Mgliste Bagna"Mściciel"

Tajemnicza mroczna kraina, gdzie każdy Twój ruch jest obserwowany. Strzeż się każdego cienia i odgłosu bo możesz już nigdy stamtąd nie wrócić.
Awatar użytkownika
Julia
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wiedźma- Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Julia »

W nieprzeniknionych ciemnościach lasów, przez ostre szczyty gór i ośnieżone pagórki a wreszcie przez mokre i
niebezpieczne bagna wędrowała nieznana jeszcze nikomu, tajemnicza dziewczyna. Ciemny i duży kaptur
jej płaszcza zasłaniał połowę jej twarzy, stąd nikt nie mógł zobaczyć oblicza nieznajomej. Sama dbała o to
by pozostać jak najdłużej nierozpoznawalną. Wiedziała jaki jest stosunek większości istot do wiedźm, więc nie
dawała im powodu, aby go jeszcze bardziej pogarszać.
Wstąpiła na Mgliste Bagna. Już od pewnego czasu czuła dziwne fale magii, dobiegające gdzieś przed nią.
Chciała to sprawdzić, jej ciekawość magii była tak silna, że nie było mowy o tym, aby odwrócić się i odejść.
Gdy podeszła bliżej, spojrzała na dziwny obraz malujący się na niebie - niby wielki ptak, który ogniem trawił wszystko
na co napotkał w drodze swojego lotu. Gdy z pozostałych ptaków pozostał jedynie pył, zanurkował w dół.
Julia widziała teraz tylko wysokie płomienie roztaczające się blisko zejścia na ziemię skrzydlatego ducha.
Pobiegła od razu w tamto miejsce. Zauważyła kilka nieznanych jej osób i... smoka? Tak, to był smok.
Choć płomienie jeszcze w niektórych miejscach nie chciały zgasnąć, większa połowa pogorzeliska już ustąpiła.
Fale magii znów do niej dotarły - tym razem od strony dziewczyny. Chciała krzyknąć do niej aby uciekała stamtąd,
jednak nie zdążyła. Portal już się otworzył. Przerażająca trupia ręka zacisnęła swe objęcia na stopie dziewczyny i wciągnęła
ją.
- Co tu się dzieje? - powiedziała cicho...
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Dużo działo się tego dnia na bagniskach w pobliżu krainy zasiedlonej niemal wyłącznie przez istoty, z których życie dawno temu wyparowało, pozostawiając śmierci, chaosowi i nieokreślonym bliżej bóstwom pole do popisu. Podobny przypadek wykorzystał wcześniej nieumarły mag, tworząc ze ścierw padłych zwierząt podobne zombiakom miniony, z czego najbardziej we znaki członkom wyprawy dały się kruki, a ściślej rzecz ujmując - szkaradziejstwa ożywione przez chaos z ptasiej padliny. Zaklęcie wąpierza odniosło niewielki sukces - kruki fruwały dookoła niczym stado oszalałych z głodu sępów, co skrzętnie wykorzystała Maie, rozprawiając się z ptaszyskami w dosyć widowiskowy sposób. Sam Medard nie czekał na przysłowiowe zbawienie i gdy tylko pierwsze piórka żarzyły się jasnym płomieniem, wrzasnął:
- Khe'a legumines ae'thae'monium zhe'rabarbarum!, co spotęgowało siłę rażenia magicznego ognia. Ponadto raz po raz ciskał w skrzydlate poczwary magiczne "duszki" z kości, kilka przy tym unicestwiając. Gdy Maie przystanęła, by odsapnąć po wyczerpującym boju, nagle nieumarły arcymag utworzył plugawy portal i swymi kościstymi łapskami wciągnął dziewczynę do środka. Medard szybko otworzył Necroconomicron i w rozdziale traktującym o liczach napisał:
"Potężnej magii licza nic nie jest w stanie przewidzieć, czasami dzięki swej sile umysłu istoty te otwierają portale prowadzące w większości do ich zakurzonych, plugawych siedzib - najczęściej starych wieżyc, krypt czy mauzoleów, chociaż potrafią gnieździć się i w zamczyskach.... Niekiedy za pomocą czarów przenoszą wojowników przez uprzednio stworzone przesmyki wprost na zatracenie tam, gdzie pomieszkują."
Na marginesach nabazgrał coś o mocach Talizmanu Kolorów, pradawnego smoczego artefaktu, którego część aktualnie posiada licz Medgar. Gdy skończył uzupełniać owo tomiszcze, zauważył jak jakaś śmiertelniczka - z wyczuciem tego nie miał żadnych problemów - pod osłoną kaptura przedziera się przez zagajnik, zmierzając w ich kierunku. Telepatyczny monit poszybował w eterze, a był on mniej więcej takiej treści:
"~ Kim jesteś i co cię sprowadza w te niegościnne ludziom tereny? Nie lekceważ potęgi umarłych..."

Oprócz tego krótkiego komunikatu, adresatka powinna teoretycznie odczuć wrażenie, iż jest świadkiem przerażającej dla większości jej pobratymców sceny agonalnych spazmów istoty ludzkiej, której być albo nie być zależy od sinawego osobnika o nienaturalnym jak na człeka uzębieniu i szpiczastych uszach. Nasuwa się tylko jedno pytanie, czy nie weźmie tego wszystkiego za omamy, zwidy spowodowane działaniem bagiennych wyziewów i tamtejszych trujących roślin?
So I bless you with my curse
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever
Jim Steinman

Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night.
William Blake

Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
Awatar użytkownika
Dumuzi
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 67
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Dumuzi »

Dumuzi koncentrował się naprawdę sporo czasu. Stał w milczeniu filtrując swym zmysłem magicznym całą otaczającą przestrzeń. Tak, nadeszła ta chwila. Od tej decyzji wszystkie wypadki najbliższych dni miały się potoczyć niefortunną lawiną. Lecz teraz, teraz nie miał być już kopany, a sam miał kopnąć. Wiatr zaszumiał złowrogą nutą, na pograniczu pola wzroku migotały szarawe kształty, nozdrza drażnił piekący zapach. Energia skumulowana wokoło, lecz jeszcze rozproszona wolnymi pasmami, gotowa była na wezwanie Pradawnego.
W chwili utworzenia portalu pochwycił okazję. W przeciągu ułamków sekund pochwycił swe dwa miecze w dłoń, obrócił się. Nic nie mówił, teraz rolę grała tylko i wyłącznie wola. Momentalnie cała zgromadzona przez smoka energia płynęła w kierunku ostrzy, koncentrując się głównie Cruentusie. Swą wolą pochwycił ślad po portalu, zabrał go do siebie i odtworzył, przestrzeń przed Pradawnym zafalowała tracąc spoistość, nie był to stricte portal, raczej bulgocząca przestrzeń powiązań. Zamachnięć się w jej stronę mieczami których siła rażenia pobiegła w kierunku licza są nieszczycenie siła. Lecz na tym się nie skończyło. Już wystartowała przeniesiona, niszcząca magię siła mieczy, artefaktu w rękach Dumuziego, destrukcyjny efekt gotów osiągnąć ciało nieumarłego aby przeciąć niekotwiące go strugi mocy, a już na skinienie woli smoka, za jego gestem zgromadzona magia uformowała się w pozostałe efekty, magia otworzyła pustkę. Dumuzi nie pozwolił pustce długo trwać na wolności, natychmiast smoliste strugi energii połykały za przeniesionym w przestrzeni efektem mieczy, niczym galopująca kawaleria. Wokół coś trzasnęło, jakby łamano drzewa. Tak, długo smok był spokojny, lecz odgłos przypominał grzmot. Na ułamek sekundy przez zamknięciem powiązania psychiczne echo, tym razem wymierzone w trzeźwość umysłu, pomknęło za ciosem artefaktu i pustką. Od samego tego efektu szumów, grzmotów, trzasków i katatonii umysłowego rezonansu wiele istot by zapadło w katatonię. Czy licz?
Powiązanie zamknęło się bez spektakularnych efektów, Dumuzi wykorzystał całą energię którą zgromadził. Bez zbędnych popisów schował miecze za pasem. Jeśli wszystko poszło dobrze, już w momencie zamykania z tej strony więzi przestrzennej, licz padł porażony, a oni zyskali czas – kto wie, może nawet dzień, dwa – nim jego powłoka się odrodzi. Teraz, wedle doświadczenia liczył do trzydziestu. Jeśli do tego czasu jego towarzyszka nie wróci – będzie próbował ją ściągnąć. Wszystko się spełniało. Nawet to, że licz ją porwie, aby dać okazję do ataku. Czy przeznaczenia nie można było złamać?
- Można... – wyszeptał pod nosem.
Awatar użytkownika
Naresh
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Złoty Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Naresh »

Naresh wyczuł ją, zanim jej postać pojawiła się w zasięgu wzroku. Kobieta wspinała się szybko po wzgórzu i w końcu wykrzyknęła ostrzeżenie do Gardenii. Chwilę po tym Gardenia z krzykiem zniknęła w wypalonym naziemnym portalu. - Co robi tu wiedźma? Jesteś sługą Megdara? - Łeb Naresha z szybkością strzału z bicza znalazł się przed Julią. Zanim pomyślisz o zaklęciu, pomyśl czy zdążysz. Kim jesteś? Co tu robisz? - Kątem oka dostrzegł poczynania Dumuziego, który właśnie zabierał się za czarowanie. - Wiec odpowiesz mi, istoto ludzka? -
Smak przeszłości to smak twoich śladów pozostawionych w życiach które napotkałeś w swojej wędrówce.

Postać Ludzka
Orpheus
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 112
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Ranga: Zakochany Szlachcic

Post autor: Orpheus »

