Strona 1 z 2

[Środek lasu] Białe plamy na mapie

: Nie Maj 06, 2018 12:22 am
autor: Pagani
        Nieskażoną szmaragdową zieleń lasu przecinała jasna wstążka czegoś zbliżonego do drogi. Gęsto rosnące drzewa ledwie wpuszczały słoneczne światło, mimo iż był środek dnia. Te promienie, którym dzielnie udało się przedrzeć przez liściasty baldachim, nabierały zielonkawej i nierealnej barwy. W tych bajecznych snopach jasności unosiły się niewielkie pyłki okolicznych roślin i kurzu, odbijając światło niby roje maleńkich, dziennych świetlików, dodając atmosferze tajemniczości.
        Grube pnie leciwych drzew wznosiły się nad ścieżką, zupełnie jakby chciały ją opleść i stłamsić, gdy jako jedyna opierała się ich rządom. Każdy skrawek poszycia niezajętego przez ich korzenie czy konary, porastały różnorodne krzewy, niwecząc nadzieję na choćby jeszcze jeden spłachetek ziemi wolny od zieleni, poza tą upartą ścieżką. Ta zaś co jakiś czas zwężała się, zupełnie jakby traciła siły do walki z agresorem. Gałązki, liście i trawy zachłannie wykorzystywały każdy zakręt czy wzniesienie pobocza, by wydrzeć drodze jak najwięcej z jej prześwitu.
        To nie był uczęszczany trakt. Prędzej była to pozostałość po dawnym dukcie, który wcinał się butnie w młodą jeszcze puszczę, a teraz natura palec po palcu odzyskiwała swoje włości. Nie była to też trasa dla karawan, a jednak coś jeszcze zakłócało leśny spokój, poza bezczelną żwirówką niszczącą zielony absolut.
        Tą zapomnianą przez ludzi, a może i bogów ścieżyną, nie mogło chyba jechać nic bardziej absurdalnego, gdyż nie był to zwykły jeździec, a powóz. Na pierwszy rzut oka zbliżony do dyliżansu, był jednak mniejszy od ich standardowych przedstawicieli. Kozioł nie znajdował się na dachu, a tuż za końmi, jak w większości wozów. Na dachu nie było też przestrzeni bagażowej. Nawet kabina wyglądała na mniejszą niż standardowo. Środka transportu nie sposób było również nazwać karocą, gdyż i od niej wydawał się lżejszym i bardziej praktycznym.
        Drewno w kolorze koniaku połyskiwało w skromnych promieniach światła. Przykurzone podczas drogi, a mimo to wyraźnie zadbane nie raziło oczu swoją nowością. Zupełnie jak często używane biurko, o które troszczył się jego właściciel, mimo wszystko posiadało ślady używania, tu starcie lakieru, tam rysa pozostawiona przez ciężki kałamarz, tak i powóz nosił ślady niejednej stai, choć jego lakier wciąż lśnił, a drewno miało oryginalny kolor niezaciemniony przez wilgoć i wiatry. W powozie brakowało jakichkolwiek zdobień i elementów bez praktycznego zastosowania. No może jedyną ozdobą były ciemnokremowe zasłonki falujące delikatnie w oknach. Wnętrze było już bardziej kontrowersyjne, już na pierwszy rzut oka mniejsze niż w zwykłych dyliżansach, zamiast iść na maksymalną pojemność, wróżącą wyższy zysk z przewozów, pasującą do czystego pragmatyzmu widocznego w ascetycznym projekcie. Czwórka osób z bagażem była jego maksymalnym obłożeniem, chociaż ciężko by wtedy mówić o komforcie podróżnych.
        Szóstka szczupłych i nie mniej zadbanych koni, w uprzęży barwionej pod koniakowy lakier powozu, ciągnęła ów wehikuł. Skóra świeciła się lekko od potu, a mięśnie poruszały się rytmicznie pod sierścią, gdy konie szły równego stępa.
Świergot ptaków mieszał się z szelestem liści, stanowiąc typowo leśną muzykę. Tutejszą melodię ubarwiał cichy tupot kopyt i chrzęst kół na żwirze mieszającym się z leśną ściółką. Subtelny brzęk orczyków i delikatny skrzyp skórzanych pasów, wtórowały szelestowi gałązek ocierających się o drewniane elementy bryczki. To wszystko zlewało się jedną spójną całość, którą co jakiś czas przerywał męski głos niespiesznie nucący strofy lekkiej, obcojęzycznej piosenki.

Ptak rozpoczyna swój wiosenny trel, to wspomnień jest czas.
Czas niegdyś beztrosko spędzany pod koronami drzew.
Przybądź wędrowcze do domu, gdzie twe serce wzywa.
To czas spędzany pod koronami drzew, lecz przybądź wędrowcze do domu.
Ziemia nie przeczyta twych listów.
Przybywaj, by ją ucałować.
Choć o niej nie pamiętasz, ona wciąż tęskni za tobą.
Przybądź wędrowcze do domu, gdzie twe serce wzywa...


        Co jakiś czas woźnica robił pauzy, w których jedynie coś sobie mruczał pod nosem, zupełnie jakby nad czymś myślał, by potem wznowić śpiewanie w przerwanym miejscu, a konie strzygły uszami, z zadowoleniem słuchając uspokajającego brzmienia.
        Tego skrótu nie znał nikt. On też nie. Właśnie go odkrywał. A w zasadzie taki był zamiar. Chciał trochę okroić drogę, zamiast omijać łukiem lasy Eriantur, więc bez większego zastanowienia wjechał w busz.
Bo to raz... przecież póki droga była dość szeroka, by zmieściła się para koni, można było jechać. Świat należał do odważnych, a jego czas nie gonił. Przecież w jaki sposób powstawały skróty? Najpierw ktoś musiał odważyć się pobłądzić, czyż nie?
        Pagani jednak nie uważał, jakoby się zgubił. By się zagubić, należało wcześniej znać drogę. Skoro więc jej nie znał, to zwyczajnie jechał przed siebie. Jedzenie dla koni w lesie znajdzie, sam również głodny nie będzie chodził. Wodę również powinien znaleźć. A w razie głodu, wojny i pomoru, zapas wody na czarną godzinę wisiał w kilku bukłakach, na tyłach powozu, gdzie na upartego mógł też usadowić się luzak.
        Wątpił również, by cokolwiek zechciało pożreć zastęp chroniony przez wilkołaka. Chociaż podobno w tych lasach czaiło się wiele bestii i może podróżny powinien podejść z większą rezerwą do ewentualnych mieszkańców puszczy.
Ten jednak uparcie widział w podobnej wędrówce same korzyści. Widoki były piękne. Gdyby udało mu się ustalić skrót, mógłby znacząco skrócić czas przyszłych podróży. Poznając tę część lasu, chociaż orientacyjnie, mógłby potem zgłębiać jego pozostałe części, wynajdując następne tajne szlaki. Również spotkanie bestii czających się w gęstwinach, mogło być fascynujące. Jednym słowem żadna odrobina rozsądku, która przecież powinna kryć się w jakimś głębszym zakątku skrytym pod blond kitą, nie zaciemniała optymizmu woźnicy.

Re: [Środek lasu] Białe plamy na mapie

: Nie Maj 06, 2018 7:15 pm
autor: Segen
        Często mówi się „środek lasu”, mając na myśli miejsce głęboko za drzewnymi murami, gdzieś w miejscu bliżej nieokreślonym, tylko po to chyba, by dać wyraz temu, jak daleko i głęboko w naturę zapuścił się człowiek.
        Segen jednak faktycznie była niemal idealnie w środku lasu. Na tyle oczywiście, na ile można być pośrodku czegoś o nieregularnym kształcie. Słońce praktycznie nie znajdywało najmniejszego przesmyku przez splątane ze sobą leśne korony drzew i wszelkie dzienne światło boru pochodziło z tego, co udało się przebić przez cienkie liście, nadając miejscu magicznej zielonej poświaty. Dodać do tego punktowy blask bijący od drobnych owadów i kwiatowych pyłków, i człowiek ma wrażenie, że znalazł się w magicznej krainie, w której czas stanął w miejscu, a wszystko, co było wcześniej i będzie później, nie ma znaczenia.
        Nawet sama nemorianka, gdy znalazła się w sercu boru, stała w bezruchu dobrą chwilę, z rękami w kieszeniach i lekko zadartą głową obserwując otaczającą ją naturę, nim zamknęła oczy. Otoczyła ją wówczas cisza niemal absolutna, z rzadkimi odgłosami ptaków, szelestem liści, czy odgłosami zwierzyny, które stanowiąc istną symfonię w mniejszych lasach, tutaj były tylko nieśmiałymi przerywnikami w głuszy.
        Pielgrzym trącił jej ramię kilka razy pyskiem, ale po chwili poddał się i oddalił z ostentacyjnym parsknięciem, by oddać się swoim niezmiernie ważnym końskim sprawom, podczas gdy jego pani znów stanęła gdzieś nieruchoma niczym posąg, niemal fizycznie chłonąc otaczającą ją energię tego miejsca. Minęła pewnie dobra godzina, nim kobieta znów otworzyła oczy, a jeszcze wówczas obejmowała leniwym wzrokiem wszystko dookoła, usatysfakcjonowana, nagrodzona, wtajemniczona. Właściwie mogłaby tu zostać. Albo wrócić, bo teraz chęć przemierzenia każdej piędzi tego lasu była silniejsza i zmusiła w końcu do powolnych czynności.
        Segen z westchnieniem otrząsnęła się z zamyślenia i spojrzała na pasącego się gdzieś dalej Pielgrzyma. Za jedyne ogłowie służyła mu robiona pod zamówienie uprząż, bardziej przypominająca zwykły kantar, a tym samym pozbawiona wędzidła, ale i tak nie było sensu, by srokacz się pod rzędem męczył. Krótkie gwizdnięcie postawiło końskie uszy na sztorc i po chwili potężny wierzchowiec przygalopował radośnie, jak zwykle zatrzymując się pyskiem dopiero na ramieniu demonicy. Ta z mruknięciem odsunęła od siebie natrętne chrapy i sprawnymi ruchami zdjęła zwierzęciu ogłowie i siodło, rozwieszając je na zwisającej nisko grubej gałęzi pobliskiego drzewa. Pielgrzym otrząsnął się z zadowoleniem i znów pomknął zwiedzać nowe tereny, a wychowany przez Segen pchał się nawet przez gęste krzaki, nic nie robiąc sobie z tych marnych przeszkód.
        Brunetka zaś przeciągnęła się z leniwym zadowoleniem, jak zawsze czując się wszędzie, jakby właśnie wróciła do domu po długiej podróży. Zdjęła z pleców katanę i tubę na mapy, obie rzeczy odwieszając na gałęzi obok końskiego siodła. Z futerału wyjęła jeszcze tylko długi rulon pergaminu, pozornie niemający szans się tam zmieścić, i z nim wróciła na szlak. Jako że już sama ścieżka ledwie wciskała się między gęste zarośla, nie było szans znaleźć mniejszego lub większego poletka na rozwinięcie arkuszu. Stwierdzenie zaś, że trakt był nieuczęszczany, byłoby wielkim niedopowiedzeniem, więc Assani nie miała szans nikomu przeszkadzać pewnie przez długie godziny, o ile nie dni. Od ponad tygodnia bowiem nie trafiła tu na żywą duszę; nawet zwierzyny było stosunkowo niewiele.
        Nie bacząc więc na ewentualne niewygody, przyklęknęła na ścieżce i rozwinęła obszerny pergamin, po części już zarysowany, chociaż widocznie jedynie szkicem; urywanym, poprawianym i pełnym dopisków. Zebrała cztery większe kamienie i przyciskając nimi rogi, rozpostarła pergamin na całą ścieżkę, samej znajdując się na nim na czworakach i z jednym węgielkiem w dłoni, drugim wetkniętym za ucho, przez opadające kurtyną do ziemi czarne włosy, zabrała się do pracy.
        Można powiedzieć, że świat dla niej przestał wtedy istnieć, ale nie licząc uroków okolicy, nie było w nim zwyczajnie nic mogącego zaprzątnąć jej uwagę. Raz tylko podniosła głowę, gdy z zarośli na trakt wyszedł młody jelonek, spoglądając na nią z zainteresowaniem. Kobieta nie drgnęła nawet o włos, przyglądając się chwilę zwierzęciu, nim ze spokojem wróciła do pracy. Zwierzyna zaś, nienawykła zupełnie do ludzi (ani demonów), a tym samym niemająca jeszcze wpojonego strachu do nich, obeszła pracującego kartografa niewielkim łukiem i zniknęła w podskokach dopiero przepłoszona przez powracającego kłusem Pielgrzyma. Ten zaś minął Segen, zmierzając w stronę, z której przybyli, gdy mając znacznie lepszy zmysł węchu niż kobieta, wyczuł zbliżające się towarzystwo.
        Assani usłyszała dopiero nuconą w oddali melodię, ale zajęta była swoim kreśleniem, nie wsłuchiwała się więc w treść piosenki, a oceniła na szybko odległość dzielącą ją od podróżnego. Zdąży albo ten chwilę poczeka. Nikt, kogo przywiało w te leśne czeluści, nie mógł się nigdzie spieszyć, a i ona nie odczuwała takiej potrzeby. Nie podniosła więc nawet głowy, gdy powóz zbliżył się w zasięg wzroku. Na spotkanie jednak wybiegł im Pielgrzym, zbliżając się do pierwszego karosza z wysoko uniesionym łbem i położonymi po sobie uszami, szczerząc już zęby. Biała maska na pysku tylko uwidaczniała nietypowo niebieskie oczy, obrzucające obcych czujnym spojrzeniem, gdy niczym pies, bronił dostępu do swojego jeźdźca. Segen, wyczuwając napięcie konia, gwizdnęła krótko, chociaż dość specyficznie, a ogier parsknął z niezadowoleniem i odskoczył od nowych znajomych, posłusznie wracając do swojej pani. Prawie… bo zaraz! Klacz!
        Segen podniosła znad powstającej mapy głowę dopiero, by znad okularów rzucić powątpiewającym spojrzeniem na wyczyny swojego wierzchowca, który ledwo wrócił (aby nie było, że nie słucha poleceń), a znów go wywiało z powrotem do zbliżających się podróżnych. Nie bardzo mając miejsce, by dopchać się od boku do idącej przodem kobyłki, Pielgrzym parskając, kroczył dumnie przed powozem, doprowadzając go do Assani. Tak, ktoś wpakował się na tę leśną ścieżynę, w sam środek głębokiego lasu, sześciokonnym dyliżansem. Demonica otaksowała krótko woźnicę, nim przeniosła zielone oczy na swojego konia, odstawiającego cyrki przed klaczką.
        - Pielgrzym! – padło krótkie nawołanie w czarnej mowie, doskonale już mu znanej, więc koń potrząsnął tylko łbem, wracając znów do Segen, ale jeszcze strzelając okiem za śnieżnobiałą panną. Przeszedł posłusznie za nemoriankę, ale wciąż maszerował zebrany po wąskiej ścieżynie, chrapami niemal dotykając piersi. Pozer.
        Kobieta tylko westchnęła cicho i porzuciła pierwotny plan ukończenia rysowanego fragmentu. Z pamięci jej nie uleci, a powóz zdążył się już przy niej zatrzymać. Wstała więc, otrzepując niedbale kolana i butem zsuwała ostrożnie kamienie z brzegów pergaminu, który zwinął się zaraz posłusznie w długi rulon. Podniosła go ostrożnie, dłońmi strzepując przyczepione drobinki piasku i przesunęła okulary na czubek głowy, odgarniając przy okazji część włosów z twarzy.
        - Witam – odezwała się we wspólnej mowie, stając nieco z boku ścieżki, by konie z wozem mogły ją minąć. Spojrzenie i zmysł zawiesiła na woźnicy, którym był młody mężczyzna, a po krótkim magicznym prześwietleniu okazało się, że na dodatek zmiennokształtny; wilkołak, ściślej rzecz ujmując. Assani uśmiechnęła się nieznacznie, a przyciemnione czernidłem spojrzenie zielonych oczu przesunęło się krótko po woźnicy, nim odpłynęło w stronę powozu. Pusty.
        - Nietypowa trasa dla dyliżansu – zagadnęła, nie spuszczając już wzroku z mężczyzny.
        Pielgrzym jednak wyczuwał jej uwagę i względnie nie pajacował, chociaż wciąż był wyraźnie rozdarty pomiędzy dziabnięciem jednego z karoszy a przemaszerowaniem wąską przestrzenią między zaroślami a bokiem wozu, by dumnie wyrzucając przed siebie nogi minąć śnieżnobiałą klacz.

Re: [Środek lasu] Białe plamy na mapie

: Czw Maj 10, 2018 12:32 am
autor: Sapphire
        “Proszę, znajdź lekarstwo dla mojej matki!” Słowa brudnej, zapłakanej wieśniaczki wciąż dzwoniły echem w głowie eugony. Zgrzytnęła ze złością zębami, a węże wieńczące jej włosy momentalnie się najeżyły. Nerwowo poruszała grzechotką, sunąc między drzewami i bezpardonowo łamiąc co mniejsze gałęzie. Była wściekła! Jak ta głupia dziewucha śmiała prosić ją o coś takiego! Żeby już na własnym bagnie nie być bezpiecznym!
“To wszystko przez tego przeklętego czarodzieja”, rozmyślała gorączkowo. Gdyby nie jego wstrętne czary, mogłaby odprawić ją z kwitkiem albo zabić jednym ruchem ogona. A tak? Z niesłabnącym zdumieniem obserwowała samą siebie, jak wędruje przez zupełnie nieznany sobie las, szukając jakiejś przeklętej rośliny. Gdyby tylko tamtego feralnego dnia nie posunęła się do napaści na tych dwóch magów… Wiedziała jednak, że nie cofnie czasu i musi wypełnić powierzoną jej prośbę. To było jej przekleństwo.
        Roślina, której szukała wieśniaczka, ma duże, fioletowe płatki i okrągłe, żółte wnętrze. Pozornie nic ciekawego, jednak jej środek wypełniają ostre jak brzytwa zęby, które są w stanie zatruć nieostrożnego wędrowca. Poniekąd czuła sympatię do rośliny o mechanizmie działania podobnym do węża, jednak po tysiąckroć wolałaby nigdy o niej nie słyszeć i mieć święty spokój. Odpowiednio przyrządzony, ten egzotyczny kwiatek potrafił uleczyć gorączkę przenoszoną przez szczury. Nie wiedziała ile życia ma przed sobą matka tej kobiety (niech ją szlag trafi!), ale była zmuszona do wypełnienia prośby bez względu na stan chorej. Dlatego teraz sunęła w ponurym nastroju między drzewami, wypatrując fioletowego dziadostwa i czujnie nasłuchując hałasów dookoła siebie. Jakby nie patrzeć, nie znała tutejszej fauny i choć była drapieżnikiem doskonałym, nie powinna nigdy tracić czujności.
        Yarin, który co jakiś czas pojawiał się między drzewami, zalewając korę swoim błękitnym blaskiem, uśmiechał się szeroko (jak zawsze) i rozglądał ciekawie dookoła (jak zawsze). Jego pogodna obecność jeszcze bardziej denerwowała eugonę, jednak ze względu na bezradność w tej sprawie, z godnością go ignorowała. Dzisiaj zdecydowanie nie miała ochoty na pełne bzdurnej mądrości pogaduchy. Jedyne czego chciała to znaleźć fioletowy chwast i wrócić do domu. Zasyczała ze złością i zanurkowała między krzewy, rozgarniając je czarnymi, pokrytymi łuskami dłońmi. Kilka małych gałązek skaleczyło ją w twarz, ale ranki natychmiast się zabliźniły. Przy tak szybkiej regeneracji przestaje się zauważać takie rzeczy.
        Nagle jej uwagę zwrócił hałas dobiegający z oddali. Znajdowała się jeszcze dobrą milę od źródła dźwięku, ale jej wyczulone uszy wychwyciły oznaki cywilizacji. Słyszała grupę koni, dwójkę ludzi i duże, stukające kołami urządzenie. Zapewne służyło innym, bardziej leniwym ludziom do przemieszczania się. Jakby nie wystarczyły im własne nogi! Przewróciła oczami z lekceważeniem, choć już po chwili pożałowała złośliwej myśli. Przecież to oczywiste, że własne nogi im nie wystarczają! Kto chciałby się poruszać na takich krótkich i wiotkich szczudłach?
        Złość, którą wylewała w myślach na ludzi, miała tak naprawdę podłoże w klątwie, która kazała jej spełniać prośby przypadkowo napotkanych osób. Zastanawiała się, czy jest jakikolwiek sposób na pozbycie się przekleństwa. Poszukiwanie kwiatu nie jest najgorszym, co mogło ją spotkać. Co, jeśli ktoś poprosi ją kiedyś o zamordowanie króla? Albo przemienienie kogoś innego w demona? Spędzi wieczność opętana jedną myślą, niezdolna do niczego innego. Wzdrygnęła się na tę wizję i wróciła do przeczesywania lasu. Już zamierzała odwrócić się plecami i odpełznąć w odwrotną stronę, ignorując hałas robiony przez ludzi, jednak przed jej twarzą pojawiła się szeroko uśmiechnięta głowa błędnego ognika. Niebieskie płomienie wokół łysej czaszki trzaskały wesoło, idealnie wkomponowując się w cukierkowy nastrój szmaragdowego lasu. Zmarszczyła brwi, natychmiast wyczuwając podstęp.
- Myślę, że to pora, żebyś poznała nowych przyjaciół, moja wężowa panno… Nie ma niczego piękniejszego niż nowo rozpoczęta znajomość w samym sercu lasu!
- Nie waż się! - ostrzegła eugona, a jej oczy zwęziły się w wąskie szparki. Węże wokół jej twarzy zastygły w bezruchu i zasyczały groźnie. Złota grzechotka poruszała się nerwowo. Każdy przeraziłby się na ten widok. Każdy, kto miałby ciało.
- Proszę, podejdź do tych nieznajomych Sapphire — oznajmił pogodnie duch, rozpływając się w powietrzu.
- Nienawidzę cię! - warknęła Saph, choć podejrzewała, że Yarin już jej nie usłyszał. Była za to przekonana, że gdy tylko zbliży się do powozu i koni, złośliwe dziadostwo będzie ją obserwować z cienia.
        Ognik nigdy dotychczas nie chciał jej krzywdy i chociaż czasem używał klątwy, żeby jej dokuczać, nigdy nie robił tego z faktycznie złymi zamiarami. Podejrzewała, że tak samo jest i tym razem. Posłuszna wewnętrznemu zewowi (który nie pozostawiał jej żadnego wyboru) podpełza nieco bliżej i ostrożnie wyjrzała spomiędzy liści. Nie musiała z nimi rozmawiać — duch chciał jedynie, żeby się do nich zbliżyła. Kiedy tylko odczuła, że wypełniła jego prośbę, przemieniła się w węża. Ostatnim, czego jej teraz było potrzeba, byli kolejni ludzie, gotowi zadawać pytania i wysnuwać idiotyczne prośby. Dodatkowo konie na pewno za chwilę zaczęłyby się niepokoić. Gdyby była na bagnach, zaatakowałaby ich albo przegoniła. Tutaj, w nieznanych jej lasach Eriantur, wolała zachować ostrożność. Nie chciała przecież wkopać się jeszcze bardziej.
        Wszystko (czyli bezszelestne wycofanie się od niechcianego towarzystwa) zmierzało w dobrym kierunku, kiedy za plecami (lub raczej za ogonem w obecnej postaci) usłyszała niemożliwie pogodny głos staruszka

— Witajcie, przyjaciele! Co robi pośrodku lasu woźnica z szóstką pięknych koni i taka szanowna dama, jak ty?
Ognik, uśmiechając się radośnie i promieniejąc błękitną poświatą lekko falujących płomieni, pojawił się na wysokości głowy nemorianki. Wydawał się zachwycony nowym towarzystwem i z zainteresowaniem przyglądał się tubie na mapy, którą dziewczyna trzymała na plecach.
- Jesteś kartografem? - zapytał uprzejmie i zdecydowanie bardziej przenikliwie, niż wskazywałby na to jego wygląd. Po chwili odwrócił się w stronę maleńkiego dyliżansu i z uwagą zaczął studiować jego piękne ściany.
- Wspaniały okaz. Jaki to rodzaj drewna? - spytał, tak jakby już znał odpowiedź. Cóż, jeśli jest się mającym setki lat duchem, być może faktycznie wie się o wiele więcej, niż widać na pierwszy rzut oka.
        Sapphire nie przejmowała się jego wywodami — skoro ona nie mogła go zabić, zakładała, że nikt inny też nie będzie w stanie. Pełzła prędko między drzewami, pragnąc zostawić nieznajomych tak daleko, jak było to tylko możliwe. Dziwnie się czuła w tej roli — nie łowcy, a niemalże zwierzyny. Umykającej. Pełnej niepokoju. Skupionej na pozostaniu niewidoczną. Zatrzymała się osłupiała, uświadamiając sobie, do jak nędznej pozycji sprowadził ją strach. Momentalnie wróciła do swojej prawdziwej formy i wypięła dumnie pierś. Nie tak postępuje eugona! Jeśli wejdą jej w drogę, zaatakuje! Jeśli nie będą mieli wrogich zamiarów, być może łaskawie daruje im życie. Najeżyła się groźnie i ukryta między drzewami, wsłuchała w leśną ciszę. Ptaki ćwierkały idiotycznie pogodnie, a w dole pagórka, za którym obecnie się znajdowała, słychać było dalszą paplaninę ducha.
- Bardzo miło mi was poznać — powiedział Yarin beztrosko, zawierając nową znajomość. — Za szczytem tego wzgórza ukrywa się też moja przyjaciółka. Jest dosyć… nieśmiała. Szuka pewnego kwiatu, który rośnie w tych lasach.
Szlag by go trafił! Eugona zamarła, niepewna tego, jaką grę prowadzi ognik. Czyżby chciał ją wciągnąć w sam środek tej idiotycznej pogaduchy? Przecież musiał sobie zdawać sprawę z tego, jak zareagują ludzie, kiedy tylko ją zobaczą. Wysunęła lekko czarne pazury i czając się do ataku, czekała na dalszy rozwój wypadków. Bezchmurne niebo, widoczne z tego punktu lasu, przecięła przez moment pomarańczowa kometa, natychmiast spalając się w atmosferze. Jej krótki ogon błysnął jasno i zniknął bez śladu. Takie zjawisko zwiastowało zmiany. Gwałtowne zmiany. Zamyślona kobieta spojrzała ponownie w stronę szczytu wzgórza, za którym znajdował się jej towarzysz. Czyżby to tam czekało na nią przeznaczenie?

Re: [Środek lasu] Białe plamy na mapie

: Sob Maj 12, 2018 8:47 pm
autor: Pagani
        Podróż od dłuższego czasu przebiegała niezmącona. Ptaki śpiewały, las szumiał, a droga powoli ustępowała pod kopytami kłusujących koni, do czasu. Najpierw poczuł subtelny zapach niezwiązany bezpośrednio z puszczą. Niedługo później, gdyż gęste zadrzewienie znacznie ograniczało ruch powietrza, a tym samym spowalniało migrację zapachów, spostrzegł kręcącego się w okolicy konia i klęczącą na drodze osobę. Zwolnił dyliżans do stępa i wstał z siedziska, by mieć lepszy widok na bądź co bądź, ale niecodzienną sytuację.
        Czarnowłosa istota wyglądała raczej na kobietę, ale pełnej pewności jeszcze nie zyskiwał i wyglądała, jakby właśnie urządziła sobie piknik albo czegoś szukała. Przyjrzałby się uważniej, gdyby nie przerwała mu srokata bestia startująca dziko w kierunku jego koni. Wilkołak powoli gotował się do możliwej obrony swoich wierzchowców, ale wtedy gwizd brunetki odwołał agresora.
Nie spieszył się i nie chciał poganiać nieznajomej w jej czynnościach, zamierzał jedynie podjechać bliżej, by z ciekawości zerknąć, kogo jeszcze przywiało na te zapomniane trakty, gdy bestia ponowiła atak. A w zasadzie prawie atak.
Urocze konisko najpierw szczerzyło zęby, teraz demonstrowało pasaż. Najwyraźniej każdy potwór mógł zostać okiełznanym przez przedstawicielkę płci pięknej. Wilkołak uśmiechnął się półgębkiem, widząc podrygi ogiera. Uspokojony i będąc jednocześnie dość blisko, by mieć dobry pogląd na nieznajomych, usiadł na koźle. Numer stary jak świat, konik był grzeczny, wysłuchał komendy, a i tak zrobił swoje, teraz paradując przed upatrzoną klaczą.
Seb westchnął w myślach z pomieszaniem melancholii i rozbawienia. Ściągnął lejce, zwalniając konie do zebranego stępa. Podparł łokieć na kolanie, a na pięści wsparł brodę. Każdy z nich z własnej woli robił z siebie pajaca. Czasem też kończyło się jak ostatni pajac właśnie, ale zawsze było warto. Same próby potrafiły dawać satysfakcję. Nawet zyskanie pogardliwego spojrzenia było przecież jakąś reakcją. A jeśli zamiast niego napotkało się skromne zerknięcie spod trzepoczących rzęs, świat mógł się skończyć...
A Perełka... jak to kobieta, uniosła zgrabny łepek, ignorując swoich karych towarzyszy ostrzegawczo tulących uszy, i szła z gracją, ignorując obcego. Nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem, ostentacyjnie niezainteresowana odwracając uszy w tył.
Tymczasem żółte oczy Paganiego wypatrzyły coś znacznie bardziej interesującego niż podrygujący zalotnie ogier.
        - Dzień dobry pani — zasalutował zawadiacko, chyląc czoła i zatrzymując powóz. Nieznajomy nie tylko faktycznie był kobietą, ale by było ciekawiej, demonem. Nos wykluczył wszystkie inne opcje, które przychodziły zmiennokształtnemu do głowy. Te chyba raczej rzadko kiedy zjawiały się na ziemskich planach, pierwszy raz widział takiego o ludzkiej postaci. Ciekawe czy wszystkie wyglądały równie ciekawie, jak ta oto niewiasta. Czarne włosy rozwiewał artystyczny nieład, podczas gdy w jego stronę spoglądały oczy zieleńsze od zieleni będących w możliwościach tutejszej flory. Ubiór podróżnika i zawadiaki odsłaniał zgrabne linie brzucha, jednocześnie nogi kryjąc w pozornie bezkształtnych spodniach tylko dodających jej powabu. Rozejrzał się wokół, jakby chciał zweryfikować przyczynę pytania.
        - Hmm… Przynajmniej nie jest zatłoczona — odezwał się jakby po krótkim namyśle. — Poza tym na gęsto używanych traktach nie spotyka się równie ciekawych podróżników. — Uśmiechnął się zawadiacko do kobiety.
Niestety jego uwagę od intrygującej niewiasty odciągnęła subtelna woń gada i dziwne, lekko niepokojące uczucie. Sebastien rozejrzał się uważniej, spuszczając demonicę z oczu, szukając przyczyny swojego zaniepokojenia i możliwego zagrożenia dla koni, chwilę przed zjawieniem się błękitnego ducha. Przynajmniej wyjaśnił się powód niepokoju.
        Widząc zjawę, konie poderwały głowy z nerwowym chrapnięciem, będąc o krok od spłoszenia się. Wilkołak cichym głosem zaczął uspokajać swoje wierzchowce, jednocześnie wiążąc lejce na koźle. Potem, wciąż mówiąc, zstąpił na dyszel i stopa za stopą, cały czas rozmawiając z końmi, przeszedł do środkowej pary. Potem jako podparcia na równi używając uprzęży i końskich grzbietów, przeszedł na przód, na sam koniec zeskakując przed konie. Tak było łatwiej, niż przeciskać się przez gęste chaszcze ciasno otulające zaprzęg. Wciąż też miał kontrolę nad końmi, inaczej niż gdyby stanął sobie z boku, torując drogę między gałęziami.
        Pogłaskał uspokajająco pierwsze zwierzęta po chrapach, na wszelki wypadek przytrzymując je za uzdy.
Za komplement nie podziękował. Na złe oko trzeba było uważać, a podziękowania potrafiły przynieść nie tylko je, ale również pecha, lub niechciane zobowiązania. Tym bardziej więc należało mieć się na baczności w przypadku bardziej magicznych istot, a w szczególności duchów. Te potrafiły być fascynujące, czasem pomocne a nieraz psotne lub nawet zwodnicze. Wiele mogło się zdarzyć.
        - Podróżuję, a cóż by innego? — odparł wesoło, nie mając na myśli nic obelżywego, a jedynie starając się wyczuć, z czym ma do czynienia.
A kobieta była kartografem… to wyjaśniało rysunki, które zakończyła, nim zdążył się lepiej przyjrzeć. Spokojnym, ale czujnym na zwierzęcą modłę wzrokiem, wilkołak przyglądał się poczynaniom ognika, na następne pytanie odpowiadając bardziej precyzyjnie.
        - Palisander —wymienił z zadowoleniem egzotyczne drewno o eleganckich słojach, które podkreślał złocisty lakier.
        - Och możesz powiedzieć przyjaciółce, że z mojej strony nic jej nie grozi, ale wcześniej zdradź jak się do ciebie zwracać nieznajomy? - zapewnił i zapytał jednocześnie, celowo nie używając poufałego zwrotu “przyjacielu”, stosowanego przez ducha.
Przyjaciółmi nie byli i chociaż zazwyczaj zwrotu używało się też w luźnych konwersacjach, próbując przełamać lody, Sebastien był zwolennikiem nazywania rzeczy po imieniu, szczególnie w rozmowach z nadprzyrodzonymi bytami, by przez zbytnie zaufanie i rozluźnienie nie wpędzić się kłopotliwą sytuację, z której mogłoby być ciężko się wykaraskać. Matka uczyła go nie tylko ciekawości do świata, ale i rozsądku w kontaktach z jego magicznymi aspektami.

Re: [Środek lasu] Białe plamy na mapie

: Śro Maj 16, 2018 4:28 pm
autor: Segen
        Nemorianka uniosła jeden kącik ust w uznaniu dla zadziornego salutu i trwała w półuśmiechu, obserwując podróżnego. Bez jednego mrugnięcia zielone oczy przeczesały nietypową fryzurę mężczyzny, wyraźnie zwierzęce ślepia, zahaczyły o bliznę przecinającą brew i spłynęły do tak licznej, jak niecodziennej biżuterii wilkołaka, ciążącej na jego uszach, szyi i nadgarstkach. Wiedziała, że również w Alaranii nie tylko kobiety gustują w błyskotkach, ale chyba pierwszy raz widziała aż tak nimi obwieszonego mężczyznę. Nie wyglądał jednak śmiesznie, bardziej interesująco i na… hm, zaprawionego w boju, zwanym życiem. Rozpoznawała bowiem prawie wszystkie symbole z talizmanów rozrzuconych na skórze woźnicy i doskonale zdawała sobie sprawę, jak różne wierzenia, niejednokrotnie wykluczające się, reprezentują. To mówiło jej o zmiennokształtnym więcej, niż sam by chciał lub umiał zdradzić, tylko pobudzając ciekawość demonicy, bo to, czym takie zachowanie było powodowane, stanowiło już tajemnicę, a przynajmniej miało więcej niż jedno uzasadnienie.
        - W istocie – odparła powoli na jego słowa, odnosząc się jedynie do uwagi o nieuczęszczanym szlaku, okazji do spotkania interesujących podróżników albo do obu tych stwierdzeń jednocześnie. Trudno było stwierdzić, jako że na zawadiacki uśmiech odpowiedziała podobnym, przyglądając się jeszcze chwilę mężczyźnie, nim równie spokojnie odwróciła głowę w stronę parskającego Pielgrzyma.
        Nos zmiennokształtnego, zwierzęcy instynkt jej wierzchowca i zmysł magiczny Assani niemal jednocześnie zakomunikowały im nowe, wyjątkowe towarzystwo. Segen w niemal nieludzkim geście przechyliła głowę na bok, opuszczając woźnicę i kierując się z powrotem na szlak, by wyjść naprzeciw zjawie. Krótki gwizd przywołał srokatego ogiera do porządku i ten stanął w końcu, wciąż jednak tupiąc w złości tylną nogą i strzelając spłoszonym wzrokiem to za lewitującą głową dziadygi, to na miejsce w zaroślach, gdzie zniknął niepokojący go wężowy ogon. Nemorianka kątem oka zaobserwowała gimnastyczną wędrówkę wilkołaka uspokajającego konie, samej poświęcając już pełnię uwagi duchowi. Wyjątkowo pogodnemu i rozmownemu, należy zaznaczyć.
        Kobieta najwyraźniej nie czuła zagrożenia ze strony przybysza, bo nie wpatrywała się w niego zbyt długo, w międzyczasie odchodząc kawałek, by osiodłać ponownie Pielgrzyma, a na plecach zawiesić katanę i tubę, wcześniej chowając w niej zwój, który miała w ręku. Dawno nikt nie nazwał jej damą, ale trudno kogokolwiek winić, skoro na taką nie wyglądała, a wręcz zdawała się umyślnie oddalać od podobnego skojarzenia. Nawet wzywana na dwory nie zmieniała stroju podróżnego na adekwatne do sytuacji suknie, uznając to za przejaw szacunku, którym nie zwykła obdarzać nikogo, a już na pewno nie tylko ze względu na stanowisko czy urodzenie. Czasem pokusiła się o to z innych powódek. Jedynie jej postawa nie mogła kłamać i nawet w nonszalanckiej wersji prezentowanej przez kobietę, wciąż przywodziła ona na myśl osobę wysoko urodzoną i odpowiednio wychowaną i wykształconą.
        - Podobnie, jak pan – odparła na pytanie zjawy, odnosząc się jednocześnie do odpowiedzi szatyna. Było to prawdą, podróżowała, jednak zazwyczaj w ściśle określonym przez siebie celu. Co do wilkołaka zaś, najwyraźniej po nikogo tym swoim cudownym powozem nie zmierzał. Podróżowanie dla samej istoty włóczenia się po świecie rozumiała jak nikt, zazwyczaj jednak spotykała na szlaku ludzi mniej obciążonych własnym dobytkiem. Konie radziły sobie tutaj bardzo dobrze, na jej oko, jednak nie trzeba było mieć specjalnie wybujałej wyobraźni, by przytoczyć ogrom przeszkód, jakie mogą tu czekać na taki środek transportu. Ale przecież i fakt, że woźnica był jednocześnie wilkołakiem, nie był zbyt powszechnie spotykany, więc na chwilę obecną zwyczajnie przyjęła jego oryginalność do wiadomości. Zjawa zaś znów zabłysnęła przenikliwością, której trudno byłoby spodziewać się po tej szczerbatej facjacie.
        - Owszem – odparła krótko i nie rozwijając tematu, nie widziała potrzeby. Zdawała sobie sprawę, że dla nieco bardziej wtajemniczonego odbiorcy futerał na jej plecach ma jedno przeznaczenie. Noszenie w nim czegokolwiek innego niż zwoje map lub innych dzieł nie byłoby żadną profanacją, a jedynie fanaberią. Nie wiedziała zaś, czy określoną ją kartografem, nie artystką czy uczoną, w ramach ślepego strzału czy przenikliwej obserwacji. Sama nie powiedziałaby, co mogłoby ją wyróżniać.
        Zerknęła przez ramię na zjawę, a ta znajdowała się już na wysokości jej twarzy, co Assani przyjęła z właściwym sobie spokojem, nawet czując na policzku podmuch powietrza, wywołany buchającymi językami błękitnych płomieni. Duch też zaraz zainteresował się powozem, a Segen oparła się o bok Pielgrzyma, z równą fascynacją obserwując lewitującą głowę. Nietypowa to była postać, musiała przyznać, ale też zjawy miały w tym zakresie szerokie pole wyboru, stąd było chyba niemożliwością zapoznać się ze wszystkimi możliwymi do przybrania przez nie formami. Ta konkretna prezencja mogła świadczyć na równi o zupełnym braku wyboru lub wręcz przeciwnie – poczuciu humoru tragicznie zmarłego.
        Za jego słowami zaś, spojrzała w kierunku wzgórza, a mrużąc lekko oczy, skierowała tam też zmysł w poszukiwaniu nowej obecności. Agresywna emanacja zabłyszczała topazem w jej świadomości, otarła się o nią twardymi łuskami, drażniła wonią rozgrzanej wężowej skóry i rozbrzmiała kakofonią dźwięków. Interesujące. Demonica uśmiechnęła się pod nosem, wracając spojrzeniem do obecnych.
        - A jakiego to kwiatu poszukuje? Przyznam, że tutejsza flora jest mi wciąż obca, dopiero zapoznaję się z tym terytorium, ale może coś widziałam po drodze.
        Można było to nawet uznać za zaoferowanie pomocy, chociaż takie słowa wprost nie padły. Assani bardziej celowała w wywabienie nieśmiałej istoty z jej kryjówki, niż interesowała się jakimś kwiatem; wciąż jednak mogłoby to stanowić uzupełnienie jej wiedzy o tych lasach. Tak samo nie zdradzała się zaraz ze swym zupełnie pozaalarańskim pochodzeniem, chwilowo korzystając z dzikości obszaru, na którym się znajdowali i który był zapewne obcy dla większości po nim podróżujących. Nie zapewniła też - jak jej poprzednik - o swoich intencjach. Mylne byłoby stwierdzenie, jakoby nie ma się czego z jej strony obawiać, a dopowiadanie, że przyjaciółce nietypowego bytu nic nie grozi, do czasu, również nie miało sensu. Nawet jeśli w pełni szczere i prawdziwe, było wyjątkowo pejoratywnie nacechowane, a tym samym bezsensowne. Obojgu więc, zjawie i naturiance, musiało starczyć to, co otrzymali.

Re: [Środek lasu] Białe plamy na mapie

: Sob Maj 26, 2018 10:51 pm
autor: Sapphire
        - Nazywam się Yarin — odparł duch, szczerząc się jeszcze szerzej (o ile było to możliwe) i skłaniając uprzejmie głowę. Gdyby mógł, zaangażowałby zapewne do skłonu znacznie więcej części swojego ciała, w obecnej sytuacji musiał się jednak ograniczyć do pełnego powagi kiwnięcia. Otaczające go błękitne płomienie zafalowały wdzięcznie w trakcie ruchu i zamigotały wesoło, gdy tylko ponownie się odezwał.
- A wy, mili podróżni? Co do mojej przyjaciółki, to chyba najlepiej będzie, jeśli sama opowie o swoim problemie. Sapphire, duszko, podejdź tu do nas, proszę! Ta dwójka jest naprawdę przesympatyczna!
Eugona strzeliła ze złości językiem i powoli ruszyła z powrotem w stronę drogi. Bez względu na gwiazdy i przeznaczenie, zwyczajnie nie miała ochoty na kontakt z kolejnymi ludźmi. Ni to porozmawiać, ni to ich zjeść. Jaki z tego pożytek? Poruszyła nerwowo ogonem, przesuwając twarde łuski po czarnych kamieniach. Jeżeli nie chce napytać sobie kłopotów, powinna przybrać taką formę, jak oni. Gardziła swoją dwunożną postacią, ale nawet w niej bez problemu powinna się obronić. Zresztą nieznajomi nie wyglądali na wrogo nastawionych. Na razie nie prezentowali jeszcze żadnej postawy.
        Przewróciła oczami i szybko się przemieniła. W ludzkiej formie miała szczupłe, muskularne ciało o jasnej cerze i długich, czerwonych włosach. Ich cienkie kosmyki opadały aż do bioder, wijąc się niczym węże (ha, ha). Jej twarz minimalnie się zmieniła — podbródek stał się nieco bardziej szpiczasty, a usta bledsze i węższe. Momentalnie zagościł na nich kpiący grymas. Oczy pozostały intensywnie zielone, z cienkimi, gadzimi źrenicami. Tej “usterki” nie umiała i nigdy nie chciała reperować.
Na sobie miała prostą, brązowo-czarną bluzkę na ramiączkach i obcisłe, skórzane spodnie. Dłonie i przedramiona oplatały ochraniacze z ciemnego bandaża, a u zdobionego pasa miała zawieszony róg do picia, sakwę i sztylet. Nic więcej w tej postaci nie było jej potrzebne. Całości dopełniały sięgające do połowy łydki buty na lekkim obcasie i niewielki, wygięty w łuk naszyjnik w kształcie węża. Jej przedramię zdobił również tatuaż przedstawiający węża połykającego własny ogon.
        Właściwie nigdy nie zastanawiała się nad swoją ludzką formą. Kiedy pierwszy raz się przemienia, stała się dokładnie taka, a później tylko odtwarzała ten schemat. Nie wiedziała, czy jest ładna, czy brzydka i niewiele ją to obchodziło. Ludzkie kryteria — jakiekolwiek, którym mogła podlegać, nie miały dla niej żadnego znaczenia.
Wyprostowała się dumnie i pewnym siebie krokiem ruszyła do przodu. Ignorowała rozpierający ją przymus, który kazał jej stawiać każdy kolejny krok. Wiedziała, że nawet gdyby chciała, nie będzie w stanie mu się przeciwstawić. Jaki więc sens byłoby walczyć?
        Wychodząc zza drzew, przyglądała się dwójce nieznajomych. Po chwili zaczęła wątpić w to, czy słusznie ich oceniła. Na pierwszy rzut oka owszem, wyglądali na ludzi. Po sobie samej wiedziała jednak najlepiej, że nie warto sądzić po pozorach. Jej wyczulone zmysły natychmiast wychwyciły serię nowych doznań. Mężczyzna, wyjątkowo kudłaty jak na ludzkiego samca, już z daleka pachniał psem. Biżuteria, którą był obwieszony, pobrzękiwała cicho, a żółte, nieco drapieżne oczy były pierwszą cechą, która powinna jej dać do myślenia. Miał w sobie przyjemną nutę dzikości, jak wychowany drapieżnik, który cały czas czeka, żeby wyrwać się ze swojej dobrowolnej klatki. Wilkołak? Uśmiechnęła się lekko, co zaskoczyło nawet ją samą. Choć wilkołaki były dla niej znacznie bardziej prymitywne niż eugony, niejednokrotnie uzależnione od kaprysów księżyca albo ciążącej na nich klątwy, nadal plasowały się znacznie wyżej w hierarchii niż ludzie. Poza tym miło było spotkać innego mięsożercę pośrodku tej aż do przesady przyjemnej dla oka głuszy.
        Jeśli chodzi o kobietę, sprawa nie była już taka prosta. Saph wyraźnie wyczuwała w niej magię — obcą, potężną moc, a nie żałosne sztuczki, jakimi posługują się ludzie. Jej wygląd natomiast był bardzo przeciętny jak na osobę roztaczającą wokół siebie taką aurę. Miała burzę czarnych włosów i wściekle zielone oczy. Oczy w zaskakujący sposób podobne intensywnością do jej własnych, choć mniej drapieżne przez brak wąskich szparek. Nadal jednak nie były to oczy ludzkie — i tego eugona uczepiła się najbardziej. Coś w tej kobiecie kotłowało się pod powierzchnią gładkiej skóry, schowane głęboko za przyciemnianymi okularami. Wężowata czuła, że nieznajoma jest dużo starsza, niż na to wygląda, być może nawet starsza niż ona sama. Może było to coś ledwie zauważalnego w ruchach, a może błysk doświadczenia w spojrzeniu, którym omiotła nowo przybyłą. Swój zawsze pozna swego. Natomiast od mężczyzny na staję biło młokosem. Sapphire podejrzewała, że według ludzkich standardów może mieć maksymalnie pięćdziesiąt lat. Zastanawiała się, kim może być ta kobieta. Nie przypominała żadnego ze znanych jej naturian, a jej słodki zapach był zupełnie obcy. Jakby nie z tego świata...
        Zdecydowanie poprawił jej się jednak humor, kiedy w pełni uświadomiła sobie, że żadne z nich nie jest człowiekiem. Może ten głupi Yarin jednak wiedział, co robi.
- Kwiat, którego szukam to jedna z tych uroczych roślinek, które potrafią odgryźć palec, kiedy za mocno się je pogłaska — oznajmiła, podchodząc bliżej. Deklaracja nemorianki, jakoby co nieco znała okoliczną florę, rzuciła światełko nadziei na jej bezsensowne poszukiwania.

Re: [Środek lasu] Białe plamy na mapie

: Nie Cze 03, 2018 9:48 pm
autor: Pagani
        Wychowanie z wędrowcami zakorzeniło w chłopcu upodobanie do nieznanego i ciekawość świata, które wraz z wiekiem utrwaliło się, sprawiając, że dorosły już mężczyzna był otwarty na wszelkie nowości i niewidziane wcześniej dziwy. W przeciwieństwie do wielu nie ograniczał go lęk i nie tracąc spokoju, potrafił powitać nową przygodę, jednocześnie zachowując zdrowy rozsądek i dystans, nie wpadając w nadmierną fascynację.
Przybrana matka, wróżbitka z kolei przyzwyczaiła młodzieńca do rzeczy nie do końca wyjaśnialnych. Wpoiła mu też podstawowe zasady bezpieczeństwa, na równi z umiłowaniem życia i podróży, ucząc wilkołaka ostrożności.
Większość podróży swojego życia odbył z przybraną rodziną, która czuwała nad bezpieczeństwem i edukacją przyszłego trampa. Podobnie wiele magicznych zjawisk miał możliwość spotkać pod czujnym okiem wróżki, powoli dorastając do radzenia sobie na własną rękę.
        Tak więc tego dnia, pośród lasu, Pagani nawet się nie zająknął, widząc zjawę i przywitał ducha grzecznie, ze spokojem ale i należną rezerwą, w pierwszej kolejności zważając na bezpieczeństwo własne i oczywiście koni.
Wierzchowce oczywiście ani myślały przejść do porządku dziennego z obecnością błękitnej, lewitującej głowy. Cały czas prychały, oddychając głęboko i wietrząc intensywnie. Stały w miejscu tylko z uwagi na opiekuna. Nie omieszkały jednak co jakiś czas rzucać łbami w niezadowoleniu, szarpiąc wilkołakiem trzymającym je za uzdy.
Później wcale nie było łatwiej i duch okazał się najmniej groźną istotą. Konie zaczęły niespokojnie dreptać. Zmiennokształtny też wyczuł zbliżającego się gada.
Przed nimi zjawił się jednak nie wąż, którego skórę be zwątpienia węszył i rozpoznawał, a atrakcyjna kobieta o czerwonych włosach. To dopiero była ciekawostka.
        Właśnie przygody i niesamowitości się skumulowały w środku gęstego lasu, na szlaku zapomnianym przez bogów i ludzi. Nie było ani gdzie uciekać, możliwości, by walczyć również brakowało. Każdy zmartwiłby się podobną sytuacją i albo robił wszystko by ruszyć w swoją drogę, uznając „właśnie spotkałem kobietę węża, ducha i demona, tyle wrażeń mi wystarczy”. Zwykłą reakcją byłoby również liczenie, że i tym razem szczęście nie odwróci się, zostawiając swoje dziecię bez opieki i pozwoli wykaraskać się ze spotkania, nim pojawią się kłopoty. Seb jednak ani nie czynił pierwszego, ani myśli nie uciekły mu w kierunku drugiej możliwości. W zamian dokładnie wysłuchał zarówno pytania pięknookiej brunetki, jak i odpowiedzi gadziej niewiasty.
        O roślinach nie wiedział za wiele. Ot niezbędne minimum na przykład by konie się nie potruły. Zaś słowa rudej nieznajomej można było zrozumieć na dwa sposoby. Faktycznie mogło jej chodzić o drapieżne roślinki, które choć rzadkie, występowały w naturze. Mogła to być również jakaś przemyślana aluzja lub zawoalowana groźba. Tak czy inaczej, zamiast zajmować się tym na czym się nie znał, skupił się na tym, na czym się zna.
Uspokajająco pogłaskał klacz po chrapach, drugiego z koni wciąż trzymając za ogłowie i przyjrzał się najpierw jednej piękności, później drugiej z nich, na koniec zerkając na zupełnie niepięknego ducha.
        - Czy jakaś szczególna przyczyna sprawia, że wędrujesz z tak niesamowitą towarzyszką? - niezobowiązująco zagaił rozmowę z duchem, próbując trochę lepiej zrozumieć z kim ma do czynienia i odnaleźć się nieco w nowej sytuacji, by móc podjąć odpowiednie decyzje.

Re: [Środek lasu] Białe plamy na mapie

: Pią Cze 08, 2018 8:47 pm
autor: Segen
        Na przedstawienie się ducha, Segen odpowiedziała chyląc nieznacznie głowę w stronę Yarina. Mimo oszczędności gestu w wykonaniu tej kobiety sprawiał on wrażenie niemal dworskiego ukłonu. Ani powiewające lekko rozpuszczone włosy, ani podróżny strój, ani też broń na plecach nie były w stanie odrzeć jej z wrodzonej gracji i dumy, która płynęła w jej żyłach będąc nierozerwalną częścią nemorian. Nawet permanentnie kpiący uśmiech zdawał się pasować jak ulał do niedbale eleganckiej prezencji.
        - Segen Assani – odparła.
        Przedstawiła się w odpowiedzi na pytanie, jak również w zwykłym odwzajemnieniu grzeczności. Jej miano nie było tajemnicą i gdy ktoś przedstawiał się własnym, rzadko pozostawała mu dłużna. Lekkie rozbawienie wciąż jednak plątało się po ustach demonicy, gdy niemalże w jednym zdaniu nazwano ją „miłą” i „przesympatyczną”. W pakiecie z wilkołakiem co prawda, ale wciąż. Niezależnie od tego, czy miało to na celu wywabienie z kryjówki tajemniczej towarzyszki Yarina, czy też jego zwykła maniera, kontekst sprawiał, że te określenia brzmiały wręcz abstrakcyjnie.
        Sapphire w swojej prezencji okazała się nie mniej agresywna niż jej emanacja. Urodziwa i, na pierwszy rzut oka, pewna siebie, z nieśmiałością mogła mieć tyle wspólnego, by zwyczajnie nie czuć potrzeby nawiązywania nowych znajomości. Widać było jej niepokój, który jednak skutecznie zwalczała, pojawiając się, by ich poznać, na uprzejmą prośbę swojego towarzysza. Soczyście zielone tęczówki napotkały gadzie ślepia, gdy Segen obserwowała przybyłą spokojnym spojrzeniem, bezbłędnie skrywając satysfakcję z tego spotkania. Eugona… Czytała o nich, słyszała o nich, ale jeszcze nie miała przyjemności poznać przedstawicielki tej dzikiej, tajemniczej rasy. Liczyła co prawda zaobserwować anatomiczny ewenement, jakim było przejście kobiecego ciała w wężowy ogon, jednak rudowłosa zbliżała się twardym krokiem, na zwykłych ludzkich nogach. Preferencja, nawyk czy ostrożność?
        Słysząc niski, zachrypnięty głos Sapphire, nemorianka uśmiechnęła się kątem ust i uniosła nieznacznie głowę, w zamyśleniu obserwując poruszające się na wietrze liście drzew.
        - Tak, pomysłowe twory. Dbają o siebie skuteczniej niż te z kolcami lub o nieprzyjemnej woni – zaczęła spokojnie, przypominając sobie, co wie o mięsożernych roślinach. – Jeśli kwiat, którego szukasz, nie wyróżnia się znacząco spośród swojej grupy, znajdziesz go raczej w otoczeniu skał lub piasków albo na mokradłach, lub przy górskich jeziorach. Zazwyczaj – dodała, wzruszając lekko ramionami, wciąż spoglądając w bliżej nieokreślony punkt.
        Jednym uchem słuchała woźnicy, który zagadywał zjawę. Ona raczej odwróciłaby pytanie, zwracając się do Sapphire, co jej się takiego przydarzyło w życiu, że w pewnym momencie złączyła losy z duchem, mającym w posiadaniu jedynie tę nietypową, pomarszczoną i nieco wybrakowaną formę. Demonica jednak, chociaż rozmowna, nie zwykła gadać po próżnicy, więc i to pytanie na razie sobie darowała, zamiast tego przeczesując w myślach okolicę, którą zdążyła już poznać i szukając w niej miejsc właściwych na rozpoczęcie poszukiwań kwiatu. Gdy zaś rozmyślania te zaczęły nabierać kształtu, Assani zwróciła się w stronę swojego wierzchowca, z lekkością wspinając się na wysoki grzbiet konia.
        - Torfowiska minęłam dobre kilka dni temu, w tamtym kierunku – wskazała stronę, z której przybyła, jedną ręką trzymając wodze tańczącego pod nią Pielgrzyma.
        Humorzasty ogier sam nie wiedział, czy bardziej chce zajść znów do śnieżnobiałej piękności, przykutej haniebnie do tego śmiesznie marnego domu na kołach, czy raczej zadeptać ciężkimi kopytami śmierdzącą wężem obcą, na którą łypał w niezadowoleniu. Przyzwyczajona do takiego zachowania Segen nawet nie zwróciła uwagi na parskającego konia, trzymając tylko luźno wodze (humory nie były jednoznaczne z nieposłuszeństwem) i kontynuując wypowiedź.
        – Jeśli chcesz, możesz tam spróbować szczęścia. W przeciwnym razie, kierując się w tamtą stronę – wskazała drogę, którą sama zmierzała – niedługo powinnaś natrafić na wzgórza. Raczej kilka godzin drogi, jak na moje szacunki, chociaż nie jestem pewna. Być może tam, w otoczeniu skał, znajdziesz to, czego szukasz. Jeśli się zdecydujesz, mogę potowarzyszyć ci przez jakiś czas. Co dwie pary oczu to nie jedna. – Uśmiechnęła się tajemniczo, spoglądając z góry na eugonę, a po chwili przenosząc wzrok na wilkołaka.
        - Ewentualnie możesz jego poprosić o podwózkę... hm, jak masz na imię? - zwróciła się na moment do mężczyzny, nie chcąc mówić „on", „ty", to takie niewygodne. - Chyba i tak zmierzasz w tym samym kierunku, bo zawrócenie tu wozem byłoby co najmniej karkołomne – dodała ze wciąż trudnym do zidentyfikowania uśmiechem, zastanawiając się tylko przez moment nad sformułowaniem własnej wypowiedzi. Coś w prezencji mężczyzny aż kusiło, by wytknąć mu stricte niemożliwość takiego manewru, ale nie chciało jej się później pomagać mu wyplątywać koni z zarośli, gdyby uparł się udowodnić jej, że nie ma racji.
        A skąd w ogóle pomysł Segen na wspólną podróż? Cóż… Eugona, wilkołak i nemorianka, spotykają się pośrodku niczego, w borze głuchym na świat i ślepym na przybyszów. Zmarnowanie potencjału tego przypadku (przeznaczenia, jeśli ktoś w nie wierzy) byłoby barbarzyństwem, stąd Assani nie paliło się do porzucania nietypowych, nowopoznanych podróżników. Nigdzie się nie spieszyła, a pomoc, którą zaoferowała, nie nadwyrężała jej w najmniejszym stopniu, stanowiąc wręcz rozrywkę na zaplanowanej trasie. A jeśli czegoś się nauczyła przez te wszystkie lata spędzone w Alaranii to, że jej mieszkańcom wystarczy czasem lekkie popchnięcie i odpowiedni splot zdarzeń, by ukazali się z każdej strony, wyczerpująco uzupełniając jej wiedzę o tym świecie i jego mieszkańcach. Przy okazji oczywiście dostarczając niezastąpionej rozrywki i satysfakcji z odkrywania kolejnych elementów układanki. Może i białe plamy na jej mapie zmniejszą się znacząco dzięki tej podróży?

Re: [Środek lasu] Białe plamy na mapie

: Nie Cze 17, 2018 11:14 am
autor: Sapphire
        Sapphire zbliżała się powoli do nieznajomych. Wąż wewnątrz niej syczał złowrogo i szarpał się, pragnąc wyrwać się na wolność, jednak ignorowała go z każdym kolejnym krokiem. Skoro znalazła się w takiej, a nie innej sytuacji, postanowiła wyciągnąć z tego jakieś korzyści. Może ci (dosyć specyficzni) osobnicy będą w stanie rozwiązać problem uciążliwego dla niej kwiatu. Uśmiechnęła się nieco szerzej, chłodnym uśmiechem odsłaniającym ostre kiełki. Jej upiorne, zielone oczy nie brały jednak udziału w tej czynności i pozostały czujne.
        Yarin natomiast uśmiechnął się całą swoją gębą, uwidaczniając jeszcze więcej zmarszczek niż dotychczas, gdy Pagani zwrócił się bezpośrednio do niego
- Sapphire to dobre dziecko. Poznaliśmy się na bagnach, wiele, wiele lat temu. Uznałem, że potrzeba jej kogoś, kto pomoże jej odnaleźć właściwą drogę.
"Czemu nie powiesz po prostu, że uczepiłeś się mnie, bo życie latającej głowy jest niesamowicie nudne?” pomyślała z przekąsem eugona, obrzucając go nieprzychylnym spojrzeniem. Czasami nadal zabawiała się, wymyślając najróżniejsze sposoby, na które by go uśmierciła, gdyby tylko na sekundę przybrał cielesną formę. Tak, sekunda w zupełności by jej wystarczyła.
        Wielki ogier Segen łypał niespokojnie na rudowłosą, lecz stała bez ruchu, ignorując jego obawy. Strach był w pełni uzasadniony - choć rzadko kiedy zabijała konie, żywiła się mięsem różnych stworzeń, a on doskonale to wiedział. Nie starała się nawet ukryć swojej drapieżnej istoty (tak po prawdzie nie sądziła nawet, że byłaby w stanie) i dotarła do niej myśl, że pozostała dwójka również może wyczuwać, kim jest. Spodobało jej się to, że nie zareagowali strachem ani agresją, jak miało to miejsce zazwyczaj. Może byli bardziej wartościowymi kompanami, niż z początku jej się wydawało.
        Oferta nemorianki była… zaskakująca. Przez czterysta lat swojego życia eugona nie spotykała się zbyt często z bezinteresownością. Przyjrzała się jej podejrzliwie, lecz jej doskonale kontrolowana mimika nie wyrażała niczego poza nonszalancką uprzejmością. Wydawało się, że kojarzy mięsożerną roślinę, której Saph nigdy jeszcze nie widziałam na oczy. Być może warto było trzymać się jej przez jakiś czas?
        Torfowiska brzmiały jak ten rodzaj terenu, który przypadłby wężowej do gustu - w końcu przez większość życia mieszkała na bagnach. Wiedziała, jak są zdradliwe, ale ze swoimi umiejętnościami bez problemu potrafiła się na nich poruszać. Mokradła stanowiłyby też miłą odmianę od cukierkowatej zieleni tego przeklętego lasu. Z drugiej strony instynkt (a może również klątwa, która popychała ją w tylko sobie wiadomym kierunku) mówił jej, że najszybciej znajdzie to, czego szuka na wzgórzach. Być może to tylko skojarzenie, a może przebłysk przyszłych wydarzeń podsunął jej obraz kopczystych kurhanów, porośniętych gęstą, zieloną trawą i skąpanych w mlecznej mgle. Tak, to właśnie tam powinni się kierować.
- W porządku - odpowiedziała krótko, nie uważając by żadne komentarze były tu potrzebne. - Nie znam okolicy, a i sam kwiat nadal jest dla mnie zagadką. Możemy ruszyć razem na wzgórza.
Postanowiła nie pytać na razie o powody nemorianki, dla których ta zaproponowała jej pomoc. Każdy ma swoje, żeby wyruszyć w drogę. Poza tym to mogłoby doprowadzić do niewygodnych pytań dotyczących jej poszukiwań, a na takie nie zamierzała odpowiadać.
        Zerknęła mimochodem do tyłu, obrzucając uważnym spojrzeniem powóz i jego kierowcę. Za żadne skarby nie dałaby się zapakować do środka takiego pudła. Spojrzała pytająco na wilkołaka. Skoro już mieli podróżować razem, faktycznie dobrze byłoby znać jego imię. Ona nie musi się przedstawiać, zrobił to za nią szczerbaty papla. Odnalazła go wzrokiem i zmrużyła lekko oczy, na co posłał jej promienny uśmiech.
- Jak cudownie! Nic tak nie buduje charakteru, jak ciekawa podróż w doborowym towarzystwie. Ruszajmy! - zarządził, unosząc się powoli między drzewami. Kobieta westchnęła ciężko. Jeśli chce dotrzymać im kroku, najlepiej byłoby wrócić do swojej prawdziwej formy. Skoro nie zaatakowali nieznajomej wychodzącej z lasu, powinni poradzić sobie też z widokiem jej hybrydowej postaci.
- Domyślam się, że oboje wiecie już. kim jestem. Wilkołacze zmysły na pewno to zarejestrowały (pominęła milczeniem fakt, że Pagani może być zbyt młody, żeby mieć styczność z jakimkolwiek przedstawicielem jej rasy), a i Segen z pewnością to zauważyła. Chyba najlepiej będzie, jeśli będę wam towarzyszyć z pewnej odległości, żeby nie przerazić koni.
Sapphire cofnęła się między drzewa, pozwalając, by część jej sylwetki zakryły krzewy i zamknęła oczy. Przemiana zajęła tylko sekundę. Jej nogi momentalnie zlały się w masywny, szaro-bordowy ogon, a złota grzechotka na końcu trzasnęła złowrogo w leśnej ciszy. Węże wokół jej twarzy nastroszyły się, sycząc agresywnie w stronę nowo poznanych towarzyszy. Jak dobrze było znowu być we własnej skórze!

Re: [Środek lasu] Białe plamy na mapie

: Nie Cze 24, 2018 4:15 pm
autor: Pagani
        Wilk przyglądał się skradającej, tak to było najlepsze określenie, kobiecie z podobną ostrożnością, z jaką ona stąpała, na chwilę to jej poświęcając więcej uwagi niż czarnowłosej, która w tym momencie mogła stanowić mniejsze zagrożenie niż bezpośrednio czająca się gadzina. Popatrzył na nią w samą porę, by dostrzec kiełki pojawiające się w uśmiechu. Czyli właśnie, w środku lasu spotkał piękną i tajemniczą demonicę oraz ponętną jadowitą bestię, co do tego nie miał wątpliwości. To nie były kły drapieżnika zabijającego w walce, coś o tym wiedział, w końcu takie kły miał on. Zapamiętał, by uważać na możliwe kłapnięcie i zajął się osobą ducha. W zasadzie czy duch był osobą, czy tylko duchem, to pytanie pewnie dla filozofów, ale wilk w myślach traktował go jak prawie zwykłą osobę.
        - Dobry przewodnik to podstawa czy w podróży przez świat, czy przez życie - przytaknął z wesołym uśmiechem. Dzieckiem to płomiennowłosa istota raczej nie była. Chociaż pewnie zależało, co kto rozumiał przez dziecko, ale ostatnim określeniem, jakim nazwałby gadzinę, to „dziecko”. Cóż różni ludzie, różne światy, różne poglądy, mentalnie wzruszył ramionami, dłużej nie czepiając się słówek.
        W tym czasie dwie damy porozumiały się ze sobą, ustalając orientacyjny cel podróży. Konie przewoźnika powoli uspokajały się, widząc opanowanie woźnicy, przeciwnie do wciąż rozdrażnionego srokosza. Chociaż ten akurat mógł mieć taką urodę i być rozdrażnionym zawsze. Byłe pewne pobudki do podobnych stwierdzeń, jak szarżowanie na powóz na przykład.
        - Sebastien - uśmiechnął się, kłaniając się przy tym raz jeszcze obu niewiastom, duchowi jedynie mrugając okiem. Po dopełnieniu przedstawień spojrzał na główną dyplomatkę i chyba też decydującą prowodyrkę. Uśmiech Paganiego nabrał aroganckiej nuty, a mężczyzna spojrzał na otoczenie.
Nawet nie byli na typowej drodze. Wygnieciona ścieżka pokryta leśnym runem, wiele lat temu mogła być uczęszczanym traktem, może nawet znaleźliby bruk pod ściółką. Z jakichś przecież powodów las w pełni, jeszcze nie odebrał tego, co było mu wydarte. A wątpliwe było, by lokalny ruch utrzymywał dukt we wciąż przejezdnym stanie. Zerknął raz jeszcze na pobocza usiane krzakami, zaroślami i nieregularnie rosnącymi drzewami. Kończąc oględziny, nic nie tracąc na animuszu znów zerknął na Segen.
        - To byłoby trudne - odparł wesoło, kontynuując słowne droczenie się, zaraz potem podłapując spojrzenie pionowych źrenic. Co do jednego nie było wątpliwości, trafiły mu się fascynujące towarzyszki. Trochę niebezpieczne, ale przecież ciekawość zabiła kota, a on był ostrożnym wilkiem, czego więc się bać.
        - Pewnie się domyślamy - odparł pogodnie w kierunku wężowych ślepi. Z ciekawością odprowadził spojrzeniem Sapphire, by po chwili móc podziwiać przeistoczenie. Słyszał kiedyś baśnie o kobietach wężach i właśnie miał jedną z nich przed swoimi oczyma, niesamowite.
Konie parsknęły nerwowo, słysząc szelest krzewów i grzechot wężowego ogona, ale ponownie dały się uspokoić.
        - W drogę więc - rzucił wesoło, wskakując na kobyłkę. Nie chciało mu się gramolić z powrotem na kozioł, gdy mógł prowadzić zaprzęg też i w ten sposób.
Kurhany może nie były najlepszym celem wędrówki. Zazwyczaj omijał podobne miejsca, ale w razie niepewności odłączy się od tej wesołej ekipy, a jak powiedziała demonica, i tak jechał w tym kierunku.

Re: [Środek lasu] Białe plamy na mapie

: Nie Lip 01, 2018 9:05 am
autor: Segen
        Na podejrzliwe spojrzenie eugony Segen nie odpowiedziała niczym innym jak oczywiście w pełni niewinnym uśmiechem skradającego się do ofiary drapieżnika. Zupełnie niechcący. Przecież z pewnością nie chciałaby jej do siebie zrazić, w końcu sama zaproponowała wspólną podróż. A w tej przecież tyle mogło się zdarzyć. Zdawało się jednak, że z dziwnym zainteresowaniem przygląda się kobiecie, gdy ta na szybko kalkulowała ryzyko i szanse wygranej, by w końcu raczej oschle, niemniej pewnie, zgodzić się na wspólną podróż. Uśmiech nemorianki poszerzył się do pełnoprawnego grymasu posilającego się już drapieżnika.
        - Doskonale – stwierdziła tylko i lekkim, wyrobionym przez lata nawyku gestem, strąciła ponownie okulary z czubka głowy na nos. Tam zakryły częściowo zielone tęczówki, pozwalając widzieć ich zarys i tylko lekko barwę, podczas gdy ponad nimi ciemniało jedynie czernidło na powiekach. Uwolnione włosy zaś znów rozsypały się po części na twarzy kobiety, której zdawało się to w ogóle nie przeszkadzać.
        Przeniosła spojrzenie na Sebastiena, jak zdecydował się w końcu przedstawić mężczyzna. Na ukłon odpowiedziała tylko lekkim skinieniem, jako że sama przedstawiła się już wcześniej. Później tylko czekała aż jej niewinna zaczepka odnajdzie swój cel i zagnieździ się w nim wygodnie, rozpuszczając wici po wyczuwalnie delikatnej dumie woźnicy. Gdy ten rozejrzał się i odszczeknął wesoło, demonica zaśmiała się krótko, ale melodyjnym głosem, który urwał się, gdy kobieta zamknęła usta we wciąż rozbawionym grymasie i cichym „uhm”. Zaraz też jej uwagę zwrócił na siebie towarzyski dziadyga, a później eugona, wzdychając ciężko i po raz kolejny odwodząc myśli Segen do możliwych okoliczności spotkania tej nietypowej pary. Wszystko jednak oczywiście w swoim czasie.
        Teraz tylko uśmiechnęła się kątem ust, nieznacznie skinąwszy głową, gdy Sapphire zarzuciła im wiedzę i domyślność, a Sebastien potwierdził je słowami. No cóż, czyli wszyscy są w jednym miejscu, jeśli chodzi o doinformowanie. Ciekawe, czy aby na pewno? Zarówno wilkołak, jak i eugona przyglądali jej się czujniej, niż czyniliby to zapewne w stosunku do zwykłego człowieka, wciąż jednak świadoma była jak nieliczni są na Łusce przedstawiciele jej rasy. Nie demony ogółem, te bowiem szlajały się po kontynencie, jakby do nich należał, ale stricte nemorianie. Odkąd postawiła stopę na tym planie, spotkała zaledwie kilku, równie aroganckich i nieskłonnych do integracji, jak w Otchłani, więc wciąż albo niezasymilowanych z nowym miejscem, albo zwyczajnie kije w dupie montowane były u nich na stałe i nawet ta kraina mlekiem i miodem płynąca nie była w stanie ich z nich wydobyć.
        Ważne było jednak, że teraz trafili jej się interesujący kompani. Po chwili miała okazję się w tym upewnić, gdy Sapph najwyraźniej postanowiła darować sobie pozory i zniknęła między zaroślami, by przywdziać swoją bardziej naturalną formę. Segen nawet nie ukrywała taksującego spojrzenia, gdy eugona pojawiła się znów na trakcie i zielone oczy z zainteresowaniem przemknęły po linii ogona. Rozczarowaniem była jednak długość koszulki, niepozwalająca na dostrzeżenie dokładnego miejsca łączenia wężowego ciała z ludzkim, ale i to nie było problemem, miała czas. Na wyjaśnienia tylko uśmiechnęła się znów lekko, nie dodając już, że Pielgrzym węża się nie boi, a zwyczajnie ma niebywałą ochotę zadeptać go kopytami lub ugryźć. Mogłoby to przecież być odczytane jako groźba lub celowa nieuprzejmość, a gdzież by do nich było uprzejmej nemoriance? Ogier zarzucił łbem, słysząc grzechotkę ogona i kojarząc ją ze skrywającymi się w zaroślach zwykłymi wężami. Teraz jednak, gdy eugona w pełnej okazałości pojawiła się znów na trakcie, odsłaniał tylko zęby, łypiąc na źródło irytującego go dźwięku.
        Podwójne nawołanie do wznowienia podróży nie wymagało kolejnego echa i Segen w milczeniu spięła Pielgrzyma do zebranego galopu, nie nabierając większego tempa, ale po swojemu sprawdzając wężową prędkość i oczywiście zmuszając woźnicę do pogodnienia swoich koni, jeśli chciał dotrzymać im kroku.

        Otaczające ich gęstwiny wywoływały wrażenie, jakby las zamykał się nad podróżującymi i napierał na nich, ograniczając swobodę. Mimo szmaragdowego blasku, jaki roztaczał się wokół, bijąc chyba nawet od samego powietrza, którym oddychali, nastrój boru powoli się zmieniał, wraz z coraz mocniej zachodzącymi na siebie koronami drzew. Usadowione całe sążnie nad ich głowami grube gałęzie niemal niezauważalnie splatały się coraz bardziej ze sobą z każdą stają przemierzoną przez podróżnych. Już po krótkim czasie światło słoneczne ledwo docierało do ścieżyny, którą podróżowali, a tę minimalną widoczność zapewniały dosłownie chmary owadów o połyskujących odwłokach. Gdyby przyjrzeć im się z bliska (co niegdyś Segen oczywiście uczyniła) były to zwykłe robale o włochatych ciałkach, patykowatych nóżkach, małej główce z czułkami i wielkim pękatym odwłokiem, który, gdy nie błyszczał jasnym światłem, wyglądał jak solidnie napity kleszcz, czyli z grubsza obrzydliwie. Z daleka jednak, gdy zdecydowały się rozświetlać mroki lasów, jawiły się jako urokliwe punkciki, poruszające się leniwie w powietrzu, tworząc atmosferę magiczną i wręcz romantyczną, w zależności od okoliczności.
        Teraz jednak nawet im trudno było rozświetlić okolicę bardziej niż tylko nadać jej kształtów i uniemożliwić komuś stwierdzenie, że wokół nastał mrok. Ścieżka zaczęła nie tyle poszerzać się, co tracić swój kształt, gdy zarośla stawały się coraz rzadsze, przestając stanowić naturalną granicę, a tym samym wszystko i wszyscy podróżujący kiedyś tą drogą również nie musieli zachowywać jednej linii, więc i ścieżyna nie była równomiernie rozdeptana. Nie minęło wiele czasu nim dość interesująca grupa przemierzała las praktycznie na przełaj, mijając pojedynczo rosnące drzewa o grubych i prostych konarach, które pozbawione gałęzi w niższych partiach, pięły się na kilka sążni w górę, by dopiero tam rozpostrzeć swoje ramiona, splatając się ze swoimi sąsiadami. Charakterystycznych wybrzuszeń w ziemi nie było jeszcze widać, ale patrząc po charakterze terenu, na którym się znaleźli, była to kwestia czasu. Nawet świetliki ograniczyły swoją obecność i teraz tylko pojedyncze sztuki błąkały się między drzewami, jakby zgubiły drogę. Segen zdjęła okulary, zahaczając je oprawkami o dekolt bluzki, gdyż nie spodziewała się, by przydały jej się w najbliższym czasie. O dziwo, ona widziała teraz o wiele lepiej.

Re: [Środek lasu] Białe plamy na mapie

: Pią Lip 06, 2018 5:31 pm
autor: Sapphire
        Eugona stwierdziła z zadowoleniem, że nastrój, jaki zapanował dookoła, podoba jej się dużo bardziej niż podejrzanie cukierkowa atmosfera wcześniejszego odcinka lasu. Wyglądało to zupełnie tak, jakby szalone, bardzo kiczowate bóstwo o fatalnym guście postanowiło wepchnąć na tę samą drogę trójkę zupełnie odmiennych istot i obserwować z ukrycia co się stanie. Tutaj, im bliżej wzgórz się znajdowali, tym mniej fałszywe były jaskrawe kolory, zastępowane przez posępną szarość i czerń. Masywne pnie drzew ciągnęły się w górę niczym dumne kolumny, a niezgłębioną przestrzeń między nimi rozjaśniały pojedyncze świetliki. Sapphire sunęła przed siebie w milczeniu, czując wszechogarniający respekt wobec Matki Natury i potęgi jej stworzenia. Jak niewielcy byli w porównaniu z tymi olbrzymimi roślinami. Była doskonałym drapieżnikiem, jednak nawet ona musiała pochylić głowę w obliczu ich majestatu.
        Jej ciało sunęło po ziemi z cichym szelestem, łamiąc pod swoim ciężarem gałązki i wyrastające gdzieniegdzie pióropusze paproci. Chłód, jaki zapanował wokół, odpowiadał jej grubej skórze. Węże na jej głowie zamilkły, obserwując uważnie otoczenie. Nie pozwoliła sobie nawet na jeden trzask grzechotki. Choć miejsce podobało jej się tak jak bagna, z których pochodziła, zdawała sobie sprawę, że może tu żyć wiele nieprzyjaźnie nastawionych stworzeń. Unosiła się na ogonie spięta, przeczesując gadzimi tęczówkami każdy poruszający się cień. Liczyła na zmysły wilkołaka, zakładając, że on również stosunkowo szybko powinien wyczuć niebezpieczeństwo.
        Yarin, który bez pytania o pozwolenie zanurkował do wnętrza powozu, po kilkunastu minutach wyłonił się na zewnątrz z bardzo ukontentowanym wyrazem twarzy. Najwidoczniej obejrzał już wszystko, co chciał zobaczyć, bo skupił swoją uwagę na Paganim, unosząc się obok niego na koźle.
        - Bardzo piękna maszyna - pochwalił, podziwiając roztaczające się wokół widoki i powolną zmianę barw otaczającego ich lasu. - Sam ją zbudowałeś, przyjacielu?
Kiedy odpowiedź wilkołaka utonęła w ciszy, dotarło do nich, że ptaki przestały śpiewać. Co jakiś czas powietrze przecinał syk lub odległe pohukiwanie. Nawet duch rozglądał się niespokojnie, choć zapewne bardziej martwił się o życie swoich towarzyszy niż własne.
        - Bądźcie ostrożni moi mili - powiedział poważnie - Sapphire dogada się z wężami, ale wydaje mi się, że już od kilku chwil obserwuje nas coś innego. Coś, co zostawia bardzo wyraźny ślad w świecie duchów.
        Eugona wyprostowała lekko ramiona, szykując się do ewentualnej walki. Stary papla rzadko kiedy porzucał swój irytująco radosny ton. Jeżeli mówił z taką powagą, faktycznie należało być ostrożnym.
        Na wszelki wypadek zbliżyła się do towarzyszy, darując sobie martwienie się końmi. Jeśli coś ich zaatakuje, kopytne będą na samym końcu listy jej zmartwień. Wierzchowce jednak jakby wyczuwały powagę sytuacji, bo szły cicho z położonymi uszami. Ewidentnie czuły się niepewnie, choć obecność wielkiego węża, który chwilowo był po ich stronie, chyba dodawała im odwagi.
        - Ssspotkaliście już jakiessś drapieżniki w tych okolicach? - zapytała cicho, nie przestając obserwować otoczenia. W formie eugony, ze względu na długi, wężowy język, nie była w stanie wypowiedzieć słów zawierających literę "s" bez delikatnego syczenia. Problem ten znikał w ludzkiej formie, gdzie jej język przybierał inny kształt i rozmiar. - Ja dotychczasss nie trafiłam na nic… godnego uwagi.
        Nie zamierzała wspominać o dużych, dzikich kotach czy drapieżnych ptakach - te, jak każdy rozsądny zwierz schodziły jej z drogi. Nie, jeśli coś szło ich tropem, musiało być inteligentne. Jeżeli dodatkowo miało w sobie duchową magię... Wzięła głęboki wdech, szykując się do rzucenia jakiegoś czaru. Nie do końca potrafiła przewidzieć efekty swojej magii, ale zawsze były widowiskowe. Może udałoby się jej zamienić intruza w kamień, tak jak to było w tej śmiesznej legendzie?
        Zorientowała się, że pragnie zaimponować nowym kompanom i furcząc na siebie w myślach, wróciła do analizowania otoczenia.

Re: [Środek lasu] Białe plamy na mapie

: Nie Lip 22, 2018 7:45 pm
autor: Pagani
        Podróż została wznowiona z nowym, ździebko samozwańczym przewodnikiem na czele. Wilk nie miał nic przeciw temu. Jak już Segen zauważyła, zmierzał dokładnie w tamtym kierunku, a ciekawe towarzystwo jedynie mogło umilić i ubarwić wędrówkę. Rozsiadł się wygodniej na grzbiecie klaczy, podczas gdy lejce pozostały przywiązane do kozła, inaczej nie szłoby się nie poplątać we własne rzemienie. Wystarczyło jednak powodować kobyłką, a konie nawykłe do podążania jej śladem nie powinny sprawiać problemów, o ile droga nie byłaby zbyt trudna. Nawet nie jechał stricte na oklep. Zaprzęgowe szelki może nie były siodłem, ale ułatwiały stabilny siad. Pozostało więc cieszyć się drogą z nieco innej perspektywy oraz nadążyć za brunetką na charakternym ogierze i kobietką z wężowym ogonem. No właśnie kobiety… Wiecznie się gdzieś spieszyły. Zamiast radować się wędrówką, puściły się galopem przed siebie. Wiadomo, że nie rwały na łeb na szyję, jeszcze tego by potrzeba, jednak piękna na srokaczu najwyraźniej nie zamierzała wlec się stępa. Sebowi pozostało jedynie trzymać się za nimi, pilnując wąskiej drogi.
        Las nie za długo był pogodny i oświetlony zielonym światłem, przefiltrowanym przez liście. Wraz z trwaniem galopu drzewa zaczynały rosnąć mniej uporządkowanie. Ścieżka przestała być wyraźnie odgraniczona i zrobiło się znacznie ciaśniej. Wilk przyhamował konie, dalszą drogę przemierzając najpierw zebranym kłusem, z czasem stępa, wkraczając w mroki.
        Świetlikom atmosfera nie przeszkadzała. Wilgotne, nieco zatęchłe powietrze sprzyjało niewielkim owadom, które świeciły żywotnie, wabiąc się nawzajem. Bardzo stare powietrze - dodał w myślach. W gęstych i leciwych lasach zawsze panował unikalny mikroklimat. Własna atmosfera, jaką stwarzały same drzewa i żyjąca pod nimi flora. Wiatry i bezpośrednie słońce rzadko docierały w głąb formacji natury, które przypominały jeden wielki i doskonały organizm. W zależności od rodzaju lasu i jego nastawienia do wszelakiego życia też i powietrze było różne. W niektórych miejscach na ziemi odczuwało się spokój, a konary dawały poczucie bezpieczeństwa. Takie rzeczy odbierało się nieświadomie, bez udziału umysłu. Do tego cienisty chłód dawał ulgę podczas skwaru, a zimą stała osłona lasu, chroniła przed siarczystymi mrozami. To nie było takie miejsce... Chociaż powietrze było chłodne, zdawało się wręcz zatęchłe, a bezpieczeństwo byłoby ostatnim, co dałoby się tutaj wyczuć.
        Im robiło się ciemniej, tym intensywniejszy stawał się niepokój, jaki ogarniał wilka oraz jego konie, które stąpały nerwowo, rozglądając się na boki i strzygąc uszami. Wilkołak również przyglądał się otoczeniu, nasłuchując i węsząc niedostrzegalnie, w pełni skupiony na coraz bardziej niepokojącym lesie. Na moment jednak dał się rozproszyć ponownym pytaniom ducha, to na nim skupiając pełnię uwagi.
        - Miło to słyszeć - odpowiedział, omijając podziękowania. Nawyk był u zmiennokształtnego tak wyćwiczony, że ten nawet wzięty z zaskoczenia, bez zastanowienia pilnował się zasad wpajanych od najmłodszych lat.
        - Nie. Ale miałem niewielki udział w jego powstawaniu, mówiąc, czego potrzebuję. - Cały czas zerkał na zjawę z grzeczności, co musiało przynieść efekt. Gdy zamiast pilnować drogi, odpowiadał na pytanie Yrina, klacz straciła rytm, zapadając się w grząskim gruncie. Moment później wóz podskoczył na jakimś wyboju. Pagani zatrzymał swój zastęp i oparł się na szyi kobyłki, która zdawała się nienaturalnie jasna pośród panującej ciemności, wypatrując tajemniczej przeszkody i sprawdzając dalszą część trasy.
        Wilcze ślepia miały przewagę nad ludzkimi, chociaż to, co zobaczył, wcale mu się nie spodobało i sam nie wiedział, czy wolałby wiedzieć, czy też nie wiedzieć gdzie się znaleźli. Przekleństwo aż samo cisnęło się na usta i zapewne zakląłby szpetnie, gdyby nie zebrał raz po uszach za podobną wpadkę. W takim miejscach się nie przeklinało dla własnego dobra. ”Co do stu diabłów”, „A niech cię piekło pochłonie”, to tylko najprostsze z nich, a słowa potrafiły być niebezpieczne. Wystarczyło trochę magii, przy czym wcale nie trzeba nią było władać, przesycona czarami noc, podczas której światy żywych i umarłych zazębiały się… nasączone magią miejsce jak na przykład stary cmentarz...
        Nabrał głęboko powietrza i rozejrzał się jeszcze raz, tym razem dookoła. Teraz się duchowi zebrało się na wynurzenia, by być ostrożnym. Dobry dowcip. Nawet się pewnie uśmiechnie, jak już zabierze zad swój wraz z końskimi i dyliżansem z poświęconej ziemi, czy kurhanów, jak kto wolał. Najwyraźniej tylko on tak przejmował się nie do końca fortunnym punktem w podróży.
        - Do tej pory nie - odpowiedział cicho bądź co bądź urokliwej gadzinie, w myślach dodając „odpukać”. Zdecydowanie wolałby, by tak pozostało. Cokolwiek drapieżnego spotkaliby w takim miejscu, pewnie by nie jadało w tradycyjny sposób, a nawet jeśli to był przekonany, że ani jeden, ani drugi sposób posilania się owego stworzenie nie przypadłby im do gustu.
        Normalnie splunąłby aby nie zapeszyć, ale pluć też nie wolno było. Matka wieszczka, czy wiedźma jak ją niektórzy nazywali, wpajała mu wiele podobnych zabobonów, jak wołali jedni lub zasad ostrożności jak mawiali inni. Pagani uważał je za te drugie. Niektóre rzeczy wymykały się logice i tak należało je traktować.
        Zeskoczył z końskiego grzbietu, nucąc bezgłośnie jakąś modlitwę i wrócił na kozioł. Chciał zjechać z kurhanów na ścieżkę, które przecież zawsze wytyczano, grzebiąc zmarłych. Gęsto rosnące drzewa i liczne kopce nie pomagały. Na koźle mógł robić slalomy, pilnując wszystkich par koni. Siedząc sobie na czele, nie mógł skłonić zaprzęgu do złamania się wokół przeszkody, karosze zwyczajnie szłyby za Perłą raczej prędzej niż później zostawiając dyliżans na jakimś pniu.
        Cmoknął na konie i ruszył powolutku w upatrzonym kierunku. W tej chwili zielonkawe światło małych robaczków było bardziej złowrogie niż romantyczne. Jeśli zaś z dziecięcych obserwacji przypomnieć sobie przykład owada polującego na właśnie te chrząszcze, świecąc jak one, by zwabić swoją kolację… robiło się jeszcze bardziej nieswojo. Jakby potrzebował więcej wrażeń, i tak gdyby był w wilczej postaci, wszystkie włosy na karku stałyby mu dęba. Mieli dojechać do kurhanów, a nie się po nich wałęsać.
        Panny jechały po swojemu, a Seb niczym pijany zając, po swojemu, plotąc szóstkę koni między nasypy a wiekowe pnie. Nosem czuł olchę i jarzębinę, chociaż znów chyba wolałby pozostać w niewiedzy. Trąciło też cisem, cudownie. Nie tylko byli w centrum nekropolii, ale i celowo posadzonego zmarłym parku.
Nie szło lekko, a pewnym momencie musiał osadzić konie na miejscu, wypatrując możliwej drogi, gdy aktualną zastąpił mu kolejny kopiec. Wilk stanął na koźle, rozglądając się, gdy żółte ślepia spotkały się z roślinką drwiąco kiwającą się pod nieistniejącymi podmuchami wiatru, a nawet powiedziałby gapiącą na niego, roślinką. Do kompletu powoli zaczęły podnosić się pierwsze smużki mgły, pełgające tuż nad ziemią. No to sobie ubarwił wyprawę.
        - Tu coś rośnie - odezwał się cicho do „swoich” dziewczyn, starając się krzykami nie drażnić innych obecnych.

Re: [Środek lasu] Białe plamy na mapie

: Sob Lip 28, 2018 3:59 pm
autor: Segen
        Drużyna, chcąc nie chcąc, rozpierzchła się nieco po rozległym terenie, każdy na swój sposób omijając stawiane na ich drodze naturalne przeszkody. Segen od niechcenia już trzymała wodze jedną ręką, drugą wspierając na udzie i rozglądając się czujnie, Pielgrzymem sterując jedynie dosiadem. Zresztą ogier nie był głupi i nie pchał się na drzewa czy kurhany, inteligentnie omijając szerszym łukiem nawet ewentualne zapadliska, gdzie ich granica mogła okazać się grząska i osypać pod końskimi kopytami. Mgła zaczęła się nieco rozrzedzać, ale za to unosiła teraz wyżej i zamiast sunącej po ziemi mlecznej warstwy, przybierała formę dymu, unosząc się aż ponad ich głowy, znacząco ograniczając widzenie.
        Na ostrzeżenie ducha nie odpowiedziała, uznając czyny nad słowa i zwyczajnie „uważając”, natomiast na wysyczane przez eugonę pytanie już zareagowała, przenosząc na nią spojrzenie, na moment zainteresowana czymś innym niż lasem wokół. Chciała widzieć, jak dziewczyna walczy z kolejnymi „s” w swoich wypowiedziach i nawet uśmiechnęła się lekko pod nosem, mierząc wzrokiem wężową postać, nim wróciła uwagą do drogi. Drogi, którą sama sobie tyczyła, lawirując między drzewami.
        - Nic groźniejszego niż ja – szepnęła, oglądając się jeszcze raz na naturiankę i puszczając do niej szydercze oczko, po czym wróciła uwagą do lasu.
        Zerknęła na zmieniającego pozycję wilkołaka, który kawałek oddalił się od niej i Sapphire, a po chwili zmrużyła bardziej oczy, próbując dostrzec coś przed nim. Coś… to było najlepsze określenie. Nie wołała ostrzegawczo. Po pierwsze to byłoby głupie, po drugie sama nie wiedziała, co widzi. Zamiast tego cmoknęła na Pielgrzyma, nawracając go lekko i kierując się w stronę wozu, gdy ten właśnie się zatrzymał, a gdy wilkołak stanął na koźle i odezwał do nich, Assani galopowała już w tamtą stronę, rozumiejąc swój błąd. Nie chodziło o to, co widzi. Chodziło o to, czego nie widzi.
        Zatrzymała się z impetem przy wozie, spoglądając za wzrokiem przystojniaka na niewinnie bujającą się roślinkę, która sięgała do nich wątłymi ramionkami z gałązek. Poświęciła jej jednak tylko chwilę, zaraz przenosząc wzrok wyżej. A później jeszcze wyżej. I jeszcze wyżej. Przez dłuższą chwilę milczała, w myślach powoli muskając iluzję, usiłując zajrzeć pod jej zasłonę. Była zaskakująco skomplikowana i misterna, zmuszając demonicę do wysiłku. Żadnego, który by nadwyrężył jej siły, ale wystarczającego, by ją zainteresować.
        - Pokaż się – mruknęła w końcu w swojej mowie.
        Gdy jej rozkaz dopełnił się, za niepozorną roślinką, wciąż machającą delikatnie drobnymi listkami, stały monstrualne postacie. Assani znała kilka języków, ale w żadnym nie znalazła odpowiedniego określenia na stwory, które pochylały się w ich stronę. Wysokie na co najmniej pięć sążni leśne twory były czymś, czego nigdy wcześniej nie widziała. Ni to żywe istoty, ni to drzewa. Jakby umieszczone na wysokich na trzy sążnie szczudłach tułów obleczony był taką ilością warstw tkanin, że nie sposób było stwierdzić, czy kryje się pod nimi ciało z krwi i kości, czy też dalszy ciąg drewnianych tyczek. Ręce niby ludzkie, jednak spowite otaczającą je smugami mgłą, która podnosiła się coraz wyżej, stanowiły taką samą zagadkę, płatając figle nawet najbystrzejszemu spojrzeniu. Nawet głowa niknęła pod warstwami szmat, ukazując jednie okrągłe, błyszczące mglistą bielą ślepia bez źrenic. To, co wystawało spod specyficznego kaptura, skrywało natomiast poroże (chyba), ze splecionych ze sobą gałęzi.
        Było ich dwóch. Pochylali się w stronę zebranych znów w grupie podróżnych, wspierając na kosturach potężnych niczym okoliczne drzewa i zakończonych czymś na kształt kosy, obserwując uważnie intruzów. Segen milczała, beznamiętnie odpierając spojrzenia i tylko trzymając wodze parskającego niespokojnie Pielgrzyma. Cisza wydawała się obowiązkowa, jakby jakiekolwiek słowo, nawet wyszeptane, mogło rozpętać piekło na ziemi w ułamku chwili. Jeden ze stworów wyciągnął wolną rękę w stronę nemorianki. Jego ruch był tak powolny, że sprawiał wrażenie, jakby zatrzymywał czas i świat. W końcu jednak patykowaty palec dotknął czoła Assani, która przez cały ten czas nawet nie drgnęła. Czuła jednak, jak coś rozlewa się po jej skórze, a gdy spojrzała w bok, można było dostrzec błyszczący punkt w miejscu dotkniętym przez gałąź. Istota przechyliła głowę i przeniosła rękę w stronę eugony, powtarzając ten sam gest, podczas gdy drugi stwór, sięgnął do Paganiego, również jego obdarzając nietypowym symbolem. Yarin został z jakiejś przyczyny pominięty w tym dziwnym rytuale, jednak zaraz istoty rozstąpiły się na boki, znajdując po obu stronach podróżnych, jednoczesnym gestem unosząc rozgałęzione dłonie i wskazując im kierunek. Pomiędzy sobą, w dal, stojąc po bokach niczym brama i czuwając, by każdy z obecnych przekroczył jej próg.
        Segen wahała się tylko chwilę, bardziej by poświęcić jeszcze ten czas na oględziny dziwnych istot, niż z lęku przed nieznanym. Jeśli jednak bała się stracić okazję do obserwacji niesamowitych istot, nie musiała się tym dłużej martwić. Po tym, jak ruszyła przodem, dosiadem poganiając Pielgrzyma do spokojnego stępa, twory odczekały, aż cała drużyna ich minie, podążając we wskazanym kierunku, po czym ruszyły za nimi, wolno stąpając na tyczkowatych, pozbawionych stóp nogach. Zapadające się w ziemi szczudła i dźwięk towarzyszący kolejnym krokom całej grupy były jedynymi dźwiękami w nienaturalnej ciszy lasu. O dziwo nawet Yarin zamknął szczerbatą jadaczkę.

Re: [Środek lasu] Białe plamy na mapie

: Sob Sie 04, 2018 10:43 am
autor: Sapphire
        Sapphire sunęła teraz znacznie wolniej, dostosowując swoje tempo do tempa Paganiego, który najwyraźniej miał problemy z powożeniem. Nic dziwnego — początkowo luźno zasadzone drzewa zagęściły się, a ziemia zaczęła się wybrzuszać niczym skóra toczona czyrakami. A więc dotarli do rzeczonych kurhanów. Musieli być całkiem niedaleko od samego początku, na tyle, że obecność cmentarzyska zaskoczyła ich wcześniej, niż mogli się tego spodziewać.
        - Chyba będziessssz mussssiała nanieść poprawki na sssswoją mapę. Kurhany znalazły nasssss pierwssssze - mruknęła do Segen, odchylając kolejne, czepiające się jej włosów i bluzki gałęzie. Cały czas rozglądała się nieufnie dookoła, jednak w gęstym jak zupa półmroku i mieszającej się z nim, mlecznej mgle, jej wzrok także pozostawiał wiele do życzenia.
        Odpowiedź towarzyszy nieco ją uspokoiła. Nieco. Doskonale zdawała sobie sprawę, że wkraczają na nieznane wody, a tutaj każdy świetlik może okazać się rybą z potężnymi zębiskami. Postanowiła nie tracić czujności i przysunęła się nieco bliżej nowopoznanych kompanów. Jeśli coś rozważa zaatakowanie ich, być może zaniecha ten pomysł, widząc, że trzymają się w grupie. Może mimo wszystko wyjście na tamtą ścieżkę przyniosło jej jakieś korzyści.
        Wykrzywiła wargi w leciutkim uśmiechu w odpowiedzi na słowa nemorianki, lecz nie oderwała wzroku od otaczającej ich mozaiki szarości, bieli i zieleni. Dziewczyna była bardzo pewna swoich umiejętności. Kim tak naprawdę jest? Zaintrygowana eugona obiecała sobie w duchu, że jeśli tylko dożyje, postara się tego dowiedzieć.
        Zerknęła na Yarina, jednak ten unosił się kilka kroków przed nimi bez słowa, roztaczając bladą, błękitną poświatę. Otaczające go płomienie także przygasły, jakby on też starał się nie rzucać w oczy. W pewnym momencie zamarł w bezruchu, a jego zawsze uśmiechnięta twarz zastygła w zmartwionym grymasie.
        - Tu coś rośnie. - Na te słowa w pierwszym momencie poczuła iskierkę nadziei. Czyżby wilkołak zdołał wypatrzeć to, czego tak uciążliwie szukała? Zatrzymała się i podążyła za jego wzrokiem. Z rozczarowaniem odkryła jednak, że jego słowa odnosiły się do małej, wiotkiej roślinki, która chwiała się na boki, jakby miała w łodydze zamontowaną sprężynkę. Wyciągała swoje cieniutkie listki w ich stronę, a jej blady kolor przywodził na myśl siny odcień warg martwego człowieka.         Eugona prychnęła z poirytowaniem, zamierzając zignorować znalezisko, gdy dotarł do niej niepokojący, magiczny impuls. Złowrogie skojarzenie z rybą udającą świetlika powróciło ze zdwojoną siłą. Gdy Segen wypowiedziała swój rozkaz, jej obawy natychmiast się potwierdziły. Za malutkim, niepozornym chwastem stały bowiem dwie istoty, które kołysały się powoli w takt tego samego rytmu. Przygarbione, pochylały się w ich stronę, a ich ciała zdawały się zbudowane ze zmurszałych, suchych gałęzi. Długie, szare szaty okrywające ich grzbiet i głowę wyglądały tak, jakby ktoś zerwał je z dawno zapomnianego truchła. Wspierały się na sękatych kosturach, a szczudła, które służyły im za nogi (były ich nogami?) niknęły w kłębiącej się na ziemi mgle. Białe, żarzące się ślepia wpatrywały się nieruchomo w wędrowców, zupełnie jakby chciały przewiercić ich na wylot.
        Sapphire szybko rozważała w myślach opcje. Węże na jej głowie zamarły niepewne, a ona sama uniosła w górę zakrzywione szpony, gotowa posiekać pokraki, jeśli tylko ich zaatakują. Jaki problem może stanowić złamanie wpół tych kruchych gałązek? Wewnętrzny głos, ten, któremu nigdy się nie sprzeciwiała, mówił jej jednak, że atak nie jest dobrym pomysłem. Owszem, być może byłaby w stanie rozkruszyć ich fizyczną powłokę, jednak najprawdopodobniej to magia stanowiła o ich sile. Ostatecznie bez trudu ukryli się przed wzrokiem podróżnych, a teraz stali tak, jakby nie obawiali się o własne… życie, czy cokolwiek nimi kieruje. Widząc brak reakcji ze strony Segen, ona również postanowiła spokojnie poczekać na rozwój wydarzeń.
        Kiedy cienki palec jednego ze stworów dotknął jej czoła, obnażyła kły i wydała z siebie donośny w głuchej ciszy syk. Złota grzechota na końcu jej ogona trzasnęła nerwowo, odbijając jasny blask magii. Na skórze wężowatej wykwitła świetlista kropla, niepokojąco podobna do barwy, jaką miały oczy istot. Wiedziona niezrozumiałym impulsem, ruszyła posłusznie w utworzonym korowodzie, choć tak naprawdę wcale nie miała na to ochoty. Nie dość, że do przodu pchała ją klątwa, to teraz jeszcze uległa manipulacjom żyjących badyli! Czy ten dzień może być jeszcze gorszy?
        Zerknęła na Yarina, ciekawa jego reakcji na pojawienie się stworów. Mówił, że zostawiają po sobie wyraźny ślad astralny. Czyżby mieli do czynienia nie z wybrykiem natury, a spaczonymi przez las i nekropolię duchami? On jednak sunął w powietrzu w milczeniu, uważnie obserwując poruszające się postacie. Jego twarz przybrała wyraz zadumy - tak jakby zastanawiał się nad czymś i w myślach rozważał różne możliwości. Mimo całej niechęci, jaką darzyła pomarszczonego ognika, jego wiedza na temat świata duchów mogła się teraz bardzo przydać.
        - Co to za passsskudy? - zapytała, pochylając się lekko w jego stronę. Zerknęła nieufnie przez ramię, jednak drzewne stwory nadal szły za nimi w swoim niepokojąco powolnym tempie.
        - To strażnicy kurhanów jak sądzę. Prowadzą nas do miejsca, gdzie osądzą, czy jesteście godni, by wejść między grobowce żywi.
Po plecach meduzy przebiegł zimny dreszcz.
        - A co jeśśśli uznają, że nie?
        - Och, będą próbowali was zabić - odparł pogodnie duch, znów lekko się uśmiechając.

Re: [Środek lasu] Białe plamy na mapie

: Pią Sie 31, 2018 8:51 pm
autor: Pagani
        Mimo ciemności i uporczywej mgły, Pagani zdołał wypatrzeć roślinkę. Jako jedyna zupełnie odstawała od reszty krajobrazu i przez ciągłe poczucie niepokoju i dyskomfortu wilk miał nadzieję, że na tym zakończy się ich misja. To ono właśnie skłaniało do regularnego zastanawiania się nad ewakuacją z cmentarzyska. Nie był lękliwym gościem, ale sprawy nadprzyrodzone znacznie wykraczały poza jego kompetencje i możliwości. Był przewoźnikiem i podróżnikiem, nie egzorcystą. Niestety los, który postawił na jego drodze te dwie ciekawe osóbki, najwyraźniej miał trochę inny pogląd na specjalizację wagabundy.
Dziewczyny dołączyły do niego by zbadać znalezisko, ale brunetka zaraz “zepsuła” roślinkę odkrywając przyczynę ciarek wędrujących mu po karku.
        Spojrzał w górę na naturalistyczne strachy na wróble, obserwując każdy ich ruch jednocześnie tłumiąc warkot cisnący się do gardła. Cudownie, wprost cudownie. Trzeba było zabierać zady swój i końskie z kurhanów, gdy jeszcze mógł. Teraz było już za późno.
Konie parskały niespokojnie, drobiąc w miejscu, gdy Sebastien zaczął odmawiać ciche inkantacje do ochronnych bóstw podróżników. Przygoda zapowiadała się bardziej nietuzinkowo niż zwykle, ale chciałby z niej wyjść cało i ewentualna opieka bożków mogła bardziej pomóc niż zaszkodzić.
        Wilkołak nawet nie drgnął gdy drewniany paluch dotknął jego czoła, chociaż miał wielką ochotę na rączy odwrót. I mimo iż był raczej zielony w kwestii duchów, domyślał się, że w tej chwili bunt mógłby tylko pogorszyć jego sytuację. Krótki rozkaz jaki posłyszał w myślach, bardziej instynktowny niż werbalny, nakazujący wejście w otwierający się portal, również nie pozostawiał miejsca na sprzeciw.
Cmoknął krótko zwalniając lejce i po krótkich końskich fochach podążył za pannami, a ich korowód zamykały dziwaczne stwory.

        Przez chwilę mrok zagęścił się wraz z zamykającą się wokół lepką i nieprzeniknioną mgłą, zupełnie jakby biel i czerń zapragnęły połknąć wędrowców żywcem. Zniknęły rónież wszystkie dźwięki, a dojmująca, obezwładniająca cisza zaczęła bezlitośnie brzęczeć w uszach przypominając o swej nienaturalnej obecności.
Potem wszystko znikło jak ucięte ostrym nożem. Mrok rozstąpił się wpierw na rzecz mgły, która otuliła podróżników tak szczelnie, że stracili z oczu nawet siebie nawzajem, o szczudłowatych stworach nawet nie wspominając. Następnie zaczęli słyszeć delikatny szmer wiatru, który powoli rozwiał mleczną poświatę. Jej smugi wciąż pełgały po podłożu i przysłaniały dalsze części widoków i horyzontu. Nie było śladu po ich przewodnikach, ani po kurhanach.
Znaleźli się w na wrzosowisku, otoczeni trzema kręgami głazów o maczugowatych kształtach, wysokich na dobre trzy sążnie. W tle, niewyraźnie majaczył las szeleszczący na wietrze. Pagani odetchnął głęboko czując pod stopami nieco szorstki i chrzęszczący cicho kobierzec.
        Powietrze było rześkie i wilgotne. Czuć w nich było dęby, oczywiście wrzosy z odrobiną wody, która musiała znajdować się gdzieś w okolicy, ale przede wszystkim las znów pachniał całymi wiekami. Ciężko było opisać podobne uczucie, ale inaczej pachniał młodnik, inaczej leciwy bór, a zupełnie odmiennie puszcza żyjąca tak długo jak najstarsze smoki.
Wraz ze zmianą otoczenia, zniknęło odczucie grozy a w zamian pojawił się głęboki szacunek i respekt. To miejsce zdawało się neutralne, ale jednocześnie sprawiało wrażenie obserwować przybyszów wcale nie słabiej niż cmentarzysko. Tylko jego uwaga była mniej natarczywa a bardziej… dojrzała. Zupełnie jakby porównać do siebie wzrok zabijaki poszukującego wyzwania i leciwego mędrca taksującego przybyłego doń ucznia.
Seb odetchnął jeszcze raz, przyglądając się reakcjom swoich dziewczyn, gdy tuż przed nimi zjawiło się kolejne dziwo. Wzrostem bliżej mu było do dziecka niż mężczyzny, chociaż długa broda raczej skłaniała do zakwalifikowania nieznajomego raczej do tej płci. Wyszedł naprzeciw nim z mgły jakby wychodził z leśnej ścieżki. Cały odziany w tunikę z dębowych liści, z tymi właśnie liśćmi we włosach i brodzie, podpierając się sękatym kosturem. Wyglądałby raczej nieszkodliwie gdyby nie czarne oczy, w których brakło tęczówek i białek, a w której błyskały iskierki o soczyście zielonej barwie, i które zdawały się dostrzegać samą duszę podróżników.
        Wiatr zmierzwił burą sierść, niosąc kolejną porcję zapachów, gdy wilk węsząc cicho ponownie zerknął na swoje towarzyszki i zielonego przybysza. Wraz ze zmianą otoczenia, ze zniknięciem kurhanów i mroków, ślad po zaprzęgu zaginął tak samo jak ludzka postać zmiennokształtnego.