Zdaniem Iru był to jeden z najlepszych dni w jej życiu. Wracała do domu. Do miejsca gdzie się wychowała i gdzie życie było dużo prostsze. Z daleka od kamiennego potwora, murów i sztucznych dylematów stwarzanych przez zbitych w gromadę ludzi. Wolne przestrzenie wokół niej sprawiały, że umysł i ciało szamanki reagowało szybciej, sprawniej i bez wysiłku. Na Bezkresnych Równinach problemy rozwiązywały się same. Nareszcie wszystko stawało się sensowne, logiczne i zgodne z naturą. Na przykład Fioletowa i jej umiejętność latania. Crewil mógł się temu dziwić i snuć wywody na temat rzeczy, które przeczą nauce, ale dla szamanki, unosząca się w powietrzu Melika była po prostu bardziej kompletna. Pełniejsza, o ile można był użyć takiego słowa w stosunku do drobniutkiej istotki. Pyłki powinny fruwać i tyle. Jeśli cokolwiek było tu głupie i niedorzeczne to fakt, że latający powóz zwijał się w kulę zamiast rozkładać szeroko skrzydła, tak aby łapać weń więcej powietrza.
- Wyglądasz ślicznie – z uśmiechem na twarzy stwierdziła Iru.
Dziewczyna zachowywała wyjątkowy spokój, tak jakby nie zagrażało im żadne niebezpieczeństwo. Póki co ich balon nie spadał, a raczej delikatnie zsuwał się ku ziemi, prąc przed siebie z dużą prędkością. Z każdą chwilą szamanka coraz wyraźniej widziała źdźbła wysokich traw, pochylających się pod wpływem wiatru. Obraz ten cieszył jej serce. Wszystko było takie jak zapamiętała. Żałowała jedynie, iż w pobliżu nie znajdowało się wielkie stado dzikich koni, które mogłaby pokazać Pyłkowi. Z tej wysokości ów widok byłby zachwycający. Tymczasem Crewil uwijał się w pocie czoła, nieustanie coś skręcając, przesuwając, ustawiając, regulując, a przy tym wydając sprzeczne komendy. Na przykład tą, aby wyrzucić wszystko to co jest zbędne a waży zbyt dużo, czyli inaczej rzecz ujmując pozbyć się dokładnie tych samych przedmiotów, które wcześniej Fioletowa wkładała do bali.
Początkowo Iru zamierzała protestować, ale po namyśle doszła do wniosku, że być może dla chłopaka jest to jakieś rytualne pożegnanie się z dawnym życiem. Skoro teraz był wolny, to musiał uznać, że wszystkie te bezużyteczne przedmioty nie będą go ograniczać. Szamanka ochoczo pozbywała się sztuka po sztuce zawartości crewilowych tobołków, tym samym tworząc na ziemi wyraźną wskazówkę dla kobiety, która podążała ich śladem. Ostatnią rzeczą, którą zrobiła było odcięcie liny z nieszczęsnym Feline przywiązanym do jej drugiego końca. Iru pozbyła się balastu w momencie, gdy balon znajdował się kilka staj nad ziemią, także upadając z tej wysokości herold raczej nie powinien wyrządzić sobie krzywdy. A przynajmniej nie większej krzywdy niż wszystkie te, które zdołał doświadczyć dotychczas.
Wędrująca Miska pędziła przed siebie, bardzo powoli tracąc wysokość, w skutek czego mężczyzna szybko zniknął im z pola widzenia. Patrząc z boku można było odnieść wrażenie, iż przyczepiona do burty drobna Melika jest tu siłą napędową pchającą balon do przodu. A może to wiatr cieszył się z ich szczęścia, dając tym samym upust swojej radości?
- Trzeba wysiadać – stwierdziła szamanka, nie mogąca się doczekać kiedy wreszcie dotknie swoimi bosymi stopami chłodną, wilgotną glebę. Iru nie znała się na lotnictwie, bardziej intuicyjnie niż naukowo wyczuwając, że sam moment lądowania może być dość twardy. Poza tym kierowała się własną niecierpliwością i doświadczeniem, które podpowiadało jej, aby nie ufać rzeczom zbudowanym przez Crewila. Jego wynalazki miały tą wspólną cechę, że zwykle nie posiadały hamulców albo też te w nich nie działały. Szybko ocena sytuacji pozwoliła dziewczynie stwierdzić, że o ile Fioletowa raczej poradzi sobie sama to, chłopakowi trzeba będzie pomóc.
- Chodź – stwierdziła, po czym ignorując protesty wynalazcy spróbowała usadowić go na grzbiecie Skoczka. – Nie bój się „ile koń ma nóg oczy”. Trzymaj się grzywy, a wszystko będzie dobrze. Dacie radę. Skoczek nie bez powodu posiada swoje imię.