Menaos[Menaos] Załatwmy to jak ludzie cywilizowani

Miasto położone na skraju Szepczącego Lasu, zamieszkałe przez ludzi. Nad miastem wznosi się przepiękny pałac króla Dariana. Szerokie, jasne ulice, marmurowe chodniki i wieża zamieszkała przez czarodzieja to tylko początek tego co może spotkać Cie w Menaos.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Już po minie i spojrzeniu Kaonitesa Sanaya mogła poznać, że nie spotka się z odmową i jednak przed snem jeszcze na moment pochylą się nad nauką - podobała jej się ta opcja. Razem z nim wstała z łóżka, gotowa do działania, jakby wcale nie miała za sobą ciężkiego dnia użerania się z wandalami, biurokratami, matołami i własnymi emocjami, wręcz jakby podnosiła się z łóżka po regenerującej drzemce. Odruchowo przeciągnęła dłońmi po włosach, jakby chciała je zebrać w kucyk, ale były tak krótkie, że nie było na to najmniejszych szans - po prostu pozostał jej taki odruch sprzed kilku miesięcy, gdy jeszcze nosiła długą fryzurę. Krótka była jednak praktyczniejsza pod każdym względem - w pracach domowych, w laboratorium, w podróży - więc na razie twardo przy niej obstawała, nawet jeśli niektórzy (zwłaszcza mężczyźni) utyskiwali, że lepiej wyglądała wcześniej. Całe szczęście Kaonites nie mógł czynić jej podobnych komentarzy - co najwyżej mógł się czegoś domyślać na podstawie odruchów i tyle.
        - Oczywiście, częstuj się - zachęciła go, gdy zasugerował, że potrzebowałby czegoś z jej zbiorów, wskazując przy tym swoją torbę zapraszającym gestem. - Podejrzewam nawet co ci chodzi po głowie… Pokrzywa Alhimera? Może sforczyk albo czerwona lakia… Wszystko zależy od receptury, ale w każdym razie możesz brać co ci będzie potrzebne.
        Sanaya nie była skąpa, zwłaszcza, gdy chodziło o tak niewielkie przysługi jak podzielenie się składnikami. Tym bardziej, że to zwykłe zioła, a nie jakieś złote łzy jednorożca. Nawet gdyby Kaonites nie zapytał, ona i tak by się podzieliła, wydawało jej się to oczywiste. Pomyślała jednak, że elf musiał albo zmienić koncept w międzyczasie albo przeczuwać, że tak to się skończy, bo gdyby nie spędzili ze sobą całego dnia i nie przeprowadzali wspólnych eksperymentów, to jak zdobyłby te składniki? Wracałby po nie? Nie wszystkie były łatwo dostępne, bo gdyby były, Sanaya pewnie nazrywałaby je w przydrożnym rowie a nie kupowała w sklepie.
        Na początku pracy Tai raczej obserwowała Kaonitesa, sprawdzając co zrobi i jakie są jego plany. Gdy on się szykował, ona wyciągnęła z torby swoje składniki i rozłożyła je na drugim brzegu stołu, by mu nie przeszkadzać, ale też by wszystko było pod ręką. Wyciągnęła też wszystko, co było jeszcze całe i użyteczne - nie było tego wiele, ale też raczej nie potrzebowali specjalnego sprzętu. Najważniejszy był papier i pióro, a to akurat miała. Kaonites jednak zaczął od klasycznej chemii. Sanaya z zainteresowaniem przyglądała się temu jak przygotowywał stojak na kolby, a gdy sięgnął po potrzebne rośliny i alchemiczka już wiedziała do czego to zmierza, natychmiast wybrała odpowiednie parowniczki i niską zlewkę oraz złamaną, lecz nadal wystarczająco długą szklaną bagietkę. Wszystko podsunęła Kaonitesowi pod rękę dokładnie w momencie, gdy tego potrzebował. Nie wtrącała się, bo widziała, że on wiedział co robi - postępował zgodnie z recepturą, chociaż może nie do końca korzystał z wytycznych szkoły, którą operowała ona. Wszystkie alchemiczne arkana miały jednak to do siebie, że chociaż różnymi drogami, to wszystkie dążyły do jednego celu - każdą recepturę jednej szkoły dało się przełożyć na metody drugiej bez zmiany efektu końcowego.
        - Weź dwie części sforczyka - zasugerowała. - Lepiej mieć parzystość na niskim kręgu, bo to dobra roślina, bardzo zdrowa i hodowana w dobrych warunkach, sama podciągnie wartość energetyczną, a utrzymasz stabilność.
        To nie była elementarna wiedza, której brak mógłby w jakikolwiek sposób skreślić Kaonitesa jako alchemika - obliczenia wykonał poprawnie i dokładnie, a jedyna przewaga Sanayi polegała na tym, że lepiej znała składniki, z którymi przyszło im pracować. Jeśli jednak uznał, że woli trzymać się wyliczeń, to się nie kłóciła, bo przygotowywany eliksir i tak cechował się stabilnością, której nie trzeba było specjalnie podrasowywać.
        Sanaya złapała za swoją tarkę ze skóry rekina, która z jakiegoś powodu ocalała z ataku wandala, choć była tylko kawałkiem skóry na drewienku, łatwym do złamania gdyby tak na to stanąć. Dzięki temu jednak praca szła jej szybko - długimi płynnymi ruchami ścierała na niej rośliny na drobniutkie wiórki, każdą do osobnej parowniczki, z grubsza szacując ich ilość, by nie zmarnować zbyt wiele. Później jednak i tak korzystała z małej miarowej łyżeczki, by odmierzyć bardziej precyzyjne dawki. Zerkała przy tym od czasu do czasu na Kaonitesa, który pracował ze swoją częścią eksperymentu. Zamarła na moment, gdy nagle z rośliny ustawionej w stojaku na kolby zaczęły kapać soki. Po specyficznym zapachu przypominającym spieczoną na słońcu ziemię i mętnym, żółtym kolorze poznała, że to niezwykle stężony wywar z korzenia. Nie, esencja, prawdziwa, najprawdziwsza esencja.
        - Aż ci trochę zazdroszczę, że tak potrafisz - zauważyła z podziwem i może faktycznie odrobinką zdrowej zazdrości. Ona również by sobie poradziła, ale zajęłoby jej to więcej czasu i może efekt nie byłby tak dobry, musiałaby go jeszcze oczyszczać - w końcu jednak doszłaby do tego samego, sposobami, które wykluczały użycie magii.
        - Och, dziękuję - zreflektowała się, gdy nagle Kaonites podał jej zlewkę pełną mętnego soku. Przyjęła ją ostrożnie, jakby w środku było coś gorącego i od razu odstawiła naczynie na ziemię. Domyślając się, że ma czynić honory i przepuścić przez to energię, złapała za kartkę i pewnie zaczęła kreślić krąg, od środka na zewnątrz, od razu nanosząc na niego znaki pomocnicze, jakby nie rysowała go na bieżąco tylko przerysowywała. Zaczęła i skończyła na kręgu - w końcu można powiedzieć, że tylko podkręcała miksturę. W środku były jednak liczne symbole pochodzące od ziemi, które oczyszczały, stabilizowały i uspokajały, do tego kilka znaków gwiazdowego alfabetu, które odpowiadały za dobry sen i inne piktogramy, które można było czytać jak księgę, jeśli tylko posiadało się odpowiednią wiedzę.
        Głos Kaonitesa nagle sprawił, że Sanaya drgnęła i podniosła wzrok (i jednocześnie piórko, którym rysowała).
        - Jasne - mruknęła, nadal myślami błądząc w słowniku alchemicznym. Nie wnikała po co Kaonites wychodził, bo powodów mogło być sporo - mógł pójść się czegoś napić, za potrzebą, przewietrzyć się, cokolwiek. Powiedział, że zaraz wróci, to mu uwierzyła i w spokoju dokończyła rysowanie. Przez moment zastanowiła się, czy nie poczekać na niego z przepuszczaniem energii przez eliksir, ale uznała, że nie ma to sensu - zmieszała więc wszystkie składniki, ustawiła zlewkę w kręgu i domknęła ostatni kontur. Wyrysowane przez nią znaki jarzyły się nikłym, niebieskim światłem, a płyn w zlewce zaczął lekko musować. Jego kolor zmienił się z żółtego w lawendowy, zniknęło też zmętnienie. Sanaya wpatrywała się w niego przez cały czas, bo chociaż strażnik zarzucił jej niekompetencję, ona naprawdę znała się na swojej robocie i pilnowała tego, przez co płynęła energia magiczna. Lubiła też sprawdzać przepływy magii wahadełkiem, gdy jeszcze je miała…
        Eksperyment dobiegł końca, a Kaonites nie wracał. Sanaya przez moment zastanowiła się, czy po niego nie wyjść, ale porzuciła ten pomysł i po prostu zaczęła sprzątać. W pierwszej kolejności pozbierała resztki roślin, które już do niczego się nie nadadzą i trochę bezczelnie wyrzuciła je przez okno na rabatkę, by użyźnił ziemię. Zlewkę z eliksirem nakryła nadtłuczoną szalką, by nic nie dostało się do środka i nie zepsuło efektu. Jeszcze trochę zostało jej do zrobienia, gdy Kaonites wrócił do pokoju. Uśmiechnęła się do niego.
        - Pozwoliłam sobie dokończyć - wyjaśniła, wskazując naczynie z gotowym produktem. Później zajęła się czyszczeniem i dezynfekcją parowniczek, nie zwracając przez moment uwagi na to, co robił srebrnowłosy mężczyzna. Zainteresowała się jego poczynaniami dopiero, gdy sama skończyła, wtedy podeszła i patrzyła na ciecz, która właśnie kończyła się katalizować. Lekko ściągnęła brwi - czy to było to, co jej się wydawało? Nie zapytała na głos, patrzyła tylko jak reagował Kaonites. Bez wahania napił się swojego eliksiru, biorąc naprawdę solidny łyk, a może nawet kilka. Później poczęstował ją. Sanaya bez słowa przyjęła naczynie, nie od razu jednak podniosła je do ust. Patrzyła na Kaonitesa i słuchała jego wyjaśnień, a na koniec spojrzała na substancję w zlewce. Podniosła ją przed twarz i ruchami dłoni nagarnęła trochę pod nos, by poznać zapach. Trochę przypominało wino, ale takie tanie, owocowe, z dużą ilością cukru. Wiedziała już z czym ma do czynienia, by jednak nabrać absolutnej pewności, spojrzała na Kaonitesa - widać było, że jego myśli dryfowały już w innym świecie… Sanaya uśmiechnęła się lekko pod nosem i odstawiła na bok naczynie, nie upiwszy nawet kropli. Nie miała nic przeciwko takim używkom, ale w tej chwili wolała pozostać trzeźwa - któreś z nich musiało być, by zająć się drugim, bo z halucynogenami nigdy nic nie wiadomo. Nie miała o to do niego żalu, sam również przeżył kiepski dzień, miał prawo się zrelaksować. Gdy on patrzył się w sufit, ona podeszła do jego posłania i odgarnęła kołdrę na bok. Później do niego wróciła.
        - Może się połóż - zasugerowała cicho, bo nie była pewna, czy to nie wpływa na słuch i czy nie będzie brzmiała za głośno, jak przy kacu. Przyklęknęła obok niego i złapał go za ramię, by w razie czego pomóc mu wstać i odholować go na posłanie. Niepokoiła ją ilość, którą w siebie wlał - czy to nie było za dużo? Był co prawda mężczyzną, zdecydowanie większym od niej, ale jednak tamta dawka była potężna. Martwiła się, czy nie stanie mu od tego serce i czy już powinna płukać mu żołądek, czy się wstrzymać. Uznała, że i tak na to za późno, pozostawała jej obserwacja.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Przedtem Dérigéntirh miał okazję ujrzeć, jak Sanaya wykorzystuje swoją alchemiczną widzę przy gotowaniu posiłku, jednak teraz... teraz zdecydowanie wkroczył w jej żywioł, co doskonale odczuł od samego początku, kiedy to bez problemu zgadła dwie trzecie składników, które miał zamiar użyć; bez trudu odczytywała jego intencje na dalszych etapach pracy, zdając się być o krok przed nim, pomimo iż to przecież on wystartował jako pierwszy. Z wdzięcznością przyjął zlewkę oraz bagietkę, która jednak niekoniecznie była mu przydatna. Niemniej podziękował serdecznym kiwnięciem głowy. Zatrzymał się na chwilę, gdy alchemiczka poprawiła go w kwestii sforczyka, ale tylko się uśmiechnął i postąpił wedle jej wytycznych. ”Smok uczy się przez całe życie...”
        - Choć to bardzo użyteczne zdolności, to nie ma czego; nie mogłem zdecydować o tym, kim się narodziłem – odpowiedział smok, a starał się, aby w jego słowach nie dało się wyczuć najmniejszej nutki jakichkolwiek negatywnych emocji; on sam uważał magię za rzecz równie naturalną i instynktowną jak posługiwanie się rękami. ”Może udałoby się ją co nieco nauczyć... chociażby podstawowe opanowanie dziedziny struktury bez wątpienia sprawiłoby, że jej praca stałaby się łatwiejsza, przynajmniej w chwilach, gdy wymagana jest szczególna precyzja” Magia ta pozwalała mu wszak nie tylko zmieniać strukturę materii, ale także ją czuć. A taka zdolność u Sanayi... Smok uśmiechnął się pod nosem do swoich myśli. ”Może kiedyś... na pewno nie dzisiaj.”
        Gdy powrócił, z zadowoleniem, a także pewnym podziwem przyjrzał się wynikowi pracy alchemiczki – zarówno swoimi oczami, czułym węchem, jak i wewnętrznym spojrzeniem. Podziękował San, może nieco czulej, niż początkowo zamierzał. Ale po chwili skupił się na swoim dyskretnym zadaniu, które ułatwiał mu fakt, że kobieta wciąż miała coś do zrobienia. W końcu jednak wypił przygotowaną przez siebie substancję, i to w dodatku taki łyk, który był wart naprawdę wiele złota; kupcy z czarnego rynku na widok przygotowanej przez niego mikstury zapłakaliby ze szczęścia na myśl o swoim zysku. A ta teraz znalazła się w rękach Sanayi, która badała ją swoim węchem, co szczególnie interesująco wyglądało, gdy obsypana była korowodem świateł. Usta Dérigéntirha drgnęły, gdy odstawiła naczynie na bok; normalnie poczułby lekki zawód, teraz jednak odpowiednie substancje szybko zalały jego umysł falą euforii, przy której ta drobna niedogodność była niczym kropla w morzu.
        Obserwował radośnie mknące kolory, zastanawiając się, czy człowiek byłby w stanie coś takiego odwzorować, czy chociażby wyobrazić sobie, bez użycia odpowiednich środków; było to dzikie piękno, manifestujące się w sposób z reguły niedostępny dla trzeźwych umysłów. Nagle przebił się przez nie głos Sanayi, cichy, ale smoczy słuch był zbyt czuły, aby go przegapić. Jej słowa go zastanowiły, podobnie jak fakt, że chwyciła go za ramię – miał wrażenie, że z jakąś troską. W sumie... fakt, że wlał w siebie tyle, że normalnego człowieka położyłoby to na miejscu, mógł mieć z tym coś do czynienia. Wstał, czując potrzebę, żeby pokazać alchemiczce, że jednak wszystko z nim w porządku i jak najbardziej jest w stanie poprawnie funkcjonować. A pozycja, w której się znalazł, po opadnięciu na stopy...
        Wykonał dosyć szybki ruch, zmieniając swoją pozycję i stając bezpośrednio przed kobietą. Uśmiechnął się, wpatrując się w nią swoimi wielkimi źrenicami, które mogły teraz sprawiać nawet rozczulające wrażenie. Stali bardzo blisko, a on chwycił San jedną ręką w talii, drugą pochwycając wolną dłoń zaskoczonej alchemiczki. Zanim zdołała zareagować, porwał ją ze śmiechem w tany. Od razu rzucił odpowiednie zaklęcie, wiedząc, że taniec bez muzyki wygląda nie za dobrze; w pomieszczeniu – i tylko nim – rozbrzmiała para skrzypiec, grająca żwawą melodię, zdające się wręcz kłócić i pojedynkować pomiędzy sobą o brzmienie. Co jakiś czas dołączał się do nich cały „chór” skrzypiec, a wtedy muzyka nabierała donośnego, poruszającego, ale wciąż dosyć energicznego brzmienia. Rozradowany Dérigéntirh zdecydowanie prowadził w tańcu Sanayę, nie dając jej się wyrwać z jego uścisku, ale robiąc to na tyle płynnie, aby kobieta nie miała do tego zbytniej możliwości, ani także – miał nadzieję – chęci. Wykonanie zdecydowanie nie było najwyższej klasy, zwłaszcza, że dosyć swobodnie odegrane, ale na tyle dobre, że smok i alchemiczka nie zawstydziliby się na ewentualnym przyjęciu; było pełne obrotów, przeskoków, kręcenia partnerką, samoobkręcania się, przeskakiwania przez leżące na podłodze przeszkody, a raz nawet smok uniósł bez problemu Sanayę, okręcając ją w ten sposób dwa razy, by zaraz potem postawić ją bezpiecznie na ziemi, tylko po to, by chwycić za rękę i porwać w zupełnie inną część pokoju. Kobieta miała tyle szczęścia, że smok nie wpadł na pomysł, aby połączyć taniec z dziedziną przestrzeni. Bez wątpienia byłoby to bardzo, bardzo żywiołowe, jednak... z reguły nieprzystosowani do teleportacji kiepsko to znosili. Dérigéntirh świetnie się bawił, szczególnie iż kolory tańczyły wraz z nimi, a alchemiczka zdawała się świecić wszystkimi barwami, które teraz migały za każdym razem, kiedy okręcał ją wokół jej własnej osi. W końcu jednak dostrzegł, że chyba dla niej już wystarczy, więc postanowił to zakończyć. Oczywiście nie mógł tak po prostu przerwać; pochwycił San zdecydowanie za biodro oraz ramię, po czym wykonał ostatni obrót, płynnie przechodząc w kolejną pozę; pochylając się nad Sanayą, której ciało wygięło się w łuk, tułów znajdował się tuż nad jej łóżkiem; przez chwilę Dérigéntirh wpatrywał się w jej oczy swoimi, w których błyskały figlarne iskierki, po czym delikatnie opuścił kobietę na łóżko. Sam podszedł do swojego, usiadł na nim i pochylił się, uważnie przyglądając się kobiecie. Ta zdecydowanie musiała ujrzeć, że mężczyzna nie ma zamiaru udawać się na drugą stronę. Skrzypce wciąż przygrywały w tle, choć teraz znacznie ciszej, spokojniej. Tak po prawdzie grały teraz zupełnie inną melodię, ale to nie było istotne.
        - Jestem pewien, że o wiele ciekawiej by to wyglądało, gdybyś jednak się zdecydowała – powiedział żartobliwie. - Należało ci się po takim dniu. Zwłaszcza, że teraz musisz się uporać ze mną.
        Zachichotał swoim melodyjnym głosem, co musiało brzmieć zabawnie. Pozwolił dziewczynie odsapnąć, a sam postanowił zająć się przez ten czas czymś innym; zabawą iluzjami. Połączył dłonie, a gdy je rozłączył, pomiędzy nimi pojawiła się wijąca się nić delikatnego, wielokolorowego światła, uczepiona krańcami palców smoka, pogrążona w chaosie barw i kształtów. Ruszał dłońmi, kombinując tak, aby forma iluzji była jak najbardziej wymyślna. Nie było to zaklęcie jego autorstwa, ale pewnego czarodzieja, który stosunkowo niedawno (700 lat temu) ułożył to zaklęcie. Szybko stało się bardzo popularne wśród iluzjonistów, gdyż było proste, a dawało wiele frajdy. Nigdy też nie było się pewnym, co uda się uzyskać i było to swoiste zadanie. W Twierdzy Czarodziejów stało się swoistym treningiem, ale i zabawą. Dérigéntirh uniósł wzrok na San i uśmiechnął się, wyciągając w jej kierunku równolegle ułożone dłonie, gotów przylepić iluzję do jej własnych.
        - Chciałabyś spróbować?
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        - Hm… Prawda, żadne z nas nie może - zgodziła się. Nie wnikała, że ma się jednakowoż wpływ na to jakie wykształcenie się odebrało i jakie było w zasięgu danej osoby. Ona była na przykład święcie przekonana, że nigdy nie posiądzie wiedzy, którą dysponował Kaonites - nie można gotować nie czując smaku, pisać muzyki nie słysząc i czarować nie czując magii. Sanaya była tym ostatnim przypadkiem, z czym pogodziła się już dawno i po prostu radziła sobie ze światem w sposób niemagiczny, w tym również z alchemią.
        Myśl o zastosowaniu magii w transmutowaniu substancji wróciła do Sanayi, gdy zajmowała się sprzątaniem. Zastanawiała się, jak recepturę Kaonitesa zapisać w regułach różnych szkół: nie tylko swojej, ale też tych ściśle powiązanych z magią. Chociaż ona z nich nie korzystała, to znała podstawy teoretyczne - było to jej potrzebne gdy rozmawiała z innymi alchemikami na uniwersytetach, a poza tym zwyczajnie ciekawiło ją jak różnymi drogami można osiągnąć ten sam efekt. Pochłonięta rozmyślaniami nie zauważyła co nowego tworzył Kaonites, aż nie było już po fakcie. Ba, zorientowała się w sytuacji tak późno, że on już zdążył się… “rozweselić” swoim eliksirem. Sanaya nie pytała go czy już wcześniej to brał - założyła, że tak, skoro z taką łatwością przygotował miksturę. A w każdym razie wiedział co to jest i jak się to stosuje. Pouczył ją, by upiła tylko mały łyk, podczas gdy sam pociągnął solidnie, jakby była to zwykła woda. Sanaya tymczasem nie była pewna jakie to mogło mieć skutki uboczne.

        - Ostrożnie, nie zrywaj się tak - upomniała Kaonitesa, który pod wpływem jej dotyku natychmiast stanął na nogi, jakby wołała go na musztrę. Przytrzymała go mocniej za ramię, by się nie przewrócił, jednak i tak go nie utrzymała, bo zaraz jej się wyrwał, okręcił i już stał przed nią.
        - Powinieneś się położyć - powiedziała spokojnie, lecz gdy widziała jak elf się w nią wpatrywał tymi wielkimi oczami, głos jej zadrżał na ostatniej sylabie. Chciała się cofnąć, lecz on ją przytrzymał jedną ręką w talii. Sanaya spięła się, zaniepokojona jego zachowaniem, on jednak nic sobie z tego nie robił i zaraz puścił się z nią w tany, zanosząc się śmiechem. Z początku alchemiczka była najgorszym typem partnerki do tańca, o jakiej można pomyśleć, nie nadążała, potykała się i trzeba ją było wręcz holować - nie udzielił jej się radosny nastrój naćpanego Kaonitesa i nadal czuła lekki niepokój o jego stan zdrowia. Na dodatek w pokoju było ciasno, bo nigdy nie był specjalnie przestronny, a teraz jeszcze wstawili do niego nadprogramowe łóżko, w kącie zaś piętrzył się stos zniszczonego mienia alchemiczki… Z czasem jednak poddała się temu, jak prowadził ją Kaonites - płynąca znikąd, z pewnością stworzona przez niego muzyka bardzo jej w tym pomagała. Nie wnikała w to, czy sąsiedzi ich słyszą i czy nie przyjdą na skargę - wolała dać się elfowi wyszaleć, niż gdyby miał zrobić później jeszcze coś głupiego. Zdawało jej się zresztą, że równie dobrze jego muzyka mogła grać tylko w ich uszach, bo nie takie rzeczy magia umożliwiała…
        W końcu taniec dobiegł końca. Sanaya nie mogła powiedzieć, że źle się bawiła, z drugiej jednak strony dobrze też nie. Może doceniłaby starania Kaonitesa bardziej, gdyby wiedziała co miał jeszcze dla niej w zanadrzu i z czego zrezygnował. Spięła się jednak ponownie, gdy elf pochylił się z nią nad jej łóżkiem, nawet oparła się dłońmi o jego ramiona jakby chciała go odepchnąć albo chociaż utrzymać na dystans. Owszem, wcześniej nie miała nic przeciwko, by siedzieli obok siebie na jej łóżku, ale wtedy on był trzeźwy i poczytalny, teraz zaś… Lepsza była zasada ograniczonego zaufania, które to kazało jej zachować ostrożność również w takich sytuacjach. Szczęście, że Kaonites nie miał nic złego na myśli i po prostu ją puścił, po czym poszedł na swoje łóżko. Sanaya przez moment leżała ze wzrokiem wbitym w sufit (”Ta iluzja nadal się trzyma… Niesamowite…”), po czym ostrożnie podniosła się na łokciach i odszukała wzrokiem Kaonitesa. Elf siedział na swoim posłaniu, zadowolony z siebie jak pies, który wrócił ze spaceru, ale jeszcze ma siły i chęci do zabawy.
        - Wierz mi, tak jest lepiej - odpowiedziała mu spokojnie, gdy wytknął, że sama nie zażyła jego halucynogennego eliksiru. Patrząc na jego błyszczące oczy znowu poczuła niepokój - co jeśli mu się pogarsza? Przed chwilą tańczyli, pewnie podniosło mu się ciśnienie, co jeśli się nie uspokoi? Albo wręcz jeszcze bardziej podniesie? Lepiej o tym nawet nie myśleć…
        Mimo wszystko Sanaya zdołała się zainteresować wytworzoną przez Kaonitesa iluzją. Z kolanami przyciągniętymi do piersi przyglądała się barwnym żyłkom światła między jego palcami, od razu kojarząc je z kocią kołyską - popularną zabawką ze zwykłego sznurka. Jednakże ta magiczna wersja szybko robiła się bardziej i bardziej skompilkowana, w sposób niemożliwy bez użycia magii. Efekt był ładny, kojący i hipnotyzujący, można było się na to patrzeć jak na przesypujące się w klepsydrze kolorowe ziarenka piasku i po prostu uspokoić myśli… W tym stanie była akurat Sanaya, gdy Kaonites zwrócił się bezpośrednio do niej. Na jej twarzy pojawił się uśmiech zażenowania.
        - Nie potrafię czarować - odpowiedziała, podnosząc dłonie we wzbraniający się geście. - Nie mam w ogóle predyspozycji do tego… Co widać po moich technikach w laboratorium - zauważyła, starając się mówić swobodnym tonem. Tak między prawdą a bogiem była już po prostu zmęczona i nie tak chętna na wygłupy.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Jego działania zdecydowanie nie przyniosły takich skutków, na jakie miał nadzieję, choć w obecnym stanie nie było to wystarczająco wiele, aby znaczyło dla niego „stop” i aby zreflektował się nad tym, co zrobił źle oraz postarać się jakoś to naprawić. Tak bardzo przejęty odczuciami innych istot smok w tej chwili nie był do końca w stanie ich dojrzeć, skupiony na swojej własnej osobie oraz emocjach płynących z jego wnętrza. Dlatego też nie zorientował się w oporze San, gdy rozpoczął się wymagający taniec, nie dostrzegł także jej spięcia, gdy pochylał się nad nią w ostatniej pozie. Nawet w takim stanie jednak nie miał zamiaru pozwolić sobie na zbyt wiele i kobieta nie musiała się obawiać, że tak głupia myśl wpadła mu do głowy; w tle umysły myśl, że alchemiczka ma ukochanego – w dodatku smokołaka! - zapisała się w jego głowie na tyle silnie, że wciąż pozostawała w jego opinii nietykalną.
        - Ludzie mawiają, iż lepsze jest wrogiem dobrego – mruknął Dérigéntirh na odpowiedź Sanayi, która w tym momencie zachowywała się o wiele, wiele dojrzalej od niego; musiałoby to być całkiem zabawne dla obserwatora, który stałby z boku i w pełni by wiedział, jak się sprawy mają. Jednak żadnego wokół nie było, a nieświadoma San oraz ździebko szalejący smok raczej nie byli w stanie pomyśleć o czymś takim. Chociaż kto wie... alchemiczka nawet po elfie mogła się spodziewać, że był znacznie starszy od niej.
        Smok zdołał jednak dostrzec spojrzenie, jakim kobieta obdarzała stworzoną przez niego iluzję, wirującą pomiędzy dłoniami. W tej chwili przyszło mu do głowy, że San wydaje się być bardzo zafascynowana wszystkimi tworzonymi przez niego iluzjami, a to nieco pochłeptało mu ego, ale także sprawiło, że postanowił pokazać jej wkrótce nieco więcej. W tej chwili najchętniej kolejne dni wypełniłby jej iluzjami, ale to był stan, który niedługo się utrzyma – na trzeźwo obawiał się, czy aby zbytnio się nie popisywał; nawet on pod tym względem miał jakieś ograniczenia. Jednak myśl, aby alchemiczka sama spróbowała pobawić się utrzymywaną niezależnie iluzją już okazała się być tak kusząca... Niewyobrażalnie zaś; smok bardzo chciał zobaczyć, w jaki sposób ona by się za nią wzięła, jak by na to patrzyła oraz co takiego udałoby się jej stworzyć. Uniósł brwi, kiedy Sanaya próbowała się wytłumaczyć, że nie nadaje się do używania magii. ”Heh, ilu to gagatków „bez predyspozycji wypuściło się na świat... Chociaż w sumie... zajęło to trochę...” Z opóźnieniem dotarło do niego, że kobieta nie ma wieku wolnego czasu na naukę magii. Ale za to...
        - Och, do tego nie trzeba znać magii – powiedział serdecznym, dosyć już spokojnym tonem, zdecydowanie bardziej przypominając teraz siebie sprzed zażycia mikstury. Sprawa dotknęła dziedziny, która dla niego była tak wielką pasją, jak dla San alchemia. - Sam rdzeń tej iluzji... hm, taki jakby wzór, podstawa, są niezmienne od dobrych kilkunastu dekad i w dodatku dosyć proste. Ta iluzja działa w sposób nieprzewidywalny nawet dla tego, kto ją tworzy, na podstawie pewnych zależności, bardzo subtelnych. Najważniejsze jest jednak to, jak rozciąga się ją w przestrzeni. Przeplatając, obracając, mieszając, wstrząsając, wpływasz na jej strukturę. Iluzja przyczepia się do dłoni, dokładniej palców, a jedyna magia, jaka jest potrzebna, to do stworzenia jej. No i utrzymywania, ale tym spokojnie, już ja się zajmę.
        Smok nie czekał na odpowiedź San, bo uważał, że ta po zrozumieniu – przynajmniej powierzchownie – jak to działa, nie będzie miała już więcej sprzeciwów. Bardzo się też niecierpliwił by zobaczyć, co takiego uda jej się osiągnąć; każdy tworzył coś własnego. Dlatego też iluzja odczepiła się z jego dłoni oraz dosyć szybko i sprawnie przeskoczyła na uniesione dłonie alchemiczki, rozciągając się nieco oraz przyczepiając się do jej palców. San nie mogła poczuć niczego, gdyż był to efekt czysto wizualny, a jedynie reakcję wstęgi – mniejsze lub większe – na jej choćby najmniejszy ruch.
        Dérigéntirh z zaciekawieniem obserwował działania Sanayi, a jego oczy lśniły od blasku iluzji, która znajdowała się w jej dłoniach. Po upływie dłuższej chwili nagle coś jednak przykuło jego uwagę – nietypowy ptaszek, przypominający nieco wróbla, który usiadł na jego ramieniu i wesoło wyśpiewywał melodię.
        - Ja cię znam, mały... - mruknął do siebie, po czym podniósł kontrolnie wzrok na alchemiczkę, a widząc, że ona zdaje się nie dostrzegać stworzonka, zadumał się. ”Zaczyna działać... tak szybko? Rety, chyba wlałem w siebie jednak tego nieco za dużo...”
        Muzyka kompletnie już ucichła, a Dérigéntirh spełnił poprzednią prośbę Sanayi, kładąc się na łóżku; położył się prosto, choć ten stan utrzyma się do czasu, dopóki nie zaśnie, kładąc ręce po bokach, a głowę wygodnie opierając o poduszkę. Pościel może nie była nadzwyczajnie wygodna, ale zdecydowanie był gotów sypiać na znacznie twardszym podłożu. Stąd miał całkiem ciekawy widok na pokój oraz alchemiczkę. Zerknął na nią z przepraszającym uśmiechem, ale wtedy jego uwagę przykuło co innego. Odwrócił głowę, aby ujrzeć spowitą w cieniu, sylwetkę, której błyszczące czerwienią oczy wpatrywały się dokładnie w niego, a wokół roztoczyła się aura śmierci i strachu. Uśmiechnął się.
        - Przyznaj, że cię kusi – mruknęła Leastafis, unosząc wzrok na Sanayę. Smok podążył za jej spojrzeniem, przyglądając się alchemiczce.
        - Przyznaję, ale znam i swoje miejsce.
        Eliksir w swojej drugiej fazie działał w zaskakujący, unikalny dla niego sposób; wywoływał niemały chaos w umyśle osoby zażywającej go, mieszając wspomnienia z ośrodkami rejestrującymi świat wokół. W związku z tym istoty, zdarzenia oraz miejsca z przeszłości schodziły ze stronic pamięci i pojawiały się jako omamy w obecnej sytuacji, z reguły cechując się odnoszeniem do chwili obecnej. Granica tego, co było i tego, co jest, nic teraz nie znaczyła. Ściany pomieszczenia zaczęły się rozpadać, a w ich miejsce pojawiła się niezwykła mozaika widoków – sale Twierdzy Czarodziejów, zaraz obok ośnieżone szczyty Gór Dasso, ulice Maurii takiej, jaka była przed rządami nieumarłych, a także koryta dawno już wyschniętych rzek, niekończące się morze piasku pustyni Nanher, ogniste eksplozje wulkanów Sori-Andu czy lodowe pustkowia... Obok łóżka Dérigéntirha zgromadziła się całkiem kolorowa gromadka osób z jego przeszłości. Maleńki smokołak chwycił go za ramię, a smok z uśmiechem pogłaskał przyszywanego syna, nie zwracając większej uwagi na to, co może myśleć San. Był to stan nadzwyczaj odprężający, a umysł smoka coraz bardziej zaczął oddalać się od rzeczywistości, atakowany coraz to bardziej abstrakcyjnymi i trudnymi do pogodzenia sygnałami. Wkrótce jego powieki powoli opadły – eliksir znany był z tego, że bardzo płynnie pozwalał zasnąć, a także przejść niemal od razu w stan świadomego snu. Po chwili smok zaczął głęboko oddychać, pogrążony w słodkim śnie. Jego usta rozchyliły się lekko, a wydobył się z nich cichy warkot. Alchemiczka najpewniej nie miała jeszcze nigdy w życiu okazję ujrzeć chrapiącego elfa, ale taki właśnie obraz miała teraz przed swoimi oczami. Dérigéntirh chwilę po zaśnięciu przewrócił się na bok, głową celując teraz w kierunku łózka Sanayi, chwycił w objęcie prześcieradło i słodko drzemał, przytulony do niego, pochrapując cicho, wręcz melodyjnie, jak na elfa by przystało.

        Obudził się dosyć płynnie, gdy promienie słońca musnęły jego policzki; powoli podniósł się, przeciągając mięśnie i spoglądając w górę, na iluzję, która wciąż utrzymywała się, teraz dając doskonały widok na powoli rozjaśniające się niebo. Spojrzał w dół, zerkając na śpiącą alchemiczkę i uśmiechnął się; niemal wszystkie istoty podczas snu wyglądały tak bardzo rozkosznie, a ten widok napełnił go falą pozytywnych emocji. Ta nieco zrzedła, gdy przejrzał wspomnienia z poprzedniej nocy; w tym stanie reakcje oraz mimika kobiety były dla niego jasne i czytelne. Rozszerzył oczy, orientując się, że mógł nieco przesadzić. Zagryzł wargę, rozglądając się. Miał teraz niby nieco spraw do załatwienia na mieście, ale... zdecydowanie nie chciał tak tego zostawić. Budzenie alchemiczki i „szczera rozmowa” wypadały z gry, tylko jeszcze bardziej by ją zdenerwował... Wstał, po czym elegancko pościelił łóżko. Wtedy wpadł na pomysł, który sprawiał wrażenie najlepszego wyjścia z sytuacji. Odział się w swoje ubranie, po czym zniknął z pokoju.
        Kiedy się pojawił, w jego dłoni tkwił niewielki wazon, w którym znajdowały się kwiaty o mocnych łodygach, dużych liściach, mocno skierowanych w górę, tworzące niemal otoczkę wokół łodygi, oraz żółtych kwiatach o wielu płatkach skupiających się w jednym punkcie, ułożonych symetrycznie w pięknym wzorze. Dérigéntirh rozejrzał się, po czym postawił wazon na rozkładanym łóżku, w najtwardszym i najbardziej stabilnym miejscu. Następnie wyjął z kieszeni przygotowany wcześniej list i położył go obok kwiatów, kartka była zgięta na pół. Obejrzał się jeszcze na San, kontrolnie, po czym zniknął ponownie, tym razem mając zamiar spędzić poza pokojem dobrych kilka godzin.

Sanayo
Przepraszam, jeżeli wczorajszego wieczoru przesadziłem. Obawiam się, że mogę mieć w sobie wciąż tę dziecinną, mniej rozsądną część, której pozbyć nie pozwalają się nawet kolejne lata doświadczeń. Zachowałem się jak dziecko, a Ty o wiele bardziej dojrzale, niż byłabyś zobowiązana w takiej sytuacji. Postaram się, aby podobna sytuacja nie powtórzyła się. A ja nie zapominam. Nie chcę tutaj tłumaczyć tego, co mną kierowało, a jedynie prosić o kolejną szansę. Nie zamierzam uciekać, ale jeżeli zastanę po powrocie zamknięte drzwi, to nie będę próbował niczego drążyć.
Ze szczerą skruchą
Kaonites
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Sanaya już po samym wyrazie twarzy Kaonitesa pojęła, że jej wymówka z brakiem zdolności magicznych była nietrafiona. Zaraz zresztą rozwiał jej wątpliwości, a gdy zapewnił, że magiczne beztalencie wcale jej nie skreśla, z zainteresowaniem wychyliła się w jego stronę. Nie spodziewała się, że to może działać w ten sposób, wydawało jej się, że magia jest bardziej kapryśna i nietrwała, jeśli posługują się nią niewykwalifikowane osoby - owszem, on mógł tworzyć i utrzymywać niewyobrażalnie piękne i żywe obrazy, ale ktoś taki jak ona szybko by je zniszczył. Skoro jednak raz wprawione w ruch zaklęcie utrzymywało się samo, Sanaya nie miała już żadnych oporów.
        - Och, skoro tak to wygląda… - mruknęła, chętnie wyciągając przed siebie ręce, by Kaonites mógł przekazać jej to… coś. Spodziewała się, że poczuje coś, cokolwiek, gdy dotknie tego świecącego tworu, liczyła na odrobinę ciepła albo chociaż minimalny nacisk, to było widać po tym, jak lekko uniosłą dłonie, gdy już świecące nitki zostały na nie przelane, a jednak nic się nie stało. Nie czuła niczego żadnym z podstawowych zmysłów i to ją trochę zaskakiwało. Z początku tylko lekko poruszała dłońmi tak, by utrzymywać iluzję w ryzach i się z nią oswoić. Później zaś zaczęła sprawdzać, co da się z nią zrobić. Zaczęła ostrożnie, od rozstawiania dłoni to szerzej, to bliżej, jakby grała na akordeonie, później zaś wyraźnie się rozkręciła. Trzymając jedną rękę nieruchomo, drugą starała się okręcać zaklęcie, jakby mieszała coś dłonią, później zaś rozciągała je najszerzej jak mogła, tworząc coś w rodzaju sznura. Próbowała splatać palce obu dłoni i sprawdzić, czy świecące nici będą trzymać się blisko siebie jak kłębek, czy też rozciągną się w stronę podłogi. Dmuchnęła w nie nawet, by sprawdzić, czy reagują na ruch powietrza, a potem rozciągnęła je jak koc na swoich udach. Chociaż wszystko to miało na celu sprawdzenie własności magicznego tworu, wyglądało jak świetna zabawa - takie dwa w jednym. Sanaya uśmiechała się wręcz do tego, co widziała. Nigdy wcześniej nie miała okazji poczuć magii na własnej skórze i teraz czuła się jak dziecko, które dostało nową zabawkę. Jeszcze jakiś czas temu spróbowałaby pewnie owinąć iluzję wokół Kaonitesa jak szal, by sprawdzić czy jej się to uda, ale teraz wolała tego nie robić - nie wiedziała, jak może on na to zareagować i czy nie pomyśli sobie czegoś więcej, niż powinien.
        Nagła, dość dziwna wypowiedź elfa sprawiła, że Sanaya na moment przestała skupiać się na zaklęciu i zerknęła na niego. Cóż on zobaczył? Ona niczego nie dostrzegała. Spodziewała się jednak, że to pewnie jakieś halucynacje wywołane narkotykami, a to odebrało jej chęć do zabawy. Nie powinna się tak dekoncentrować, gdy on był w takim stanie.
        - To jest niesamowite - powiedziała, pokazując zebrane w dłonie nitki iluzji. Wyciągnęła przed siebie stulone ręce, jakby chciała przekazać ich zawartość magowi, który je stworzył. - Dziękuję.
        Później Kaonites położył się już na swoim łóżku, co alchemiczka przywitała z pewną ulgą: zawsze łatwiej pilnuje się kogoś bądź czegoś nieruchomego. Gdy elf uśmiechnął się do niej, odniosła wrażenie, że może jednak był przytomniejszy, niż na to wyglądało, lecz ten osąd szybko okazał się mylny, bo zaczął on mówić do siebie albo też do jakiejś wyimaginowanej osoby… To trochę przerażające. Kogo widział i o czym rozmawiali? Sanaya wolała nie pytać, bo nie wiedziała z jaką reakcją się spotka - czy odpowie jej szczerze i czy ona na pewno chce znać odpowiedź albo czy w ogóle ją zrozumie. Jednak mimo wszystko Kaonites wyglądał spokojnie, więc alchemiczka mogła się położyć. Wstała na chwilę, by rozścielić swoje łóżko, ale gdy się położyła, nie przykryła się. Elf zaczął właśnie w niekontrolowany sposób poruszać rękami i to na nowo rozbudziło jej czujność. Przyglądała mu się, by w razie czego zareagować, ale nie odezwała się słowem. Uspokoiła się, gdy powieki Kaonitesa zaczęły mu ciążyć, a on po chwili umościł się do snu. Nawet zaśmiała się cicho, gdy zaczął pochrapywać, obejmując poduszkę - wyglądał bardzo niewinnie i pociesznie. Sanaya jednak nie od razu odtrąbiła zwycięstwo i jeszcze chwilę czekała, by przekonać się, że elf faktycznie zasnął i wszystko jest w porządku. A żeby stwierdzić to ostatnie ostrożnie wstała ze swojego łóżka i zbliżyła się do niego. Kucnęła tuż obok niego i wsłuchiwała się w jego oddech, by upewnić się, że jest równy i wszystko gra. Później ostrożnie sięgnęła ręką do jego czoła, by przekonać się, czy nie ma gorączki, choć zaraz uznała ten odruch za głupi - przecież narkotyki nie wywoływały takich objawów. Zamiast więc dotykać jego twarzy, sięgnęła w dół, do jego przegubu, by sprawdzić tętno, bo serce całkiem często nie wytrzymywało starcia z substancjami psychoaktywnymi. Puls Kaonitesa był jednak równy, dość wolny, ale chyba prawidłowy jak na śpiącą osobę. To zdecydowanie uspokoiło Sanayę. Wstała i poszła w stronę sterty swoich ubrań, by wygrzebać z nich coś w miarę możliwego do przebrania się - nie lubiła spać w tych samych ubraniach, w których chodziła cały dzień. Nie zabrała jednak z Sadów żadnej koszuli nocnej, bo gdy była sama, preferowała spanie w negliżu. Przy Kaonitesie było to oczywiście wykluczone, więc znalazła jakąś krótką bluzkę, która nie była niczym poplamiona, a do tego spodnie, które miały rozdarte nogawki, ale od połowy ud w górę nie wyglądały najgorzej - wyrównała je mniej więcej nożem z torby i nawet uznała, że może powinna tak zrobić już dawno, bo takie krótkie wyglądały całkiem nieźle, a co więcej odsłaniały jej tatuaże na udach.
        Jednak mimo iż Sanaya się przebrała, nie poszła jeszcze spać. Najciszej jak mogła sprzątnęła ostatnie nieschowane po eksperymencie przedmioty i dopiero wtedy się położyła. Długo jednak gapiła się na mruczącego przez sen Kaonitesa, martwiąc się, czy wszystko z nim w porządku. W końcu znowu wstała, by sprawdzić jego puls, ten jednak pozostawał bez zmian. Trochę ją to uspokoiło, więc gdy znowu się położyła, umościła się już do snu. I co ciekawe zasnęła bez większego problemu, choć znacznie później niż jej waletujący znajomy.

        Rano zaś nic nie byłoby w stanie jej dobudzić, chyba nawet wyburzanie budynku. Kaonites mógł bez najmniejszego problemu poruszać się po pokoju, a ona nawet nie drgnęła - leżała na wznak z lekko przechyloną głową i rozchylonymi ustami, wierzchem jednej dłoni nakrywając sobie czoło w zabawnie dramatycznym geście. Nie poruszyła się ani gdy on ścielił łóżko, ani gdy zniknął, ani nawet gdy wrócił. Jak zapewniła go poprzedniego dnia, nie była rannym ptaszkiem i nie było łatwo jej obudzić. Może to i dobrze, bo inaczej byłaby nie do zniesienia.
        Gdy już się jednak obudziła, słońce stało wysoko nad horyzontem i nikt wykonujący normalny zawód nie lenił się już w łóżku. Ona jednak pracowała wtedy gdy miała czas, ochotę i możliwości, a teraz brakowało jej tych dwóch ostatnich czynników, więc nie było powodu się zrywać. Powoli się rozbudziła, lecz gdy dostrzegła brak Kaonitesa, natychmiast zerwała się do pozycji siedzącej. Zakręciło jej się od tego w głowie i zrobiło ciemno przed oczami, przez co musiała oprzeć się o posłanie, zaraz jednak doszła do siebie. Od razu zwróciła uwagę na wazon z kwiatami, który jednocześnie ją zaintrygował i zaniepokoił. Zaraz wstała z łóżka i podeszła, by go sprawdzić. Na kwiaty przestała zwracać uwagę dokładnie w momencie, gdy dostrzegła kartkę leżącą obok. Natychmiast po nią sięgnęła, bo spodziewała się, co zastanie w środku. Czytając wróciła na swoje łóżko i usiadła na nim, krzyżując nogi. Uśmiechnęła się trochę krzywo - list był miły, ale niech nie myśli, że się tym wykpi. Zamierzała dać mu szansę na wytłumaczenie się, gdy wróci, a wiadomość ułatwiała mu to o tyle, że wstępnie alchemiczkę udobruchała. Nie podobała jej się jednak ta wzmianka o zamkniętych drzwiach - co, miała czekać na niego aż się znowu pojawi, nie wiadomo kiedy? Nie, przecież sama również miała swoje plany. Nie gniewała się jednak na niego aż tak, by zrywać znajomość i sprawić, by odbił się od zamkniętych drzwi. Zastanawiając się jak się z tym uporać, wstała i podeszła do wazonu z kwiatami. Nie no, z tym to się faktycznie postarał - były piękne i miały słodki zapach, który jej się bardzo podobał. By się przypadkiem nie przewróciły, odstawiła je na komodę, po czym po prostu szybko pozbierała swoje rzeczy do torby, na skrawku papieru nakreśliła kilka słów i wyszła. Gdy zamknęła drzwi, za szyld klamki wsunęła złożoną w cztery kartkę, na której widniała krótka wiadomość: “Gdyby mnie nie było, poczekaj. San” - to powinno wystarczyć, by nie poczuł się odtrącony. Nie zamierzała jednak przetrzymywać go pod swoimi drzwiami w nieskończoność, więc czym prędzej udała się załatwić swoje sprawy. Pierwsza na liście była wizyta w łaźni - alchemiczka odczuwała olbrzymią potrzebę wzięcia porządnej kąpieli z szorowaniem się ryżową szczotką, olejkami i innymi umilaczami czasu. Odświeżona i w doskonałym humorze, z jeszcze trochę mokrymi włosami udała się załatwiać dalsze sprawy. W biegu zjadła śniadanie, które stanowiła kupiona z okna piekarni bułka z parzonego drożdżowego ciasta z zapieczonym serem, jeszcze ciepła. Ledwo alchemiczka pozbyła się woskowanego papieru, w który zapakowany był wypiek, zaraz weszła do sklepu, do którego zmierzała - do krawca. Często zaopatrywała się w tym miejscu, bo zawsze mieli na stanie coś w jej guście, na jej rozmiar i w miarę godnej cenie, a poza tym tutejsza krawcowa nie bała się używać śmiałych kolorów w swoich kreacjach. Wizyta Sanayi jednak wyraźnie ją zaskoczyła, a już na pewno zdziwiła ją prośba o zobaczenie wszystkiego, co by na nią pasowało i było dostępne od ręki.
        - Muszę sobie poprawić humor zakupami - rzuciła alchemiczka w ramach usprawiedliwienia, co było prawdą jedynie po części, ale wystarczyło. Na drewnianej ladzie zaraz wylądowało kilka par spodni, sukienek, spódnic i staników, ale również kilka odważnych dodatków.
        - Takie krótkie spodenki też by dało radę uszyć, z tego wykroju, o, tylko by były dotąd - zaproponowała krawcowa, pokazując jedne z uszytych spodni i te, które Sanaya miała na sobie. Oj, gdyby wiedziała, w jaki sposób powstały…
        - A to może później… A na kiedy by były?
        - No trochę zamówień teraz mam, ale tak półtora tygodnia…
        - A to może być, tak. Ale takie niebieskie - zażądała, pokazując wyrazisty kobaltowy kolor jednej z kreacji. Później przez dobrych kilka minut Sanaya mierzyła wszystko co dostała, zestawiała ze sobą przedziwne komplety, które na niej wyglądały jednak bardzo dobrze, a na koniec wybrała to, co jej najbardziej odpowiadało. Kwota była niemała, ale cóż, nie miała teraz za bardzo w czym chodzić, musiała więc trochę siłą rzeczy odświeżyć garderobę. Stargowała jednak kilka ruenów, które następnie wydała w sklepie papierniczym, na atramenty i rysiki, które jej zniszczono. Na koniec, gdy już wracała do akademika obładowana torbami jak juczny koń, Zatrzymała się na targu by kupić trochę warzyw na obiad, no i jakąś przekąskę, bo znowu zaczęła robić się głodna - trafiło na słodkie placki z kasztanowej mąki. Nie jadła ich idąc, bo nie miała wolnych rąk, a poza tym liczyła, że Kaonites już wrócił i będą mogli zjeść razem bardzo, bardzo późne śniadanie.
        Nie pomyliła się. Gdy wróciła do domu asystenta i znalazła się w korytarzu prowadzącym do jej pokoju, zobaczyła elfa stojącego przed jej drzwiami.
        - Kaonitesie! - zawołała, by zwrócić na siebie jego uwagę. - Mamy niezłe zgranie w czasie… Nie czekasz chyba długo?
        Elf mógł poczuć ulgę, widząc w tym momencie Sanayę - ubrana jak letniczka gdzieś w okolicach Rubidii, z naręczami pakunków i uśmiechem na twarzy wyglądała, jakby wróciła z relaksujących wakacji.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Pierwszym miejscem, do którego udał się Dérigéntirh, był lombard. Właściciel; leśny elf o dosyć przyjaznej aparycji przywitał go uśmiechem, jak zawsze z przyjemnością goszcząc go w swoich skromnych progach. Początkowo ów entuzjazm bez wątpienia wiązał się z rozmiarem sakiewki smoka, która wydawała się nie mieć końca – gdyby elf wiedział o jego prawdziwej naturze, pewnie tym bardziej ochoczo by go witał – jednak z czasem przekonał się, iż Kaonites doskonale sprawdza się nie tylko jako klient. Znali się od kilku lat, choć ich znajomość miała raczej charakter okazjonalny, jednakże Dérigéntirh, jeżeli szukał czegoś nietypowego w tych okolicach – a w jego przypadku nader często się to zdarzało – to szedł właśnie do niego. W tym przypadku jednak nie chciał niczego konkretnego kupować, a zasięgnąć informacji. Zarówno teraźniejszych, jak i przyszłych. Poprosił elfa, aby baczył, czy na rynku – szczególnie tym czarnym – ostatniego dnia nie pojawiły się bądź czy wkrótce nie pojawią się jakieś naczynia alchemiczne, czy „przedmioty do badań”, jak to mniej więcej określiła Sanaya. Nie zdradzał żadnych szczegółów tego, po co mu coś takiego potrzebne, ani skąd nagle taka prośba, a elf znał go już na tyle dobrze, aby wiedzieć, że ma ku temu swoje powody, które niekoniecznie dobrze roztrząsać. Wiedział też doskonale, że bez wątpienia otrzyma za to porządne pieniądze.
        Drugim przystankiem, dosyć obowiązkowym przed tym, za co miał się lada chwila zabrać, była miejska łaźnia, w której to porządnie się wyszorował, szczególną uwagę przykuwając do swoich dłoni. Smok byłby w stanie sam się wyczyścić dzięki kombinacji magii pustki oraz struktury, jednak było to bardziej męczące i wymagające skupienia, a także brakowało tego elementu przyjemności. Co jak co, ale odpowiedni stan umysłu także był potrzebny w zajęciu, za które miał zamiar się wziąć. Spędził w łaźni dobry kwadrans, po czym, aby oszczędzić czas, teleportował się w docelowe miejsce.
        Szpital w Menaos nie był tego dnia szczególnie zatłoczony, co zdecydowanie nie można było uznać za złe wieści; Kaonitesa powitano tu jak stałego bywalca – może nie pracownika, gdyż zdecydowanie był na to zbyt mało regularny, ale jako kogoś, kto potrafił radzić sobie w beznadziejnych przypadkach, a w dodatku bez problemu działać na terenie lecznicy bez oporu ze stron jej władz. W końcu nie każdy, kto wyrazi taką chęć, może zostać dopuszczony do wymagających pomocy pacjentów; kto wie, czy jedynie bardziej im nie zaszkodzi? Dérigéntirh jednak miał swoje sposoby na radzenie sobie z podobnego rodzaju przeszkodami, a jako iż łamanie pierwszych lodów oraz przekonywanie ludzi szło mu całkiem nieźle, takoż szybko zdołał zyskać sobie zaufanie wszystkich medyków. Z zarządem to była inna sprawa, ale i na to miał swoje sposoby.
        - Witaj, Kaonitesie – przywitała go urocza kobieta o jasnych, długich włosach oraz skrzydłach ukrytych przed wzrokiem śmiertelnych; smok szybko odkrył jej prawdziwą, anielską tożsamość, zaglądając w świat aur. Polubili się jedynie nieco wolniej.
        - Witaj, Leario – odpowiedział z uśmiechem. - Mamy dzisiaj jakieś wyjątkowe przypadki?
        - W sumie tylko jeden – anielica zagryzła wargę. - Jakiś chłopak został znaleziony w dokach przez straż miejską. Musiał spaść z budynku. Obawiamy, że się nigdy nie będzie mógł więcej chodzić. On jeszcze nie wie, ale... - Spojrzała spod rzęs na smoka, a ten zrozumiał ją bez słów.
        - Prowadź do niego.
        Gdy dotarli do odpowiedniego łóżka, ze zdumieniem ujrzał leżącego na nim znajomego młodzieńca; panterołaka, którego wraz z San miał okazję wczoraj poznać. Mały wykazał się odpowiednią dozą rozsądku, że udało mu się ukryć kocie uszy oraz ogon – Dérigéntirh wyczuwał pulsujące z miejsc, w których powinny się znajdować, nitki magii iluzji. Na widok Kaonitesa panterołak uśmiechnął się szeroko, machając z lekkim zdziwieniem. Na jego twarz, pomimo tego, że nogi musiały go straszliwie boleć, wciąż widać było figlarny błysk. ”Pewnie nie byłby tak zadowolony z siebie, gdyby wiedział... Ale rozumiem teraz, dlaczego jeszcze nic mu nie powiedziano.”
        - Witaj, jak się nazywasz? - spytał Dérigéntirh, siadając obok niego i pochylając się nad jego nogami, co chwila przenosząc spojrzenie to z uszkodzonych kończyn na twarz małego rozrabiaki.
        - Crevi – odpowiedział ten wesołym głosem. - Spada mi pan jak z nieba, co?
        - Nie ja jestem tutaj od takich rzeczy – zachichotał smok, na co na policzkach Learii pojawiły się delikatne rumieńce. - Co robiłeś, żeś się tak urządził?
        - Goniłem złodzieja – odpowiedział dumnie.
        - Złodzieja, co? Po dachach.
        - Pewno. Był bardzo zwinny.
        Smok już zdążył podczas tej rozmowy zapuścić macki magii w ciele panterołaka, dzięki czemu dotknął także mimowolnie powierzchni jego umysłu – analizując przebieg nerwów, nie mógł tego uniknąć – i odkrył, że ów „złodziej” tak naprawdę był jego dobrym przyjacielem, który po prostu gwizdnął mu jakąś mało istotną rzecz, a ów „pościg” był jedynie zabawą. Domyślał się, że w sierocińcu muszą się o niego teraz porządnie zamartwiać. Powracając jednak do jego przypadłości... Dérigéntirh prędko odnalazł uszkodzone kości i przerwane nerwy, po czym dzięki magii życia bez większego trudu zdołał je przywrócić do ich pierwotnego stanu. Crevi zasyczał, całkowicie po kociemu, gdy impulsy z jego dolnej części ciała uderzyły z pełną mocą.
        - Spróbuj wstać – powiedział smok, samemu odsuwając się od łóżka.
        - On nie powinien... - odezwała się anielica, ale umilkła, gdy spotkała się z zupełnie spokojnym i pewnym spojrzeniem. Panterołak z zaciekawieniem zeskoczył z łóżka, po czym klasnął w dłonie, gdy jego nogi zadziałały niemal całkowicie tak sprawnie, jak powinny. Przebiegł się odrobinę, po czym wykonał przeskok przez łóżko, rozradowany.
        - Wielkie dzięki, panie elfie, jest pan najlepszy – zaśmiał się, zupełnie nieświadom tego, jak poważna była jego rana. ”Taka beztroska jest przywilejem młodych i kotołaków. Panetrołaki pod tym względem nie różnią się znowu aż tak bardzo. A w połączeniu...”
        Dérigéntirh udał się z rozradowanym młodzieńcem w ustronne miejsce, gdzie polecił mu wracać do sierocińca. Creviemu nie zdawała się podobać ta wizja – bez wątpienia był świadom reprymendy za nieodpowiedzialne zachowanie, którą będzie musiał przecierpieć po powrocie, a teraz był zgoła w innym humorze – w nastroju do zabawy i figli. Jednak smok zdołał nauczyć się czegoś od Leastafis i dzięki odpowiedniemu podrapaniu za uszkiem w połączeniu z pogłaskaniem ogona oraz szczególnemu tonowi głosu, udało mu się uzyskać obietnicę, iż wróci do sierocińca. Panterołak rozmył się w ciemnościach, a smok przystąpił do dalszej pracy w szpitalu.
        Mijały kolejne godziny, w których trakcie Dérigéntirh zajmował się przypadkami już nie tak poważnymi, jak ten panterołaczy; anielica starała się mu odnajdywać takich osobników, z którymi niełatwo sobie poradzić bez opanowania magii na jego poziomie, a w trakcie dnia pacjentów przybywało. Najczęściej były to ofiary wypadków przy pracy. Raczej nic szczególnego. Po jakimś czasie jednak smok poczuł, że jest obserwowany. Dlatego gdy zdecydował, że pora już wrócić do San, nie znalazł ustronnego miejsca i nie przeteleportował się do jej domu, ale wyszedł głównym wyjściem oraz szedł uliczkami. Uczucie umacniało się w nim z każdym krokiem, aż w końcu skręcił w boczny zaułek. Tutaj udało mu się bez problemu wyczuć aurę szpiega, która to sprawiła, że zmarszczył brwi. Odczekał chwilę, po czym skoczył z pomocą magii przestrzeni w tył, materializując się dokładnie za ciekawskim stworzeniem i kładąc dłonie na jego ramionach. Niewidzialnych ramionach.
        - Obiecałeś mi coś – mruknął.
        - Byłem w sierocińcu! - zakrzyknął Crevi, który zrzucił z siebie iluzję niewidzialności i zerknął na smoka zadziornie. - Wpadłem do środka, zakrzyknąłem „nic mi nie jest!” i wróciłem do szpitala.
        - Wiesz, że nie o to mi chodziło – powiedział smok.
        - No tak... ale oni zaraz będą narzekać, mówić, jak ja to nie troszczę się o nic, zabronią mi wychodzić przez miesiąc... Wrócę tam wieczorem! Kara i tak nie ucieknie, a ja wcześniej chcę skorzystać z wolności, póki mogę!
        Dérigéntirh westchnął. Mógłby bez problemu teraz przenieść ich dwójkę do środka budynku, ale ten piętnastoletni, zbuntowany panterołak go zauroczył.
        - Nie odczepisz się ode mnie, co?
        Jego mina była aż nadto wymowna. ”Eh, co na to powie Sanaya... pewnie będzie chciała porozmawiać o wczoraj, a tutaj... tak przy dzieciaku... ehh...” Polecił mu zaczekać, informując, że zaraz wróci, po czym przeniósł się do korytarza, tuż przed drzwiami do pokoju alchemiczki, rozglądając się. Po chwili pojawili się tam obydwoje. Panterołak od razu wyskoczył z jego objęcia, obserwując wszystko z zaciekawieniem.
        - A więc tutaj mieszka twoja kobieta?
        - Ona nie jest „moją kobietą” - odchrząknął smok. - Możesz się rozejrzeć, ale nikt nie ma cię zauważyć.
        - Jasne – powiedziawszy to, panterołak rozpłynął się w powietrzu, po czym dały się usłyszeć ciche, pośpieszne kroki, które smok słyszał tylko i wyłącznie dzięki swoim wyczulonym zmysłom. Dérigéntirh już wcześniej dostrzegł kartkę wywieszoną przez Sanayę, więc ulżyło mu na duszy. Nie spodziewał się, że fragment o zamkniętych drzwiach nie spodoba się jej – uznawał to za swoistą metaforę, figurę poetycką. Denerwował się, że alchemiczka może się na niego obrazić za to, że nie napisał, dokąd właściwie się udaje. Zamknął oczy i zaczął medytację, która nie trwała długo, gdyż usłyszał kroki, o których już się nauczył, że należą do Sanayi. Ta wkrótce pojawiła się w korytarzu, a smok zbliżył się do niej.
        - Witaj, Sanayo. Ależ skąd. Pomóc ci z tym wszystkim? - Alchemiczka miała ręce zajęte dźwiganiem zakupów, dlatego smok zaoferował pomoc; nie tyle nawet z samej chęci, o ile z bardziej pragmatycznych powodów – potrzebowała wszak wolnej dłoni, aby móc otworzyć drzwi. Uśmiechnął się szeroko, widząc, jak wyglądała. Zdecydowanie pozwoliła sobie nieco zaszaleć, czego w znacznym stopniu odmówiła sobie wczorajszego wieczoru.
        - Dzień dobry, pani Sanayo! - znikąd obok niej pojawił się panterołak, z wysoko postawionymi uszami oraz machający ogonem. - Także chętnie pomogę!
        - Przyczepił się do mnie – wytłumaczył smok z nerwowym, zażenowanym uśmiechem. - Śledził mnie od szpitala i nie dał się przekonać, aby wrócić do domu.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        - To dobrze - odetchnęła z ulgą Sanaya. Głupio było jej na myśl, że Kaonites mógłby siedzieć na jej progu przez kilka godzin, spodziewałaby się jednak raczej, że znalazłby sobie miejsce w kuchni albo gdzieś na zewnątrz, na trawie w cieniu drzew. Skoro więc zeszli się pod jej drzwiami praktycznie w tym samym czasie, Sanaya mogła mówić o wyjątkowo miłym zbiegu okoliczności, bo nie musieli się szukać - tyle.
        - O, jakbyś mógł - chętnie przystała na jego propozycję pomocy z torbami. Mogłaby je odłożyć na ziemię albo unieść się honorem i kombinować, ale po co, skoro Kaonites się zaoferował? Ona doceniała takie gesty. Już nawet wyciągnęła w jego stronę rękę z torbami, gdy nagle - zupełnie znikąd - pojawił się przy niej jakiś chłopak. Sanaya nie od razu poznała kto to, nie zwróciła nawet uwagi na słowa - tak się wystraszyła, że aż podskoczyła z krzykiem. Wszystkie zakupy wypadły jej z rąk, a ona odsunęła się, potykając o leżące na ziemi pakunki. Wpadła na Kaonitesa, lecz nie tak dramatycznie, by mieli się razem przewrócić - ledwo go szturchnęła.
        - Och, przepraszam - mruknęła pod jego adresem. Szybko zorientowała się jaką gafę popełniła i co więcej dotarło do niej również kto ją zaczepił i co powiedział. Spojrzała na stojącego przed nią panterołaka, ku własnemu zaskoczeniu rozpoznając w nim chłopaka z sierocińca. Zrozumiała, że wcześniej przywitał się z nią i zaproponował pomoc i aż jej się zrobiło głupio, że zareagowała jak ostatnia panikara.
        - Przepraszam, że krzyknęłam - zwróciła się zaraz do niego. - Zupełnie mnie zaskoczyłeś, nie słyszałam jak podszedłeś… Och, dziękuję - mruknęła, gdy chłopak mimo wszystko z entuzjazmem zabrał się za zbieranie rzeczy z podłogi. Jakie szczęście, że były to jedynie duże ilości ubrań i produkty spożywcze, a delikatne przybory piśmiennicze schowała do torby, bo gdyby teraz miały jej się potłuc atramenty i rozlać się na całą resztę zakupów, to by się chyba załamała.
        - Szpitala? - mruknęła zaskoczona Sanaya, gdy Kaonites wyjaśnił jej skąd w domu asystenta wziął się chłopiec z sierocińca. Historia o śledzeniu brzmiała jednak bardzo wiarygodnie, gdy patrzyła się na to, jak żywy był to chłopak.
        - Ale prędzej czy później będzie musiał wrócić… - mruknęła, nim machnęła ręką. - A zresztą. Jak chcesz może chwilę z nami posiedzieć - uznała. Czekała ją co prawda poważna rozmowa z Kaonitesem, czego pewnie i on był doskonale świadomy (a jak nie był, to jej krótkie spojrzenie go przed tym ostrzegło), ale w sumie mogła poczekać jeszcze chwilę… bo jednak było w tym chłopcu coś urzekającego.
        Sanaya, mając teraz wolne ręce - bo panowie wyzbierali wszystkie jej rzeczy nim w ogóle zdążyła się schylić - sięgnęła do swojej torby i wyjęła klucze do swojego pokoju, by otworzyć.
        - Zapraszam - zachęciła, samej przestępując próg. - Jak cię zwą? - zwróciła się do młodego panterołaka, gdy ten ją mijał. Chociaż on wcześniej zwrócił się do niej po imieniu, ona i tak odpowiedziała mu na prezentację, podając swoje pełne imię i nazwisko.
        - Siadajcie gdzie bądź - zachęciła, bo w jej pokoju nie było tyle krzeseł, by obdzielić wszystkich. - Przepraszam za lekki nieporządek, miałam wczoraj mały wypadek i nie zdążyłam jeszcze posprzątać - usprawiedliwiła się przed panterołakiem, który może i był jeszcze dzieckiem, ale i tak zasługiwał na pewne wytłumaczenie, by nie pomyślał sobie, że stos śmieci w kącie to norma w domu alchemiczki.
        Gdy panowie szukali sobie miejsca, ona podeszła do stołu i wyjęła na niego wszystko co kupiła tego dnia, a co trzymała w torbie. Były to przede wszystkim przybory do pisania, gdyż sporo zostało zniszczone przez tamtego wandala. Nowiutkie kałamarze z barwnymi atramentami, równiutkie rysiki i gładkie kartki prezentowały się niezwykle ładnie i cieszyły oko - aż chciało się od razu wziąć do pracy. Ale Sanaya powstrzymała się przed tym odruchem: złożyła je w rogu blatu, a na środku rozłożyła papier, w który miała zapakowane placki.
        - Proszę, częstujcie się, na obiad jeszcze za wcześnie, a pewnie macie ochotę coś przegryźć - zauważyła, zerkając przede wszystkim na panterołaka. Sama zresztą zaraz sięgnęła po jeden z placków, trochę z głodu, a trochę by zachęcić ewentualnych niezdecydowanych. Ze słodką przekąską w ręku zaczęła przeglądać zawartość swoich toreb z zakupami.
        - Pół królestwa bym mogła kupić za to co na ciuchy wydaję - mruknęła krytycznie, ale bez żalu, wyciągając lekką, wzorzystą sukienkę wiązaną na szyi, która była już czwartą sztuką odzieży tylko w tym worku. Wcześniej światło dzienne ujrzały trzy bluzki w zaskakująco stonowanych kolorach ziemi, szczodrze jednak obszyte cekinami i oczywiście odsłaniające brzuch.
        - Więc... co cię tu sprowadza? - zagaiła panterołaka, na moment przerywając przeglądanie swoich łupów.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Dérigéntirh uśmiechnął się, widząc ulgę Sanayi oraz wyciągnął ręce w jej stronę, aby odebrać jej pakunki; nie spodziewał się jednak tego, że panterołak był tuż tuż – zdolny młodzieniec zdołał zwieść nawet jego wyczulone smocze zmysły, a co dopiero biedną alchemiczkę, która w akcie kompletnej paniki krzyknęła oraz podskoczyła, wypuszczając przy tym z rąk wszystkie zakupy; źrenica smoka zwęziła się, gdy kobieta na niego wpadła, dosyć lekko – tak, że nie byłaby w stanie nic zrobić zwykłemu człowiekowi, a tym bardziej jemu. Szybko zrozumiał, co było przyczyną takiego stanu i położył dłoń na ramieniu Sanayi, która dopiero co na niego wpadła, próbując ją tym gestem uspokoić. Sprawca całego zamieszania postawił uszy na baczność i spoglądał na towarzystwo z uśmiechem, w którym mieszała się figlarność, zadowolenie z siebie, ale także i lekkie zakłopotanie – jego ogon bujał się na lewo i prawo, demaskując fakt, iż panterołak osiągnął to, czego pragnęła jego kocia natura, a jego ego było naprawdę mile pochłeptane. Słowa Sanayi tym bardziej pogłębiły ten rozłam w jego emocjach, gdyż z jednej strony brzmiała na naprawdę miłą osóbkę, z drugiej jednak stwierdzenie: „Zupełnie mnie zaskoczyłeś" było tym, co Creviego mogło najbardziej usatysfakcjonować. Jego odczucia doszły do konsensusu, gdy z wielką ochotą zajął się zbieraniem rzeczy z podłogi – nie musiał przepraszać, ale też był to przecież wcale miły gest! Dérigéntirh bardzo chętnie by do niego dołączył, ale okazało się, że musi nieco rzeczy wyjaśnić dla San.
        - Szpitala, stwierdziłem, że warto tam spędzić nieco czasu. Na pewno nie jest to źle wykorzystany czas, a w dodatku pomaga oczyścić myśli. Szczególnie szczęśliwy okazał się dla tego malucha, któremu naprawiłem nogi. Biegał za jakimś swoim kolegą po dachach i spadł. - Pominął kwestię tego, jak poważną kontuzją się to okazało; pochylił się, aby jego usta znalazły się tuż przy skroni Sanayi, i zaczął szeptać kolejne słowa na tyle cicho, aby nawet kocie uszy nie były w stanie ich wyraźnie dosłyszeć. - Spokojnie, pójdzie sobie wkrótce. Raz udało mi się go odesłać do domu, ale wycwanił się... zanim drugi raz będę mógł spróbować, potrzebna jest przerwa, aby mógł zadowolić swoje kocie ego. Trochę pójścia mu na rękę i w końcu stwierdzi, że powinien sobie iść. Zwłaszcza przy sugestii.
        Leastafis nauczyła go bardzo wiele o zmiennokształtnych, choć nigdy nie był w stanie jej dorównać – ona mogłaby teraz po prostu pojawić się tutaj i z miejsca odesłać młodzieńca do sierocińca w sposób, który w dodatku Crevi uzna za bardzo przyjemny. Tymczasem jednak smok minął kobietę i przystąpił do pomocy panterołakowi w zbieraniu jej zakupów. Bardzo szybko wszystkie już zostały pozbierane i dwaj chłopcy – większy i mniejszy, odbywaj o cudacznych uszach – stanęli przed Sanayą na baczność, czekając, aż ta otworzy im drzwi. Panterołak ruszył pierwszy, poruszając się lekko i zwinnie na swoich nogach, zupełnie jakby w każdej chwili miał przejść w taniec.
        - Crevi, psze pani! - powiedział żołnierskim niemal tonem, gdy mijał Sanayę; zaraz za nim ruszył Dérigéntirh, który spojrzał na alchemiczkę z pewnym rozbawieniem, ale i zaciekawieniem, po części także troską, czy aby na pewno chłopiec jej nie przeszkadza.
        Gdy tylko znaleźli się w środku, Crevi odłożył przedmioty na bok, po czym potoczył spojrzeniem po pomieszczeniu – błysk w jego wzroku skierowanym na łóżko Sanayi dostrzegł smok i był przygotowany na to, co się stanie. Panterołak wyskoczył w powietrze, w locie przemieniając się w dumną panterę, mającą lada chwila wylądować na czystej pościeli, gdy nagle... za zdziwieniem zamachał łapami, gdy zawisł w powietrzu, a jego ogon zaczął wykonywać nerwowe ruchy.
        - Nie tak szybko, mój panie – mruknął Dérigéntirh, odkładając na bok własne zakupy. Magia przestrzeni utrzymywała zmiennokształtnego w powietrzu, chroniąc łóżko Sanayi przed jego sierścią. - Kiedy jest się w gości, warto się nieco zachowywać. Przydałoby się spytać o zgodę.
        Pantera po chwili wylądowała tuż obok, już na łóżku Dérigéntirha, stanowiącego zdecydowanie mniejszą wartość i o wiele łatwiejszego do wyczyszczenia po staniu się legowiskiem kotowatego. Crevi uniósł łeb i otworzył go, chcąc rykiem wyrazić swoje niezadowolenie z faktu, że dostało mu się mniej wygodne miejsce. Zanim jednak to zrobił, smok był już przy nim – jedna dłoń powędrowała za ucho, druga pod podbródek, drapaniem stymulując odpowiednie nerwy. Z paszczy panterołaka wydobył się przeciągły pomruk, z początku gniewny, potem zdziwiony, a na końcu przechodzący w przyjemność. Pantera przymknęła oczy i pochyliła głowę, po czym z jej wnętrza dobiegł niski pomruk zadowolenia. Kilkanaście sekund pieszczoty oraz odpowiednie popchnięcie magii umysłu, a po chwili młodzieniec powrócił do swojej humanoidalnej formy, wciąż mrucząc pod dotykiem Dérigéntirha oraz opadając na łóżko z rozleniwieniem. Smok odsunął się od niego z uśmiechem. Zerknął na Sanayę, po czym zbliżył się do drzwi.
        - Za chwilkę wrócę, lecę tylko po coś do kuchni. Nie powinien raczej próbować uciec, ale w razie czego rób wszystko, za wyjątkiem łapania za ogon. - Smok pozwolił sobie na taki mały niewinny żarcik, po czym zniknął za drzwiami. Tymczasem Crevi ziewnął, po czym podniósł się nieco – leżał na brzuchu, ale teraz podpierał się o łóżko łokciami, dłonie zaś podtrzymywały jego twarzyczkę pionowo. Spojrzał na Sanayę z zainteresowaniem.
        - Mieszkasz tu? Sam dałbym sporo za taki pokój dla siebie. Choć wy tutaj żyjecie razem, tak? Czym się zajmujesz? Jaki to był wypadek? Co to za szklane, dziwne rzeczy? Widziałem chyba coś takiego kiedyś, ale nie pamiętam, gdzie. Ej, a twój mężczyzna nie mógłby wam załatwić większe mieszkanie? Nawet mnie nie dotknął, a od razu mogłem chodzić. Po takim wypadku to mnie powinni usadzić na kilka miesięcy! No i jak go obserwowałem, to widziałem też, jak pomaga innym ludziom. Ale nie wziął od nikogo zapłaty... Dlaczego to robi? Nie daje się nieco wykorzystywać? Powinnaś mu przemówić do rozumu i sprawić, abyście wynajęli większe mieszkanie. Pewnie nawet moglibyście sobie pozwolić na całą kamienicę! Oj, wtedy zdecydowanie można by pomyśleć o dzieciakach! Cała kamienica dla siebie... hmm, marzenia...
        Wszystko to panterołak wyrzucił z siebie w takim tempie, że niemożliwym było mu gdziekolwiek przerwać czy poprawić. Teraz zaś zamilkł, wpatrzony z zainteresowaniem w Sanayę i czekając na odpowiedzi.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        - Mnie on nie przeszkadza - zapewniła Sanaya, gdy Kaonites zastrzegł, że wkrótce pozbędą się Creviego. Nie wiedziała co prawda na co się pisze wpuszczając chłopaka do swojego pokoju, ale pewnie i tak nie odesłałaby go tak po prostu do sierocińca - w sumie nie robił nic złego. Był jedynie psotny i żywiołowy, jak to kot. Ciekawe jak wiele było w nim tych kocich cech? I czy w końcu jednak nie zaczną one Sanayi przeszkadzać…

        Sanaya widziała, że Crevi kombinował coś już od momentu gdy wszedł do jej pokoju i gdy spojrzał na jej łóżko przez moment zastanawiała się, czy nie pożałuje swojej gościnności. Przypomniało jej się mianowicie, że koty lubią ugniatać sobie posłanie łapami uzbrojonymi w pazury, a w przypadku pantery… Będzie dobrze, jeśli nie potnie materaca przez warstwę kołdry. Było już jednak za późno, by odwołać swoje zaproszenie do “siadania gdzie bądź”, bo Crevi już podskoczył, by wylądować na łóżku alchemiczki. Jego przemiana w locie sprawiła, że Tai spojrzała na niego wielkimi oczami, lecz dopiero widok zastygłej w powietrzu pantery sprawił, że na jej twarzy pojawił się wyraz dezorientacji. ”Co… jak… A, Kaonites”, zrozumiała szybko, a gdy już pojęła co wyprawiało się na jej oczach, nawet zdobyła się na śmiech, bo widok lewitującej, majtającej w powietrzu łapami pantery był naprawdę zabawny. Crevi pewnie się za to nie obrazi, bo był zbyt zajęty boczeniem się na Kaonitesa, który po odłożeniu pantery na swoje łóżko przystąpił do ugłaskiwania jej… Sanaya od razu spostrzegła, że poszło mu świetnie i przemieniony chłopak poddał się prawie bez oporu. Ona sama pewnie by na to nigdy nie wpadła - nie miała żadnego obycia ani z kotami, ani z dziećmi…
        - Hm? - Sanaya była zaskoczona, że Kaonites tak nagle czmychnął, ledwo uspokoił młodego panterołaka. Zaraz jednak się roześmiała. - Zapamiętam, nie tykać ogona - zapewniła z teatralną powagą nim drzwi zamknęły się za wychodzącym elfem.
        Można powiedzieć, że Sanaya po części spodziewała się pytań ze strony Creviego… Ale nie aż tylu! Jedno, dwa na raz, bo przecież musiał je jeszcze wymyślić! Ale nie, on najwyraźniej był mistrzem improwizacji o niemożliwej do zaspokojenia ciekawości. Już chyba wolałaby, żeby łaził i zaglądał w każdy kąt łącznie z szufladą z bielizną, niż słuchać tego potoku pytań… Chociaż nie, może faktycznie tak było lepiej: wystarczyło wszak w skupieniu słuchać i przygotować się na męczącą intelektualnie serię odpowiedzi. Taką też strategię przyjęła - usiadła sobie i patrzył na panterołaka w nadziei, że pomysły na nowe kwestie do poruszenia skończą mu się wraz z powietrzem w płucach i wbije się, gdy będzie nabierał tchu. Ale nie było potrzeby się wcinać, sam jednak znał umiar. Sanaya jednak nim zaczęła widać było, że chwilę trwała w zakłopotaniu: jak miała mu to wszystko wytłumaczyć tak, by się nie rozwlekać, bo pewnie zaraz straci zainteresowanie? Cóż, jakoś musiała sobie z tym poradzić. Na pierwszy ogień poszły więc informacje najważniejsze.
        - Kaonites nie jest moim mężczyzną - oświadczyła spokojnie, ale dobitnie, by Crevi nie mógł snuć w tej kwestii dalszych domysłów i nie drążył więcej tematu wspólnego domu i dzieci. - Jest bardzo szlachetny, dlatego nie bierze pieniędzy za to robi, bo jego celem jest pomaganie, nie zamierzam wybijać mu tego z głowy. Jest też bardzo zdolny, przez co wcale nie dziwi mnie, że poskładał cię z taką łatwością… Ale nie myśl tego nadużywać - zastrzegła. - Teraz miałeś wyjątkowe szczęście, że natknąłeś się na niego w szpitalu, na następny raz możesz mieć pecha. A teraz jeśli chodzi o kwestie lokalowe, to ten pokój mi wystarczy, bo to nie jest mój stały dom, mieszkam poza Menaos, a tu zatrzymałam się tylko na kilka tygodni, by być bliżej uniwersytetu. Kaonites zaś tylko u mnie nocował, chwilowa niedogodność - wyjaśniła, wzruszając ramionami.
        - A ja jestem alchemiczką, te “szklane rzeczy”, o które pytałeś, to moje narzędzia pracy, naczynia, w których przeprowadzam reakcje. Parowniczki, kolby, zlewki… - wymieniała, stukając palcem w każde kolejne wymienione szkło laboratoryjne. - Ale mam tu tylko podstawowy sprzęt, ten lepszy, bardziej zaawansowany, jest zbyt kruchy by go tak przenosić z miejsca na miejsce, stoi w mojej pracowni w domu albo tutaj, w uniwersyteckim laboratorium - wyjaśniła, kiwając głową mniej więcej w kierunku wydziału nauk przyrodniczych, gdzie mieściła się katedra alchemiczna. - Mogłeś też widzieć coś takiego u lekarzy i aptekarzy, czasami korzystają z podobnego sprzętu.
        Sanaya nic nie mogła poradzić na to, że spoglądała na Creviego w nadziei, że zainteresuje go swoją dziedziną nauki - miło byłoby, gdyby znalazła w nim słuchacza, który jeszcze coś by wynosił z tych pogadanek, ale nie wiązała z tym zbyt wielkich nadziei. Chłopiec był zbyt żywy, by skupić się na wykładzie i to jeszcze tak nudnym, bo naukowym, pewnie jak wielu jego rówieśników wolał aktywności fizyczne.
        - Crevi, a kim chciałbyś zostać w przyszłości? - zapytała nagle z czystej ciekawości. Wstała w międzyczasie ze swojego miejsca i zaczęła segregować nowe ubrania, by pochować je w szufladach.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Crevi przysłuchiwał się odpowiedziom Sanayi, a jego źrenice rozszerzały się z każdą chwilą, gdy wpatrywał się we wciąż poruszające się usta alchemiczki, zdziwiony, że ktoś spoza sierocińca jest w stanie odpowiadać na wszystkie jego pytania bez prośby o powtórzenie którejś części. Uwagę o tym, że wszelkie insynuacje pomiędzy na temat białowłosego oraz jej są bezpodstawne, skwitował kiwaniem głowy, w myślach twierdząc: „dobra, dobra”. Uniósł się nieco na ramionach, machając przy tym leniwie ogonem.
        - Szlachetny... tak mówią cały czas o Leastafis. Wiesz, że widziałem ją raz! Siedziała w salonie i rozmawiała z babcią. Wyglądała dosyć strasznie. Chowaliśmy się za rogiem i co chwila zaglądaliśmy, aż w końcu ten psowaty maluch założył się, że do niej nie podejdę. No to nie miałem wyjścia – zamieniłem się w panterę i przekradałem się pomiędzy meblami. Już prawie byłem przy fotelu, kiedy nagle złapała mnie swoją dłonią za głowę. Była... dziwna. Spanikowałem, ale wtedy taaaak mnie podrapała, że... ahhh... - Panterołak pogładził dłonią ucho, wspominając widocznie bardzo miłe wydarzenie. - A potem... mmm, posadziła mnie sobie na kolanach i dalej drapała tak, że... mmm... Nikt inny tak nie umie drapać! Chociaż Kao.. emm.... Kaone... no, twój... emm... długouchy też jest w tym całkiem niezły. Lepszy niż babcia!
        Rozmowa potem przeszła na temat związany z pracą kobiety, a Crevi wpatrywał się wielkimi oczami w szklane przyrządy. Jego dłoń wyciągnęła się, kiedy poczuł potrzebę zrzucenia jednej z kolb na podłogę, ale powstrzymał się, kiedy przypomniał sobie, jak wiele szklanych kawałków znajduje się już w pokoju; pomyślał, że taka zabawa mogłaby sprawić, że pani Sanayi zrobi się bardzo przykro. Położył po sobie uszy i skupił z powrotem wzrok na alchemiczce.
        - Alchemiczka... co właściwie robisz? Też zajmujesz się leczeniem? - spytał panterołak, dla którego wiele słów wypowiadanaych przez kobietę nic nie mówiło. A taka możliwość bardzo mu pasowała do jego własnych teorii na temat tej dwójki.
        Po chwili jednak otworzył szerzej oczy i uniósł uszy na baczność, gdy usłyszał niespodziewane pytanie. Zamrugał, po czym podniósł się, siadając na łóżku w pozycji, w której nogi były ze sobą skrzyżowane. Podniósł dłoń do podbródka i podrapał go, podczas kiedy jego ogon latał to na lewo, to na prawo.
        - Kim chcę zostać? Nie wiem... chyba sobą – powiedział, rozkładając ramiona. Zaraz jednak ponownie się skupił, zastanawiając się nad tym intensywniej. - Myślę, że coś związanego z magią. Szczególnie iluzjami. Ponoć jestem w tym bardzo dobry. Co w sumie potwierdza obecny moment. - Uśmiechnął się zagadkowo i jakby przekornie. - Z jednej strony mogę zostać ulicznym magikiem! Dostarczanie innym rozrywki to coś! Mógłbym nawet paradować z ogonem i uszami, bo wszyscy myśleliby, że to iluzja oraz taki chwyt marketingowy! Z drugiej jednak strony... są też magowie, którzy zajmują się profesjonalnie tworzeniem pięknych rzeczy. Tacy niemal artyści. Też brzmi interesująco – uniósł głowę, przypatrując się przez chwilę wymownie sufitowi; nie było już tam śladu po iluzji, choć magiczny zmysł oraz praktyka z iluzjami sprawiała, że Crevi wyczuwał pozostałości po niej.
        Niedługo potem do pokoju wrócił Dérigéntirh, z uśmiechem widząc, że Sanaya dogaduje się z małym. W dłoni niósł kubek, ponad którym unosiły się delikatne strużki pary. Wręczył go Creviemu, który powąchał i wypił, zanim smok zdołał cokolwiek powiedzieć; w środku zagrzało się zagrzane mleko, które smok przygotował w kuchni.
        - Powinieneś w najbliższych dniach pić dużo mleka i jeść nabiał. Twoje kości oprócz magii potrzebują też nieco naturalnych zasobów. I wiem, że pewnie mówię to nadaremne, ale postaraj się zbytnio nie obciążać nóg. Zanim powrócą do całkowitej stabilności wewnętrznej, musi minąć kilka dni.
        - Mhm, mhm – powiedział Crevi z kubkiem wciąż przyczepionym do twarzy, przechylając go coraz wyżej. W końcu odstawił go na bok z nasyconym westchnięciem; jego twarzyczka zyskała białe, mleczne wąsy. - Dużo mleka, mało biegania. Jasne, doktorku. Oh, ale to było dobre... czuję takie przyjemne ciepło...
        Dérigéntirh przysiadł się i sięgnął za panterze ucho, ponownie przystępując do drapania; Crevi klapnął nim i przychylił głowę w stronę smoka, opierając się nią o jego klatkę piersiową. Przymknął oczy, po czym zaczął cicho mruczeć. Po kilku minutach podobnych zabiegów Dérigéntirh delikatnie chwycił go za ramię, po czym położył go na łóżku i przykrył. Młodzik, który zapadł w głęboki sen, mruczał pod nosem, leżąc bokiem, przykryty kołdrą. Smok uśmiechnął się i wstał, aby nie przeszkadzać panterołakowi. Spojrzał teraz na Sanayę, która pewnie domyślała się, co się stało.
        - Potrzebuje odpoczynku – powiedział, wyjaśniając. - Jeszcze go dzisiaj nosi; w sumie po przeleżeniu całej nocy wcale mu się nie dziwię, że chce jak najwięcej nadrobić. Teraz prześpi się godzinę czy dwie, a po pobudce będzie jak nowo narodzony.
        Był w końcu lekarzem i zasada „przede wszystkim nie szkodzić” obowiązywała go. A miał wrażenie, że zamknięty w tak małym pomieszczeniu Crevi zaraz zacznie kombinować, jak by tu się rozerwać. Oczywiście dopiero, jak się znudzi „jego nowymi ludźmi”. Rzeczywiście sen dobrze zrobi na jego umysł, nie mówiąc już o nogach. A tymczasem...
        - Myślę, że możemy teraz już spokojnie porozmawiać – powiedział smok, siadając obok Sanayi, choć zachowując przyzwoitą odległość. Nie nazbyt wielką, ale i nie wpychał się na nią.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Tak jak Creviego zaskoczyła pamięć Sanayi, tak ją zaskoczyła jego uwaga, bo faktycznie skupiał się na tym, co mówiła - była pewna, że gdzieś w połowie zmieni obiekt swojego zainteresowania i zacznie na przykład grzebać w stosie rzeczy do wyrzucenia albo wlezie na parapet, bo tak. Bo kot. Ale w sumie miło, że ją słuchał, może był to nawet dobry znak, w kontekście tego, co poprzedniego dnia roiło jej się w głowie?
        - Naprawdę? - podłapała, uprzejmie sugerując by kontynuował, gdy wspomniał o Leastafis. Zdawało jej się, że od tego dziecka może dowiedzieć się więcej niż od Kaonitesa, który mówił dużo na różne tematy, ale nie na te prywatne, co obejmowało również jego znajomą. A Sanaya siłą rzeczy była ciekawa: ktoś miał pomysł i środki, by stworzyć miejsce takie jak tamten sierociniec, bywała tam, choć jawiła się jako osoba zupełnie nierealna… Ciekawe jak odbierali ją inni? Zwłaszcza dzieci, które były pod opieką jej instytucji - czy według nich było tak dobrze, jak mówił o tym Kaonites? Zdawało się, że tak, Crevi opowiadał o spotkaniu z Leastafis jakby była to bardzo egzotyczna ciocia. Ba, w jego relacji było coś rozbrajająco zabawnego: to jak wspominał o głaskaniu brzmiało tak… kocio. I w sumie uroczo, chociaż gdyby mówił tak mając te trzy, cztery lata więcej, to zaczęłoby już brzmieć dziwnie. Zabawne, jak czasami takie detale zupełnie wszystko zmieniały.
        - Kaonites jest dobry w drapaniu za uchem? - parsknęła rozbawiona. - Faktycznie, człowiek wielu talentów…
        W sumie pokaz umiejętności elfa miała raptem chwilę temu, gdy uspokajał Creviego niezadowolonego z powodu niemożności położenia się na łóżku San. Ciekawe, czy to było trudne? I na ile było uczciwe… Dla niej takie wykorzystywanie drapania by uspokoić panterołaka brzmiało trochę jak nieczysta sztuczka - jak te wszystkie młode kobiety, które zdobywały co chciały przez uwodzenie podatnych na to mężczyzn. Nie wiedziała jednak czy może akurat w kontaktach ze zmiennokształtnymi nie była to konieczność. Albo konkretnie panterołakami, bo w sumie Fenrir był zmiennokształtny, ale zachowywał się bardziej racjonalnie. Nie, by w pewnym specyficznym kontekście nie działało na niego drapanie za uchem…
        - Robię lekarstwa, ale nie umiem leczyć tak jak Kaonites - wyjaśniła Creviemu, gdy o to zapytał, zupełnie nieświadoma tego, ile z jej wypowiedzi do niego nie dotarło przez dekoncentrację i zbyt trudne słowa, których użyła nieświadomie.
        - On korzysta z magii i lepiej potrafi rozpoznać choroby. Ja tylko mogę pomóc lekarzowi: gdy on poprosi o syrop na kaszel, ja zrobię syrop na kaszel. Ale poza tym robię inne rzeczy. Lampy, które świecą bez ognia, mikstury, które wzmacniają siłę albo poprawiają na krótko wzrok, owoce, które mają wszystkie kolory tęczy… Alchemia czasami bywa efekciarska - zauważyła z nikłym uśmiechem zadowolenia.
        Później rozmowa przeskoczyła szybko na to, co Crevi chce robić w przyszłości. Na ustach Sanayi pojawił się mimowolny uśmiech, gdy chłopak powiedział, że po prostu chce być sobą - była w tym jakaś mądrość, chociaż może w pierwszej chwili nie brzmiało to zbyt błyskotliwie. A później, gdy rozwinął tę myśl, nikt nie mógł mu już odmówić racji: skoro miał do tego talent i to lubił, wybór był słuszny, choć może nie do końca typowy.
        - Mówisz chyba o kreomagach - podłapała, gdy wspomniał o “magach tworzących piękne rzeczy”. - To artyści tworzący magiczne przedmioty, potrafiący też zaklinać zwykłe rzeczy…
        Nie kontynuowała, chociaż miała jeszcze coś do powiedzenia, lecz przyjście Kaonitesa powstrzymało ją od drążenia tematu. Spojrzała na niego z uśmiechem powitania, ale nie wtrącała się, gdy elf w pierwszej kolejności zajął się Crevim - to jak przygotował mu mleko nawet ją rozczuliło. I, niech to, panterołak wyglądał tak zabójczo uroczo gdy pił… Z czasem jednak Sanaya poczuła pewien niepokój, bo reakcje chłopca były coraz wolniejsze, a powieki ciążyły mu coraz bardziej. Nawet połączenie umiejętnego głaskania z ciepłym napojem nie mogło tak szybko nikogo uśpić, wniosek był więc prosty i, według Sanayi, niespecjalnie przyjemny. Nie odezwała się jednak, w milczeniu patrzyła na Kaonitesa, gdy ten się usprawiedliwiał i potem, gdy zasugerował, że mogą porozmawiać. Prychnęła z jawnym niezadowoleniem.
        - Co, myślisz, że jak Crevi będzie spał obok to nie będę się po tobie wydzierać? - zapytała ściszonym głosem, wskazując na pogrążonego w wymuszonych snach chłopca. - Owszem, nie będę, ale tylko jeśli chodzi o ton głosu, bo jestem na ciebie zła. Rozumiem, że masz jakieś tajemnice, których nie możesz mi powiedzieć, bo nie zrozumiem, dobrze, ale to co wywinąłeś mi wczoraj… Myślisz że nie wiem, co było w tej zlewce? Poradziłeś mi, bym wypiła ledwie odrobinę, by nie zrobić sobie krzywdy, a tymczasem sam osuszyłeś większość. Pół nocy martwiłam się, czy nic ci się nie stanie i czy nagle serce nie przestanie ci bić i czy w ogóle jestem jeszcze w stanie ci pomóc w razie czego! Jakoś przeżyłeś, dobrze, cieszy mnie to, ale mogłeś uprzedzić co zamierzasz i jak to się skończy, że wiesz co robisz. Naprawdę nie przyszło ci do głowy, że mogę się martwić? Że mogę nie wiedzieć co się z tobą dzieje? Czy może bałeś się przyznać co to jest? Już zupełnie pomijam to, że chciałeś dać mi narkotyk nie informując mnie o tym co mi dajesz… Myślałam, że jesteś dojrzalszy - zauważyła z jawnym żalem. To nie był jednak jeszcze koniec.
        - A teraz jeszcze to - dodała, wskazując na Creviego. - Zaczynam nabierać przekonania, że to jest dla ciebie typowe i aż wątpię, czy jeszcze kiedykolwiek przyjmę od ciebie jakikolwiek poczęstunek, bo kto wie, co do tego dodasz. Mówiłeś mi, że chcesz bym się zrelaksowała, a on by odpoczął i się zregenerował… Bardzo wiarygodne. I wygodne - dodała kąśliwie. - Ale to nie wygląda uczciwie, Kaonitesie, i nie wygląda wcale dobrze. Czuję się przez ciebie oszukana.
        Sanaya mówiła z jawnym żalem i słychać było, że przerwała w tym miejscu, choć mogłaby kontynuować. Wydawało jej się, że jej przeszło, że ten wieczorny incydent jest do wytłumaczenia i wystarczy sprawę na spokojnie przegadać, ale to co przed chwilą zaszło przelało czarę goryczy.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        - Ano! Niektórzy szepcą, że ona chce nas porwać wszystkich do eksperymentów; w końcu kto organizowałby coś takiego?! Sam się zastanawiałem, czy to odpowiednia osoba do takiego czegoś. Ale po takim drapaniu... Może i wygląda strasznie, ale jak potrafi tak drapać, to jak nikt nadaje się do opieki nad zmiennokształtnymi, o!
        - Nie, nie, nie. - Crevi pokręcił przecząco głową, gdy wspomniała o kreaomagowaniu. - Chodzi dalej o iluzje. To jest... to jest trochę tak, jak magiczne malowanie. Można stworzyć coś pięknego, coś wydającego się zarówno nierealnego, jak i realnego. Coś takiego, co zachwyca ludzi, bądź też szokuje. No, sztukę. Iluzje są ulotne, ale zdolni magowie potrafią nadać im źródła mocy, dzięki którym wytrzymują stulecia! Tak jak obrazy na swoich płótnach. Też w końcu z czasem niszczeją.
        Potem pojawił się już Dérigéntirh, a po chwili Crevi ułożył się już smacznie na posłaniu. Smok natomiast mógł na spokojnie porozmawiać z Sanayą. Choć jej słowa nieco go zaskoczyły. Podczas pierwszej części jej wywodu jego brwi opuściły się, gdy spoglądał na alchemiczkę z pokorą, choć w jego oczach dało się dostrzec, że chce zabrać głos – mimo to wysłuchiwał cierpliwie żalów kobiety, kontemplując w duszy oraz trawiąc kolejne zdania, ich sens oraz prawidłowość. Wiedział, gdzie zawinił, ale wiedział też, gdzie nie było jego winy. Dlatego też, kiedy tylko Sanaya skończyła mówić, otworzył usta, aby jej na to odpowiedzieć, ale wtedy...
        Uniósł brwi, przez chwilę wsłuchując się w słowa kobiety, a następnie przeniósł spojrzenie na śpiącego panterołaka; tutaj już na jego twarzy nie błąkała się tyle pokora, co zakłopotanie. Pochylił się, opierając swoje ramiona na kolanach, po czym cierpliwie czekał, aż Sanaya skończy mu wygarniać to wszystko. Ostatnie słowa naprawdę go zabolały. Westchnął, po czym wyprostował się i spojrzał na Sanayę swoimi fiołkowymi oczami, w których nie dało się dostrzec ani grama agresji, choć jego smocza część wołała, że powinien odpowiedzieć atakiem na atak – zdecydowanie nie lubiła, kiedy się go krytykowało; komplementy działały niczym najdelikatniejsza słodycz, żal – jak jad wypalający żyły.
        - Zacznę może od końca, bo to trzeba wyjaśnić przede wszystkim – powiedział Dérigéntirh spokojnym głosem, po czym wskazał na Creviego. - Podejrzewasz teraz, że przyrządziłem jakiś napar nasenny, po czym zmieszałem go z mlekiem. To jednak nie jest tak. Podałem mu skruszony liść seulozy oraz wyciśnięty sok z łodygi lerii. - Smok nie czuł się zobowiązany do wyjaśniania, jakie właściwości mają te składniki, gdyż ich zastosowanie było jednym z podstawowych, z którym zapoznawali się alchemicy; większość z nich gardziła tak prostymi składnikami, jednak te dwa były ukochane przez druidów oraz niektórych Czarodziejów Opiekunów z tego powodu, że skutecznie przywracały organizm do normalnego funkcjonowania. Potrafiły, usunąć z organizmu alkohol, pozbyć się jadu, ale i... - Mały nie spał od kilkudziesięciu godzin. To nie jest tak, że zmusiłem go do snu wbrew jemu – jego ciało potrzebuje wypoczynku, podobnie zresztą jak umysł, ale świadomość się temu opiera. Crevi jest niezadowolony, że wczoraj zabrano mu tak dużą część nocy i chce to wszystko nadrobić. Aby to było możliwe, jego ciało wytwarza adrenalinę – nie tak wiele, jak w sytuacjach zagrożenia życia, ale dostatecznie dużo, aby nie odczuwał zmęczenia. Jeśli poszedłby do schroniska – a obietnicę, iż to zrobi, na nim wymusiłem – i tam by został dłużej niż tę sekundę, to nagana sprawiłaby, że naprawdę przeszłaby mu ochota na rozrabianie i od razu padłby do łóżka. Jednak malec się uparł, aby za mną iść i... tutaj zdecydowanie jest za ciekawie. Im dłużej byłby na chodzie, tym bardziej wzrosłoby ryzyko, że po gwałtownym opadnięciu poziomu adrenaliny dojdzie do wstrząsu układu nerwowego. Szansa jest mała, jednak... gdyby nie było w pobliżu żadnego maga życia, konsekwencje mogłyby być straszne. W przypadku ludzkiego życia nawet małe ryzyko jest poważne. Wiesz, jak działa seuloza z lerią – pozbyły się adrenaliny stopniowo, powoli, a w dodatku wciąż byłem obok, kontrolując to, co dzieje się w jego ciele, gotów działać, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Nie uśpiłem go – jedynie sprawiłem, że jego organizm zaczął funkcjonować tak, jak naturalnie powinien w tej sytuacji – pozbyłem się niepotrzebnej adrenaliny, a reszta odbyła się już zupełnie niezależnie ode mnie. To nie sprawa moich chęci, nie truję dzieci ani nie podaję im żadnych psychoaktywnych substancji. Nie jest to uczciwe, lecz niestety czasem wola pacjenta kłóci się z tym, co powinno się zrobić, a ja nie mogę sobie pozwolić na rozłożenie bezradnie rąk.
        Uznał, że nad wyraz wyczerpująco powiedział o sprawie panterołaka, którą naprawdę uznał jedynie za lekarski przymus – jeżeli miałby być szczery, to z dwójki substancji, które mu podał, to mleko uważał za bardziej „niebezpieczne” oraz „nienaturalne”. W końcu kocie organizmy nie trawią go i nie uzyskują z niego nic pożytecznego. Teraz jednak musiał podjąć znacznie trudniejszy temat...
        - Doskonale wiem, że wiesz, co tam było – odpowiedział smok, nawet z lekkim zdziwieniem, że w ogóle zadała takie pytanie. - I wiedziałem o tym przez cały czas. Nie powiedziałem ci, co to takiego, z takiego samego powodu, dla którego druidowi nie próbowałbym tłumaczyć, które rośliny w lesie są trujące, a ptakowi jak się lata. Znając recepturę na to, co przyrządziliśmy, jedynie moi najbardziej tępi uczniowie byliby w stanie nie domyślić się, co takiego przyrządziłem; nie muszę chyba mówić, że uważam cię za stojącą na o wiele, wiele wyższym poziomie. Nie poinformowałem cię, czym to jest, po byłem pewien, że od razu się domyślisz. Nie było tak? Nie chciałem tutaj zdecydowanie nic przed tobą ukryć. To byłoby nadzwyczaj głupie posunięcie. W jednym masz niezaprzeczalną rację. - Smok spuścił głowę. - Nie powinienem cię wystawiać na takie emocje, to tylko i wyłącznie moja wina; zapomniałem, że znamy się tak krótko... wiedz, że jestem wyjątkowo odporny na wszelkie toksyny oraz inne szkodliwe substancje. Wypiłem aż tyle, bo w przeciwnym razie w ogóle niczego bym nie poczuł. Zapomniałem, że kompletnie nie zdajesz sobie z tego sprawy i to całkowicie moja wina. Dlatego też wczoraj wszedłbym tu bez obaw, nawet gdybyś nie sprawdziła, czy nic toksycznego nie unosi się w powietrzu. To mnie jednak zdecydowanie nie usprawiedliwia. W tej kwestii całkowicie zawiodłem i głęboko cię za to przepraszam. Wiem jednak, że to niewiele, dlatego pragnę w jakiś sposób ci to zrekompensować. Może pora, abym naprawdę był uczciwy? Spytaj mnie, o co chcesz, a ja odpowiem ci na to. Szczerze. Bez półprawd. Nie wiem, czy jest to czymś, co miałoby już dla ciebie jakąkolwiek wartość... Nie wiem, czy jest coś, co sprawiłoby, abyś mi wybaczyła...
        Smok czuł się wściekły na samego siebie. Jedynie na małą chwilkę pozwolił swojej samokontroli opaść, a wywołało to takie problemy... zdecydowanie było to błędem, ale jego głupie, smocze słabości po raz kolejny się ujawniały. Czasem miał wrażenie, jakby jego dusza była podzielona na kilka części, co częstokroć bardzo boleśnie się dla niego odbijało. Tak oto elf był wściekły na smoka, że nie potrafił wczoraj utrzymać siebie samego w ryzach. Zdecydował, że musi to zrobić za niego. Po całym ciele Dérigéntirha było teraz widać, że naprawdę jest mu przykro, że sprawy objęły właśnie taki obrót. Wczoraj zdecydowanie mógł to lepiej rozegrać i to ciążyło mu od rana, ale ta sprawa z Crevim... głupie nieporozumienie, które naprawdę źle wyglądało... akurat w takim momencie...
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Sanaya potrafiła się obrazić w sposób bardzo definitywny, taki, w którym nie docierały do niej żadne argumenty i nie było szans na wybaczenie - a przynajmniej przez jakiś czas - zdarzało jej się to jednak rzadko. Chyba to przez jej ścisły umysł potrafiła zwalczać irracjonalne odruchy i w większości przypadków wysłuchać co ma do powiedzenia druga strona, przez co spory z nią nie były tak do końca bezcelowe. Tak było i w tym przypadku. Po wylaniu swoich żali mogła się obrócić plecami do Kaonitesa i z nim nie rozmawiać albo jeszcze lepiej: wstać i wyjść trzaskając drzwiami. Już jednak gdy prowadziła swoją tyradę widziała, że elf chce się bronić i przedstawić swoje argumenty, więc dała mu taką możliwość. Przez moment nawet poczuła wahanie - może faktycznie źle go oceniła? Ale niech to, co miała sobie pomyśleć? Chociaż podświadomie nadal uważała Kaonitesa za osobę dobrą i niegroźną, mogła mieć podejrzenia, że kieruje się moralnością trochę inną niż pozostali śmiertelnicy. Niekoniecznie złą, lecz dla niej na ten moment niezrozumiałą.
        Alchemiczka bez słowa, jedynie pojedynczym skinieniem głowy zgodziła się na to, by elf odpowiedział jej w takiej kolejności, jak było mu najwygodniej. Dla niej było to obojętne, bo i tak obie kwestie wymagały wyjaśnienia - nie zamierzała odpuścić po pierwszej odpowiedzi.
        Sanaya potwierdziła pomrukiem, że w istocie podejrzewała Kaonitesa o dosypanie przez niego środków nasennych do napoju Creviego. Gdy usłyszała co faktycznie znajdowało się w kubku, spojrzała na niego wzrokiem, który jasno mówił, że składniki były jej znane, lecz to niczego nie dowodziło. Obu roślin używano jako składników środków uspokajających i pośrednio również nasennych, bo pomagały ukoić nerwy i się wyciszyć. Nie była to typowa mieszanka, której użyto by w niecnych celach - nikt nie dosypałby czegoś takiego do kielicha osoby, której źle życzył. To faktycznie trochę wybielało Kaonitesa, lecz nadal go nie usprawiedliwiało, dlatego Sanaya wysłuchała go do końca. Po jej spojrzeniu widać było, że nie została do końca przekonana. Zamiast jednak podejmować dyskusję pozwoliła elfowi kontynuować. Nie spodobał jej się początek jego wypowiedzi - brzmiał jak obrona przez atak, jak czepianie się szczególików. Chyba ich spojrzenie na niektóre kwestie za mocno się jednak różniło…
        - O tym już się przekonałam - wtrąciła jednak odrobinę kąśliwie, gdy nagle Kaonites powiedział jej o swojej nadnaturalnej odporności na działanie toksyn i konsekwencjach, jakie się z tym wiązały. Nie wiedziała jak traktować to, że jej rozmówca tak po prostu zapomniał o tym jak krótka była ich znajomość i jak niewiele Sanaya tak naprawdę na jego temat wiedziała. Westchnęła, jakby nie było już w tej kwestii nic do dodania, po czym wstała z łóżka. Propozycja zadośćuczynienia była w jej odczuciu niedorzeczna.
        - Szczerości nie można wymusić, Kaonitesie - oświadczyła. To nie był wyrzut, jedynie spostrzeżenie, dało się to poznać po tonacji jej głosu. - Gdybym teraz próbowała cię przepytywać… To byłoby niskie. Do tej pory uznałeś, że nie możesz mi mówić niektórych rzeczy więc poczekam aż sam uznasz, że możesz mi coś zdradzić. Nie potrzebuję zadośćuczynienia, tylko zrozumienia i przeprosin... i po prostu na przyszłość nie strasz mnie tak. Jeśli jesteś odporny na wysokie temperatury, powiedz mi o tym nim włożysz rękę w ogień, tylko tyle. Jestem śmiertelniczką, moje życie nie jest tak długie i bogate w doświadczenia jak twoje, ale jestem tolerancyjna i wiele zrozumiem bez robienia scen.
        Ostatnia uwaga alchemiczki nie była w żadnym razie złośliwa i nie służyła temu, by cokolwiek Kaonitesowi wytknąć - po prostu chciała podkreślić coś, co może nie było tak oczywiste. Niech to, gdyby wiedział, jak poznała się z Fenrirem, to by się pewnie mocno zdziwił. Jej ukochany nie miał oporów, by ją zszokować już podczas pierwszej rozmowy…
        - Rozumiem co mi chciałeś przekazać - podjęła po chwili. - I większość jednak jestem w stanie przyjąć, choć może nadal nie do końca ze wszystkim się zgadzam. Miej po prostu na uwadze to, że czasami wolałabym wiedzieć przed, a nie po fakcie… I to tyle. Teraz wybacz, ale chciałabym zostać chwilę sama, by się uspokoić. Idę ugotować obiad, możesz zajrzeć do kuchni za jakiś czas. Crevi w razie czego również jest zaproszony - dodała, po czym zebrała te torby, w których miała zakupy spożywcze i wyszła ze swojego pokoju.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Dérigéntirh nic już nie mówił, a jedynie w skupieniu przysłuchiwał się kolejnym słowom Sanayi; w milczeniu nad nimi rozmyślał, a w jego wzroku można było dojrzeć prawdziwe przejęcie każdym kolejnym zdaniem. W jego głowie myśli goniły myśli, choć już całkiem dobrze utartymi szlakami, uczęszczanymi przez nie w „sytuacjach awaryjnych”. To, jak często do nich dochodziło, dla normalnego człowieka byłoby sygnałem, że powinien zdecydowanie bardziej rozsądnie podchodzić do swojego życia, ale cóż... smok wychowany pośród istot śmiertelnych nie mógł tak po prostu zapanować nad swoimi emocjami. O dziwo pod tym względem wiele wspólnego miał do swoich dalszych krewnych – Smoków Solarnych. Czy kiedykolwiek w historii zaistniał przypadek taki sam, jak on – trudno było stwierdzić. Tak czy owak, smok bił się teraz z myślami, nie pierwszy już raz w podobnej sytuacji.
        Z pokorą pokiwał tylko głową, gdy Sanaya opuściła pokój, przyjmując jednocześnie do zrozumienia to, co powiedziała. Nie był w stanie powiedzieć, jaki czas tkwił nieruchomo, znajdując się w swoim wewnętrznym świecie, ale nie mogło to być dłużej niż kilka minut; z owego stanu obudziło go agresywne uderzanie o okno pokoju. Zdziwiony smok wstał, ale uśmiechnął się na widok gościa; otworzył okno i wpuścił do środka barwną papugę, trzymającą w pazurach pudełko – umieściła je na kredensie, po czy sama przysiadła na wieku, składając skrzydła i spoglądając na niego swoimi lśniącymi oczami.
        - Skuuuuucha!
        - Masz zdecydowaną rację – powiedział Dérigéntirh, po czym podszedł i pogładził ją po łebku.
        Należała do właściciela lombardu – ponoć wygrał ją w karty. Jak na ptaka była diabelsko inteligentna, ale za to straszliwie wredna. Połączenie tych dwóch cech rzadko kiedy bywa miłe, dlatego leśny elf nie trzymał jej na widoku, aby nie odstraszała klientów – a to potrafiła robić tak dobrze, jak mało co. Teraz zmrużyła oczy i wydawała z siebie dźwięk przypominający gołębi gruchot.
        - A teraz zobaczmy, co tutaj masz...
        Pozbawiona pieszczot oraz podłoża papuga zaskrzeczała „długouchy”, po czym wyleciała przez otwarte okno, aby więcej tu nie wracać. Tymczasem Dérigéntirh otworzył skrzynkę i odnalazł w niej cały stos zapisanych kartek. Wyjął wszystkie, rozłożył na komodzie, po czym zaczął wertować. Aby zrobić to wszystko możliwe wygodnie, wzniósł się w powietrze, lewitując w takiej wysokości nad podłogą, aby blat znajdował się na jak najpraktyczniejszej pozycji – jego nogi były ze sobą skrzyżowane, zupełnie jakby siedział na podłodze.
        Elf naprawdę się postarał. Kilka kartek zawierało zapisane składniki oraz alchemiczne przyrządy, które w ciągu tego i poprzedniego dnia pojawiły się na rynku – zostały wystawione jako coś nowego, nie znajdowały się tam zaś już wcześniej. Kolejny stos kartek zawierał spis lokalizacji, w których znajdowały się owe towary – każdy z nich oznaczony był odpowiednim kodem, który przypisany był do każdej z pozycji na wcześniejszej liście, co było nad wyraz imponującym osiągnięciem. Ostatnie listy tyczyły się zaś czegoś wyjątkowe – miejsca, gdzie można było zdobyć większość składników, które przysłużyły się do przyrządzenia mieszanki, znajdującej się na ścianie Sanayi w postaci obraźliwych napisów. Imponująca liczba informacji, które nawet dla smoka były trudne do przetrawienia. Nie zdołał tego zrobić, zanim Crevi się zbudził.
        Smok opadł na własne nogi, kiedy usłyszał, jak panterołak się przeciąga. Młodzieniec zamlaskał apetycznie, po czym się rozejrzał, stawiając wysoko uszy.
        - Miałem przepanterzy sen! - zakrzyknął, na co smok się uśmiechnął. - Choć teraz jestem głodny jak... jak pantera!
        - San jest w kuchni i...
        Zanim zdążył dokończyć, panterołak już czmychnął przez drzwi, bezszelestnie poruszając się po korytarzu. Okryty ponownie szatą iluzji, nie został spostrzeżony przez nikogo, gdy mknął pomiędzy ścianami, prowadzony nosem, który bez większych problemów odnajdywał cel. Zajrzał do kuchni, a po przekonaniu, że nikogo oprócz Sanayi tam nie ma, powtórnie się do niej podkradł, choć tym razem ujawnił się w zdecydowanie mniej efektowny i zaskakujący sposób. Przywitał się, po czym od razu wcisnął nos nad przyrządzaną przez alchemiczkę potrawę. Kiedy była gotowa, nie pozwolił nawet myśleć o czekaniu na elfa, aby przystąpić do posiłku. Spoglądając na gotowy obiad, posłał Sanayi kocie, maślane spojrzenie, a chwilę później już przystąpił do apetycznego zajadania. Dérigéntirh pojawił się jakiś czas później, kiedy panterołak już zdążył zjeść swoją porcję, wraz z dokładką.
        Smok uśmiechnął się na widok ich dwójki, po czym sam przysiadł się do stołu. W dłoni trzymał całą garść kartek od swojego przyjaciela, które to położył czym prędzej na blacie, aby mieć wolne ręce. Podsunął tylko alchemiczce te, które zawierały spis przedmiotów związanych z jej pasją z ostatnich dwóch dni.
        - Możesz mi powiedzieć, czy spośród skradzionych rzeczy nie było którejś z tych? Mocno by to wszystko ułatwiło. Byłem dzisiaj rano u przyjaciela, który jest mistrzem w miejscowym handlu, sporządził dla mnie te listy – wyjaśnił z łagodnym uśmiechem. Następnie przymknął oczy i pozwolił magii płynąć.
        Na stole powoli zaczynał tworzyć się trójwymiarowy, półprzezroczysty obraz miasta widziany od góry – blat zdawał się ziemią, na której wyrastały miniaturowe domy, kamieniczki, ulice, place, a przede wszystkim – pałac królewski, znajdujący się w samym centrum tego wszystkiego i górujący ponad dachami innych budowli. Iluzja nie była wyjątkowo dopracowana – służyła praktycznym celom, nie miała być dziełem sztuki – ale jej skala sprawiała, że brak szczegółów nie był aż tak istotny. Widok prezentowany był z lotu ptaka – zwłaszcza dla kogoś stającego. Dla siedzącego przy stole pałac równał się mniej więcej z połową wysokości klatki piersiowej. Dérigéntirhowi udało się skonstruować taką iluzję dzięki temu, że przelatywał nad Menaos, kiedy jego smocze ciało skrywał całun niewidzialności i dobrze zapamiętał widok. Co prawda od tego czasu nastąpiły drobne zmiany, ale i te smok uwzględnił. Na tej magicznej makiecie wyróżniał się jeden punkt – lśniący na zielono budynek; ten sam, w którym się właśnie znajdowali.
        - Woooooooaaaa! - Dérigéntirh otworzył oczy i otarł pot z czoła, słysząc okrzyk zachwytu małego panterołaka, który pochylał się nad iluzją, błyszczącymi oczami się jej przyglądając. Wyciągnął dłoń i próbował pacnąć wieżę miejską, ale ta jedynie rozpłynęła się w powietrzu, aby po chwili powrócić do swojego wcześniejszego stanu.
        - To dla większej praktyczności – powiedział San, jednocześnie starając się nieco skurczyć na krześle. - Chcę określić, gdzie nasz złodziej musiał się zaopatrywać i gdzie mógł sprzedać skradzione dobra. Na podstawie tego powinno się udać wytypować kilka podejrzanych obszarów. Chociaż... może zanim przejdziemy do rzeczy...
        Spojrzał na pusty talerz, niemal wilizany, znajdujący się przy miejscu panterołaka oraz na danie sporządzone przez alchemiczkę.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        San po wyjściu z pokoju udała się od razu do kuchni. Przemierzając korytarz starała się przestawić myślenie z roztrząsania rozmowy z Kaonitesem na planowanie tego, co przyrządzi swoim gościom. Obiecała w końcu, że się uspokoi i nie zamierzała psuć sobie krwi - wszystko sobie wyjaśnili i chociaż gdzieś tam tliło się w niej jeszcze niezadowolenie, był to powidok tego, co czuła wcześniej, a co zostało już przecież przegadane. Teraz… Gotowanie.
        W kuchni nie było nikogo, mogła więc w spokoju zabrać się do pracy. Odłożyła na blat worek ze składnikami i wyciągnęła zeń wszystko, nawet to co nie było jej potrzebne. Miała już konkretny plan w głowie, więc to co było jej niepotrzebne schowała do szafki, na blacie zostawiając tylko charakterystyczne podłużne czerwone papryki, piękne duże pomidory i owinięty w papier kremowy blok roślinnego sera, którego nigdy wcześniej nie wykorzystywała, dlatego tego dnia postanowiła zrobić mały eksperyment. Zaczęła jednak strategicznie: od tego, co zajmowało najwięcej czasu. Pierwszym etapem było przygotowanie warzyw - pomidorów, papryki oraz cebuli, którą miała już wcześniej. Pokroiła je w duże kawałki i pierwsze dwa składniki wrzuciła na patelnię z rozgrzanym olejem i podsmażoną w nim sproszkowaną wędzoną papryką. Później pozostawało pilnowanie i mieszanie od czasu do czasu, tak by ciepło równo się rozchodziło, ale jednocześnie by nie zmasakrować warzyw: musiały zachować ładny kształt. Gdyby gotowała tradycyjnymi metodami, ten etap zająłby jej naprawdę dużo czasu, ona jednak lubiła ułatwiać sobie życie, dlatego gdy tylko wszystko było dobrze rozgrzane, uciekła się do małego podstępu i wszystko przyspieszyła przekładając patelnię na przygotowany wcześniej alchemiczny krąg, w którym dominował element ognia. Dosłownie na jej oczach zawartość patelni zaczynała mięknąć i bulgotać, a zapach w jednej chwili stał się obłędny. Wtedy to wróciła z patelnią na piec i dodała pomidory. Mając chwilę czasu zajęła się serem roślinnym. Odkroiła najpierw niewielki kawałek by poznać jego teksturę i smak. W gruncie rzeczy były dość nijakie, ale to dawało jej duże pole do popisu. Pokroiła je więc w grube plastry i przyprawiła podobnie jak warzywny gulasz, który pyrkał na piecu, ale też trochę inspirując się tym, jak poprzedniego dnia przygotowała grzyby. Do plastrów sera dodała więc kmin, paprykę i cukier i posmarowała je pastą z pomidorów, którą na szybko przygotowała redukując je przy pomocy alchemii. Mając na uwadze, że oprócz niej i Kaonitesa na obiedzie mógł też zostać Crevi, podsmażyła dla niego trochę suszonej pikantnej kiełbasy.
        ”Fajny dzieciak z tego Creviego…”, myślała gotując, ”Ciekawe, czy wytrzymałabym z nim na dłuższą metę… Zdaje się być strasznie żywiołowy, dużo bardziej niż jacykolwiek jego rówieśnicy. Ciekawe, czy Kaonites ma z takimi duże doświadczenie - może to z tego wynikało, że tak po prostu dał mu to lecznicze mleko i nie tłumaczył o co chodzi. Może unikał w ten sposób niepotrzebnych dyskusji? W gruncie rzeczy przecież chciał dobrze, może po prostu unikał zbędnej dyskusji albo buntu dla samej zasady? Chyba nie ma co do tego wracać, wszystko dobrze się skończyło…”.
        - A ty znowu swoje? - zwróciła się do Creviego, który po raz kolejny pojawił się przy niej znikąd. Nie była jednak na niego zła, nie wystraszył jej tak jak poprzednio. To dobrze, bo inaczej mógłby oberwać łyżką. Trafił jednak idealnie, bo alchemiczka już praktycznie skończyła. Wciskając się obok niej bliżej pieca panterołak mógł zobaczyć garnek z bulgoczącym warzywnym gulaszem inspirowany kuchnią Meot, a obok niego na dwóch patelniach skwierczące kotlety z roślinnego sera i plasterki kiełbasy.
        - Siadaj, zaraz będziemy mogli jeść - powiedziała do niego Sanaya, lecz chłopak chyba nie potrafił się skupić na tym poleceniu, patrząc na jedzenie głodnym wzrokiem i głośno przełykając ślinę. Alchemiczka próbowała zaproponować by poczekać na Kaonitesa, lecz opór był daremny i w końcu przystała na to, by już nałożyć Creviemu jego porcję.
        - Podaj mi miski z tamtej szafki - poleciła mu, a zmiennokształtny natychmiast zrobił, co mu kazano. Dwie miski odłożył na blat, a trzecią trzymał przed sobą oburącz, czekając aż alchemiczka mu nałoży. Sanaya chochlą nalała szczodrą porcję gulaszu, a potem drewnianymi szczypcami nałożyła plaster sera.
        - Czekaj, czekaj… - upomniała chłopaka, który już by się brał do jedzenia. Dołożyła jeszcze do jego porcji trochę mięsa, by było dla niego bardziej pożywne i wtedy kazała mu usiąść przy stole. Sama również sobie nałożyła, nie przygotowała jednak jeszcze nic dla Kaonitesa, by mu przypadkiem nie wystygło. Dosiadła się ze swoją miską do stołu z zaskoczeniem spostrzegając, że Crevi zjadł już prawie połowę tego, co dostał. Dosłownie jadł aż mu się uszy trzęsły, jakby nie miał nic w ustach od tygodnia.
        - Wolniej, bo cię brzuch rozboli - zaśmiała się mile połechtana jego zapałem alchemiczka. - Smakuje ci?
        - Yhm - mruknął tylko Crevi kiwając głową, bo usta miał pełne i nie potrafiły wypowiedzieć żadnego słowa. To tym bardziej poprawiło Sanayi humor i sprawiło, że gdy tylko łyżka chłopaka uderzyła o dno miski, od razu wstała by zaoferować mu dokładkę. Pogratulowała samej sobie, że przygotowała dużo więcej jedzenia niż tylko na trzy osoby, bo najwyraźniej miała okazję gościć mężczyzn z wyjątkowym apetytem.
        - O, dobrze, że jesteś. Siadaj, nałożę ci… - zwróciła się do Kaonitesa, który pojawił się w progu kuchni, zamarła jednak z łyżką w połowie ruchu, gdy ten podszedł do niej z plikiem kartek w ręce. Odruchowo wytarła ręce o spodnie nim przyjęła od niego zapiski, a gdy wyjaśnił jej co to, skąd to ma i czego od niej oczekuje westchnęła cicho, nic jednak nie skomentowała tylko pochyliła się nad tekstem. Przerwała jednak czytanie natychmiast, gdy spostrzegła światło na powierzchni stołu. Spojrzała w tamtą stronę, by dojrzeć iluzoryczną mapę miasta, oczywiście wykonaną przez jej nowego znajomego.
        - Och… - szepnęła, nie znajdując żadnego dobrego słowa, aby wyrazić swój podziw. W tym wyręczył ją zresztą Crevi, wydając z siebie okrzyk zachwytu i próbując zaatakować wieże Menaos. Sanaya uśmiechnęła się widząc ten koci gest.
        - Za chwilę - zwróciła się do Kaonitesa w mig pojmując co sugerował. Odłożyła na blat między jego świecące domki plik kartek i wróciła do pieca, by nałożyć obiad dla niego. Porcja była solidna, większa niż ta dla Creviego, bo miała już okazję poznać apetyt swojego gościa. Na wierzchu gulaszu ułożyła trzy plastry smażonego sera i takie imponujące danie podała srebrnowłosemu elfowi.
        - Te kotlety to mały eksperyment, powiedz czy ci smakują - wyjaśniła, ciekawa jego reakcji. Później zaś wróciła do lektury kartek przez niego przyniesionych. Nie wnikała w to skąd znajomy Kaonitesa wiedział to wszystko i czy na pewno mowa była o legalnych źródłach. Szybko dostrzegła interesujące ją pozycje.
        - To - mruknęła bez entuzjazmu, wskazując jeden z pierwszych wymienionych przedmiotów: wahadło Stangra, które z reguły nosiła jako naszyjnik, lecz tamtego dnia go akurat nie założyła, bo przecież wychodziła tylko na małe zakupy. Przedmiot przydał jej się już wielokrotnie i miał w sobie pewien ładunek emocjonalny, lecz pogodziła się z jego utratą, bo tyle lat radziła sobie bez niego. Druga pozycja sprawiła jednak, że posmutniała.
        - I to. - Palcem wskazała długą linijkę z tytułem księgi: “Dynamika energii w ujęciu pentaelementarnym, Valladon, rok 682”, Ronnesch z komentarzem Montonery. Była to książka akademicka, bardzo rzadka, gdyż wiedza w niej zawarta była w wielu przypadkach zbyt zaawansowana, by mógł z niej korzystać pierwszy lepszy alchemik. Sanaya również miała problem przebrnąć przez niektóre zawarte w niej informacje, lecz jakoś sobie radziła, a wiedza, którą z niej czerpała, pozwalała jej prowadzić eksperymenty o stopniu zaawansowania i precyzji, która do tej pory była dla niej niedostępna.
        - Jeśli to pojawiło się na rynku, to z pewnością już tego nie ma - orzekła dość kategorycznie. - A jeśli jeszcze zalega na półce, to tylko ze względu na cenę.
        O tym jakie kwoty mogli żądać antykwariusze za to dzieło Sanaya doskonale wiedziała: wszak sama jakiś czas temu zacisnęła pasa, by ją kupić i niestety wiedziała też, że drugi raz na ten wydatek nie będzie jej stać. Z żalem więc temat odpuściła. Przez moment zastanawiała się, czy wiedząc, że te przedmioty trafiły do sprzedaży nie pójść do straży, lecz po wczorajszym przesłuchaniu uznała to za bezcelowe.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Tak samo jak Crevi, tak i smok tego dnia przegapił śniadanie – o ile jednak w przypadku panterołaka sytuacja wymusiła taki stan rzeczy i teraz organizm z radością uzupełniał braki w materii oraz energii, o tyle smok postąpił tak w pośpiechu, gdzieś tam z boku celowo, zdając sobie sprawę, iż w ten sposób zdoła jeszcze dłużej rozkoszować się obiadem przyrządzonym przez Sanayę – jej kuchni wzbogaconej o alchemię był nadzwyczaj ciekawy, odkąd tylko spróbował wczorajszego dania. W jego przypadku więc przystąpienie do posiłku nie przypominało wybuchu radości dziecka na widok wędrownych grajków, ale raczej cichą rozkosz człowieka udającego się wieczorem do opery. Uśmiechnął się do alchemiczki, widząc, jak wiele mu nałożyła, po czym przysunął sobie gulasz tak, aby jadło mu się wygodniej; zanim spróbował, zerknął jeszcze na Sanayę, która przystąpiła do wertowania listy. Bardzo dobrze, w ten sposób powinna ją przejrzeć, podczas gdy on będzie zajęty jedzeniem – skupił się już na nim, całkowicie przenosząc się do krainy smaków.
        Jadł znacznie mniej zachłannie niż wczoraj i tym razem nie dało się już poznać po nim żadnych nieludzkich czy też nieelfich zachowań – po prostu praworządny, kulturalny humanoid zajadający sobie obiad. Ale jakże pyszny! Jego żywieniowe nawyki sprawiały często nie lada problem dla kucharzy chcących przygotować dla niego coś im odpowiadającego, ale równocześnie niebanalnego oraz smacznego. Sanaya jednak jak dotąd radziła sobie nadzwyczaj sprawnie. Smok wiele razy zastanawiał się, czy decyzja porzucenia mięsa była dobra, a za jego smakiem czasami tak bardzo tęsknił... jednak teraz, gdy powoli przeżuwał gulasz, rozkoszując się każdym jego elementem, zdecydowanie gotów był zapomnieć nie tylko o mięsie, ale i całym świecie. Za pierwszym razem kontakt z wyższymi planami przerwało mu dopiero uderzenie łyżki o dno, dlatego zaraz nałożył sobie kolejną porcję. Za drugim razem była już to alchemiczka, przez której reakcję smok opuścił łyżkę i przyglądał jej się z zainteresowaniem.
        - Hmm – mruknął, zerkając na pozycję wskazaną przez Sanayę, po czym przeniósł wzrok na mapę, na której błękitnym blaskiem rozjarzyły się te miejsca, w których ostatnio pojawiło się wahadło Stangra. Cztery budynki, ale dosyć rozstrzelone na mapie. Mogło być lepiej. Jednakże kolejny przedmiot... ten już sprawił, że Dérigéntirh uniósł wyżej brwi, zerkając na alchemiczkę z lekkim podziwem – oczywiście, że znał tę książkę. Ba, miał okazję poznać się z samym jej autorem, choć niekoniecznie przypadł mu do gustu; smok szanował go z powodu jego wiedzy alchemicznej oraz dokonań w tej dziedzinie, ale jego życie prywatne pozostawiało wiele do życzenia. Niemniej teraz jego księga okazała się prawdziwym błogosławieństwem; potencjalnie stanowiła straszliwie wyraźny ślad po złodzieju, trop, którym było stosunkowo łatwo go wyśledzić. Purpurowym światłem zalśnił jedyny budynek, w którym się pojawiła; lombard położony w tej dzielnicy miasta, w której można było dostać praktycznie wszystko – porządny posiłek, zabytkową urnę, zaczarowaną skrzynkę, niewolnika, jak i nóż pod żebra. Ciemna plama na obrazie miasta, jednak potrzebna i niezbędna do jego funkcjonowania; swoją drogą sierociniec znajdował się całkiem niedaleko.
        - Z tym można popracować – powiedział Dérigéntirh, gdy skończył już jeść i opadł na krzesło. - A kotlety nadzwyczaj smaczne, choć moim zdaniem mogłyby być nieco bardziej pikantne. Ale to pewnie przez moje ogólne zamiłowanie do tego typu potraw. Tak czy inaczej...
        Otarł usta oraz dłonie, po czym wstał, pochylając się nad stołem – a konkretniej iluzją oraz przyglądając się jej w skupieniu, starając się powyciągać tyle wniosków, ile to tylko możliwe. Nagle dostrzegł jednak coś, co jednak inaczej zapamiętał – na samym środku głównego placu miasta oto wznosił się wielki, monumentalny pomnik pantery z olbrzymią gracją oraz majestatycznością skaczącą ku niewidocznej na monumencie ofiary, aby ucapić ją w wyciągnięte pazury oraz chapnąć ją w drapieżnie rozszerzoną szczękę. Smok uniósł wzrok na panterołaka, który wpatrywał się w iluzję lekko nieobecnym wzrokiem.
        - Crevi? - spytał przemiłym głosem. - Co uważasz o pomniku, który ostatnio wybudowali na głównym placu?
        - Inicjatywa godna pochwały – powiedział panterołak poważnym tonem znawcy. - Nareszcie znaleźli w tym pałacu kogoś, kto zna się na sztuce oraz wystroju miasta.
        - Zmieniłeś coś jeszcze?
        - Nieeeee...
        - Crevi?
        - Dobra, no dobra. Zmieniłem budynki w jednej dzielnicy na wielkie pudła, ale to tyle!
        Smok zaśmiał się pod nosem, po czym skorygował wszystkie nieprawidłowości, które mały wprowadził. Następnie przez chwilę jeszcze przyglądał się iluzjonistycznej makiecie, aż w końcu nakazał jej się przybliżyć na dzielnicę, która go interesowała. W pobliżu niej było także sporo budynków świecących po prostu na biało – miejsca, gdzie można zakupić materiały potrzebne do stworzenia substancji użytej do namalowania odpisów. Dérigéntirh szybko wyjaśnił Sanayi znaczenie każdego z kolorów, tak na wszelki wypadek. Następnie pogładził się podbródku i mruknął.
        - Myślę, że zbadanie tej dzielnicy to najlepszy pomysł na start – powiedział, spoglądając na alchemiczkę. - To właściwie czarny rynek. Miejsce, gdzie rządzi dosyć inne prawo, ale pewnie już zdążyłaś o tym usłyszeć. Naszym najlepszym tropem jest księga, o której już wspomniałaś. Nawet jeżeli jej tam nie będzie, to można będzie spróbować dowiedzieć się nieco o człowieku, który ją sprzedał. Całkiem możliwe, że posiada w tym miejscu kryjówkę. Nie byłoby to zbyt mądre, aby sprzedawać wszystko w jej okolicy, ale cóż... nie wydaje mi się, aby ten człowiek był geniuszem zbrodni. Więcej dowiedzielibyśmy się na miejscu... najchętniej wyruszyłbym dzisiaj, jeżeli ci to nie przeszkadza – może nawet niedługo. Myślę, że dobrze by było, abyśmy razem się za to zabrali, ale sam także dałbym sobie z tym radę...
        Nagle smok spojrzał na panterołaka, który z zaciekawieniem przysłuchiwał się ich rozmowie.
        - Crevi... a ty czasami może nie bywasz w tej dzielnicy?
        - Ależ skąd!
        Spojrzenie zmiennokształtnego, to, w jaki sposób splótł ręce oraz ta niewinna poza sprawiły, że smok nie mógł się powstrzymać. Nie, kiedy mały już mu zdążył wywinąć małego psikusa. Wokół głowy Creviego pojawiła się więc świetlista aureola, a na plecach małe, anielskie skrzydełka, nadając mu wygląd doprawdy rozkosznego niebianina. Dopiero gdy spostrzegł rozbawione spojrzenia, zerknął na siebie i ze zdziwieniem próbował złapać skrzydła; kiedy zrozumiał, co się stało, skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
        - Ha, ha, bardzo śmieszne...
        - Znikną, jak powiesz prawdę... znasz tam jakichś ludzi?
        - No może... jednego czy dwóch...
        - A więc jednak chodzisz tam i znasz to środowisko.
        - No, troszeczkę... tylko nie mówcie babci!
        - Jasne, z moich ust nie usłyszy ani słowa o tym – powiedział smok, usuwając iluzję; spojrzał na alchemiczkę z zaciekawieniem, chcąc usłyszeć, jak ona przyjmuje pomysł udania się do tego miejsca.
Zablokowany

Wróć do „Menaos”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 11 gości