Ludzie i elfy też pokazali na co ich stać. Choć maginii tańczyła nad ich głowami w widowiskowym ognistym tańcu, żołnierze podzieli się na kilka grup i stawili czoło niebezpieczeństwu, jakie spotkało ich na ziemi. Oprócz czarnej plagi kruków, z podmokłych moczarów zaczęły wypełzać inne zwierzęta, które miały zamiar pozbawić życia znajdujące się tu istoty. Były to przeważnie małe stworzenia, jak węże i żaby, które można było zabić butem. Żołnierze, jak i grupa Orpheusa, radzili sobie z nimi bez problemu. Wystarczyło rozpłatać je mieczem, ale i tak trzeba było uważać, bo niektóre z nich mogły być zatrute. Naprawdę, dla wojowników ćwiczących szermierkę był to naprawdę błahy przeciwnik, ale pozwoliło im się to przyzwyczaić do widoku rozkładających się żywych stworzeń. Jednak prawdziwe zagrożenie pojawiło się, gdy na polanę wbiegł dzik. Nie był wielki, dorastał zaledwie do kolana, jednak i tak przy takiej wielkości był w stanie pokiereszować komuś nogę. Nie dziwne też, że żołnierze widząc biegnące ku nim przeżarte na wskroś żywe truchło, wystrzelili ku stworzeniu serie strzał. Był to błąd, gdyż w żaden sposób nie unieruchomiło to stworzenia, które biegło dalej. Przebyło już pół drogi dzielącej je od smoka i oddziału, gdy ktoś w końcu pomyślał i rzucił w niego niedużą bombą. Widać było ognistą falę, która spopieliła w większości to stworzenie. Dzik padł już naprawdę martwy.
- Sprawdzają się jak ulał.
Mruknął Sullivan, który drugą taką samą trzymał w ręku. Na ustach Bransona było widać uśmiech, sam w końcu robił te zabaweczki.
Ale, to był dopiero początek. Mały dzik był dopiero preludium. Słychać było tętent kopyt i racic. Coś się zbliżało. To musiało być jakieś większe stadko. Wiadomo przecież, że zdenerwowana Locha mogła w swojej furii nawet zabić dorosłego chłopa, dlatego konfrontacja z takimi stworzeniami, zwłaszcza nieumarłymi, mogła być niebezpieczna. Orpheus nie wiedział, czy to może przez nieuwagę dowodzącego, ale żołnierze nie wiedzieli za bardzo co ze sobą zrobić, wyciągnęli miecze i jakby oczekiwali na przyjście nieuniknionego. Być może to co zrobił było nieco niepoważne, bo jaki żołnierz posłuchałby obcego człowieka. Jednak Reventlow widząc, że siła z lasu rozpłaszczy tych nic nie spodziewających się żołnierzy krzyknął.
- Włócznie! Chwytajcie za włócznie!
O dziwo zadziałało, nie trzeba było mówić więcej, dwóch podoficerów wiedziało o co chodzi Orpheusowi. Grupy były trochę od siebie oddalone, jednak szybko dotarły pod smoka, który stał się jakby centrum obrony. Być może to wielkie stworzenie mogło jednym uderzeniem rozszarpać piątkę tych stworzeń, jednak przez jego ruch szyk mógł pójść w rozsypkę, a w zorganizowanym półkolu mieli teraz zapewnioną obronę. Na dodatek widok dwóch kobiet podziałał na nich rozbudzająco. Mieli kogo bronić, co prawda sama ich przywódczyni była kobietą, jednak to była całkowicie inna relacja. Chwytając za włócznie, ustawili się wokół lewej strony smoka, czekając na umarłe zwierzęta. Dołączyli także do nich Orpheus, Sullivan i Branson, dla których włócznie również się znalazły. A na koniec, jakby tego było mało, stanęła pośród nich Malaika, która nie chciała być już broniona przez żadnego z nich. Nie dało się jej odpędzić słowem, mówiąc, że nie przystoi. Jednak dziewczyna odparła, że nikt jej tego nie zabroni i trening jaki otrzymała dla bezpieczeństwa na nic się nie zda, skoro nie ma możliwości użycia umiejętności w praktyce. Zresztą włócznię, którą jakimś cudem otrzymała, trzymała żołnierskim chwytem, twardo i mocno. Nie można było jej przekonać. Orpheus był zły, że tak się stało, jednak wszystko przerwał szelest krzaków, z których zaczęły wybiegać stworzenia. Strzelcy, których pozostało niewielu z racji, że wszyscy chwycili za włócznie, ustawili się za włócznikami, nie trzymali w rękach łuku, a każdy z nich trzymał mały okrągły przedmiot. Nie wiadomo było, czy to jakiś oficer, a może sama przywódczyni doszła do wniosku, że taka forma ataku była skuteczniejsza. Orpheus jeszcze zobaczył Lillian, która znalazła się koło dowódcy, to było najbezpieczniejsze miejsce.
- To ty?
Zapytał Oprheus stojącego za jego plecami Brasona, pytając o te granaty. Ten jednak nic nie odpowiedział, uśmiechnął się lekko. Dalej nie było więcej czasu, gdyż z lasu wybiegły dwa tuziny dzikich nieumarłych świń z wielką maciorą na przodzie. Ktoś wydał rozkaz. Osiem palących się ładunków przeleciało nad głowami łuczników tworząc dość szeroką falę, w którą wparły poruszające się truchła. Wszyscy złapali twardo za włócznie, teraz włócznicy musieli przyjąć na siebie resztę natarcia.
Twardy zgrzyt, kruszenie mokrego ciała. Krew czerwona i czarna. Zielona posoka.
Ustali, ktoś jeszcze machnął mieczem jakiegoś dzika, który słaniał się twardo po brudnej ziemi. Cisza. Z lasu wyszła jakaś dziewczyna.
I will get to you
And take you down
Tear your insides out
Crush your soul
Awatar użytkownika
Julia
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wiedźma- Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Julia »

Patrzyła z wielkim spokojem na całą tą sytuację. Nie dotyczyła jej, jednak jak najbardziej chciała wiedzieć, co tu dokładnie
się dzieje. Nie przepuści szansy oglądania takiego widowiska, w którym jeszcze uczestniczyła tak potężna magia.
Mogłaby się czegoś nauczyć - zawsze warto korzystać z okazji, jeśli takowa się wydarzy.
W pewnym momencie doszło do niej telepatyczne przesłanie "~ Kim jesteś i co cię sprowadza w te niegościnne ludziom
tereny? Nie lekceważ potęgi umarłych..."

