Strona 4 z 6

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Sob Cze 30, 2018 11:21 pm
autor: Dżariel
        Nie wiadomo czy to pokora czy tchórzostwo sprawiły, że Dżari prawie cały czas mówił nie patrząc na Delię - pewnie po trochu jednego i drugiego. Przez to jednak nie wiedział jak anielica reaguje na jego historię i to akurat było mu na rękę, bo gdyby zobaczył na jej obliczu niechęć albo pogardę… Nie by sam tego do siebie nie czuł, lecz myśl, że ona mogłaby go widzieć tak samo tak bardzo go bolała. W głębi ducha liczył na to, że królowa okaże mu miłosierdzie, bo wiedział, że tylko jej sądowi się podda - jeśli ona uzna go za zbrodniarza będzie to znak, że już od dawna był zgubiony. Jeśli zaś go rozgrzeszy, może faktycznie będzie to okazja, by zacząć wszystko od nowa, przy niej…
        W końcu Delia się odezwała. Dżari drgnął słysząc swoje nazwisko - czy to był jakiś znak? Wybrała bardziej oficjalny zwrot, bo nie miała nic miłego do powiedzenia? Na dosłownie jedno uderzenie serca anioł stracił wszelką nadzieję, wtedy jednak królowa kontynuowała, a on nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Naprawdę nie uważała go za mordercę. Miała oczywiście rację co do Dżariela. Lakiego uderzyły nagłe intensywne wspomnienia chwili, gdy trzymał w ramionach konającego przyjaciela. Spojrzenie jego sennych oczu i to jak mówił “Jestem szczęśliwy. Nie boję się”. Jak prosił, by dla niego zaśpiewać, jakby to miała być tylko zwykła kołysanka. Tak, Avra odchodził do Pana pogodzony i spokojny, to była prawda. Jego śmierć była dla Dżariego bolesna, jakby żywcem wyrwano mu połowę duszy, lecz on zrobiłby dla niego to samo… Łącząca ich braterska miłość była bez skazy i niezachwiana, była jednym z tych wysokich uczuć, które stawiały cudze szczęście nad własne. Tallas jednak… Jego zawiedli oboje. Nie zawrócili go z drogi ku Upadkowi, a na koniec Laki pozbawił go życia. Na rękach Dżariego mieszała się krew obu jego braci, których stracił w przeciągu jednej nocy… I do tej pory ją widział. Rozpaczał za Dżarielem i miał wyrzuty z powodu Tallasa. Lecz Delia dała mu nadzieję. Jej słowa pozwoliły mu myśleć, że nie jest stracony i że może jego pokuta dobiegła końca. Może pora wstać z kolan i żyć dalej. Przy jej boku…
        Anielica go objęła, a on wtulił się w nią ufnie, w podzięce za wszystkie jej słowa. Nie umiał nic odpowiedzieć, bo gardło ściskał mu żal, była to jednak ostatnia oczyszczająca fala, po której miał w końcu obudzić się z koszmaru ostatnich lat. Odetchnął, jakby obudził się z koszmaru i w końcu szepnął ciche “dziękuję”.
        Bez protestów Dżari poszedł z królową w stronę zamku. Patrzył na nią z czułością i wdzięcznością, napawając się ciepłem, którym napełniło się jego serce, powoli rozchodząc się na całe ciało. Jeszcze nie wszystkie okowy żalu i wyrzutów sumienia puściły, lecz była to z pewnością tylko kwestia czasu. Czasu, po którym… Może znowu będzie w stanie rozwinąć własne skrzydła…
        Nagle piękne chwile sam na sam z Delią przerwało pojawienie się jej ojca. Dżari spojrzał na niego czujnie od razu poznając, że Emanuel pała do niego zimną nienawiścią. Jeszcze chwilę temu może z pokorą spuściłby wzrok, lecz teraz wiedział, że ma o co walczyć, bo jego uczucia nie były nieodwzajemnione. Patrzył więc bez strachu w oczy ojca swojej ukochanej, gotowy odeprzeć wszelkie jego zarzuty i żale. Postąpił nawet pół kroku do przodu, skoro jednak Delia pierwsza się odezwała, próbując załagodzić sytuację, on jej tego nie utrudniał i trochę się wycofał. Emanuel miał już jednak swój plan i zbliżył się do Lakiego. Jego słowa sprawiły, że Dżari nie potrafił ukryć zaskoczenia - przez to Delia była w stanie wtrącić się między nich. Zaraz jednak królewski opiekun odzyskał rezon. Spojrzał na Emanuela pewnym, choć może nieco nieprzychylnym spojrzeniem.
        - Przemoc nigdy nie jest rozwiązaniem ani odpowiedzią… - oświadczył zgodnie ze swoimi poglądami. Zaraz jednak kontynuował. - Lecz dobrze. Przyjmuję wyzwanie. Udowodnię, że jestem godzien pańskiej córki. Rozstrzygnijmy to jutro o świcie - zaproponował, wybierając tradycyjną porę toczenia tego typu pojedynków. Emanuel zgodził się skinieniem głowy.
        - Walczymy na broń białą, bez magii - zastrzegł.
        - Dobrze. Dzierżę dwa miecze - zastrzegł Dżari, a jego adwersarz nie miał co do tego żadnych zastrzeżeń. Ostatnią kwestią było uzgodnienie miejsca starcia, po czym ojciec Delii odszedł, zostawiając parę sam na sam. Laki odczekał chwilę, nim przytulił do siebie Delię w pocieszającym geście.
        - Będzie dobrze - zapewnił ją szeptem. - Nic nam się nie stanie… Najdroższa, Pan pobłogosławił nam na długo przed tym jak się spotkaliśmy, nie zawiodę cię, jeśli będę walczył w naszym wspólnym imieniu. Wszystko dobrze się skończy.
        Dżari zamierzał dotrzymać słowa. Był tak spokojny, że aż sam się sobie dziwił. Od dawna nie trzymał w rękach mieczy i możliwe było, iż zapomniał jak się walczy, a przeciwnik nie będzie mu pobłażać. Mimo to nie czuł strachu - to sama obecność Delii przy jego boku sprawiała, że czuł się silny i zamierzał zwyciężyć.
        - Chodźmy - odezwał się ciepło Laki, ujmując królową za dłoń i prowadząc ją dalej w stronę zamku.

        Po powrocie do pałacu Dżari był już spokojny, jakby nic nie zaszło. Chociaż nie, nie do końca. Widać było, że zaszły w nim zmiany - gdy szedł przy boku Delii była w jego ruchach godność, której nie dostrzegało się wcześniej. Jakby zrzucił z siebie za ciasną skórę, skorupę udręki.
        Z początku nie wtrącał się w rozmowy między anielicami. Słuchał z uśmiechem prośby Evangeline, gotów sam w razie czego służyć pomocą w nauce. Nim jednak zgłosił swoją chęć uczestnictwa w tym przedsięwzięciu, temat rozmowy szybko przeskoczył na Emanuela i rzucone przez niego wyzwanie. Dżari lekko skłonił głowę, jakby przepraszał za to, że sprawy przybrały tak niefortunny obrót, lecz jednocześnie nie tak pokornie, by uznać, że wstydzi się tego, co rodziło się między nim a Delią. Na potwierdzenie tego objął królową ramieniem w talii i spojrzał wymownie na Nevinę - wiedział, że ona zrozumie. Chciał tylko, aby tak się nie martwiła, bo obie wyglądały na przerażone….
        Nagły wybuch księżniczki sprawił, że Dżari skupił na niej całą swoją uwagę. Spojrzał na nią z troską i zaraz postąpił krok w jej stronę.
        - Księżniczko - zwrócił się do niej spokojnie. - Pojedynek to walka między dwiema osobami odbywająca się na ściśle określonych zasadach. Walczy się o różne rzeczy, głównie o honor, by udowodnić w walce, że miało się rację albo by udowodnić, że jest się czegoś godnym. Twojemu dziadkowi chodzi o tę ostatnią sytuację. Wyzwał mnie na pojedynek, bo widzi, że darzę twoją mamę uczuciem i chce bym udowodnił, że jestem jej wart. Tak rozwiązują sprawy wojownicy, a ja też kiedyś… byłem… wojownikiem - wyjaśnił, wahając się przy ostatnich słowach. - Twoja mama i babcia martwią się, bo twój dziadek to bardzo dobry wojownik i mógłby mi zrobić krzywdę, ale wierzę, że jest honorowy i obaj będziemy trzymać się zasad. Poza tym nie zamierzam przegrać, bo twoja mama jest dla mnie bardzo, bardzo ważna - dodał, spoglądając z czułością na Delię, po czym znowu obrócił wzrok na Evangeline. - Także nie musisz się martwić. Ani ty, ani twoja mama, ani twoja babcia. Nie zrobimy sobie krzywdy. A w razie czego potrafię uzdrawiać magią, więc wszystko mamy pod kontrolą - zapewnił ją na koniec, jakby naprawdę nie było czym się martwić. Chciał, by jego pewność udzieliła się całej trójce, bo czuł, po prostu czuł, że wszystko się ułoży.
        - Delio - zwrócił się do królowej. - Potrzebuję broni na jutro, mógłbym cię prosić o dwa miecze? I musiałbym dziś trochę poćwiczyć, nie trzymałem broni w rękach od… piętnastu lat - wyjaśnił z nerwowym śmiechem. - Potrzebowałbym chwili czasu, by sobie coś przypomnieć. Proszę, nie martwcie się, wszystko się ułoży - zwrócił się zarówno do królowej, jak i do jej matki. Z czułością objął ramieniem Delię i pocałował ją w czoło, po czym poszedł, by przygotować się na zbliżający się pojedynek.

        Farnir wieczorem przechodził na skróty przez plac treningowy używany przez pałacowych strażników. Choć wiedział, że o tej porze nie powinno w tym miejscu być nikogo, jemu zdarzyło się spotkać kogoś, na dodatek kogoś zupełnie obcego. Przystanął, by przyjrzeć się temu mężczyźnie. Blondyn w stroju giermka, choć chyba trochę na to za stary, dzierżący dwa miecze, które nie były typowe dla tego rejonu. Farnir miał w stosunku do niego jakieś bardzo mgliste podejrzenia, a nie chcąc snuć czczych domysłów, zdecydował się do niego podejść.
        - Może potrzebujecie panie partnera do walki? - zagaił, zbliżając się. Nieznajomy odwrócił się w jego stronę, opuszczając uzbrojone ręce. Skinął z wdzięcznością głową.
        - Nie śmiem odmówić - przytaknął. - Dziękuję, panie…
        - Farnir z Efros - przedstawił się młody rycerz odchodząc kawałek na bok, by znaleźć sobie broń do treningu.
        - Dżariel Laki - odpowiedział mu nieznajomy blondyn. Farnir na moment zamarł. Słyszał już tego dnia to nazwisko, na dodatek nawet dwa razy. Raz wspominała o nim siostra, opowiadając o spotkaniu w ogrodzie. Drugi raz o tym jegomościu wspominał mag Zoral, wyrażając swoje niezadowolenie z tego, że Laki ma zły wpływ na kobiety i nie potrafi się przy nich zachować. Te dwie informacje razem nie świadczyły wcale na korzyść Dżariela, lecz Farnir nie był z tych, co od razu rzucali się do gardła nieznajomym. Bez żadnego komentarza wziął ze stosu broni ćwiczebnej miecz i tarczę, które był w jego guście, i poszedł zmierzyć się z tym okrytym złą sławą jegomościem.

        - Czemu tak ci zależy? - zapytał Farnir po dłuższym sparingu, widząc ile dawał z siebie Dżariel.
        - Mam jutro rano pojedynek - wyjaśnił trochę kwaśno zapytany, ocierając rękawem pot z czoła. To była ciekawa informacja, którą rycerz zdecydował się drążyć.
        - To brzmi poważnie. Komu uchybiłeś?
        - Nikomu… Mam udowodnić, że jestem godny swojej ukochanej.
        - Cóż to za szczęściara, za którą chcesz przelewać krew?
        - Czy to istotne?
        - Mnie możesz powiedzieć. I tak dowiem się jutro - dodał, bo przecież jeśli dojdzie do walki nie będzie to już żadna tajemnica. To przekonało Dżariela.
        - Królowa Delia - oświadczył, a Farnir słysząc to imię aż zagwizdał z wrażenia. Laki pośpieszył z wyjaśnieniami. - To nie jest jednostronne. To po prostu przeznaczenie…
        - Jasne - mruknął rycerz, choć było widać, że nie wierzy w te słowa.
        - Przekonasz się, gdy jutro stanę do walki - oświadczył pewnym siebie tonem Dżariel i w jego głosie było coś takiego, że Farnir jednak zaczął się zastanawiać, czy nie była to prawda. Może jednak to Zoral mylił się w ocenie tego przybysza znikąd… ”Stary plotkarz…”, pomyślał z kpiną rycerz wracając do walki.

        Dżari wracał do swojej kwatery późnym wieczorem. Miał szczęście, że spotkał Farnira - dzięki niemu przypomniał sobie znacznie więcej, niż jakby okładał mieczami kukłę. Nadal nie była to pełnia jego umiejętności sprzed wydarzeń w Ostatnim Bastionie, lecz może to wystarczy, oczywiście poparte jego wielką motywacją…
        Jakby ściągnięty tymi myślami, gdzieś na drugim końcu korytarza pojawił się Emanuel. Dżari nawet nie przystanął, minął się ze swoim przyszłym oponentem nie spuszczając wzroku i nie wypowiadając słowa. Widział, jak ojciec Delii umyślnie stanął tak, by zagrodzić mu drogę prowadzącą do królewskich komnat, lecz to Lakiego nie zniechęciło - miał już zupełnie inny koncept. Poszedł więc przed siebie jakby nigdy nic, życząc tylko Emanuelowi spokojnej nocy. Wyszedł do ogrodów i skierował się jak po sznurku w miejsce, gdzie poprzedniej nocy udało mu się uchronić Delię przed upadkiem z dachu. Podniósł wzrok, szukając jednego konkretnego okna… Paliło się w nim światło. Dżari poczuł, jak ten widok wprawia w ruch jego serce, które zaczęło trzepotać niczym gołąb w klatce, który pragnie się uwolnić i wzlecieć w przestworza. Skoro nie mógł zobaczyć się zobaczyć tego wieczoru z Delią, a obiecał jej kołysankę…

”Zapalę jeszcze jedną świecę
Nim zmorzy mnie sen
Widziałem cię, gdy tańczyłaś w deszczu
Z aniołami u boku
A ja czekam…

Powiedz tylko słowo, a tej nocy będę przy tobie
Szeptem wymawiam swą modlitwę
I w głębi serca wiem,
Jeszcze tylko ta ostatnia łaska z Niebios
I podążę z tobą w krainę twych snów…”


        Głos śpiewający pod oknem Delii był znajomy - słyszała jego pieśń poprzedniej nocy i tego dnia również miała z nim do czynienia, lecz tego dnia nie śpiewał, a mówił, szeptał, ciepłym tonem zapewniał o tym, że wszystko będzie dobrze. Dżariel. Gdyby królowa wyjrzała przez okno dojrzałaby go, jak stał na trawniku pod wieżą i wpatrzony w jej okno śpiewał swe miłosne wyznania. Jego pieśń nie była ckliwą balladą, którą wybrałby pierwszy lepszy bard. Była w niej odrobina bólu, niepewności i nadziei, zapewnienie o oddaniu i pragnieniu, które nie miało w sobie nic z fizyczności. Była to pieśń o miłości czystej i głębokiej, takiej, dla której nie istniały żadne granice.

”Jeden pocałunek, jeden dotyk
Tylko jeden sen, którego się uchwycę
I gdy zamknę oczy
Widzę tylko twą twarz
Na zawsze ty i ja…”


        Dżari kończąc śpiewać miał łzy w oczach, nie wyrażały one jednak smutku, a to jak głęboko wczuł się w swoją pieśń. Była najszczerszym wyznaniem, na jakie mógł sobie teraz pozwolić. I nic to, że mógł go usłyszeć każdy - on śpiewał tylko dla niej, dla Delii, to w jej okna patrzył i to ją miał przed oczami przy każdym kolejnym słowie. Na tej jednej pieśni jednak nie poprzestał. Po niej nastąpiła kolejna i jeszcze jedna, wszystkie podobne do pierwszej, lecz na swój sposób wyjątkowe. Ostatnia była wyznaniem w języku niebian, czułym i delikatnym, które mogli zrozumieć już tylko nieliczni. Kto wie, może tylko on i ona…
        - Dobranoc, moja królowo - szepnął na koniec Dżari, cofając się na alejkę, by wrócić do swoich komnat. Jego serce było w tym momencie tak cudownie lekkie…

        Następnego dnia Dżariel obudził się grubo przed świtem. W skupieniu przygotował się na pojedynek z Emanuelem - związał ciasno włosy, włożył wygodne buty, przypasał miecz. Wyszedł ze swej komnaty i udał się prosto na plac, gdzie miała odbyć się walka. Tam czekali już prawie wszyscy. Dżari pozdrowił gestem stojące na uboczu anielice, nie chcąc do nich podchodzić, by się nie dekoncetrować i nie rozjuszyć swego przeciwnika, nie powstrzymał się jednak przed czułym uśmiechem posłanym pod adresem tej, dla której stawał w szranki.
        Chwilę później na placu pojawił się Farnir - wysłuchawszy historii Dżariego poprzedniego dnia postanowił przyjść, by sędziować tej walce. Jako pełnoprawny rycerz miał do tego prawo, tym bardziej, że aniołowie nie wyznaczyli nikogo do roli arbitra. Wbrew pozorom był bezstronny - nie znając całej historii miał mieszane uczucia co do Dżariela, nie darzył go ani sympatią ani antypatią i zamierzał pozwolić, by to los zdecydował komu wierzyć. Laki jakby wyczuwał intencje rycerza i był mu za to wdzięczny. Gdy ze strony Farnira padł sygnał do zajęcia pozycji i dobycia broni, on wykonał wszystkie komendy bez dyskusji, dobywając z sykiem mieczy i ustawiając się z nimi w sposób, który zdradzał zamiary rozpoczęcia starcia w defensywie. Jego spojrzenie nie wyrażało jednak uległości: był skupiony, zdeterminowany, lecz nie ogarnięty żądzą krwi. Pragnął wygranej jak niczego innego w tym momencie, lecz nie zamierzał przy tym krzywdzić ojca swojej ukochanej. Najbliższe chwile jednak pokażą, czy będzie to możliwe i który z nich wyjdzie z tego starcia zwycięski. Czy sama siła uczucia wystarczy, by wygrać to starcie...

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Pon Lip 16, 2018 10:54 pm
autor: Delia
Opisem owieczek, choć miał się zająć Emanuel, to ostatecznie zrobiła to Nevina jako wielka miłośniczka zwierząt i opisała je w najdrobniejszych szczegółach, a nawet mniej więcej narysowała na ziemi. Tak się rozgadała, że nawet nie usłyszała rozmowy Valaka z Evcią. Emanuel natomiast był teraz zajęty czym innym - opiekunek księżniczki. Dopiero po chwili matka Delii spostrzegła czarne chmury i poważnie ją one zmartwiły. Uśmiechnęła się lekko do młodej - przynajmniej ona była spokojna.

- Valak po prostu więcej wie, ale za jakiś czas pewnie ty będziesz go zaskakiwać swoją wiedzą, bez obrazy drogi Valaku. – Pogłaskała szczurka po policzku i słuchała gryzoniowatej opowieści. Przynajmniej odciągało ją to od zmartwień, ale jego słowa przyniosły kolejne niepokoje. Westchnęła w myślach i wiedziała, że będzie musiała przekazać to swojej córce.

Tymczasem gdzie indziej rodziły się inne kłopoty i troski. Jednakże głos Lakiego, jego zapewnienia, że będzie dobrze przyjemnie koił nerwy władczyni, choć jej serce nadal biło jak szalone. Chwycił jej dłoń - niebianka zadrżała. Tego wszystkiego było tak dużo.
Wtem młoda babcia zobaczyła ją i Dżariego, jak wracali z plaży. Nev chciała odetchnąć, ale nie pozwalały jej na to wyrazy ich twarzy. Delia z trudem wysłuchała pytania swojej adoptowanej córeczki.

- Nie wiem skarbie, musiałybyśmy obie coś pokombinować nad tym. – Uśmiechnęła się słabo, oczywiście sprawa pyłu była intrygująca i naprawdę chciałaby pomóc młodej, ale teraz to pojedynek zaprzątała całą jej głowę. Kolejnego pytania złociutkiej nawet nie usłyszała, dobrze, że szybko nastała na nie odpowiedź. Usłyszała za to dokładnie słowa papugoszczura – Valak… - rzuciła mu groźne spojrzenie, a tuż za gryzoniem wylądował Piorun, który palnął go dziobem po głowie ostrzegawczo.

Nagle Dżari objął anielicę. Spojrzała na niego z lekkim uśmiechem, a Nevina westchnęła, przez chwilę przypominając sobie, jak to ona kiedyś z Emanuelem się poznali… Aż łezka wzruszenia spłynęła po jej policzku. Nic nie powiedziała, naprawdę cieszyło ją, że Delia znalazła bliską sobie duszę. I nawet nie musiała czekać na wnuki, cóż za wydarzenia w tak krótkim czasie!
Jednakże poza tym wszystko malowało się w tej chwili tak bardzo źle i stresująco, źle to wpłynęło na Evangeline. Dopiero, teraz gdy była praktycznie bliska płaczu, zatroskana królowa ją przytuliła, by trochę się uspokoiła. Nie była w stanie nic wytłumaczyć w tym momencie, bo emocje rodziły emocje, a Del nie chciała tego skomplikować, poprzestała więc na uścisku. Na szczęście z pomocą przyszedł Laki.
Tłumaczył ze spokojem, a gdy tylko wspomniał o tym, jak to Del jest dla niego ważna, zarumieniła się i odwzajemniła czułe spojrzenie. Jego spokój i opanowanie podobnie jak wcześniejszy strach również udzielił się anielicom i atmosfera się rozluźniła.

- Oczywiście, zajmę się tym osobiście – uśmiechnęła się. – Takich rzeczy raczej się nie zapomina... – Wtem Dżari dał jej całusa w czółko, to było takie urocze i kochane. – Wierzę w ciebie – powiedziała już niemal całkiem uspokojona.

I pomyśleć, że jeszcze kilka chwil wcześnie była tak bardzo szczęśliwa i zrelaksowana w objęciach Dżariego. Ich relacja stała się jaśniejsza i pewniejsza, wyznał jej prawdę o sobie, to było coś. Nigdy wcześniej w jej życiu nie było tak wiele emocji nawet podczas wojny! Kochała swojego ojca, ale nie spodziewała się po nim takiego zachowania. Nigdy wcześniej nie była w nikim zakochana, a teraz był nawet odpowiedni czas, aczkolwiek Emanuel nie potrafił tego najwyraźniej zaakceptować.

Później, gdy wszyscy się jakoś rozeszli, Emanuel zniknął nie wiadomo gdzie, ale na pewno poćwiczyć, podobnie zrobił Dżari, choć nie ulotnił się aż w takim stopniu. Nevina uparła się, by posiedzieć do późna z Evangeline i spędzić z nią jak najwięcej czasu przed powrotem do ich anielskiej rutyny. Natomiast Delia zadbała o broń i wszelkie szczegóły oraz myślała jak pomóc Lakiemu się przygotować.
Gdy porządnie się już ściemniło, ojciec królowej wrócił do zamku. Spotkał na swej drodze wybranka swojej córki. Nie była to zbyt mila konfrontacja, dość mdła. Emanuel nie mówił za wiele, nie musiał, wystarczyło jego spojrzenie, by widać było, że nie życzy Dżariemu dobrze na jutrzejszym pojedynku. Na szczęście nie doszło do niego zbyt wcześnie.

Tymczasem Del chodząc po swej komnacie dosłyszała głos Dżariela dobiegający z ogrodu. Od razu się uśmiechnęła i wyjrzała przez okno, posłała niebianinowi całusa. Przez dłuższą chwilę patrzyła, podpierając się łokciami o parapet, w myślach delikatnie wzdychając z zachwytu i miłości. W końcu zaczął łapać ją sen, więc również szepnęła do niego dobranoc, choć nie słyszała, jak on to mówił, to jednak tak jakby o tym wiedziała. Zasnęła z uśmiechem na ustach.

Rankiem wstała równie szybko. Przyodziała się w czerwoną suknię z delikatnymi ramiączkami, przyozdobioną w talii lśniącymi, drobnymi kamyczkami. U dołu spódnicy znajdowały się nieco większe diamenciki, jednak wciąż na tyle subtelne, by nie wyglądać przesadnie bogato. Włosy miała uczesane w kok oplątany warkoczem. Evangeline zaś dostała nowiutką sukienkę, tym razem bladoróżową i dość prostą. Rękawki nowej kreacji były króciutkie i lekko pofalowane. W talii widniała wiązana z tyłu srebrna, całkiem spora kokardka. Poza tym nie miała więcej ozdobników. Nevina natomiast wyglądała chyba najskromniej: prosta limonkowa suknia i złoty medalik na szyi.
Tymczasem na plac przyleciał Emanuel. Wylądował dość gwałtownie, aż musiał przykucnąć, bo z takim impetem znalazł się na ziemi. Po chwili wstał posyłając Lakiemu groźne spojrzenie. Schował skrzydła, by było sprawiedliwie. Przyjął nawet owego sędziego bez żadnych problemów.

Szybko zajęli pozycje, Emanuel wziął swój miecz do ręki i patrzył na Dżariego nieobecnym wzorkiem. Nic nie dało się z niego wyczytać. Anioł nastawił się na walkę, był niczym w transie, nie myślał teraz o niczym innym: musiał po prostu zrobić, co trzeba.
Zaczęła się walka, Dżari miał swoje dwa miecze, Em jeden, jednakże wcale nie wyglądał na zaniepokojonego. Ruszył na anioła z agresywnym krzykiem, a jego miecz świsnął tuż przed twarzą przeciwnika. Jak na starszego anioła miał w sobie dużo sił i z łatwością unikał ciosów, przestrzegał zasad, ale jego ataki były niebezpiecznie agresywne.
Delia obserwowała wszystko z uwagą i z wiarą w Dżariela. Jej ojciec coraz bardziej się rozkręcał - zamiast tracić siły, był z każdym kolejnym ciosem jakiś taki szybszy, kilka razy prawie mu się udało, ostrze było tak blisko rozcięcia skóry. Jakby to była dla niego jedynie rozgrzewka.
Wszędzie było słychać głównie uderzenia mieczy, żaden obserwujący nie śmiał wypowiedzieć choćby słowa. Nawet zwierzęta królowej usiadły gdzieś z tyłu na trawie i nie chciały przeszkadzać. Jakby cały świat skupił się na tym jednym pojedynku.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Sob Lip 21, 2018 12:00 am
autor: Evangeline
        Barwne opisy puchatych owieczek, których wełna była miększa w dotyku od królewskiego łoża, zapewnienie, że z czasem wiedza młodej anielicy przewyższy tą, która skrywała się w czaszce papugoszczura, a nawet niezwykła historia Valaka - to wszystko, choć wcześniej pochłaniało w pełni uwagę Evangeline, obecnie było niczym dawne wspomnienie, skryte w głębinach umysłu niebianki, której głowę zaprzątała teraz sprawa o wiele bardziej niepokojąca, a zarazem znacznie trudniejsza do zrozumienia.

        Objęcie królowej, przepełnione matczyną miłością i troską, a także spokój, którym promieniował Dżari, pomogły w zaakceptowaniu tego, co mówił jej opiekun. Nie oznaczało to jednak, że w pełni zgadzała się z tym, co właśnie usłyszała. Może to dlatego, że za przykład miała jedynie walki bandytów? Jakby nie patrzeć, Laki wspomniał o zasadach i honorze, a także zdawał się naciskać mocno na fakt, że nic poważnego nie ma prawa się wydarzyć, jeśli pojedynek przebiegnie dobrze. Evangeline potrzebowała chwili, by w pełni przetrawić to wszystko, ale mimo tego kiwnęła głową, by dać znak zarówno swojej mamie, jak i opiekunowi, iż uspokoiła się po swoim nagłym wybuchu. Z tego wszystkiego aż uleciał jej uwadze fragment dotyczący uczucia, które to miało wiązać anioła z Delią.

- Miłego ćwiczenia…? - powiedziała w stronę Dżariego, gdy ten zaczął się oddalać - nie miała pewności, czy szykowanie się do czegoś, co budziło niepokój w jej niebiańskim serduszku, mogło być w jakikolwiek sposób miłe.

- Miłego, miłego, a najlepiej to wypróbuj ostrze na tym niedobrym ptaszysku! - krzyknął tuż po księżniczce Valak, który nadał masował sobie z pomocą tylnej nóżki obolałą głowę. Papugoszczur przynajmniej nie miał wątpliwości, kto jest jego arcywrogiem na chwilę obecną, bowiem co chwila posyłał Piorunowi dosyć… piorunujące spojrzenia.

- Valak! - Anielica po chwili zrozumiała, że to, co szczur mówi, nie było miłe. Gryzoń, nie chcąc zniżać się do poziomu intelektualnego księżniczki, zaprzestał dalszych słów, zamiast tego włażąc swojej młodej niby-właścicielce na ramię.

        Nevina, tak długo, jak księżniczka miała siły, próbowała kontynuować wcześniejszą naukę, lecz ta szła nieco gorzej niż wcześniej - młoda była zamyślona i nie trzeba było zdolności czytania w myślach, by wiedzieć, co zaprząta jej głowę, szczególnie że przez otaczającą ją mgłę przelatywały okazjonalnie kontury mieczy, o których to wspomniał Dżari, a na myśl o których Evangeline było aż słabo. Wiedziała jedynie, że są ciężkie i ostre, ale to wystarczało, by księżniczka poczuła ciarki na samą myśl o tym, co może zrobić taki miecz żywej istocie.

        W końcu było ciemno i późno, co oznaczało, że zmęczenie zaczynało coraz bardziej dawać się we znaki. Gdy tylko Nevina zauważyła, że złotowłosa zamiast słuchać walczy o to, by nie zamknąć oczu, zaprowadziła ją do jej komnaty, gdzie służki już czekały, by naszykować młodą do spania. Z pomocą babci, która nie pozwoliła się przegonić kobietom, dla których był to ich obowiązek, młoda księżniczka Arrantalis została w mgnieniu oka przeprowadzona przez wieczorny rytuał układania do snu. Valak zresztą, ze względu na bycie niejako zwierzątkiem Evangeline, także otrzymał nieco opieki - został ochlapany znienacka wodą, a następnie wytarty jedną z suchych ścierek. Po szybkim uklepaniu jego futra i piór, wściekły - choć ładniej pachnący - szczur został ułożony na poduszce Evangeline, co by mógł jej towarzyszyć podczas snu.

        Ona jednak - w przeciwieństwie do papugoszczura, który niemal natychmiast zaczął chrapać - nie mogła spać. Przewracała się, jednak nieważne, jak wygodną pozycję znalazła, to jednak za każdym razem, gdy zamykała oczy, wśród ciemności widziała błysk metalu, po którym następowało coś strasznego. Nie wiedziała jednak co - nigdy nie widziała miecza w akcji i nie chciała nawet próbować sobie wyobrażać tego czegoś.

        W tym tempie nie zdołałaby nawet zmrużyć oka pomimo narastającego zmęczenia. Na pomoc przyszedł jednak kojący głos, który dumnie i bez wstydu niósł ze sobą piękne pieśni. Dla Delii i Dżariego to były słowa miłości, jednak Evangeline znalazła w tym coś równie cennego - ukojenie. Słowo po słowie, błysk metalu przechodził w niepamięć, a straszna rzecz przypominała coraz bardziej nieistotną nocną marę niż coś, co może wydarzyć się następnego ranka. W ten sposób przybył do niej sen równie nagły, co miłość między dwoma niebianami.

        Poranek był rześki dla Evangeline. Śniły jej się owce o papuzich skrzydłach, którym przewodził Valak i wszystkie one śpiewały różne kołysanki, wśród których można było wyłapać coś o pocałunkach i aniołach. Nic więc dziwnego, że gdy służące pomagały jej się przyszykować, anielica była grzeczna jak nigdy dotąd. Mało tego, z szerokim uśmiechem przywitała nowy element swojej wciąż skromnej garderoby - ledwo ją przymierzyła, a już wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze jak zaczarowana, zachwycając się tym, jak bardzo różni się ona od poprzedniej. Valak rzecz jasna towarzyszył jej przy tym wszystkim - głównie po to, by nie było jak ochlapać go wodą bez trafienia księżniczki, jego futro bowiem miał prawo czyścić on i tylko on, a wczorajsze naruszenie tej zasady było równoznaczne dla niego z obelgą, na którą nie zamierzał się narażać po raz drugi.

        Złota anielica niemal zapomniała o pojedynku, przynajmniej do czasu, aż ten miał się rozpocząć na jej oczach. Stała przy Delii w bezruchu już od momentu, gdy Emanuel i Laki ustawili się na swoich pozycjach. Bała się, co zobaczy, gdy pojedynek się rozpocznie. Nic więc dziwnego, że przy pierwszym uderzeniu miecza wydała z siebie pisk, jakby to na nią miało opaść ostrze. Zasłoniła oczy swoimi rękoma, ale niewiedza o tym, w jakim stanie są obydwa anioły, okazała się jeszcze gorsza od bycia świadkiem tego pojedynku, dlatego też przez szpary między palcami obserwowała kolejne ataki, kontrataki oraz parowania ciosów przeciwnika.

“Przestańcie. Nie lubię tego. Nie chce tego.”

        Księżniczka nigdy nie sądziła, że coś, co tak spokojnie opisał jej opiekun, w jej oczach będzie wyglądało tak strasznie. Owszem, było honorowo, było z zasadami, ale Evangeline nie wiedziała, co nakazuje honor, ani jakie są zasady, bała się więc, że zobaczy, jak komuś dzieje się bardzo duża krzywda. Owszem, Dżari obiecał, że nikomu nic się nie stanie, ale to mówił on. Emanuel ruszał się w sposób, który przypominał napady szału wśród bandytów. A te nigdy nie kończyły się dobrze.

- Niech oni przestaną. Dziadek wygląda na zezłoszczonego. Nie chce, by był zły na Dżariego - powiedziała szeptem do Delii, w międzyczasie sięgając swoją dłonią ku dłoni swej przybranej matki. Jej palce zacisnęły się niczym imadło na ręce królowej. Jakby tego było mało, mgła wokół Evangeline wyrywała się do przodu. Gdyby nie to, że nie mogła się ona oddalić od niej na jakąkolwiek znaczącą odległość, to walczący już dawno byliby spowici w drobinkach wzburzonych do szaleńczego ruchu przez emocje młodej niebianki.

        Evangeline czuła jednak, że jej prośba nie zostanie wysłuchana, jakby nie patrzeć ów pojedynek wydawał się bardzo ważny. Nic więc dziwnego, że zrobiła ostatnią rzecz, jaka przyszła jej do głowy, a która mogłaby przyśpieszyć nadejście końca tej brutalnej potyczki. Zebrała w sobie całą odwagę, jaką miała, by pomimo straszącego ją widowiska wydobyć z siebie na tyle donośny głos, by przebić się przez brzdęk mieczy do swojego opiekuna.

- Wygraj ten pojedynek jak najszybciej, proszę!

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Sob Lip 21, 2018 5:53 pm
autor: Dżariel
        Dżariel, zgodnie z przewidywaniami doświadczonych obserwatorów, rozpoczął pojedynek w defensywie. Trzymał dystans i gdy mógł, unikał krzyżowania ostrzy - ewidentnie na początek oszczędzał siły. Nie uciekał jednak tchórzliwie, gdy trzeba było potrafił kontratakować, ale właśnie - sam prawie nie atakował. To mogło podjudzić Emanuela, bo w końcu nie o to chodziło w pojedynku. Nie było to też jednak złamanie zasad, więc Farnir nie interweniował - jedynie obserwował i sam w myślach oceniał szanse obu oponentów. Mieli bardzo różny styl i to nie tylko ze względu na dzierżoną broń. Emanuel walczył jak typowy wojownik, cechowała go siła, szybkość i nieugiętość, z taką techniką mógł bez kłopotu wbić się w szeregi przeciwnika i siać wśród nich pogrom. Dżariel za to bardziej tańczył niż walczył - odznaczał się gracją i precyzją. Jego broń była lżejsza, przez co teoretycznie mniej groźna, ale to wszystko zależało od umiejętności szermierza, który ją dzierżył. A Laki, choć widać było, że miał ograniczony asortyment ruchów wynikający z lat zaniedbań, na pewno dobrze czuł się dzierżąc ostrza w obu rękach. Pytanie, jaki miał plan na to starcie i czy w ogóle jakiś miał…
        Wokół placu zaczęli zbierać się widzowie. Mimo wczesnej pory wiele osób było już na nogach - głównie oczywiście służba i straż, ale też pojedynczy urzędnicy czy dworzanie, którzy preferowali wstawanie skoro świt niż wylegiwanie się do późna. Zbierali się grupkami i szeptem wymieniali uwagi, strażnicy chyba nawet obstawiali zwycięzcę, choć nie wiedzieli kto i dlaczego walczy - nie każdy poznawał mężczyzn z najbliższego otoczenia królowej, dla nich byli to tylko wojownik w sile wieku i jakiś młodzieniec w liberii. Obecność Delii i malujące się na jej twarzy przejęcie dawały jednak do myślenia, tym chętniej więc śledzono przebieg walki. Tylko przypadek sprawił, że sympatia obserwatorów była po stronie Dżariela: miał na sobie pałacową liberię, uznany był więc za “swojego”. Przez większość czasu zdawało się zresztą, jakby bardzo chciał, lecz z trudem sobie radził, więc to również rodziło pewne współczucie i tym większą chęć kibicowania mu. Nikt jednak głośno nie zagrzewał żadnej ze stron do walki - wszyscy wyczuwali napiętą i pełną powagi atmosferę tego starcia i nie śmieli jej przerywać.
        Dżariel zaś już poprzedniego wieczoru wymyślił jak podejdzie do tego pojedynku. Podczas starć z Farnirem doszedł do jednego niepodważalnego wniosku: był za mało doświadczony, by zwyciężyć technicznie. Emanuel wyglądał jednak na znacznie starszego, przez co pewnie miał mniej siły - Dżariemu codzienne ćwiczenia zapewniała praca na roli, gdy nie miał żadnych medycznych zajęć. To pozwoliło aniołowi opracować strategię polegającą na tym, by na początku jak najbardziej oszczędzać siły i dać się wykazać ogarniętemu gniewem przeciwnikowi, by samemu wytrzymać do końca i wtedy zadać decydujący cios. To brzmiało prosto i skutecznie, lecz jak to zwykle bywa, plany rozmijały się z rzeczywistością. Emanuel był dobry. Ba, był wręcz świetny. I zdeterminowany. Więc choć Dżariel w starciu prezentował się pięknie, sprawniejsi obserwatorzy mogli spostrzec, że nie radził sobie najlepiej - kilkakrotnie dosłownie o włos uniknął ciosu. Miał jednak wsparcie, miał motywację, by walczyć - Delia stała tak niedaleko, czasami mógł nawet na nią przelotnie spojrzeć. Biedna, wyglądała na przejętą. Evangeline zresztą też - obie pewnie gdyby mogły, zabroniłyby im tej walki. Ba, Laki z radością by na to przystał, lecz co z tego, skoro Emanuel mógłby go udusić gołymi rękami? Musieli to rozstrzygnąć po męsku, nawet jeśli jednemu z nich nie było to w smak.
        W końcu starszy anioł zaczął tracić siły. Zwiastuny były subtelne - odrobinę zwolnił, jego ciosy nie były już tak precyzyjne, łatwiej je było sparować albo uniknąć. Dżari na próbę wykonał kontrę przy nadarzającej się okazji - poszło łatwiej niż się spodziewał, lecz jednocześnie Emanuel odczytał jego zamiary i wzmógł czujność. Był już jednak słaby, a Laki miał jeszcze trochę sił w rękach i zamierzał z tego zrobić użytek.
        "Teraz".
        W mgnieniu oka z defensywny przeszedł do ofensywy. Jego ciosy były szybkie i zróżnicowane, zaplanowane tak, by przeciwniki z jednym mieczem musiał się nieźle nagimnastykować, by sobie z tym poradzić. Obserwujący to Farnir lekko uniósł brwi, przeczuwając już, że plan Dżariela dojdzie do skutku - pytanie jednak jak skończy się ta walka. Dżariel zdawał sobie sprawę z tego, że to nie takie proste, że nie chodzi o byle jaką ranę. W głębi ducha traktował ten pojedynek nie tylko jako sprawdzian wyznaczony przez ojca swojej wybranki, ale też jako test jego charakteru - czy będzie potrafił zakończyć walkę tak, by nie zadać cierpienia sobie, przeciwnikowi, Delii. To o nią oboje walczyli - anielica, dla której mieli przelać krew. Cóż za ironia - przecież formalny zwycięzca nie będzie zasługiwał nawet na jej spojrzenie, bo zada cierpienie bliskiej jej osobie. Cóż więc począć.
        Pomysł zrodził się niejako sam - Dżari spostrzegł, że Emanuel minimalnie gorzej radził sobie z przyjmowaniem ciosów z prawej strony, jakby jego palce już nie trzymały tak pewnie miecza. Wykorzystał to. Zadał poprowadzone wysoko uderzenie, które łatwo było sparować - jego przeciwnik dokładnie to zrobił. Nim jednak rozdzielili się, Laki szybko dołączył drugi miecz, uderzając z drugiej strony i usztywniając pierwszą rękę - złączone ostrza zadziałały jak dźwignia, a zadany cios wyrwał Emanuelowi miecz z dłoni. Dżariel nie pozwolił mu się pozbierać. Przydepnął leżący na ziemi miecz i ostrzami swoich broni wycelował w szyję rozbrojonego mężczyzny przed sobą.
        - Dość! - krzyknął w tym momencie Farnir. - Koniec walki!
        To nie była pierwsza krew, nikt nie został ranny, walki jednak nie można było kontynuować bez naruszania zasad pojedynku na miecze. Dżariel osiągnął swoje - pokonał Emanuela bez zadawania mu ran. Pewny, że jego przeciwnik nie posunie się do nieczystych zagrań, odsunął się, schował miecze i ukłonił się przed pokonanym, po czym podniósł z ziemi miecz i z szacunkiem oddał go właścicielowi, rękojeścią w jego stronę. Gdy prostował się z ukłonu, jego wzrok od razu padł na Delię. Uśmiechnął się ciepło i nie czekając już aż podejdzie do nich Farnir, by ostatecznie ogłosić zwycięzcę, pobiegł w stronę królowej. Złapał ją w pasie i poderwał z ziemi, okręcił się kilka razy wokół własnej osi z nią w ramionach, zanosząc się radosnym śmiechem, a potem odstawił. Objął ją czule, opierając czoło o jej czoło. Był zgrzany i spocony, jego włosy miały zapach wiatru, a w oczach widać było iskry radości.
        - Wygrałem - szepnął. - Zrobiłem to dla ciebie. Dla nas. Nie pozwolę, by ktokolwiek stanął między nami… - wyznał, spoglądając jej w oczy. Po chwili na moment spojrzał w bok, na księżniczkę.
        - Dziękuję za wsparcie - zwrócił się do niej ciepło. Słyszał jej prośbę w trakcie walki i zawarte w nim emocje zagrzały go do walki i dodatkowo zmotywowały do zwycięstwa.
        Dżari nie słyszał szeptów za sobą, nie słyszał okrzyków i oklasków. Nie wiedział, że do południa już cały dwór będzie huczał o tym nieznajomym, który z miłości do królowej zmierzył się z aniołem. A nawet gdyby wiedział… Chyba miałby to gdzieś. Był pewien swego uczucia jak niczego innego i nie istniała już żadna przeszkoda, która mogłaby go powstrzymać przed uszczęśliwieniem Delii.
        - Dżarielu.
        Farnir razem z pokonanym aniołem podeszli do anielskiej pary. Rycerz skłonił się przed królową, lecz to do jej wybranka miał w tym momencie sprawę.
        - Oczywiście - zgodził się od razu Laki. Odczekał, aż Farnir donośnym głosem obwieści jego zwycięstwo i dopiero wtedy zwrócił się do Emanuela.
        - Nie jestem zwolennikiem walki, ale dla Delii jestem w stanie zrobić więcej niż to - oświadczył, w jego głosie słychać było jednak gorliwość i oddanie a nie pychę. Nie prowokował ojca swej ukochanej, a raczej zapewniał o swoim oddaniu. - Proszę, pozwól mi trwać przy swojej córce. Nie zawiodę żadnego z was.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Śro Sie 01, 2018 11:46 pm
autor: Delia
Delia stała spięta, obejmując ręką Evangeline i dodając jej otuchy, a także po części samej sobie. Pierwsze uderzenie miecza mocno odbiło się na młodej niebiance, wystraszyła się biedna.

- Spokojnie – szepnęła Delia i przytuliła ją mocniej. – Będzie dobrze – mówiła kojącym głosem. Choć także się denerwowała, ale trzymała nerwy na wodzy. Niestety to nie wystarczyło, by uspokoić złociutką. – Dziadek walczy, jest bardzo skupiony, dlatego może wyglądać groźnie, ale nie bój się, wie, że nie może skrzywdzić Dżariego. Niestety walka się nie skończy, póki nie będzie wygranego i przegranego.

Nagłe zawołanie Evci w stronę Lakiego bardzo wzruszyło królową. Cicho westchnęła, próbując się pozbierać, bowiem przez ten krótki moment została nieco wybita z równowagi i utrzymywania powagi. Nie pomagała też jej matka, która załamywała ręce i cicho modliła się do Pana, by żadnemu z mężczyzn nic się nie stało.
Del więc musiała po trochę uspokajać córeczkę i matkę, a na dodatek obserwować walkę. Była wdzięczna Dżarielowi, że nie szarżuje tak ostro na jej ojca i nie chce mu zrobić krzywdy, choć Emanuel atakował, jakby co najmniej chciał zadać cios śmiertelny. W momentach, gdy miecz anioła dzieliło od Lakiego naprawdę niewiele nawet Delia była bliska krzyku, powstrzymała go jednak i tylko zakrywała usta dłońmi.
Wtem walka zaczęła się toczyć nieco inaczej, teraz to Emanuel głównie się bronił, a Dżari zaczynał atakować. Del lekko się uśmiechnęła - wybrał dobrą technikę. Niestety niebianka nadal martwiła się o tę pierwszą krew: zadana rana przecież mogła być groźna, a nie chciała, by komukolwiek coś się stało.
Gdy miecz Emanuela został mu wyrwany, wszyscy obserwujący dosłownie zamarli, szczególnie ci najbardziej zainteresowani. Nawet sam anioł rzucił Lakiemu takie spojrzenie, które, choć wyglądało wrogo, miało w sobie coś z podziwu. Wszak ojciec królowej zwykle walczył z istotami piekielnymi stosującymi bardzo nieczyste zagrania, a teraz miał honorowego i jak się okazało godnego przeciwnika.
Walka została zakończona i nikt nie został ranny, ponadto wygrał Dżari, Del była przeszczęśliwa i zwyczajnie podbiegła do niego rzucając mu się na szyję i obdarowując romantycznym całusem.
Nevina otarła łezkę wzruszenia, po czym podeszła do swojego mocno zmachanego męża, który nie do końca miał ochotę na pocieszenia i takie tam. Schował swą broń i westchnął, widząc swoją córkę i swego przeciwnika razem, ale na razie nic nie mówił.

- Wiedziałam, że dasz radę – powiedziała również cichutko Del.

Po chwili podeszli do nich Farnir i Emanuel. Ojciec królowej wysłuchał, co ma do powiedzenia ukochany jego córki, po czym w końcu przemówił.

- Udowodniłeś swą wartość. Bądźcie więc razem szczęśliwi. I dbaj o moją córkę, a jeśli ją skrzywdzisz… Nie licz na ponowną wygraną – Spojrzał na niego śmiertelnie poważnie, po czym zwrócił się do córki. – Myślę, że nadszedł czas na nas. Trzymaj się, skarbie. – Uściskał ją i podszedł do Evangeline. Nie bardzo wiedział, co ma powiedzieć. – Evangeline… bądź grzeczna i ucz się pilnie. – Również ją przytulił, choć nieco sztywniej, ale jak to mówią: liczą się chęci.

Po tym pożegnaniu Emanuel rozłożył skrzydła i zaczekał aż Nevina wszystkich wyściska, a ona to nie poprzestała tylko na córce i wnuczce, na przytulaski załapał się Dżari, Valak, wszystkie zwierzaki królowej, a nawet Yro, na którego Emanuel spojrzał porozumiewawczo.

- Wybaczcie, że Emi tak szybko chce uciekać, ale on już tak ma, nie znosi przegranej, wstydzi się jej, to na swój sposób urocze, ale no… - mówiła Nevina, powoli prostując i swoje skrzydła.

Po szybkich, ale pełnych miłości pożegnaniach rodzice Del polecieli do domu, znikając gdzieś wśród chmur. Anielica dopiero teraz spostrzegła, że trochę czasu zleciało, słońce wzniosło się całkiem wysoko, a temperatura wzrosła. Co szczególnie odczuły futrzaki, które rozpływały się, nawet leżąc w cieniu, między kwiatami. Pewnie za chwilę przyjdzie ogrodniczka i je pogoni.
Delia odetchnęła w końcu z ulgą: wizyta rodziców była miła choć stresująca. Teraz mogła się zająć swoimi sprawami i tak nagle powstającą, nową rodziną.
Wtem przybiegł jeden ze służących, trzymając tajemnicze podłużne zawiniątko z liścikiem.

- Wasza wysokość! Wasza wysokość! Natknąłem się na to na twym łożu w twej komnacie. – Podał jej rzeczony pakunek, kłaniając się nisko.
- Dziękuję. – Królowa przyjęła od niego zawiniątko i najpierw obejrzała dołączony do niego liścik. – „Na wszelki wypadek, sprawdź go jeszcze raz. Tata” – przeczytała na głos i rozwinęła pakunek, a tam był… miecz. Z wyrzeźbionym księżycem po jednej stronie jelca i słońcem po drugiej. Tego typu broń była typowa dla jej rodu. Królowa zachichotała. – Cały tata… No cóż, sprawdzenie zostawi się na później. – Puściła oczko Lakiemu. – A teraz, mój drogi, czas na uroczyste śniadanie dla zwycięzcy. – Chwyciła go nieco nieśmiało za rękę.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Śro Sie 08, 2018 9:53 pm
autor: Evangeline
        Emocje rozpierały wszystkich, którzy mieli szansę obejrzeć pojedynek, jego zakończenie oraz skutki rozbrzmiewające w słowach obecnych na placu niebian. Niczym fale na wodzie, rozchodziły się one we wszystkie strony, a po zetknięciu z innymi następowało ich wzmocnienie bądź całkowite zaniknięcie. I choć reakcja obserwującego tłumu była różnoraka i czasami ciężka do zinterpretowania przez osoby postronne, to przynajmniej jedna twarz, należąca do pewnej młodej niebianki, promieniowała niemal wyłącznie jednym uczuciem - ulgą.

        Gdy świat obserwowała zza krat, za którymi to jej jedynym celem było istnienie w celu ciągłego wytwarzania złotego pyłu dla chciwców, życie było o wiele prostsze. Rzadko kiedy coś zaskakiwało młodą Evangeline, a jeszcze rzadziej zdarzały się sytuacje, podczas których emocje kotłowały się w młodocianym sercu niczym wzburzone burzowymi wiatrami wody oceanu. Nie wspominając o tym, że nie było tam nikogo, z kim łączyłaby ją choćby namiastka więzi, jaką zbudowała ze swoją przybraną matką Delią czy opiekunem Dżarim.

        Teraz, gdy była w tym świecie przepełnionym pozytywnymi emocjami, miłością i ciepłem innych, złotowłosa była bezbronna przeciwko strachowi, dla którego jej niedoświadczone serce było wyśmienitą ofiarą. Z tego to powodu przeżywała ona tak mocno pojedynek, co również wyjaśniało, czemu zakończenie tego wydarzenia przyniosło jej tak bezcenne ukojenie - nie tylko nie musiała już się martwić o ewentualną cudzą krzywdę, ale także udzielały jej się emocje, które to malowały się dumnie na licach królowej i opiekuna.

- Cieszę się, że pomogłam - rzekła z uśmiechem w stronę Lakiego, gdy tylko ten podziękował za okrzyk młodej, który przeszył powietrze podczas pojedynku. Uśmiech jednak zmalał na chwilę, gdy anielica zaczęła tłumaczyć swoje zachowanie. - Za każdym razem, gdy ktoś z was podnosił broń… Czułam się, jakbym stała na miejscu tego, na kogo miał spaść miecz. Bałam się. Dlatego chciałam, by to trwało jak najkrócej. Czy… czy to źle, że tak się czuje? Bo gdy na ciebie patrzyłam, nic takiego nie widziałam. Czy jak urosnę, to będę jak ty i przestanę się bać? - mówiła niebianka, całkiem nieświadoma tego, że nie tylko ją przeszywały te emocje we wcześniejszych chwilach. W tych momentach, gdy zwracała część uwagi na Delię, władczyni Arrantalis nie dawała po sobie poznać, że się zamartwia. Babcia zaś, choć była niedaleko i gorliwie okazywała swoje reakcje na walkę, to jednak była w tamtym momencie poza obserwacją złotej anielicy.

        Przez pewien czas nie mogła dostać odpowiedzi - inne osoby zwróciły na siebie uwagę jej opiekuna. Nie chcąc się wtrącać, księżniczka jedynie stała obok i słuchała. Za każdym razem, gdy zmieniało się to, kto przemawiał w danym momencie, Evcia obracała głowę w daną stronę. Nie tylko głowę zresztą, bo otaczająca ją złota mgiełka także zdawała się obracać to w jedną, to w drugą stronę, naśladując poczynania anielskiej główki. Valak, który przebywając na ramieniu anielicy, przespał większość pojedynku - był w końcu wrednym papugoszczurem, a obserwowanie przebiegu walki byłoby równoznaczne z okazaniem szacunku dla walczących - zbudził się aż od tego ruchu i z braku zajęcia robił dokładnie to samo, co młoda, posyłając swoje spojrzenie na coraz to kolejne przemawiające osoby.

- Na pewno będę grzeczna i pilna w nauce, w końcu opiekuje się mną Dżari i mama! - zapewniła dziadka, odpowiadając na jego uścisk swoim uściskiem, do którego włożyła tyle sił, ile jej młode, delikatne rączki mogły wykrzesać.

        Gdy każdy, kto tylko był w zasięgu rąk Neviny, został wyściskany, a sama Nevina ogłosiła, że czas na nią i na jej męża by opuścili królestwo swej córki, Evangeline nie czekała długo z pożegnalnym machaniem w stronę babci i dziadka, którzy to z pomocą kolejnych machnięć skrzydeł ulecieli ku nieboskłonowi. Evangeline zdawała się pełna energii i zapału na cały dzisiejszy dzień, czego zresztą nie ukrywała, aż nie mogła ustać w miejscu. Przynajmniej tak było do czasu, aż Delia nie odpakowała swojego prezentu-niespodzianki... miecza.

- Nie będziesz z nikim walczyć mamo... Prawda?! - To było pierwsze, co przyszło Evangeline do głowy. Nic dziwnego, pojedynek Dżariego miał na nią wielki wpływ, a i odbył się ledwie kilka chwil temu. - Jak tak to ja… To ja… Będę zmartwiona, i to mocno! - zagroziła poważnie swojej przybranej matce.

        Chwilę milczała, z twarzą w pełni gotowości do rozpłakania się, gdyby okazało się, że Delia faktycznie zamierza użyć miecza do czegoś tak strasznego dla Evangeline. Oczywiście nie trwała tak wiecznie, bowiem Delia wspomniała sekundę temu o śniadaniu, a to oznaczało, iż należy zadać jedno bardzo ważne i niecierpiące zwłoki, a zarazem niewinne niczym nieudeptana łąka, pytanie.

- A czy będę mogła jeść śniadanie podczas siedzenia na kolanach Dżariego? - spytała, chcąc ukoić resztki niespokojnych myśli będąc blisko Lakiego. Oczywiście Delia też by się do tego nadała, ale ona miała mniejsze nogi, więc nie było gwarancji, że utrzymają one ciężar złotowłosej. A przynajmniej tak rozumowała niewinna Evangeline.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Sob Sie 11, 2018 5:47 pm
autor: Dżariel
        Dżariel był szczęśliwy. Gdyby ktoś o tej samej porze poprzedniego dnia zapytał go, czy jeszcze kiedyś sięgnie po broń, natychmiast by zaprzeczył. Był mordercą, niegodnym, miecz w jego rękach nie był już narzędziem Pana i nie służył dobru. Okazało się jednak, że wszystko jest możliwe, jeśli tylko ma się odpowiednią motywację. Dla niego tą motywacją była Delia i to niesamowite uczucie, które się między nimi rodziło, a które jeszcze nie zostało oficjalnie przez nich nazwane, choć chyba nie mieli złudzeń co do tego jak to się skończy. To ona, jego królowa, sprawiła, że był w stanie sobie wybaczyć, że nareszcie wstał z kolan i poczuł, że może żyć dalej, że ma prawo budować swoje szczęście. Zachował przy tym umiar i nadal pamiętał, że jest dzieckiem Niebios, dlatego też nie zabił ani nie zranił Emanuela. Nareszcie… Nareszcie znów był sobą.
        Gdyby widział go w tym momencie ktoś znajomy - na przykład jego siostra, rodzice - dostrzegłby momentalnie jaką zmianę przeszedł przez te ostatnie dni. Znowu się wyprostował, odzyskał godność, w jego spojrzeniu pojawił się dawny blask. Matka - kobieta bardzo wrażliwa - z pewnością uroniłaby łezkę szczęścia widząc swojego syna w tej chwili. Na usłyszenie dobrych wieści mieli jednak jeszcze poczekać, bo to nie był koniec… A Laki jeszcze nie był u kresu swej przemiany.

        Dżari po ogłoszeniu werdyktu sięgnął do klamry spinającej pas z mieczami, lecz Farnir natychmiast powstrzymał go gestem.
        - Zostaw je - oświadczył. - Pokazałeś wszystkim, że jesteś wojownikiem. Teraz musisz iść o krok dalej: broń swojej królowej i jej córki.
        Farnir wiedział co mówi. Nie był biegły w intrygach dworskich, nie interesowało go to, znał się jednak całkiem nieźle na powinnościach rycerza i uważał, że była to droga, którą powinien podążać wybranek królowej, skoro już pokazał, że nie jest byle chłopakiem ze wsi. Kim jednak był… Tego nie wiedział nikt, nawet sama Delia nie znała jeszcze całej prawdy. Miała to być wkrótce podstawa do kiełkowania coraz to nowych, bardziej wymyślnych plotek, ale to już nie była sprawa Farnira - on swoje zrobił i w politykę nie zamierzał się już mieszać. W duchu jednak musiał przyznać, że było w tym chłopaku znikąd coś, co przyciągało, zamierzał więc opowiedzieć się za nim w razie takiej konieczności. Na razie jednak nie mówił tego na głos - pożegnał się i odszedł, pozostawiając rodzinę królewską w jej własnym gronie.

        - Nie, Evangeline, to nie jest nic złego - zapewnił księżniczkę, gdy ta zwierzyła się z emocji, jakie targały nią podczas pojedynku. - Jesteś po prostu bardzo wrażliwa… I pewnie bandyci nie dali ci dobrych wzorców, byś mogła wyrobić sobie dobre zdanie na temat walki. Wiedz jednak, że walka nie zawsze jest drogą do czegoś złego, to wszystko kwestia tego, co walczący mają w sercu. Żyjąc na dworze z pewnością będziesz uczestniczyła w turniejach, gdzie rycerze będą stawali ze sobą w szranki, zobaczysz wtedy, że nikt w tych walkach nie cierpi, to jedynie sposób na pokazanie własnych umiejętności. Przeciwnicy są chronieni przez pancerze i zasady, jakimi rządzi się walka na turnieju, poza tym ich celem nie jest zabicie ani zranienie przeciwnika, bo przecież to ktoś, z kim być może przyjaźnią się poza areną… Jeśli więc osoba o czystym sercu wznosi miecz do ciosu, bardzo mało prawdopodobne jest, by miała złe intencje i to skończyło się źle. Nie musisz się więc obawiać.
        Dżariel nie był do końca pewny, czy rozwiał wątpliwości księżniczki - tak naprawdę wszystko opierało się na dobrze ukształtowanej moralności i wzorcach, a tych Evangeline praktycznie nie posiadała. Musiałby zacząć od podstaw tłumaczyć jej różnice między dobrem a złem, a teraz nie było na to czasu… Może jednak powinien go wkrótce znaleźć, by młodej anielicy łatwiej było poruszać się w świecie i również by samemu mieć lżej, bo nadal czuł się za nią odpowiedzialny i wolał uniknąć większych gaf.

        Gdy nadszedł czas pożegnań, Dżari nieco się wycofał - nadal nie stanowił części tej rodziny, więc wolał ustąpić, by najbliżsi mieli dla siebie odpowiednią przestrzeń. To nie uchroniło go jednak od wylewnych pożegnań ze strony Neviny. Nie spodziewając się uścisków od niej, Laki z początku chciał się ukłonić, lecz wtedy ona wykorzystała sytuację i objęła go za szyję - przepadło. Anioł jednak bez oporów otoczył ją ramionami, uśmiechając się z pewnym zażenowaniem.
        Z Emanuelem zaś pożegnał się faktycznym ukłonem, nie chcąc mu się narzucać nawet podaniem dłoni, bo najwyraźniej ojciec Delii nadal go nie tolerował. Cóż, trudno. Może z czasem przyjdzie mu zmienić zdanie… A może i nie. Laki jednak nie miał do niego żadnych pretensji i jedynie zamierzał szanować jego przestrzeń.
        - Do zobaczenia, pogodnego nieba - pożegnał się z parą aniołów, gdy ci wzbijali się do lotu. Został już tylko z Delią i Evangeline… I powoli rozchodzącym się tłumem gapiów, wśród których wiele osób nadal spoglądało na nich z zainteresowaniem, czekając czy może dowiedzą się jeszcze czegoś ciekawe na temat niedawnej walki i obu mężczyzn, którzy skrzyżowali z sobą miecze ewidentnie mierząc się w imię jakiś racji, a nie tylko dla treningu. Nic takiego jednak się nie wydarzyło, więc każdy z ociąganiem wracał do swoich spraw.
        Zmierzającego pod prąd chłopaka Dżariel dojrzał dość szybko - z zainteresowaniem śledził jego ruchy, bo nie miał pojęcia co też mógł on nieść ze sobą. Dowiedział się wkrótce - miecz. Prezent od ojca Delii dla niej. O jakże subtelnie. To jednak Dżariemu nie przeszkadzało, jedynie może trochę go bawiło.
        - Z niecierpliwością na to czekam - odpowiedział królowej niskim głosem, gdy ta zapewniła, że miecz zamierza wypróbować. Podobała mu się wizja pojedynku z nią, była na swój sposób podniecająca. Byle nie mieli przy tym widowni i mogli swobodnie poznać się nawzajem poprzez walkę, nie zważając na konwenanse…
        - Nie obawiaj się Evangeline, nie zrobimy sobie krzywdy z twoją mamą - zapewnił księżniczkę, która zaraz zrobiła się nerwowa słysząc o walce. Poczuł ulgę, gdy Delia szybko zmieniła temat i zaczęła mówić o śniadaniu, uśmiechnął się nawet nieśmiało do niej, mocno ściskając jej palce, którymi tak nieśmiało objęła jego dłoń… Wtedy jednak złotowłosa anielica po raz kolejny zadała pytanie, którego nie można było przewidzieć.
        - Nie, wykluczone - odpowiedział jej bez zastanowienia, ale zachowując spokojny ton. - Przy stole każdy siedzi na swoim krześle, księżniczko, na kolanach można trzymać tylko małe dzieci, które nie potrafią jeść same i mamy muszą je karmić… A ty chyba taka malutka nie jesteś - dodał, tym lekkim przytykiem chcąc załagodzić swoją naganę.
        - Księżniczko, po śniadaniu pozwolisz, że zajmę się twoją nauką - podjął zaraz, zerkając jednak na Delię i oczekując jej przyzwolenia. - Z pewnością będziesz jeszcze miała odpowiednich nauczycieli, jeśli chodzi o wykształcenie i etykietę, lecz chciałbym ci wyjaśnić kilka kwestii…

        W trakcie śniadania nikt nie pytał czy należy postawić dodatkowe nakrycie dla opiekuna księżniczki - wszyscy wiedzieli już, że jest on bliżej z rodziną królewską niż do tej pory przypuszczano i w takich sytuacjach należy go uwzględniać. Część służby patrzyła przez to na niego nieco nieprzychylnie - wszak był niby im równy, a się wywyższał - inni zaś spoglądali nań z zainteresowaniem. Plotkowano, jak na każdym dworze. A to jakie zainteresowanie wzbudził wśród dam dworu poprzedniego dnia wcale mu nie pomagało - tamte trzy dziewczyny już swoje rozpowiedziały wśród dworzan, podkreślając za każdym razem, że nie jest to wysoko urodzony młodzieniec a jakiś zwykły wieśniak. Część osób pamiętało go z incydentu w wiosce i kojarzyło jako medyka, inni zaś poznawszy go dopiero na pojedynku przypięli mu łatkę najemnika, tworzyło się więc wiele wersji tej samej historii i jak zawsze nikt nie kłopotał się, by cokolwiek weryfikować u źródła.
        Dżariel był tego wszystkiego świadomy jedynie częściowo. Wiedział, że musi zachowywać się przyzwoicie ze względu na status Delii, lecz jednocześnie był tak szczęśliwy mogąc spędzać z nią czas. Tak jak teraz - widać było, że cieszyło go nawet wspólne spożywanie posiłków.
        - Miałem szczęście, że spotkałem wczoraj Farnira - wyznał anioł, gdy już cała trójka spokojnie siedziała przy stole. - Nie dzierżyłem miecza przez tyle lat, że zupełnie nie potrafiłem się przełamać, gdy ćwiczyłem z kukłą. Ćwiczenia z żywym partnerem to jednak coś zupełnie innego, zmuszają do szybszego reagowania i zawierzenia instynktowi - zauważył. - Przyznam jednak szczerze, że nadal nie czerpię przyjemności z walki… Ech, jednak miło było, gdy nie musiałem sięgać po miecz. Ten pojedynek był wymagający, bardzo chciałem wygrać, dla ciebie, lecz gdybym zranił twojego ojca… Chyba ani ja sobie, ani ty mnie byś nie wybaczyła - zauważył z krzywym uśmiechem.

        Jeszcze przed południem, gdy królowa była zajęta różnymi spotkaniami związanymi z rządzeniem Arrantalis, wizytę złożyła jej niewielka grupa dyplomatów. Sprawa dotyczyła porannego pojedynku.
        - Wasza wysokość, proszę wybaczy tę niezapowiedzianą wizytę, lecz dotarły do nas dość zaskakujące plotki - zagaił ich przedstawiciel tonem uprzejmym, ale dość stanowczym. - Cały dwór huczy o jakimś młodzieńcu, który ponoć walczył w imieniu waszej wysokości… W imię uczuć, jakie waszą wysokość darzy - doprecyzował dworzanin z odrobinę kwaśną miną. - Oczywiście rozumiemy, że niejeden jeszcze młodzieniec będzie starał się o względy królowej, lecz ponoć ten pojedynek odbył się za waszym pozwoleniem, miłościwa pani… Nikt nie kwestionuje decyzji waszej wysokości, lecz proszę wziąć też pod uwagę, że… cóż, jesteście pani królową i to w czyim towarzystwie się waszą wysokość widuje nie jest bez znaczenia. A tymczasem ten chłopak jest ponoć zwykłym wieśniakiem, potwierdza to już kilka niezależnych źródeł. To odrobinę niestosowne… Oczywiście jeśli chcecie pani się z nim zadawać, jest wiele opcji by aranżować odpowiednio dyskretne sytuacje, lecz wszystkim nam zależy na tym, by jednak w miarę możliwości uniknąć skandalu.
        Dyplomata zamilkł, bo zdawało się, że przesłanie jego monologu było dość jasne: ze względu na przepaść w pochodzeniu Delii i Dżariela nie powinni się oni spotykać, przynajmniej nie oficjalnie, a z zachowaniem jak największych środków ostrożności i dyskrecji, bo przecież każdy królewski romans niósł ze sobą konsekwencje dla całego kraju… A taki, który kłócił się z konwenansami, nie mógł nieść ze sobą nic dobrego.

        Tymczasem Dżari zgodnie ze swoją obietnicą po śniadaniu zajął się edukacją Evangeline. Zabrał ją do ogrodu, by nie gnieździć się w czterech ścianach i za cel wziął sobie wyjaśnienie jej zasad funkcjonowania w normalnym społeczeństwie.
        - Księżniczko, w pierwszej kolejności chciałbym, byś zrozumiała, że wiele osób patrząc na ciebie widzi już dorosłą kobietę, choć może brakuje ci jeszcze kilku lat do dorosłości - zaczął, starając się pilnować, by anielica cały czas go słuchała. - To, wraz z twoją pozycją na dworze, tworzy pewne zasady, których powinnaś przestrzegać. Jedną z nich jest poszanowanie przestrzeni osobistej. Widzisz, nie jest dobrze widziane, by kogoś dotykać bez powodu czy nawet mu to proponować. Zwłaszcza, jeśli sprawa dotyczy ciebie i jakiegoś mężczyzny - podkreślił. - W trakcie normalnego, kulturalnego spotkania, praktycznie nie zachodzi potrzeba, by kogoś obcego dotykać. Witając się, obie osoby się sobie kłaniają, a w trakcie rozmowy zachowują dystans. Nie wolno siadać nikomu na kolanach, to nie podlega dyskusji, jak powiedziałem, na to mogą sobie pozwolić jedynie małe dzieci - powtórzył z naciskiem, bo księżniczka od samego początku nieustannie próbowała mu się wprosić na kolana, więc najwyraźniej pierwsza odmowa była nie dość dobitna. - Z przytulaniem się również należy zachować umiar. Możesz, księżniczko, przytulić swoją mamę, lecz w przypadku obcych, ale również mnie czy Yra, jest to niestosowne i taka osoba może poczuć się nieswojo. Proszę zrozumieć, kontakt fizyczny wskazuje na pewną szczególną więź między poszczególnymi osobami. Zakochani, mąż z żoną, czy rodzice z dziećmi, mają większe przyzwolenie na naruszanie swojej przestrzeni, lecz i to trzeba robić z umiarem, bo inni mogą czuć się zawstydzeni patrząc na coś takiego. Ja jestem dla ciebie księżniczko obcą osobą w oczach tłumu, jedynie twoim opiekunem, więc prawie w ogóle nie powinniśmy się dotykać. Mogę podać ci rękę, by ułatwić ci wyjście z powozu, mogę zaoferować ramię, by wygodniej się szło, ale nie mógłbym na przykład objąć cię w pasie albo przytulić. Zdaję sobie sprawę z tego, że te kwestie może być trudno zapamiętać, bo wymagają pewnego wyczucia, które dopiero musisz sobie wyrobić, ale jeśli będziesz miała wątpliwości, zwracaj uwagę na to jak zachowuje się twoja mama czy ja. Lecz nie ja i twoja mama względem siebie - zastrzegł natychmiast, spodziewając się, że bez tego mógłby wkrótce mocno pożałować własnych słów. - Widzisz, mnie i twoją mamę łączy coś szczególnego, bardzo mi na niej zależy, a jej zależy na mnie, ale i tak staramy się zachować umiar, gdy jesteśmy w towarzystwie.
        Dżari odetchnął. Trudno mu było mówić o czymś, co dla większości osób było oczywiste, bo uczyli się tego miarowo, dorastając. A on, proszę, miał przed sobą prawie dorosłą kobietę, naiwną gorzej niż dziecko. Udało mu się już oduczyć ją wielu brzydkich wyrazów, lecz nadal tyle jeszcze przed nim… Postanowił sobie jednak, że się nie podda i zrobi co w jego mocy, by księżniczka stała się księżniczką z prawdziwego zdarzenia, choć był przy tym świadomy, że jego ogłada pokrywa tylko niewielki fragment wymaganej wiedzy i wkrótce on sam również będzie musiał zacząć pobierać nauki…

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Pon Sie 13, 2018 9:14 pm
autor: Delia
Jeszcze niedawno Delia myślała, że adoptowanie Evangeline to spore wyzwanie i pewnie niewiele jeszcze dziwnego - nie licząc wybryków młodej - może się wydarzyć. Życie jednak przygotowywało dla królowej coraz więcej niespodzianek. Evcia, Dżari, odwiedziny rodziców, pojedynek - to było naprawdę wiele. Wiele stresów, ale też przyjemnie przyśpieszonego bicia serca. Mimo to bała się i nie chodziło o drobne gafy jej adoptowanej córki, plotki o jej opiekunie. Skoro doświadczyła tyle dobra teraz, to niewykluczone, że niebawem może stać się coś… złego. Lecz co? Wolała na razie nie myśleć, wystarczyło, iż ten niepokój w sercu był irytujący, bo był także pewnego rodzaju złym przeczuciem, a te u kobiet zwykle się sprawdzają.
Rodzice - jacy byli, tacy byli, ale dodawali swą obecnością pewnego rodzaju otuchy, a teraz odlecieli... Dziwne uczucie, ulga i tęsknota jednocześnie.
Gdy niebianka odpakowała przesyłkę od ojca, uśmiechnęła się, jednakże widząc wyraz twarzy Evangeline mocno się zmartwiła. Ach, gdyby Evangeline wiedziała, że jej mama lubi walczyć… Delia nie chciała sobie wyobrażać, co by młoda mogła zrobić.

- Spokojnie, kochanie. — Przytuliła ją. — Miecz to narzędzie jak każde inne, jeśli jest w odpowiednich rękach, nie ma się czego bać. — Po chwili do uspokajania dołączył się Laki. Miał do Evangeline dobre podejście. Del uśmiechała się pod nosem, wiedziała, że ten wybór był dobry. Czasem warto słuchać serca.

W dodatku ucieszyło ją, że Dżari zgodził się na pojedynek z nią. Już nie mogła się go doczekać - tak samo, jak on - ale wiedziała, że nie może być on tak jawny, jak ten ostatni. Miała jednak pewien niezwykły pomysł na ubarwienie go.
Kolejne pytanie złotowłosej nie było już tak emocjonalne, ale było… Jednym z TYCH pytań. Królową na moment zamurowało. Naprawdę, ta dziewczyna mogłaby zaskoczyć niejedną z tych osób, co twierdzą, że doświadczyły już wszystkiego. Na pomoc jak zwykle przybył Laki ze swym obszernym wyjaśnieniem co i jak i dlaczego nie.
Podczas śniadania oczywiście skinęła głową twierdząco, gdy mężczyzna mówił o nauce jej córki. Jedzenie było dobre i sycące, najlepiej jednak w ten nadchodzący trudny do zniesienia upał było się napić wody z dodatkiem cytryny. Bardzo orzeźwiające i ów woda bardzo szybko znikała z dzbanków.

- A może to nie była tylko łaskawość losu? – zachichotała, sugerując, że świat jakby jest za tym, by byli razem. – Nie ma co gdybać, ważne, że wszystko dobrze się skończyło. – Uśmiechnęła się pokrzepiająco.

Później ich drogi się na trochę rozeszły, Delia miała na głowie swoje sprawy, a Dżari miał na głowie Evangeline (oby nie dosłownie). Królowa była dziś jednak lekko rozkojarzona, myślała o córce, o tym, czego trzeba ją nauczyć, o pojedynku o Dżarim…
A tu nagle zechciała jej złożyć wizytę banda dyplomatów podejmująca trudny temat. Gdzie się podziewał ten Yro, gdy był potrzebny? Delia westchnęła w myślach - jak dotąd wiernie stał przy jej boku, a teraz tak po prostu zniknął. Owszem, wizyta nieplanowana, ale… Chyba pierwszy raz musiała posyłać kogoś po niego.
W końcu przyszedł i wyglądał średnio kompetentnie, co zmartwiło Delię, był strasznie rozczochrany i wyglądał, jakby całą noc nie spał. Ledwo się biedak na nogach trzymał, ale widać, że dzielnie stawiał czoła zadaniu, nawet poprawił na szybko fryzurę i oprócz worów pod oczami był w dość znośnej prezencji.

- Jakież to plotki? – spytała Delia z poważną miną, patrząc pewnie w oczy swego rozmówcy i nie przerywała mu, dopóki nie skończył, nie unikając kontaktu wzrokowego. – Owszem to prawda, na pojedynek również zezwoliłam, jednakże trzeba pewne kwestie doprecyzować. Po pierwsze, to nie jest byle kto. Dżariel Laki. Byle wieśniak nie zdołałby pokonać zaprawionego w bojach wojownika. Po drugie, czy ważne jest pochodzenie, gdy w grę wchodzi to, że w praktyce uratował mi życie? – No dobra, może podkolorowała, co nie znaczy, że całkiem skłamała, ten wypadek mógł być naprawdę niebezpieczny! Zresztą czego się nie robi w imię miłości? – Skandal? – nieco podniosła głos, dając wyczuć mężczyznom w nim nutkę irytacji. – Jeśli ktoś by chciał, to mógłby go znaleźć praktycznie wszędzie, tu coś nie dopowiedzieć, tu wyolbrzymić. Ludzie lubią plotki, jednakże, póki nie przekłada się to negatywnie na sprawowane przez mnie rządy, to wybaczcie panowie, ale nie ma tu nic do gadania, uważam więc temat za zakończony. – Wyszła z gabinetu, kierując się ku swej komnacie, targało nią mnóstwo tłumionych emocji i nie chciała nagle wybuchnąć.

Yro zaś został sam z solidnie zaskoczonymi mężczyznami. Nerwowo poprawił włosy i westchnął cicho.

- Panowie, królowa jest nieco zmęczona, jednakże wiem dobrze, że jej wysokość nie ma zamiaru się z tym ukrywać. Nie zapominajmy, że jest aniołem i jej serce traktuje równo wszelkie grupy społeczne. Dlatego też uważam, iż powinniśmy pomówić o sposobach zmniejszenia tej kolosalnej różnicy społecznej między naszą władczynią, a jej wybrankiem. Zapraszam tędy. – Zaprowadził ich do innej komnaty. Nie był zadowolony z takiego obrotu spraw, chciał spać, ale wiedział, że nie może zawieść Delii.

Tymczasem anielica przypadkiem zostawiwszy lekko uchylone drzwi, padła na łóżko w swej komnacie. Myślała, jak by to było, gdyby ten kształtujący się związek stał się czymś oficjalniejszym.
Na komodzie obok łóżka stała woda z dodatkiem cytryny. Del wzięła kilka łyków, po czym ponownie się położyła. "Królowa Delia i król Dżariel oraz księżniczka Evangeline" – anielica wyobrażała sobie to wszystko z uśmiechem i grymasem zmartwienia na przemian – "A gdyby tak zorganizować coś, może jakiś turniej rycerski, wtedy by Laki mógł się pokazać i utarłoby to nosa nieprzychylnym plotkarzom… Hmmm".

Tymczasem w ogrodzie po skończeniu przemowy Dżariego, nieco znudzone spaniem i już nakarmione zwierzaki miały ochotę na psoty. Tygrys ze swą kompanką lwicą zaczęli się ocierać o nogi księżniczki. Piorun natomiast usiadł na ramieniu Lakiego.

- A może już czas na naukę latania? – zastanowił się orzeł. – Co ty na to, księżniczko? – Zamachał swoimi, jednak na razie nie odleciał.
Gdzie zaś był Szmer? Wilk postanowił odszukać swą właścicielkę. Wyczuł jakby, że coś jest nie tak i postanowił ją pocieszyć swoją obecnością, bo każdy wie, że obecność tego wilka jest wielce radująca, czyż nie?

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Nie Sie 19, 2018 9:34 pm
autor: Evangeline
        Od czasu nieszczęsnego pytania księżniczki dotyczącego dostępności kolan Dżariego jako siedziska, niebianka była dosyć spokojna. Przez całą drogę na śniadanie, a nawet pierwsze minuty posiłku, jej twarz wyrażała głębokie zamyślenie, któremu niebezpiecznie blisko było do błądzenia myślami w chmurach. Gdyby nie to, że półświadomie szła blisko swojej matki, to by pewnie wpadła na kogoś kilkukrotnie, gdyż umysł jej, zaprzątnięty swoimi sprawami, nie skupiał się zbytnio na rejestrowaniu tego, co się dzieje w międzyczasie dookoła.

“Jestem wrażliwa?”

        To słowo oznaczało bycie delikatnym, podatnym na coś. A to, w pewnym sensie, oznacza słabość. I chociaż Evangeline wiedziała, że fizycznie jej ciało jest dosłownie kruche, to jednak kontekst, w jakim zostało ono wypowiedziane przez Dżariela, wskazywało na coś dotyczącego jej zachowania, czy jak kto woli, umysłu. Anielica próbowała zrozumieć, czemu takowa słabość miałaby nie być zła. Czyżby bycie słabym było dobre, gdy nie jest się pośród złych ludzi? A może to ona nie rozumiała tego słowa? Jakby nie patrzeć, wielokrotnie zarówno Delia, jak i Laki powtarzali jej, że niemal wszystko, co widziała lub słyszała u bandytów jest co najmniej niepoprawne, jeśli nie złe bądź w pełni błędne, a właśnie od bandytów wie, że słabość jest wadą.

        Może chodziło o to, do czego nawiązywał później, mówiąc o różnicy między dobrą a złą walką? W końcu myślała, że w walce stanie się coś złego i mocno to odczuwała. Czyli była wrażliwa na zło… i to było dobre? To już miało pewien sens, gdyż jakby nie patrzeć, miała unikać złych słów, złych zachowań, a gdy jest się wrażliwym na coś, to łatwiej się to zauważa. To wyjaśnienie zdawało się Evangeline na tyle pasujące, że nawet nie zaprzątała sobie głowy tym, by zapytać swego opiekuna bądź matkę w celu zweryfikowania jej toku rozumowania. W razie czego, gdy okaże się ono błędne, na pewno ktoś jej to wytknie, nim wynikną jakieś większe problemy. Jak dotąd tak zresztą się działo, więc młoda niebianka uznała, iż zawsze będzie obok niej ktoś, kto gotowy jest wyjaśnić jej, co zrobiła źle.

        Nawet nie zauważyła, kiedy dotarli do sali, gdzie odbyć się miało śniadanie. Na chwilę przerwała potok swych myśli, aby należycie - i zgodnie z zakazem na opiekunowe kolanka - usadowić swój zadek na jednym z krzeseł, rzecz jasna na tym najbliżej swojej matki i opiekuna. Pamiętając o poprzednim razie, gdy zasiadła do stołu, a także obserwując to, jak inni spożywają posiłek, zabrała się za swoją porcję. W międzyczasie zauważyła wiele spojrzeń kierowanych w okolicę Delii i Lakiego, a także dotarły do niej liczne szepty pod postacią ledwo słyszalnego szumu. Nie było to coś nowego - to samo działo się zresztą po pojedynku, wcześniej jednak Evangeline nie zaprzątała sobie tym głowy. W końcu jednak pod czaszką złotej istotki zatrybiło, iż najwyraźniej ta sama rzecz, która sprawia, iż jej mama i jej opiekun patrzą na siebie w ten specyficzny, bliżej nieokreślony sposób, jest z jakiegoś powodu głównym tematem rozmów znacznej części osób, które o tym wiedzą. Tylko czemu? To pytanie musiało zaczekać, nie dość bowiem, że na talerzu przed nią było jedzenie - które to Valak podkradał tak dyskretnie, jak to było możliwe w wykonaniu papugoszczura - to na dodatek nadal chodziły po jej głowie myśli, z którymi musiała się uporać, jeśli chciała mieć spokój.

        Przez chwilę wspominała tłumaczenie dotyczące walki, to jednak zdawało się w pewnym sensie zrozumiałe. W każdym razie, słowa niebianina zdawały się sprowadzać do tego - dobrzy ludzie, którzy nie chcą skrzywdzić innych, walczą w bezpieczny sposób i nie trzeba się o nim martwić, gdy trwa pojedynek takich ludzi. A że jej mama, Delia była królową, a na dodatek była niezwykle dobra, to też Evcia uznała, iż każdy w jej królestwie musi taki być, a więc praktycznie nie ma możliwości, by jakakolwiek walka, mająca wywołać krzywdę, mogła wydarzyć się w tym miejscu. Gdy tylko to do niej dotarło, całkowicie zapomniała o martwieniu się nowo zdobytym przez Delię mieczem. A nawet gdyby nie wysnuła poprzednich wniosków, to zarówno Delia, jak i Laki, zapewnili ją, iż ów prezent nie ma prawa być źródłem jakichkolwiek zmartwień dla księżniczki, co zresztą bardzo ową złotoskrzydłą istotkę.

        Nie przeszkadzał jej ani trochę fakt, iż nie miała prawa zrobić sobie z kolan swojego opiekuna wygodnego siedziska, słowa Lakiego tego dotyczące były bardzo konkretne i zostały natychmiast przez księżniczkę zrozumiane i zaakceptowane. W końcu, jakby nie patrzeć, nawet z głową skupioną na poprzednich wydarzeniach, jadła tak, jak należy, nie brudząc ani siebie, ani swego ubrania czy nawet stołu, na którym znajdował się jej talerz, więc nie potrzebowała pomocy w jedzeniu, a to oznaczało, iż pozostaje jej drewniane krzesło jako oparcie dla jej pośladków.

        W końcu skończyły się rzeczy do przemyślenia, więc wróciła do rzeczywistości, a co za tym idzie, nieco szybciej zaczęła pałaszować śniadanie. Przepyszne, przyrządzone przez królewskich kuchcików jedzenie, które doprowadzało podniebienie Evangeline do euforii. Nie było to nic dziwnego - po kilkunastu latach jedzenia wśród bandytów nawet kamienie byłyby niczym delicje. Rzecz jasna, biorąc przykład z osób w jej otoczeniu, nie wyrażała ona tych emocji w sposób inny niż uśmiech. W międzyczasie, z tyłu jej głowy rozbrzmiewały słowa Dżariego dotyczące nauki po posiłku, ale nad tym nie było się co zastanawiać, dlatego też nie przywiązywała do tego dużej uwagi.

        To jednak, nad czym warto było się zastanawiać, to rozmowa między Delią a Lakim, która to miała miejsce chwilę po tym, gdy anielica uporządkowała swoje myśli. Nie wtrącała się w to, nie miała bowiem powodu, by tak czynić, jednak wysłuchała uważnie każde słowo, jakie tylko wyłapała. Zrozumiała trochę bardziej to, kim jest jej opiekun - bardzo, ale to bardzo dobrą osobą.

        Gdy śniadanie zostało ukończone, Evangeline została zaprowadzona przez anioła do ogrodu, gdzie miało odbyć się nauczanie. Bardzo, bardzo, baaaardzo intensywne nauczanie, na co wskazywał początkowy monolog Lakiego, którego długość była niespodziewana przez młodą anielicę, co zresztą było widać po jej zaskoczonej minie. Złota istotka milczała przez krótką chwilę po tym, jak skończyły się słowa Dżariego, jakby spodziewając się, że zaraz doda on coś jeszcze. Gdy tylko była pewna, że to na razie wszystko, zdołała się odezwać.

- Och… - Była to pierwsza rzecz, jaką w ogóle zdołała z siebie wydusić, lecz niemal natychmiast po tym wyraziła się w bardziej rozwinięty sposób. - Nie sądziłam, że… to znaczy… - Wciąż nie mogła dobrać słów, jakby to wszystko, co powiedział Dżari, było tak przytłaczające, iż odebrało jej częściowo zdolność mowy.

- Co żeś narobił? Księżniczkę zepsułeś! - odezwał się nagle Valak, który rzecz jasna cały czas tu był, choć obecnie ukrywał się w pobliskich krzakach, które to były jego schronieniem przed tym niedobrym ptaszyskiem, które należało do Królowej. - Jeśli straciła umiejętność głaskania mnie, to słowo daję, odgryzę ci orzeszki!

        Evangeline, choć usłyszała te słowa - co zasygnalizowała delikatnym obrotem głowy, gdy papugoszczur się odezwał, to jednak nie do końca je zrozumiała. Czuła także, że nie są one zbyt ważne, dlatego też nie zadawała pytań odnośnie do tego, co powiedział jej uskrzydlony włochaty zwierzak. Zamiast tego, odetchnęła spokojnie, co by móc w końcu odpowiedzieć swojemu opiekunowi tak, jak odpowiedzieć należy.

- Ja… Nie jestem pewna, czy zrozumiałam wszystko tak, jak należy, ale… Jeśli to naprawdę ważne, to przysięgam, że dostosuje się do tego najlepiej, jak umiem. Żeby mama była ze mnie dumna. I żebyś ty także był dumny z moich postępów! - O ile pierwsze słowa miały w sobie nutkę wahania, to jednak ostatnie zdania były przepełnione niemalże czystą determinacją. Jeśli oczy to zwierciadła duszy, to w tamtej chwili oczyska księżniczki były pełne iskierek od zapału, który to w jej dobrej duszy zapłonął.

- Nauka latania? - Aż poruszyła niezgrabnie swoimi skrzydłami, gdy tylko dotarły do niej słowa orła. Popatrzyła na pięknie rozłożone skrzydła pioruna, wyobrażając sobie lot u jego boku. Drobinki złota unoszące się dookoła niej aż zadrżały jakby podekscytowane. Chciała wiedzieć, jak to jest unieść swoje ciało przy pomocy tego, co wyrastało z jej pleców, lecz jeszcze mocniej chciała zrobić najpierw coś innego. - Może… za moment, dobrze? - Odezwała się do Pioruna, a jej mina była tą przepraszającą, na wypadek, gdyby orzeł poczuł się urażony jej tymczasową odmową.

        Przeniosła wzrok na Dżariego, patrząc się wprost w jego oczy. Widać było, że coś chce od niego. A co, to się okazało bardzo szybko, księżniczka bowiem nie czekała długo z zadaniem swojego pytania.

- Mówiłeś, że kontakt fizyczny wskazuje na szczególną więź. Ty i mama bardzo często taki kontakt mieliście, a przynajmniej częściej niż inni. Mówiłeś też, że ciebie i mamę coś łączy i że zależy wam na sobie nawzajem… - Poczekała chwilę przed wypowiedzeniem kolejnych słów, jej serce mówiło bowiem, iż te słowa należy wymawiać z należytym szacunkiem. - To oznacza, że jesteście zakochani? A jeśli tak, to czy to znaczy, że miłość to po prostu lubienie kogoś tak mocno i bycie dobrym dla kogoś tak bardzo, że druga osoba robi to samo co my dla nas? - spytała, niepewna tego, czy to, co mówi, ma jakiś sens. Dotychczasowy, bandycki opis miłości był… inny. Na tyle inny, że Evangeline nawet nie pytała o jego poprawność, zamiast tego zapominając o nim tak szybko, jak to było możliwe.

- …Czy jeśli mama będzie okazywać ci miłość, to czy oznacza to, że zostanie jej mniej do okazania dla mnie?

        Tymczasem, w jednym z portów Arrantalis, na pokład pewnego statku płynącego na kontynent wsiadały właśnie pierwsze osoby, których to głowy skrywały w sobie najnowsze plotki z królewskiego dworu. Pozostaje tylko nadzieja, iż te nowinki nie dotrą do nieodpowiednich uszu, bo jeśli dotrą, to... właśnie, co wtedy?

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Pią Sie 24, 2018 10:43 pm
autor: Dżariel
        W gabinecie królowej wrzało. Jej odpowiedź nie spodobała delegacji zatroskanych dyplomatów, byli jednak zbytnio zszokowani, by odpowiedzieć jej nim wyszła z komnaty, zostawiając ich jedynie ze swoim doradcą. Gdy jednak odzyskali mowę, zaczęli mówić wszyscy na raz.
        - To oburzające! - krzyknął ktoś.
        - Umiejętność walki nie czyni jeszcze z niego godnego człowieka!
        - Dokładnie, wręcz rodzi się pytanie skąd tych umiejętności nabył!
        - Kim on jest? Skąd jest? Nic o nim nie wiadomo! - biadolił ktoś donośnym głosem.
        - Panie Yro - odezwał się w końcu ten, który wyłożył Delii całą sprawę przed jej zniknięciem. - Wiemy, iż jest pan prawą ręką miłościwie nam panującej i pana zadaniem jest ją wspierać, lecz proszę o zachowanie rozsądku. Ten człowiek to nic dobrego. Trafił na dwór jako opiekun księżniczki, twierdził, iż był medykiem, a nagle okazało się, że również bardzo dobrze włada mieczem. W tak młodym wieku? On nie mówi o sobie z pewnością wszystkiego. Domysły się nawarstwiają i nikt nie kwapi się, by je zdementować… Rozumiemy, że królowa darzy tego mężczyznę szczególnymi względami i rozumiemy to, dlatego przyszliśmy, by zaoferować królowej pomoc, ale wszystko ma swoje granice. Królowa może spotykać się z tym młodzieńcem, lecz powinna czynić to dyskretnie, bo to nie jest związek korzystny dla królestwa, królowa powinna być tego świadoma. Niestety polityka i uczucia nie zawsze idą w parze, a jeśli w świat pójdzie plotka o romansie królowej z wieśniakiem… Rozumie pan, panie Yro, co mam na myśli. To nie będzie korzystne dla Arrantalis - powiedział z naciskiem dyplomata, patrząc królewskiemu doradcy w oczy. Nie musiał już dodawać, że nie pójdzie za jego prośbą i nie będzie się zastanawiał jak pomóc Delii otwarcie kontynuować ten związek. Zamiast niego odezwał się kolejny delegat.
        - Panie Yro - zwrócił na siebie uwagę doradcy. - Proszę też zrozumieć, że dwór Arrantalis ma związane ręce. Jeśli ten Dżariel Laki nie jest podróżującym incognito królewskim synem, który teraz ujawni swoje szlachetne pochodzenie, nie możemy nic zrobić bez szkody dla królowej. Zmniejszenie różnicy w pozycji społecznej wymagało podniesienia jego rangi, to oczywiste. Wiązałoby się to z nadaniem mu tytułu… Jakiego? Za co? I przede wszystkim: co na to ambasadorowie, co na to inne królestwa? Królowa Delia obdarowuje kochanka z plebsu tytułami, jakże okropnie to brzmi - zauważył kwaśno, nawet krzywiąc się na myśl o doprowadzeniu do czegoś takiego.

        Dżari zorientował się, że jego przemowa przytłacza księżniczkę, dlatego starał się ją w miarę możliwości skrócić. Nie było to jednak takie proste - wszystko wydawało się ważne i niemożliwe do pominięcia. Tyle zmiennych, zależności, niuansów… I tak wydawało mu się, że skończywszy jedynie trącił czubek góry, o której mógłby mówić aż by ich noc nie zastała. Evangeline jednak miała już chyba dość - sprawiała wrażenie, jakby nie potrafiła nawet złożyć zdania po tym wszystkim co usłyszała. Laki dał jej trochę czasu, by poukładała myśli, w ciszy czekał, aż sama coś powie. Spodziewał się pytań, jak zawsze rozbrajających.
        - Oj, przestań! - syknął na Valaka, który jak zawsze wtrącał się nie wtedy gdy trzeba ze swoim chamstwem. Nie udawał już, że go nie rozumie, to nie miało sensu, skoro już co najmmniej królowa wiedziała, że nie jest zwykłym człowiekiem.
        - Gdybyś miała wątpliwości, pytaj - zwrócił się do Evangeline uspokajającym tonem, gdy wyraziła na głos swoje wątpliwości. Jej zapewnienia zaś napawały go dumą i widać to było w jego wyrazie twarzy.
        - Dziękuję - zwrócił się do niej. - Wybacz, księżniczko, że tak prawię ci wykłady, lecz to dla twojego dobra - dodał jeszcze, by trochę zmniejszyć to jak anielica mogła czuć się przytłoczona. Powiedział to, co miał na myśli, bo nie był jej wrogiem, a nauczycielem.
        Dżari przez moment nie umiał wyjść z podziwu, że w tym zamku nie mogło być ani przez moment spokojnie. I nie chodziło nawet o typowy rozgardiasz miejsca, gdzie przebywa dużo osób tylko o rzeczy zupełnie zaskakujące - jak wybryki Evangeline, docinki Valaka… A teraz to. Nauka latania, którą zaproponował orzeł. Laki zerknął na niego nieprzychylnie, bo teraz mieli co innego na głowie, a on rozpraszał księżniczkę niedorzecznymi pomysła. Całe szczęście złota anielica sama mu odmówiła - Dżari był nawet trochę z tego powodu zaskoczony. Młodzież z reguły rwała się do latania - sam doskonale pamiętał jak chętnie brał w tym udział, choć wcale nie szło mu dobrze. Jak to w przypadku większości chłopców, jego wzrost był dość nierównomierny i jego skrzydła rosły znacznie szybciej niż reszta ciała, był więc niezgrabny i nie panował nad swoimi ruchami. Do tej pory miał za duże skrzydła w stosunku do reszty ciała, nauczył się jednak latać na nich z gracją i zwrotnością, która pozwalała mu wygrać niejeden wyścig w przestworzach… To było jednak prawie dwadzieścia lat temu, bo od tamtej pory ani razu nie wzbił się ku niebu. Złożywszy skrzydła po powrocie do Planów stały się one dla niego niedostępne i nawet teraz, gdy powoli odzyskiwał chęć do życia i wiarę, nie potrafiłby ich przywołać. Zwłaszcza dla tak błahego powodu, jak nauka latania młodej anielicy.
        - Dziękuję, księżniczko - zwrócił się do niej, gdy odmówiła Piorunowi. - Wasza wysokość, jeśli można, chciałbym, by przy nauce latania była obecna twoja matka. Ja jestem w stanie asekurować cię tylko z ziemi, dobrze, aby ktoś był z tobą również w powietrzu… Wybacz, ty się nie liczysz - dodał, spoglądając na orła. - Jesteś mądry, ale nie utrzymasz jej gdy straci wiatr i zacznie spadać.
        Kwestia nauki latania została odsunięta na później, a w tym momencie para niebian mogła wrócić do rozmowy o przestrzeni osobistej i - jak się okazało - uczuciach. Dżari nie speszył się, gdy księżniczka zapytała co łączy jego i Delię. Uśmiechnął się tajemniczo i wsparł twarz na dłoni tak, by zasłaniała mu usta. Dyskretnie się uśmiechnął, a w jego spojrzeniu widać było, że księżniczka trafiła w sedno. Nim jednak odpowiedział i rozwiał jej wątpliwości, pozwolił by mogła je wszystkie ubrać w słowa, a widać było, że bardzo nie chciała niczego zepsuć.
        - Tak, kocham twoją mamę - przyznał anioł. - A miłość… faktycznie można określić jako taki sposób lubienia, gdy ta druga osoba i jej szczęście stają się ważniejsze od nas samych i naszego szczęścia. Ale gdy miłość jest prawdziwa, działa w dwie strony, więc obie osoby są wtedy bardzo szczęśliwe.
        Dżari był zadowolony, bo zdawało się, że Evangeline - choć wychowała się w strasznym miejscu i nie miała raczej do czynienia z dobrymi wzorcami uczuć wyższych - instynktownie dobrze rozumiała czym jest miłość. To go cieszyło, lecz nim odtrąbił tryumf, został znokautowany nowym pytaniem, które jednak ani go nie oburzyło, ani nie zatrwożyło.
        - Nie, księżniczko, to nie tak - odpowiedział natychmiast, lecz spokojnie, nie jak osoba, która musi się pospiesznie tłumaczyć tylko jak ktoś, kto zna odpowiedź od bardzo dawna i nie musi się nad nią zastanawiać.
        - Żadnego uczucia nie da się wyczerpać - ani lubienia, ani miłości, ani nienawiści czy tęsknoty. Każde jest indywidualne. Matka zawsze będzie kochać swoje dzieci tak samo, bez względu na to czy będzie miała jedno, dwójkę czy dwa tuziny. I twoja mama również będzie cię kochała zawsze tak samo mocno jak kochała cię przed tym, nim ja pojawiłem się w jej życiu. Inna jest zresztą miłość kobiety do dziecka, a inna kobiety do mężczyzny… Ale to coś, co sama będziesz musiała zrozumieć, gdy przyjdzie odpowiedni czas - zakończył, uśmiechając się dobrodusznie. Mówił o uczuciach, których sam nigdy nie doświadczył, a w każdym razie nie z tej perspektywy. Nim poznał Delię żadna kobieta nie gościła w jego sercu w ten szczególny sposób, a miłości rodzicielskiej zaznał jako dziecko od swoich rodziców, lecz nie jako ojciec. Wiedział jednak, że to co mówi, jest prawdziwe, bo w końcu zaczynał to pojmować: teraz, gdy doświadczył tego na własnej skórze.
        - Możesz więc być spokojna, twoja mama nie przestanie okazywać ci miłości ze względu na mnie - zapewnił ją po raz kolejny.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Pon Sie 27, 2018 11:04 pm
autor: Delia
Po śniadaniu na Delię czekało trochę nerwów i stresów. Dyplomaci wyprowadzili ją nieco z równowagi - odchodząc do swojej komnaty, słyszała jeszcze, jak przekrzykują się między sobą. Nie lubiła kłótni, choć sama ową awanturę sprowokowała, ale to w końcu nie chodziło o byle kogo, oni nie wiedzieli tego, co ona. Nie mogła ich teraz słuchać, potrzebowała ciszy i spokoju.
Yro próbował ich jakoś uspokoić i również zdzierał sobie gardło, by zostać choć trochę wysłuchany. W końcu się opanowali i zaczęli zwracać na niego uwagę nieco bardziej. Odetchnął i wysłuchał, co mają do powiedzenia.

- Ja naprawdę rozumiem panów troski, ale wiem też, że królowa może wiedzieć o nim znacznie więcej, a skoro nie został przepędzony, to chyba nie może być to aż tak źle. W każdym razie rozumiem niepoprawność tego związku, ale znów jestem niestety święcie przekonany, że nawet jeśli królowa zgodzi się uczynić go dyskretniejszym… To nie na długo – westchnął, jednak drugi mężczyzna w pewnym sensie go zainspirował – Nasza władczyni z pewnością nie nadałby mu tytułu za nic. Mógłby jednak dokonać czegoś, dzięki czemu by na to zasłużył… - zamyślił się.

W ogrodzie tymczasem Dżari i Evangeline byli bez towarzystwa królowej, ale za to obok była cała zwierzęca banda. To była bardzo miła obecność, aczkolwiek nawet takie niewinne stworzonko jak orzeł mogło palnąć coś niezbyt na miejscu, co mogło skutkować katastrofą.

- Tak, moja droga, jestem pewny, że byłabyś w tym świetna – powiedział ptak, w ogóle nie odnajdując w sobie winy mimo spojrzenia Lakiego. Skoro miała skrzydła, to powinna umieć ich używać i kropka. Nie spodziewał się jednak odmowy, ale przyjął ją - w końcu anioły to nie ptaki, nie muszą się tego uczyć tak szybko. Zaczeka ile trzeba. Skinął tylko głową, dając znak, że akceptuje jej decyzję, po czym poleciał gdzieś ku górze zamku.

Poleciał przez okno prosto do Delli leżącej na łóżku i wtulającej się w wilka, który od czasu do czasu lizał ją po rękach, na pocieszenie. Anielica dobrze wiedziała, że ci dyplomaci jej tego nie odpuszczą. Teraz jeszcze miała jednego pocieszyciela, ale i tak musiała podjąć trudną decyzję.

- I co ja mam zrobić? – Pogładziła orła po piórkach na głowie i Szmera po pyszczku w międzyczasie rozmawiając ze zwierzakami o swojej sytuacji.
- Według mnie powinnaś na razie zgodzić się na jakiś kompromis, a potem zobaczysz – zaproponował Piorun.
- Mogę być groźnym wilkiem i udawać, że na ciebie napadam, a on by mnie powstrzymał i mógłby dostać tytuł i byście mogli być razem! – zaproponował wilk, uważając swój plan za idealny.
- Niestety to musiałoby być coś poważniejszego – powiedziała do Szmera z lekkim chichotem. Miał piesio wyobraźnię... – Chyba masz rację Piorun, pozostaje dyskrecja… Na razie.

Ruszyła na ponowne spotkanie z dyplomatami - podjęła decyzję. Weszła więc do komnaty, w której ich zostawiła wraz z biednym Yro. Zgodziła się na dyskretne spotkania, choć było jej z tym źle na sercu.
Na dole zaś Tygrys i lwica nadal łasiły się błagając o pieszczoty to do Lakiego, to do Evangeline, gdy nagle Apokalipsa cofnęła się gwałtownie i zaczęła żałośnie miauczeć, zaś ten, kto znał mowę zwierząt, słyszał okropne krzyki bóli.
Eden przerażony lizał swą towarzyszkę i chciał jakoś pomóc, ale nie wiedział jak, więc jak z procy wystrzelony ruszył do zamku, szukając królowej. Wyczuł jej zapach, ale drzwi w miejscu, w którym była, ktoś zamknął! Tygrys skoczył na drzwi ze dwa razy, po czym dosłownie, zagonił jedną ze służących do ogrodu warcząc. Biedna kobieta bała się, ale zrozumiała, że przerośnięty kocur chce, aby gdzieś poszła, więc to zrobiła. Nie chciała być dla niego obiadem.
Apokalipsa nadal okropnie miauczała. Ostatnio jej się trochę przytyło, ale zwierzaki były tu bardzo dobrze karmione, może dlatego nikt nie zauważył, że była w ciąży i właśnie miała wydać na świat potomstwo. Ale chwilę… przecież królowa nie miała żadnego lwa...
Kobieta, która przyszła nie bardzo wiedziała, jak ma pomóc, popatrzyła na Lakiego i na Evangeline bezradnie, a na tygrysa bała się nawet spojrzeć. Chciała pogłaskać lwicę, dodając jej otuchy, ale ta akurat ryknęła z bólu, co przeraziło służącą, która gwałtownie się cofnęła.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Nie Wrz 02, 2018 10:53 pm
autor: Evangeline
        Jej opiekun zawsze wiedział, co powiedzieć - przynajmniej takie wrażenie sprawiał za każdym razem, gdy rozmawiał z Evangeline. Pełen spokój, brak wahania podczas mówienia, jak i również wzrok, który zawsze ze skupieniem wpatrywał się w osobę, do której przemawiał. Księżniczka Arrantalis z każdym wypowiedzianym przez niego słowem miała ochotę podziękować Lakiemu, jakby sam fakt, że rozmawia z nią, był wystarczający dla złagodzenia emocji czy nawet zakończenia wątpliwości oraz przemyśleń.

        Jakby tego było mało, jego słowa, będące odpowiedzią na wcześniejsze wątpliwości księżniczki, były bardzo, ale to bardzo pocieszające. Miłość - coś, co budziło ostatnimi czasy szczęście zarówno w niej samej, jak i w Lakim oraz Delii, było nieskończone? Czyli tak długo, jak będzie u boku anielicy, szczęście i ciepło, które czuje w sercu, nigdy jej nie opuści? Evangeline była tak uśmiechnięta, iż bez problemu można by podziwiać jej ząbki.

- To brzmi wspaniale. Dziękuje za wyjaśnienie… I za to, że będziesz dawał szczęście mamie - powiedziała Evangeline, nawiązując do niedawno odkrytej miłości między jej przybraną matką a opiekunem. Miała ochotę drążyć kwestię tego, czym różni się miłość kobiety do dziecka od tej między kobietą a mężczyzną, jednak - jak ujął to Dżari - będzie to coś, co będzie musiała sama odkryć w przyszłości, a to mogło oznaczać, iż zdarzy się w raczej dalekiej przyszłości.

        Pochłonięta swoją radością, Evageline nawet nie przejęła się tym, by zakwestionować zdolność mężczyzny do rozmowy z Valakiem. Poza tym, nie była ona jeszcze zbyt obeznana w rasach tego świata, a co za tym idzie, nie wiedziała, iż rozmowa ze zwierzętami to przywilej raczej nielicznych. Całkiem inaczej było jednak u papugoszczura, który to zamarł na kilka minut pod naporem tej rewelacji. Nie dość, że okazało się, iż opiekun księżniczki potrafi i pewnie wcześniej też potrafił go zrozumieć, to w dodatku fakt ten został ujawniony w sposób, którego się nie spodziewał ani trochę. Widać było po jego szczurzych oczkach, że chciał po jakimś czasie odpyskować aniołowi, jednak chyba brakowało mu weny na sprytne obelgi, których nie wychwyci księżniczka, siedział bowiem cicho, obrażony i wciąż z resztkami zaskoczenia na szczurzej twarzy.

        Chwile, kiedy zwierzęta przychodziły domagać się pieszczot, były miłe. Evangeline była gotowa i cały dzień miętosić milusie futerka pupili Delii, gdyby nie to, że na jej młodych i niczego nieświadomych oczach miał najwyraźniej rozpocząć się poród. Nagły ryk bólu Apokalipsy był straszny dla księżniczki. Nic więc dziwnego, że Evangeline zareagowała w dosyć adekwatny sposób - odsunęła się gwałtownie od lwicy, a z jej własnych ust uleciał krzyk strachu, krótki i boleśnie piskliwy. Strach mieszał się z dezorientacją i sprawiał, że młoda bała się ruszyć, jakby mogło to spowodować więcej bólu dla zwierzęcia, co skutecznie unieruchomiło złotą anielicę.

- Ja… Ja nic nie zrobiłam! Prawda? Co się stało? Ktoś ją zranił? Czemu cierpi? - wydusiła z siebie te słowa dosyć szybko, trochę szybciej i nie dałoby się księżniczki zrozumieć. Patrzyła na biedną lwicę, lecz oczywiste było, że to od opiekuna oczekiwała odpowiedzi - w końcu w każdym poprzednim przypadku to on tłumaczył jej wszystko, więc czemu teraz miałoby być inaczej?

- Oho, zapowiada się krwawo… Ja polecę zjeść nieco sera ze spiżarni, bo ten… jeszcze jakieś komplikacje będą, a wtedy mógłbym zemdleć od nadmiaru, tego no… Widoków - stwierdził spokojnie Valak, po czym ewakuował się stąd. Wiedział dobrze, co to poród i pewnie mógłby to nawet wytłumaczyć młodej księżniczce tak, by ta nie miała traumy przez najbliższe lata, ale uznał, że to raczej podpada pod obowiązki opiekuna Evangeline. Poza tym podczas takiej sensacji na pewno nikt nie będzie sprawdzał, czy pewien papugoszczur nie zjada przypadkiem królewskich zapasów!

        Rzecz jasna Evangeline usłyszała słowa swojego zwierzęcego kompana. Nadal nie wiedziała o co chodzi, no może z wyjątkiem tego, że jest to coś bolesnego, strasznego oraz krwawego. I że może być jeszcze gorzej. Nic więc dziwnego, że w oczach aż jej łzy stanęły, a po chwili nawet spłynęły po jej złocistych policzkach - w końcu wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że dzieje się coś strasznego i potwornego. Wcale nie pomagał też fakt, że kobieta, którą przyprowadził tygrys, była kompletnie bezradna i jedyną rzeczą, jaką zrobiła, było spojrzenie w stronę opiekuna i księżniczki, jakby szukała tam rozwiązania sytuacji. Złotowłosa zauważyła ten gest i po chwili, przełykając ślinę i ocierając wciąż napływające łzy, złapała swoimi młodymi, delikatnymi rączkami dłoń Lakiego.

- Pomóżmy jej, jeśli możemy, jakkolwiek. To jest straszne i boje się i nie wiem czemu, ale czuję się słabo, gdy słyszę odgłosy, jakie z siebie wydaje… Czuję się źle, że w ogóle patrzę na to i słyszę, co się dzieje, a nie wiem, co zrobić, by złagodzić jej cierpienia. Powiedz, że mogę jakoś pomóc, a to zrobię, nie musisz mi nawet nic tłumaczyć czemu i jak... Proszę! - stwierdziła księżniczka, nie wiedząc nawet, w co się pakuje. Przeżywała to mocno, Dżari czuł, jak ręce jej drżą z każdym kolejnym krzykiem bólu Apokalipsy. A jednak mimo to jakaś pierwotna, anielska dobroć wewnątrz niej kazała okazać empatię, a co za tym idzie, chęć pomocy pomimo lęku przed nieznanym.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Wto Wrz 04, 2018 9:08 pm
autor: Dżariel
        Dżari głaskał każde zwierzę, jakie tylko podetknęło mu pysk pod rękę, nie poświęcając mu jednak większej uwagi, bo przecież był w trakcie rozmowy z księżniczką. Poza tym ufał zwierzętom Delii i był pewny, że żadne z nich by go nie ugryzło, o ile on sam nie sprawi im bólu. Miał jednak wyczucie, więc wszystko powinno pójść dobrze… A jednak i tym razem się mylił. Anioł aż wzdrygnął się, gdy usłyszał nagły ryk lwicy. Zerwał się ze swojego miejsca, gotowy do działania, lecz nie dostrzegł zagrożenia. Zamiast tego w końcu pokojarzył fakty - lekką nadwagę zwierzęcia, ociężały chód, troskę tygrysa… I tak jak na początku adrenalina uderzyła mu do głowy i zrobił się cały spięty, tak teraz rozluźnił się, choć daleko było mu jeszcze do relaksu. Po prostu… Poród. Coś, z czym miał tyle razy do czynienia przez ostatnie lata, że choć nadal docierała do niego wyjątkowość tego aktu, bardzo straciła na sile.
        Obecność Evangeline była jednak sporą komplikacją - Dżari z jednej strony czuł się w obowiązku pomóc Apokalipsie, a z drugiej nie wiedział, czy księżniczka powinna uczestniczyć w akcji porodowej. To było dla niej z pewnością trudne doświadczenie… Ale niech to, takie było życie, może dziewczyna mimo wszystko jakoś to przełknie? Nim anioł podjął decyzję, Evangeline zdecydowała za niego, łapiąc go za rękę i deklarując chęć pomocy. Dżari uśmiechnął się do niej w pocieszający sposób i nakrył jej dłonie swoją dłonią.
        - Spokojnie - zwrócił się do niej. - Ona nie jest ranna, po prostu wkrótce wyda na świat kocięta, a to bardzo bolesny akt. Ale spokojnie, poboli i nic jej nie będzie, zobaczysz. Księżniczko, wiem, że to może być dla ciebie zbyt wiele, jeśli więc zrobi ci się słabo, proszę, możesz w każdej chwili odejść ze służącą - zaproponował, wskazując przerażoną dziewczynę, lecz Evangeline twardo obstawała przy tym, że pomoże, co anioł przyjął wręcz z dumą.
        - Dobrze - uznał na głos. - W takim razie… Panienko - zwrócił się do służącej. - Proszę przynieść ciepłą wodę i czyste szmatki… W dużej, naprawdę dużej ilości. I prześcieradło. Ja zostanę i zajmę się wszystkim razem z księżniczką. Proszę też zawiadomić królową. Księżniczko - zwrócił się do Evangeline. - Na razie zajmij się uspokajaniem Edena, głaskaj go i postaraj się zająć go czymś, by mi się pod nogami nie kręcił. I nie przejmuj się rykami Apokalipsy. Wiem, że będzie to brzmiało potwornie, ale nad wszystkim będę panował. Nikomu nie stanie się krzywda, obiecuję - dodał na koniec, po czym odwrócił się od złotej anielicy i zakasując rękawy podszedł do ciężarnej lwicy.
        - Spokojnie - zwrócił się do niej łagodnym głosem, głaszcząc ją po karku i delikatnie oddziałując na nią magią dobra, by odrobinę uśmierzyć jej ból. Mógł odjąć go całkowicie, ale wtedy mógł nie dostrzec w porę niepokojących objawów, więc jedynie go złagodził.
        - Spokojnie, dasz radę, pomożemy ci - zapewniał kocicę.
        Gdy do ich małej grupy wróciła służąca z naręczem szmat i balią z wodą, akcja porodowa była już w pełni. Mimo to Dżari miał na tyle podzielną uwagę, by podnieść na nią wzrok i wydać kolejne polecenia.
        - Proszę to odłożyć tu obok. Dobrze. Księżniczko, będę wam podawał kociaki, wytrzyjcie je wilgotnymi ściereczkami i odłóżcie na to prześcieradło, by były przy matce.
        Anioł był bardzo opanowany i spokojny, jakby nic się nie działo… Bo w sumie faktycznie tak było. Nie był weterynarzem, lecz poród u większości zwierząt przebiegał dość łatwo i mimo paniki kobiet, nie było powodów do niepokoju. Wkrótce na świat przyszło pierwsze dziecko Apokalipsy… I Edena, oczywiście. Dżari już wcześniej coś podejrzewał, ale dopiero trzymając w rękach charakterystycznego małego kociaka nabrał pewności.
        - Gratuluję - odezwał się do świeżo upieczonego ojca, nim wrócił do swojego zajęcia. Maleństwo trzymane w rękach obejrzał by upewnić się, że nic mu nie dolegało, z grubsza oczyścił mu dłońmi futerko, po czym przekazał Evangeline, instruując, by była bardzo, bardzo ostrożna. On w tym czasie zajął się kolejnym kociakiem, nie zważając na to, że cały się przy tym uwalał ziemią, trawą, wodami płodowymi i Prasmok wie czym jeszcze. To nie miało znaczenia wobec cudu narodzin, w którym dane mu było uczestniczyć.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Czw Wrz 06, 2018 11:03 pm
autor: Delia
W ogrodzie dział się cud narodzin. Choć był bardzo bolesny dla biednej lwicy to jednak kocięta, które miały się niebawem pojawić, miały wszystko wynagrodzić.
Służąca była podobnie spanikowana jak Evangeline, nie miała doświadczenia ze zwierzętami, ona tylko tu sprzątała, nic więcej.

- O… Oczywiście – Poleciała przynieść potrzebne rzeczy.

Najpierw nie tracąc czasu podrzuciła je Dżariemu i dopiero po tym ruszyła zawiadomić królową. Eden był także zdenerwowany, na szczęście okazana przez Evangeline czułość sprawiła, że przestał się plątać pod nogami, chodząc tu i tam i nie wiedząc gdzie się podziać.
Tymczasem królowa była dość przygnębiona i zmęczona rozmową z dyplomatami, gdy nagle jedna z jej podwładnych przybiegła wystraszona i bełkotała coś nieskładnie o lwicy, o rykach i… porodzie?

- Prowadź – rozkazała Del i poszła za dziewczyną.

Obie szły szybkim krokiem. Anielica była zmartwiona i zdziwiona - jak mogła nie zauważyć, że Apokalipsa była ciężarna? Gdy obie dotarły na miejsce, królowa nie mogła uwierzyć własnym oczom, widząc jak Laki i jej córeczka pomagają lwicy. To było wzruszające, a młoda niebianka nie wyglądała wcale na straumatyzowaną, czego można by się spodziewać.
Delia przyklękła przy lwicy i delikatnie ją pogłaskała, po czym spojrzała na kociaki. Na głowie i w jej okolicach miały cętki charakterystyczne dla młodych lwów, dalej zaś widać było też tygrysie paski. Wszystko jasne. Maleństwa były tylko dwa, samiec i samiczka.
Delia uśmiechnęła się, widząc jak Apokalipsa z trudem, bo zmęczona po porodzie, podchodzi do młodych i obok też dosiada się Eden. Świeżo upieczona matka zaczęła lizać maleństwa i czyścić je po swojemu.
Władczyni przytuliła swoją córeczkę i pogratulowała jej niezwykle dojrzałego zachowania. Niestety nie mogła się w pełni cieszyć - to na co się zgodziła, potajemne spotkania, ciążyły jej na sercu tak okropnie.

- Dżariel – powiedziała, mając w głosie stanowczość, ale też pewnego rodzaju wymuszoną oschłość. – Plaża, w nocy – szepnęła, po czym obejmując ręką złotą niebiankę, postanowiła poświęcić jej trochę czasu.

Najpierw oczywiście służąca zapewniła księżniczce możliwość obmycia rąk. Na szczęście sukienka ocalała.

- Teraz trzeba młodych rodziców zostawić i dać im trochę spokoju – wytłumaczyła, podchodząc z córką do dalszej części ogrodu. – Wybacz kochanie, że musiałaś się znaleźć w takiej sytuacji… Gdybym wcześniej zauważyła, ale nie spodziewałam się młodych… - zawahała się. – Tyglewów. Później spytamy Apokalipsę jakie imiona wybrała, co ty na to?

Niespodziewanie w ogrodzie zjawił się wściekły kucharz i bardzo szybko namierzył księżniczkę. Trzymał za skórę na karku Valaka, który wciąż miał w pyszczku kawałek sera.

- Wasza wysokość! – zawołał. – Pani! – Ukłonił się przed Delią. – Ten… dziwaczny szkodnik znowu postanowił nas okradać z zapasów! Chciałem się go pozbyć, ale powiedziano mi, że to… zwierzak księżniczki… Z całym szacunkiem wasze wysokości, ale jeśli dalej tak będzie, to wszyscy będziemy chodzić głodni! Ten przeklęty szczur potrafi zjeść za dwóch, nie! Nawet za trzech mężczyzn!
- Valak… - westchnęła Delia. – Proszę się nie martwić, panie Gatie, wiem co zrobić, by to się nie powtórzyło. – Wzięła szczura na ręce i spojrzała groźnie na Valaka, co mogło przypomnieć mu o tym, iż Piorun chętnie by go gościł na swej kolacji jako danie główne. – Vivien! – zawołała służącą, przez którą została wcześniej wezwana. Szepnęła jej coś na ucho, po czym dziewczyna gdzieś zniknęła. – Evangeline, Valak nie może kraść ze spiżarni, to nawet nie jest zdrowe, by tyle jadł, może się od tego rozchorować no i oczywiście kradzież jest zła. Myślę, że przydałaby mu się lekcja. – Puściła córce oczko. – Natomiast ty, Valak, dostajesz ostatnią szansę. Ciesz się, że Piorun tego nie widzi.

Chwilę później przyszła Vivien wraz ze sznurem, który zawiązała tak, by papugoszczur miał szelki, z których nie da rady się sam uwolnić i do których była doczepiona długa smycz, na której drugim końcu znajdowało się zakończenie przypominające bransoletę.

- Wiem, że może się to mu nie podobać, ale póki jest niegrzeczny, musi chodzić na smyczy. Będziesz go pilnować Evangeline? – spytała Delia, podając jej sznur.

Później wrócili tam, gdzie był Laki, oczywiście papugoszczur mimo szelek mógł latać i biegać, ale nie mógł się z nich wyrwać, może w końcu nauczy się zachowania.

- Apokalipsa, zdecydowałaś już, jak chcesz nazwać te piękne maleństwa?
- Właściwie to… Chciałabym, by zostały nazwane przez Evangeline i Dżariego, w podzięce za pomoc.
- Evangeline by nazwała dziewczynkę, a Dżari chłopczyka – dodał Eden.
- Ooch. To naprawdę uroczę. Wygląda na to, że musicie nadać młodym imiona – uśmiechnęła się Delia. – Evangeline, chcesz pierwsza? Masz pomysł? – spytała, z bólem serca starając się unikać spojrzeń mężczyzny.
Gdy nastał późny wieczór, królowa poszła sprawdzić co u Evangeline. Vivien przyniosła sporą klatkę, w której z powodzeniem zmieściłby się Valak. Było w niej jedzenie, wyścielone siankiem podłoże i miska z wodą.

- Na razie klatkę zostawię otwartą i pozwolę szczurkowi na trochę swobody, ale jeden wybryk i co noc będzie spał w tej klatce – powiedziała bardziej do samego winnego niż do Evci. – A tymczasem dobranoc skarbie. – Nachyliła się nad nią i dała jej całus w czółko. – Śpij dobrze. – Wzięła papugoszczura, wcześniej oczywiście bez względu na jego zdanie odpowiednio wymytego, i położyła na łóżku obok swej córki tak jak ostatnio.

Następnie poszła do swej komnaty, przebrała się i zgasiła wszelkie światła. Odczekała chwilę, po czym ostrożnie po cichu otworzyła wielkie okno i wyleciała przez nie. Najpierw wzniosła się jak najwyżej, by mało kto mógł ją rozpoznać, i zatrzymała się, będąc już nad wodą. Dosłownie schowała swoje skrzydła i pozwoliła grawitacji działać. Wpadła do wody z wielkim pluskiem, zanurkowała dość głęboko. Wynurzyła się jednak szybko, ale dla pewności i bezpieczeństwa co jakiś czas chowała się pod wodą, sprawdzając, czy wybranek jej serca już przyszedł. Bardzo się bała, że może się na nią pogniewał, ale ona naprawdę wtedy nie mogła inaczej, wytłumaczyć mogła się jedynie teraz.
W końcu znudzona i lekko zmęczona samotnym nurkowaniem usiadła na kamień wystający nieco ponad wodę i zajęła się przeczesywaniem palcami mokrych włosów. Siedząc w samotności, uroniła nawet kilka łez. Ukrywanie się nie było rozwiązaniem na stałe. Natomiast by dostać odpowiedni tytuł, trzeba by czegoś dokonać, a to mogłoby oznaczać, że on nie będzie przy niej, a taka wizja wywoływała dziwne kłucie w sercu.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Sob Paź 06, 2018 11:12 am
autor: Evangeline
        Spokój Dżariego był niespodziewany. Przez chwilę wydawał się nawet nie na miejscu dla księżniczki. Ból, przez jaki przechodziła lwica, musiał być ogromny, jej opiekun dobrze o tym wiedział, a mimo to nie panikował i zachowywał się, jakby taka była kolej rzeczy. Gdyby nie to, że bardzo szybko wyjaśnił, co się dzieje i czemu, to księżniczka zaczęłaby podważać jego wiedzę bądź intencje. Nie rozumiała bowiem, jak można by było pozwolić na taki ból. Pomimo tych myśli, sposób, w jaki została jej opisana ta sytuacja, sugerował, iż wielki ból to coś naturalnego przy wydawaniu na świat potomstwa. Czyli dzieci, bądź przynajmniej małe lwy, biorą się z bólu? Czy może ból to tylko skutek uboczny? Czuła, że odpowiedź uzyska prędzej czy później, ale sama już nie wiedziała, czy aby na pewno chce znać szczegóły tego zjawiska.

        Serce biło w jej piersi z całych sił - tak mocno, iż nawet unoszące się wokół niej drobiny złota podskakiwały w jego rytm. Choć słabszy niż wcześniej i przytłumiony częściowym zrozumieniem sytuacji, strach wciąż trzymał Evangeline w swoich szponach. Przez moment rozmyślała nad skorzystaniem z wcześniejszej propozycji anioła - może byłoby lepiej, gdyby odeszła stąd ze służką? Szybko jednak przegnała tę myśl. Apokalipsa na pewno przeżyje te chwile lepiej, jeśli będzie miała wiele wspierających ją osób przy sobie. Nie wspominając o tym, że Dżari bardzo szybko przydzielił złotoskrzydłej proste, lecz raczej ważne zadanie.

        Podeszła do Edena, uklękła przy nim, po czym z całych sił objęła go wokół szyi, przytulając się do niego i głaszcząc go. Z jednej strony spełniała swój obowiązek - pilnowała, by zwierzak nie przeszkadzał Lakiemu. Z drugiej strony odwracała swoje myśli od cierpienia przez wciskanie swojej twarzy w miękkie futro zwierzaka. W międzyczasie przeczesywania sierści Edena swoimi rękoma, mówiła cichutko słowa anioła, co by ukoić zarówno siebie, jak i ojca nadchodzących dzieci.

- Nikomu nie stanie się krzywda. Nikomu nie stanie się krzywda...

        Niczym mantra, słowa te zajmowały umysł młodocianej niebianki na tyle, by zdołała przeżyć następne chwile bez łez czy krzyków paniki. Nadal nie podobała jej się ta sytuacja, jednak ufała niebianinowi ponad wszystko. W końcu od pierwszego ich spotkania był on źródłem niepodważalnej wiedzy i mądrości, nie było więc powodów, by księżniczka nie wierzyła w niego bądź w to, co on robił. Co nie zmienia faktu, że gdy tylko usłyszała, że będą jej podawane młode, to niemal zapomniała oddychać. Szybko jednak oderwała się od Edena, potrząsnęła głową co by opamiętać się, po czym naszykowała się mentalnie do kolejnego, tym razem o wiele ważniejszego, zadania.

        To nie oznaczało jednak, że ręce jej się trzęsły. Co jak źle będzie trzymać młode? Co jak coś im zrobi? A jeśli je upuści? Czy to możliwe, by zrobić im coś podczas przecierania wilgotną tkaniną?! Wątpliwości i obawy nacierały na nią niczym morskie fale na brzeg przy nadchodzącej burzy. Jej serce biło jak szalone, jakby z obawy, że gdyby biło wolniej, to ręce nie zdołałyby utrzymać dziecka Apokalipsy.

        W końcu jednak pierwsze maleństwo trafiło do jej rąk. Wszystko minęło. Strach przestał istnieć jakby za sprawą pstryknięcia jakiejś wszechpotężnej istoty. Obawy, lęki - wszystko opuściło umysł Evangeline. Czemu? Czuła bowiem bicie serca dochodzące z malutkiego, bezbronnego ciała, które dzierżyła w swoich dłoniach niczym najwspanialszy skarb tego świata. Puls nowo narodzonego, kojący niczym obecność Najwyższego Pana, zdołał uspokoić rozszalałe serce niebianki. Nie wiedziała, co zapoczątkowało życie tego, co miała w rękach, ale każda cząstka jej ciała mówiła jednogłośnie, iż cokolwiek to było, doprowadziło to do czegoś cudownego. Nie rozumiała nawet do końca tego, co czuje, a jednak zaakceptowała to uczucie radości i szczęścia. To nowe życie tak wpłynęło na księżniczkę, że ta po prostu wpatrywała się w maleństwo, zapominając całkiem o jego oczyszczeniu - przynajmniej do czasu, aż dotyk służki na ramieniu nie ocucił jej z tego stanu.

        Gdy pierwsza przeurocza kuleczka została odłożona na koc, druga już była w rękach Evangeline, która tym razem zdołała nie rozpłynąć się nad tym, jak cudowne jest trzymanie czegoś tak niewinnego w swoich dłoniach. Oznaczało to, że czyszczenie poszło szybciej i sprawniej, dzięki czemu maluteńkie żyjątko szybciej wylądowało obok swojego rodzeństwa, a zarazem tuż obok swojej matki. Młoda niebianka wpatrywała się w to niczym w obrazek, nawet nie zauważyła, kiedy Delia pojawiła się tuż obok. Dopiero ciepły uścisk uświadomił ją, że jej przybrana matka znajduje się tuż obok.

- Ja… Po prostu zrobiłam to, co powiedział Dżari. Nic więcej, naprawdę - odpowiedziała skromnie anielica na gratulację dotyczące jej własnego zachowania. - …Piękne są, czyż nie?

        Dopiero kiedy służąca przyniosła czystą wodę na obmycie rąk, złotowłosa zauważyła jak te bardzo noszą ślady jej pomocy podczas porodu. Ich oczyszczenie na szczęście nie trwało długo, dzięki czemu chwilę później, zgodnie ze słowami Delii, odeszła wraz z mamą na bok, co by futrzasta rodzinka miała chwilę tylko dla siebie.

- Mamo, nie przepraszaj. Nie żałuje, że doświadczyłam tego wszystkiego. Już nie - powiedziała pełna dumy, w międzyczasie położyła swoją rękę na mostku. Czuła się, jakby jej własne serce wciąż biło w rytm tych drobnych serduszek, które jeszcze przed chwilą miała tuż przy sobie. - Imiona? W sumie… Ciekawi mnie, czemu nadaje się takie, a nie inne imiona. Z tego, co rozumiem, one mogą, ale nie muszą, mieć znaczenia, prawda? Czy może są jeszcze jakieś reguły z imionami związane?

        Nim zadała więcej pytań bądź nim cokolwiek innego się wydarzyło, pojawił się kucharz. A w jego rękach…

- Valak! Przez ciebie się wystraszyłam i to było faktycznie straszne, ale tylko z początku, bo później to było wspaniałe, bo one takie słodkie i… Czemu mnie wcześniej tak wystraszyłeś?! - Księżniczka była… Zła na niego? Smutna na niego? Zawiedziona nim? Ciężko było powiedzieć. Szybko jednak się uspokoiła, a przynajmniej nie okazywała żadnych negatywnych emocji.

- … Przepraszam? - stwierdził Valak, który absolutnie nie spodziewał się, iż księżniczka będzie miała do niego pretensje o cokolwiek. Najwyraźniej jego posada jako królewskiego zwierzaczka nie była tak bezpieczna i gwarantowana, jak mu się zdawało wcześniej. Evangeline w międzyczasie pokiwała głową jako znak, że zrozumiała, gdy tylko Delia wytłumaczyła, czemu papugoszczur musi zaprzestać swojego obecnego trybu życia.

        Gdy Delia wzięła Valaka i spojrzała na niego, ten tylko, zgrywając głupka, pisnął, jakby nie rozumiał, w czym jest problem. Niestety, to nie uratowało go od ograniczenia jego wolności. Stawiałby opór, ale wiedział, że jeden zły ruch i królowa była gotowa przerobić go na posiłek dla jej uskrzydlonego zwierzaka, dlatego też przyjął na siebie sznurowatą hańbę bez marudzenia.

- Będę go pilnować tak mocno, jak to możliwe! - stwierdziła Evangeline z takim entuzjazmem, że aż Valak wydał z siebie głośne, szczurze westchnienie.

        Wrócili do zwierząt i Dżariego, Evangeline trzymała się blisko Delii, uskrzydlony gryzoń zaś, w ramach focha o to, do czego go zniżyli, siedział cicho i nie robił nic, jakby to była kara dla wszystkich dookoła, że trzyma swoją jadaczkę zamkniętą na kłódkę.

        Księżniczka tymczasem zaniemówiła, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, gdy tylko usłyszała, że będzie mogła nazwać żeńskie maleństwo. Z chwili na chwilę, jej uśmiech rósł coraz bardziej, aż w końcu nie mógł urosnąć bardziej. Nie mogła sobie wyobrazić większego zaszczytu niż nadanie imienia nowo narodzonej istocie, które to imię będzie nosiło ze sobą przez całe swoje życie.

- Czyli mogę wybrać imię, które uznam za pasujące? Na pewno? - Czekała na odpowiedź, a odpowiedziała jej cisza, co uznała za brak jakiejkolwiek przeszkody. Rozglądnęła się, jakby szukając inspiracji. Spojrzała na rośliny, po czym powróciła wzrokiem do malutkich potomków Apokalipsy i Edena. - Nie wiem, czy tak jest też tutaj, ale bandyci mieli bardzo dużo określeń na kobiety, które uważali za piękne. Pewnie większość z tych słów jest zła, ale… Określenie kogoś różą jest raczej dobre, prawda? Bo jeśli tak… Niech nazywa się Róża. Bo nigdy nie widziałam czegoś tak pięknego - powiedziała, a myśli jej tak skupione na tym były, iż złociste drobinki dookoła niej aż zebrały się w jednym miejscu, tworząc kształt kwitnącej róży.

- Rozumiem, dobranoc mamo - powiedziała księżniczka w odpowiedzi na słowa matki, która właśnie wychodziła z jej pokoju. Ten dzień był także pełen wrażeń jak poprzedni, a łóżko było równie ciepłe, jak wcześniej, więc szybko nacierał na nią sen. Już czuła, że odpływa w senną dal, kiedy to poczuła, jak Valak trąca ją po twarzy swoim pyszczkiem. - Valak…?

- Nie chce mi się spać - stwierdził, jakby to oznaczało, iż ona też nie powinna. - Porobimy coś?

- Masz być grzeczny. A że w nocy powinno się spać, to nierobienie tego raczej nie jest do końca grzeczne! Szczególnie po tym, co zrobiłeś ostatnio, gdy miałam spać.

- No a kto powiedział, że wyjdziemy z łóżka? Równie dobrze możemy pogadać o czymś, dopóki mam siły, a gdy będę już zmęczony, to oboje zaśniemy.

- No dobra. Ale jutro spytam się mamy czy tak można, jasne?

- No dobra, niech ci będzie, byle bym nie musiał siedzieć sam tutaj - stwierdził marudnie.

- To… o czym mi opowiesz?

- Zaraz, czemu to ja mam opowiadać?

- Ty wiesz niemal wszystko, co ja wiem, ale w drugą stronę już tak nie jest!

- No dobrze. To moooże… O, opowiem ci o istocie, u której to żyłem, zanim dotarłem do tego zamku! Spodoba ci się, bo on dużo rzeczy robił. Ambitny był, ale też trochę szalony. Raz na przykład, z jakiegoś powodu, pracował nad czymś, co zdołałoby zniszczyć wszystkie uprawy na terenie Arrantalis!

- To brzmi jak bardzo, bardzo złe zło! - stwierdziła oburzona księżniczka.

- Em… To może ja opowiem ci o czymś innym… O, to ci się spodoba! - zaczął opowiadać o niestworzonych zaklęciach, zabawnych skutkach ubocznych oraz innych dziwach, którym Evangeline nie do końca wierzyła. Nawet nie zauważyli, kiedy przegadali godzinę, może dwie. Po tym jednak, kiedy już nie było o czym opowiadać, oboje zasnęli z chwili na chwilę, zmęczeni tym późnowieczornym opowiadaniem.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Pon Paź 08, 2018 11:09 pm
autor: Dżariel
        Dżari wiedział co robi – nie tylko sprawiał takie wrażenie, a faktycznie tak było. Z tej wiedzy brał się spokój, który udzielał się również towarzyszącym mu kobietom, a to działało tylko na ich korzyść. Jednak i bez tego akcja porodowa przebiegała bardzo szybko i sprawnie, bez większego zaangażowania Lakiego, co nie znaczyło wcale, że tylko siedział i się patrzył, bo w pewnych drobnych kwestiach pomagał Apokalipsie. Przyjął poród, sprawdził stan kociąt i przekazał je księżniczce. Postronny obserwator mógłby bez większego problemu dostrzec jego czujne spojrzenie, którym obdarzył Evangeline w tym momencie – choć dziewczyna deklarowała chęć pomocy, mogła w ostatniej chwili spanikować i Dżari wolał nie dopuścić, by z tego powodu stała się jakaś tragedia. Lecz mimo nerwów anielica miała pewne ruchy i była zdeterminowana, co wywołało na twarzy Lakiego słaby uśmiech zadowolenia – cieszyło go, że instynktownie odnalazła się w czynieniu dobra.

        Gdy było już po wszystkim, Dżari wstał od lwicy, pozwalając jej w spokoju dojść do siebie, nacieszyć się kociętami i obecnością ich tatusia. Przelotnie spojrzał na siebie – nie wyglądał ani trochę na przykładnego dworzanina. Jego ubrania były pomięte i poplamione, najgorzej jednak wyglądały jego ręce, dlatego też starym nawykiem trzymał je daleko od siebie, skierowane dłońmi do góry, by niczego ani nikogo nie poplamić. Gdy tylko nadarzyła się okazja obmycia, Laki zaraz z niej skorzystał, z pietyzmem zmywając z siebie cały brud, dokładnie czyszcząc paznokcie i przestrzenie między palcami. To była jedna z pierwszych lekcji, jakie odebrał jako lekarz – zawsze dokładnie myć ręce, zarówno po, jak i przed kontaktem z pacjentem, miało to zapobiegać przenoszeniu się chorób.
        Nim Laki doprowadził się do porządku, Delia zdążyła już zorientować się w sytuacji i pogratulować lwicy potomstwa. Później obróciła się do Evangeline, widać było wszakże, że dostrzegła Dżariego i chciała poświęcić mu chwilę przed rozmową z córką. Zaskoczył go jednak wyraz jej twarzy i ton głosu. To nawet nie był sposób, w jaki zwracała się do służących, a wręcz drugi koniec skali w stosunku do tego, jak zwracała się do niego do tej pory – jakby popadł w niełaskę, jakby była na niego zła... Laki przez moment wyglądał na mocno zdezorientowanego, jego spojrzenie pytało „dlaczego?”, ale po chwili i on przybrał neutralny wyraz twarzy, łagodny jak zawsze, choć tym razem unikał spojrzenia królowej.
        - Tak jest, wasza wysokość – odpowiedział jej, kłaniając się, po czym momentalnie się wycofał. Wiedział, że cokolwiek zaszło, nie otrzyma odpowiedzi wcześniej, niż o wyznaczonej przez Delię porze. Noc.. Jeszcze tyle czasu. Dżari nie zamierzał jednak prosić o wcześniejsze spotkanie, bo czuł, że to daremne. Musiał uzbroić się w cierpliwość i jakoś przetrwać ten dzień.
        - Proszę o wybaczenie, muszę iść doprowadzić się do porządku – wyjaśnił, wskazując na swoje ubranie. Ukłonił się przed królową i jej córką, po czym odszedł. Nie było go już ani przy scenie z Valakiem, ani gdy Apokalipsa zaproponował, by to on i Evangeline nazwali kocięta. Może to i lepiej – Delia nie musiała się skupiać na unikaniu go.

        Dżari odczekał aż zrobi się zupełnie ciemno, choć z każdą kolejną chwilą od momentu gdy zaczęło zmierzchać było mu coraz trudniej, by usiedzieć na miejscu. Niepokoił się czegóż to mogła chcieć od niego Delia, roztrząsał każde wydarzenie dzisiejszego dnia i zastanawiał się co poszło nie tak. Czuł jednak, że nieważne jak długo będzie nad tym myślał i tak nie pozna odpowiedzi wcześniej, niż w chwili, gdy wyjawi mu ją królowa. Coś się stało, ale co? ”Panie, dlaczego czas tak wolno płynie w chwili, gdy pragnie się czegoś zgoła odwrotnego?”, zapytała w duchu anioł, krążąc po swojej komnacie. W końcu jednak uznał, że dość czekania – ciemniej już być nie mogło, a Delia również nie mogła na niego w nieskończoność czekać. Dżari odział więc buty i upewniwszy się, że nie spotka nikogo na korytarzu, wymknął się z komnaty. Szedł najciszej jak mógł, tak by nie zwracać na siebie uwagi – czuł, że tego mogła oczekiwać od niego Delia, bo w przeciwnym razie po co prosiłaby tak dyskretnie o spotkanie w środku nocy? Dopilnował więc by nikt go nie dostrzegł ani nie usłyszał – pomocne okazały się jego dawne umiejętności, które służyły mu by podkraść się bliżej piekielnych, których miał unicestwić... Było to jednak wspomnienie niezbyt przyjemne, dlatego Laki szybko je odegnał, skupiając się na tym, co działo się teraz.

        Delia już na niego czekała – siedziała na jednej z wyrastających ponad wodę skał i patrzyła gdzieś daleko za horyzont. Dżari zaraz do niej podszedł. Szum fal zagłuszał dźwięk jego kroków, anielica usłyszała go więc dopiero w chwili, gdy był naprawdę blisko. Spojrzeli na siebie, Laki chciał na podstawie jej spojrzenia dociec jak powinien się zachować, lecz to co zobaczył zupełnie wytrąciło go z równowagi. Pojedynczy wilgotny ślad na jej policzku, biegnący od kącika oka ku żuchwie. Tak charakterystyczny, tak jednoznaczny.
        - Delio... - zwrócił się do niej z troską w głosie. Nie przejmował się konwenansami, jakżeby mógł widząc swoją ukochaną we łzach? Zaraz podszedł do niej i przysiadł na skale tuż obok. Otoczył ją ramionami w opiekuńczym uścisku, przygarnął do siebie i przytulił jej głowę do swojego torsu, jakby chciał osłonić ją przed całym złem tego świata. Pogładził jej ciemne włosy w geście, który miał dodać otuchy.
        - Co się stało, najdroższa? - zapytał ją szeptem. - Płakałaś... Co się stało? Powiedz mi, proszę, tak bardzo chciałbym ci pomóc...
        Jego zapewnienia były szczere – wystarczyło jedno słowo Delii, by Dżari rzucił wszystko inne i pośpieszył jej z pomocą, nieważne za jaką cenę. Nie wiedział jednak jeszcze co usłyszy i czy będzie w stanie coś na to poradzić?