Dolina Umarłych[Doliny Umarłych] Nim staną przeciw sobie...

Jeśli zadajesz sobie pytanie kim jesteś, jeśli wydaje Ci się że Twoja dusza już dawno umarła, a Twoje życie straciło sens... Dolina Umarłych to miejsce gdzie życie istot ją zamieszkały naprawdę straciło sens, wiec jeśli masz w sobie choćby iskrę życia i trafisz tutaj dowiesz się co to znaczy wola istnienia.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

[Doliny Umarłych] Nim staną przeciw sobie...

Post autor: Jorge »

        Im bliżej byli Doliny Umarłych tym niebo stawało się ciemniejsze, a chłodny wiatr wyraźnie zyskiwał na sile. Chociaż brak słońca i nieprzyjemna pogoda były dość typowe dla tego miejsca, tym razem było naprawdę wyjątkowo paskudnie i ponuro. Wszyscy patrząc na zasnute stalowymi chmurami niebo spodziewali się deszczu, a wielu podróżnych - w tym również zmierzający do Maurii kupcy - decydowało o odwleczeniu w czasie swej wędrówki w głąb Dolin. Trakty były opustoszałe bardziej niż zwykle. Grupa Pana Nawałnic nie zatrzymywała się jednak na żadne dłuższe postoje tylko parła do przodu, by mieć jak najwięcej czasu na przygotowanie się do starcia z Iliainelem.

        Jorge podczas podróży był milczący, sprawiał wrażenie zamyślonego, lecz gdy podnosił wzrok, jego spojrzenie było bardzo czujne i skupione. Był na każdy rozkaz Pana Nawałnic i wyraźnie starał się jak najlepiej wypełniać swoje obowiązki. Sprawiał wrażenie, jakby pogodził się z gorzkimi słowami, które usłyszał w obozie tuż przed wyruszeniem, lecz jeśli się go bacznie obserwowało, bardzo rzadko dało się dostrzec jego pojedyncze tęskne spojrzenia posyłane w kierunku Upadłego Anioła w chwilach, gdy ten nie patrzył. “Serce nie sługa”, jak powiedział sam szermierz.

        Trudno było określić czy nadal był dzień, czy już zapadła noc, czy ten zalegający wszędzie półmrok był zmierzchem czy po prostu bardzo ponurym popołudniem. Lodowaty wiatr zawodzący w Dolinach wzmógł się jednak tak bardzo, że parcie do przodu wymagało czasami nadludzkiego wysiłku. Zadecydowano o postoju. Może decyzja ta byłaby jeszcze odwlekana w czasie, lecz gdy po pokonaniu kolejnego zakrętu dostrzeżono samotny zajazd, aż żal było nie skorzystać z nadarzającej się sposobności.
        Zajazd nie był przytulną karczmą, jakie spotykało się w innych rejonach Alaranii - tutaj nie można było pozwolić sobie na taki luksus. Budynki otoczone były wysokim na siedem stóp murem, który miał chronić przed chociażby częścią plugastwa zamieszkującego Doliny. Na bramie widniały ochronne symbole, a wprawne oko mogło dostrzec ścieżkę soli usypaną w przejściu, która wedle lokalnych wierzeń miała chronić przed demonami. Po wjechaniu na ciasne podwórze można było dostrzec budynek zajazdu - solidny, zbudowany z kamienia, którego w tych okolicach akurat było pod dostatkiem, z okiennicami o mocnych, żelaznych zamkach. Przypominał warownię. Stajnia nie była już tak okazała, prezentowała się raczej przeciętnie, ale grunt, że zwierzęta mogły schronić się w niej przed tą paskudną pogodą.
        Jorge od razu po zeskoczeniu z konia zabrał go razem z wierzchowcem Pana Nawałnic do rzeczonej stajni. Tam napotkał dwóch młodzieńców, którzy zajmowali się swoimi zwierzętami. Ci spojrzeli na szermierza z pewnym niepokojem i ciekawością jednocześnie, a gdy napotkali jego spojrzenie, skinęli mu w milczeniu głowami na powitanie i wrócili do swojego zajęcia.
        - Skąd przybywacie, panie? - zapytał wkrótce jeden z nich.
        - Z zachodu - odpowiedział lakonicznie Jorge, lecz najwyraźniej to wystarczyło dwóm młodzieńcom, gdyż ci ze zrozumieniem pokiwali głowami.
        - Widać - mruknął drugi z nich, a komentarz ten wyraźnie zaintrygował szermierza.
        - Co masz na myśli? - dopytywał.

        Kilka minut później Carax wszedł do karczmy, gdzie przebywali jego towarzysze. Od razu swe kroki skierował w stronę Upadłego Anioła nie kłopocząc się tym, by wcześniej chociaż trochę złapać oddech czy ogrzać dłonie przy kominku.
        - Panie - zwrócił się do swego przywódcy, kłaniając się przed nim. - Usłyszałem przed chwilą wieści, które mogą nas zainteresować.
        Jorge zrobił krótką pauzę by upewnić się, że zdobył uwagę anioła i może kontynuować. Patrzył na niego oczami, w których błyszczały odbite ogniki świec, na jego arystokratycznie bladej, wysmaganej zimnym wiatrem skórze wystąpił lekki rumieniec, gdy tylko wszedł do ogrzewanego pomieszczenia. Ślad po smagnięciu batem był teraz już tylko wąską, różową kreską biegnącą w poprzek twarzy i wszystko wskazywało na to, że i to znamię wkrótce miało zniknąć. W trakcie podróży Carax dbał o to, by się regularnie golić, zaniedbał jednak włosy i teraz przydługie kosmyki grzywki kleiły mu się do czoła i wspierały na długich rzęsach, gdy mrugał. Nie kłopotał się odgarnianiem ich, bo gdy tylko dostał znak, że może mówić dalej, natychmiast to uczynił.
        - Rozmawiałem z podróżnymi jadącymi z Maurii - zaczął. - Wspomnieli, że nie dalej jak pół dnia drogi stąd zostali napadnięci na trakcie przez hordę nieumarłych. Ponoć nie byli to słudzy żadnego przypadkowego nekromanty, a wojownicy pochowani w kurhanach na południowy-wschód stąd, poznali to po insygniach na zbrojach. Jeśli wierzyć ich słowom, byli to słudzy króla, którego imię zaginęło w mrokach dziejów, siali oni jednak postrach gdziekolwiek się pojawili, a ich władca był ponoć potężnym magiem, którego pochowano wraz z jego skarbami i najwierniejszymi towarzyszami boju… Wydaje mi się, że to miejsce, które warto sprawdzić - oświadczył na koniec szermierz dokładnie przyglądając się Upadłemu Aniołowi by upewnić się, czy pomysł zyskał jego aprobatę.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

Od chwili zejścia w doliny życie wampirów nabrało rutyny jeśli chodzi o sprawy obozowe. Z dala od stałych zajęć takich jak zszywanie rannych czy nastawianie kości zaczęli tęsknić za latami, w których nie opuszczali sal wykładowych valladońskiego uniwersytetu, przelewając całą swoją wiedzę w głowy żądnych jej studentów. Brakowało im przytulnego gabinetu i godnej pensji, z którą i tak nie mieli co zrobić - żyli w dostatku, a poza tym służba wojskowa nauczyła ich cieszyć się z niezbędnego minimum. Z tego też powodu Fryderyk bardzo często uciekał się do hazardu, a Roderick wspierał mieszkających w rynsztokach. Teraz zaś obaj krążyli jak cienie między namiotami, korzystając z każdej okazji do schowania się przed palącym słońcem. Przynajmniej do czasu, kiedy takowe się pokazywało bowiem Doliny Umarłych przywitały ich czarnymi chmurami i brakiem jakichkolwiek promieni żółtego słońca.
- W końcu miejsce, gdzie można spotkać równych sobie - westchnął w myślach Fryderyk, przypominając sobie wszystko, co wiedział o Maurii, mieście śmierci i otaczających go terenach. Ta wylęgarnia wampirów, nekromantów i żywych trupów od zawsze była omijana szerokim łukiem ze względu na nietypowość jej mieszkańców. Picie krwi i zjadanie zwłok były tutaj na porządku dziennym, z czym reszta kontynentu jakoś nie potrafiła sobie poradzić. Każdy o wydłużonych kłach lub, w przypadku liszy, skłonnościach do zabawy w boga, był postrzegany jako zło, a tutaj jako jeden z wielu normalnych obywateli, który szuka sobie zajęcia.
Roderick nie skomentował jednak uwagi brata, zbyt pochłonięty podziwianiem otaczającej go i obumierającej przyrody. Ostatni raz miał ją okazję podziwiać sto, może sto dwadzieścia lat temu, kiedy wraz z rodziną przejeżdżali szlakami, by ich ojciec kartograf mógł sporządzić dokładne mapy. Przywołując ich obraz w pamięci biały wampir przyznał, że zostały one doskonale odzwierciedlone i opisane. Zaraz jednak jego wzrok spoczął na przedzie pochodu, zmierzającego ku tawernie.
Wampiry potrafiły obejść się snem i większym posiłkiem, ale z racji, że w kompanii był także Jorge i Upadły, któremu bądź co bądź świadczyli swoje usługi, musieli przystopować.
- To musiało być dawno temu - oznajmił, wsłuchawszy raportu szermierza i dołączając do niego i anioła przy jednym ze stolików. Jako medyk Pana Zimy, Roderick czuł się na wysokiej pozycji w hierarchii, a przynajmniej stał wyżej niż zwykły akolita, toteż z grzecznością mógł pozwolić sobie na wygłaszanie swoich uwag i komentarzy. - W Maurii od kilkudziesięciu, jeśli nie setek lat panuje trójwładztwo. Jedną z rządzących jest Lady Ariszia Velmeron, wampirzyca jak ja i mój brat. Nie należy do młódek, choć tego nie widać, ale jeśli Mauria miała króla to było to przynajmniej z sześćset lat temu. Nie jestem przekonany czy taka armia jest jeszcze w stanie trzymać dawną dyscyplinę. Nie śmiem też wątpić w jej istnienie. Doliny pełne są zagadek, krążących wokół panującej tu śmierci. Niejeden zgubiony tu dzieciak wracał do rodziny jako żywy trup bez nawet cienia ingerencji z zewnątrz. Z tym miejscem trzeba się liczyć.
Gdy skończył, Roderick ukłonił się towarzyszom i odszedł wraz z bratem do osobnego stolika, by porozmawiać w cztery oczy korzystając przy tym z czytania w myślach.
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Doliny Umarłych były leżem plugastwa i mrocznej magii. To terytorium, które każdy sługa Pana omijał szerokim łukiem, a jeżeli już musiał się tam wybrać, to nie zapominał o kolekcji ochronnych amuletów, stosów srebrnej broni i galonach oliwy do palenia zwłok. Może pachniało to fanatyzmem, ale wyznawcy Pana zawsze twierdzili, że lepiej dmuchać na zimne w kontakcie z mrocznymi siłami Domeny Śmierci. Nic więc dziwnego, że Baldrughan czuł się w Dolinach jak w drugim domu. Olbrzymie połacie pozbawionej życia roślinności, wychudłe zwierzęta pochowane po lasach, przestraszeni ludzie drgający nerwowo na każdy głośniejszy dźwięk. I wszechobecna woń nieumarłych. Nie ukrywających się, polujących otwarcie, czasem niemalże na pokaz. Isophielion był pewien, że czerpali również z tego niezmierzone ilości rozkoszy, jako niecodziennego elementu monotonnego życia.
Baldrughan początkowo nie chciał zgodzić się na jakikolwiek postój, jako że posiadali własne namioty, ale widząc przemęczenie jego niewielkiego oddziału, ostatecznie zdecydował się na krótki odpoczynek w ufortyfikowanym zajeździe.
Jeżeli mieszkańcy Maurii przywykli do widoku trupojadów, podejrzanych magów i ubabranych krwią bladoskórych, to widok skutego lodem mężczyzny w śnieżnobiałym płaszczu, dzierżącego włócznię od której magicznych wibrowań każdy magiczny amulet eksplodowałby kaskadą ostrzeżeń, nie powinien ich aż tak zmrozić. Niestety, gdy tylko Upadły razem z wampirzymi braćmi oraz szermierzem wkroczyli do izby wspólnej, wszyscy jak na komendę wstrzymali oddech. Ogień w olbrzymim palenisku jakby sam lekko przygasł, kelnerkom na rękach pojawiła się gęsia skórka, a zdumiony karczmarz obserwował jak kufle zaczynają pokrywać się szronem. Baldrughan bez słowa zajął dla swoich ludzi trzy stoliki, wcześniej używając swojej magii by nie musieć zniżać się do głosowego wydawania poleceń karczmarzowi. Był pewien, że pokoje będą gotowe jak tylko skończy się pierwsza kolejka.
Baldrughan uważnie wysłuchał raportu swojego Pierwszego Miecza. Pochylił głowę i zamyślił się teatralnie.
- Armia umarłych pod wodzą zapomnianego króla. Tak, to może być sprytne posunięcie. Dawni władcy często dysponowali potężnymi artefaktami, jako że byli bardziej wierni religijnie i bardziej powiązanie byli z naturą, co równoznaczne było z koneksjami magicznymi. Sprawdzimy to miejsce jutro - zadecydował i spojrzał w na nowo gorejące w palenisku płomienie.
- Żaden umarły nie ma szans przeciwko Piekielnej Zimie, którą niosę. Ale faktem jest, że tych krain nie można ignorować. I pradawnych sił, które je niegdyś zamieszkiwały. - Upadły spojrzał na wampirzych braci i nagle zmienił temat.
- Karczmarz przygotuje dla mnie, dla was i dla ciebie, Jorge, jeden, największy i najbardziej "luksusowy" pokój. Będziecie musieli znosić mój patetyczny chłód przez całą noc. - Wykrzywił jeden kącik ust w sztucznym uśmiechu i zastukał palcami w ławę, a ta pokryła się śnieżnobiałymi wzorami. - Możecie też nocować na dworze.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Szermierz cały czas patrzył na ich upadłego przywódcę, oczekując od niego podjęcia decyzji, więc na przemawiającego wampira zwrócił uwagę dopiero po chwili. Przeniósł na niego spojrzenie, mrugając jakby na jego rzęsach osadziły się drobne igiełki szronu z chłodnego powietrza zaległego w karczmie. Wzruszył ramionami, a po jego minie widać było, że pewne uwagi niespecjalnie go obeszły.
        - To możliwe - przyznał na koniec. Jego głos był spokojny, bo i Gemelli nie dążył do zwady i tylko podsunął pod rozwagę pewne dodatkowe czynniki. - Nie padły nazwiska ani daty…
        Nim rozgorzała jakakolwiek dyskusja na tematy historyczno-polityczne, głos zabrał Pan Nawałnic, a jemu Jorge nie zamierzał przerywać. Przyjął też bez szemrania jego decyzję, bo w głębi ducha sam miał ochotę eksplorować takie miejsce. Krypta, w której złożono ciało jakiegoś starożytnego króla - o takich lokalizacjach dużo się zawsze słyszało, ale mało kto zapuszczał się do nich naprawdę. Mogli zdobyć naprawdę ciekawe przedmioty, wiedzę lub może nawet sojuszników… Tak naprawdę wszystko mogło się tam wydarzyć, zarówno dobrego jak i złego. Szermierz jednak podświadomie czuł, że to będzie dla nich dobra decyzja.
        Jorge na wzmiankę o pokojach powstrzymał się przed robieniem min, lecz i tak w jego oczach - które zawsze zdradzały emocje właściciela nawet gdy tego nie chciał - widać było to niezadane pytanie: “kpisz sobie ze mnie?”. W czym miałby mu przeszkadzać chłód Pana Nawałnic? Sam się mu swego czasu poddał i wtedy jakoś nikt nie podnosił podobnych kwestii. A teraz - z własnej woli cały czas nosił ten płatek róży, który ziębił jego ciało. Zimno nie stanowiło w tym momencie wielkiej przeszkody… Gorzej z perspektywą dzielenia pokoju z Upadłym, gdyż ta myśl wywoływała w szermierzu pewne trudne do opisania, skrajne uczucia. Nie czuł jednak, by musiał od razu zabierać stanowisko w tej sprawie.
        - Oczywiście, Panie - odpowiedział tylko na znak, że zrozumiał. Nie patrzył aniołowi w oczy, wzrok skupiając na zimowych kwiatach ze szronu, które utworzyły się na ławie w miejscu, gdzie Pan Nawałnic zastukał palcami.
        - Dajcie malbec - zwrócił się do dziewczyny obsługującej gości. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że mogliby nie mieć tutaj tej konkretnej odmiany wina, bo w końcu pochodziło ono właśnie z tych rejonów. - Butelkę - zastrzegł jeszcze. Kelnerka zapewniła, że zaraz poda zamówiony trunek i odeszła, chyba niespecjalnie mając ochotę przebywać w towarzystwie zimowego anioła. Szermierz za to dosiadł się do Pana Nawałnic i chyba przez to dziewczyna nabrała mylnego przekonania, żeby przynieść dwa kielichy. Jorge zamierzał ją wstrzymać, machnął jednak ręką, mrucząc pod nosem “a zresztą…”.
        - Zakładam, że nadal nie pijesz - ni to oświadczył, ni to zapytał Upadłego, napełniając swój kielich. Gdy to czynił, w powietrzu dało się wyczuć lekką woń przesyconego garbnikami czarnego wina, za którym szermierz tak bardzo przepadał.
        - Wypytam miejscowych o jak najdokładniejsze położenie tego kurhanu, by nie trzeba było kluczyć na ślepo - oświadczył Panu Nawałnic, lekko poruszając naczyniem na boki i mieszając jego zawartość. - Zważywszy jakie tereny mijaliśmy do tej pory, może trzeba będzie się doposażyć albo zostawić tu część sprzętu... - zawiesił głos na końcu zdania, jakby chciał dodać jeszcze jedno słowo. Chodziło mu o ludzi: przy przeprawie większa grupa mogła być problematyczna, z drugiej jednak strony w walce z nieumarłą armią potrzebny byłby każdy miecz.
        - Zajmę się wszystkimi przygotowaniami tak, byśmy byli gotowi skoro świt. Szkoda, byś ty marnował czas na zajmowanie się głupotami, lepiej myśl o tym co będzie potem - oświadczył, po czym upił pierwszy łyk wina. Było wyborne, znacznie lepsze niż to, które eksportowano i za horrendalne kwoty sprzedawano poza granicami Dolin. Chłód odpowiednio wydobywał jego cierpki, wytrawny smak.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

- I niespecjalnie bym na to liczył - wspomniał na odchodnym biały wampir, przyglądając się z uwagą karczmarzowi. Jego pyzatą twarz zdobiła typowa dla tego regionu bladość, podkreślona ostro ciosanymi rysami i orlim nosem, pod którym widniał cień dawnego zarostu. W barkach mógł dorównywać krasnoludowi, lecz silny z całą pewnością nie był. Wskazywały na to chude, pozbawione proporcji ramiona i zdeformowane nadgarstki, zapewne skutek wieloletniego noszenia kajdan. Dla kogoś spoza Maurii i samych Dolin wydawałby się pewnie byłym weteranem wojennym lub marynarzem, ale w oczach wampira ktoś taki zawsze będzie tylko marginesem społeczeństwa. Mowa tu oczywiście o dhampirze.
Na szczęście Roderick i jego brat nie byli uprzedzeni do tej rasy, wierzyli, że sukces osiąga się czynami, a nie pochodzeniem. Obaj byli nawet tego najlepszym przykładem, bo choć z dobrego domu i z własnym herbem, to wszystkiego dorobili się w drodze, podróżując wraz z ojcem-kartografem.
- O daty i nazwiska najlepiej pytać zmarłych lub tych, którym obrzydło leżenie w trumnie - dokończył. - Ci na pewno pamiętają, ale nie radzę się do nich zbliżać na mniej niż długość klingi. Zjawy uwielbiają żywych, a w szczególności tych, którym los poskąpił rozumu. Nie są też zbytnio rozgadane, ale niektóre istnieją od początku świata, więc pamiętają naprawdę wiele. Najwięcej więc wydobędziecie z liszy zamieszkujących mauzolea lub od zombie na cmentarzach. O ile oczywiście znacie ich mowę.
Następnie Roderick dołączył do brata i razem z nim w milczeniu obserwowali lokal. Szukanie krypty wśród dolin nie uśmiechało im się zbytnio, głównie z powodu niebezpieczeństw na jakie można tam trafić. I nieważne czy jest się wampirem, czy nie. Mimo to jeszcze bardziej nie chcieli łamać raz danego słowa odnośnie podjętej współpracy z Upadłym Aniołem i szermierzem, którego nawet polubili.
Nagle z tego biernego stanu wyrwała ich postać niskiej, czarnowłosej kelnerki, które odebrawszy zamówienie od Jorge i Pana Zimy, skierowała się do nich. Głos, jak ocenił w myślach Fryderyk, miała nad wyraz przyjemny i ciepły.
- Co państwu podać?
- Krew - odpowiedział bez zawahania czarny wampir, uśmiechając się do dziewczyny szeroko i błyskając bielą swoich kłów. - Dwie butelki. Ludzka dla mnie i zwierzęca dla brata. I nie mów, że nie macie, nie urodziłem się wczoraj, aby dać się zwodzić dhampirce.
To ostatnie nie było potrzebne, a zaowocowało cieniem konfliktu z karczmarzem, który osobiście przyniósł zamówienie, łypiąc na ciemnowłosego dość srogo. Nie było tajemnicą, że dhampiry i wampiry nie przepadały za sobą, głównie ze względu na skłonność drugiej rasy do pomiatania pierwszą, przy dominacji tej drugiej we wszystkich domenach Maurii. Wampirów czystej krwi było bardzo mało, stanowiły elitę tego świata i zawsze starały się wywalczyć dla siebie jak najlepsze korzyści. Roderick, który wyczulony był na takie sytuacje szybko zainterweniował, kładąc prawicę na ramieniu brata.
- Uspokój się, pij i spróbuj nie sprawiać kłopotów.
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Baldrughan nie obawiał się ani żywych, ani umarłych. Być może było to powiązane z jego archanielską przeszłością, gdy każda istota, która czmychnęła ze szponów śmierci była tworem przekleństwa i plugawej magii, domeny słabych ludzi. Po jego Upadku sprawy nieco się zmieniły. Co prawda ciągle nie szanował Nekromantów i niższych form nekropolijskiego świata, ale zaczął dopuszczać do swojej obecności lisze i wampiry wyższe, które często spotykał podczas swojej tułaczki. Można by pomyśleć, że potępieni ludzie, zawieszeni pomiędzy kolebką a grobem będą pałać nienawiścią do istoty, która niegdyś była w stanie poświęcić własne życie by sprowadzić na nich zagładę. Było to jednak błędne przekonania, o czym z zaskoczeniem przekonał się Isophielion. Przez wiele miesięcy gościł w Dolinach Umarłych, gdzie przyjmowany był przez wampirzych arystokratów i szalonych magów w stanie nie-śmierci, którzy z chęcią korzystali z jego mocy przeciwko swoim wrogom, w zamian dzieląc się swoimi sekretami i tajemnicami życia-po-życiu. Baldrughan, co prawda, nigdy nie nauczył się Mowy Umarłych, gdyż dawne przekonania napawały go odrazą do języka czarnej magii, mimo to jednak chętnie wysłuchiwał opowieści o Rytuałach Zamknięcia Duszy i wykorzystywaniu ludzkiej krwi w przywołaniach istot z czeluści. Jednak pierwsza kwestia interesowała go najbardziej. Możliwość wydarcia duszy z ludzkiego ciała, celem umieszczenia jej w przedmiocie martwym i ożywienia go. Nie było to taką samą sztuką, jak chociażby ożywienie zwłok przez nekromantę czy stworzenie Golema, tak jak on poczynił to w Fargoth, podczas starcia z Vaxenem Czarnoskrzydłym. To wykraczało ponad możliwości zwykłych magów i czarowników. To były sztuki zakazane. Jednakże Upadły miał przeczucie, że krypta dawno zmarłego władcy skrywa sekrety, które pomogą mu odpowiedzieć na nurtujące mu pytania.
- Doskonale, Carax. Wyruszymy więc jutro na poszukiwania grobowca i czym prędzej powrócimy na Wyspę Lodowego Wraku, jeżeli oczywiście posiądę sekret starożytnego króla. - Właśnie wtedy oczy upadłego, mroźne i nieprzeniknione, spoczęły na dhampirskiej kelnerce, a później powędrowały do karczmarza.
- Zionie od nich nienawiść i uczucie poniżenia. Roderick i jego brat zbyt arystokratycznie poczynają z pionkami. Nie dziwię im się jednak. Takie plugastwo zasługuje tylko na piach. Nie jest to powiązane ze śmiertelnikami, zaś do wampirów brakuje im sporo. Ohyda, ot co - szepnął Upadły, wstając od stołu. - Przekaż braciom, gdzie mogą udać się na spoczynek, jeżeli tego wymagają. Przybędę tuż przed świtem, bądźcie gotowi do wyruszenia. - Baldrughan zmierzył jeszcze raz spojrzeniem karczmarza, po czym opuścił zajazd. Stanął na placu przed budynkiem i rozwinął śnieżnobiałe skrzydła, zbierając pokłady mroźnego powietrza. Po chwili wzbił się w przestworza i z szybkością wichru ruszył przed siebie. Spod jego skrzydeł zaczęły sypać się płatki krystalicznego śniegu.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Miecz Zimy zaśmiał się ze słów wampirów - komentarze były celne i studziły wszelki nadmierny entuzjazm, jeśli takowy w ogóle się pojawił. Przypomnieli mu przy okazji, jak cudownie nieprzygotowany był na walkę z nieumarłymi - jego broń ani nie była srebrna, ani nigdy nikt jej nie pobłogosławił, on sam zaś był zwykłym śmiertelnikiem. Nie bał się jednak plądrować grobowce: wierzył, że da radę, jak zawsze zresztą.
        Szermierz słowem nie skomentował tego, co Upadły mówił o dziewczynie mieszanej krwi, przenosił tylko wzrok z niego na kolejne osoby, o których wspominał. Przyszło mu jednak na myśl, że faktycznie przedstawiciel tak silnej rasy może mieć w pogardzie podobne kundle. Jorge zadał sobie przy okazji pytanie czy sam nie jest aby gorszy jako prosty śmiertelnik…
        - Tak jest, Panie - zapewnił natychmiast, wstając razem z aniołem, gdy ten szykował się do wyjścia. Szermierz pozostał jednak na miejscu, odprowadzająca Pana Nawałnic spojrzeniem. Wychylił trzymany w dłoni kielich wina jednym haustem w momencie, gdy za skrzydlatym przywódcą zamykały się drzwi. Po ponownym napełnieniu naczynia, z butelką w jednej ręce i kieliszkiem w drugiej, udał się w pierwszej kolejności do braci Gemelli.
        - Ruszymy skoro świt, do tego czasu możecie robić co chcecie - oświadczył im. - Nie prowokujcie jednak miejscowych, ostatnie czego potrzebujemy to jatka - dodał upominającym tonem. Gdy nie miał humoru mówił w mało uprzejmy sposób, a że od momentu przystąpienia do kultu cały czas chodził nachmurzony, trudno się z nim rozmawiało. Miało to jednak swoje plusy, gdyż przez to nieliczni towarzyszący im akolici traktowali go z jeszcze większym szacunkiem, niż ten, na który zasługiwał ze względu na otrzymany tytuł.
        - Gdybyście chcieli wypocząć, na górze na samym końcu korytarza jest przygotowany dla nas pokój - wyjaśnił jeszcze, przekazując im słowa kelnerki, która poinformowała go o wszystkim podając wino. - Nie sprowadzajcie tylko tam dziewczyn…
        Ostatnia uwaga była akurat rzucona dość lekko, bo szermierz nie miał nic przeciwko przygodnym romansom, o ile nie działy się na łóżku tuż obok niego. Ponieważ miał jeszcze trochę do zrobienia tego wieczoru, była to jego ostatnia kwestia wypowiedziana pod adresem wampirzych braci, a gdy wybrzmiała, zasalutował im lekko butelką i poszedł w inny zakątek karczmy.
        - No to mówicie, że na trakcie grasuje armia nieumarłych? - zagaił bez żadnego wstępu, dosiadając się do dwójki młodzieńców, którzy wcześniej zaczepili go w karczmie. Aby pierwsze lody między nimi jak najszybciej topniały, postawił na środku stołu butelkę wina w niemym “częstujcie się”. Alkohol już od wieków był wszak najlepszym eliksirem przyjaźni.

        Tego wieczoru Jorge zachowywał się jak kiedyś: pił, śmiał się i zabawiał towarzystwo rozmową. Czasami odzyskiwał powagę, gdy przychodziło mu rozmawiać z akolitami, którym wydawał dyspozycje, a poza tym sprawiał wrażenie, jakby świetnie się bawił. Próbował nawet kilkoma komplementami uwieść dhampirską kelnerkę, lecz po pierwsze ona nie była zainteresowana, a po drugie, szermierz ku własnemu zaskoczeniu odkrył, że zupełnie go to nie bawiło. By zagłuszyć ten przedziwny niesmak, pił dalej z pozostałymi gośćmi. Tego co było mu potrzebne na drodze przyjacielskiej pogawędki dowiedział się całkiem wcześnie, gdy był prawie trzeźwy, dowiadując się przy okazji, że karczmarz sprzedawał spod lady różne drobiazgi przydatne w konfrontacji z nieumarłymi: święconą wodę, sól, posrebrzane ostrza. Później zaś, gdy już więcej przydatnych wieści nie mógł z nikogo wycisnąć, uznał po prostu, że coś mu się od życia należy. I tylko szkoda, że w całej karczmie nie było ani jednego grajka, przy którego muzyce można by potańczyć…
        Późno w nocy Jorge wtoczył się na piętro karczmy i do pokoju, który był przygotowany dla niego, braci Gemelli i Pana Nawałnic, który tak po prostu zdecydował, że spędzi tę noc… gdzieś indziej. Szermierz przez moment nawet zastanawiał się gdzie go mogło wywiać, ale co tam, nie będzie dorosłemu mężczyźnie robił za niańkę. Zwłaszcza, że dzięki temu mógł się trochę zabawić. Wbrew pozorom zachował jakiś umiar i choć jego krok był teraz dość ciężki, to miał pewność, że do rana dojdzie do siebie. Musiał się tylko wyspać. Dlatego też po wejściu do pokoju nie bawił się w żadną wymyślną wieczorną toaletę - zdjął z ramion płaszcz i powiesił go tak, by się nie pogniótł, po czym od razu padł na łóżko, nie przejmując się resztą ubrań. Butów również nie zzuł, nakrył się tylko byle jak i natychmiast zasnął. Rano czekała go bardzo wczesna pobudka.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

- Świt to najlepsza pora na połamanie sobie nóg podczas spaceru - skomentował Roderick, rzucając szermierzowi dość wymowne spojrzenie, gdy ten po krótce przedstawiał im plan działania Upadłego. - Chyba, że widzisz w ciemnościach, jak my. Nie chcę psuć ci niespodzianki, ale w tych regionach słońce wschodzi dość późno. Kiedy tu zawita, o ile wogóle, zważywszy na chmury, obywatele Równiny Maurat będą rozkoszować się w tym czasie przepięknym zachodem słońca. Do tego momentu wszystko będzie szare, jakby ktoś kazał ci godzinami patrzeć na górę popiołu. Taka jest Dolina Umarłych, posępna i szara, odbierająca chęci do życia. Oczywiście nie tym, którzy już nie żyją. Na nich aura działa wręcz odwrotnie i powoduje nie zawsze porządane efekty.
- Samo miejsce ma jednak swój urok - dokończył Fryderyk, odbierając od kelnerki butelki z krwią i przekazując jej coś w myślach, co najwidoczniej nie było czymś złym, skoro jej twarz oblał cień bladego rumieńca. - Bujne lasy, łyse wzgórza, pola kurhanów i skaliste urwiska o dnach wypełnionych kośćmi tych, którzy nie umieli czytać znaków. Doprawdy nasz szef, jeśli mogę tak to ująć, wybrał doskonałe miejsce do realizacji swoich planów, nieważne czego one dotyczą. Ważne jest to, że nagle z medyków staliśmy się przewodnikami. Znamy większość tutejszych zakamarków, nasz ojciec sporządzał mapy tych miejsc, a ich ryciny do dziś siedzą mi w głowie. Stąd wiem, że na przykład karczma ta powstała tu nie wcześniej niż pięćdziesiąt lat temu. Ale to nieistotny drobiazg.
Bracia Gemelli, jak zawsze zgodni i tym razem pokazali się od strony łączącej ich więzi. Od stołu wstali niemal w tym samym czasie, lecz swoje kroki skierowali w zupełnie inne miejsca. Roderick po schodach do pokoju, popijając po drodze zwierzęcą krew, którą mu podano. Chciał zakończyć dzisiejszy dzień w sposób nikomu nie wadzący - zapadając w letarg. Fryderyk zaś zasiadł przy ladzie i zaczął kokieteryjnie spoglądać na półwampirzą kelnerkę, którą miał już najwyraźniej w planach bliżej poznać.
- W obronie mam do powiedzenia tylko jedno - mruknął Roderick do szermierza nim zniknął na piętrze. - Zabroniliście nam sprowadzić kobietę do pokoju, o tym, że mój brat pójdzie do niej, nie było wspomniane. A pójdzie. To tylko kwestia czasu.
Nim jego stopy przekroczyły próg pokoju, ostatnie krople posoki wylądowały na jego języku, sprowadzając znaczne ożywienie i powrót wszystkich zmysłów. Roderick zaczął dzięki temu słyszeć pojedyncze bicia serc poszczególnych osób. Był poddenerwowany karczmarz, Jorge, wlewający w siebie wino podczas rozmowy z chłopami, a także kilku śpiących gości i ciche, niemal nieobecne serce jego brata, starające się dostosować w rytm bicia organu dziewczyny. Niestety dhampirka była o wiele żywsza niż Fryderyk.
- Pamiętaj, żeby nie zrobić głupstw. To nie Valladon ani Rubidia, a Mauria. Obowiązuje nas tu coś więcej niż ustanowione przed wiekami prawo.
- O mnie się nie martw. Wiem na ile mogę sobie pozwolić. To lepiej ty przestań mi wchodzić do głowy. Nie masz nic lepszego do roboty?
- Aktualnie nie...
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Nocne niebo wypełniło się hukiem mocarnych skrzydeł Lodowego Upadłego. Baldrughan z każdym ruchem swych białych piór wznosił się coraz wyżej, rozkoszując się panującym dookoła mrokiem, niezmąconym przez blask księżyca, który skutecznie został zawinięty w płaszcz ciemnych chmur. Nigdy, nawet za radosnych chwil swojego życia, nie przepadał za słońcem. Stanowiło ono nieodgadniony punkt w jego życiu, gdyż zawsze go widziało, obserwowało, triumfowało nad nim i było świadkiem jego całego życia, jego triumfów i porażek. Ciemność przynoszona wraz z nocą była czymś zupełnie innym. Dawała mu ulgę, chwilę na rozmyślanie, uspokajała jego skołatane myśli. Często lubił latać sam na takie "wycieczki". Był to jedyny czas, kiedy mógł myśleć o sobie samym, o swoich działaniach, ustalić co dalej.
Zatrzymał się, nieco ponad chmurami. Jego skrzydła znacznie zwolniły, a ciężką sylwetkę podtrzymywały chłodne wichry i wiatry, dmące tutaj tylko i wyłącznie na jego rozkaz. Spojrzał przed siebie, błądząc spojrzeniem po bezkresnych kształtach ciemnych chmur. Chcąc nie chcąc, jego myśli same zaczęły wracać ku Caraxowi. Ten śmiertelnik miał w sobie coś, co go niepokoiło. Być może to jego emocjonalność i porywczość, chowana pod maską szlachetnego wychowania. Z pewnością był on godny uwagi, ale czy...
Był godny uwagi Baldrughana? Był jak inni, mimo wszystko. Pewny siebie, zmienny...
A mimo to nosił dar Baldrughana na szyi przez ten cały czas. Być może na pokaz, a być może...
Nie. To niemożliwe. Nie ma ludzi aż tak wyjątkowych. Pospolity śmiertelnik, nieważne jak szlachetny, nie ma mocy, by zdjąć klątwę stworzoną przez mroczne siły. Czy może jednak jest jakaś możliwość, której nie wzięto pod uwagę? Jakiś klucz, niedostrzegalny, wynikający z najstarszej magii tego świata... Czy warto jednak próbować? Starać się? A potem znów smakować rozczarowania...
Jego skrzydła uderzyły w skłębioną taflę ciemnych chmur. Upadły nie zwykł długo zadręczać się jednym rodzajem myśli, ale ten jeden przeklęty śmiertelnik nie dawał mu spokoju. Mimo braku uczuć pozytywnych, potrafił odnaleźć chociażby szacunek dla poświęcenia i starań szermierza. Ale czy były one wystarczające by dać mu szansę?
Upadły wirował tak wśród wichrów i ciemności, póki mrok nie został odpędzony przez niemrawe światło, które i tak zbytnio nigdy nie przenikało do wnętrza Dolin Umarłych. Wraz ze świtem powrócił do zajazdu pod postacią wędrowca w białym płaszczu i czekał, w ciszy i roztargnieniu swoim ostatnich przemyśleń.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Szermierz lekko uniósł brwi, gdy bracia kpili z pomysłu wyruszenia o świcie, milczał jednak cierpliwie aż do końca ich wypowiedzi.
        - Ciemno że oko wykol jest tu nieustannie, zdążyłem się już o tym przekonać, więc czy ruszymy rano czy w południe, efekt będzie ten sam, a przynajmniej rytm dobowy będzie zachowany i akolici będą dłużej przytomni - oświadczył spokojnym tonem. - Istnieją pochodnie i latarnie, będziemy się przemieszczać rozważnie… Jednak jeśli zechcecie podzielić się swoją wiedzą na temat okolicy, będzie na pewno łatwiej.
        Ostatnie zdanie miało dziwną intonację - na pierwszy rzut stanowiło uprzejmą sugestię, może nawet prośbę, a z drugiej pobrzmiewała w nim jakby urażona duma. Jorge był z natury zarozumiały i kiedyś pewnie chciałby wdać się w pyskówkę z braćmi, ale teraz się zmienił, a w każdym razie próbował to osiągnąć, by być godnym tego co zamierzał w przyszłości osiągnąć. Wcześniej nigdy o tym nie myślał, łapał dni takie jakimi były, ale teraz planował i uznał, że najwyższy czas dorosnąć - dlatego urażoną dumę paniczyka schował do kieszeni.
        - Hm? - Uwaga Rodericka na temat zakazów oderwała Miecz Zimy od jego myśli. Zaśmiał się cicho, odruchowo spoglądając w stronę drugiego z braci i adorowanej przez niego kobiety. - Ależ winszuję gustu i życzę powodzenia, nie mam nic przeciwko.
        Bo faktycznie nie miał. Wszyscy byli dorośli i mogli sypiać z kim chcieli, Jorge jednak nie miał ochoty leżeć obok uprawiającej miłość pary, a spać na korytarzu również nie zamierzał - stąd wzięła się jego wcześniejsza uwaga.

        Chlust zimnej wody otworzył szermierzowi oczy. Wcześniej robił wszystko jakby w półśnie - wstał ze swojego posłania, niedbale odrzucając pościel, zarzucił na ramiona płaszcz, jedną ręką go poprawiając, a drugą tłumiąc ziewnięcie i starając się jednocześnie nie myśleć o tym, że jeszcze by się przespał. Woda jednak jak zawsze zdziałała cuda. Szermierz zmoczył sobie całą głowę, odganiając definitywnie resztki snu, wilgotne włosy zaczesał do tyłu tak jak to czynił kiedyś, gdy miał jeszcze krótszą fryzurę. Dotknął policzków, szorstkich od zarostu. Musiał się ogolić, choćby miał to robić rzecznym otoczakiem i nawet spóźnić się na zbiórkę, którą sam zarządził. Tak źle jednak nie było, miał brzytwę, mydło i dość wody, chociaż ta była zimna, on jednak nie narzekał - wygląd był dla niego ważniejszy od tego chwilowego dyskomfortu. Te kilka chwil poświęconych na toaletę poświęcił również na swobodne przemyślenia. Przypomniał sobie cały poprzedni wieczór, wszystko czego się dowiedział, zarówno od miejscowych, jak i podróżnych, a nawet od towarzyszy w postaci braci Gemelli. W nocy nie miał okazji się z nimi konsultować - Fryderyk zajęty był swoją jednorazową wybranką, a Rodericka nigdzie nie dostrzegał, gdy zaś go już spotkał był zbyt pijany by zaprzątać sobie głowę planowaniem. Teraz jednak obiecał sobie, że nadrobi straty z wieczora. Wycierając twarz z resztek mydlin i wilgoci spojrzał w sczerniały kawałek wypolerowanej blachy, która robiła tu za lustro - wyglądał na tyle dobrze, na ile mógł wyglądać pozostając tyle czasu w drodze. Trochę poprawiwszy sobie w ten sposób humor zszedł do głównej sali, po drodze łomocząc do wszystkich drzwi pokoi zajmowanych przez kultystów, by żaden z nich przypadkiem nie zaspał, z niektórych pomieszczeń słyszał już jednak cichą krzątaninę. Schodząc po schodach przystanął, gdy jego wzrok natrafił na odzianą w biel postać. Chwilę stał bez ruchu, przyglądając się odrobinę nieobecnym wzrokiem szlachetnemu profilowi Upadłego, po czym westchnął jakby pod wpływem jakiejś niedorzecznej myśli i poszedł dalej. Musiał bardziej panować nad swoimi emocjami, jeśli chciał dotrzymać złożonej obietnicy.
        - Witaj, Panie - zwrócił się do skrzydlatego przywódcy, gdy już stanął przed nim i ukłonił się lekko.
        - Wszyscy się już przygotowują, będziemy mogli ruszyć o czasie - oświadczył. Zaraportował mu wszystko, czego się dowiedział: dokładne miejsce na trakcie, gdzie doszło do napadu na tamtych kupców, skąd według nich nadeszli nieumarli, również to, że były to raczej ożywione ciała wyschnięte na wiór niźli szkielety oraz fakt, że nie dostrzeżono nikogo, kto by nimi dowodził, bo żaden z napastników się nie wyróżniał ani nie wydawał rozkazów, podejrzenia jednak, że ktoś sterował nimi za pomocą zaklęć lub myśli, zostawił dla siebie. Napastnicy nie gonili uciekinierów, a co się stało z poległymi, tego nie wiedzieli - nikt nie ośmielił się wrócić w tamto miejsce. Po zreferowaniu słów kupców, Jorge wspomniał o tym, iż u karczmarza można się doposażyć oraz przekazał Panu Nawałnic uwagi braci Gemelli o zalegających w Dolinie ciemnościach i trudnym terenie jak również o tym, iż posiadają oni wiedzę na temat tych krain, która może się okazać nieoceniona. Wampirom przekazał zresztą te same informacje, gdy tylko pojawili się w głównej sali. Na serwecie kawałkiem węgla rozrysował obraz okolicy, jaki mu się wyłonił z tego, co opowiedzieli mu kupcy.
        - Mówiliście, że znacie Doliny, co możecie powiedzieć o tym miejscu? - zapytał braci, palcem zakreślając koło wokół swojego rysunku, a następnie usłużnie podając im węgielek, gdyby chcieli coś dodać. - Na podstawie informacji od kupców na pewno darowałbym sobie branie ze sobą wierzchowców, bo po zejściu z traktu grunt będzie niepewny, a co więcej… To zależy od was. Panie, czy masz może coś do dodania? - zwrócił się do Upadłego, spoglądając na niego i starając się uchwycić jego wzrok.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

Dla każdego ten wieczór stał się okazją do odpoczynku od przesiadywania w jednym towarzystwie. Po zniknięciu Pana Zimy, wampiry w spokoju dokończyły podaną im krew, a następnie po przekazaniu sobie kilku uwag, braterskich rad i złośliwości, rozeszli się w zupełnie innych kierunkach. Fryderyk wieczór spędził najpierw przy ladzie baru, rozmawiając z karczmarzem i jego córką, przepraszając za swoje zachowanie i próbując zrzucić wszystko na zły wpływ, jaki miał na niego brat albinos. Rzecz jasna nie odbyło się to bez aprobaty Rodericka, który słysząc myśli brata, skarcił go prześmiewczo i zdezorientował w prawieniu komplementów dhampirce. Później jego towarzystwo uszczupliło się o postać gospodarza, toteż wampir zaczął silniej oddziaływać swoim urokiem na kelnerkę, wobec której miał pewne plany na tę noc. Z tej dwójki to on był tym głodnym wrażeń i krwi, podczas gdy jego brat figurował w jego myślach jako przyzwoitka. Mimo to Fryderyk nigdy nie postawiłby brata niżej niż własne żądze. Miał dla niego ogromny szacunek i vice versa.
Około północy, kiedy goście opuszczali gospodę, a jednym z ostatnich trzymających się na nogach był Jorge, Fryderyk przystąpił do ataku. Oczarowując piękną dziewczynę. Nakłonił ją na spacer w świetle gwiazd, podczas którego jasno jej przedstawił swoje zamiary. Zdziwiło go zatem, kiedy dhampirka wyraziła przychylność i po powrocie zaprosiła go do pokoju, by nie musieli kryć się po kątach w kuchni. Jedna noc, nic więcej, zdążyła go ostrzec nim oddali się namiętności.
Tymczasem Roderick udał się do kwatery nieco wcześniej niż planował i z butelką zwierzęcej krwi w ręku, wszedł do blaszanej balii z ciepłą, parującą wodą. To był jego czas relaksu i oddechu od porywczego braciszka, który lubił sprowadzać na siebie nieszczęście. Biały wampir wyciszył swój umysł i zamknął go na wszelkie połączenia, również te od Fryderyka, który na złość próbował opisywać mu kształty i umiejętności kelnerki. Uśmiechnął się nawet pod nosem z tej okazji, czując szczęście ze szczęścia swojego bliźniaka. Na ten rodzaj więzi nic nie mógł poradzić. Popijając krowią krew, Roderick myślał nad ich obecnym położeniem. Służba dla Upadłego Anioła, choć nosiła znamiona luźnej współpracy, była służbą w samej sobie, a to oznaczało, że nieumarli musieli liczyć się z jego wolą. Nie zamierzali od razu ślepo w niego wierzyć, jak Jorge i inni akolici, ale też nie życzyli mu w tym wszystkim porażki. Można by rzec, że z zaciekawieniem będą obserwować jego dążenia do celu, wtrącając swoje wampirze nosy, gdy zajdzie taka potrzeba.
Nad ranem przepowiednie Rodericka zaczęły się spełniać. Słońce, choć widać było jego rozmazaną tarczę za ścianą chmur, dawało tyle światła i ciepła, że na butelce, którą wampir postawił sobie przy łóżku, zaczęły powstawać wzory ze szronu. Świat za oknem był szary i nieprzyjemnie zimny, jakby całe szczęście opuściło tę krainę. Nie było też powodów do zdziwień, w końcu znajdowali się w sławetnych Mrocznych Dolinach.
Słysząc za drzwiami rozmowy, Roderick rozpoznał głos szermierza i upadłego anioła i od razy zaczął szykować się do wyjścia. Przegapił moment, kiedy Jorge wchodził, kładł się i wstawał, lecz sam nie zamierzał tracić czasu na rozmyślania nad tym wszystkim. Wkładając na barki koszulę i marynarkę, wampir przepłukał twarz zimną wodą i uśmiechnął się szeroko, słysząc szumy z myśli swojego brata. Fryderyk był już przytomny i gotowy do drogi, siedział właśnie na dole w rogu karczmy i obserwował pracującą tymczasową kochankę, jak zanosi śniadania pierwszym gościom i rzuca mu uśmiechem co jakiś czas.
- Od razu lepiej wyglądasz - stwierdził czarny wampir, ściskając dłoń bliźniaka na dzień dobry. Obaj nie zamierzali nawiązywać do dnia wczorajszego, więc wszystko między nimi było takie, jak wcześniej. Niestety ich rozmowę przerwało pojawienie się szermierza z kawałkiem pergaminu i nakreślonej na nim mapy.
- Zacznijmy od tego - odpowiedział mu Roderick, przejmując węgielek i przekreślając mapę sporządzoną z pomocą opisów zasłyszanych od chłopów. Następnie przewrócił kartkę na drugą stronę i narysował niemal identyczny rysunek co Jorge, z tą różnicą, że linie były pewniejsze i przedstawiały znacznie większy obszar, z zaznaczeniem traktów pobocznych, zagajników i zdradzieckich torfowisk. Mapa wampira była zatem o wiele bardziej dokładniejsza.
- Jesteśmy tutaj - powiedział, wskazując małą literę T, symbolizującą tawernę. - Zachodnie trakty prowadzą do Rododendronii i północnych równin Opuszczonego Królestwa. Od południa zamykają nas Mgliste Magna. Bardzo, bardzo nieprzyjemne miejsce. Drogami na wschód, a potem na południe można je ominąć, wejść do Mrocznych Dolin, a stamtąd do Maurii. Północ to ziemie równie dzikie, co stepy...
- Z tą różnicą, że nikt nie wie, co chce cię tam zabić i zjeść - dokończył Fryderyk, przejmując od brata rysik i nakreślając położenie kurhanów. - Od tej karczmy, w promieniu kilku godzin marszu znajdują się trzy duże cmentarze. Ciebie, Panie Zimy, jak rozumiem, interesuje tylko ten, na którym spoczywa armia chodzących trupów. Problem w tym, że za czasów wojen chowano wszystkich, jak popadnie, zatem najlepiej będzie przeszukać lasy pomiędzy nimi i zbocza gór. To miejsca dawnych bitew i jeśli gdzieś miało powstać mauzoleum, to właśnie tam.
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Zaskoczeniem dla wszystkich mogło być to, że Baldrughan nie odzywał się ani słowem podczas taktyczno-opisowych wywodów Caraxa oraz wampirzych braci. Jego wzrok utkwiony był gdzieś w nieokreślonym dla innych punkcie, jakimś odległym i nieprzystępnym miejscu, zazwyczaj nie przykuwającym zbytniej uwagi. Mogły to być zakurzone półki z brudnymi butelkami albo obskurne, pełne pajęczyna kąty izby. Było to aż zbyt niepodobne do zazwyczaj władczego sposobu bycia Lodowego Archanioła. Zdawało się, że jego myśli błądzą wszędzie, gdzie tylko znalazłoby się dla nich miejsce, jedynie nie zaszczycając karczemnej izby, upiornie pustej w ten chłodny i mglisty poranek. Zapytany jednak o opinię przez Jorge, wcześniej wysłuchawszy wywodów nieumarłych krwiopijców, jego chłodne spojrzenie powróciło do rzeczywistego spostrzegania i spoczęło na przerysowanej węglem mapce rozłożonej na stole.
- Nic nie stanowi dla nas zagrożenia, ni liche, ni wampirzy Lord, ni hordy ghouli czy innych trupojadów. Kiedy podróżowałem z Vaxenem, demonicznym czarnym szermierzem, stanęłam naprzeciw całego klanu nieumarłych Nekromantów i oczyściłem ich kryjówkę z plugastwa. Niemniej jednak, nie należy ignorować faktu samego bytu nieumarłej armii. Cokolwiek ją napędza i utrzymuje przy nie-życiu, wymaga natychmiastowego zbadania. Jeżeli jest to nieumarły władca ze zdolnościami nekromantycznymi, musimy pozyskać jego przychylność. Jeżeli zaś jest to sprawka jakiegoś reliktu dawnych wojen, musimy przedrzeć się przez bezmyślne hordy zmarłych i wyrwać go ze zgniłych krypt za wszelką cenę. Z doświadczenia wiem, że umarli to potężni przeciwnicy w walce z boskimi wysłannikami. Pójdziemy więc w kierunku pasm górskich. Nasi wampirzy przewodnicy poprowadzą oddział przodem, badając teren. Akolici podążą za nimi, w bliskiej odległości, na wypadek konfrontacji. Ja, wraz z Jorge, będziemy przyglądać się zbadanej już okolicy i szukać jakichkolwiek znaków. Im szybciej opuścimy to przeklęte miejsce i powrócimy na Wyspę, tym lepiej dla nas wszystkich. Nie traćmy więc czasu. - Anioł uderzył, może zbyt intensywnie, otwartą dłonią o blat, co spowodowało, że pokrył się on szklistą warstwą cienkiego lodu. Palce mu zadrgały i, już bez słowa, opuścił salę, zwołując swoich akolitów przed tawerną.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Jorge szczerze zapytał wampirzych braci o wskazówki i rady, więc gdy Roderick wziął od niego węgielek i przekreślił jednym pewnym ruchem sporządzony wcześniej szkic, nie wyglądał na złego, raczej zainteresowanego i może troszeczkę zaskoczonego, że mogło być aż tak źle. Pochylił się nad powstającą na jego oczach mapą, gdzieś z tyłu głowy czyniąc jednak usprawiedliwiająca samego siebie uwagę, że jego rysunek nie był jednak aż tak beznadziejny, jedynie stanowczo zbyt zgrubny. To co naszkicował Gemelli robiło wrażenie - można było się całkiem swobodnie poruszać mając taki widok okolicy, zupełnie jakby była to profesjonalna praca kartograficzna… No i jasne też było jakie korekty należało wprowadzić do pierwotnego planu.
        Wzrok szermierza na długo skupił się na przemawiającym bliźniaku, tylko czasami uciekając w stronę nakreślonego przezeń planu, by nadążać za tym, co było pokazywane. W pewnym momencie jednak spojrzenie Miecza Zimy uciekło na oblicze Pana Nawałnic i to na nim zatrzymało się przez dłuższą chwilę. Ten nieodgadniony wyraz był w jakiś sposób niepokojący - co też chodziło Upadłemu po głowie, gdzie błądziły jego myśli? Ignorował ich, czy jednak słuchał? Mogli oczywiście decydować we trójkę - on i bracia Gemelli - lecz dobrze byłoby uzyskać chociaż akceptację tego co wymyślili od swojego przywódcy. ”Słuchał”, uznał momentalnie szermierz, gdy spojrzenie oczu barwy wzburzonego oceanu skupiło się na nich a nie na jakimś odległym punkcie w przestrzeni. Stanowczość z jaką przemówił Upadły w pierwszej chwili była porywająca, gdy jednak Jorge ją przemyślał, zaczął mieć pewne wątpliwości. O ich małe debatujące grono by się nie obawiał, prędzej o akolitów - ci, choć wybrani specjalnie do trudnej misji, mogli stanowić pewne słabe ogniwo, choćby przez swą liczebność… Ale pewnie każdy liczył się z tym ryzykiem, idąc za Upadłym w Doliny.
        Rozkaz natychmiastowego wymarszu, poparty na dodatek mocnym uderzeniem o stół, nie pozostawiał miejsca do dyskusji. Jorge zaraz wstał, sięgając przy tym po naszkicowaną przez Rodericka nową mapę okolicy.
        - Pozwolicie, że ją wezmę - odezwał się do braci Gemelli, faktycznie czekając na ich przyzwolenie. Szanse na odmowę były jednak w jego odczuciu niewielkie, skoro byli oni w stanie z pamięci odtworzyć obraz terenu, lecz może akurat przez wzgląd na to, że mieli stanowić czoło pochodu, woleliby posiłkować się gotowym obrazem.
        Gdy Pan Nawałnic opuścił tawernę, Jorge pogonił ostatnich marudzących wewnątrz akolitów, by ci również dołączyli, a na koniec sam wyszedł. Zimne, wilgotne powietrze momentalnie oblepiło jego twarz, a każdy kolejny oddech przemieniło w niewielkie obłoczki skraplającej się na mrozie pary, czego nie dało się zaobserwować ani w przypadku braci Gemelli, ani Pana Nawałnic. Miecz Zimy jednak nie narzekał, postawił tylko kołnierz i kontynuował przygotowania. Konie kazał zostawić w stajni, a ze sobą zabrać tylko najpotrzebniejsze rzeczy, by nie opóźniać marszu przez zbędny balast. Zakładał, że nie będą nigdzie rozkładać obozu, a prędzej zatrzymywać się tylko na krótkie odpoczynki - Upadły wyraźnie zaznaczył, że zależy mu na czasie.
        Pierwszy etap drogi, gdy szli jeszcze ubitym traktem, przebiegał szybko i bez komplikacji, w milczeniu, bo atmosfera nie sprzyjała pogawędkom. Jorge póki co trzymał się czoła pochodu, gdyż to on posiadał najdokładniejsze informacje o miejscu, w którym doszło ostatnim razem do napaści i uznał, że to najlepsze miejsce by zacząć poszukiwania. Nie było to zresztą specjalnie daleko, a wedle opowieści podróżnych grunt w tym miejscu był dość pewny i łatwo było opuścić trakt. Co będzie dalej - tego nie wiedział nikt.
        - To tutaj - oświadczył, gdy dotarli na miejsce. Niby takie samo jak cała reszta, z poboczem obrośniętym starymi, suchymi krzewami, ale odległości od charakterystycznych punktów się zgadzały, rachityczna roślinność była w kilku miejscach wyraźnie zadeptana, a na ziemi widać było ciemne ślady po krwi, która wsiąkła w piach…
        - Schodzimy z traktu - nakazał Jorge. - Prowadzą panowie Gemelli, ja i Pan Nawałnic zamykamy pochód. Gdzie się da iść szpalerem, tak by nie tracić się wzajemnie z oczu, i uważnie się rozglądać. Wyglądać nieumarłych, kurhanów, grobowców, cmentarzysk… - wyliczał przez moment Jorge, na koniec sugestywnie zawieszając głos i nie dodając “i tak dalej”, bo to już w tym momencie wiedział każdy.
        - Jazda - rzucił, gestem poganiając akolitów, by ci nie marudzili teraz, gdy było jeszcze łatwo, bo najgorsze dopiero ich czekało.
        Sam stojąc jeszcze na drodze sięgnął po butelkę ze święconą wodą i oblał nią ostrze dobytej szabli. Woda momentalnie zmatowiła broń cienką warstewką lodu - Jorge lekko potrząsnął ostrzem, by ostatnie krople skapnęły na drogę, po czym schował butelkę do kieszeni płaszcza i poszedł, dalej trzymając broń w dłoni. Bardzo nieroztropnie z jego strony byłoby teraz schować ostrze z powrotem do pochwy, skoro, jak to określili bracia Gemelli, "nikt nie wie, co chce cię tam zabić i zjeść ".
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

Pomysł z szukaniem starych źródeł magii w Dolinie Umarłych nie przypadł wampirom zbytnio do gustu, ale koniec końców zgodzili się oni wystąpić w roli przewodników, by ta zasnuta cieniami kraina nie poszerzyła się o kolejne bezimienne groby, które znikną wraz z pamięcią o tych, co tam leżą. Nie zamierzali jednak narażać karków bardziej niż to koniecznie dla kilku marnych artefaktów bądź armii ożywieńców. Władza i potęga nie pociągały ich tak bardzo, jak Pana Zimy i jego akolitów, którzy widzieli w tym swój prywatny interes. Wystarczała im ich własna siła, spryt i chęć przetrwania do kolejnego wschodu księżyca bez narażania osób postronnych, a w razie konieczności, możliwość niesienia im pomocy.
Słysząc rozkaz wymarszu, bliźniacy ruszyli się z lekkim ociąganiem, jakby cierpieli na permanentne tego dnia niewyspanie. Cały swój dobytek w postaci ubrań i kilku złotych monet w kieszeni nosili na własnych plecach, toteż zanim akolici uformowali się w kolumnę marszową, oni zdążyli zasięgnąć dodatkowych informacji u karczmarza i jego półwampirzych kelnerek, a także zakupić świeżą krew.
Na zewnątrz pojawili się zatem na moment przed tym, jak Jorge wskazał kierunek.
- Uwielbiam zapach śmierci o poranku - westchnął Fryderyk Gemelli, przystając obok odnogi traktu, którą mieli dalej się udać. Spomiędzy drzew mknął ku nim orzeźwiający powiew wiatru, niosąc ze sobą zapach igieł, żywicy i lekkiej woni rozkładających się ciał. Ludzki nos nie był w stanie ich wyczuć, toteż tylko Roderick odpowiedział na tę uwagę, uśmiechając się pod nosem i podwijając rękawy koszuli.
- Lepiej będzie się rozdzielić i mieć oko na gościńce. Nie wiemy, którędy armia się porusza.
- Co proponujesz?
- Wybierz sobie trzech akolitów i idź przodem na zwiady. Informuj mnie o wszystkim, co znajdziesz i pozostawaj w zasięgu myśli. Stare kurhany mają aurę, która blokuje nasze zdolności, więc nie zbliżaj się do nich bez mojej zgody, zrozumiałeś?
Czarny wampir pokiwał twierdząco głową i z kolumny idących akolitów wybrał trzech najniższych i w miarę chudych, którzy pozbawieni tobołów wyglądali jak cienie długodystansowych biegaczy. Takich też nieumarły potrzebował do tego zadania. Mieli być jedynie oczami i uszami Pana Zimy w lesie.
- Ja poprowadzę ich ścieżką. Będziemy robić postoje co trzy godziny, więc łatwo nas znajdziecie - wytłumaczył Roderick, a gdy jego brat zniknął, rozkazał kolumnie przeć naprzód. Sam szedł na jej czele, pogwizdując cicho lub ostentacyjnie kopiąc kamień napotkany na drodze. Brak impulsów od bliźniaka oznaczał pełne bezpieczeństwo, więc chciał dać przykład akolitom, że nie trzeba się bać tego miejsca. Ostatnie czego brakowało w tych szeregach to panika.
- Interesuje mnie cel naszej wyprawy - zagaił biały wampir któregoś razu, gdy przechadzał się wzdłuż kolumny, by przekonać się czy nikt nie zostaje w tyle. Widząc jednak zamykających pochód Upadłego i szermierza wierzył, że tyły są równie bezpieczne co front, toteż mógł zamienić z nimi słowo. W końcu miał prawo domagać się informacji na temat przedsięwzięcia, do którego się zapisał.
- Stare artefakty to jedno, ale co kiedy już je znajdziemy? Zabierzesz je i odejdziesz czy użyjesz do większych celów?
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Nie odzywał się za dużo. Jaki zresztą miałby w tym cel? Nawet za swego "normalnego" żywota nie należał do gadatliwych. Ba, nawet jego ukochana nieraz wskazywała na jego posępne milczenie jako częste przyczyny jej trosk. Tak, zawsze martwiła się o rzeczy i myśli, które nieustannie trapiły jego umysł. Starała się oczywiście jakoś go wspomóc, odnaleźć sposób, aby oczyścić jego umysł z troski czy smutku, chociażby na chwilę. Nieraz jej się to udawało, zazwyczaj jednak odnosiła sromotną porażkę. Teraz jednak i tak pozostawało to bez większego znaczenia. Był wrakiem anioła, z którego imieniem niegdyś dumnie się obnosił. Pozostał po nim cień, niosący chłód i zniszczenie. A jeśli podstępne plany jego przeklętego umysłu odniosą sukces, siarczysta zima i cierpienie, które od wieków przepełniały jego duszę, oplotą świat w jego aroganckiej radości i pewności, że nic nie jest w stanie zakłócić jego żałosnej harmonii.
Teraz jednak wlókł się powoli na końcu kolumny, która zeszła z głównego traktu, by zanurzyć się w odmętach tych wyssanych z życia pustkowi, w poszukiwaniu armii umarłych. Krajobraz zmieniał się jednak znacznie przez obecność Upadłego. Ilekroć przeszedł obok ogołoconych gałęzi, pokrywał je biały szron i uginały się one bądź łamały pod jego nienaturalną ilością. Od jego płaszcza na martwą ziemię padały płatki śniegu, zaś gdzie postawił swą stopę, tam pozostawiał gołoledź. Włócznia służyła mu za laskę podróżną, zaś na swoją głowę naciągnął śnieżnobiały kaptur. Nie odzywał się do Caraxa, gdyż póki co nie widział takiej potrzeby. Nie chciał także by śmiertelnik rozpraszał się teraz jego słowami, zamiast skupiać się na ich misji. Jednak w końcu pojawienie się białego wampira i zadane przez niego pytanie zmusiło upadłego do wypowiedzi. Nie czuł się jednak swobodnie, wiedząc że telepatyczna więź łączy obu braci, nawet w dalekiej odległości.
- Pytasz zatem o cel? Hmh, dopiero w momencie, gdy twój brat się oddalił? Czyżby przez wybuchowy charakter mógł jakoś negatywnie zareagować na prawdę? Nie, żeby była ona jakaś szczególnie niepokojąca, wręcz przeciwnie. Cokolwiek napędza tą armię umarłych, zamierzam to posiąść i zabrać z tych krain, aby wykorzystać przeciwko wysłanej na mnie krucjacie. Gdy to, zaiste żałosnego kalibru, zagrożenie już zostanie zażegnane, będę kontynuował prace nad swoim dziełem wywołania wiecznej zimy, która pochłonie ten zepsuty świat. Nie wspominałem już wcześniej o tym? - Zimne oczy anioła spojrzała na wampira spod śnieżnobiałego kaptura.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Atmosfera tego miejsca nie sprzyjała rozmowom. Zwykli śmiertelnicy - tacy jak Jorge i znamienita większość akolitów - podświadomie wyczuwali toczące to miejsce rozkład i śmierć. Nie musieli czuć tego subtelnego zapachu, który drażnił nozdrza braci Gemelli, nie musieli widzieć zwłok, wystarczył tylko ten osobliwy chłód, brak słońca, które jakby zapomniał o tej zakazanej krainie, cisza, bo przecież w takich miejscach nie śpiewały ptaki… Każdy trzask gałęzi brzmiał jak wystrzał, każde słowo niosło się echem wśród martwych drzew i krzewów. Długie strzępy mchów i porostów zwisające z gałęzi z czasem zaczynały przypominać sylwetki wisielców. Dobre okoliczności, by wyobraźnia mogła zacząć płatać figle. Akolici robili się niespokojni, ich nerwy koił jednak nieznacznie widok białowłosego wampira, który z taką nonszalancją szedł na czele kolumny - prawie jakby wybrali się na jesienny spacer a nie na poszukiwanie pradawnych krypt, by wyrwać z łap ich mieszkańców starożytne artefakty… Wampirom jednak łatwo było zachowywać taki spokój ducha - już dawno nie żyli, a poza tym byli silniejsi, szybsi i bardziej wytrzymali od ludzi. Takie wątpliwości pewnie również pojawiały się w głowach co niektórych… Na razie jednak panował względny spokój.
        Jorge nie dawał się porwać tego typu myślom - w życiu widział już zbyt wiele dziwnych miejsc i zbyt wiele razy patrzył w oczy śmierci by teraz dać się zwieść pozorom. Miał jasno wytyczony cel i tego się trzymał. Chociaż… Co jakiś czas jego spojrzenie napotykało idącego nieopodal Upadłego Anioła i wtedy szermierz jakby na moment tracił ciągłość myśli. Nie było to nic strasznego, nie rozpraszał się aż tak bardzo, by przez to ściągać na siebie i innych niebezpieczeństwo.
        Widok zbliżającego się do nich Rodericka zainteresował szermierza na tyle, by ten odruchowo się zbliżył. Do rozmowy jednak się na razie nie wtrącał. Dla niego pobudki Pana Nawałnic były oczywiste, może na swój sposób przygnębiające, może straszne, ale słuszne. Z pewnością wiedział więcej i mógł patrzeć dalej niż osoba śmiertelna, to nie było rzucanie gróźb na wiatr tylko skrupulatnie ułożony plan, z którym nie było sensu walczyć. Jego siła pozwalała mu na takie przedsięwzięcia i nie chodziło tylko o zwykłą brutalną siłę, lecz i o charyzmę i zdolności magiczne. Miał po prostu śmiałość, by zamiast naprawiać ten zepsuty świat, zburzyć go i zbudować od nowa…
        Jorge odwrócił wzrok, by rozejrzeć się po okolicy, tak na wszelki wypadek. Podniesiony kołnierz płaszcza zasłaniał pół jego twarzy, przez co nie było widać tego jak nikle się uśmiechał do swoich niedawnych myśli. Mina mu jednak zrzedła, gdy dojrzał jaki teren czekał ich do przejścia. Wstrętne, podmokłe łąki usiane pagórkami zbyt małymi, by uznać je za kurhany, choć kto wie… Może to dopiero początek. Wystające z lodowatej zatęchłej wody korzenie i gałęzie nawet Mieczowi Zimy zaczęły się kojarzyć z wyciągniętymi w błagalnym geście rękami topielców. Aura tego miejsca była przytłaczająca i tak jednoznacznie naznaczona śmiercią i rozkładem.. Szermierz odruchowo wyżej podniósł uzbrojoną rękę, a jego spojrzenie znacznie dokładniej omiatało okolicę. Gdzieś daleko przed nimi dało się słyszeć osobliwy bulgoczący dźwięk przypominający upiorny śmiech, któremu towarzyszył szczęk i chrzęst zniszczonych pancerzy. Chyba znaleźli to czego szukali… Albo to coś znalazło ich.
        - Zaczyna się…
Zablokowany

Wróć do „Dolina Umarłych”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości