Słoneczna plażaUcieczka przed śmiercią z nudów

Słoneczna plaża wzięła swoja nazwę od koloru piasku, który przybiera tu barwę bardziej złotą niż gdziekolwiek indziej na Wybrzeżu Jadeitów. Turmalia może poszczycić się tak pięknym miejscem, dlatego objęła je ochroną. Nie znaczy to jednak, że jest ono niedostępne dla mieszkańców i podróżnych. Wręcz przeciwnie, jest to miejsce częstych spacerów arystokratów, ale też mieszczan i rzemieślników, którzy choć na chwilę chcą zapomnieć o ciężkiej pracy, jaką wykonują codziennie.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Kathleen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje:
Kontakt:

Ucieczka przed śmiercią z nudów

Post autor: Kathleen »

- Tato, ja się tutaj duszę! - krzyczała, ale dorosły tryton wydawał się jej nie słuchać. Trzymał mocno za nadgarstek rudowłosej i płynął przed siebie, najprawdopodobniej w stronę domu. Tam mieli na nich czekać inni przedstawiciele ogoniastych, w tym także najemnicy, którzy dostali za zadanie pilnowanie niesfornej Kathleen. Własna rodzina ją uwięziła. Nie mogła wychodzić ze swojej groty bez pozwolenia nawet na najkrótszą chwilkę, a jeśli już ojciec się zgodził to tylko i wyłącznie pod eskortą odpowiednich trytonów. Ona jednak była cierpliwa. Była posłuszna... nie była sobą. Mimo to wiedziała, że długo to nie będzie trwało. Wytrzymała trzy lata.

Płynęła tak szybko jak potrafiła. Odpływ, który odciągał ją od brzegu był w tym momencie jej największym wrogiem. Tak dawno nie wypływała na długie przechadzki, że miała wrażenie jakby ogon jej zdrętwiał, a przecież jeszcze kiedyś była najszybsza i najzwinniejsza ze swojej gromady! Po kilku godzinach morderczej przeprawy udało jej się w końcu dotrzeć do brzegu. Przemieniona w człowieka, przywdziała przewiewną sukienkę w kolorze świeżej trawy, a na jej szyi cały czas spoczywał naszyjnik z wisiorkiem w kształcie delfina. Dawno nie miała okazji korzystać z jego magicznej mocy, była ciekawa czy jeszcze potrafiłby ją ostrzec przed zbliżającym się niebezpieczeństwem.
Bosymi stopami dotknęła piasku, a na jej ustach zagościł szeroki uśmiech, ukazujący szereg białych, prostych zębów. Gdy ostatnim razem wyszła na ląd, jej podróż znacznie się przedłużyła. Najpierw spotkała na polanie stado pegazów, z jednym z nich się wyjątkowo polubiła. Pozwolił jej się dosiąść i zabrał dziewczynę do nieznanej jej wcześniej części Alaranii. Tam spotkała Vaxena, z którym rozpoczęła najwspanialszą przygodę swojego życia. Nieważne, że prawie zginęła i to cztery razy. Wtedy pierwszy raz poczuła, że naprawdę żyła! A teraz... teraz stąpała ze spuszczoną głową brzegiem oceanu, pozwalając, aby promienie wschodzącego słońca pieściły jej bladą twarzyczkę, otoczoną gęstymi, rudymi lokami. A teraz uciekała przed śmiercią z nudów.
Awatar użytkownika
Conan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Conan »

         Światło otaczające czarodzieja i dziwne poczucie lekkości były dla niego bardzo znajome, zupełnie tak jakby już kiedyś tego doznawał. W sumie przeżywał to wcześniej, niestety na skutek utraty pamięci zapomniał o tym. Uczucia towarzyszące podróży przy nieświadomym użyciu portalu można by nazwać nawet przyjemnymi, do czasu jej zakończenia. Wtedy też rozległ się potworny huk, któremu towarzyszyło ostre światło. Był to efekt powstania w przestrzeni dość pokaźnej, poziomej szczeliny, na wysokości około 10 metrów. Właśnie stamtąd wyleciał czarodziej który nie miał pojęcia co się dzieje. Od jego pojawienia się do upadku twarzą w piasek minął ułamek sekundy. Echo niosącego się huku zagłuszyło łupniecie przybysza o ziemię. Wtedy właśnie stracił przytomność. Obudził się po trzech dniach, leżąc na rozżarzonej plaży. Był cały obolały, największy ból objawiał się w jego głowie i klatce piersiowej. Będąc jeszcze lekko oszołomionym sam nie wiedział czy większy był jego ból, wynikający z obrażeń po upadowych, czy też jego pragnienie i głód. Leżał jeszcze może z pięć minut zbierając siły, by powstać. Podpierając się rękoma, dźwignął się z ziemi, zabierając również swój kij. Gdy w końcu stanął, zaczął odczuwać w pełni skutki upadku. Cholera, nie jest ze mną najlepiej stwierdził w myślach po czym rozejrzał się dookoła. Jego oczom ukazała się długa plaża, łącząca się z dużą ilością wody, nieporównywalnie większą niż jaką widział dotąd. Ruszył do niej chwiejnym krokiem, by się napić. Osunął się na kolana, nabrał ją w ręce, zaczerpnął i... wypluł.

- Co do pięciu kręgów?! Chwila... słona woda za którą nie widać nic na horyzoncie, długa plaża... to chyba to morze o którym kiedyś mówił Ricardo... Pierwszy raz widzę coś takiego, szkoda tylko, że jestem w takim stanie, mógłbym przeprowadzić tyle badań. - powiedział do siebie zawiedziony czarodziej.

Otarł usta ręką, by pozbyć się z ich okolic reszty wody, czując tym samym mały zarost. Ile ja tu leżałem? Muszę znaleźć jakąś osadę i... w tej chwili jego rozmyślania przerwało burczenie w brzuchu No właśnie..., spojrzał na swój tułów, po czym znów powstał. Jego spodnie ociekały wodą, która dostała się tam poprzez fale, gdy klęczał przy brzegu. Ruszył w stronę miejsca gdzie leżał, podpierając się przy tym kijem. Podpora czarodzieja grzęzła w piasku, co trochę go irytowało. W oddali było widać las, składający się z dziwnych dla Conana drzew. Po chwili wpadł on na pomysł. Idąc plażą możliwe, że w końcu natknę się na jakąś osadę. Tylko w którą stronę? Już wiem! Ricardo mówił, że osoby które się zgubiły częściej udają się w prawą stronę, więc udam się w lewo. I jak postanowił tak zrobił, lecz postanowił sprawdzić jeszcze czy będąc przy wodzie niczego nie zgubił. W tym celu obrócił się o 180 stopni wokół własnej osi. Nie zostało tam nic, a wręcz przeciwnie okazało się, że teraz czarodziej posiadał więcej niż przed chwilą. Mianowicie wzbogacił się o poprzedni problem, w którą stronę iść, bowiem gdy się odwrócił, prawa strona stała się jego lewą, a lewa... prawą. W ten oto sposób z początku mały problem, urósł w oczach czarodzieja do wielkości muru, którego przeskoczyć się nie dało. Dumał nad tym przez chwilę, po czym ciężko westchnął i ruszył w jego aktualne lewo. Szedł dość długo, potykając się i zataczając przy tym. Nawet z pomocą kija miał problem by iść. Las po jego lewej stronie stopniowo zbiegał do wybrzeża, aż w końcu rósł przy samej plaży. Nie widząc żadnej osady na plaży, wyczerpany szedł w stronę lasu, by schronić się przed słońcem. Gdy był już niedaleko, zakręciło mu się w głowie i upadł. Po upadku wydawało że się mu że słyszy jakieś głosy, po czym znów stracił przytomność.
Awatar użytkownika
Cayelin
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Skrytobójca , Myśliwy
Kontakt:

Post autor: Cayelin »

Powoli posuwała się naprzód wzdłuż linii drzew. Słońce dawno zniknęło za horyzontem, dlatego dziewczyna spokojnie mogła wyjść z ukrycia. Dwa czarne wilki sunęły za nią niczym cienie, obserwując i nasłuchując wszystkiego wokół. Miała za sobą długą drogę i jedyne o czym teraz marzyła to chwilę odpocząć od zleceń i pracy... Może dlatego też uciekła w końcu z rodzinnych stron. Była jednocześnie wystarczająco blisko Karnsteinu, miasta w którym spodziewała się znaleźć tego, który uczynił tym, czym teraz jest. Ale odpoczynek najpierw, a zem... reszta później. Dlatego też wybrała się nad Ocean Jadeitów. Nigdy tu nie była i bardzo chciała go zobaczyć. Ukryta w cieniu drzew obserwowała zachodzące słońce, widziała jak tonie w tafli oceanu. Jednak nie sprawiło na niej to takiego wrażenia, jak podejrzewała. Może kiedyś by zareagowała inaczej, ale teraz... Tylko patrzyła, a gdy słońce zaszło ruszyła w kierunku Turmalii.

Chan i Kai pilnowali tyłów, przy nich czuła się bezpiecznie, chociaż potrafiła doskonale radzić sobie samemu. Czasem jeden z nich wybiegał do przodu, aby zrobić obeznanie. Szukali dla niej potencjalnego zagrożenia... i posiłku. Prawie w ogóle się nie odzywała, tylko jeśli czuła taką potrzebę. Tak było i tym razem.
- Ptaki wciąż pamiętają - odezwała się cicho. Wiedziała, że nie musi mówić normalnie, wilki i tak ją usłyszą.
Za nią rozległo się przeciągłe pomrukiwanie. Wiedziała, że wilki się z nią zgadzają, chociaż nie raz występowały po między nimi spory, które nie jednokrotnie musiała rozstrzygać. Wszystko sprowadzało się do tego, że młodszy Kai próbował wywalczyć sobie wyższą pozycję w ich "stadzie". Chociaż Cayelin by tego tak nie ujęła, to nazywanie ich "stadem" było lepsze od nazywania rodziną. W końcu nią nie byli. W dodatku, chociaż bliźniaki byli przy niej cały czas i mieli na nią oko, nawet gdy próbowała im się wymknąć pod postacią kruka, to i tak zawsze ją odnajdywali. Nie czuła jakiejś specjalnej więzi z nimi. Mimo to cieszyła się, że w ogóle może się do kogoś odezwać.
- Na prasmoka, jesteście niemożliwi - dodała po dłuższej chwili.
- Jesteśmy tu dla ciebie - odezwał się do niej Chan, podbiegając obok i zerkając na nią swoimi żółtymi oczami, łudząco przypominającymi jej.
- Tak wiem - westchnęła. - Dziękuję.
Dalej podążali w milczeniu.

Poznała ich krótko po ucieczce z Rapsodii. Błąkała się wtedy wycieńczona z dala od miasta. Na początku sądziła, że oszalała. W głowie słyszała mnóstwo głosów jednocześnie. Na prawdę uważała to za obłęd. Dopóki pewnej nocy nie zajrzeli do jej schronienia.
- Spokojnie dziewczyno - odezwał się wtedy do niej Chan. - Możesz wyciszyć te głosy, pomyśl sobie, że jesteś w środku dużego miasta. Gdy przebywasz w tłumie ludzi, z czasem przyzwyczajasz się do dźwięku ich rozmów. W twoim wypadku, musisz nauczyć się wyciszać głosy wszelkich otaczających cię stworzeń.
Zawarczał wtedy donośnie, dając innym zwierzętom do zrozumienia, że nie życzy sobie ich ciągłej paplaniny. Nawet Kai skulił uszy i położył się obok Cayelin. A w lesie zapanował spokój, podobny do tego w jej głowie.
- Słyszę jak rozmawiacie - powiedziała cicho. - Jak to możliwe?
- Rozumiesz naszą mowę. To dość rzadki dar. Dla jednych uciążliwy, dla innych całkiem przydatny. - Chan usiadł na przeciwko niej tak, by jednocześnie mieć oko na brata jak i las. - Jeśli dostatecznie skupisz się na rozmówcy, reszta przestanie istnieć.
Jego rady bardzo jej pomogły. Już po paru tygodniach przestała słyszeć pozostałe stworzenia. Nie mniej jednak zaspokajanie głodu również nie należało do najprzyjemniejszych czynności. Z początku to wilki polowały i przynosiły jej posiłek. Nie mogła przemóc się do atakowania ludzi, tym bardziej zwierząt, których głosy czasem pobrzmiewały w jej głowie. Jednak z tym też się uporała. Do pewnego stopnia.

Cayelin podeszła do brzegu. Jej stopy zapadały się w miękkim piasku, dlatego postanowiła zdjąć buty. Szła tuż przy wodzie, pozwalając jej przepływać pomiędzy palcami. Stopniowo coraz bardziej wchodziła do oceanu, mocząc przy okazji nogawki spodni. Woda sięgała jej do połowy łydek, ale nie przejmowała się tym. Wilki biegły tuż obok niej, pilnując by nic się jej nie stało. Może za szybko ich skreśliła. Żyją razem od ponad stu lat, więc coś jest na rzeczy. Nie mogą być zwykłymi wilkami, to pewne, ale w takim razie dlaczego tak bardzo zależy im na jej bezpieczeństwie. Często się nad tym zastanawiała, ale nigdy nie miała odwagi zapytać. Nawet kiedy zaczynała temat, bliźniacy patrzyli na nią krzywo, przez co wiedziała, że i tak nie uzyska odpowiedzi. Dlatego szła dalej bez słowa, po raz kolejny się nad tym zastanawiając.
Awatar użytkownika
Kathleen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kathleen »

Delikatne promienie zachodzącego słońca pieściły jej bladą skórę podczas tego orzeźwiającego spaceru. Co jakiś czas zerkała z niepokojem w stronę oceanu, chcąc upewnić się, że jeszcze nikt jej nie szuka. Nie chciała wracać do wody, chciała znów przeżyć niesamowitą przygodę. Gdy wyszła z wody, gdy na nowo zielony, ciężki ogon zmienił się w nogi, którymi z gracją stąpała po rozżarzonym piasku… wtedy poczuła się naprawdę wolna. Wiedziała jednak, że do domu nie ma już po co wracać, bo kiedy tylko zanurzy się w Oceanie to ojciec zrobi wszystko, aby już nigdy go nie opuściła.
O tej porze dnia było tu naprawdę niewiele osobników. Głównie rybacy, którzy wyruszali na nocne wyprawy bądź wracali zmęczeni do domów, do żon i dzieci. Nie zabrakło też zakochanych par pragnących obejrzeć ten romantyczny widok jakim był ocean skąpany w blasku zachodzącego słońca. Nawet i ona, ta która widziała go każdego dnia, zapatrzyła się na chwilę, tracąc tym samym czujność, co było ogromnym błędem. Skupiając całą swą uwagę na pięknie natury, której sama była częścią, nie zwróciła uwagi na wodną mackę, która podpełzła do niej i owinęła się ciasno wokół jej nogi.

- Aaagh! – krzyknęła przestraszona, kiedy coś pociągnęło ją za kostkę, a ona sama upadła na miękki piasek. Zostawiała po sobie charakterystyczne ślady ciągnącego ciała. Próbując walczyć iż wodnym wytworem, spojrzała w stronę oceanu i ujrzała wynurzoną grupę trytonów. To ich sprawka, to oni chcieli ja na nowo zabrać do domu.

- Nigdzie. Nie. Idę – warczała pod nosem, łapiąc się palu, który został wbity przez tutejszych rybaków. Próbowała użyć swojej magii, jednak była ona dużo słabsza niż jej pobratymców. Krzyczała w myślach, błagając, aby zostawili ją w spokoju i nagle poczuła coś…dziwnego. Towarzyszył temu niesamowity huk i ostre światło. Wtedy też moc trytonów jakby osłabła, a jej udało się wyswobodzić i uciec do samych wydm, które porastały stare, ale nadal wytrzymałe drzewa i to ich się od razu złapała na wszelki wypadek, gdyby miałaby ponownie zostać zaatakowana przez wodną mackę. Tamci jednak odpuścili, dali jej spokój i wrócili do domu.

Oddychała ciężko, próbując uspokoić niespokojne bicie serca. Tak bardzo się bała, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło, a przynajmniej dla niej. Trzymając się daleko od brzegu oceanu, postanowiła iść dalej. Za cel obrała sobie las, który widziała na horyzoncie. Tam z pewnością będzie bezpieczniejsza, bo w końcu wodni naturianie należący do jej rodziny, bali się wychodzić na powierzchnie, więc nikt nawet nie powinien jej tam szukać.
Szła przed siebie, a z jej ust wydobywała się cicha melodia. Opowiadała historię biednego rybaka, który zakochał się w syrenie. Przez wiele lat spotykali się jedynie na plaży, ale ta za każdym razem wracała do wody. Kiedy któregoś dnia jej na to nie pozwolił i zabrał do siebie, ta zamieniła się w pianę morską. Wyruszył na środek morza, gdzie zatopił swą łódź. Teraz byli razem. Wreszcie mogli żyć szczęśliwie, nie rozłączając się już nigdy.
Nagle jej oczom ukazała się dosyć osobliwa postać leżącą na piasku. Biła od niej taka dziwna energia, która zaciekawiła rudowłosą. Niepewnie zbliżyła się do nieruchomego ciała, jednak widząc, że mężczyzna był nieprzytomny, podskoczyła, zakrywając usta swymi delikatnymi dłońmi, aby powstrzymać paniczny krzyk, który ugrzązł jej w gardle.

- H-halo? Proszę pana…? – wołała cicho, jednak ten nie reagował. Ostre słońce musiało mu zaszkodzić i najprawdopodobniej zasłabł. Ukucnęła przy nim i chłodnymi palcami zaczęła jeździć po jego policzku. Wyczuwała energie życiowe, płynącą krew, bijące serce… żył. Wysunęła wtem jedną dłoń w stronę wody u utworzyła pokaźnych rozmiarów bańkę. Ta powoli unosiła się w powietrzu, kierując się w ich stronę, a gdy znalazła się tuż nad mężczyzną, po prostu spadła i przy kontakcie z jego buzią, rozprysła się na wszystkie strony. Miała nadzieję, że tym go ocuci.
Awatar użytkownika
Conan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Conan »

         Leżał nieprzytomny na plaży przez dość długi czas. Miało to wiele plusów, ponieważ nie odczuwał bólu, pragnienia i głodu. Nie czuł też obniżającej się temperatury, która zmniejszała się wraz z zachodzącym słońcem. Nie czuł nic, trwał tylko w twardym śnie spowodowanym jego opłakanym stanem. Ale cóż to był za niesamowity sen! Był tak wspaniały, że Conan nic z niego nie pamiętał, ale czuł się podczas niego bardzo przyjemnie. Takie sny lubił najbardziej, no i lubił jeszcze te w których coś się działo, te w których był bohaterem, te w których mógł robić co chciał i ogólnie lubił sny. Najbardziej w nich cenił to, że mógł się wyspać. Jest to cecha niewątpliwie niezbędna do funkcjonowania człowieka... i czarodzieja zresztą też. Niestety niedane mu było dzisiaj jej posiąść, ponieważ jego sen został przerwany w najbrutalniejszy znany mu sposób, a mianowicie zimną wodą. Pierwsze co mu się przypomniało po kontakcie jego twarzy z cieczą, to wspomnienie z czasów kiedy mieszkał jeszcze z Ricardem. Opiekun zawsze budził swojego podopiecznego (który miłował sen) wiadrem zimnej wody, nazywając go przy tym leniwym. Conan nienawidził tego z całego serca, ponieważ woda zawsze dostawała się do jego nosa i uszu, co nie było najprzyjemniejszym z doświadczeń jakie dane było mu przeżyć w tak krótkim jak na czarodzieja życiu. Nie inaczej było w tym wypadku, po dostaniu się cieczy tam gdzie nie powinna, mag chciał odruchowo krzyknąć, przez co otworzył usta. Był to jego pierwszy wielki błąd jaki popełnił w tej sytuacji. Otwierając usta, ciecz dostała się do jego jamy ustnej, a że leżał spowodowała zachłyśnięcie. Brak oddechu spowodował kaszel, ten z koli spowodował ból w klatce piersiowej i żebrach, tak oto z pozoru niewinne wydarzenie stworzyło krótki cykl cierpienia leżącego maga. Drugim jego błędem było nie tyle gwałtowne zerwanie się do pozycji siedzącej, co nie otworzenie oczu przed tą czynnością. Gdy już był w pozycji prawie siedzącej, uderzył w coś głową i to całkiem mocno. Tępy ból rozlał się po jego i tak bolącej czaszce. Otwierając oczy zobaczył kucającą nad nim osobę. Była to drobna, rudowłosa kobieta o bladej cerze. Mimo tego że był tym widokiem zaskoczony to nie przyglądał się jej zbyt długo, miał ważniejsze sprawy na głowie. Pierwszym z brzegu przykładem było to, że pomiędzy granicą życia i śmierci dzieliła go odległość mniejsza niż do morza, a przynajmniej tak mu się wydawało. Kiedy skończył kasłać, zwrócił się do nieznajomej.

- Dziękuję Pani za tak wspaniałą postawę obywatelską, jaką Pani przyjęła. Gdyby nie Pani zapewne zginąłbym na tej plaży z powodu odwodnienia, wycieńczenia, głodu i kto wie... może nawet samospalenia. - mówiąc to spojrzał na zachodzące słońce, po czym kontynuował – Dzięki oblaniu mnie wodą, wybudziłem się, co tym samym uchroniło mnie od niechybnej śmierci z wcześniej przedstawionych powodów, prowadząc mnie do śmierci z powodu utonięcia. Ale żyję i za to jestem Pani bardzo wdzięczny. Niestety jeżeli Pani szybko mi nie pomoże dostać do najbliższej osady miasta lub gdziekolwiek indziej gdzie mogę znaleźć dobre jadło, napój a przede wszystkim medyka, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że moja wdzięczność za wybudzenie będzie dozgonna. I to w sensie dosłownym.

         Po tych słowach, rozejrzał się wokół siebie, by znaleźć swój kij, który pomagał mu w wędrówce. Leżał po jego lewej stronie, był po części zagrzebany w piasku. Odkopując go, oparł o podłoże próbując wstać na nogi, chwiejąc się przy tym.

- No to którędy do naszego celu? A, zapomniałbym zapytać... Czy wszystko z tobą w porządku? - właśnie sobie zdał sprawę, że tak przejął się sobą, że zapomniał o tym że ją uderzył.
Awatar użytkownika
Cayelin
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Skrytobójca , Myśliwy
Kontakt:

Post autor: Cayelin »

Zmrok zapadł szybko. Zanim zdążyła się obejrzeć w okół było już ciemno. Tylko jej bardziej wyczulony wzrok pozwalał dostrzec w lesie poszczególne kształty. Słyszała szum wody i szelest liści, a także odgłosy leśnych stworzeń. Wilki szły tuż obok niej, stąpając bezszelestnie na leśnej ściółce. Odeszli kawałek od brzegu, by znów stać się niemalże niewidzialnymi, tuż na granicy lasu.
- Powinniśmy się zatrzymać na chwilę. Do rana jeszcze daleko, a wątpię bym znalazła teraz kogoś ze zleceniem.
- Jeżeli tak uważasz - odparł Chan, podchodząc do niej bliżej.
- Pójdę się rozejrzeć za jakimś schronieniem - zadecydował Kai. - Wyczuwam nadchodzący deszcz.
- Niech będzie, przynajmniej nie zmokniemy - powiedziała Cayelin, machnąwszy przy tym niedbale ręką.
Zanim młodszy z wilków zdążył się wystarczająco oddalić, do ich uszu dobiegł jakby krzyk młodej kobiety.
- Mam to sprawdzić? - spytał Chan, stawiając uszy i zerkając w stronę dziewczyny.
- Nie, pójdziemy razem.
- Na wszelki wypadek pójdę przodem.

Wilk, jak postanowił, tak zrobił. Zaczął iść powoli w kierunku, z którego dobiegał głos, trzymając przy tym głowę nisko. Cay podążała za nim, również nie spiesząc się i trzymając dłonie blisko sztyletów, gdyby nadeszła pora jakiejkolwiek interwencji. Gdy byli już wystarczająco blisko usłyszeli drugi głos, tym razem męski.
- Wyczuwam ich. Tylko dwójka - powiedział Chan, przystając na granicy pola widzenia. - Mam coś z tym zrobić?
- Nie - odparła Cay. - Myślę, że wystarczy poczekać na rozwój wydarzeń. Wkroczymy w odpowiednim czasie. Na razie będziemy obserwować ich z ukrycia.
- Jak sobie życzysz.
Wampirzyca umościła się wygodnie pod jednym z drzew, skryta w wysokiej trawie i liściach drobnych krzewów. Miała doskonały widok na dwójkę nieznajomych i jednocześnie pozostała dla nich niezauważona. Chan położył się kawałek dalej, natomiast oczy Kaia błyskały w ciemnościach po drugiej stronie. Wilkom wyraźnie nie podobała się obecność obcych, ale były posłuszne Cayelin. Obserwowały w ciszy, tylko od czasu do czasu wydając z siebie ciche pomruki. Pozostawało tylko czekać.
Awatar użytkownika
Conan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Conan »

         Po zadaniu pytania o uderzenie pociemniało mu przed oczami i po raz kolejny tego dnia upadł nieprzytomny. Minęło wiele czasu nim się obudził. Kiedy w końcu otworzył oczy, leżał w nieznanym mu pokoju na bardzo miękkim łóżku. Nie pamiętał już kiedy ostatni raz wypoczywał w tak komfortowych warunkach. Było to przyjemne uczucie, ale wiedział, że nie może się przyzwyczajać. Nie było go stać na takie wygody, a nawet gdyby posiadał wystarczająco dużo pieniędzy to nie miałby odpowiednio wiele chęci do zmian. Gdzieś w głębi serca lubił swój sposób na życie. Choć innym mógłby wydawać się dziwny, nieudolny a nawet nieco masochistyczny to on po prostu go lubił. Dzięki minimalizmowi, który towarzyszył mu na co dzień był w wstanie dostrzec świat inaczej niż kiedyś. Opis tego widoku był trudny do wykonania, ale czarodziej miał wrażenie jakby widział więcej od innych. Tak jakby mógł zobaczyć wszystko w pełnej okazałości. Każdą rzecz, każdy problem i każde zagadnienie, które napotkał, lub nad którym rozmyślał. Czasami miał wrażenie, że może zbadać to wszystko z każdej strony i zobaczyć tego prawdziwą naturę. Takie było jego przekonanie. Ile było w tym prawdy, a ile głupiego gadania? Tego nie wie nikt, ale były to powody dzięki którym Conan patrzył na świat w sposób zupełnie inny niż reszta ludzi, czarodziei czy innych istot myślących. To właśnie to odróżniało go od reszty i zarazem napełniało go dumą.

         Po tym jak pradawny zorientował się gdzie jest, do pokoju wszedł ktoś nieznajomy. Był to ubrany w biały fartuch mężczyzna w średnim wieku. Po tym jak zamknął drzwi przemówił zmęczonym głosem:

- Widzę, że w końcu się pan obudził. Zapewne ma pan wiele pytań. Już panu wszystko wyjaśniam. Zapewne pierwsze pana pytanie będzie brzmiało „gdzie ja jestem?”. Otóż jest pan w moim mieszkaniu, które znajduje się w mieście Turmalia. Uprzedzając kolejne pytanie nazywam się jestem miejskim lekarzem i nazywam się Aldman Brisky. Przyniesiono cię tutaj z plaży, gdzie leżałeś nieprzytomny. Nie wnikam dlaczego byłeś w tak kiepskim stanie, ale powinieneś na siebie uważać. Obrażenia były bardzo poważne, lecz szybko się zagoiły a to już rzadkość. Niestety coś z pana organizmem jest nie tak. Pomimo tak szybkiej regeneracji pana ciało było wycieńczone, lecz co gorsza pana obrażenia nie zagoiły się tak jak powinny. Z moimi umiejętnościami nie jestem tego w stanie naprawić, za co bardzo przepraszam. Z tego powodu też nie przyjmę zapłaty od pana. Pacjent nie wyleczony nie powinien płacić lekarzowi.

- Dziękuję za opiekę panie Aldmanie, bardzo mi pan pomógł. Wie pan kto mnie tu przyniósł dokładnie? Chciałbym mu osobiście podziękować - powiedział czarodziej siadając na łóżku.

- Niestety nie, przyjął pana mój asystent, lecz aktualnie udał się do domu. - odpowiedział Aldman

- Powiedział pan o tym że jestem w złym stanie i nie może pan mi pomóc ze swoimi umiejętnościami. Wnioskuje z tego że ktoś będzie w stanie mi pomóc? Gdzie go mogę znaleźć i co się stanie gdy nikt mi nie pomoże?

- Jedyna osoba która przychodzi mi na myśl, która byłaby w stanie pomóc to mój przyjaciel Timorol Besidcerion. Jest druidem i mieszka w Górach Druidów. Powiedz, że cię przysłałem wtedy powinien ci pomóc. To bardzo mądry człowiek.

- Dziękuję Ci za pomoc. Czy mógłbym zostać jeszcze dzień u pana by przygotować się do podróży? - zapytał czarodziej.

- Dziś i tak bym pana nigdzie nie wypuścił. Zaraz przyniosę panu coś do jedzenia. - powiedział lekarz po czym wyszedł z pokoju.

I tak Conan spędził jeszcze jeden dzień w Turmilii. Następnego dnia wyszedł o świcie, zostawiając na łóżku resztę swoich oszczędności. Nie było to wiele, ale tylko tyle posiadał. Chciał się odwdzięczyć w jakikolwiek sposób Aldmanowi, lecz nie miał na to czasu, dlatego po prostu zostawił pieniądze. I w takich oto okolicznościach ruszył w kierunku Gór Druidów.

Ciąg dalszy Conan
Zablokowany

Wróć do „Słoneczna plaża”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości