecie pomocy to podziękujcie i koniec! Głupi kapitan nawet was nie obraził! - Kontynuował na jednym wydechu niespodziewanie wstawiając się za znienawidzonym konkurentem. - I lepiej nawet nie myślcie o atakowaniu nas! Nie mamy nic co moglibyśmy wam oddać, a nawet gdybyśmy mieli to już zadbamy o to, by nie dostało się w wasze ręce! - warknął. - Jak chcecie się bić to już, tu i teraz! Bez brudnych sztuczek cwaniaki!
Karakale już dawno nie widzieli swojego kompana tak nakręconego. Oczywiście oni byli świadomi, że Zaradi nadal nad sobą panuje, choć dla osób postronnych zdecydowanie nic na to nie wskazywało. Jednak naprawdę wściekły Zaradi nie wpadał w monologi i nie rozkładał rąk na wszystkie strony stojąc w miejscu jak ostatni aktorzyna, tylko bez słowa rzucał się do ataku w biegu wyciągając broń. To, że nie umiał zapanować nad swoim tonem i emocjami to była inna sprawa. W jego przypadku bardziej liczyło się to czego NIE robił. A w tej chwili nie atakował, choć mentalnie był na to gotowy.
Jego słowa dały za to bardzo do myślenia jego towarzyszom. Żaden z nich nie powiedziałby na głos tego co zrodziło się w ich głowach, ale Zaradi w złości zawsze mówił prawdę i to w dodatku wyjątkowo wylewnie. Na wszelki wypadek wszyscy ustawili się w gotowości.
Awatar użytkownika
Boromir
Zbłąkana Dusza
Posty: 7
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Boromir »

- Zbrojna wyprawa do domu starszej pani? - podsumował krótko czarnowłosy krasnolud z kuszą (jak już wczesniej wiadomo - Derevil) i momentalnie przyłożył broń do ramienia, napinając mięśnie swoich potężnych, acz krótkich rąk. - Chyba nie myślicie, że w to uwierzę, co? To mi wygląda na podjazd starego Beibelverta - powiedział, zwracając się bezpośrednio do swoich kompanów. - Ten łajdak lubi naginać zasady transakcji, ale nie myślałem, że wynajmie cudaków do brudnej roboty. Tak, czy siak jesteśmy w trochę patowej sytuacji. Co sądzisz, Olaf?
Siwobrody, niedowidzący woźnica pokiwał tylko w milczeniu głową i mocniej ścisnął drzewce topora. Zaokrąglone ostrze zabłysło w promieniach wschodzącego słońca, rzucając krótkie refleksy na zieloną trawę pomiędzy stronami.
- Do tego mówią, że podróżnicy - skomentował rudowłosy, otyły nord, podciągając spodnie, do których przyczepionych było kilka noży. - A ci z tyłu, żołdaki. Więc się może zdecydujecie kim jesteście.
- I proszę nie obrażać - dodał na szybko ten pierwszy, z kuszą, wydymając usta w krzywy uśmiech. - Bo my nie prostacy, a ludzie średniozamożni i szlachta, jak waćpanowie.
Na te słowa wszystkie krasnoludy wybuchły dorodnym, rubasznym śmiechem i z charknięciem splunęły na trawę. Następnie stały tak, chwilę rozbawione, mierząc nieznajomych badawczym wzrokiem. W końcu Boromir, najwyższy i wydawałoby się najrozsądniejszy z nich wszystkich, obnażył miecz z pochwy, wywinął nim syczącego młynka i wbił ostrze w ubitą ziemię pod swoimi stopami prawie po samą rękojeść.
- Wasza pomoc przy wozie jest zbędna - odparł i po chwili z równą łatwością wyciągnął miecz, wzniecając niewielką chmurę pyłu. - Siły nam nie brakuje, więc uprzejmie dziękujemy za pomoc. - Tu zrobił przerwę i popatrzył, jak trzech żołdaków z tyłu zrobiła trzy kroki w tył. - Jednak nie chcemy niepotrzebnych waśni. Dlatego proponuje się przedstawić i złagodzić atmosferę, zanim skoczymy sobie do gardeł, a nagrobki pozostaną anonimowe.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Cały czas przyglądał się sytuacji z bezpiecznej odległości, chociaż nie wydawało mu się, żeby przynajmniej jedna z osób zgromadzonych na dole przypuszczałaby, że za ich nagłymi podejrzeniami stoi wampir w ciele kruka, który sprawdza swoje zdolności telepatyczne. Pozostałe kruki, jakby wyczuwały sytuację i to, co robił, zaczęły powoli odlatywać i kierować się w stronę, w którą leciały wcześniej. Vergil w swej kruczej formie pozostał na drzewie, ukryty wśród gałęzi. Był naprawdę słabo widoczny dla mężczyzn na dole, jednak on sam widział ich bardzo dobrze.
Wampir miał czemu się przyglądać, bo to, co powiedział w głowach krasnoludów i kotołaków zadziałało, i to aż za dobrze. Pierwsi zareagowali nordowie, mimo że w pierwszej kolejności przemówił w głowach członków drugiej grupy. Mężczyźni chyba naprawdę ufali swoim przeczuciom i głosom w głowach, bo szybko chwycili za broń, a jeden z nich szybko wymierzył kuszę w stronę zwierzołaków. Prawdę mówiąc, Vergil nie był bardzo dobrym telepatą, bo przedkładał nad to trening walki bronią białą i posługiwania się czarami obronnymi. Teraz wydawało mu się, że nie docenił wpływania na umysły żywych stworzeń i nie pomyślał o możliwościach, jakie daje opanowanie tego na naprawdę dobrym poziomie. Ciekawe do czego zdolne były wampiry, które miały inne priorytety nauki niż on. Może niektórym z nich udawało się wpłynąć na umysły kilku osób jednocześnie, przekazując im wszystkim identyczną wiadomość.

Nie minęło wiele czasu, gdy koty też chwyciły przynętę. Żadna ze stron nie wiedziała, że jest nią głos ich umysłu, którego osądowi tak często ufali. Zresztą, Vergil sam dość często mu ufał, jednak miał pewność, że są to jego myśli. Właściwie, miał naprawdę silną wolę i właśnie przez to trudno było wpłynąć na jego umysł, chyba że wcześniej sam wyraziłby na to zgodę.
Wracając do tego, co było jego dziełem. Przez chwilę pogrążył się w rozmyślaniach i przez to nie przyglądał się temu, co działo się na dole, nawet nie słuchał rozmowy, która się tam toczyła. Dźwięk docierał do niego bez problemu, ale wampir nie przyswajał go. Na początku nastroje obu grup były jak najbardziej wrogie, jednak wydawało mu się, że z czasem wszyscy zaczęli się, powoli, uspokajać. Dopiero teraz zauważył dziewczynkę, o której całkowicie zapomniał. Przez to też nie wdarł się do jej umysłu i nie przesłał tam żadnej wiadomości. Użył kilku słów powszechnie uważanych za niepoprawne i za takie, których nie powinna używać osoba jego pokroju, żeby określić nimi swoją głupotę i to, że zapomniał o tej dziewczynce. Inaczej byłoby, gdyby widział ją teraz pierwszy raz, jednak tak nie było, bo krwiopijca zauważył ją wcześniej, gdy szła na czele grupy kotołaków. Trudno.
Było, minęło. Mimo iż nie był młodym wampirem, nie oznaczało to tego, że nie mógł popełniać błędów, bo te akurat zdarzały się każdemu. Nawet osobom mających o sobie opinię kogoś, kto nigdy się nie myli.
Jego eksperyment udzielił się najbardziej jednemu z kotów z drugiej grupy. Zaczął mówić do krasnoludów podniesionym głosem i nawet je wyzywał. Zresztą… to one jako pierwsze sięgnęły po broń. Naprawdę wydawało mu się, że niedługo skoczą sobie do gardeł i będzie świadkiem walki między dwoma rasami. W sumie nie chciał, żeby tak się stało. Nie mógł stwierdzić, że to wszystko poszło lepiej, niż przypuszczał, ale nie chciał, żeby wywołało to takie reakcje. Gdyby chciał śmierci ich wszystkich, po prostu zleciałby na dół i zaczął ich zabijać. Zresztą, chyba i tak się do nich pofatyguje, żeby wyjaśnić im sytuację i odejść bez żadnych wyjaśnień i odpowiadania na pytania, a tych na pewno byłoby kilka. Przynajmniej kilka.

Jak postanowił, tak zrobił. Kruk nieco większy od reszty i o czerwonych oczach wyleciał spomiędzy gałęzi jednego z drzew i kierował się w stronę większej grupy złożonej z kilku krasnoludów i kotołaków. Będąc kilka stóp nad ziemią, ptak ten nagle zmienił się w wysokiego, bladego i ładnie ubranego mężczyznę o włosach koloru podobnego do piór kruka, którym przed chwilą jeszcze był. Ciekawe było to, że gdyby ktoś spojrzał mu w oczy, zobaczyłby, że ich kolory różnią się od siebie – jedno ma kolor podobny do złota, a drugie ciemnego granatu. Miał na sobie długi czarny płaszcz, pod nim kamizelkę w kolorze brązu i chustę w tym samym odcieniu. Niżej miał czarne, skórzane spodnie i wysokie buty także ze skóry i o odcieniu niewiele jaśniejszym od spodni. W oczy rzucał się także oręż, który spoczywał w pochwie przypiętej do pasa. Osoby znające się na broni białej szybko dostrzegłyby, że czarnowłosy mężczyzna posługuje się szablą.
         – Te myśli, które ostatnio słyszeliście w swoich głowach, nie były wasze. Dzięki moim zdolnościom, które chciałem sprawdzić, krasnoludom powiedziałem, że koty są rabusiami i chcą ich napaść, a kotom, że krasnoludy nie biorą ich na poważnie i uważają za głupców – powiedział to, stojąc między jedną grupą a drugą. Tak naprawdę nie wiedział jak na to zareagują, więc jego ciało było gotowe do działań obronnych. Najpierw odskok w tył, żeby uniknąć ewentualnych uszkodzeń, dopiero później przeszedłby do ofensywy.
         – Nie oczekiwałem tak dobrych rezultatów… Chyba nie do końca doceniałem swoje zdolności. W każdym razie, dziękuję za to, że mimowolnie staliście się moimi pomocnikami. Nie musicie między sobą walczyć i się wyzywać, w końcu myśli, które to spowodowały, nie były wasze – dopowiedział, nawet ukłonił się lekko w momencie, w którym im dziękował. Poza tym, na jego twarzy pojawił się uśmieszek, gdy kończył tę wypowiedź.
         – Hmm… Udam się teraz w swoją stronę. Powodzenia na szlaku – powiedział do obydwu grup, przyglądając się ich członkom. Właściwie, cały czas ich obserwował, wolał wiedzieć, że ktoś spróbuje go zaatakować. Dzięki temu mógłby odpowiednio zareagować. Zresztą, nawet gdyby go zranili, jego zdolności regeneracyjne i tak szybko by mu pomogły.
Vergil, bezproblemowo przeszedł obok grupy kotołaków i ruszył w swoją stronę, jakby w ogóle nie przejął się tym, co zrobił. Prawdę mówiąc, naprawdę się tym nie przejął.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

- Takich ich znalazłam, takich ich wzięłam - odcięła się odruchowo dziewczynka na kąśliwą uwagę odnoście zbrojnej wyprawy. Nordowie mogli być przeczuleni, ale ona ufała tym wyrośniętym kotom nawet jeżeli na dobrą sprawę wszyscy byli uzbrojonymi wojownikami. Choć w sumie rozumiała dlaczego krasnoludy tak powątpiewają w ich zamiary... jej towarzysze byli dość osobliwi i trzeba było być albo bardzo ufnym, albo mieć nosa do ludzi, żeby nie nabrać wobec nich podejrzeń. Z drugiej strony czuła jednak spoczywające na niej obowiązki (i przywileje) przewodniczki cudzoziemców i to pchnęło ją do wypowiedzenia kolejnego zdania w stronę agresywnych krasnoludó:
- SĄ podróżnikami! - krzyknęła tak rozżalona jak i zirytowana. - W dzisiejszych czasach mało kto by chodził bez żadnej broni! - stwierdziła, mimo iż jako mała smarkula nie posiadała chyba zbyt wielkiej wiedzy o ,,dzisiejszych czasach". Była gotowa brnąć dalej, ale ku jej zaskoczeniu czyjaś wielka dłoń momentalnie znalazła się przy jej ustach.
- Juszsz juszsz - uspokoił ją Mansun z delikatnym uśmiechem i powoli zabrał rękę, widząc, że zdumiona dziewczynka nie będzie kontynuować słownego ataku. - Niz się sie sthao...
Ale mogło się stać. Wystarczyłoby jeszcze kilka chwil, a niewątpliwie ich sielankowy pobyt na alarańskich ziemiach ustąpiłby pierwszej, zapewne brutalnej potyczce. Najbardziej przejęci tą możliwością byli o dziwo podrzędni żołnierze, których głównym zadaniem była przecież walka - nie znaczyło jednak, że lubili to robić. Tak jak większość Karakali często cierpieli na brak wystarczającej samodyscypliny i ulegali rozleniwieniu, a później strachowi, który znikał, kiedy powracali do regularnych treningów. Jednak ostatnie tygodnie "rozeznania" w nadbrzeżnych miastach (karczmach) nie przemawiały na ich korzyść. Kotki na chwilę zapomniały jak bardzo potrafią być dzikie i ile tak naprawdę potrafią - znacznie odporniejsi na takie działania zbyt folgujących im czynników zewnętrznych byli oficerowie. Tak, nawet Kanhuma ze swoją pozornie bladą i lichą osobowością utrzymywał się w ryzach bez większego problemu, a i czuwał jeszcze nad kondycją swoich podwładnych. Nie sądził jednak, że wędrówka przez dzikie pola i równiny nie zdoła na dobre rozbudzić ich zmysłów - on sam był na tyle płochliwy, że to w zupełności wystarczyło aby odpowiedni poziom adrenaliny utrzymywał się w jego ciele. Oni natomiast najwyraźniej potrzebowali czegoś więcej niż tylko spacerku - tylko, że w pierwszym odruchu, kiedy już napotkali odpowiednie niebezpieczeństwo, zamiast wziąć się za siebie i pokazać kły - spanikowali. Tak czasami bywało. Zwłaszcza, gdy z horyzontu zniknęli pułkownik Bankan i generał Draug, którzy to jednym pełnym wigoru krzykiem potrafili postawić cały oddział na nogi. Zamiast tego tańczyła przed nimi małolata w zielonej sukience, kapitan Mansun o usposobieniu tak ciepłym i przyjemnym jak długa kąpiel po ciężkiej podróży, nadwrażliwy porucznik (którego lubili, ale czasami się przy nim zapominali) oraz kapitan Zaradi, który pewnie mógłby ich nieco wcześniej wybudzić z tego rozkosznego stanu ducha, jakim dla Karakali było rozleniwienie w poczuciu błogiego bezpieczeństwa, gdyby nie to, że bardziej zajęty był własnym niezadowoleniem i zrzędzeniem w myślach na swój los. Teraz jednak był gotowy wziąć odpowiedzialność za swój błąd i stanąć w obronie nieszczęsnych tragarzy, nazwanych przez kogoś żołnierzami. A potem się za nich weźmie na poważnie...
Już sięgał po swoją dżambię, by rozprawić się z bieżącymi problemami, kiedy na pobliskim drzewie coś zaszeleściło i spomiędzy gałęzi wyleciał trochę przerośnięty kruk, na którego w pierwszej chwili zwrócili uwagę tylko ci, których nie pochłonęła całkowicie myśl o krasnoludach i całym tym nieporozumieniu, którego wyjaśnianie przynosiło odwrotne do zamierzonych efekty. Jednak gdy ptaszysko zbliżywszy się do zwaśnionych gromad zupełnie niespodziewanie przybrało formę rosłego mężczyzny o bladej cerze i porządnym ubraniu nikt już chyba nie ośmieliłby się go w swoich rozważaniach pominąć. Było to niewykonalne.
Dziewczynka od razu odskoczyła do tyłu i ustawiła się w karykaturalnej wręcz pozycji bojowej, która nijak nie pasowała do jej kapelusza; dwoje z trzech żołnierzy chwyciło włócznie mając jednak nadzieję, że nie trzeba będzie ich użyć, trzeci zaś przemieścił się tak, by móc wspierać w ataku kapitana Mansuna; Zaradi otworzył szeroko oczy i z nożem w ręku, niczym zamrożony przeczekał pierwsze zdania obcego. Nie zamierzał jednak trwać w bezczynności cały czas. Wykorzystał okazję, że wszyscy skupiają się na mężczyźnie i szybkim ruchem wyciągnął z torby małą, przedstawiającą coś na kształt kota figurkę - nie minęło parę sekund, a ta bezgłośnie, i nie zwracając na siebie większej uwagi przybrała na wielkości i już chwilę potem siedziała grzecznie przy nodze swojego pana gotowa do "ataku".
Kanhuma i Mansun chyba najuważniej słuchali czarnowłosego i najwięcej z tego zrozumieli, bo po prostu przyjmowali wszystkie informacje do wiadomości, nie zastanawiając się zbytnio nad nimi i nie próbując nawet ich negować - obaj też postanowili jednocześnie z tym skoncentrować się na aurze i nieco z niej wyczytać; kapitan dowiedział się tyle, że ten, który przed nimi się nagle pojawił musi być silnym, najpewniej wiekowym już stworzeniem, ze skłonnością ku zachowaniu harmonii, porucznik zaś dodatkowo bez większego problemu zdobył dane o jego rasie i co poniektórych atrybutach. I szczerze mówiąc te wieści mocno go zaniepokoiły. Odwrotnie jednak zadziałały słowa wampira - jeżeli się w nie wierzyło, tłumaczyły praktycznie wszystko co zaszło. I na tym Mansun i Kanhuma postanowili poprzestać. Chyba nie było sensu spierać się ze słowami tutejszego krwiopijcy?
Nadal oszołomieni pozwolili mu się wyminąć przy okazji zastanawiając się co zrobić z nordami, gdyby nie zadowoliło ich takie wyjaśnienie - ci jednak nie wyglądali na chętnych do ataku. Właściwie z każdą chwilą wyciszali się i zaczęli błądzić myślami gdzie indziej - Zaradi już użył swoich zdolności.
- Nieźle! - pochwalił go rozweselony Mansun już ruszając za odchodzącym ciemnowłosym, Kanhuma zaś spojrzał na niego z uznaniem - w odpowiedzi otrzymał porozumiewawczy i wyrażający zadowolenie z siebie uśmiech blondyna. Jego Monitum-serwal kończył właśnie oddziaływać na emocje krasnoludów. Kiedy koci żołnierze ruszali za dwoma pozostałymi oficerami, Zaradi podniósł towarzysza z ziemi i nakazał przybrać formę bierną - lżejszą i znacznie bardziej poręczną, po czym schował go z powrotem do torby. Za dżentelmenem, który raczył zrobić z nich wszystkich swoje skorpiony doświadczalne ruszył jako ostatni, ale w miarę szybko, by nie zostać przypadkiem z tyłu z bandą skarlałych drani, którzy mogli różnie zareagować na jego magię. To, że miał ochotę nieźle przetrzepać tego nowego, w tej chwili nie miało większego znaczenia - czuł, że jeszcze go dorwie. Gorzej, że był także świadom, że nie ma z nim szans. Także zdążył dowiedzieć się czego trzeba z emanacji jaką nieproszony gość roztaczał. I chyba po prostu musiał się z tym pogodzić.
Choć oczywiście nie zamierzał.
Awatar użytkownika
Boromir
Zbłąkana Dusza
Posty: 7
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Boromir »

- Co nieźle?! Co nieźle?! - oburzył się Derevil i w dwóch płynnych ruchach poderwał kuszę i przyciskając ją ponownie do ramienia, wycelował w plecy nieznajomego w czarnym płaszczu.
Kiedy ten zeskoczył z drzewa, pod wcześniejszą, kruczą formą krasnoludy zdębiały, lecz nie dały tego po sobie poznać. Udawali, że wszystko jest w porządku, słuchając tłumaczeń mężczyzny, ale gdy ten nonszalancko odwrócił się i ruszył w swoją stronę, nordowie poczuli się zignorowani i postanowili dać upust emocjom.
- My cię nauczymy moresu! - zawołał za nim siwy woźnica, robiąc miejsce reszcie i unosząc topór do rzutu. Nim jednak jego ręka zdążyła się podnieść, Boromir złapał ją za nadgarstek i osadził w miejscu, ruchem głowy wskazując na żołdaków i koty, zamierzające ruszyć za nieznajomym. "Ja to załatwię", zdawał się mówić oczami, chowając miecz i podchodząc do nieznajomej bandy.
- Myśmy się chyba nie zrozumieli - mówił głośno i wyraźnie, trzymając zaciśnięte pięści na bokach, gotowy w każdej chwili zrobić z nich użytek. - Za mieszanie nam w głowach powinniśmi ci łeb ukręcić, ale widzę, że ty nie pierwszy lepszy, jak ci tutaj. - Tu ruchem głowy wskazał na całą drużynę, łącznie z dziewczynką. - Proponuję zatem chwilowy pokój. My was nie poćwiartujemy, wy nas nie okradniecie, chociaż chyba nawet nie planowaliście. Dlatego w imieniu swoim i towarzyszy chcę przeprosić, a najlepiej przeprasza się przy pieczeni i gorzałce. Co wy na to, panowie?

Później krasnolud odwrócił się powoli i podszedł do towarzyszy, wydając im krótkie polecenia. Derevil, wciąż trzymając nabitą kuszę, pokręcił głową z niezadowoleniem, lecz ustąpił i poszedł w las. Reszta natomiast rozbiła mały obóz i spośród skrzyń z cennymi kamieniami wyciągnęli antałek gorzałki.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Wyglądało na to, że Nordowie ostatecznie zmienili swoje nastawienie w stosunku do napotkanych nieznajomych - na pewno trochę przez własne przemyślenia, przez respekt jaki mogła w niektórych z nich budzić postać Vergila, a trochę przez magię emocji Zaradiego, który okazał się być nie tylko narwanym gościem od krzyczenia. Jakkolwiek jednak krasnoludy zaczęły zachowywać się nieco bardziej przyjaźnie, to napięcie i niechęć nie znikały z podświadomości większości kotołaków. Manusn oczywiście szybko puściłby wszystko w niepamięć, ale drugi kapitan nie zamierzał bratać się z kimś, kto jeszcze przed chwilą bez skrępowania go obrażał. Kanhuma zaś denerwował się z lekka w takim towarzystwie... w jego stylu były raczej ciche pogawędki przy misie owoców niż picie przy ognisku... miał też wrażenie, że nie znalazłby wspólnego języka z żadnym z krępych panów. Nie chciałby ich obrazić, ale wolałby jednak także z nimi nie zostawać.
Pozostali myśleli podobnie - jeden nie lubił głośnego towarzystwa, a dwóch choć może by się i napiło, to nadal było niezbyt pozytywnie nastawione wobec napotkanej grupy. Choć nie chcieli też ruszać za czarnowłosym, który najwyraźniej zaintrygował oficerów...
Ten zaś obejrzał się za siebie. Nie wypadało mu zignorować zaproszenia i odejść bez słowa - widząc, że nie zostanie zaatakowany przez żadną rasę zbliżył się do Nordów i kulturalnie podziękował za propozycję, ale i stanowczo odmówił wzięcia udziału w popijawie w polu. Nie było to w jego stylu... jako wampir i to w dodatku nie byle jaki gustował w innego rodzaju rozrywkach. Pożegnawszy się więc ruszył z powrotem w swoją stronę - za nim zaś za chwilę miały podążyć kotołaki; zanim jednak odeszły, Mansun i Kanhuma także podziękowali Nordom za zaproszenie, ale wyjaśnili, że śpieszy im się porozmawiać z tym dziwnym nieznajomym, a i nie chcieli by młoda kotołaczka musiała być świadkiem picia. Jako dorośli (choć obcy) czuli się za nią odpowiedzialni. Kapitan dodatkowo przeprosił za całe nieporozumienie, choć trudno było stwierdzić czy to aby na pewno była jego wina - można go jednak było oskarżyć, gdyż to on zaczepił ich pierwszy i to w dodatku wbrew radom swoich towarzyszy. Może więc zaistniała sytuacja była w dużej mierze efektem jego działań? Mówiło się, że Mansun to pechowiec i przyciąga kłopoty... ale w końcu obyło się bez rozlewu krwi - ba! - nawet bez jednego otarcia!
Więc może wcale nie było to pechowe spotkanie?
Jakiekolwiek by jednak nie było dobiegło końca - oficerowie zdecydowali się ruszyć za wampirem, a mała kotołaczka podążała wraz z nimi ściskając w ręce znaleziony przed chwilą mały, błyszczący przedmiocik...

Vergil i Mansun - Ciąg dalszy
Zablokowany

Wróć do „Równiny Andurii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości