Strona 2 z 6

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Pon Gru 04, 2017 7:27 pm
autor: Dżariel
        - Owszem, wygląda pięknie - Dżari natychmiast przytaknął królowej, gdy ta zapytała czy zgadza się z jej opinią. Jego odpowiedź była błyskawiczna, lecz szczera, nie dało się w niej usłyszeć służalczości. Anioł, gdyby miał powiedzieć nieprawdę, coś z czym by się nie zgadzał, pewnie wolałby milczeć. Evangeline wyglądała jednak pięknie w swej nowej sukni, a Delię wyraźnie ten fakt radował, więc wszystko się zgadzało.
        Później nastąpił spontaniczny taniec, podczas którego księżniczka śmiała się w zupełnie nieskrępowany i zaraźliwy sposób. Dżari na moment mógł zapomnieć o tych wszystkich troskach i przemyśleniach, których miał do tej pory pełną głowę i po prostu cieszył się razem ze złotowłosą anielicą, chociaż on okazywał swoje uczucia dużo bardziej powściągliwe, jedynie się uśmiechając i raz pozwalając sobie na krótki śmiech. Jego skostniałe serce dopiero miało zacząć tajać za sprawą tych dwóch kobiet.
        - Rad jestem, że sprawiłem ci przyjemność, Wasza Wysokość - zapewnił Dżari, gdy Evangeline tak radośnie komentowała ich wspólny taniec. - Na pewno świetnie poradzicie sobie z każdym tańcem, lecz niestety, ja nie znam ich zbyt wiele - usprawiedliwił się. - Nie wątpię jednak, że na pewno znajdzie się godny nauczyciel - dodał jeszcze na koniec, nim został zawołany przez zniercierpliwioną zarządczynię, którą widok bosego mężczyzny w zgrzebnej tunice rozmawiającego sobie ot tak z rodziną królewską przyprawiał o palpitacje serca. Nie lubiła, gdy coś było nie w porządku na jej zamku i zaraz czuła przemożną potrzebę zaradzenia temu.
        Gdy chwilę później Laki był sam na sam z Marią, ponownie ogarnęły go ponure myśli. Roztrząsał w głowie to, co usłyszał przed nagłym wybuchem radości Evangeline - słowa Yro i Pioruna. Doradca królowej najwyraźniej nie dał się tak łatwo przekonać do jego osoby, co Dżari poniekąd rozumiał - stracił pozycję na rzecz jakiegoś tam wieśniaka. Jego zapewnienie o współpracy było wymuszone, a przez to Laki nie był wcale przekonany, że się utrzyma - to kazało mu zachować ostrożność i z pewnym dystansem podchodzić do oferowanej pomocy, bo mogła się ona okazać wyjątkowo skąpa. Słowa królewskiego orła również nie napawały optymizmem. To znaczy: i tak i nie. Były zwiastunem dalszych tarć między aniołem a doradcą, lecz jednocześnie wieść o tym, że Dżari miał u królowej pewne względy… była bardzo miła. Anioł aż się uśmiechnął pod nosem, gdy przypomniał sobie te słowa - “Delia cię polubiła”. Laki oczywiście gdyby miał na to odpowiedzieć, momentalnie by zaprzeczył, bo przecież znali się tak krótko, a on nie był tak kryształowy, za jakiego go brano (wszak gdyby było inaczej, z dumą nosiłby swoje skrzydła, a nie ukrywałby ich tak jak to czynił teraz). Jednak sama świadomość tej sympatii była przyjemna, zwłaszcza, że Dżari ją odwzajemniał.

        Aniołowi w głębi ducha podobało się wrażenie, jakie zrobił na Delii, gdy stanął przed nią w nowych ubraniach, nawet jeśli była to tylko liberia, jaką nosili giermkowie na zamku - tak po prawdzie była to najlepsza odzież, jaką Dżari miał na sobie od momentu zejścia na ziemię. Anielica wyraźnie to doceniła i chociaż jej komplement był oszczędny, dla Lakiego wiele znaczył.
        - Dziękuję, Wasza Wysokość - odpowiedział jej, słowa popierając lekkim skinieniem głowy. Swojej matce zaraz zawtórowała Evangeline, jednym zdaniem po raz kolejny tego dnia rozkładając anioła na łopatki. Dżari patrzył na nią oniemiały, gorączkowo zastanawiając się jak mógłby jej odpowiedzieć. Teoretycznie nie powiedziała niczego wulgarnego, lecz i tak takie słowa nie pasowały księżniczce i w ogóle żadnej dobrze wychowanej dziewczynie. Gdyby zwróciła się tymi słowy do ukochanego, jeszcze gdy byliby na osobności, komentarz z pewnością należałby do miłych, ale nie w takich okolicznościach! Nim jednak anioł otrząsnął się z zaskoczenia i udzielił Evangeline upomnienia (po raz kolejny - już naprawdę czuł się z tym trochę podle), do komnaty wpadł Yro. Był zdyszany i przerażony, jakby goniło go stado głodnych wilków. Dżari podszedł do niego razem z Delią, uważnie przyglądając się to jemu, to jej, czekając na rozwój wydarzeń. Sytuacja była dla niego nieodgadniona, niepokojąca - list mógł zawierać wszystko, a słowa doradcy ani odrobinę nie tłumaczyły jaka była jego treść. Lakiemu pozostało jedynie uzbroić się w cierpliwość.
        Wyjaśnienia Delii wywołały w Dżarim mieszane uczucia. Od razu pomyślał o tym, jak sam zareagowałby na wieść, że odwiedzi go rodzina. Nie widział ich kilka lat i gdyby dotarły do niego podobne nowiny jak do królowej, pewnie byłby uradowany, nawet wtedy, gdy tułał się po świecie nie mając nigdzie swojego kąta. Dlaczego więc Delia była taka przerażona? Nie miała dobrego kontaktu z ojcem i matką? O coś takiego oczywiście nie wypadało pytać. Anioł uznał jednak, że pewnie to kwestia krótkiego czasu, jaki miała na przygotowanie się do wizyty - gdyby było go więcej, spotkanie mogłoby mieć prawdziwie królewską oprawę.
        - Wasza Wysokość, wszystko w porządku? - upewnił się, podchodząc do królowej o pół kroku, jakby w niemy sposób chciał zasugerować jej oparcie.
        - Czasu jest niewiele - wyraził na głos swoje przypuszczenia. - Czy mogę jakoś pomóc, Wasza Wysokość?
        Czy jego samego przejęła ta wieść? Niespecjalnie. Na ten moment były to po prostu kolejne nowe osoby, które miał poznać, nic go z nimi nie łączyło. Delia to co innego - do niej zdążył poczuć pewną sympatię i jeśli ona była zdenerwowana, on zamierzał dołożyć wszelkich starań, by zdjąć z jej ramion ten ciężar.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Czw Gru 28, 2017 11:58 pm
autor: Delia
Delie cieszył zapał do tańca młodej - będzie jej łatwiej iść nauka, a później na balu będzie lśnić jak najjaśniejsza z gwiazd. Jednak jeszcze dużo trzeba zrobić.

- Bardzo się cieszę. – Uśmiechnęła się do Evangeline. – Um… Tak, bandyci, oni nie robią tego, by było łatwiej tańczyć… - Królowa nie bardzo chciała poruszać ten temat, blondynka była za młoda na taką wiedzę. — Po prostu ściąganie ubrań do tańca… jest… - Anielica musiała znaleźć właściwie słowo. – Nie przystoi, tak robią ludzie, którzy nie szanują siebie. Bo widzisz, nie powinno się tak rozbierać przed każdym… Ale kiedyś to zrozumiesz, na razie po prostu musisz zaakceptować – starała się mówić łagodnie.

Potem nastała chwila ciszy, przyjemnej, nie krępującej, ale to dlatego, że była bardzo krótka. Laki szybko wrócił no i oczywiście wytatuowana niebianka po raz setny przyprawiła Delię o opad szczęki tylko i wyłącznie tym, co powiedziała. Dobrze, że Dżari natychmiast zareagował. Ciekawe ile jeszcze razy księżniczka będzie szokować w ten sposób?
Sytuacja całkowicie wywróciła się do góry nogami, gdy Yro przyszedł z tą niesłychaną wiadomością.

- Poznasz ich, o to się nie martw – powiedziała, skrywając stres. Nic nie było gotowe, nic! – Tak, nie… - zwróciła się do Dżariela. – Jestem kompletnie nieprzygotowana, Yro… - Była już na niego nieco rozgniewana.
- T… Tak? – spytał skruszony.
- Trzeba przygotować ucztę i to szybko i komnatę, bo pewnie przyjadą na kilka dni… I zamek musi dobrze wyglądać i… i… - Złapała się za głowę, już nawet nie wiedziała, od czego zacząć.
- Zajmę się wszystkim wasza wysokość – powiedział doradca i pośpiesznie zniknął władczyni z oczu, tyle do zrobienia w tak krótkim czasie, a to wszystko przez niego, lepiej było się natychmiastowo ulotnić.
- Laki, zajmij się Evangeline, jeśli możesz, spróbuj ją jakoś przygotować… Dobrze, że ma choć sukienkę… Ajej… - Niebianka rozłożyła skrzydła i poleciała do zamku pośpiesznie pozałatwiać parę spraw jeszcze.

Teraz młoda i jej opiekun zostali sami, a wokół nich szybko zaczął dziać się chaos, służący biegali w tę i we w tę, o mały włos na siebie nie wpadając. Zwierzęta w ogóle nie pomagały przynajmniej niekotowata parka, wilk i orzeł usunęli się na bok, by nie przeszkadzać. Natomiast Apokalipsą i Edenem postanowił się zając jeden z mężczyzn i usilnie próbował ich zagonić w kąt, kusząc mięsnym przysmakiem.
Tymczasem Delia próbowała opanować chaos, przy okazji też na szybko przyodziała się w piękną zieloną suknię o złotych zdobieniach i szerokich przy końcu rękawach. Gdyby miała więcej czasu może znalazłaby coś bardziej odświętnego, ale nie dysponowała takim luksusem.

Rodzice zaś już zjawili się w świątyni Pana, będącej kawałek drogi od samego zamku, jednak kareta przyjechała po chwili zatrzymując się dość gwałtownie, ale przynajmniej woźnica zdążył. Para niebian wsiadła, oczywiście wpierw została wpuszczona kobieta, a dopiero po niej dołączył mężczyzna. Wtedy ruszyli. Droga przebiegała im dobrze, tym razem nic się nie rozleciało, już większość uszkodzeń została naprawiona, ale jednak woźnica był mocno zestresowany, że zapomniano o czymś ważnym i może się zdarzyć kolejny wypadek.
Specjalnie nie jechał tak szybko jak wcześniej, przy okazji dając wszystkim uwijającym się jak mrówki parę dodatkowych i niebywale cennych sekund. Gdy dotarli Delia ze schowanymi skrzydłami, wraz z Evangeline i Lakim już czekali przed wejściem do zamku, w środku jeszcze służący się krzątali i dopinali wszystko na ostatni guzik.
Woźnica pośpiesznie zeskoczył i otworzył drzwi pomagając wysiąść pięknej, młodo wyglądającej anielicy o kręconych blond włosach. Miała ona skromną białą suknię, oczy tak samo złoto-srebrne jak te Delii, a na plecach wyraźne bielutkie skrzydła. Uśmiechnęła się ciepło i nie przejmując się niczym, po prostu podbiegła do swej córki ją uściskała.

- Moja kochana córeczka, Delijko moja! – cieszyła się niebywale.
- Witaj mamo… - wykrztusiła, bo prawie została uduszona.

Po chwili wysiadł również ojciec, był bardzo wysoki, widać było po jego budowie, że często walczy, o czym również świadczyły liczne blizny, szczególnie te na twarzy - jedna przecinała usta, druga zaś widniała na czole, tuż nad niebiańsko błękitnymi oczami. Częściowo zasłaniały ją kosmyki ciemnych włosów. Mężczyzna miał na sobie czarny płaszcz, pod którym widać było białe pióra, już na pierwszy rzut oka raczej nie w idealnym stanie. Podszedł spokojnym krokiem, ale córkę uściskał konkretnie.

- Delio, jak dobrze cię znów widzieć i jak dobrze, że twa aura wciąż jest niebiańska.
- Ciebie również ojcze. Och proszę, nie zamierzam zmienić strony – zachichotała.
- Ty się nie śmiej, pamiętaj co babcia mówiła, każdy ciemnowłosy anioł jest dwa razy bardziej narażony na upadek… - powiedział ze śmiertelną powagą.
- Ojcze… - westchnęła. Miała nadzieję, że ktoś już mu wybił ten dziwny przesąd z głowy.
- OCH! A któż to… - zawołała matka, patrząc na Ev.
- Dobre pytanie, hmm? – zawtórował tato.
- To Evangeline, moja córka…
- CÓRKA? PANIE! A gdzie ojciec? Czy to ten przystojny młodzieniec? – spytała matka, spoglądając na Dżariela. – A ślub był? Dlaczego nas nie zaprosiłaś?
- A… Nie, to nie tak... – próbowała dojść do głosu i wyjaśnić, ale ojciec już stanął przed Dżarim i patrzył na niego krzywo.
- Posłuchaj no, nie ręczę za siebie, jeśli mojej córeczce, choć włos z głowy spadnie…
- Ekhem! – zakaszlała wymownie. – Evangeline jest moją adoptowaną niedawno córką, znalazłam ją, była więziona przez bandytów… A Laki… Jest jej opiekunem.
- Och… Zostałam babcią? Ojej! Emanuel, jesteś dziadkiem! – Uściskała księżniczkę, dziadek jednak pozostał przy czułym uśmiechu, nie był tak otwarty i pełny ciepła jak jego żona. — Wybacz kochanie, troszkę się rozpędziliśmy. Powiedz, a co się stało z Yrem? On zawsze taki zaradny był… - stwierdziła blondwłosa.
- Ostatnimi czasy, jest nieco… rozkojarzony.

Niedaleko zbiorowiska pojawiły się zwierzęta, znudzone siedzeniem w jednym miejscu, ku radości matki, która natychmiast poszła wszystkie powitać, ojciec zaś nie wyglądał na zbytnio przejętego futrzakami, bardziej niepokoił go Dżariel.

- Co tu robisz, nie masz własnej misji? – szepnął do niego mężczyzna, który wyczuł jego anielską aurę już wcześniej.

Delia w tym czasie podeszła do matki, by pomóc jej opanować zwierzyniec, który wręcz ją otoczył, lizał i prawie że przewracał, jako że była naprawdę drobną kobietą.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Wto Sty 09, 2018 9:05 pm
autor: Evangeline
        Evangeline może i nie była szczególnie doświadczona życiowo w tego typu sprawach, ale wieczne przysłuchiwanie się bandytom czasami nauczyło ją tego i owego, czasami nawet było to coś mało wulgarnego! Na przykład to, co zaczęło się dziać w zamku, czy też wszędzie, gdzie tylko Evangeline nie spojrzała, opisywało dobrze jedno słowo, które znała - Burdel na skrzypiących kołach. Wiedziała, że wszechobecny chaos oraz pośpieszne próby zorganizowania można by podsumować w ten sposób, jednak nie pochwaliła się tym na głos. Coś jej mówiło, że brzydota wkradła się w te słowa. Może dlatego, że słowo “burdel” nawiązywało do innych słów, które - jak się dowiedziała ostatnimi czasy - były bardzo, bardzo niestosowne dla kogoś takiego jak ona?

        W każdym razie Evangeline uznała, że to dobry czas na bieganie. Skoro wszyscy biegają we wszystkie strony, to czemu ona miałaby nie biegać, choćby i bez celu? A że Delia kazała Dżariemu ją pilnować, to w niczym nie przeszkadzało, młoda anielica wierzyła bowiem, że ktoś taki jak Dżari bez trudu za nią nadąży i będzie ją pilnować. A to, że miała zostać przygotowana w jeszcze jakiś sposób, to już wyleciało z jej głowy jakoś tak, prawdopodobnie przez nagłe przebiegnięcie jednej ze służek tuż obok księżniczki.

        W ten oto sposób Evangeline, jak ten uroczy kłębek szczerozłotej, młodocianej energii, zaczęła ganiać po zamku, zapoznając się z korytarzami i tymi, którzy je przemierzali. O ile za poznanie innych można uznać całkowicie nierozważne przebiegnięcie obok kogoś z pełną prędkością, jaką mogły wykrzesać zdrowe nóżki młodocianej. I o ile ominięcie właściwego ciała Evangeline było łatwe, to już złota mgła była o wiele większym problemem.

        Odkąd suknia została założona przez Evangeline, złocisty pył zdawał się o wiele mniej widoczny, zupełnie jakby go ubyło. W rzeczywistości jednak był on po prostu rozciągnięty na większym obszarze niż zwykle. Wcześniej bowiem jego głównym zadaniem było stanowienie aktywnej cenzury części ciała, których nazw nie wolno wymawiać. Teraz jednak, kiedy byle zerknięcie w stronę Evangeline nie groziło już pogwałceniem jej prywatności, nie było potrzeby, by drobinki zasłaniały cokolwiek.

        Z tego też powodu nie dziwiło to, że kiedy Evangeline przebiegła obok kogoś zbyt blisko, to pył wpadał we włosy. Choć to i tak był najlepszy przypadek, bo, między innymi, jeden kucharz niosący mięso do przygotowania po chwili odkrył, że to zostało wypanierowane złotem. Nieszczęście miała także jedna z młodszych pokojówek, która musiała w trybie natychmiastowym wrócić do swojej komnaty, aby wydostać złoty pył z zakamarków ubioru, do których ten się jakimś cudem wcisnął.

        Wszystko to oczywiście mógł zaobserwować Dżari. To znaczy, mógł, jeśli faktycznie biegał za Evangeline. Była szansa, że postąpi inaczej. W końcu Evangeline bez ostrzeżenia rozpoczęła bieganie po królewskich korytarzach, co oznaczało, że równie dobrze mogła niemal od razu uciec z pola widzenia anioła. Szybko jednak okazało się, że większość miejsc albo była zamknięta, albo też zbyt tłoczna, by skutecznie się poruszać, szczególnie kiedy posiadało się skrzydła, które momentami poszerzały Evangelinę, w ten mniej negatywny sposób. W wyniku tego anielica, prędzej czy później, postanowiła powrócić do swojego opiekuna, do czego doszłoby tak czy siak, choć ciężko powiedzieć, czy to ona znalazła jego, czy on ją.

        W każdym razie, od tego momentu grzecznie i cichutko trzymała Anioła za rączkę, czekając na to, co dalej i w razie czego grzecznie wysłuchując poleceń osoby dorosłej. Tak, w ten sposób można by podsumować to, co… Tu się z pewnością nie działo.

- Dżari, a odpowiesz mi na kilka pytań? Bo, tak w międzyczasie, zebrały mi się w głowie różne zagadnienia, co do których nie jestem pewna, czy dobrze je rozumiem, a nie chcę sama dochodzić do wniosków, bo najwyraźniej na dobrze mi to idzie - zaczęła anielica, próbując brzmieć tak grzecznie, jak tylko mogła. Niestety, nie dotrzymała innej zasady grzeczności i nie czekając nawet na aprobatę, zaczęła zalewać anioła pytaniami. - Na przykład, wyjaśnisz mi, skąd dokładnie biorą się dzieci? Bo bandyci nigdy nie odpowiadali, a jak już, to mówili pół-żartem, a przynajmniej to sugerowały ich śmiechy. Rozumiem, że do tego trzeba kobietę i mężczyznę i to najlepiej jakby byli mniej więcej tacy sami, na przykład anioł z aniołem, człowiek z człowiekiem. Wyjaśnij mi to w szczegółach, proszę, proszę, proooooszę! - Dołożyła słodkie oczka do swojej wypowiedzi. Bo co jak co, ale słodkie oczka to wiedziała jak zrobić. Lata naśladowania bandytek, wraz z naturalną kobiecą zdolnością do naginania innych do swej woli sprawiły, że Dżari niemal czuł na sobie ciężar dziecięcych ślepi.

        Evangeline nie mogła się doczekać zobaczenia rodziców swojej przybranej matki, czyli swoich przybranych dziadków. Aż podświadomie ruszała skrzydełkami w górę i w dół, jakby chciała latać z radości, choć nigdy nie unosiła się w powietrzu. Podobne emocje zresztą było widać zarówno na jej uśmiechniętej twarzyczce, jak i w drobinach pyłu, które zamiast powolutku wirować dookoła Evci, zdecydowały się tańcować, unosząc się energicznie w górę i w dół w trakcie podróży dookoła złotej anielicy. Ogólnie rzecz ujmując, była uradowana od stóp po czubek pięknej, pokrytej złocistymi włosami głowy.

        Zjawienie się rodziców Delii było… Mniej efektowne, niż się tego spodziewała księżniczka. Ale nadal było interesująco. Evangeline machała w ich stronę na powitanie tak długo, dopóki jej nie zauważyli. Nie mówiła jednak nic, bowiem ostatnimi czasy coraz bardziej wątpiła w swoją zdolność poprawnego wyrażania się. Dlatego też grzecznie patrzyła i słuchała tego, co się działo. Ojciec Delii podszedł do Dżariego i szeptał coś w jego stronę, Delia zaś wraz z matką była obok zwierząt. Z początku księżniczka chciała dołączyć do swojej matki i matki swojej matki, jednak nim do tego doszło, wpadła na genialny, a w rzeczywistości okropny, pomysł.

- O, o! Uwaga, mam coś ważnego do pokazania! - powiedziała tak głośno, jak mogła, chcąc zwrócić na siebie uwagę. W międzyczasie zrobiła kilka kroków w tył, by się upewnić, że ma wystarczająco dużo miejsca na swój plan. - Droga mamo Delii i tato Delii, chciałabym się z wami oficjalnie przywitać!

        Nim ktokolwiek zdołał ją powstrzymać, Evangeline zaczęła się rozpadać w drobiny pyłu. Sukienka po kilku chwilach straciła oparcie, kiedy to całe ciało anielicy straciło swoją pierwotną formę, tworząc szalejącą chmurę złotych drobin. Ubranie, pod wpływem wiatru wywołanego przez transformację złotej anielicy, poleciała wprost na twarz Dżariego. Tymczasem w miejscu, gdzie niedawno stała księżniczka, formowała się… ogromna ręka. Z początku nie było jeszcze widać, czemu Evangeline zdecydowała się na rękę. Z początku, bo później niezwykle oczywiste stało się, że anielica zamieniła się w siedmiostopowy posąg… ręki z wystawionym dumnie środkowym palcem. Czyli, jak to mówią wprost wieśniacy, Evangeline przywitała dziadków starym, dobrym "wal się". Nic dodać, nic ująć.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Śro Sty 10, 2018 6:28 pm
autor: Dżariel
        Anioł patrzył na roztrzęsioną władczynię wzrokiem pełnym troski i wsparcia: po to przy niej był, by pomóc jak tylko był w stanie. Sytuacja była nadal dla niego nowa, ale najważniejsze było nastawienie. Nie mógł swoim zdenerwowaniem dodatkowo nadwyrężać nerwów Delii, co z niego byłby za sługa dworu? ”Królewski opiekun”, powtórzył w myślach, jakby dopiero teraz do niego dotarło kim się w jednej chwili stał. A rano jeszcze na boso podbierał jajka kurom.
        - Rozkaz, Wasza Wysokość - zapewnił, skłaniając się lekko przed monarchinią, gdy ta kazała mu zająć się księżniczką. Widząc jednak jak kobietę ogarnia panika, nie powstrzymał się przed delikatnym uchwyceniem jej za dłoń, by przestała się miotać.
        - Wasza Wysokość, proszę się nie denerwować - zwrócił się do niej ciepłym tonem. - To twoi rodzice, najważniejsza dla nich z pewnością jesteś ty, a nie cały blichtr dworu.
        Laki uśmiechnął się delikatnie, posyłając w jej stronę zaklęcie kojące, równie subtelne co jego dodający otuchy uśmiech. Później zaś puścił jej rękę i pozwolił odlecieć, a sam obrócił się w stronę Evangeline.
        - Księżniczko… Księżniczko! - zawołał nagle, gdyż złota anielica bez słowa ostrzeżenia rzuciła się do ucieczki. Gdy tylko do Lakiego dotarło, że nawoływanie na nic się zda, rzucił się za nią w pościg, lecz przewaga dziewczyny była już znaczna i nawet tak wysportowany mężczyzna jak on nie mógł dopaść jej tak od razu. Ogólne zamieszanie wcale mu nie pomagało - jego nawoływania ginęły wśród ogólnego gwaru, a tłum czasami utrudniał poruszanie się. Gdyby to był pościg za piekielnym, Dżari byłby bardziej stanowczy i roztrącałby tłum przed sobą, lecz w pałacu nie mógł sobie na to pozwolić, lawirował więc między grupami z gracją tancerza, tracąc jednak w ten sposób cenne sekundy. W pewnym momencie stracił wręcz księżniczkę z oczu. Dysząc przystanął na rozwidleniu korytarzy i skupił swój zmysł magiczny - praktycznie od razu wyłapał niknący ślad złocistego pyłu i podążył za nim. Tym razem w końcu udało mu się zrównać z Evangeline, która jakby nigdy nic zmierzała w jego kierunku.
        - Księżniczko… - odezwał się do niej, o dziwo bez irytacji w głosie, raczej z pewną ulgą, jakby mówił “tu cię znalazłem”. Pewnie uchwycił ją za dłoń, jak dziecko a nie jak kobietę. - Chodźmy gdzieś, gdzie będzie spokojniej…
        Dżari wiedział, że nie wypadało mu chodzić za rękę z córką królowej, nawet jeśli ta była dzieckiem - wykorzystał moment, by nauczyć ją chodzenia pod łokieć, oczywiście z zachowaniem odpowiedniego dystansu, jasno sygnalizującego, że to tylko kurtuazja a nie afekt. Gdy już ruszyli i Evangeline poinformowała o swojej chęci poszerzenia horyzontów, anioł spojrzał na nią z uwagą i też odrobiną nadziei, że może sama z siebie będzie chciała lepiej zaprezentować się przed ważnymi gośćmi…
        - Słucham - zachęcił ją więc.
        Płonne były jednak jego nadzieje, księżniczka znokautowała go klasycznym krępującym pytaniem do dorosłych: skąd się biorą dzieci. Laki zamrugał z konsternacją, zachowując jednak kamienny wyraz twarzy, choć niewiele brakowało, by z zaskoczenia opadła mu szczęka. Szybko pozbierał myśli i spokojnym tonem zwrócił się do Evangeline.
        - Rozumiem twoją ciekawość, Wasza Wysokość, lecz niestety nie jest to odpowiedni moment, bym mógł ci o tym opowiedzieć, zwłaszcza w szczegółach - usprawiedliwił się. - Obawiam się ponadto, że może brakować ci pewnej elementarnej wiedzy, przez co tylko utrudnię ci zrozumienie tego tematu. Wrócimy do tej kwestii gdy będziemy mieli więcej czasu - obiecał jeszcze, gdyż wbrew pozorom nie bał się poruszania takich kwestii z nastoletnią dziewczyną. Był wszak lekarzem, na boga, nie krępowało go mówienie o zapłodnieniu, ciąży i porodzie, a biorąc pod uwagę wiek księżniczki, powinna zostać ona uświadomiona w miarę szybko w tych jakże intymnych i ważnych kwestiach.
        - By jednak chociaż trochę zaspokoić twoją ciekawość: tak, by mieć dzieci potrzebna jest kobieta i mężczyzna, najlepiej tej samej rasy, choć istnieją nieliczne od tego wyjątki. Kobieta jest zapładniana przez mężczyznę, o czym opowiem ci gdy będziemy mieli więcej czasu i proszę cię, wasza wysokość, nie pytaj o to innych osób, obiecuję, że wrócimy do tego tematu. W wyniku zapłodnienia kobieta zachodzi w ciążę i dziecko rozwija się w jej łonie aż jest wystarczająco duże, aby przyjść na świat, wtedy następuje poród. To bolesne, lecz wyjątkowe przeżycie w życiu każdej kobiety, o tym również ci opowiem, gdy będziemy mieli więcej czasu. Wybacz, księżniczko, że nie zaspokoję twojej ciekawości teraz, lecz do spotkania z twoimi dziadkami zostało nam niewiele czasu i chciałbym przede wszystko na to cię przygotować, a temat dzieci musimy niestety odłożyć na inny czas. Spocznijmy tutaj, proszę - zasugerował, wskazując anielicy ławeczkę w okiennym wykuszu.
        Gdy już Evangeline usiadła, Dżari dyskretnym ruchem strzepnął złote drobinki, które osadziły się w zagięciach na rękawie. Pomyślał przy tym, że przebywając w towarzystwie księżniczki całymi dniami w końcu będzie nawet pluł na złoto, tak dokładnie pokryje go ten pył.
        - Wasza Wysokość, na wstępie pragnę prosić cię, byś się nie zrażała i nie czuła do mnie urazy za to wszystko, co teraz powiem. Jesteś osobą jeszcze bardzo młodą i wychowywałaś się w bardzo nietypowych, żeby nie powiedzieć ciężkich, warunkach, a teraz twoje życie diametralnie się zmieniło. Musimy postarać się nadążyć za tymi zmianami i ja chcę ci w tym pomóc na ile jestem w stanie. Posłuchaj, Wasza Wysokość - zwrócił się do Evangeline trochę mocniejszym tonem, by zyskać jej uwagę. - W kwestii wysławiania się najlepiej uważnie słuchaj tego jakich słów używa twoja mama, ja, bądź inne osoby z twojego aktualnego otoczenia. Mów prosto. Pozwolę sobie posłużyć się przykładem tego jak skomentowałaś mój wygląd przed chwilą, wystarczyłoby samo to, że przytaknęłaś swojej mamie, byłoby mi równie miło. Mówienie w towarzystwie o kimś, że wygląda seksownie jest niestosowne. Możesz powiedzieć, że jest ładny, piękny, urodziwy, ale seksowny to już za mocne słowo.
        I tak to trwało, Dżari starał się wytłumaczyć księżniczce jakich słów nie może używać, a jakich powinna zamiast tego, cały czas podkreślając, że najlepszym przykładem powinna być dla niej Delia - nie dość że królowa, to jeszcze kobieta obdarzona naturalnym wdziękiem. Jeśli trzeba było, przywoływał ją do porządku, ale nie krzykiem, raczej zwracając jej uwagę - sam sobie się dziwił jak cierpliwy był podczas tej rozmowy. Czas go jednak naglił i nie mógł poruszyć wszystkich tematów, jakie powinien. W końcu musieli razem z księżniczką wstać i udać się na spotkanie z jej dziadkami.

        Podczas powitania Dżari trzymał się blisko księżniczki, by móc w razie czego służyć jej pomocą bądź interweniować w razie jakiejś gafy. Stał jednak nieco z tyłu, by nikt nie miał wątpliwości co do tego, że należał on do służby, a nie rodziny królewskiej. Był spokojny - już i tak nie mógł niczego zrobić lepiej. Trochę wyrzucał sobie to, że przez uwagę poświęconą królowej musiał później biegać za Evangeline po całym zamku i przez to stracił sporo czasu, to było już jednak nie do odwrócenia. Liczył, że rodzice królowej będą wyrozumiali dla młodej dziewczyny oswobodzonej z niewoli…
        Wylewna radość okazywana przez matkę Delii stanowiła widok, który cieszył oko i serce, zaś poważne podejście ojca, cóż, również było na swój sposób ujmujące - w końcu świadczyło o jego trosce o córkę.
        Natychmiastowa konkluazja, do której doszła matka Delii trochę zaskoczyła Dżariego i to z dwóch powodów: że w ogóle go zauważono i brano pod uwagę jako… potencjalnego ojca księżniczki? Partnera królowej? Myśl ta była śmiała, bardzo wręcz śmiała i Lakiemu nigdy nie przeszłaby przez gardło. Nieważne jak cudowna jawiła mu się w oczach Delia, on był zwykłym chłopakiem z gminu, a ona królową, nie było więc mowy o tym, że mogliby tworzyć związek, a co dopiero mieć razem dziecko… Poza tym co to za podejrzenia? Kolejna niedorzeczna myśl, przecież Delia z pewnością nie brałaby ślubu bez wiedzy rodziców - sprawiała wrażenie dobrze wychowanej dziewczyny z tradycyjnej rodziny. O właśnie, skoro już o tradycji mowa - jej ojciec od razu wypowiedział standardową formułkę, jaka powinna paść pod adresem adoratora jedynej córki. Nie lubił go z miejsca, Dżari nawet jako zwykły służący mający to szczęście, że pracował blisko rodziny królewskiej, musiał wkupić się w jego łaski i udowodnić swoją wartość. Gdyby zaś zdradziłby się z cieplejszymi myślami na temat ciemnowłosej anielicy, pewnie już nie miałby najmniejszych szans na zjednanie sobie jej ojca. Laki nie miał o to do niego pretensji, w końcu robił to tylko ze względu na dobro swojej córeczki.
        Dżari od razu spostrzegł, że ojciec Delii trochę przy nim zamarudził i nie poszedł tak od razu do zwierzaków, jak kobiety z jego rodziny. Nie wiedział jeszcze co go czeka, ale szybko się dowiedział: pytanie było krótkie, konkretne i bolesne. Mężczyzna przejrzał go od razu, zapewne przez aurę, co tylko świadczyło o jego czujności. Po pierwszej chwili zaskoczenia Dżari odpowiedział jednak na zaczepkę bez strachu, patrząc mu w oczy, choć przecież było to tylko zawoalowane “idź sobie”.
        - Właśnie ją wykonuję - odparł. Nie mówił tak napastliwie jak przepytujący go anioł, starał się zachować spokój, bo przecież nikt poza samą Delią nie mógł go z zamku wygonić. Co więcej Laki mógłby nawet zdradzić jak konkretnie brzmiał cel jego misji, ale plan ten pokrzyżowała mu Evangeline, która nagle zwróciła na siebie uwagę wszystkich. Dżari czujnie obrócił na nią wzrok i widząc, że dziewczyna się wycofuje, postąpił krok w jej stronę. Trochę uspokoiły go jej słowa powitania - brzmiały niewinnie, typowo, nie dorzuciła od siebie żadnego wulgaryzmu… Ale niestety miała w zanadrzu coś gorszego i zaraz zmieniła się w złoty pył, a jej błękitna suknia poleciała prosto na niego. Złapał odruchowo ubranie.
        - Księżnicz… - wezwał ją, lecz zaniemówił gdy zobaczył co też strzeliło jej do głowy. Chwilę stał oniemiały, prawie dając się ponieść pokusie by na nią nawrzeszczeć, opanował się jednak i podszedł do niej zdecydowanym krokiem, przełykając gorzkie słowa.
        - Księżniczko, natychmiast wracaj, tak nie wypada! - oświadczył jej stanowczo.
        - Księżniczko, wracaj - powtórzył, jedną rękę kładąc na brzegu ogromnej dłoni, a drugą z rozciągniętą na przedramieniu sukienką wyciągając w bok tak, by podczas przemiany osłonić Evangeline jej własnym odzieniem. Spojrzał na rodziców królowej z pewną konsternacją. Tłumaczyć czy nie? Chyba jednak powinien coś powiedzieć.
        - Najmocniej przepraszam - zapewnił na wstępie, jakby brał na siebie całą odpowiedzialność. - Księżniczka Evangeline to jeszcze dziecko, wychowywała się z bandytami i nie wie jeszcze co jest dobre a co złe. Czy też raczej jej ocena jest dość odmienna od typowej. Staramy się ją wszystkiego nauczyć, bardzo szybko przyswaja nową wiedzę, ale niestety nadal potrafi nas zaskoczyć. Proszę o wybaczenie.
        Anioł skłonił się na ile mógł, gdy miał obie ręce wyciągnięte w bok, aby osłonić nagą księżniczkę.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Wto Sty 23, 2018 9:12 pm
autor: Delia
Delia spoglądała na Evangeline, jak ta poruszała skrzydełkami - była to wprost urocza reakcja. Jednak królową trawił ogromny stres, już nawet nie chodziło o brak przygotowania wszystkiego odpowiednio wcześniej, ale o samą dziewczynkę, która mogła mocno zaskoczyć swoich dziadków i to niestety w negatywnym sensie. Pochłonięta przygotowaniami na szybko nawet nie była świadoma, że młoda mogła przyprawić znaczną część jej służby o alergię na złoto.
Gdy przybyli rodzice początkowo wszystko przebiegało całkiem miło bez zbędnych komplikacji. No prawie. Ojciec Del krzywo patrzył na nieznajomego niebianina w towarzystwie jego ukochanej jedynaczki. Po zadaniu pytania Laki zyskał kilka punktów, tym iż nie stchórzył a postanowił odpowiedzieć nie unikając kontaktu wzrokowego. Zdecydowanie na plus. Niestety to jeszcze nie dawało gwarancji, że Emanuel zacznie go tolerować, a tym bardziej lubić.
Nic nie dopowiedział, nie zaczął wytykać różnych rzeczy, ale widać, iż nie wierzył zbytnio w szczerość słów blondyna.
Wtem Nevina, czyli matka Delii, wraz z jej ojcem spojrzeli na Evangeline, która koniecznie chciała im coś pokazać. Królowej przyśpieszył puls, miała bardzo złe przeczucia.

- Och, to uroczę – stwierdziła blondwłosa anielica, rzucając przy okazji ciepłe spojrzenie swojej córce, która odpowiedziała nieco nerwowym uśmiechem.

Gdy Evcia rozpoczęła proces transformacji, Emanuel wyjął miecz, niepewny co to za siły nieczyste. Jednakże Delia spojrzała na niego z oburzeniem, na co on schował broń. Mamusię również trzeba było uspokoić.

- To… pewna szczególna zdolność mojej córeczki, nic niebezpiecznego – sprostowała i obserwowała co też mała wymyśli. Wyraźny był już zarys ręki, władczyni Arrantalis nieco ulżyło. "To tylko machająca ręka…" - pomyślała, ale jakże wielkie było jej zaskoczenie, gdy dosłownie kilka sekund później okazało się, iż to ręka prezentująca bardzo obraźliwy gest.

Nastała niesłychanie krępująca cisza. Ciemnowłosa niebianka spojrzała na Dżariela, na jej twarzy nie malowała się złość, tylko prośba o pomoc. Jej rodzice z rozdziawionymi ustami wpatrywali się w to, co zrobiła z sobą dziewczyna, a Delia czuła, że jest bliska omdlenia. Dobrze, że niebianin się tym zajął i Ev już po momencie grzecznie rozpoczęła transformacje w swą naturalną postać.
Laki nawet podjął się trudu szybkiego wyjaśnienia, Delia uśmiechnęła się do niego w podzięce - młoda niebianka nie mogła lepiej wybrać, taki opiekun to skarb.

- Tak, wybaczcie, że was wcześniej nie uprzedziłam, tyle się działo, że nawet nie miałam czasu wysłać listu – dodała.
- Nic nie szkodzi kochanie, biedactwo, to naprawdę piękne, że przyjęłaś ją do siebie – stwierdziła matka.
- Mhm, tylko czy nie za dużo sobie bierzesz na głowę? – spytał szorstko ojciec.
- Do pomocy mam Lakiego. A tymczasem na pewno jesteście głodni, zasiądźmy więc do stołu. Tam wszystko wam wyjaśnię, bo jest naprawdę dużo do opowiedzenia.

Gdy już wszyscy zasiedli do stołu, Delia poprosiła Dżariego o asystowanie Evangeline, na wypadek jakby złotowłosa nie była pewna, co przy stole wypada, a co nie. No i by w razie czego można było zapobiec kolejnemu niechcianemu wydarzeniu.
Po zaspokojeniu pierwszego głodu zaczęła się rozmowa, jak to matka z córką muszą sobie wszystko opowiedzieć. Ojciec oczywiście również słuchał, ale przy okazji bacznie obserwował zarówno Evangeline, jak i Dżariela.
Zwierzęta siedziały nieco dalej na posadzce, robiąc najbardziej błagalne i urocze wyrazy pyszczków, byle coś im się dostało. A przecież niedawno była ich pora karmienia, ale takim to zawsze mało.
Królowa właśnie przystąpiła do opowiadania jak to spotkała Dżariela, po tym, jak przybliżyła swym rodzicom bardziej szczegółową historię swej córeczki.

- Wiadomo już, co z tymi plonami było? – spytał ojciec zaintrygowany i w przeciwieństwie do swej żony średnio poruszony tym, jak Laki zaopiekował się Delią po nieprzyjemnym wypadku, a przynajmniej nie chciał tego zdradzać. Jego misją była walka z piekielnymi, nauczyło go to, by nie wyrażać pewnych emocji, bo może to zostać bestialsko wykorzystane.
- To… nieco dziwna choroba, możliwe, że jakiś złośliwy urok ją spowodował… - stwierdziła nieco ciszej, na wypadek, gdyby służba zechciała roznieść tę wieść po całym królestwie – Ale… Opowiedzcie co u was słychać.
- Nic ciekawego, słońce, wykonujemy swoje misje jak należy, choć ostatnio ojciec miał dość ciężkie starcie…
- To prawda, diabły, plugawe istoty. Gdybym miał cię u boku Delio… - westchnął. – Zawsze myślałem, że będziesz kroczyć moją ścieżką. Niezbadane są ścieżki Pana.
- To fakt, też byłam tego pewna, a co z tymi diabłami?
- Jeden uciekł, gdyby mi nie poharatali skrzydła, to bym czorta udusił własnymi rękami albo…
- Tato… Może bez opisywania, Evangeline słucha.
- Racja. – Spojrzał na wnuczkę. – Evangeline, może opowiesz swoim dziadkom… - zrobił krótką pauzę, na drobną refleksję, jeszcze parę dni temu byli tylko rodzicami, a teraz już dziadkami. – Coś ciekawego? – dokończył.
- Och, doskonała myśl! – poparła go świeżo upieczona babcia.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Pią Lut 16, 2018 11:14 pm
autor: Evangeline
        Cisza. Ciemność. Nicość. Przemianom zawsze towarzyszyły te odczucia. Gdy traciło się wszystkie zmysły, świat stawał się poza zasięgiem, przynajmniej do czasu ingerencji osoby postronnej. Gdyby to było możliwe, posąg, którym stała się Evangeline, telepałby się ze zniecierpliwienia, gdyż niebianka nie mogła doczekać się reakcji na swoje wspaniałe zdolności.

        Cały ten zapał jednak ostygł, gdy Dżari dotknął jej formy, a jego wypowiedź przedarła się do Evangeline. “Księżniczko, wracaj”, te słowa wprowadziły młodą w konsternację. Brakowało… entuzjazmu, którego się spodziewała. Czyżby nie zachwyciła go swoją przemianą? Czy to możliwe, że coś poszło nie tak? Że zrobiła coś, co było równie niedopuszczalne, co większość słów, które znała?

        Był tylko jeden sposób, by się przekonać. Posłusznie wróciła do swej prawdziwej, anielskiej postaci. Proces ponownej przemiany był szybki, pył wirował jak szalony, byleby ukończyć formowanie anielicy. Evangeline odzyskała w pełni swój kształt w momencie, gdy Dżari, zasłaniając księżniczkę jej własnym ubraniem, usprawiedliwiał ją przed rodzicami Delii. Wkrótce po tym także sama królowa dołączyła do niego.

- Och.

        Nie musiała dopytywać się o szczegóły. Najwyraźniej nawet ten gest, który zaprezentowała swoją przemianą, był niestosowny poza wioskami bandytów. Gdy jej przybrana matka zaczęła zapraszać na ucztę, Evangeline zrobiła pierwszą rzecz, jaka wpadła jej do głowy, która na pewno nie pogorszyłaby sprawy - chwyciła ubranie, które służyło za swoisty parawan, a po chwili skupienia, zazwyczaj pasywnie lewitująca złota mgła rozszerzyła się, a i coraz więcej pyłu zaczęło uwalniać się z jej skrzydeł, dzięki czemu po chwili gęsta, złota mgła całkowicie okryła anielicę. Nigdy wcześniej nie kontrolowała w tak sprecyzowany sposób swojej złotej otoczki, zazwyczaj było to bardziej podświadome działanie. Teraz jednak wstyd przed swoimi czynami zamglił jej na chwilę umysł, przez co nawet nie zauważyła swojego osiągnięcia. Zamiast tego, szybko zajęła się zakładaniem ubrania, które, jeszcze przed utworzeniem złotej zapory wyrwała z uścisku Dżariego. Choć prawdopodobnie anioł po prostu rozluźnił chwyt, pozwalając jej bez problemu zabrać odzienie z jego rąk.

        Ze względu na zadanie, które Laki pełnił, oczywiste było to, że będzie siedział tuż obok Evangeline. Młodocianą to cieszyło - miała tyle pytań, a obecna sytuacja zdawała się na tyle sprzyjająca rozmowom, że możliwe było wyciągnięcie kilku odpowiedzi od jej opiekuna. Z drugiej strony, jej ostatnia wpadka leżała jej na sercu.Z tego co zrozumiała przyjazd rodziców Delii był bardzo ważny, a ona nie chciała, by coś tak ważnego było zepsute przez nią. Z tego wszystkiego, gdy przyszła pora na jedzenie, Evangeline aż nie mogła skusić się na spróbowanie czegokolwiek. Wszystkiego było za dużo do wyboru, a i myśli jej nadal biegały jak dzikie wokół jej niepoprawnego przywitania.

        W końcu, z braku jako takiego zajęcia, zaczęła się delikatnie nudzić. Chętnie porozmawiałaby z Dżarim, ale te tematy, które ją interesowały, zostały odstawione “na później”, a teraz nie wyglądało na wystarczająco “później”. W pewnym momencie zauważyła, że krzesło, na którym siedziała, kiwało się, kiedy mocno ruszała swoim ciałem do przodu bądź do tyłu. Uznała to za fajną zabawę, więc rozbujała się w najlepsze, za każdym razem balansując na cienkiej granicy spadnięcia na ziemię z hukiem i trzaskiem drewna.

        W międzyczasie jednak Delia rozmawiała intensywnie z rodzicami, a co za tym idzie, z dziadkami młodej księżniczki. Nie uciekło to uwadze Evangeline. Z początku po prostu słuchała, ale nie przejmowała się zbytnio, dopóki temat obracał się wokół rzeczy, które znała, takich jak jej spotkanie z Delią czy zapoznanie się z obecnym opiekunem. W końcu jednak nadszedł moment, by to ojciec Delii powiedział to i owo. Niebianka aż przestała się kiwać na krześle, i zamiast tego nachyliła się w jego stronę tak bardzo jak tylko mogła, żeby wyłapać każde słowo. Na jej twarzy pojawił się grymas dziecięcego niezadowolenia, gdy królowa zabroniła dalszego opisywania tego, co zrobiłby z diabłem. Zapowiadało się ciekawie. Wszystko, co słyszała u bandytów, a co zaczynało się podobnymi słowami, było niezwykle ciekawe, i bogate w bardzo, bardzo interesujące słownictwo!

- Ja? Coś ciekawego? - powiedziała, a głos jej delikatnie drżał. Przeszył ją zimny dreszcz, przeczucie, że niemal wszystko, co może zaproponować, będzie niewłaściwe. - Nie wiem, czy cokolwiek znam. To znaczy, cokolwiek… Nie-złego? - zgubiła słowo, które by pasowało do jej wypowiedzi, więc zastąpiła je pierwszym lepszym synonimem.

        Nie wiedząc co począć, panicznie spojrzała wpierw na swoją mamę, a później na swojego opiekuna. I wtedy też olśniło ją, a przynajmniej tak to wyglądało.

- O…

        Nim wypowiedziała to na głos, zrobiła najbardziej racjonalną rzecz od dłuższego czasu. Siadła na krawędzi krzesła, aby być bliżej Dżariego, a następnie przysunęła swoją głowę do jego. Po chwili zaczęła szeptać, a niepewność w jej głosie była zatrważająca.

- Czy smutna opowieść o nieszczęśliwej miłości nie będzie niewłaściwa? - spytała, a w międzyczasie zbierała słowa w logiczną całość. Nie była to bowiem jej opowieść, a powieść bandytów, a to oznaczało, że musiała - na podstawie wiedzy przekazanej jej jak dotąd przez Dżariego i Delię - przefiltrować ją, usuwając złe słowa i zastępując je ładnymi.

        Była tak skupiona na swoich myślach, że nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła przechylać się wraz z krzesłem na bok, tak bardzo wychylona była w stronę mężczyzny. W końcu krzesło przewróciło się, a ona spadłaby zadkiem na podłogę, gdyby nie to, że złapała się niemal natychmiast Dżariego. Zawisła na nim, jedną ręką obejmując go za szyję, a drugą zaczepiona palcami o jego dalsze ramię. Była raczej leciutka, a mięśnie anioła stanowiły wystarczający punkt zaczepienia, więc nie miała większego problemu z wiszeniem na Lakim. Gdy już opadło pierwotne zaskoczenie wywołane tym, że niemal obiła sobie pośladki, dotarło do niej coś zaskakująco genialnego.

- Mogę usiąść ci na kolanach? Wtedy będę mogła ci szeptać, co chce powiedzieć, bez ryzyka, że spadnę z krzesła! - krzyknęła niemalże, z takim entuzjazmem, że gdyby nie jej bezsprzeczna niewinność, to można by ją posądzić o jakieś dwuznaczne zamiary.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Sob Lut 17, 2018 7:26 pm
autor: Dżariel
        Sama mina Evangeline sprawiła, że Dżari poczuł się, jakby uderzył szczeniaka - dziewczyna nawet nie wiedziała, że to co zrobiła było nieodpowiednie, starała się, a on… Nie, przecież jej nie zganił, ledwie ją upomniał. A mimo to czuł się jak ostatni bydlak, taki jednak chyba był niewdzięczny los opiekuna wyrwanej z dziczy księżniczki.
        Dżari zakaszlał, gdy złoty pył otaczający młodą anielicę nagle zwiększył swoją objętość, zaczął wirować, a on niefortunnie znalazł się w jego zasięgu. Zacisnął powieki i obrócił głowę, ale nie uciekł tak długo, aż nie poczuł, że Evangeline zabrała mu trzymaną przezeń sukienkę - wtedy po prostu puścił materiał i zaraz się odsunął. Czekał chwilę na księżniczkę, która wykorzystując swój pył jak parawan - swoją drogą bardzo praktycznie zastosowanie - ubierała się w swoją magiczną sukienkę. Sam dyskretnie otrzepywał się ze złotych drobinek, chociaż i tak był przekonany, że ma je nawet pod powiekami i trud był daremny…
        - Księżniczko - zwrócił się do Evangeline, gdy ta była już gotowa, gestem ręki zapraszając ją, by podążyła za swoją przybraną matką i dziadkami. Nawet przez myśl mu nie przeszło, by iść z nią pod łokieć tak jak to wcześniej czynił: wtedy chodziło mu głównie o to, by przytrzymać dziewczynę przy sobie i by więcej mu nie uciekła, a teraz sytuacja była zgoła inna. Nie powinien się tak z nią prowadzać… I jakoś przez obecność Delii jeszcze bardziej nie chciał tego czynić, obawiając się, co też królowa może sobie na jego temat pomyśleć.

        Laki spodziewał się tego, że zostanie poproszony o uczestniczenie w wieczerzy razem z księżniczką, ale tego, że zostanie koło niej posadzony już nie zakładał i był tym na równi mile połechtany i zaskoczony. Gdyby zapytać go o zdanie, prędzej widziałby siebie za plecami Evangeline, skąd mógłby jej usługiwać (gdyż uważał siebie za bardziej wyspecjalizowaną formę sługi) i szeptać ewentualne uwagi, chociaż na skomplikowanej etykiecie dworskiej panującej przy stole praktycznie w ogóle się nie znał. Wręcz gdy zasiadł na swoim miejscu ogarnął go lekki lęk na widok tych wszystkich naczyń i sztućców. Ogólną zasadę znał: brać wszystko po kolei począwszy od zewnątrz. Niemniej w praktyce i tak zamierzał przede wszystkim małpować gesty Delii, bo to ona była w tym towarzystwie najbardziej obyta. Liczył, że Evangeline obierze podobną taktykę.
        Atmosfera była w jego odczuciu raczej letnia - ciepło bijące z królowej, która miała okazję spotkać się z rodzicami po dłuższej rozłące trochę studziła nadąsana, lekko znudzona mina księżniczki i spojrzenia, jakimi ojciec Delii od czasu do czasu obdarzał ich dwójkę. Dżariego zaczęło to męczyć i gdyby była taka możliwość, chętnie zapytałby czym sobie na to zasłużył - samym tym, że był mężczyzną w towarzystwie młodej królowej? Czy Yra również tak traktował? Zapewne tak…
        Dżari dostrzegł niemal od razu, że Evangeline zaczęła huśtać się na krześle. Póki było to tylko niewinne kiwanie, nie reagował - nie chciał jej wiecznie strofować. Księżniczka jednak jakby właśnie przez to dokazywała coraz bardziej i kiwała się coraz dalej, niebezpiecznie balansując na cienkiej granicy między trzymaniem równowagi i przewróceniem się.
        - Wasza Wysokość… - Laki próbował zwrócić na siebie jej uwagę jak najdyskretniej, lecz niczego nie osiągnął: nie słyszała go, pochłonięta nową zabawą i słuchaniem historii opowiadaje przez królową. Skoro więc nie mógł tego zrobić po cichu i nie zamierzał też podnosić głosu, zrobił jedyne co mu pozostało: wyciągnął rękę za siebie, by w razie czego asekurować anielicę przed upadkiem. ”Jej nie trzeba bronić przed innymi, tylko przede wszystkim przed samą sobą…”, uznał w duchu, modląc się, by ten posiłek dobiegł już końca. To wieczne czuwanie by księżniczka nie strzeliła kolejnej gafy sprawiło, że każdy kęs jedzenia stawał mu w gardle, ale całe szczęście i tak jadł niewiele: część dań była ewidentnie mięsna, co do niektórych nie był pewien, więc i te wykluczał, więc potraw, które mógł jeść bez większych obaw było niewiele.
        ”O nie…”, jęknął w duchu, gdy ojciec Delii zaproponował, by jego wnuczka coś im opowiedziała. Chyba jednak pokaz z ręką niczego go nie nauczył i wierzył, że złotowłosa anielica opowie jakąś niewinną historyjkę… Dżari zdołał już pozbyć się tego optymizmu i szykował się na najgorsze, ba, nawet na to, że będzie musiał jej przemocą usta zasłaniać gdy zacznei opowiadać co widziała w obozie bandytów.
        Evangeline wyglądała jednak na skonsternowaną. To był całkiem dobry znak, bo najwyraźniej dokonywała jakiejś wstępnej selekcji ciekawostek, którymi mogła uraczyć swoich dziadków: może akurat wpadnie na coś, co nikogo nie zgorszy.
        ”Cud…”, pomyślał chwilę później Dżari - księżniczka nie dość, że była świadoma możliwości popełnienia gafy, to jeszcze uznała, że na wszelki wypadek się z nim skonsultuje. Światełko nadziei zaświeciło nad królewskim dworem…
        I zaraz zgasło. Evangeline przewróciła się na krześle i wylądowała na nim. Całe szczęście ona instynktownie się go złapała, a on ją przytrzymał, obejmując obiema rękami, przez co księżniczka nie potłukła się po raz kolejny tego dnia. Dżari spojrzał z góry w te wielkie niebieskie oczy i zaraz naszła go refleksja, że w bardziej żenującej sytuacji jeszcze nigdy nie był i chyba już nigdy nie będzie, lecz i tym razem księżniczka zdołała go zaskoczyć i sprawić, że miał ochotę rzucić wszystko i wstąpić do klasztoru o zaostrzonym rygorze.
        - Usią… Nie - oświadczył stanowczo. Odsunął ją od siebie najdelikatniej jak mógł, ale jednocześnie tak, by nie uznała jego gestów za oznakę wahania. - Absolutnie nie, księżniczko. W twoim wieku, z twoją pozycją nie wypada, byś siadała mężczyźnie na kolanach, gdy jesteś w towarzystwie… Usiądź proszę na swoim miejscu. Przepraszam, księżniczko - bąknął jeszcze na koniec, bo chyba odezwał się zbyt oschle, a nie powinien się tak odnosić do rodziny królewskiej. Może i jej propozycja w gruncie rzeczy była niewinna, bo anielica miała mentalność dziecka, lecz fizycznie była już kobietą i tak była odbierana przez większość osób, które na nią patrzyły. Dżari nie chciał kłopotów, plotek, insynuacji. Nie był kobieciarzem, nie interesowało go to, a księżniczka była jego podopieczną i czuł się za nią odpowiedzialny niemal jak ojciec, dlatego myśl, że mieliby robić coś tak niestosownego wywoływała w nim wręcz mdłości.
        - Historia o nieszczęśliwej miłości może być - bąknął po chwili, bo takie pytanie w końcu wcześniej padło. Nawet nie patrzył w stronę Delii i jej rodziców, nie chcąc poznawać ich opinii na temat niedawnej sytuacji, nie zastanowił się też jak taka smutna historia może wpłynąć na przebieg spotkania.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Sob Lut 17, 2018 10:16 pm
autor: Delia
Delia była zajętą rozmową z rodzicami, ale między słowami próbowała rzucić córeczce błagalne spojrzenie, w którym zawierała się prośba o zaprzestania używania krzesła jako huśtawki. Niestety nie przyniosło to żadnego efektu.
Nagle Emanuel może ze zirytowania tym, co wyprawiała młoda, a może naprawdę przejawiający chęci zacieśnienia więzów z wnuczką postanowił, o zgrozo, poprosić by coś opowiedziała. Delia patrzyła na córkę, na Dżariego i na ojca. Miała ochotę pójść do swej komnaty i schować się pod kołdrą w bezpiecznym świecie snów. Na zewnątrz jednak uśmiechała się czule, usiłując zamaskować nerwy.
Dziadek złotowłosej skinął głową na jej pytanie. Cierpliwie czekał, aż dziewczynka zacznie. Oczywiście miał na myśli, by opowiedziała coś o sobie, swoich zainteresowaniach. Nawet nie podejrzewał, że młoda zechcę opowiedzieć jakąś cudzą, czy też wymyśloną historię. Teraz jednak lekko uniósł brwi, widząc, jak dziewczyna tak swobodnie sobie szepcze w towarzystwie.
Na dodatek anielica tak bardzo przechyliła się ku Lakiemu, że gdyby nie on pewnie znów zarobiłaby kilka siniaków. Już naprawdę wystarczył ten wcześniejszy wypadek z karetą... Lecz jakby tego wszystkie było mało, Delia prawie się zakrztusiła, słysząc pytanie niebianki.

- Ev… - wycedziła pod nosem, praktycznie niesłyszalnie.
- No cóż, przed tobą jeszcze wiele pracy z jej wychowaniem, czyż nie? – powiedział Emanuel, kierując swe pełne brutalnej szczerości słowa w stronę córki. Jednocześnie również obserwował dokładnie reakcję Dżariela. Miał chłopak szczęście, że nie przystał na prośbę złotej anielicy.
- Emanuel… - Nevina szturchnęła go łokciem. Czasem to już przechodził samego siebie z tą swoją surowością. – Niczym się nie przejmuj Evangeline. A wiesz, że twoja matka też nieźle rozrabiała jak była w twoim wieku?
- Mamo… - Delia nie wiedziała już co robić, wolałaby tonąć teraz w papierkowej robocie, której nie znosiła, niż w stresie o zachowanie młodej i w stresie przed ckliwymi opowieściami rodziców o jej dzieciństwie. Próbowała cokolwiek powiedzieć, ale kochana mamusia już zaczęła się rozkręcać. Królowa westchnęła.
- Nie dość, że latała niesłychanie szybko po Planach Niebiański, przy czym nieraz przewracała inne anioły, to jeszcze pewnego dnia znalazła w jakiejś starej księdze przepis na eliksir farbujący, który zrobiła wraz z kolegą, po czym przefarbowała chyba z parunastu niebianom i niebiankom skrzydła na czarno…! – Nevina wybuchnęła śmiechem na samo wspomnienie i to tak szczerze, że prawie się przy tym popłakała.

Królowa wciąż utrzymała na twarzy prawie nienaganny uśmiech, ale na policzki wyszedł jej już rumieniec zawstydzenia.

- Mi tam akurat nie było tak do śmiechu… Musiałem się za nią tłumaczyć i szukać czegoś, co by zmyło ten kolor, a ta w tym czasie świetnie się bawiła, uciekając nam, byle nie dostać kary… - Ojciec rzucił Delii groźne spojrzenie, ale po chwili również się uśmiechnął na tamto wspomnienie. – Rozumiem jednak do czego zmierzasz, Nevino. A wracając do twej historii, droga wnusiu, mów proszę, słucham. – Uśmiechnął się, choć jego uśmiech wyglądał raczej strasznie niż przyjaźnie, ale tak już niektórzy mają, szczególnie ci, co w swoim życiu wiele przeszli.

W tym momencie przez salę chciał szybko przemknąć Yro, zatrzymał się jednak nagle, widząc Delię, jej rodziców, Ev i… Lakiego, siedzącego razem z nimi, przy jednym stole… Przybrał minę niewyrażającą żadnych uczuć, ale chciało mu się krzyczeć. Przez jeden głupi błąd tyle stracić… Flirtów mu się zachciało, a teraz ten wieśniak siedział tam z nimi, z królową!
Jeszcze musiał jakoś odgonić Apokalipsę i Edena, których akurat naszła ochota na łaszenie się do jego nogi.

- Yro! – Nevina zamachała do królewskiego doradcy. – Marnie wyglądasz, wszystko w porządku?
- Dz… Dzień dobry. – Wezwany ukłonił się chwiejnie, gdyż prawie został przewrócony przez parę kotów. – Tak, dziękuję ja tylko… Uch, sio… Ja mam dużo pracy, przepraszam! – Przemknął przez salę najszybciej jak mógł, a lwica i tygrys postanowiły mu towarzyszyć, ku jego wątpliwej uciesze.

Szmer natomiast korzystając z okazji, iż konkurenci sobie poszli, przycupnął obok Emanuela i wbił w niego błagalny wzrok, jednak jedno spojrzenie mężczyzny wystarczyło, aby wilk wybrał sobie inną ofiarę swego żebrania. Padło na Dżariela. Może i ojciec królowej miał ciekawsze i bardziej mięsne smakołyki, to wilk wolał z nim nie zadzierać. Czekał uparcie, nawet trącał nogę anioła łapą, by zwrócić na siebie jego uwagę. W końcu wlazł pod stół i położył pysk między jego nogi, licząc, że coś może mu spadnie.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Wto Mar 06, 2018 9:35 pm
autor: Evangeline
        Widać było, że chciała grymasić w odpowiedzi na odmowę ze strony opiekuna. Bystre oczy z łatwością mogły ujrzeć, jak na twarzy młodocianej anielicy objawia się coś na kształt kobiecego focha. Nie wynikły z tego żadne słowa, jednak zamiast tego Evangeline, która po chwili uśmiechnęła się i usiadła grzecznie - to znaczy tak, jak widziała, że królowa Arrantalis siedzi. Po czym, jakby nigdy nic podglądając, co inni jedzą i jak to robią, spróbowała napić się pierwszej rzeczy, która akurat była w zasięgu jej rąk. Na całe szczęście, padło na wodę, a nie na stojące tuż obok królewskie wino.

        Gdy tylko zwilżyła swe usta, co o dziwo obyło się bez katastrofy, chciała przejść do mówienia, ale przybrani dziadkowie byli szybsi. Pierwsze słowa dziadka sprawiły, że spuściła wzrok, odstawiając szklankę, jakby ta zaraz miała także ją upomnieć o coś. Szybko jednak odłożyła to w niepamięć. Opowieści dotyczące jakże nietypowej młodości jej obecnej mamy sprawiły, że oczy zaczęły jej się błyszczeć z zachwytu i zaszokowania. Jej mama, Delia, aż tak rozrabiała?

        Po chwili jednak coś ją uderzyło i nie sposób było to ukryć. Coś sobie uświadomiła, a jej wzrok momentalnie utracił całą energię. Nie była smutna, ale z jakiegoś powodu daleko jej było do pełni szczęścia. Delia, gdyby chciała, zdołałaby rozpoznać, że to właśnie w ten sposób Evangeline patrzyła się na nią, gdy po raz pierwszy się zobaczyły.

- Czy zanim opowiem wam historyjkę, którą znam… opowiecie mi coś najpierw? - zaczęła ni z tego ni z owego. Patrzyła to na Delię, to na jej rodziców. Wpatrywałaby się też w Lakiego, gdyby tylko znała jego prawdziwą rasę. - Jak tam jest? W Planach?

        Z pozoru niewinne pytanie wydawało się wypłukane z emocji. Przyziemne zamkowe korytarze, czy choćby różnorodne dania na stole, zdawały się wywoływać intensywniejsze uczucia w młodej niż cudowne miejsce, z którego wywodzą się wszystkie anioły. Czemu - odpowiedź na to padła w jej następnych słowach.

- Czy jest tam złoty posąg anielicy? - dodała, błądząc oczami wszędzie, byleby jak najmocniej unikać kontaktu wzrokowego. Jakiekolwiek myśli siedziały w jej głowie, były one chaotyczne i sprzeczne, do tego stopnia, że Evangeline zdawała się nie dość, że częściowo nieobecna przy stole, to i w dodatku pozbawiona pewności siebie.

        A przynajmniej tak było do chwili, kiedy zauważyła wesołą, domagającą się dokarmiania, wilczą mordkę, wciśniętą w nogi jej opiekuna. Momentalnie zgubiła wątek, przestawiając się z powagi na czystą, dziecięcą niewinność. Nachyliła się po raz kolejny w stronę Dżariego, tym razem opierając się lewą ręką o stół, by nie powtórzyć wcześniejszego prawie-upadku.

- Ooo, aż nie mogę się oprzeć! Muszę cię pogłaskać! - powiedziała w stronę ukrytego pod stołem wilka, co dla nieświadomego obserwatora pobocznego mogło wyglądać co najmniej dziwnie. Na tym jednak to się nie skończyło, bo Evangeline, jak gdyby nigdy nic sięgnęła ręką pod stół, w stronę kolan Dżariego, a co za tym idzie, w stronę wilczej główki, która po chwili była obiektem wszelkiego głaskania. Oczywiście musiała to zrobić w taki sposób, że ciężko było stwierdzić, gdzie dokładnie i po co sięga jej dłoń. A i kolejne słowa wcale a wcale nie pomagały. - Mówiłam ci wcześniej, że jesteś ogromny w moim mniemaniu? - kontynuowała rozpoczętą przez nią samą rozmowę ze Szmerem, zapominając całkiem o bożym świecie.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Pią Mar 09, 2018 11:41 pm
autor: Dżariel
        Na dworze nie istniało najwyraźniej pojęcie spokoju, co powoli zaczynało już męczyć Dżariego. Księżniczka robiła absolutnie wszystko na opak. Nie można było jej jednak za to jakoś wybitnie ganić - nie było wszak jej winą to, że nikt nie postarał się o to, by ją wychować na damę. Ba, nie tylko na damę: po prostu na cywilizowaną osobę. W jakiś przedziwny sposób miała talent do wprawiania wszystkich wkoło w zakłopotanie i anioł szczerze żałował, że nie miał więcej czasu by jej czegoś nauczyć. Ale spokojnie, jeszcze ją wychowa - w końcu raz, że było to zapewne w zakresie jego obowiązków, a dwa, chciał tego dokonać sam z siebie, dla własnego świętego spokoju i też dla królowej Delii. Kilkakrotnie uchwycił to w jaki sposób starsza anielica spoglądała na swoją przybraną córkę - stresowała się tym wszystkim i sprawiała wrażenie tak osamotnionej ze swoimi troskami…
        Dziadek Evangeline niczego nie ułatwiał. Dżariel był w stanie znieść to jakim spojrzeniem był obrzucany, lecz zjadliwy komentarz pod adresem królowej spotkał się z jego dezaprobatą, której nie zamierzał zachować dla siebie.
        - Za pozwoleniem - odezwał się. - To dopiero początek drogi. Wkrótce księżniczka będzie stanowiła prawdziwy wzór dobrego wychowania - zapewnił, posyłając królowej krótkie porozumiewawcze spojrzenie, gwarancję, że jej z tym nie zostawi.
        - Usiądź, księżniczko - powtórzył, podnosząc jej krzesła i przysuwając je do stołu. W międzyczasie o dobrą atmosferę przy stole zadbała matka królowej, opowiadając historię z dzieciństwa swej córki. Dżari słuchał jej jednym uchem, uznając, że to trochę żenujące dla Delii i nie chcąc się z tego naśmiewać, bo nie chciał sprawiać jej przykrości. Każdy miał swoje za uszami z czasów młodzieńczych, on również - niejednokrotnie wracał do domu poturbowany, ze spalonymi brwiami albo cały podrapany, bo z Dżarielem i Tallasem wpadli na pomysł latania między drzewami, ćwiczyli czary albo po prostu wdali się w jakąś bójkę, z reguły w obronie najstarszego z nich, który miał talent do wścibiania nosa tam gdzie nie trzeba i pakowania się w kłopoty. ”Piękne czasy…”, pomyślał gorzko Dżari, patrząc niewidzącym wzrokiem gdzieś w dal, zupełnie nieobecny myślami przy stole. Spojrzał na swoje dłonie, na których nadal czuł krew swych braci…
        Dźwięk obcego głosu wyrwał go z ponurych myśli. Podniósł wzrok na doradcę, który przechodził przez jadalnię i nie umknął mu sposób, w jaki ten na niego patrzył. Zazdrościli sobie nawzajem - Yro pragnął splendoru miejsca, które zajmował anioł, a on zaś stokroć wolałby wyjść razem ze zwierzętami. Dwór nie był dla niego.
        Tymczasem rozmowa przy stole toczyła się swoim torem. Dżari skorzystał z wygodnej wymówki i nie brał w niej udziału: padło pytanie o Plany, o których mógł powiedzieć sporo, ale nie zamierzał. Nie powiedział Delii i Evangeline skąd pochodzi, zdawało mu się, że ojciec królowej również nie planował ujawniać jego tożsamości (w przeciwnym razie wcześniej nie podpytywałby go na osobności) i Laki wolał, by tak zostało. Nie był godny, by uznawać się za przedstawiciela tej samej rasy, co ktoś taki jak władczyni Arrantalis. Miał na rękach krew bliskich i chociaż nie Upadł, uważał, że zasłużył na karę. Niech więc nie wiedzą kim był, tak po prostu było dla wszystkich łatwiej…
        - Przestań - szepnął były znachor do wilka, który spod stołu domagał się przekąski. Trącił go kolanem by zwierzę sobie poszło, lecz Szmer był uparty i nie zamierzał tak łatwo ustąpić. A na to wszystko oczywiście musiała jeszcze zareagować księżniczka. Dżari aż się cały spiął, gdy usłyszał jej ożywiony głos - przeczuwał, że będą z tego kłopoty. Gdy zaś zobaczył jej dłoń wyciągniętą w stronę wilczej mordy wyprężył się jak struna i odchylił na krześle na ile zdołał - powiedzieć, że było to dla niego żenujące to jakby nic nie powiedzieć. Evangeline nie miała nic zdrożnego na myśli, ale niech to, co pomyślą sobie postronni?! Co pomyśli sobie o nim królowa? Co za wstyd…
        - Księżniczko, wybacz… - Dżari starając się zachować kamienny wyraz twarzy i spokojny głos złapał ją delikatnie za nadgarstek i zabrał jej dłoń spomiędzy swoich nóg. - Szmer - zwrócił się do wilka, odsuwając się o długość palca z krzesłem, by wilk zrozumiał aluzję, że ma wyleźć spod stołu. Miał nadzieję, że to będzie stanowiło wystarczające wytłumaczenie i nikt nie będzie podejrzewał go o to, że kiedykolwiek wcześniej obnażał się przed księżniczką i że był teraz przez nią uwodzony. ”Niech to, jestem publicznie molestowany przez nastolatkę…”, skonstatował.
        Gdyby kogoś to interesowało, Dżari w tym momencie oficjalnie nie był już w stanie niczego przełknąć ani odezwać się słowem, siedział więc tylko w milczeniu i pilnował, by nie doszło już do żadnych głupich sytuacji modląc się w duchu, by to się jak najszybciej skończyło.

        - Och, Zoral! Przestraszyłeś mnie. Długo tu jesteś?
        Yro był zaskoczony obecnością czarodzieja przy drzwiach jadalni, on jednak sprawiał wrażenie, jakby miał pełne prawo albo wręcz obowiązek tu być. Jak zawsze uśmiechał się uprzejmie, splecione dłonie chowając w rękawach. Jego ogolona na gładko głowa lśniła jakby była natarta olejami, a głębokie zmarszczki wokół zapadniętych oczu podpowiadały, że musiał albo bardzo często się uśmiechać, albo czytać przy słabym świetle. Przez to jednak trudno było określić wyraz jego twarzy.
        - Tylko przechodziłem - oświadczył miękkim, uspokajającym głosem, zerkając przez uchylone drzwi do jadalni. - Co to za mężczyzna koło księżniczki?
        - To? - Yro był wyraźnie zaskoczony, jakby dopiero dostrzegł Dżariego. - Ech, nowy opiekun księżniczki Evangeline, Dżariel Laki…
        - Nie widziałem go wcześniej na dworze - drążył czarodziej.
        - Nie jest z dworu, przyjechał z królową z jednej z pobliskich wiosek… - wyjaśnił kwaśno królewski doradca.
        - Powiadasz… - mruknął Zoral intensywniej przyglądając się nowej twarzy. Chociaż czy takiej nowej… Już wcześniej widział tego mężczyznę z księżniczką, gdy szli ze sobą pod rękę korytarzami, gdy siedzieli razem na ławce w ustronnym miejscu. Teraz również chwilę ich obserwował i wnioski nasuwały się same: chociaż ten nowy opiekun sprawiał wrażenie cały czas niezmiernie zaskoczonego, nie robił zbyt wiele by odsunąć od siebie następczynię tronu, wręcz jakby prowokował ją swoim nieśmiałym zachowaniem. Na dodatek było w nim coś dziwnego - nietypowa, bardzo złożona aura, nie pasująca do tego co było o nim wiadomo. To nie był taki zwykły wiejski chłopak. Na dodatek…
        - Nie wydaje mi się, by zrobił na tobie dobre wrażenie - zauważył czarodziej, co Yro skwitował niecierpliwym machnięciem ręki nim przeprosił rozmówcę by zaraz popędzić za dokazującymi królewskimi zwierzętami. Zoralowi to jednak wystarczyło. Będzie musiał się bliżej przyjrzeć temu Dżarielowi…

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Czw Mar 22, 2018 9:16 pm
autor: Delia
Delia zawstydzona opowieściami z jej młodości spojrzała na Evcię - ona była chyba tym zachwycona. Nie ma co, cudowny przykład dla córki. Jeśli kiedykolwiek zabierze ją do Planów, to przy uprzednim upewnieniu się, że nie przemyca ze sobą czarnej farby czy innego barwnika.

- Niewątpliwie… - odpowiedział Emanuel, celowo podkreślając swe niedowierzanie, zaś Delia posłała niebianinowi uśmiech wdzięczności.

Po chwili anielica spostrzegła, że młoda coś spochmurniała, zmartwiło ją to, nieświadome niestosowne zachowanie to jedno, ale ten smutek jakoś tak dźgnął ją prosto w serce.

- Oczywiście kochanie, o co chodzi? – spytała królowa, a pytanie dziewczyny nieco zaskoczyło Nevinę i Emanuela, jeszcze nie przywykli do wersji, że złociutką przetrzymywali bandyci. – Cóż, jest to bardzo piękne miejsce, pełne światła i bieli, widowiskowych pałacu, a anioły szanują się nawzajem i wspierają w gorszych chwilach, to… dobre miejsce. – Delia uśmiechnęła się na wspomnienie domu. Tak dawno tam nie była. Jednakże młoda niebianka nadal wyglądała na przybitą, wcześniej tak bardzo się cieszyła… - Raczej nie, a przynajmniej nie widziałam takiego, właściwie, dlaczego pytasz? Ktoś mówił, że jest? – spytała, nie mogąc rozgryźć myśli córeczki.

Szmer natomiast widząc zbliżającą się do niego rękę, która chciała go pogłaskać, zaczął solidnie zamiatać ogonem podłogę i próbował jak najbardziej przecisnąć się między nogami Dżariego ku Evangeline.
Wilk był wniebowzięty i jeszcze został pochwalony! Musiał w zamian za to solidnie oblizać rączki anielicy, oj, jaki był teraz szczęśliwy i kompletnie nie zwracał uwagi na Lakiego. Delia, widząc to, rozchyliła lekko wargi i przez chwilę patrzyła na to równie zażenowana.

- Szmer, do mnie, już – szepnęła, ale wilk nie przyszedł, póki Evcia nie przestała głaskać, nie miał zamiaru marnować takiej okazji, był często głaskany, ale to i tak za mało, na szczęście nie trwało to wiecznie i dopiero wtedy podszedł do królowej i siadł przy niej grzecznie, merdając ogonem.

Ciemnowłosa anielica spojrzała ostrożnie na rodziców. Mamusia zamarła, trzymając widelec przed twarzą, a kochany tatuś właśnie czerwieniał ze złości, co nie oznaczało niczego dobrego. Delia chciała się schować, najchętniej pod stół, już nie panowała nad niczym.

- Czy aby na pewno uważasz, że ten… ekhem, człowiek jest godnym, by być opiekunem twojej… córki. – Nadal średnio mógł przetrawić fakt, że Del nazywa tą obcą, niewychowaną dziewuchę swoją córeczką.
- Ależ oczywiście, ojcze! – powiedziała, wstając tak, że krzesło odsunęło się z głośnym szurnięciem, a wszystkie pary oczu zostały skierowane na królową. – Wiem, co sobie myślisz o tej całej sytuacji. Widzę jak patrzysz na Evangeline i Dżariela, ale ja wiem, że Ev będzie wspaniałą księżniczką i wiem, że Laki jest idealną do tego osobą, po prostu widzę, że ma w sobie dobro. Nie od razu Arrantalis powstało i nie da się zrobić wszystkiego naraz. To wymaga czasu, cierpliwości i zaangażowania.

Emanuel zezłoszczony tym wszystkim oraz tym jak bardzo jego córka wstawia się za tą dwójką, po prostu wstał od stołu i wyszedł na zewnątrz. Nie powstrzymała go nawet Nevina. Delia ponownie usiadła i westchnęła, nie tak to miało wyglądać.

- Nie przejmuj się, Delio, wiesz jaki ojciec jest konserwatywny – pocieszyła ją matka.

Królowa bała się spojrzeć w stronę córki, miała nadzieję, że młoda nie wszystko zrozumiała.
Tymczasem Emanuel, gdy tylko wyszedł, spostrzegła Yra. Podszedł do niego - w końcu ktoś, kogo znał i komu mógł ufać. Tygrys i lwica w końcu zostały przez niego ujarzmione i położyły się na trawie, a obok nich przycupnął zmęczony i podenerwowany doradca.

- Koty, to bardzo żywiołowe zwierzęta, nieprawdaż? – zaczął anioł.
- Tak… Szczególnie te duże – odparł Yro. Dopiero po momencie spostrzegł, z kim ma przyjemność i natychmiast wstał. – Sir Emanuel – przywitał się ukłonem.
- Miło cię widzieć, Yro. Zdaje się, czy to ty powinieneś w pierwszej kolejności opiekować się młodą?
- Taak… No i miałem, ale… zawaliłem – przyznał niechętnie. – I już niestety nie miałem kolejnej szansy – westchnął. – Przez tego wieśniaka…
- Nie będę owijał w bawełnę, ja również go nie lubię. Wiesz, jak coś mnie denerwuje, to zazwyczaj się tego pozbywam.
- Sir… Ja… nie mógłbym, nie jestem mordercą…
- Nie chodzi mi o zabijanie. – Uderzył dłonią w czoło. – Po prostu masz sprawić, by zniknął z dworu, a w razie kłopotów, wstawię się za tobą. Umowa stoi?
- …Stoi.

Mężczyźni podali sobie ręce, a dla Dżariela nadchodził niezwykle trudny czas. Jednakże Yro musiał zachować pozory, nie mógł tak od razu zacząć działać na szkodę biedakowi, na razie chciał się przyczaić i zaatakować w odpowiednim momencie.
Emanuel wrócił do stołu i nim usiadł, przeprosił za swoje zachowanie wobec Dżariego i Ev. Było to szczere, bo naprawdę nie chciał denerwować swojej ukochanej córki, zresztą ufał doradcy i wiedział, że niebawem wszystko pójdzie po jego myśli, ale być może był zbyt pewny siebie.

Ktoś inny, a mianowicie Piorun latał właśnie po zamku będąc dodatkową parą oczu dla królowej - kontrolował czy wszystko jest w porządku. Zajrzał właśnie do spiżarni i bardzo zdenerwował go widok objedzonego, nieproszonego gościa. Szczur o skrzydłach kolorowej papugi właśnie w najlepsze sobie pochrapywał przy resztkach sera.
Orzeł natychmiast jak strzała poleciał ku niemu i chwycił go w dziób. Miał go wynieść poza zamek, hen daleko, może nawet do samego portu, niech sobie stąd odleci, jednakże złodziejaszek się obudził i wyrwał. Koślawym torem lotu jakimś cudem trafił na ucztę, może to zapach jedzenia, choć naprawdę po takiej wyżerce to cud, że w ogóle mógł się w jakiś sposób ruszyć. Wykończony wylądował na głowie Evangeline. Po czym po prostu sobie spadł na jej kolana i uciął drzemkę. Wiedział, że jest bezpieczny. Piorun był na tyle wychowany, by nie przeszkadzać rodzinie królewskiej więc tylko obserwował i czekał, gotowy do ataku.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Pią Mar 30, 2018 1:54 pm
autor: Evangeline
        Głaskała, oj głaskała zwierzaczka, a zwierzaczek w zamian lizał ją po ręce! Dzięki czemu zarówno Evangeline, jak i wilk, byli uśmiechnięci od ucha do ucha. Młoda królewna raz nawet zachichotała, a chichot jej był wesoły i można by było przysiąc, że odbił się echem po sali, w której takich chichotów brakowało na chwilę obecną.

        Gdy Dżari złapał ją za nadgarstek, była zdziwiona. Na całe szczęście jej humor nie przepadł w tym momencie. Zamiast tego przypominając sobie, że miała być grzeczna i słuchać Dżariego, dlatego też jedynie kiwnęła głową, a gdy mogła, zabrała rękę całkiem, wracając do siedzenia na swoim krześle w sposób, który można było ostatecznie uznać za poprawny.

- O czym to ja chciałam mówić… - powiedziała cicho do siebie, gdyż sytuacja z wilkiem całkiem rozgoniła jej wcześniej ułożone myśli. Minęło dużo, dużo czasu zanim je poskładała. Tak dużo, że aż do momentu, kiedy to na jej głowę spadł papugo-szczur, była całkiem wyłączona, więc nie zarejestrowała tego, co inni mówili bądź robili. Można by więc powiedzieć, że szkodnik o kolorowych skrzydłach przydał się do czegoś, bo wybudził młodą księżniczkę z zamyślenia.

- O, Valak, dawno cię nie widziałam! - powiedziała, po czym przystąpiła do głaskania śpiącego na jej kolanach żyjątka. Nie pozwoliła jednak, by to zajęcie ją pochłonęło, bowiem w końcu pamiętała, o czym wcześniejsza rozmowa była i co miała teraz powiedzieć. Dlatego też spojrzała wprost w stronę Delii i przemówiła. - Mamo… Spytałam wcześniej o złoty posąg, ponieważ… Zgodnie z historyjkami, które opowiadali bandyci, tylko to zostało z anielicy, dzięki której istnieję. I to właśnie jej historię chciałam opowiedzieć.

        Gdy tak mówiła, uświadomiła sobie coś, co znów zaprzątnęło jej głowę. Mianowicie, zauważyła kątem oka, że jej opiekun od dłuższej chwili ani nic nie zjadł, ani też nie odezwał się. Poczuła coś, czego nie czuła często - zmartwienie o inną istotę. To tak, jakby pierwotna, anielska empatia rozbłysłą w sercu Evangeline.

- Wszystko dobrze? - powiedziała w stronę osoby, która była jej opiekunem. Gdy nad tym chwilę pomyślała, zrozumiała, że nie tylko dla niej to wszystko musiało być nowe. Zgadywała, że nie co dzień ktoś taki jak Laki dostaje obowiązek wychowania kogoś takiego jak ona, dlatego też uznała, że zrobiła coś aż tak nie tak, że aż uraziła mężczyznę. - Nie chciałam robić ci na złość. Przepraszam i obiecuję się poprawić! - Starała się, by jej słowa brzmiały radośnie. Chciała podzielić się radością z aniołem, który nie wyglądał na szczególnie zadowolonego.

        Wtedy też wpadła na pomysł, co może poprawić humor jej opiekuna jeszcze mocniej, niż byle słowa.

- Masz, pogłaszcz go, na pewno poprawi ci to humor! - Po tych słowach, jak gdyby nigdy nic chwyciła tłustą kulkę, jaką był Valak, po czym przeniosła go na kolana niebianina. Szczur był tłusty i świeżo po jedzeniu, więc ważył swoje. Był niczym małe, owłosione kowadło. Ze skrzydłami papugi. Tyle dobrego, że nadal spał, więc nie przejął się zmianą położenia.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Pią Mar 30, 2018 5:33 pm
autor: Dżariel
        Dżari przyjmował wszelkie obelgi tak długo, jak były kierowane pod jego adresem - był przekonany, że ojca Delii i tak do siebie nie przekona inaczej niż czynami, dawał mu więc teraz możliwość wyładowania swojej irytacji, by później sobie wszystko wyjaśnić. Wierzył, że w cztery oczy byliby w stanie porozmawiać sobie szczerze, konkretnie, jak dwóch dorosłych mężczyzn. Gdy jednak Niebianin przyczepił się księżniczki i królowej, Laki już musiał zareagować, bo pierwsza była jego podopieczną, a druga władczynią, której służył. Osobiste pobudki oczywiście również były dla niego ważne, ale pewnie lepiej było się z nimi nie obnosić…
        - Panie - zwrócił się do Emmanuela w tym samym momencie, gdy Delia zdecydowała się udzielić mu odpowiedzi. W tej sytuacji medyk ustąpił, bo nie wypadało przerywać królowej. Patrzył więc na nią w milczeniu i z wyraźną wdzięcznością wymalowaną na twarzy, bo chyba tylko ona jednak w niego wierzyła. Ba, nawet on sam był zdania, że to zadanie chyba go przerastało. Póki co dawał plamy na każdym możliwym polu. Nie zamierzał się jednak poddać - porażki trochę wytrącały go z równowagi, lecz nie mogły doprowadzić do tego, że ustąpił. Zwłaszcza w sytuacji, gdy nie robił tego dla siebie tylko dla innych: dla Delii i Evangeline. W jego głowie kiełkował już plan do wdrożenia w następnych dniach, który pewnie będzie należało poprawić, ale stanowił całkiem solidny fundament pod to, by z wychowanej przez bandytów dziewczynki zrobić prawdziwą damę… Oby tylko księżniczka chciała z nim w tej kwestii współpracować.
        Laki nie udawał zaskoczenia widokiem opuszczającego salę Emmanuela, nie powstrzymał też cienia dezaprobaty, chociaż wiedząc co maluje się na jego twarzy obrócił na moment spojrzenie, niby przygładzając włosy i wykładając warkocz na ramię. Zaraz jednak znowu zerknął w stronę królewskiej rodziny, by sprawdzić ich nastroje i ewentualnie móc jakoś zareagować. Na moment jego spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Delii. Uśmiechnął się do niej samymi oczami w niemym zapewnieniu “nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze”. To samo wkrótce powiedziała na głos matka królowej, co na swój sposób ucieszyło Lakiego: dobrze mieć wsparcie bliskiej osoby w obliczu tego typu konfliktu.
        Całe szczęście Evangeline w tej sytuacji całkiem dobrze współpracowała i nie dolewała oliwy do ognia. Dżari zerkał na nią prawie cały czas, bo mimo pewnego niesmaku po tej sytuacji z głaskaniem wilka nie miał do niej pretensji i nadal zamierzał jej pomagać w odpowiednim zachowaniu się przy stole, chociaż pewnie jego wieczne upomnienia przypominał raczej pastwienie się. Jednak nie zabronił jej trzymać na kolanach wielkiego szczura… Szczura z papuzimi skrzydłami? Co to było? Dziwny twór transmutacji pewnie stanowił maskotkę księżniczki, gdyż ta w bardzo naturalny sposób go głaskała i zwracała się do niego po imieniu. Niech to, w sumie niech go sobie głaska, nikomu to na ten moment nie przeszkadzało, a przynajmniej ona wyglądała na zadowoloną i uspokojoną. Nawet wróciła do tematu swojej opowieści… Co wywołało w sercu Lakiego ukłucie żalu. Złoty posąg anielicy w Niebiosach miał dla niego jedno jedyne znaczenie: kobieta już nie żyła. Zmarła na ziemi, a jej bliscy postawili jej pomnik na jednym z Placów Pamięci. Dla Dżariego temat był znajomy - sam postawił pomnik temu, który był dla niego jak brat…
        Nagła troska Evangeline powstrzymała Lakiego przed zbyt daleką ucieczką myślami, ściągając go znowu do sali. Spojrzał na nią z wdzięcznością.
        - Wszystko w porządku - zapewnił równie szczerze co ona. Nie był pamiętliwy i nie chował zbyt długo urazy. Księżniczka zresztą nawet nie wiedziała co zaszło, wszystko co robiła, robiła nieświadomie, jak dziecko.
        Nagle na kolanach Lakiego wylądował ten tłusty szczur z barwnymi skrzydłami, a medykowi trudno było powstrzymać zaskoczenie. Gapił się na egzotyczne stworzenie śpiące na jego udach, po czym podniósł wzrok na Evangeline by upewnić się czy ona poważnie chciała, by pogłaskać jej pupila. Tak, to było na serio. Dżari nie zamierzał się upierać - trochę ostrożnie, jakby nie chcąc obudzić stworzenia, położył dłoń na jego grzbiecie i przeciągnął nią w stronę ogona. Futro było jak to u szczura, trochę szorstkie, ale nie nieprzyjemne w dotyku. Laki ze trzy, może cztery razy przesunął dłoń po grzbiecie zwierzaka, nim podniósł go z kolan i odłożył na wolne krzesło obok siebie, dbając o to by go przy okazji nie obudzić. Zabawy ze zwierzakami były przyjemne, ale nieodpowiednie przy stole.
        - Dziękuję - powiedział cicho do Evangeline.
        Chwilę później do jadalni wrócił Emmanuel, wtedy Dżari nie miał już na kolanach żadnych zwierząt ani księżniczek i teoretycznie nie przeszkadzał w żaden sposób. Oczywiście poza tym, że w ogóle śmiał istnieć, ojciec Delii przyjął jednak chyba strategię ignorowania go. Jego przeprosiny nie przejęły specjalnie Dżariego, bo wiedział, że na pewno nie były kierowane do niego ani do Evangeline - anioł przepraszał swoją córkę za to, że podniósł na nią głos a nie za osąd, który wygłosił. Nadal uważał księżniczkę za dzikuskę, a jego za pospolitego wieśniaka, a na dodatek pewnie zboczeńca. Mimo to Laki skinął mu pojednawczo głową, jeśli w ogóle został zaszczycony spojrzeniem. "Byle tylko dotrwać do końca posiłku, później będzie można zająć się czym innym...", uznał, mając już nawet konkretne plany na ten wieczór.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Sob Mar 31, 2018 10:00 pm
autor: Delia
Ten chichot młodej anielicy był bardzo uroczy, jednak nie poprawiał zbytnio nerwowej aury kotłującej się teraz w sali. Kto by pomyślał, że w tak krótkim okresie może dziać się tyle… wszystkiego. Jakby tego było mało do uczty dołączył jeden z tych zmutowanych papugoszczurów, które przypadkiem stworzył Edian. "O błagam, niech ten dzień już się skończy…" - Delia w myślach już się zwyczajnie załamywała.

Na szczęście gryzoń nie sprawiał problemów, zwyczajnie położył się na kolanach Evangeline, a ta go głaskała i z jej ust nie wychodziły żadne brzydkie słowa, być może Pan po części postanowił się zlitować nad królową. Najpierw jednak w tej trudnej konwersacji z jej ojcem, odczuła wyraźne wsparcie ze strony Lakiego, co wywołało miłe uczucie ciepła na jej serduszku.
To, co powiedziała jej adoptowana córka naprawdę poważnie ją zaskoczyło. „Anielica, dzięki której istnieję” brzmiało dość niepokojąco, dlaczego nie nazwała owej niebianki mamą, skoro o niej wiedziała. Władczyni Arrantalis była coraz bardziej zaciekawiona, ale też zszokowana więc dopiero po chwili zdołała cokolwiek powiedzieć.

- Dobrze kochanie, słuchamy cię. – Uśmiechnęła się zachęcająco.

Złocista jednak nim zaczęła, okazała troskę o swego opiekuna, co było wręcz wzruszające - może była niewychowana, ale jej serce było niesplamione złem, czyste jak łza i niewinne. Przeprosiła za swoje zachowanie i chciała pocieszyć Dżariego tym śmiesznym gryzoniem, który chyba właśnie znalazł nową właścicielkę. Gdyby Emanuel zobaczył akcję z Valakiem mógłby jeszcze bardziej się zezłościć, bo kto to widział, szczur przy stole i to skrzydlaty!

- To twoje zwierzątko? Valak, tak? – spytała radośnie Nevina, wyraźnie zaintrygowana stworem, ona kochała wszystkie zwierzątka po równo, szkodnik czy nie.

Po chwili dołączył ojciec Del, uspokojony, mający swoją umowę z Yrem. Teraz wystarczyło czekać, a on był cierpliwy. Swoje piekielne cele tropił niczym doświadczony myśliwy i atakował w odpowiednim momencie z brakiem litości dla tych istot o czarnych sercach.
Uczta trwała w najlepsze, choć powoli dobiegała końca, jednak był jeszcze czas na wysłuchanie opowieści księżniczki. W międzyczasie jednak wciąż toczyły się ogólne rozmowy, krzyżujące swe tory.

- Wiesz, co Delio? Myślę, że powinniśmy zostać nieco dłużej, parę dni chociażby, tak bardzo chciałabym poznać swoją drogą wnuczkę – zachwycała się świeżo upieczona babcia. – Co o tym sądzisz Emanuelu? – mężczyzna nie bardzo chciał odpowiadać, więc został dyskretnie kopnięty w nogę przez swoją żonę.
- Tak, bardzo chętnie, mamy z Delią tak dużo do nadrobienia. – Nie chciał by wyszło, że kłamie, nie chciał przebywać z Evcią, tylko ze swoją córką, tak jak niegdyś, razem wyruszyć na łowy tych wstrętnych dezerterów. "Może nawet dobrze, będę obserwował poczynania Yra…" - pomyślał.
- Och, to cudownie – uśmiechnęła się Delia, miło będzie spędzić trochę czasu z rodzicami, tylko nie wiedziała, jak nerwowo to wytrzyma.

Po uczcie rodzice królowej zostali odprowadzeni do swej komnaty, potrzebowali chwili dla siebie by pogadać o różnych sprawach, Emanuel pewnie ponarzekać, a Nevina postarać się go przekonać do zaistniałej sytuacji.
Służba zajęła się sprzątaniem, a Delia wyszła do ogrodu pooddychać świeżym powietrzem i cieszyć się promieniami popołudniowego słonka. Odwróciła się w stronę Lakiego, dając mu wyraźny znak, by do niej podszedł.
Evangeline powinna być przez chwile zajęta, Valak właśnie wstał i uznał, że dobrym pomysłem będzie przeszukanie wszelkich zakamarków sukni dziewczyny, a nuż gdzieś chowa jedzenie? Oczywiście zachowałby je na później, pomijając fakt, że to określenie jest pojęciem względnym.
Królowa poczekała, aż Laki do niej przyjdzie i gdy tylko stanął tuż obok, obdarowała go szczerym uśmiechem.

- Dziękuję – powiedziała, patrząc w stronę oceanu, bardzo dziś spokojnego. – Za twoje wsparcie i wytrwałość. Kto inny zapewne uciekłby już przy pierwszej gafie Evci. – Zachichotała. – To jeszcze daleka droga… - Spojrzała na złotą anielicę.
– Gdy pójdzie spać, co powiesz, by wyskoczyć na plażę? - zmieniła nagle temat. - Pływanie zawsze mnie odpręża, szczególnie wieczorem i… w miłym towarzystwie. – Spojrzała na Dżariela tymi swoimi złocistymi oczami, którym zwyczajnie ciężko było się sprzeciwić. – Dasz się namówić?

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Nie Kwi 01, 2018 10:58 pm
autor: Evangeline
        Evangeline przytaknęła w stronę swojego opiekuna, gdy ten podziękował za jej próbę podniesienia go na duchu. Widać było, że czuła się bardzo dobrze dzięki temu, gdyż szczerzyła swój nieskalany anielski uśmiech w jego stronę z całą mocą jej niewinnej słodkości. Jeszcze trochę, a herbaty nie trzeba by było słodzić, będąc w jej otoczeniu. Wkrótce jednak, wciąż z uśmiechem na twarzy, młoda anielica spojrzała na matkę swojej przybranej matki, by odpowiedzieć na jej pytanie.

- Nie jest moim zwierzakiem… chyba. Poznałam go dosyć niedawno. I myślę, że jest i będzie moim dobrym przyjacielem. Jest zabawny i z tego, co rozumiem lubi mnie. Poza tym jest naprawdę piękny. I tak, prosił, by mówić na niego Valak - rzekła początkująca księżniczka.

        Minęło jeszcze trochę czasu, nim młodociana zaczęła swoją opowieść. Widać było, że nie chciała przerywać nikomu toczących się rozmów, dlatego też grzecznie czekała, co było widać po tym, że patrzyła na osoby, które akurat w jej okolicy przemawiały i którym by przeszkadzała, gdyby zaczęła opowiadać. W końcu znalazła moment, kiedy myślała, że jej słowa nie będą utrapieniem dla innych. Nie wiedziała jednak, że sama treść tych słów będzie kłopotliwa.

- Postaram się, by wiernie oddać treść tej historii bez używania… em… słów, których nie wolno mi mówić.

        Na sekundę zawiesiła głos, nim zaczęła przekazywać faktyczną opowieść. Jeden oddech później z jej ust płynął potok słów. Nie mówiła szybko, widać było, że pierwszy raz opowiadała tę historię innym.

- Na kontynencie była sobie wioska. Z dala od praw narzucanych przez wielkie miasta, mieszkańcy żyli według swoich reguł. Reguł, które nie były dobre. Utrzymywali się z dorobku innych ludzi, który siłą i sprytem zdobywali oraz z tego, co wydobyli z groty, w której roiło się od złota. Występki jednak nie zawsze uchodziły im na sucho, a wydobycie złota było ciężkie, czasochłonne i niebezpieczne. Nie było to idealne życie, ale takie znali, a możliwość porzucenia tego sposobu życia wydawała się niemożliwa, szczególnie ze względu na to, że byli ścigani za swoje uczynki przez wielu.

        Przerwała na chwilę, by zebrać myśli. Nie chciała mówić długo, czuła, że wtedy opowieść straciłaby na znaczeniu, dlatego też szukała sposobu na skompresowanie informacji.

- Pewnego dnia, najpiękniejsza istota, jaką można sobie wyobrazić, przyszła do wioski. Skrzydła miała niczym chmury, a twarz zdobiło spojrzenie, którym troskliwa matka obdarowuje swoje dzieci. Oferowała pomoc. Wybawienie ze ścieżki, która była niebezpieczna. Nie została jednak zaakceptowana. To było zbyt idealne jak na ich brudny świat, więc odrzucili jej ofertę, kazali jej odejść. I tak też miało się stać, ale jeden sprzeciwił się wielu. Mężczyzna, który tworzył w złocie, widział w anielicy wszystko, co myślał, że nigdy nie przyjdzie. Nadzieję. Spokój. Czasy bezpieczne, pełne szczęścia. Szczęścia i miłości. Serce jego zabiło w rytm trzepotu jej skrzydeł.

        Uśmiechała się, mówiąc ten fragment i część, która przyszła po nim.

- Z jego pomocą, anielica zdołała dotrzeć do każdego w wiosce. Albo przebudziła ich dobro, albo też odstraszyła tych, dla których nie było nadziei. Wszystko zdawało się być idealne. Do czasu, aż mężczyzna wyznał swe uczucie wobec anielicy.

        Ton Evangeline utracił radość, nie była jednak smutna. Była poważna w sposób, który wyglądał przerażająco na jej, zazwyczaj, niewinnym licu. Cokolwiek miała zaraz powiedzieć, nie brzmiało jak wesołe zakończenie historii.

- Wtedy też okazało się, że to jednak było kłamstwo. Anielica była fałszywa, zgniła od środka. Obiecywała, że pomoże każdemu w odnalezieniu szczęścia, ale mężczyźnie odmówiła, łamiąc jego serce i ducha. W ten sposób upadł fałsz, którym ich karmiła. Nie zależało jej na ludziach, byli w jej oczach krzywo ustawionymi krzesłami przy stole, które trzeba było ustawić. Mężczyzna zrobił więc to, co uznał za słuszne. Poszedł do równie spaczonych istot, by wybłagać zemstę i zadośćuczynienie za to, co uczyniła anielica.

        Przez moment milczała. Opowieść była opowiadana z punktu widzenia bandytów, ale Evangeline nigdy nie miała podstaw, by w nią nie wierzyć. Wszyscy w wiosce byli zgodni co do każdego fragmentu. Poza tym widziała oczy mężczyzny, który był głównym bohaterem tej powieści, a także słyszała ją z jego własnych ust. To, co mówił, było prawdą, przynajmniej dla niego. Dlatego też księżniczka wierzyła we wszystko, co przed chwilą opowiedziała, co było słychać po jej tonie.

- Ja jestem zadośćuczynieniem. Złoty posąg zaś to zemsta. Tylko tyle miało bowiem zostać z tej, która złamała człowiecze serce, a której imię jest obecnie moim imieniem. Dlatego powiedziałam, że dzięki niej istnieję - zakończyła anielica, spuszczając głowę na dół. Pierwszy raz opowiedziała tę historię, a kłucie w sercu mówiło jej, że chciałaby, żeby był to także ten ostatni. Po chwili jednak podniosła głowę, uśmiechając się, delikatnie, ale jednak. - Martwiłam się czasami, że więcej jest takich, jak ta, o której wam opowiedziałam. Ale mama jest miła, dziadkowie także, więc zgaduję, że nie ma więcej takich złych aniołów, prawda? - spytała się z uśmiechem nieświadomym tego, że to, co powiedziała, nie powinno się mówić przy tak dużym gronie słuchaczy. O ile w ogóle...

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Pon Kwi 02, 2018 12:12 am
autor: Dżariel
        Dżari uważnie słuchał również rozmowy między księżniczką a jej babcią. Babcią… Nevina wyglądała na niewiele starszą od Evangeline i miała bardzo dziewczęcy charakter, trudno było postrzegać ją w kategoriach babci. Jej pytanie było jednak interesujące również dla niego, bo chociaż założył, że to co trzymał na kolanach było pupilem Evangeline, wcale nie musiało tak być. Odpowiedź średnio go usatysfakcjonowała, ale skoro Delia nie kazała wyrzucić z komnaty tej szczuropapugi (pardon, Valaka) to uznał, że sam nie będzie wyrywał się w tej materii przed szereg.
        Nim księżniczka zaczęła swoją historię, Dżari posłał jej uspokajające spojrzenie, jakby chciał zapewnić, że jest przy niej, by w razie czego służyć pomocą, skoro tak się przejęła swoim niepoprawnym językiem. Zaczęła jednak ładnie, może trochę sztywno, ale to na pewno z nerwów. Opowiadała… Chyba o swojej matce. Wszystko na to wskazywało. O anielicy, która miała zaprowadzić ład w jakiejś wiosce na odludziu - to pasowało do misji, które z reguły wykonywały anioły światła, zwłaszcza anielice, po których spodziewano się sprytu i subtelności potrzebnych podczas kierowania tłumami. Historia była piękna, na dodatek pięknie opowiedziana, z użyciem metafor, których Dżari nie spodziewałby się po dziewczynie wychowanej wśród bandytów.
        I nagle zgrzyt. Już samo wspomnienie o miłosnym wyznaniu, ton jakim wypowiedziała to zdanie Evangeline sugerowały, że w tym miejscu zaczyna się tragiczna część historii. Na twarzy Lakiego odmalował się żal, lecz nie wynikający z tego, że kibicował którejkolwiek ze stron - wiedział, że tamta chwila musiała być bolesna dla obojga. A jak się skończyła… W najgorszy możliwy sposób. Zranione serce nie zagoiło się, lecz zaszło jadem, który zupełnie zmienił tamtego mężczyznę. Dżari aż poczuł ukłucie w sercu słuchając o tym. Milczał, w zamyśleniu dotykając palcami własnych warg. Biedna Evangeline usłyszała o swojej matce tyle okropności i ani jednego słowa w obronie tamtej kobiety. Aż do teraz. Bo Laki ani przez moment nie zamierzał trzymać języka za zębami - pozwolił księżniczce skończyć monolog, po czym zaraz przejął stery rozmowy.
        - Księżniczko - zwrócił się do niej, siadając tak, by być zwróconym ku niej, a nie równolegle do stołu. - Wiem, że to będzie pewnie dla ciebie trudne do zrozumienia, może się ze mną nie zgodzisz, lecz wiedz, że ta anielica nie zrobiła niczego złego… Chociaż mężczyzna, którego uczucia odtrąciła, mógł myśleć inaczej. Widzisz, miłość jest jednocześnie potężna i bardzo delikatna - potrafi zupełnie zawładnąć daną osobą i przez to łatwo rani. Tamten mężczyzna zakochał się w anielicy, która nie odwzajemniła jego uczucia, miała do tego prawo, gdyż serce nie jest sługą, nie można rozkazać mu kochać. To bolesne, lecz tak w życiu bywa, niestety czasami musimy doświadczyć goryczy straty… On jednak zatracił się w swojej rozpaczy i bólu. Nie powinien czynić tego, co uczynił. A tamta kobieta nie była zła, może była równie nieszczęśliwa co on, bo odrzucenie czyjegoś uczucia również jest bolesne… To bardzo smutna historia, księżniczko. Dziękuję, że się nią z nami podzieliłaś. I gdybyś chciała jeszcze kiedyś o tym pomówić, możesz na mnie liczyć, tak samo jak na swoją matkę - zapewnił, spoglądając na Delię, jakby szukał u niej poparcia swoich słów. Nie mógł uwierzyć jak można było tak namieszać w głowie tak młodej dziewczynie, że uznała swoją matkę za potwora o zgniłym sercu. To miał być kolejny cel, jaki wyznaczył sobie Dżari: przywrócić Evangeline wiarę w prawdziwą miłość, dobro i możliwość wyboru. Jeśli zaś chodzi o dobre imię rasy aniołów światła, cóż… w tej materii musiała wykazać się królowa i jej rodzice. On mógłby zapewniać księżniczkę o tym, że byli rasą z natury dobrą, pomocną i współczującą, stworzoną do tego by szerzyć dobro, lecz w chwili, gdy brano go za zwykłego śmiertelnika, jego słowa brzmiałyby jak bezmyślnie powtarzane slogany.
        Kolacja nareszcie dobiegła końca. Rodzice Delii zapewnili, że zostaną dłużej w zamku, co Dżari przyjął z lekkim niepokojem, gdyż przeczuwał, że przez cały ten czas Emmanuel będzie mu bardzo czujnie patrzył na ręce. Ale nie zamierzał się tym zniechęcać - księżniczka i królowa liczyły na jego pomoc i zamierzał się z tego jak najlepiej wywiązywać. Żal mu było Evangeline, dziewczyna wiele straciła przez dzieciństwo spędzone wśród bandytów i jej obraz świata był… Oględnie mówiąc niepoprawny. Musiała nauczyć się nowego systemu wartości, w czym zamierzał jej pomóc jak tylko był w stanie. No i była jeszcze Delia - teoretycznie Dżari nie miał w obowiązku jej pomagać, ale chciał tego. Widział w jej oczach aprobatę, gdy wstawiał się za nią czy za jej przybraną córką, a dla tych spojrzeń warto było się starać…

        Niedługo później w jadalni została tylko Evangeline, Laki i Delia, która skinęła na opiekuna swej córki w przyzywającym geście. Serce Dżariego zaczęło bić nieco szybciej - królowa wezwała go ewidentnie po to, by porozmawiać w cztery oczy i spodziewał się usłyszeć w tym momencie ocenę swojej dotychczasowej pracy… którą sam nazwałby co najwyżej mierną. Nie uprzedził żadnego z wybryków Evangeline i tylko łagodził ich skutki. Nie wiedział też ilu gafom zdołał zapobiec dzięki swojej wcześniejszej pogadance, wydawało mu się jednak, że niewielu - nie przekazał jej wszak zbyt wielkiej wiedzy, bo nie było na to czasu. Chociaż teraz, gdy zbliżał się do królowej, nagle poczuł spokój - nie widział w jej oczach dezaprobaty. Była zmęczona, ale raczej zadowolona, a przynajmniej on tak to odbierał.
        - Tak, wasza wysokość? - zwrócił się do niej, gdy już był wystarczająco blisko. Jej uśmiech był piękny, Dżari patrzył na niego jak urzeczony na moment zapominając o tym, że nie powinien się tak gapić. Spuścił więc wzrok, lecz na jego wargach również pojawił się nikły grymas szczęścia, który nie zniknął przez cały czas, gdy mówiła. Czuł się niesłusznie chwalony, ale nie potrafił nic począć na to, że radowały go pochwały padające z jej ust.
        - Staram się, wasza wysokość - zapewnił. Był to jednak początek jego pracy w charakterze opiekuna i miał wielkie plany w kwestii tego, co jeszcze powinien uczynić…
        I nagle zupełnie stracił wątek. W jego głowie powstał zupełny mętlik, gonitwa myśli, które zrodziły się w jednej chwili w ogromnej ilości. Podniósł na królową zaskoczone spojrzenie, by upewnić się, czy ona naprawdę zaproponowała mu spotkanie. Nie blefowała, to poznał od razu. O wielki Panie… Zaproponowała mu spotkanie wieczorem, tylko we dwoje. Określiła jego towarzystwo jako miłe. Razem, na plaży… Chciała popływać, to znaczyło… Nie, to chyba nie znaczyło, że chciała przy nim wejść do wody? Może miała na myśli łódkę? A jeśli nie? Wyobraźnia zaraz podsunęła mu przed oczy widok jej jasnej skóry zroszonej morską wodą i sukni… ”Uspokój się!”, przemawiał do siebie i w końcu dał radę uspokoić swoje myśli. Jednak musiał odpowiedzieć. Czy chciał? Oczywiście, że tak! Czy powinien? Oczywiście, że nie. Wszystko przemawiało za tym, by odmówił: prosty wieśniak, służący, sam na sam z królową w tak intymnych okolicznościach… Gorsze plotki powstałyby tylko wtedy, gdyby zastano ich razem w łóżku. Nie mógł tak bardzo wystawiać reputacji królowej na szwank. Lecz z drugiej strony myśl, że mógłby z nią spędzić chwilę sam na sam, tak po prostu porozmawiać i cieszyć się jej towarzystwem, sprawiała, że był szczęśliwy. Chciałby. I jeśli ona też chciała…
        Natłok myśli zniknął tak samo gwałtownie jak się pojawił. Dżari odpowiedział królowej niemal od razu, tak iż nie dostrzegła jego wahania, co najwyżej lekkie zaskoczenie.
        - Jeśli taka jest twa wola - powiedział, ale miłym a nie służalczym tonem. - Z przyjemnością będę ci towarzyszył, wasza wysokość - zapewnił, spoglądając na jej oblicze i łapiąc jej wzrok, choć wiedział, że nie powinien i zaraz znowu skłaniał głowę.
        - Upewnię się, że księżniczka poszła spać i będę czekał na dziedzińcu - zaproponował. Nie śmiałby przychodzić do komnat królowej, wolał poczekać na nią na dworze. Nawet nie spostrzegł, że mówił cicho, prawie szeptem, jakby faktycznie umawiał się z Delią na potajemną schadzkę, która miała nie mieć nic wspólnego z niewinnością...