Równiny Andurii[Okolice Gór Druidów] Dzień inny niż wszystkie.

Wielka równina ciągnąca się przez setki kilometrów. Z wyrastającym na środku miastem Valladon. Wielkim osiedlem ludzi. Pełna tajemnic, zamieszkana przez dzikie zwierzęta i niebezpieczne potwory, usiana niezwykłymi ziołami i lasami.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Watren
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

[Okolice Gór Druidów] Dzień inny niż wszystkie.

Post autor: Watren »

        Słońce przebijało się przez liście drzew. Las położony u stóp Gór Druidów cały szumiał i był pełen ptasich, porannych śpiewów. Leśna połać będąca swoistą granicą między wielką Równiną Andurii a górami pełnymi wydrążonych tuneli. Z jednej strony wśród szczytów schowani żyli pustelniczy druidzi, a z drugiej las otaczała wielka plama zielonej trawy. Gdyby słuch ludzki mógł być tak wytężony, to wśród szumu liści dałoby się usłyszeć, mającą właśnie tu źródło Rzekę Motyli. I tak piękny poranek, wraz z przebijającymi się między liśćmi promieniami słońca, rozpoczął się dla Watrena.

        Człowiek powoli otworzył oczy, zwlókł się z prowizorycznego posłania i wykonał codzienną toaletę. Podczas prostego posiłku naszła go chwila na przemyślenia. "Znowu kolejne trefne zapiski! Kto mógł się spodziewać, że słowa o zielonym złocie będą naprawdę dotyczyły ziół? Nawet dobrze, że druid nie wpuścił mnie w głąb góry i wytłumaczył co oni tu tak cenią. Czy tak wiele tajemnic, które nimi nie są, musi być opisywane poetycko? Znalazłbym coś, a potem Valladon i tam bym to dobrze odsprzedał. Filva kiedyś nie wytrzyma z tymi moimi wydatkami. Może w mieście trafię na kolejny trop. Kolejne odwiedziny w bibliotece, a może wsłuchiwanie się w lokalne plotki? Byle tylko znaleźć coś ciekawego". Skończony posiłek zmotywował poszukiwacza skarbów do wstania i dalszego ruszenia w drogę. Klacz o kasztanowej maści, która przez właściciela nazywana była Bryzą, niechętnie przestała skubać zieloną trawę na leśnej polanie. Młody szlachcic zwinął skromne obozowisko, zasypał delikatnie wypalone patyki z ogniska ziemią i prowadząc zwierzęcą towarzyszkę za uzdę, powoli ruszył naprzód, wspominając poprzednie dni.

        Całkiem niedawno przecież siostra bruneta dowiedziała się o darze, jakim został obdarzony jej brat. Została poinformowana całkiem późno w porównaniu do czasu, kiedy cały wypadek miał miejsce. Tradycyjnie jednak dwudziestopięciolatek musiał spotkać się z Filvą w dniu urodzin - wszak to były ich wspólne urodziny. I właśnie wśród starych ksiąg schowanych w domu udało się znaleźć wzmianki o skarbach wśród Gór Druidów, o zielonym złocie, o niespotykanych przeżyciach, jakie czekają podróżników. Słowo jednym, a rzeczywistość drugą sprawą. Młodzieniec z rodu Mes nie zbliżył się nawet do komnaty wejścia, bo został zatrzymany przez druida, który najwyraźniej miał za zadanie zawracać tych, którzy nie należeli do tego fachu co ochroniarz tych gór. I ten właśnie druid w barwnym i poetyckim opisie wytłumaczył, że skarby ukryte wśród skał to nie złoto i tajemnicze artefakty, a jedyne w swoim rodzaju zioła. Może gdyby podczas nauki za dzieciaka Watren poświęcił więcej uwagi czytaniu o tych szczytach, u których podnóży aktualnie się znajdował, to nie traciłby czasu na tę podróż.

        W myślach o przyszłości niczym wschodzące słońce jasno było widać odległy cel człowieka: Irrasill. Miasto bądź jego okolice skrywały siedzibę czarodzieja Volura albo to, co z niej zostało. Siostra prosiła i sugerowała, by jej brat tam podążał, by zrozumieć więcej o nowym sobie. Sam poszukiwacz skarbów zresztą też był zainteresowany pochodzeniem swej ognistej natury. Wcześniej jednak trzeba było zdobyć odpowiednie środki na podróż, zbadać drobne poszlaki czy znaleźć ukryte skarby. Z taką myślą brunet i jego klacz dalej przemierzali leśne odstępy, które za jakiś czas mogły zacząć przechodzić w rozległe równiny.
Kassad
Rasa:
Profesje:

Post autor: Kassad »

        Przyjęło się, że tam gdzie Kassad, tam też i kłopoty.
        Przewrotność losu zdawała się towarzyszyć młodemu rycerzowi niemal codziennie, od chwili gdy ostatni raz opuścił bramę miasta Gerolan. Wszystko zaczęło się od pewnego kota, który przemknął mu przed nogami gdy mijał jedną z pierwszych zapomnianych przez świat wiosek. Głupi futrzak oczywiście nie omieszkał przy okazji rzucić się na niego z pazurami i jedynie dzięki szybkiemu refleksowi udało mu się ocalić oczy przed krwiożerczym myszojadem. Następną rewelacją była próba pojmania go przez elfy w Borze Sariańskim. Najwyraźniej nieświadomie wkroczył do ich świętego gaju, a fortunną ucieczkę okupił jedynie dwiema strzałami wrzynającymi mu się ramię.
        Będąc na swojej pierwszej wyprawie po skarb, do której został swoją drogą wynajęty, w bohaterskiej próbie ocalenia towarzyszącego mu krasnoluda przed spadającą na niego pułapką niechcący wyrżnął mu tarczą w nos, łamiąc go w trzech miejscach. Tego samego dnia nieopatrznie usiadł na łuku ich tropiciela, zarabiając jedno z tych elfich spojrzeń, które pod fasadą spokoju emanowały demonicznym gniewem.
         Takie i inne sytuacje zdarzały mu się niebywale często. Nierzadko zastanawiał się jakim cudem - mając tak ogromne pokłady szczęścia - jeszcze żyje. Z takiego podsumowania jego życia można by wywnioskować, iż jego tułaczka była skazana na samotność i bezużyteczność.
        Diabeł tkwił jednak w szczegółach.
        Mimo ataku kota postanowił podzielić się z nim kawałkiem kiełbasy, na co mruczek oczywiście zareagował ochoczo. Widziała to wszystko jego właścicielka, mała dziewczynka, i jej rodzice. Na widok tej szczodrości ugościli go i wskazali mu drogę do najbliższych miast, co przyspieszyło mu zorientowanie się w terenie. Poszkodowany krasnolud trzymał do niego urazę aż do chwili, gdy samotnie utrzymał wejście do kopalni przed szturmującymi go potworami, by reszta drużyny mogła wycofać się bezpiecznie. Kassad, jak wielu, miał swoje wady, ale często mu je wybaczano, zdając sobie sprawę z jego poświęcenia dla sprawy. Tym bowiem w głównej mierze był - poczciwcem.
        Mimo więc swojej niezdarności rzadko kiedy brakowało mu kompanii - co bardziej wspaniałomyślni towarzysze podróży nie przejmowali się chodzącym za nim niekiedy pechem, budując za to zaufanie w jego umiejętnościach, co całkowicie mu pasowało.
        Obecna sytuacja wydawała się zbyt idealna od samego początku. Wędrując wzdłuż Gór Druidów i mijając innych podróżnych, z którymi był rad wymienić zawsze kilka słów dowiedział się, że chodzi pogłoska o wyszukanie nazwanym "Zielonym Złocie", mającym swoje położenie gdzieś w głębi gór. Zaciekawiony pogłoską podążył trasą plotek, docierając do kręgu druidów, którzy, z niejaką rezerwą wytłumaczyli mu pochodzenie tej plotki. Niemniej jednak poprosił Krąg o możliwość zebrania trochę ziół na użytek własny. Prawda była bowiem taka, że musiał szukać oszczędności w życiu. Od dawna nie trafiła się żadna okazja do poważnego zarobku, a zdarzające się często potyczki, mimo jego nienaturalnej dzięki tarczy odporności, wciąż kosztowały go sińce i rany. Leki były w tych okolicach drogie, prościej było więc próbować zrobić je sobie samemu. Druidzi, najwyraźniej potrafiąc przejrzeć jego umysł dokładniej niż on sam, nie zauważyli u niego podłych zamiarów, opuścił więc ich teren z torbą zapełnioną różnymi rodzajami ziół. Większości nawet nie znał nazwy, ale powiedziano mu, jakie mogą mieć efekty. Wszystko jednak wydawało mu się zbyt kolorowe. Coś czaiło się na skraju pola widzenia.
        - Czym sobie na tu zasłużyłem...? - sapnął przez zaciśnięte zęby, zasłaniając się tarczą przed opadającą na niego maczugą. Było ich pięciu. Wszyscy, z wyjątkiem jednego, niscy, krzepcy, z twarzami zamaskowanymi błotem i liśćmi. Nie wydawali się specjalnie rozumni, jako że jakakolwiek próba perswazji, wystosowana przez Fullera, nie powiodła się. Ich broń też nie była wyższą półką - pordzewiałe topory, drewniane tarcze i strzępy skórzanych kaftanów. Czym oni byli?
        Ostatni, ten większy, był wyższy nawet od Kassada o głowę. Ten właśnie miał maczugę, którą z niebywałym uporem starał się zrobić jakiekolwiek wgniecenie w obronie Kassada. Wojownik czujnie zbierał kolejne ciosy na siebie, nie mając nawet czasu sięgnąć po miecz, cofając się z każdym uderzeniem. Wiedział, że jeśli zostanie otoczony, to nawet mimo magicznej mocy tarczy nie zostanie z niego wiele.
        Przy kolejnym zamachnięciu opadł świadomie na kolano, markując nagle osłabienie. Stojący najbliżej niego napastnik wykorzystał okazję, rzucając się na niego z toporem. To był jego błąd.
         Kassad błyskawicznie odbił lecący w kierunku jego głowy topór, złapał wroga za frak i zasłonił się nim przed opadającą ponownie maczugą Tego Dużego. Drewniany obuch rozbił z mlaśnięciem czaszkę żywej tarczy, której ciało opadł bezwładnie na ziemię. Kassad porwał leżący na ziemi topór i cisnął go w Tego Dużego, celując w ramię. Pożółkłe od rdzy ostrze zagnieździł się blisko pachwiny swojej ofiary, powodując przynajmniej upuszczenie maczugi. Kassad błyskawicznie wysunął wiszący mu u pasa miecz i rzucił się na kolejnego wroga, zasłaniając się tarczą. Nie walczył przeciwko szermierzowi. Było to jasne z chwilą, gdy nawet specjalnie o tym nie myśląc wytrącił mu broń z ręki zwykłym sztychem, następnie niczym siekacz tnąc jednym silnym ruchem po jego nogach, pozostawiając go leżącego ze strzępami skóry i kości w miejscu nóg. Pozostała dwójka wykończyła się w zasadzie sama. Widząc nieoczekiwany bieg wydarzeń jeden rzucił się do ucieczki. Drugi najwyraźniej zebrał w sobie dość odwagi by stanąć w czymś, co karykaturalnie przypominał pozycję bojową, jednak widząc spojrzenie i zakrwawiony miecz Kassada zląkł się, puszczając się biegiem za swoim towarzyszem wgłąb przydrożnego lasu.
Kassad, oddychając ciężko, obrócił się w jęczącego z bólu Tego Dużego, który obecnie agonalnie leżał na plecach. Krew tryskała z jego paskudnej rany; rzucając toporem musiał trafić w tętnicę. Stanął nad nim, przyciskając jego szyję butem. Olbrzym przypominał człowieka. Miał jak oni nos, parę oczu, parę uszu i usta. Nos był jednak nienaturalnie szeroki i garbaty. Oczy miały żółtawy odcień z czarnymi białkami. Uszy były lekko spiczaste, jednak nie tak łagodnie jak elfie; te wyglądały na poszarpane przez ewolucję. Usta zaś miały szereg zębów, przypominający rząd naostrzonych noży. Mimo swojej straconej pozycji i buta na gardle, dalej starał się wyszarpnąć i najwyraźniej ugryźć. Kassad bez słowa uniósł miecz z zamiarem dobicia wroga. W tym samym momencie poczuł najpierw mrowienie, a potem silny skurcz, rozchodzący się od ramienia na którym trzymał tarczę, zahaczający o klatkę piersiową, a kończący na trzymającej miecz dłoni. Zacisnął zęby.
- No dajże spokój! - warknął. - I tak się wykrwawi. To byłaby łaska.
        Ból jednak nie ustawał do chwili, gdy zrezygnowany opuścił miecz, wbijając go w ziemię obok. Ból odpuścił, choć ręce nadal miał sztywne. Zdjął but z gardła ofiary, odchodząc dwa kroki w tył. Rozejrzał się po polu walki. Trupy walały się niespełna po sążeń od siebie. Ironiczne było to, że żadna z tych śmierci nie było bezpośrednią winą Kassada. No, może z wyjątkiem tego bez nóg, który zdążył się najwyraźniej wykrwawić przez ten czas.
         Kassad obrócił się i skierował w stronę jednego z ciał, chcąc przyjrzeć się im z bliska, gdy poczuł stłumiony warkot za sobą.
         Nim zdążył zareagować, ostre zęby wbiły się w jego bark. Krzyknął z bólu, na ślepo uderzając pięścią za siebie. Rękawica trafiła w zdeformowany nos olbrzyma, który przez ból puścił jego bark. Kassadowi pociemniało w oczach. Rąbnął przeciwnika tarczą, wyzwalając wszystko co zaabsorbował podczas walki, posyłając giganta na ziemię. Dopadł go, po czym złapał tarczę obiema dłońmi i bez cienia wahania zaczął tłuc jego głowę ostrym kantem.
         Dziesięć uderzeń wystarczyło, by z jego głowy została mokra plama z wystającymi fragmentami połamanych kości. Kassad odchylił się do tyłu, dysząc ciężko. Mrugnął kilka razy, by pozbyć się zalegającej mu na powiekach krwi.
        - Psiakrew... - sapnął, ocierając twarz ręką, co tylko rozmazało posokę. Dopiero po chwili spokoju poczuł nieprzyjemną sztywność w prawym barku. Nie zdążył jednak porządnie o tym pomyśleć, gdy w zalegającej ciszy usłyszał nagle ciche rżenie konia. Obrócił głowę w stronę z której przyszedł, widząc zbliżającego się nieznajomego w powiewającym szarym płaszczu. Nie wydawał się przyjacielem tych tutaj - był zdecydowanie za dobrze na to ubrany. Krzywiąc się przy ruszaniu rany uniósł rękę w geście pozdrowienia.
Awatar użytkownika
Yorgen
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Yorgen »

Yorgen szedł przez las, wyklinając Verdena, jego byłego wspólnika. Miał ku temu powody, w końcu ten namówił go na wyprawę po skarby i walkę z lisołaczką, niedźwiedziołakiem i "srającym pod siebie" trytonem. Cała eskapada skończyła się rzyganiem między drzewami i potwornymi zawrotami głowy na długo po walce. Złota rzecz jasna nie zobaczył, a Verden zniknął. Krasnolud miał nadzieję złapać jakiś powóz do miasta, ale widać bogowie mieli nieco inne plany.
- Zawsze słuchaj mamci... chędożone elfy i te ich kombinatoryje... jak tylko go dostanę w swoje ręce, ughhh! Nogi z dupy powyrywam i w uszy wsadzę! Gdzie do kurwiej nędzy jest to miasto zakichane!?
Mimo swojej doskonałej orientacji w terenie, krasnolud się wyraźnie zgubił. Przyczyniły się do tego zarówno ból głowy jaki wysoki poziom zdenerwowania, skutecznie uniemożliwiające skupienie się. Szedł zatem przed siebie, z nadzieją że prędzej czy później wyjdzie spośród drzew i trafi chociaż do jakiejś wioski.
Uszedł już spory kawał drogi od miejsca potyczki, kiedy jego uszu doszły znajome dźwięki łamanych kości i stali uderzającej o stal. Mając w pamięci ostatnie wydarzenia ostrożnie wychylił się zza krzaka i wzrokiem omiótł polankę. Pośród zmasakrowanych zwłok siedział wysoki mężczyzna w pełnej zbroi i z zapałem wgniatał czaszkę jakiegoś nieszczęśnika w ziemię. Sam przy tym był cały usmarowany posoką, kurzem i bliżej niezidentyfikowanymi pozostałościami po przeciwnikach. Nieopodal pojawił się drugi osobnik, ten jednak był ubrany lepiej i znacznie czyściej i chyba jeszcze nie zauważył całego przedstawienia. Krasnolud nie będący tchórzem wyszedł z zarośli, przybrał najbardziej przyjacielski uśmiech i odezwał się:
- Dzień dobry chłopcy! Nie wiecie może, którędy najbliżej do miasta? Zgubiłem się nieco, a las cholernie duży!
Awatar użytkownika
Watren
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Watren »

        Spokojna przeprawa przez las nie mogła trwać wiecznie, Watren znając swoje przygody, mógł być wręcz pewien, że coś nieoczekiwanego go spotka w drodze. Ile razy obudził „wiecznie” śpiącego strażnika skarbów, ile razy „przypadkiem” uruchomił pułapkę, która o mały włos nie skróciła go o głowę? Mimo tego wszystkiego adrenalina w takich momentach najbardziej pobudzała do działania i dawała nieopisane zasoby energii i dobrego humoru na dalsze działania. Szum okolicznych drzew był zagłuszany przez odgłosy walki, nie było słychać żadnego krzyku, a stukot metalu o metal, co dawała znać, że atakowany jeszcze się broni. Las jak każdy inny najwyraźniej musiał obfitować w bandytów i z myślą ratunku uciskanym, poszukiwacz staroci ruszył szybciej w stronę dźwięków walki. Szczęk metalu był wyraźniejszy, ale też zamieniał się w nie do końca zrozumiałe dla szlachcica odgłosy. Brunet, zanim, niczym szlachetny rycerz ruszył na pole walki, postanowił powoli zbliżyć się i rozejrzeć, by zobaczyć, komu tak naprawdę chcę pomóc.

        Moment zbliżania się na teren potyczki diametralnie się wydłużył przez nagłe i całkowicie niespodziewane wydarzenia. Z jednej strony wielgaśny mężczyzna w zbroi, który machał w jego stronę, a z drugiej niski, rudowłosy karzeł mówiący słowa, które z początku nie miały żadnego sensu. Dopiero głęboki wdech i analiza sytuacji uświadomiły młodzieńca o tym, co widzi i w jakim położeniu się znajduje. Wielkolud okazał się rycerzem w zbroi, która by lśniła, gdyby nie warstwa świeżej krwi na jego pancerzu, a nawet twarzy. Widok w okolicy mężczyzny przedstawiał się dość niepokojąco, gdyż było widać trzy trupy, z czego żaden nie przypominał znanej ludzkości kreatury. Trzech niby niskich ludzi z dziwnym kamuflażem i brakiem inteligencji wypisanym na twarzy. Jeden z grupy wyglądał na szczególnie poturbowanego, jakby ktoś się na nim pastwił, co zmartwiło „Ognistego” — tak dwudziestopięciolatek od niedawna siebie nazywał. Opancerzenie, charakterystyczna tarcza z otwartym okiem i zielona narzuta u człowieka, który dopuścił się tej masakry, świadczyło ewidentnie o przynależności do któregoś z rycerskich zakonów. „Mogło też być ściągnięte z trupa” — Watren wciąż obawiał się machającego do niego mężczyzny. Ten gest przyjaźni, podobny - na pierwszy rzut oka - wiek i nie do końca ludzki wygląd przeciwników mogły koniec końców świadczyć o dobrych intencjach rycerza. Próba przypomnienia symbolu z tarczy nie powiodła się i poszukiwacz skarbów nie wiedział jakiego zakonu może widzieć przedstawiciela. Dawało to też nadzieję, że szlacheckie pochodzenie bruneta pozostanie tajemnicą dla wielkoluda.

        Karzeł był tak naprawdę krasnoludem o posturze i wyposażeniu wojownika, co pasowało do stereotypów na temat rasy, którą rudowłosy i rudobrody nord przedstawiał. Dwuręczny topór pod ręką i dwa mniejsze toporki przy pasie dawały świadomość, że nie jest to typ, z którym chce się zadzierać. Nagłe wtargnięcie brodacza dawało też pewność, że nie był znajomym ani rycerza, ani pokonanych kreatur. Jednocześnie jakby z tyłu głowy Watrena dobiegły słowa, które krasnolud powiedział, wkraczając na pole niedawno stoczonej potyczki. Głos rozbrzmiewał jako niski i charczący, ale z całkowicie niezrozumiałych powodów chciało się tego słuchać i nie drażniło to ucha. Na pierwszy rzut oka to rudowłosy wydawał się ewentualnie groźniejszym przeciwnikiem, ale młodzieniec z rodu Mes miał większe obawy w kwestii rycerza. Chcąc przerwać niezręczną ciszą, która wydawało się, że trwa kilka minut, a nie minęła zapewne nawet jedna, ruszył w kierunku norda, jakby ignorując istnienie trzeciego gościa tego miejsca.

        — Najbliżej? To tam, na zachód, do Thendarionu. — Dwudziestopięciolatek ręką jednocześnie wskazał kierunek. — Miasto kopalń i winnic. Spotkasz tam i ludzi i swoich ziomków. Oczywiście jak wszędzie będą też inne rasy. Drugim wyborem jest południowy wschód i Valladon. — Znów dłoń wskazała odpowiedni kierunek. — Miasto wełny i pastwisk. Słysząc to, wydaje się, że to nudna ludzka mieścina. Znajdziesz tam jednak od groma innych, którzy przybywają, by coś tam kupić bądź sprzedać. Chcesz skarby i towary z całego świata, znajdziesz je tam, sam coś takiego znalazłeś, to sprzedaj je tam. Jednocześnie uważaj na złodziejaszków. Tych spotkasz w każdym mieście. Do Thendarionu idź wzdłuż gór, lasem. Do Valladon można dojść przez równinę albo dojść do rzeki i kierować się zgodnie z jej prądem. A zaświadczam, mości krasnoludzie, że warto, bo targ valladoński nie równa się żadnemu innemu. Sam zresztą tam zmierzam. — Długa wypowiedź była typowa dla Watrena, a człowiek jednocześnie liczył, że nord ruszy do Valladon, a wtedy szlachcic poprowadzi dłuższą rozmowę.

        Brunet wiedział, że tacy jak rudowłosy są znani z zamiłowania kopalń i jaskiń, ale też kochają złoto, skarby i często wiedzą gdzie coś ciekawego można znaleźć. Wspólna podróż do miasta mogła dać wiele wskazówek do dalszych poszukiwań skarbów dla poszukiwacza. Czas na planowanie kolejnych wypraw musiał znaleźć się potem, bo ignorowany rycerz najwyraźniej też chciał być częścią rozmowy.
Kassad
Rasa:
Profesje:

Post autor: Kassad »

Gdyby mało było dziś atrakcji, do niecodziennego spotkania dołączył się też rudobrody krasnolud. Zignorowany Kassad opuścił dłoń i w czasie gdy tamta dwójka zajęła się rozmową, postanowił zająć się dla odmiany sobą. Wyciągnął rękę z uchwytu tarczy - która nie miał w sobie nawet grama skóry, co było jednak zaskakująco wygodne - i oparł ją o swoje kolana. Poszperał chwilę lewą ręką w torbie, wyciągając ją, gdy trafił palcami na kant czegoś ostrego. Ostrożnie, by nie przeciąć niechcący jego jedynej torby, uniósł w stronę słońca średniej wielkości fragment rozbitego lustra. Niestety, oprawka wraz z resztą zwierciadła - jak zakładał Kassad - dalej ozdabia twarz trupa, leżącego gdzieś wśród ukrytych ruin niedaleko Wzgórz Mirinton. Z potrzeby jednak posiłkując się trzymanym fragmentem przyjrzał się śladom zębów na swoim barku. Grubas, mimo przykrego stanu uzębienia, miał to uzębienie nieszczęśliwie ostre i na dodatek wąskie, przez co udało mu się przegryźć jednym kłapnięciem przez kolczugę, skórznie i futro. Nie, żeby futro stanowiło barierę nie do pokonania. W każdym bądź razie najmniej ze wszystkiego ucierpiała wspomniana kolczuga - tylko kilka oczek zostało zerwanych. Gdyby miał przy sobie choćby cęgi, możliwe, że naprawiłby to sobie sam. Nie miał przed sobą jasnego celu, ale jednak wyprawa do najbliższego miasta nie byłaby takim złym pomy....
Mrugnął, przypominając sobie, że o czymś zapomina. No tak, rana. Skupił się ponownie, odsłaniając ręką świeży otwór w ciele. Napastnik dorwał mu się do skóry, i choć musiał trafić w co bardziej czułe nerwy nie zapowiadało się, że przerwał mu którykolwiek z mięśni. Co, ponownie o tym mówiąc, nie przeszkadzało wcale w boleniu jak sto piekieł.
Poluzował pasek napierśnika i wiązania kurtki, odsłaniając większy kawałek rany. Zastanawiał się, czy powinien martwić się zakażeniem. Nie miał jednak przy sobie alkoholu. Zerknął kątem oka na pogrążonych w rozmowie podróżnych. Krasnolud od razu kojarzył się z pijaczyną-zabijaką. Ten jednak zdawał się nie mieć przy sobie grosza, a co dopiero napitku. Człowiek natomiast sprawiał wrażenie dość majętnego. Ubrania na nim wydawały się dość nowe, nie dotknięte przez czas podczas podróży przez deszcz, śnieg i drogowe potyczki. Nosił jednak solidnie wypchaną torbę na plecach. Kassad nie miał jednak czasu chodzić po prośbie, zdecydował się więc jednak na... bardziej drastyczne środku.
Sięgnął ponownie do torby. Odsunął na bok zebrane niedawno zioła, wyjmując szklaną, wielkości małego palca fiolkę, wypełnioną czymś niebieskawym. Na jego wiedzę, była to substancja alchemiczna. Kiedy został zaatakowany w ciemnej uliczce jednego z większych miast przez samotnego złodzieja, naturalnym odruchem gruchnął go swoją tarczą w tors. Jak się chwilę później okazało, rozbił mu coś szklanego pod pazuchą, co w kilka sekund zmroziło mu okolice serca, prowadząc do zawału. Gdy przejrzał jego ruchomości odkrył drugą fiolkę nieznanej mu dotąd substancji, zabrał ją więc ze sobą, podejrzewając, że może mu się przydać. Nie myślał, że przyda mu się do tego.
Odkorkował flaszeczkę, jednocześnie wsadzając sobie pasek napierśnika w zęby, po czym nie pierwszy raz w życiu zastanawiając się co właściwie robi, przechylił flakon na ranę. Przez chwilę nie stało się nic, gdy więc tylko zdążył pomyśleć, czy mikstura nie jest poza terminem... Zaczęło się.
- PsZa Żresz Khwa MacZ...!!! - sapnął przez zaciśnięte do bólu zęby. Czuł się, jakby ktoś odrąbał mu rękę a potem nieudolnie próbował przyszyć, dźgając igłą idealnie wycelowaną w każdy nerw. Męka po chwili przeszła jednak w uczucie chłodu, a potem, ku jego przerażeniu, w bezwładność. Upuścił flakonik z resztą zawartości, która rozlana w chwilę zamieniła mały kawałek trawy w lód i przechylił głowę maksymalnie w prawo, starając się dojrzeć efekt swojej brawury. Rana i jej okolice stały się sino-purpurowe, niczym dojrzała śliwka, tworząc na skórze oszronioną pajęczynę. Wypuścił pasek z ust, wzdychając głęboko. To na jakiś czas powinno załatwić sprawę opatrunku. Przynajmniej do czasu, aż ktoś wykwalifikowany będzie zmuszony mu pomóc.
Zawiązał na powrót swoje ubrania, podniósł tarczę i miecz - które wcześnie starannie wytarł o trupy - i skierował się w stronę rozmawiających.
- Valladon, tak? Też tam zmierzam - dołączył się radośnie do rozmowy. Dalej był umorusany jak wariat po walce z dwoma ogromnymi szczurami, jego uśmiech mógł działać więc w zupełnie odwrotnej drodze niż zamierzona. - Możemy iść tam razem. W kupie zawsze raźniej.
Awatar użytkownika
Yorgen
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Yorgen »

I kto powiedział, że uprzejmość nie popłaca? Napotkani mężczyźni z entuzjazmem w głosie poinstruowali krasnoluda i, co więcej, zaproponowali swoje towarzystwo. Yorgen jeszcze bardziej się rozpromienił. Lubił ludzi, chociaż niektórzy z nich to prawdziwe mendy. Ale i u jego ziomków trafiały się kanalie i obdartusy. Jeszcze raz wyszczerzył krzywe zęby.
- No! To ja rozumiem, panowie! - zakrzyknął i cała trójka ruszyła w stronę wskazaną uprzednio przez jednego z nich. Tego niepokrytego flakami i krwią. Ignorując stan tego umorusanego, Yorgen postanowił zacząć rozmowę. - Ostatnim razem miałem pecha. Trafił mi się elf, jeden co prawda, ale chyba na jakichś ziółkach magicznych czy coś. Namówił mnie na poszukiwania skarbów albo raczej wyścig bo... psia krew! Gdzie moje maniery?! Yorgen jestem, Gromem zwany! No, i to był wyścig, bo jednocześnie skarbu szukała jakaś lisiczka i jej przyboczne popychadło, taki lalusiowaty jakiś, chociaż ciepnąć wodą umiał. Mieli też niedźwiedziołaka. No powiem wam, że walka był przednia, tylko potem ta szczwana kita mnie czymś dziabnęła i rozum mnie odebrało! Obudziłem się w lesie, bogi raczą wiedzieć po jakim czasie, cały obrzygany! Złota oczywiście nawet nie powąchałem, a ten przeklęty ostrouchy drań zniknął! A mamusia ostrzegała "Nie ufaj elfom, bo to kłamliwe i zdradliwe jest!". Ale... co było to minęło! Świat duży, złota dużo to i sobie coś znajdę, prawda. A panów to co tutaj sprowadza?
Słuchając i na przemian opowiadając wędrowali tak lasem, nad wyraz spokojnym, nawet jak na te rejony. Mijając nieduży stawik krasnolud odwrócił się do Kassada.
- Ej, panie rycerz, może chcesz się obmyć, bo wyglądasz jakbyś szczura zarżnął albo dwa. Nie żeby mnie to przeszkadzało, ale bogi dadzą, spotkamy jakiego podróżnika to się biedaczyna wystraszy i na co nam to będzie?
Wędrówkę kontynuowali w równie świetnym humorze jak wcześniej. Bo czemu mieli by się smucić? Słońce świeci, ptaszki śpiewają, krzaki... szepczą...?
- Zaraz, zaraz. Słyszycie? Nie brzmi mnie to jak wiewiórka czy ryś.
Jak na zawołanie tuż przed jego nosem śmignęła strzała, po czym wbiła się w pień drzewa. Zaraz za nią kolejna, również nie przeznaczona dla krasnoluda.
- Ha! Bandyci! No, a już się zaczynałem nudzić! Do broni, pany, do broni! - Na twarzy Yorgena zagościł zwyczajowy szaleńczy wyraz, kiedy dzierżąc "Ślicznotkę" ruszył na wysypujących się z krzaków bandytów. Ku jeszcze większemu zadowoleniu norda, napastnicy wyróżniali się pewnym szczegółem. Mieli ostre, szpiczaste uszy. - No chodź tu wypierdku! Walcz jak prawdziwy mężczyzna!
Zamachnął się toporem i ciął elfa po nogach. Te z gruchotem złamały się, obalając nieszczęśnika na ziemię. Yorgen obejrzał się tylko na towarzyszy. Co prawda o Kassada się nie martwił. Widział wynik jego ostatniej potyczki i chociaż był wyraźnie ranny, to wciąż wyglądał na pełnego wigoru. Bardziej zajął się tym drugim, Watrenem, ale i on sobie dobrze radził. Widząc to krasnolud spokojnie wrócił do mordowaniu elfów. Nie było ich za wielu, ot po kilku na głowę, ale byli szybcy. Śmierć jednak doścignie każdego, kiedy przyjdzie nań czas. A śmierci w postaci wielkiego topora bardzo się spieszyło. Tak bardzo, że z łoskotem spadła na kark powalonego łucznika, oddzielając głowę od reszty ciała.
- Haaaa! Ciupaj, rąbaj, tnij! Haa!
Głośny świst i jedna ze strzał utkwiła w udzie Yorgena, omal go nie powalając. Yorgen jak to Yorgen, napompowany adrenaliną nie przejął się tym za bardzo, dobył jednego z toporków zza pasa i nawet nie mierząc rzucił nim w łucznika. Co prawda chciał go trafić w czerep, ale i splot słoneczny się nada. Doskoczył do niego, przełożył rękojeść topora za elfią głowę i z całej siły przyłożył w nią swoją. Z obu głów trysnęła krew, ale nord wciąż stał. Elf natomiast leżał martwy. Strzała w nodze niestety dała o sobie znać, bo kolejny już krok Groma był bardziej bolesny. Złapał za wystający patyk i szarpnął mocno, wyrywając grot z uda.
- Kurw... Cholerne elfy i ich strzały! - wrzasnął i pokuśtykał szybko w stronę Kassada. Chowając się za postawnym rycerzem oderwał kawał kaftana i owinął sobie wokół rany, robiąc prowizoryczny opatrunek. Poruszył nogą, ale ból był na tyle przeszywający, że nie było mowy o bieganiu, a kuśtykać do łucznika to nie za dobry pomysł.
- Kassad, złap mnie i rzuć w te pierdoły! - Wyraz twarzy rycerza był jednoznaczny. - Dobra, głupi pomysł.
Jeden z napastników natarł na krasnoluda dzierżąc w dłoni miecz. Yorgen uniósł topór na powitanie i wykonując pokraczny unik powalił elfa na ziemię, po czym z łoskotem spuścił mu "Ślicznotkę" na twarz.
Walka powoli dobiegała końca, aż w końcu szczęk metalu zupełnie ucichł.
- To co? Zbieramy fanty i do Valladonu, nie?
Kassad
Rasa:
Profesje:

Post autor: Kassad »

        Kassad wyrwał się z zamyślenia, kierując spojrzenie na wskazywany przez krasnoluda stawik. Dopiero wytknięty zauważył, że jego wygląd przekracza dopuszczalne normy koloru czerwonego. Chociaż teraz przechodził raczej w odcień burgundy.
        - Może uciekając zostawi za sobą chociaż swoją torbę - odparł na pytanie, jednak potulnie podszedł do zbiornika wodnego. Nie ceregielując się z tym zbytnio wytarł brutalnie twarz i szyję, biorąc się następnie za napierśnik. Futro na ramionach jakimś cudem uniknęło obryzgania posoką; większość i tak naznaczyła powierzchnię tarczy. Najbardziej zmartwiła go jednak jego rycerska jaka. Tkanina co prawda nie zmieniła magicznie koloru, jednak plamy były dość wyraźne. Po chwili namysłu ograniczył się jednak do zwykłego wylania na nią wody; z tego co pamiętał miała być wodoodporna, więc i tak nic z nią teraz nie zrobi. Kiedyś pozostawienie się w tak niechlujnym stanie było dla niego niedopuszczalne. Starsi bracia zakonni nie raz spuścili mu tęgie lanie tylko z powodu krzywo zapiętej sutanny, bądź zbyt luźno założonego napierśnika. "Wiele się zmieniło od tamtego czasu", pomyślał. Nie chcąc marnować więcej czasu swoich towarzyszy, ruszył żwawo w ich stronę, kontynuując wspólną podróż.
         Droga ciągnęła się leniwie, jako że solidarnie podróżowali pieszo, mimo zachęty Watrena do rannego Kassada, by odpoczął chwilę na jego szkapinie. Rycerz jednak powątpiewająco spojrzał na dość miernie wyglądającego przy nim konia. Nie chcąc mieć więc niewinnego zwierzęcia na sumieniu, odmówił.
        Słońce powoli zaczynało dawać mu się we znaki, a konkretnie jego temperatura, gdy krasnolud podniósł alarm. Strzały przeszyły powietrze, rozbijając się o pobliskie drzewa i tarczę Kassada, błyskawicznie wzniesioną na linię oczu. Trójka stanęła do siebie plecami, starając ogarnąć wzrokiem teren wokół nich. Nim ktokolwiek zdążyłby poświęcić temu choćby myśl, rozpoczęła się walka.
         Będąc przyzwyczajonym do walki defensywnej rycerz zasłonił się swoim artefaktem, licząc szybko wyłaniające się z gęstwiny elfy. Krasnolud nie pomylił się; przypadało ich około pięciu na głowę. Skąd taki oddział pojawił się tak blisko często uczęszczanego traktu, na dodatek - czemu tak agresywny? Nie pamiętał, by zrobił uszatym coś niemiłego. No, przynajmniej ostatnimi czasy. Prawdopodobnie nie byli tu za jego głową. Zerknął jednak na toczącego pianę z ust krasnoluda i z rezygnacją domyślił się, że może mieć z tym coś wspólnego.
        Zdrową ręką począł odbijać kolejne spadające nań ciosy. Napastnicy uzbrojeni byli w krótkie miecze i noże, przez co musiał zwracać maksimum uwagi na to, by któryś nie prześlizgnął się przez jego obronę. Pozostawał więc cały czas w ruchu, krążąc po polu walki, starając się mieć oko na wszystkich dookoła siebie. Kilkukrotnie uchylił się od lecącej strzały. Na szczęście łucznicy zdawali się być rozproszeni obecnością swoich na polu walki, przez co nie pruli do ich trójki bezustannie.
        Usłyszał dźwięk trzaskanego drewna. Obrócił się, widząc kuśtykającego w jego stronę krasnoluda. Rąbnął tarczą najbliższego elfa, plecami ustawiając się do rudobrodego.
        - Boli nóżka? Może nasmarować? - rzucił, zataczając mieczem dookoła siebie, robiąc miejsce. Najwidoczniej widok ogromnego rycerza budził lekką trwogę wśród elfów, przez co miał okazję wywalczyć im chwilę na odsapnięcie.
        - Kassad, złap mnie i rzuć w te pierdoły! - wrzasnął krasnolud. Kassad obejrzał się na niego z przerażeniem na twarzy, jednak instynkt bitewny wziął nad nim górę. Nim krasnolud zdążył się zreflektować nad głupotą tego pomysłu, rycerz przerzucił tarczę do chorej ręki, po czym lewym ramieniem złapał krasnoluda za frak i miotnął nim z całej siły w zaskoczonych przeciwników. Sam wykorzystując ten pęd rzucił się za nim z bojowym krzykiem.
        Walka skończyła się równie szybko co zaczęła. Kassad, ze względu na swoją naturę, tłukł obuchowo, pozwalając wściekłemu krasnoludowi na wykańczanie swoich celów. Elfy w pewnym momencie zaczęły się wycofywać, by po chwili puścić się pędem między drzewa. Kassad już miał przytaknąć na pytanie krasnoluda, gdy dotarło do niego oczywiste.
        - Zaraz.... gdzie jest Watren?
        Rzucił wzrokiem za uciekającymi elfami, nagle dostrzegając, że czworo z nich niesie coś dużego i wierzgającego na swoich ramionach. Bez chwili namysłu rzucił się za nimi w pogoń, jednak po kilku krokach wyrżnął jak długi o ziemię. Sapnął, wypluwając wściekle piach z ust.
        - Co za czarcia mag... - urwał, zauważając bolo owinięte wokół jego nóg. - Och.
        "Dać się złapać jak świeżak. Bajecznie".
        - Może mała pomoc? - rzucił w eter, mając nadzieję, że krasnolud jeszcze nie kopnął w kalendarz od upływu krwi.
Zablokowany

Wróć do „Równiny Andurii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości