Post miesiąca: Luty (2017)Lokstar - [Niewielka wyspa Artemis] Żądza wiedzy i wiecznośc

Zablokowany
Awatar użytkownika
Vaxen
Szukający Snów
Posty: 153
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
Kontakt:

Lokstar - [Niewielka wyspa Artemis] Żądza wiedzy i wiecznośc

Post autor: Vaxen »

Lokstar pisze:        Cała sytuacja wydawała się nierealna. "Jakim cudem tego uniknąłem?" Nie było nawet chwili na odpoczynek. Pobojowisko jakie zostawiał za sobą strumień magii mówiło jasno, że ta siła to nie jest coś co można by zlekceważyć. Huk jaki towarzyszył tej magii przypominał burze, która bez wytchnienia ciskała swymi piorunami w ziemię. Demon nie czekał na rozwój sytuacji. Ruszył pędem w kierunku Fannlora. Kątem oka jedynie dostrzegł jak po jego klonie zostają jedynie płatki kwiatów na ziemi. Ich czerwień odcinała się od wszechobecnej szarości i zniszczenia, a jednocześnie doskonale pasowała do pozostałości krwi po ofiarach. Mag nie spodziewał się, że karta przeleci zupełnie z innego kierunku niż tego oczekiwał. Krawędź pędzącej i wirującej karty przyozdobionej błękitnym płomieniem była na tyle szybka i nie spodziewana, by móc zranić policzek przeciwnika. Uśmiechnął się do siebie szuler. Palcem narysował na karcie runę ochronną. Taką samą jak wcześniej, która dała mu chwilę na odpoczynek w klasztorze. Ta zapłonęła złotym światłem i utrwaliła się w rewersie. Schował ją do kieszeni i przyspieszył. Przeskoczył nad kolejną przeszkodą na jego drodze. Promień śmierci, którego opanowanie pradawnemu nie szło zbyt gładko, wygasał. "Muszę coś wykombinować zanim to zgaśnie!" Ominął kolejny osmolony głaz. Przetoczył się po ziemi i sięgnął po kolejne karty. Wykorzystując to, że mógł nimi manipulować w locie jak tylko chciał rozpędzał je do niebotycznych prędkości. Każda świszczała na swój własny sposób. Nim pierwsza dotarła do celu, wyrzut magi z kostura ustał. Wtedy nastąpił pierwszy wybuch. Nim Fannlor zdołał zablokować pierwszą wybuchła wielką chmurą czarnego dymu. Z tej zasłony Mag nie mógł dostrzec ani Yallana ani nadlatujących kart naładowanych magią. Pierwsza eksplodowała tuż pod stopami maga zmuszając go do cofnięcia się o kilka kroków. Kolejna rozerwała habit na wysokości nerek po czym wybuchła za plecami. Popychając strażnika Artemis w przeciwnym kierunku. Każdą kartę do wybuchu zmuszał jej właściciel, a przez zasłonę dymną musiał robić to na wyczucie. Rzucanie celnie nie widząc celu też jest wyczynem samym w sobie. Kolejny magiczny, papierowy pocisk przeciął powietrze tuż pod ręką maga przelatując przez materiał rękawa na wylot i powtórzył los swoich poprzedników. Czwarta w końcu osiągnęła swój cel. Wybuchła prosto na piersi pradawnego odrzucając go kilka łokci w tył. W chwili gdy złapał równowagę z czarnego obłoku wypadł rozpędzony Iluzjonista. Odległość między nimi była niewielka. Fannlor wycelował w niego swój kostur, a kamień w mgnieniu oka zaczął napełniać się energią gotową do uwolnienia.
        — To była twoja ostatnia sztuczka, Yallan!
"Mam nadzieję, że to zadziała..." Loki stworzył swojego sobowtóra poniżej miejsca gdzie miał paść kontratak i skupił całą swoją uwagę właśnie w tym punkcie. W chwili gdy pocisk magii trafił, na demona spadły płatki róż, a on sam znajdował się poniżej. W miejscu gdzie przed chwilą był jego klon był teraz on we własnej osobie. "Działa! Ile to daje możliwości!" Nie miał czasu nacieszyć się nową sztuczką miał potężnego wroga do pokonania. Swojego mentora.
        Równolegle do promienia magii powędrowała karta. A zaraz za nią jej miotacz.
        — Niespodzianka! — karta raniła Fannlora w udo co zmusiło go do lekkiego ugięcia i odsłonięcia się. Wtedy szuler wymierzył mu potężny cios w szczękę. Kości się zderzyły. Głowa maga lekko odsunęła się pod naporem ciosu. Drugą ręką w drugi policzek. Głowa znów została odrzucona na drugą stronę. "Coś jest nie tak. Idzie zbyt lekko." Trzeci cios został już jednak zablokowany. Gdy pradawny pozbierał myśli chwycił pięść iluzjonisty. Chwyt trwał tylko chwilę, gdyż palce przeniknęły przez nadlatującą dłoń, która zaczęła powoli znikać. Wtedy potężna seria sześciu wybuchów nadeszła w plecy. Mag lekko jęknął. Yallan zdążył przenieść się za plecy swojego oponenta i wymierzyć serię.
        — Widzę, że nauczyłeś się nowych sztuczek. Szkoda, że ci nie pomogą, demonie! — Fannlor wsparł się na swoim atrybucie maga, kosturze z kamieniem, i zaczął wykrzykiwać słowa mocy, które Loki znał aż za dobrze. Zaklęcie, pozwalające widzieć emanacje istnień, z którymi kiedyś ten klasztor skutecznie walczył.
        — Nawet nie próbuj! — Odparł demon na inkantacje swojego mentora. Wziął zamach i detonując kartę tuż koło ucha maga, ogłuszył go na chwilę, nie pozwalając dokończyć słów. Lokstar niestety nie spodziewał się, że nawet ogłuszony mag będzie w stanie skutecznie posłać go na kilkanaście łokci. Cios wymierzony przy pomocy magicznego kamienia okazał się imponująco silny biorąc pod uwagę jak wolno poruszał się sam kostur. "To zabolało." Takie uderzenie mogło by zakończyć życie niejednego człowieka bądź słabszej istoty magicznej. Kula magicznej energii posłała przemienionego jeszcze dalej. Odbił się kilka razy od ziemi. Stłukł okulary ukryte w kieszonce kamizelki i rozdarł rękaw koszuli po której zaczęła spływać krew powoli barwiąc płótno swym odcieniem.
        — Teraz to mnie wkurzyłeś. — szuler odrzucił na bok stłuczone okulary, zdjął zniszczoną marynarkę i oderwał rozerwany rękaw. Naciągnął mocniej rękawiczkę na prawej dłoni i sięgnął po wykałaczkę. Na jego ciele widniało wiele niewielkich draśnięć. Po skroni płynęła mu krew. Wtedy nadleciała kolejna kula magii. Niematerialny klon przez nią przeszedł po czym zamienił się miejscami z tym prawdziwym demonem iluzji. Z perspektywy Lokstara Fannlor nie trafił, a wybuch nastąpił za celem pozostawiając ogromną wyrwę w ziemi i fontannę ognia. Podmuch wyrwał pęk włosów ze spinki, które rozwiały się na wietrze wśród deszczu. Nadlatywał kolejny pocisk.
        Loki przegryzł wykałaczkę i rozbiegł się razem ze swoim sobowtórem w dwie strony. "Już pewnie dokończył inkantację zaklęcia i będzie wiedział gdzie jestem. Zobaczymy czyja magia jest szybsza." Kolejny wybuch. Fannlor prowadził ostrzał magią podobny do tego, w którym lubuje się karciany demon. Ten nie pozostawał dłużny swojemu mentorowi, odpowiadał deszczem kart, które cięły powietrze niczym strzały. Przez wyspę niosły się echem potężne eksplozje przerywane seriami mniejszych wybuchów. Obaj prowadzili ataki na odległość. Jednak tylko Lokstar był zmuszony do czynnego unikania ataków. Fannlorowi bez problemu wystarczała magiczna tarcza. "Albo mi się wydaje albo jego ataki stały się słabsze. Czyżby coś go rozpraszało?" Nie było czasu na zastanawianie się. Trzeba działać szybko. Loki raz za razem zamieniał się miejscami ze swoim klonem wykorzystując do granic możliwości tę sztuczkę. Skutecznie pozwalało mu to skracać dystans między nimi. Za każdym razem gdy tak "przeskakiwał" ciskał kolejnymi kartami w przeciwnika.
        Yallan spróbował jeszcze raz sztuczki z zasłoną dymną. Jednak gdy tylko się pojawiła, podmuch wywołany magią natychmiast ją rozwiał. "Stary pies nauczył się nowych sztuczek." W biegu próbował wymyślić jak uszkodzić tego maniaka mocy. "Nie, nie, nie... Chyba pozostają tylko ataki z zaskoczenia w stylu Vaxena. Czyli ryzykowne, prawdopodobnie samobójcze i pewnie skuteczne. Raz kozie." Zdecydował się na dość radykalne zagranie. Pamiętając, że ukrył w kieszeni "Asa" postawił wszystko na jedną kartę. Biegnąc po nierównym terenie zmienił kierunek by biec znów w około zacieśniając krąg. Fannlor też zmienił taktykę. Atakował, wydawało by się przypadkowe punkty, jednak zmuszał Lokiego do biegnięcia po wybranej przez siebie drodze. "Sukinkot!" Demon zmienił kierunek i zamienił się z klonem, który biegł już jeden obieg ciaśniej. Kolejna eksplozja rozerwała drzewo, które z impetem zostało wystrzelone w sam środek pola bitwy. "To moja okazja! To będzie szalone. Ale kto nie ryzykuje, ten... No właśnie..."
        Lecący dąb był ogromnym wieloletnim drzewem. W locie obróciło się koroną do tyłu jak strzała. Loki wytworzył za pomocą swojej magi pustki siebie samego po raz kolejny, tym razem z tą różnicą, że próbował nadążyć za drzewem. Gdy uznał, że ta sztuka jest wykonana dostatecznie dobrze zamienił się z klonem. Skutecznie wywinął się spod ostrzału. Teraz tylko problemem było, że drzewo nie leci w tym kierunku, w którym by sobie tego wymarzył. Kilka korekt przy pomocy podmuchów z eksplozji kart i trajektoria jest akceptowalna. Leciał na ogromnym pniu niemal pionowo w kierunku Fannlora. "Nie do końca chciałem odtwarzać ten pomysł! Niech cię Vaxen!" Gdy był już kilkadziesiąt łokci nad Fannlorem, który nie bardzo kwapił się do uniku z powodu swojej dumy i mocy, Loki odbił się od pnia, który chwilę potem spłoną piekielnym ogniem. Mag się nie patyczkował. Demon czuł gorąco na twarzy ale czuł też podniecenie na myśl, że zbliża się ku temu parszywemu kosturowi i jego jeszcze gorszemu właścicielowi.
        Z drzewa zostały same liście. Teraz już tylko szuler wyłonił się z płomieni trzymając w dłoni błyszczącą kartę. Zamienił się z klonem, który stał tuż za Fannlorem. Spadający sobowtór majestatycznie rozsypał się w płatki uderzając w grunt. Dystans między przeciwnikami był mniejszy niż długość dłoni. Loki odwrócił maga i spojrzał w puste, pełne nienawiści i chęci mordu oczy swego mentora. On sam tylko się uśmiechnął szyderczo.
        — Żryj to! — Loki przycisnął do piersi maga kartę. Włożył w tę kartę wszystko co mógł by spotęgować efekt. Sam dotknął swojej karty, z runą ochronną. — Śmieciu... — Dokończył. Nim pradawny zdążył dokończyć znak bariery karta eksplodowała potężnym ogniem i siłą. Odrzuciło ich obu w przeciwnych kierunkach. Fannlor odleciał niemal bezwładny w tył. Wylądował niedaleko miejsca gdzie leżał Vaxen. Mag nie wyglądał najlepiej po tym bezpośrednim kontakcie z kartami swojego dawnego ucznia. Miał niemal kompletnie poparzoną twarz, stracił oko i rękę. Gdyby zdążył wykonać jakikolwiek gest aby się obronić mógłby z tego wyjść bez szwanku. Niestety nie zdążył. Teraz leżał wijąc się i wrzeszcząc z bólu. Cokolwiek się działo tracił nad tym kontrolę. Lokstar wylądował na plecach po zupełnie innej stronie pola bitwy, obolały, w zniszczonych ciuchach, ale co najważniejsze, żywy. Miał Przypalony zarost, rozcięcie przechodzące przez oko aż do kości szczęki i drugie podobne przecinające pod kątem to pierwsze. Rozerwaną koszule, stracił but, prawdopodobnie miał połamane żebra i zwichniętą prawą rękę. Sięgnął po wykałaczkę i włożył sobie w usta.
        — Nie ma czasu na odpoczynek dopóki nie będę pewny czy ten pokrak zdechł. — Podniósł się i zwrócił swoje zmęczone chodź pewne kroki w kierunku leżącego Fannlora i Vaxena nieopodal niego. Nim zdążył dostrzec ciało maga wyprzedziła go jedna z katan Vaxena. "Ciekawostka..." Niedługo po tym ujrzał jak skrzydlaty się podnosi się a obok niego Fannlor. Mag chyba postradał zmysły od tego uderzenia. Zaczął okładać się pięściami z całych sił. "Co tu się na Prasmoka wyprawia?" Wtedy prawdawny stworzył w dłoni kulę ognia, którą prawie włożył sobie do ust. W ostatniej chwili jednak zmienił zdanie i w drugiej dłoni pojawiła się druga. Po jednej dla Lokiego i Vaxa. Szermierz wystartował unikając kuli, Yallan, aby nie nadwyrężać żeber użył po raz kolejny swojej sztuczki bez problemu unikając płonącego pocisku. Dzięki temu zabiegowi odzyskał też obuwie. Jednak nie miał siły by odbudować resztę garderoby. Vaxen wylądował obok swojego towarzysza. Loki nawet na niego nie spojrzał, był jednak szczęśliwy, że jego kompan ma się dobrze.
        Nagle sytuacja zmieniła się jak dzień w noc. Erupcja emanacji przygniotła ich obu. Potężna i ciężka. Z piekła rodem. Potężna magia zaczęła wydobywać się z ciała Fannlora. Gdy potężne płomienie strawiły ciało maga i dosięgnęły kamienia zdawały się być nadal głodne. Wystrzeliły wprost na dwa demony stojące nieopodal. Nagle, pióro w piersi Lokstara zaczęło drżeć, trząść się, palić i rozbłysło białym światłem przebijając się przez koszule stawiając czynny opór napierającej magii. Niemiłosiernie paliło w skórę ale też chciało zniszczyć wnętrze. Obaj ze skrzydlatym byli nieugięci. Nic nie było w stanie po tej walce namieszać im w głowach. Gorzej miała się sprawa ciała. Potężny szkarłatny płomień zaczął trawić ubrania, potem skórę i na koniec całe ciało. Tak wyglądał los szermierza w masce. Wkrótce po tym nie pozostał po nim nawet ślad. Jedynie pióro ukryte gdzieś w cieniu jakieś skały. Lokiego uchronił artefakt zatopiony w jego piersi. Był na tyle potężny, że dał radę przeciwstawić się tej niszczącej sile. W promieniu wielu mil jedynie Fannlor i szuler zostali. Nawet lasy zostały zmiecione z powierzchni ziemi.
        Podmuch ustał. Temperatura spadała do znośnej. Upadły pradawny, opętany przez jego moc. Przez piekielnego, który teraz unosił się nad nim oplatając go swoją mocą niemal namacalną.
        — Teraz się zabawimy na poważnie! — wybrzmiał głos złożony z wielu innych wprost z pustki.
        — Że niby we dwóch? — Odparł Loki niemal na wykończeniu. — Ale ty mi się nawet nie podobasz... — Rzucił szyderczym żartem wprost na piekielnego w jego okazałości podnosząc pióro po Vaxenie... Fannlor wraz ze swoim nowym współpracownikiem był przynajmniej trzy razy większy od pozostałego na polu bitwy demona. Lokstar był wykończony, tylko jakiś potężny zastrzyk sił, adrenaliny mógłby go postawić na nogi do kolejnej bitwy. Nagle do niego dotarło. Przed chwilą wybuch magii zmiótł z powierzchni ziemi jego kompana w tej wyprawie. Jednego z najpotężniejszych wojowników jakich do tej pory spotkał. Albo postać przed nim stojąca jest tak potężna i tylko artefakt uchronił go przed nieuniknionym unicestwieniem, że nawet on nie miał z nią szans, albo był to niekontrolowany wybuch magicznej energii, nad którą nikt nie mógł zapanować. Jeżeli prawdą jest pierwsza wersja, to demon może nie mieć już tyle szczęścia i nie przeżyć kolejnej fali. Już teraz był mocno poparzony. Przez myśl przeleciało kilka razy, czy rytuał, o który tak zabiegał skrzydlaty działa. Jeżeli tak, to nie ma się do końca czym martwić. Natomiast jeśli nie, to... "Cholera. Nie wierze, że po tym wszystkim co tutaj przeszliśmy... Nie. Nie zgadzam się. Jeżeli ten rytuał nie działa to nie tylko Vaxen jest stracony. Ja, wszyscy na tej wyspie a może i dalej. Nie pozwolę na to... W imię zemsty. Za mnie, za Vaxena. "
        — Jak chcesz się bawić to zapraszam! Zatańczmy. — Loki poprawił włosy, by mniej przeszkadzały, przegryzł wykałaczkę w zębach i wyrównał oddech. Żebra nadal bolały jednak nie miał wyjścia. Musiał stawić czoła przeciwnikowi, który był jeszcze silniejszy niż poprzednio.
        Fannlor w postaci piekielnego wykonał ruch jako pierwszy. "O w końcu. Nie cierpię pozerów." Wielki podmuch piekielnego ognia topił wszystko na swojej drodze. Yallan ledwo umknął płomieniom chowając się za ostańca. Tam gdzie ogień dotykał ziemi tam grunt zostawał wypalony. Wręcz znikał w popiołach. "Cieplusio." Pióro wibrowało jakby chciało się wyrwać z piersi. Loki w formie klona ruszył w poprzek pola bitwy. Zdziwił się wielce gdy zobaczył, że wielki i potężny piekielny jest też dość ociężały w swych atakach. "Chce mnie wywabić. Tylko się zgrywa." Musiał w końcu wyjść z ukrycia. Nie miał zamiaru biernie czekać na śmierć. To była okazja by choć trochę odpocząć i zregenerować siły. Artefakt w piersi gwarantował, że używanie magii go nie wykończy, jednak kondycja fizyczna dawała wiele do życzenia.
        — Wyłaź! — Wrzasnął piekielny.
        — Może grzeczniej?! — demon grał na zwłokę. Miał pewien pomysł. Wstał i zamiast rzucać kartami licząc, że któraś w końcu, może, trafi. Postanowił pozakładać pułapki. Wyjął talię kart, na każdej wymalował runę ognia. Prosty wzór a w połączeniu z jego umiejętnościami i magią mogły dać ciekawy efekt. "Ogień zwalczaj ogniem, jak to mówią. No to wio!" Wyskoczył zza skały i ruszył prostopadle do kierunku w którym wcześniej leciał słup ognia. Co kilka kroków rozkładał karty. Upuszczał je tak, aby nie było ich za bardzo widać. Szybko też skrywał je w iluzji. Nagle kątem oka zauważył, że przeciwnik trzyma w łapie ogromny bat. "Serio? Trzask, trzask."
        Trzask! Bat uderzył tuż za plecami szulera. "Za wolno!" Kolejne uderzenie bata tuż przed. Loki przyhamował widząc zamach.""Za szybko!Rany. Co z nim?"
        — Ty gnido! — "Rany mało tych wyzwisk mają tam na dole." — Zajmijcie się nim! — Wyciągnął przed siebie dłoń i otworzył portal przyzywając kolejno drobnych piekielnych o sylwetkach ludzi ale twarzach powykrzywianych w bólu. "Czyżby tylko to zostało z tych nieszczęśników po rytuale?"
        — Stary! Z czym ty do mnie? Pracowałem dla Fannlora i dla was! Tacy przeciwnicy to nie jest dla mnie problem! — Faktycznie. Jedna dobrze wymierzona karta między łopatki czy czoło i poczwara padała ginąc we własnych płomieniach. Przyzwanych obłąkanych było coraz więcej. Loki też się rozkręcał. Im więcej przeciwników, tym więcej kart latało w około. Prawo, lewo. Po trzy, po cztery. "Jak nie zamknę portalu to będę mógł ćwiczyć rzucanie do kaczek przez cały tydzień!"
        — Powstań! Powstań Asabelhar. Zajmij się nim. Ja mam ważniejsze sprawy niż zabawa z tym demonem. — Jak rzekł tak się stało. Potok popychadeł ustał a zamiast nich pojawił się jeden, wielki, skrzydlaty piekielny. Owity w łańcuchy. Jeden z nich zakończony sierpem. Przedziurawione skrzydła, ułamany róg. Lokstar dobrze go znał. To ten sam łowca, który ponad siedem wieków temu pojmał go i wtrącił do pustki.
        — No witam! Kogo moje piękne oczy widzą! — Roześmiał się Yallanl. — Rozumiem, że muszę pokonać najpierw ciebie, żeby złoić skórę swojemu mistrzowi? — Loki podrzucił kartę ze środka talii i złapał ją za plecami. — No to dawaj. — Obrócił ją w dłoni i szybkim ruchem podkręcając rzucił w kierunku nadbiegającego piekielnego. Gdy ten myślał, że przeskoczył śmieszny kawałek papieru, ten odbił się od kamienia i prostopadle uderzył w krocze potwora po czym... Eksplodował. "Mam cię." Zaśmiał się w myślach sam do siebie były łowca dusz. Cel ciężko stąpnął. Jednak nie dało się widzieć choćby drgnięcia powieki z bólu.
        — Raz cię pokonałem. Zrobię to znów. I nic ci nie pomoże! — Zabrzmiał grobowy, ciężki głos.
        — Kiedy to było! Ty już powinieneś być martwy. — Loki uśmiechnął się. Ruszył w kierunku łowcy. Wyczuł nawyk swojego oponenta. Widział ten atak już kilka razy. Przeskoczył z nogi na nogę, skrócił krok, a w jego żyłach zapłonął ogień. Taki jak zawsze kiedy walczył z wysłannikami Czarnego Pana. Poczuł się jak za dawnych czasów. Tu na Artemis, znów walczył dla dobra ludzi tutaj żyjących. Zmieniła się jedna rzecz. Tym razem był znacznie potężniejszy. Demon czuł jak coś napełnia go siłą i wolą walki. Pióro przyjęło rytm jego serca. "Zabawmy się." Łańcuch wbił się w ziemię. Yallan przeskoczył nad nim, ominął kolejny i zbliżał się szybko do łowcy. Gdy ten szarpnął za łańcuchy by przyciągnąć je do siebie Loki przetoczył się by uniknąć zaczepienia. "Tym razem będziesz musiał się napocić." Rzucił się do przodu i ślizgiem przejechał na plecach pod piekielnym serwując mu dwie karty po pachwinach. Odskoczył na równe nogi odwrócił się i stał teraz przodem do grzbietu piekielnego. Wyjął sztylety. Rzucając je w plecy wykonał coś na kształt drabinki na którą mógł się wspiąć. Między skrzydłami był względnie bezpieczny. Nie mógł tam być dosięgnięty łapą ale wszystko inne było zagrożeniem. Nawet ziemia. Wspiął się sprawnie na sam szczyt.
        — Mógłbyś podejść tam? — uwiesił się na jednym z rogów i szarpnął łeb by zmusić potwora do łapania równowagi. — O właśnie! — Wtedy wielka łapa spróbowała złapać Lokstara. — Nie rusz! — Wybuch w dłoni skutecznie odepchną wielkie łapsko na bok.
        — Zgniotę cię jak robaka! — Warczał Asabelhar.
        — Ta. Już to słyszałem nie raz. — Znów szarpnął za róg. — Jeszcze kawałek tam! — Piekielny tylko warczał, a każdy jego atak lub próba zrzucenia Lokiego, kończyła się poważną raną łapy lub butem w oku. — Idealnie. — Yallan jeszcze wybadał jak są ułożone kręgi na cielsku i odskoczył w tył. Podwinął nogę przygotowany do lądowania. W locie jeszcze posłał serię kart prosto między kręgi szyjne. Łowca chciał wznieść się na swoich skrzydłach. Wykonał jedno uderzenie lotnymi kończynami. Lokatar pstryknął palcami. Karty na karku wyrwały kawał mięsa z ciała. Potężne cielsko runęło na ziemię. Wtedy drugie pstryknięcie uaktywniło pułapkę. Wszystkie karty zapłonęły potężnym płomieniem. Może nie był to ogień piekieł ale słychać było jak metal łańcuchów topnieje, a większe kawałki spadają na ziemię. "To cię powinno na trochę zatrzymać." Ruszył biegiem w kierunku osady. Miasteczko było zniszczone doszczętnie. Ale może coś się ostało nieopodal. Wiedział, że do najbliższej ma spory kawał do pokonania.
"Konia. Królestwo za konia." Szukał czegokolwiek. Nie dotarł nigdzie. Wszędzie było za daleko na piechotę.
        Gdy już miał zawracać w kierunku klasztoru, by pomóc w obronie Envy, z lasu wybiegł czarny ogier. Poraniony ale wydawało się, że zdrowy. Loki użył swojej magii by go przywołać do siebie. W biegu dosiadł go na oklep i ruszył pędem przez leśną drogę. Im dłużej na nim jechał tym bardziej czuł, że się dogadują. Koń był wysoki, mocno zbudowany z ogromnymi kopytami. Masywne nogi stabilnie niosły go po nierównościach. Długi pysk i mocne mięśnie sugerowały, że koń jest pożądany przez rycerzy. Kilkadziesiąt kilogramów na grzebiecie nie robiło mu różnicy. Demon złapał mocniej grubą grzywę. Ogier nie protestował. Reagował na każdy gest natychmiast. "Nie wierzę, że pojawił się przypadkiem. Dobrze, że nie wierzga." Znalazł drogę, którą wcześniej dotarli do klasztoru. Poklepał konia po barku i przyspieszył. "Może nie jest jeszcze za późno. Póki stoję, będę walczył."
        Spojrzał w niebo. Chmury się rozwiały. Wydawało się, że jest przed czasem. Wtedy jego drogę przeciął jakiś stwór. Był powyginany, jakby coś go poturbowało. Gdy ujrzał Lokiego wyprostował się, kości przeskoczyły. Pęd wiatru w uszach uniemożliwił usłyszenie jakiekolwiek powarkiwania. Demon przygotował się na panikę konia, która jednak nie nastąpiła. Magia skutecznie otumaniła zwierzę. Koń tylko w pełnym galopie podnosił wyżej swoje kopyta. Stratował stwora na mokrą papkę.
        — Chyba cię polubię. — dodał oglądając się za siebie na truchło. — Jeszcze kawałek.
        Zza pagórka wyłoniła się wyłamana brama klasztoru. Zanim przekroczył bramę już widział Envy, która zdążyła powalić ogromną ilość piekielnych. Wielu z nich nie stanowiło dla niej wyzwania. Loki przeciął próg w mgnieniu oka dopadając do wiedźmy.
        — Musimy chronić ołtarz! Za wszelką cenę! — Krzyknął Yallan zabijając piekielnego za plecami kochanki Vaxena.
        — Co się dzieje? Napierają z każdej strony! — Pytała Envy.
        — To Fannlor! Idzie tutaj. I nie jest sam. Zabili Vaxena! — Loki obrzucał kartami okolicę z grzbietu konia.
        — Co?! W takim razie powinien już tutaj być! Coś jest nie tak!
        — Myślę, że stopień zniszczenia jego ciała może mieć wpływ na czas odrodzenia. Albo odległość od ołtarza. — Loki strzelał w ciemno. Nie wiedział jak bardzo ma rację.
        — Jeśli masz rację... Co mu się stało? — Strach przejmował powoli górę nad emocjami.
        — Doszczętnie spłonął. Tylko to po nim zostało. To jedno pióro.
        — Na Prasmoka. Obyś miał rację. — Envy była wyraźnie zaniepokojona. Wtedy wpadł przez bramę Asabelhar. Ryczał wściekle. Miał nadłamany róg i nadal tliła mu się skóra na skrzydłach. Wtopione w barki łańcuchy nadawały mu jeszcze bardziej złowieszczego wyrazu.
        Envy ciskała swoimi zaklęciami w piekielnego. Lokstar nie pozostawał dłużny nic swojej skrzydłowej. Osłaniał ją przed każdym zbliżającym się zagrożeniem innym niż przybyły łowca. Wiedział, że jest od niego potężniejsza we władaniu magią ofensywną i może wyrządzić więcej szkód. Demon na grzbiecie swojego rumaka czuł się swobodnie. Kierował go magią, nie musiał skupiać się na niczym innym jak ostrzeliwaniu przeciwników i nie spadnięciu z jego grzbietu. Gdy robił kolejne koło wokół walczących Envy i Asabelhar wpadł na pomył.
        — Wytrzymaj chwilę sama. — Wleciał do budynku z ołtarzem. Zeskoczył z konia. Znalazł księgę otwierającą pokój. Otworzył skrzynię i wyjął z niej miecze Vaxena. "Dość lekkie." Dopadł do konia, wskoczył na niego i dzierżąc jeden z mieczy w prawej dłoni rzucił się w kierunku łowcy dusz. — Osłaniaj mnie! — Okrążył Piekielnego i przejeżdżając za nim wykonał czyste cięcie po ścięgnach pod kolanami. Czerwona krew trysnęła i szybko oblała wszystko w okolicy. Asabelhar upadł na kolano. Nie mógł już dłużej stać na tej nodze, dopóki się nie zregeneruje. "Nie pozwolę ci wstać." Podjechał od drugiej strony. Podciął mięśnie na lewym ramieniu. Koń zarżał. Loki przerzucił miecz do drugiej ręki. Podciął drugą nogę. Piekielny upadł. Envy spętała go, a Yallan wbiegł po grzbiecie. Odciął jedno skrzydło i przymierzył się do odcięcia głowy. W dogodnym miejscu mięśnie jeszcze były rozerwane przez poprzedni wybuch. Demon przeciął kręgi, po czym dwoma szybkimi ruchami resztę mięsa.
        — Dobranoc... — Wielkie cielsko upadło na ziemię z potężnym hukiem. Wiło się chwilę w konwulsjach i znieruchomiało. Po krótkiej chwili zaczęło znikać w płomieniach. "Jeszcze się spotkamy. Czuję to."
        Oboje na placu boju wiedzieli, że to jeszcze nie koniec. Hordy małych, przeszkadzających stworków ciągle nacierały na klasztor, a Fannlora nie było widać od dłuższego czasu. Loki zsiadł z konia i usiadł pod ścianą próbując odpocząć choć chwilę. Ogier niespokojnie parskał i kręcił się po okolicy raz po raz zadeptując małego gnoma i inne plugastwo. Coś wisiało w powietrzu. Wtedy potężny słup ognia pojawił się nad biblioteką.
        — Patrzcie! Zguba się znalazła. — szuler podniósł się ociężale. Nadal płynęła mu krew z czoła, a ręka po zabawie z mieczem dawała o sobie znać. Rękawiczki od magicznego płomienia kart prawie nie było, a koszula przypominała już bezrękawnik.
        — Co się dzieje? Taka moc! — Envy poczuła przytłaczającą aurę Fannlora i wszystkich jej składników.
        — Fannlor przyszedł na drugą rundę. — Loki trzymał dwie katany swojego towarzysza. — Jeśli go tym zabiję, to trochę jakby Vaxen go zabił, nie? — Uśmiechnął się do wiedźmy. Ta nie odwzajemniła uśmiechu. Była przytłoczona emanacją Fannlora. Ogier podszedł do swojego pana gotowy na kolejną przejażdżkę.
        Lokstar pogłaskał konia i puścił magiczne wodze. Nie chciał, poświęcać tak wspaniałego rumaka. Wiedział, że nie jest tak dobrym szermierzem jak skrzydlaty ale zamierzał dać z siebie wszystko. Czekał na pierwszy atak piekielnego Fannlora. Nastąpił. Mag wykorzystując swą nową moc zmiótł cały budynek znad podziemnej biblioteki. Pióro skutecznie przyjmowało na siebie kolejne ataki wymierzone w umysł i tłumiło podmuchy magii. Gdyby nie ochrona Envy, z tego miejsca nie zostało by zbyt wiele. Demon skutecznie skupiał na sobie uwagę Fannlora w czasie, gdy wiedźma ciskała w niego magicznymi pociskami. Karty latały rzadziej z racji na obecność mieczy w dłoniach szulera.
         Nagle dało się wyczuć znajomą aurę z budynku z ołtarzem. "No w końcu! Ile można czekać!" Cielsko Asabelhara wciąż leżało wśród płomieni. Pradawny ciskał magią we wszystko i wszystkich. Loki wezwał konia. Potrzebował mobilności a w obecnym stanie nie miał możliwości nadążać z unikami. Rany się otwierały a ból powoli stawał się nie do zniesienia. Wsiadł na konia i ruszył prosto na maga. Magiczny oręż znów się ścierał posyłając potężne fale energii. Niestety, siła Lokstara to nie siła właściciela tych kling. Ten fakt zmusił jeźdźca do wycofania się po wykonaniu kilku najazdów.
        Gdy w końcu dało się ujrzeć Vaxena w progu budynku, Fannlor wiedział już gdzie jest ołtarz. Tam skierował swój następny atak. Szuler wiedział, że to będzie następny cel i zmierzał już w odpowiednim kierunku. Gdy znalazł się na linii lotu magicznej kuli ognia, zdolnej zniszczyć budynek razem z kamiennym ołtarzem, zeskoczył z konia uniósł ostrza i cięciem przełamał atak. Energia za sprawą magicznego oręża rozeszła się na boki omijając budynek. Siła jednak powaliła Lokiego. Wylądował prosto przy wejściu. Nie wypuścił mieczy z rąk. Jednak ciało przeszedł spazm bólu.
        — Dobrze cię widzieć. — Rzucił do Vaxena i powoli zaczął wstawać. Obolały i na skraju sił wciąż był zdeterminowany i gotowy stawić czoło swojemu zbuntowanemu mentorowi. — Chyba jestem już trochę za stary na takie zabawy. — Zaśmiał się już na prostych nogach wyciągając karty. — To co? Druga runda, paniczu? — Spytał wręczając elegancko miecze ich właścicielowi.

autor: Lokstar
adres wątku: tutaj.
                | Character Main Theme |

"OSZUKAĆ ŚMIERĆ" - opowiadanie mojego autorstwa
Zablokowany

Wróć do „Post miesiąca: Luty (2017)”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości