Wschodnie Pustkowia[Wschodnie Pustkowia] "Miłe" złego początki...

Rozległa równina rozciągająca się we wschodniej części Opuszczonego Królestwa. Nie ma tutaj miast, a wsie, które kiedyś tu istniały stoją opuszczone. Roi się tutaj od potworów wszelkiej maści. Idealne miejsce do polowań na bestie większe i mniejsze. Jednak mało kto zapuszcza się w te rejony, nawet wprawni wojownicy rzadko wychodzą bez szwanku po podróżach w te dzikie ostępy.
Awatar użytkownika
Dantalian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 70
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Rozbójnik , Przemytnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Dantalian »

        Niby powinien być z siebie zadowolony, ponieważ oprócz tego, że pokazał dziewczynie kto tu rządzi, to jeszcze dodatkowo znalazł jej, choć przez przypadek, pożyteczniejsze zajęcie niż lekceważenie i atakowanie go, a mianowicie musiała pozbierać to co wypadło jej z plecaka kiedy zawisła do góry nogami, jednakże mimo to wszystko humor ani trochę mu się nie poprawił. Zmiennokształtna zaczęła stanowczo przesadzać, co zaowocowało podniesieniem ciśnienia piekielnikowi. Nie rozumiał czy to on nie wyraził się jeszcze odpowiednio dosadnie by dać jej do zrozumienia, że lepiej z nim nie zaczynać, czy to może śmiertelnicy byli bardziej ograniczonymi intelektualnie istotami, niż mu się na początku wydawało. Powstrzymał się od poirytowanego westchnięcia na podsumowanie swoich rozważań, aby ta ograniczona intelektualnie istota nie pomyślała, że jest mu ciężko, albo się zmęczył podróżą. Nie poczekał na nią kiedy była zajęta zbieraniem swoich rzeczy, ale dla podkreślenia, że to on jest panem, zwrócił zarekwirowane przedmioty towarzyszki, a ten, na którym jej chyba najbardziej zależało przemienił w bardziej wartościowy i zaraz zniszczył.

        Nie zwolnił kroku nawet kiedy go wyprzedziła i zaczęła iść do przodu odwrócona tyłem, a twarzą do niego. Przymrużył czerwone oczy i wcale nie krył swojego niezadowolenia, jakie było doskonale widać na anielskiej buźce, której górna połowa nie była skrywana w cieniu kaptura, gdyż materiał był zsunięty do tyłu na jego łopatki. Z czystej grzeczności, a jeszcze większej ciekawości nie przerwał dziewczynie jej wywodu i wysłuchał jej uważnie, co jednak nie było najlepszym pomysłem, ponieważ ona chyba za punkt honoru postawiła sobie wytrącenie go z równowagi, albo chociaż jako rozrywkę dla umilenia czasu podczas podróży obrała sobie nadepnięcie mu na odcisk. Taaak... Zaczynał mieć zmiennokształtnej już dosyć, podobnie jak całej tej cholernej drogi do miasta, która niemiłosiernie im się dłużyła.
        - Na własne życzenie straciłaś swoją zapłatę - wzruszył ramionami, starając się jeszcze zachować względny spokój, przecież nie znajdzie żadnego debila, który poprowadzi go do miasta, po środku tych ciągnących się równin. - Na własne życzenie twoja gówniana obroża została zniszczona - burknął przez zaciśnięte zęby. Nie miała prawa mu rozkazywać, a tym bardziej mówić mu co może robić, a czego nie. Poza tym... Za kogo się w ogóle uważała?

        Już chciał ją wyminąć wzburzony, ale nagle zwolniła, a on musiał zrobić to samo by na nią nie wpaść i nie obalić się na ziemię. Jego napięte mięśnie i ściągnięta w gniewnym grymasie twarz nie zdradzały niczego dobrego, za to wróżyły rychłą śmierć kocicy, jeśli ta przekroczy tę cienką granicę, na którą właśnie wstąpiła. Wtedy znów zaczęła mówić, a na to jak zdrobniła jedno z jego mian, oczy Upadłego błysnęły niebezpiecznie krwistą czerwienią, on sam dodatkowo zacisnął pięści chcąc się powstrzymać przed urwaniem jej głowy, albo co najmniej języka, by przez resztę drogi nie słyszeć jej biadolenia. Nienawidził zdrobnień, uważał je za dziecinny i pozbawiony sensu zabieg. Jedynie jego znienawidzona siostra mogła się do niego zwracać ze skracaniem jego imienia, czy jakimś innym mianem i była jedynym aniołem, któremu nie zrobił nic po czymś takim. To była jednak przeszłość, o której powoli już zapominał, więc obecnie zginie każdy kto tylko spróbuje się do niego odezwać z jakimś zdrobnieniem.

        To co lekkomyślna, albo nawet bezmyślna najemniczka zrobiła zaraz po tym, zdjęło wszelkie ograniczenia jakie powstrzymywały do tej pory piekielnego przed zrobieniem jej krzywdy. Nim jej ręka się do niej cofnęła, on wyciągnął swoją w stronę kocicy i zacisnął mocno palce na jej gardle bez żadnego wysiłku podnosząc ją lekko do góry, tak aby straciła oparcie dla stóp, albo chociaż by mogła palcami dotykać ziemi.
        - Jak widzę twoja głupota przekracza beztrosko wszelkie granice, aż tak bardzo masz już dość życia? - spytał patrząc na nią z odrazą jak na wyjątkowo paskudnego robala, albo jakiegoś zawszonego i cuchnącego na staję łachmaniarza, zaciskając mocniej palce, utrudniając jej odpowiednie zaczerpnięcie tchu, ale kiedy tylko widział, że zaczyna się dusić rozluźniał uścisk, aby mogła nabrać powietrza, po czym znów ją ściskał. Nie było wątpliwości, że zostanie jej po tym siniak przez jakiś czas. - Twoje bezmyślne wyskakiwanie na mnie z pazurami tolerowałem, bo tak żałosna istota nie jest dla mnie żadnym zagrożeniem, ale kłamstwo skierowane w moją stronę jest niedopuszczalne, ponieważ jest oznaką lekceważenia i braku szacunku. - Warknął z okrucieństwem w oczach ciskając jej twarzą w stronę ścieżki, którą właśnie szli, wcześniej zdzierając z niej plecak wyładowany (według niego) niepotrzebnymi śmieciami i zarzucając na swoje ramię.
        - Wciąż uważasz, że się mnie nie boisz? - stanął jej jedną stopą na plecach w miejscu gdzie znajdowały się jej płuca i naparł mocniej, przyciskając ją do ziemi. Na tym jednak nie poprzestał, gdyż zaraz szarpnął ją za włosy podnosząc lekko jej głowę do góry, a po tym uderzył ją pięścią w twarz, a następnie kopnął mocno, tak jak kilka razy wcześniej. - To przez ciebie straciliśmy tyle czasu na tą cholerną wędrówkę! - krzyknął ze złością i splunął z pogardą w jej stronę. Przeszedł obok dziewczyny ruszając w dalszą drogę ale po chwili się zatrzymał i "rzucił" swoim łańcuchem, ten oplótł się wokół jej łydki, a upadły jakby nigdy nic wznowił marsz ciągnąc towarzyszkę za sobą.

        - Teraz ty mnie posłuchaj, skarbeńku - odezwał się próbując naśladować jej głos. - Jak na razie nie widzi mi się by cokolwiek ci płacić. Dalej. Nie czuję potrzeby by się dostosować do twoich warunków, więc będę robił co mi się żywnie podoba, a kiedy mnie wnerwiasz podoba mi się akurat robienie tego, co mi zakazałaś. Dalej. Do Fargoth dla twojego własnego dobra, albo dojdziemy szybciej, albo będę cię dręczył tak długo aż nie dojdziemy, lub nie wbiję ci choć odrobiny rozumu do tego pustego, kociego łba, albo sam tam jakoś trafię uprzednio rozrzucając twoje szczątki po całej okolicy. - Wyjaśnił wrogim tonem, jednakże było słychać w jego głosie, że stara się jeszcze kontrolować, a nawet nieco uspokoić. Zatrzymał się i szarpnął łańcuchem, który uwolnił jej nogę i zaczął się "chować" w ręce jednoskrzydego, zakładającego na głowę swój kaptur.
        - Zrozumiałaś cokolwiek, czy jestem zmuszony siedzieć tu do świtu łamiąc każdą kosteczkę w tym cuchnącym kotem worku, który jest twoim ciałem? - odwrócił się do niej, a nawet podszedł i przykucnął przesuwając wierzchem dłoni najpierw po jej policzku, a po tym zjechał po jej ręce do dłoni gdzie złapał za mały palec i nieznacznie go wygiął pod nienaturalnym kątem, tak aby zrozumiała co miał na myśli, ale nie został złamany czy skręcony.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

To nie do końca tak, że Kelisha była skrajnie głupia, czy mało spostrzegawcza. Widziała wzburzenie Upadłego, chęć mordu w jego oczach. Po prostu była samotniczką, wiedzioną często bardziej instynktem drapieżnika, niż zdrowym rozsądkiem. Dodatkowo, gdy na niebie ubywało księżyca, krew burzyła się w niej coraz mocniej, napędzając do tak genialnych zachowań jak samotne polowanie na niedźwiedzia dla samej adrenaliny, czy drażnienie piekielników. Szybko przekonała się, że nawet rzucanie się z gołymi rękami, w ludzkiej postaci na wściekłego miśka było zdecydowanie bezpieczniejsze.
Już samo zaciśnięcie dłoni na gardle wystarczyłoby, aby zrozumiała, że przesadziła. Podniesienie jej, na dodatek pozornie bez wysiłku, zmusiło jej mózg do wytężonej pracy w skazanej na porażkę próbie przeforsowania pomysłu, aby po prostu się poddać. Gdyby to człowiek tak ją potraktował, może nawet dałaby radę go ugryźć. W tym przypadku mogła jednak tylko nieszkodliwie zaciskać palce i kląć w duchu, że były tak słabe i zakończone ludzkimi paznokciami, delikatnymi i tępymi w porównaniu z pazurami pantery. Łykała rozpaczliwie powietrze, gdy tylko czuła choć leciutkie rozluźnienie uścisku Anioła. Odruchowo wierzgnęła kilkakrotnie nogami i z pewnym przestrachem poczuła raz czy dwa, że trafiła w coś. Ale była szansa, że wściekły mężczyzna tego nie zauważył. Obawiała się, że w przeciwnym razie złamałby jej kręgosłup jak suchą gałązkę tą samą ręką, którą utrzymywał ją w powietrzu.
Bliskie spotkanie z ziemią powitała niemal z ulgą, próbując unieść się na łokciach i nie wypluć żadnego organu. Jedno i drugie zostało brutalnie utrudnione przez ciężar, który nagle przygniótł jej plecy. Sama już nie wiedziała, czy bardziej bolała ją krtań, czy paliły płuca, domagające się tlenu. Tyle dobrze, że nie była w stanie odpowiedzieć na zadane jej pytanie, bo wrodzony upór pewnie by ją zabił. Kątem oka dostrzegła pochylającą się sylwetkę, ale i tak gwałtowne odciągnięcie głowy do tyłu było nieprzyjemnym doświadczeniem. Gdyby była człowiekiem, pewnie skończyłoby się dużo gorzej, ale panterołaczy kręgosłup był dostatecznie giętki, by znieść takie traktowanie stosunkowo łagodnie. Niestety twarz chyba każdej rasy przyjmowała uderzenie z pięści tak samo boleśnie.
"Oka chyba nie podbił." Zdążyła uformować tylko jedną myśl, zanim jej żebra znów zapoznały się z obuwiem skrzydlatego. To konkretne zachowanie zaczynało podejrzanie przypominać nawyk. Podobnie jak poprzednio, impet uderzenia przewrócił ją na plecy.
- To nie przeze... - Panterołaczka nie zdążyła dokończyć zdania, które i tak było ledwie słyszalnym, chrapliwym szeptem. Dyszała ciężko i nawet nie próbowała zetrzeć śliny oprawcy. Bywało gorzej, na razie próbowała tylko upewnić się, że żyła i podnieść się. Zdołała nawet w tym celu zgiąć jedną nogę w kolanie i oprzeć stopę o podłoże. A wtedy właśnie poczuła wbijające się w łydkę... coś. Dużo cosiów. Krzyknęła chrapliwie z bólu, gdy Testament pociągnął ją za sobą. Doświadczenie było o tyle nieprzyjemne, że odruchowo próbowała chwycić się czegokolwiek, by nie dać się wlec po ziemi. Był to równie głupi, co nieskuteczny gest. Zmiennokształtna aż zbladła, gdy spojrzała przez ramię i zobaczyła, co było przyczyną najnowszego bólu. Nawet nie chciała sobie wyobrażać, co by się stało, gdyby piekielnik postanowił owinąć ten łańcuch wokół jej szyi, zamiast nogi. Choćby zrobił to na tyle luźno, by ostrza na ogniwach nie wbijały się w ciało, stałaby się chyba najsłodszym kociakiem w historii wszystkich kotowatych, byle nie szarpnął.
"Czyli to jednak nie tylko popieprzona ozdóbka." Najemniczka była już na tyle zmaltretowana, by w jej głowie pojawiła się tak niepasująca do sytuacji myśl. Chwilę później okazało się, że choć ostre zadry nie wbiły się głęboko, proces uwalniania był znacznie gorszy, od wcześniejszych doświadczeń. Dziewczyna zwinęła się na tyle szybko, na ile mogła, by zasłonić zranioną kończynę ciałem. Obserwowała podchodzącego Upadłego z szeroko otwartymi oczami, a nawet błysnęła kłem, gdy przykucnął. Ale nie wykonała żadnego innego agresywnego gestu.
Łapa była w naprawdę nieprzyjemnej dla siebie sytuacji i to pomijając pobicie oraz drobne, choć krwawiące ranki. Wszelka logika i resztki rozsądku podpowiadały, że powinna być przerażona. Właściwie na granicy paniki, powinna się kulić i prosić o litość. Tymczasem jej bardziej futrzasta i najwyraźniej mniej normalna cząstka była niepokojąco spokojna. Bała się, owszem. Ale tym dziwnym strachem, wywołanym samym patrzeniem na skrzydlatego. Pomijając to czuła przede wszystkim respekt względem silniejszego od siebie drapieżnika. I delikatną chęć wyzwania go jeszcze, uderzenia łapą ze schowanymi pazurami, aby nie pomyślał sobie, że była byle trzęsącą się kulką.
Pod wpływem delikatnego dotyku zadrżała wyraźnie na całym ciele, a z jej piersi wyrwał się głuchy warkot, od którego aż zabolała ją krtań. Czarne uszy zniknęły we włosach, przyłożone ciasno do czaszki, a wargi odsłoniły ostrzegawczo zęby. Jednak nie wykazywała większej agresji. Zamiast tego obróciła nagle górną połowę ciała na plecy ręce układając na widoku, po bokach głowy, jeszcze zanim Upadły podkreślił swoją groźbę, odginając jej palec. Leżała tak tylko przez parę sekund, patrząc w czerwone oczy i oddychając głęboko przez usta, zanim obróciła głowę na bok, przerywając kontakt wzrokowy i odchyliła ją do tyłu, odsłaniając gardło.
- Nie musisz. Zrozumiałam. - Powiedziała cicho, prawie mrukliwie, po czym spojrzała na piekielnika kątem oka. Nie próbowała się szarpać, ani wyrywać, chociaż nadal szczerzyła lekko zęby i nie postawiła uszu. Była to chyba najbliższa uległości postawa, na jaką było stać gorącokrwistą kocicę. Właściwie, w jej mniemaniu okazywała mu właściwie pełny szacunek, ale bez fałszywego płaszczenia się i podlizywania. Nieuzbrojone dłonie miała rozłożone dostatecznie szeroko, by nie sprawiały realnego zagrożenia nawet, gdyby była w zwierzęcej formie. Odsłaniała brzuch i gardło, bardzo podatne na zranienia miejsca na kocim ciele. Nie patrzyła mu prosto w oczy, uznając własną przegraną. Ale wciąż była drapieżnikiem i nie chciała, by o tym zapominał. - Więcej cię nie zlekceważę. Ty dyktujesz warunki. Żeby być w mieście szybciej, musielibyśmy biec. Mogłabym próbować, ale ktoś mnie skopał i nic od rana nie jadłam.
Kelisha przełknęła ciężko ślinę, niepewna, czy wybuchowy pierzasty nie wścieknie się znowu na nią za takie odzywki. Zerknęła przy tym na upolowane kuroliszki zwisające z boku zabranego jej plecaka. Szybko ponownie przeniosła wzrok na swojego oprawcę i oblizała nerwowo górną wargę.
- Konia nie zdobędziemy. I tak oszalałby pod tobą. Ja też powinnam znowu zostawić na tobie mój zapach... jeśli pozwolisz. - Ostatnie słowa dodała z wyraźną niechęcią. Zaraz potem spojrzała otwarcie w oczy towarzysza, a głos jej lekko zadrżał. - Aniele? Nie każesz mi się prowadzić do miasta tylko po to, żeby mnie tam sprzedać?
Nie tylko panterołaczka chyba pierwszy raz odezwała się do niego stosunkowo normalnym mianem, ale niepewnie postawiła uszy i przestała nawet szczerzyć zęby. Po Upadłych można było spodziewać się wszystkiego. A ten nie miał chyba absolutnie żadnych skrupułów, więc w głowie zmiennokształtnej pojawiła się taka obawa.
Awatar użytkownika
Vyrhin
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vyrhin »

        Na niebie tylko puste gwiazdy, wewnątrz puste serce, na zewnątrz istota, która spoczywa między dwoma skałami, które swoim chłodem sprawiają przyjemność nieistnienia Upadłemu. Oczy spoglądają w blady blask nieboskłonu, a myśli kierują się wedle praw Kosmosu. W ostatnim czasie jego dziwna myśl filozoficzna powędrowała wśród pustki i wszechogarniającej ciemności Kosmosu. Stała się dla niego Bogiem, czymś czym zastępuję swoją ponurą i zepsutą miłość do Najwyższego. Kosmos, to kolejne dziwne słowo jakie wymyślił Vyrhin dzięki swojemu zmysłowi filozoficznemu. Wierzy w Duchy Początku oraz całą historię świata, ale kim by był, bo na pewno nie sobą, gdyby nie podważał wszelkich praw czy faktów. Liczy się tu i teraz, dany moment i chwila, w której żyję były Niebanin. Za kolejne pół roku może oddawać cześć zwierzęciu przy ognisku, które będzie się spokojnie piekło, a swąd palonego futra, piór czy skóry rozejdzie się w poczuciu zapachu ambrozji.

        - Czymże do cholery sobie tym zasłużyłem, że akurat teraz, w tej błogiej chwili ktoś próbuję zakłócić mój spokój? - powiedział cichym głosem, podnosząc się z pozycji leżącej, po czym oparł się łokciami o suchą ziemię pokrytą zielonkawą trawą. Mocny wdech wprost w płuca Vyrhina sprawił, że w jednej chwili stał się rześki, a drzewa które skrywają niewielką kryjówkę służącą do spoczynku Upadłemu, wydalają wspaniały dwutlenek węgla, który nocami ćmi zmysły istot zamieszkujących krainy leśne. - Krzyki kobiety, krzyki mężczyzny... o co chodzi? - Barwy głosów były wyraźne i silne, niepokoiły wędrowca, który zmierzał do Fargoth, a marzył tylko o chwili spokoju po ostatnim zadaniu. W mieście posiada pewne rachunki do wyrównania w sensie dosłownym jak i przenośnym, lecz nie może oprzeć się pokusie nie zainteresowania się tym co dzieje się obok niego. Sądząc po odległości widzianych dźwięków grupa rzezimieszków, jak to określa Vyrhin wszystkich tych, którzy nie potrafią się zachować, ominie go szerokim łukiem. Czarnooki wzniósł się ponad skały cichym sposobem, wytężył swój bardzo dobry wzrok, ale to co ujrzał przeszyło go na wskroś.

        „W swojej pracy widziałem wiele, ale by Panterołaka ciągnąć na łańcuchu, żywą istotę, tak bezbronną, tak inną, tak...” Zabrakło myśli i słów do opisania sytuacji na jaką natknął się Upadły. Miał wizję ogniska które przygasło, ciepłego jedzenia, które właśnie pozostawił na dole, pod sobą. Widział wiele, ale cierpienia nie mógł przetrawić, szczególnie gdy ujrzał, kto je sprawia. Upadły Anioł, nie wie ile może mieć lat, jak na imię, kolejna nieznajoma istota, kolejne pytania, brak odpowiedzi, bo odpowiedzi są dla słabych, zdobywanie ich bywa bardziej pouczające, niż ich sama treść.

        Rękoma chwycił cięciwy, by móc ściągnąć z pleców swój niezwykły łuk, który automatycznie dostosował się do wymagań jakie postawił przed nim Vyrhin. Naciągnął cięciwę wraz ze strzałą, którą wydobył z wysoko zdobionego kołczanu, płaszcz o czarnym kolorze delikatnie powiewał na wietrze, który był przeszkodą, a zarazem plusem w tej sytuacji. Utrzymanie równowagi w powietrzu bywa ciężkie, tak więc przycupnął na koronie drzewa, tylko i wyłącznie jedną nogą, drugą uginając i dotykając stopą lewego, wyprostowanego kolana, wycelował wraz z marginalnym błędem jaki może się przydarzyć, spowodowanym przez nieregularny wiatr jak i ruch postaci, które ukazują się przed nim. Nie chce trafić kogokolwiek, lecz ostrzec o swojej obecności oraz czujności, przy dobrych wiatrach uda mu się choć trochę przestraszyć niezmordowanego Obco-Upadłego. W tej chwili łańcuch, który powoli ale dziwnie zwijał się w stronę obcego, uwolnił Panterołaka. Widząc rozwój wypadków i dalsze kłótnie jak i poczynania tej dwójki, miał zrezygnować ze swojego strzału, widząc i myśląc, że zapewne się znają, możliwe że jest to najzwyczajniejsza w świecie kłótnia... ale nie. Strzała wyleciała wprost w oddalone istoty, trafiając obok stóp obcego Upadłego.
        - Idealnie wymierzony strzał – można było usłyszeć pod nosem Vyrhina.

        Zeskoczył z drzewa kierując się wprost na podróżnych, a prowiant zostawiając na swoim miejscu, nie schował łuku, czekał na rozwój wypadków. Czym bliżej celu, tym większa pewność siebie emanowała od czarnookiego, postawa stała się wręcz arystokratyczna, rośliny stawały się rzadsze czym bliżej ścieżki na której przebywali obcy, bo gdy ostatnia gałązka została odgięta, tak wzrok dwóch Upadłych trafił na siebie, wyrafinowanie, obco i zimno.
Awatar użytkownika
Dantalian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 70
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Rozbójnik , Przemytnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Dantalian »

        Jej krzyk był jak najpiękniejsza muzyka dla jego uszu i pragnął by dźwięk ten rozpieszczał go w nieskończoność, jednakże nie mógł sobie pozwolić na kontynuowanie tego, bo nigdy nie dotrą do Fargoth, a on chciał już odpocząć od drogi i uciążliwej towarzyszki, której nie mógł wykończyć, ponieważ wtedy cała mordęga jaką przeżył tułając się z nią poszłaby na marne. Powstrzymał w sobie ogromną chęć chłostania jej swoim łańcuchem, albo związania i uczynienia swoją kochanką, i postanowił na nowo wyjaśnić z nią sobie parę rzeczy.

        Wtem z głośnym świstem zaczęła z dali lecieć w jego stronę strzała. Upadły napiął wszystkie mięśnie, jednocześnie przyciskając swoje skrzydło bardziej do pleców i otworzył dodatkowe pary oczu, poszukując nimi tego, któremu życie nie było miłe, a którego pocisk właśnie wbił się obok ciężkiego buta. Dantalian spojrzał na strzałę tym swoim przymrużonym wzrokiem niewróżącym niczego dobrego, zapominając na moment o Kelishy, jednakże dość szybko skupił z powrotem na niej całą swoją uwagę, kiedy odsłoniła swoje gardło i okazała uległość.

        Rozłożenie się poddańczo dziewczyny, w typowej dla zwierząt formie, było dla niego aż nadto czytelne, w końcu kilkadziesiąt ładnych lat spędził przy pracy z piekielnymi bestiami. Był to też kolejny powód, dla którego postanowił zaprzestać na tę chwilę dręczenia towarzyszki. Za prawidłowe według niego zachowanie powinna być nagroda, za złe - kara, w przeciwnym wypadku tresura nie miałaby żadnego sensu. Poza tym, znając miauczącą przyjaciółkę, za niedługo i tak znów pewnie go wnerwi. Na razie jednak o tym nie myślał, bo wyglądało na to, że wszystko jest w końcu na dobrej drodze. Zerknął kątem oka na poranioną nogę towarzyszki i zdjął z pleców jej plecak, stawiając go na ziemi jak najbliżej niej.
        - Nie było to takie trudne prawda? - spytał przesadnie niewinnym i przyjaznym tonem, lekko klepiąc ją dłonią po policzku. - Zjedz coś, odpocznij, a przede wszystkim zrób coś z tym. - wskazał na krwawiącą nieznacznie łydkę. - Nie chcemy przecież by woń krwi przywiodła do nas jakąś wygłodniałą bestię, prawda? - uśmiechnął się ciepło, a przez to wyglądał w tej chwili, jak zwykły, możne nawet trochę przystojny, ludzki mężczyzna.

        Wstał wyprostowany i się przeciągnął podnosząc wbity w ziemię pocisk, któremu przyjrzał się uważnie. Niby wyglądała na pierwszy rzut oka jak zwykła strzała, ale niebieskie, piekielne ślepia dostrzegały ślad magii jaki na sobie nosiła. Długo nie musiał nad tym dumać, a tym bardziej się zastanawiać, czyją była własnością, ponieważ strzelec raczył się w końcu ujawnić. Dantalian uśmiechnął się złowrogo w stronę pobratymca z dobytym, magicznym łukiem. Nie chciał być dłużnym w razie ataku z jego strony, na który się również przygotował, a brudny od krwi kocicy łańcuch z brzdękiem opadł na ziemię kilkoma zwojami, jak "skulony" wąż czekający na dogodny moment do zadania śmiertelnego ciosu swojej ofierze.
        - Rozumiem, że to twoja własność, upadlaku. Na przyszłość radzę nie strzelać tym gdzie popadnie, bo można komuś zrobić krzywdę. - Burknął nie kryjąc swojego wywyższającego się tonu i wyciągnął strzałę w stronę przybysza, tak jakby chciał mu ją oddać, jednakże po chwili złamał ją w pół i upuścił na ziemię. - Sfruwaj stąd, jeśli cenisz swoje pióra i życie. - Dodał patrząc na niego wrogo, a po chwili przeniósł spojrzenie na towarzyszkę, o której istnieniu dopiero sobie przypomniał, tak samo jak o tym, że coś do niego mówiła.

        - Nie żartuj sobie ze mnie - odezwał się do niej z poważną miną, ale milszym tonem, niż do przybyłego piekielnika. Po chwili się do niej przyjaźnie uśmiechnął, lecz w jego grymasie widoczna była ta złowroga nutka jaka wydawała się go charakteryzować. - Przyjaciół się nie sprzedaje. Poza tym nie ma z ciebie żadnego pożytku, nikt by cię nie wziął za darmo, a co dopiero kupił. - Prychnął do niej z pogardą, ale przynajmniej szczerze dał do zrozumienia, że nie miał tego w planach, a nawet przez myśl mu nie przeszło coś takiego. - Po dotarciu do miasta mam nadzieję, że umkniesz czym prędzej do jakiejś zapyziałej nory bym już nie musiał więcej oglądać twojej pyskatej gęby. - Nawet nie starał się jej inaczej traktować przy nieznajomym, którego perfidnie lekceważył.

        Odwrócił się na pięcie, chcąc znaleźć coś co kocica zatwierdziłaby jako odpowiednie na rozpalenie ogniska dla niej, ale zrezygnował wpadając na genialny pomysł. Z zupełnie innym nastawieniem odwrócił się do przybyłego upadłego i skłonił mu się, a następnie z przyjaznym uśmiechem wyciągnął w jego stronę dłoń.
        - Wybacz, źle zaczęliśmy, ale wierz mi trudno w tym świecie o rozumne zwierzątko. Zmierzamy do Fargoth może zechciałbyś się przyłączyć? - spytał najmilszym tonem na jaki udało mu się zdobyć, przy czym najbardziej pozbawionym jakiś złośliwości i podstępów, których w rzeczywistości było pełno. Dantalian miał nadzieję na przyłączenie się tego półgłówka, ponieważ liczył na to, że to właśnie ten upadły ureguluje cały jego dług wobec Kelishy za podróż, a jednoskrzydły nic nie będzie musiał tracić.

        Przez moment jeszcze o czymś myślał, chcąc sobie przypomnieć czy kocica, aby do niego czegoś jeszcze nie mówiła, ale uznał to za mało ważne, skoro o tym zapomniał, ewentualnie dziewczyna wydaje się już być dobrym zwierzaczkiem, więc zapewne mu przypomni co od niego chciała.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

        Na odgłos zbliżającej się strzały panterołaczka drgnęła lekko, zaniepokojona. Ale znacznie bliżej było inne niebezpieczeństwo, znacznie groźniejsze. Nie rozumiała, jak Upadły mógł tak spokojnie przyjąć pocisk wbijający się tuż obok jego buta. Zaraz potem przypomniała sobie, że przecież cholernik zdawał się nie czuć bólu i regenerował się szybko, ale gdyby ząbkowany grot wbił się głęboko w ciało, nawet dla niego musiałoby to być niebezpieczne. Odruchowo spojrzała na promień i lotki sterczące z ziemi. Jeden rzut oka wystarczył, żeby miała pewność co do ich jakości i prędkości, jakie nadał im łucznik. Choć jej zdaniem spudłował dokumentnie.

        Łagodny ton i spokojne, niemal opiekuńcze słowa oraz mimika Anioła zaskoczyły najemniczkę tak bardzo, że nawet nie pomyślała o odgryzieniu mu palców za poklepanie ją po policzku. Gapiła się po prostu na niego, zastanawiając się, jakim cudem ten sadysta był w stanie zachować się tak... miło. Przynajmniej dopóki nie wspomniał o jej krwi. Wtedy skuliła się wyraźnie, znów kładąc po sobie uszy. Przewróciła się gwałtownie na brzuch i sięgnęła po swój plecak dokładnie w tym samym momencie, w którym jej towarzysz wstał. Wycofała się kawałek, bliżej zarośli na skraju dróżki. Dopiero tam siadła, plecami do skrzydlatego, po czym zerwała z nogi but i podwinęła nogawkę spodni. Pobladła zmiennokształtna zaczęła dyszeć ciężko, patrząc na własną łydkę. Rany były dość płytkie i niegroźne na dłuższą metę, ale przez kilka dni mogły utrudniać nieco forsowny marsz. Sęk w tym, że w ogóle były, a Kelisha bała się zawsze, gdy widziała własną krew. Wyszarpała z bagażu zwitek czystych lnianych pasów, których używała do opatrywania ran, po czym zerknęła przez ramię akurat, aby zobaczyć pojawienie się nowego pierzastego.

        Nie przyglądała się przybyszowi, skierowane na niego kocie oczy błysnęły tylko krótko w mroku, zanim spojrzała znów na swoją nogę. Musiała przede wszystkim zatamować upływ krwi i pozbyć się wszelkich śladów po niej. Pochyliła się nad kończyną i bez większego namysłu zrobiła to, co każdy kot na jej miejscu. Zaczęła lizać rany. Nigdy nie pomyślała, że w jej przypadku takie odruchy rzeczywiście przyspieszały gojenie, w końcu nałykała się przy okazji panterołaczej, leczniczej krwi. Działała pospiesznie i dość niedbale. Szybko zaczęła odwiązywać łydkę materiałem. Nie podobał jej się ani brzdęk łańcucha, ani tym bardziej miano, którym Testament określił obcego. Nie ufała mu, wolała sama się bronić w razie potrzeby. Co chwilę zerkała nerwowo przez ramię, o czym świadczyło pojawianie się dwóch złotych okręgów pod poruszającym się kapturem.
        - Ty to byś pewnie własną matkę sprzedał. - Mruknęła pod nosem na zapewnienia "przyjaciela". Łapę bardziej uspokoiło jego stwierdzenie, że była bezwartościowa. Najpewniej nie wiedział, że jej podobni uchodzili w niektórych kręgach za rodzaj towaru luksusowego. Więc rzeczywiście istniała realna szansa, że po dotarciu do Fargoth będzie mogła odejść w swoją stronę. Kończyła opatrywać nogę, pochylając się co jakiś czas, by zlizać krew z ranek, których nie zdążyła osłonić materiałem. Dlatego, gdy usłyszała propozycję jej towarzysza, zareagowała jak kot zaskoczony podczas mycia. Obróciła gwałtownie głowę z wystawionym przez zęby językiem, co wyglądało dość komicznie.

        - Fy fię fofiefsyso?! - Wysepleniła, zanim zorientowała się we własnym położeniu i schowała język. Pospiesznie owinęła łydkę do końca i zabezpieczyła opatrunek węzłem. Zerwała się z miejsca, odpiąwszy od plecaka swój łuk i podeszła do jednoskrzydłego, nie przejmując się ani opuszczeniem nogawki, ani założeniem buta. Bała się wypowiedzieć głośno swoich wątpliwości. Miała dziwne przeczucie, że gdyby okazała mu brak szacunku przy obcym, nie pogłaskałby jej po główce. Na lewym policzku, pod okiem, zaczęła już pojawiać się opuchlizna i siniak wielkości, a jakże, pięści. Mimo ciemnej skóry zmiennokształtnej wyraźnie było też widać podbiegający powoli kształt na szyi, dziwnie przypominający dużą dłoń. Łapa nie miała ochoty wyrównywać swojej urody szybkim, acz bolesnym sposobem z pomocą Anioła. Zbliżyła się więc na tyle blisko do jego lewego boku, że wyglądała niemal, jakby planowała się do niego tulić. W rzeczywistości wykorzystała jego ramię, by zasłonić usta przed przybyszem, któremu przyglądała się z wyraźną nieufnością, a wręcz słabo tłumioną złością. Zranioną nogę trzymała nieco bardziej z tyłu, opierając ją tylko na palcach stopy.
        - To pieprzony Upadły! - Szeptem podzieliła się z towarzyszem własną spostrzegawczością. - Nie mam zamiaru prowadzić dwóch piekielnych. Jeszcze nie oszalałam! - Najemniczka nerwowo to zaciskała, to rozluźniała palce na własnym łuku, ledwo powstrzymując się od ostrzegawczego warczenia. Być może ten skrzydlaty przyjemniaczek nie zauważył jeszcze w pełni, co było z nią nie tak. - I mam nadzieję, że to ze zwierzątkiem nie było o mnie? Nie jestem i nie będę twoją własnością!
        Panterołaczka odsunęła się nieco od "swojego" cholernika, po czym wskazała gwałtownym ruchem głowy przybysza.
        - Ta ślicznotka nie wytrzyma pół dnia marszu. Opóźni nas. Spieszyłeś się. - Te słowa wypowiedziała już normalnie, choć zaciskała przy tym zęby. Ona sama nie była chwilowo mogła mieć problemy w utrzymaniem forsownego tempa, ale o tym wolała nie wspominać. Polowanie też mogło być nieco utrudnione. Nie zmieniało to faktu, że Anioł z łukiem nie wzbudzał jej zaufania. Już na pierwszy rzut oka wydawał się zbyt idealny. No i mógł atakować na dystans, więc rzucenie mu się w razie potrzeby do gardła odpadało w przedbiegach. A gdyby pominąć te drobiazgi, był cholernym piekielnikiem. Tych Kelisha zaczynała powoli mieć dość.
Awatar użytkownika
Vyrhin
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vyrhin »

        Jak piękno nocy okala niebo i gwiazdy, tak Vyrhin starał się podpatrzeć i podsłuchać rozmowę dwóch istot, które najwyraźniej nie za bardzo cieszyły się z przybycia osoby trzeciej. Delikatnie podrapał się po ramieniu, tym samym lekko odchylając swój płaszcz. Dziś zdobiła go praktyczna koszula, która nie była za piękna, ale spełniała swoją funkcję.

        Elegancik spoglądał nieco z dalsza na sytuację jaka rodziła się z kłótni, dziwne pozy Panterołaka oraz podłe traktowanie go przez Pierzastego dały do myślenia Upadłemu. Zauważył również szczegół, który nie umknął jego percepcji, lekkie poklepywanie po policzku drugiej osoby to prawdopodobnie oznaka, że traktuje się ją jako naszą własność, a co gorsza może ten ktoś myśleć, że jest lepszy od takiej biednej, słabej istoty. Tylko czysta ciekawość sprawiła, że Vyrhin napotkał tą dwójkę, ale jak potoczyłoby się to dalej, gdyby nie on? Czy Upadlak zabiłby to skądinąd zwierzę? Może zaprzedał na pierwszym lepszym targowisku w Fargoth? Nie można wnioskować tak dalekosiężnie, najważniejsze było tu i teraz, to co dzieje się wokół i następuje po sobie, wielka seria przyczynowo-skutkowa.

        Każdy krok jest ostrożny, tak ostrożny jak gdyby dziecię ludzkie stawiało je po raz pierwszy, idąc w stronę ramion szczęśliwej matki. Krew delikatnie ciekła z kostek Panterołaka, wtem Vyrhin zobaczył co mówi do niego czarnoskrzydlaty. Słowa są niczym więcej jak dźwiękową falą, która dociera do uszu, a gdyby te fale, te znaki widzieć i umiejętnie je rozczytywać? Mężczyzna, który stał przed nim wyglądał na przemęczonego, a jego widocznie silne i wyrzeźbione ciało zapewne dawno nie widziało pokarmu, to samo tyczy się drugiej osoby, Vyrhin pamięta o swoich zapasach, lecz musi dokładnie to przemyśleć.

        - Tak jest to moja własność, a strzała jest tylko nic nie znaczącym elementem układanki. Gdy jedna zaświeci, druga upadnie, a zarazem nikt inny nie przeżyję. - Chwila zadumy wkradła się do umysłu czarnookiego, po raz pierwszy od dłuższego czasu uświadomił sobie ponownie fakt o przemijaniu, życiu, śmierci, morderstwa. Trwało to zaledwie chwile, ale w tym momencie uświadomił sobie jeszcze jedną rzecz. - Nie jestem waszym wrogiem, ani też przyjacielem, nie jestem człowiekiem, ale Upadłym, ale w czym tkwi sens? Nie znam was, ale mogę wam pomóc... - w tej samej chwili, jakby rozkojarzony i naburmuszony towarzysz rozmowy odwraca się do swojej przyjaciółki.

        Wszystko słyszał, jego wyczulona percepcja wzroku i wspomaganie magicznego przedmiotu pomaga w słuchaniu, a jak widać jego rozmówcy jeszcze o niczym nie wiedzą. Zwierzątko powoli dochodziło do stanu używalności, dosłownie wylizywało się z ran, ale opatrunek też mógłby być przydatny, po czym dopiero po chwili samiczka doszła do tej konkluzji. Kolejna mała kłótnia, nawet przy obecności obcych sprawia, że Vyrhin czuję się lekko zażenowany obecną sytuacją, a jego niemoc tylko potęguję problematykę z jaką walczy obecnie mężczyzna. Chciałby z całej siły pomóc, ale widocznie nie potrafiłby, skoro ta dwójka nie zna granic, nie wie kiedy przestać. Powoli zbliżyła się do ramienia swojego oprawcy lekko i z gracją zasłaniając usta i szepcząc coś pod uchem Upadlaka, wtedy czarnooki pomyślał tylko o tym, że „Nie jestem pieprzonym Upadlakiem”. Nie lubił tego określenia, chociaż często sam je wykorzystywał.

        - Masz rację źle zaczęliśmy – powiedział to do jednoskrzydlatego, u którego brak drugiego piórka niemiłosiernie zastanawiał mężczyznę, ale nie myśląc dłużej, kontynuował. - Wiem, ze trudno o rozumne zwierzątko, lecz może pominiemy ten temat? - wtem wtrąciła się Panterołaczka, lekko obrażając Vyrhina. - Nie martw się o mnie Panterołaczko, jestem w lepszym położeniu, niż wy. Może zanim chcielibyście ruszyć w dalszą drogę to cokolwiek zjecie? Mam pełen asortyment zapasów, które mogę przynieść, a widzę że nie jesteście w najlepszej formie? - te ostatnie słowa dopełnił uśmiechem, tak obrzydliwie miłym, że nie chciało się wierzyć, by ta osoba mogła zrobić w przeszłości coś złego.

        Cofnął się o parę kroków i popatrzył za siebie, przeliczył odległość jaka go dzieli od swojej kryjówki i rozłożył skrzydła, czekał aż ta nieznajoma dwójka naradzi się i powie co robić. Swój łuk zawiesił na plecach i powoli wzniósł się lekko na swoich piórach i jeszcze raz popatrzył w gwiazdy.
- Wicie o tym, że każda gwiazda na niebie symbolizuję życie? - rzucił ospale do szalonych osobników. - A moje imię to Vyrhin... - zamyślony tymi słowami patrzył gdzieś daleko, poza wymiar rzeczywistości, urażony życiem.
Awatar użytkownika
Dantalian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 70
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Rozbójnik , Przemytnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Dantalian »

        - Wybacz kochanie, ale moja mamusia już dawno nie żyje. Poza tym z niej nie było takiego samego pożytku jak z ciebie... Z tą różnicą, że ona umiała latać. - Zachichotał z rozbawieniem, choć wspominając śmierć rodzicielki powinien przedstawiać inne zachowanie, na przykład rozgoryczenia, albo głębokiej zadumy. Kochał swoich rodziców tak, jak każde dziecko powinno, ale nie czuł do nich żadnego większego przywiązania, oprócz tego, że to oni go odchowali i spłodzili. Z drugiej strony dla nich i tak zawsze najważniejszy był Najwyższy, podlizywanie się mu i bezwzględne wypełnianie jego woli. To co Stwórca rozkazał było dla nich ważniejsze, niż wstawienie się za synem, który miał zostać unicestwiony za swój bunt.

        - Zawszyj pysk kotku, dorośli rozmawiają - warknął na nią, choć starał się zachować spokojny ton, ale jakoś nie mógł słysząc wulgarny sprzeciw z jej strony na pomysł o wspólnym podróżowaniu. Jednoskrzydły nie był idiotą i nie proponowałby tego jakiemuś przybłędzie, gdyby nie miał w tym jakiejś korzyści, zwłaszcza dla samego siebie.

        - Wiesz co? Wkurzasz mnie. Używasz stanowczo za dużo złożonych słów, a widzisz... Ja jestem prostym człowiekiem. - Odpowiedział nieznajomemu. Nie lubił się za bardzo zastanawiać nad sensem tego co inni do niego prawili. Wolał naprędce wychwytywać co ważniejsze skrawki cudzej wypowiedzi wyrzucając z niej wszelkie zbędne informacje, a to co mówił na temat swojej strzały było dla czerwonookiego więcej niż zbędną informacją. Był dlań ciężkostrawnym bełkotem, na którego samą myśl bolała go głowa. Na wzmiankę o zaoferowaniu im pomocy, zakapturzony mężczyzna zacisnął pięść i z trudem się powstrzymał by nie przywitać się na dzień dobry swoją pięścią z twarzą paniczyka, ale to mogłoby zaważyć na powodzeniu jego misternego planu.

        Nie spuszczając wzroku z arystokratycznie prezentującego się upadlaka, Dantalian schował z powrotem łańcuch, ale jego skrzydło zaszeleściło lekko się rozpościerając i zasłaniając towarzyszącą mu, a obecnie sponiewieraną zmiennokształtną. Nie ufał mu, a to, że piekielne, niebieskie ślepia nie dostrzegły w nim żadnych złych zamiarów, jeszcze o niczym nie świadczyło. Odkąd je posiada i umiejętność "wszechwidzenia" kilka razy zdarzyło mu się natknąć na istoty doskonale ukrywające swoje uczucia i pragnienia, przez co piekielny nie raz wpadł w tarapaty, ale dzięki temu nauczył się nie ufać całkowicie wszystkiemu co widział, czy to normalnie, czy przy pomocy tych oszpecających go ślepi.

        - Stul jadaczkę powiedziałem, albo ci w tym pomogę. A wierz połykanie własnego języka ponoć nie należy do najprzyjemniejszych - znów zganił towarzyszkę. - A o zwierzątku nie mówiłem o tobie, tylko o tej drugiej, która użarła mnie w język i którą mam wielką ochotę zaszlachtować jak prosię jeśli tylko, znów mi nadepnie na odcisk. - Uśmiechnął się do niej niewinnie z czystym cynizmem.

        - Uuu jedzonko... mów dalej - uśmiechnął się dużo milej i rzeczywiście szczerze do drugiego upadłego. Może i niedawno jadł zwierzęta upolowane przez rozczłonkowanego, młodego myśliwego, ale zawsze należy brać jeśli ktoś ci coś oferuje, a przede wszystkim jeść i pić na zapas. Nie rozumiał do końca o co elegancikowi chodziło z tym, że ONI nie są w najlepszej formie, skoro on czuł się jak młody bóg, a Kelisha żyła, czyli wszyscy cali, zdrowi i szczęśliwi. Koonieccc. Niby mógłby to uznać za zniewagę swojej osoby, ale facet mówił tak dziwacznie, że mogło to mieć jakiś głębszy sens, nad którym Dantalian będzie się zastanawiał dopiero po trupie swojego trupa. W końcu kiedy umrze to siła i doświadczenie w walce mu się na nic nie przydadzą, a to najlepszy moment na zrobienie odpowiedniego użytku ze swojej mózgownicy.

        - Dobre wieści przyjacielu, z racji tego, że ja i ta tutaj urocza, ale jakże bezużyteczna kicia, mamy dobre humory postanowiliśmy pomóc ci w dotarciu do najbliższego miasta. - Klasnął radośnie w dłonie z uśmiechem na twarzy, po czym wyciągnął w jego stronę prawą, czarną dłoń wyglądającą jak pięciopalczasta ptasia kończyna. - Miło mi cię poznać Upadlaku, poznaj Kashilę - przedstawił partnerkę z błogą nieświadomością, że całkowicie przekręcił jej imię, a swojego nawet nie podał, bo i po co? Znając czyjeś imię ma się nad tą istotą władzę, dobry przykład? Kiiicia. A on nie przepadał być w czyimś władaniu, o wiele więcej radości sprawiało mu rządzenie innymi i czuł, że w tym świecie w końcu mu się uda. Dobry przykład? Kiiicia, a wcześniej Silumgar, z którym się pokłócił i już więcej go nie zobaczy... Niech mu Piekło przyjemnym domem będzie.

        - A ty się przestań mądrować, bo cię naprawdę uciszę... I do tego zarobię u wróżki zębuszki. Akurat w obecnej sytuacji to ty będziesz najbardziej spowalniać, kochanie. - Powiedział do kocicy rozpościerając szeroko swoje skrzydło, które zaczęło też wyrastać spod peleryny po przeciwnej stronie, tak gdzie powinno się naturalnie znajdować. Chwycił ją wcale nie delikatnie za nadgarstki i wciągnął sobie na plecy między pierzastymi atrybutami anioła, a jej plecak wziął do ręki. Po chwili bez żadnego ostrzeżenia, trzymając ją jedynie asekuracyjnie jedną ręką, wzbił się w powietrze i poleciał w ślad za eleganckim skrzydlaczem. Już nie mógł się doczekać kolejnego, pysznego jedzonka. Teraz będzie miał dwóch służących zapewniających mu pożywienie, przynajmniej do końca ich wędrówki. Miał tylko nadzieję, że teraz nie będzie miał dwóch irytujących i wyszczekanych zwierzaczków, których, dla osiągnięcia własnych korzyści, będzie powstrzymywał się nie zabić.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

        Kiedy nowy Upadły zwrócił się do dziewczyny mianem jej rasy, ta cofnęła się o pół kroku, stając bardziej za znanym jej Aniołem. Warknęła przy tym cicho, dając upust niezadowoleniu i zdziwieniu. Obcy trafił bez pudła, w jego głosie nie usłyszała nawet nutki wątpliwości. Wcześniej miała nadzieję, że może weźmie ją za kotołaka, jak zdarzało się już wcześniej wielu. Ale nie, ten cholernik musiał wiedzieć o panterołakach trochę więcej, niż tylko usłyszeć kiedyś tą nazwę.

        - Żebym się o ciebie martwiła, musiałbyś mnie obchodzić, koguciku. - Łapa wycedziła przez zęby, pomimo nakazu siedzenia cicho, zerkając na dotychczasowego towarzysza, gotowa w razie czego zrobić unik. Rękę miał ciężką i nie chciała znowu oberwać, ale nie znaczyło to, że zamierzała być posłuszna jego poleceniom. Zwłaszcza tym, które jej uwłaczały. Cały czas obcy ją niepokoił, o czym świadczył fakt, że prawie nie spuszczała z niego błyszczących w mroku ślepi. Być może wiedział o jej rasie więcej niż tylko, jak ją rozpoznać. Istniało ryzyko, że znał właściwości jej krwi, czy wpływ nowiu. Odruchowo spojrzała w górę, na cieniutki sierp księżyca i przez ułamek sekundy szczerzyła w jego kierunku kły, jakby mogło to w czymś pomóc.

        - Kelisha! Nie to... cokolwiek żeś powiedział. Mam na imię Kelisha. - Poprawiła jednoskrzydłego z jawnym rozdrażnieniem w głosie. Zacisnęła nawet jedną rękę w pięść, zastanawiając się, czy było warto ryzykować złamanie nadgarstka dla chwili satysfakcji. Powstrzymała się jednak i prychnęła tylko, łypiąc kątem oka na bardziej zmienionego Upadłego. Zaraz potem przeniosła znów spojrzenie na chudego elegancika. - Albo Łapa. Nazwij mnie inaczej, a przegryzę ci pierwsze co znajdzie się w zasięgu moich zębów. Mój uroczy przyjaciel może potwierdzić. - Słowa "uroczy przyjaciel" wycedziła z taką słodyczą w głosie, aby nie pozostawiać najmniejszych wątpliwości co do jej rzeczywistego stosunku do towarzysza. Gdy reszta radosnej grupki schowała broń, najemniczka również przewiesiła łuk przez ramię i oparła ręce na biodrach, westchnąwszy ciężko. Szykowała się długa droga. Bardzo długa i bardzo upierdliwa. Dwóch Upadłych, z których jeden był szalonym sadystą a drugi wyglądał, jakby urwał się z jakiegoś dworku, a nie wędrował po bezdrożach Opuszczonego Królestwa. No i, zdaniem Kelishy, ćpał. Dla prostej tropicielki takie konstrukcje zdaniowe, nagłe gadanie o gwiazdach i popadanie w bezsensowną zadumę musiało świadczyć o poprawianiu sobie przez skrzydlatego humoru za pomocą różnorodnych, niekoniecznie legalnych, mieszanek.

        Na zarzut Tesa, jakoby miała opóźniać marsz, prychnęła i przewróciła oczami z miną świadczącą o urażonej dumie.
        - Chyba ty! Jak się uprę, mogę was zostawić daleko z tyłu. - Przechwałka była trochę na wyrost, szczególnie biorąc pod uwagę, że tylko ona z tej trójki nie mogła latać. Ale skoro Vyrhin, tak chyba przedstawiał się wychudzony aniołek, rozpoznał jej rasę, nie było sensu trzymać konspiracji, więc równie dobrze mogła podróżować trochę w swojej bardziej kudłatej wersji. W końcu co cztery łapy to nie dwie nogi. Podwinęła koszulę, ukazując ciemne pamiątki po kopniakach na żebrach oraz przywiązany do brzucha szerokim rzemieniem czarny ogon. Rozwiązała supeł bez większego problemu i zdążyła tylko całkowicie uwolnić tą część ciała, gdy poczuła mocny, wręcz brutalny uchwyt na obu nadgarstkach. Odruchowo szarpnęła się, pozwalając wyrwać się z piersi zduszonemu ryknięciu.

        Próbowała się opierać, a jakże. Obcas jedynego założonego buta oraz bosą piętę zranionej nogi wbiła w ziemię, ale nie pomogło jej to w niczym. Została potraktowana jak zwykły bagaż i wciągnięta na plecy jednoskrzydłego. Tyle dobrze, że bez jakiegokolwiek namysłu objęła go obiema nogami w pasie. Obaj Upadli byli od niej wyżsi, więc i tak nie miałaby szans sięgnąć stopami do ziemi, więc to było jedyne co mogła zrobić, aby nie zwisać bezwładnie. Wściekłość za takie potraktowanie uwidaczniała się najbardziej wyraźnie w gwałtownych ruchach ogona, który smagał powietrze po obu bokach kocicy z taką furią, że kilkakrotnie uderzył w brzuch i pierś "porywacza".

        - Postaw mnie na ziemi, sukinsynu! - Ostatnia zgłoska przeszła w coś pomiędzy wystraszonym miauknięciem a krótkim piskiem. Pierwsze spotkanie panterołaczki z lataniem nie było najprzyjemniejsze. Natychmiast zdała sobie sprawę, że oddalali się od bezpiecznej ziemi, gdy poczuła ruch powietrza i usłyszała szum ogromnych skrzydeł. Od razu przywarła mocniej do niosącego ją Tesa, owinąwszy go nawet ogonem, jakby mógł w jakikolwiek sposób pomóc w razie problemu. Puchata kończyna zwierzołaczki przebiegała pod lewą pachą piekielnika, przecinała na skos fragment jego piersi i zawijała się wokół karku, jak ciepły, drgający nerwowo kołnierz. - Proszę, Aniele, nie puszczaj mnie teraz. Odstawię cię za darmo gdzie będziesz chciał i pozwolę się nazywać jak tylko chcesz, ale nie puść mnie! - Łapa praktycznie wydyszała swoją prośbę w bark Upadłego, zaciskając mocno powieki. Zaraz potem z resztą złapała go jeszcze dla pewności zębami. Nie wgryzała się, a tylko trzymała w taki sposób, że gdyby zaczęła się zsuwać, jej kły wbiłyby się prosto w mięsień mężczyzny. Ot, takie dodatkowe zabezpieczenie, gdyby jednak postanowił zapoznać ją z uczuciem spadania.

        Z pewnym zaskoczeniem najemniczka zarejestrowała, jak potężne mięśnie pozwalały Aniołom utrzymywać się w powietrzu. Przyciśnięta do pleców jednego z nich, doskonale czuła każdy poruszający się muskuł. Zawsze wiedziała, że skrzydlaci mieli tendencję do posiadania bardziej rozbudowanych grzbietów, niż cała reszta świata. W końcu jakoś musieli poruszać ogromnymi, pokrytymi pierzem kończynami. Ale pierwszy raz zdała sobie z tego w pełni sprawę. Właściwie postanowiła skupić się na tej kwestii, by nie myśleć o tych bardziej przerażających aspektach lotu, jak możliwość gruchnięcia o ziemię z dużej wysokości. Niby koty zawsze spadały na cztery łapy, więc powinna przeżyć taki upadek, ale jednak jej ludzka forma mogła przypłacić to nawet paroma złamaniami. Poczynione obserwacje pozwoliły jej zrozumieć, jakim cudem taka chudzinka jak Vyrhin mogła skutecznie posługiwać się łukiem. Łapa doskonale wiedziała, że ta broń wymagała silnych mięśni grzbietu, nie tylko rąk. Usadowiona, czy też raczej umieszczona, pomiędzy skrzydłami panterołaczka dość szybko zaczęła zastanawiać się, czy jakiekolwiek jej żebro zostałoby w całości, gdyby Testament nie musiał jednego z nich magicznie odtwarzać. Raz za razem czuła jak w jej boki uderzały pokryte piórami kończyny. Doświadczenie było o tyle dziwne, że z lewej strony, o ile odważyła się otworzyć na chwilę oko, widziała potężne skrzydło młócące powietrze. Mogła dostrzec każde piórko, ale w dotyku czuła, że coś było nie tak. Zdecydowanie nie było tak gorące jak to po prawej, rozgrzane ruchem. Wydawało się też mniej twarde, solidne. Co dziwne, najbardziej odczuwała różnicę gdy porównywała pióra. Podczas podróży jej koszula podwinęła się, odsłaniając plecy i boki. Po lewej stronie ledwo dostrzegała, że czasem jej skórę muskały magiczne lotki. Czuła wtedy lekkie dreszcze przebiegające aż do kręgosłupa. Rzeczywiste pióra łaskotały ją znacznie wyraźniej. Co więcej, było to zaskakująco przyjemne. Pojedyncza, zgubiona wcześniej przez Upadłego, lotka, którą panterołaczka przywiązała do rzemyka trzymającego w miejscu jej włosy nie dawała pełni obrazu.

        "Muszę zdobyć nowe pióro. To już za mocno czuć mną." Jakby nie patrzeć, Łapa nie trzymała czarnej ozdóbki tak blisko twarzy dla zabawy. Ciągłe oswajanie się z zapachem rycerzyka pozwalało jej reagować spokojniej na jego dziwaczną, wywołującą strach aurę. Absolutnie nie zamierzała informować któregokolwiek Anioła o swojej taktyce, a przy odrobinie dobrej woli mogło to wyglądać jak kolejna drobna złośliwostka.

        - Długo jeszcze? - Miauknęła żałośnie prosto do ucha swojego nosiciela, puściwszy na chwilę zębami jego bark. Zmusiła się też, aby otworzyć na chwilkę oko i rozejrzeć się za ich chwilowym przewodnikiem.
Awatar użytkownika
Vyrhin
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vyrhin »

        Gdy gwiazdy szepczą do ucha, to w tym samym momencie czarnooki spojrzał w stronę parki, która zaczęła coś gaworzyć w jego stronę. Już po tym czasie mógł określić, że panterołaczka nie należy do najbardziej inteligentnych osób, a jej wypowiedzi drażniły zmysły Vyrhina. Cały czas mówi o czymś mało znaczącym, trzymając tym samym jakieś zrazy do wszystkich wokół, zapominając że to nie siła fizyczna, ani żadna magia jest podstawą osobistej mocy, lecz właśnie siła charakteru, wybaczania, odłożenia zemsty na później, trochę chłodniej... Zaskoczeniem dla Upadłego był ten drugi człek, który wygląda na silnego charakterem, podobało się to uskrzydlonemu. Z taką istotą można iść i kraść przysłowiowe panterołaki. Słowa obcego wobec swojej matki były ciekawe, interesujące i intrygujące, zarazem sporo mówiły o jego charakterze, póki co jest to dla niego zamknięta księga w przeciwieństwie do jego towarzyszki. To co niepokoi elegancika jest również sposób w jaki zwraca się nieznajomy do przyjaciółki, podejrzenia padają na „zresztą nie ważne”.

        - Znam moje słownictwo i niestety albo stety musisz przywyknąć, mogę ograniczyć złożoność moich słów, nigdy nie wiadomo z kim mam do czynienia, dlatego warto o tym rozmawiać. Prawda? - ostatnie słowo rzucił w stronę Kelishy w tym samym momencie słysząc dziwny łańcuch obcego Upadłego.

        Zleciał na ziemię. Za szybko i za nagle postąpił wcześniej, teraz musiał pokazywać w pewnym sensie uniżenie. Po słowach obcego na temat jedzenia od razu zrozumiał, że nie jedli wiele dni i niech tylko spróbują powiedzieć, że z nimi wszystko w porządku. Wkurzające było również nastawienie tej głupiej zwierzyny, nie wiadomo dlaczego tak traktuje swojego wybawiciela, kto mógł wiedzieć co by się stało, gdyby nie on. Gwiazdy powiedzą prawdę, prastarą.

        - Jedzonko czeka na was moi drodzy, mam je w swoim prowizorycznym obozie, a upolowałem je dzisiaj, niedługo przed poznaniem dwójki szalonych istot, które mogłyby trochę poszanować to wszystko, szczególnie pewna osoba, która jest innej rasy niż ja sam. - Te słowa były skierowane ewidentnie do Kelishy, zarazem domyślał się, że ten mądrzejszy zrozumie o co chodziło Vyrhinowi. - Na dodatek również miło mi poznać was. - Dłonie dwóch Upadłych zacisnęły się w uścisku poznania, ich rozerwanie było cichym paktem, o którym tylko we dwoje wiedzieli, a raczej domyślali, bo właśnie nie koniecznie wiedzieli o swoich wzajemnych planach, lecz uczucie które wisiało w powietrzu dawało wszelkie znaki na te dogodne ułożenie sytuacji. Krzyki i marudzenie o przekręceniu imienia panterołaka Vyrhin puścił mimo oczu. - Fargoth jest moim celem, nie pobędę tam długo, lecz muszę dowiedzieć się parę spraw na pewne tematy. Mam pewną propozycję, ale porozmawiamy o tym jak usiądziemy w wygodnej karczmie, bez niej – wskazał na Kelishe.

        Nie mógł wiedzieć jakie skutki będą towarzyszyć jego odważnemu zachowaniu, lecz to nie pierwszy i nie ostatni raz, gdy spotyka dwoje nie w pełni okiełznane osoby, które myślą, że zjadły zęby podczas podróży po bezdrożach. Skrzydła zostały rozpostarte, jedno skrzydło towarzysza również zabłysnęło w świetle nowiu księżyca. Jednoskrzydlaty złapał towarzyszkę za ręce w wzniósł się z nią, a prowadzenie Vyrhina rozpoczęło się zaraz po ostatniej kłótni jaką parka przeprowadziła na dole. Uczucie, które towarzyszy lataniu jest niezastąpione, nie da się go porównać z niczym innym, nawet seksem z ponętną Elfką, Vyrhin po prostu kochał latać, przelatywać i to nie tylko nad wilgotnymi dolinami i wzgórzami. Zaraz po jego rozmyśleniach, znów zauważył rozdrażnienie Łapy, chciał ująć swoje słowa delikatnie.

        - Przepraszam obcy, nie znam Twojego imienia, ale mam pewne pytanie. Mógłbyś zostawić towarzyszkę na moment... o na tamtym drzewku? - wskazał palcem na najbliższe korony drzew tym samym swoimi słowami sugerując, by obcy podał mu swoje imię lub chociaż jakiś pseudonim. Chciał z nim porozmawiać na osobności, bez kłótni. W głębi duszy Vyrhin miał nadzieje, że tak się stanie i porozmawiają jak prawdziwi dorośli.
Awatar użytkownika
Dantalian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 70
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Rozbójnik , Przemytnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Dantalian »

        Podejście nowo poznanego piekielnika bardzo się spodobało Dantalianowi, tym bardziej, że czarnookiego też najwyraźniej drażniło buntownicze zachowanie dziewczyny. Jednoskrzydły nie wiedział, czy wszystkie kiciusie są dumne i odnoszą się arogancko wobec innych ze swoją niezależnością, jednakże z drugiej strony podziwiał ociupinkę towarzyszkę za hart ducha. Poza tym gdyby była słabą i uległą kruszynką to cała zabawa skończyłaby się już na samym początku ich znajomości, a tak kończył się drugi dzień ich wspólnej wędrówki i nie jest nawet w połowie znudzony istnieniem zmiennokształtnej przy swoim boku. Doskonale też rozumiał złośliwości mężczyzny wobec Kelishy i kąśliwe uwagi, jednakże to w jaki sposób starszy anioł zasłonił towarzyszkę swoim jedynym skrzydłem było bardzo klarowne w swoim przekazie. Dante nie zamierzał dać skrzywdzić swojej zabawki nowemu kompanowi, uznając Kelishę za wyłącznie swoją własność, a przynajmniej do momentu dotarcia do miasta.

        Na słowa Vyrhina, ganiące kocicę za jej niemiły stosunek względem istoty potężniejszej, mądrzejszej i doskonalszej od niej, a także jej przesadną nieufność, Dante nie mógł się powstrzymać i lekko się skulił, drżąc od tłumionego śmiechu, co by nim nie wybuchnąć. Nie miał żadnych wątpliwości, że ta podróż dostarczy mu jeszcze więcej radochy, niż zakładał na początku ruszając jedynie z łowczynią.
        - Podpowiem - lekko się nachylił z rozbawieniem w stronę partnerki. - On tą prośbę dotyczącą więcej szacunku kierował do ciebie. - Szepnął i zachichotał, jakby opowiedziano mu właśnie świetny dowcip.

        Po wymianie grzeczności, przede wszystkim między mężczyznami, przyszedł czas na dotarcie do wspomnianego obozowiska pełnego jedzonka, którego upadły nie mógł się już doczekać nawet jeśli jadł kiedy zaczęło zmierzchać, a on czekał na powrót Kelishy z polowania i poszukiwania wody. Może i już zaspokoił swój głód, ale zapewne do następnego wieczora nie bardzo będą mieli okazję się posilić, a on potrzebował mnóstwa energii, nie tyle przez prawdopodobnie całonocny i całodniowy marsz, co przede wszystkim przez to, że przywołanie zbroi i marsz w niej przy jarzącym słońcu, będzie niebywale męcząca. Leniwy piekielnik nie przepadał za wędrówkami, wolał siedzieć w swoim przeklętym pałacu przesiąkniętym okrucieństwem i pożądaniem, spać cały czas otoczony rozpalonymi pokusami chętnymi zadowolić jego ciało w każdy możliwy sposób, dowodzić bezmyślnymi hordami diablisk różnego rodzaju, a przede wszystkim oddawać się ogromnej rozrywce torturowania czy też karania innych w swojej własnej, małej Torturowni. O tak, Piekielne Czeluście były idealnym miejscem dla Dantego, który żałował, że się w nich nie urodził, a obecnie najbardziej pluł sobie w twarz przez swoją niecierpliwość, że nie poczekał aż zgromadzi odpowiednio liczną armię, iż atak na Władcę z góry świadczyłby o zwycięstwie jednoskrzydłego. Niestety teraz musiał płacić za swoje błędy, których w tych świecie nie zamierzał popełnić. Miał już dość uciekania z wymiaru jaki zamieszkiwał.

        - Dla ciebie Panu sukinsynu, wydaje mi się, że już ci to mówiłem, Kelishko. - Powiedział przesadnie miłym tonem, odwracając lekko w jej stronę głowę, by z łobuzerskim uśmiechem spojrzeć na nią kątem oka, a po tym wzbił się w powietrze. Już kilka sekund lotu uświadomiło upadłemu, że to musiał być pierwszy lot kocicy, albo cierpiała na lęk wysokości. Nie miało to znaczenie, najważniejsze, że strasznie bawiło zakapturzonego mężczyznę. Kiedy poczuł, że partnerka się wokół niego oplata, niczym namiętna kochanka, znów na nią zerknął przez ramię. - Że też na samym początku na to nie wpadłem. - Zaszydził ze strachu dziewczyny, wybuchając śmiechem i lecąc spokojnie za elegancikiem. - Po wylądowaniu chcę mieć to na papierze, chyba że wolisz w powietrzu złożyć przysięgę krwi - kontynuował, lecz w jego głosie pobrzmiewał poważny ton, sugerujący, że nie ma nic przeciwko tej drugiej formie dotrzymania słowa. - Dorzuć do tego buziaki na dobranoc, tym razem bez gryzienia, i śpiewanie kołysanek, a wtedy już na bank cię nie zrzucę. - Wyszczerzył się podstępnie, dla podkreślenia swojej groźby pikując gwałtownie głową w dół, ze złożonymi skrzydłami, które rozłożył niemal przy samej ziemi i znów wrócił na swoją wysokość cały czas się złośliwie śmiejąc anielskim głosem.

        - Zostawię ją w twoim obozowisku i kiedy zajmie się robieniem dla nas kolacji, my będziemy mogli rozmówić się w cztery oczy. - Odpowiedział skrzydlaczowi z obojętnością, jednakże zaszczycił go spojrzeniem swoich czerwonych oczu, skrytych w cieniu kaptura, podobnie jak górna połowa twarzy Dantego, któremu spodobało się to jak młodszy mężczyzna sformował swoją wypowiedź wymuszając na czerwonookim wyjawienie jakiegoś swojego miana. - Jeśli już musisz się do mnie jakoś zwracać to Testament, albo Rycerz... Ewentualnie cokolwiek innego, jak na przykład tu obecna, lubi mnie nazywać sukinsynem albo popaprańcem, ale do tego musisz dodawać do tego jeszcze pan. - Zaśmiał się arogancko i zaczął zniżać lot do ogniska, które widział w dole.

        - Nawet nie wiesz jak mi się przyjemnie robi kiedy mnie tak słodko nazywasz Aniołem - mruknął do towarzyszki łagodnym głosem, w którym nie było żadnej złośliwości, ani podstępu.

        Po niedługim czasie wylądował, ale dopiero po Vyrhinie i o krok za nim, w końcu on był gospodarzem nawet w tych polowych warunkach jego obozowiska, więc musiał się dostosować chociaż trochę do etykiety. Przykucnął na jedno kolano, aby Kelishy łatwiej było z niego zejść i złożył skrzydła, oddając jej plecak.
        - Zostań tu i zrób coś dobrego na ząb i nie zapomnij o spisaniu tej umowy, chociaż dalej sądzę, że zabawniej byłoby ci wypisać, o albo wyszyć na skórze pleców. - Jego oko błysnęło intensywniejszą czerwienią spod kaptura, gdyż sam pomysł bardzo mu się spodobał, a nawet zastanawiał się przez moment, czy aby nie zrobić czegoś takiego wbrew woli "przyjaciółki", jednakże sprawa drugiego piekielnika wydała mu się ważniejsza, a przynajmniej niezmiernie zaciekawiła jednoskrzydłego, który znów wzbił się w powietrze by na spokojnie porozmawiać z nowym towarzyszem.

        - W czym sprawa? - zapytał leniwie szybując na prądach powietrza, gdy czarnooki do niego dołączył.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

        - Przecież wiem! - Kelisha burknęła pod nosem na próbę przetłumaczenia słów szczuplutkiego Upadłego przez jej dotychczasowego towarzysza. Tak właściwie nie była pewna, o co chodziło z tą uwagą o poszanowaniu, ale przecież nie przyznałaby się teraz do tego. Prychnęła przez nos w stronę Vyrhina, nawet nie próbując ukryć swojego naburmuszenia. Skrzyżowała nawet ręce na piersi. Brakowało tylko, żeby tupnęła nogą i obróciła się do niego plecami, celując nosem w niebo. Zamiast tego otworzyła usta w oburzeniu i postukała się palcem w mostek na jego kolejne słowa. - Ej! ONA to słyszy!

        A potem był ten koszmarny lot. Jakby sam w sobie nie był dostatecznie przerażający, niosący ją Anioł natychmiast zorientował się, jakie były jej odczucia co do przebywania poza bezpieczną ziemią. Łapa do tej nocy wiedziała, że nie przepadała za wodą, bo nie potrafiła pływać. Ale świadomość, jaka odległość dzieliła ją od gruntu była chyba jeszcze gorsza. Nie wspominając o tym, komu musiała przy tym w pełni zaufać. Po prawdzie nie bała się, że spadną, bo zabraknie mu sił, to by wyczuła. Doskonale wiedziała, że znacznie bardziej prawdopodobnym scenariuszem było wykorzystanie przez niego mięśni, aby oderwać ją od swoich pleców i puścić. Nieszczególnie przemyślała słowa jednoskrzydłego, zbyt skupiona na kurczowym trzymaniu się go.
- Dobra, zgoda! Zgoda, zgoda, zgoda! Co chcesz, tylko nie próbuj... - Mamrotała, rezygnując z trzymania się go zębami, chowając zamiast tego twarz w zgięciu między jego barkiem, a szyją. Zbytnio bała się, że przypadkiem otworzy oczy i zobaczy, jak daleko byli od ziemi. Słowa przeszyły w ciche, przeciągłe miauknięcie, gdy poczuła, jak Upadły nagle obniżył lot. Wydawany przez nią dźwięk podejrzanie przypominał kolejne odruchowe wyzwisko skierowane w jego stronę. Tym razem mogło się wydawać, że przyrównała go do męskiego członka. Właściwie miał szczęście, że wcześniej postanowiła mu odpowiedzieć. Gdyby wciąż zaciskała lekko kły na jego barku, podczas pikowania bez wątpliwości straciłby kawał ciała odpowiadający wielkością jej szczękom. Panterołaczka była tak zestresowana powietrzną podróżą, że zgodziłaby się na wszystko, włącznie z odgryzieniem sobie samej nogi i pokonaniu reszty drogi do Fargoth skokami, gdyby tylko mogła dzięki temu upewnić się, że skrzydlaty więcej nie uraczy jej takimi niespodziankami.

        "Jakim cudem oni mogą teraz rozmawiać?" Wystraszona łuczniczka zaciskała z całej siły palce i drżała odczuwalnie na całym ciele przez napięte mięśnie. Nawet końcówka ogona zawiniętego wokół karku piekielnika trzęsła się jak szalona. Odnotowała fragment, w którym dwóch Upadłych rozważało, gdzie należało ją zostawić, aby mieli chwilę prywatności. Pomysł z drzewem, chociaż dzięki pazurom i kociej zwinności Łapa wspinała się całkiem nieźle, sprawił, że spojrzała szeroko otwartymi oczami na szczuplejszego mężczyznę. W tej chwili nie utrzymałaby równowagi na gałęzi za żadne skarby. W wolnej chwili należało zdecydowanie postawić nieprzekraczalną granicę odnośnie odrywania biednej zmiennokształtnej od ziemi i traktowania podczas takich szalonych pomysłów.

        Gdy wylądowali i najemniczka poczuła wreszcie coś twardego pod stopami, nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Ba, ciężko jej nawet było zmusić ciało do puszczenia "nosiciela". W końcu spróbowała stanąć o własnych siłach, a wtedy kolana ugięły się pod nią i klapnęła na glebę. Nie zaryzykowała podniesienia się. Siedziała po prostu, jedną dłoń przyciskając do piersi na wysokości serca i hiperwentylując. Próba zachowania godności nie miała najmniejszego sensu. Chwilę zajęło jej uspokojenie oddechu na tyle, aby mogła się w ogóle ruszyć. Spojrzała za dwoma skrzydlatymi, którzy znów zerwali się do lotu.

        - Szurnięci. - Szepnęła do siebie, sięgając po swoje rzeczy. Wyciągnęła trzęsącymi się dłońmi buteleczkę z resztą spirytusu i upiła trochę, aby uspokoić skołatane nerwy. Skrzywiła się wyraźnie, ale przecież nie piła tego dla walorów smakowych. Zdjęła jeszcze jedynego pozostałego buta, nie mając najmniejszej ochoty zastanawiać się, czy Tes zabrał drugiego, którego ściągnęła, żeby opatrzyć łydkę. W najgorszym razie pomaszeruje trochę boso i będzie miała dobry powód do domagania się jakichkolwiek pieniędzy. Przez kilka uderzeń serca rozważała, czy nie zignorować poleceń jednoskrzydłego, ale potem dotknęła lekko prowizorycznego opatrunku i z ciężkim westchnieniem otarła zimny pot z czoła, podniosła się z ziemi, po czym rozejrzała. Zaczęła od podsycenia ogniska drewnem, podejrzliwie obserwując ciemny kształt, który musiał być upolowaną przez Vyrhina zwierzyną. Potem spojrzała na przyczepioną do jej plecaka zdobycz w postaci dwóch wychudzonych kuroliszków.

        - A niechby go piekło... - Mruknęła, po czym uśmiechnęła się jednym kącikiem ust, zdawszy sobie sprawę z niezamierzonej gry słów. Warknęła jeszcze pod nosem kilka epitetów, ale dobyła noża i podeszła do ofiary Upadłego. Oczywiście, na złość jej, musiała być to sarna, znacznie smaczniejsza wizja kolacji. Bez dalszego ociągania zabrała się za patroszenie zwierzęcia, postawiwszy czujnie uszy. Powtarzała sobie przy tym w myślach, że nie robiła tego dlatego, że takie otrzymała polecenie. Po prostu sama była przeraźliwie głodna.

        Niedługo później nad paleniskiem, stanął prowizoryczny rusz, na którym piekły się pierwsze cienkie paski mięsa natarte odrobiną ziół z zapasów najemniczki. Blisko ognia leżał jej dobytek, a nawet rozłożone posłanie z derki i jej płaszcza. Ona sama klęczała boso, bez pasa, z podwiniętymi wysoko rękawami koszuli i rękami upapranymi po łokcie we krwi obok oprawianego trupa. Na kawałku ściągniętej sarniej skóry leżały ułożone jeden obok drugiego zwierzęce organy, należące zarówno do zdobyczy szczuplutkiego piekielnika, jak i obu wypatroszonych kuroliszków, czekających na oskubanie. Co jakiś czas dziewczyna odrzucała w bok, na kupkę fragmenty, których nie zamierzała używać. Nieco niepokojącym mógł być fakt, że nie tylko dłonie miała ciemne od posoki, ale też usta. Nie rozszarpywała zwierzyny zębami, nie była przecież całkiem dzika! Po prostu korzystała z zalet panterzego żołądka i zjadła w międzyczasie surowe płuca oraz nerki, aby choć trochę zaspokoić głód. Na swoją kolej czekały najlepsze kąski - śledziony, wątroby i serca. Właściwie jednej ze śledzion brakowało kęsa. Nie miała zamiaru bawić się w oczyszczanie jelit i żołądków, więc tylko odrzucała je na bok. Akurat nabijała kolejne paski przyprawionego mięsa na cienki patyk, gdy usłyszała charakterystyczny szum ogromnych skrzydeł. Czujnie spojrzała w górę, ale na widok znajomych sylwetek rozluźniła się. Ani myślała demonstrować Aniołom, że ich widok przyniósł jej pewną ulgę. Ba, z racji zbliżającego się nowiu nawet ucieszył!

        Problem w tym, że nad twarzą mogła jeszcze panować, ale ogon i uszy ukrywała nie tylko po to, by jej rasa pozostała tajemnicą. Zdradzały jej emocje i odczucia lepiej, niż sama zmiennokształtna mogłaby to zrobić słowami. I tak oto czarne uszka skierowały się w stronę skrzydlatych, a ogon podstępnie uniósł się do góry, a końcówka zagięła w łagodny łuk. Dobrze, że jej zwierzęca część nie była spokrewniona z psami, jeszcze zaczęłaby merdać, a wtedy musiałaby się powiesić ze wstydu. Gdy już mieli lądować, dziewczyna nagle przygarbiła się, uszy i ogon oklapły, a jego koniec zaczął poruszać się nerwowo na boki. Ta zmiana nastawienia była spowodowana przypomnieniem sobie o drugim poleceniu jednoskrzydłego i ich krótkiej wymianie zdań podczas lotu. Łapa wstała i cofnęła się o parę kroków, by utrzymać bezpieczny dystans. Nie ukrywała napięcia w ruchach, ale chwyciła w dłoń zdradziecką kitę i zaczęła przesuwać po niej nerwowo lepkimi od krwi palcami obu rąk, nie chcąc, aby w pewnej chwili wsunęła się między jej nogi.

        - Cięłam na cienkie paski, żeby się szybciej upiekło. - Mruknęła, przesuwając błyszczącymi oczami od jednego do drugiego Upadłego i oceniając, czy znajdowała się już poza zasięgiem łańcucha. - Testament? Co do naszych... ustaleń. Nie mógłbyś mi po prostu uwierzyć na słowo? - Przełknęła ślinę i oblizała nerwowo wargi ruchem tak szerokim, jakby chciała oczyścić też wibrysy, których nie miała przecież w tej postaci. Patrzyła też coraz bardziej spod byka, cofnąwszy się o kolejny mały krok. Obawiała się, że był gotów spełnić wcześniejszą "propozycję", więc zerkała czasem na szczupłego pierzastego, oceniając, czy miała szansę na jego wsparcie. - Wiesz, nawet bym to zapisała wszystko. Tylko, ten... ani nie mam na czym, ani nie umiem. A wolałabym, żebyśmy tego jednak nie wycinali nigdzie na mnie! Jak dotąd cię przecież nie oszukałam! To zgoda?
Awatar użytkownika
Vyrhin
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vyrhin »

        Spokojny lot nad koronami pięknych, zielonych drzew w pewien sposób relaksował Upadłego jak i zapewne nie tylko jego. Lekkie podmuchy wiatru sprawiały w dalszym ciągu przyjemność, nucenie pod nosem tylko wzmagało całe mistyczne uczucie, jakiego można się nabawić w doborowym towarzystwie. Spotkało go wielkie szczęście, że nie posiada takiego wspólnika, którego własnymi siłami musiałby dźwigać na plecach, jego mięśnie i tak nie są w doskonałej kondycji, a co dopiero mówić o dodatkowym ciężarze w postaci drugiej istoty, a już na pewno nie przetrwałby, gdyby byłaby tak mało inteligentna jak Kelisha. Spokojny lot zbliżał się do końca, końca początku dziwnej i zwariowanej wędrówki Vyrhina. Początkowa nie zbyt dobrze prosperująca znajomość zaczęła się zmieniać nie do poznania, mężczyzna wiedział, że może być to spowodowane cichym planem obcego Upadlaka, ale w głowie rodził mu się pewien pomysł, który może zmienić bieg wydarzeń, nie tylko teraz, ale również w ogóle.

        Zastanawiał się nad swoimi ostatnimi wędrówkami oraz poszukiwaniach pewnego mężczyzny, który wiele lat temu wręczył, a raczej podarował pewne przedmioty, które sprawiają, że Vyrhin jest tym kim jest na dzisiejszy moment. Obozowisko było pełne wody i różnych dobroci w postaci dobrego mięsa, które trzeba co prawda przygotować, ale jak już zdążył się dogadać z obcym, zrobi to nie kto inny jak drogi Panterołak, który chyba chce co nieco ukryć swoją tożsamość. Myśli Upadłego krążyły wokół przeszłości, każdego z napotkanych towarzyszy. Zawsze ciekawiły go inne istoty, każda przeszłość jest inna, inne sytuacje i inne przeżycia, różne od siebie, sprawiające że każda istota jest wyjątkowa. Wędrówka młodego Upadłego trwała większość jego życia, lecz tęskno mu za piekłem, tym czego tam zaczerpnął. Pokusy, dobra wszelkiej maści, pewne przyjaźnie, które można zahaczyć pod cudzysłowie, lecz w jakimś sensie są, istnieją. Bezdroża to drugie imię martwego, lecz ponownie narodzonego, tylko że teraz w mrocznych szatach, Anioła. Aklimatyzacja, trudne warunki, brak jedzenia, nic nie było mu obce, szkoda tylko że tak daleko jest do lampki wina.

        Dolecieli w okolice obozu, zaczęli powoli lądować. Wielkie skrzydła zatrzepotały w majestacie księżyca, gdzieś z tyłu Upadlak zrzuca swoją przyjaciółkę, w tym samym czasie Elegancik rusza przodem przez gęsty las, omijając z gracją ostre gałęzie krzaków.

        - Testamencie, zaraz dotrzemy do obozu, zostawimy tam Kelishe, a sami udamy się na mały, męski wypad - mrugnął zawadiacko do swojego nowego towarzysza i ruszyli dalej, docierając koniec końców do małej polany, na której środku spoczywała sarna upolowana tuż przed zmierzchem. - Tak więc widzicie, dobre rzeczy znajdują się w moim obozie, Kelisha jeśli możesz? - rzucił te słowa wprost w jej oczy, wskazując tym samym, żeby zajęła się tym co ma nadzieje nie spartoli, tym samym wraz z Rycerzem wzlecieli ponownie w powietrze.

        Wędrówka inteligentnych głów nie może być nudna, tak wraz z wiatrem ich prędkość zwiększała się, omijali drzewa i ich gałęzie, wzbijali się wysoko w przestworza, obraz tańca Upadłych, istot porzuconych, innych, widzących prawdę. Nie mogło to trwać wiecznie, więc znaleźli dogodne miejsce, z dala od obozowiska, nawet gdyby Kelisha miała podsłuchiwać, nie zdążyła by tu przywędrować. Oczy Vyrhina spojrzały wprost na zakapturzoną głowę Testamenta, było czuć napięcie, które dało się kroić nożem. Głęboki wdech Upadłego dał znak rozmowy.

        - Mój drogi towarzyszu podróży, wielkie czyny schodzą na nas, lecz nie czas na wyniosłe słowa, porozmawiajmy jak normalni, bez etykiety, bez rzucania panem na lewo i na prawo. - Słowa skierowane wprost na twarz towarzysza były niczym uwolnienie magicznej siły, więzi, którą Vyrhin miał zamiar stworzyć. - Twoja przyjaciółka Kelisha, piękna istota, zabawna, lecz nie zbyt inteligentna, zapewne dobrze radzi sobie w boju, co innego robiłaby u boku takiego wojownika? Ale... mam pewne wątpliwości. Wyczuwam pewne jak to określić, anomalie, które ona wytwarza swoją postacią. Nie znam jej na tyle co ty Testamencie, ale warto rozważyć pewne kwestie. Zmierzamy w tym samym kierunku, zapewne ty masz tam pewne sprawy do załatwienia tak samo jak ja, ale czy myślałeś nad porzuceniem tej nędznej istoty? Może nawet jej sprzedażą? Nie obchodziło, by nas co się z nią później stanie, czy się uwolni, czy będzie żyła w niewoli, ale za to my zarobimy parę ruenów, a może nawet więcej niż parę, dobrze wiesz o co chodzi. Nie chcę byś brał tę propozycję jako pewien akt terroru na Panterołaczce, powiedzmy że cała ta rozmowa to pewne pytania oraz rzucone możliwości zarobku w trudnych czasach. - Przy ostatnim słowie wziął ponownie głęboki wdech, nie dał poznać po sobie, że ta sytuacja jest wyjątkowo stresująca. - Proponuję ci również wspólną podróż, nie tylko po tym świecie, nie tylko po piekle, ale będziemy potrzebować pewnych rzeczy, które nas wspomogą w dążeniu do celów, które jakiekolwiek, by nie były, na pewno są w naszym zasięgu, w końcu jesteśmy Upadłymi, tak? - czekał z niecierpliwością na odpowiedź Upadlaka.

        Powoli dolatywali na miejsce, gdzie ten nędzny, a zarazem uroczy Panterołak przygotowywał jedzenie. Pachniało już w całej okolicy smacznym i soczystym mięsem, dobrze ukryty alkohol zaraz uraczy podniebienia wszystkich tu obecnych. Z chęcią uraczyłby się również cichym, nocnym pojękiwaniem Kelishy w jego ramionach.

        - Dziękuję za przygotowanie posiłku Łapo – rzucił to w jej stronę nie patrząc nawet na nią, lecz kierując się prosto do drzewa, które posiadało niewielki otwór. Z jego wnętrza wyciągnął srebrną manierkę oraz jedną lampkę. Przepłukał go z kurzu, czystą wodą z butelki, zaraz potem nalał pierwszy kieliszek i podał go w stronę Rycerza. Zobaczył pewne zaburzenia powietrza, czyli rozmowę dwóch przyjaciół, ale wiedząc że pewnie i Testament ma dość przekomarzania się z kimś tak głupim, delikatnie wtrącił się mówiąc z pełnym wyrazem szacunku i wyniosłości chwili, wprost w oczy jednoskrzydlatego. – To jak? Zgoda?
Awatar użytkownika
Dantalian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 70
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Rozbójnik , Przemytnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Dantalian »

        Reszta lotu minęła mu wypełniona nabijaniem się z lęku kocicy, której tłukące się przeraźliwie w piersi serce było dobrze wyczuwalne na jego plecach; a także rozmowie na poziomie z istotą również na poziomie, choć czerwonooki i tak uważał się za lepszego od tego skrzydlatego chucherka. Mimo tego, że atmosfera była luźniejsza, on wciąż wolał całkowicie nie zawierzać pobratymcowi, aż nazbyt dobrze pamiętał o tym, że każdy piekielny, którego spotka może być nasłanym przez Władcę zabójcą, mającym za zadanie pozbyć się tego, który ośmielił się bezmyślnie pozbawić go władzy.

        Jeszcze kilka razy wykonał jakieś brawurowe akrobacje w powietrzu z panterołaczką na jego plecach, ale w końcu zaprzestał czując (nie tylko węchem, ale i na własnej skórze) jak bardzo dziewczyna się boi. W normalnych warunkach robiłby wszystko i chełpił się tym, aby tylko jego ofiara padła ze strachu, ale w tym przypadku obawiał się, że towarzyszka mogłaby się tak zestresować, że zapaskudziłaby go swoim moczem. Raczej marna perspektywa i stanowczo nazbyt wysoka cena za kilka chwil śmiechu do rozpuku. W końcu wylądowali, a on dał partnerce z siebie zejść. Oczywiście jej upadek nie mógł się obejść bez salwy śmiechu z jego strony i jeszcze większą satysfakcją z tego, że nie miał zamiaru jej pomóc. Patrzył na nią z podstępnym błyskiem w oku i już wymyślał co z nią zrobi, kiedy wrócą z Vyrhinem do obozu po ich rozmowie, tym bardziej po tym co mu obiecała w locie.

        - Pamiętaj o spisaniu umowy - uśmiechnął się do Kelishy jakże uroczo i niewinnie, i gdyby nie zostały przesiąknięte pewnością siebie oraz złośliwością, mógłby nawet wyglądać jak prawdziwy, miły i przystojny anioł.

        Był bardzo ciekawy sprawy, którą miał do niego chudzielec, dlatego bez dalszego przedłużania pomachał z przesłodkim uśmiechem kocicy i ruszył za mężczyzną. Vyrhin wydawał się w pełni rozkoszować podniebną podróżą, a nawet z tego co zauważył czerwonooki, nie krył przyjemności jaką mu to sprawiało. Niby umiejętność tego rodzaju szybszej podróży i możliwość oglądania wszystkiego dosłownie z góry były niezwykle przydatne, a nawet zabawne, jednakże Dantalian nie zbyt podzielał entuzjazm udzielający się jego towarzyszowi. Kiedy zamieszkiwał Plany Niebiańskie lubił ścigać się z innymi aniołami i ich ostatecznie upokarzać, albo bawić się w przestworzach ze swoją siostrą, kiedy byli mali. Zmieniło się to kiedy podrósł i zaczął odkrywać prawdę na temat Najwyższego, a najbardziej zaczął trzymać się ziemi po strąceniu do Czeluści, wiadomo - przez brak drugiego skrzydła.

        Podczas gdy czarnooki oddawał się bezwstydnie przyjemności jaką był dla niego lot, Dante jakby od niechcenia unosił się na prądach wiatru, od czasu do czasu uderzając w powietrzu skrzydłami dla utrzymania wysokości. Powoli zaczął się niecierpliwić, ale pohamował się od ponaglania młodszego od siebie, bo może nie miał wcześniej okazji, albo możliwości rozprostować skrzydeł. Na szczęście nie musiał długo czekać, niestety początek wypowiedzi Vyrhina zabił całą ciekawość zakapturzonego upadłego i zastąpiła ją ogromną sennością i znudzeniem. Powstrzymał się przed ziewnięciem i starał się skupić na jego słowach z należytym zainteresowaniem... Albo chociaż odrobiną.
        - Kusząca propozycja, ale nie rzucam słów na wiatr, a tak się składa, że obiecałem jej, iż po dotarciu do Fargoth będzie mogła pójść wolno w swoją stronę. Wtedy możesz zrobić z nią co chcesz. - Odpowiedział wzruszając z obojętnością ramionami. Mało go obchodziło, czy chudzielec złapie wtedy Kelishę nim zniknie za rogiem miasta i ją sprzeda, czy cokolwiek innego. Fragment nazywający go wielkim wojownikiem niezwykle mu pochlebiał, ale zaraz po tym słysząc o anomaliach i reszcie bzdetów westchnął cicho z irytacją i wywrócił oczami do góry, powstrzymał się jednak od wybuchnięcia śmiechem, jednakże jego zakrztuszenie się mogło mówić samo za siebie, po kwestii, że bardzo dobrze zna kocicę.
        - Źle to wszystko zinterpretowałeś, stary. To będzie moja druga noc w jej towarzystwie i wlokę się z nią tylko przez to, że... zgodziła się popro... Potowarzyszyć mi w drodze do miasta. - Wydukał z wyraźnym zakłopotaniem drapiąc się po policzku. Prędzej by samemu sobie głowę urwał, niż przyznał się do kiepskiej orientacji w terenie i potrzeby czyjejś pomocy. - A co do twojej propozycji - powiedział po chwili poważnym, ale i obojętnym tonem - mogę z tobą ruszyć dalej po dotarciu do Fargoth. - Co prawda nie wiele rozumiał z tych wszystkich zagadek jakimi zwykł się wysławiać drugi upadły, ale przecież to w niczym nie przeszkadzało, prawda? Poza tym kiedy już się zabawi w Fargoth nie miał żadnego obranego celu, więc żeby się nie nudzić mógł po prostu potowarzyszyć Vyrhinowi. Kto wie, może to będzie piękny początek dążenia do zawładnięcia całą tą krainą, albo zwerbowania odpowiednich sił przy pomocy, których Dante mógłby skutecznie strącić Władzcę z tronu w Czeluściach?

        Po skończonej rozmowie poczęli wracać do obozu, z którego pachniało naprawdę wybornie, a czerwonookiemu niemal ciekła z ust ślinka. Od razu jak dotarli "wyczarowane" skrzydło zniknęło, a na twarzy właściciela od razu wykwitł wyraz ogromnej ulgi, jakby właśnie zrzucił z siebie ogromny ciężar. Może skrzydła nie były ciężkie, skoro nosił je przez całe swoje życie, ale to magiczne pochłaniało ogromne ilości energii piekielnika, który był przez to głodny jak cała wataha wilków i miał zamiar od razu pójść spać jak tylko napełni żołądek. Nie umknął jego uwadze jednoznaczny błysk w oku lądującego towarzysza i wyszczerzył się do niego ze złośliwym rozbawieniem, chcąc rzucić mu jakąś kpiącą uwagą na temat jego pragnienia względem kocicy, ale nie zdążył gdyż po chwili się od nich oddalił. Dantalian nie chciał sobie odpuścić komentarza na ten temat, ale jak na złość głowę mu zawróciła właśnie kocica, która jeszcze przed chwilą wydawała się znajdować znacznie bliżej, niż obecnie. Pominął ten fakt wzruszeniem ramion i słuchając jej słów, przeszedł kilka kroków i klapnął obok niej przy ognisku, kładąc jej rękę na włosach i lekko jej targając, jak czuprynę jakiegoś zwierza, albo niesfornego dzieciaka. Widać było po nim, że jest zmęczony.

        - Chędożył to pies, wiedz tylko, że jeśli mnie oszukasz, nie zdążysz nawet napisać testamentu. - Burknął z obojętnością przeciągając się mocno, a po tym odchylił się do tyłu i oddając się grawitacji opadł plecami na ziemię wsuwając dłonie pod głowę. Tym krótkim stwierdzeniem, dał też odpowiedź na zagadkę, skąd wziął się jeden z jego przydomków, choć może nie tylko przez to tak go nazywano. Po chwili się jednak podniósł z powrotem do siadu, jakby właśnie sobie przypomniał coś bardzo ważnego. Pierwszy raz od powrotu zaszczycił partnerkę spojrzeniem i uśmiechnął się łobuzersko chwytając ją, wyjątkowo, lekko za brodę i nieznacznie przyciągając w swoją stronę, jakby mieli się zaraz pocałować. On jednak tylko zlizał plamkę krwi, która uchowała się niewielki kawałek od kącika jej ust, ale znaczący by ominął go jej język, kiedy się nim czyściła. Pamiętał o ostatniej akcji i choć wymusił na panterce obietnicę większej ilości czułości podczas lotu, wolał nie ryzykować.

        - Do twarzy ci z krwią na twarzy - zachichotał złośliwie do niej i zwrócił wzrok w stronę nadchodzącego chudzielca.

        Kiwnął w milczeniu do niego głową i przyjął podany kielich, który osuszył jednym łykiem i oddał upadłemu. Zamyślił się po tym przez moment dumając nad wypitym winem, ale nie rzucił żadnej uwagi na ten temat. Jego zainteresowanie szybko przykute zostało przez czekające tylko do zjedzenia smaczne kąski upieczone już przez dziewczynę. Widział odłożone w cieniu podroby, ale nie zamierzał zabierać jej tych smakołyków, choć serca wyglądały niezwykle apetycznie.

        - Co będzie z tym buziakiem, kiciu? - zapytał po przełknięciu kęsa, którego wziął sekundę temu i spojrzał na panterkę wolną dłonią ujmując zwisający z boku kosmyk włosów, przy czym lekko musnął ją po policzku. Nie wiedział czemu właściwie to zrobił. Może chciał się ponabijać ze zmiennokształtnej, a może podpuścić, albo sprowokować czarnookiego, który przez chwilę miał na nią ochotę. Dantalian był gotów "pożyczyć" mu kocicę na noc, ale młodszy upadły musiałby go o to ładnie poprosić. Mimo zmęczenia wciąż miał podły charakter i był z tego dumny. Może nawet udałoby mu się wyciągnąć w zamian od piekielnego jakąś zapłatę za radosną noc z towarzyszką jednoskrzydłego.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

        Panterołaczka obserwowała obu piekielników z jawną podejrzliwością. Chudzinki nie mogła jak na razie rozgryźć, a jego zawiły sposób mówienia wcale nie poprawiał sytuacji. Więc zakładała dla bezpieczeństwa, że mogła spodziewać się po nim najgorszego. Za to rozpracowanie jednoskrzydłego wydawało się łatwiejsze niż tropienie kulawego, ślepego zająca. Jego zmęczenie było tak wyraźnie widoczne, że Kelisha aż zaczynała doszukiwać się w nim podstępu. Ona sama stawałaby na rzęsach, aby ukryć wszelkie oznaki osłabienia, a ten tak po prostu pozwalał wszystkim zorientować się w swoim stanie. Ale też ze względu na jego marny wygląd tylko położyła po sobie uszy, poczuwszy jego dłoń we włosach. Spojrzała przy tym na niego z miną wyrażającą niezdecydowanie, czy lepiej byłoby mu tą rękę złamać, czy odgryźć. Ale miłosiernie nie zrobiła ani jednego, ani drugiego. Ot, jej wrażliwe serduszko nie pozwalało pastwić się nad umęczonymi. Albo wykazała się dostateczną inteligencją, by nie ryzykować oberwania w łeb ciężką ręką i wpadnięcia przy okazji do ogniska. Choć obie wersje nie wydawałyby się zbyt prawdopodobne nikomu, kto poznał ją bliżej.

        Jedną oznaką zadowolenia najemniczki z odpuszczenia sobie spisywania czegokolwiek było leniwe machnięcie ogona z boku na bok. Zaraz potem wyprostowała się gwałtownie i spojrzała na Vyrhina z miną,jakby zobaczyła jednorożca w zielone ciapki unoszącego się przed nią na tęczowej chmurce.
        - Ten... nie ma za co? To twoja zdobycz. - Burknęła, wciąż nie mogąc zapanować nad zdziwieniem. Upadły dziękujący zwierzołakowi bez sarkazmu, czy złośliwych nutek w głosie wystarczył, aby dziewczyna jeszcze parę razy zamrugała gwałtownie, po czym uniosła nawet lekko jeden kącik ust. Sielanka nie trwała długo, przerwana przez mniej pierzastego aniołka. A konkretniej, przez jego język na jej policzku. Szarpnęła się z opóźnieniem, ale pozwoliła sobie na urażone prychnięcie w jego stronę.
        - A pomyśl tylko, jak bardzo byłoby mi do twarzy z krwią któregoś z was! - Darowała sobie wycieranie skóry. Takie traktowanie nie przeszkadzałoby jej w wykonaniu jakiegoś zaprzyjaźnionego druha, ale nie mogła odpuścić takiej poufałości złośliwemu skrzydlatemu. Zauważywszy trzymany przez ich ślicznotkę puchar, powęszyła z ciekawością, poruszając wyraźnie nozdrzami. Dobre wino piła raptem kilka razy w życiu. Zwykle ograniczała się do marnej jakości piwa w paskudnych spelunach, ale dla niej takie trunki i atmosfera miały swój urok. W międzyczasie, z rzadka zerkając na dłonie, obcinała kolejne paski mięsa za pomocą szerokiego, lekko zakrzywionego noża. Tak często obrabiała upolowane zwierzęta, że mogła robić to wręcz całkowicie odruchowo, bez konieczności myślenia nad kolejnymi ruchami. Dopiero nacieranie kawałków suszonymi ziołami mogło przykuć jej uwagę. Bardzo ceniła sobie swoje przyprawy i ani myślała marnować choćby odrobiny.

        Na pytanie o buziaka nie odpowiedziała, kończąc nadziewać kąski na patyk, który umieściła nad ogniem. Myślała nad pasującą odpowiedzią, gdy nagle ją olśniło i spojrzała na Tesa ze złośliwym uśmiechem, prezentującym zdecydowanie za dużo zębów.
        - Buziaczka? - Głos Łapy aż ociekał słodyczą. Siedział blisko niej, więc pozycję miała wręcz wyśmienitą. Bez ostrzeżenia rzuciła się w jego stronę, jedną ręką obejmując szeroki kark, aby jej nie uciekł. Z całej siły przywaliła bokiem szczęki w policzek Upadłego, by otrzeć się o niego porządnie kącikiem ust. Zaraz potem, nie chcąc tracić okazji, przejechała lekko szorstkim językiem przez całą długość twarzy cholernika, od brody po czoło, nie oszczędzając nawet oczodołu. - Masz kocie całuski, cholero.
Z tymi słowami puściła się i wychyliła w bok, do swoich przekąsek. Chwyciła niewielkie serduszko, które podrzuciła wysoko w powietrze i chwyciła zręcznie zębami. Rozgryzła je z wyraźnym zadowoleniem, po czym spojrzała na Vyrhina.
        - Ty też byś chciał? Albo przytulaska, tylko się zmienię, lepiej będę mogła uściskać. A może w ogóle mam robić wam jako pantera za poduszkę i warczeć do snu, żeby się same paskudztwa śniły, co, popaprańcy? - Dziwne poczucie humoru Kelishy nie pozwoliło jej zamknąć ust. Zamiast tego szczerzyła się złośliwie, sięgnąwszy po jednego z kuroliszków. Bez krępacji klęknęła na ziemi, umieściwszy trupa między swoimi kolanami i zaczęła skubać garściami pierze z wyraźną wprawą. Patrzyła przy tym to na parę wciąż białych skrzydeł, to na pojedyncze czarne. I uśmiechała się, jakby w wyobraźni to właśnie piekielników pozbawiała piórek. Nie miała pojęcia o rozważaniach żadnego z nich odnośnie jej użyteczności w nocy. Czy to nie zauważała ich min ani spojrzeń, czy też nie chciała ich zauważać było nierozwiązywalną zagadką. Chociaż każdy, kto miał okazję poznać ją choć minimalnie obstawiłby w ciemno pierwszą opcję.
Awatar użytkownika
Vyrhin
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vyrhin »

        Powrót należał do tych milszych chwil, powolna myśl krążyła wokół głowy Upadłego. Dzięki rozmowie dowiedział się, że Kelisha nie jest tak ważną partnerką nowo poznanego Upadlaka, tym samym sprytnie zdobył pewne informację, które może wykorzystać. Osobiście nic nie miał do panterki, cała otoczka którą wytworzył, była w pewnym sensie tylko manierą jaką chciał wytworzyć wokół swojej osoby. Wszystko poszło zgodnie z jego planami, lecz teraz chce się zbliżyć do Panterki co nie będzie łatwym zadaniem z wielu powodów. Po pierwsze początkowo lepsze, a później gorsze nastawienie może go postawić w sytuacji dość specyficznej, szczególnie gdy teraz miałby ją traktować z szacunkiem. Istna amplituda zachowań. Po drugie myślał o niej w innych kategoriach, niż teraz gdy przygotowała posiłek i stała się nad wyraz miła, lecz to może po prostu jej kolejne zagranie.

        Myślami wracał do rozmowy z Testamentem oraz słowami jakimi go uraczył. Domyślał się, że Tet nie tego spodziewał się po rozmowie w cztery oczy, jednak nie podejrzewał, że w ten sposób Vyrh z niezwykła łatwością dowiedział się co łączy tą dwójkę, zarazem bardzo prawdopodobne, że zyskał tym samym nowego towarzysza podróży.
- Wiesz, teraz wszystko rozumiem, ale jeśli dotrzemy do Fargoth muszę zatrzymać się tam na parę dni, zatem koniecznie umówimy się w jakimś punkcie o danym czasie. Zatem z ogromną chęcią wyruszę z Tobą w podróż, zarazem wtedy omówimy nasze plany oraz to do czego zmierzamy, bo każdy do czegoś zmierza prawda? - było to pytanie retoryczne, nie wymagające odpowiedzi, na pewno nie takiej, która przeczy myśleniu młodego Upadłego.

        Jedzenie, które przygotowała Kelisha było niezwykłe, czuć w tym kunszt, szczególnie gdy i tak słaby zmysł smaku Vyrhina wyczuwa w tej uczcie pewne aromaty, a może to oznaczać dwie opcje. Łapa gotuje nadzwyczaj dobrze, albo smak Upadlaka się poprawił, lecz nie brał za bardzo pod uwagi tej drugiej opcji. Gdzieś dalej leżały podroby, które od razu połączył z faktem plamek krwi na twarzy kobiety. Przypatrując się dwójce i jedząc smaczną kolację zauważył zawadiackie ruchy Testamenta wobec dziewczyny. Elegancik z poważną miną przypatruję się każdemu ruchowi, każdej inicjatywie, nawet proste polizanie po policzku wydaję się trochę romantyczne. „Może ją podrywa.” Wiele innych słów przychodziło mężczyźnie do głowy, żadna z nich nie pasowała. Starszy Upadlak to po prostu niezły zgrywus, potrafi się odnaleźć w takich sytuacjach. W tej samej chwili przez głowę młodego przeszła myśl, która była ryzykowna, ale możliwie opłacalna. Najpierw jednak wolał najeść się do syta, bo nie wiadomo ile dni zajmie im dojście na miejsce oraz jakie przeszkody napotkają na swej drodze.

        Zjadł szybko jak to miał w nawyku i z pełnym brzuchem usiadł koło towarzyszy, jakby kompletnie obojętnie wybrał miejsce obok Panterołaczki. Wykorzystał moment, gdy Tet był odwrócony i dokładał sobie porcję wspaniałego mięsa.
- Chciałem cię przeprosić za moje głupie podchody, coś sobie po drodze uświadomiłem i chciałbym załagodzić sytuację. - Powiedział po cichu do ucha i musnął delikatnie Kelishe po policzku tym samym odsuwając się, by starszy Upadlak nie zauważył tego zbliżenia. Doskonale wiedział, ze zmysł słuchu to ona ma doskonały.
- Poduszka byłaby z Ciebie niezła, ale ja chyba wolałbym od ciebie buziaczka. - Całą powagę zasłonił śmiechem, ale doskonale wiedział, że inni, albo ona sama zrozumie o co w tym wszystkim chodzi. Możliwe, że czuła już coś do Rycerza, ale czemu nie spróbować?

        Noc w pełnej krasie, otoczenie sprzyja do snu wiecznych, spoczynek musi być. Parę godzin snu powinno zregenerować organizm, który wymęczony po długiej podróży, nie miał na niego czasu. Upadły zaliczył tylko lekką drzemkę zanim dostrzegł tę parkę. Teraz myślał o tym, czy Kelisha nie da się namówić na spanie obok niego, bez podtekstów, ale spędzenie czasu z kobietą na pewno uspokoi jego temperament.
- Towarzysze wszystko fajnie, pięknie, ale ognisko powoli dogasa, a nasze ciała potrzebują chyba nieco odpoczynku? Co wy na to, by urządzić sobie porządny sen, nie powinno pojawić się w okolicy żadne zagrożenie, ale na szczęście mój sen jest dość lekki i każdy szmer mnie wybudzi. - Odszedł parę kroków od siedziska, które przed chwilą zajmował i złapał Kelishe za rękę ciągnąc ją wprost na siebie, wprost na swoje usta, lecz zatrzymując zaraz przed nimi. Głębokie spojrzenie w oczy Łapy były potężną iskrą dla młodego Piekielnika. ”Jakie piękne oczy."
- Czy nie chciałabyś... - zawiesił się na moment z rozdziawionymi ustami i twarzą wyrażającą milion uczuć - spać dzisiejszej nocy u mego boku? Oczywiście bez podtekstów, po prostu byłabyś obok mnie bezpieczna. - Każde kłamstwo jest dobre, pomyślał elegancik pod gasnącym niebem. Każde, które sprawi, ze ta młodziutka dziewczyna zechce z nim dzisiejszej nocy porozmawiać, na spokojnie, bez świadków. Tym samym myślał, czy starszego Upadłego nie urazi ta sytuacja.
Awatar użytkownika
Dantalian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 70
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Rozbójnik , Przemytnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Dantalian »

        - Mam tylko nadzieję, że za szybko nie opuścimy miasta. Chciałbym się porządnie nacieszyć zgrabnymi dupeczkami tamtejszych dziewek. - Wyszczerzył się paskudnie dając jasno do zrozumienia w jakim celu zamierzał przybyć do Fargoth. Nie miał powodów by ukrywać swoje zamiary przed drugim piekielnym, skoro ten najwidoczniej nie był tu po to, aby zabić jednoskrzydłego. Poza tym wypadałoby zawiązać jakieś pozytywne stosunki, jeśli mieliby razem podróżować, a przy innym upadłym nie mógł pozwalać sobie na takie swawole i pomiatanie nim jak w przypadku panterołaczki, która była odeń słabsza. Choć nie czuł zbytniego zagrożenia od młodszego mężczyzny, wiedział, że piekielnych nie należy lekceważyć, nawet żałosnego i beznadziejnie słabego potępieńca.

        Będąc już w obozie posłał dziewczynie pełne zainteresowania spojrzenie, wyobrażając sobie jak wiele jego posoka nadałaby charakteru jej twarzy, a może bardziej podobała mu się wizja jej pazurów rozszarpujących jego ciało, na co by oczywiście nie pozwolił bez zapewnienia sobie równej rozrywki, w końcu dlaczego tylko ona miałaby się dobrze bawić, aż ostatecznie wyciekająca z nich obojga krew, zmieszana ze sobą wsiąkałaby stopniowo w ziemię. Z tą myślą uśmiechnął się tylko lekko do niej, ale nie podzielił się ani swoimi wizjami, ani żadnym komentarzem. Ważniejsze, niż odpowiedź na tą nędzną imitację zaczepki, było dla niego w tym momencie jedzenie, które pochłaniał w zastraszającym tempie, nawet jeśli jego postura nie wskazywała na to, że jest takim żarłokiem. W tym też momencie zbyt zajęty napełnianiem swojego żołądka dał Vyrhinowi moment na znaczne zbliżenie się do kocicy i szepnięcie jej na ucho swoich kilku słów.

        Kiedy partnerka zdecydowała się w końcu uraczyć jednoskrzydłego niezobowiązującym i niewinnym buziakiem, odchylił się lekko do tyłu bardzo rozluźniony, opierając się dłońmi o ziemię i z drapieżnym, ale i również usatysfakcjonowanym uśmiechem z racji, że była taka chętna wykonać jego polecenie, wydarł się z jego gardła cichy pomruk pełen rozkoszy i pożądania. Niestety przygotował się na coś innego niż zostało mu zaserwowane przez zwierzołaczkę, co spowodowało niemałe zaskoczenie na jego twarzy. Z odrazą wytarł sobie twarz w skrawek swojej postrzępionej peleryny i spojrzał na dziewczynę z niemałą wściekłością. Zacisnął zęby w złowrogim grymasie i zaczął sięgać szponiastą dłonią w jej stronę, aby ukarać ją za tę zniewagę i przypomnieć, że on stoi ponad nią i nie powinna mu podskakiwać. Użył resztek swojej energii do uspokojenia się, zaciśnięcia mocno pięści i po odsunięciu się od niej, zajął się pieczonym mięsem. W głowie planował już co zrobić, żeby nie pozostać jej dłużnym, ale wszystko co przeszło mu przez myśl nie wydawało się tak interesujące jak przywiązanie jej do ogona podpalonego patyka z ogniska kiedy będzie spała, albo przypadkowe zgaszenie paleniska za pomocą jej kociej mordy!

        Po najedzeniu się, założył z powrotem na głowę swój kaptur, który podczas "buziaczka" kocicy zsunął mu się z tyłu na kark i wpatrywał się wnerwiony w ognisko. Spożywanie upieczonych plastrów mięsa, ani trochę go nie uspokoiło, dlatego w obecnej sytuacji był jak wybuchowa beczka czekająca jedynie aż ktoś ją podpali.
        - W takim razie dobranoc - warknął takim tonem jakby życzył im obojgu powolnej śmieci w męczarniach. Dorzucił do paleniska resztę drewna jaki zostało zniesione do podtrzymania ognia i jednym kijkiem podziabał w nim dumając nad czymś. Zaraz go olśniło i porzucając swoją zabawkę, dopadł do Kelishy, którą chwycił za kark, wcale nie starając się być przy tym delikatnym i rzucił nią pod stopy drugiego upadłego. Ten widać miał już swój plan na zakończenie tego "wieczoru", gdyż pochwycił ją za dłoń i podnosząc przyparł do swojej piersi.

        - Wychędoż ją tak by do końca życia miała problemy z siadaniem. - Rzucił w stronę parki, widząc że pantera musiała zawrócić młodemu w głowie, dlatego Dantalian miał nadzieję, że Vyrhin bez szemrania i z przyjemnością na ustach wykona jego polecenie. Jego spojrzenie za to było utkwione w kocicę i obiecywało jej powolną i rychłą śmierć, poprzedzoną niewyobrażalnymi męczarniami kiedy tylko się zbliży do jednoskrzydłego.

        Nie musiał się teraz wcale z niczym powstrzymywać w obejściu z dziewczyną, która po spotkaniu drugiego upadłego, zmierzającego w tą samą stronę co czerwonooki, nie była mu już do niczego potrzebna.

        - Jeśli będziesz miał z nią problemy, wystarczy, że poprosić, a z przyjemnością ją dla ciebie zwiążę. - Dodał jeszcze na odchodnym uderzając w ziemię, jak biczem, łańcuchem, który się w mgnieniu oka rozwinął. Chwilę po tym srebrna i śmiercionośna broń z powrotem zniknęła w ręce Dantaliana, a ten odwrócił się zamaszyście do nich plecami i ułożył na ziemi poza ciepłym zasięgiem ogniska. Podłożył sobie pod głowę lewą rękę i przykrył się własnym skrzydłem, pamiętając o tym co mówił mu Silumgar, że w tym świecie upadły musiał pilnować, aby się zbytnio nie przegrzać, ani nie zmarznąć, zwłaszcza, że jednoskrzydły nie czuł tego tak samo jak bólu.
Zablokowany

Wróć do „Wschodnie Pustkowia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości