Równiny Andurii[Równiny] Proza życia codziennego, chciałoby się rzec...

Wielka równina ciągnąca się przez setki kilometrów. Z wyrastającym na środku miastem Valladon. Wielkim osiedlem ludzi. Pełna tajemnic, zamieszkana przez dzikie zwierzęta i niebezpieczne potwory, usiana niezwykłymi ziołami i lasami.
Awatar użytkownika
Meira
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

[Równiny] Proza życia codziennego, chciałoby się rzec...

Post autor: Meira »

        Meira rozciągnęła się, ziewając głośno. Wokół panowała cisza, przerywana jedynie szeleszczeniem liści na wietrze, który, trzeba było przyznać, na tę chwilę był nawet przyjemnie chłodny. Pomimo ochrony, jaką dawały korony drzew, czuła jak przezierają się przez nie promienie słońca, rozbijając się gdzieniegdzie o jej skórę. Na całe szczęście okolice jej samotnego wzgórza były całkiem zalesione, toteż nie mogła zbyt często narzekać na prażące oko Prasmoka. Powoli sunąc między pniami, zatrzymywała się niekiedy, czekając, aż jej gadzi towarzysz podejmie decyzję co do drogi, jaką powinni obrać. Był wszakże jej oczami, zwłaszcza kiedy chodziło o sprawy takie jak ta. Zadanie mieli bowiem iście ważne – znaleźć obiad. Meira miała już po dziurki w nosie kolejnych owoców, grzybów czy innej zieleniny, którą zmuszona była męczyć podniebienie. Toteż wraz z Mattanem wyruszyli już o poranku, by jeszcze przed południem znaleźć się na terenach obfitujących w jakąkolwiek zwierzynę.

        W chwili, gdy jej ramiona zaczęły chłonąć pełne słońce, wiedziała już, że są na miejscu. Dotarli do punktu, w którym las ustępował otwartej przestrzeni. Tu właśnie, wśród wysokich traw, miała zamiar rozpocząć swoje małe polowanie. O ile w ogóle można było tym terminem określać podkradanie przepiórczych jaj.
        – Tylko nie podjadaj – pouczyła swego podekscytowanego pseudosmoka, pstrykając go w niewielki pyszczek. Ten zasyczał tylko z niezadowolenia, potrząsając głową. Chwilę po tym był już na ziemi, by buszować między gęstwiną zieleni w poszukiwaniu ukrytych gniazd. Meira czekała cierpliwie, aż gad obwieści odkrycie któregoś z nich i kiedy wreszcie to zrobił, sama podążyła jego śladem. Przez jakiś czas, a to ginęła wśród roślin, a to się z nich wynurzała. W końcu włożyła do torby ostatnie z maleńkich jaj, wzdychając z zadowolenia. Byłoby miło, gdyby udało im się złapać któregoś ptaka. Niestety, towarzysząc Mattanowi, pogrzebała jego wszelkie szanse na upolowanie jakiejkolwiek przepiórki. Wszystkie bowiem już dawno się spłoszyły i chociaż było ich na tych terenach wiele, to Meira wiedziała, że będą ją wytrwale omijać. Mimo wszystko miała już powód, by uznać ten dzień za udany.

        W końcu nogi zabrały ją z powrotem w cień drzew i wtedy właśnie wyczuła nietypowe emanacje. Zdecydowanie silniejsze niż te, które przejawiali zwykli ludzie. W pobliżu znajdował się popularny trakt, prowadzący w stronę Grydanii i Meira przypuszczała, że właśnie tam znalazłaby właścicieli tych nieprzeciętnych aur. Przynajmniej strona, z której je odbierała, na to wskazywała, choć wciąż istniała szansa na to, że się myli i równie dobrze mogło się okazać, że osoby te nie znajdują się bezpośrednio na drodze. Mattan pociągnął jej nogawkę ze zniecierpliwieniem. Zdecydowanie nie miał ochoty na eskapadę, która kształtowała się w głowie dziewczyny. Ta z kolei była pewna, że gdyby był człowiekiem, to właśnie w tej chwili wywróciłby oczami, nie pochwalając jej entuzjazmu. Niestety było już za późno, Meira postanowiła, a on jak zwykle nie mógł odmówić. Usiadła więc pod jednym z drzew i zamknęła oczy, by chwilę później spoglądać na swoje ciało ślepiami gada.
        – Leć, leć – ponagliła sceptycznego pseudosmoka, któremu nie widziało się zostawiać jej samej w tym stanie. Była całkowicie odsłonięta, nie mogąc postrzegać tego, co działo się wokół, jej percepcja przeniosła się w pełni na gada. Miała jednak pewność, że nic jej nie groziło, wszakże klątwa sprawiała, że dzikie zwierzęta omijały ją szerokim łukiem, a ludzi w tym miejscu trudno było spotkać. Smoczek w końcu poddał się jej woli i wdrapał na jedno z pobliskich drzew, czmychając po gałęziach w kierunku traktu, by Meira za jego pomocą mogła podejrzeć niezwykłych podróżnych.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

        Minęło wiele miesięcy od niecodziennej sytuacji w równie dziwnych ruinach. Upadły dawno już o tym zapomniał, uważając to jedynie za niewielkie zaburzenie ich codziennego życia – w tym wypadku jego i przybranej córki. Taya od czasu do czasu napominała coś o spotkanych podróżnych, ale Erremir starał się jednak omijać temat szerokim łukiem. Nie były mu potrzebne zbędne troski ani myśli "kim byli". Jeżeli ich drogi mają się skrzyżować, niech tak będzie, ale na daną chwilę bardzo w to wątpił.

        Aktualnie ich dwójka znajdowała się od kilku dni w podróży do Grydanii. Trakt prowadzący w tamtą stronę należał do raczej zadbanych, chociaż dało się wyróżnić parę wyboistych części. Emirey leżał wygodnie wyłożony na wozie załadowanym sianem, który podążał właśnie tym traktem. Oddawał się próżności życia, korzystając ze świetnej pogody na drzemkę. Tuż obok drzemała przybrana córka z głową na jego torsie, obejmując go przez sen i mamrocząc cicho pod nosem, uśmiechając się przy tym lekko. Przedstawiając się na takim oto obrazku, wyglądali raczej jak para zwykłych, typowych podróżników. Było im to bardzo na rękę, bo wbrew pozorom trakt często był pod ścisłą obserwacją najdziwniejszych typów. Można było wyróżnić między nimi zwykłych złodziejaszków, jak i takich, którzy czerpali przyjemność z zabijania bez konkretnego powodu. Z reguły podróż traktem była najbezpieczniejszą opcją, bo otwarta przestrzeń odstraszała takowe osoby.
        Od czasu do czasu były król poszerzał wyczuwanie aur na dalszy dystans, bardziej dla pewności, że nie zostaną zaskoczeni niż ze strachu. Nie uważał się pod żadnym względem za słabego, inaczej jego drzemka byłaby zwykłą głupotą. Woźnica był zwykłym chłopem wracającym z pola, więc nie mogli na niego liczyć w razie zasadzki czy innych przygód. Podczas małego rekonesansu otoczenia wyczuł ledwo odczuwalną różnicę. Nie była to jednak silna aura, ale żądza krwi. Niesamowicie silna w tym wypadku, bo wyczuwał ją nawet z tej odległości. Trzy aury, jedna bardzo niewielka i znikoma, przemieszczająca się w stronę traktu z niewielką prędkością. Zatrzymała się na granicy, gdzie zaczynała się otwarta przestrzeń, a nie było już drzew.
„Cokolwiek to jest, obserwuje. Może to dzikie zwierzę? Nie jestem pewny, moje czytanie aur zostawia sporo do życzenia”.
Jednak był pewny, że wyczuł żądzę krwi. W tej kwestii czuł się nieomylny. Właścicielem nie było tym razem zwierzę, prawdopodobnie. Aura była silniejsza od tej na granicy malowanej przez drzewa, chociaż mogła to być magiczna bestia. Zaczynał mieć głębokie wątpliwości czy nie jest nadwrażliwy po ostatnich wydarzeniach. Plus towarzyszyła jej inna aura. Znajdowały się bardzo blisko siebie, więc właściciele aur musieli się widzieć albo wyczuwać. Nie wiedział jak to interpretować.
„Ta żądza krwi nie daje mi spokoju. Instynkt i doświadczenie mówi mi, aby ruszyć swój leniwy tyłek i sprawdzić sytuację”.
Jak pomyślał, tak też zrobił, a wszystko widział zapewne właściciel nikłej aury, kryjący się gdzieś między drzewami. Udało mu się wysunąć bez bycia postrzeżonym przez córkę, ale woźnica zatrzymał się.
        - Ej kolego, za postój będzie się należało wię… - Chłop ucichł, przyglądając się złotawej monecie, która wylądowała w jego dłoniach. Odchrząknął głośno.
        - Panie drogi, tylko nie zapuszczaj się za głęboko w las. – Ton chłopa stał się od razu milszy. Emirey wywrócił oczami i ruszył biegiem, znikając po chwili pomiędzy drzewami, gdzie zwiększył tempo swojego biegu.
Im bliżej znajdował się wcześniej wykrytych aur, tym bardziej był pewny swoich przypuszczeń – niebezpieczeństwo. Gdzieś w głębi siebie przełączył się całkowicie w bojowy tryb i przyśpieszył w stronę emanującej żądzy krwi. Omijał sprawnie drzewa, wiatr rozwiewał mu włosy. Bieg trwał parę sekund, zanim pokonał dystans do wykrytych wcześniej aur. Gdy w końcu wyleciał spomiędzy drzew, miał przed sobą całą sytuacją.
        Pod drzewem siedziała osoba, która wydawała się w ogóle nie reagować na zmiany wokół siebie. Tuż obok niej stał napastnik, trzymając ostry sztylet wysoko ponad głową z dzikim uśmiechem, wpatrując się w młodą kobietę. Mężczyzna oblizał popękane, suche usta. Najwyraźniej wypełniała go ekscytacja przed zadaniem ciosu albo perspektywa zajęcia się jeszcze ciepłym ciałem kobiety już po nim. Powód dla Emireya nie był ważny, uznał osobnika za niebezpiecznego i zamierzał wyrwać chwasta zanim urośnie. Wszystko wydawało się zwalniać w oczach upadłego, wypełniła go całkowicie adrenalina z powodu tej sytuacji. Mężczyzna ze sztyletem wydawał się okropnie słaby, wręcz niewart uwagi, ale sytuacja wymagała od niego podjęcia decyzji w ułamkach sekund. To wystarczyło, aby serce zabiło szybciej.

        Dyrlak kręcił się między drzewami bez celu, ogarniała go rezygnacja. Miał nadzieję wyłapać jakąś kobietę z traktu i dać upust swoim żądzom, ale szczęście się do niego nie uśmiechało. Liczył na trochę monet, jedzenia i wyżej wspomnianą zachciankę. Podrapał się po przetłuszczonych włosach, patrząc w korony drzew. Przy okazji prawie się przewracając o coś pod drzewem. Bogowie byli dzisiaj bardzo łaskawi, wysłuchali jego błagań. Oblizał lubieżnie usta i wyciągnął zza pleców stary, trochę stępiony sztylet, który odbijał smętnie promienie słońca.
        - Nie wiem co ona tu robi, ale...
Oddał się całkowicie swoim pragnieniom, nieświadomie emanując spore ilości żądzy krwi. Osoba pod drzewem ani drgnęła.
        - Zaraz się tobą zajmę, tylko się upewnię, że nie będziesz się ruszać – zaśmiał się szyderczo, zamierzając zabić kobietę. Nie musiała w końcu być żywa, aby mógł sobie ulżyć. Wystarczy, aby była jeszcze ciepła.
        Zagłębiony w swoich dzikich fantazjach, całkowicie zapomniał o świecie zewnętrznym, którym przypomniał o sobie z głośnym, kościstym trzaskiem. Oczy mężczyzny rozszerzyły się szeroko, kiedy świat obrócił się bez jego udziału o sto osiemdziesiąt stopni. Nie widział już kobiety, tylko twarz innego mężczyzny. Nie czuł już swojego ciała i nie mógł złapać oddechu.
- Tęskniłeś za mną, skarbie? - Upadły ucałował mężczyznę w nos, wdeptując boleśnie dumę niedoszłego gwałciciela w ziemię niczym małego robaka.
„Ja… ja… ja umier...” - truchło z nienaturalnie wykręconą głową na karku upadło w gęste zarośla, a Emirey chwilę obserwował leżące ciało bez żadnych emocji w oczach.
        - Żałosne – wymamrotał do siebie i obrócił się do siedzącej pod drzewem osoby.
„Co mam z nią zrobić? Zabić?” - zmrużył niebezpiecznie oczy. Jak powinien postąpić w tej sytuacji z najwyraźniej nieprzytomną osobą? Jeżeli była sparaliżowana, lepiej było jej ulżyć zhańbienia przez następnego takiego jak ten, co teraz leży martwy w trawie. On zaś nie miał czasu, aby bawić się w opiekę nad nią. Znając życie, pewnie najadła się jakichś roślin, które jej zaszkodziły. Młode osoby często tak kończyły swoje przygody, żegnając życie przez własną niewiedzę i brak doświadczenia.
Awatar użytkownika
Meira
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Meira »

        Smoczek skakał między gałęziami, kierując się w stronę traktu. Meira wiedziała, że nie był zadowolony z jej nakazu. Ich więź była na tyle silna, że rozumieli się bez słów. Jedno przed drugim nie mogło niczego ukryć. Mimo tego, że dziewczyna obecnie kompletnie ignorowała narzekania stworzenia, rozkoszując się widokami, jakich na co dzień nie mogła oglądać, była świadoma, że zwierzę nie postrzega świata w ten sam sposób co ludzie. Pseudosmok miał rozwinięte zupełnie inne zmysły i takie ich przełączanie miało swoje minusy, które, była pewna, dadzą o sobie znać, gdy wróci już do siebie. Teraz jednak nie była w stanie tak naprawdę nawet odbierać aur wokół siebie, toteż wraz ze smokiem kierowali się bardziej intuicją, podążając w stronę traktu.

        Mattan rozejrzał się, gdy tylko dotarł do drogi. W oddali rysowała się sylwetka wozu i Meira stwierdziła, że smok powinien ukryć się między liśćmi, obserwować. Być może właśnie postacie, które powoli stawały się coraz wyraźniejsze, były tymi, których emanacje wcześniej wyczuła. Poprzez gadzie ślepia zaczęła dostrzegać rysy woźnicy. Nie znała go, ale domyślała się, że musi pochodzić z którejś z pobliskich wiosek. Później wzrok smoka powędrował na siano i znajdujące się na nim osoby. Po aurach, które wcześniej wyczuła, Meira spodziewała się czegoś więcej, niż to, co zastała na wozie. Ot, na pierwszy rzut oka, zapewne zwykły wojak, wynajęty dla ochrony i jego towarzyszka, którą to miał pod swoją pieczą. Wielu takich podróżowało przez te tereny i nie zdziwiłaby się, gdyby właśnie ta teoria okazała się prawdziwą. Z drugiej strony, nie była zwolenniczką oceniania po pozorach i doskonale wiedziała, że to, co widoczne jedynie dla oczu, nie zawsze jest takie, jakim się wydaje. Meirę zaintrygował sposób, w jaki mężczyzna zerknął w stronę drzew, jak gdyby wiedział, że coś znajduje się na tej konkretnej gałęzi, a nie innej. Pseudosmok bardzo dobrze maskował się między liśćmi, zważywszy na koloryt jego łusek i niewielkie rozmiary, toteż jeśli nie wiedziało się czego szukać, bardzo ciężko było go ujrzeć, jeśli sam się na widok nie wystawił. Mógł być to co prawda tylko przypadek i być może obserwowała nie tych ludzi, których znaleźć pragnęła. Mattan natomiast bardzo chciał już wracać, ale zaciekawiona dziewczyna nakazała mu, by dalej obserwował wóz.

        Wtem mężczyzna wyraźnie się spiął, spoglądając w kierunku lasu. Dokładnie w tę stronę, z której przybył na trakt pseudosmok. Wóz się zatrzymał i po krótkiej konwersacji jegomość ruszył między drzewa. Meira choćby chciała, nie mogła powstrzymać swojego gadziego przyjaciela. Zaalarmowany nagłą decyzją obcego osobnika, ruszył za nim, by mieć pewność, że nie znajdzie on Meiry, a w razie gdyby tak się stało, by móc stanąć w jej obronie. Gad był zdecydowanie szybszy i zręczniejszy niż większość zwykłych ludzi, ale z dogonieniem mężczyzny miał problem. Przybył więc na miejsce chwile po nim, by zobaczyć, jak ten zdecydowanym ruchem skręca kark jakiegoś pachołka, stojącego nad Meirą. A co widział on to i rejestrowała dziewczyna. Gdzieś w międzyczasie błysnęło ostrze sztyletu. Smoczek napiął się i gotowy do skoku na przybysza, przygotował pazury.
        „Zostań”, pomyślała zdecydowanie młódka i choć gadowi się to nie spodobało, usłuchał, mimo że nie zmienił swojego bojowego nastawienia. Przeszedł po gałęziach tak, że znajdował się dosłownie nad nią, by gdy tylko obcy jegomość wykona jakiś podejrzany ruch, spaść na niego i boleśnie go przy tym poranić. Instynkt podpowiadał mu, że powinien chronić swoją towarzyszkę, ale zaufanie do Meiry nakazywało wysłuchać polecenia i nie atakować. Nie chciała ona, by niepotrzebnie się narażał. Tak czy inaczej, była na straconej pozycji i wolała, by jej towarzysz nie padł ofiarą jej lekkomyślności. Postanowiła sprawdzić intencje przybysza, jeszcze przez krótką chwilę pozostając w całkowitym bezruchu.

        W końcu jednak nie chcąc przeciągać konsternacji, jaka odmalowywała się na twarzy mężczyzny, powróciła do swych zmysłów. Ciało od razu dało o sobie znać, było całe odrętwiałe i obolałe, a na niedomiar złego zaczęła odczuwać lekki ból głowy. Meira miała ochotę złapać się za nią, a później paść na trawę i może przeturlać się po niej kilkukrotnie, choć i to zapewne nie pomogłoby jej pozbyć się uciążliwości. Poza tym, jak wcześniej zauważyła, gdzieś obok leżało truchło jakiegoś wieśniaka, a przed nią... No właśnie, przed nią znajdował się ktoś ważny. Co prawda nie wiedziała, na czym polegała owa ważność, ale aura, która uderzyła w nią ze zdwojoną siłą, gdy tylko odzyskała własne zmysły, nie pozostawiała wątpliwości. W obecnym stanie ciążyła jej jednak niezmiernie, tak też prawie natychmiast zaczęła tłumić jej odbiór najlepiej, jak tylko umiała. Doszła do wniosku, że gdyby w swoim kaprysie nie zwracała uwagi wyłącznie na te silniejsze emanacje, być może udałoby się uniknąć zaistniałej sytuacji oraz niepotrzebnego trupa. W każdym razie teraz trzeba było się zachować adekwatnie do całego zajścia, a więc podejść do wydarzeń z rozsądną powagą, a do osoby „ważnej” z odpowiednim szacunkiem. Obawiając się, że nagły ruch mógłby przestraszyć, w jakiś sposób obrazić, czy może nawet sprowokować nieznajomego przybysza, bardzo starała się wciąż pozostać w bezruchu i wymyślić jakiś sensowny plan. Jednakże mrowienie w ciele i ból głowy sprawiały, że zaczynała lekko drżeć, usta coraz bardziej przypominały wąską kreskę, brwi powolutku zaczęły się ściągać, a oczy mocniej zaciskać.
        – Aaaach, już nie mogę! – wydobyło się w końcu z jej ust. Ręce powędrowały do głowy i cała ona przechyliła się w bok, finalnie lądując na trawie, ciągle rozmasowując skronie. - To zbyt wiele... głowa mi pęka! – zajęczała ze stale zamkniętymi powiekami. Z boku mogło i zapewne wyglądało to na stan jakiegoś dziwacznego delirium. Ach, jakiż raban dostałaby od prababki, gdyby ta jeszcze żyła. Nie dość, że za głupotę, to jeszcze za brak ogłady! Wyczuwając już wcześniej rosnące zniecierpliwienie przybysza, postanowiła jednak postawić sprawę jasno. Nie miała zamiaru brać na siebie odpowiedzialności za obrządki pogrzebowe martwego mężczyzny. Nie była do tego przygotowana, ale nawet przez myśl nie przeszło jej, że mogliby go tak zostawić. Nie tego ją uczono. – Jeśli chce pan sobie już iść, to niech pan zabierze ze sobą trupa i... dziękuję? Chyba... – wymamrotała na koniec z wyraźnym wahaniem, powoli wracając do siadu skrzyżnego i wyciągając złączone dłonie do góry w taki sposób, że kości w stawach strzyknęły dość głośno. Teraz dopiero obróciła głowę w stronę przybysza, zawieszając ślepe spojrzenie w miejscu gdzie powinny znajdować się jego oczy. Co prawda nie była pewna, czy faktycznie udało jej się trafić, ale zazwyczaj świadomość, że pomimo ślepoty wie, gdzie znajduje się głowa rozmówcy, rozbudzała w nim respekt, a w przypadku większości wieśniaków strach. W żadnym wypadku nie chciała wyjść teraz na przejętą tym wszystkim i bezsilną, choć właśnie taką była.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

        Gdyby młoda kobieta pozostała w poprzednim stanie jeszcze parę minut, upadły odpuściłby zostawiając ją na pastwę losu. Nie było w jego charakterze być dobrym samarytaninem, póki nie miał z tego jakieś pośredniej lub bezpośredniej korzyści dla własnej osoby. Jednak zrobiła inaczej, najwidoczniej coś bardzo jej przeszkadzało, bo zaskoczyła nawet samego Emireya. Problem w tym, że nie mogła tego zauważyć, bo ukazał to tylko wyrazem swej twarzy.
        - Odnoszę wrażenie, że to będzie problematyczne. Jak ja nie lubię problemów... – Rozluźnił się, ale nie na tyle, aby dziewczyna mogła poczuć się przy nim pewnie.
        Stał parę kroków od niej niczym drapieżnik, gotów rozszarpać ją, gdyby zareagowała w nieodpowiedni sposób. To samo oczywiście odnosiło się do wątłej aury, która za nim podążała, a teraz kryła się gdzie w drzewach. Zamierzał już rzucić w stronę nieznajomej, aby sprowadziła prawdopodobnie zwierzęcego towarzysza na ziemię. Mała istota musiała się wykazać niesamowitym oddaniem i więzią do obecnej tutaj osoby, aby nawet pomyśleć o rzuceniu się na niego. „Strasznie mnie irytuje, że nie widzę tego stworzenia. Nie lubię tego uczucia bycia obserwowanym”, pomyślał, a przynajmniej tylko tyle zdążyło mu przelecieć przez myśli, bo młódka poczęła zachowywać się bardzo… „Psychicznie chora? Aż tak jej zaszkodziło? Nie, coś jest stanowczo nie tak, mała aura osłabła, a jej aura stała się silniejsza. Czyżby?"
Zlustrował ją dokładnie wzrokiem, ale o ile zazwyczaj unikał patrzenia w taki sposób na młode kobiety, o tyle teraz czuł się usprawiedliwiony. Osoba przed nim wydawała się stanowczo być pozbawiona wzroku, a mimo to trafiła dokładnie w miejsce, w którym teraz stał w bezruchu. W pewien sposób poczuł się z tym dziwnie, bo nie wiedział 'jak?', ale na odpowiedź musiał poczekać. Brązowowłosa wydawała się człowiekiem, przynajmniej nie udało mu się do tej pory wyczuć w niej charakterystycznych cech dla jakieś innej rasy. Jeżeli miałby strzelać, wyglądem nie dawałby jej więcej niż trzydziestu lat, do tego była całkiem urocza. Gdyby był młodszy, a mowa tu o paru setkach wstecz, pewnie byłby zainteresowany bliższą znajomością z tą niewiastą, jednak teraz to nie miało znaczenia. W jego oczach była pisklęciem, dzieckiem, chociaż wiedział, że doświadczenia mogą się różnić w zależności od cudzej historii. Nic zmieniało to jednak faktu, że nie była w jego oczach kobietą, przynajmniej nie na daną chwilę. Chociaż nie znał nawet jej prawdziwego wieku, ale jej zachowanie wydawało się mu pasować bardzo do wyglądu nieznajomej.
Uśmiech pojawił się na twarzy upadłego, ale równie szybko zniknął, jak i się pojawił.
        - Zabrać truchło tego śmiecia? Nigdy. Niech zgnije gdzie upadł, przynajmniej jego ciało się na coś przyda naturze. Plus cuchnie, a nawet nie zaczął gnić – dodał zgryźliwie, kierując spojrzenie z lekką odrazą na martwe ciało. Sama myśl o przerzuceniu go przez ramię sprawiała, że robiło mu się niedobrze.
        - Do tego naprawdę sądzisz, że masz czas litować się nad ciałem swojego niedoszłego zabójcy? Sądząc po wyrazie twarzy jaki miał przed śmiercią, miał również zamiar całkiem dobrze się zabawić twoim młodym, martwym i jeszcze ciepłym ciałem.
Czy był złośliwy? Nie, po prostu próbował sprowadzić ją na ziemię. Mogłaby właśnie leżeć martwa i gwałcona przez jakieś pachołka. Rozumiał, że mogła mieć szacunek do życia, ale w jego oczach ten w trawie powinien się cieszyć, że Erremir nie lubił przedłużać cudzej śmierci. Szybko i bezboleśnie przeszedł na tamten świat, co było według upadłego luksusem, który mu się nie należał. Na koniec dodał:
        - Na szacunek i pogrzeb trzeba zasłużyć. W moich oczach ten człowiek był zwykłym śmieciem – warknął, ściskając dłonie w pięści tak mocno, że aż zbielały mu kostki, a powietrze wypełniła metaliczna, słodkawa woń krwi. Krwi, która spływała powoli po ściśniętych palcach, aby w końcu ucałować nieśmiało zieleń, która szerzyła się wokół pod nogami.
Nie miał wyrzutów sumienia, bo uważał, iż zrobił słusznie, nie była to też jego pierwsza ofiara. Jedna z wielu, którą i tak zapomni. Jednak sama myśl, że na miejscu młodej kobiety mogła znaleźć się Taya, gotowała w nim krew.
        W końcu udało mu się złapać głębszy oddech, oprzeć o drzewo i powoli opuścić na grunt po pniu drzewa. Oparł głowę o dłonie, czując, jak powoli gniew gaśnie, a wraca upragniony spokój. Przecież nie powie otwarcie obcej kobiecie, że ją uratował, bo pomyślał o córce w jej sytuacji. Czułby się z tym dziwnie ani nie miał obowiązku tłumaczyć się przed młódką. Jego rozmyślania zostały przerwane szelestem i szybkim, płynnymi krokami, a niedługo ukazała się sama właścicielka – Taya.
        - Haaaa, znowu? Naprawdę? Tato, chyba ci mówiłam – żadnego zabijania. Przecież ten biedak nie miał żadnych szans. Trzeba było go kopnąć w zad albo połamać mu nogę, rękę… - melodyjny głos ucichł trochę, gdy przybrana córka upadłego zauważyła nieznajomą.
        - Tato… wytłumaczysz się? - Nie wiedzieć czemu, Emirey odniósł wrażenie, że poczuł żądzę mordu i miał dreszcze. Tak, Taya była bardzo zła. Z jakiegoś niewytłumaczonego powodu, była strasznie przywiązana do niego, a wszelkie kobiety traktowała z góry jako rywalki o miejsce "najważniejszej".
        - Uratowałem jej życie i prawdopodobnie cnotę – wymamrotał zirytowany, bo znów został sprowadzony do poziomu zwykłego babiarza. Gdyby było to ktokolwiek inny, nie wyszedłby z tego cało.
        - Co do gościa. – Wyciągnął leniwie dłoń i zamknął oczy, najwidoczniej mocno się na czymś skupiając. Doszedł do wniosku, że będzie mu łatwiej porozumieć się z tą młoda kobietą, jak postąpi według jej prośby, ale zinterpretował to na swój sposób.
        - Ty dziecko po ziemi stąpałeś, czasu swojego dotrwałeś, ciało twojego przeminie, a ty z ziemią jednością się staniesz – upadły wyszeptał ciepłym, uspokajającym głosem w smoczym języku. Manipulacja żywym ciałem była bardzo skomplikowana, ale była to całkiem inna sprawa, gdy to było martwe ciało. Ciało zostało pochłonięte przez ziemię całkowicie po paru minutach, a upadły odetchnął z ulgą.
Oczywiście, kiedy on próbował jakoś rozluźnić napiętą sytuację, Taya była na tyle skupiona nad młodą kobietą, że nie zwróciła nawet uwagi na znikające ciało.
        - Cnotę to tylko potrafisz odbierać, a nie ratować tato. Myślisz, że ciebie nie znam. Mam ci przypomnieć, co było tydzień temu?!
        - Ale…
        - Żadne, ale, ledwo ją poznałeś, a wy… wy… - Zrobiła się cała czerwona, bo była oczywiście jeszcze dosyć niewinna jak na swój wiek. Ciężko się przebić przez takiego ojca jak Erremir, wysoko postawiona poprzeczka dla jakiegokolwiek amanta.
        - Dziecko, nie zmuszałem jej do niczego, a teraz skończmy temat – westchnął ciężko, a córka obróciła się plecami, najwidoczniej bardzo niezadowolona z obecności następnej kobiety. Nie winił jej za to, ale mogła mieć w niego trochę więcej wiary. Co innego dojrzała kobieta, a co innego taka młódka, ale ciężko to było wytłumaczyć młodej smoczycy. W sumie nie miał pojęcia jak, ale nie teraz to było problemem.
        Przez cały ten czas Emirey kątem oka obserwował nieznajomą. Biorąc pod uwagę jej wcześniejsze zachowanie i nagłe zmiany w aurach, które temu towarzyszyły – była obłożona jakimiś efektami ubocznymi, zwłaszcza iż krzyczała coś o głowie. Była to tylko teoria, bo teraz siedziała spokojnie albo myślała, na kogo trafiła. W końcu zdecydował się wstać spod drzewa i się otrzepać.
        - Myślę, że najlepiej zacząć od początku. Ludzie tutaj zwą mnie Emirey – przedstawił się bez większego wahania w głosie. Był praktycznie sławny, bo dokonywał wielu uzdrowień, ale tylko z powodu tego, że wiele osób przesadzało. Nie był cudotwórcą, a jedynie setki lat doświadczenia za sobą targał. W zależności od jej reakcji na to imię mógł bardzo łatwo stwierdzić, jak dziewczyna żyje. Nie wiedząc kiedy, stał się swojego rodzaju legendą, zwłaszcza że ujawniał się bardzo rzadko. Tutaj postanowił zaryzykować, bo osoba nieznajomej wydała się na swój sposób intrygująca. Zachowała totalny spokój, wiedząc, że zamordował kogoś bez najmniejszego wahania. Był pewny, że ona o tym wie. Inaczej nie mogła wiedzieć o truchle w trawie.
        Taya nie zareagowała, wiedziała, że ojciec znowu bawi się w testy. Była to jedna z niewielu rzeczy, która sprawiały mu przyjemność. Obserwowanie reakcji innych na niespodziewane sytuacje, wymagające czegoś więcej niż zwyczajne konfrontacje. Uznała, że może przymknąć na to oko, przynajmniej na razie. Bez słowa obserwowała poczynania upadłego z cienia korony pobliskiego drzewa. Sam pierzasty powoli szedł w stronę młodej dziewczyny, czekając jak ona zareaguje na tę całą sytuację. Czuł lekkie wahanie wcześniej w jej głosie, nie mogła tego ukryć przed nim. Był dosyć wrażliwy na takie rzeczy. „Jaki będzie twój następny krok?”
        Wpatrywał się nieustannie w wypełnione bielą oczy, które wydawały mu się bardziej żywe niż u wszystkich posiadających wzrok. Siedziała tu przed nim, nawet powiedziała, aby zabrał ze sobą trupa. Jej głos był wypełniony respektem, wahaniem, bezsilnością, szacunkiem, ale też czymś, co go intrygowało, a raczej brakiem czegoś. Nie czuł w jej głosie nawet krzty strachu. Z każdym krokiem, jego aura musiała stawać się coraz cięższa do zniesienia i bardziej dotkliwa. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, iż jeszcze niedawno narzekała na ból głowy.
        Krok za krokiem, a on był coraz bliżej i bliżej siedzącej nieznajomej. Sam nie wiedział czego oczekiwać, ale ciekawość wygrała.
Awatar użytkownika
Meira
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Meira »

        Wyglądało na to, że pomimo usilnych starań Meiry i tak udało jej się rozgniewać przybysza. Zamilkła więc na jakiś czas nie chcąc go prowokować bardziej. Nie do końca rozumiała, co właściwie zrobiła nie tak. W zasadzie w zadziwiającej większości przypadków, gdy kogoś uraziła, nie potrafiła zrozumieć, dlaczego jej słowa odebrano jako obrazę majestatu. Powiedzenie czegoś, co dla niej było kompletną oczywistością, spotykało się z dziwnymi reakcjami. W żadnym jednak wypadku nie chciała obrazić mężczyzny. Postanowiła, że może powinna była przeprosić. Tylko jakie znaczenie mają przeprosiny, gdy nie rozumie się swych win? Pseudosmok, któremu udzielał się spokój Meiry, będąc świadkiem wybuchu mężczyzny, uniósł cielsko z gałęzi i prawie skoczył do przodu, ale dziewczynie jakoś jeszcze udawało się przytemperować jego bojowe nastawienie. W porównaniu do niej zdecydowanie nie przepadał za towarzystwem obcych. Począł krążyć po gałęziach nad nią w zniecierpliwieniu.

        Powoli przytaknęła przybyszowi, gdy wspomniał, że ciało może przydać się naturze. Zaraz jednak, gdy tylko powiedział, że lituje się nad niedoszłym oprawcą, jej brwi z powrotem się ściągnęły. Prawda było, iż nie mogła zaprzeczać naturalnym procesom. Starała się jednak patrzeć na to z szerszej perspektywy. I przy jej sposobie rozumowania oczywistym było, że nie można było go sobie tak po prostu zostawić. Mężczyzna musiał zrozumieć ją opacznie, a przynajmniej tak jej się wydawało, kiedy słuchała go w milczeniu. W żadnym wypadku nie darzyła truchła szacunkiem ani nie chciała go pochować przez swą wielkoduszność. Meira nie była aż tak naiwna, jak na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. Nie miała zamiaru pouczać go na temat szacunku do życia, choć uważała, że jeśli można było uniknąć niepotrzebnej przemocy, to należało to zrobić. Jednakże nie zamierzała go krytykować, czy mówić, że postąpił źle. Zrobił to, co uważał za właściwe. Po prostu ich wizja rozwiązania problemu była inna. Pomimo irytacji jaka udzielała jej się, gdy narastał gniew przybysza, wiedziała, że musi się kontrolować. Nie chciała niepotrzebnie martwić swojego towarzysza ukrytego między gałęziami ani tym bardziej sprowokować go do ataku. Zwłaszcza, że wyczuła kolejną zbliżającą się w ich stronę emanację. Pokrzepiały ją jednak słowa nieznajomego, gdyż świadczyły o, można by powiedzieć, rozwiniętym kręgosłupie moralnym i potwierdzały niejako przypuszczenia, jakie wysnuła na podstawie jego aury. Zapewne to w głównej mierze pomagało jej zachować spokój w zaistniałej sytuacji.

        Wolała poczekać, aż emocje przybysza opadną i dopiero wtedy wyrazić swoje zdanie, ale nawet tego nie udało jej się zrobić. Towarzyszka mężczyzny zdążyła przybyć dosłownie w momencie, w którym Meira otworzyła usta. Zdziwienie na jej twarzy odmalowało się jednak dopiero wtedy, gdy ta nazwała go swoim „tatą”. Dziewczynie przez myśl nie przeszło, że może ich łączyć taka relacja. Była w końcu pewna, że nie należeli do tej samej rasy. Zdolność odczytywania aur Meiry była wystarczająco rozwinięta by wyłapanie tego aspektu nie stanowiło żadnego problemu. Zresztą klątwa sprawiała, że tak naprawdę nigdy nie mogła całkowicie wytłumić odbioru emanacji. Co prawda w normalnych warunkach dzięki temu trudno było ją zaskoczyć, ale przebywanie w dużych skupiskach ludzi bywało niezwykle męczące. Zwłaszcza jeśli wziąć jeszcze pod uwagę fakt, że chłonęła emocje z otoczenia jak gąbka.

        Meira skrzyżowała ręce na piersi i zaczęła energicznie przytakiwać słowom nowo przybyłej. Mówiła z sensem, wiec nie sposób było się z nią nie zgodzić. Przynajmniej do czasu, gdy to zwróciła uwagę na młodą wiedźmę. Po raz kolejny zrobiło się groźnie. Do uszu Meiry doszło ciche powarkiwanie spomiędzy gałęzi.
        – Ciii... – wyszeptała ukradkiem w stronę swojego pseudosmoka, przykładając palec wskazujący do ust. Zaraz po tym do jej uszu doszła konwersacja między dwójką nieznajomych i jej policzki zarumieniły się nieco. Co jak co, ale słuchanie, jak dwójka całkowicie obcych osób rozprawia o jej cnocie było niezwykle niekomfortowe. Ogromnie chciała zaprotestować, czy coś powiedzieć, ale mężczyzna nagle zaczął wymawiać jakieś dziwaczne słowa. Meira nie rozumiała, o czym prawi, ale jej wyczulony zmysł magiczny wyłapał subtelną zmianę w otoczeniu, a więc wiedziała, że używa jakiegoś zaklęcia. Zarejestrowała, że ciało zniknęło, jednak nie mogła się całkowicie skupić na analizie tego wyczynu, gdyż czuła jak ktoś uparcie wbija w nią swe spojrzenie. Starała się to zignorować i nic nie powiedziała, bo i miała nieodparte wrażenie, że nieznajoma jest skora do działania pod wpływem silnych emocji, a nie zależało jej na tym, by rozgniewać ją jeszcze bardziej.

        Chwilę później jej lico zarumieniło się jednak płomieniście, a usta ściągnęły w wąską kreskę. Halo, przecież ciągle tu była i nie przypominała sobie żadnej tajemnej schadzki! Była w tej sprawie zapewne równie nieobeznana co i nieznajoma. Meira nadęła policzki urażona posądzaniem jej o takie rzeczy, po czym mocno potaknęła głową, gdy mężczyzna stwierdził, że czas zakończyć tę rozmowę. Czuła się zakłopotana, ale w pewnym sensie sposób, w jaki przebiegała interakcja między nimi, naprawdę sprawiał wrażenie, iż dwójka przed nią stojąca jest rodziną, a to przyciągało ciepłe wspomnienia z czasów, gdy sama takową posiadała. Mattan obserwował ją, zaciekawiony paletą emocji, jakie biły tego dnia od dziewczyny. Czuł się tym nieco skołowany, ale wciąż pozostawał niechętnie nastawiony do dwójki przybyszy. Meira z kolei powoli dochodziła do siebie, choć wciąż odczuwała dolegliwości związane z wcześniejszym użyciem swego daru. Spoważniała, kiedy mężczyzna zwrócił się w jej stronę. Przedstawił się tak, jakby znając jego miano, miała od razu wiedzieć z kim ma do czynienia. Nie była głupia, zrozumiała to, ale wciąż nie miała pojęcia, kim ów mężczyzna jest. Nie bardzo wiedziała jak ma się w tej sytuacji zachować. Ponadto jego aura zaczęła naciskać na nią w taki sposób, jakby czegoś od niej oczekiwał. Miała świadomość tego, że wstał, toteż zaraz sama postanowiła to zrobić i podniosła się chwiejnie. Nieprzyjemne uczucie nasilało się z każdym jego krokiem, sprawiając, że Meira przyjęła dosyć napiętą, obronną pozę, jakby szykowała się na napaść. Cały dyskomfort odmalowywał się na jej twarzy. Nie bała się jednak, bo i nie czuła, by był do niej negatywnie nastawiony, ani też nic, co do tej pory się wydarzyło, nie wskazywało na to, by miał wobec niej wrogie zamiary. Nie był to też pierwszy raz, gdy przebywała w towarzystwie kogoś o ponadprzeciętnej aurze. Chociażby świętej pamięci staruszka, jej prababka, miała czym się pochwalić i często to wykorzystywała. Dziewczyna musiała się więc po prostu przyzwyczaić. Tak naprawdę emanacja mężczyzny jawiła się w umyśle Meiry jako nawet przyjemna i głównym jej mankamentem był zapach, z którym to spotykała się po raz pierwszy. Gdyby zwracała uwagę tylko na niego, pewnie już dawno wzięłaby nogi za pas.

        Nagle ruszyła w bok, jak gdyby chciała sięgnąć po leżący w trawie sztylet zmarłego oprawcy. Minęła go jednak i zwiększając nieco dystans między sobą a kroczącym mężczyzną, zatrzymała się w miejscu, gdzie jeszcze niedawno leżało ciało. Pseudosmok zeskoczył z gałęzi, sycząc niebezpiecznie i stanął finalnie tuż przed nią, jakby chcąc odgrodzić ją od natręta. Prychał przy tym w jego stronę ostrzegawczo. Dziewczyna jednak nie zwracała na to uwagi, najpierw sprawdzając podłoże nogą, a później nad nim przyklękając i dotykając rękoma ziemi. Teraz znacznie bardziej widoczne były przedmioty, które miała przywieszone przy pasie i komuś, kto znał się na ludzkiej anatomii, z pewnością nie umknęłoby kilka drobnych kostek, które bez wątpienia pochodziły z ludzkiego szkieletu. Meira westchnęła w końcu głośno ze zrezygnowaniem, masując grzbiet nosa i osunęła swoje cztery litery ponownie na ziemię. Była wyraźnie czymś strapiona.
        – Mam dość, przestań już... Meira, takie imię noszę – zaczęła rozdrażniona, rozmasowując sobie czoło. Mogła przedstawić się inaczej, tak jak mieli w zwyczaju nazywać ją wieśniacy, tytułami odziedziczonymi po prababce, ale nie zależało jej już na robieniu wrażenia. Miała tylko nadzieję na to, że mężczyzna przestanie się na niej skupiać, tak naciskać. Normalnie ból głowy pewnie minąłby za kilka lub kilkanaście minut, ale teraz był jakby podtrzymywany. Trąciła ręką swego gadziego towarzysza, wytrącając go z bojowej postawy. – Spokój, pokrako... „Tutaj”, hę? A gdzie indziej? Lubi pan zagarniać śmiecie pod czyiś ganek, co? Czemu tak dużo ludzi myśli, że jak przysypią ciało warstwą piachu, to będzie po problemie?
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

        Erremir nie należał do osób, które radziły sobie dobrze z odczytywanie głębszych słów czy emocji. Stąd też prawdopodobnie istniała między nim a Meirą linia nieporozumienia. W końcu nic o sobie nie wiedzieli, a wtedy z przodu były stawiane własne wartości, doświadczenia, jak i wszystko, co zostało przyswojone za młodu. Lustrował ją spokojnie, ale sam czuł na sobie co chwilę niekomfortowe spojrzenie. Zdawał sobie również sprawę, że Taya zaczyna się niecierpliwić. Wiedza jednak nie rozjaśniała mu umysłu. „Kobiety. Zrozum, czego oczekują. Własnej córki nie rozumiem, jak może być zazdrosna o ledwo napotkaną młódkę...”
Chciał głęboko westchnąć i rozmasować skronie, bo również udzielał mu się powoli ból głowy. Powstrzymał się przed tym czynem, jak i również zaprzestał wszystkich sztucznych i udawanych zachowań. Nigdy nie lubił stawiać aktów, po prostu próbował innego podejścia niż zazwyczaj do obcej mu osoby. Plus ku jego rozczarowaniu został szybko rozszyfrowany. Osoba, przedstawiająca się jako Meira dalej tolerowała całą tę sytuację, a przynajmniej jej większość.

        Wcześniejsze zachowanie młodej kobiety były jak najbardziej traktowane z brakiem zaufania. Nie wiedział o niej nic. Mogła również ukrywać lub osłabiać swoją aurę, ale im dłużej miał styczność z całą tą sytuacją, tym bardziej wątpił w takowe przypuszczenia. Nigdy nie patrzył na nikogo z góry, nie czuł się nikim specjalnym. On był zwykłym podróżnikiem z chaotyczną przeszłością, która nie dawała mu spokoju. Kimkolwiek była młoda dama, miała większy szacunek do życia niż on. Przynajmniej w sferze postępowania z ciałem. Momentalnie miał ochotę się wytłumaczyć, ale uznał, iż to niepotrzebne. Był przekonany, że nigdy nie widziała krajobrazu pobojowiska. Plus może i miała rację. Wojenny fach wyzuł z niego emocje związane z martwymi ciałami.
        - Może i masz rację. Życie, jakie prowadziłem dawno temu, nie miało miejsca na zajmowanie się każdym martwym ciałem, a to znowu weszło w nawyk. – Wzruszył ramionami, całkowicie akceptując słowa ledwo co poznanej kobiety. Nie był na tyle dumny, aby nie przyznać komuś racji. Zdawał sobie sprawę, że ona i on mieli odmienne spojrzenie na świat. W końcu był bogobójcą, a ona prowadziła swoje życie gdzieś w kartach historii. Grymas wykrzywił mu usta, a czoło się zmarszczyło. „Zły moment na wspominki” - skarcił siebie w głębi duszy, próbując uporządkować natłok myśli.

        Cały ten czas ignorował małego towarzysza, który był dla niego jak powietrze. Gdy miał go jednak przed sobą, opuściły go wszelkie wątpliwości. Gdy tylko dziewczyna na krótką chwilę spuściła wzrok z upadłego, ten spojrzenie skierował na kompana, który zachowywał się jakby miał być tarczą pomiędzy nim a nią. Kojarzył, iż musi to być pseudosmoczek. Było dane mu słyszeć o tych wytworach magii. Koniec końców, było to tylko zwierze.
W tym krótkim momencie, gdy dziewczyna nie patrzyła, wzrok irytującego go zwierzęcia spotkał się z jego własnym. Poczęstował go spojrzeniem pełnym dominacji, takim, które widziało wiele, wielokrotnie widziało śmierć i ciemną stronę świata. Zwierzęcy instynkt, który gdzieś w tym pseudosmoku musiał być, powinien on go uświadomić, że mierzy siły z istotą, która go wielokrotnie przewyższa. Miał nadzieję, że zostanie to zrozumiane jako „Zejdź mi z drogi i się nie wtrącaj”. Cokolwiek, aby tylko się uciszył. Słabo radził sobie ze zwierzętami, może dlatego też średniego przepadał za jazdą konną. Sprawa załatwiona, a przynajmniej tak mu się wydawało, gdy przerwał wymieniać się wzrokiem z malcem.

        - Przeproś Meirę – bez ostrzeżenia skierował słowa do córki, która była bardzo zaskoczona nagłą zmianą w głosie Erremira.
        - Nie jestem nic jej winna – prawie że prychnęła do niego z urazą w głosie. Zazwyczaj naprawdę była spokojna i ciężko było jej nie lubić, ale jak już coś ją ugryzło, było źle.
        - Już, natychmiast – podniósł wyraźnie głos, kierując w stronę młodej smoczycy również nieprzychylne spojrzenie.
        - Mówiłam, że tego nie zrobię i koniec tematu, tato. – Ciągle zero skruchy i przejęcia.
Nie minęło parę sekund, a młoda dziewczyna mogła być świadkiem, jak córka Emireya upada na kolana i zwija się na ziemi. Trzymając się za głowę z niewytłumaczonego powodu z grymasem mocnego strachu i bólu psychicznego. Z boku mogło się wydawać, że dzieje się jego córce coś okrutnego, ale prawda bardzo prosta. Łączyła ich więź, mocna więź. Mogli wzajemnie kontrolować ten kanał, kiedy chcą, aby na przykład druga osoba wiedziała co myślą, ale nie mogą kontrolować odbioru. Upadły po prostu potraktował córkę wspomnieniami. Graniczyły one z najczarniejszym koszmarem dla takiej niewinnej istoty jak ona. Gwałty, śmierć, los małych dzieci. Rzeczy, które nie powinny się dziać, a gdzieś się dzieją. Normalna osoba straciłaby zdrowe zmysły, dlatego sprawiło to Tayi tyle nieprzyjemności i bólu. Wiedziała ile wieków żył jej przybrany ojciec, a towarzysząc mu w podróży, zdała sobie również sprawę, jakie ciężkie brzemię nosi głęboko w duszy. W tym wszystkim bardziej przerażało ją, jak ojciec z tym żyje. Szanowała go z tego powodu jak prawdziwego ojca, bo w tym całym szaleństwie potrafiła znaleźć przy nim czułość i opiekuńczość. Jak i wiedziała, że odbierał życie w ostateczności. W zaistniałej sytuacji najwidoczniej nie było innego wyjścia, aby pomóc nieznajomej.
Odetchnęła z ulgą, kiedy wspomnienia upadłego przestały napływać do głowy niczym bolesny strumień.
        - Wybacz mi, Meira, moje zachowanie, ojciec jest dla mnie wszystkim, co mam i pod wypływem chwili mogłam cię urazić. Przepraszam. – Klęczała w wysokiej trawie w pozycji wyrażającej skruchę. Spojrzenie wbite w ziemię, ale mimo wszystko była na tyle dumna, aby czuć dyskomfort. Wiedziała, że ojciec nie odpuści.
        - Lepiej. Nie zrobiłem jej żadnej krzywdy, byłoby ciężko to wytłumaczyć – dodał, wyprzedzając jakiekolwiek pytania. Jednocześnie była to sugestia, aby nie drążyć tematu. Nie było to miejsce ani najodpowiedniejszy moment na lepsze poznawanie się.

        Były król upadłych ścisnął dłoń, na której jeszcze były ślady krwi, a po chwili otworzył. Na dłoni leżała mała buteleczka, nie większa niż serdeczny palec. Była ona barwy jasnego błękitu, wypełniona kryształowym, rzadkim płynem, który kołysał się w niej niespokojnie. Nie był to żaden mocny lek, ale specyfik działający praktycznie w chwili, gdy tylko się go wypiło. Była to mieszanka ziół, paru inny składników, jak i krwi samego upadłego w znikomej ilości. Buteleczka z jego niewielkich zapasów. Dawno nie uzupełniał swoich specyfików, więc w niedługim czasie zamierzał coś z tym zrobić. Tymczasem wyraźnie pokazał zawartość dłoni Meirze i rzucił buteleczkę w powietrze. Nie było ważne czy ją złapie, czy spadnie na ziemię. Nie miała o co się rozbić.
        - Wypij, poczujesz się po tym o wiele lepiej i może mi po tym wytłumaczysz, czemu pozwoliłaś się zajść. Nie jesteś zwykłą wieśniaczką. – Wbrew pozorom, zauważył przedmioty, które rozpoznał bardzo szybko.
        - Zdradza cię twoja aura i w sumie nie tylko ona, Meira. – Miał łagodny wyraz twarzy, a pytania były według niego na rzeczy. Należały mu się jakieś wyjaśnienia, zwłaszcza że na jego zaufanie musiała sobie jeszcze długo zapracować. Następne dolegające mu przyzwyczajenie z przeszłości. Była w tym momencie traktowana na równi z nim samym, więc głos upadłego był wypełniony jedynie spokojem i lekkim machnięciem łagodności.
Awatar użytkownika
Meira
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Meira »

        Przytaknęła mu, nie spodziewając się tak naprawdę innej odpowiedzi. Miała już styczność z ludźmi, którzy zajmowali się wojaczką, a takie wrażenie mężczyzna sprawiał, i za którymi podążało widmo wojennej przeszłości, dosłownie i w przenośni. Ona sama była nim w pewnym sensie dotknięta. Klątwa na niej spoczywająca była wynikiem okrucieństwa jej przodków. Łowców, którzy z nieopisaną radością upajali się swymi polowaniami. Drapieżców, którym wyrwano kły i pozbawiono pazurów. Kiedyś, podjudzana przez brata, Meira zwykła myśleć, że właśnie taka była ich prawdziwa natura, ale kiedy została sama z prababką, ta skutecznie wybiła jej to z głowy. Nie miała zamiaru dłużej rozprawiać o truchle. Postanowiła, że wróci tu później, odprawi rytuał, upewni się, że duch nie będzie się błąkał po świecie, ani tym bardziej nie podąży za swoim oprawcą. Ostatecznie nie było to takim złym rozwiązaniem, skoro nie musiała dotykać ciała. Połowa roboty była za nią.

        Grymas Meiry pogłębił się jednak, gdy tylko wyczuła, że z pseudosmokiem coś się dzieje. „Wielki, zły i groźny!”, zdawał się krzyczeć jego maleńki umysł, gdy gad wycofał się za dziewczynę i wdrapał na jej plecy, wychylając główkę zza jej ramienia. Jej dłoń przycisnęła ją do policzka, okazując mu, że znalazł w swojej towarzyszce oparcie. Być może przybysz na tę chwilę uciszył stworzenie, jednak z pewnością całkiem je do siebie zniechęcił, a i uraził tym Meirę, która była połączona z małym smokiem więzią, być może nieco podobną do tej, która łączyła mężczyznę z córką.

        Nie obchodziło jej tak naprawdę czy dostanie jakiekolwiek przeprosiny. Meira nie zamierzała nikogo zmuszać do lubienia jej ani tym bardziej narzucać swej woli. Poprzednia konwersacja z perspektywy czasu pewnie przyprawiłaby ją o salwy śmiechu w przyszłości.
        - Nie trze... - chciała zaprotestować, ale wtedy zdarzyło się coś, czego się nie spodziewała. Nie wiedziała, co dokładnie zaszło, ale kiedy uderzyła ją fala emocji, które wstrząsnęły nieznajomą, wiedziała, że działo się coś, co miejsca mieć nie powinno. Obróciła się całkiem napięta w ich stronę, drżąc z odczuwanych przez nią emocji. Nie chciała tych przeprosin, wymuszonych z jej perspektywy całą gamą mało pozytywnych uczuć. Być może gdyby trwało to chwile dłużej, Meira wybuchłaby w złości. Na jej twarzy odmalowywała się cała wzgarda wobec tego, co przed chwilą zaszło. Nigdy nie kształciła się w ukrywaniu emocji, nigdy nie musiała tego robić, żyła szczerze, toteż większość tego, co odczuwała, było niezwykle widoczne na jej licu. Nawet wtedy, gdy próbowała to jakoś zamaskować. Nie odezwała się, gdy Emirey zapewnił, że nie zrobił dziewczynie krzywdy. Prawdą było, iż nie rozumiała tego, co właściwie między nimi zaszło, ale skutki zdecydowanie jej się nie podobały. Narastał w niej konflikt między ciekawością wobec obcych a niezadowoleniem z zaistniałej sytuacji, które jakby powtarzało za pseudosmokiem: „zostaw ich, chodźmy stąd.”

        Kiedy więc rzucił w jej stronę małym przedmiotem, nawet nie pofatygowała się, by spróbować go złapać. Wylądował on gdzieś obok niej. Wyszukała go dłonią w trawie dopiero po następnych słowach mężczyzny. Obróciła kilkakrotnie w dłoniach, wyraźnie starając się poznać jego fakturę opuszkami palców. Chociaż dzięki magicznemu kamieniowi, który zawsze miała przy sobie, potrafiła ogarnąć najbliższą przestrzeń, można by powiedzieć, że odbierała jedynie kształty, kontury. Nic ponadto. Dopiero gdy wstrząsnęła przedmiotem przy uchu, była pewna, że buteleczka jest pełna. Smoczek spróbował wytrącić ją z jej ręki, ale Meira pstryknęła go po pyszczku karcąco. Przez chwilę głęboko się nad czymś zastanawiała, ale nie otworzyła jej, ani widocznie nie miała takiego zamiaru. Westchnęła głośno i podniosła się z ziemi. Obróciła buteleczkę w dłoni raz jeszcze, po czym odrzuciła ją mężczyźnie.
        - Dziękuje, ale wytrzymam – powiedziała. Nie do końca chciała zaufać mu po tym, jak zachował się wobec jej małego towarzysza, czy własnej córki. Poznanie historii buteleczki nie stanowiłoby problemu w normalnych okolicznościach, ale uznała, iż obecnie nie ma sensu się bardziej przeciążać. Cokolwiek więc znajdowało się w środku, trafiło z powrotem do właściciela. Być może przysłuży się komuś zajmującemu się wojaczką bardziej niż jej. Sama natomiast uważała, że uciekanie przed dyskomfortem za pomocą obcych specyfików jej nie pomoże, a dopiero czas sprawi, że przyzwyczai się i wyjdzie z tego nieco odporniejsza. Przez chwilę znowu milczała, jakby ważąc swoje następne słowa. - Myślę, że oni również zasługują na przeprosiny. Nie, nie pochodzę z żadnej z okolicznych wiosek, jeśli o to chodzi. Wasz woźnica ostrzegał, żeby nie zapuszczać się zbyt głęboko w las, prawda? Oni zwykle unikają tych terenów, więc nikogo się nie spodziewałam, ale ten był widać jakiś inny... - odpowiedziała, w międzyczasie ostrożnie wyszukując stopami sztyletu i jak gdyby nigdy nic zaraz po niego sięgając. Później wróciła w miejsce spoczynku ciała i wbiła ostrze głęboko w ziemię, żeby łatwiej jej było je odnaleźć, gdy wróci tu ponownie. Wykonała to dosyć pośpiesznie, tak jakby chciała ograniczyć swoją styczność z tym przedmiotem do niezbędnego minimum. Oparła ręce na biodrach z wyraźną ulgą, ale zaraz zarumieniła się i ukryła twarz w dłoniach.
        - P... Przepraszam, że podglądałam – powiedziała speszona, gdy doszło do niej, że sama zdradziła się poprzednimi słowami. - Byłam ciekawa kto tak ś... Też macie nietypowe aury! Przez te tereny podróżuje wiele ciekawych ludzi, ale... - urwała niepewna czy mówić dalej, ciągle przy tym zakrywając sobie twarz rękoma. Miała wrażenie, że cokolwiek by obecnie nie powiedziała, byłoby niewłaściwe. Gad, który wciąż wystawał zza ramienia Meiry, zdziwiony zmianą jej nastawienia, trącił ją łbem, wydając z siebie krótki, gardłowy pomruk.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

        Nie musiało się nikomu podobać jego zachowanie. Robił to, co uważał za odpowiednie w danym momencie, a zazwyczaj zawsze było drugie znaczenie do takich sytuacji. Stąd nie czuł się urażony czy przejęty reakcjami świeżo napotkanej osoby. Nie znali się, a sam fakt, iż Taya przyjęła wszystko z pokorą, świadczyło, iż wiedziała więcej niż Meira. Smoczyca nie czuła urazy o to nieprzyjemne potraktowanie, wręcz się cieszyła troską. Co prawda pokazywaną w dosyć nietypowy sposób, ale potrafiła ujrzeć w akcjach Erremira więcej niż inni.
        Upadły obserwował ludzką kobietę oraz jej towarzysza z umiarkowaną ciekawością, wcale nie próbując uciekać od jej spojrzenie, pełnego wzgardy do tego, co ujrzała. Świadomość tego, co uczynił własnej córce była, ale zawsze sięgał po niekonwencjonalne środki. On sam w sobie nie był typową osobą, stąd też nie czuł żadnego konfliktu wewnętrznego po tym, co uczynił. Nie było mu szkoda smoczka czy Tayi. Jedno i drugie powinno wyciągnąć z tego pewną naukę. Taya wyciągnęła, bo po prostu go znała na tyle, smoczek najwyraźniej i właścicielka poczuli się urażeni, a ten pierwszy zwłaszcza przestraszony. „Bycie młodym pozwalało na beztroskę, ale co byście zrobili, jakby ktoś taki jak ja stanął przed wami i po prostu was zabił. Nie każda silna osoba ma kręgosłup moralny, ktoś kiedyś bez skrupułów pozbawi was życia. Musicie się nauczyć szacunku, bo jednak siła znaczy wiele w tym świecie”, przeszło mu przez myśl, pozwalają sobie cicho odetchnąć. Dawało to wrażenie, jakby wypełniała go rezygnacja lub zniecierpliwienie. Gdy otworzył oczy, całkiem przez przypadek znów spojrzenia upadłego i towarzysza młodej kobiety się spotkały. Tym razem były to oczy osoby zmęczonej, pełne smutku, które widziały i przeżyły śmierć wielokrotnie. Była to jednak słabość na parę sekund, on sam nie był tego świadomy. Mały gad powinien to zauważyć, Meira już niekoniecznie. Zależy jak bardzo skupiała się na szczegółach, które ją otaczały.
Pierzasty rzecz jasna powiązał już dawno fakty, że dziewczyna próbowała ich obserwować. Co prawda nie był pewny, w jaki sposób to przebiegało, ale podświadomie czuł mocną więź pomiędzy tą dwóją przed nim. Uśmiechnął się pod nosem, widząc jak młódka podejmuje próbę wyjaśnień, kopiąc pod sobą coraz głębszy dołek. Rozpogodziło to jego myśli i przez krótką chwilę pozwoliło zapomnieć o tym, co męczyło go. Niewinność Meiry sprawiała, że mocno przypominała mu Tayę. Córka może i w tym momencie wydawała się strasznie nieprzyjazna, jednak zazwyczaj była tym samym typem co Meira.

        Emirey nie był jednak w stanie odpowiedzieć na słowa coraz bardziej zawstydzonej dziewczyny. Gdy ona starała się wytłumaczyć, upadły bez żadnego wytłumaczenia ruszył w jej stronę. Stali na tyle blisko, że nie mogła uniknąć jego osoby. Nie miała szans na unik czy cokolwiek. Nie zdążyłaby zareagować.
        Wszystko się wyjaśniło dopiero gdy upadły zamiast zaatakować Meirę, gwałtownie zaparł się nogami w ziemi, robiąc przez to ślady jak po ślizgu. Zapach świeżej ziemi i krwi wypełnił powietrze. Wszystko trwało nie dłużej niż mrugnięcie okiem. Były król trzymał przed sobą dłonie złożone razem, które były przebite jakimś zaklęciem, zostawiając na obu dziury wielkości złotej monety. Otoczenie nagle wypełniło mnóstwo nieprzyjemnych aur, spomiędzy drzew wyłaniało się coraz więcej i więcej nieznajomych w kapturach, a do tego uzbrojonych. Upadły stał w bezruchu, czując jak ból rozchodzi się po całym ciele. Dopiero po paru sekundach zauważył wystające mu z klatki piersiowej ostrze, dokładnie z miejsca gdzie znajduje się serce. Wypluł z ust sporą ilość krwi, krztusząc własnym osoczem. Nawet mimo zamkniętych ust, kącikami spływała krew. „Zwykłe ostrze nie byłoby w stanie nawet mnie zranić, oni są niebez...” - tracił świadomość.

        Chudy, zakapturzony mężczyzna wyciągnął z ciała upadłego ostrze jednym, szybkim ruchem, aby po chwili wbić je zaraz obok, ponownie przebijając organ.
        - Twoja aura jest niebezpieczna, ale nawet ty nie jesteś w stanie przeżyć ataku z zaskoczenia. Nie jestem typem polegającym na szybkości, ale na sile. Jestem twoją słabością. – Mężczyzna oblizał usta, zaśmiał się histerycznie, ponownie wyciągając ostrze z ciała Erremira. On zaś bezwładnie upadł na ziemię. Ostrze wielokrotnie wchodził i opuszczało ciało wojaka, wydając przy tym nieprzyjemny dźwięk. Napastnik wykonywał to niczym fanatyczny sadysta, nie mogąc się nacieszyć dostatecznie swoim czynem.
Taya nie wiedziała, co się dzieje, ale ten widok mroził jej krew w żyłach. Czuła się bezradna, bo nie była przyzwyczajona do takich scen przemocy. Ojciec zawsze trzymał ją z daleka, gdy musiał wykonywać "brudną robotę", więc nie wiedziała, jak wygląda rzeczywistość w takich sytuacjach. Czuła jak oczy wypełniają się jej łzami. „Weź Meirę i uciekajcie w stronę woźnicy, zostawcie mnie” - poczuła jak napływają do niej myśli Erremira, która ostatkami sił mimo bólu i zbliżającej się śmierci, pamiętał o nich. „Nie, nawet tak nie myśl! Ja… ja...”. „Obiecałem twojej matce, że będę cię bronił nawet kosztem własnego życia. Mój ród, nigdy nie łamie danego słowa”
Taya czuła się wewnętrznie targana emocjami. W końcu zapłakana chwyciła Meire za rękę i pociągnęła za sobą.
        - Musimy uciekać, tutaj jest niebezpiecznie. Tato prosił... – Nie czekając na reakcję młodej kobiety zaczęła biec razem z nią, miała nadzieję, że ta zrozumie powagę sytuacji, w której się znajdują.
Nikt nie ruszył za ich dwójką, co świadczyło, że zakapturzone postacie mają jakiś interes głównie do upadłego. Nie zajęło im wiele czas dobiegnięcie do wozu, przy którym gwizdał wesoło chłop, gryzący z niedowierzaniem złotą monetę od czasu do czasu. Zauważając Tayę, uśmiechnął się szeroko.
        - Czyżbyśmy wracali w dalszą drogę, córko mojego dobrodzieja? - Jego wyraz twarzy zmienił się, gdy zauważył rozpłakaną dziewczynę, a drugiej w ogóle nie kojarzył.
        - Szybko, ruszaj, proszę – załkała córka upadłego. Nie obchodziło ją, co o niej pomyślą. Właśnie straciła ojca, a przynajmniej jej się tak wydawało…
Woźnica poczekał, aż obie młódki wejdą na wóz i popędził konie. Brak mężczyzny był złym omenem w tej sytuacji, a nawet bardzo złym.
        - Mówiłem idiocie, aby nie zapuszczał się w las, cholera – warknął pod nosem.
Awatar użytkownika
Meira
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Meira »

        Z początku, nie wiedząc, co chce uczynić przybysz, Meira cofnęła jedną nogę do tyłu. Smoczek pochylił się jednak do przodu ostrzegawczo. Tak bliska obecność jego towarzyszki dodawała mu nieco odwagi, ale nawet pomimo niej nie wyszczerzył swych kłów w stronę mężczyzny. Zaraz zastrzygł uszami i poczęła się rozglądać, wytrącając dziewczynę ze skupienia na Emireyu. Zalała ją fala nieprzyjemnych doznań, pochodzących od wielu nowo przybyłych postaci. Mimowolnie zaczęła drżeć. Poczuła się zagubiona, nie wiedząc, co tak naprawdę ma uczynić. Meira widziała wiele rzeczy w swoich wizjach, w tym również tych mniej przyjemnych. Jednakże wiedza nie mogła w tym przypadku wygrać doświadczeniem, którego młodej wiedźmie brakowało. To był pierwszy raz, gdy poczuła na swojej skórze drobne, ciepłe kropelki. Pierwszy raz, gdy powietrze tak bardzo przesyciło się wonią krwi. Stała nieruchomo, nieznacznie się trzęsąc i mając wrażenie, że dudniące serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Nie chciała uwierzyć w to, co właśnie się działo. Nie bała się śmierci, gdyż ta była w jej oczach jedynie kolejnym etapem egzystencji, ale jednocześnie niespieszno było jej żegnać się z życiem. Drobne palce dotknęły miejsca na ramieniu, gdzie wylądował wcześniej płyn, rozcierając nieco malutkie plamki. Później powędrowały do ust, rozwiewając wszelkie wątpliwości młódki. Meira wiedziała, że taki posmak może mieć jedynie krew i przerażało ją to niemiłosiernie. Mało tego, po jej skosztowaniu poczuła dziwny zastrzyk energii, która sprawiła, że choć poczuła się lepiej, to także uderzyła jej do głowy, oszołamiając dodatkowo. Smoczek, przylegając do dziewczyny, syczał na postacie wokół, próbując je odstraszyć, sam jakby nie wiedząc, co ma robić. Wydawało się, że jej zagubienie udzieliło się i jemu. Przybysze jednak wydawali się w ogóle nimi nie przejmować.

        W stanie, w jakim była, Meira w ogóle nie zwróciła uwagi na to, co działo się wokół. Nie zareagowała na szarpnięcie ręki, gdy Taya pociągnęła ją za sobą. W żadnym wypadku nie próbowała się też wyrywać. Była myślami zupełnie gdzie indziej, próbując zaprzeczyć temu, co przed chwilą miało miejsce. Powłóczyła za dziewczyną nogami na ślepo. Pseudosmok początkowo nie był zadowolony z takiego obrotu spraw, ale nawet on był w stanie zrozumieć, że Taya ucieka, z czym jego instynkt zgadzał się w zupełności. Tak też niechętnie podążył za nimi, obserwując bacznie tę, która wlokła za sobą jego towarzyszkę na wypadek, gdyby spróbowała coś wywinąć. Czasem przystawał na chwilę, zerkając do tyłu i wydając z siebie nieprzyjemne prychnięcia. Gdy obie dziewczyny znalazły się na trakcie, pozostał w cieniu drzew, ukrywając się przed wzrokiem wieśniaka. Ten na szczęście bądź i nieszczęście, zdawał się nie skojarzyć Meiry. Ona jednak, gdyby była w stanie, od razu zaprotestowałaby przed wsadzeniem jej na powóz. Nieznajome konie bowiem już zaczęły się niepokoić, nerwowo stąpając z kopyta na kopyto. W niewiedzy wieśniaka nie było jednak nic dziwnego, gdyż większość z podobnych mu nie zapuszczała się na samotne wzgórze, przeklętą ziemie, gdzie mieszkały wiedźmy. Ludzie ci mieli w zwyczaju wiązać obraz mieszkanki tego miejsca raczej z jej prababką, pomarszczoną staruchą, a nie młodą dziewczyną. Tych, którzy jednak odważyli się poznać owe enigmatyczne wiedźmy, nie bacząc na gadania reszty wieśniaków i co jakiś czas udawali się na wzgórze, łatwo można było policzyć na palcach u jednej ręki. Głównie właśnie dzięki tej garstce trafiali do niej zwykle przypadkowi podróżnicy, zaciekawieni historią o wieszczce przepowiadającej przyszłość.

        Niestety, kiedy Meira zaczęła dochodzić do siebie i brać pod uwagę otoczenie, poczuła, jak o jej skórę obija się przemykające powietrze. Dopiero chwilę później zrozumiała, że to odczucie tak naprawdę świadczy o tym, że są w ruchu. Nie potrafiła powiedzieć, jak daleko odjechali, ale natychmiastowo wyczuła dwie podążające za nimi aury, które mroziły jej krew w żyłach. Wcześniej ich nie wyczuła, więc możliwe, że potrafili je jakoś wytłumić, ale teraz były one wyraźne. Być może dziwaczni napastnicy postanowili pozbyć się świadków swego okrucieństwa i uznali, że nie trzeba się już ukrywać.
        - D...dlaczego uciekamy?! Musimy mu jakoś po... – uniosła nagle głos, jednocześnie podnosząc się lekko z siana, ale nie udało jej się skończyć wypowiedzi.
        - Co do...?! - zajęczał woźnica, kiedy konie i tak już niespokojne z powodu klątwy, która ciążyła na dziewczynie, słysząc jej krzyk spłoszyły się. Wóz niebezpiecznie się zachwiał, sprawiając, że Meira straciła równowagę i wypadła na pobocze traktu, a następnie przeturlała się kawałek. Z ledwością się podniosła, cała odrapana i posiniaczona, ale szczęśliwie niepołamana. Zachwiało nią mocno, ale adrenalina zaczynała robić swoje, dodając jej pewnego animuszu. Ku jej niezadowoleniu, cała skromna zawartość jej torby rozsypała się po drodze. Nie była ona co prawda imponująca, ledwie niewielki nożyk, którym podcinała zioła i grzyby, cztery kawałki podłużnego materiału z przywiązanymi do nich drobnymi odpryskami czegoś, co przypominało kopyta oraz przepiórcze jaja, które zebrała jakiś czas temu. Łatwo można się było domyśleć, że z tych ostatnich niewiele zostało. Woźnica stanął kawałek dalej, zatrzymując wóz nieco w poprzek drogi.

        - Cóż za czorta mi panienka sprowadziła? - zwrócił się do Tayi wieśniak, uspokajając konie. Sam wyraźnie wydawał się zaskoczony ich zachowaniem, a kiedy z powrotem spojrzał w stronę Meiry, dostrzegł sporą, zieloną jaszczurkę. Smoczek starał się wesprzeć dziewczynę najlepiej, jak tylko potrafił, liżąc niektóre z jej ran. Szepnęła coś do niego, po czym stworzenie zebrało leżące na ziemi kawałki materiału i przyniosło je, kładąc na jej dłoni. Pośpiesznie starała się ona zawiązać grzechotki na kostkach i nadgarstkach, a kiedy już to zrobiła, poczęła rytmicznie nimi potrząsać i nucić jednostajny ton, jakby wprowadzając się w trans.
        - Toż to jakiś diabelski pomiot, zwodzi nas wyglądem! Mówię panience, ruszajmy, nim rzuci na nas jakiś urok! Patrzy panienka na konie, też się boją! - biadolił niespokojnie, widząc jej dziwaczne zachowanie i szykując się do odjazdu. Nie rozpoznał Meiry od razu, ale pochodząc z tych terenów, znał opowieści o wiedźmach ze wzgórza, które omijane było nawet przez zwierzęta. Jego mały, ksenofobiczny móżdżek szybko zaczął więc łączyć fakty.

        W końcu na trakcie pojawiła się dwójka postaci w kapturach. Przystanęły na chwilę, wymieniając się kilkoma zdaniami i tylko jedna z nich ruszyła do przodu. Widocznie byli na tyle pewni siebie, iż uznali, że do zajęcia się dwójką kobiet i prostym wieśniakiem wystarczy jedynie jedna osoba. Nie śpieszyło im się nawet. Meira zaraz stanęła prosto, wciąż jednak dało się słyszeć ciche grzechotanie, znak, że nadgarstki i kostki pozostawały w nieznacznym ruchu. Wciąż też nuciła dziwaczny ton. Gdyby się jednak przyjrzeć dokładniej, dostrzec można było, że jej ciało w głównej mierze odwzorowywało ruchy stojącej w oddali postaci. Dziewczyna zdecydowała w swojej desperacji użyć czegoś, co dla jej krewniaków pozostawało w sferze zakazanych rytuałów. Chociaż sama nie powinna była nigdy sięgać po ofensywną magię, to jednak jej przodkowie i taką się parali, pozostawiając swoją spuściznę potomkom. Znała teorię i gdyby nie ograniczająca klątwa, zapewne jej umiejętności byłyby na innym poziomie. Teraz jednak miała okazję użyć jednego z tych rytuałów, nie do końca wiedząc, na co się pisze. Mimo tego, nawet jeśli sama by na tym ucierpiała, miała nadzieję dać chociaż trochę przewagi pozostałej dwójce. Wiedziała jednak, że całe to przedsięwzięcie można było bardzo łatwo przerwać. Gdyby stojący nieruchomo mężczyzna postanowił się ruszyć, nagle zmieniając pozycję, tak jak uczynił to jego towarzysz, zmierzając w ich stronę, cały rytuał wziąłby w łeb. Nikła więź dusz, którą udało się nawiązać Meirze była niezwykle łatwa do zerwania z powodu braku jej praktycznego doświadczenia. Sama więc nie wiedziała, czy wszystko wyjdzie tak, jak powinno. Mężczyzna w kapturze znajdował się już niedaleko, ale Meira wciąż czekała na odpowiedni moment, wiedząc, że nie może zakończyć czynności zbyt wcześnie, bo i to mogło zaważyć na powodzeniu, a taki przerwany rytuał nie ważne, jakiej wagi by nie miał, mógł narobić problemów.

        W pewnym momencie dłonie Meiry uniosły się ponad jej głowę. Wyglądało to tak, jak gdyby trzymała w nich jakąś rękojeść. Zaraz potem opadły energicznie na jej uda, jakby to, co znajdowało się w jej rękach, miało się wbić głęboko w nogi. Do tego momentu tak naprawdę nie widziała, czy jej się powiedzie. Okolice przeszył jednak krzyk zakapturzonej postaci, stojącej w oddali, któremu zawtórował wręcz nieludzki jęk Meiry. Postać opadła na ziemię, łapiąc się za nogi. Dziewczyna uczyniła podobnie, zamroczona bólem, jakiego nigdy dotąd nie doznała, niemalże tracąc przytomność. Świadczył on jednak o tym, że jej rytuał zadziałał, a więc mężczyzna nie powinien przez najbliższy czas móc używać nóg, pomimo faktu, że fizycznie pozostawał nietknięty. Dopiero teraz odczuła całe zmęczenie, ponownie tracąc kontakt z rzeczywistością z powodu efektów, jakie przyniosła ze sobą jej decyzja.
        „Nigdy więcej, nigdy więcej”, powtarzała w myślach ostatkami sił, zaciskając zęby z bólu. Spanikowany pseudosmok skakał wokół niej, prychając groźnie w stronę kogokolwiek, kto miałby ochotę zbliżyć się do Meiry. Bez wahania rzuciłby się na każdego, kto podszedłby zbyt blisko.

        Wieśniak, który do tej pory obserwował z niepokojem całą sytuację, teraz niemalże zmoczył się ze strachu. Nie miał zamiaru dłużej się przyglądać i chciał wykorzystać zaskoczenie, jakie ogarnęło zmierzającą w ich stronę zakapturzoną postać, sprawiając, iż zatrzymała się i obróciła w stronę krzyczącego z bólu towarzysza.
        - Zostawmy przeklętą dziewkę i uciekajmy! - rzucił roztrzęsiony w stronę Tayi. Wydawało się, że chociaż odnosił się do Meiry ze strachem i pogardą, to przybysze z lasu przerazili go znacznie bardziej.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

Czas spowolnił. Wszystko wydawało się w jej oczach takie nierealne niczym w koszmarze. Dosłownie chwilę temu widziała żywego ojca. Jego spokojne oczy, poruszające się usta i w ogóle wszystko. Czuła jak coś mocno wgryza się w jej podświadomość. Nie mogła z myśli wyrzucić obrazka, w którym ostrze zakapturzonej postaci wielokrotnie wchodzi i wychodzi z ciała upadłego. Im częściej powtarzała sobie ten obraz w głowie, tym bardziej czuła się bezradna i zagubiona. Był to pierwszy raz, kiedy czuła taką przytłaczającą samotność spowodowaną świadomością, że go już nie ma. Wiedziała o nim więcej niż ktokolwiek inny z tego świata. Była jedynym świadkiem jego czynów, upadków i dokonań. W jej oczach był wspaniałym ojcem. Był. Oparła się ściankę wozu, kuląc się i przygarniając mocno nogi do siebie. Objęła drżąca kolana. Nic do niej nie docierało. Zamknęła się w swoim małym świecie cierpienia i straty. Czuła się, jakby jej samej odebrali życie. „Erremir, co byś teraz zrobił? Czemu ciebie tu teraz nie ma, obiecałeś mi pokazać tyle rzeczy”. Cała sytuacja rozwijała w niespodziewanym kierunku, ale smoczyca nie była świadoma jak bardzo poważna była. Dopiero gdy poczuła się boleśnie wyszarpana z wozu za włosy, dotarło do niej, że to wszystko prawda.
- To tylko zły sen – wymamrotała, powoli wstając z błota, w którym wylądowała dzięki drugiemu mężczyźnie.
- Co tam mamroczesz dziecko? - Głos nieznajomego był przesiąknięty chłodem, który swoją nienaturalnością sprawiał dreszcze.
- To tylko zły sen… - powtórzyła, walcząc z nieuniknioną rzeczywistością.
Mężczyzna zmrużył oczy pod kapturem, najwidoczniej słabo sobie radząc z młodym pokoleniem.
- Głupia, twój wojak nie żyje, ale się nie bój. Niedługo do niego dołączysz. – Podszedł do niej dwoma szybkimi krokami i poczuła mocne pieczenie na policzku.
Strużka krwi pociekła jej z kącika ust, a ślad po uderzeniu na policzku jeszcze długo pozostawał wyraźny. Spojrzała odważniej pierwszy raz na oprawcę, nie pokazując żadnego strachu. Zakapturzony zadrżał ze złości.
- Znaj swoje miejsce, młódko – wywrzeszczał, a ona poczuła o wiele silniejsze uderzenie w ten sam policzek. Wyraźny smak osocza rozniósł się w ustach, a ona nie mogła odnaleźć sił, aby się przeciwstawić. W międzyczasie woźnica wziął nogi za pas i skorzystał z sytuacji, zostawiając zamieszanie za sobą.
- To nie ma nic wspólnego ze mną, wybacz panienko, ale jestem bezsilny – krzyknął z oddali, wierząc, że to świadczy o prawości jego działań.
Błądząc wzrokiem, zauważyła cierpiącą Meirę. Nie była świadkiem jej rytuału, więc nie wiedziała, co się dzieje. Była pewna, że to przybysze zrobili jej krzywdę.
- Meira – wydusiła z siebie, próbując wyciągnąć w jej stronę rękę, ale poczuła tylko ból w przedramieniu, gdy wulgarny mężczyzna odpowiedzialny za policzek, wdeptywał je w ziemię. Najwyraźniej bardzo mocno podziałało na niego wcześniejsze spojrzenie smoczycy. „Erremir, Erremir, Erremir… ERREMIR”, krzyczała w myślach, próbując oszukać samą siebie, że zaraz magicznie się zjawi martwy i im pomoże. Schowała twarz w trawie, nie mogąc się powstrzymać od płaczu. Rzeczywistość ją przytłaczała, wszystko stało się zbyt nagle. Tymczasem w sporej odległości od nich w lesie…

- Szefie, co zrobimy z tym trupem? Chłopacy dorwali dziewki, chociaż jedna z nich użyła dziwnej magii.
- Co oni, dali się poturbować jakiejś dziewce? A to żałosne – roześmiał się rześko, wyciągając zza pasa kawał szmaty i ocierając zakrwawione ostrze. - Nie rozumiem, jego aura wydawała się o wiele silniejsza niż on sam. Cóż, słaby powinni leżeć pod ziemią – westchnął, czując niedosyt. Popatrzył raz jeszcze na zabitego mężczyznę, który stanął w obronie młódki, którą mieli zabić albo złapać żywą.
- Biedak był w złym miejscu o złej porze, bohatera mu się zachciało zgrywać – skrzywił się i splunął na twarz Erremira, który leżał w plamie własnej krwi.
„Czy to na pewno czas, abyś leżał tutaj? Powstań mój synu, bo to nie jest jeszcze czas twojego spoczynku. Jesteś jednym z prawdziwych upadłych naszego świata. W twoich żyłach płynie dziedzictwo Asghreyów. Bądź dumny z tego, kim jesteś i dopełnij złożonej obietnicy”, niewyraźny głos Thomasa, ojca Erremira, wypełnił niewyraźnie jego podświadomość.
„Erremir, bądź silny moje dziecko. Zawsze byliśmy świadkami twoich dokonań, cierpienia. Nie odbieraj sobie szansy na nowe życie, nie skazuj siebie na śmierć za przeszłość, która nie wróci” - tym razem głos należał do matki upadłego. Nigdy nie zapomniałby tego ciepłego, wypełnionego miłością głosu. „Powstań dziedzicu Asghreyów!!! Duma, odwaga, miłość!” Oba głosy nałożyły się na siebie, rozjaśniając mu umysł. „DUMA! ODWAGA! MIŁOŚĆ!”
Chór głosów rozbrzmiał mu w głowie, nakładając się na wołania córki, które wreszcie do niego dotarły. Poczuł jakby uderzył go piorun, wypełniając go energią. Magiczna, jasna poświata poczęła się tworzyć wokół, jakby mogła się wydawać, martwego upadłego. Wprawiło to wszystko obecnych w stan wysokiej ostrożności.
- Szefie… on żyje – wymamrotał niepewnie jeden z podwładnych, cofając się. Był prostym człowiekiem, ale na jego oczach, martwe ciało zaczęło wstawać z ziemi, ociekając krwią.
Erremir ledwo stał na nogach, ilość odniesionych ran i straconej krwi była zbyt poważna, aby był teraz w formie na cokolwiek. Wyglądał, jakby powstał z martwych, przynajmniej dla tych, którzy nie mogli przepuścić w myślach całej sytuacji. Nikt nie uciekał, ale też nikt nie miał zamiaru walczyć z czarną magią. Każdy się obawiał, co miało oznaczać powstanie zwłok, chociaż on wcale zwłokami nie był. W końcu zakapturzona postać, do której wszyscy zwracali się "szefie", zniecierpliwił się. Wykazywał się większą inteligencją od reszty, ale najwidoczniej był w gorącej wodzie kąpany.
- Idioci, on ledwo dycha. Zabiję go i drugi raz jak będzie trzeba – warknął do przestraszonych podwładnych i w mgnieniu oka, pojawił się raz jeszcze za plecami upadłego. Historia miała się właśnie powtórzyć, czuł już myślami opór ciała na ostrzu, ale tak się nie stało. Był świadkiem, jak ledwo żywy mężczyzna, złapał ostrze gołą dłonią, a on nie mógł wyrwać ostrza. „Co to za absurdalna siła, co jest do cholery?!” - bez żadnych efektów próbował wyrwać miecz z dłoni odwróconego do niego plecami upadłego.
- Nig… - wymamrotał coś pod nosem Emirey. – Nigdy nie lekceważcie więzi między ojcem a córką, BYDLAKI. – Potężne szarpnięcie przerzuciło lidera grupy zza pleców pierzastego. Przeleciał on nad jego głową i uderzył w najbliższe drzewo, łamiąc przy tym większość żeber.
Nikt nie odważył się podejść bliżej do dwójki. Aura upadłego do tej pory w miarę 'duszona' przez niego cały ten czas od spotkania Meiry uwolniła się niczym dziki pies na zdobycz. Emanacja wymieszała się ze Znamieniem Wygnańca, sprawiając, że wszyscy wokół czuli nieprzyjemną, chłodną aurę z przytłaczającą siłą. Nawet ci, którzy nie potrafili czytać aur, czuli chłód bijący od nieznajomego w ten ciepły dzień.
Energia magiczna uwolniła się z ciała upadłego gwałtownie, powodując sporej wielkości falę uderzeniową. Wielu zwaliło z nóg, inni stali patrząc z niedowierzaniem na czarnoskrzydłą postać, skąpaną się w magicznej energii, która doprowadzała jego ciało do ładu.
- Potwór, jesteś potworem. Czart! - wykrzyczał lider bandy, a Erremir zaczął podążać w jego kierunku. Chwycił swojego niedoszłego zabójcę za szyję i podniósł wysoko nad ziemię, dusząc go. Zapach uryny wypełnił powietrze, gdy mężczyzna popuścił.
- Nie chcę umierać, zlituj się – wydusił z siebie, nie bacząc na obecność i reakcję podwładnych. Każdy z nich zrobiłby to samo na jego miejscu. Jeszcze przed chwilą byli pewni, że to był słabeusz, ale obudzili tylko bestię.
- Chcieliście zabić mojego gościa. Czym to się różni od naszczania mi na twarz? - wycedził przez zęby, czując wzbierający w nim gniew.
- Plus twój podwładny dopuścił się czegoś, czego nie wybaczę nawet po słowach tej młódki – mężczyźnie oczy zadrżały jeszcze bardziej, gdy był świadkiem pulsującego znamienia na dłoni upadłego. „Niemożliwe...”
- Bądź mężczyzną i weź odpowiedzialność za jego grzechy, śmieciu.
- Nie, nie. Proszę, nie. – Zaczął się szarpać przez narastający brak tlenu. Po chwili po prostu zemdlał, bo nie wytrzymał psychicznie. W tym momencie Err go puścił, hamując swoją nieopisaną żądzę krwi, aby wybić każdego z nich niczym psa i spalić ciała w wielkim dole z fekaliami.
- Wasz lider żyje, ale wątpię, aby był w stanie kierować czymkolwiek, jak się obudzi – rany na psychice będą nieopisane i prędko się nie pozbiera chłopczyna. Jeżeli którykolwiek z was ruszy chociażby palcem – zabiję. – Po tych słowach po prostu odleciał z miejsca, umiejętnie znajdując miejsce między koronami drzew, aby wylecieć z tej śmierdzącej tchórzami dziury.

- Haha, teraz takie cwane nie jesteście. Tylko was wychędożyć, tylko do tego się nadajecie, młódki! – zaśmiał się stojący mężczyzna, gdy drugi w dalszym ciągu skręcał się z bólu i coś wspominał o nogach. Tymczasem jego kolega sprowadził obie młódki obok siebie, na zmianę obdarzając mocnymi uderzeniami po policzkach Tayę jak i Meirę. Najwyraźniej sprawiało mu to wiele przyjemności, bo nie przerywał rozrywki.
- Proszę, przestań. Ona cię... - Taya próbując stanąć w obronie poznanej dziewczyny dostała tak mocno, że aż raz jeszcze wylądowała w błocie z pozycji siedzącej przez siłę uderzenia. Tym razem tracąc również przytomność.
- Tss, zero zabawy. To zostaliśmy teraz tylko we dwójkę. – Zakapturzona postać oblizała usta, patrząc na Meirę. Jej smoczek wcześnie oczywiście próbował stanąć w obronie towarzyszki, ale rozzłościł oprawcę jeszcze bardziej przez ugryzienie go. Teraz leżał niedaleko dziewczyn gdzieś na drodze, oszołomiony poprzednim starciem z mężczyzną. Próbował wstać, ale poczęstowany został jakąś osłabiającą magią i silnym uderzeniem, więc nie mógł znaleźć żadnych sił. Bezsilnie obserwował to, co zaraz miało się stać. Zbir wziął spory zamach na i tak okaleczony już policzek Meiry.
W momencie, gdy dłoń mężczyzny miała raz jeszcze dokonać kontaktu z opuchniętą twarzą młodej wiedźmy, coś zatrzymało pędzącą dłoń i ścisnęło tak, jakby miało mu rozkruszyć kości. Właścicielem dłoni był upadły. W zniszczonym ubraniu, cały w swojej zaschniętej krwi, stał tutaj jakby nigdy nic, trzymając mężczyznę za nadgarstek. Widząc stan, w jakim znajdowała się córka i Meira, popatrzył na mężczyznę wzrokiem pełnym nienawiści i gniewu. Miał szczerą ochotę wywlec mu flaki i zostawić go na pastwę dzikiej zwierzyny. Mimo wszystko mężczyzna próbował wyszarpać nadgarstek z dłoni upadłego, ale kryjąca się za tym siła nie pozwalała na to. Do tego była to dłoń ze znamieniem, które pulsowała teraz jasnym, zielonym światłem w szalonym rytmie. Znamię przedstawiało wypaloną głęboko w skórze popękaną czaszkę z oczodołami, które wydawały się bez dna. Nie hamował swojej mocy, aktywnie używając jej, a znamię reagowało. Pierwszy raz od wielu lat pozwolił, aby do tego doszło, ale nie teraz to było ważne.
Awatar użytkownika
Meira
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Meira »

        - Widziałeś to? - zapytał młody mężczyzna, zatrzymując konia, gdy tylko zobaczył, jak spośród drzew w oddali wzbija się w powietrze skrzydlata postać. Zerknął na swojego starszego towarzysza, który marszczył groźnie brwi, co zdecydowanie zwiastowało kłopoty. Zacisnął dłonie mocniej na wodzy, szykując się na odpowiedź.
        - Ruszamy – oznajmił w końcu ten drugi, tonem nieznoszącym sprzeciwu i nie czekając na młodzika, popędził swego wierzchowca w stronę, w którą udała się owa latająca sylwetka.

        Tymczasem z powodu bólu, jaki odczuwała, Meira nie była w stanie myśleć trzeźwo. Traciła kontakt z otoczeniem tylko po to, by za chwilę ocuciła ją nowa fala niezwykle nieprzyjemnych odczuć. Przekręcała się z jednej strony na drugą, majacząc bez siły niezrozumiały bełkot. Czasem zaciskała zęby na wardze tak mocno, że skóra pod ich naporem pękała, pozostawiając w jej ustach metaliczny posmak. Nie była w stanie nawet zauważyć, jak jedna z zakapturzonych postaci mija ją, by dotrzeć do wozu. Potem z ledwością dotarły do niej, niczym zza jakiejś potężnej ściany, skrawki rozmowy, na której nie mogła się skupić. Nawet wtedy, gdy Mattan został potraktowany w dość paskudny sposób, tylko przez chwilę przywróciło jej to trzeźwość myślenia, sprawiając, że zalało ją poczucie winy. Nie chciała, by pseudosmokowi coś się stało, był w końcu najbliższym jej obecnie stworzeniem. Kiedy jednak spróbowała się poruszyć, nogi przypomniały o sobie ze zdwojoną siłą, ponownie sprawiając, że jej świadomość zaczęła oddalać się od ciała.

        Gdy usłyszała głos dziewczyny gdzieś niedaleko, wiedziała już, że jej plan nie wypalił. Cały ten ból okazał się ostatecznie zupełnie niepotrzebnym, ale nie mogła się go już pozbyć. Szczęście w nieszczęściu, odwracał uwagę od uderzeń w twarz, jakie zaserwował jej zakapturzony mężczyzna. Do głowy przychodziły jej naprawdę okropne myśli, takie, jakie do tej pory nigdy jej nie nawiedzały i ją samą to przerażało. Całe życie musiała nadstawiać drugi policzek, ale tak naprawdę nie leżało to w jej naturze i teraz była bliska przekroczenia granicy. Tylko porażający ból nóg sprawiał, że tracąc co jakiś czas kontakt z rzeczywistością, jej tok myślenia urywał się, w pewnym sensie oczyszczał.

        Otrzeźwiła ją nieco dopiero aura, która wtargnęła na miejsce z ogromną siłą. Tym razem jednak Meira czuła strach przed przybyszem, od którego odbierała całą masę nieprzyjemnych bodźców. Przeszył ją okropny chłód bijący od czegoś znajdującego się na jego dłoni, sprawiając, że zaczęła drżeć jeszcze bardziej niż dotychczas. Wszystko to przerastało ją i gdyby nie nogi, zapewne już dawno straciłaby całkowicie przytomność. Nie miała już siły na to, by wykonać choćby najmniejszy ruch, ani na wydanie z siebie jakichkolwiek słów.

        Widać pojawienie się zmartwychwstałego Erremira, sprawiło, że mężczyzna, który jęczał wcześniej z powodu nóg, postanowił wziąć się w garść. Próbował przynajmniej. W swej desperacji chciał sklecić jakieś zaklęcie. Nim jednak skończył przerywaną bólem inkantacje, na ziemię powaliło go uderzenie miecza, którego ostrze bezlitośnie przejechało po plecach jegomościa. Tętent kopyt, obijających się o podłoże, niebezpiecznie zbliżał się w stronę upadłego. Konie wraz z jeźdźcami wyminęły go jednak, zatrzymując się, w wydawałoby się bezpiecznej odległości. Dwóch mężczyzn bacznie przyglądało się temu, co znajdowało się przed ich oczami, chcąc zapewne ocenić sytuacje. Obydwoje odziani byli w podobne pancerze, na których widniały jakieś symbole. W końcu starszy z nich, o włosach i brodzie przyprószonej siwizną, mruknął coś w stronę młodzika i ten zaraz skierował w stronę upadłego kuszę. Widać było jednak, że brak mu doświadczenia, a widok tak skropionej krwią niezwykłej sylwetki także wywarł na nim ogromne wrażenie i uchwyt miał zdecydowanie niepewny. Co innego jego towarzysz, od którego biła niezachwiana pewność i tak naprawdę już po tym, w jaki sposób trzymał swój miecz, można było poznać, iż wielokrotnie po niego sięgał. Zresztą ci, którzy potrafili, od broni obydwojga mogli wyczuć nieznaczną, magiczną aurę. Krewki staruszek zwrócił w końcu ostrze w kierunku upadłego, jakby w ogóle nie obchodził go los zakapturzonej postaci.
        - Odsuń się od kobiet – zagrzmiał głośno, choć nie miał nawet pewności, czy te są wciąż żywe. W tym samym momencie mężczyzna, którego upadły trzymał za nadgarstek, zaklął pod nosem, jakby rozpoznając coś w nowo przybyłych postaciach. Natychmiastowo, choć niezbyt umiejętnie postanowił użyć jakiegoś zaklęcia, by się uwolnić. Pech chciał, że rażąc nim upadłego, na którym z jego perspektywy nie wywarło to wrażenia, a być może nawet na niego nie zadziałało, poraził też i siebie, bezwładnie opadając w dół. Wydawało się, że chociaż zakapturzone postacie potrafią używać magii, to nie mają w tym doświadczenia, o czym świadczył chociażby fakt, iż pomimo tego, że pseudosmok mocno oberwał, to nie zanosiło się na to, by jego życie było zagrożone.
        - Psia mać! - zaklął zaraz starzec, szykując się na najgorsze ze strony pokrytego krwią upadłego.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

Upadły był całkowicie niewzruszony całą sytuacją. Oczami podążył tylko za opadającym, zakapturzonym ciałem, które jeszcze trzymał za nadgarstek. Do tego czuł się dziwne pozostając w takiej pozycji. Dawało to wrażenie, jakby on był napastnikiem. Wzruszył ramionami, puszczając zakrwawiony nadgarstek nieprzytomnego albo martwego już człowieka. Nie interesowało go, która z tych dwóch rzeczy była bardziej teraz prawdziwa.
        - Gdzie byliście, zanim te kobiety zostały doprowadzone do tego stanu? - odparł w odpowiedzi na rozkaz, który wydawał mu się śmieszny. Uśmiechnął się nieznacznie, próbując stanowczo ukryć, że jego stan wcale nie jest lepszy od Meiry. Mimo że był uleczony, ciało było jeszcze w szoku i ciągle doznawał nieopisanego bólu. Stał tylko dzięki własnej woli i temu, że był potrzebny. Nie był omnipotencyjny. Efekty uboczne prawie całkowitego uleczenie albo jak kto woli "zmartwychwstania" były bardzo kosztowne. Potęga szła na równi z odpowiedzialnością.
Taya straciła przytomność, więc o nią teraz martwił się najmniej. Problemem była jednak ledwo poznana młódka. Uklęknął przy niej balansując skrzydłami. Ktoś mógłby stwierdzić, że był głupcem, odwracając się plecami do nieznajomych. Może, ale nie czuł od nich żądzy krwi, a tym bardziej wątpił, aby staruszek chciał się skonfrontować z nim, mimo że było czuć od niego aurę weterana niejednej potyczki.
        - Jesteś naprawdę głupia, użyć tak silnej magii bez odpowiedniego przygotowania – wymamrotał na głos, uspokajając się, a tym samym łagodząc efekt swojej aury na Meirze. Pamiętał, że z jakiegoś powodu mocno odczuwała wszystko. Bez dotykania młodej kobiety dłonią, sprawdził magią życia źródło bólu i jej stanu cichymi szeptami w Smoczej Mowie. Emirey nie był do końca pewny co zaszło zanim przybył. Magia była w totalnym chaosie w okolicy nóg. Dziwił się, że w ogóle była jeszcze przytomna.
        - Efekt niekompletnej magii – rzucił beznamiętnie do obserwujących go ostrożnie przybyszów. Starszy zareagował zmarszczeniem się czoła, a młody najwyraźniej nie wiedział co się dzieje.
        - Jeżeli taki stan się utrzyma, może to przejść nawet na serce, wokół którego zbiera się najwięcej magii w każdym ciele. To prawdopodobnie skończyłoby się źle. Jak daleko do najbliższej wioski?
        - Em, ale… ale. – Kusza w jego dłoniach wydawała się tak niepewna niczym pogoda w pochmurny dzień. Starszy mężczyzna rozmasował okolice nosa, najwyraźniej przeżywając wewnętrzny konflikt. Miał przed sobą upadłego całego we krwi, tego był pewny
        - Niedaleko. Na koniach pół dnia drogi, jeżeli mowa o większym tempie.
Upadły pokręcił głową na te słowa.
        - Najwidoczniej nie ma opcji. Zajmijcie się kobietą leżącą w trawie. – Z jakiegoś powodu czuł, że na daną chwilę będzie lepiej, jeżeli ukryje co ich łączy. Zwłaszcza, że nie oczyścił się do końca z podejrzeń.
        - O czym ty gadasz?! - wrzasnął mężczyzna, tracąc cierpliwość.
        - Nie mamy czasu, a będzie go jeszcze brakować. Jeżeli spadnie jej włos z głowy, to u was na włosach się nie skończy – podkreślił wyraźnie, czując pewną dozę niepewności zostawiając Tayę w rękach nieznajomych, ale ocenił ich jako "dobrych". Przynajmniej na daną chwilę.
Pozwolił się więc mężczyznom zając sprawą córki i jej transportem. Z przyjemnością oczywiście wybrałby opcję, aby mieć obie dziewczyny na oku, ale nie było to możliwe. Doświadczenie mu mówiło, że dopiero w wiosce będzie w stanie jakoś pomóc Meirze i ustabilizować jej stan.
        - Zmierzajcie do najbliższej wioski, ja wezmę tę cierpiącą młódkę, bo podróż konna nie byłaby dla niej najprzyjemniejsza. Ja zaś nie jestem w stanie unieść więcej niż jednej osoby. – Słowa były wypełnione rezygnacją, ale nic na to nie mógł poradzić. Możliwe, że dzięki właśnie magii tej młode kobiety, skończyło się tylko na opuchniętych twarzach... Westchnął ciężko.
Ostrożnie wziął Meirę na ręce, chociaż był pewny, że nie jest w stanie samą delikatnością wyeliminować bólu, który zapewne czuła. Wzniósł się w powietrze z gracją, która mu pozostała po dawnych czasach, a obrazek wyglądał jak ten z bajek. Księżniczka ratowana przez swojego rycerza. Tylko tym razem rzeczywistość miała swoje zdanie na temat.
Stan niedawno poznanej kobiety nie był zachwycający, więc aby przynajmniej częściowo uchronić ją od nieprzyjemności niezwykle szybkiej podróży pod gołym niebem, rzucił parę drobnych zaklęć, praktycznie wyczerpując już swoje i tak płytkie pokłady magiczne. Wymawiając słowa w Smoczej Mowie, oddzielił ją od smagającego wiatru, uśmierzył częściowo ból, jak i skorzystał z magii związanej z emocjami. Próbował sprawić, aby czuła komfort i przypadkiem się nie wystraszyła nagłych zmian po przebudzeniu. Warto dodać, że smoczek zabrał się na gapę i nieźle poturbował bezbronnego upadłego, gdy ten skupiał się na locie, jak i podtrzymywaniu magii na Meirze. Dopiero gdzieś w połowie drogi odpuścił, zwijając się w kłębek na brzuchu swej przyjaciółki. Lot trwał przynajmniej ćwierć dnia, a on wciąż nie widział wioski. Obawiał się, że przeliczył trochę swoje możliwości, zwłaszcza ich zachodziło słońce.
        - Każdy ruch skrzydłem to jak próba podniesienia głazów. Czuje się takie ociężały, ych – mruknął sam do siebie, żałując iż nie może rzucić na siebie jakiejś odświeżającej magii.
Awatar użytkownika
Meira
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Meira »

        Gdy tylko upadły odleciał, młody mężczyzna głośno i wyraźnie odetchnął z ulgą, opuszczając kuszę. Zaraz po tym skierował konia w stronę młódki leżącej w trawie i zszedł z niego, by sprawdzić jej stan.
        - Co powinniśmy teraz zrobić? - rzucił w stronę starca, który stał nad cielskiem zakapturzonej postaci, sprawdzając, czy mężczyzna jest jeszcze żyw. Zaraz przeklął głośno, zamyślając się, podczas gdy młodzik kontynuował. - Jedziemy po posiłki? Pozwolimy mu się pałętać po tych ziemiach?
        - Nic nam po trupie – stwierdził w końcu staruszek, wycierając ostrze z posoki, by następnie umieścić je przy pasie, wstając i z powrotem kierując się na konia. - Nie, nic nie zrobimy. Módl się, młody, by nie okazał się nam wrogiem, nie chciałbyś z nim walczyć – odpowiedział mu. Fakt, że pomimo swojego wieku i wielu stoczonych walk wciąż cieszył się głową na karku, mówił sam za siebie. By bezsensownie jej nie stracić, musiał umieć ocenić siłę przeciwnika. - Bierz ją, musimy się pośpieszyć. Jeśli faktycznie nie ma złych intencji, być może będziemy mogli go wykorzystać.

        Ruszyli pędem w stronę wskazanej przez starca wioski, podczas gdy Meira nie do końca nawet była świadoma swego lotu. Wcześniej dochodziły do niej jakieś skrawki rozmowy, co do których nie była pewna, czy nie są jedynie wytworem jej zmęczonego umysłu. Na początku, gdy upadły ją uniósł, tylko raz spróbowała się wyrwać, nie wiedząc co się dzieje. Choć „wyrwanie się” było może i zbyt dużym określeniem na to, co zrobiła, bo i ledwo mogła się ruszyć nie mając sił. Jej piąstki zaciskały się na ubraniu i wciąż wyraźnie drżała. Jedno jednak zaczęło się zmieniać. Gdy staruszek wykończył zakapturzonego mężczyznę, na którego Meira sprowadziła cierpienie, nieświadomie sprawił, że efekt klątwy, jaka na niej ciążyła, również zaczął opuszczać jej ciało. Ponieważ ból, którym obdarowała tamtego człowieka, zniknął, nie mógł już dłużej odbijać się na jej własnej osobie. Łagodniejąc, pozwalał jej w końcu oddać się w objęcia zbawiennego snu.
        - Mat... tan... - wyszeptała nieprzytomnie, gdy bezsilny smoczek ułożył się na jej brzuchu. Gad widocznie uspokoił się, gdy odczuł, że stan Meiry się ustabilizował. Drobne zaklęcia faktycznie koiły jej zbolałe ciało i wkrótce jasne było, że dziewczyna straciła w końcu przytomność. Czasem tylko na jej twarzy pojawiał się niewielki grymas, jednak przez większą część podróży wydawać się mogło, że zwyczajnie śpi, obejmując małego smoczka, który od czasu do czasu polizał któreś z jej odrapań. Również chciał jej ulżyć w bólu, choć sam takowy wciąż jeszcze odczuwał. Teraz Erremir nie wydawał mu się taki wcale najgorszy, a już na pewno zasługiwał na więcej szacunku w jego gadzich oczach niż postacie w kapturach.

        Kiedy Meira odzyskała przytomność, znajdowała się już w jakiejś małej izbie, na całkiem wygodnym leżu. Dłuższą chwilę zajęło jej dojście do siebie i zrozumienie tego faktu, ale kiedy już to nastąpiło, spróbowała się w panice podnieść, jednak ból sprawił, że z powrotem znalazła się w pozycji leżącej. Za chwilę jednak doskoczył do niej pseudosmok i wydając z siebie odgłos przypominający mruknięcie, delikatnie trącił ją pyszczkiem w zadowoleniu. Spokój, jaki od niego wyczuwała, musiał oznaczać, że znajdowali się w jakimś bezpiecznym miejscu. Meira odetchnęła więc z ulgą, drapiąc smoczka pod brodą i układając sobie wszystko w głowie. Nie do końca potrafiła stwierdzić, czy wszystko, co pamiętała, faktycznie się wydarzyło. Zwłaszcza ostatnie ze wspomnień przed utratą przytomności, wydawało jej się kompletnie nierealne. Jednak nawet teraz odczuwała aury Emireya i jego córki, które jawiły się w jej umyśle dość wyraźnie, co oznaczało, że znajdowali się całkiem blisko. Ból nóg, ten spowodowany klątwą, zniknął bezpowrotnie, a więc musiało minąć naprawdę sporo czasu od tamtego zajścia. Kto wie, być może przespała cały dzień? Może dwa? Niestety nie była w stanie tego stwierdzić. Z pewnością jednak znajdowała się w jakiejś wiosce, gdyż wokół wyczuwała obecność dużo większej liczby ludzi, niż tylko dwójka podróżnych, których poznała wcześniej.

        Zastanawiając się, jak daleko od jej wzgórza leży to skupisko ludzi, postanowiła ponownie spróbować unieść się do pozycji siedzącej. Tym razem jednak, gdy zrobiła to wolniej, ból wcale nie wydawał się taki straszny. Chwilę odczekała, aż nieprzyjemne odczucia złagodnieją, po czym skupiła się na magii ducha, którą nasycone było jej nietypowe domostwo. Wciąż była w stanie ją wyczuć, a więc nie mogli być dalej od wzgórza niż kilkanaście staj, tak jej się przynajmniej wydawało, ale i całkowitej pewności co do tego nie mogła mieć. Jeśli jednak dawała radę wyczuć kierunek, w który powinna się udać by trafić do domu, to było dobrze. Sama ta wiadomość już ją w pewnym sensie radowała.
        - Ałć! - jęknęła, próbując zdjąć nogi z łoża. Doszły do niej odgłosy konwersacji zza ściany, toteż chciała wyjść i rozeznać się w sytuacji. Coś ją jednak zatrzymało i sprawiło, że jej brwi ściągnęły się z niepokojem. Nie dziwiłoby jej, gdyby nogi wciąż były obolałe, ale to nie był jedyny problem, czucie w nich było przytępione, co zrozumiała dopiero gdy spróbowała nimi poruszyć. To nie powinno było się wydarzyć, musiała więc jednak popełnić jakiś błąd. Spróbowała się wyciszyć. Nie było sensu zamartwiać się, lepiej było mieć nadzieję, że efekt ten w końcu przejdzie. Nie wyobrażała sobie życia bez sprawnych nóg. Potrząsnęła głową, jakby chcąc wyrzucić z niej niechciane myśli i westchnęła głośno. Z determinacją zacisnęła usta i spróbowała wstać, jednak po zaledwie dwóch, czy trzech krokach nogi odmówiły posłuszeństwa. Runęła z hukiem na podłogę, wydając z siebie bolesny jęk. Smoczek od razu pośpieszył dodać jej otuchy, gdy rozmasowywała obolałe miejsca, siedząc na ziemi.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

Od zajścia w lesie i konfrontacji z zakapturzoną bandą minął prawie tydzień. Meira dalej była nieprzytomna, chociaż stan w jakim była, wydawał się w miarę stabilny. Erremir co dzień poświęcał parę godzin, aby zadbać o odpowiednie warunki, aby odzyskała siły i pomóc jej wydostać się ze stanu w jakim była. Co prawda wielu mieszkańców wioski spisywało dziewczynę na starty, Upadły jednak uparcie sprzeciwiał się, aby skrócić jej męki. Nie rozumiał jak z taką łatwością można odbierać obcej osobie życie, jeżeli jest nadzieja. W tym przypadku nie była nawet potrzebna nadzieja. Wiedział o tym lepiej niż kto inny. Użyła dosyć silnej magii, z którą nie miała doświadczenia. Magia ma w sobie wiele tajemnic, a podczas swojego długiego życia doświadczył wielu podobnych sytuacji.
Hałas wywołany upadkiem młodej kobiety nie pozostał długo bez żadnego odzewu. Stare, drewniane drzwi zaskrzypiały, wypełniając izbę nieprzyjemnym dźwiękiem. Zza drzwi wyjrzała para znajomych oczu Tayi.
- W końcu się przebudziłaś – podsumowała z sporym uśmiechem, czując że spadł jej kamień z serca. Wbrew pozorom zmieniła o niej sporo zdanie od sytuacji z zakapturzonymi postaciami. Taya lekkim krokiem podbiegła do niej.
- To było bardzo lekkomyślne, użyć tego co użyłaś. Ojciec był bardzo niezadowolony, coś marudził, że jak tylko wydobrzejesz to ci reprymendę zrobi za to – zaśmiała się cicho melodyjnym głosem, nie tracąc kontaktu wzrokowego z Meirą.
Zapadła na chwilę cisza, a młoda smoczyca myślała jak ułożyć słowo w sensowną wypowiedź.
- Emirey nie jest dobry, wiem o tym... – wyrzuciła z siebie, dodając po chwili. - ...ale nie sądzę, aby też był całkowicie zły. Jest na swój sposób niesamowitą osobą, próbując chociażby pogodzić dwie przeciwne strony życia. Zabijanie i ratowanie życia. Wiesz… im dłużej z nim przebywam tym bardziej to widać jakie ma smutne oczy momentami. Często nie śpi. Pewnie pamiętasz sytuację zanim nas napadnięto, jak zaczęłam się wić na ziemi. On z tym żyje każdego dnia od wielu, wielu lat. Szczerze, nawet ja nie wiem, ile mój ojciec ma lat. Podejrzewam, że w setkach – ciągnęła monolog cichym głosem, próbując znaleźć miejsce zaczepienia na czymkolwiek w pokoju.
- Byłaś nieprzytomna prawie tydzień. On czuwał nad tobą cały czas i nie dał się nikomu obcemu zbliżyć. Czuje się winny, że jesteś w takim stanie, bo walczyłaś przez to zamieszanie co on wywołał. Obiecał, że póki ci nie pomoże, pozostaniemy w wiosce. – Wzięła głębszy oddech, patrząc ostrożnie spod długich rzęs na Meirę.
- Przepraszam, rozgadałam się, a to pewnie tak niewygodnie na podłodze. – Zbliżyła się do niej z intencją pomocy, aby znalazła punkt podparcia. – Jak się czujesz?
Awatar użytkownika
Meira
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Meira »

        Meira obruszyła się, gdy tylko usłyszała skrzypnięcie drzwi, obracając się w ich stronę. Zwróciła szczególną uwagę na fakt, iż jej gadzi przyjaciel właściwie nie przejął się przybyłą dziewczyną i zastanowiło ją to. Mattan z natury był nieufny, a skoro nie uznawał już młódki za kogoś im zagrażającego, to widocznie musiało minąć więcej czasu, niż z początku Meira zakładała. Musiał się do nich w pewnej mierze przyzwyczaić skoro jako tako obdarowywał zaufaniem dziewczynę. Meira przytaknęła jedynie, słysząc jej pierwsze słowa. Właściwie nie wiedziała co powiedzieć, czuła, że Taya jest do niej nastawiona inaczej niż poprzednio. I ku jej zaskoczeniu zdawało się, że traktuje ją całkowicie normalnie. Meirze w pewnym sensie ulżyło i uśmiechnęła się do siebie, a po tym, jak usłyszała pozorną groźbę Emireya, zachichotała nieśmiało.
        - Brzmi, jak moja babka – stwierdziła w przerwie od cichutkiego śmiechu. - Wybacz, musiałam was zmartwić, ale to nic takiego! - zakończyła energicznie, zaciskając przed sobą piąstkę. Oczywiście nie chciała przysparzać komuś obcemu problemów, a wydawało się, że właśnie to zrobiła. Speszyła się, nie bardzo wiedząc, co ma dalej ze sobą zrobić czy co powiedzieć. Na szczęście jej rozmówczyni przerwała tę nieco krępującą ciszę, choć Meira zdawała się nieco zadziwioną jej słowami. Zamrugała kilkukrotnie, unosząc brwi w górę. Wysłuchała jej jednak do końca, nie chcąc przerywać, bo i to, o czym dziewczyna mówiła, było całkiem ciekawe. Zwłaszcza końcówka, w której wspomniała o setkach lat życia. Meira zamyśliła się głęboko, podczas gdy jej gadzi towarzysz wspiął się na jej ramię, domagając się pieszczoch.
        - Tydzień?! - Meira z niezwykła energią obróciła się w stronę Tayi, czego pożałowała, bo zaraz nieco nią zachwiało. - Tydzień... - powtórzyła ciszej, mamrocząc pod nosem. Na jej twarzy odmalowało się zaraz zmartwienie. Nie przewidywała bowiem, że aż tyle kłopotu im sprawi, ale była niesamowicie wdzięczna za okazaną troskę. Jakkolwiek enigmatyczną postacią był dla niej Emirey, Meira mimo wszystko nie nazwałaby go złym, tak jak i siebie nigdy nie określiłaby jako osobę dobrą. Uśmiechnęła się smutno, przyjmując pomoc dziewczyny. Wstała powoli i chwiejnie, nieco się marszcząc, ale zaraz ponownie jej twarz przyozdobił łagodny uśmiech.
        - To ja powinnam przeprosić – stwierdziła z przygnębieniem. - Gdyby nie moja nieuwaga, nigdy by się to nie wydarzyło... Nie martw się, wydobrzeję. To nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz, kiedy sama sobie zaszkodziłam – zaśmiała się jakby nostalgicznie, jakby napłynęła jej do głowy jakieś odległa myśl. - Proszę, czy mogłabyś mnie do niego zaprowadzić? Do Emireya? Chciałabym się wam jakoś odwdzięczyć... Musieliście siedzieć nade mną przez cały ten tydzień, przepraszam.

        Meira dała się prowadzić dziewczynie dość spokojnie, czasem nieco utykając, co sprawiało, że co jakiś czas na chwilę się zatrzymywały, by odzyskała werwę. Mimo wszystko jej kroki były niepewne, bo i nie znała tego otoczenia. Nie było to miejsce, którego uczyła się na pamięć przez całe swe życie, więc było jej całkiem obce i trochę obawiała się, że sama się w nim nie odnajdzie. Mattan za to bacznie obserwował obie młódki z jej ramienia, ale w pewnym momencie zeskoczył z niego, wyprzedzając je i znikając za rogiem.
        - Był głodny – stwierdziła Meira, uprzedzając jakiekolwiek pytanie. Sama odczuwała głód, ale postanowiła, że najpierw rozmówi się z osobą, której przecież tak wiele zawdzięcza. - To niesamowite, że jest tak spokojny w tym miejscu... Wiesz, ludzie go skrzywdzili, nie przepada za nami, ale w pewnym sensie was zaakceptował. – Przerwała na chwilę. – Nie postrzega was jako zagrożenia, tak mi się wydaje.
        Dziewczyna zamilkła na dłuższą chwilę i widać było, że chce coś powiedzieć, ale nie bardzo wie jak to zrobić. Ważyła słowa i układała je tak, by nie urazić swojej rozmówczyni. W końcu ciekawość wygrała i postanowiła zaryzykować.
        - Zastanawiało mnie... Powiedziałaś setki lat... - przerwała ponownie, trochę niepewna, czy może kontynuować. - Proszę, nie chcę cię urazić, ale... nie jesteście spokrewnieni, prawda? To znaczy, ach, wiem, że nie jesteście, widzę to... to znaczy nie widzę... - zmieszała się, plącząc w swojej wypowiedzi i w końcu westchnęła. - Wiesz, potrafię dostrzec wiele rzeczy przeszłych i przyszłych, to czego ludzkie oko nigdy nie będzie w stanie zobaczyć, ale teraźniejszość zawsze jest dla mnie zagadką, niewiadomą. To dlatego sprowadziłam na was kłopoty... bo nie jesteście zwykłymi ludźmi, byłam was ciekawa... Przepraszam, powinnam była się upewnić, że nikogo nie ma w pobliżu. W każdym razie chciałam zapytać... kim jesteście? Co was tu sprowadza? Dokąd zmierzacie?

        I wtedy jej brzuch wydał z siebie niesamowicie głośny dźwięk, przypominając im obu, że nie jadła przez cały ten przespany czas i przerywając ciąg jej pytań. Meira złapała się za niego wolną ręką wyraźnie speszona.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

Uwaga na temat zbieżności upadłego z babcią młódki spowodowała cichy śmiech.
- Zastępuje mi wszystkich bliskich, więc takie zachowania są nieuniknione – podsumowała wypowiedź, a przed dalszą kontynuacją pokręciła głową. – Nie traktuj tego tak poważnie. Znając mojego ojca, to dla niego bardziej powinność. O to bądź spokojna – postarała się jakoś podnieść na duchu Meirę widząc, iż na jej twarzy malowało się sporo emocji.
Zaskoczenie dziewczyny wcale nie dziwiło. Ona sama również się nie spodziewała, iż Meira będzie leżeć tak długi czas. W głębi siebie trochę żałowała, bo chciała poznać młódkę lepiej. Nie miała jako takich rówieśników czy też osób, z którymi mogła luźno porozmawiać o niczym. Emirey co prawda starał się wypełnić to miejsce, ale mimo usilnych starań, nie był w stanie zastąpić kontaktu z innymi. Stąd z czasem w młodej smoczycy narodziła się pragnienie. Chciała stworzyć jakąś inną więź niż tylko z ojcem, a potrzeba nasiliła się wraz z ostatnimi latami. Spotkanie młodej kobiety dawało jej taką szansę, jedną z niewielu. Z tego powodu postanowiła zmienić swoje nieufne nastawienie, zwłaszcza biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia. Meira nie wydawała się zła.
Uwaga na temat pierwszego i ostatniego razu mocno ją zaniepokoiła, nawet wyraźnie dała o tym znać spojrzeniem, czy też wyrazem twarzy.
- Nawet tak nie myśl… wolałabym, abyś nie pchała się w takie nieprzyjemne sytuacje. On nie był jedyną osobą, która przejęła się sytuacją. – Im bliżej była końca sentencji, tym cichszy stawał się jej głos. Odwróciła głowę, aby jakość ukryć frasunek spowodowany słowami młodej kobiety.
Bez słowa pokiwała na zgodę, zamierzając ją zaprowadzić zgodnie z prośbą do ojca.

Taya kierowała się z Meirą do kuchni. O ile pamięć ją nie myliła, upadły coś wspominał o przygotowaniu strawy i rozmowie z pewnymi ludźmi. Smoczyca w przeciwieństwie do kobiety czuła się pewniej w nowym otoczeniu. Pewności dodawała też obecność Emireya w pobliżu, więc przejęła rolę prowadzenia niedawno obudzonej.
Dziewczyna wytłumaczyła zachowanie smoczka, ale ona dobrze wiedziała o tym. Gdy ona spała, o dziwo smoczek i upadły znaleźli wspólny język – jedzenie. Stąd też domyślała się, gdzie mały gad popędził. Zaśmiała się, próbując to jakoś ukryć, ale słabo to wyszło w danej sytuacji. Szczerze ciekawiło ją, jak młódka zareaguje na taki widok.
Podłoga cicho skrzypiała z każdym ruchem ich nóg, zagłuszając niezręczną ciszę. Taya nie wiedziała za bardzo co ma teraz powiedzieć. Wyraz twarzy Meiry również był dosyć zmieszany i poważny, jakby nad czymś myślała. Bała się teraz ją urazić czy też wyrwać z zamyślenia. Gdy usłyszała pytanie, rozpromieniła się.
- Przestań. Nie, Emirey jest moim przybranym ojcem. On jest upadłym aniołem, ja zaś potężną smoczycą – powiedziała dumnie wypinając pierś, żeby pokazać, jaka to ona wielka nie jest. Znowu się wygłupiała, co wcale nie współgrało z jej wiekiem. – Nie wyglądam, ale liczę sobie siedemdziesiąt siedem wiosen! - Wystawiła język, jakby trochę przedrzeźniając się ze sporej różnicy wieku pomiędzy nimi. – Nie wiem, ile mój ojciec ma lat. Powiedziałam setki, bo wszystkie wspomnienia, jakie czasem ze mną dzieli świadomie lub nieświadomie… nie są w stanie zostać przeżyte w ciągu marnych stu lat. Plus wychowywał mnie od jajka. – Podrapała się po policzku, trochę zawstydzona tym faktem.
Pozytywną atmosferę jaka się budowała wokół obu młódek, przerwał krzyk, jak i brzmienie głodnego ciała Meiry. Wszystko wskazywało na kuchnię.
- Wynoście się stąd. Wy ludzie i wasze bitweki. Zejdźcie mi z oczu! - warknął, opierając się o topornie wykonany stół. Upadły trzymał w jednej dłoni nóż, a drugą dłoń trzymał na sporym, zakrwawionym kawale mięsa.
- Nie będę narzędziem w spełnieniu chorych ambicji dwóch żołnierzyków. Powiedziałem wynoście się! - krzyknął raz jeszcze, najwidoczniej poruszony jedną z kwestii starszego mężczyzny, który był cały czerwony na twarzy i oburzony.
Młody i stary popatrzyli po sobie, a po chwili czym prędzej opuścili rozpadające się domostwo, mamrocząc coś między sobą. W drodze ku wyjściu ominęli młódki, a starszy mężczyzna przez nieuwagę uderzył barkiem Tayę, która przez chwilę straciła równowagę. Nie zatrzymując się, opuścili progi tego domu.
W kuchni stał tylko upadły ze spuszczoną głową nad przygotowywanym mięsem. Włosy miał spięte w kuca, aby nie dodawać niespodziewanych dodatków do strawy. W samej kuchni panowała typowa atmosfera przed posiłkiem. Nad ogniem wisiał kociołek, w którym energicznie bulgotała woda. Oprócz tego na ramieniu Emireya siedział głodny smoczek, który pocierał pyskiem o policzek mężczyzny.
- Jesteś głodny? - Odciął ostrożnie kawałek świeżego, surowego mięsa i podstawił pod sam nos małego głodomora, który łapczywie pochwycił kęs.
Pierzasty przez całą zaistniała sytuację nie zdał sobie nawet sprawy z obecności młódek w jego najbliższym otoczeniu. Wydawał się być duchem w całkiem innym miejscu.
Zablokowany

Wróć do „Równiny Andurii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości