Zajazd Lucy'ego[Zajazd i okolice] Wszystko zaczęło się po ślubie

Powadzony przez wilkołaka i dość popularny już lokal, który zasłynął nie tyle z noclegów co z możliwości zamówienia w nim kawy - rzadkiego w Alaranii przysmaku. Pracują tu i odpoczywają przedstawiciele wielu różnych ras, ze znaczącą przewagą naturian i zmiennokształtnych, którym proponuje się tu wiele udogodnień niespotykanych w typowo ludzkich czy elfich domostwach.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Chwila przyjemności przy kawie nie trwała niestety zbyt długo - lokal Lucy’ego cieszył się dużą popularnością i rzadko w ciągu dnia zdarzała się okazja by odpocząć, bo zaraz zbierali się goście. Tak było i teraz. Co prawda wilkołak był dla swojej żonki odrobinkę bardziej pobłażliwy niż dla reszty i może dałby jej jeszcze minutkę, ona jednak nie zamierzała nadwyrężać jego cierpliwości i wolała sprawił mu chociaż tę małą przyjemność, że pomagała mu jak potrafiła w zajeździe. Gdy więc kawa w jej filiżance się skończyła, wybrała z niej resztki pianki łyżeczką i po odstawieniu jej do zlewu pobiegła na salę, obsługiwać gości.

        Trieli poświęcał Shantti większość swojej uwagi, lecz dało się spostrzec, że co chwilę łypał to na swoich towarzyszy, to na otoczenie, jakby starał się mieć wszystko pod kontrolą, były to jednak ledwie szybkie ruchy gałek ocznych wykonywane tuż przed mrugnięciem, prawie niezauważalne.
        Co więcej Trieli był bardzo delikatny - gdyby nie zapytał elfki o pozwolenie, pewnie mogłaby nawet nie poczuć, że dotykał jej włosów, gdyż ledwo pogładził je po wierzchu, samymi opuszkami palców, jakby to wystarczyło by nacieszyć się ich miękkością. Sam uśmiech rozświetlający jego twarz wystarczył za najszczerszy komplement, lecz gdy Shantti odpowiedziała mu pochwałą na temat jego własnych włosów, jego zadowolenie wyraźnie wzrosło.
        - W twoich słowach tkwi więcej racji niż byłabyś skłonna przypuszczać - zauważył cwaniackim tonem. Mówiłby dalej, lecz wszyscy stracili nim na moment zainteresowanie, gdy zajęli się przyniesionymi przez dziewczyny z zajazdu potrawami. Trieli również zabrał się za jedzenie, choć przerwał, gdy spojrzał na jedzącą swojego ptysia elfkę. Gapił się na nią z wyraźnym zainteresowaniem i zadowoleniem, jakby to spod jego ręki wyszło ciastko, które wzbudziło w tancerce taki zachwyt. Jego ukontentowanie jedynie wzrosło, gdy elfka wyjęła z bukieciku jeden z kwiatków i wplotła go we włosy. Trieli pokiwał głową i cmoknął z aprobatą.
        - Wyglądasz tak pięknie, że chętnie bym cię porwał ze sobą - powiedział niskim, przyjemnym głosem. Kerion za jego plecami zaś dramatycznie wywrócił oczami i pokazał coś do Rani, która wybuchnęła radosnym śmiechem i od razu doniosła Trielemu, że był obgadywany. Blondyn niespecjalnie się tym przejął.
        - Wypływamy jutro skoro świt - wyjaśnił uprzejmie Shantti. - Dlatego chcieliśmy jak najlepiej spożytkować ostatnie chwile na lądzie, bo tu faktycznie nieprędko możemy wrócić… Bez urazy, to dość nudne miejsce. Dobre dla chwili relaksu, ale żeby zabawić tu dłużej… O nie, wyszedłbym z pewnością z siebie. Wolność jest dla mnie bezcenna. Wolność i przygoda - doprecyzował. - Gdyby jedno bądź drugie było zagrożone, to nie wahałbym się nawet opuścić Keriona - zapewnił, uśmiechając się uroczo do mrocznego młodzieńca, który odpowiedział mu mniej entuzjastycznym uśmiechem. Trieli widząc to westchnął i powiedział coś w obcym języku do chłopaka, w odpowiedzi otrzymał jednak kilka gestów rąk, które najwyraźniej niespecjalnie go zachwycił.
        - Mniejsza - mruknął Trieli, znowu skupiając się na Shantti. - A co to znaczy przypadkiem? - zapytał, nie zdążył jednak nic dodać, gdyż przy stoliku pojawiły się nagle humanoidalne niedźwiadki, zawłaszczając sobie całą uwagę tancerki.

        Kaikomi z tacą śmigała w tę i z powrotem, z wdziękiem roznosząc zamówienia, zbierając puste naczynia i nowe zamówienia, których napływało coraz to więcej.
        - Irinai, pomóż z myciem, dobrze? - zagadnęła Fellarianina, gdy zobaczyła, jak szybko zapełnia się zlew. Tego dnia niby nie było więcej ludzi niż zwykle, lecz z jakiegoś powodu nie było ani chwili wytchnienia, syrenka nie mogła nawet kontrolować sytuacji na sali…
        - Jak tam, wszystko w porządku? Wszystko smakuje? - zdążyła jednak zagadnąć, gdy przechodziła obok stolika osobliwej trójki cudzoziemców i elfiej przyjaciółki Irinaia. Zapytała głównie ze względu na nią, bo czuła do niej odrobinę sympatii.

        Kerion przez moment patrzył wielkimi oczami na obskakujące Shantti dzieciaki, jakby nie wierzył w to co widzi. Zamrugał, po czym zgarbił się i wbił spojrzenie w brzeg talerza, jakby chciał po prostu opuścić głowę, ale w złotym kołnierzu było to po prostu niemożliwe. Widać musiał nosić go od bardzo dawna, bo chociaż jego ruchy wyglądały bardzo nietypowo, były dla niego już zupełnie naturalne.
        Kryzysem emocjonalnym Keriona Trieli nie zainteresował się nawet przez chwilę, skupiony na adorowaniu Shantti i walce o jej uwagę z ruchliwymi niedźwiadkami, za to Pani Rani spostrzegła, że jej domniemany brat wyraźnie podupadł na duchu. Przez moment przyglądała mu się, przekrzywiając głowę jak jakieś mądre zwierzątko, a gdy zorientowała się, że on nie podniesie tak szybko wzroku, pofatygowała się do niego. Odsunęła sprzed siebie talerze i nachyliła się nad blatem, by móc na niego patrzeć, lecz wtedy on obrócił się lekko bokiem. Pani Rani zaświergoliła coś czule w swoim języku, pod stołem kładąc dłoń na jego udzie w pokrzepiającym geście, Kerion jednak przesunął nogę, jasno wyrażając w ten sposób swoją dezaprobatę. W ten sposób cała trójka dziwnych przybyszy trochę przeoczyła przybycie Lili - Trieli zauważył ją i wrócił do Shantti, Kerion skrył się za ścianą fochów, a Pani Rani starała się ową ścianę zburzyć z cierpliwością godną mistyczki. Wystarczyło jednak, że mroczny młodzieniec poczuł coś za swoimi plecami, może samą obecność kotołaczki, może to jak go przypadkiem dotknęła, a może wystarczył sam dostrzeżony kątem oka ruch - nieważne. Ważne, że zareagował szybciej niż można by się tego po nim spodziewać i znacznie gwałtowniej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. W jednej chwili boczył się na cały świat, by w drugiej zerwać się ze swojego miejsca przy akompaniamencie krzyku Pani Rani. Kobieta zerwała się razem z nim i złapała go za jego rękę z rozczapierzonymi jak u atakującego kota palcami, którą cofnął jakby szykował się do ciosu. Rodzeństwo spojrzało sobie w oczy i chwilę trwali tak w bezruchu, nim Rani wypowiedziała uspokajającym tonem jedno słowo, które przekonało Keriona, by usiadł z powrotem przy stole. Trieli w tym czasie bacznie obserwował całą scenę, a gdy już kryzys został zażegnany, uśmiechnął się przepraszająco do kotołaczki.
        - Proszę o wybaczenie, on tak miewa - usprawiedliwił zachowanie mrocznego młodzieńca, choć tak naprawdę nie było to specjalnie dobre wytłumaczenie. By uniknąć drążenia tematu, blondyn natychmiast zaangażował się w udzielanie odpowiedzi.
        - Tak, Kerion nie mówi - przyznał skwapliwie. - Ale bardzo dobrze rozumie tutejszy język… Pani Rani zaś nie rozumie ani słowa, ale gada niemal bez przerwy. Gdyby ich połączyć, mieliby wszystko - westchnął dramatycznie. - Ja zaś znam język i takowy posiadam, więc niestety, wszelkie rozmowy muszą odbywać się za moim pośrednictwem - wyjaśnił, a gdy skończył, uśmiechnął się do Lili najmilej jak potrafił.
        - Ten zajazd to naprawdę przyjemne i nietypowe miejsce, podoba nam się tutaj. Może nawet gdybyśmy zatrzymywali się na wyspie na dłużej, wynajęlibyśmy tu pokój, lecz niestety wkrótce wyruszamy. Pani Rani bardzo odpowiada tutejsza kuchnia - pochwalił, a kobieta jakby domyślając się o czym jest mowa, uśmiechnęła się i zaraz po tym wepchnęła sobie do ust spory kawałek chrupiącego batata.
        - Tak… Gdybyśmy zostali tu dłużej, krawcowe pewnie miałyby nawał pracy z poszerzaniem jej szat - zakpił jeszcze po przyjacielsku Trieli, nim przeszedł dalej ze swoimi wyjaśnieniami, na cel biorąc drugie z rodzeństwa.
        - Kerionem zaś się nie przejmuj, on po prostu nie potrafi się zrelaksować - wyjaśnił. - To dobry chłopak, miewa tylko swoje humory, a dziś wstał wybitnie lewą nogą. Poza tym ma problemy z kobietami - dodał blondyn puszczając konspiracyjnie oczko do Lili, co i tak wszyscy widzieli, włącznie z obgadywanym chłopakiem, który natychmiast łypnął na marynarza i kopnął go pod stołem w kostkę, już kolejny raz podczas tej wizyty. Faktycznie, on w przeciwieństwie do siostry rozumiał o czym się przy nim mówiło.

        Syrenka już jakiś czas temu zauważyła, że przy barze zrobił się zator, a jej mąż był zajęty cały czas jedną osobą - dziewczynką konkretniej. Dyskutowali ze sobą zawzięcie, jakby mała była co najmniej nowym dostawcą niezwykle cennej i rzadkiej odmiany kawy, którą Lucy chciał za wszelką cenę nabyć. Kaikomi w końcu nie mogła się powstrzymać i zbliżyła się do tej osobliwej parki, by sprawdzić co tam się dzieje, lecz ledwo pojawiła się w zasięgu wzroku, zwrócili na nią uwagę klienci. Większość wiedziała już, że ma do czynienia z żoną właściciela i jeśli nie zależało im na kawie, zaraz zaczęli składać u niej zamówienia. Syrenka nie potrafiła im odmówić, więc zajęła się obsługą i niestety straciła szansę na sprawdzenie, jak to jej mąż radzi sobie z dziećmi. Sytuacja miała jednak swoje plusu: dzięki temu mogli być przez moment blisko siebie bez wyrzutów sumienia, że zaniedbują swoje obowiązki.
Awatar użytkownika
Shantti
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Artysta , Bard , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Shantti »

        Shantti zachwycona ptysiem nie zwróciła zbyt wielkiej uwagi na obserwującego ją Keriona. Owszem, poczuła się trochę "nadmiernie obserwowana", ale te kremowe nadzienie całkowicie kierowało ją gdzie indziej. To świata pyszności i aksamitności!
        - Rozumiem... - odpowiedziała wolno elfka. - Szukasz emocji – dodała odrobinę zaczepnie Shantti w stronę Trieliego.
        - Przypadkiem, to znaczy, że i mnie przywiodła tu wolność. Niekoniecznie przygoda, moje zwiedzane świata raczej nie jest niebywale naszprycowane niesamowitymi i gwałtownymi zwrotami akcji. Jeszcze tyle wieków przede mną, nudno jest siedzieć w jednym miejscu, a Środkowa Alarania jest naprawdę ciekawa i zaskakująca. – Shantti czuła się odrobinę dziwnie posługując się tak dystyngowaną mową, ale rozmowa z Trielim miała swój urok.
        Shantti odrobinę zdziwiła się, gdy kelnerka, gdzieś między swoimi obowiązkami, miała czas jeszcze zapytać ją o to, czy wszystko w porządku. Tancerka przytaknęła wyraźnie wybita z rytmu. Jejciu, wyspa wydawała się być oazą spokoju, przemijającego leniwie czasu, ale tuż za barem musiało być naprawdę gorąco! Widać jednak było, że pracownikom przynosi to satysfakcję. No, jedynie biedny Iranai wydawał się być przerażony szefostwem!
        Nagle ich towarzystwo zaatakowały dwa przesłodkie miśki. Shantti była bardziej niż wniebowzięta! Choć z początku spojrzała na młode towarzystwo wielkimi oczami. Jeszcze nigdy nie była tak blisko zmiennokształtnych, a te swoimi pyszczkami na starcie roztapiały miękkie serce artystki. Wyglądały tak nierealnie, ale przecież oddychały, mówiły, dotykały jej. Jej!
Elfka uśmiechnęła się ciepło do dzieciaków. Była nieco zdziwiona obwąchaniem jej twarzy - mimo że wielokrotnie obcowała ze zwierzętami to jakoś nigdy nikt z ludzi jej nie wąchał. Oni byli pół-ludźmi – dziwnie było przyswoić ten fakt. Zaatakowana lawiną wielu pytań czekała aż dwójka braci odrobinę się uspokoi albo chociaż na moment, gdzie zabraknie im tchu.
        - Dzień dobry – powiedziała wesoło elfka.
        - Z bardzo daleka. Jeszcze daleko dalej poza waszą wyspą – powiedziała ciepło i pozwoliła sobie poczochrać Toto po głowie, który oparł się o jej krzesło.
        - Oj... - cicho szepnęła tancerka, gdy stolik się poruszył. Już myślała by łapać porcelanę, ale ta mała dwójka całkowicie pochłaniała jej uwagę.
        - Bardzo mi miło. Ja jestem Shantti. - Uszata poprawiła filiżankę, jakby chciała mieć pewność, że kawa się nie wyleje, ale zaraz ponownie spojrzała na miśki.
        - Wierzę, że wasz tata jest silny. – Tancerka pochyliła się ku dwójce i pstryknęła braci w noski. - Wy też będziecie duzi i silni, jeżeli będziecie słuchać rad swego taty i mamy. Musicie jeść wszystko, co dla was przygotują i wykonywać obowiązki jakie wam powierzają, wtedy to dopiero będziecie silni! Może silniejsi od taty? - szepnęła niby konspiracyjnie.
        Kotka, która jako ostatnia dołączyła do stolika, wywołała rozbawiony uśmiech u elfki. Bez większych przeszkód po prostu dosiadła się do towarzystwa. Nagle jednak Kerion zerwał się na równe nogi, przez co i niemalże z automatu artystka wstała od stolika. Powstrzymała się w ostatniej chwili, ale nie za bardzo wiedziała co zrobić. Ci ludzie, albo raczej jacyś czarodzieje, wydawali się naprawdę dziwną mieszanką osobowości. Shantti sztywno siedziała nie wiedząc za bardzo, co zrobić, ale Pani Rani załagodziła sytuację. Kolejne słowa Trielego doprawiły jedynie to uczucie, a cała atmosfera, jaka jeszcze chwilę temu panowała przy stoliku, zmieniła się nie do poznania. W pewien sposób tancerka odetchnęła z ulgą. Kuliły się w niej pewne wątpliwości czy aby na pewno dobrze zrobiła dosiadając się do tego stolika.
        - Mnie brakuje tu jedynie muzyki. Choć pewnie wyspa nocą wydaje się być całkowicie inna... Pełna dźwięków – Shantti wyraziła swoje nadzieję, lecz zaraz potrząsnęła głową odganiając gdzieś na bok wyobrażenia wesoło rozbrzmiewającej harmonijki, dudniących w tle djembe oraz skocznych skrzypiec.
        - Ale jeszcze nigdzie nie spotkałam się z takimi pysznościami – pochwaliła artystka zauważając, że jeszcze nie posmakowała kawy.
Postanowiła poprawić ten błąd i sięgnęła filiżanki. Co za... przedziwny smak! Shantti nie umiała go porównać do żadnego innego, bardzo specyficzny, niepowtarzalny. Skąd oni to biorą?
        Shantti obejrzała się za siebie. Wielki, futrzasty pies wciąż stał za ladą. Musiała mu wyjaśnić sytuację, była to winna temu młodzieńcowi, który ją tu zaprowadził.
        - Wybaczcie – wtrąciła gdzieś między dalszą dyskusją Shantti, która wstała a następnie zbliżyła się do lady w momencie, gdy tłum zebrany w tym miejscu nieco zelżył. Gdy kolejna osoba odeszła ze swoim zamówieniem, naprzeciw wilkołakowi stanęła uśmiechnięta przyjaźnie elfka.
        - Witam. Pan Lucy? Właściciel tego niemalże kurortu? Wybaczcie, że przeszkadzam. Chyba nie ma idealnej pory by móc do państwa zagadnąć – zauważyła klientka sama wskazując ruchem głowy na tłok w karczmie.
        - Jednak chciałam tylko wyjaśnić, że spóźnienie pańskiego pracownika było spowodowane moim pojawieniem się na wyspie. Zachwycona tutejszymi widoki najzwyczajniej wpadłam na pana Iranaia, przez co rozbił całe mleko. To z pewnością utrudniło państwa pracę, jeżeli moglibyśmy się z tego jakoś rozliczyć... Byłabym rad. Zapewne pan Iranai wziął wszystko na siebie, ale nie powinien. Zostanę na wyspie jeszcze trochę czasu więc jeżeli potrzebuje pan przełożyć to na później... zrozumiem – wyjaśniła pojednawczo Shantti przyglądając się uważnie Lucy'emu.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Były słowa ważne i ważniejsze. Dla Irinaia liczyć się miały przede wszystkim te Lucy’ego. Czy wypowiedziane z uwagą, czy mimochodem, prosto do niego lub gdzieś w bok, cicho czy głośniej, a wreszcie nawet te zapisane i układające się w długą listę zadań do wykonania. Były też jednak słowa, które sprawiały, że przeglądana w pośpiechu karteczka lądowała gdzieś na podłodze (póki nie podniósł jej w panice), a umysł kazał ciału bezwzględnie im się podporządkowywać i to jeszcze z największą ochotą.
Prośba Kaikomi.
Rozanielony młodzieniec skwapliwie pokiwał głową i migusiem zajął się naczyniami, chociaż czuł gdzieś nad sobą stanowcze spojrzenie szefa. Ale miał jeszcze pół minuty przerwy! Jeśli się pospieszy zdąży z naczyniami i będzie mieć ledwie minutę opóźnienia (co i tak było hańbą)… Nadrobi to lecąc do miasta. Wszyscy będą zadowoleni. Pomoże cudownej Kaikomi, nie zawiedzie (po raz kolejny) Lucy’ego, a to wszystko kosztem ledwie paru szybkich ruchów i odrobiny potu. Był taki szczęśliwy! Jeżeli uda mu się dotrwać do końca dnia na takich zwiększonych obrotach, będzie mógł znowu zacząć pokazywać się wilkowi na oczy. Bo póki co wolał go unikać.

Nie było to trudne, bo Lucy praktycznie nie zmieniał swojej pozycji. Kręcił się po stosunkowo niewielkim obszarze, zwanym Trójkątem Kawowym i z to stamtąd (jeśli musiał) wydawał polecenia. Większość jednak doskonale wiedziała co ma robić i szef wszystkich szefów mógł w spokoju cieszyć się pracowitym, acz spokojnym i przewidywalnym przedpołudniem. Zapach wiaterku wlatującego przez otwarte okna powoli się zmieniał, wilgotność rosła - za parę minut porządnie lunie i nikt stąd ani nie wyjdzie, ani najpewniej - nie przyjdzie. Ciekawe tylko czy Irinai zdąży odebrać przesyłki z portu i wrócić… nie, raczej nie. Sądząc po tym jak zapatrzył się na naczynia (myśląc najpewniej o syrence) wyjdzie akurat o parę chwil za późno. Wracając trafi ścianę deszczu uniemożliwiającą lot i biegnąć w błocie będzie usilnie myśleć nad sposobem zabezpieczenia niesionych paczek. Oczywiście zrobi wszystko co w jego mocy, by woda nawet ich nie liznęła, ale ostatecznie wszystko i tak się przemoczy, a on wróci spóźniony, brudny, zdyszany i w ogóle nie do użytku. Jak zwykle. A, no i będzie musiał postać przed drzwiami aż siekący deszcz opłucze go z błocka.
Na szczęście można było coś na to poradzić:
- Anielo - zwrócił się do wróżki przyodzianej w niebieskawą togę. - Możesz podać naszemu drogiemu skrzydlatemu tamten płaszczyk? Powiedz, żeby wziął go ze sobą do miasta, tak na wszelki wypadek.
Wróżka była czymś najwyraźniej zajęta, ale odłożyła to, skinęła i poleciała wypełnić prośbę.
- Jaki ty miły dziś jesteś. - Kąśliwy głos Louise rozległ się już po chwili obok jego ucha. - Co jest? Odezwały się w tobie zapędy rodzicielskie? Tak bardzo troszczysz się o tego smarka? - mruknęła wyraźnie niezadowolona i skrzyżowała ręce na piersiach.
- O czym ty mówisz? - Spojrzał na nią zdziwiony. - Owinie w to moje listy kiedy będzie wracał. On nie z cukru, nie rozpuści się - dodał bardzo wymownie i wrócił do pracy. Louise odetchnęła. Już się bała, że wilk się popsuł, ale najwyraźniej alarm był fałszywy.

Wszystko w porządku było także u Lilki, choć doznała małego szoku. Podpadała wielu osobom, ale rzadko kto rzucał się na nią z pięściami. Lubili ją! Więc co poszło nie tak? Jej urok osobisty nie zadziałał? Użyła jakiegoś złego sformułowania? Była pewna, że nie przegięła pały, znała się na ta tym! Więc znowu - dlaczego?
Blondyn wszystko wyjaśnił. Wszystko właściwie poza zachowaniem Keriona, ale ej - dobre było i to! Lili wystarczyło.
Po gwałtownym wybuchu młodzieńca najeżyła się i tak wygięła, że niemal położyła na ziemi, ale teraz zgrabnie wyprostowała się, a futro zaczęło wracać do normalnego stanu. Taneczno-skradliwym łuczkiem ominęła ponuraka przechodząc za to za plecami Pani Rani, niedźwiadków, elfki i w końcu zatrzymując się za blondynem. Zdawał się bezpieczniejszy od chłopaka z fochami no i ostatecznie mówił do niej. Więc wolała posłuchać z bliska.
- Naprawdę dziwna z was trójka - powiedziała swobodnie i tonem ewidentnie miłym, podszytym może nutką zazdrości o takie cechy. Stale wyglądała na zaintrygowaną, ale mogącą w każdej chwili odwrócić się i odejść, gdyby nie zwracali na nią należytej uwagi. Ale na szczęście zwracali. Na wspomnienie o problemach z kobietami mogła więc się tylko wyszczerzyć i krótko parsknąć.
- Widzę - odparła więcej niż zadowolona, zerkając na "mrocznego" spod przymrużonych powiek. Najwidoczniej zamierzała traktować go pobłażliwie. Nie można przecież mieć pretensji do niedoświadczonego, płochliwego młodzika, że peszy go bliższy kontakt z nią samą we własnej osobie! Tak, to miało sens.

Na niedźwiadki wybuch Keriona miał większy wpływ. Przyzwyczajone do akcji i w jakimś stopniu do nawalanek nie zareagowały z początku tak mocno jak Lili, ale po chwili zaczęło do nich docierać jakieś bardzo nieprzyjemne uczucie. Czuły to noskami i przez skórę - do tej pory rozszalałe i wesołe zaczęły się bać i przycichły, chowając się za panią Shantti, a po chwili tyłem wycofując w kierunku sąsiednich stolików. Miały zamiar jeszcze przypaść do elfiej kobiety, ale potem. Jak będzie sama albo z kimś innym. Togowaci nie za bardzo im się spodobali. Może nie każdy z nich osobno był znowu taki zły, ale razem zwyczajnie sprawiali, że w miśkach budziły się instynkty samozachowawcze. Rzuciły tęskne spojrzenia na plecy Shantti, uważnie potoczyły zwierzęcym wzrokiem po reszcie siedzących przy stoliku i w końcu pytająco zerknęły na kotkę. Ona jednak dała im znak, że zostaje, ale wcale nie bagatelizowała ich ostrzeżenia. Może wyglądała na zrelaksowaną i beztroską, ale była gotowa. Pytanie na co? I czy aby na pewno chciała wiedzieć?
Hmm, w sumie ten blondyn miał całkiem fajne włoski.
- Jeszcze usłyszysz tu muzykę! - Lili zwróciła się radośnie w stronę elfki. Widać, że była dumna z bycia mieszkanką wyspy i z chęcią opowiadała o jej zaletach… lub o tym co inni chcieli o niej usłyszeć. - Myślę, że ci się spodoba! - dodała, o nocy jednak na razie milcząc.
- Dziękujemy! - odparła także na pochwałę odnośnie przysmaków. Najwyraźniej była dumna nie tylko z wyspy, ale i z talentów własnej kawiarnianej rodzinki. - Jeżeli zostaniesz, będziesz miała okazję spróbować i lepszych rzeczy - zachęciła mrucząco, posyłając jej cwaniacki uśmieszek.

Nagły ruch przy Stoliku Dnia nie uszedł uwagi właściciela ni jego towarzyszki. Lucy poważnie zastanawiał się czy tam nie podejść, lub wysłać Borga, bo już dostał nerwowych tików w ogonie, kiedy ten ponury chłystek pozwolił sobie podnieść łapę na Lili. NIKT spoza Lariv nie powinien być na tyle bezczelny, by odnosić się do jej kocich mieszkańców w ten sposób.
Surowe spojrzenie wilka wbiło się w opalony ryjek chłopaka, a oczy chłodno zlustrowały dziwaczny kołnierz, nos, usta i całą resztę. Wstrętny dzieciak. Lilka jednak nadal tam tkwiła, tylko przy innej ofierze, więc chyba można było na razie przymknąć oko na całą sprawę. Ech, lepiej było gdyby się wynieśli…
Deszcz zaczął padać, akurat kiedy do lady podeszła uśmiechnięta istotka. Znajoma Irinaia. Gwałtowny szum stał się arytmicznym podkładem pod jej wesoły głos, a szarość zza okien kontrastowała z promienistą cerą. Tą koloru białej kawy.
Odwrócił się w jej stronę, a zaintrygowana i głodna wrażeń wróżka położyła mu się na głowie, by z dogodnej pozycji śledzić wydarzenia oraz być ich częścią.
Sformułowanie ,,Pan Lucy” nieodmiennie przykuwało ich uwagę i nieco bawiło, ale wilk miał też sentyment do tej dalekiej oznaki kultury. Został zresztą dodatkowo połechtany komplementem doceniającym jego pracę i wieloletnie wysiłki, więc tym bardziej postanowił nie być niemiły (choć komplement tak czy inaczej mu się w jego mniemaniu należał). Pragnął pozostać przy tym jak zwykle poważnym i epatować dystansem do świata, ale nie było mu dane.
Bo o ile ,,Pan Lucy” był do przeżycia i wywołał tylko lekki, urwany pisk wróżki, o tyle ,,Pan Irinai” wygrał wszystko i zniszczył system resztki opanowania kawiarzy.
Lucy słuchający do tej pory ze spokojem i fachowo znudzoną miną, odwrócił się nagle od Shantti i chwycił blatu, bo o mało nie dostał spazmów, a wróżka dławiąca się ze śmiechu padła bezwładnie wśród loków sierści i zsunęła się po wilczym karku prosto za kołnierz. Nill całą siłą woli powstrzymywał się przed wydawaniem z siebie niepokojących odgłosów (pytanie kogo normalnego dziwi rozbawienie?) i nie pokazywać jak wielka i dzika spotkała go uciecha. Miał swoje zasady. Pierwsza z nich mówiła, żeby być wiernym kawie, a druga że nie śmieje się przy obcych, a już na pewno nie przy kobietach. Skąd ta idiotyczna reguła nie wiadomo, ale pasowała mu. I jej postanowił się trzymać. Co nie zmieniało faktu, że pękał wewnętrznie. ,,Pan Irinai” był cudem nie do pobicia.
Kiedy pojawił się w wypowiedzi elfki drugi raz, kawiarze pragnęli zamknąć się gdzieś i rozpłakać. Musieli jednak trzymać fason, Lucy wyprostował się więc, a Louise wygramoliła zza kołnierza i oplątana w kudełki łypała władczo na przybyszkę. Ostatecznie interesy to były interesy.
- Wybaczy pani, ale nawet my nie jesteśmy w stanie wytrzymać wszystkiego. - Wilk rozłożył bezradnie ręce, wreszcie postanawiając się odezwać, choć nie za wiele mogło jej to wytłumaczyć. Trudno.
- Rozumiem co ma pani na myśli, ale to duży chłopak i sam odpowiada za swoje pomyłki. - Skupił się na głównym temacie. Mimo wszystko nie zamierzał zmieniać swojego nastawienia względem młodzika. - Proszę się nie przejmować, to w końcu dla niego też jakaś nauka. Założę się, że dałoby się przejść obok pani nie tłukąc butelek - dodał patrząc na nią nawet dość porozumiewawczo. W końcu kobieta nie nie miała nic wspólnego z tym, że skrzydlaty to ciapa oraz, że miał swoje obowiązki i musiał sobie opracować strategię jak wywiązywać się z nich na czas. Sprawne rozwiązywanie nagłych problemów też było cenną umiejętnością. Nie potrafił - jego wina. Choć wzięcie pieniędzy od jego nowej znajomej i wypominanie mu potem tego za każdym możliwym razem, na pewno dałoby mu do myślenia (i było bardzo kuszącą wizją). Zdzierać jednak z elfki to było za wiele jak dla Lucy’ego, więc porzucił ten niecny plan na rzecz innego, może nieco mniej wymyślnego.
- A więc zabawi tu pani trochę dłużej? - zagadnął, skoro miał na to chwilę. - Ma się już pani gdzie zatrzymać, czy może szuka pani pokoju? - Absolutnie nie reklamował przy tym swoich usług, poza tym, że tak.
- Poczekaj, poczekaj! - Louise nagle jakby na coś wpadła. - Skoro dziewczyna jest taka miła i chce pokryć szkody, które ponieśliśmy przez naszą czarną gąskę, to może by jej to umożliwić? Nie bądź okrutny! Daj się wykazać cudzoziemcom! Ne, ne, chciałabyś może trochę u nas popracować? - Uśmiechnęła się słodko do elfki, po czym została pochwycona w wilczą garść i odstawiona brutalnie na blat.
- Proszę nie zwracać uwagi na tę malutką damę, niczego od pani nie chcemy. - Zignorował pomysł towarzyszki, a podkreślając dwa ostatnie słowa posłał jej ostre spojrzenie. Był już chyba przyzwyczajony załatwiać problemy samym wzrokiem.
- Chyba, że zapłaty za wynajem pokoju - wtrąciła wróżka, już nieco grzeczniej, ale równie bezpośrednio co zwykle.
- Tak, to by się zgadzało. - Wilk nie mógł zaprzeczyć. - Ostatecznie taka jest nasza praca.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Trielemu najwyraźniej niezwykle podobało się towarzystwo Lili, bo wodził za nią oczami uśmiechając się jednocześnie z zadowoleniem. Wyciągał do niej nieustannie rękę, jakby chciał ją objąć, ująć za dłoń albo pogłaskać, lecz jeśli ona sobie tego nie życzyła, odpuścił bez większego problemu, może tylko z niewielkim żalem.
        - Dziwni? - podłapał jej słowa, w mig pojmując, że nie była to oferta. Wypiął nawet trochę pierś i naprężył muskuły, jakby brał ten komentarz bardzo osobiście i był z siebie dumny.
        - Oj gdybyś wiedziała jak bardzo potrafimy być dziwni… - zamruczał, po czym wyszczerzył zęby niby w uśmiechu, lecz było w nim coś… groźnego. Niepokojącego. Jakby nagle jego rysy twarzy wyostrzyły się i nie miało się przed sobą marynarza w luźnych spodniach, lecz wampira bądź demona w ludzkiej skórze, który zaraz zrzuci przebranie i zaatakuje. Wrażenie to trwało jednak ledwie chwilę, nim Trieli znowu zaczął gadać.

        Kaikomi usłyszała znajomy głos przy stanowisku, gdzie pracował Lucy. Kojarzyła oczywiście wiele osób odwiedzających lokal jej męża i mogła ich poznać bez patrzenia, lecz to był znajomy-nowy głos należący do tej ślicznej elfki z kręconymi włosami. Syrence przypomniało się, że chciała ona rozmawiać z Nillem - pewnie nie miała już cierpliwości czekać, a wilkołak niestety był zajęty… Zresztą, on w godzinach funkcjonowania zajazdu cały czas był zajęty. Czasami - ale to czasami - miał chwilę wolnego wieczorem. Może więc dobrze, że do niego podeszła, bo mogłaby się nie doczekać, a Lucy miał to do siebie, że mimo swego sarkazmu dla gości starał się być jednak miły. O ile tolerowało się ten jego lekko jadowity rodzaj sympatii.
        Kolejna osoba poprosiła o ptysie. Kaikomi znając apetyt gości miała jeszcze całkiem sporo ciastek w zapasie, lecz niestety skończyły jej się trzymane pod ręką talerzyki - tego dnia wcześniej niż zwykle. Musiała podejść po nowe. Przeprosiła więc najpiękniej jak umiała czekających klientów, kłaniając im się przy tym lekko, po czym wytarła ręce w zapaskę i podreptała szybko w stronę szafek, gdzie była reszta zastawy. Te znajdowały się akurat niedaleko stanowiska kawiarzy, więc syrenka odrobinkę zwolniła, by nie stukać za głośno i nie przeszkadzać w rozmowie. Nie zamierzała podsłuchiwać, naprawdę - Kaikomi była typem osoby z sercem na dłoni, jej by to nawet przez myśl nie przeszło. Coś jednak słyszała - usłyszała na przykład, jak elfka mówi “pan Irinai”, a słowa wywołują nagłe spazmy u Lucy’ego. Syrenka zaniepokoiła się widząc swojego męża w tym stanie. Wychyliła się z szafki i podniosła głowę jak wietrząca niebezpieczeństwo łania i patrzyła z troską na wilkołaka. Szybko dotarło do niej, że jemu nic się nie działo… On się śmiał. Tak po prostu. Był to widok bardzo niecodzienny - po pierwsze przez to, że jej mąż prawie nigdy się nie śmiał, zwłaszcza w tej postaci, a po drugie… bo co było w tym śmiesznego? Kaikomi naprawdę tego nie rozumiała, ale głupio byłoby tak w tym momencie podejść i poprosić o wyjaśnienie żartu. ”Zapytam Lucy’ego wieczorem”, postanowiła sobie, zabierając talerzyki, zamykając szafkę biodrem i truchcikiem wracając na swoje stanowisko.

        Nie wiadomo co zmotywowało Keriona do stania się posągiem. Czy był aż tak zły i musiał się wyciszyć, czy też miał już dość gadania Trielego, w każdym razie w końcu westchnął i zastygł w bezruchu. Wyglądał naprawdę jak figura jakiegoś medytującego mędrca - siedział nienagannie prosto, z zamkniętymi oczami i rysami twarzy zdradzającymi skupienie. Dłonie trzymał zlożone na udach. Pani Rani patrzyła na niego przez moment z matczyną czułością, aby w końcu westchnąć i pogłaskać go po głowie. Zabawne, że Lili nie mogła nawet stanąć za jego plecami, by nie oberwać, a tymczasem dziewczyna w todze mogła go dotykać w bardzo poufały sposób. Widać faktycznie musiało coś być na rzeczy z tym jego brakiem doświadczenia z kobietami. Albo w ogóle z jego kontaktami międzyludzkimi.
        Pani Rani nagle odwróciła się do Trielego i pociągnęła go za rękę, wskazując na coś za oknem. Złotowłosy marynarz zaśmiał się radośnie i coś jej odpowiedział. Kobieta zmarszczyła lekko nos spoglądając na swoje szaty i nadąsała się.
        - Każda wasza zachcianka przegra w momencie, gdy w grę wchodzi zniszczenie ulubionej sukienki - zwrócił się z rozbawieniem do Lili. - To podejrzewam dość nietypowa prośba, lecz nie znalazłoby się jakieś zastępcze odzienie dla mojej towarzyszki, która ma ochotę tańczyć w ciepłym deszczu? Zapłacimy za nie, ma się rozumieć, bo pewnikiem się uszkodzi - zapewnił z pańskim gestem. - W przeciwnym razie Pani Rani skłonna wyjść nago na dwór, a jeśli do tego dopuszczę, zostanę żywcem oskórowany i posypany solą - dodał z rozbrajającym uśmiechem, spoglądając przy tym na Keriona, który niby nie słuchał, ale słysząc tę uwagę sapnął lekko przez nos. Trieli zwrócił się do niego tym językiem, którym cały czas mówiła Pani Rani, lecz nie uzyskał odpowiedzi.

        Lucy mylił się myśląc, że w taką pogodę nikt nie wyściubi nosa z domu - na Lariv żył co najmniej jeden taki desperat, który opuścił swój dom akurat wtedy, gdy zaczęła się ulewa. Co więcej nie wziął ze sobą żadnego dodatkowego okrycia ani parasola z liści - wyszedł tak jak stał, odziany w spódniczkę z trawy i naszyjnik z muszli. Nie spieszył się też, bo ani nie zapowiedział się na konkretną godzinę, ani nie miał oprócz tego żadnych planów. Po prostu szedł odwiedzić znajomych, a że pora była jaka była… Dla niego nawet dobrze. Przespał się, przetrzeźwiał, uczesał i przebrał - idealne wyczucie czasu. W deszczu jego skóra odzyska zdrowy wygląd i znikną mu worki pod oczami, powstałe od dymu i niewyspania.
        Szedł powoli pustą ulicą, gdy nagle usłyszał za sobą łomot ciężkich kroków na kamieniach - kilka osób biegnących jakby diabeł z dna Piekła je gonił. Obrócił się, od razu schodząc na pobocze, lecz i tak nie zdążył przed nimi uskoczyć. Ktoś na niego wpadł, impet uderzenia nie był jednak wielki - utrzymali się na nogach.
        - Ygh, paria! - zakrzyknął biegnący mężczyzna, po czym pospiesznie przyjrzał się czy nie wyrządził krzywdy swojej przypadkowej ofierze. Gdy przekonał się, że jest cała i nie skarży się na nic, zaraz pobiegł dalej za swoimi znajomymi.
        - Ej, zgubiłeś coś, czekaj! - zawołał za nim miejscowy, podnosząc z ziemi niewielkie pudełeczko, ten był jednak już daleko i nie słyszał słów zlewających się z szumem deszczu. Miejscowy wzruszył ramionami, przyglądając się szkatułce wielkości kurzego jajka, ozdobionej motywami marynistycznymi, w którym znajdowały się pomarańczowe kulki przypominające kawior. Znalazca przez moment patrzył na nie z konsternacją, po czym wzruszył ramionami, zamknął pudełeczko i zabrał je ze sobą. Może znajdzie później właściciela i mu odda…

        Podczas zenitalnego deszczu następował pewien krótki moment, gdy wszyscy goście złożyli swoje zamówienia i grzecznie czekali, aż dostaną swoje napoje i potrawy. Dla pracowników zajazdu był to moment szczególnego skupienia, gdyż mieli świadomość, że jeśli się sprężą, to może uda im się wyszarpać chwilkę wolnego…

        - Szlag by to! Jeśli... O jasna cholera... Jeśli on tam był...
        - Byłoby więcej krwi.
        - Mądry się znalazł! Szukaj, znajdź go! Inaczej wszyscy zginiemy... Na alarm bij, już!
        - Gdzie jest ten cholerny smok gdy akurat go potrzebujemy?!
Awatar użytkownika
Shantti
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Artysta , Bard , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Shantti »

        Ciepły i promienny uśmiech Shantti towarzyszył jej tylko do pewnego momentu. Od razu dało się zauważyć, że dobrze rozpoczęła rozmowę. Lucy był nastawiony na to by ją chociaż wysłuchać, a to już połowa sukcesu! Znała wielu takich gburów, co by pewnie wywalili ją za drzwi (tak twierdzili do momentu ujrzenia jej ładnej buźki), ale jeszcze ani razu nie spotkała się z taką reakcją... jak ta. Nawet fakt, że z początku się do niej nie obrócił wcale jej nie przeszkadzał, a gdy już to zrobił... Shantti poczuła się dziwnie urażona. W pierwszej chwili uśmiechnęła się z przymusu nie za bardzo rozumiejąc co właśnie się stało, ale po prostu wypadało to zrobić. Przyszła także chwila zastanowienia: powiedziała coś nie tak? Nie wiedziała czy powinna przepraszać, a może próbować wyjaśnić.
        Przeanalizowała szybko całą swoją wypowiedź, ale nie wydawało jej się by miała jakąś wpadkę językową. Mistrzem władania Wspólną Mową nie była, ale bez przesady! Jeszcze te wszystkie „ą” i „ę”, „Pan”, „Pani”, „Panicz”, „Panna”, głupie zwroty, wskazywanie na to kto jest wyżej, a kto sięga dna. Niby grzeczna formuła, a zarazem obrażająca. Elfka wyraźnie się zmieszała i próbowała znaleźć wyjście z sytuacji. Nagle język wzniosłości został wyśmiany i chyba wtedy dopiero kobieta zrozumiała o co w tym wszystkim chodzi.
Ta kultura była dla tancerki bardzo niezrozumiała. Czasem pragnęła wrócić na pustynię, ożywić swój lud i nie bawić się w żadne „nad” i „pod”. Może i faktycznie Irinai nie zasłużył na bycie „Panem Irinaiem”, ale artystka była święcie przekonana, że nie powinien być uznany za jednostkę niezdolną do czegokolwiek – nawet jeżeli był niezdarny. To był bardzo miły chłopak z wielkim potencjałem! Można go było uformować niczym piasek – mokry dało się lepić, a z kryjących się wartościowych drobinek, jak krzem, można było stworzyć przepiękne witraże. Właściciel zajazdu najwidoczniej tego nie widział.
        - Rozumiem... - odpowiedziała zgaszonym głosem elfka spoglądając odruchowo na wróżkę.
Wszyscy wokół starali się być tacy mili i kochani. Mogła przytulić każdego pracownika tego zajazdu, ale rzeczywistość okazywała się ukrywać tuż za ladą tego pomieszczenia. Lucy. „Ignorant”, pomyślała kwaśno Shantti.
        - Być może... - odpowiedziała ostrożnie artystka na pytanie wilkołaka. W tym momencie zapomniała przypatrzeć się jego pyskowi, który w nienaturalny (dla niej) sposób poruszał się podczas mowy. Wolała mu utrzeć nos.
        - Albo rozwiążemy to w bardziej tradycjonalny sposób – powiedziała w końcu tancerka nie tracąc ani na moment fasonu. Wiedziała, że w tej część Alaranii nie ma co się rzucać z pięściami i kłócić... przynajmniej na początku. Miała tyle pomysłów by jakoś odrobić ich straty, nawet ściągnąć im klientów, ale po usłyszeniu słów Lucy'ego jakoś mniej już jej zależało. Dobrze, że przynajmniej nie chciał zedrzeć z niej kasy. Wewnątrz siebie postanowiła opuścić zniesmaczona lokal, co pewnie i tak będzie miał w swoich nozdrzach wielki pies, ale z drugiej strony, po co i ona miała tu siedzieć?
        - Tak, a ile kosztuje pokój? - dopytała z ciekawością, a po uzyskaniu informacji wysunęła dłoń na ladę.
        - Reszty nie trzeba – rzuciła elfka obracając się i kierując w stronę drzwi.
        Ludzie (i nieludzie) tak bardzo wydawali się nie doceniać deszczu. Skryci pod dachami swoich domów nie wiedzieli co oznacza brak wody. W każdej chwili mogli odnaleźć źródło do napojenia się, choć morze było słone to miało swoje odnogi i koryta z pitną częścią. Na pustyni trudno było wywołać choćby mżawkę najbardziej doświadczonemu szamanowi. Musieli wykopywać dziury z nadzieją, że ta nie będzie pomyłką. Nieważne ile lat spędziło się nad danym zadaniem, zawsze trafiała się gafa. Trudną, a wręcz niemożliwą sztuką jest opanować naturę. „Choćbyś był magiem to pamiętaj, że wszystko może zwrócić się przeciw twojej zachłanności”, tak powtarzał ich szaman.
        - Za niewiarę w jednostki też nie było jakiejś kary? - bąknęła do siebie pod nosem tancerka wpatrując się w uparcie w okno.
        - Huh? - Shantti spojrzała na grupę dziwaków słysząc dość nietypową propozycję z ich strony. Tańczyć? Na deszczu?! Och! Artystka momentalnie urosła obdarowana nową dawką energii. Nie mogła uwierzyć własnym elfim uszom!
         - Ja... - wtrąciła się w rozmowę Shantti, ale patrząc na Rani straciła pewności siebie. Jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić tej smukłej kobiety w drogich, czarodziejskich szatach w strojach tancerki.
        - Mam kilka opcji – dokończyła z początku niepewnie, ale zaraz uśmiechnęła się pogodnie. Kto jak kto, ale Shantti była mistrzem modyfikacji swoich ubiorów! Na plecach przez większość życia nosiła własne tipi, to teraz nie byłaby w stanie niczego dostosować do tej ładnej kobiety?
        - Noszę ze sobą cały dobytek artystyczny – pochwaliła się pustynna elfka. - A skoro mam już wynajęty pokój... - Tancerka rzuciła krótkie spojrzenie na Lucy'ego. - To wypadałoby się odłączyć i przygotować – Shantti uśmiechnęła do trójki towarzyszy.
        Obie kobiety skierowały się do wskazanego pokoju. Shantti nawet nie za bardzo miała czas zachwycać się klimatem pomieszczenia, zbyt zaaferowana dopasowaniem stroju do Pani Rani, która okazała się być naprawdę sympatyczną osobą. Fakt, ich poziom porozumienia ograniczał się do pojedynczych słów (których i tak druga strona nie rozumiała) oraz migów, ale poszło to naprawdę sprawnie. Shantti wyłożyła wszystkie możliwe ubiory i pozwalała w nich wybierać. Ten plecaczek, z którym tancerka podróżowała, okazał się mieścić naprawdę sporo rzeczy. Pani Rani miała więc szeroki asortyment do wykorzystania i Shantti zrobiła wszystko by dopasować go do ciała kobiety. Bardziej czy mniej zakrywające, z szalami czy i bez szali, staniki albo bluzeczki na cienkich ramiączkach. Artystka była w stanie przerobić dla niej każdy strój! Sama elfka niewiele się zastanawiała nad sobą. Musiały w końcu zdążyć na deszcz! Ten najbardziej ulewny! Może dlatego zajęło im to tak mało czasu?
        Tancerka była cała w skowronkach. Nagle jakby straciła wszelkie opory i mogła na nowo odrodzić się w Alaranii. Pozwoliła sobie ująć w dłonie domniemaną czarodziejkę i wyjść z nią na deszcz, jakby było to całkiem normalne. Elfka rozejrzała się rozradowana dookoła. Wokół wszędzie słyszała muzykę, spadające krople wyznaczały rytm, targnięte wiatrem rośliny wydobywały z siebie melodię, szum ścinający powietrze był jednostajnym dźwiękiem przypominającym dźwięki skrzypiec.
        Shantti ubrała strój pasujący do bukieciku, jaki otrzymała od Trielego. Nie ozdobiła się tak mocno, jakby faktycznie chciała. Wysadzany barwnymi kamyczkami stanik w głównej mierze mienił się na czerwono i biało. Złote zawieszki okalały szyje i dekolt tancerki, podobne zresztą elementy znajdowały się wokół pasa – nieco dłuższe łańcuchy doszyte były z przodu, ale także z tyłu, tak by okalały pośladki elfki. Lekki materiał spódnicy był wycięty na bokach by w odpowiednich momentach odsłonić udo, a dodatkowa, zwiewna halka miała mieć swoje wejście w dalszej części improwizowanego przedstawienia. Barwne kwiaty hibiskusa wplotła we włosy mocując je dodatkowo spinkami.
        Shantti uniosła dłonie łącząc je w nadgarstkach, a gdy obie kobiety były gotowe, mogła rozpocząć taniec. Elfka wirowała dłońmi, jakby chciała ugłaskać nimi cały świat. Palce łapczywie przechwytywały spływającą wodę i rozpraszały krople na boki. Nie przerywając płynnych ruchów rąk zaczęła kręcić biodrami delikatnie schodząc w dół by następnie wspiąc się nimi ku górze. Mokry materiał oblepił ciało tancerki, lecz złote ozdoby uderzały posłusznie o uda i pośladki. Jeszcze na moment Shantti uniosła się na palcach, a następnie wysunęła jedną nogę w bok i sztywno utrzymując dolne partia ciała poruszyła brzuchem, tak by wolne krople deszczu gładko spłynęły po jej ciele. Odłączyła nadgarstki rozsuwając ręce w prostej linii i ukłoniła się nisko, jakby chciała podziękować samej ulewie za pojawienie się. Shantti zarzuciła gęste loki, które jeszcze chwilę temu całą swoją objętością spłynęły w dół. Uniosła się delikatnie, przełożyła zgrabnie nogę do przodu i wykonała wolny obrót. Wstrząsnęła biodrem, by ozdoby wydały niknący w deszczu dźwięk. Posunęła się do przodu przekładając ręce przez głowę. Mogła stąpać swobodnie po ziemi, wilgotnej dróżce i nic nikomu do tego. Wtedy właśnie usłyszała, jak ktoś z kawiarni rytmicznie uderza o ramę krzesła. Shantti obróciła głowę, nieco zaskoczona, ale uśmiechnęła się promiennie podejmując wyzwanie. Powoli nabierała tempa, wolne i płynne ruchy przechodziły w odważniejsze uderzenia biodrami oraz majestatycznym napięciem czy rozluźnieniem mięśni brzucha. Chcąc rozbawić widownie wyglądającą zza okien, stąpała króciutkimi krokami trząsając całym ciałem, a następnie niczym władczyni wody delikatnie podskakiwała przyjmując sztywna postawę i posyłając zabawne spojrzenia. Każdy chciał wziąć udział w zabawie więc klienci zajazdu chętnie dokładali nowych dźwięków stworzonych z filiżanek, talerzyków, źdźbła trawy, misek. Shantti śmiało poruszała także biustem, ale momenty nieco bardziej kuszących ruchów przecinała gwałtownymi wstawkami, już bardziej zabawnymi. Ludzie klaskali, śmiali się, a nawet część odważyła wyjść na dwór by obejrzeć widowisko. Oczywiście nie tylko Shantti była gwiazdą nadchodzącego wieczoru. Elfka rozkładała ręce wskazując na to, jak niesamowitą ma partnerkę, aż w końcu Shantti chwyciła krawędzie dodatkowo doszytej halki i ujęła dłonie Rani. Razem zawirowały rozpraszając materiał. Elfka przyjęła styl tańca kobiety uginając kolana zgodnie z ruchami drugiej tancerki. Ulicznej artystce niewiele trzeba było tłumaczyć, szybko dostosowywała się do ruchów Pani Rani, a gdy się rozdzieliły to kolejno próbowały powtórzyć własne ruchy najpierw traktując to jak poważne wyzwanie, później zaś jak niezłą zabawę. Shantti śmiała się głośno, a swoje nieudane próby łatała własnym wymyślnym ruchem pokazując dosadnie własna pomyłkę.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Lilka chwalona spojrzeniem blondyna czuła się bardzo przyjemnie - doceniona, zauważana… i w sumie tyle wystarczyło, by zdobył jej chwilową kocią sympatię. Wesoło kręciła się obok, zaczepnie się odsuwając to znowu podchodząc bliżej. Uważała tylko, by znowu nie wpaść na kołnierzykowatego, bo krótko mówiąc wystarczyło jej strachu jak na jedno spotkanie. Paplała sobie radośnie to znów słuchała jedynego, który znał jakiś normalny język. Uśmiechała się jednak do wszystkich, nie pomijając ciemnowłosego, na którego miała jednak oko. Właściwie na wszystkich je miała. A nawet dwa. Do tego, uszy, nosek, wąsiki i dziki instynkt, który kazał jej ich obserwować. Nie była jednak medium czy żadnym wróżbitą i nie podejrzewała zbyt wiele. Traktowała trójcę i koleżankę Irinaia jak wszystkie obce wyspie elementy trafiające do zajazdowego śmietniczka - z uwagą i zdrową dozą porządnie ukrytej nieufności. Zawsze się tym zajmowała, odkąd jako dzieciak stwierdziła, że Lucy (wtedy półnagi, nieumiejący ustać na dwóch nogach wściekły wilk wyjący do swoich przemoczonych, a wyrzuconych na plażę rzeczy) jest tak niegroźny, że można zdzielić go w twarz kokosem. Skoro wtedy trafiła (bolało) to czemu miałoby jej się nie udawać i teraz? Dlatego też osobliwy grymas mężczyzny wyryła sobie w pamięci, a kiedy będzie późniejszą porą komu o tym opowiadać, wezmą jej słowa tak poważnie jak marynarz dziewkę w porcie po półrocznej wyprawie z samymi brzydkimi chłopcami na pokładzie.
- My też nie jesteśmy do końca normalni - odparła jednak tylko słodko, a i filuternie jak to miała w zwyczaju. Tego stwierdzenia akurat nikt nie zaszczyciłby miarką uwagi, ale i tym lepiej. Zresztą jak tu porównywać trójkę tajemniczych gości z nie wiadomo jakiego kraju, o gustach, tikach i dziwactwach, które można by i na siedemnaście ludzików rozłożyć, a nadal każdy z nich byłby porąbany, intrygujący, zapewne piękny i nosiłby togę, z dobrze już tubylcom znaną załogą zajazdową, która wyróżniała się tym, że była i w sumie niczym więcej. Zresztą jakby się przyjrzeć ciekawskie spojrzenia co i rusz wędrowały do naznaczonego obecnością obcych stolika. Wyspa była czujna. Zignorowano Lili i niedźwiadki, Berhe wtopiła się w wystrój, wiecznie latając od drzwi do drzwi, Therundi zniknął w kuchni. Do Lucy’ego przychodzono po kawę, wróżki spokojnie latały nad głowami czy prześlizgiwały się popisowo między powyginanymi zwierzęco nogami i nikt nic sobie z tego nie robił. Pewna mała dziewczynka siedziała z drewnianym kubeczkiem na tarasie, postawny tygrys zwinął się w kącie. Istoty pokryte futrem lub obdarzone ogonami i uszami w kształcie trójkątów, a także te ozdobione łuskami, rogami czy zielonkawą skórą, zgromadzone licznie pod wielkim dachem rozmawiały ze sobą jak co dzień. Jedynie pomiędzy kolejnymi turami gier karcianych lub ustawiania na stole na gładko obrobionych patyczków lub też kamieni domina, padały porozumiewawcze spojrzenia. Kiedy obcy mówili, nagle robiło się ciszej, jak gdyby Lucy w końcu dostał magiczną różdżkę do odbierania głosu i właśnie postanowił ją przetestować. Ale to nic takiego.
Tutejsi nie mieli zbyt wielu rozrywek. Każda nowa osoba była więc przedmiotem obserwacji i badań czy nadaje się do czegoś i czy potrafi zapewnić odrobinę frajdy. A te konkretne potrafiły. Takie różne od tego co znali! I choć na wyspie zjawiały się krocie podróżników to każdy jeden był taki fascynujący, że pogłębiał tylko zwierzęcy apetyt wyspy na następnych.
Poza tym patrzeć trzeba było, czy to co nowe, nie oznacza przypadkiem kłopotów.

Choć czujność mieszkańców obejmowała w równym stopniu elfią przybyszkę jak i niemowy, Lucy do jednego i drugiego podchodził tak jak zwykle - niechętnie. Dodatkowych przeświadczeń mu jednak brakowało. Nie był stąd, nie umiał patrzeć na świat oczami osób urodzonych lub wychowanych na wilgotnym łonie Lariv. Analizował przybyszów inaczej, tak jak mógł robić to ktoś, kto sam pochodził stamtąd. Zza wody. Krótko mówiąc na swój sposób był ślepy. Ale i większe obeznanie w świecie otwierało przed nim nowe możliwości kojarzenia faktów i rekompensowało brak instynktu.
I absolutnie nic mu to w tej chwili nie dawało. Musiał zrobić kolejne trzy kawowe cudeńka, analizę typów spod ciemnych i jasnych gwiazd zostawiając tym, którzy nie pracowali. Sam mógł być zadowolony - zdobył nową klientkę, a i jego nagły przypływ wesołości chyba ją nieco rozgniewał, więc dzięki bogu nie poszedł całkiem na marne. Na początku co prawda najwspanialszy z wilków bał się, że nie zrozumiała jego intencji i poczuła, że jego słowa mają uderzyć w nią, ale na szczęście doszła do odpowiednich wniosków. Cóż, najwidoczniej nie będą się ze sobą zgadzali.
- Całkiem sympatyczna, nie? - zapytała Louise z niewinną miną, schodząc ze stosiku monet i podlatując do swego partnera kawowego. Poprawiła koczek i była gotowa do dalszej pracy.
- Fakt - przytaknął, dodatkowo nawet pochylając łeb w geście zgody. - Obawiam się, że długo tu nie zabawi.

Ale na razie bawiła. Siebie, swoich nowych znajomych i resztę gości. Kiedy pewien czas po rozpoczęciu ulewy i rozmowie o nierównościach przemykała wraz z jedną z togowatych przez kawiarnię w skąpym odzieniu szef szefów nie zwrócił na to uwagi. Większość osób latała tu obnażona ze względu na klimat lub upodobania i jeśli humory sprzyjały, to w tygodniu błysnął tu jakiś odsłonięty biust albo nie do końca zasłonięty tutką z liścia nabiał. Tak już było i nie należało się tym przejmować, choć Nill do dziś nie pojmował jak można… no, tak lubić. Lecz to nie jego sprawa. Tak długo jak Lilka nie zakładała kokosów, tak długo w zajeździe panowała swoboda obyczajów, a wyrażenie ,,dobry smak” odnosił się tylko i wyłącznie do potraw.
Z początku nie działo się nic interesującego. Dopiero większy ruch przy oknach i na tarasie sprawiły, że wzrok Lucy’ego uniósł się znad czarno zdobionej filiżanki z klasycznego serwisu i powędrował w kierunku wielkich szyb. Dzięki gęstej szarości ulewy i parze rozgoszczonej na szkle niewiele dostrzegł. Otwarcie okien i nagły podmuch powietrza też niewiele dały, bo skołtunione głowy zasłaniały całe przedstawienie. Najwidoczniej jednak nie działo się nic w co należałoby interweniować, wilkołak wrócił więc do pracy.
Łomot i wprawne wystukiwanie prymitywnych rytmów znowu mu przerwały. Z obawą spojrzał na uderzające w twarde blaty kubki, których wytrzymałości nigdy nie testował w ten sposób, lecz z jeszcze większą troską zapatrzył się na bardziej kunsztowne naczynka wydające niepokojąco płaczliwe dźwięki kiedy stukało się nimi o cienkie spodeczki, także z boleścią wyjące do rytmu zabawy szalejących istot. Goście zaczęli wychodzić na taras i choć większość pozostała tam, to co odważniejsi i posiadający mniej futra dali się porwać i zanurzyli się w strugach deszczu. Idiotyczne. Mieli ten deszcz codziennie, zawsze o tej samej porze, zawsze tak samo ulewny. Niezawodny jak śmierć czy marnotrawni synowie kiedy chcesz zmienić testament na ich niekorzyść. Mało kto chciał się w tym babrać, ale egzotyczne panny najwidoczniej potrafiły ich do tego nakłonić.
Therundi posłyszawszy gwar i podniecenie, a tym bardziej prowizoryczne instrumenty, wyszedł z kuchni i ochoczo wystawił nagi tors za okno. W biegu odwiązując fartuch rzucił go nieuważnie na krzesło (podłogę), a teraz w dłoni trzymał go Lucy wzdychając ciężko. Na wzdychaniu pewnie by się skończyło, gdyby w kuchni nie zaczęło po paru chwilach coś niepokojąco bulgotać, ale białowłosy kretyn (Theru w tym przypadku) absolutnie tego nie słyszał, głośno i poetycko komentując mocnym głosem poczynania tancerek.
- Nill, chodź koniecznie, musisz to zobaczyć! - Odwrócił się na momencik, z bólem serca odrywając wzrok od gibkości ciał, ale ani przyjaciela ani wróżek nie zastał za ladą.
Lucy walczył z ogniem. Może ogień to za dużo powiedziane, ale od tego się zaczynało. Wielkie płyty, na których stały ciężkie jak siedem nieszczęść żeliwne gary nagrzewały się przez jakiś opał piekielny włożony do pieca. Teraz nasuwało się pytanie - czy można to cholerstwo ostudzić, skoro piana z ośmiorniczek leci już górą? Z tym, że lanie wody na drewno w piecu kiedy dookoła panuje jeziorna wilgoć byłoby idiotyczne, a i płyty same z siebie i bez pieca będą jeszcze buchać gorącem przez długie minuty. Ach, no tak - bingo! - zdjąć garnki i położyć na blacie!
Tyle, że wilk takim siłaczem to nie był. Niestety obecnie używana część przyborów kuchennych dostosowana była wielkością i ciężarem nie tylko do nawału gości, ale i niedźwiedzich łap zarówno Therundiego jak i Berhe, a obojga w tej chwili brakowało w zasięgu wzroku.
,,Niech to cholera!” Lucy przeklął swój niegdysiejszy genialny pomysł o ekonomizacji działalności kuchni przez zwiększenie rozmiarów narzędzi do gotowania, ale potem z braku lepszego wyjścia chwycił najbardziej potrzebujący ratunku kociołek.
Kiedy już się dotkliwie poparzył, wpadł na to, żeby jednak uchwyt owinąć szmatką. W czasie, gdy się z tym szarpał, do kuchni zaczynały nalatywać zaniepokojone wróżki służące oczywiście masą dobrych porad, ale za to wspólną siłą skarlałego kurczaka po ospie. Żadna z obecnych nie władała też magią w sposób, który mógłby wilkowi pomóc, ale przecież niby czemu miałyby umieć? Posiadać jakieś praktyczne zdolności? Bez sensu!
Poirytowany z trudem dźwignął rozgrzany kocioł, a kiedy z bijącym sercem odzyskał równowagę, spostrzegł, że nie ma gdzie tego przeklętego dziadostwa odstawić. Wszystkie blaty zawalone - stoły, wygięte półścianki, dodatkowy piecyk… wszystko! Burdel jak w nastrię po dostawie wanilii. Jak Teheru się w tym wszystkim mógł połapać?
,,Szkoda, że skąpiłem mu na jakiegoś bezużytecznego pomocnika”, jęknął do siebie w myślach. Gdyby latało tu jakieś zdezorientowane, do niczego nieprzydatne ustrojstwo może miałoby teraz szansę się wykazać, a Lucy upuścić kocioł na coś innego niż swoją nogę. Jakie to było ciężkie!
Ledwo się trzymając starał się znaleźć choćby cień szansy na zostawienie zupy, czy co to tam było, na czymkolwiek co nie byłoby podłogą lub jego palcami. Wróżki latały i przesuwały tacki, noże i nieobrobione jeszcze bulwy manioku przekładając je z miejsca na miejsce i nie zwalniając przy tym ani kawałka powierzchni. Zrezygnowany wilk niemalże rzucił gar na klepisko, a od kopnięcia go powstrzymywał go fakt, że w środku jednak znajdowało się jakieś jedzenie. No i trzeba było szybko lecieć do następnego, na którym już grzechotała rozwścieczona pokrywka.
- Misiek ma przerąbane! - zawołała wesoło Louise widząc jak Nill męczy się za kotłami parząc się to nimi, to zbielałą parą. Futro lekko powykręcało mu się od nadmiernego stężenia wody w powietrzu, a sam umęczył się na tyle, że po skończonej robocie bez namysłu zdjął wierzchnią część odzienia (czyli został w samej cienkiej koszulce i obowiązkowym żabocie), a zaraz potem padł na krzesło, zrzucając z niego niedbale jakieś ścierki. Oddychał głośno i ciężko, otwierając przy tym pysk pozbawiony już nawet grymasu niezadowolenia.
Widząc, że wróżki wracają do własnych zajęć, a przy barze kręci się jakiś niewyraźny cień, uniósł niechętnie głowę i wydyszał:
- Jakby ktoś o mnie pytał… to jestem marwty… dla wszystkich. - I wyciągnąwszy się bez sił na oparciu, zamknął oczy, by pomyśleć za jakie winy pokarali go kucharzem lubiącym kobiety.

Kucharz tymczasem w myślach (i nagłos) wiwatował niemalże na cześć ruchów elfki twierdząc z całą stanowczością, że właśnie tak powinny poruszać się istoty żywe, by pokazywać możliwości ciała, równowagę, wyczucie rytmu…
- Tak moje drogie kropelki, właśnie o takim czymś mówię kiedy wspominam o tanecznicach z odległych krain, o ludziach wolności i wiatru, panujących w chodzie nad każdym swoim najdrobniejszym nawet ruchem i gestem, nad każdym jednym mięśniem. Zwróćcie uwagę jak się jej słuchają, och! Nawet włosy i ubranie stanowią z nią jedno, wyrażające sztuką to co tkwi w duszy i sercu! Niezaprzeczalnie ta kobieta od lat żyje w błogiej harmonii z więzami losu averackiej boginii sił Ametete! - wylewał swój zachwyt, kiedy tylko w pobliżu znalazły się naturiańskie bliźniaczki. Oczy mu błyszczały, ale nie zapomniał o najważniejszym - dzielić się pogodą ducha i pozytywnymi fluidami ze swymi przyjaciółmi i przyjaciółmi ich przyjaciół, aby świat stał się miejscem pełnym zrozumienia i wielkiego szczęścia.
Bawmy się i cieszmy! Tak by wykrzykiwał, gdyby Lucy nie zabronił mu tego po ostatniej burdzie.

Kilka minut drogi od tej wielkiej radości, Irinai biegł rozmoczoną ścieżką niemalże na ślepo, kurczowo ściskając w rękach owinięte w płaszcz pakunki. Wodne strugi przymykały mu powieki, chłodna fala z niebios nie pozwalała unieść go skrzydłom, a jasne błoto wciągało stopy i opóźniało go w powrocie do domu. Bardzo chciał wrócić jeszcze przed deszczem, ale za późno wyszedł i rytuał natury dopadł go w locie. Musiał się poddać, zniżyć lot i stanąć na ziemi, a kiedy już to zrobił jego spóźnienie było przesądzone. Mknął więc przedzierając się przez szarugę i jedną ręką odgarniając ogromne, sztywne liście. Starał się na nic nie wpaść, ale przede wszystkim nie zgubić ścieżki, bo potem mógłby się nie odnaleźć aż do ponownego rozwarcia prasmoczego oka. Zagubiony i nie do końca pewny czy zmierza we właściwą stronę zobaczył jednak jakiś promyczek nadziei. Ktoś szedł! W wyprostowanej męskiej sylwetce nie od razu poznał dobrego znajomego Kaikomi, ale kiedy podszedł bliżej nie było wątpliwości - natknął się na Noheę.
Zrównał się z nim składając ciaśniej skrzydła i przywitał go (ponownie) lekkim uśmiechem i delikatnym ukłonem w biegu, po czym zapytał czy kieruje się może do zajazdu. Ale nie dodał po tym nic więcej. Nie wiedział o czym powinien mówić ani jak się zachować, więc postanowił milczeć lub ewentualnie odpowiedzieć grzecznie (choć pewnie skrajnie nieporadnie) na jakąś zaczepkę. Tryton na pewno jednak orientował się, że młody jest w pracy, a pewnie i domyślał się dlaczego postanowił nie odstępować go na krok. Biedny skrzydlaty był jeszcze nieźle zagubiony w nowym miejscu.

Mimo zamieszania, tak jak Irinai trytona, tak Lilka starała się nie stracić kołnierzyka i blondyna z oczu, ciekawiąc się jednak równie mocno poczynaniami Pani Rani. Wcześniej była gotowa zaoferować jej swoje ciuszki albo importowany fartuszek mauryjskiej pokojówki, ale tancerka z entuzjazmem dyplomowanej projektantki mody wyprzedziła ją i nie dała nawet najmniejszej szansy wepchnąć się do rozmowy. A szkoda. Kokosy czekały.

Ostatnią osobą, która zauważyła niezwykły pokaz była chroniąca się przed zimnymi kroplami w szopie na narzędzia Minao. Wywabiły ją na zewnątrz intrygujące stukoty oraz donośny, a jakże przyjemny głos Therundiego. Po chwili namysłu zarzuciła sobie na rogi obszerny kapelusz z fragmentów palmowych liści i ostrożnie, ukrywając się w cieniu ulewy podeszła od strony płotu do ogrodu kawiarnianego. Ze zdziwieniem spojrzała na dwie kobiece postacie poruszające się w deszczu i odprawiające nieopisane cudawianki, a zaraz potem powiodła wzrokiem po gromadzących się na tarasie rozbawionych gościach i wreszcie na półnagim, niemal przewieszonym przez okienną ramę ciele Therundiego. Przypatrywała się temu wszystkiemu kilka chwil, po czym bez słowa wycofała się i wróciła do swojej samotni.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        - O! - Trieli był wyraźnie zaskoczony, że z pomocą Pani Rani pośpieszyła śliczna elfka. Zaraz na jego obliczu pojawił się uśmiech i zwrócił się do kobiety w todze w znanym jej języku. Oblicze czarodziejki momentalnie się rozpromieniło, podniosła wzrok na elfkę i złapała ją za ręce, ćwierkając coś, co z pewnością było podziękowaniami. Marynarz roześmiał się.
        - Zdaje mi się, że w kwestii ubioru bariera językowa nie będzie miała najmniejszego znaczenia. Moja droga wybawicielko - zwrócił się do Shantti. - Proszę zaopiekować się Pani Rani, a po wszystkim poniosę wszelkie koszta jej fanaberii. A teraz nie trzymam was dłużej, bo jak deszcz przestanie padać nim się przebierzecie, to mogę nie przeżyć gniewu Pani Rani. Miłej zabawy - powiedział na koniec, a czarodziejka rozpoznając bezbłędnie jego intonację wstała ze swojego miejsca i poszła z tancerką ledwo panując nad swoją ekscytacją. Pewnie popychałaby Shantti, by szła szybciej, ale zupełnie nie wiedziała w którym kierunku pchać, więc szła potulnie za nią.
        W pokoju zaś od razu czarodziejka zaczęła się rozbierać, nie trzeba było jej do tego zachęcać. Zrzuciła buty i przystąpiła do rozpinania haftek i guziczków, zawahała się jednak, gdy zorientowała się, że wcale nie jest sama. Z pewną konsternacją zwolniła, po czym obróciła się bokiem do tancerki i kontynuowała. Znowu jednak zrobiła przerwę, gdy dostrzegła leżące na łóżku ubrania. Oczy jej lśniły, gdy dotykała zwiewnych szat. Zaraz znalazła złocistą luźną bluzeczkę z rozcięciem biegnącym od splotu słonecznego w dół, by ładnie pokazywać brzuch. Przyłożyła ją do siebie - ubranie było dość luźne, więc Pani Rani miała szansę w nie wejść, choć była większa niż Shantti. Zaraz porwała więc wybraną bluzeczkę i skromnie obracając się do tancerki plecami, założyła ją na siebie, wcześniej rozbierając się do pasa ze swojej szaty, tak by trzymała się tylko na biodrach.
        - Wii? - zapytała, obracając się z powrotem w stronę elfki. Jej pytanie na pewno znaczyło “i jak?”, nie mogło być inaczej, nie gdy rozkładała ramiona, by zaprezentować się w całej okazałości. Ładnie wyglądała w tej bluzeczce, jej biust kusząco wypełniał dekolt, a brzuch choć był nieco krąglejszy (jasny dowód tego, że faktycznie czarodziejka lubiła dobrze zjeść), mieścił się jeszcze w górnych granicach normy dla tancerki brzucha. Odpowiednio dobrane spodnie z chustą podkreślały wszystko to co trzeba, ukrywając mankamenty sylwetki i jedyne z czym nie dało się nic zrobić, to różnica wzrostu między obiema dziewczynami, przez co wszelkie spodnie Shantti były za krótkie na Pani Rani. Jej to jednak nie przeszkadzało - była tak podekscytowana zbliżającym się tańcem, że tylko obciągnęła niżej pas spodni i popędziła z tancerką na zewnątrz.

        Trieli, gdy został sam z Kerionem, nachylił się w jego stronę i delikatnie powiódł palcem po wierzchu jego dłoni, by zbudzić go z letargu. Młodzieniec lekko ściągnął brwi i mocniej zacisnął powieki, lecz zaraz jedną uchylił. Marynarz uśmiechnął się do niego jak pies, który doskonale wiedział, że nabroił, po czym przekazał mu kilka słów w języku migowym. Kerion patrzył na niego dłuższy czas, nim w końcu sam odpowiedział kilkoma migami. Trieli przyjął je z wyraźną ulgą.
        - Do wieczora będzie po wszystkim - zapewnił we wspólnej mowie, a mroczny młodzieniec znowu długo się na niego gapił, nim wykonał jakieś dwa błyskawiczne gesty, a potem przesunął kciukiem po szyi w wymownym geście podrzynania gardła. Trieli zachichotał nerwowo.
        - Zrozumiałem - zgodził się.

        - Irinai! - ucieszył się Nohea, po tym jak podskoczył usłyszawszy jego głos tuż obok siebie. - Wybacz, nie słyszałem cię w tym szumie! - pośpieszył z wyjaśnieniami swojego nerwowego zachowania, posyłając fellarianinowi przepraszający uśmiech.
        - Tak! - zgodził się z entuzjazmem na pytanie o cel swojego spaceru w deszczu. - Wiem, że wspominałem o wieczorze, ale nie miałem co robić. A ciebie co wygnało o tej porze? - zapytał, po czym wymownie spojrzał na tulony przez Irinaia pakunek z płaszcza. Momentalnie zorientował się o co chodzi.
        - Ach! - żachnął się. - No tak! Na pewno jesteś w pracy! To coś dla Lucy’ego? Nie ma w takim razie co zwlekać, chodź! - zawołał tryton, po czym pociągnął biednego skrzydlatego chłopaka do biegu. Jemu przychodziło to z łatwością, był dobrze ubrany do przedzierania się między mokrymi liśćmi, miał szerokie stopy, które pozwalały mu trzymać równowagę w błocie, a poza tym dopisywał mu humor i taka aktywność fizyczna wyjątkowo go radowała. Dostrzegł jednak, że Irinai - pewnie ze względu na skrzydła - radził sobie gorzej od niego, więc zaraz zwolnił.
        - A w ogóle patrz, co znalazłem! - pochwalił się, pokazując małe pudełeczko ozdobione masą perłową i wymalowane w żaglowce. - Upuścił to taki jeden jegomość w porcie, ale śpieszył się, jakby go gonił tuzin demonów. Oddam, jak go spotkam. Chociaż nie wiem czy to jest warte zachodu… - mruknął, otwierając wieczko i grzebiąc palcem w znajdujący się w środku pomarańczowych koralikach. W końcu wzruszył ramionami i zatrzasnął pudełeczko.
        - Ruchy, nie irytujmy tego buca bardziej, niż już pewnie jest zły - zauważył tryton, po czym w szerokim uśmiechu pokazał pełen garnitur zębów. Lekko przyspieszył kroku, szerokim gestem rozgarniając lśniące od deszczu liście.

        Pani Rani będąc już na dole wysforowała się naprzód i pierwsza wypadła na zewnątrz, w szeroko rozłożone ręce łapiąc grube krople południowego deszczu. Wyglądała na wniebowziętą i śmiała się jak mała dziewczynka. Zaczęła wesoło pląsać, lecz zaraz zwolniła i przystanęła, widząc jak profesjonalnie do tańca zabrała się Shantti. Zbliżyła się do niej, patrząc na hipnotyzujące ruchy rąk, bioder i całej reszty ciała. Później ustawiła się obok i próbowała małpować każdy, nawet najmniejszy ruch. Wyglądało to zabawnie, bo z początku często się gubiła i ze śmiechem próbowała nadrobić. Z czasem było już jednak coraz lepiej i razem mogły dać naprawdę ładny pokaz tańca. Pani Rani okazała się być w tym całkiem niezła, gdy już się rozruszała i złapała z grubsza o co chodzi w tych zgrabnych wygibasach Shantti.

        Kaikomi wykorzystała moment, gdy nikogo nie było przy stolikach, bo wszyscy obserwowali popisy tancerek, by pozbierać z nich brudne naczynia i przetrzeć ściereczką blaty. Gdy tak pracowała podczas gdy reszta się bawiła, dostrzegła, że ten złotowłosy marynarz z dziwnego tria niespecjalnie ogląda pokazy dziewcząt tylko patrzy nad głowami reszty i rozgląda się wokół, jakby czegoś wypatrywał. To było dziwne… lecz syrenka nie wnikała w przyczyny jego zachowania, trochę bojąc się do niego odezwać. Kierując się więc maksymą, że czego oczy nie widzą tego sercu nie żal, zebrała ostatnie filiżanki, jakie zmieściły się na jej tacy i szybciutko uciekła za ladę, by tam włożyć wszystko do zlewu w nadziei, że sama nie będzie musiała tego zmywać, tylko zajmie się tym kto inny. Oczywiście nie Theru, bo on raz, że był kucharzem, dwa: teraz całkowicie absorbował go występ czarodziejki elfki w zwiewnych, lecz klejących się do mokrych ciał strojach. Każdy, kto znał niedźwiedzia, wiedział, że on na pewno połasi się na podziwianie urodziwych dziewczyn ociekających wodą…
        - Och, Lucy! - pisnęła syrenka, gdy dojrzała jak jej mąż szarpie się z bulgoczącym garnkiem potrawki z ośmiorniczek. Zaraz odstawiła tacę na brzeg zlewu i pośpieszyła mu na pomoc. Po drodze zgarnęła z małej półeczki pod blatem parę grubych kuchennych rękawic - były małe, pikowane i fioletowe, a na dodatek miały kokardki, czyli na pewno należały do Kaikomi, bo przecież, że nie do Theru. Był to prezent, jaki syrenka dostała od swojego dobrego ducha: niedźwiedzicy Berhe, gdy ta zauważyła, ile czasu żona Lucy’ego spędza w kuchni. Z początku nic tego nie zapowiadało - nowa domowniczka nie dostała z góry żadnego przydziału obowiązków i musiała dopiero coś sobie znaleźć. Dopiero z czasem odnalazła się w kuchni. I w kelnerowaniu. I w pracach ogrodowych. I generalnie robiła po trochu wszystkiego. Ale nawet jeśli spędzała w kuchni tylko chwilę, rękawice musiała mieć! Przydawały się na okazje takie jak ta.
        - Pomogę ci! - zaoferowała Kaikomi, podbiegając do mocującego się z garnkiem męża i łapiąc za wolny brzeg. Nie była silna, ale zawsze było to jakieś wsparcie. A co więcej znacznie lepiej znała kuchnię i wiedziała gdzie Theru chowa różne przydatne rzeczy.
        - Czekaj, czekaj… aj! - pisnęła, stopą wyciągając zza szafki taboret, na którym niedźwiedź siadywał sobie strugając ziemniaki. Był akurat, by dwie osoby przeciętnego (bądź też niskiego) wzrostu mogły na nim postawić ciężki gar.
        - Uff - odetchnęła Kaikomi, gdy już pierwsza fala kryzysu minęła i nawet zdobyła się na miły, choć trochę nieśmiały uśmiech skierowany pod adresem wilkołaka. Miło było zrobić coś razem.
        - Och nie! - pisnęła, bo to nie był koniec walki w kuchni, która była dostosowana gabarytami do niedźwiedzia, a nie eleganckiego wilkołaka i syrenki. Państwo Wassley rzucili się więc w wir walki z kipiącymi garami, a gdy skończyli, on położył się za barem, a ona wyszła na zewnątrz, by w strugach deszczu złapać trochę oddechu - jak to syrenka, najlepiej wypoczywała w wodzie.

        Niestety dwie tancerki zwracały na siebie tak dużą uwagę, że absolutnie nikt nie dostrzegał walki właściciela zajazdu i jego małżonki na kuchennym placu boju. Nawet pracownicy byli zupełnie pochłonięci pokazem, i to nie tylko panowie, ale również panie.
        - Theru! - pisnęła Tao, gdy niedźwiedź za głośno wykrzykiwał swój zachwyt.
        - Zobaczysz, że my też tak potrafimy - zapewniła go butnie druga siostra. - Albo nawet lepiej! Ale wieczorem i po swojemu - dodała, bo obie maie były specjalistkami w lokalnym tańcu trochę podobnym do tego co prezentowała elfka, tylko nie tak zmysłowym, bardziej mistycznym.
        - Właśnie! - zawtórowała jej druga kropelka, uwieszając się na ramieniu niedźwiedziołaka. - Ale ona jest ładna, jej! To jest ta koleżanka Irinaia? - upewniła się nagle. I jej siostra w mig pojęła, co ta pierwsza miała na myśli.
        - Och… Sądzisz, że nasz Iriś poczuł wiosnę?
        Dziewczęta chwilę patrzyły sobie w oczy, po czym zachichotały, zatykając sobie usta dłońmi.

        Nawet Kerion i Trieli wstali od stolika, by podziwiać tańce dziewcząt. Marynarz przepchnął się w takie miejsce, by mieć świetny widok, przy okazji ciągnąc za sobą mrocznego młodzieńca. Razem obserwowali pokaz - blondyn z ukontentowaniem, szatyn z nieodgadnionym wyrazem twarzy, choć im dłużej tańczył, tym bardziej wyglądał na poruszonego. Widząc to Trieli poklepał go po ramieniu.
        - Widzisz, co tracisz? - zapytał go, a za odpowiedź na jego zaczepkę posłużył bardzo celny i mocny cios łokciem w splot słoneczny. Blondyn aż się zakrztusił.
        - Dobra, dobra… - Odkaszlnął. - Zrozumiałem, nie drażnić twojego ego, wasza wysokość - powiedział z przekąsem, a Kerion jedynie potrząsnął głową i zadarł nos w manifestacji urażonej dumy. Trieli długo milczał, rozglądając się i co jakiś czas zerkając na obie tancerki z olbrzymim zainteresowaniem.
        - Ale wiesz, to z twoją siostrą nadal aktualne… - powiedział, tym razem w porę odskakując, by nie oberwać łokciem. Na wbity w stopę obcas nie był jednak gotowy.
        - Ale z ciebie niedotykalska menda! - zirytował się marynarz, robiąc krok w bok i obserwując już dalej z bezpiecznej odległości.

        Pani Rani była zaś głęboko nieświadoma tego jaką sensację wzbudziła razem z Shantti swoim tańcem - bawiła się w najlepsze, roześmiana jak nastolatka. Gdy nadszedł moment na serię krótkich pokazów przypominających przechwałki, dzielnie podjęła wyzwanie. Zaczęła skromnie, próbując naśladować to co robiła jej “przeciwniczka”, później jednak zupełnie zmieniła styl. Tańczyła jak wojownik podczas tańca, który miał zapewnić pomyślność w walce - tupała, podskakiwała i klaska w dłonie, jak i uderzała dłońmi o obklejone mokrym materiałem uda. Wydawała z siebie też wysokie okrzyki, które idealnie komponowały się z odgłosami dżungli.
Awatar użytkownika
Shantti
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Artysta , Bard , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Shantti »

        Styl Pani Rani był całkowicie odmienny od tego, co prezentowała elfka, aczkolwiek dziewczyna szybko podłapała ruchy kobiety a wspomnieniami cofnęła się do tanecznych popisów wojowników, jakie często prezentowało jej plemię bądź te napotkane na pustyni. Shantii była przyzwyczajona do tego rodzaju występów, ogólnie stroszenie piórek niczym paw przed innymi było dla niej czymś naturalnym. Zdrowa rywalizacja przepleciona zabawą jeszcze nikomu nie zaszkodziła, nie licząc może złamanej nogi albo ręki, bo i wypadki chodzą po pustyni.
        Tancerka nisko ukłoniła się w stronę „partnerki” wysuwając nogę do przodu, niczym rodzony szlachcic. Zaraz jednak jej promienny śmiech przeciął dźwięki ścinających kropel deszczu, gdy spojrzała jak niesforne dzieciaki zaczęły skakać po kałużach próbując powtórzyć gibkie poczynania tancerek. Artystka podbiegła przytulając jedną z dziewczynek i zawirowała z nią na błocie. Nieco spłoszona matka uśmiechnęła się niepewnie, ale Shantti szybko przekupiła kobietę promiennym uśmiechem. W tak ciepły deszcz raczej trudno się przeziębić, a dzieciaki i tak już wymknęły się dalej. Elfka chwyciła dziewczynkę za rączki i razem tańczyły chlapiąc się nawzajem. Jakiś chłopczyk zawirował koło jej nogi, wtedy wymieniła partnera do tańca, ale dziewczynka nie chmurzyła się, bo odnalazła się u boku Rani, wokół której również pojawił się wianek małych wielbicieli. Największe zdziwienie dopadło Shantti, gdy jeden z niedźwiadków nagle skoczył koło niej chlapiąc ją aż nazbyt skutecznie, przy czym drugi poszedł w ślady starszego brata. Uszata westchnęła, niby urażona, po czym z całych sił przytuliła dwa miśki i nimi również zawirowała.
        W końcu deszcz zaczął być coraz rzadszy. Shantti nie była pewna było w tym jej winy, że słońce powoli wychylało się zza ciemnych chmur, ale nie miało to teraz znaczenia. Pokazała właśnie dzieciakom w jaki sposób mogą wykorzystać wszelkie przedmioty do wytwarzania muzyki, co z pewnością będzie przekleństwem niejednego rodzica w domu. Jeżeli jednak choć jedno z nich Shantti mogła zarazić miłością do sztuki to była szczęśliwa. W końcu elfka wkroczyła zdyszana na taras uśmiechając się do każdego, kto próbował do niej zagadać, a zarówno ona, jak i czarodziejka, zostały zalane falą zachwytów i pytań. „Musicie to powtórzyć!”, „To kiedy kolejny pokaz?”, „Moje dzieci wyśmienicie się bawiły!”, takie oraz wiele innych pochlebnych zdań padało z ust mieszkańców wioski zachwyconych przedstawieniem.
        Shantti zaś... Chciała trochę jeszcze zagrać na nosie właścicielowi zajazdu, ale na pewno dobrze wyjdzie na tym interesie.
        - Och, doprawdy, chciałabym to powtórzyć! - zapewniała rozweselonym głosem elfka.
        - Jest tu tak przyjemnie, tyle słyszałam o tym zajeździe i żadna opinia nie odbiega od rzeczywistości, a to brzmi niemalże jak sen!         - Zaśmiała się. - Jednak... Wydaje mi się, że największy wpływ na takie przedsięwzięcie ma szef zajazdu. Inaczej trudno będzie spotkać się gdzieś o konkretnej godzinie...i w konkretnym miejscu – podsycała tłum Shantti.
        - A moglibyśmy zorganizować cudowne wieczory czy też popołudnia, pełne muzyki i rozrywki, ale także relaksu – opowiadała dalej z zachwytem artystka. - Kawa przy kojących dźwiękach fletu pana, kokosowe ciasteczko przy szarpnięciu strun ukulele albo pełne ruchów zachody słońca przy rytmicznych uderzeniach tamburyna – podszeptywała. - Tylko na tę krótką chwilę wybaczcie, trochę zmokłam – zaśmiała się elfka. - A po deszczu zawsze przychodzi słońce – dodała wskazując na jaśniejące niebo.
        Shantti zaczepiła marynarza nie tracąc pogody ducha.
        - Myślę, że Rani również przyda się suche ubranie i ciepła herbata – mruknęła puszczając mu oczko, a następnie tancerka odnalazła kocią pracownicę, która z nieco przesadną chęcią bardzo chciała pomóc nowym podróżnym – teraz miała ku temu okazję!
        - Cóż... Czy mogłabym z Ranii liczyć na jakiś ciepły sweterek? Szczerze mówiąc mam cały arsenał szali i bluzeczek, ale nic co mogłabym na siebie „swobodnie” zarzucić, a trochę szkoda mi się chować pod tą warstwą długiego, białego materiału - rzuciła luźno artystka, a kątem oka obserwowała gości wracających do wygodnych siedzeń i komentujących całą sytuację.
        - O tak, z pewnością należy skierować się z prośbą do szefa zajezdni – mamrotał jakiś tygrysołak.
        - To w końcu ruszyłoby wyspę, za mało tu rozrywki – komentowała jakaś kocica.
        - Zaraz do niego pójdę! - powiedział kolejny klient.
        Shantti zaś, może odrobinę złośliwie i niegrzecznie, śmiała się w duchu z napływu próśb i komentarzy kierowanych w stronę Lycy'ego. Nie wyglądał na jegomościa lubiącego tłumy, a już z pewnością na kogoś, kto lubi wysłuchiwać wielu próśb naraz. Na tę krótką chwilę nieźle mu zawrócą w głowie, ale powinien być wdzięczny za taką reklamę! Już teraz widziała, jak kilka osób podeszło do lady, a klienci dopiero zaczęli wchodzić. Nikt nie zważał na fakt, że w kuchni niedawno ledwo zupy uszły z życiem.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        ,,Bezużytecznego pomocnik? Jakieś zdezorientowane, do niczego nieprzydatne ustrojstwo?”
Chyba musiał to cofnąć, skoro do kuchni zaraz po wróżkach wpadła sama jego, we własnej osobie, żona. W dodatku po stokroć mniej zdezorientowana niż on sam i odnajdująca się w tym miejscu z wprawą stałego bywalca. Jakież to było praktyczne rozwiązanie - żona. Nie płaciło się jakiejś niedojdzie za stanie w kącie i wychylenie się od czasu do czasu w sytuacji kryzysowej. Nie patrzyło się na zakazany ryj dojrzewającego młokosa. Zamiast tego przygarniało się pod dach słodkie stworzenie płci syreniej ze śliczną z natury buźką, zapewniało się mu schronienie, szeroko rozumianą wygodę, dzieliło własnym pokojem, ciałem, czasem (który można by przeznaczyć na czytanie, zabawę z kotem czy studiowanie kolejnych kawowych smaków), uważało się przy nim na słowa i starało się być miłym… miłym!
W sumie kiedy tak to ujmować to bardziej opłacał się już ten niewydarzony pomocnik. Przynajmniej można go zdzielić szmatą jak ma się zły humor i nie trzeba się z nim za bardzo liczyć. Słodkie rozkosze dominacji nad pracownikami.
Co prawda Lucy marzył o nich głównie dlatego, że jedynym lepiej wytresowanym niewolnikiem w jego małym światku był Irinai, na którego i tak nigdy nie podniósł ręki, ale samo wyobrażenie sobie jakiejś niedojdy gotowej do przeszkolenia i ukształtowania napawało go zadowoleniem i chęcią uczynienia z tej miękkiej glinki czegoś - jego zdaniem - wartościowego. Ale glinki zabrakło na długo przed tym zanim się tu pojawił i trochę po tym jak już z niego zrobili obecnego Lucy’ego. Przeznaczenie śmiało mu się w twarz.
Ale czasem to nie było wcale takie złe.
Musiał syrence przyznać - miała wyczucie i zjawiała się gdy trzeba. Moooże nie była kulturystą, który by mógł w jakiś znaczący sposób odciążyć wilczy kręgosłup, ale ostatecznie dzięki niej poparzył się tylko trochę i uratował nieszczęsne potrawy. Znaczy - uratowali. Jakoś opadła też jego chęć przysmażenia Therundiego nad żywym ogniem albo przyczepienia go do pieca łańcuchem (w sumie to nie był zły pomysł!). W pewnym sensie było mu nawet miło, ale przede wszystkim cieszył się, że nie musi żałować swojej decyzji odnośnie małżeństwa i nadal może czuć się rozsądnym futrzakiem. To był dobry interes wzięcie Kaiko do siebie.
Mimo bycia miłym.
MIŁYM!
To doprowadzało go do obłędu.
Mimo to nie miał na to alergii (zbyt silnej) i część prawidłowych z punktu widzenia wszystkich społecznych stworzeń reakcji przychodziła mu naturalnie - jak wtedy kiedy odłożywszy gar uśmiechnął się lekko i powiedział ,,dobrze, że mogę na ciebie liczyć”. Co prawda kryło się za tym stwierdzenie negatywnie oceniające resztę pracowników, coś w stylu: ,,dobrze, że CHOCIAŻ na ciebie JEDNĄ…”, ale nadal zostało to ubrane w milsze - milsze! Słowa.
Naprawdę musiał się starać.

Niewłaściwym byłoby wielce, gdyby poddany starał się mniej niż jego pan. Dlatego też Irinai był zdesperowany, by szybko podążyć za Noheą, a i ochronić przed deszczem piastowaną przesyłkę. Z tego też względu biegnąć przyciskał ją do piersi i kulił nad nią nawet kiedy starał się równocześnie zerkać poprzez szarugę na swego przewodnika. Wychodziło mu to całkiem nieporadnie, a kiedy Nohea pokazał mu pudełeczko, zamiast wyciągnąć szyję i odwrócić głowę Iriś zagibotał się na jednej nodze przezornie nie zmieniając pozycji górnej połowy ciała. Paczka była święta.
Myślami był jednak jak najbardziej obecny.
- Nie wiem czy umiem ocenić, ale… - Zawahał się przez chwilę, bo czemu niby miałby się wypowiadać, skoro jak sam przyznał - nie znał się? Dopiero od niedawna uczono go, że może wypowiadać opinie swobodniej, nawet nie będąc ekspertem w danej dziedzinie i nie będzie to coś niewłaściwego. Nie będzie to marnowanie słów na gadanie głupot niepopartych wiedzą. Nikogo (być może) nie wprowadzi w błąd, a jeśli nawet to takie zjawiska są normalne… trzeba rozmawiać, żeby się poznać, uspołecznić… żeby być członkiem grupy. Irinai chciał nim być. Ciężko na to pracował, dlatego zdobył się na kolejne parę słów:
- Wydaje mi się dość cenne? - Ostatecznie twierdzenie okazało się być bliżej spokrewnione z pytaniem, a fellarianin nie ufał sam sobie. Potem się jednak poprawił:
- Dla tego, który je zgubił na pewno było… wiele warte. - Tym samym starał się zasugerować, że raczej ,,jest to warte zachodu“. Nie śmiał jednak powiedzieć tego trytonowi wprost.
,,Buca” zaś w ogóle nie zrozumiał. Niby kojarzył słowo, ale w kontekście Lucy’ego w ogóle mu nie pasowało. Bo ,,buc” to był ktoś niemiły, prawda? Nie do końca kojarzył znaczenie wyrazu, ale wiedział, że to pejoratywne określenie. A jak można było użyć czegoś takiego wobec swojego wybawiciela i okruszkodawcy? Wilkołak był przecież wspaniałą osobą!

Ta sama wspaniała osoba ustanowiła też jeden zwyczaj - skoro Irinai odporny był na zimno (a i tak ciężko było tu mówić o chłodzie) to jeśli deszcz złapał go poza zajazdem to przemoczony musiał… poczekać przed bocznymi drzwiami aż się rozpogodzi i trochę podeschnie. Ktoś zabierał od niego co przyniósł, Lucy rzucał kolejnym poleceniem, którego wykonanie nie obejmowało wnętrza lokalu - skrzydlaty czekał posłusznie pod daszkiem, a potem, już w promieniach słońca, leciał się suszyć. Kiedy wracał mógł nanieść co najwyżej nieco piachu na bosych stopach, ale to już nie było nic karygodnego. Piachu było mnóstwo i wymiatano go codziennie, a i tak przed nocą ktoś jeszcze trochę go doniósł. Ale woda? Woda w połączeniu z wyspiarnymi drobinkami dawała coś czego wilkołak nie znosił - błoto.
Szczęściem w nieszczęściu ogród kawiarniany pokrywała gęściutka i soczyście zielona trawka czule zadbana przez młodą naturiankę, ale trochę ziemi i tak się zawsze znalazło. A przeważnie znajdowały ją dzieci.
Teraz też - rozbrykane rozkoszki szukały najbardziej syfiastych kałuży i skakały po nich chyba sądząc, że naśladują elfkę. Tłumy wbiły się w atmosferyczne mokradło z ochotą prawdziwych głupców, a Lucy szczękałby zębami, gdyby nie fakt, że właśnie myślał nad torturami dla miśka. To jest - regenerował się za barem.

Theru niczego nie podejrzewając (chociaż nos mógł podpowiedzieć mu, że coś się w kuchni zadziało, a mózg dopowiedzieć resztę) radował się jedynie bez frasobliwości z narastającego zamieszania i swobody ruchów. Do swych ulubionych bliźniaczek uśmiechnął się gorąco, a oczy zaszły mu rozmarzeniem na wspomnienie ich tańców. Oj nie wątpił, że śliczne kropelki pokażą na co je stać grając już nie tylko na zmysłach i fizycznych aspektach pobudzenia, ale pociągając za tym wszystkim duszę, która za ich przykładem dozna naprawdę wysokiej przyjemności… i ukojenia.
Chwilkę jednak potem został wybity z fantazyjnego toku rozmyślanek - co? Iriś?
Popatrzył na falującą nad ziemią niczym senna zjawa kobietę, przypomniał sobie spłoszonego młodziaka i jego gwałtowne zauroczenie przesłodką panią Nillową. Przystawił ich do siebie ze wszystkimi znanymi mu cechami ich wewnętrznymi i możliwymi upodobaniami.
- Nieeee. - Uśmiechnął się z powątpiewaniem. - Soczyście przesadzacie cudowne moje ślicznotki. Wszak wiadomo nam doskonale, że nasz młody Irinai… ale kto wie, może widzicie coś więcej niż ja jeden jestem w stanie dostrzec? - Choć z początku jak zwykle był pewny swego, trochę ułagodził swoje wątpliwości, nie chciał bowiem lekceważyć kobiecej intuicji, tym bardziej w liczbie dwóch.
Ale czy Irinai był w stanie porzucić myśli o już raz uwielbionej kobiecie?
Poza tym charyzmatyczna tancerka nie była w jego typie. Pasowała by mu bardziej na starszą siostrę niż kochankę…. czy chociaż obiekt odległych, naiwnych westchnień.
Sam zaś westchnął głęboko kiedy cudowny pokaz poddał się odwiecznym prawom natury i nastąpił jego satysfakcjonujący koniec. TERAZ już mógł wrócić go kuchni i ze zdumieniem odkryć, że ktoś coś mu poprzestawiał. Chwilę też szukał swojego fartucha, który z krzesła (podłogi) przemieścił się na podręczny wieszak.
Być może jakieś dobrotliwe przeczucie podpowiedziało mu, by kierując się do stanowiska pracy nie rozglądał się za wilczym przyjacielem i przełożonym, toteż minął go dyskretnie, nie zauważając zarówno jego stanu (wyczerpanie) jak i nastroju (alienacja zmieszana z cichą pogardą dla otoczenia i zupełnym brakiem zrozumienia chorych zachowań społecznych).
Mógł spokojnie wrócić do pichcenia.

Lucy zaś chciał odetchnąć. To jedyne czego pragnął po opuszczeniu kuchni - zostać przez chwilę w ciszy i spokoju, w odizolowanym od reszty świata cieniu, w błogiej przestrzeni nienaruszanej przez nic i przez nikogo.
Ale był w zajeździe.
W środku zajazdu! Za barem!
Niby przez chwilę było dobrze - większość klientów i tak wyległa na zewnątrz. Rozbawieni do obrzydliwości stukali czym się dało, przewracali co popadnie i brudzili wokoło. A potem zaczęli wchodzić!
Strugi wody lały się z nich na jasną podłogę, na dywany i cokolwiek co tylko miało nieszczęście znaleźć się pod stopami zaślepionego dobrą zabawą tłumku. I oczywiście po jakimś czasie pojawiło się ono - błoto. Lucy aż zaczął zgrzytać zębami widząc jaki burdel zaczyna robić się w jego lokalu i jak wszyscy mają to za nic, choć na pewno potem oczekiwać będą komfortu i jakiegoś stopnia estetycznej czystości. Tak, tylko podeschną i zaczną dziwić się, że ich fotele i krzesła są mokre, a podłoga przypomina bagno. I na kogo spadnie cała wina? Hmmm?
- Lucy, trzeba coś z tym zrobić!
A jakże!
Wilk podniósł błędny wzrok na jakiś pysk sterczący nad ladą. Ale o dziwo jojczenie nie miało dotyczyć poziomu higieny klepek czy dywanów.
- Takie występy… - głos chwilę się zawahał. - Powinny być częściej!
Teraz już Lucy poznał tego kto do niego paplał. Był to wilkołak, taki jak on sam tylko brązowosierstny i bardziej wilkołaczy. W sumie zupełnie inny. Skołtunione futro, stojące uszy, oddech jak u dzikusa, ale już nie mięśnie, bo odkąd pamiętano miał w sobie coś z wypłosza i łazęgi i prezentował się odpowiednio do tego wrażenia (na marginesie, w dziennej formie Lucy też muskulaturą się nie szczycił, ale bliżej niż do kundla było mu do królewskiego psa kanapowego, a to robiło różnicę).
- Co o tym sądzisz? Strasznie to wszystko ekscytujące!
- Nikt ci przecież nie zabroni wyjść, obnażyć się i odstawić szopkę. Ale nie rób tego - najpierw zaproponował, a potem zastrzegł surowo Nill. A zastrzegł choćby dlatego, że gdyby jego kudłaty rozmówca miał się rozebrać jeszcze ciutek bardziej, to skończyłby jedynie w odzieniu z naturalnego futra, a za to już musiałby go wywalić gdzieś daleko za ogrodzenie - najlepiej do morza.
- Nie ja geniuszu. TE KOBIETY! Potrzebujemy takich kobiet! - naciskał Kudłaty.
- Mamy ich tu mnóstwo. Nie moja wina, że ciebie akurat omijają.
- Nie prowokuj mnie! Tancerek - syczał. - TANCEREK!
- Taka tym bardziej do ciebie nie przyjdzie, obawiam się.
Przed złapaniem Lucy’ego za kołnierz powstrzymało wilka nagłe poparcie.
- Właśnie, Lucy. Przyznasz, że było to niesamowite, to co pokazały.
- Szalenie zabawne!
- Ano, ano! Ano!
- Wspaniale byłoby takie coś powtórzyć!

Tak, wspaniale. I-de-al-nie. Chyba idiotom ten deszcz poważnie przeżarł mózgi i raczyli zapomnieć, że tradycyjnie co tydzień tu właśnie odbywają się od lat grupowe tańce. Zebranie wszystkich ras jakie mają ochotę przyjść organizowane przez nikogo innego jak samego Nilla. To on od początku dbał o miejsce na te balangi, o muzyków i zadawał sobie trud pilnowania porządku, zwłaszcza kiedy zjawiali się przedstawiciele wrogich sobie klanów. To on zza wody przywiózł z sobą durny pomysł, aby umacniać więzi nie tylko w obrębie własnych rodzin czy grup, ale nieco dalej - wiele nowych przyjaźni, rozejmów i sojuszy zrodziło się tu - pod tym dachem!
A teraz zarzucali mu, że nie gwarantuje im rozrywki, a może wręcz jest jej przeciwny!
Trudno było też nie wypomnieć im braku artystycznej czułości, skoro wieczorne występy maie i gra Kaikomi im nie wystarczały, choć nic nie musieli za to płacić. Nie - oni, niewdzięczni zapchleńcy, zasmakowali w czymś nowym. Bardziej nowym od tego co było nowe jeszcze niedawno. I teraz tego WYMAGALI.
Przez chwilę Nill próbował jakoś sensownie z nimi dyskutować, ale rosnący rejwach zagłuszał jego słowa. Gdyby bardzo pragnął, mógłby spróbować ich przekrzyczeć, ale tak się składało, że dwóch rzeczy zazwyczaj nie robił - nie darł się i nie śmiał.
Do śmiechu oczywiście mu teraz nie było, ale jak się okazywało od kłótni i rękoczynów też wolał wstać i… odebrać swoją paczuszkę.
Kiedy tylko czarne skrzydełko mignęło za oknem, przestał skupiać się na debatującym Kręgu Uwielbienia Nowego Półnagiego Tańca, obszedł dostojnie ladę i minął plecy zapaleńców już nawet nie słuchając. Ucichli zresztą widząc taką reakcję i nagle skruszeni nie próbowali go nawet zatrzymać. W pewien sposób czuli się skarceni bardziej niż zignorowani - Lucy zbyt wiele razy udowodnił, że słuchać potrafi, by zarzucać mu teraz złą wolę - przyjęli więc, że faktycznie powstał zbyt wielki chaos dla wyedukowanego ,,Białego Kawiarza” i postanowili następnym razem mówić po kolei. Mieli czas, mogli poczekać, a humory im w końcu dopisywały.

Gdy wilk otworzył boczne drzwiczki, zastał zarówno przemokniętego do ostatniego piórka, lecz szczęśliwego z powodu wykonanego zadania Irinaia, jak i towarzyszącego mu, równie przemokniętego i też szczęśliwego (choć pewnie z zupełnie innych powodów) Noheę.
Wbrew zwyczajom nie zabrał paczki i nie kazał pracownikowi zostać na zewnątrz, a trytona nie zaprosił obrzucając go nieprzychylnym spojrzeniem z serii ,,brudzisz mi zajazd”. Nie. Było tak źle, że mogli wejść obaj.
- Nohea, jak zwykle dziwnie cię widzieć - Nill powitał gościa od progu (w przypadku dłuższych znajomości nie silił się na grzecznościowe kłamstwa. Było jak było, a tryton był dla niego dość nienormalny i możliwe, że działało to w obie strony).
- Irinaj, zanieś to do środka… nie, nie otrzepuj się, to nic nie da. - Machnął ręką na zdezorientowanego młodzika i westchnął jak skazaniec pogodzony ze swym losem. Tak - z zajazdem wiązali się goście. Żywe istoty.
Fuj.
A jednak jakoś dawał sobie radę i nigdy nie przyszło mu na myśl, aby ten dobytek zamknąć choćby na parę dni (o ile nie było to absolutnie konieczne). W dodatku teraz, taki obity mentalnie zyskiwał z zewnątrz na sympatyczności. Zwykle miał dużo sił by nieco się poczepiać, zrobić komuś delikatnie na złość czy zwyczajnie rzucić uszczypliwą uwagę. Teraz - nie. Poprowadził ich spokojnie wgłąb pomieszczenia, gdzie oglądać mogli totalny bajzel i przemoczony lud. Lucy nie wątpił, że tryton zaraz dowie się od pierwszej lepszej osoby o co w tym chodzi, ale też pewny był, że Irinai o zdobycie informacji zadbać już nie będzie umiał i potem zapewne trzeba mu będzie raz jeszcze wszystko tłumaczyć od początku. Nie chciał, by któryś z pracowników marnował na to czas, więc zszokował młodzieńca jeszcze bardziej wypowiadając kolejne słowa:
- Jak widzisz podczas twojej nieobecności zrobiło się bardzo wesoło - jego ton sugerował, że to nie powinno być dopuszczalne. - Za sprawą twojej nowej przyjaciółki - dodał dobitnie, a skrzydlatemu po plecach zaczęły przebiegać ostrzegawcze dreszcze. Jeszcze nie dostał kary za poprzednie zaniedbanie, a tu już coś takiego!
Spanikowanym wzrokiem zaczął szukać Shantti spodziewając się, że odpoczywa gdzieś w kącie po rzucaniu nożami w stanie upojenia alkoholowego. Jego strwożona mina wystarczyła Lucy’emu, by poczuł się nieco lepiej i jednak się zlitował.
- Nie denerwuj się, nic się nie stało - wyjaśnił mu, teraz już spokojnie i nawet łagodnie. - Wygląda na to, że przez najbliższe dni możemy mieć… dużo pracy. Więcej klientów w tłumaczeniu - dodał, wiedząc, że pominięcie dobrych stron w wypowiedzi może spowodować, że skrzydlaty w ogóle ich nie zauważy. - Nie wiem jeszcze jak to się skończy, ale usiądź sobie gdzieś z Noheą i poczekaj, bo mam dla ciebie coś do dostarczenia. Zaopiekujesz się nim przez chwilę, prawda? - zwrócił się do trytona, ale raczej i tak już mu zwalił ten zaszczyt na głowę. Nie spodziewał się jednak protestów - obaj wiedzieli, że choć to skrzydlaty tutaj mieszka, to do obycia towarzyskiego było mu daleko i zgubiłby się wśród tych wszystkich rozhasanych stworzeń.
Nohea mógł okazać się tutaj niezłą pomocą.
Poza tym swego czasu Iriś nieźle bał się jego preferencji i nadal mógł czuć się nieswojo w jego pobliżu.
Kolejny powód, by zostawić ich razem.
Lucy, teraz już całkiem odprężony, bo i trzymający swoją cenną przesyłkę i wiedzący, że Irinaia czeka kolejna próba socjalizacyjna, wrócił do swoich nieszczęsnych petentów. Na początku wyglądało na to, że bez dramatów się nie obejdzie, ale po paru chwilach wszyscy zbili się w ciasny łuczek i zaczęli szeptać między sobą, a albinotyczny szef wraz z nimi. Trwała ta zabawa tak długo aż zaczęli mówić wszyscy jednym głosem, we wspólnym rytmie pokiwali głowami i rozeszli się nagle, każdy z miną daleką od podniecenia, ale za to przepełnioną niemą satysfakcją.
Wszystko wracało do normy.
Prawie.

Lilka poproszona o pomoc musiała się czymś popisać. Ale w tym wypadku miała trochę na swoją obronę - swetrów raczej tu brakło. Właściwie to samo słowo wydało jej się obce. Była pewna, że kiedyś już je słyszała, ale nie potrafiła skojarzyć go z przedmiotem. Nadal jednak była bardziej zaradna niż Irinai, który ,,buca” nawet nie umiał skomentować, i zaraz też wpadła na coś dobrego!
Skoro swetrów brak to wystarczy co innego co ,,można na siebie swobodnie zarzucić”. Takie coś już istniało! Mieli to.
Zapewniła ochoczo, że zaraz przyniesie, ale kto znał ten psotny błysk w oku, ten wiedział, że nie wróci ona z byle czym! I faktycznie - wróciła nie z dzianinowymi fatałaszkami, czy też bliskimi ich krewniakami, ale z substytutami nieco zaskakującymi - składały się na nie dwie białe koszule.
Były nieco za duże na kobiety, ale dzięki temu właśnie pasujące do wymagań sytuacji. Były też dość ciepłe, by wilgoć ubrań nie przeszkadzała aż tak, ale i nie na tyle grube, by zrobiło się za gorąco. Zdawały się idealne.
Rozsądniejszym też zdawało się pozostać w wilgotnym (a ładnym) ubranku, które miało szansę może nie tyle szybko wyschnąć co zbliżyć się temperaturą do wymagań termicznych ciała, niż lecieć przebierać się w suchy strój - w końcu więcej było na tancerkach mokrej skóry niż materiału. Musiałyby się wycierać.
A tak mogły opatulić się czyściutkimi koszulkami! Wyciągniętymi prosto z szafy, pachnącymi jeszcze ziołowo-kwiatową mieszanką piorącą.
Tyle, że Lilka nie raczyła powiedzieć z czyjej szafy je wyciągnęła.

        Drogą dedukcji łatwo jednak było to odkryć temu, kto znał mieszkańców zajazdu:
- Ubrania Borga byłyby o wieele większe.
- Berche nie zakładała białych rzeczy.
- Irinai nie miał tak eleganckich ubrań.
- Kaikomi pokazywała się w sukienkach.
- Theru z gołą klatą, w fartuchu lub… no, głównie tak.
- Niedźwiadki odpadały w przedbiegach.
- Minao miała niemalże same krótkie bluzeczki, nic z długim rękawem.
        Zostawał Lucy.

I ostatnie czego się spodziewał to to, że Lilka spuszczona z oczu włamie się do jego części garderoby, wyciągnie ludzkie (bardzo prywatne!) ubrania i rozda je zupełnie nieznanym osobom. Kobietom. W dodatku tym dwóm, którym zawdzięczał armagedon w zajeździe.
To już by wolał kokosy.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Nohea przechylił lekko głowę i uśmiechnął się dobrotliwie do Irinaia. Ten chłopiec (tryton czasami myślał o nim w takich nieletnich kategoriach) wywoływał w nim prawdziwie braterskie odruchy i chęć nauczenia go życia. Nawet na tak proste pytanie biedak nie potrafił odpowiedzieć!
        - Hej, chciałem poznać twoje własne zdanie - zauważył z uśmiechem. - To nie boli, serio, przy mnie możesz gadać co ci ślina na język przyniesie.
        Tryton klepnął chłopaka na zachętę w łopatkę, ale tematu pomarańczowych kuleczek już nie drążył - z trzaskiem zamknął pudełeczko i podjął marsz.

        Kaikomi była istotką, która może i nieźle odnajdywała się w kuchni, ale nie takie było jej przeznaczenie. No, może nie do końca. Malutkie ptysie, ciasteczka, sałatki z awokado i hibiskusa - to jest to, czym się powinna tam zajmować! Tymczasem zdarzało się, że pomagała też w tym bardziej wymagających zajęciach, bo Therundi był oczywiście kucharzem doskonałym, ale przy tym łatwo się rozpraszającym. Wystarczyły Tao i Toa by go odciągnąć od roboty, choć one akurat starały się nie sabotować syrenki w jej pracy i przeszkadzały tylko gdy ona była na sali. Tymczasem na zewnątrz rozgrywało się coś, z czym żadne prośby nie mogły się mierzyć, więc cóż… Musieli sobie radzić. Kaikomi przyjęła to z całym dobrodziejstwem inwentarza, nawet nie myśląc o tym, by się skarżyć - w końcu zawsze taka była i nawet męża tak przyjęła, czego do tej pory nie umiała pojąć Irminia. A jak już o niej mowa, dobrze, że nie widziała tego, co działo się w karczmie, bo by chyba wybuchnęła ze złości. Ruda kochanka Hanale uważała córkę trytona za perłę, która została oddana ignorantowi i sytuację w kuchni uznałaby za świetny argument dla swoich racji. Jak taka drobna, subtelna dziewczyna mogła wykonywać tak ciężkie prace?! Dźwigała wielkie, gorące gary, bo jej nieudolny mąż nie był w stanie niczego zrobić sam. I jeszcze na dodatek cham praktycznie jej nie podziękował… Irminia nie wiedziała jednak, że ta jedna uwaga Lucy’ego “na ciebie mogę liczyć” znaczyła dla syrenki więcej niż piękne przemowy, jakimi swoje kochanki raczył Hanale. Wiedziała, że słowa wilkołaka były szczere, że na niej polegał i na pewno cieszył się z tego, że mu pomogła, chociaż i tak krył się za swoją dzienną maską niedostępnego buca. Maską z reguły bardzo szczelną, w której jednak pod wpływem znoju mogły pojawić się niewielkie szczeliny, przez które mogła skapnąć odrobina czułości na żonę.
        Kaikomi przyjęła słowa Lucy’ego z uroczym uśmiechem i cichutkim potwierdzeniem “oczywiście, skarbie”, na więcej jednak nie było czasu ani sposobności, bo walka nadal trwała. Kaikomi szybko dodała do gotującej się zupy pokrojone cebule i pomidory, by w ten sposób obniżyć jej temperaturę i uniknąć wykipienia, później zaś szybciutka starła to, co z mężem narozlewali podczas walki z wielkim kotłem. Później wystarczyło tylko wyjąć placki z pieca i posmarować je masłem z przyprawami póki były gorące, wyłożyć na bar ptysie, których zaczynało brakować, pozbierać jeszcze ostatnie puste szkła… Wiele drobny prac, lecz wcale nie więcej niż tych, które miał do wykonania Lucy - oboje uwijali się jak w ukropie i nic dziwnego, że nie mieli okazji podziwiać pokazu, który wszystkich wprawił w tak doskonały humor. Syrenka po cichu liczyła, że jeszcze coś zdoła zobaczyć wychodząc, ale było za późno - jedyne czego była świadkiem, to dokazywanie w błocie lokalnych dzieciaków i tych dwóch tańczących wcześniej kobiet. Musiała przyznać, że znajoma Irinaia robiła na niej coraz lepsze wrażenie - była dziewczyną szczerą, radosną, taką świeżą i uroczą. Kogoś takiego każdy chciałby mieć blisko siebie, by móc się od czasu do czasu ogrzać w cieple jej optymizmu. ”Miło byłoby, gdyby została troszkę dłużej…”, pomyślała syrenka, uśmiechając się do swoich myśli. A gdy deszcz zaczął słabnąć westchnęła, przeciągnęła dłońmi po włosach by zebrać z nich nadmiar wody i wróciła do karczmy - pewnie zaraz posypią się zamówienia…

        Pani Rani była mokra, ubłocona i przeszczęśliwa. Po zabawie z Shantti i dzieciakami wbiegła do karczmy z błyszczącymi oczami i zaraz odnalazła wzrokiem swoich towarzyszy. Dotruchtała do nich i zupełnie ignorując Keriona rzuciła się blondynowi na szyję, świergoląc bardzo szybko jakieś słowa w swoim języku. Trieli nad jej ramieniem spojrzał szybko na pochmurnego młodzieńca, jakby pytał, czy wolno mu tak spoufalać się z Pani Rani, ale przecież i tak miał to gdzieś i zaraz dał temu wyraz przytrzymując ją w talii, by wygodniej się jej na nim wisiało. Zaśmiał się i odpowiedział jej w tym samym języku, w którym mówiła ona, po czym delikatnym acz stanowczym ruchem odkleił ją od siebie i zwrócił się do Shantti.
        - Jestem po stokroć twoim dłużnikiem za to jak uszczęśliwiłaś moją drogą Pani Rani - zapewnił tancerkę, kłaniając się jej niedbale.
        - Oczywiście o wszystko zadbam - dodał, gdy elfka wyraziła swoją propozycję zmiany odzieży i napicia się czegoś ciepłego. Już chyba nawet zamierzał ruszyć na poszukiwania okrycia dla nich obu, lecz Shantti go ubiegła, a on nie był taki głupi, by wtrącać się w realizację planu tej żywiołowej dziewczyny. Skoro jednak ona zajęła się odzieżą, on wziął na siebie zorganizowanie czegoś na rozgrzanie od środka. Poszedł więc do baru, lecz zastał tam istny rejwach skoncentrowany wokół właściciela zajazdu. Przez chwilę słuchał, by upewnić się czego dotyczyła rozmowa, a gdy zorientował się, że wszyscy domagali się powtórki z pokazu, uśmiechnął się pod nosem - a niech sobie proszą. Shantti zgodzi się albo nie, lecz Pani Rani na pewno tego nie powtórzy - data ich wypłynięcia była żelazna, niemożliwa do zmiany. Nawet ich obecność w tym zajeździe miała bardzo ograniczone i precyzyjnie określone ramy czasowe, o czym jednak wiedział tylko on i Kerion. ”Chociaż jemu to mogłem nic nie mówić…”, westchnął w duchu Trieli, ”Może wtedy nie łaziłby taki nerwowy. Nie no, co ja się oszukuję, przecież nerwowość to jego drugie imię”, uznał marynarz natychmiast porzucając dalsze rozważania w tej kwestii i biorąc się za realizację przyjętego zadania.
        - Pozwolisz - zwrócił się do jednej z wróżek, które wcześniej widział jak pomagały właścicielowi przygotowywać napoje. - Potrzebuję czegoś na rozgrzanie dla dziewcząt, które umilały nam przed chwilą czas swoim małym pokazem tańca… Ta wasza kawa z pewnością świetnie by się sprawdziła. Tylko jedną prosiłbym taką bardzo, bardzo słodką, dla mojej przyjaciółki - zasugerował, wskazując dyskretnie na Pani Rani. - I jedną na zrelaksowanie dla mojego przyjaciela, taką wiadomo… - dodał, wykonując kolejny dyskretny gest, tym razem uderzając dwoma palcami o szyję tak jak wtedy, gdy mówi się o piciu wódki. - Jest spięty i już nie mogę patrzeć jak się męczy, alkohol go ciutkę rozluźni.
        Nie ciutkę, a bardzo. O tym wiedział jednak tylko Trieli i sam Kerion, który jednak nie był świadomy tego co szykował dla niego jego “przyjaciel”.

        - Miło cię widzieć, Lucy!
        W ustach Nohei takie słowa nie były pustym frazesem - lubił on odwiedzać zajazd wilkołaka i to nie tylko przez wzgląd na Kaikomi, z którą przy okazji mógł spędzić trochę czasu. Podobała mu się atmosfera tego miejsca i rzesze osób, które mógł tu spotkać, dlatego też kawiarnia stanowiła jedno z jego ulubionych miejsc na spędzenie wolnego popołudnia. Poza tym tutaj mógł zrzucić z siebie swoje zwyczajowe ubranie kupieckie i przebrać się w spódniczkę z trawy typową dla tych rejonów. Nie to, by na co dzień chodził przebrany, bo swoje bogate stroje lubił i czuł się w nich całkiem swobodnie, ale jednak jak każdy od czasu do czasu miał ochotę na odrobinę wygody i naturalności, na spódniczkę z trawy, biżuterię z muszki i rzemyków, bose stopy i nagi tors. Tak nosiła się połowa trytonów na Lariv i jemu też ten zwyczaj odpowiadał. Widać to było po tym jak swobodnie się poruszał taki półnagi - prawie jakby mówił “patrzcie i podziwiajcie”. Oczywiście podłożem tej postawy była jego wysoka pewność siebie, stanowiąca zupełne przeciwieństwo tej, którą dysponował stojący obok Irinai.
        Gdy wilkołak jeszcze rozmawiał ze swoim pracownikiem, tryton uznał, że nie będzie im wisiał nad głowami i pójdzie przywitać się z osobą, dla której tu przyszedł - Kaikomi. Tylko gdzie ona była?

        Kaikomi zaś była w kuchni. Powrót Therundiego do jego obowiązków wiązał się też z dodatkową pracą dla niej - musiała zacząć wynosić do gości przygotowane dania, a wcześniej nałożyć niektóre z nich na talerze i oczywiście ładnie udekorować. Jeśli na talerzu były jadalne kwiatki, od razu było wiadomo, że syrenka maczała w tym palce, smak jednak i bez tych dekoracji był oczywiście znakomity!
        - Kaikomi!
        - O, Nohea! - pisnęła z radością syrenka. Przywitała się z trytonem braterskim uściskiem. - Jesteś cały mokry - zauważyła, gdy kilka kropel z kosmyków jego włosów barwy morza skapnęła na jej ramię.
        - Ty też - odpowiedział jej Nohea, również wskazując na końcówki jej włosów.
        - No tak - zgodziła się naturianka. - Nie jest ci zimno? Napijesz się czegoś?
        - Chętnie… Kaikomi! - zawołał za nią Nohea, bo syrenka nawet nie poczekała aż skończy zdanie, tylko od razu potruchtała za bar, by spełniać się w roli dobrej pani domu i przygotować dla niego coś na rozgrzanie. Nie pytała na co ma ochotę - bardzo dobrze go znała i miała też troszkę tego wyczucia, które cechowało Nilla: potrafiła wyczuć nastrój klienta i przygotować coś idealnie pod jego nastrój i chęci. Wilkołak specjalizował się jednak w kawach, a ona w ziołowych naparach.

        Tymczasem zadowolona po tańcach Pani Rani z piskiem radości przyjęła od kotki białą koszulę do okrycia się, jakby był to jakiś bardzo egzotyczny strój, który zawsze chciała przymierzyć. Narzuciła ją na ramiona i z przyjemnością powąchała świeżo uprany kołnierzyk.
        - Jak niewiele trzeba jej do szczęścia - skomentował z uśmiechem Trieli. - O, a tymczasem oto nasze napoje rozgrzewające! - zauważył, gdy bliźniaczki przyniosły do stolika nowy zestaw kaw przygotowanych przez wróżki.
        - To dla pań na rozgrzanie, z kardamonem, pieprzem, gałką muszkatołową i cynamonem - opowiadała jedna z nich rozstawiając szklanki i malutkie dzbanuszki obok. - Do kawy można dodać syropu mlecznego wedle uznania… Polecam wlać wszystko - dodała konspiracyjnym szeptem, jak kobieta mówiąca o ciastkach podczas diety odchudzającej.
        - A to dla panów - powiedziała druga, stawiając dwie szklanki przed marynarzem i Kerionem. Nie powiedziała co składało się na ciemny, gęsty napój tylko szybko uciekła do kolejnych obowiązków. Trieli - wiedząc, że zrobiła to specjalnie - podjął szybko temat i złapał oba szkła, jedno wciskając w rękę pochmurnego młodzieńca.
        - No to wypijmy prowizoryczny toast za dobrą zabawę - uznał głośno, namawiając wszystkich, by spróbowali świeżych kaw. Sam swojej napił się solidny łyk, tak by sprowokować Keriona do tego samego. Udało mu się i milczący mag wypił prawie połowę swojej kawy na raz… Po czym zaraz odjął szklankę od ust, kaszląc.
        - Mocne, co? - zaśmiał się całkiem dumny z siebie marynarz.

        - Jasne, z przyjemnością. - Nohea bez żadnych dyskusji zgodził się z prośbą wilkołaka, aby zająć się chwilę schnącym Irinaiem. Nim jednak zaczął rozmowę z nim, wróciła do nich Kaikomi, niosąc kubek ze słodkim naparem z trzciny cukrowej z sokiem pomarańczowym i wanilią.
        - Ale pachnie - pochwalił tryton przez moment z przyjemnością wdychając zapach napoju.
        - Co tu się stało? Jacyś przejezdni? - zapytał, głową kiwając w stronę epicentrum zamieszania, gdzie od razu spojrzała również syrenka.
        - Och, tak - zgodziła się. - Jacyś goście… Ale są dziwni, jakby każde z innej bajki. Ten w szacie jest jakiś taki jakby obrażony, wściekły, a ten blondyn wiecznie sobie żarty z niego robi. Jest taki niby wesoły i uroczy, ale ma w oczach coś takiego groźnego… A ta dziewczyna niczym się nie przejmuje, jest bardzo wesoła, jak koleżanka Irinaia. To tamta elfka z lokami… Przed chwilą obie miały mały pokaz tańca, wszyscy byli zachwyceni, nawet chcą by to kiedyś powtórzyć.
        - O, to ciekawe. Szkoda, że nas to ominęło - zgodził się tryton, bardzo uważnie przyglądając się Kerionowi, który akurat krztusił się kawą z wódką. Kaikomi dojrzała to spojrzenie i aż się spłoniła, gdy pomyślała sobie to, co dziewczyna w jej wieku mogła sobie pomyśleć znając preferencje przyjaciela.
        - Nohea, nawet o tym nie myśl - wymamrotała zasłaniając się tacą aż po same kości policzkowe. Jubiler wyglądał na zaskoczonego.
        - Ale ja nie… - bąknął zaskoczony tryton nim szczerze się roześmiał. - To nie to co myślisz! Po prostu te zdobienia na jego szatach skojarzyły mi się z czymś, co znalazłem. O, spójrz, takie pudełeczko upuścił jeden jegomość mijając mnie na ulicy…
        Nohea z kieszeni zakamuflowanej pod warstwami trawy wyciągnął swoje znalezisko, którym wcześniej chwalił się Irinaiowi. Podał je syrence, a ona zaraz je przyjęła i obejrzała.
        - O, faktycznie! - zgodziła się, otwierając znalezisko i jeszcze raz zerkając na Keriona.

        O dziwo krztuszenie się mrocznego młodzieńca wywołało szczere oburzenie Pani Rani, która aż się zapowietrzyła i spojrzała z ogromnym wyrzutem na Trielego. Zaczęli między sobą bardzo szybko rozmawiać w swoim języku… a tymczasem Kerion wyglądał na naprawdę rozluźnionego. Spokojnie odkaszlnął ostatni raz i spokojnie kontynuował sączenie swojej kawki. Gdyby taki był od początku, więcej osób zapałałoby do niego sympatią… czy spod tej opalenizny nie wyłaniał się przypadkiem lekki rumieniec?

        - A wiesz, że podobne pudełeczko dostałam rano od Lucy’ego? - zagadnęła Kaikomi, sięgając po opakowanie po landrynce, które leżało za barem.
        - Faktycznie podobne - zgodził się tryton.
        - Ale to jest pełne… Może zapytam go, czy nie zna właściciela? - zaproponowała, a tryton wzruszył na to ramionami.
        - Spróbować nie zaszkodzi - zgodził się. - Chcesz z tym iść sama?
        - Pójdę - przytaknęła, zamykając pudełeczko i zmierzając w stronę stolika, gdzie bawiło się towarzystwo egzotycznych gości.

        Pojawienie się Kaikomi sprawiło, że i Trieli i Kerion spojrzeli na nią z zainteresowaniem, co ewidentnie troszkę podkopało jej pewność siebie, ale nie stchórzyła i nie cofnęła się, tylko troszkę ostrożniej podeszła do rozweselonego mrocznego młodzieńca.
        - Przepraszam - zagaiła. - Mój przyjaciel znalazł coś takiego, pomyśleliśmy czy może nie zna pan właściciela, bo te wzory są podobne do tych na pana szatach…
        Kaikomi pokazała Kerionowi pudełeczko, a widok tego małego znaleziska od razu przykuło uwagę całej trójki, jakby nie trzymała na dłoni jakiegoś pierwszego lepszego bibelotu tylko zaginione królewskie insygnia w miniaturze. Impas pierwszy przełamał mroczny młodzieniec, ostrożnie wyciągając rękę do szkatułki i subtelnym ruchem ręki je otwierając. Nie dotknął jednak wieczka, więc… magia?
        - Digiali!
        I nagle wszystko wydarzyło się naraz. Pani Rani krzyknęła, Trieli zerwał się aż krzesło poleciało do tyłu. Najciekawsze jednak działo się między Kerionem a Kaikomi. Z jakiegoś powodu zawartość pudełeczka - te małe pomarańczowe kuleczki - trysnęły nagle jakby ktoś rzucił je do gorącego oleju. Rozsypały się po stole, podłodze, wiele też spadło na szatę zaskoczonego młodzieńca… Która pod ich wpływem momentalnie zajęła się ogniem. Kerion zerwał się na równe nogi i uderzając się rękawami próbował zgasić płomienie, te się jednak tylko roznosiły. Jedno uderzenie przerażonego serca później młodzieniec zmienił się w żywą pochodnię. Był to dziwny widok - widzieć osobę ogarniętą płomieniami, która nie wydała przy tym z siebie żadnego dźwięku… Trieli widząc to rzucił się do przodu z rykiem, lecz Pani Rani zaraz do niego dopadła i złapała go jak rasowy zapaśnik. Oboje się przewrócili. Reszta gości zajazdu zaś stała jak zaczarowana, gapiąc się z niedowierzaniem na to, co się działo…
        Wśród dziwnej ciszy dało się nagle usłyszeć łomot bosych stóp uderzających w biegu o deski. Koło Kaikomi coś śmignęło - złocisto-turkusowa smuga trochę przypominając mężczyznę. Na wyspie niewielu było młodzieńców o tak nietypowym kolorze włosów, łatwo było więc domyślić się kto tak pędził - Nohea. Tryton jako jedyny odważny dopadł do Keriona i zaczął zdzierać z niego togę. Chłopak zaczął jednak stawiać irracjonalny opór i mężczyźni zaczęli się szarpać. Wszystko trwało mgnienie oka nim nadeszło rozwiązanie - jednocześnie Nohei udało się zedrzeć z Keriona ubranie, a ten oparł się o barierkę tarasu, która w podstępny sposób go podcięła. Ratując się przed upadkiem mroczny młodzieniec złapał trytona za rękę, pociągnął go jednak za sobą i obaj spadli poza krawędź tarasu. Całe szczęście lot nie był długi i już po chwili dało się słyszeć plusk, który jakby zdjął ze świadków tego wypadku zaklęcie paraliżu - wszyscy podeszli do barierki by zobaczyć czy nikomu nic się nie stało. Zaraz rozległ się chichot jednej z maie kropli, bo widok faktycznie był niecodzienny. Kerion wpadł do jednej z sadzawek dla naturian, był więc cały mokry i na dodatek półnagi - pod togą nosił jedynie czerwone spodenki do kolan, odsłaniał więc w tym momencie łydki i cały tors. Na nim zaś leżał Nohea, również bardziej rozebrany niż ubrany. Obaj zamarli w bezruchu, objęci i patrzący sobie w oczy z niemym zaskoczeniem. Nohea wyszczerzył zęby w pełnym zażenowania uśmiechu i już miał zacząć się jakoś tłumaczyć, gdy nagle stało się to, co było w gruncie rzeczy nieuniknione, gdy wciągnęło się trytona do sadzawki - jego nogi przemieniły się w piękny rybi ogon pokryty niebiesko-turkusową łuską. Nohea momentalnie stracił przez to równowagę i jeszcze mocniej przylgnął do Keriona, do którego zaczęło docierać w jakim położeniu się znalazł i chyba chciał się oswobodzić, lecz śliski tryton nie był tak łatwy do zrzucenia.
        A Lucy musiał w międzyczasie przeprosić się z błotem - chyba tylko przez to, że deski były wilgotne, nie ucierpiały w kontakcie ze skwierczącymi pomarańczowymi kuleczkami. Zostało na nich tylko kilka śladów z popiołu, które łatwo będzie zamieść gdy wyschną. Gdyby Kerion nie był taki sztywny i dał się zmoczyć, może nie byłby teraz w tak niekorzystnym położeniu…
        Tylko czemu wilkołaka dopadła nagle taka potworna zgaga?
Awatar użytkownika
Shantti
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Artysta , Bard , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Shantti »

        Shantti mogła przez chwilę czuć się jak świeżo wschodząca gwiazda Kryształowego Królestwa. Gdy wraz z Rani wkroczyły do lokalu, tłum zaklaskał i gwizdał witając tancerki niczym wierni, długoletni fani. Elfka uśmiechała się i ściskała pobliskie dłonie, a chyba częściej łapy... (dziwne uczucie) które napatoczyły się na wysokości jej brzucha, a chwilę wytchnienia spotkała w spojrzeniu marynarza, który wykazywał nie tylko wdzięczność, ale i zapewnił, że zajmie się resztą. Kawa, herbata... cokolwiek, co by na moment przymocowało ją do krzesła!
        Wraz z czarodziejami ponownie zasiedli do stolika. Dziwnie było trzymać się tak kurczowo ich towarzystwa, ale mimo swoich dziwactw, przebywanie z nimi stało się dla niej całkiem naturalne. Poza tym wspólny taniec w deszczu nie tylko zobowiązuje, ale również łączy. W nim nie ma niezrozumiałych słów. Nieważne jaką techniką posługuje się artysta, ponieważ jak na dłoni widać to co pragnie wyrazić ruchem lub gestem. Ojczysta mowa Pani Rani mogła być dla elfki mozaiką mało składnych sylab, ale gdy przebywała z nią na zewnątrz, bariera językowa opadła niczym ciężka kotara i rozpuściła się na deszczu zupełnie jak cukier. Wystarczył jeden prosty gest by się porozumieć, dlatego świat był dla Shantti tak otwarty i rozległy, choć jeszcze nie tak dawno ograniczał się tylko do pustyni Nanher.
Bursztynowe oczy elfki zalśniły z wdzięczności, gdy pracownica zajazdu przyniosła koszule. Shantti wydawało się, że są to materiały z najwyższej pułki. Bawełniane, przyjemne w dotyku, gładkie, luźne, ale ich lekkość sprawiała, że koszula miękko dopasowywała się do ciała. Uszata z przyjemnością ją przyjęła i od razu założyła. Nie zapinała guzików, jedynie nałożyła na siebie warstwy i chwilę trzymała opatulając się w nią niczym w puchaty kocyk. Dopiero po chwili zgarnęła włosy i wypuściła loki na plecy ujawniając na krótką chwilę anielskie piórko.
        - Świetnie się bawiłam – przyznała otwarcie elfka.
        - To dobrze, trzeba cieszyć się nawet z najdrobniejszych rzeczy – dodała po wypowiedzi blondyna. - Zresztą ta koszula jest naprawdę przyjemna w dotyku! Aż miło się nią opatulić – wyznała, jeszcze dokładniej moszcząc się w materiale. Tyle przyjemności mogło ją ominąć, gdyby nie opuściła pustyni. Choćby ta koszula.
        - Dziękuję – mruknęła z zachwytem, gdy podano jej kawę. Zarówno dziękowała marynarzowi, jak i obsłudze.
        Zapach kawy stopniowo uzależniał. Kojarzył się on z ciepłem, spokojem oraz głębokim smakiem. Pobudzał wyobraźnię, a szczególnie tę bogatą i wyzwoloną wyobraźnię! Shantti pieszczotliwie objęła kubek i zaciągnęła się charakterystyczną wonią, teraz dodatkowo doprawioną intensywną przyprawą cynamonu. W przeciwieństwie do Keriona, Shantti chciała się wręcz uraczyć trunkiem, jakby nareszcie stała się godna spróbowania go, dlatego wolno dotykała ustami kubka i smakowała podany napój, ale nie ukryła rozbawienia, gdy mroczny młodzieniec naraz wypił "intensywniejszą" kawę. Mimo złości Rani, tancerka cicho parsknęła zakrywając usta i jeszcze większe dopadało ją rozbawienie, gdy na polikach chłopaka powoli wstępował rumieniec.
        - Widzę, że bardzo dbasz o swoich gości – szepnęła do Triela, gdy przy stoliku zapanował względny spokój. - Mam farta, że ci w żaden sposób nie podpadłam – zażartowała, ale jej wzrok już po chwili skupił się na syrence, która przyniosła tajemnicze pudełko. Shantti była nim zachwycona! Uwielbiała takie ozdobne pierdoły. Gdyby miała dom - ze ścianami, pokojami, meblami (obecne cały świat był jej domem) - to zapewne obładowałaby go podobnymi szpargałami. Oczy jej lśniły widząc pudełeczko, ale zachwyt na twarzy tancerki gasł, gdy dostrzegła skonsternowane reakcje czarodziei. Shantti potulnie wycofała się i oparła grzecznie plecy o ramę krzesła, na całe szczęście, bo jej twarz z pewnością zostałaby poparzona. Ach ta wrodzona intuicja!
        Elfka kompletnie nie rozumiała co przed chwilą się stało. Odruchowo zerwała się z krzesła spoglądając bez zrozumienia na Pani Rani i Triela, a potem nastąpiło tryskanie kuleczek, które okazały się tylko pozornie bezpiecznie. Ogień zatańczył na stole, tancerka jęknęła, ale jakby jeszcze nie traciła jasnego umysłu. Szybkim ruchem plusnęła kawą, a gdy spojrzała wyżej, dostrzegła młodzieńca, któremu zapaliło się ubranie.
        - Kerion! - krzyknęła przerażona i była gotowa przeskoczyć stolik, rzucić się sama na młodzieńca, ale przy nim zaraz odnalazł się turkusowowłosy mężczyzna, który za nic sobie miał płomienie. Rzucił się na czarodzieja, a już po chwili znikł Shantti z oczu, która nie była w stanie przedostać się przez tłum jaki szybko się zebrał by zaspokoić swoją ciekawość.
        Elfka zacisnęła usta i odskoczyła w tył, ale na jej przeszkodzie stanął ktoś wysoki. Długi i chudy jak tyczka. Dziewczyna pogłaskała się po głowie, gdy zasadziła w coś bardziej stabilnego. Unosząc powieki dostrzegła szklankę, przez którą kreował się powiększony obraz kociej łapy. Zaskoczona wycofała się wspierając pośladki o zabrudzony od popiołu stolik, po czym zadarła głowę do góry. Wprost na nią patrzył gepard... taki ludzki gepard! Przypominał nieco wygięty kwiatek słonecznika. Chłop był na tyle wysoki, że w wielu miejscach na pewno musiał się garbić i wiecznie pochylać. Jedynie tutaj mógł zaznać odrobinę przestrzeni, poczuć "swobodę"... no i pewnie też w swoim domu, ale teraz wpatrywał się w nią okrągłymi oczami, które nic nie wyrażały. Były pozbawione emocji i trochę wstępnie inteligencji. Elfka patrzyła na gepardołaka w osłupieniu, jeszcze nie przywykła do ludzko-zwierzęcych pysków, a ten był wyjątkowo nachalny.
        Nagle gość poruszył ręką. Artystka zesztywniała na całym ciele, lecz futro jedynie otarło się o jej ramię mijając jej postać i kierując szklankę na żarzącą się kuleczkę, która zamknięta i bez tlenu po chwili zgasła. Artystka widząc to odetchnęła z ulgą.
        - Dzię... kuję? - powiedziała wątpliwie.
        Nieco nerwowo starła pot z czoła, po czym kilka razy próbowała wyminąć geparda, problem był jednak taki, że przy jego głowie balansowały ozdoby. Utknęła w miejscu.
        - Leżą w sadzawce – poinformował równie bezbarwnym głosem mieszkaniec wyspy wyciągając szyję do przodu.
        - O... mają sadzawkę... - zdziwiła się Shantti, która zerwała się, gdy stół został poruszony przez długie ręce gepardołaka.
        - Dzięki... - mruknęła powtórnie, po czym przecisnęła się między zwierzołakami zdając sobie powoli sprawę ile takich obcych dla niej ciał już dotknęła. Nie chodziło o to, że Shantti była nietolerancyjna, ale... te wszystkie miękkie futerka... było ich tak wiele, na każdym jej kroku, to było dla jej organizmu szokujące, taka dawka przyjemności. I ta koszula! Luksus mieszkać na tej wyspie.
        - Kerion, nic ci... nie... jest... - mruknęła wpatrując się w nieczytelny obrazek trytona oraz czarodzieja.
A swoją drogą. Trytona też pierwszy raz widziała na oczy, dlatego też Shantti stała jak słup soli nie zdając sobie wcześniej sprawy z istnienia pół człowieka, a pół ryby. Ba, w tym momencie uznała, że może istnieć coś takiego jak pół człowiek, a pół insekt. Jak daleko zmiennokształtność sięgała ludzkich ciał?
        - Trieli? - nieco piskliwie, aczkolwiek cicho wezwała marynarza. Chciała się dowiedzieć co tu jest grane, bo Kerion żył. Nie spłonął. A na nim leżał rybo-człowiek.
        Może jednak leży gdzieś w uliczce Opuszczonego Królestwa pod wpływem otępiających środków?
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Przemoczony, szczęśliwy i skołowany. Tak by można było opisać ptaszynkę w trzech słowach, gdyby chcieć wymienić wyróżniające go przez następne minuty cechy. Przemoczony był od deszczu, skołowany bo wpuszczony do środka i zostawiony (celowo!) pod opieką Nohei, a szczęśliwy, bo niedługo tuż obok pojawiła się śliczna Kaikomi. Może nie odzywała się do niego dając mu być nikim ważnym w spokoju, ale sam jej widok, dźwięk słodkiego głosu był dość upajający. Obecność trytona działała jednak na młodzika upominająco - pociągi były niebezpieczne i należało o tym pamiętać.
Mając kilka chwil przymusowej przerwy z zainteresowaniem słuchał co działo się w zajeździe podczas jego nieobecności. Teoretycznie niewiele mógł zrobić z nowymi informacjami, ale czuł się w obowiązku wiedzieć. Jeżeli ma sprawnie i rozumnie pomagać szefowi, a nie ciotować w pełnej dezorientacji malignie musi jakoś orientować się w sytuacji. A zwykle jakoś mu to nie wychodziło. Nie wiedzieć czemu. Tłumaczyło go jedynie to, że większość zwyczajów tej wyspy była dla niego niezrozumiała, rasy i ich zachowania obce, a rośliny i przedmioty nieznane. Trudno było łączyć bardziej subtelne fakty, kiedy nie rozróżniało się podstawowych składowych świata.
Z zaciekawieniem zerknął na ,,dziwnych” gości.
W jego rozumowaniu musiała kryć się pewna niedostrzeżona niekonsekwencja, bo choć sam był tutaj Przybyszem, na innych podobnych sobie patrzył raczej z niechęcią. Nie ufał im. Nie ufał niczemu spoza Szczytów, a teraz - spoza Lariv. Dlatego co bardziej niepokojące określenia względem czarodziei zapisał sobie w pamięci. Ostatnie czego chciał to by jacyś Obcy sprawiali kłopoty jego nowej… grupie? Chętniej użyłby określania ,,klan” albo ,,rodzina”, ale w jego domu znaczyły trochę co innego niż tutaj. W sumie nieoczywisty zwrot ,,załoga zajazdowa” niekiedy żartobliwie używany przez Starszyznę bardzo mu odpowiadał. Załoga… niespokrewnieni, ale dążący do jednego celu i wspólnie pracujący dzień po dniu. Tak, to pasowało najlepiej do tego co w jego mniemaniu prezentowali sobą mieszkańcy zajazdu (plus dochodzące w trakcie dnia bliźniaczki).
Czując się jednym z nich, raczej chłodno patrzył na nowych towarzyszy ciemnoskórej elfki, którą sam wcześniej przyprowadził. Ona też była Obca i też już chyba coś zrobiła biorąc pod uwagę słowa Lucy’ego… jednak Kaikomi wypowiedziała się o niej (i drugiej kobiecie) pochlebnie, więc Irinai nie myślał o niej w żaden sposób źle. Była miła i bardzo otwarta. Poza tym poznał ją poza zajazdem, terenem, który w swym mniemaniu miał teraz ochraniać, więc jego postawa obronna nie przerzuciła się na tę akurat relację. Poza zajazdem wszyscy byli w porządku, a on z psa obronnego zmieniał się w zbłąkanego kundelka. Takiego go właśnie poznała Shantti.

Teraz siedziała tam, chyba dobrze się bawiąc. Skrzydlaty miał nadzieję, że ,,dziwność” czarodziei (zwłaszcza wspomniane przez Kaikomi ,,wściekłość” i ,,coś takiego groźnego”) się jej nie udzielą. Ani nie zrobią jej krzywdy. Oczywiście.
Kiedy tylko sądził, że nikt nie patrzy, odrywał wzrok od gości, wystroju czy okien i zerkał na przyozdobioną uśmiechem twarz naturianki. Jego ukradkowe spojrzenia były jednak tak częste (i rzucane od samego początku jego przybycia na wyspę), że stały się po prostu stałym elementem ich… wspólnego przebywania w jednym pomieszczeniu. Nikogo już nawet nie dziwiły. Można by wręcz pomyśleć, że to zwyczajny tik, choć w rzeczywistości był to przejaw upartych do bólu marzeń. Marzeń, które w sumie mogłyby chyba mieć szansę na spełnienie, kto wie, gdyby nie obecność mężczyzny, który zaplątał się w tę sprawę chyba przypadkowo. Był tak nie na miejscu! Do niego należał bar, kawa i zajazd, ziemia, powietrze, a nawet słońce nad nim jeżeli tego sobie zażyczył. Ale Kaikomi…?! Gdyby tylko zrezygnował, powiedział, że mu na niej nie zależy - o ile wszystko byłoby łatwiejsze! Ale on trzymał ją u swego boku z nieznanych skrzydlatemu przyczyn i blokował do niej dostęp każdemu, kto chciałby czystym szczęściem wypełnić jej życie.
Ale takie miał prawo.
Stała myśl w repertuarze fellarianina nie popsuła mu w tej chwili humoru. Był jej stale świadom i tylko niekiedy przypominał sobie o niej dobitniej. Taki był stan rzeczy i mógł mieć tylko nieśmiałą nadzieję, że kiedyś się zmieni. Choć oczywiście nie okazałby na tyle bezczelności (i charakteru), by szefowi to sugerować. Był na to o sto lat za młody i niezasłużony. Gdyby to Therundi zapragnął syreniej ręki, jak nic bez skrępowania zapytałby wilka czy się nie zamienią. On weźmie syrenkę, a Lucy… coś ładnego w zamian. W wiosce Irisia to potrafiło tak działać. Ostatecznie wychowanie patriarchalne robiło swoje w kwestiach związków - zwłaszcza, gdy nie widziało się innych wzorców. Dla skrzydlatego do dzisiaj było szokującym, że tutejsze kobiety robią co żywnie im się podoba - nawet sprzeciwiają się mężczyznom! A te spoza wyspy potrafiły być jeszcze straszniejsze - chociażby Shantti. Miała w sobie hart Głowy Rodziny i tak się zachowywała. Była sama sobie panią i odzywała się do innych (w tym do niego) gdy tylko miała ochotę. To go onieśmielało i sprawiało, że bardziej niż kobietę widział w niej podróżnego.
Zerknął na Kaikomi.
TO była kobieta! Dziewczyna o jakiej śniłby każdy wygnany fellarianin.

Kiedy zasłoniła się tacką, sam nabrał powietrza i zrobił się z lekka czerwony - nie był bowiem ani odrobinkę bardziej odporny ,,na te sprawy” niż młoda naturianka. Więcej - chyba był na nie odporny nawet mniej. Mimowolnie zrobił krok w tył, by odsunąć się od Nohei, a z braku tacki wykonał skrzydłami nieporadny gest, jakby to nimi chciał zasłonić twarz. Machnął tylko jednak, a już krople wody poleciały na dywan, więc natychmiast złożył je z powrotem. Zresztą - podobno nic mu nie groziło!
Zebrawszy się na odwagę stanął ponownie bliżej, choć nie chciał się wtrącać starym przyjaciołom w rozmowę. Był z lekka zakłopotany tym, że nad nimi sterczy, ale ostatecznie takie otrzymał polecenie. Miał posiedzieć chwilę z Noheą. Dobrze.
Z ulgą powitał znajomy widok pudełeczka, choć usłyszawszy, że Kaikomi dostała podobne od szefa (jego szefa, bo syrenki męża) znów zaczął myśleć o tym czy kiedykolwiek pozbędzie się wilkołaka z drogi prowadzącej ku jej sercu. Jako małżeństwo prezentowali się nieźle, ale białofutry nie dawał jej wcale tego, co chłopak pragnął jej zaoferować. Coś więcej ponad ozdobne pudełeczko. Była taka kochana, że nawet z tego potrafiła się cieszyć…

Tak jak Nohea, chciał zaproponować jej eskortę do stolika podejrzanych gości, ale skoro tryton został na miejscu tak też i on. Popatrzył tylko chwilę jak odchodzi, choć pewien był, że czyjeś towarzystwo wielce by jej pomogło. Nie musiała przecież brać tego na siebie - a już zwłaszcza, że dwaj mężczyźni wydawali jej się niepokojący.
Westchnął i dłonią sprawdził stan swojej odzieży. Wszystko nadal przemoczone - ale jeszcze chwila, a znów pokaże się słońce i będzie mógł wylecieć na zewnątrz, by się nieco podsuszyć… no i może odrobinkę polatać.

Kiedy kulki prysnęły aż cały się spiął. Za nic nie spodziewałby się takiego ,,wybuchu”. Na szczęście w takich momentach nie czekał jak głupi na polecenia, a gotowy do działania ruszał do akcji praktycznie bez namysłu. Może nie tak brawurowo jak Nohea - bo palący się młodzieniec niewiele go obchodził - ale u boku syrenki znalazł się w sekundę, by odciągnąć ją od strasznego zagrożenia jakim były skaczące ogniste błyskotki oraz sam Kerion i walczący z nim tryton (doprawdy trudno wyobrazić sobie lepszego kandydata do szybkiego zdzierania z kogoś ubrań. Przybysz miał szczęście, że właśnie na niego trafił).
Irinai miał na uwadze przede wszystkim bezpieczeństwo Kaikomi - darował sobie patrzenie na płonące ubrania, przynajmniej do czasu aż znalazła się za nim, osłonięta rozpostartymi skrzydłami. Oczywiście w zachowaniu młodzika było sporo przesady - ale nie darowałby sobie gdyby doznała choćby najmniejszych poparzeń, czy to wskutek kontaktu z paciorkami czy z płonącym gościem. Lepiej było dmuchać na zimne.
Dopiero gry panowie wypadli za taras, a tłumek zaczął gromadzić się na nowe przedstawienie, Iriś odetchnął, zerknął jeszcze raz czy nic syrence nie jest i podbiegł do trytona, przy którym zostawił go Lucy.

Dziwnie było widzieć… tę scenkę. Oczywiście skrzydlaty był pewien, że Nohea lubi sobie od czasu do czasu poleżeć na jakimś mężczyźnie, ale tym razem chyba wypadło to dosyć niefortunnie. Trochę współczuł temu w czerwonych gaciach. Nikt chyba nie chciałby znienacka znaleźć się w sadzawce pod nieznanym trytonem. Dobrze przynajmniej, że woda była płytka i chłopak się nie podtopił.

- A mi to się nie dał dotknąć. - Prychnięcie pełne jednak dzikiego ubawu wyrwało się z ust złotofutrej kotki. Wychylała się przez poręcz, niczym wcześniej Therundi przez okno, choć oglądali dwa, zgoła odmienne pokazy. Ale przynajmniej jej niepoprawna uwaga przywołała Irisia do porządku.
Zamiast dalej się gapić i analizować jak bardzo wszystko poszło nie tak jak należy, pochylił się nad sadzawką i wyciągnął dłonie do trytona. Wystarczyło by ten wpierw jedną, potem drugą ręką wsparł się na nich, napiął mięśnie pleców, a Fellarianin, poniekąd dzięki skrzydłom, zsunął go z biednego czarodzieja i ostrożnie opuścił na inną krawędź. Może milczący nieszczęśnik nadal miał rybi ogon między nogami, ale przynajmniej mógł powstać do pozycji siedzącej i jakoś się z tego wyczołgać.
- Nic wam nie jest? - zapytał sceptycznie, raczej dla przyzwoitości, bo spodziewał się co najmniej kilku sińców, poparzeń i urazów psychicznych (głównie od strony młodzieńca). Przykucnął przy nich, ciekawy czy jeszcze w czymś będzie umiał pomóc. Poczuł jak na jego plecy padają promienie wreszcie uwolnionego zza chmur słońca; usłyszał jak lekki wiatr szepcze swoje rozkoszne melodie.
Było mu wyjątkowo dobrze.


Lucy’emu było z kolei wyjątkowo źle. Już pominąłby hałas i to, że wokół plątały się żywe istoty. Ale jego małe pomocnice same zrobiły kawę! Nie chciał nawet wiedzieć ile razy pomyliły się przy tym procesie, jak grubo mielone ziarna wzięły i w ogóle - które! Szczęście, że niczego przy tym nie narozwalały, ale widział jakiego alkoholu ubyło. Kawa z alkoholem! Profanacja najgorszej rangi, hańba dla zajazdowego środowiska. Louise musiała wybitnie dobrze się przy tym bawić.
Po prawdzie dobrze, że jednak w tym uczestniczyła. Tylko ona (mimo narzekań wilka) umiała wszystko dobrać w miarę jak należy; wiedziała jakie sitko jest do czego, i która z jej sióstr umie wodę poddać takiemu, a nie innemu ciśnieniu.
Kolejny raz pomyślał o tym, że powinien przeszkolić więcej skrzydlatego personelu. Zabawa z magią to jedno, wynalazki Fran drugie, ale ktoś poza nim powinien umieć podawać kawy idealne.
Bez alkoholu!
Łatwo było wytłumaczyć niechęć wilkołaka do trunków - od przemiany nie znosił tego ostrego zapachu, a w dodatku natknął się na wiele osób, które pod wpływem niewielkich nawet ilości stawały się doprawdy nieznośnie. Inne z kolei sięgały po większe kufelki i efekt był ten sam. Nawet do tego kieliszkowanego nie mieli podejścia - ale przeważnie futrzaki (takie jak on) nie były przesadnie mu chętne. Mieli już i tak dość wody, ziół, naparów, soków i wszelkiego innego ustrojstwa.
No i oczywiście - kawę.

Z ulgą zaobserwował, że wróżkowe dziadostwa zostały przyjęte ciepło - być może tylko on wymyślał sobie te dramatyczne różnice w smaku (przekleństwo perfekcjonisty). Ale miał prawo - to była jego duma. Kiedyś, gdyby ktoś powiedział mu, że będzie przejmować się jakąś śmieszną brązową cieczą i zacznie poświęcać jej większą część swojego dnia, wyśmiałby go i kazał swoim ludziom skopać go za zniewagę. Teraz najchętniej zdzieliłby byłego siebie - ignoranta, który na pewno nie doceniłby nic poza materialnymi i społecznymi korzyściami jakie przyniosła mu jego profesja.
Inna sprawa, że i teraz je cenił - ale bardziej liczyło się co innego.

Nagłe poruszenie przy "specjalnym" stoliku od razu go zaalarmowało - krzyk i łoskot padających krzeseł to było za dużo nawet jak na takich dziwaków. Wychylił się lekko nad ladę, by lepiej widzieć, a po chwili zwyczajnie ruszył w tę stronę. Nie podobało mu się, że syrenka stoi blisko tego wszystkiego, a młodzieniec płonie.
Chwila…
Nie zdążył ugasić w sobie nawet tego poczucia absurdu, gdy ku centrum zdarzeń pomknęli skrzydlaty sługa i orientacyjnie wypaczony tryton. Jeden rzucił się na ratunek Kaikomi, drugi rzucił się na Mrocznego; zadziorna tancerka została popchnięta na bok. Nie było na co patrzeć, w sumie wszystko chyba wracało do normy… zresztą nieważne, nie miał na to siły. Dopiero jeden niewielki kształt skaczący po błocku w jego stronę sprawił, że jakby na chwilę zdrętwiał.
Landrynka!
Aż nazbyt szybko połączył fakty. Tajemnicze pudełeczko przeklętego miśka, ostatni cukierek, to jak włożył go sobie do buzi…
Spojrzał z żywą trwogą jak jedna z bliźniaczych landrynek przypala właśnie dywan. Zrobiło mu się słabo.
Matko przecież on to…!
Chwycił się lady, ale kiedy miał bohatersko mdleć w ostatnich chwilach swego psiego żywota nagle coś cyknęło.
On jej nie połknął!
Chwała Niebiosom, Matce Naturze i cholernym Wibracjom od Therundiego! Przecież wypluł to dziadostwo!
Wyprostował się, otrząsnął, a palenie w przełyku przestało kojarzyć mu się z otchłaniami piekielnymi. Może nie przeżre go tak zupełnie? Cokolwiek z nim zrobi gorąca aura landryny to i tak lepsze niż gdyby miał ten paciorek nadal w przewodzie pokarmowym.
Będzie, oj zdecydowanie będzie musiał rozmówić się dzisiaj z kucharzem.

Ale nadal czuł się kiepsko. Jedyne co miał pod ręką to szklaneczka mleka, ale to nie pomogło. Jeżeli to była magia to niestety chyba nawet mleko od krówek Małej Evvy nie miało z tym szans. Chociaż…
Harmider na sali rósł, ale palenie wnętrzności wilka powoli ustępowało. Za wcześnie było jednak na relaks - choć po paru chwilach zorientował się, że z tego wyjdzie, poczuł jak jeden objaw obrzydliwej magii zastępuje drugi, być może bardziej uboczny. Z sekundy na sekundę robiło się coraz goręcej. Wcześniej spanikował, więc odczuwanie ciepła nie byłoby niczym dziwnym, ale wiedział, że to nie to. Mógł nazywać siebie szczęściarzem, ale teraz chętniej zamiast cokolwiek mówić wskoczyłby do sadzawki zaraz za płonącym (od zewnątrz) milczkiem i Noheą. Głowa zdawała mu się ciążyć, a falbany futra, z których wyglądu zwykle był raczej kontent, naraz wydały się jakieś takie zbyt gęste. Czując, że traci z lekka ostrość widzenia porzucił obowiązki i cichcem udał się na górę - potrzebował chwili odpoczynku. Niech wróżki dolewają wina do wszystkiego, niech Lilka rozdaje jego koszule zachłannym kobietom, ale na wszelkie bóstwa - niech mu nie przeszkadzają!
Przez następne dwie i pół minuty.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        - Jakże mogłaby mi podpaść taka urokliwa artystka? - odparł przymilnie marynarz, swoje słowa osładzając dodatkowo czarującym uśmiechem. To mu chyba wychodziło zupełnie naturalnie i nie musiał się starać, by być nadzwyczajnie miłym dla kobiety.

        Niewiele osób w tym całym zamieszaniu zwróciło uwagę na Trielego i Pani Rani. Po prostu on się zerwał, a ona rzuciła się na niego. Jedni mogliby podejrzewać, że ze strachu skoczyła mu w ramiona, kto inny mógłby przypuszczać, że ona chce go obronić albo nawet, że po prostu wyszło to przez przypadek, gdy oboje próbowali ratować Keriona, którego ubranie stało w ogniu. Tylko bardzo wprawny obserwator skupiony na szukaniu dziury w całym dostrzegłby, że tak naprawdę cudzoziemka przeszkodziła Trielemu w rzuceniu się na syrenkę. Błysk złości w jego oczach był widoczny ledwie przez ułamek sekundy przed jej wkroczeniem. Może nawet nie tknąłby żony właściciela tego lokalu, ale zły na nią był bez wątpienia… Tylko pytanie dlaczego. Na ewentualną odpowiedź teraz jednak nie było czasu, bo marynarz i Pani Rani leżeli pod stołem, Kerion razem z Noheą miotali się w jakimś szaleńczym tańcu, wszyscy wokół chcieli podejść bliżej by lepiej zobaczyć albo wręcz przeciwnie, uciec by nie zrobić sobie krzywdy… A to był dopiero kawałeczek tego chaosu, który zakończył się wraz z głośnym pluskiem, gdy główni aktorzy tego dramatu wpadli do sadzawki.

        Kaikomi – jak na rasową kobietkę przystało – w chwili takiej jak ta nie bawiła się w bohaterkę, a zaraz stała się damą do ratowania. Momentalnie z piskiem odrzuciła od siebie pudełeczko i osłoniła się wątłymi ramionami, podkulając jeszcze nogę i stojąc na palcach, jakby zobaczyła mysz. Momentalnie kilku gości zajazdów – oczywiście samych mężczyzn – rzuciło się by jej pomóc, lecz żaden z nich nie był tak szybki jak Irinai, dla którego gra była przecież o znacznie wyższą stawkę, bo za jednym zamachem ratował swoją ukochaną i żonę swojego szefa, choć chyba nie miał co liczyć na premię za swój heroizm… Ale na uśmiech syrenki już po fakcie owszem, a zdaje się, że to powinno mu wystarczyć. Taki skromny chłopak!
        Kaikomi z początku skuliła się za potężną sylwetką, która osłoniła ją przed płonącymi kulkami i widokiem Keriona w objęciach ognia. Dopiero po chwili dotarło do niej, że ta sylwetka wcale nie była tak potężna jak jej się zdawało i wcale nie ochronił jej żaden gigant, tylko Irinai, rozpościerając swoje skrzydła. Bez urazy, ale czego by nie mówić, fellarianin był raczej szczupły i gdyby nie opierzenie, syrenka mogłaby bez trudu zza niego zerkać, a tak – pozostawała w błogiej nieświadomości tego, co działo się tuż obok niej. Była jednak za to niezmiernie wdzięczna Irinaiowi, bo serce prawie wybiło jej dziurę w sukience, tak mocno waliło ze strachu, a dzięki niemu poczuła się bezpiecznie. Zaraz ogarnęło ją jednak przerażenie i troska – co stało się z tym ponurym młodzieńcem? Przecież mógł zostać ranny, a co grosze, mógł nawet umrzeć od poparzeń, bo to wyglądało naprawdę poważnie! Plusk wody i nagłe poruszenie tłumu, któremu towarzyszył pomruk ulgi i jakiegoś osobliwego zainteresowania uspokoiły trochę syrenkę. Chciała sprawdzić co się stało, ale ten sam zamiar mieli prawie wszyscy w zajeździe, więc i trudno było się przepchać. A tymczasem pod ręką był fellarianin, który tak dzielnie ją osłonił.
        - Irinai, nic ci nie jest? - zapytała go natychmiast syrenka, przechodząc pod jego skrzydłem i nie zważając, że był jeszcze mokry po tym jak wrócił z deszczu.
        - Dziękuję, że tak szybko zareagowałeś, to było bardzo miłe - zapewniła go uśmiechając się skromnie. Zabrała z jego skrzydła kawałeczek popiołu, którego on pewnie nawet nie zauważył.
        - Chodźmy tam, strasznie się martwię - wyznała, próbując przecisnąć się wśród tłumu, lecz w zajeździe tego dnia było tyle osób, że w końcu syrenka i tryton rozdzielili się i on dotarł do centrum zamieszania znacznie szybciej niż ona.

        Mimo swej orientacji i łatwości w nawiązywaniu znajomości i romansów, Nohea nie rzucał się wcale na każdego napotkanego mężczyznę i nie wykorzystywał każdej sytuacji, jaka się nadarzyła. Z tego względu - choć Kerion był młodzieńcem bez wątpienia przystojnym - nie zależało mu wcale na przedłużaniu kłopotliwej dla obojga sytuacji i obłapiankach w sadzawce. I chociaż najwyraźniej pechowy obcokrajowiec był podobnego zdania, jakimś cudem nie byli w stanie się rozdzielić, tylko mocowali się jak dwie sieroty. Kerion próbował zepchnąć z siebie Noheę w takiej panice, że nie myślał o kierunku ruchu – gdyby jubiler się nie opierał, mógłby sobie uszkodzić kręgosłup. Sam jednak nie mógł zsunąć się na bok, bo blokowały go nogi chłopaka, który z uporem maniaka zapierał się o brzeg sadzawki. Werbalnie zaś nie byli w stanie się dogadać, bo przecież jeden z nich nie mówił, a drugi irytował się jedynie „przestań się wiercić” albo „weź te nogi”, zamiast bardziej opanowanym tonem wyrazić co miał na myśli.
        W sukurs pośpieszyli im Trieli razem z Irinaiem. Blondyn z rozmachem wkroczył na scenę wydarzeń, rozpychając się wśród tłumu i zaraz znalazł się przy sadzawce. Złapał Keriona pod pachy jak jakiegoś dzieciaka i po prostu wyciągnął go spod trytona, któremy w tym czasie pomagał fellarianin. Jego pomoc Nohea przyjął bardzo chętnie, w mig pojmując o co chodzi. Gdy tylko dojrzał wyciągnięte w swoim kierunku dłonie złapał za nie i podparł się nieco na ogonie - dzięki temu łatwiej było wyciągnąć spod niego Keriona. On sam zaś zaraz nieco się obrócił i ześlizgnął z powrotem do sadzawki, jakby zamierzał tam po prostu zostać. Jego mokry ogon z irytacją uderzył o kamienie.
        - Dzięki! – odezwał się z wyraźnym zadowoleniem do Irinaia, po czym opierając się o kamienny brzeg zbiornika zwrócił się do Keriona.
        - Nic ci nie jest? - upewnił się w tym samym momencie, gdy fellarianin zapytał o to samo, tylko ich obojga a nie tylko chłopaka w czerwonych spodniach. - Ze mną w porządku - oświadczył z uśmiechem, zaraz jednak obrócił zatroskane spojrzenie na niemego czarodzieja, on jednak nie zwracał już uwagi na trytona, który go uratował, gdyż był w trakcie przedziwnej kłótni z Trielim. Marynarz - który całą awanturę zaczął - wydzierał się w tym ich dziwnym języku, a nie pozostający mu dłużny Kerion zawzięcie machał rękami, w pośpiechu i z pasją “krzycząc” na niego w języku migowym.
        Tymczasem zatroskana Pani Rani gdzieś z tyłu oglądała co zostało z pięknej togi Keriona. Ubranie było prawie całe, miało tylko wiele małych dziurek, przez co i tak była nie do noszenia. Szkoda, bo nawet największy laik dostrzegłby, że to materiał najwyższej jakości, który szkoda było tak niszczyć… Ale co się stało, to się nie odstanie. Rani szybko poskładała togę i zostawiła ją na ich stoliku, po czym zaczęła przedzierać się w stronę swoich towarzyszy, na swój świergotliwy sposób prosząc o przejście. Naturianie chętnie ustępowali jednej z tancerek, które niedawno tak przyjemnie umilały im czas - można powiedzieć, że tłum rozstępował się przed nią jak ławica przed rekinem. Dzięki temu bardzo szybko dotarła do kłócących się mężczyzn i jakby zupełnie nie dostrzegała tej napiętej atmosfery, weszła między nich i zajęła się Kerionem. Objęła go za ramiona i pogłaskała po twarzy, z troską sprawdzając czy nic mu się nie stało. Chłopak momentalnie stał się potulny jak baranek i gdy Pani Rani przytuliła go jak zatroskana matka, on przylgnął do niej jak dzieciak, wtulając nos w koszulę Lucy’ego… Teraz już jej, bo przecież każda męska koszula, którą założy kobieta, przechodzi na jej własność. Dlatego też dziewczyna z taką łatwością nią rozporządzała i gdy tylko dotarło do niej, że tulony przez nią nieszczęśnik paraduje w samych krótkich spodenkach, zaraz go od siebie odsunęła i zdjęła z siebie zdobyczne odzienie, by zarzucić je na jego ramiona. Kerion się wzbraniał, całym sobą mówił “nie, nie trzeba, zatrzymaj ją sobie”, ale Pani Rani była nieugięta. Wyświergotała coś w swoim języku, co uspokoiło mrocznego młodzieńca, który już bez dyskusji założył na siebie koszulę Lucy’ego. I o dziwo całkiem mu ona pasowała - to chyba przez wrodzoną wyniosłość, do której zawsze pasują białe kołnierzyki.
        - Słucham cię, Shantti? - Trieli w międzyczasie zwrócił uwagę na tancerkę, która go wezwała. Wnet jednak domyślił się, o co chciała go zapytać, lecz zamiast zaraz odpowiedzieć, boleśnie westchnął, zaraz jednak zamaskował tę boleść uśmiechem.
        - Wypadek z magią - oświadczył. - Kerion użył czaru, by otworzyć to pudełeczko i pewnie przez to te kuleczki wystrzeliły, ale czemu one tak reagowały, to tego już nie wiem… Kerion by to pewnie wiedział, ale jest wściekły, tylko zupełnie nie rozumiem o co, ręce mu się tak trzęsą - zażartował, groteskowo machając wokół dłońmi.
        - No nic… A tobie nic się nie stało? - upewnił się marynarz z prawdziwą troską w głosie. Zerknął jeszcze kątem oka na Keriona i Pani Rani, którzy coś tam sobie rozmawiali rękami. - Nim się nie przejmuj, jest silniejszy niż wygląda, a ta jego szata była całkiem gruba, nic mu nie jest. Najadł się tylko strachu i wstydu. Wiesz, on nie tylko z kobietami ma problem - dodał, mrugając do tancerki konspiracyjnie i nawiązując do tego jak mroczny młodzieniec gwałtownie zareagował na zaczepki Lili.
        - Shantti, mam do ciebie ogromną prośbę - zmienił w końcu temat, lekko poważniejąc. - Mogłabyś chwilę razem z Pani Rani popilnować Keriona? Będzie łagodny jak baranek, co najwyżej może się trochę dąsać, ale niech nikt go nie zaczepia, niech się chłopak uspokoi. Będę twoim dłużnikiem - dodał przymilnie, nim zwrócił się do drugiej dziewczyny i w jej świergotliwym języku poprosił o to samo, uzyskując w odpowiedzi entuzjastyczne kiwnięcie głową. Kerion tymczasem stał tuż przy niej, rozglądając się wokół rozbieganymi oczami, jakby teraz spodziewał się napaści płonącymi kulkami dosłownie z każdej strony.
        - Świetnie. Pójdę po jakieś suche ubrania dla was - wyjaśnił Trieli, jak taran wbijając się w tłum i zaraz w nim niknąc.

        Kaikomi w jakiś sposób utknęła wśród potężnych zmiennokształtnych, którzy nawet nie za bardzo słyszeli, jak syrenka swoim cichutkim głosikiem prosi o to, by ją przepuścili. Wkrótce jednak wokół niej zrobiło się luźniej, ktoś jednak złapał ją za ramię i pociągnął w zupełnie odwrotnym kierunku.
        - Mógłbym prosić o przysługę? - Głos należał do złotowłosego marynarza, który ociągał syrenkę od centrum wydarzeń.
        - Ale tam… - próbowała protestować syrenka, lecz on zaraz jej przerwał.
        - Nic się nie stało, sytuacja opanowana. Nalegam.
        Syrenka nie miała za bardzo szans się sprzeciwić, by nie wywoływać awantury, potulnie więc dreptała za marynarzem, który wyprowadził ją z tłumu zgromadzonego wokół sadzawki. Kaikomi była przekonana, że udadzą się w stronę zaplecza albo po prostu zaraz się zatrzymają, ale marynarz wyprowadził ją przed zajazd.
        - Chyba mamy do pogadania.
Awatar użytkownika
Shantti
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Artysta , Bard , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Shantti »

        - Wypadek? - spytała kwaśno Shantti.
        Tancerka zerkała na Triela łapiąc wzrokiem każdy jego mało zorganizowany ruch ręki, który miał naśladować Keriona. Słuchała tego co mówił, ale jakby to się wszystko do siebie nie kleiło.
        - Taa... - potwierdziła wolno artystka. - Nie znam się na magii, ale zapewne twoi przyjaciele są w stanie powiedzieć co się stało.
        „Szkoda tylko, że albo nie mówią we wspólnej mowie, albo jej nie rozumieją”, pomyślała nie odrywając spojrzenia od blondyna.
        - Tak? - spytała słysząc, że Trieli ma do niej prośbę. - Popilnować Keriona?
        Shantti rzuciła spojrzenie w stronę chłopaka w nieswojej koszuli. Faktycznie, bardziej przypominał siedem nieszczęść niż rozpromienione słońce o poranku, które wita dzień. Tuż obok niego stała zatroskana Rani. Kobieta odziała młodzieńca w koszulę. Nie aby miała coś do tego mrocznego gościa, ale nie wydawało się jej by mogła mu jakkolwiek pomóc. Pani Rani wydawała się go wystarczająco odciążyć w tej stresującej chwili.
        - Oczywiście, nie ma problemu – przytaknęła z uśmiechem.
Trieli jeszcze krzyknął w stronę czarodziejki, a potem oddalił się w głąb sali. Shantti odprowadziła go wzrokiem i gdy tylko marynarz zniknął, z ust elfki spłynął uśmiech.
        - Suche ubrania... akurat – prychnęła pod nosem zwracając się ku dwójce czarodziei, a następnie podeszła do nich.Nie stała jednak przy nich zbyt długo, bo Kerion wciąż gotował się w środku, a Rani wydawała się być dla niego odpowiednim okładem do leczenia. Rani niemalże z matczyną miłością podchodziła do Keriona, więc tym bardziej Shantti czuła się zbędna.
        - Pójdę po wodę, z tych wrażeń zaschło mi w gardle... - rzuciła uśmiechając się niewinnie, bo przecież czarodziej stojący obok niej wydawał się być nią przesycony.
        - Czegoś potrzebujecie? - spytała grzecznie przytakując na ich prośbę i wycofała się strategicznie do knajpy.
Shantti chwyciła jedną z kuleczek z podłogi. Kilka razy przetoczyła ją w dłoni, po czym zbity proch rozproszył się w jej palcach. Kolejka ponownie ustawiała się do lady, goście jeszcze plotkowali na temat zdarzenia, przy okazji mierząc wzrokiem czarodziei, dzięki czemu ignorowali akurat ją. Shantti jeszcze chwilę zastanawiała się czy nie wybadać sytuacji rozmawiając z Rani, ale nie wydawało się jej by czarodziejka chciała rozmawiać na temat tego zajścia i... właściwie wszystkiego. Szczególnie szczerze. Była miła, ale miała swoje tajemnice, które pewnie wolała zachować.
        Ogólnie trudno było cokolwiek powiedzieć na temat każdego z tych „obcych”. Tancerka nie ufała im, bo skrywali tajemnice, które bardzo chciała poznać, a miała na to mało czasu zważając na ich zapowiedzi szybkiego opuszczenie wyspy.
        - Panie wysoki... - szepnęła elfka do gepardołaka stojącego w kolejce, który jeszcze nie tak dawno uratował ją od wybuchowych kuleczek. Zerknął na nią z góry. Nic nie powiedział, ale skierował na nią ukradkowo wzrok potwierdzając, że słucha elfki.
        - Ten blondas jest nadal na sali?
        Gepard ponownie nie odpowiedział. Spojrzał w stronę okna, obok drzwi wyjściowych.
        - Dzięki – uśmiechnęła się Shantti zagłębiając się w tłum stojący przy ladzie tak, by mogła zniknąć z oczu Rani, jakby zależało jej dostać się na sam początek kolejki.
        Tymczasem tancerka przekradła się w zupełnie inne sidła. Ukradkiem wyjrzała za okno dostrzegając cień jeszcze jednej postaci. Charakterystycznej w posturze, takiej której nie da się pomylić z żadną inną, a która nie znajdowała się ani na sali, ani za ladą. Shantti wydęła usta. Rozejrzała się dookoła odnajdując swoją zgubę. Zgubę, która oddałaby życie za Kaikomi.
Iranai mógł poczuć, jak ciepła dłoń elfki obejmuje jego nadgarstek i ciągnie w swoją stronę. Shantti spojrzała za jego plecy czy aby nie chodzi za nim ten turkusowy ryboczłowiek.
        - Co robisz? - spytała pośpiesznie widząc, że faktycznie chłopak ma jakieś zadanie.
        - Ja... ten... no... - odpowiedział nieco zakłopotany, ale nie zdołał rozwinąć myśli, gdy Shantti ponownie wtrąciła się do rozmowy.
        - Bo mam prośbę. Tylko nie piszcz i nie panikuj – zastrzegła tykając ostrzegawczo fellerianina w nos wskazującym palcem. - Ten milusi typ spod morskiej gwiazdy wyszedł z dziewczyną, która przyniosła te pudełeczko. - Shantti w razie potrzeby przytrzymała Iranaia w miejscu, by albo nie rzucił się na bohaterski czyn ratowania syrenki w pojedynkę, albo nie zaczął panikować, wrzeszczeć lub piszczeć. - To okazja by się czegoś o nich dowiedzieć, a nie jestem pewna czy tacy goście przypadli wam i waszym gościom do gustu więc korzyści są dwie. A nawet trzy, bo w razie czego po raz kolejny zostaniesz bohaterem – zapewniła mówiąc coraz niższym głosem bardziej teraz przypominającym taki, który zwodzi dobrych na nieodpowiedni szlak.
        - Problem w tym, że tu jest za głośno by cokolwiek tu usłyszeć więc może macie jakieś fajne wyjście, gdzie moglibyśmy go podsłuchać? Przy okazji wezmę szklankę wody. Strasznie zaschło mi w tym gardle.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        W zajeździe od rana działy się rzeczy doprawdy niesamowite - pracownicy i goście byli świadkami przybycia nietypowych obcych, pokazu tanecznego wysokiej doprawdy klasy, usłyszeć mogli obcy język, zobaczyć migowy. Płonące kuleczki wydawały się być punktem kulminacyjnym, ale Kerion-żywa-pochodnia pobił je na głowę. Nohea wpychając go do sadzawki wylądował na nim i tym samym jeszcze podniósł poprzeczkę.
A wszystko to jakoś omijało siedzącą w swej szopce Minao.

Krówka kiedy już raz oddaliła się od części restauracyjnej, nie wracała tam prędko - ulewę przeczekała w warsztacie, potem zaś wzięła się do roboty. Miała masę obowiązków, które jednocześnie były bardzo bliskim jej zajęciem i fascynacją, nie czuła więc palącej potrzeby porzucania ich. Kiedy skończyła nożykiem dłubać w drewienku, podniosła się ciężko, chwyciła siekierkę i statecznym krokiem grubokościstej istoty przeszła przez podwórze.
Gwar tam nadal trwał, ale flirtu na sadzawkę nie obaczyła. Zauważyła jedynie mężczyznę o znajomym kolorze włosów i obcą kobietę uspokajającą jakiegoś wyrośniętego dzieciaka. I choć wyglądało to stosunkowo niewinnie to poziom podniecenia w zajeździe dał jej do myślenia. Kolejny występ? Nie brzmiało na to. Poprawiła uścisk na siekierce i udała się okrężną drogą prowadzącą przez tyły zajazdu aż do wejścia głównego. Zrobiła to, by ominąć kawiarniany ogród - w chwilach wrzawy wolała trzymać się od tłumów z daleka. I jakże trafiła - akurat zobaczyła jak nierozpoznawalny mężczyzna o jasnych włosach zaczepia Kaikomi. Wyszedł z nią i teraz stał niebezpiecznie blisko. Oczywiście mężczyźni mogli z syrenką rozmawiać - nikt nikomu tego nie zabraniał, ale żeby od razu jakiś obcy? To nie wróżyło dobrze. Tacy nie znali zasad, miewali głupie pomysły… poza tym Kaikomi nie wydawała się ze swobodą odnajdywać w sytuacji. Nie był to więc żaden jej kolega.
Mina znała dziewczynę na tyle długo, by wiedzieć co nieco o jej charakterze i usposobieniu. Właśnie dlatego sapnęła teraz przez nos i ruszyła stanowczo w stronę mężczyzny. Obie tu pracowały, obie tu mieszkały - powinny na sobie polegać. Choć wystarczającym powodem dla Minao, by wkroczyć, był już wydźwięk całego tego obrazka. Nieśmiała kobieta i śmiały facecik - minotaurzyca idealnie uzupełni ten trójkąt.
Zbliżyła się powoli, najpierw dostrzegalna jedynie dla syrenki. Uniosła siekierkę i oparła ją sobie o bark.
- Mogę w czymś pomóc? - zapytała uprzejmie, choć brzmiało to wyraźnie na ,,ma pan jakiś problem“? Lubiła klasyków. Niemniej potrafiła zachować się odpowiednio, a wrogość uważała za zbędną - wolała perswazję w postaci ostrego narzędzia i pokojowej osobowości. Minęła marynarza i stanęła u boku syrenki rzucając jej porozumiewawcze spojrzenie. Bardzo lubiła tę kobietkę, więc nie miała nic przeciwko, by zająć miejsce Irinaia i na zastępstwo zostać jej rycerzem. Nawet prezentowała się nieco lepiej w tej roli - może kwestia masy i nienaruszalnej postawy?

Skrzydlaty z postawą miał akurat problemy - charyzmy było w nim tyle co w tresowanym kurczaku, choć wyglądał na młodego jastrzębia.
I Kiedy z roztapiającym się sercem wspominał wdzięczny uśmiech Kaikomi oraz rozkoszny jej dotyk, złapany na gorących myślach (a za nadgarstek) odwrócił się gwałtownie, potrącając jeden ze stolików, po czym dalej ciągniony zaczął wylewnie przepraszać, choć siedzący goście nie mogli go przecież usłyszeć. Tego dnia jego dezorientacja w przestrzeni osiągnęła jak widać szczyt.
Dał się zaprowadzić gdzie łapiący go chciał, a łapiącym była kobieta. Ta, którą poznał w drodze - Shantti.
Przerażony był temperamentem jaki w niej mieszkał. Była taka… taka… taka żywiołowa. Pewna siebie. Robiła co chciała. Okropne!
A może po prostu nie przywykł? Powinien był. Na tej wyspie działy się dziwne rzeczy.
Nie dało się jednak zaprzeczyć, że mimo pewnych obiekcji wynikających z kultury, cieszył się, że ją widzi. Nawet… nawet miło by było znowu porozmawiać. Okoliczności po prostu nie sprzyjały.
Dla niej to z kolei był powód do zaczepienia go.
Wysłuchał jej uważnie, choć dobrze, że go trzymała, bo na ratunek Kaikomi chciał pobiec od razu. Ale elfka miała chyba inne plany - kto wie czy nie lepsze. Kobiety kiedy już myślały, wpadały niekiedy na naprawdę dobre pomysły - kiedy już zużyły wszystkie złe. Pradziad zawsze mu powtarzał, że dlatego właśnie przy wrogu należy mieć się na baczności, ale przy błyskotliwej kobiecie nie można nawet mrugnąć. Co prawda podejście do tego różniło się między wioskami, a w wiosce nawet między rodzinami, ale dla młodzika słowa nestora były najważniejsze.
Długa przed nim nauka…
Szło jednak stosunkowo łatwo. Kiedy elfka już raz przejęła inicjatywę, czarnoskrzydły nie stawiał oporu. Było w niej coś co kazało mu się słuchać i nie bredzić. Chociażby wzmianka o Kaikomi. Poczuwszy zbieżność interesów Iriś odłożył na chwilę mniej naglące zajęcia i postanowił wykorzystać pojawienie się sprzymierzeńca, by uwolnić syrenkę od tych obcych dziwaków. Może podświadomie bał się narobić bałaganu samodzielnie? Nie chciał co prawda zwalać winy na znajomą, ale jeżeli będzie ich dwoje to zawsze łatwiej potem będzie się tłumaczyć Lucy’emu. To jest - fellarianin weźmie winę na siebie, ale w imię damy. Tego nie odczuje jako upokorzenia, a ciężar winy stanie się nieco lżejszy.
- Mamy wejście boczne, tam po drugiej stronie, przy barze… - Ale co z tego jak już szybciej byłoby wyjść przez taras? - Hmm… wyjdziemy innymi. Chodź. - I nie tłumacząc więcej poprowadził ją ku strefom dla personelu. Minęli zatłoczone drzwi główne, recepcję i weszli w korytarzyk przy jakiś prywatnych komórkach. Może pokojach? Tam jeden zakręt i pojawiały się następne drzwi - wyszli od północno-zachodniej strony. Jedna ściana i narożnik dzielił ich od wejścia reprezentatywnego i miejsca gdzie Kaikomi mogła stać z tym… tym podejrzanym mężczyzną!
Tylko, że kiedy znaleźli się na zewnątrz, Irinai stracił rezon. Co niby teraz mieli robić? Jakoś zakradanie się i podsłuchiwanie wydało mu się jakieś takie nieprawdopodobne. Raczej tego nie robił. Nigdy nie był szpiegiem!
Zerknął niepewnie na brązowowłosą. Jeżeli ona szła, to i on… dla Kaikomi. Jeżeli marynarz wykona jakiś podejrzany ruch, to on nie pozostanie mu dłużny.

Podczas gdy wokół Kaikomi zaczęła zbiera się mała armia obrońców, jej szlachetny małżonek siedział sobie w pokoju na piętrze, nie wiedząc co się dzieje. Cóż - rycerze rycerzami, a książę psem. Miał swoje prawa. Jeżeli misiek namówił go rano na spróbowanie podejrzanego cukiereczka, to teraz mógł to odchorować. Choć przerwa i tak kończyła mu się za półtorej minuty.
Podszedł do okna, aby je uchylić, ale nawet wtedy niczego nie mógł dostrzec - wychodziło na tyły budynku. Spóźnił się nawet, by przyłapać Minao z siekierką - choć nawet gdyby ją widział nie wzbudziłoby w nim to żadnych podejrzeń. To był jej teren pracy, wręcz powinna się tam znaleźć od czasu do czasu.
Rozpalany od wewnątrz zastanowił się co też teraz zrobić - nie mógł porzucić baru na zbyt długo, bo pochoruje się tylko bardziej. Ale tak bardzo nie miał siły schodzić… położyć się, ostygnąć, cokolwiek!
Usiadł na krześle przy niewielkim biurku z jasnego drewna i pogłaskał śpiącą na nim Myszę. A zaraz potem zwalił ją, bo blat to nie miejsce dla kota.
W odpowiedzi położyła się na miejscu, gdzie w nocy na macie układał swoją poduszkę. Tak w ramach zapowiedzi.
- Powiedz mi lepiej czemu jestem durniem i słucham tego idioty… - załamał się z lekka. Jak świat światem zawsze popełniał przez Therundiego czyny co najmniej niegodne. Prawdziwy kumpel, co?
Nie mogąc znieść temperatury przestał myśleć o lubującym się w zimnie niedźwiedziu i ściągnął z siebie górną część odzienia, by choćby przez pozostałe trzydzieści sekund nacieszyć się nieistniejącym chłodem. I kiedy przyszło mu się z powrotem ubrać zrozumiał, że nie chce.
Tylko, że musiał.
Ale nie mógł!
Dylematy prawdziwego mężczyzny.

Każdy jednak ma swoje dziwactwa, a Lucy ze swoich słynął - z manier, albinizmu, imienia, zagadkowej przeszłości, falban na futrze, strojów, oczytania, charakteru zmiennego wraz z porą dnia, czy wreszcie z tego, że jako wilk bez ubrań się nie pokazuje. Nie bo nie. I koniec. Tak było od lat i nikt nie dyskutował - nawet on sam. Teraz zaś wieloletnia tradycja stanęła pod znakiem zapytania. Jeżeli miał pracować tak przegrzany, to nie mógł robić tego w koszuli, jak wtedy, gdy nieznana siła chłodziła przemienione ciało.
Szczęściem w nieszczęściu jego tymczasowa zmiana stylu nie mogła konkurować z płonącym chłopcem czy ciałami pięknych kobiet wprawionymi w ruch. Nie, goście mieli się czym zająć i o czym podyskutować.

Jednak Lucy się nie doceniał. Jego fenomen polegał na tym, że czego nie robił było to dostrzegane - wyspa już go poznała i teraz obserwowała bez przerwy. Oswojony ,,obcy”. Ciekawostka, która trwała mimo upływu lat. Tutaj każdy z każdym rozmawiał o wszystkich, a że właściciela zajazdu mało kto nie kojarzył to i warto było znać najnowsze ploteczki, by zabić czas przy wiązaniu następnej tratwy czy splataniu dachu z liścia palmowego.
Absurdy Lariv były różne i teraz można było zobaczyć jeden z nich - na szczęście pewne trzy kobiety i jeden poddany nie miały być tego świadkami.

Lucy zszedł, w połowie schodów czując na tyle sił, by puścić barierkę. Ostrość widzenia do niego wracała, a to najważniejsze. Przepełzł sobie spokojnie na uboczu przez całą kawiarnię, powolnie wracającą do względnej normalności i stanął za ladą. Wtedy nagle zrobiło się cicho.
Nikt nic nie mówił, a kto nie zdążył jeszcze usiąść, zamierał w bezruchu w najbardziej niewygodnej pozycji. Wszystkie tubylcze oczy o źrenicach każdego kształtu spoczęły na sylwetce białej zjawy, ducha kawiarza, który za życia zawsze był przyodziany.
Milczenie trwało przerywane jedynie szuraniem samego ducha. Nieskrępowany, choć zadziwiony obrzucił salę ironicznym spojrzeniem, uniósł brew i zaczął odsypywać kawowe ziarenka do przypalania.
- Ty… - Ktoś drżącym głosem spróbował po chwili powiedzieć coś mądrego, lecz poległ.
- Nie żyje?
- Co się stało?
- To przez tych przybyszów?
Podejrzliwe szepty poniosły się po sali, a Lucy niewzruszenie pracował nad kawą. Przez chwilę miał wrażenie, że przesypuje nie części roślinne, a rozumy własnych współbraci. Czy kiedyś przestanie go szokować to co z nim robią i co nadal są w stanie wymyślać?
- O duchu!… - Jeden bardziej nawiedzony elf zbliżył się z namaszczeniem do lady. - Powiedz nam… przybyłeś się zemścić?
,,Żartujesz prawda?”
Lecz on nie żartował.
- Przybyłem - Lucy zaczął, a widownia wstrzymała oddech. - ...by zrobić kawę. A kto nie wypije zostanie przeklęty. Na wieki.
Jęki zdziwienia i zgrozy zlały się w jeden szmer, ale w końcu któryś odważny podkradł się do kawiarza i dźgnął go palcem w ramię. A potem raz, drugi, trzeci.
- Ależ! Ty żyjesz!
- Tak. A kto nie wypije zostanie przeklęty - potwierdził Lucy skinąwszy głową. Podobało mu się bycie upiorem przez te parę chwil. Miał nadzieję, że zostawią mu moce do rzucania klątw, bo pasowała mu do osobowości. Miło by było tak czasem magicznie uprzykrzyć komuś życie i posiać odrobinkę terroru czy trwogi.
- W takim razie dlaczego… - Dźgający spojrzał na falujące kosmyki długiego futra wilka i umilkł. Ponownie zapadła cisza, gdy nie mający własnych spraw mieszkańcy poczęli dopowiadać sobie w myślach niestworzone bajki i historie. Zaraz potem rozległ się szurgot odsuwanych krzeseł - faceci jak jeden mąż wstali, wyprostowali się i zaczęli zdejmować własne koszulki, koszule, poncza i okrycia z samych nawet korali. Co mieli, ścisnęli w dłoniach czy rzucili na stół, w imię jedności z białofutrym baristą i jego niezidentyfikowanym planem. Także nieśmiały tygrysołak silnie wyrazić pragnął te uczucia, ale że nie zakrywał niczym torsu to w ramach solidarności ściągnął spodenki i powiesiwszy je na oparciu krzesła, stanął, dumnie prezentując… swoją przyjaźń i oddanie.
Fascynujące.

Chyba nigdy nie przestaną go zadziwiać. Ile będzie mieszkał na tej wyspie tyle będą mącić mu w głowie. Łatwo było przy takich czuć się wiecznie młodym. Tylko czego chcieli? Obnażeni mężczyźni patrzyli na niego wyraźnie wyczekująco. Cywilizowany były arystokrata mógł tylko improwizować - na tym w dużej mierze polegało jego życie tutaj.
W końcu zostawił kawę i nadal nie do końca pojmując w centrum czego właśnie się znalazł, uniósł do góry rękę w zwycięskim geście.
Lud zaryczał, hucząc wiwatami na cześć wiadomego niczego i koszule zostały rzucone. Pod sam sufit. Oglądająca to z boku Louise zaśmiewała się tak, że nie mogła latać, kobiety podziwiały własnych mężów, a niektóre pozdejmowały kokosy. By nie być gorsze.
W tych cudnych okolicznościach przyrody przyszło wilkołakowi przyrządzać kolejne zamówienia, specjalne ,,nagie kawy”, które nie istniały do tego właśnie momentu.
Niech to szlag, chyba kochał tę wyspę.

- Nill - nagle coś szepnęło z tyłu. Lilka jak zwykle pojawiła się niespodziewanie. - Nie chcę przerywać ci pracy, nasza pierwsza damo, ale na zewnątrz…
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Siedzący w sadzawce tryton szybko się zorientował, że tego dnia nie miał szczęścia do towarzystwa - w zajeździe nie było innych trytonów, nimf czy chociażby zwykłych mieszkańców wyspy, którzy lubili tak jak on moczyć się w sadzawce. A że chodzenie do karczmy by siedzieć samemu kompletnie mijało się z celem - a już na pewno z charakterem Nohei - zdecydował się opuścić to miejsce. To znaczy sadzawkę, nie lokal Lucy’ego. Gdy więc reszta była zajęta bardzo egzotycznymi gośćmi, on podciągnął się na rękach i usiadł na brzegu sztucznego zbiornika. Z lekkim wysiłkiem pokonał opór wody i wyciągnął z niej ogon, po czym z plaskiem uderzył płetwą o ziemię obok niego. Chwilę trwało, nim łuski zaczęły blednąć i przemieniać się w skórę na dwóch bladych w porównaniu do żywego turkusu nogach. Szczęściem jubiler nadal miał na sobie swoją spódniczkę z trawy, która choć mokra, nadal zasłaniała co trzeba i nie gorszyła tych, którzy mimo mieszkania na Lariv mogliby się jeszcze widokiem nagiego młodzieńca zgorszyć.
        Gdy już Nohea mógł stanąć na nogach, podszedł do niemego młodzieńca, którym zajmowały się w tym momencie same kobiety. Kerion był na tyle przytomny, by zwrócić uwagę na trytona, a gdy tylko go spostrzegł, zaraz stanął do niego twarzą i skłonił się lekko w jasnym wyrazie wdzięczności.
        - Drobiazg - zapewnił z uśmiechem jubiler. - Jak tam się czujesz?
        Kerion podniósł dłoń w szeroko rozumianym geście “w porządku”, co wywołało jeszcze szerszy uśmiech na twarzy trytona.
        - Wybacz tę sytuację sprzed chwili, wyszło niezręcznie, ale to nie było celowe - zapewnił go, bo nie wiedział, czy do chłopaka nie dotarła jego wątpliwa sława jako tego, który kochał inaczej. On jednak nie był tym specjalnie przejęty, ale i tak skinął głową na znak, że wybacza. A że została przy nim jedynie jego domniemana siostra, bo elfia tancerka gdzieś się ulotniła, tryton poczuł się w odpowiedzialności, by chłopakiem się zaopiekować. Bez żadnych podtekstu, o które można by go podejrzewać.
        - Może chodźmy gdzieś usiąść? Ach, tak: jestem Nohea, miło mi was poznać - zapewnił, wyciągając rękę na powitanie. Nastąpiła w tym momencie sytuacja dość niezręczna, gdyż dziewczyna chyba nie wiedziała o co chodzi, a chłopak stał sztywno, ewidentnie nie chcąc podać dłoni trytonowi. Klepnął jednak swoją towarzyszkę lekko w ramię i wykonał drugą dłonią jakieś dwa szybkie gesty.
        - Aha! - zakrzyknęła ze zrozumieniem kobieta i w końcu jubilerowi rękę podała. - Pani Rani - przedstawiła się, jeszcze dobitnie wskazując na siebie palcem, jakby ktoś miał mieć wątpliwości czy to było jej imię. Później wskazała przemoczonego chłopaka. - Kerion.
        Rzeczony Kerion z uśmiechem skinął trytonowi głową. We trójkę udali się nie do wnętrza karczmy lecz na dwór, by tam usiąść na jakiejś ławeczce, lecz jakoś w połowie drogi mroczny młodzieniec wyraźnie czymś się zaniepokoił. W mowie gestów “odezwał” się do swojej towarzyszki, a ona odpowiadała mu świergotliwym językiem, ignorując zupełnie to, że towarzyszący im Nohea może nic nie rozumieć. Rozmowa między nimi jednak trwała i trwała i chyba nie przynosiła żadnego skutku, bo Kerion zaczynał się niecierpliwić i coraz częściej rozglądać z niepokojem. W końcu tryton również się zniecierpliwił.
        - Wszystko w porządku? - wtrącił się.

        Kaikomi gdyby tylko była chociaż odrobinę asertywna albo stanowcza, na pewno starałaby się jakoś wyrwać złotowłosemu marynarzynowi. Wcale nie chciała z nim iść, ani trochę nie miała na to ochoty. Trieli od początku wywoływał w niej niechęć i podświadomy niepokój i nie była to jedynie kwestia jego zachowania. Oczywiście nie robił niczego nadzwyczajnego, po prostu był jednym z dziesiątków marynarzy, którzy po całych tygodniach czy nawet miesiącach spędzonych na morzu podrywali wszystko co się ruszało, a już w szczególności dziewczyny pracujące w karczmach czy na straganach z jedzeniem. On był jednak inny, lecz niestety syrenka nie umiała określić co konkretnie jej w nim nie grało. Wydawał jej się groźny. To jak się zerwał gdy wybuchnęły te pomarańczowe kuleczki… Był wtedy jak rozjuszony byk, nic w nim nie zostało z tego wesołego podrywacza, który wdzięczył się do Shantti.
        Niestety syrenka była tak delikatna i nieśmiała, że nie było szans, aby sama wyrwała się Trielemu. Ba, nawet nie prosiła nikogo o pomoc, choć można to było zwalić na karb zupełnej dezorientacji, gdy starała się nadążyć za długonogim mężczyzną i jednocześnie na nikogo nie wpaść, no bo to przecież goście, nie wypada na nich wpadać. Zresztą czy było o co robić raban? Nie wyglądał na złego ani nie groził jej, wręcz poprosił ją o chwilę rozmowy… Tylko czemu na zewnątrz?!
        - Nie możemy w środku? - mruknęła syrenka, lekko się zapierając, ale on tego pewnie nawet nie poczuł, bo przewyższał ją masą i siłą.
        - To nie zajmie długo - oświadczył marynarz, nawet przez moment nie zastanawiając się nad inną odpowiedzią.

        Chwilę później jednak sytuacja uległa nagłej zmianie i to o pół obrotu. Kaikomi była równie słaba w odmawianiu jak i w konspiracji, dlatego nie dało się nie zauważyć, jak gapiła się nad idącą w ich stronę Minao. Trieli momentalnie dostrzegł spojrzenie syrenki i zerknął za siebie, a gdy dostrzegł minotaurzycę z toporem, wyprostował się, ale znowu utkwił spojrzenie w Kaikomi. Zamierzał bezczelnie zignorować intruza, ale niestety, zadanego bezpośrednio jemu pytania nie mógł puścić mimo uszu. Wywrócił oczami.
        - Dziękuję, poradzimy sobie - odparł uśmiechając się niby miło, ale widać było, że maskuje w ten sposób gniew. - Chcieliśmy tylko w spokoju porozmawiać. Bez gumowych uszu - dodał, mówiąc tak głośno, jakby już wiedział, że ktoś podsłuchuje zza progu albo chowając się pod oknem.
        - Odnoszę wrażenie, że traktujecie mnie jak wroga. Naprawdę, nie chcecie bym się taki zrobił… - ostrzegł z pewnym smutkiem w głosie. - Dobrze jednak, karty na stół. Skąd miałaś to pudełeczko? - zapytał syrenkę być może troszeczkę za ostrym tonem.
        - Od przyjaciela! - pisnęła syrenka, postępując pół kroku w stronę Minao, jakby chciała się za nią schować.
        - A on miał je skąd? - drążył Trieli.
        - Mówił, że znalazł! Że zgubił je ktoś w ubraniach podobnych jak te Keriona.
        - Yhm… - mruknął marynarz, zakładając ręce na piersi z taką miną jakby właśnie syrenka połknęła jego haczyk. - I ani ty ani on w ogóle nie zdajecie sobie sprawy co to jest i kto to zgubił?
        - No nie! - pisnęła syrenka, tym razem tupiąc nogą z nerwów. - Gdybyśmy wiedzieli czyje to, oddalibyśmy właścicielowi, a nie pytali was!
        - Chyba, że specjalnie wam zależało, by trafiło do nas - zauważył chytrze marynarz, nachylając się by patrzeć syrence w oczy. - Znalezienie takiego przedmiotu przypadkiem na ulicy to bardzo wygodna wymówka, ślicznotko.
        - To wcale nie wymówka! Po co miałabym mu to dawać, gdybym wiedziała, że wybuchnie? Wyrzuciłabym to do sadzawki!
        Trieli spojrzał na Kaikomi bardzo uważnie, jakby zastanawiał się czy ona naprawdę nie wie co mówi czy może blefuje. Nieśmiała syrenka kuliła się pod jego spojrzeniem, ale chyba było w jej postawie coś, co przekonało marynarza, bo w końcu odpuścił i wyprostował się.
        - To... co to było? - zapytała nagle bardzo odważnie pani Wassley, lecz marynarz natychmiast prychnął. ,
        - Nie twoja sprawa - oświadczył i jakby nigdy nic wrócił do środka, towarzystwo obrzucił jednak takim spojrzeniem, jakby dawał im subtelnie do zrozumienia, że im nie uwierzył i zamierza im patrzeć na ręce.

        Okazało się, że specyficzne rodzeństwo bez towarzystwa Trielego było znacznie bardziej wyluzowane niż do tej pory. Na pewno na ich korzyść działał również alkohol, jaki wypił Kerion i to, że Nohea miał w sobie tyle uroku, że mógłby nim obdzielić kilka osób i jeszcze by mu zostało.
        - Czyli jednak znacie właściciela tych kuleczek? - upewnił się po raz kolejny tryton. Mroczny młodzieniec pokiwał głową.
        - I wiecie co to jest? - Znowu kiwnięcie zgody. - To czemu doszło do tego… Pożaru, powiedzmy?
        Kerion prychnął i obrócił głowę, jakby głupio było mu przyznać się do błędu. Do tej pory porozumiewał się z trytonem albo kiwając głową, gdy pytanie było odpowiednio zadane, albo na migi pokazując co ma na myśli. Pani Rani towarzyszyła im jak wyjątkowo ładny dodatek, bo nie rozumiała języka, jakim posługiwał się chłopak w spódniczce z trawy, rozumiała więc tylko tyle, ile pokazywał mroczny młodzieniec.
        - No powiedz o co chodzi, skąd to się wzięło - zachęcał niezrażony tryton.
        Kerion westchnął. W końcu na migi pokazał jakby trzymał coś w ręce i wykonał nad tym gest typowy dla wiejskich iluzjonistów, a na koniec rozrzucił ręce w symbolicznym wybuchu.
        - To było zaczarowane? Nie, czekaj: to ty je zaczarowałeś? Nie, czekaj, już mam: są magiczne i reagują na inną magię? TWOJĄ magię? - dokończył zaskoczony, gdy Kerion kolejnymi gestami nakierowywał go na prawidłową odpowiedź, a na koniec wskazał samego siebie palcem.
        - Ale po co? - upewnił się mało elokwentnie Nohea. Mroczny młodzieniec śmiało przeciągnął kciukiem po szyi w bardzo jednoznacznym geście.
        - Ktoś chce cię zabić? - zapytał szeptem tryton, choć był tą informacją tak zaskoczony, że prawie by to wykrzyczał. Kerion pokiwał jednak smutno głową, nie pozbawiając go złudzeń.

        Właściciel szkatułki, która była zapalnikiem tej całej sytuacji powoli zmierzał w stronę zajazdu. Wcale nie był przekonany, czy to dobry kierunek - nie przywykł do takiej dziczy i to, że szedł jakąś wąską ścieżynką a nie porządnym brukowanym gościńcem wprawiało go w niepokój. Nie tylko jego zresztą, ale również jego towarzysza, który już raz zdążył zapytać, czy na pewno nie zabłądzili. On również nie był tego pewny. W ogóle cała idea wyprawy do tego zajazdu zdawała mu się być idiotyczna, ale naprawdę to była ostatnia ostoja cywilizacji, której nie sprawdzili. Jednak myśl, że ich zguba mogła znaleźć się tak daleko od portu była tak bardzo niedorzeczna…
        - Jadłeś kiedyś jaszczurkę? - zapytał, a jego z początku zaskoczony tym pytaniem towarzysz szybko pojął co kryło się za tym pytaniem i zaśmiał się.
        - Jesteś nienormalny - oświadczył.
Zablokowany

Wróć do „Zajazd Lucy'ego”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości