Strona 1 z 6

[Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Czw Maj 18, 2017 11:35 pm
autor: Dżariel
        Podróż trwała dwa lata. Dżari był przekonany, że w tym czasie odwiedził już wszystkie kraje środkowej Alaranii i pomógł tylu osobom, że dobrymi uczynkami już dawno zasłużyłby sobie na zbawienie… A mimo to nie spotkał tej jednej, jedynej osoby, celu swej podróży. Tego, dla kogo miał być siłą i podporą. W pewnym momencie wręcz przestał o tym myśleć - zdawało mu się, że cel jest zbyt nierealny, a to co go otaczało, było jak najbardziej realne i niejednokrotnie pilne. Trafiał do wiosek położonych całe dnie drogi od większego miasta - w takich miejscach wiele osób zapadając na choroby nie mogło liczyć na żadną pomoc, może z wyjątkiem tej, którą niosła za sobą wiejska mądrość przekazywana ustnie z matki na córkę. I to jednak czasami nie wystarczyło - w niektórych przypadkach potrzebna była interwencja doświadczonego medyka albo wręcz użycie magii. Do tego ostatniego Dżari często się nie przyznawał, bo jakoś wolał udawać zwykłego śmiertelnika. Nigdzie zresztą nie zabawił na tyle długo, by wzbudzić podejrzenia - kilka dni, może tygodni, nigdy cały miesiąc. W końcu to nie pomoc chorym była jego misją, a odnalezienie przeznaczonej mu osoby, a by to osiągnąć musiał pozostawać w wiecznym ruchu. Była to jednak niezwykle męcząca perspektywa, nawet dla takiego młodego i silnego mężczyzny jak on. Gdy więc w akcie desperacji, nie potrafiąc już znaleźć żadnego sensownego kierunku na kontynencie, Laki udał się za morze do królestwa Arrantalis, postanowił tam na moment osiąść, by nie paść w swej wędrówce jak zagoniony koń.

        Dżari zwiedził obie wyspy nim zdecydował się osiąść na Arrancie. Nie była to specjalnie przemyślana decyzja, a raczej zrządzenie losu, czysty przypadek. W drodze dopadło go nagłe załamanie pogody, kilka dni intensywnych burz i ulew. Chcąc nie chcąc poprosił o schronienie w jednej z wiosek, przez które przechodził. Ludzie nie wiedzieli, że mają przed sobą anioła, ale chyba podświadomie wyczuwali jego dobrą naturę i czyste intencje, dlatego pozwolili mu pomieszkiwać u siebie kątem tak długo, jak byłoby to konieczne. Szybko jednak anioł okazał się przydatny i mógł spłacić dług wdzięczności u gospodarzy. Jedna z ich córek była brzemienna i akurat nadszedł dla niej dzień rozwiązania. Poród jednak okazał się być skomplikowany i zagrażał jednocześnie jej i dziecku. Dżari nawet bez proszenia od razu zainterweniował. Wcześniej wspominał, że jest znachorem, lecz przez jego młode oblicze potraktowano tę informację z przymrużeniem oka… A w tamtym momencie nie było innego wyjścia - mógł pomóc on albo nie pomóc nikt. Było za późno, by wzywać kogoś z miasta. Całe szczęście jednak Laki okazał się mieć wiedzę i praktykę, która nie współgrała z jego młodym wyglądem. Dzięki niemu i matka i dziecko przeżyli poród, a Dżari zaskarbił sobie w ten sposób wdzięczność i sympatię całej społeczności. Został jeszcze kilka dni, by nabrać pewności, że malec będzie rozwijał się prawidłowo, po czym chciał ruszyć w dalszą podróż. Gdy jednak zbierał się do drogi, mieszkańcy wioski poprosili go, by został. Zaproponowali mu miejsce, gdzie mógłby zamieszkać, obiecali pomoc w urządzeniu się. Dżari, który i tak nosił się z zamiarem pozostania gdzieś na dłużej, uznał, że to wyjątkowo pomyślne zrządzenie losu i zaproszenie przyjął.

        Domostwem Lakiego stała się mała chatka, która kiedyś stanowiła szałas dla chłopaków wypasających owce. Stała ona w całkiem dogodnym miejscu, pod lasem, niedaleko strumienia, kawałek od drogi i wioski. Nie stanowiła żadnego luksusu: w środku ledwo zmieściły się najpotrzebniejsze sprzęty, takie jak stół, łóżko czy niewielka skrzynia na skromny dobytek anioła, bo o komodzie nie było nawet co marzyć. Dżari z uporem wcisnął jednak do środka jeszcze jedno łóżko dla ewentualnego pacjenta, by nie musieć go kłaść we własnej pościeli. Od mieszkańców wioski otrzymał trochę nasion i sadzonek, ktoś obdarował go kurą, a on dokupił sobie z czasem jeszcze trzy kolejne. Można powiedzieć, że całkiem zgrabnie się urządził w swoim mikrym gospodarstwie. Nie był samowystarczalny, lecz czego mu brakowało, dostawał w zamian za pomoc chorym, czy po prostu za pracę w polu czy gospodarstwie: był wszak młodym i silnym mężczyzną, a tacy zawsze byli potrzebni. Chociaż mieszkańcy okolicznych wiosek odnosili się do niego z sympatią, on cały czas zostawał trochę na uboczu, jakby żył w przekonaniu, że to jeszcze nie jest to miejsce, że wkrótce będzie musiał je opuścić. Ale nie chciał. Coś go tu trzymało i za każdym razem, gdy zaczynał snuć plany wyruszenia w dalszą podróż, coś go zatrzymywało: a to ktoś zachorował, a to nagle nie umiał skompletować wyprawki na drogę, a to po prostu przestał o tym myśleć…

        W nocy Dżari nie umiał zasnąć. To nie było dla niego specjalnie rzadkie zjawisko - gdy za dnia nie miał za wiele roboty i nie zmęczył się należycie, w nocy długo czekał, aż zmorzy go sen. Otulił więc ramiona kocem i usiadł na progu swojej chatki, by popatrzeć na gwiazdy. Noc była piękna i bezchmurna, nieboskłon pokrywały miliony migoczących kropek układających się w gwiazdozbiory, których Laki nigdy wcześniej nie widział - na kontynencie i tu było widać zupełnie inny skrawek nieba. To mu się jednak podobało, nie umiał się jakoś nasycić urokiem nocy na Arrancie. Patrzył i zapamiętywał kolejne konstelacje, chociaż nawet nie znał ich nazw. Powoli ogarniała go senność. I w momencie, gdy jego oczy już się zamykały, dostrzegł wśród gwiazd znajomy kształt. Dwie gęste wstęgi gwiazd przypominające uszy i niedokończony grzbiet z ogonem. ”Królik…?”, pomyślał tuż przed tym, gdy zapadł w sen.
        Rano anioł nie był wcale pewny, czy w nocy faktycznie widział gwiazdozbiór, który kilkanaście lat temu zwiastował odmianę jego losu. Zasnął leżąc na podłodze, podniesienie się wymagało więc od niego większego wysiłku, niż jakby zwlekał się z łóżka. Mimo to wkrótce stał na nogach, w pełni przytomny i gotowy by przeżyć kolejny dzień, nie martwiąc się już o żadne nocne wróżby i znaki z nieba.
        Ten ranek był taki sam jak prawie wszystkie inne do tej pory. Pobudka skoro świt i mycie twarzy w misce z chłodną wodą, później założenie świeżych ubrań, jednak bez butów - było na nie za ciepło. Po tym Dżari rozpalił ogień w niewielkim palenisku przed domem, by przygotować sobie śniadanie. Przeszedł się po okolicy, by sprawdzić czy kury czegoś ostatnio nie zniosły - znalazł jedno jajko, które może samo w sobie by go nie nasyciło, ale mogło stanowić solidną podstawę dla pożywnego posiłku. Anioł przy żadnej z tych czynności się nie spieszył. Gdy wracał do chatki, zatrzymał się na chwilę przy grządkach zastanawiając się, czy nie wymagałyby pielenia. I tak chyba nie miał tego dnia nic lepszego do roboty.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Wto Maj 30, 2017 10:07 pm
autor: Delia
Delia - zatroskana o to, co mogło spowodować zarazę w jednej z wiosek - pośpiesznie wraz ze służkami ruszyła do jednej z komnat, aby się przebrać. Nie mogła przecież mieć na sobie tego, co nosiła w tym momencie, to musiało być bardziej wyjściowe. Wybrała jasnobłękitną, niemalże białą suknię, zgrabnie podkreślającą jej talię i niezbyt rozkloszowaną, aby miała jak największą swobodę ruchów. Suknia nie posiadała żadnych rękawów ani ramiączek, z powodu gorącego klimatu, jaki tu zwykle panował. Za to u góry przyozdobiona została białymi kwiatuszkami. Anielice również uczesano i ubrano jej złotą koronę, gdy już wszystko było gotowe.
Niebianka pośpiesznie ruszyła do wyjścia z zamku odprowadzona przez strażnika aż do powozu, który na nią czekał. Wsiadła do karety o barwach srebra i fioletu, z wyrzeźbionym na drzwiach smokiem. Uczeni czekali obok, siedząc na swych koniach. "Mam nadzieję, że Yro poradzi sobie z Evangeline… W każdym razie trzeba będzie to szybko załatwić" – pomyślała królowa, biorąc głęboki wdech i wydech. Usiadła prosto, aby godnie móc pozdrawiać poddanych, którym dane będzie znaleźć się w pobliżu.

Tymczasem Evangeline zdążyła już za namową Valaka, to jest Scura, wyjść z zamku i kierować się w stronę, gdzie pojechała jej mama. Pierwszym zwierzakiem, który zauważył brak księżniczki, był oczywiście Piorun. Nakazał on reszcie poszukiwania w trybie natychmiastowym. Wzniósł się w powietrze, by szukać małej niebianki z lotu ptaka. Reszta zwierzaków posiadających dwie pary łap ruszyła biegiem. Podczas tego pościgu musieli przebiec przez pałac, co skończyło się na wywróceniu kilku służących tu kobiet i strażników.
Natomiast Yro, który zagadał się z jedną z tutejszych sprzątaczek, wrócił do ogrodu gdzie liczył, iż wszystko będzie w porządku, a tam nie został nawet jednego zwierzaka, o mały włos nie dostał zawału. Złapał się za głowę i aż wyrwał kilka włosów z obu stron.

- EVANGELINE?! – krzyknął, a nie otrzymawszy odpowiedzi, zaczął biegać po dosłownie całym pałacu i pytać wszystkich i wszystko co się dało czy nie widzieli dziewczynki i futrzaków. Dopiero potem wpadł na pomysł, iż mała mogła ruszyć za Delią. Przerażony swą nieodpowiedzialnością i tym jak wiele stracił czasu, wsiadł na konia i pognał w stronę wioski, gdzie jechał królewski powóz.
Tymczasem orzeł leciał już obok złotowłosej anielicy.

- Powiedz, co cię skłoniło do czegoś takiego? Przecież gdybyś nie miała zostać, to Delia z pewnością wzięłaby cię do powozu, a nie kazała biec po całym mieście… i to bez ubrań! – karcił ptak.

Nie minęło wiele czasu, a Szmer, Eden i Apokalipsa również zjawili się obok. Tygrys wziął dziewczynę na grzbiet, by się nie przemęczała. Szmer natomiast był zmartwiony coraz większą liczbą gapiów zdziwionych lub wystraszonych albo zaniepokojonych.

- Chyba nie ma sensu wracać, skoro już tyle przeszliśmy, co nie? – zapytała lwica.
- Sądząc po tym tłumie, co się za nami zebrał… wyjątkowo przyznam ci rację – stwierdził orzeł.
- No to w drogę! – krzyknął Eden co dla wszystkich nieznających mowy zwierząt brzmiało jak groźny ryk, tygrys się jednak nie przejął i biegiem ruszył przed siebie wraz z resztą.

Delia w tym momencie dotarła do celu. Woźnica pomógł jej wysiąść, a ona rozejrzała się po okolicy. Spokojna wioska, cisza i wszechobecna natura - od razu poprawił jej się humor. Niedaleko czekała już niewielka grupka rolników. Uczeni również zeszli z koni i towarzysząc władczyni podeszli do przygnębionych chłopów, którzy ukłonili się przed Delią.

- Witajcie, drodzy poddani, przybyłam do was wraz z moimi uczonymi, aby wam pomóc. Pokażcie nam, co się dzieje.

Mieszkańcy wioski zaprowadzili władczynię i mężczyzn na pole, gdzie plony wyglądały koszmarnie - wszystko było całkowicie czarne, co nie przypominało zwykłego uschnięcia czy zgnicia.

- No i widzi wasza wysokość, my się tu narobimy, a nawet chwasty się takie czarne robiom. A przecie one i przez kamień się zawsze przebijały, to coś na pewno nie tak – powiedział pierwszy i najstarszy chłop.
- Próbowali my różnych nawozów, ale to nawet chwasta do życia nie wróci, co innego niż urok, jakiego czorta to być może? – dodał młodszy.
- Spokojnie, nie wiem co zabija wasze plony, ale na pewno coś zaradzimy, nie obawiajcie się. Musimy się tylko z bliska temu przyjrzeć, by rozpoznać przyczynę.
- Ależ pani, co tylko wasza wysokość zechce, byle to pomogło naszym roślinom – poprosił młody chłopak, a w jego zielonych oczach malowała się ogromna nadzieja na poprawę sytuacji.

Wtem stało się coś nieoczekiwanego. Ziemia nieco zadrżała, a zza jednej z chat wyleciał spłoszony koń, na którego grzbiecie ledwo co trzymał się jakiś dzieciak ze łzami na brudnych policzkach i zamkniętymi oczami z przerażenia. Delia zareagowała bez namysłu - z pomocą swoich skrzydeł podleciała bliżej i zdjęła chłopczyka z konia, odstawiając go na ziemię. Nim jednak zdążyła zająć się koniem, ten wystraszony przypadkowo kopnął ją w plecy i powalił tym samym na ziemię. Anielica straciła przytomność, a na jej czole powstała krwawa rysa od uderzenia w wystający kamień.
Uczeni stanęli jak wryci, koń pognał gdzieś dalej, za nim ruszył jeden z chłopów, a reszta zaczęła karcić i pytać dzieciaka co się wydarzyło, równocześnie postanawiając zanieść królową do kogoś, kto jej pomoże.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Nie Cze 04, 2017 11:41 pm
autor: Evangeline
        Życie chłopa było proste, nawet w świecie tak przepełnionym przez magię i istoty, którym daleko było do ludzi. Nawet w Arrantalis, gdzie władzę sprawuje anielica, wiele rzeczy będzie niezwykle zaskakujące dla osób mieszkających daleko poza tłokiem i zgiełkiem przepełnionych miast. Są też takie zjawiska, które stanowczo, ale to stanowczo wykraczają poza zaskakiwanie, doprowadzając farmerów do głębszego zastanowienia się nad jakością poprzedniego obiadu, a które doprowadzają gospodynie do spontanicznym omdleń.

        Przykładem takiego czegoś był korowód, który przetaczał się przez ścieżki, otoczone połaciami pól, okazjonalnie przerywanymi przez ludzkie gospodarstwa tworzące małe wioski. Na samym przodzie widok jak z malowidła artysty olśnionego przez zastępy anielskie. Mianowicie czwórka zwierząt pędziła przed siebie, prosto w stronę, w którą nie tak dawno jechał królewski powóz. Lwica, orzeł, wilk oraz tygrys to bez wątpienia nie były zwierzęta, których spodziewać się można było na tutejszych drogach.

        To jednak co najmocniej rzucało się w oczy, to ta, która najwyraźniej korzystała z tygrysa jak z wierzchowca. Anielica o urodzie nieskalanej blizną bądź odzieniem. Młoda, wyglądała, jakby ledwo osiągnęła wiek, który wśród ludzi wyznacza granicę, po przekroczeniu której można wydać pannę za mąż. Skrzydła o metalicznie złocistym zabarwieniu mieniły się w słońcu niczym u posągu z czystego złota, poruszając się nieznacznie wraz z ruchami tygrysa. A nad tym wszystkim złota mgła, która układała się ni to w pasma, ni to w obłoki, byle tylko dopilnować, aby przypadkowi gapie nie dojrzeli tego, czego dojrzeć nie należy u kogoś tak niewinnego jak Evangeline.

        Biorąc pod uwagę to wszystko, nic dziwnego, że dalsza część korowodu składała się z chłopów, ich żon i dzieci, którzy rzucili wszystko co robili, aby następnie biec za tym, co ujrzeli. Nie mogli się zgodzić, co to właściwie znaczy, ale teorii było wiele. Jedni uważali, że to oznaka nadchodzącego urodzaju i dobrobytu, inni snuli podejrzenia, jakoby ta przedziwna anielica została zesłana z Niebios, aby sprawdzić, jak królowa Delia radzi sobie ze swoimi obowiązkami. Niektórzy w ogóle nie wiedzieli, co myśleć, ani nawet co się dzieje, ślepo biegnąc za swoimi bliskimi, sąsiadami i przyjaciółmi.

        Na szarym końcu korowodu, daleko za wszystkimi, biegł, a raczej szedł, dysząc przy tym, królewski koń, a na nim równie królewski doradca, który z każdym oddechem widział, jak życie przelatuje mu przed oczami. Biedak nawalił na całej linii, ale cóż, mówi się trudno. Poza tym, królowa była łaskawa, więc może kara śmierci będzie stosunkowo humanitarna. A przynajmniej tak myślał Yro, gdyż to o nim mowa.



        Chłopi chcieli zanieść królową do tego, o którym mówiono, że jest znachorem, lecz ledwie podeszli do niej, to samo zrobili uczeni, którzy wpadli w panikę. W pierwszych sekundach zachowywali się, jakby dane im było widzieć śmierć władczyni Arrantalis. Szybko jednak dotarło do nich, że ona żyje, dzięki czemu uspokoili się. Już mężczyźni mieli podnieść królową, gdy nagle ci, którzy przybyli z Delią, znów zaczęli panikować. Zaczęli mówić, że lepiej będzie, jeśli to pomoc przyjdzie wpierw do niej, gdyż nie wiadomo, czy podnosząc ją, nie pogorszą w jakiś sposób już obecnych w ciele anielicy urazów. Mieszkańcy wioski, nie chcąc narażać królowej na dalsze urazy, a zarazem wierząc na słowo uczonym, którzy prawdopodobnie, ze względu na swoje stanowiska, wiedzieli więcej od nich, zdecydowali, że tak też uczynią. I już mieli biec ile sił, gdy zastygli w bezruchu, jak i wszyscy w okolicy, którzy ujrzeli to samo, co oni.

        Evangeline zeszła z grzbietu Edena, gdy tylko ten się zatrzymał na widok nieprzytomnej Delii. Zwierzaki zamarły w miejscu, może z szoku, a może nie chciały straszyć ludności bardziej niż to było konieczne. Evangeline jednak nie pojmowała, jakie zamieszanie jej obecność może wywołać. Jedyne, co rozumiała, to to, że najwyraźniej coś się stało. Widziała zmartwione twarze uczonych oraz Delię leżącą w bezruchu. Z nijakim wyrazem twarzy zaczęła podchodzić do swojej przybranej matki.

        Będąc kilka kroków od niej, ujrzała krew na jej twarzy, wtedy też przyśpieszyła, aby jak najszybciej uklęknąć obok. A gdy klęczała, mgła ze złotych drobin zwolniła, podobnie jak bicie serca młodej niebianki, która nie była pewna, czego właściwie jest świadkiem. Niepewnie przyłożyła dłoń do ramienia Delii, po czym potrząsnęła nią, jakby próbując ją wybudzić. Nie była smutna, gdyż nawet nie skojarzyła, że królowej stała się krzywda. W wiosce bandytów, w której była przez lata zamknięta, była świadkiem wielu upojeń alkoholowych, które kończyły się w podobny sposób, przez co nie uznawała sytuacji za tak poważną, jak była w rzeczywistości.

        W międzyczasie ci, którzy biegli za Evangeline, w końcu także dotarli tutaj. Tłum dziesiątek osób zamilkł na widok przedziwnej, nierealnej niemal sceny. Grupa otoczyła luźnym kołem miejsce, gdzie znajdowała się Delia i Evangeline, tworząc zbiegowisko, które trudno było nie zauważyć. Wtedy też z szoku otrząsnęli się chłopi, którzy mieli wyruszyć po pomoc. Obaj jednak nie wiedzieli, gdzie znajduje się obecnie znachor. Udali się do jednej z niewielu osób, która, siedząc w zaciszu swego domu, była nieświadoma tego, co dzieje się w ich wiosce, a konkretnie do żony jednego z tych farmerów. Ta, w akcie napędzanym przez kobiecą intuicję, chwyciła obu za uszy jak niesforne dzieciaki i zaciągnęła prosto do Dżariego, pod którego grządkę rzuciła obydwu.

- Wybacz, że przeszkadzam, ale obawiam się, że tym dwóm niedołęgom coś zaszkodziło na głowę i potrzebują twojej pomocy! Bredzą o królowej, o anielicy spowitej w złoto, o koniu, o mądrych ludziach jakichś! - mówiła, pewna tego, że to z nimi jest źle, a nie z królową, o której mówią, że niby przybyła do ich wioski. W międzyczasie tłum zgromadzony wokół Delii stawał się coraz głośniejszy, przez co zgiełk dotarł także do miejsca pod lasem, gdzie nawet szum strumyka nie zdołał zagłuszyć hałasu ze strony wioski. - A tam to co się dzieje?! Znowu ktoś poślizgnął się na krowim placku, łamiąc sobie kark?

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Pon Cze 05, 2017 5:17 pm
autor: Dżariel
        Dżari skończył pielić grządki. Część chwastów rzucił na klepisko przed swoją chatką, gdzie kręciło się małe stadko jego kur - niech sobie wydziobią jakieś smaczniejsze kawałki. Resztę zrzucił na niewielką pryzmę kawałek od domu, która teoretycznie miała służyć mu za kompostownik, była jednak za mała by spełniać swoją rolę. Anioł mimo to się nie poddawał - w końcu i ogrodnictwa się nauczy na zasadzie prób i błędów. Miał w końcu bardzo dużo czasu.
        Niedawno minęło południe, gdy Laki mył ubrudzone ziemią dłonie w drewnianej misce pełniącej przede wszystkim rolę poidełka dla zwierząt. Dokładnie wydłubywał ziemię zza paznokci i spod skórek, bo nic go bardziej nie irytowało, niż widok brudnych rąk u medyków, których zdarzało mu się spotykać w podróży. Przecież oni później tymi dłońmi dotykali pacjentów, wkładali palce w otwarte rany, do ust… Paskudztwo. On nigdy nie pozwoliłby sobie na coś takiego, dlatego teraz, mimo że już trochę grabiały mu palce, pozbył się wszelkich śladów niedawnych prac ogrodniczych spod swoich paznokci. Cały czas był błogo nieświadomy wydarzeń rozgrywających się w wiosce - mieszkał za daleko, by dotarł do niego harmider wywoływany przez jednoczesne mówienie dziesiątek osób. Dlatego szczerze się zdziwił, gdy jedna ze znanych mu gospodyń z wioski nagle przytargała do niego męża i jego kolegę, bezpardonowo rzucając ich na ziemię pod nogi anioła. Spojrzał na nią z kompletnym brakiem zrozumienia w oczach.
        - Królowa? Anielica? - upewnił się nie dowierzając w to co opowiadała mu kobieta. Wypowiedziana na głos nazwa jego rasy wywołała u niego krótki dreszcz dyskomfortu. W wiosce brano go za człowieka, nigdy nie przyznał się do tego, że pochodzi z Planów Niebiańskich i by nie kłamać mówił tylko, że pochodzi z bardzo daleka. A tymczasem w tym położonym daleko od wielkich skupisk ludzi, w rejonie, gdzie nie było niczego ciekawego do szukania, pojawiła się anielica. I... królowa? Dżariemu przypomniało się, że ona ponoć również była aniołem światła. Nadal jednak nie docierało do niego jak taki zbieg okoliczności może być w ogóle możliwy i co może oznaczać. Spojrzał pytającym wzrokiem na gramolących się z ziemi mężczyzn.
        - Dyć to prawda! - oświadczył jeden z nich. - Tam o, tam przy chacie starego Ruga się to stało, koń od Arcika się znarowił, bydle głupsze niż właściciel, słowo daję, i stratował królową...
        - Durnyś! - oburzyła się jego żona. - Jaką królową, co ty za dyrdymały opowiadasz!
        - Nieważne! - uciął gwałtownie Dżari. - Idę, zobaczę co się stało.
        Kobieta nadal coś złorzeczyła i kłóciła się z mężem, który nieporadnie próbował się przed nią bronić, lecz Laki już ich nie słuchał. Wszedł do swojej chatki i pospiesznie zaczął zbierać do płóciennej torby opatrunki, które mogłyby okazać się potrzebne. Nie wiedział ile prawdy było w tym, co mówił tamten mężczyzna i kto tak naprawdę został poszkodowany, lecz wersja wspólna zakładała jakiś wypadek z udziałem konia, a to już była dość wartościowa informacja. Dzięki temu mógł się chociaż pobieżnie przygotować.
        - Idziemy - oświadczył wychodząc ze swojej chatki. Przeciął na skos ogródek i szedł prosto w stronę zbiegowiska na drugim krańcu wsi. Po drodze dostrzegło go kilka znajomych osób, zaraz podbiegli i chcieli mu wszystko opowiedzieć, przekrzykiwali się jednak jeden przez drugiego i skutecznie się nawzajem zagłuszali. Dżari odciął się od tych dźwięków i nie starał się nawet ich słyszeć.
        - Z drogi, z drogi! Jestem medykiem, zróbcie przejście, z drogi - ponaglał tylko ludzi, gdy miał już problem przedrzeć się dalej, bo wszyscy tłoczyli się wokół niego i... pary anielic. Laki aż zaniemówił i zamarł, gdy okazało się, że wieśniacy mówili prawdę. Na ziemi leżała jedna z kobiet, była nieprzytomna, a z rany na jej czole obficie lała się krew. Druga siedziała obok niej - Dżari z niemałym zaskoczeniem spostrzegł, że ta Niebianka jest naga i co więcej otacza ją chmura złocistego pyłu. Laki błyskawicznie doszedł do wniosku, że chociaż nie do końca pojmuje co widzi, to leżąca kobieta wymagała jego pomocy.
        - Koń kopnął ją w głowę? - upewnił się. Gdzieś za plecami usłyszał męski głos, który bardzo rzeczonym tonem odpowiedział, że koń kopnął anielicę w plecy, a rana powstała po uderzeniu czołem o ziemię. Ta informacja była bardzo cenna. Gdyby Dżari jej nie usłyszał, pewnie próbowałby podnieść anielicę z ziemi, teraz jednak był dużo ostrożniejszy. Złożył dwa palce na jej szyi by sprawdzić tętno.
        - Czy ten mężczyzna wie co robi? - drążył jeden z uczonych, którzy należeli do orszaku. - To znachor, nie lekarz, sami mówiliście...
        - Lekarz - uciął Laki, o dziwo bardzo łagodnym głosem, gdy już udało mu się wyczuć tętno na szyi nieprzytomnej anielicy. - Mam kwalifikacje... Ręczę głową za powrót do zdrowia... Waszej wysokości - dokończył z pewnym wahaniem, nie wiedząc czy to aby na pewno właściwa forma. Później już nie przejmował się komentarzami, formułkami ani tym, jak nad jego głową dyskutowano na temat jego kwalifikacji, gdzie wieśniacy brali go w obronę i chwalili pod niebiosa, a dworzanie wykazywali się sceptycyzmem ze względu na jego dość niepozorny i niepasujący do medyka wygląd. Anioł tymczasem po prostu działał. Paznokciem powiódł po wnętrzach jej dłoni by sprawdzić, czy reaguje na dotyk. Później to samo zrobił ze stopami - królowa (do Dżariego chyba nadal nie docierało, że klęczy przy nieprzytomnej monarchini) za każdym razem drgnęła, miała więc czucie w kończynach. To dobrze. Laki jeszcze ostrożnie obejrzał jej plecy, głowę i szyję, by wykluczyć poważne urazy, przez które nie mógłby jej przenieść. Dyskretnie sięgnął w głąb jej ciała magią życia, by upewnić się, że wszystko jest całe. Mógłby wyleczyć ją na miejscu, lecz sytuacja nie była wcale tak poważna jak na to z początku wyglądało, a on w końcu cały czas udawał, że jest zwykłym człowiekiem - ktoś o jego aparycji nie byłby raczej w stanie opanować czarów leczniczych w takim stopniu, jak on potrafił nimi władać.
        - Rany nie są bardzo groźne - oświadczył na głos, czemu towarzyszyło głośne westchnienie ulgi dobywające się z kilkudziesięciu gardeł. - Zabiorę ją do siebie i opatrzę rany.
        - Ostrożnie, skrzydła... - wtrącił się ktoś ze świty Delii, zamilkł jednak widząc jak Laki bez najmniejszego kłopotu podniósł anielicę z ziemi tak, by nawet nie zagnieść jej piór. Kto jak nie anioł miał lepiej wiedzieć jak obchodzić się ze skrzydłami?
        - Tobie nic nie jest? - zwrócił się do wytatuowanej dziewczyny, która siedziała do tej pory przy królowej. - Chodź ze mną.
        Tego akurat Dżari nie musiał dodawać - gdy tylko postąpił krok do przodu, tłum przed nim rozstąpił się, by zaraz za jego plecami się zamknąć. Barwny i niezwykle zróżnicowany korowód ciągnął się za znachorem niosącym na rękach nieprzytomną królową. Laki dostrzegł, że po jego bokach kroczą dzikie zwierzęta - lew, tygrys, wilk i lecący w górze orzeł. Mieszkał w tym państwie na tyle długo by słyszeć o tym osobliwym stadzie. Serce przeskoczyło mu w piersi o jeden takt.
        - To naprawdę jest królowa Delia? - zwrócił się do złotowłosej anielicy drżącym z zaskoczenia głosem. Dopiero teraz ta informacja dotarła do niego z całą mocą. Spojrzał na oblicze niesionej w ramionach kobiety i w końcu poczuł jaka ciąży na nim odpowiedzialność. Zdecydował, że przestanie udawać... Przynajmniej częściowo.
        Po raz kolejny ktoś chciał udzielać Lakiemu rad, by uważał na skrzydła królowej podczas wchodzenia do chatki, lecz nim jeszcze skończył mówić, medyk bez żadnego zastanowienia wszedł bokiem, asekurując należycie nieprzytomną Delię. Co więcej gdy układał ją na posłaniu dla gości, kilkoma szybkimi ruchami ułożył poduszki i koce tak, by zapewnić komfort leżenia pomimo skrzydeł - to nie dla wszystkich było aż tak oczywiste jak dla niego.
        - Nie pchajcie się wszyscy - zwrócił się do całej ciżby ludzi, którzy próbowali wcisnąć się do jego chatki mimo panującej wewnątrz ciasnoty. - Wszyscy na zewnątrz, możecie patrzeć przez drzwi. Wy również, proszę - zwrócił się do zwierząt królowej w języku, który tylko one rozumiały. - Ty możesz zostać - zwrócił się jeszcze do nagiej anielicy. - Na ramie łóżka leży koc, jest czysty, możesz się nim okryć.
        Po tych instrukcjach Dżari zabrał się za leczenie królowej. Zgodnie ze swoim wcześniejszym postanowieniem nie ograniczył się jedynie do tradycyjnej medycyny. Skrupulatnie oczyszczając i przemywając ranę na czole anielicy w bardzo subtelny sposób używał magii życia, by zasklepić skaleczenie do rozmiarów, które wyglądałyby jeszcze w miarę wiarygodnie, ale nie groziły pozostawieniem blizn. Zajął się również brzydkim śladem po kopnięciu tak, by ograniczyć królowej bólu i gojącego się tygodniami siniaka. Starał się, by nikt nie zwrócił uwagi na jego magiczne popisy, dlatego długo i skrupulatnie oczyszczał rany zasłaniając je dłońmi. Naturalna regeneracja królowej dobrze współgrała z jego czarami i wkrótce powieki Delii zaczęły drgać jako jasna oznaka odzyskiwanej przez nią przytomności.
        - Wasza wysokość? - wezwał ją Dżari odruchowo przyklękając przy łóżku na jedno kolano. Był wszak tylko prostym wieśniakiem, który powinien znać swoje miejsce.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Wto Cze 06, 2017 7:43 pm
autor: Delia
Widząc nieprzytomną właścicielkę, zwierzęta nie wiedziały co robić w pierwszej chwili. Najrozsądniejszy Piorun spoglądał w tej chwili bezradnie na Delię. W pewnej chwili zauważył leżącą na ziemi koronę. Chwycił ją w swoje szpony i uniósł na tyle wysoko, by nikomu nie przyszło do głowy, mu ją zabrać. Odda to właściwej osobie we właściwym czasie.
Gdy tylko zebrał się tłum gapiów zaciekawionych wypadkiem i złotą anielicą, Szmer oraz Apokalipsa stanęli tak, aby królowa miała jak oddychać. Eden również dołączył do tworzenia tego całego muru. Gdy ktoś próbował podejść, zwierzęta powarkiwały i odganiały go od Delii - nie potrzebowali ciekawskich, tylko lekarza. Nie chciały straszyć ludzi, ale teraz na pierwszym miejscu było zdrowie anielicy oraz pilnowanie tej młodszej.
Dopiero gdy zjawił się mężczyzna, którego ludzie przepuszczali, orzeł nakazał go dopuścić do Delii czworonogom. Mimo wszystko obserwowały go uważnie. Gdy nakazał Evangeline iść z nim, cała zwierzęca czwórka również ruszyła. Swoimi powarkiwaniami nie pozwalając się zbytnio zbliżyć ciekawskim, którzy, choć nie proszeni, również ruszyli.
Wśród towarzyszy królowej nastąpiło oburzenie, też chcieli wejść, ale podporządkowali się, aby nie przeszkadzać w leczeniu. Ptak obserwował, co się dzieje przez okno i zdawał relację dla wilka, tygrysa i lwicy.
Delia po w połowie magiczny, w połowie klasycznym działaniu Dżariego zaczęła się budzić. Nawet jeszcze dobrze nie otworzyła oczu, a już miała na twarzy uśmiech. Pewnie myślała, iż dopiero poranek. Przeciągnęła się nieco, rozkładając ręce na boki niczym płatki kwiatka otwierające się pod wpływem słońca.

- Już czas wstawać, prawda? – zapytała wciąż nie do końca przytomna i usiadła.

Dopiero teraz jej złocisto-srebrne oczy spostrzegły brak pałacowego przepychu i nieznanego jej mężczyznę. Uśmiech z twarzy anielicy znikł i zastąpiło go zdziwienie. Rozejrzała się po chacie, powoli przypominała sobie, co się stało. Chwilowo nie wiedziała co powiedzieć. Po krótkim zamyśleniu nakazała niebianinowi powstać.

- Opowiedz mi, proszę, co się wydarzyło, od momentu upadku mam w pamięci ciemność – poprosiła nieco zmieszana, a gdy zorientowała się, że ma nieukryte skrzydła, natychmiast musiała spytać o nieco inną sprawę. – I co z tym chłopczykiem, którego zdjęłam z tego spłoszonego konia? Czy z nim wszystko w porządku?

Tymczasem do wioski dotarł Yro, cały zlany zimnym potem z przerażenia zaistniałą sytuacją. Koń dyszał z wysiłku zmęczony ciągłym poganianiem przez doradcę. Dlatego też, gdy mężczyzna zszedł mu z grzbietu, otrzymał solidne trzepnięcie ogonem w twarz od swego wierzchowca.

- Żartujesz sobie?! Będziesz teraz stroił swoje fochy? To sprawa niecierpiąca zwłoki! – nakrzyczał na konia zdenerwowany i zirytowany, że zwierzę nic sobie nie robi z jego żalów.

Nie miał jednak czasu na kłótnie z tym obrażalskim rumakiem, pognał w stronę widocznego z daleka zbiegowiska i kompletnie nie mógł się wcisnąć do przodu. Każdy zajął sobie miejsce i nie zamierzał z niego rezygnować. Nie pomagały rozpaczliwie tłumaczenia w stylu „Jestem doradcą królowej Delii”, nikogo to nie obchodziło, a niektórzy uznawali to za perfidne kłamstwo.
W końcu jednak spostrzegł, uczonych i podszedł do nich zasięgnąć języka. Nie stali oni w tym całymi tłumie, wiedzieli przecież, że to bezsensowna przepychanka.

- Co się stało? Widzieliście Evangeline? Gdzie królowa?
- Miała wypadek, a ta mała anielica wraz ze zwierzakami przybyła tu za nią. Młoda jest w środku wraz z naszą królową i z tym niby lekarzem…
- Uff… Chwila… JAKI WYPADEK?
- Niefortunnie się stało, że jakiś dzieciak dosiadłszy wierzchowca, spłoszył go, królowa go uratowała, ale przez chwilę nieuwagi została kopnięta przez tego konia – wyjaśnił drugi uczony.
- O Panie… Oby jej nic nie było… Moment… Evangeline jest tam z nią?! AAAAA! Jestem już martwy! Martwy!
Mężczyźni spojrzeli po sobie, po czym na doradcę unosząc brwi i nie wiedząc, o co właściwie chodzi.
- Miałem… Miałem jej pilnować i zwierzaków… I zawiodłem...
- No, no, to całkiem nieźle narozrabiałeś.
- Bez wątpienia nie ominie cię kara.
- Dzięki… Naprawdę potraficie człowieka pocieszyć – rzucił sarkastycznie z dziwną miną wyrażającą złość, strach i niepokój zarazem.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Sob Cze 17, 2017 11:29 pm
autor: Evangeline
Nawet najbardziej niewinny umysł nie jest w stanie uciec przed rzeczywistością. Evangeline nie tyle, co uciekała, co z początku źle zrozumiała sytuację. Gdy tylko jednak pojawił się ktoś, kto sam siebie określił mianem lekarza, złota anielica uświadomiła sobie, że to, co uznała za pijacki zgon, jest w rzeczywistości wypadkiem, którego ofiarą była Delia. Zwykła królewna pewnie zaczęłaby piszczeć i mdleć, ale nie ona. Miała dobre przeczucie, gdyż ten, który wyróżniał się wśród tłumu, a który najwyraźniej chciał pomóc, był niezwykle zatroskany o stan królowej, co nie umknęło uwadze złotoskrzydłej.

Poza tym, zgodnie z tym, czego się nauczyła, a czego jeszcze nie sprostowała dorosła anielica, jeśli nie wiadomo jak pomóc poszkodowanemu, to trzeba patrzeć tak długo, aż ten wyzionie ducha lub samodzielnie wstanie. Co jak co, ale te bandyckie mądrości wydawały się sensowne, gdyż dzięki temu Evangeline nie próbowała niczego, co by spowodowało pogorszenia sytuacji.

W każdym razie Evangeline jedynie klęczała i obserwowała to, co robią inni, szczególnie jednak podążała wzrokiem za czynami Dżariego. Nigdy wcześniej nie miała okazji widzieć tak ostrożnego traktowania poszkodowanej osoby, co było dla młodej niemal anomalią w jej dotychczasowym światopoglądzie. Przechylała aż głowę nieznacznie, próbując pojąć, czemu robi to wszystko w taki, a nie inny sposób.

Gdy tylko rozległ się głos mężczyzny, mówiący o tym, iż to nic poważnego, młoda anielica głęboko odetchnęła. Może i wielu rzeczy nie wiedziała, ale rozumiała takie pojęcia jak cierpienie, a nawet strata, dlatego też dobre wieści były dla niej wielką ulgą. Była trochę zaskoczona, gdy Dżari, po podniesieniu Delii, postanowił się upewnić, czy przypadkiem także i druga anielica nie jest przypadkiem poszkodowana. Małolata odpowiedziała krótko i bez słów, bo jedynie pokręciła głową na nie. A gdy została poproszona, aby szła wraz z nim, to też bez sprzeciwu podniosła się, aby podążać wraz z nim w stronę jego chatki.

- Tak, naprawdę. Kilkukrotnie tak się do niej zwracali, a i sama mówiła, iż jest królową - te ciche słowa uciekły z ust Evangeline, gdy anioł, ukrywający się pod tożsamością człowieka, chciał się upewnić co do tożsamości osoby, która spoczywała w jego ramionach.

Chatka, do której dotarli po kilku chwilach, była mocniej oblężona niż zamek podczas wojny, ale na całe szczęście nie była zatłoczona w środku. Wszystko to dzięki Dżariemu, który bez dwóch zdań używał głowy, nie panikując przy tym w żaden sposób, a przynajmniej tak to wyglądało dla osób postronnych. Evangeline pozwolił zostać w środku, a i przy tym był na tyle miły, aby zaoferować młodej przykrycie się kocem.

Niestety, to, czego Dżari nie przewidział, to fakt, iż młoda zbyt dobrze rozumiała niektóre słowa. Gdy tylko usłyszała, że może, to wtedy też automatycznie zrozumiała, iż nie musi tego robić, ale jeśli będzie chciała, to ma pozwolenie. Spojrzała na koc, faktycznie był czysty, a i w oczach niebianki wydawał się całkiem ładny. Z tego też powodu nawet nie podeszła w stronę zaoferowanego jej okrycia. Nie chciała go zniszczyć, a wiedziała, że tym by się to właśnie skończyło. Zamiast tego stała kroków kilka od posłania, przy którym mężczyzna leczył, aby wyleczyć, ale tak, by swej tajemnicy nie okaleczyć.

Nastąpiła chwila, gdy Delia kolejno przebudziła się, zdziwiła się, a na końcu zadała pytanie o to, czy jej poświęcenie nie poszło na marne. Wszystko to w dosłownie kilka chwil, podczas których młodociana uśmiechnęła się od ucha do ucha. Nim Dżari zdołał jakkolwiek przemówić do oczekującej na odpowiedź królowej, a już rzuciła się na nią jej przybrana córka, która nie bacząc na niedawne obrażenia władczyni, zawiesiła się na jej szyi.

- Wystraszyłam się! Słyszałam, jak mówili, że koń cię kopnął. Co za skurwysyński zwierzęcy pomiot, skoro tak zrobił, prawda mamo? - krzyknęła, gwarantując, że przez najbliższe kilka chwil atmosfera, w jakiej będą trwać nadchodzące rozmowy, będzie dosyć niekomfortowa, szczególnie dla Delii.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Nie Cze 18, 2017 2:59 pm
autor: Dżariel
        Dżari nie naciskał na Evangeline i niczego jej nie kazał - skoro nie skorzystała z jego propozycji nakrycia się, była to jej decyzja, którą on, choć nie pojmował, zamierzał uszanować. Dziewczyna była cicha i bardzo spokojna, nie przeszkadzała mu, więc mógł w pełni skupić się na opatrywaniu ran Delii, chociaż i tak co jakiś czas jego myśli błądziły w kierunku pytań “jak to się stało, że w moim domu leży nieprzytomna królowa?” czy “dlaczego za moimi plecami stoi naga anielica, z której ciała sypie się złoty pył?”. Przez to spokojne wiejskie życie zdążył już odwyknąć od tak nietypowych sytuacji…
        W końcu monarchini zaczęła odzyskiwać przytomność, a jej twarz rozpromieniła się w błogim zadowoleniu. W tym samym momencie na obliczu Dżariego momentalne odmalowało się głębokie poruszenie. Uśmiech królowej trącił delikatną strunę w jego sercu, o której istnieniu Laki nie miał bladego pojęcia. Jakieś osobliwe ciepło rozlało się po jego klatce piersiowej a on poczuł, jakby odpuściły zaciśnięte na nim stalowe okowy bólu, w których tkwił tak długo, że już się z nimi pogodził i przestał je czuć. Aż do teraz, aż do momentu, gdy opadły. Patrzył na nią przez moment jak zaczarowany. Zdawała mu się w tym momencie być najpiękniejszą kobietą na świecie, najprawdziwszym cudem, na który aż nie wiedział, czy jest godzien patrzeć. Refleksja przyszła całe szczęście szybko i w końcu opuścił wzrok, od tej pory jedynie zerkając na Delię spod luźnych kosmyków przydługiej grzywki. Poczuł swego rodzaju żal, gdy uśmiech zniknął z twarzy królowej - ”zupełnie tak, jakby zaszło słońce…”, przemknęło mu przez myśl.
        - Oczywiście - zgodził się cicho, gdy królowa nakazała mu, by powstał. Z początku słuchał jej ze spuszczoną głową, gdyż wydawało mu się, że podniesienie wzroku byłoby nietaktem, jednak ton jej głosu był tak urzekający i przyjazny, że w końcu się przełamał. Zwrócił uwagę na to, że poprosiła go o wyjaśnienia, a nie wydała rozkaz, co odrobinę go zaskoczyło, ale w pozytywny sposób. Dzięki temu bez najmniejszego oporu zdecydował się opowiedzieć wszystko, czego zdołał się dowiedzieć od hałaśliwego tłumu, lecz przerwała mu druga anielica, rzucając się z radością na szyję królowej.
        - Ostrożnie… - wtrącił się natychmiast Dżari, bo w końcu królowa nadal była trochę nieprzytomna po tym całym incydencie z koniem, lecz jego upomnienia chyba do żadnej z nich nie dotarły. Szybko doszedł do wniosku, że to tak naprawdę nic wielkiego i pozwolił im się cieszyć, samemu obracając wzrok, jakby był świadkiem zbyt intymnej sceny, by móc się bezczelnie gapić. Mimo to już po chwili spojrzał na złotą anielicę szeroko otwartymi z zaskoczenia oczami - czy on naprawdę usłyszał TAKIE określenie padające z jej ust? Szybko pomyślał, że się przesłyszał, bo przecież niemożliwe jest, by dziewczyna z królewskiego dworu używała takiego słownictwa. Na dodatek… księżniczka?! W tym momencie Dżariego zupełnie zatkało i to nie tylko przez ogromny dysonans między zachowaniem a pochodzeniem dziewczyny, bardziej na samą myśl, jak się wcześniej do niej zwracał i jak ją traktował. Był święcie przekonany, że to jakaś dwórka, przecież… Żył w Arrantalis już jakiś czas i nigdy nie słyszał, by królowa miała dzieci, męża. ”No to nieźle jestem niedoinformowany. Oby królowa była łaskawa…”, pomyślał z przekąsem.
        - Wasza wysokość - zwrócił się do kobiet, patrząc jednak głównie na Evangelinę. Skłonił się przed nią w pas. - Przepraszam za moją wcześniejszą impertynencję, nie wiedziałem z kim mam do czynienia… Proszę o wybaczenie.
        Dżari skłonił się jeszcze odrobinę głębiej, po czym się wyprostował, by odpowiedzieć na pytanie królowej.
        - Nie było mnie przy tym zdarzeniu, więc moje informacje są z drugiej ręki - zastrzegł na wstępie. - Chłopcu nic się nie stało, jest trochę wystraszony i to wszystko, przebywa teraz z matką. Konia również udało się już uspokoić i zagnać z powrotem do stajni, a jeśli dobrze zrozumiałem, nikt poza tym nie ucierpiał. Od wypadku nie minęło wiele czasu, szybko odzyskaliście przytomność, moja pani, lecz proszę na siebie uważać i oszczędzać się, chociaż dzisiaj. Czy coś was boli, moja pani? Mogę podać leki - zaoferował. Chociaż nie był wcale pewny, czy zwraca się do królowej w odpowiedniej formie, jego głos był spokojny, ciepły i nie drżał, słychać w nim było jedynie troskę odpowiednią dla lekarza, który żyje w zgodzie ze swoim powołaniem.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Wto Cze 20, 2017 2:58 pm
autor: Delia
Delia z niepokojem wyczekiwała na wieść odnośnie do tego, co się stało. Wtem na jej szyję rzuciła się Evangeline, a złoto-srebrne oczy królowej otwarły się szerzej - młoda miała zostać w zamku pod opieką Yra. Niebianka westchnęła w myślach - nie była zła na swego doradcę, ale trochę zawiedziona tym niedopilnowaniem. Oczywiście mimo to również uściskała córkę, najważniejsze było, że jest bezpieczna. Władczynię Arrantalis aż ciarki przechodziły na myśl, że mała znów mogła trafić w ręce jakichś bandytów. I tak wystarczającym wyzwaniem byłoby oduczyć ją tych wszystkich przekleństw, a teraz w obecności lekarza właśnie jedno użyła, równocześnie przyznając się do bycia jej córką.
Delia nie wstydziła się małej, po prostu chciała ją nauczyć tego i owego by inni nie mieli jej za prostaczkę, tylko prawdziwą księżniczkę. No cóż, ledwo odzyskała przytomność, a już musi wytłumaczyć parę spraw.

- Kochanie… Tak to prawda, że mnie kopnął, ale to naprawdę bardzo, bardzo brzydko tak określać konika, to zwierzę było wystraszone. Nie zrobił tego specjalnie. No ale nie gniewam się, tylko uważaj na niektóre słowa, dobrze? – Jeszcze raz przytuliła dziewczynkę.

W tym momencie królowa spojrzała na Dżariego. Czuła się w obowiązku jakoś usprawiedliwić, wytłumaczyć Ev, aby tutejszy lekarz nie myślał o niej źle.

- Evangeline z pewnością nie użyłaby takiego określenia, gdyby wiedziała, że jest złe. Niestety dopiero od niedawna mam szczęście się nią opiekować więc naturalne jest, iż wszystkiego jeszcze nie wie.

Delia odetchnęła po tym i wysłuchała słów mężczyzny. Mimo iż były to informacje z drugiej ręki, jak mówił, na twarz królowej wrócił uśmiech, westchnęła z ulgą.

- Oczywiście. Nie… Właściwie to czuję się dobrze. Myślę, że te leki nie będą konieczne.

W tym momencie do chaty niebianina wpadł Yro i to dosłownie. Gdy udało mu się otworzyć drzwi, runął jak długi na podłogę. Szybko jednak się podniósł.

- Nic mi nie jest! – obwieścił. – Ach, wasza wysokość, czy wszystko w porządku? Bo ja… E...Evangeline? Ty… - Złapał się za głowę i oparł o ścianę, ponieważ ze strachu przed konsekwencją nieupilnowania młodej zrobiło mu się słabo. – Ja… ja przysięgam, że straciłem ją z oczu tylko na chwileczkę… A potem ona i zwierzęta…
- Zwierzęta także tu są? – spytała zaniepokojona anielica.
"Mogłem ugryźć się w język..." – pomyślał doradca.
- Tak… Pobiegły za nią… - Spojrzał na złocistą.
- Cóż… Z pewnością zapewniliście mieszkańcom dość niecodzienny widok. – Del lekko zachichotała wyobrażając sobie tę całą absurdalną sytuację. – Najwyraźniej trzeba będzie zatrudnić profesjonalną opiekunkę.
- Wasza wysokość… ja… przepraszam, naprawdę…
- Porozmawiamy o tym później, Yro – powiedziała już dość poważnym tonem.
Doradca spuścił głowę i nic już nie mówił. Dobrze wiedział, że naraził księżniczkę na niebezpieczeństwo, a to wręcz wymagało kary. Nie dość, że obawiał się jaką formę ona przyjmie, to czuł ogromne wyrzuty sumienia.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Nie Lip 16, 2017 5:19 pm
autor: Evangeline
        Evangeline przestała przytulać się do królowej, ledwie zderzyła się z nielubiącą przekleństw rzeczywistością. Po raz kolejny użyła słowa, którego nie mogła używać. Szczerze mówiąc, troszkę to już irytowało młodą anielicę. Co ona zrobi z tyloma słowami, które zna? Co, jeśli większość jest przekleństwem? Księżniczka aż nie wiedziała, co powiedzieć, aby nie okazało się, że znów mówi nieładnie. Szukanie odpowiednich słów zajęło jej chwilę. A przez ten czas postanowiła, iż usiądzie po prawicy Delii, wzrokiem skacząc to na nią, to na tego, który jej pomógł, a to na jego domostwo. Kto wie, może coś podpowie jej, jak poprawnie i należycie przeprosić za jej karygodne zachowanie?

        W międzyczasie trwała rozmowa między dorosłymi, którą młoda ochoczo słuchała. Szczególnie polubiła sposób, w który wypowiadał się Dżari, którego oficjalność w rozmowie z królową w tej chwili była czymś nowym, szczególnie w połączeniu z niezwykle wyrafinowanym słownictwem. Chociaż to głównie dlatego, iż nie była wcześniej świadkiem spotkania Delii z kimś, kto nie pochodził z jej najbliższego otoczenia.

        Już miała w głowie ułożone co powiedzieć, aby pokazać Delii, że jest jej przykro za to, co powiedziała, gdy też przez tłumy otaczające dom i drzwi zamknięte przedarł się królewski doradca. Jego wysiłek nie był jednak wiele wart, gdyż jedyne, co w ten sposób zyskał, to zmartwienie dotyczące jego obecnej posady, jak i ciekawość miejscowych, którzy byli gotowi złapać go i wypytywać o wszystko, gdy tylko ten wyjdzie i zamknie za sobą drzwi domu.

- Mamo. - Evangeline szarpnęła Delię za rękę, aby zwrócić na siebie jej uwagę. - Bardzo, ale to bardzo przepraszam za moją… wcześniejszą impertynencję i obiecuję, że będę bardziej uważać - powiedziała, kończąc wypowiedź szerokim uśmiechem na twarzy. Głównie cieszyła się z tego, że bez pomyłki powtórzyła słowa, które podłapała od mężczyzny, który był z nimi w środku, a które, jak zrozumiała, są równoznaczne z przeprosinami.

        Chwilę później zaczęła myśleć nad tym, iż chwilę temu Delia wspomniała coś o opiekunce. Słowo to znała, tak bandyci nazywali osobę, która pilnowała ją i dawała jej jedzenie za czasów, gdy była wśród zbirów. A i profesjonalizm obił się jej o uszy wcześniej, choć dla niej to było równoznaczne z byciem dobrym w czymś. Poskładała te dwa słowa do kupy, aby mieć obraz tego, kogo Delia szuka, po czym odezwała się, z pomysłem zbyt dobrym, aby miał się nie udać.

- A mamo Delio, skoro szukasz dla mnie opiekunki to… - Zatrzymała swe słowa, gdyż układała je na żywo, to i musiała pilnować, aby wszystko, co powiedziała, było poprawne. - To może on zostać moją opiekunką? - W tym momencie wyprostowała palec wskazujący, jak i również całą prawą rękę, celując nią w Dżariego. - Zaopiekował się tobą, kiedy byłaś ranna. I jest miły. Poza tym bardzo ładnie wygląda, a ładny znaczy dobry, prawda?

        W tym momencie Evangeline wpatrywałaby się w Delię, z palcem wciąż mierzącym w anioła, dopóki nie otrzymałaby odpowiedzi, gdyby nie to, że coś, co było w zasięgu jej widzenia, przykuło jej uwagę. Mianowicie moździerz znajdujący się na stole wpadł jej w oko, a że wcześniej takiego nie widziała, to trochę poniosła ją ekscytacja. Tak troszeczkę.

- O, a co to?

        Tak nie mogła się doczekać odpowiedzi, a zarazem tak mocno myślała nad tym przedmiotem, iż… Momentalnie każda część jej ciała jednocześnie straciła swą integralność, rozpadając się w stos złotego pyłu, którego drobinki były nie do odróżnienia od siebie. Ów pył szybko dołączył do złotej mgły, która do tej pory wirowała wokół nieobecnego już ciała Evangeline. Świeżo wzmocniona złota chmura zaczęła nabierać prędkości, wirując niczym herbata w szklance zamieszana energicznie łyżeczką.

        Niektóre z drobin, za sprawą swej szybkości, poobdzierały powierzchnię posłania, jak i wszystkie okoliczne meble. I choć widać było, iż chmara pyłu starała się jak mogła by nie uszkodzić w żaden sposób ani Delii, ani Dżariego, to jednak królowa, która siedziała najbliżej, zauważyła, iż jej suknia po prawej stronie została mniej lub bardziej poszarpana przez pędzące drobiny. Nie były to jednak zniszczenia, które doprowadzą królewskie krawcowe do płaczu. Co najwyżej do umiarkowanego smutku.

        W końcu chaos zaczął słabnąć, gdy pył zaczął się zbijać w jedno miejsce, przybierając nową formę. A nową formą był moździerz oczywiście, z tłuczkiem w środku, który ze względu na ograniczenia mocy Evangeline był na stałe przytwierdzony do dna złotego naczynia, które obecnie było fizyczną formą anielicy. Tatuaże, normalnie znajdujące się na ciele Evangeline, obecnie były widoczne także na tej formie, choć w mniejszej skali oczywiście. Po krótkiej chwili drobiny pyłu zaczęły odpadać z naczynia, formując charakterystyczną, choć teraz miniaturową, złotą mgiełkę. Ten, kto się przyjrzał, mógł przysiąc, że można było w tej mgle zobaczyć kształt przypominający uśmiech pełen beztroskiej radości wynikającej z faktu bycia moździerzem. Ach, dzieci tak szybko się zmieniają...

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Nie Lip 16, 2017 11:51 pm
autor: Dżariel
        Dżari nie oczekiwał tak naprawdę żadnych tłumaczeń ze strony królowej - to były jej sprawy, a on jako prosty chłopak ze wsi nie mógł domagać się wyjaśnień, powinien brać wszystko takim, jakim jest. A tymczasem ona w dwóch zdaniach streściła mu skomplikowaną sytuację jej córki - anioł przyjął to z wdzięcznością, nic jednak nie rzekł, jedynie uśmiechnął się ciepło i skinął głową w niemym “rozumiem”. Jego uśmiech jeszcze odrobinę się pogłębił, gdy na twarzy Delii znów pojawiło się to szczęście, które tak ją rozpromieniało. ”Chwilo trwaj…”

        - Mówiłem, by tu nie wchodzić - odezwał się machinalnie Laki, gdy usłyszał dźwięk odskakującej klamki. W tonie jego głosu słychać było zdecydowanie i pewną naganę, ale nie agresję. Obrócił się, by wygonić intruza na zewnątrz, był to jednak najwyraźniej jakiś bliski współpracownik królowej i ona chciała z nim rozmawiać, więc lekarz ostatecznie porzucił próbę pozbycia się go. Nie wtrącał się też w wymianę zdań osób, które przewyższały go pod względem statusu społecznego o niemożliwy do zignorowania dystans. Uśmiechnął się jednak kącikiem ust na wzmiankę o nowej opiekunce - wizja tego mężczyzny w roli niańki zdawała mu się odrobinę zabawna. Chwilę później jednak mina mu zrzedła i na jego twarzy zagościło zaskoczenie. Wskazał sam na siebie z niemym pytaniem w oczach, gdy księżniczka zaproponowała jego kandydaturę na własnego opiekuna. W pierwszej chwili w jego głowie powstał absolutny chaos, z którego powoli wyłaniały się sensowne argumenty. Musiał przy tym przyznać, że ocena młodej anielicy bardzo mu pochlebiała, ale jednak nie czuł się na siłach sprostać temu zadaniu...
        - Wasza wysokość - zaczął Dżari. Królowa w tym momencie odruchowo przeniosła na niego wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Chociaż anioł chciałby móc patrzeć jej w oczy, nie ośmielił się na coś takiego i zaraz spuścił wzrok. - Proszę mi wybaczyć, że się wtrącam, lecz nie jestem przekonany, iż byłbym dobrym opiekunem dla księżniczki. Nie jestem doświadczony w opiekowaniu się dziećmi, nigdy też nie miałem własnego potomstwa, a moje rodzeństwo było raczej starsze niż młodsze. Jeśli jednak księżniczka nie zmieni swego zdania, oczywiście dołożę wszelkich starań, by jak najlepiej wykonywać powierzoną mi rolę - zapewnił jeszcze na koniec, pokornie niżej skłaniając głowę.
        W rzeczywistości gdyby przy rozmowie był ktokolwiek z osób mieszkających w wiosce czy też ktoś, kto znałby Dżariego dłużej, każda z takich osób bez wahania zaprzeczyłaby jego słowom, usprawiedliwiając go jednak tym, że jest zbyt skromny, a nie zakłamany. Nie stanowiło żadnej tajemnicy, że dzieci lgnęły do anioła jak pszczoły do miodu i ten zajmował się nimi zawsze z dużym zaangażowaniem i delikatnością. Zdarzyło się już, że kobieta z wioski, gdy nie miała z kim zostawić swej pociechy, przyprowadziła ją do znachora wiedząc, że przy nim będzie ona bezpieczna. Evangeline była oczywiście nastolatką, lecz mentalnie chyba trochę odstawała od swych rówieśników… Zaś w kwestii posiadania rodzeństwa czy młodszego potomstwa Laki akurat powiedział szczerą prawdę, chociaż jego rodzona siostra Lita miała już trójkę własnych pociech. Co więcej nikt w wiosce nie był świadomy tego, że anioł byłby również doskonałym ochroniarzem księżniczki, gdyż miał doświadczenie w walce i naturalny instynkt obrońcy, a poza tym mógłby być jej nauczycielem w kilku mniej istotnych dla koronowanej głowy dziedzinach, na przykład takich jak sztuka, śpiew czy zielarstwo albo nawet nauka magii. To były jednak głęboko skrywane tajemnice Dżariego, którymi nie zamierzał się dzielić nawet jeśli od tego zależałoby to, czy królowa Delia zabierze go ze sobą na dwór… A czuł, że chciałby się tam znaleźć, co jego samego wprawiło w niemałe zaskoczenie. Nie była to kwestia tego, że chciałby grzać się w blasku chwały królowej czy przebywać w dostatku albo wręcz zbytku, nie. Chodziło o nią samą - o królową. Było w niej coś, co go zupełnie zauroczyło i po raz pierwszy od bardzo dawna przyprawiło go o szybsze bicie serca.

        - To moździerz, wasza… Księżniczko?!
        Gdy tylko wytatuowana anielica zaczęła rozpadać się w chmurę złotego pyłu, Dżari postąpił krok w jej stronę (który to stanowił praktycznie cały dystans dzielący go od zajmującej łóżko rodziny królewskiej), lecz zaraz się zatrzymał nie wiedząc co uczynić. Odruchowo osłonił oczy przedramieniem, by nie zaprószyły się złotym pyłem, po czym wysilił swój magiczny zmysł by dojść, co też przed chwilą się stało. Był niezwykle zaskoczony gdy zorientował się, że nie wyczuwa w pomieszczeniu żadnej obcej magii i widzi tylko trzy jarzące się aury: swoją, królowej oraz królewny, która teraz straciła swe typowe kontury i rozmyła się po całej niewielkiej chatce. Nie umiał znaleźć lepszego wytłumaczenia dla tego fenomenu niż takie, że była to jakaś naturalna zdolność dziewczyny… Mimo to jednak anioł rzucił czar rozpraszający czarną magię, tak na wszelki wypadek… Nic się nie zadziało, nie poczuł nawet oporu, co trochę go uspokoiło. Nie mogąc jednak uczynić póki co niczego więcej anioł stał w miejscu - blisko królowej, jakby chciał ją chronić - i tylko spoglądał to na Delię, to na złotą chmurę, a w jego oczach widać było zaskoczenie i niezadane pytanie "co się dzieje?". Gdy w końcu magiczny pył przybrał postać moździerza powleczonego wzorem tatuaży Evangeline, Lakiego przeszył lekki dreszcz - to wyglądało niezwykle niepokojąco.
        - Wasza wysokość? - zwrócił się skonsternowany do królowej, cały czas spoglądając w stronę narzędzia, w które przemieniła się młoda anielica. Tak naprawdę znosił ten niecodzienny widok całkiem nieźle, bo gdyby był typowym wieśniakiem nieznającym się na magii, pewnie dawno rzuciłby się do ucieczki albo zaatakował księżniczkę, a on tymczasem upewnił się tylko, że nie ma do czynienia z żadną piekielną klątwą, po czym czekał na wyjaśnienia Delii w nadziei, że ta wie do czego właśnie doszło i w razie konieczności będzie w stanie jej pomóc. Jak dobrze, że nie widział tego nikt z dworzan ani mieszkańców wioski...

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Pon Lip 24, 2017 7:48 pm
autor: Delia
Delia szarpnięta za rękę spojrzała na młodą poważnie. Nie było w jej spojrzeniu złości, tylko nieco ciekawości, może też odrobinkę zmartwienia. Po chwili jednak słysząc słowa Evangeline uśmiechnęła się troskliwie.

- Tak kochanie? – spytała i oczekiwała na odpowiedź, rozczuliło ją to, jak podłapała takie trudne słowo od Dżariego i jeszcze powiedziała je poprawnie. – Nie gniewam się Evangeline, to nie twoja wina, że nie wiesz, które słowa są nieodpowiednie. Ale niedługo się nauczysz, jestem tego pewna.

No kolejną propozycję młodej Yro zrobił wielkie oczy i już miał się wtrącić, ale wystarczyło jedno spojrzenie królowej, by wiedział, iż powinien pokornie milczeć. Cofnął się nawet o dwa kroki i zwiesił głowę. Niebianka natomiast spojrzała na Dżariego i się uśmiechnęła. Po chwili nawet zachichotała, słysząc co dodała pod koniec dziewczyna.

- Oj córeczko moja, osoby, które nie wyglądają najlepiej, również mogą być dobre, a ci ładniejsi także mogą być źli, aczkolwiek w tym wypadku, jak sądzę, trafiliśmy na takiego, jak mówisz, a co do twojej propozycji… – Odwróciła głowę w stronę anioła. – Myślę, że to mógłby być dobry pomysł, jednakże najpierw zechciej mi zdradzić swe imię.
Królowa poczekała, aż medyk jej odpowie, po czym dodała:
- Natomiast ja mam pewne przeczucie, że sprawdziłbyś się w tej roli perfekcyjnie, ponadto Evangeline chyba już zdążyła cię polubić.

Wtem uwagę złocistej anielicy przykuł moździerz, Delia jeszcze nie przywykła do jej niesamowitych przemian, więc patrzyła zdziwiona na to, jak z młodej dziewczynki robi się moździerz ze szczerego złota. "Nie wiem, czy kiedykolwiek się do tego przyzwyczaję…" - stwierdziła w myślach królowa.

Yro praktycznie w ogóle nie zwracał uwagi na lekarza, nawet za bardzo nie zareagował na dziwną przemianę. Był przygnębiony tym co zrobił, czego nie zrobił oraz tym, że ten mężczyzna miałby się opiekować księżniczką. On miał to zrobić, zawiódł i było mu smutno. Poza tym większość służek w zamku to właśnie kobiety, a on był jak na razie jedynym mężczyzną mającym tak długi i bliski kontakt z królową. Może nawet się w niej odrobinkę podkochiwał, ale tylko odrobinkę, byli bardziej przyjaciółmi, więc nie miał prawa odczuwać zazdrości w stosunku do uzdrowiciela, ale cóż… odczuwał.
Tymczasem królowa zastanawiała się jak wyjaśnić sytuację ze swoją przybraną córką. Wcześniej to aż tak konieczne nie było, to tym razem sytuacja tego wymagała, niebianin był mocno zaniepokojony, a królowa nie chciała, by wydarzyło się coś niepotrzebnego, przez co mogłaby ucierpieć młoda księżniczka.

- Nie obawiaj się, to tylko jej niezwykła umiejętność… Sama jeszcze dokładnie jej nie zgłębiłam, ale jest raczej nie szkodliwa. – Spojrzała na złoty moździerz. – Evangeline, powróć proszę, do swojej naturalnej postaci – powiedziała, mając nadzieję, że jasnowłosa anielica jej posłucha i że w ogóle usłyszy.

W tym samym momencie na zewnątrz ludzie zdążyli odkryć, iż zwierzęta władczyni nie mają złych zamiarów i zostały one dosłownie oblepione przez malutkie rączki dzieciaków kochających futrzaste stworzonka. Jedynie Piorun umknął przed zmierzwieniem jego starannie ułożonych piór i usiadł sobie na wyższej gałęzi pobliskiego drzewa, skąd miał dobry widok na całą sytuację.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Śro Lip 26, 2017 9:41 pm
autor: Evangeline
        Złoty moździerz w pełnej okazałości był, istniał i dokonywał inne czynności związane z egzystencją. Nawet gdy Delia poprosiła o odwrócenie przemiany, nowa forma Evangeline nie rozbiła się na pył. Mijały sekundy, które przerodziły się w minuty. Kilka minut Evangeline, której ekscytacja powoli przeradzała się w nudę. Czekała, aż ktoś ją dotknie, dzięki czemu mogłaby nawiązać kontakt z kimkolwiek. W obecnej formie bowiem była ona sama ze sobą w pustce swojego umysłu odciętego od zmysłów. Brzmi strasznie, owszem, lecz ona już od lat przyzwyczajona była do takiego stanu rzeczy po przemianie.

        W końcu jednak młoda księżniczka zrozumiała, że być może, w przeciwieństwie do niej, nie wiedzą oni, co należy zrobić, aby z nią rozmawiać w obecnej chwili. Choć Delia powinna wiedzieć, gdyż opowiedziała jej o tym po jej przemianie w podobiznę królowej na tronie. Ale może zapomniała, czego Evangeline nie miała za złe, gdyż ona także zapominała tego i owego o innych.

        A i właśnie, gdy o zapominaniu myślała, dotarło do niej, że mebel, na którym się znajdowała, był w niebezpieczeństwie zniszczenia. Nie tracąc czasu, dokonała przemiany, która najpierw rozbiła jej formę, tworząc szalejącą i nieco szkodliwą dla okolicznych rzeczy martwych burzę złocistego pyłu. Następnie, w stosunkowo szybki sposób, znaczna część złota utworzyła ponownie ciało młodej anielicy, otoczonej złocistą chmurą, która służyła oczywiście za równie złocistą cenzurę, bo w końcu nie wypada świecić ludziom po oczach golizną, szczególnie gdy jest się ze złota, co oznacza możliwość dosłownego oślepienia za sprawą odbitego od skóry światła.

        Choć powróciła do stanu sprzed przemiany, co oznaczało, iż pojawiła się już siedząc na łóżku, to jednak szybko wstała, po czym obróciła się, wbijając wzrok w miejsce, gdzie jej od-niedawna-królewskie cztery literki siedziały, a gdzie widać było brakujący materiał w powierzchni posłania, który został usunięty z istnienia za sprawą kontaktu z wytatuowanym tyłkiem, a później także moździerzem. Ów ubytek nie był wielki na całe szczęście, łata wielkości dwóch złączonych dłoni dorosłego mężczyzny bez trudu zdołałaby załatać nowo powstały problem.

- Ojć…! - Na twarzy anielicy malowało się delikatne poczucie winy, połączone ze wstydem. Zniszczenie łóżka przybranej matki to jedno, ale naruszenie własności niemal całkowicie obcej osoby to rzecz znacznie poważniejsza. Bandyci często bez konsekwencji niszczyli rzeczy swoich najbardziej zaufanych ziomków, ale gdy nie znali kogoś za dobrze, a uszkodzili jego mienie, to często można było podziwiać przelatujące formacje uzębienia, od siekaczy, przez trzonowce, po sztuczne zęby ze złota.

        I chociaż nawet Evangeline widziała, że jest ogrooo(...)ooomna różnica między zachowaniem mężczyzny przed nią a sposobem życia tych, którzy ją trzymali w klatce, to jednak spodziewała się odrobiny złości ze strony goszczącego ich człowieka. Dlatego też dokonała najbardziej pokutnej z pokut, jaką mogła znać anielica taka jak ona. Podeszła do mężczyzny, zatrzymując się tuż przed nim, po czym patrząc wprost w jego oczy, nie mrugając ani razu, przemówiła.

- Przepraszam bardzo. - I nagle cała powaga została zabita, kiedy jej oczka zaczynały przypominać patrzajki pewnego kota, co chodził w butach, a który to w powieściach dla dzieci gadał z zielonym gigantem. - Czy to, co zrobiłam nieumyślnie, mogę jakoś naprawić?

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Czw Lip 27, 2017 7:55 pm
autor: Dżariel
        Dżari przymknął na moment powieki, jakby niemo zgadzał się z argumentami królowej. Gdyby mógł, od siebie dodałby jeszcze, że właśnie z reguły to ci mniej urodziwi mieli większe serca - może charakter był w ich przypadku równowagą dla braków w urodzie. Medyk nie podjął jednak dyskusji w tej kwestii, gdyż poruszony chwilę później przez królową temat - odpowiedź na propozycję księżniczki w kwestii jego zatrudnienia - interesował go o wiele bardziej. Zrobiło mu się trochę niezręcznie, gdy to kobieta - na dodatek królowa - musiała się dopominać, by się jej przedstawił i niespecjalnie pomogły wewnętrzne usprawiedliwienia, że przecież do tej pory nie było stosownej ku temu okazji. Pytanie o imię było zresztą wbrew pozorom dość kłopotliwe - anioł przywykł do tego, że rozmawia z ludźmi prostymi i z reguły przedstawia się samym zdrobniałym imieniem, czuł jednak, że w rozmowie z kimś tak ważnym jak królowa powinien przedstawić się swym pełnym mianem, by nie spoufalać się zanadto. Przez ułamek sekundy zastanawiał się, czy zdradzi go końcówka "el" w imieniu, tak charakterystyczna dla Niebian.
        - Jestem Dżariel Laki, wasza wysokość - przedstawił się, czemu towarzyszył płytki ukłon. - Można jednak mówić do mnie Dżari, jeśli wasza wysokość sobie życzy... Nawet bym tak wolał - przyznał po chwili wahania.
        Stanowisko królowej w kwestii powierzenia jego opiece księżniczki ucieszyło anioła bardziej niż to okazał - kobiety mogły zobaczyć jedynie nikły uśmiech na jego wargach, gdy z pokorą chylił głowę przed monarchinią, on jednak w duchu był cały rozpromieniony i niewiele brakowało, by rzucił się do pakowania swojego drobnego dobytku. Jego radość na moment przyćmiły wyrzuty sumienia, że zostawia mieszkańców wioski ich własnemu losowi, lecz szybko odepchnął od siebie tę myśl - już dawno miał opuścić to miejsce, a oni radzili sobie i bez niego. Na dodatek miał misję do wykonania i to ona powinna być dla niego najważniejsza. Przez to nie pozwolił sobie na zawahanie i dyskusję
        - Dołożę wszelkich starań, by nie zawieść waszego zaufania, wasza wysokość - zapewnił. Chciał skorzystać z okazji i przedstawić królowej swoją osobę w trochę lepszym świetle, powiedzieć jej o wszystkich swoich dobrych cechach i o tym, co jest w stanie zapewnić księżniczce, lecz temat rozmowy szybko uległ zmianie, a to za sprawę Evangeliny, którą zainteresował zwykły moździerz...

        - Tak przypuszczałem - mruknął Dżari, gdy królowa wspomniała o nietypowych wrodzonych umiejętnościach swojej adoptowanej córki. Nie pozostało mu w tej chwili nic innego, jak czekać na to, aż księżniczka sama zdecyduje się wrócić do swojej normalnej postaci. Intrygowało go, co też jeszcze chowa w zanadrzu ta złota anielica i czym zdoła go zaskoczyć. Coś mu mówiło, że robienie za jej niańkę okaże się być dużo trudniejszym zadaniem niż na to wyglądało na pierwszy rzut oka. Refleksja ta sprawiła, że medyk zerknął na przygnębionego królewskiego doradcę porozumiewawczo - chyba teraz dopiero w pełni zrozumiał kontekst sytuacji.
        Nagle Evangeline przemieniona w moździerz wróciła do swojej humanoidalnej postaci - wyglądało to jak lustrzane odbicie tego, co zaszło kilka minut wcześniej. I tym razem zresztą Dżari osłonił oczy przedramieniem, lecz przynajmniej wiedział już co się dzieje i tylko zastanawiał się, czy tym razem księżniczka nie przybierze formy jakiegoś garnka albo miotły… Z pewną ulgą przywitał jej normalną postać.
        Z początku Dżari nie wiedział zupełnie co tak zaskoczyło i zdenerwowało młodą anielicę, a już zupełnie skołowało go to jak dziewczyna podeszła do niego i zaczęła przepraszać z tym rozczulającym wyrazem twarzy. Dopiero wtedy medyk rozejrzał się i zrozumiał, że jakimś cudem Evangeline zrobiła całkiem sporą dziurę w pościeli. Westchnął, jakby już nic nie mogło go tego dnia zdziwić.
        - Nic się nie stało, to tylko przedmiot - zapewnił spokojnie. Zaraz jednak zerknął na księżniczkę, a następnie na królową. Chyba w końcu musiał zrezygnować z poddańczej pozy i trochę przejąć inicjatywę w rozmowie, by takich niespodzianek jak przed chwilą w przyszłości czekało na niego jak najmniej.
        - Mogę jednak prosić o wytłumaczenie tego co zaszło, wasza wysokość? - zapytał. - Widzę oczywiście, że jest to jakaś magia, wyglądająca jak dziedzina pustki… To przez ten pył, tak? - strzelił na ślepo, bo ta wersja wydawała mu się najbardziej prawdopodobna. Nie wiedział jednak skąd może brać się sam pył, ale to akurat można było ustalić w następnej kolejności.
        - Jeśli mam być opiekunem księżniczki, muszę wiedzieć co ona wie i co potrafi, bym mógł stosownie reagować - powiedział w ramach wyjaśnienia, może trochę wręcz usprawiedliwienia własnych czynów.

        Tymczasem gwar przed domem Dżariego narastał. Co śmielsze osoby zaglądały do środka przez okna, lecz nikt nie słyszał rozmów, a i incydent z moździerzem jakimś magicznym sposobem umknął ciekawskim spojrzeniom podglądaczy. Wszyscy jednak wiedzieli, że królowa od jakiegoś czasu jest już przytomna i teraz rozmawia z medykiem. Zaczęły się najróżniejsze spekulacje, wiele osób snuło czarne scenariusze, w myśl których Delia może i była przytomna, ale jednak oberwała mocniej niż na to wyglądało. Co teraz? Królową należało zabrać do pałacu, by zajęli się nią wykwalifikowani medycy z odpowiednim zapleczem, a nie jakiś wiejski znachor, zbyt młody by mieć stosowne doświadczenie! Lecz czy ranna anielica mogła znieść trudy podróży powrotnej? No i co z dotkniętymi zarazą plonami? Przecież należało działać szybko, bo inaczej królestwu mogła zacząć grozić klęska głodu! Och, tyle niewiadomych, tyle spekulacji i żadnych wyjaśnień...

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Pią Sie 04, 2017 11:55 pm
autor: Delia
Niebianka wysłuchała mężczyzny - jego imię może brzmiało dość anielsko, ale ona sama tak dawno była w Planach, że nie skojarzyła tego i uśmiechnęła się ciepło.

- A więc Dżari. Bardzo się cieszę, że przystajesz na nasz propozycję.

Delia dyskretnie odetchnęła z ulgą, widząc, iż jej córeczka w końcu zaczyna wracać do swojej normalnej postaci. Może ta złocista burza nieco niepokoiła, ale ostatecznie nikomu nic się nie stało, a przynajmniej nikomu żywemu. Niszczycielska siła dotyku Evangeline zniszczyła jednak nieco materiał, na którym siedziała. Królową zaczęło to martwić - a gdyby zniszczyła coś naprawdę cennego tylko dlatego, że zbyt długo to trzymała? Albo jakby chciała się zwyczajnie dłużej przytulić, to mogłaby pozbawić ową osobę ubrań, co nie byłoby pożądanym efektem. Naprawdę mocno liczyła na to, iż jej zaufany, nieco szalony czarodziej da radę coś z tym zrobić i wymyślić odpowiednie ubranie. Zresztą ta złota chmurka może być niewystarczająca.
Uśmiechnęła się w duchu, widząc zakłopotanie Ev, nie dlatego, że się cieszyła z tego, tylko, bo oznaczało to, że ma w sercu dobro i być może nauczenie ją odpowiedniego zachowania nie zajmie tak dużo czasu. Wcześniej nieco obawiała się, że życie wśród tych zbirów mogło wpłynąć źle na jej charakter, ale jak widać, nauczyła się tylko używania brzydkich słów, nie będąc świadoma ich złego wydźwięku. Ponadto teraz bardzo grzecznie przeprosiła, bez użycia żadnych przekleństw. Anielica zastanawiała się chwilę czy czegoś nie powiedzieć, ale postanowiła poczekać, nie chcąc przerwać złocistej niebiance.

- Oczywiście, doskonale cię rozumiem. Z tego co mi wiadomo, to nie przez pył, tylko przez te tatuaże przy dłuższym kontakcie z jej ciałem jakiegokolwiek przedmiotu on po prostu… niszczeje, znika. Ponadto może ona przemienić się w dowolną rzecz, raz nawet przybrała moją postać, stając się złotym pomnikiem mojej osoby – uśmiechnęła się królowa, trochę ją to bawiło, jak o tym myślała. – To prawdopodobnie wszystko, czyż nie Evangeline? – spytała chcąc się upewnić.

Tymczasem Yro, czując już ból karku od zbyt długiego zwieszania głowy w dół, obserwował sytuacje za oknem i przysłuchiwał się temu, co mówili mieszkańcy wioski. Nie podobało mu się ich stale narastające przerażenie.

- Wasza wysokość… Nie chcę przeszkadzać, ale lud się bardzo martwi…
- Ach, przez ten upadek niemalże zapomniałam. Powiedz im, proszę, że jest wszystko w porządku i za chwilę do nich powrócę. – Królowa bowiem chciała jeszcze załatwić pewną sprawę z Dżarielem. Nieco obawiała się o starcie Evangeline z ciekawskim tłumem.
- Tak jest, pani.

Doradca posłusznie wyszedł i omal nie został stratowany, cudem i krzykiem jedynie zdołał dojść do głosu i zdobyć choć odrobinkę przestrzeni do oddychania. Ledwo co przekazał wiadomość, a podbiegła do niego lwica i zaczęła zasypywać go pytaniami, zapominając całkowicie, iż Yro to jedynie człowiek i jej nie zrozumie. Apokalipsa skakała, prawie go przewracając, a mężczyzna nie dawał sobie z nią rady, póki nie odgonił jej Piorun zażenowany zachowaniem swojej przyjaciółki. Eden natomiast już dawno leżał na grzbiecie, rozkoszując się głaskaniem po brzuszku przez gromadkę dzieciaków. Wilk natomiast znudzony włażeniem mu na grzbiet i wykorzystywaniem jak konia przycupnął obok chaty anioła w miejscu, gdzie go inni nie bardzo mogli zobaczyć i nasłuchiwał jak tam postęp sytuacji.
Magowie zaś nie chcąc próżnować, szukali źródła obumierania roślin i byli już całkiem blisko rozwiązania tej zagadki - coś w tej ziemi było nie tak, jak być powinno i z pewnością nie powodował tego czynnik naturalny.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Pon Sie 07, 2017 9:23 pm
autor: Evangeline
- To wszystko, mamo. Tak myślę - potwierdziła Evangeline, trochę niepewna tego, co w rzeczywistości może potrafić. Szybko jednak dotarło do niej, iż ma jeszcze jedną ciekawą zdolność. - A, mama Delia zapomniała powiedzieć. Umiem świetnie powtarzać po innych, a nawet udawać innych!

        Chcąc pochwalić się ową umiejętnością, odsunęła się od Dżariego, wykonując dwa kroki do tyłu. Następnie, bez większego przygotowania, uklękła w ten sam sposób, w jaki mężczyzna wcześniej okazał swoją niższość wobec władczyni państwa, po czym przemówiła.

- Wasza wysokość, jako opiekunem księżniczki, proszę o udzielenie zgody na przytulenie ciebie. - Jej głos nadal był jej głosem, tyle że młodociana w tej chwili próbowała odtworzyć zarówno ton, jak i sposób mówienia anioła. Gdyby miała męski głos to kto wie, czy dałoby się odróżnić te słowa od tych, które mogłyby paść z ust Dżariego. Jeśli chodzi o treść tego, co wypowiedziała Evangeline, można było powiedzieć, iż oficjalna atmosfera między królową a medykiem była z jej punktu widzenia niewystarczająco przyjazna. Dlatego też uważała, że przytulenie obu stron byłoby jasną oznaką, iż relacje między nią a nim są pozytywne.

        W każdym razie, z anielskim bananem, to jest uśmiechem od ucha do ucha, na twarzy, powstała z klęczek, po czym odezwała się po raz kolejny.

- Czy ładnie mi wyszło? Lubię to robić! - powiedziała, a w jej oczach aż skakały iskierki radości, a przynajmniej tak się wydawało, patrząc na tą wesołą istotkę. - A teraz, przytulcie się! - powiedziała uparcie, jakby to było coś oczywistego, co powinno nastąpić w tej chwili.

        Nim jednak to się stało bądź nie stało, do młodocianej anielicy dotarło, że za drzwiami od dłuższego czasu koczuje mała armia wieśniaków, czego nie mogła do końca pojąć.

- Czemu na zewnątrz jest taki gwar? - spytała, nie chcąc na ślepo zgadywać wyjaśnienia.

Re: [Z dala od miast] Jak miedź brzęcząca

: Wto Sie 08, 2017 8:37 pm
autor: Dżariel
        Dżari słuchał wyjaśnień królowej z uwagą, nie dając po sobie poznać zaskoczenia, pierwszy raz jednak spotykał się z tego typu magią. To tłumaczyło jednak dlaczego księżniczka nie nosiła ubrań - te pewnie prędzej czy później i tak się na niej rozpadały... To rodziło jednak kolejne pytania, których anioł nie zamierzał zachować dla siebie, choć wydawały się dość nietaktowne.
        - A co z żywą tkanką? - dopytywał. - Czy gdyby księżniczka dotknęła ciała, ludzkiej skóry, ono również uległoby... dezintegracji? - upewnił się, zawieszając na moment głos, bo nie umiał znaleźć odpowiedniego słowa. Coś mu mówiło, że młoda anielica może poczuć się urażona jego insynuacjami jakoby mogła kogoś zranić, nawet nieumyślnie, bo zdawała się być osobą ze wszech miar niewinną, ale on musiał to wiedzieć. I naprawdę wolał nie dowiedzieć się tego z autopsji.
        Wieść o umiejętnościach przemiany w przedmioty i inne osoby już niespecjalnie przejęła anioła - przed chwilą miał wszak do czynienia z próbką tej umiejętności. Papugowanie jednak, o którym wspomniała już księżniczka we własnej osobie, brzmiało obiecująco - Dżariemu przyszło od razu do głowy, że może dzięki temu wytatuowana anielica szybciej nadrobi swoje braki w wychowaniu, powtarzając to, w jaki sposób będzie zachowywało się jej najbliższe otoczenie... W tym on. "Niech to...", sarknął w myślach anioł. Nie uważał siebie za najlepszy przykład dla księżniczki, z jednej prostej przyczyny - może i był uprzejmy i starał się zachowywać przy królowej jak najlepiej, lecz i tak nie znał się na etykiecie obowiązującej na królewskich dworach, wywodził się w końcu z rodziny mieszczańskiej. "Będę musiał szybko nadrabiać braki...", uznał natychmiast, bo teraz nie było już odwrotu i jedyne co mógł, to jak najlepiej przygotować się do pełnienia funkcji opiekuna księżniczki.
        W tym czasie adoptowana królewska córka zaczęła dawać pokaz swoich umiejętności naśladownictwa. Tym razem Dżari nie ukrywał ani zaskoczenia, ani podziwu - z uznaniem patrzył na jej popis, lecz nie zdobył się w pierwszej chwili na komentarz. Obrócił wzrok słysząc jej słowa - dzieci, nawet takie u progu dorosłości, miały wybitny talent do wpędzania dorosłych w kłopotliwe sytuacje. Laki zaniepokoił się czy naprawdę patrzy na królową wzrokiem, który dawałby jej córce powód do podejrzewania go o tego typu myśli i pragnienia, czy był to czysty przypadek. A jeśli tak, to czy Delia również to widziała... Dżari nie wiedział czy powinien się tłumaczyć, czy też udawać, że to nic nie znaczyło.
        - Tak, niesamowicie - przyznał w końcu, gdy księżniczka zapytała o opinię na temat swego popisu. - Nawet akcent był identyczny...
        Polecenie jednak po raz kolejny odebrało mu mowę. Przeniósł wzrok na Delię, jakby oczekiwał, że to ona wybije swej córce z głowy pomysł wpędzania ich w tak intymną sytuację, lecz natychmiast dotarło do niego, że jako mężczyzna to on powinien wykazać się inicjatywą i okazać, że zna swoje miejsce.
        - Nie mogę, księżniczko - zwrócił się do niej, mówiąc zdecydowanie, ale przy tym bez ostrego tonu nagany. - Nie jestem godny, nie powinienem. Obcy mężczyzna nie może ot tak przytulić kobiety, zwłaszcza królowej...
        Dżari wypowiadał się z przekonaniem, ale gdy spojrzało się głęboko w jego oczy, widziało się, że trochę żałuje tego, że nie może schować etykiety do kieszeni i objąć Delię zgodnie z prośbą księżniczki. Jego słowa mogły jednak uspokoić Yro, w którym kiełkował niepokój i zazdrość - w końcu każdy mężczyzna, który miałby w stosunku do królowej jakieś podłe zamiary, wykorzystałby sytuację, "no bo przecież księżniczka mi kazała...", więc może ten wiejski medyk nie stanowił zagrożenia. Na dodatek Delia ponownie zwróciła na niego uwagę i powierzyła mu kolejne zadanie, co on tłumaczył sobie tym, że jednak nie wypadł z jej łask, choć nadal przerażało go widmo kary za to, że nie dopilnował księżniczki i pozwolił jej uciec z zamku razem ze zwierzętami. By chociaż odrobinę zmazać złe wrażenie, Yro czym prędzej pospieszył wykonać jej rozkaz, zostawiając Niebian samych w chatce.
        - Wiele osób niepokoi się o stan zdrowia królowej i czeka na wieści - zaczął wyjaśniać Dżari w odpowiedzi na pytanie młodej anielicy. - Twoje przybycie też jest nie bez znaczenia, księżniczko, ludzie są pewnie ciekawi kim jesteś i co tu robisz. Wasza wysokość, czy mam wyjść i wspomóc waszego doradcę? Mam posłuch wśród mieszkańców wioski, przynajmniej nad nimi uda mi się zapanować - wyjaśnił. Przez zamknięte drzwi słyszał gwar ludzkich rozmów i pojedyncze pytania zwierząt, zadawane głosem tak odmiennym, że wybijały się na tle pozostałych.
        - Proszę pozwolić, że jeszcze spojrzę na tę ranę - poprosił nagle Dżari, korzystając z ostatniej okazji, by w spokoju obejrzeć rozcięcie na czole królowej. Za pozwoleniem zbliżył się do niej, jedną dłonią delikatnie przytrzymał jej głowę, by była pod odpowiednim kątem do padającego z okna światła, a drugą ręką odgarnął pojedyncze kosmyki z jej czoła. Rozcięcie doskonale goiło się samo, na skórze pozostał jedynie cienki ślad i zakrzepła krew, przez którą odnosiło się wrażenie, że rana jest bardziej rozległa.
        - Przemyję ją jeszcze, dobrze, wasza wysokość? - upewnił się, już jednak sięgając po myjkę, z której korzystał wcześniej. Chodziło tylko o zmycie krwi, a nie oczyszczanie rany, Dżari zrobił to więc szybko, z wprawą. Dopiero gdy skończył dotarło do niego, jak blisko królowej się znalazł, nie uciekł jednak jak spłoszony podrostek - skończył co zaczął, po czym spojrzał jeszcze na krótki moment w oczy anielicy i dopiero po tym się odsunął. Wydawało się, że na jego wargach na moment zagościł blady uśmiech.
        - Czy mam udać się do zamku wraz z waszym orszakiem? - upewnił się, płucząc myjkę i obmywając dłonie.