Od razu odczytała nadawcę tej myśli. Odchyliła poły kaptura, które do tej pory zasłaniały połowę jej twarzy, tyle tylko
widać było jej bladoróżowe usta. Spojrzała w kierunku nieumarłego i szybciej niż promienie słoneczne zdążą paść na ziemię,
przesłała mu wiadomość - "Szanuję tę potęgę jak i cały ród nieumarłych. Sprowadziła mnie magia i ogień, który roztacza
się łuną i wibracjami na całym pobliskim terenie. Ale Ty chyba wiesz, kim jestem, prawda?".
Nie zamierzała nic na razie mówić o sobie, nigdy tak nie robiła.
Wydarzenia z przeszłości nauczyły ją, żeby nie chwalić się swoimi zdolnościami i pochodzeniem, jednak już po chwili
musiała odpowiedzieć na te pytania.
Złoty smok z niezwykłą jak na niego szybkością znalazł się przy niej. Spojrzała w górę, jednak w jej oczach nie było ani
jednej iskierki strachu.
- Nie martw się, smoku - zdążę wypowiedzieć nawet dwa zaklęcia. Powinieneś się domyślić sam, kim jestem. A przybyłam
tu przypadkowo - ściągnęła mnie magia...
Rozejrzała się po okolicy. Poczynania innych były fascynujące - musieli chyba stracić kogoś wartościowego, skoro tak bardzo
zależy im na wydobyciu jej.
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Medard uważnie obserwował powolne popielenie ostatnich ze skrzydlatych niedobitków kruczych zombie ożywionych potęgą magii śmierci, którą władał nieumarły arcymag Medgar. W skupieniu myśli na czymkolwiek przeszkodził mu jednak tętent kopyt dochodzący z nie tak bardzo odległego zagajnika. Gdy stworzenia będące jego źródłem zbliżyły się na tyle, by wampirzy wzrok mógł odróżnić je od bezwładnych nieupostaciowionych tumanów kurzawy i leśnej darni, krwiopijca aż przetarł oczy ze zdumienia. Oto wataha na wpół umarłych dzików pędziła wprost na gotujących piki do obrony ludzi i elfi oddzialik łuczniczki. Gdy ludzie zmagali się z dzikami, dotarł do księcia zwrotny przekaz od wiedźmy z zagajnika. Odpowiedział więc:
~ Oczywiście, inaczej darowałbym sobie wysyłanie monitów. Jeśli zapragniesz, możesz do nas dołączyć. Nie mam tu na myśli obudzenia się jako "mroczny władca nocy" jak mawiają wasi poeci
Jednak to nie wieprze, choć wyjątkowo paskudne, stanowiły największe zagrożenie. Tuż za nierogacizną chyżo wyskoczył kościej dzikiego tura, zapewne dorodnego buhaja i kilka jeleni o nadgniłych cielskach. Wąpierz wydał z siebie przytłumiony chichot, następnie przechodzący w przenikliwe wycie zdradliwego wilka, zwanego przez Karnsteińczyków straszliwcem, uczone głowy natomiast nadały mu nazwę Canis dirus. W tym celu wygiął szyję w charakterystyczny łuk, odrzucając głowę do ku górze z lekkim skierowaniem w tył. Złożywszy uprzednio wargi w dzióbek, przyłożył do nich zgięte w półpięść dłonie, okalając nimi usta i wydał z siebie przeraźliwy dźwięk. Skowyt upiornego wilka dał się słyszeć w promieniu kilkunastu stajań, a po chwili wprawne ucho myśliwego mogło rozróżnić kilka głosów składających się na tę dość specyficzną pieśń. Trzy bądź cztery wygłodniałe wilczyska wychynęły z zagajnika, zagrodziwszy pozostałościom tura i jeleniom drogę ku śmiałkom. Jeden z owych szatańskich psów jakoby na swój sposób skłonił się Medardowi, podwijając rozczochrany ogon i szczerząc potężne kły. Wąpierz ziewnął, jak wszystkie drapieżniki miewają w zwyczaju i lekko skinął na wilczysko, wskazując polanę, z której wybiegały jelenie. Drapieżniki rzuciły się na ożywione ścierwa trawożerców, a powstała wówczas chmura kurzu, kłaków sierści, resztek roślinnych, mierzwy i leśnej darni na czas jakiś przesłoniła widok nawet najbystrzejszym obserwatorom. Co i rusz usłyszeć można było poszczekiwania, piskliwe skomlenie i skowyt nawołujących się straszliwców przeplatane agonalnymi rykami jeleni...
Gdy tumany opadły, po dzikach i jeleniach nie było już najmniejszego śladu, a obie drużyny zdawały się cieszyć z chwilowego zwycięstwa nad śmiercią, zgnilizną i plugastwem, gdy nagle olbrzymi rudobrązowy małpiszon o łeb wzrostem przewyższający stojącego dęba centaura wybiegł z matecznika, podążając ku kościejowi tura. Martwiak nie miał najmniejszych szans. Celne uderzenie potężnego łapska naczelnego roztrzaskało bydlęciu czaszkę. W powietrze poleciały liczne drobiny i fragmenty kości, a ich niedawny właściciel błąkał się czas jakiś, zataczając okręgi po polanie, po czym padł bez ruchu przygnieciony ciężarem skaczącego nań przerośniętego orangutana.
Medard wysłał komunikat:
~ Widzieliście to zwierzę? Przecież to małtrasz ścierwojad, gatunek od wieków uważany za wymarły! Cholera, bydlak pędzi prosto na nas...
Nie czekając na reakcję towarzyszy, wąpierz pośpiesznie nabił dmuchawkę, wrzucając doń cztery nafaszerowane usypiającym zielskiem strzałki. Małpiszon był już paręnaście kroków od krwiopijcy, a wrażliwe nozdrza nieumarłego poczuły potworny smród przeciwnika. Medard złapał głęboki wdech i wypuścił powietrze wprost w otwór wlotowy broni, kierując ją na olbrzyma. Trzy strzałki jedna po drugiej wbijały się w kosmate małpie futro, a jego cuchnący właściciel ledwie odczuwał działanie środka, którym były nasączone groty. Wampir nie dał za wygraną - schował dmuchawkę, jednocześnie mamrocząc coś w niezrozumiałym języku:
Blut'the buell'hen aze ikae hashstras! Orighato lil los stserenu!
Małpa zatrzymała się, a spod futra unosił się jasny dym podobny parze wodnej. Nie był to jednak ani pot zwierzęcia, ani bagienna rosa. To krew płynąca naczyniami głęboko pod futrem jęła w przyspieszony sposób wrzeć, okazując niespodziewany efekt. Zwierz, jakoby nieczuły na ból powodowany przez gotującą się w nim posokę parł dalej w szale berserka, by zakończyć plugawe istnienie martwiaka.
Jednak Medard miał jeszcze asa w rękawie - szybkim ruchem ręki naszkicował płomień w zadymionym powietrzu, a żyły małpiszona momentalnie zajaśniały żywym ogniem, by po chwilach paru zmienić się w przykrywający futrzasty zewłok białawy popiół.
So I bless you with my curse
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever
Jim Steinman

Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night.
William Blake

Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
Orpheus
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 112
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Ranga: Zakochany Szlachcic

Post autor: Orpheus »

Przez długi moment nikt nic nie zrobił, każdy mogący podnieść głowę ponad horyzont patrzył tylko na to dziwne pobojowisko martwych zwierząt. Na nieruchome ciała dzików, jeleni, żab, węży, kruków i innych stworzeń, które padły ofiarą straszliwej chmury, a na samym środku dwa największe potwory - bos primigenius i małtrasz ścierwojad. Przez niebo prześwitywał mały promyczek słońca, oświetlając bagienną polanę. Trwał tylko moment, potem przykryły go szare chmury. Tylko medycy ciągle pracowali, lecząc ogniem i nicią tych, którzy zostali w jakiś sposób zranieni. Jednak Ci najciężej ranni, którzy mieli kontakt z rozjuszonymi zwierzętami, mieli marne szanse na przeżycie. Istoty wciąż miały na sobie trujący odór śmierci, który przechodził na żołnierzy. Rany, które powinny się goić przypalane ogniem, nie robiły tego, krwawiąc intensywnie i upuszczając z każdą chwilą ten osobliwy płyn życia z bohaterów. Dwóch medyków mogło tylko rozłożyć ręce. Nic nie mogli poradzić. Jednak nie wszyscy pozwolili odpocząć swoim członkom. Orpheus, choć zasapany i zziajany, szedł sprawdzić na kogo natrafił smok. Choć wielka istota za wiele nie zrobiła, jednak samo jej istnienie dało ogromne plecy oddziałowi Tennise i reszcie drużyny. Reventlow zrobił to od razu, tylko jak polana zrobiła się wolna od nieumarłych stworzeń, ruszył ku smokowi i kobiecie. Od razu było widać, że to nie była przypadkowa wieśniaczka i mieszczka. Wystarczyło spojrzeć na czoło, błyskotka warta przynajmniej kilka tysięcy ruenów. Czasami słyszał, kiedy dworskie damy przebierały się za chłopki by zakosztować zwykłego życia, jednak to nie był ten przypadek. Dziewczyna mogłaby już uchodzić za starą pannę, była już dawno w wieku w którym mogłaby mieć już spokojnie z piątkę dzieci, ale podróżowała samotnie, dlatego też Orpheus od razu nabrał podejrzeń co do jej pochodzenia. Zakazany znak na piersi - znamię czarownicy. Pamiętał jeszcze dobrze nauki, jakich udzielał mu królewski Arcymag. Wtedy nie spodziewał się, że ten miły starzec stanie się jego przeciwnikiem. Żeby to można było jakoś odwrócić i żeby wszystko było jak dawniej. To było niemożliwe, musiał iść dalej. Wyłonił się zza wielkiego łapska smoka, będąc pierwszym człowiekiem jaki stanął na drodze dziewczynie. Przyjrzał się jej z bliska, odnosząc odpowiedni obraz i oznajmił, skłaniając się nisko:
- Powiadają, że nie są to tereny zamieszkałe przez ludzkie plemię. Ponoć najbliższa wioska pięć stai na północ stąd leży, Svipheim się zwie, czyżby pani stamtąd przybywała? W jakim celu do nas przybyła? I kim jest? Przepraszam za moje maniery, jednak sprawa tego wymaga, niedobre ostatnio nadeszły czasy. Orpheus Revenlow, do usług.
Oznajmił i ugryzł się w język. Za dużo powiedział, jego wężowy język stępił się pewnie przez to zmęczenie. Miał nadzieję, że wampir tego nie usłyszał. Wtedy mógł być w niezłych tarapatach.
I will get to you
And take you down
Tear your insides out
Crush your soul
Awatar użytkownika
Dumuzi
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 67
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Dumuzi »

Zaklęcie wróciło do Dumuziego. Ten bez zbędnych czynów, bez skupiania mocy – rozpoznając własny styl zaklęć – ponownie zawrócił własne zaklęcie po raz kolejny, wzbogacając je niszczącą magiczne sploty mocą miecza. Nie wiedział jaki był efekt, ale jeśli dalej trwał, to albo go osłabi, albo pokroi jego aurę na kawałeczki. Nic przyjemnego.
Odczekał czas, posłał sondę po towarzyszkę... Ta nie wracała. Skrzywił się, rozejrzał wkoło. Cały czas otaczał się aurą pustki, więc był względnie bezpieczny. Nie przeliczył szali boju tutaj, lecz nie doznał nagłego uszczerbku. Powstając prosto, sprawdził miecze u pasa i sygnet na palcu. Spojrzał na Julię, potem po reszcie wyprawy. Smok zezłościł się w duchu, chociaż nic z zewnątrz na to nie wskazywało – stracił u swego boku cennego sprzymierzeńca z jeszcze cenniejszą informacją. W mig rozpoznał gdzie jest, ale przestrzeń wokół siedziby licza była tak spustoszona magią, że pokonanie jej dziedziną przestrzeni niechybnie okaleczyłoby transportowany obiekt. Gardenię. Musiał ją odbić. Tylko kiedy, gdzie, jak? Podszedł bliżej, lecz się nie przedstawił. Tylko poprawił kapelusz sprawiając, iż cień rzucany przez szerokie rondo zakrywał mu cześć twarzy, i westchnął. Obserwując wydarzenia, układał dalsze plany.
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Po pokonaniu prawdziwego, żywego osobnika z gatunku małpiszonów spokrewnionych z orangutanami, a znanego ludzkości jako małtrasz ścierwojad, a uczonym głowom pod terminem Pongipithecus necrovorans, wąpierz otrzepał pozostały na przyodzieniu pył - najpewniej spopieloną krew zwierzęcia, po czym wyrwał z jego paszczęki dorodne kły i schował zdobycz do plecaka. Z oddali obserwował, jak śmiertelnicy, najpewniej medycy któregoś z oddziałów Orpheusa bądź elfiej łuczniczki, dość nieudolnie usiłowali uleczyć zmordowanych i poranionych w boju wojowników. Nie tracąc czasu na dzikie okrzyki wysłał nieudacznikom przekaz telepatyczny:
~ Zabieracie się za to, jak pies za jeża. Pozwólcie, że dokończę to za was...
i zabrał się do roboty. W powietrzu nakreślił dłonią coś na kształt czerepu, wymamrotał kilka słów w niezrozumiałym dla ludzkości narzeczu, po czym wziął do ręki popiół z wnętrza żył małpiszona, zmieszał z krwią własną i tak przygotowaną papkę rozsmarował na ranach najbliższego wojaka. Człowiek momentalnie ozdrowiał, zaś trupi jad palący jego trzewia niemal zupełnie zanikł.
Wspomagając tak medyków, dotarł do miejsca, gdzie młody szlachcic rozmawiał z ową wiedźmą z zagajnika. Nie za bardzo obchodziła go odpowiedź czarownicy, ale to, co padło z ust gadatliwego Orpheusa wzbudziło ciekawość księcia Karnsteinu.
- Więc nazywasz się Reventlow? Hmmmm - ciekawe, cóżeś narobił, że zesłano cię na aż tak odległe zadupie? Przecież nie godzi się kanclerskiemu synowi wyprawiać w boje bez stosownego zaplecza w postaci sporej armii... Intrygujące - pomyślał wąpierz, podążając w stronę rozmawiających, lecz postanowił nie okazywać nabytych informacji. Ukłonił się swoim zwyczajem i rzekł:
- Witaj, pozdrowiony niech będzie sabat, do którego należysz i oby Mroczny Pan Wszechrzeczy zostawił cię w spokoju alibo ochronił przed leśnymi małpami, które zasmakowały w ludzkim mięsie. Medard de Nasfiret, wędrowny czarodziej - rzucił, testując nowo przybyłą. Wiedział bowiem, że osoby parające się magią z domen przez większość społeczeństwa ludzi traktowanych jak zło wcielone często napotykają na swej drodze tak zwanych Nosferatu, zaprzeczenie głoszonego przez ichnich kapłanów porządku dziejów świata.
So I bless you with my curse
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever
Jim Steinman

Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night.
William Blake

Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
Awatar użytkownika
Naresh
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Złoty Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Naresh »

Nie odzywał się, nie ingerował, tylko przyglądał się i słuchał. Dopóki atak drobnych nieumarłych odpierali bez problemów, nic nie robił. Zbył zadufaną w sobie wiedźmę brakiem odpowiedzi. Uniósł łeb ponad korony martwych już teraz drzew i rozejrzał się spokojnie po okolicy. Coś go tknęło. Nie wiedział jeszcze co to może być, lecz zdawał sobie sprawę, iż dotyczy to tego miejsca i najprawdopodobniej jego. Bursztynowe oko mrugnęło, spoglądając w dół na harmider i zamieszanie jakie robiły te wszystkie istoty. Pomyślał jeszcze raz i zastanowił się nad całą grą Licza z nimi tutaj. Wreszcie dotarła do niego prawda, która była oczywista od samego początku. Zastanawiał się, jak mógł to pominąć. "Błąd. A czas ucieka. Bo Medgar gra na czasie. Zatrzymuje ich tutaj aby zyskać cenny czas. Czas któy jest mu potrzebny do... Właśnie, do czego, bo na pewno nie czeka na przypływ mocy, aby ich wszystkich tu zgładzić". Popatrzył na Dumuziego, jak zawraca zaklęcie do siedziby Licza, potem na innych. "Zabrał Gardenię." Z nozdrzy wysnuły się złote obłoczki. " Do czego jest mu potrzebna?" Popatrzył ponownie na północ ku kłębiącym się, magicznie przyzwanym chmurom. "Talizman." Z jego gardzieli wydobył się pomruk niezadowolenia, który wszyscy wokoło mogli odebrać za dźwięk spadających głazów. "Szuka drugiej połówki i jest na dobrej drodze."
Smak przeszłości to smak twoich śladów pozostawionych w życiach które napotkałeś w swojej wędrówce.

Postać Ludzka
Awatar użytkownika
Julia
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wiedźma- Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Julia »

Spojrzała na to całe zamieszanie, które wytworzyło się wokół jej osoby. Każdy inaczej reaguje na wiedźmę,
więc zawsze trzeba zachowywać dystans i mieć się na baczności. Jednak ta grupa, składająca się z naprawdę
dziwnej mieszanki ras, była nastawiona bynajmniej nie wojowniczo.
- Witajcie. Jestem Julia i jak zapewne zauważyliście, nie jestem zwykłą śmiertelniczką. Jak Medard zasugerował
wam, jestem wiedźmą albo czarownicą, jak kto woli. Orpheusie, to skąd przyszłam nie jest ważne, ważne są sprawy
które dzieją się teraz na moich i waszych oczach. Jeśli mi wytłumaczycie, co się tu dzieje, to może wam pomogę,
chociaż siła, która to wszystko napędza... Czuję, że jest wielka.
Spojrzała jeszcze raz na kawałki ciał zwierząt walające się po ziemi, spalone rośliny i na samych uczestników
tej masakrycznej przygody.
- Kim była ta dziewczyna, którą wciągnął portal?
Orpheus
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 112
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Ranga: Zakochany Szlachcic

Post autor: Orpheus »

- Żyjemy w niespokojnych czasach, toteż nikt z naszego grona nie może być anonimowy. Chyba każdy widzi co się dzieje, śmierć zalewa nas falą swojej zgnilizny z północy. Każdy kto znajduje się na tym okręgu musi czuć piętno jej mocy na sobie. Wniosek więc płynie z tego taki, że pani nie pochodzi stąd - oznajmił Orpheus podchwytując wątek.
- Mylę się? A może pani nie ma rozeznania, bo twarze żywych mieszają się z twarzami umarłych, którzy dawno odeszli z tego świata. Czyżby bicie naszych serc zaprowadziło ciebie do nas? Przed chwilą rozegrała się tu bitwa. Ożywione zgnilistwo tego lasu wypełzło na nas próbując odebrać nam to co najważniejsze. Jakim szczęśliwym trafem te przeklęte istoty nie dosięgły ciebie, skoroś żywa i twoje ciało też ciepłe? Pomoc oferujesz? A być może konszachty z wrogiem miewasz.
Tak, Orpheusowi coś tu nie pasowało. Dziewczyna pojawia się znikąd i oferuje pomoc. Do wiedźm i czarodziejek nie miał nigdy zaufania. Rzadko pośród nich można było spotkać osobę, która nieskalanym sercem by się cieszyła.
I will get to you
And take you down
Tear your insides out
Crush your soul
Awatar użytkownika
Julia
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wiedźma- Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Julia »

- Nie jestem związana ani z mocą, która zesłała wielkie zaklęcia na trupy zwierząt, ani z waszą grupą, więc dlaczego
miałyby mnie zaatakować? Ich jedynym celem jest unicestwianie was, jak się zdaje, musieliście bardzo zniweczyć plany
swojego wroga.
Patrzyła prosto w oczy Orpheusowi, nie musząc nawet odczytywać jego myśli wiedziała, że nie darzy jej zaufaniem. Tak, nigdy
nie powinno się ufać nikomu, jedynie samym sobie, bo jedynie wtedy nie zaskoczy nas żadna złudna reakcja.
Nagle jej uwagę skupiła kolejna fala ciemnej magii, jednak już nie tak duża jak poprzednie. Obejrzała się za siebie,
w lasku, z którego dopiero wyszła, dobiegały odgłosy kolejnej ale mniejszej fali rozpadających się po śmierci ciał
zwierząt. Teraz nadszedł moment, aby ona pokazała im czego się nauczyła.
Spojrzała na zachodzące słońce i blady, lecz krwawy księżyc na drugiej półkuli nieba. Miała tylko trzy minuty na
odprawienie rytuału, zanim pozycja słońca i księżyca się zmieni. Klęknęła na ziemi biorąc w garść nieco ziemi, nie
spalonej przez ogień, zaś z torby wyjęła werbenę i melisę. Złączyła obie dłonie i zaczęła cicho recytować formułkę zaklęcia.
Jej oczy z każdą chwilą robiły się coraz bardziej żółte, aż przybrały odcień siarki. Wstała nie przerywając recytacji. W końcu
rzuciła przed siebie pył, który powstał z ziemi i ziół i podniosła rękę skierowaną ku coraz wyraźniejszym odgłosom dobiegającym
z lasu. Po chwili zrobiło się cicho... Mała grupka padliny ukazała się ich oczom, jednak zwierzęta, a raczej ich szczątki, były
bardzo spokojne, uległe. Pochyliły głowy lub całe swoje ciała przed nimi.
- Unicestwijcie je... teraz nic wam nie zrobią, jednak nie mogę ich kontrolować wiecznie - powiedziała nie odwracając wzroku z grupy zwierząt.
Orpheus
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 112
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Ranga: Zakochany Szlachcic

Post autor: Orpheus »

Nie wygra wielkiej batalii ten, kto poprzestanie na prostocie lwa. Trzeba być na równi lwem i lisem, który wyczuwa sieć...
- Nicollo Machiavelli "Książę"


Reventlow wyciągnął miecz i wskazał żołnierzom, krzycząc:
- Bierzcie ich!
Kilka sekund później kilku wojowników uzbrojonych we włócznie zajęło się żywą padliną. Słychać było wzniesione okrzyki i plask wbijanych włóczni, na koniec szczęk szabli i mieczy, które ćwiartowały na części te nieumarłe stwory. Sześć rosłych kształtów padło w niecałe trzy minuty, zaskakująco szybko jak na zmęczonych po bitwie wojowników. Podkomendni Tenisse byli prawdziwą elitą. Jednak oczy Orpheusa były teraz zbyt ślepe, by dojrzeć efekt końcowy. Dziewczyna poczuła dotyk zimnej stali przy swojej szyi. Ostrze wykute przez najlepszych kowali Nandar - Ther, inkrustowane złotem i oprawione czerwonym kryształem, który znajdywał się w centrum rękojeści. Nie mogła zauważyć, gdyż wzrok właśnie wlepiała w owe przeklęte stworzenia.
- To nic nie znaczy! Lojalność zdobywa się przez wykonywanie rozkazów i czyste serce. Przedstawienia grane przez aktorów są dobre dla publiczności, ale nie dla wojskowych - oznajmił.
- Ale dobrze, możesz wejść do obozu. Zobaczymy co powiedzą inni. Zaprowadźcie ją do Medarda, Dumuziego i Tennise.
Chciał skrócić to do kwatery głównej, jednak żadnej takiej w obozie nie posiadali. Przydałby się jeden większy namiot, gdzie mogliby się naradzić. Tylko pozostawała kwestia smoka, bo ten też powinien wziąć w niej udział, jednak z powodu rozmiarów było to nieco utrudnione...
I will get to you
And take you down
Tear your insides out
Crush your soul
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Wąpierz obserwował poczynania wiedźmy, jednak ożywione truchła ścierwojadów nie zrobiły na im większego wrażenia. Dostarczyły tylko rozrywki najwyraźniej nudzącym się knechtom Orpheusa i żołnierzom Tennise. Splunął za siebie i podszedł w pobliże pola małej, ale bądź co bądź, potyczki. Nie było tam jednak nic godnego uwagi - truposzami dawno temu przestał się interesować. Wszystko, co można by było zrobić z czymś takim, opanował drzewiej, będąc jeszcze małym sysunkiem. Jednak knechci nie spoczęli na laurach, gdyż po skończonej walce otoczyli wiedźmę i pod wyraźnym przymusem ze strony dowódcy części oddziału prowadzili ją w kierunku tymczasowego obozowiska.
Medard wymamrotał:
- Kvershimes athirt te himunes a'tumbitoribus e' condorus maximus....
Jednocześnie nakreślił dłonią w powietrzu kształt przypominający jakby niedbale narysowanego ptaka w locie lub inne skrzydlate zwierzę podobnych rozmiarów. Oto z lasu wyfrunął olbrzymi kondor i trzepocząc wielkimi skrzydły zmierzał w kierunku pochodu. Od czasu do czasu ptaszysko wydobywało z siebie donośny wrzask, od którego śmiertelnikom włos stawał na głowie. Padlinożerca najwidoczniej szukał jakiegoś miejsca odpoczynku, aby posadzić swe spasione cielsko gdzieś na dość twardym podłożu i zapaść w ożywczy sen. Proporzec niesiony przez jednego z knechtów wydawał mu się odpowiednim celem, toteż zanurkował, aby się go uczepić. Nie wyglądał jednak jak zwykły sęp Nowego Świata, jednakowoż nie przypominał żadnego z ożywieńców czarami licza i nekromantyczną mocą wprawionych w ruch oraz czczą egzystencję - ptak żył. Jego karminowe, jakby nazbyt krwią podbiegnięte ślepia podpowiadały wtajemniczonym w arkana magii osobom, jakim urokom uległo ptaszysko w drodze na spoczynek.
So I bless you with my curse
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever
Jim Steinman

Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night.
William Blake

Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
Zablokowany

Wróć do „Mgliste Bagna”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości