Menaos[Menaos] Załatwmy to jak ludzie cywilizowani

Miasto położone na skraju Szepczącego Lasu, zamieszkałe przez ludzi. Nad miastem wznosi się przepiękny pałac króla Dariana. Szerokie, jasne ulice, marmurowe chodniki i wieża zamieszkała przez czarodzieja to tylko początek tego co może spotkać Cie w Menaos.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Dérigéntirh był zadowolony tym, jak zgrabnie alchemiczka radziła sobie z poprawianiem błędów w jego obliczeniach, chociaż powinien się najpewniej spodziewać, że świetnie sobie poradzi w tej roli; zarówno na podstawie profesji, którą się zajmowała, jak i wcześniejszych jej obserwacji. Sanaya była odpowiedzialna oraz sumiennie wykonywała wszystkie czynności — no i pozbawiona była tej nadwyżki ambicji, która cechowała większość adeptów sztuk magicznych, czyli jego zwyczajowych asystentów. Smok po raz kolejny poczuł żal, że kobieta nie posiada predyspozycji do posługiwania się magią. Była osobą, którą bardzo chętnie nauczałby jej arkan, a od dłuższego czasu był dosyć wybredny pod tym względem.
        Zareagowała na telepatię… lepiej niż większość ludzi. W tych czasach podobne środki komunikacji były coraz częstsze — co prawda w środowisku, w którym smok zwykł się obracać, nie było to nic nadzwyczajnego nawet tysiące lat temu, ale to było zupełnie co innego. Smocza dusza przysiadła przed Sanayą, kompletnie nieświadomą tego, że w nienamacalnym świecie ma przed nosem wielkie, złote gadzisko. Przekrzywił łeb, przyglądając się z zainteresowaniem reakcji alchemiczki, ale uśmiechnął się z rozczuleniem, gdy zrozumiał, kto taki chodzi jej po głowie — nie poruszył jednak tego tematu, bo przecież ten mógł doskonale sam o siebie zadbać. Gdy Sanaya zaczęła się koncentrować na zupełnie innych myślach, Dérigéntirh schylił głowę, spoglądając na rozbłyski pojawiające się na powierzchni jej umysłu, które powoli zaczęły się uspokajać. Podobnie, jak magiczna prezencja na mapie.
        - Świetnie sobie poradziłaś. Poczekaj jeszcze chwilę, teraz wszystko powinno już zadziałać idealnie.
        Smok ponownie zbliżył się do makiety miasta, przyglądając się emanacji, która teraz drżała, oczekując na wolę, która wyda jej zapytanie. Dérigéntirh to zrobił, na początek nakazując magii wskazać miejsca, w których złodziej przebywał ostatnio; fioletowa linia zaczęła się rozprzestrzeniać po uliczkach miasta, nakładając się na siebie po wielokroć i emanując silniejszym blaskiem tam, gdzie człowiek ten przebywał częściej. Szybko dało się zauważyć, że dzielnica, w której zawitali, była przez niego najczęściej odwiedzana — na tyle, aby móc wysnuć wniosek, że nie był tam gościem, a stałym mieszkańcem; żadne inne miejsce nie cieszyło się równie dużą popularnością. Szczególnie że w dzielnicy tej znajdował się budynek, który cały jarzył się światłem przechodzącym niemal w biel. Smok kojarzył tę budowlę — była to swego rodzaju kamienica, jednak przeznaczona dla biedniejszych ludzi, po części opłacana przez pewnych filantropów. Warunki w niej oczywiście znacznie odbiegały od przeciętnych i przy nich mieszkanie San mogło sprawiać wrażenie niemal luksusowego. Jeżeli musiał tam mieszkać, to naprawdę nie mógł mieć przy sobie zbyt wiele pieniędzy. Może wszystko to więc były zwyczajne napady rabunkowe? Choć to nie tłumaczyło napisów… w dodatku alchemicy to nietypowy cel…
        Smok „przełączył” tryb wyszukiwania i zawiła sieć linii zniknęła, zostawiając tylko pojedynczą, pulsującą kropkę, wskazującą, gdzie aktualnie znajduje się złodziej. Fioletowa emanacja płonęła wokół budynku, którym już wcześniej zainteresował się smok. Wyglądało na to, że złodziej jest w domu… Dérigéntirh nakazał jeszcze magii przyjąć poprzednią formę i przyjrzał się dokładniej miejscem, które odwiedził złodziej, zapamiętując je wszystkie. Malaya zdecydowanie będzie umieć zrobić z tego dobry użytek — może czasem była nieco beztroska, ale oprócz tego naprawdę doskonale radziła sobie w roli strażnika. Sklepy, kilka kamienic, pewne miejsca, w których niby nic konkretnego się znajdowało… z pewnością oszczędzi jej to przesłuchania, jeżeli złodziej ostatecznie trafiłby w łapy straży… to, co z nim zrobią, było osobną kwestią. Smok wątpił, aby Sanaya chciała go trzymać jako swojego więźnia… tym bardziej że mogłaby go zabić.
        Wyglądało na to, że Dérigéntirh dowiedział się wszystkiego, czego by potrzebowali; zaklęcie wiele więcej im nie powie, a smok nie spodziewał się, że od razu otrzymają złodzieja niemal na talerzu. Skupił się i zaczął powoli rozpraszać zaklęcie, wysyłając falę negacji od centrum kompasu. Sanaya mogła zauważyć, jak powoli blask wokół niej zaczyna słabnąć, a szczególnie szybko zniknęły chaotyczne fale znajdujące się poza granicą polany. Po dłuższej chwili ciszy wszystko w końcu wyblakło. Smok otworzył oczy i zamrugał, przyzwyczajając się na nowo do swojego ciała — czuł rozluźnienie w mięśniach, całkiem przyjemne, zupełnie jak po medytacji; nic dziwnego, bo to, co przed chwilą zrobił, stanowiło jeszcze wyższy jej poziom. Powoli wstał, wciąż unosząc się w powietrzu, po czym przeciągnął się, chowają jednocześnie kompas do swojej torby. Spojrzał na Sanayę i uśmiechnął się — zarówno uspokajająco, jak i z poczuciem triumfu.
        - Rzekłbym, że mamy całkiem nieliche szczęście — powiedział, zbliżając się do alchemiczki. - Namierzyłem go bez większych problemów. Wygląda na to, że mieszka w jednym z budynków w Dzielnicy Cudów. Zbiorowej kamienicy opłacanej z pieniędzy jakiegoś hojnego mieszkańca, przytułku dla biednych. Chyba nie powinniśmy się dziwić, że tak szybko sprzedał twoje rzeczy. W dodatku znajduje się w tym budynku właśnie w tej chwili. O tej godzinie nie powinno tam być znowu aż tak wiele osób, więc… jeżeli nie masz żadnych obiekcji, myślę, że bez problemu moglibyśmy już teraz złożyć mu wizytę. Najpewniej dobrze byłoby od razu zakończyć tę kwestię… o ile rzecz jasna to wszystko nie działoby się zbyt szybko jak dla ciebie… w takim razie możemy poczekać.
        Smok zaczekał na odpowiedź Sanayi, po czym rozejrzał się po polanie.
        - W takim razie wracajmy lepiej do miasta. Spacer może być całkiem miły, ale… co myślisz o teleportacj? Wiem, że część ludzi bardzo za tym nie przepada. Jeżeli Ci to jednak nie przeszkadza, mogę nas szybko przenieść na miejsce.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Sanaya bez większej zachęty z zewnątrz skupiła się całkowicie na alchemii. Co więcej było to połączenie alchemii z gotowaniem czyli dwóch jej największych pasji, mogła więc rozmyślać o tym godzinami. Wbrew pozorom lepiej by było, gdyby Kaonites jej w tym nie przeszkadzał, nawet jeśli chciał ją pochwalić - przez to przypomniał jej się powód takiego ukierunkowania myśli i znowu na mgnienie oka dało się zobaczyć dwa punkciki na mapie pochodzące z jej trosk, ale te szybko zniknęły, dokładnie w momencie, gdy alchemiczka zorientowała się w swoim błędzie i szybko wróciła do projektowania kręgu do nowego alchemicznego wina.
        - Dziękuję - odpowiedziała mimo wszystko magowi, by nie poczuł się zignorowany, i tym razem równocześnie mówiąc i myśląc o tym, co chciała przekazać. Trudno orzec, czy inaczej po prostu nie potrafiła, czy tak czuła się bardziej komfortowo - by mieć co do tego pewność, należałoby ją o to zapytać. Ale nie teraz, zdecydowanie nie teraz, bo nawet gdyby komuś przyszedł do głowy tak głupi pomysł, by przeszkadzać w przeprowadzanym przez Kaonitesa rytuale dla wyjaśnienia takiej błahostki, sama alchemiczka by nie odpowiedziała, a zrugała ciekawskiego za brak poszanowania dla sztuki.
        Sanaya cierpliwie czekała. Stała w miejscu, by ewentualnie nie przeszkadzać Kaonitesowi i mu nie zasłaniać, sama jednak niczego nie widziała. Minuty płynęły, a ona wodziła wzrokiem po makiecie, a potem na dłuższą chwilę skupiła się na pogrążonym w magicznym letargu magu. Wyglądał jakby spał, choć jego klatka piersiowa ledwo się poruszała. Oblicze miał spokojne, zrelaksowane. Sanaya przyjrzała się jego cerze - nieźle się trzymał jak na te lata, które przeżył…
        Gdy tylko panna Tai przyłapała się na głupich myślach, zaraz się ocknęła i rozejrzała, szukając sobie innego obiektu, na którym mogłaby skupić uwagę zamiast urody elfa. ”O Crevim i Arutio myśleć mi nie wolno, o Kaonitesie nie wypada, co za czasy, by człowiek musiał nawet nad własnymi myślami tak bardzo panować!”, pomyślała z przekąsem, bo oczywiście nie mogła się o to gniewać. Zaraz jednak przyszła jej do głowy pewna osoba, na której mogła się skupić - Fenrir. Bardzo chciałaby mieć go teraz przy sobie, przytulić się i wygadać, liczyć na jego opiekuńcze ramiona. Tęskniłą za nim, nie widzieli się już tyle czasu… Ostatni list przyszedł niedawno, jedynie podsycając jej tęsknotę. Później co prawda musiała skupić się na innych, bardziej bieżących sprawach, ale za każdym razem gdy myślami odpływała w stronę smokołaka, czuła pewne uczucie żalu. Oczywiście nie żalu do niego, bo rozumiała jak ważne było dla niego to czego szukał, ale raczej żalu do losu, który za każdym razem łączył ich ścieżki tylko po to, by po chwili je rozdzielić.
        Tym razem rozmyślania Sanayi przerwały zmiany w zaklęciu - widziała, że zaczęło pulsować, że coś się zmieniało i od razu doszła do wniosku, że to pewnie już koniec rytuału i Kaonites zaraz się obudzi. Zaraz znalazła się przy nim i pilnie obserwowała - czy wszystko w porządku, czy nie potrzebował jej pomocy? Cały czas miała w pogotowiu sole trzeźwiące, które kazał jej przygotować. Okazały się jednak niepotrzebne - elf sprawiał wrażenie, jakby obudził się z bardzo relaksującej popołudniowej drzemki. Sanaya uśmiechnęła się do niego, gdy i on się uśmiechnął.
        - Wszystko w porządku? - upewniła się mimo wszystko, wyciągając ręce jakby była gotowa w razie czego go asekurować.
        - Och? Miło słyszeć - zapewniła, gdy Kaonites podsumował swoje odkrycia. Zaczęła jednocześnie ekscytować się i niepokoić na myśl, że wkrótce może będzie wszystko wiadome i to małe śledztwo dobiegnie końca. Widać było malujące się na jej twarzy napięcie, gdy słuchała o odkryciach, jakie przyniosło zastosowane zaklęcie - aż zaciskała w niekontrolowany sposób usta. Pewnie przez to Kaonites zapytał, czy to nie dzieje się dla niej za szybko, ale w odpowiedzi uzyskał natychmiastowe zaprzeczenie ruchem głowy.
        - Zróbmy to teraz - oświadczyła. - Jak… jak ze zrywaniem plastra, szybko by nie bolało. Inaczej nabiorę wątpliwości - dodała pogodnym tonem. Denerwowała się, tak, nie zamierzała tego ukrywać, był to jednak stres jak najbardziej do zniesienia, zwłaszcza gdy wiedziała co mogą dzięki temu zyskać.
        - Teleportacja to dobry pomysł, jak najbardziej - zgodziła się, jakby to nie było nic wielkiego, choć do tej pory nie miała okazji korzystać z tego magicznego sposobu przemieszczania się. Latała już jednak nocą na smoczym grzbiecie, czy cokolwiek mogło się z tym równać? Z tego co wiedziała teleportacja nie wywoływała choroby morskiej ani innego fizycznego dyskomfortu, więc nie było czego się obawiać.
        - Powiedz co mam robić - zachęciła tylko Kaonitesa, bo nie bardzo wiedziała jak ma się przygotować do tego typu drogi, ale zamierzała za to całkowicie zaufać radom specjalisty w tej dziedzinie.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        - Tak, oczywiście, nie przejmuj się, potrafię jeszcze prawidłowo ocenić swój stan – powiedział z lekkim rozbawieniem smok, ponownie nawiązując do swojej profesji oraz faktu, że jest daleki od ignorowania jakichkolwiek objawów. Chociaż, z drugiej strony... musiał przyznać, że jego rasa wraz z umiejętnościami sprawiały, że dosyć lekko traktował sprawy, które u większości ludzi wzbudziłyby co najmniej niepokój; jednakże w tym przypadku Dérigéntirh był pewien, że na nic wielkiego się nie zapowiada – rzucanie tego zaklęcia na tak niewielki obszar naprawdę nie groziło żadnym nadwyrężeniem organizmu czy umysłu. - Czuję lekkie odrealnienie, ale tego naprawdę można się spodziewać po oderwaniu na chwilę duszy od swojego ciała... wiesz, to ostatnie wydaje się teraz nadzwyczaj lekkie.
        Emocje odbijające się na twarzy alchemiczki były aż nadzwyczaj czytelne, więc smok naturalnie się zaniepokoił; dla niego radzenie sobie ze złodziejami to była rzecz niemal codzienna, ale on nosił prawdziwy skarb przy sobie i naprawdę nie było trudno o jakiegoś odważnego człeka wierzącego w swoje szczęście. Sanaya jednak bardzo się tym wszystkim przejęła, a Déri bardzo wcześnie w życiu miał okazję się przekonać, że problemów nie ma co porównywać do siebie tak, jakby miały ten sam mianownik. Kiwnął więc głową ze zrozumieniem na słowa alchemiczki, z którymi w dużym stopniu się zgadzał – w końcu to on ciągle starał się naciskać, aby jak najszybciej załatwić ten problem, nie wahając się nawet wyciągnąć tak radykalnych środków jak to zaklęcie. Im więcej czasu mijało, tym więcej szkód mogło tylko powstać.
        - Rozłóż szerzej nogi, ale nie napinaj mięśni – powiedział rzeczowo smok, przesuwając się i przechylając głowę, gdy przypatrywał się alchemiczce. - Zrelaksuj się. Zamknij oczy i weź głęboki wdech, wstrzymaj powietrze. Możesz zatkać uszy, jeżeli wyjątkowo się obawiasz, błyskawiczna zmiana ciśnienia, dosyć niewielka co prawda, może spowodować niewielkie zawroty głowy. Możesz ich tak czy owak dostać, bo twój zmysł równowagi najpewniej zostanie nieco zdezorientowany, ale nie bój się, w razie czego bez problemu cię złapię. Wyobraż sobie jakieś miejsce, które dobrze znasz. Policzę do trzech.
        Smok stanął za Sanayą i położył dłonie na jej ramionach, nieco po bokach, delikatnie, tak, aby zachować na tyle kontaktu, na ile było potrzebne przy teleportacji, ale i na tyle mocno, aby w razie czego rzeczywiście móc bez problemu utrzymać ciężar kobiety. Siła zdecydowanie nie była problemem, ale nawet największy siłacz nie może działać bez odpowiedniego chwytu.
        - Raz... Dwa...
        Polana wokół zniknęła ze świstem, a ich dwójka pojawiła się w niewielkiej uliczce skrytej w półmroku. Dérigéntirh normalnie w tej chwili ściągnąłby zaklęcie z ich obuwia, aby móc zgrabnie wylądować, ale przesunięcie w przestrzeni spowodowane teleportacją to było wystarczająco wiele naraz jak dla kobiety, przynajmniej jego zdaniem. Tę chwycił teraz mocniej, upewniając się, że zachowa pion.
        - Trzy... - Na jego twarzy pojawił się nieco chytry uśmiech; w końcu nie mówił, że przeniosą się kiedy doliczy do trójki, a jedynie, że do tej liczby policzy; sztuczka może dosyć stara, ale wciąż wyjątkowo skuteczna – na pewno za pierwszym razem.
        Stopy ich dwójki powoli się obniżyły, aż w końcu dotknęły podłoża – dopiero wtedy Dérigéntirh puścił Sanayę, przekonany, że teraz alchemiczka powinna bez problemu poradzić sobie z dalszym utrzymaniem równowagi. Uśmiechnął się do niej i poklepał do ramieniu pokrzepiająco, po czym spojrzał za siebie.
        - Gdybyśmy pojawili się przed samym budynkiem, pewnie przykulibyśmy sporo uwagi. Może jedynie przelotnej, ale tak czy owak wolę nie przyciągać ciekawskich spojrzeń w takiej sytuacji. Na szczęście w tej dzielnicy nasza dwójka nie jest aż tak charakterystyczna! Chodźmy, jesteśmy niedaleko, ale musimy nieco przejść.
        Czym prędzej ruszyli w drogę, ponownie wchodząc do znajomej już uliczki, na której tego dnia był nieco mniejszy tłok. Bez panterołaka ciągnącego ich przez tłum szło się dosyć spokojnie, choć smok uśmiechał się do tak świeżych wspomnień, które co chwila mieszały się z rzeczywistością. Cena nadzwyczajnej pamięci – czasem trudno było ją oddzielić od rzeczywistości, umysł to w końcu bardzo kapryśne narzędzie. Pomimo tego jednak zmysły Dérigéntirha ostrzegały go, że ktoś ich obserwuje – wczoraj czuł coś podobnego, w końcu w tym miejscu z pewnością informacja była nadzwyczaj cenna i nie sądził, aby ich dwójka była szczególnie wyjątkowa dla tych obserwatorów. Ale jeżeli zrobią coś nadzwyczajnego... wtedy mogłoby się to zmienić. Na szczęście chcieli tylko wejść do niczym nie wyróżniającej się budowli, przed którą zaraz stanęli.
        - Gotowa? - zapytał Dérigéntirh Sanayę, a po odpowiedzi weszli do środka; nikt nie pilnował wejścia, dlatego do klatki schodowej prowadziła czysta droga. Smok podniósł głowę, a jego oczy zajaśniały lekkim blaskiem, gdy wszedł w świat aur i zaczął poszukiwać złodzieja. Nie zajęło to zbyt wiele czasu.
        - Jest na pierwszym piętrze – powiedział do alchemiczki i ruszył przodem, skinąwszy na nią ręką; wolał w razie czego być na pierwszej linii ostrzału; jego smocze ciało było znacznie wytrzymalsze, nawet gdy chwilowo nie do końca przypominał potężną bestię.
        Po wnętrzu budynku widać było, że ktoś starał się tutaj wprowadzić chociażby krztynę elegancji, aby jakoś zwalczyć czystą prostotę architektoniczną, ale niezbyt najlepsze utrzymanie sprawiło, że najpewniej w takim razie wyglądałoby to znacznie lepiej – w końcu im prostsze, tym trwalsze. Obraz nędznej biedy na pewno to nie był, a na pewno prezentowało się znacznie lepiej od noclegu na ulicy, jednakże przy tym miejsce zamieszkania Sanayi naprawdę porządnie się prezentowało.
        W końcu jednak stanęli przed drzwiami, o których smok się upewnił, że prowadzą do pomieszczenia, w którym znajduje się mężczyzna. Tylko on. O ile ktoś nie maskował swojej aury nawet przed jego wzrokiem, ale smok nie miał żadnych wskazówek na to, aby złodziej pracował z kimkolwiek, więc... ryzyko było naprawdę małe. Położył dłoń na klamce.
        - Gotowa? - spytał ponownie, spoglądając jej w oczy swoim fiołkowym spojrzeniem; nacisnął klamkę.
        Zgrzyt.
        Zamek. I nagłe poruszenie w środku. Smok może zareagował dosyć gwałtownie, ale tak mu podpowiadał instynkt; prosty mechanizm trzasnął, a drzwi się otworzyły. W środku znajdowało się niewielkie pomieszczenie z rozlatującym się łóżkiem, dziurawym dywanem, stołem zawalonym najrozmaitszego rodzaju rzeczami – wśród nich Dérigéntirh dostrzegł kilka przyrządów alchemicznych. Znajdowała się szafa, choć ją w większości zasłaniała sylwetka mężczyzny, który natychmiast się odwrócił, spłoszony – zanim zatrzasnął jej drzwi, smok zdołał dostrzec kilka naprawdę ciekawych tomów, które zdecydowanie znalazłyby popyt wśród adeptów mroczniejszych sztuk magii. Sam mężczyzna... wyglądał na grubo po pięćdziesiątce, w jego rozczochranych, czarnych włosach widniały szare pasemka, choć trudno było nie powiedzieć, czy w istocie nie były białe. Kilkudniowy zarost zdobił wychudzoną twarz, a w zmęczonych życiem oczach dało się dostrzec irytację. Nie miał na sobie płaszcza i z trudem przychodziło nazwanie tego jakimkolwiek ubraniem – wyglądało na połączenie kilku zniszczonych zestawów.
        - Ty?! - Głos mężczyzny był zachrypnięty, suchy; przez chwilę trwał nieruchomo, a Dérigéntirh tymczasem sprawdził, czy z pomieszczenia nie ma innej drogi ucieczki, podczas gdy złodziej wpatrywał się w Sanayę, a jego wzrok mówił, że bez trudu ją rozpoznaje. - Och... Rozumiem... że też ze wszystkich... ale powinienem się spodziewać, że taka dziwka jak ty bez trudu znajdzie jakiegoś gówniarza, który zechce się dla niej bawić w rycerza. Cóż, mam nadzieję, że dostaniesz od niej to, co ci obiecała.
        Jego wzrok na chwilę przeniósł się na smoka i wtedy gwałtownym ruchem zepchnął ze stołu szklany przyrząd, który najprawdopodobniej należał do Sanayi; smok zaskoczony był na tyle, że nie zdążył zareagować, kiedy szkło uderzyło od ziemie, pękając – zdołał ocalić tylko połowę naczynia, za późno powstrzymując siłę rozchodzącą się po krystalicznej sieci. Mężczyzna prychnął, po czym odwrócił się. Dérigéntirh drgnął, czując niepokój, którego źródłem nie był złodziej, ale coś... innego. Najpewniej była to nerwowość wywołana tym gwałtownym ruchem.
        - Nie widzę ani nie słyszę straży, więc pewnie postanowiłaś to wszystko załatwić na własną rękę? Pfff, typowe. Jaki mistrz, taka uczennica. Taktowanie wszystkiego jak swoją własną rozrywkę chyba przechodzi u was przez tę waszą rozwiązłość. Więc co teraz? Zagoniłaś psa do kąta, ale czy masz na tyle odwagi, aby wyciągnąć rękę, nie bojąc się jego kłów?
        Dérigéntirh spojrzał w milczeniu na alchemiczkę, przekazując jej wzrokiem, że teraz jest jej czas i że w razie czego od razu zareaguje. Nie chciał się w to wtrącać.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Sanaya uśmiechnęła się - trochę z troską, a trochę przepraszająco. Wierzyła, że Kaonites potrafi ocenić swój stan, ale i polubiła go na tyle, że się o niego troszczyła - on to pewnie wiedział, dlatego jego uwaga miała taki żartobliwy ton, a co za tym idzie, alchemiczka nie zamierzała się tłumaczyć, jej uśmiech był jedyną odpowiedzią. To i nerwowe poprawianie i tak rozczochranych włosów.
        - Och… Uważaj, żebyś nie wzleciał wyżej niż teraz - skomentowała wesoło jego uwagę o tym jakie to uczucie zakończyć podobne zaklęcie. W końcu rozmawiając wznosili się jakąś stopę nad ziemią.

        Instrukcje Kaonitesa Sanaya wykonała bez żadnego sprzeciwu - stanęła szerzej na nogacha (rozstawiła szerzej nogi? W końcu chyba na nich nie stała… no bo magia…), rozluźniła ramiona jak zapaśnik przed walką, nawet pokiwała głową na boki. Nie wiedziała czy później znowu się nie zepnie, ale w tym momencie stała swobodnie. Miała zaufanie do Kaonitesa i nie bała się oddać w jego ręce przy teleportacji, chociaż perspektywa przenoszenia się za pomocą magii zdawała jej się jeszcze nadal trochę nierealna, bo na co dzień z magią miała niewiele wspólnego.
        - Dam radę - zapewniła elfa, gdy ten dawał jej różne porady jak mogłaby zminimalizować stres i dyskomfort podczas przenosin. Nie zatkała sobie uszu, bo jakoś czuła się pewnie.
        A co sobie wyobraziła? Oczywiście swój dom. Salon z niepasującymi do siebie meblami, pracownię, werandę, duży ogród. To miejsce stworzyła sama, według swoich pomysłów i potrzeb, więc znała je na wylot - było oczywistym wyborem. Nie rozumiała tylko czemu miała wyobrazić sobie właśnie to, a nie na przykład Menaos, do którego się przenosili albo wręcz jakąś jego konkretną dzielnicę. Czy to nie pomogłoby Kaonitesowi w “nawigowaniu”? Nie zapytała go - na rozwiewanie ewentualnych wątpliwości przyjdzie czas później, bo on już zaczął odliczać. Złapał ją za ramiona, a ona jakoś tak odruchowo zamknęła w tym momencie oczy. Wolałaby, by stanął przed nią i by mogła się go złapać, ale nie protestowała tylko upomniała samą siebie w myślach, by się rozluźnić. Później liczyła razem z nim, samym ruchem warg. Raz… Dwa…

        - Miało być do trzech! - oburzyła się lekko, gdy Kaonites przeniósł ich zanim skończył odliczanie. Na bardziej ekspresyjne manifestowanie swojego chwilowego niezadowolenia nie miała jednak czasu, bo zgodnie z jego przewidywaniami zachwiała się i musiała szybko złapać pion, wspomagając się jego dżentelmeńskim uściskiem i ścianą, która posłużyła jej za podparcie dla jednej ręki. I faktycznie zatkało jej uszy. By je odetkać Sanaya otworzyła usta i poruszała trochę żuchwą na boki, a gdy już zaczęła normalnie słyszeć, podniosła wzrok na elfa, który uśmiechał się jak największy na świecie cwaniak.
        - O ty! - oburzyła się, gdy dotarło do niej co Kaonites właśnie zrobił. - Ty cwaniaku!
        Zła jednak nie była - trochę się poirytowała dla zasady, ale zaraz jej przeszło. Odetchnęła, a gdy elf w końcu ich opuścił na ziemię, poprawiła ubrania i torbę na ramieniu. Rozejrzała się, próbując zlokalizować miejsce, do którego trafili. Z wyjaśnieniami zaraz pośpieszył jej Kaonites.
        - Yhm, masz rację - przytaknęła mu. - Prowadź w takim razie dalej - zachęciła, oddając mu pierwsze miejsce w szeregu. Wyglądała na skupioną, ale nie zdenerwowaną, chyba po prostu poddała się wirowi wydarzeń… A obecność samego Kaonitesa również trochę ją uspokajała, bo bez niego na pewno nawet by nie zaczęła szukać tego człowieka, a teraz będzie miała okazję się z nim skonfrontować. Oby tylko nie był to żaden zakapior, którego sam widok będzie odstraszał, bo wtedy alchemiczka straci resztki animuszu.
        Spacer ulicami Dzielnicy Cudów przypomniał Sanayi o poprzedniej wizycie w tym miejscu, gdy ich przewodnikiem był Crevi. Wtedy musiała się bardziej skupić na tym, by go nie zgubić, więc dopiero teraz miała okazję się rozejrzeć i musiała przyznać, że to miejsce miało pewien specyficzny urok biedy pomieszanej z wyjątkową różnorodnością. Tu nikt nie pytał i nie przejmował się tak bardzo konwenansami jak w lepszych dzielnicach, podkreślano swoją indywidualność zachowaniem i wyglądem, dlatego faktycznie - ona i Kaonites nie wyróżniali się specjalnie. Pojedyncze osoby zwracały na nich uwagę, ale w ich oczach nie było nic, co świadczyłoby o podejrzliwości.
        - Gotowa - zgodziła się Sanaya, gdy Kaonites doprowadził ją do celu ich krótkiego spaceru. Trzymając się metafory z plastrem nie chciała niczego przeciągać, bo lepszego momentu po prostu nie będzie. Alchemiczka drżała jednak z niecierpliwości kogo przyjdzie jej spotkać. Przede wszystkim nurtowało ją czy to będzie ktoś, kogo zna, a jeśli tak, to czym się aż tak naraziła.
        - Ktoś tu miał niezłą rękę do tynków - skomentowała cicho, podziwiając o dziwo całkiem gładkie ściany klatki schodowej. Miejsce miało swoje wady i zalety i wbrew pozorom pozytywnie ją zaskoczyło, bo widać było, że na pewnych etapach życia budynku ktoś o niego dbał z należytym szacunkiem, a teraz też nie pozwolono mu do reszty popaść w ruinę. Był biedny, trochę zaniedbany, ale nie było to nic, czemu nie zaradziłaby sobie grupa chłopaków z porządnymi szczotkami i odrobiną szpachli.
        No i w końcu dotarli na miejsce. Sanaya nabrała głęboko wdechu jakby miała wskoczyć do głębokiej wody i pozwoliła, by to Kaonites czynił honory. Sama szła jednak tuż za nim.
        - No chodź już - ponagliła go, gdy po raz kolejny zapytał czy jest gotowa. Nawet lekko pchnęła go w ramię, zza które zresztą zaraz zerknęła do środka mieszkania, do którego wchodzili. Wzrokiem omiotła maleńkie wnętrze. Od razu rzucił jej się w oczy pewien specyficzny bałagan wynikający z nagromadzenia starych, mocno wyeksploatowanych przedmiotów - ktoś jeszcze resztkami sił walczył o zachowanie pozorów, więc po podłodze nie biegały szczury i nic się nie lepiło, ale warstwa kurzu na niektórych sprzętach była naprawdę imponujące. I to właśnie ten kurz był dominującą wonią w tym miejscu - nie alkohol czy nieczystości jak można by się spodziewać.
        A sam złodziejaszek… wyglądał na zupełnie obcego. Nieważne jak Sanaya gimnastykowałaby swoją pamięć, nie umiała go nigdzie przypasować. Zmarszczyła lekko brwi i gapiła się na niego, próbowała rozpoznać go może po głosie, może po gestach, może po słowach, ale nic jej nie świtało. On za to najwyraźniej doskonale wiedział kto zacz - alchemiczka aż podskoczyła, gdy na nią syknął. Później zaś było coraz gorzej. Sanaya była na tyle zaskoczona, by wysłuchać wszystkich jego obelg i gorzkich słów, ale nie dała mu ani chwili dłużej. Przyzwolenie Kaonitesa na przejęcie inicjatywy przyjęła z zadowoleniem, bo i tak by to pewnie zrobiła. Każda cierpliwość miała swoje granice.
        - Jaki mistrz taka uczennica? - podłapała ten fragment, który najwięcej dał jej do myślenia. - Człowieku, czy ty zrobiłeś to wszystko przez Miguela? To trzeba było to sobie załatwić między sobą, jak mężczyźni a nie jak bachory! - zirytowała się, bo po raz kolejny w przeciągu ostatnich kilku miesięcy cierpiała za nieodpowiedzialnych mężczyzn ze swojego otoczenia. Sapnęła jednak, potrząsnęła głową i zaraz się opanowała.
        - Nie ma straży, bo cywilizowani ludzie potrafią załatwić takie sprawy między sobą. Rozmawiając - oświadczyła twardo. - Więc słucham. Nie wiem, dlaczego zmienił pan moje mieszkanie w chlew i zniszczył moją ciężką pracę… Ale słucham, proszę mi to wyjaśnić. I proszę wiedzieć, że mnie pan bardzo obraził swoimi bezpodstawnymi oszczerstwami, ale nie tak jak tym, co powiedział pan pod adresem mojego towarzysza i dla niego żądam przeprosin, bo został potraktowany jak gówniarz, a nie zasłużył sobie na to w najmniejszym stopniu.
        Sanaya była osobą, która brzydziła się przemocą, ale potrafiła ostro dyskutować, a teraz najbardziej pragnęła odpowiedzi, bo w głowie już planowała jaką niebotyczną awanturę zrobi Miguelowi, jeśli to faktycznie przez niego tak oberwała. Nie bała się podejść do tego człowieka, bo z tego co widziała był to jakiś mag czy uczony, któremu w życiu powinęła się noga - raczej nie powinien jej zaatakować, a poza tym rozmawianie zza pleców Kaonitesa byłoby po prostu śmieszne i uwłaczające dla nich obojga.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Złodziej spoglądał na Sanayę wzrokiem, który przekazywał równocześnie politowanie, irytację oraz rezygnację; mieszanka, która jednoznacznie oznaczała, iż mężczyzna był bardzo pewien tego, że alchemiczka nie stanowi dla niego żadnego partnera do rozmowy, ale obecna sytuacja zmusza go to tego, aby się z nią uporać. W tych oczach jednak pojawił się błysk, kiedy wspomniała o tym, że chce to wszystko rozwiązać poprzez rozmowę; sam nawet cofnął się, a teraz jego twarz przybrała drapieżny wyraz.
        - Ach, a więc Miguel nie wspominał o tym, jak to wymazał mnie z całego środowiska i pozbawił praktycznie wszystkiego? Dziwne, bo byłem przekonany, że zechce się tym pochwalić swojemu uczniowi. Widocznie jednak usunął mnie również ze swojej pamięci... Zaskakujące, że w ogóle pozwolił mi zachować życie, ale pewnie uważał, że to, jakim je uczyni, i tak nie ma już żadnej wartości. Niszczyć ciężką pracę... Twoje zabawy w alchemika to kpina w porównaniu do tego, czym się zajmowałem niegdyś... teraz jednak nawet to znajduje się poza moim zasięgiem... a wszystko to dzięki twojemu wspaniałemu nauczycielowi. Chcesz wyjaśnień? W porządku... niegdyś pracowaliśmy razem, byliśmy dobrymi przyjaciółmi, ale zrobiłem pewien błąd – pokazałem Miguelowi przełom, który dokonałem. Nie spodziewałem się, że następnego dnia usłyszę pochwały o swoim wynalazku... kierowane pod jego adres. Oj, uwierz mi, chciałem rozwiązać to rozmową, ale to był kolejny błąd. Miguel doskonale wykorzystywał swoją siłę charakteru, aby mną manipulować przez te wszystkie lata, co dostrzegłem dopiero tamtego dnia, ale kiedy stawiłem opór, w dodatku zagroziłem mu... Postanowił mnie zniszczyć. Cóż, udało mu się, jak widzisz. Latami próbowałem odzyskać cokolwiek z tego, ale... na marne było mieć nadzieję. Miałem okazję obserwować, jak się „kształcisz” pod jego skrzydłami. Jak oddajesz się tym samym psującym człowieka praktykom, co on. Wiesz, przez jakiś czas myślałem, że możesz być drogą, dzięki której uda się cokolwiek zrobić... chociażby ujawnić prawdę. Ale szybko zrozumiałem... jesteście tacy sami.
        Mężczyzna nieomal trząsł się podczas opowieści, w jego oczach zaczynała dominować wściekłość. Zrobił krok w stronę Sanayi, ale Dérigéntirh nie reagował, nie chcąc niepotrzebnie stawiać jej na drodze – mógł mężczyznę cisnąć o ścianę jedną myślą, ale wątpił, aby alchemiczce się coś takiego spodobało.
        - Przez lata żyłem jak cień człowieka, powoli odzierany ze wszystkiego, co tylko może dla takowego mieć znaczenie – bo nic dla mnie nie pozostało. Przy życiu trzyma mnie już tylko jedna żądza – sprawiedliwość. Moje krzywdy muszą zostać spłacone, a ten potwór powstrzymany. Ale działam wolno... zbyt wolno... Wiesz, kiedy stanie się na przepaści, to rozumie się, jak dawno już powinno się w nią skoczyć. I że nie ma miejsca na żadne wątpliwości. Nie można zostawić ani kawałka szansy na to, że wszystko powróci do tego, jakim było wcześniej. Ale pewność jest kosztowna. A nikt nie chciał przyjąć jako alchemika to, czym się stałem. Nad przepaścią wszystkie źródła są tym samym... a gdy dowiedziałem się, że w mieście jesteś ty... musiałem. Ale u ciebie dostrzegłem więcej, niż mogłem się spodziewać. Ten jad, który zatruwa mnie od tak dawna... powinienem bardziej się postarać... spróbować go wypalić... ale tak mało czasu...
        Złodziej wpatrywał się teraz w alchemiczczkę szeroko otwartymi oczami, w których na próżno było szukać wiele kontaktu z rzeczywistością – zupełnie ignorując wszystko, co się wokół dzieje, obniżył głos i zaczął szeptać, zupełnie jakby do siebie.
        - Tak wiele bólu... ilu jeszcze? Trzeba powstrzymać to... Mistrz czy uczennica... co za różnica? Jesteście tacy sami?
        Nagle zerwał się w stronę Sanayi, a w jego dłoni pojawił się sztylet, który wyszarpnął zza pasa, jak dotąd skrytego pod ubraniem. Dérigéntirha przeszył dreszcz, kiedy tylko spojrzał na ostrze pokryte rytualnymi runami – emanowała od niego magia tak przerażająca, że całe jego ciało przeszywał dreszcz – czysta aura śmierci. Czas jakby zwolnił, kiedy umysł smoka pracował na najwyższych obrotach. Złodziej zamachiwał się na Sanayę, aby wbić go prosto w jej klatkę piersiową, ale wciąż był daleko – przynajmniej w tej skali. Dérigéntirh przeniknął myślami ciało człowieka, odnajdując jego nerwy, w które następnie uderzył magią, nakazując im zatrzymać jakikolwiek ruch – ciało mężczyzny zostanie sparaliżowane w ciągu sekundy, zanim sztylet, chociażby zbliży się do ciała alchemiczki i...
        Nagle smok poczuł kolejny dreszcz. Coś było nie tak – teraz, przenikając myślami pomieszczenie, wyczuwał coś jeszcze, w dodatku straszliwie blisko mężczyzny. Nie, nie coś... kogoś... Panika czy strach były emocjami, które Dérigéntirh odczuwał naprawdę, naprawdę rzadko, ale w chwili, kiedy zrozumiał, co się dzieje, poczuł, jak całkowicie zalewają jego umysł. Harmoniczna melodia myśli, która wydobywała się z niego podczas rzucania zaklęć, zamieniła się w desperacką nawałnicę dźwięków, gdy spanikowany starał się zrobić cokolwiek; ale wiedział, że nie zdąży.
        W chwili, kiedy sztylet wbił się w wyciągniętą w obronnym geście dłoń, magia uwolniona na ostrzu została uwolniona, a straszliwa fala śmiertelnej drogi czekającej wszystkich rozlała się po pomieszczeniu – wyjątkowo wyczuleni użytkownicy magii z pewnością poczuli ją nawet po drugiej stronie miasta. Jednocześnie sprawiło to, że iluzja prysła, a przed Sanayą pojawiła się niewielka sylwetka osoby próbującej zasłonić ją przed ciosem. Wszystko działo się tak wolno... szaleństwo w oczach mężczyzny, spanikowane spojrzenie Dérigéntirha oraz przestraszony wzrok panterołaka. A wtedy wszystko przyspieszyło; złodzieja rzucił do tyłu, gdy zaklęcia rzucone przez smoka zadziałały, jednak za późno – uderzył w stół, który pękł na pół, a w pokoju rozniósł się trzask łamanego drewna oraz kości. Dérigéntirh zerknął na niego kątem umysłu, upewniając się tylko, że żyje. Następnie dopadł do Creviego, który w drgawkach opadł na podłogę – ukląkł i chwycił go za rękę, w którą uderzył sztylet.
        Gdyby to była zwyczajna broń, małe zadrapanie na dłoni nie byłoby problemem, ale zaklęcie, które zostało na sztylet rzucone... Dérigéntirh raz widział je w działaniu. To zaklęcie to śmierć w czystej dawce – powaliła agresywnego smoka w pół minuty, sprawiając, że on sam poczuł się zdecydowanie mały w tamtej sytuacji. Od rany roznosiła się czarna plama, która szybko pochłonęła niemalże całą dłoń. Smok sięgnął do ciała, przelewając tyle energii, ile mógł, w umierające tkanki. Udało mu się zatrzymać proces, ale magia drżała w ciele panterołaka, gotowa rozprzestrzeniać się dalej niczym ogień, kiedy tylko zaklęcie Dérigéntirha zostanie zerwane – ten poczuł, jak po jego czole spływa pot.
        - Cholera – powiedział, gdy jego umysł pracował, próbując znaleźć jakieś rozwiązanie; uniósł wzrok i spotkał się spojrzeniem z Sanayą – pomyślał, że serce za chwilę mu stanie. - To zaklęcie... to śmierć. Widziałem je w działaniu, zabije każde stworzenie, na które zostanie rzucone. Ja... mogę je zatrzymywać, ale nie wiem, jak długo. Ja... San, ja nie mogę tego uzdrowić. To... to wyrok śmierci i...
        Dłoń smoka drżała, zacisnął powieki, powstrzymując ryk rozpaczy. Wszystko miało się ułożyć tak dobrze, a przez jego głupią nieuwagę teraz miało się posypać? Powinien bardziej skupić się na otoczeniu, powinien dostrzec skrytego pod iluzją paneterołaka, przecież to było tak proste do przejrzenia zaklęcie... dlaczego tego nie zrobił?
        - P-pani San? - Leżący w drgawkach Crevi był wciąż przytomny, ale widać było na pierwszy rzut oka i słyszeć, że cierpi. - Przepraszam... martwiłem się... Nie chciałem, żeby... coś się stało... a widziałem, jak przechodzicie ulicą... i... pomyślałem... - zamilkł na chwilę. Ale... weźmie pani.... Arutio do siebie... prawda?
        W jego oczach szkliły się łzy, nie tylko bólu, ale i niesamowitego wzruszenia. Dérigéntirh mógł sobie tylko wyobrażać, co czuł chłopak. Zacisnął powieki, czując, że za chwilę pęknie mu głowa. Nie miał zamiaru pozwolić temu się tak skończyć. Posiadał tyle wiedzy oraz mocy, że pycha często przesłaniała mu drogę... często czuł się niemal jak bóg, przekonany, że jest w stanie rozwiązać każdy problem. Miała to być więc kara za to wszystko? Zmierzyć się z czymś, czego nie jest w stanie naprawić. Nie. Zawsze istniał jakiś sposób. Nawet jeżeli miałby...
        Otworzył oczy. Spojrzał na Sanayę.
        - Jest jedna rzecz – powiedział, czując, jak głos mu drży z emocji. - Wiem, co może go uratować. Panaceum. Ale... nie dam rady tak długo powstrzymywać to zaklęcie. Znam kogoś, kto potrafi, ale musimy się przenieść. Daleko. Sanayo... nie ma teraz czasu na wyjaśnienia, ale... musimy się przetelportować z nim. Szybko.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Sanaya w dyskusji była naprawdę twarda - widziała pogardę w oczach złodzieja i niechęć do rozmowy, ale nie podawała mu się i twardo stała przy swoim. Lata praktyki, zwłaszcza jeśli chodzi o przekonywanie do swoich racji starych dziadów. Ta nieustępliwość była widoczna i w jej oczach i w postawie, co jednocześnie działało na jej korzyść, jak niekorzyść, bo zmusiło tego nieznajomego do mówienia, ale i stanowiło argument popierający jego tezę, jakoby z Miguelem była po jednych pieniądzach… No cóż, z pewnością była do niego trochę podobna, bo mieszkali razem przez dziesięć lat, on ją wręcz wychowywał, wiele ją nauczył, ale przecież miała swój indywidualny charakter, a on był tak głupio zaślepiony…
        Opowieść złodzieja była jednak znacznie bardziej bolesna niż jego poprzednie obelgi. Tamto było bezpodstawne, a to… Sanaya mogła nie wierzyć w jego słowa i zarzucić mu kłamstwo, ale problem polegał na tym, że niestety to brzmiało zbyt wiarygodnie. Tai znała Miguela od lat i wiedziała, że on byłby do tego zdolny. Miał bardzo giętki kręgosłup moralny, więc faktycznie nie miałby problemu, by posunąć się do takiego oszustwa. A co więcej to tłumaczyłoby dlaczego do tej pory był tak paranoiczny, jeśli chodzi o odwiedziny Sanayi - bardzo się pilnował, by nie zdradzać jej nad czym pracował, szyfrował swoje notatki… Tai myślała, że to tylko jedno z wielu jego dziwactwa, ale najwyraźniej po prostu oceniał ją swoją miarą. Historia złodzieja była więc zbyt spójna i zbyt dobrze zgadzała się z rzeczywistością, by mu nie wierzyć. Dlatego na twarzy Sanayi pojawił się żal - poczuła się zdradzona i było jej zwyczajnie przykro. Co więcej zaczęła współczuć temu mężczyźnie, bo stoczył się przez zdradę dawnego przyjaciela i szaleństwo, w które popadł, nie było tylko jego udziałem…
        - Ja nie wiedziałam… - wydusiła z siebie cicho, z żalem w głosie. On jednak perorował dalej, tym razem przechodząc do jej udziału w swoim nieszczęściu. Sanayi zrobiło się nieswojo, bo naprawdę nic nie wiedziała o tym czego dopuścił się Miguel, nie była taka jak on, może tylko poza tym, że lubiła spotykać się z ludźmi i dobrze się z nimi bawić. Nigdy w życiu nie zdradziłaby przyjaciela w tak perfidny sposób.
        Gdy on postąpił krok w jej stronę, ona cofnęła się również o krok. Złość w jego oczach napawała ją lekką obawą, ale chciała usłyszeć wszystko do końca. Obecność Kaonitesa dodawałą jej odwagi, bo wiedziała, że on w razie czego zainterweniuje. Lecz jeszcze nie teraz, jeszcze rozmawiali… Chociaż Sanaya coraz mniej rozumiała z tego wywodu, złodziej wyraźnie zapominał się i pogrążał w swojej złości… A jej obawy narastały, nie wiedziała jednak czy przerywając mu wytrąci go z tej spirali obłędu, czy jeszcze bardziej ją nakręci. Na razie więc dawała mu czas. Gdy zaczął jednak szeptać, syczeć, Sanaya skupiła się odrobinę.
        - Spokojnie, proszę… - spróbowała, było już jednak za późno.
        Widok noża w ręce złodzieja wystraszył Sanayę nie na żarty. Krzyknęła, cofając się i osłaniając odruchowo przed ciosem. Nie wiedziała, że był uzbrojony, niepokoiła się co prawda, że ją uderzy, ale nie, że będzie miał ze sobą broń. Na to nie była w stanie zareagować inaczej niż uciekając, ale w tym bałaganie nie było gdzie. Ze strachu zupełnie przestała logicznie myśleć i stała jak sparaliżowana, przyparta do muru, nawet nie potrafiąc prosić o litość.
        Śmiertelny cios jej nie sięgnął. Sanaya była pewna, że to Kaonites w jakiś sposób zainterweniował, lecz nie, on stał w miejscu, a przed nią… Przed nią stał… Crevi? ”To niemożliwe…”, jęknęła w duchu. Nie wiedziała, że panterołak był w tym pokoju, skąd się tu w ogóle wziął. Uratował ją… Lecz ostrze przeszyło jego rękę. Sanaya wiedziała, że panterołak ma silną moc regeneracji, a na dodatek Kaonites może go uleczyć, ale i tak była przestraszona. Gdyby to była zwykła rana, Crevi nie padłby tak na ziemię, nie wyglądałby na tak cierpiącego, a rana nie robiłaby się tak szybko czarna… Sanaya od razu doszła do wniosku, że to trucizna. Uklęknęła zaraz obok panterołaka i wyciągając z torby jakiś swój szal spróbowała zrobić z niego opaskę uciskową. Jednocześnie po drugiej stronie znalazł się Kaonites i zadziałał magią, lecz ta okazała się zaskakująco nieskuteczna. Na Sanayę padł blady strach - umiała się domyślić co to znaczy. Na dodatek widziała w oczach elfa przerażenie - coś, czego zupełnie się po nim nie spodziewała, bo on przecież zawsze był taki pewny siebie, opanowany… Gdy przeklął, Sanaya jęknęła boleśnie, bo wiedziała, że jest bardzo źle. Później było już gorzej - z każdym kolejnym słowem oczy alchemiczki wilgotniały coraz bardziej, aż pojawiły się w nich regularne łzy, które jednak jeszcze nie pociekły na policzki. Musiała się jakoś trzymać, by nie przestraszyć Creviego, chociaż przecież on był świadomy i rozumiał, co mówił Kaonites. Wiedział, że umiera… Biedny chłopak. Sanaya od razu trochę go podciągnęła i położyła jego głowę na swoich udach, głaskała go po włosach jakby chciała zapewnić, że jest przy nim i wszystko będzie dobrze. Nie mógł tak teraz odejść, nie gdy w tak krótkim czasie stał się taki dla niej ważny…
        - Ćśśś - uciszyła czule panterołaka, starając się, by w jej głosie było jak najmniej słychać rozpacz i zdenerwowanie. - Nie masz za co przepraszać. Oszczędzaj siły, nie zostawimy cię tak… Zamieszkacie u mnie obaj, i ty i Arutio, obiecuję ci to.
        Sanaya mówiła szczerze, to nie było zwykłe pocieszanie konającego. Nie dopuszczała do siebie myśli, że Crevi mógłby tu umrzeć i cały czas gorączkowo myślała co mogłaby dla niego zrobić, lecz tak słabo znała się na magii, że miała zupełną pustkę w głowie. Przytuliła go jednak, by dodać mu otuchy. Jemu i sobie też…
        Głos Kaonitesa i determinacja, którą nagle w nim usłyszała, sprawiły, że drgnęła. Podniosła na niego wzrok, który prosił, by wieści były pomyślne. Była gotowa go pogonić, kazać mówić szybciej, przejść do sedna, powiedzieć co trzeba zrobić, ale jakoś się opanowała. Nie musiał czekać na jej odpowiedź ani chwili.
        - I ty się jeszcze pytasz?! Zrób to, natychmiast! - prawie na niego krzyknęła. Nieważne, że musieli się przenieść gdzieś daleko, co tam, tu chodziło o życie Creviego. W tym momencie nie potrzebowała żadnych wyjaśnień, argumentacji, bo ważniejsze było to, by konający na jej kolanach chłopak nie dokonał tu żywota. W tym momencie uczucia były ważniejsze od logiki.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Dérigéntirh kucał przy Sanayi, która na swoich kolanach trzymała wstrząśniętego panterołaka i drżał od emocji; tak wzruszająca scena zdecydowanie potrafiła poruszyć nawet wiekowe, smocze serce, które przecież już tak wiele doświadczyło. Może to przez to, że czuł po części, iż to on jest winny? To, że alchemiczka trzymała się w takiej sytuacji... czuł ten ciężar, który spoczął na jej barkach zupełnie, jakby dotyczył go samego – a przecież to nie było jego życie, fakt? Dzięki widokowi tak mężnie znoszącej to kobiety, byle tylko utrzymać przy nadziei Creviego, poczuł, jak wzrasta w nim motywacja; czuł też komórki panterołaka, całe jego ciało desperacko walczące o przetrwanie w obliczu tak ostatecznej siły. To pomogło mu dojść do koncepcji, która była ich ostatnim ratunkiem. Dosyć szalona. Spodziewał się, że alchemiczka słysząc o panaceum stwierdzi, że zwariował chcąc wykorzystać legendarny materiał. Jednakże bardziej teraz jej zależało na tym, aby panterołak znalazł się w bezpiecznym miejscu. Zareagowała gwałtownie i poddenerwowany Dérigéntirh nieco się przestraszył. Wciąż oczekiwał usłyszenia, że to jego wina; sam przecież tak uważał.
        Sam także chciał działać szybko, ale musiał przy tym zachować względy bezpieczeństwa; zamierzał przeteleportować na bardzo daleką odległość całą ich trójkę, przy czym jedną osobę dotkniętą niszczycielskim zaklęciem. Jeżeli wziąć pod uwagę także emocje, które targały smokiem, to podobny magiczny skok stawał się ryzykowny. Dlatego też położył dłonie na ramieniu Sanayi oraz klatce piersiowej panterołaka, a następnie zamknął oczy i odetchnął, zbierając myśli i określając docelową lokalizację. Kiedy otworzył oczy, te zabłysnęły magią, a cała ich trójka zniknęła z pokoju.

Ciąg dalszy: Dérigéntirh, Sanaya
Zablokowany

Wróć do „Menaos”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 13 gości