Menaos[Karczma "Stary Dąb"]

Miasto położone na skraju Szepczącego Lasu, zamieszkałe przez ludzi. Nad miastem wznosi się przepiękny pałac króla Dariana. Szerokie, jasne ulice, marmurowe chodniki i wieża zamieszkała przez czarodzieja to tylko początek tego co może spotkać Cie w Menaos.
Awatar użytkownika
Bernard
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Zmiennokształtny - Tygrysołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bernard »

Już miał się przebijać przez wrogów, kiedy stała się rzecz nieoczekiwana. Szef wszystkich szefów, dał nagle w długą, za nim jego gwardia i inni najemnicy, aż na placu pozostała dziewczyna, elfy, murek ognia i on zwierzołak. Wszyscy byli skonsternowani tym co się stało. Błąd. Wszyscy poza dziewczyną. Ta jako jedyna zachowywała się, jakby spodziewała się tego wszystkiego. Podejrzane... Może była magiem i rzuciła jakąś iluzję? Czyżby była magiem? Przypadek? Nie sądzę! Tak naprawdę sytuacja rozwiązała chwilę później. Bernard nie zdążył zareagować, gdy jeden z łowców, zdolny jeszcze do jako takiego działania, wystrzelił z kuszy do dziewczyny. Na szczęście był już tak spity, że bełt miast ugrzęznąć w czaszce białogłowy przebił na wylot jej bark. I nagle jakby diabeł w nią wstąpił. Dosłownie. Wyrosły jej skrzydła ogon i w ogóle się zmieniła. Wszyscy przeciwnicy jak jeden mąż dali drapaka. Bernard stał z wyciągniętym do góry palcem wskazującym, po którym pełgał płomień, aby spopielić napastników, ale przy aktualnym stanie rzeczy zwierzołak zapomniał o nim i zapatrzył się w Amandę. Płomyk speszony zgasł.
Bernard jeszcze chwilę popatrzył na biedną dziewczynę, która bliska płaczu poprosiła go o pomoc. Ten popatrzył na nią chwilę, po czym.... wzruszył ramionami.
- Jasne. I wcale nie jesteś taka straszna. Masz chociaż skrzydła. Ja muszę "zadowolić" się ogonem i całą masą liniejącego futra. Wiesz jakie to irytujące? Uwaga zaboli. - po czym nie czekając na jej reakcję, szybko chwycił za końcówkę bełtu i wyszarpnął jednym płynnym ruchem, po czym rzucił ułomek za siebie.
- No i po kłopocie. Do wesela się zagoi. o ile wcześniej się nie wykrwawisz. Trzeba Ci załatwić jakiś bandaż, czy cholera wie co. Nie znam się na felczerstwie.
Odsunął się od niej na dwa kroki i popatrzył na nią z góry biorąc się pod boki.
- Ale najpierw, nim Pan i Władca zorientuje się, że zrobiłaś go w konia, uciekajmy czym...? - popatrzył na nią chwilkę, lecz widząc, że dziewczę nie rozumie o co mu chodzi, dokończył zdanie - ...czym prędzej. - I uśmiechnął się zadowolony ze swojego dowcipu.
Awatar użytkownika
Amanda
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Amanda »

Dziewczyna spojrzała na niego przez ramię. Nie boi się mnie, nie brzydzi, nie gardzi jak piekielnymi stworzeniami? - pozmyślała. - Mówił serio, czy udawał?
Tak jak ona udawała całkiem inna osobę.
Gdy wyjmował strzałę, nawet nie drgnęła. Zupełnie obojętnie przyjęła ból, który nie był tak bardzo dokuczliwy. Zaraz oczywiście rozpoczął się proces gojenia. Odczuwała delikatne mrowienia w miejscach, gdzie tkanki zaczęły się łączyć. [Gojenie potrwa jeszcze jeden post.]
- Plusem mojego ciała jest jego autoregeneracja, więc o medyków i inne bzdurki nie musimy się kłopotać. Ale tak - przytaknęła Tygrysołakowi - musimy się stąd zmywać. Z pewnością jego umysł znowu zaczął pracować jak dawniej. A wtedy nie tylko ty skończysz jako salonowa ozdoba.
Amanda wstała z ziemi. Była nieco wyższa od Bernarda, odcień jej skóry był ciemniejszy niż poprzedni. I ciemniejszy nieco niż zwykle powinien być. To ją trochę zdziwiło, tak jak zdziwiła ją nagła zmiana postaci.
Nigdy, ale to nigdy nie zmieniała się nieświadomie. To zawsze była przemyślana, własna decyzja. Teraz, to ciało zdecydowało. W jej piekielnej karierze jeszcze nigdy się to nie zdarzyło. A przecież mogło. Były sytuacje bardzo stresujące i bardzo ekscytujące, podczas których mogłaby stracić kontrolę, ale zawsze trzymała to wszystko na wodzy. Teraz było inaczej. I to wzbudziło w niej strach.
Ten strach był dziki i nieokiełznany. Sama myśl o tym była okropna. Stach był samo nakręcająca siwe maszyną samozniszczenia. Już kiedyś czuła coś takiego, czuła taki strach. I ten strach miał swoje źródło. Źródło, którego Piekielna nie potrafiła nazwać ani zdefiniować.

***

Było zimno. Do tej pory w piwnicach domostw nie było to tak odczuwalne. Ziemia jeszcze nie do końca przemarznięta miała jakby swoje wewnętrzne ciepło. I to było wspaniałe. Druga rzeczą była żywność, która w chłodzie nie psuła się tak szybko i była zjadliwa. Taak.. Dobrze, gdy w tych piwnicach ludność trzymała nie tylko warzywa ale również przetwory, czy alkohol. Ten drugi bardzo często był pierwszą rzeczą, po którą sięgała Amanda. Dopiero później, gdy ciało zostało dostatecznie oszukane bimbrem czy winem, zabierała się za szukanie ogórków kiszonych, ziemniaków czy marchwi, lub nawet solonego mięsa trzymanego w wielkich beczkach. Ale ile można było "pomieszkiwać" w jednym miejscu? Nie dłużnej niż trzy dni. Później znikające zapasy mogłyby być nazbyt podejrzane i dlatego mały pasożyt szukał nowego żywiciela.
Z biegiem czasu stało się jasne, że prowadzenie takiego koczowniczego tryby życia będzie nieopłacalne to jeszcze mało efektywne. Zapasy ludzi kurczyły się, a zima była bezlitosna. Pełne spiżarnie były rzadkością, więc piekielna obrała pewną strategię: o ile nadarzała się okazja czyściła półki ze słoikami i worki i wymykała się, szukając kolejnej ofiary. Taki rabunkowy styl trwał kilka tygodni, by następnie głodowanie stało się codziennością.
Kilka miesiącach jednak uśmiechnęło się szczęście. Drewniany domek w lesie był uroczy i skromny na swój specyficzny sposób. Żywności w podziemiach była bardzo duża ilość, co ją bardzo zdziwiło. Mężczyzna, który zajmował chałupkę, ogrzewał cały dom dzięki piecom, które znajdowały się w piwnicy, więc Pokusa mogła się ogrzewać. Lokator szybko, najszybciej z resztą, zorientował się, że ma niechanego gościa, lecz długo tego po sobie nie pokazywał. Bardzo, ale to bardzo subtelnie podsuwał jej a to łakocie, albo tajemniczy trunek, pieczywo lub nabiały. A gdy okres zimy doszedł do kulminacyjnego punktu, a temperatura na najniższym poziomie domu spadła do -36 stopni, brodaty, starszy pan pojawił się przed przemarzniętą do szpiku kości kobietą. Przewieszony przez przedramię płaszcz był dla niej, tak samo jak gorący napój, nad którym unosił się śliczny, szary dymek, był kuszący, dlatego otrzymaną odeń pomoc przyjęła pokornie. Wraz z odzieniem i herbatą w blaszanym kubku otrzymała również możliwość zajęcia wolnego pokoiku. Na początku nie chciała przyjąć zaproszenia do przeniesienia się na wyższe pietra, ale od tamtej pory staruszek dzielił się każdym ciepłym posiłkiem i napojem, jaki przygotowywał. Dokładnie o tych samych porach można było usłyszeć szczęk klamki i dźwięk stawianych na kamiennych schodach kroków. Ciągle taki sam schemat, cały czas. Ostatecznie to on sam pociągnął ją za sobą. Chwycił swą ciepłą, pomarszczoną czasem dłoń, posadził na fotelu i okrytą szczelnie kocem Amandę zaczął ogrzewać i karmić. Wtedy to stała się jego podopieczną.
Miesiące spędzone pod jednym dachem dały i jemu i jej wiele doświadczenia i wiedzy. Dzielili się wszelkimi informacjami i umiejętnościami. Piekielna o strukturach Piekła i zadaniach, stworzeniach i atmosferze, on pływania, anatomii i innymi umiejętnościami niezbędnymi do funkcjonowania w społeczeństwie.
To wszystko stworzyło miedzy człowiekiem-czarodziejem, a piekielną niezwykłą więź. Dziewczyna nie znała tego uczucia. Było ono zagadką i tajemnica, którą odkrywała każdego dnia ostatniego miesiąca życia starca. Zwłaszcza, gdy dowiedziała się, że nie chce zatrzymać choroby, a pragnie ukojenia i spokoju w ramionach śmierci. Wielokrotnie rozmawiała o tym ze swoim opiekunem. Na dodatek, czego nigdy nie robiła, prosiła i błagała, by zatrzymał jeszcze dla niej czas. W prywatnej sypialni rozmawiała sama ze sobą, a jej natura buntowała się przeciwko takiej "głupocie" i "sentymentalizmowi". Stało się jednak jasne, że jej świat nigdy już nie będzie taki jak dawniej. Gdy odszedł, ukłucie straty było bolesne, gorzkie i nie do przełknięcia. Najgorsza była ta dziura, martwa otchłań w jej wnętrzu, która nie chciała się zapełnić niczym innym, tylko tym tajemniczym, bezimiennym uczuciem.
***

W tym momencie coś jakby uderzyło ja w pierś. Tak od środka. Coś rozerwało się, pękło i zaczęło krwawić. Nie namacalnie, ale mentalnie. To bolało gorzej, aniżeli otwór w jej ciele po bełcie strzały. Trudno było jej powstrzymać grymas bólu na twarzy, reakcji obronnej jej ciała. Skuliła się nieznacznie, skrzydła owinęły ją wokoło, ogon oplótł jej nogi. Z trudem wypowiedziała zdanie do Zmiennokształtnego.
- Wrócimy... Do... Do.. Karczmy.. Natychmiast
Awatar użytkownika
Bernard
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Zmiennokształtny - Tygrysołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bernard »

- Rzeczywiście, przydatne ciało. - Przyznał i pokiwał głową z podziwem na ten pokaz regeneracji. Po czym nagle się zorientował, że... patrzy jej w oczy. Ale nie pochylając głowy. A przedtem patrzyłbym przynajmniej o głowę wyżej.
- Eeee.... urosłaś? I tak jakby... opaliłaś się? - wydukał zaskoczony. Po czym nagle doznał olśnienia i wyraz zrozumienia rozlał mu się po pysku. - O kurde! Jesteś zmiennokształtną! Ale... Dowolną! Suuuuuuuuuuuuuper. Czyli możesz być tą no, yyyy.... niewykrywalną złodziejką. Przestępca idealny! Nie do odnalezienia. Łoooo... - po czym przypomniał sobie, gdzie się znajdują i że tak właściwie, w sumie, to wiesz co? Nadal grozi im niebezpieczeństwo. Także ten... wypadałoby spieprzać. Sam o tym wspomniałeś. Bernard zmieszał się i dla ukrycia, należy zaznaczyć, że nieudolnego, tego faktu zakasłał w pięść.
- Także tego, chodźmy! - zakomenderował głosem, który w dawnych czasach spowodowałbym, że całe armie... całkowicie olałyby zmiennokształtnego, rozbiły obóz i zaczęły grać w kości.
Zrobił krok do przodu, ale w tym momencie zobaczył, że Amanda praktycznie zwinęła się w pozycji embrionalnej i zaczęła się trząść. bardziej wyczytał z jej twarzy, niż usłyszał, prośbę. Dlatego dłużej nie zwlekając wziął ją na ręce i skierował się do karczmy. Bezceremonialnie otworzył drzwi nogą, wszedł do środka i skierował się do karczmarza. O niedawnej burdzie świadczyło tylko nowo utworzone miejsce do tańczenia i ułożony pod ścianą stos świeżego drewna do kominka. Bernard stanął przed karczmarzem.
- Pokój - bardziej huknął, niż powiedział - pierwszy z brzegu aby był.
- Ale żadnego nie.. - zaczął karczmarz
- Jak to nie ma? Pokój chcę - spojrzał groźnie.
- Ale dziś ostatni został wz... - znowu nie dane było mu dokończyć.
- Kto wziął.
- Młoda dama. Rude włosy, zielone o..- opis się zgadzał, więc Bernard nie czekał koniec wypowiedzi.
- Ten biorę. I za minutę ma tam być strawa, dzban lekkiego wina, naczynia i serwetka dla pani. A jeśli nie będzie, to zejdę tu i się upomnę. - Uśmiechnął się pełnym garniturem zębów, po czym pomyślał szybko, zreflektował się i dodał na koniec - Poproszę.
- Chwila panie, nie będziesz mi tu roz.... - Oberżysta wyprostował się na całą swoją wysokość, ale Bernard pomimo trzymanej w rękach dziewczyny wyprostował się bardziej i tym uciszył szynkarza.
- Który pokój i jadło. Proszę.
Karczmarz spokorniał.
- Drugie drzwi po lewej, na piętrze. Jedzenie trzeba podgrzać, więc będzie za około pół pacierza. Napitek podam razem.
-Zgoda - zmiennokształtny kiwnął głową - zapłatę otrzymasz, kiedy będziemy wychodzić. Dziękuję. - I udał się na górę.
Odnalazł wskazane drzwi, je także otworzył nogą, ułożył Amandę na łóżku, owinął ją w koc porządnie, zamknął drzwi, usiadł na krześle i odetchnął głęboko odchylając głowę.
- Mam nadzieję, że tym osłom nie przyjdzie na myśl szukać nas tutaj. - Westchnął i podrapał się za uchem z cichym mruczeniem.
Niedługo później Karczmarz przyszedł i przyniósł tacę zastawioną parującym jedzeniem i dzbanem wina. Postawił całe dobrodziejstwo na stole i wyszedł.
Awatar użytkownika
Amanda
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Amanda »

Czując przyjemne ciepło i miękkość futra Zmiennokształtnego, dziewczyna rozluźniła się nieco. Było jej miło, przytulnie, przyjemnie. Twarz wtuliła mocniej w ciało Bernarda, następnie zasnęła, głaszcząc monotonnie jego sierść. Nie czuła i nie słyszała zupełnie niczego. Do momentu, gdy Tygrysołak zaczął kłaść ją na łóżku w karczmiennym pokoju. Wtedy to objął ją chłód. Jęknęła cichutko, zwijając się w kłębek i zagrzebując w ciepłej pierzynie. Następnie ponownie zapadła w sen.
Amanda miała koszmary. Umysł przywoływał wspomnienia z ucieczki i tułaczki, pustki po stracie opiekuna. Nic nie było gorsze, niż ten ból, który wciąż w niej tkwił. Nagle dziewczyna obudziła się. Nie była w sypialni, ba! nawet nie w Menaos. To było zupełne inne miejsce. Nigdy nie zapomni tych sęków w belkach nad jej głową, zapachu lakieru do mebli i ziół.

- Amando... - ktoś wyraźnie ją wołał. Nie widziała osoby, ale doskonale wiedziała kim była. Wyskoczyła z łóżka. Nawet nie zwróciła uwagi, że była naga. Zwyczajnie podążała za głosem. - Amando, chodź do mnie...
Wtedy go zobaczyła. Nie zmienił się, chodź minęło dużo czasu. Nie zmienił się, chodź umarł.
- Ale... jak? - zapytała szeptem.
- To nie ważne, moja droga. Muszę ci coś wyjawić. Sekret, którego nikt ci nie zdradził, bo nikt z twojego kręgu go nie poznał. To coś jest w tobie. Jest i czujesz to. - Starszy mężczyzna zaczął kroczyć ku niej, a gdy był już bardzo blisko dotknął jej klatki piersiowej. - To jest tutaj.
- Nie rozumiem... Przecież tam są organy: serce, płuca. Uczyłeś mnie tego, znam anatomię.
Jej dawny opiekun zaśmiał się.
- Bystra jesteś. Ale nie o to chodzi. W środku jest twoja MIŁOŚĆ..
Amanda przymrużyła oczy i zastanowiła się przez chwilę. Tak, było coś takiego. Tylko ona przezywała to często, w łóżkach z mężczyznami. Znała to przecież.
- Nie, to nie jest miłość. To tylko pożądanie, a w twoim przypadku to nawet nie było to. Jesteś Pokusą, sprowadzasz na złą drogę poprzez zbliżenia. A czy ktoś cię kiedykolwiek kochał? Czy ty kochałaś? Pomyśl. - Wtedy zjawa zaczęła znikać. - Odnajdę cie jeszcze. Odnajdziesz odpowiedź.
Wtedy to coś zaczęło świecić kobiecie prosto w oczy. Światło ja oślepiało i myślała, że jest otoczona przez białe jak śnieg chmury.
- Zasłońcie te okna! Można przecieczesz oślepnąć! - krzyknęła bardzo głośno ale nikt nie zareagował. Dlatego zasłaniając oczy przed blaskiem słoneczny, pozasłaniała ciężkie, zasłony i usiadła na łóżku. Przetarła twarz dłonią, wzdychając ciężko. Na stoliku był zimny, pewnie wczorajszy posiłek i wino. Dzban trunku był kuszący, dlatego chwyciwszy za uchwyt zaczęła wlewać alkohol prosto do gardła. Nie miała czasu na ceregiele. Stawiając nie całkiem puste naczynie na stolik zauważyła czerwoną skórę na rękach.
~ Do licha - zaklęła w duchu. - Bernard poznał moją tajemnicę, nie planowałam tego.
Westchnęła po raz drugi. Miała nadzieję, że tym razem ciało nie będzie płatało jej figli, będzie grzeczne i uległe. Wróciła do wyglądu wcześniejszego, założyła tylko świeżą odzież i wyszła z pokoju.
Karczma była pusta, o dziwo. Karczmarz zamiatał podłogę, ale minę miał nie tęgą. Czyżby praca przeciągnęła się do bardzo wczesnych godzin porannych i dopiero teraz mężczyzna zdołał posprzątać pozostawiony przez gości chaos? Przez okno Piekielna widziała ratuszową wieżę, na której zegar wskazywał godzinę przed 9.
- Witaj gospodarzu. - Ten rzucił do niej przyjazne spojrzenie, choć było widać w oczach błysk niepokoju - Dzień zapowiada się ładny i dobry, czyż nie? Czy nie widziałeś....
- Da kogo dobry, dla tego dobry. - Przetarł wierzchem dłoni duży nos. - Na pewno nie dla pana Menhoro.
- Jak to nie dla Menhoro? Znasz go?! - rzuciła się ku niemu nagle, aż się biedny mężczyzna wystraszył, choć Amanda była tylko drobną sympatyczną rudowłosą panną. Ta rozumiejąc swą gafę, wygładziła ze spokojem fałdy na płaszczu i kontynuowała powoli spokojnym głosem. - Czy coś jest w porządku?
- Nie, niestety. Znaleziono go martwego. Menhoro się powiesił.

***

Wieść o samobójczej śmierci bardzo szybko się rozniosła. Winnego nie trzeba było szukać, gdyż Menhoro sam targnął się na życie. Pytanie jakie ciągle było powtarzane było jedno: dlaczego. Nikt, nawet małżonka nie mogła zrozumieć motywów. Byli majętni, szanowani jako mieszkańcy i w Radzie Miasta. Nie miał wrogów, przynajmniej tak myślano. Tylko troje ludzi w mieście było skłonnych do popchnięcia nieszczęśnika do tego czynu. Ale tylko dwoje z nich mogło mu w tym pomóc.
Awatar użytkownika
Bernard
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Zmiennokształtny - Tygrysołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bernard »

Kiedy karczmarz wyszedł Bernard przegryzł trochę z przyniesionej strawy, tyle tylko, co by nie być głodnym, a resztę zostawił dziewczynie, żeby miała co kąsnąć, jak się przebudzi. Sam zastanawiał się natomiast nad tym, co tu kurde teraz zrobić. Ścigał go jakiś pokręcony kolekcjoner, który chętnie widział skórę zwierzołaka przed swoim kominkiem. Ha! niedoczekanie jego. Z tym postanowieniem wstał, wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi na klamkę i udał się na parter.
Karczmarz siedział przy jednym ze stołów i głośno wzdychając pił z dużego kufla Ciemne piwo. Słysząc kroki odwrócił się w stronę schodów, ale widząc, że to Bernard idzie, czym prędzej odwrócił się z powrotem do do stołu i ze zdwojonym wysiłkiem skupił całą swoją uwagę na kuflu. Niestety nie dane było mu siedzieć w spokoju. Zwierzołak stanął koło oberżysty i uśmiechnął się do niego, w swoim mniemaniu, przyjaźnie.
-Dobry człowieku. Orientujesz się może kto tutaj był sprawcą tego całego zamieszania?
-No wy... Panie - odpowiedział karczmarz dodając ostatnie słowo po chwili wahania.
-No tak, tak, ja też, bo to głównie o mnie chodziło, a raczej o moją skórę, ale mniejsza z tym. - zniecierpliwił się zmiennokształtny - Chodzi mi o tego gościa na koniu, co to zawiadywał całą tą hałastrą, co to zebrała się tutaj. Taki chudzielec siedzący na koniu i drący się na kogo popadnie.
-Aaaaaa! Chodzi panu o Menhoro. To szanowana persona w tym mieście. Lepiej z nim nie zadzierać, bo to się źle może skończyć - mężczyzna ostrzegł kotowatego.
-To ma problem, bo zadarł ze mną i zamierzam i się z nim rozmówić. Gdzie mieszka?
Błysk w oko Bernarda powiedział karczmarzowi, że nie ma co się spierać i lepiej powiedzieć po dobroci, co się wie.
-Po wyjściu z karczmy musicie skręcić w lewo iść prosto ulicą ku północnej stronie miasta. Tam będzie ulica Ludowych Rzemieślników, a u jej kresu stoi taka ładna kamienica, co to ją powoli zaczynają odnawiać, coby wróciła do dawnej świetności. Na pewno traficie.
-Dziękuję, to było niezwykle uprzejme z Twojej strony. - Bernard uśmiechnął się do mężczyzny, po czym wyszedł z budynku i ruszył przed siebie we wskazanym kierunku. Karczmarz chwilę patrzył za nim oszołomiony, aż się otrząsnął i zakrzyknął.
-Ale drzwi to się za sobą zamyka!

* * *


Po niedługim błądzeniu i wyzywaniu karczmarza od najgorszych Bernard w końcu stanął przed opisanym budynkiem. Zapowiedzianych prac jeszcze nie widział, ale czuł jeszcze bardzo, bardzo słaby zapach szefa, wszystkich szefów. Kręcił się tutaj dość często i odwiedzał wskazaną kamienicę. Teraz tylko trzeba było się dostać do środka, bo frontalne wejście jakoś tak... No nie kusiło. Wtem ujrzał, że jedno z okien jest otwartych. Zaraz przy rozłożystym drzewie, na które można by się wspiąć i poprzez nie dostać się do kamienicy. Niedokładność, pułapka, czy po prostu brak wyobraźni? Bernard nie wiedział, który z tych powodów spowodował pozostawienie okna otwartym, ale nie miało to dla niego większego znaczenia. Grunt, że znalazła się droga wejścia. Rozejrzał się w kolo. Po ulicy kręciło się jeszcze niewielu ludzi, także nikt nie powinien go zauważyć. Bernard wziął rozbieg, skoczył na drzewo, szybko się po nim wspiął i przebiegając po gałęzi jednym susem znalazł się w budynku. Zaraz obok wielce zaskoczonego i zszokowanego ochroniarza. Obaj patrzyli na siebie z wielkim zdziwieniem, strażnikowi wręczy wypadł z dłoni skręt, z którym udawał się w stronę otwartego okna.
Pierwszy otrząsnął się Bernard, który, nie przejmując się etykietą, wyprowadził prawy prosty poparty lewym sierpowym. Mężczyzna osunął się bez tchu na podłogę. Nie było czasu do stracenia, więc zmiennokształtny udał się za swym nosem w kierunku, skąd dochodził najmocniejszy zapach. Po chwili stał już przed potężnymi drzwiami, które zapewne prowadziły do gabinetu szefa. Pochylił się i zajrzał przez dziurkę od klucza. Zobaczył niewiele, raptem kawałek biurka i kogoś, kto siedział na nim i z furią pisał jakieś pismo. Nie było czasu do stracenia.
Szarpnięciem otworzył drzwi, trzema potężnymi krokami zbliżył się do biurka, by z ostatniego wybić się, wylądować na biurku i kopnąć w twarz siedzącego za nim mężczyznę.Ten wyłożył się jak długi, obficie brocząc krwią z rozciętych ust i stłuczonego nosa. Bernard zeskoczył na niego, kolanem, przygniatając pierś i zbliżając pysk do jego twarzy. Nie było wątpliwości. To był szef, szefów.
-Menhoro - zawarczał
Twarz mężczyzny była wykrzywiona z przerażenia.
-Kotołak...
-Człowiek głupcze! - zakrzyknął, lecz szybko zdał sobie sprawę z głupoty swoich słów, więc szybko się poprawił tracąc rezon tylko na ułamek chwili. - Ale w ciele Tygrysołaka. Polujesz na mnie. Natychmiast tego zaprzestań albo wrócę tutaj do Ciebie. I nogi z dupy powyrywam. Żonę zgwałcę. Dzieci zjem. A ulubione psy wypuszczę na wolność. Niech no tylko złapię Twój zapach...
W oczach błysnęła mu groźba, na Menhoro wiedział już, że zmiennokształtny nie żartuje i jest gotów ziścić swoje groźby. A jest na tyle dobry, że może uciec pogoni i dostać niepostrzeżenie do niego.
Na korytarzu zaczął narastać tupot nóg i Bernard zrozumiał, że kończy mu się czas. Spojrzał więc ostatni raz Menhro w oczy.
-Pamiętaj. Nie zapomnij nigdy. - wyciągnął pazur i wykonał nim pionowe cięcie poczynając od od czoła nad lewym okiem, ale uważając, by nie naruszyć gałki. Menhoro zaczął się drzeć z bólu, a tygrysołak zerwał się, przebiegł pomieszczenie i wyskoczył oknem, tłukąc w nim szybę, w tym samym momencie, w którym do pomieszczenia wparowali ochroniarze z bronią i oddali pojedynczy strzał, który jednak chybił celu. Bernard już zniknął.
Awatar użytkownika
Amanda
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Amanda »

Usłyszawszy złe nowiny, Amanda usiadła. Przecież ani ona ani jej towarzysz nie zrobili niczego, co mogło Menhoro skłonić do popełniania takiego czynu. Ostatnia noc nie była najwspanialsza, ale nie na tyle zła by się zabić. Chyba że..
- Karczmarzu, czy rano kręcił się tu Tygrysołak? Jeszcze nocą kogoś zanosił do mojego pokoju, ale gdy się obudziłam, nie było ani jego, ani owej panny. Nie widziałeś ich?
Mężczyzna wzdrygnął się. Jego twarz momentalnie zachmurzyła się. Dynamicznie przerzucił swoją szmatę przez ramie i wrócił za bar.
- Ten Tygrysołak? Niech on jest tylko pojawi! Straszy mi klientów, mnie zresztą też. Przyprowadza kogo chce, nie płaci za nic. Panienka myśli, ze łatwo się obsługuje gościa o takich... zębach? Gdy pierwszy raz się uśmiechnął to... Niech mi panienka uwierzy, ale myślałem, że mnie zje!
Z jednej strony Amanda prawie wybuchnęła śmiechem. Mężczyzna był bardzo przestraszony. Było to zrozumiałe. Z drugiej strony karczmarz miał rację - nie jest łatwo współpracować, będąc... drapieżnikiem, który co rusz pokazuje, jaki to jest groźny i straszny.
- A czy go widziałem? Nie! I chwała bogom za to, bo gdyby tak to... - i uderzył z całej siły ścierką o świeżo wytarty blat. Dziewczyna podziękowała grzecznie, rzuciła kilka monet w podzięce za posiłek i informacje i wyszła.

A tam....
Na pierwszy rzut oka to był zwykły poranek. Ludzie się krzątali, robili zakupy. Było słychać śmiechy, nieraz obelgi i dyskusje. Ale gdy się słuchało ludzi, to głównym tematem była nagła śmierć Menhoro. Im dłużej się przysłuchiwało, tym częściej pojawiały się sformułowania takie jak : "drapieżnik", "dziki", "nieokiełznany zwierz". Aż w końcu ludzie przestawali używać ogólników, mówiąc o Tygrysach, Niedźwiedziach, Kotach, i innych podobnych istotach. Amanda przedzierała się przez tłum, który szedł powoli w stronę głównego placu. Tam stał podest, na którym stało kilkoro ludzi. Jednym z nich mógł być przedstawiciel Dworu królewskiego, kilkoro wyższych rangą Elfów, ktoś z Rady Miasta i oczywiście rodzina zmarłego. To było jasne - zebrano się, by ogłosić termin i miejsce pochówku. Piekielną jednak zadziwiło to, dlaczego pojawili się członkowie Dworu. Przecież co ma do tego Król? Ci wszyscy, którzy stali na podwyższeniu czekali, aż zbierze się większa liczba ludzi. Jeden z nich uciszył zgromadzonych. Amanda stała dość blisko i słyszała wszystko wyraźnie.

- Dziś wstrząsnęła nas wszystkich wiadomość o śmierci znakomitego męża i głowy rodu Menhoro. Trudno jest nam wszystkim pogodzić z tak wielką stratą. Varlyk miał wielkie plany, wizję i cele. Miał rodzinę, którą kochał i której chciał dać wszystko, co najlepsze. Nie potrafimy pojąć, dlaczego! tak znakomity człowiek mógł targnąć na swe życie. - Wtedy to zabrzmiał lamet wdowy. Gorzki i tragiczny. - Chcemy wyjaśniania tej sytuacji, poznania przyczyn tej tragedii. Dalego, za zgodą jego królewskiej mości, bramy Menaos zostaną zamknięte. - Tłum zaszumiał. - Handel nie zostanie zatrzymany, jednakże każdy powóz, transport towarów będzie gruntownie przeszukiwany, by nie umknął nam nikt, kto mógłby być światkiem lub sprawcą. Nikt samodzielnie nie będzie mógł opuścić miasta! Szukamy sprawcy, tak! Bo Menhoro nie zabił się sam, ktoś mu pomógł! Wszyscy, którzy cokolwiek widzieli niech zgłoszą się do nas, każdy ślad jest na wagę złota.
- Czy to mogłyby być te dzikie stwory, które pojawiały się w mieście? - ktoś krzyknął z tłumu? Dziewczyna nie dała rady zobaczyć, kto to był, mimo, że oglądała się wokoło. Zebrani na podwyższeniu zaczęli patrzeć po sobie, zaczęli szeptać. Wreszcie odpowiedzieli.
- Tak. Więcej nie możemy nic powiedzieć.
To jednak wystarczyło. W głowach ludności zaczął rodzic się strach, wśród ludu panika. Wszystkie informacje rozejdą się szybko, jak zaraza. Poza tym nie trudno będzie o plotki.
- Bernardzie, co my narobiliśmy... - wyszeptała Pokusa.
- Coś nie tak? - Zabrzmiał bardzo znajomy głos. Męski, miękki, szlachetny. - Czyżbyś znowu zrujnowała komuś życie?
Amanda spojrzała na mężczyznę. No tak, wszystko jasne.
Ciemnowłosy, niebieskooki mężczyzna zniewalał wszystkie kobiety. Gdyby jeszcze pokazał swój zabójczy, szelmowski uśmiech, połowa z nich zemdlałaby na ten widok, druga połowa rzuciłaby się na niego. Tym razem Gregory Phyaral nie uśmiechał się wcale. Był poważny, ze ściągniętymi gniewnie brwiami i czołem. Był wysoki, barczysty, bardzo dobrze zbudowany. Siłą niewielu zwykłym ludziom dorównywał. Dawniej nie mogłaby powstrzymać swoim Piekielnych skłonności i cóż.. Gdyby Amanda go nie znała podobałby się jej bardzo. Ale znała go, aż za bardzo.
- Gregory, co ty tu robisz?
- Moje laboratorium potrzebuje pewnych substancji, które znajdę tylko tutaj.
- Twoje laboratorium? - szła spokojnie środkiem placu, krzyżując ramiona na piersi. Nawet nie zwracała uwagi na mężczyznę, ale ten kroczył za nią dalej. - Czyżbyś nagle zaczął interesować się alchemią?
- Cóż miałem robić, po stracie narzeczonej?
- Szukać nowej? Znalazłaby się kolejną szlachciankę, którą byś rozkochał. I bez rozkochiwania kobiety lecą do ciebie jak do miodu.
- Ty zresztą jesteś jedną z nich.
- Nie, nie jestem. I nie jestem taka jak inne kobiety.
- No tak.. czerwona skóra, skrzydła, długi ogon. Piekielne pochodzenie, i to dosłownie.
- Cicho bądź! Teraz lepiej, żeby nikt nie wiedział, kim jestem naprawdę.
- Boisz się? Ty?
- Trochę. Czego ode mnie chcesz?
- Zastanawiam się, czy chcę ci uprzykrzyć życie.
- Uprzykrzyłeś mi je wystarczająco rok temu.
- Mogę ci je uprzykrzyć, a mogę je polepszyć. Bo ja chyba wiem, jak ci pomóc w twoim problemie.
- Problemie? Nie mam żadnych problemów, prócz ciebie na karku.
- Nie masz? A Bernard? I, co gorsze, Menhoro?
Dziewczyna westchnęła. No tak, nie mogła przed nim niczego ukryć. Może rzeczywiście jest to jakieś rozwiązanie?
- Dobrze, pogadajmy.
Awatar użytkownika
Bernard
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Zmiennokształtny - Tygrysołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bernard »

Udało mu się zgubić pościg. Siedział teraz na podwórku jednej z kamienic i zalizywał rany na łapach powstałe po stłuczeniu szyby, przez którą ratował się ucieczką. Tak był skupiony na tej czynności, że dopiero po chwili zauważył, iż ktoś mu się przygląda. Vis a vis niego stała mała dziewczynka, która ssała kciuk i przeglądała mu się z szeroko otwartymi oczami. Bernard zamarł z uniesioną łapą i wystającym z paszczy językiem. Zmarszczył brwi.
- No co, nigdy nie widziałaś, żeby ktoś mył się w ten sposób?
Dziewczynka przez chwilę wpatrywała się w niego bez słowa, aż powolutku pokręciła głową. Bernard prychnął i wrócił do "opatrywania się". Po chwili wrócił do rozmyślenia co by dalej zrobić. Nastraszył Menhoro i powinien mieć już święty spokój. Jeśli głupiec chciałby dociekać swoich praw, to zmiennokształtny może się bronić, no bo co w końcu kurcze blade?! Tak się tym faktem zdenerwował, że puścił mimo uszu cichuteńkie szuranie wokół siebie. Dopiero dziwny ciężar u ogon otrząsnął go z rozmyślań. Zdziwiony machnął kilka razy ogon i wrażenie minęło, by po chwili wrócić ponownie. Spojrzał pod ręką za siebie i zobaczył małą amatorkę kciuków, która niejedzoną ręką chwytała i głaskała jego ogon. Chwilowe zdumienie tak bezpardonowym naruszeniem jego cielesności minęło. Bernard zerwał się z miejsca, obrócił, pochylił nad niebogą i zawarczał rozczapierzając łapy z pazurami. Nie miał ochoty na towarzystwo, w szczególności takie, które go "maca" i miał nadzieję, że tak dobitne wyrażenie swojego zdania załatwi tą kwestię.
- ...cka?
Zwierzołaka zamurowało, co dało się zauważyć w jego nagle zbaraniałej minie.
- Słucham?
- Mlecka? - zapytało nieco głośniej dziecko.
- Skąd pomysł, że mógłbym chcieć mleko? - Bernarda tak to zafascynowało, że brnął dalej.
- Bo jezdeź kotkiem, a kotki lubią mlecko. - odpowiedziało logicznie dziewczynka.
Bernard wyprostował się i podrapał po głowie.
- W sumie nie głupie rozumowanie... Ale nie, dz... - nie skończył myśli, a już widział u małej łezki w kącikach oczu i buzie układającą się w podkówkę i czym prędzej zmienił zdanie - Tak, tak, poproszę, z miłą rozkoszą wypiję mleczko.
- No to choć. - złapała swoją dłonią za jego palec wskazujący i zaciągnęła go do mieszkania obok podwórka, na którym się przyczaił. Drzwi prowadziły przez korytarz z trojgiem drzwi do prostej kuchni, w której stała wysoka kobieta w średnim wieku i na jednym z blatów rozrabiała chyba ciasto. Bernard nie widział dobrze, bo póki co stała do niego plecami i zasłaniało swą pracę.
- Mamo, psyprowadziłam kotka. Mogę dać mu mlecka?
- Ależ oczywiście Elspeth. Zaraz Ci je dam. Weź miskę i postaw w kącie, aby nam nie przeszkadzał.
- Nie zamierzam, ale osobiście prosiłbym o kubek, gdyż z miską mogę mieć problemy. - Bernard uśmiechnął się na szok, jaki wywołał u kobiety. Jego głos spowodował, że podskoczyła i odwróciła się z rozszerzonymi oczami.
- Potwór! - wychrypiała. Zmiennokształtnemu momentalnie uśmiech spełzł z pyska, ale sytuację uratowała mała Elspeth.
- Mamo, guptasie. To nie zaden potwól. To duzy kotek. A kotki lubią mlecko. Plawda kotku?
- Święta prawda mała spryciaro. To ja może sobie przycupnę na tym krześle i nie będę robił problemu?
Mama małej mimo to nadal stała wsparta o blat i nadal biło z niej przerażenie. Bernard powoli i delikatnie usiadł na wolnym krześle złożył łapy przed sobą i zaczął kręcić młynki kciukami, jednocześnie rozglądając się po kątach.
- Czego tu chcesz? Czego chcesz od nas? - kobieta wyszeptała.
- Nic Pani dobrodziejko. Pani córka zaprosiła mnie na kubek mleka, bo jestem kotem, czemu w sumie nie mogę zaprzeczyć. A widząc, jak bardzo jej zależy, postanowiłem przyjąć zaproszenie.
- I nie chcesz nas zjeść?
W tym momencie Bernarda najpierw zamurowało, by potem przytłoczyć głupotą tego pytania. pochylił się i załamany oparł czoło na dłoni. Początkowo chciał odpowiedzieć sarkastycznie, ale uznał, że kobieta jest tak przerażona, że gotowa jest tego nie zrozumieć i przyjąć dosłownie.
- Nie szanowna Pani. Jestem osobą cywilizowaną, choć zdarza mi się pomylić widelec z nożem i która ręka co ma trzymać, a dla niektórych podobnież jest to wielce istotne, ale oprócz tej i podobnej jej innych przywar, nie mam w zwyczaju jeść ludzi lub ich w jakikolwiek sposób krzywdzić. Chyba, że chcą skrzywdzić mnie.
- I przyszedłeś tak po prostu, bo Elspeth Cię zaprosiła?
- A co miałem zrobić. Mała wyglądał, jakby od tego zależało, czy jutro wzejdzie słońce. Nie mogłem jej zawieść. Mogę Panią uspokoić, że jak tylko wypiję mleko, to się stąd ulotnię.
Mama Elspeth wciąż jednak patrzyła z powątpiewaniem i obawą na niego. W tym momencie przysła dziewczynka i postawiła przed tygrysołakiem miskę pełną mleka. Zmiennokształtny spojrzał na Elspeth, która usadowiła się na krześle obok z własnym kubkiem pełnym białego płynu. Dziewczynka spojrzała na niego dziwnie.
- No cio? kotki piją mlecko z misecki języckiem, a nie z kubecka. Jesteś taki duzy, a nie wies taki prostych zeczy?
Beranrd popatrzył na małą z powątpiewam. To prawda, był kotowatym, ale nie zamierzał pić "z misecki języckiem". Szybkim ruchem wskazał coś za oknem za plecami małej.
- Patrz! Księżniczka! - Dziewczynka momentalnie się obróciła, a Bernard podniósł miskę i wypił jednym płynnym ruchem. Mama Elspeth roześmiała się serdecznie na tą dywersję i wróciła do pracy. Lody zostały złamane. Dziewczynka odwróciła się zawiedziona.
- Wcale nie było ziadnej księznicki...
- Musiało mi się przewidzieć. - odparł zwierzołak wycierając łapą resztki mleka z pyska. - No dobrze, bardzo dziękuję za poczęstunek, ale muszę już uciekać, żeby nie siedzieć na głowie.
- Wcale nie musiś. Plawda, zie nie musi mamo? Plawda, plawda, plawdaaaaaa? - z ostatnim słowami dziewczynka podbiegła do mamy i z wyczekiwaniem wpatrywała się w nią.
- Niestety musi już iść. Ale jeszcze kiedyś nas odwiedzi. Mam rację?
- Ależ oczywiście. - Stwierdził Bernard mrugając do mamy Elspeth. Ta kiwnęła z aprobatą głową. - Zatem będę się zbierał. Trzymaj się i słuchaj się mamy maluchu. - powiedział, kładąc łapę na głowie małej i mierzwiąc jej włosy. - do zobaczenia.
- Nie jestem mała. Mam juz tsy latka!
Zwierzołak uśmiechnął się, pomachał dziewczynce, ukłonił matce i wyszedł żegnany energicznie machającą dłonią.

* * *


Bernard przeciągnął się, potężnie ziewnął i podrapał po tyłku. Dzień zapowiadał się dobrze. Co by tu dalej zrobić...? Może póki co warto wrócić do karczmy i zobaczyć co tam u Amandy. W sumie brzmi jak dobry plan. Ruszył zatem w kierunku "Starego Dęba". W pewnym momencie mijał grupkę plotkujących kobiet i jedno zdanie wyrwane z kontekstu zwróciło jego uwagę.
- ...powiesił go, zwierz dziki. Moja mama ostrzegała przed takimi potworami, co to niby ludzi przypominają. A teraz... biedny pan Menhoro... Mam nadzieję, że stwora złapią i głowy pozbawią. To będzie dobra nauczka dla niego!
Uśmiech znów spełzł z pyska zwierzołaka. Menhoro się powiesił i obwiniają o to jego? Niedobrze. Ciekawe, czy ktoś mu uwierzy, że jest niewinny. W szczególności, że dziś jeszcze go odwiedziłem. Niedobrze... Co robić, co robić... Dobra, póki co plan się nie zmienia. Chyłkiem do karczmy, tam się schować, przeczekać i pomyśleć.
Bernard czym prędzej wszedł w jedną z bram i czym prędzej przemienił się w człowieka. Było to potwornie bolesne, ale ból teraz, pozwoli mu być może uniknąć bólu uciętej głowy. Problem stały się tylko nagle workowate ubrania, ale podwinięcie rękawów, mocniejsze zaciśnięcie paska i wzięcie butów do ręki. Następnym przystanek: pokój w Starym Dębie.
Awatar użytkownika
Amanda
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Amanda »

Ciemna noc sprawiała, że postać kobiety była praktycznie niezauważalna. Kolor płaszcza wtapiał się idealnie w otoczenie, więc mimo późnej pory kobieta czuła się bezpiecznie. Chyba. Wszak w jej domu był ktoś, komu nie ufała i nie chciała, by jej córce stała się krzywda. Takie stworzenia nigdy nie mówią prawdy, wciąż knują by dobrać się do gardeł swoich wrogów. Mówią jedno, czynią drugie. Sara nie pozwoli, by ta dzika bestia krzątała się po ulicach, gdzie są bezbronne dzieci. Małe, niewinne aniołki, które w niczym nie zawiniły, a mogą stać się ofiarami. Daniem na uczcie. To nie mogło się stać. Nie z Elspeth. Była jej jedyną radością, szczęściem i życiem. To przez wzgląd na nią stanęła na nogi, uratowała siebie oraz maleńką istotkę przed bezwzględnym mężem, który potrafił tylko pić i gwałcić. To miejsce miało stać się jej przystanią, gdzie będzie bezpieczna i nic, ani nikt nie mógł jej tego zniszczyć.
Zbliżała się powoli do domu, gdzie mieszkał jeden z członków radu miasta. To do niego mieli się zgłaszać ludzie, którzy cokolwiek wiedzieli o miejscu pobytu zbrodniarza. Na szczęście usłyszała, dokąd będzie zmierzał, więc nie omieszka o tym poinformować władze.
Zastukała do prostych, dębowych drzwi.
- Kto tam?
- Widziałam go, Panie - odpowiedziała, słysząc męski, zaspany głos. - Widziałam...
Drzwi otworzyły się, kobieta po cichu wślizgnęła się do oświetlonego przez tylko jedną, małą świecę korytarza.
- Proszę opowiedzieć mi wszystko. Spokojnie.
- No więc... Szukał schronienia, wiedział, że go szukają. Chciał zabić moje dziecko... - Wtedy wybuchła płaczem, a twarz schowała w dłoniach. - Wykorzystał niewinne stworzenie, bym go ukryła, aż cała sprawa przycichnie. Wtedy Elspeth zaczęła krzyczeć, a on zbiegł. Później już tylko słyszałam straszny wrzask. Pan też? Może on znowu kogoś zabił. Niech pan ratuje nasze dzieci..

***


Pojawianie się Gregory'ego Phyrial było dla Piekielnej nie małym zaskoczeniem. Nie dość, że postać pojawiała się w tych okolicach bardzo rzadko (podobno był z kimś pokłócony, a z kim, to nikomu nie chciał zdradzać), to jeszcze ludzie nie chcieli z nim tutaj handlować. Wśród kupców rozeszła się plotka o tym, że wyłudzał pieniądze, podrabiał złoto i szantażował ludzi. Nie pomogło ani wysokie stanowisko, ani obietnice. Cóż, nie we wszystkim pomaga wysoka pozycja społeczna.
Gregory na swój ogromny majątek zapracował sam. Zanim stał się tym, kim się stał, harował własnymi dłońmi w stoczni w okolicy w Trytonii. Był znany ze swojego skąpstwa, ale i pracowitości. Swoje pieniądze odkładał bardzo długo. Nie miał wynajętego mieszkania, spał gdzie popadnie, a pieniądze zakopywał w tylko sobie znanych miejscach. Z czasem je wszystkie wydobył i ze sporą ich ilością wyruszył an południe. Nic go w tym miejscu nie trzymało. Rodzice zarazili się jakimś paskudztwem i zmarli w męczarniach, a że nie miał rodzeństwa, ostał się na świecie sam jak palec. Nie interesowały go małe mieściny, chciał dotrzeć do największych miast Alaranii. Nie liczył dni podróży. To, ile czasu mu to zajmie nie miało dlań najmniejszego znaczenia. Chciał zaistnieć w świecie, i to było najważniejsze. Pierwszym większym miastem do jakiego dotarł była Rapsodia. Zakochał się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia, ale jego umiejętności nie dawały mu zatrudnienia. Chcąc, nie chcąc musiał wyruszyć dalej. Tym razem kupił szczegółową mapę świata i wyznaczywszy sobie cel, podążał najbardziej uczęszczanymi szlakami. Los chciał by w drodze do Nowej Aerii trafić na handlarza mieniem Gosław. Starszy pan widząc trudzącego się tułaczka młodzieńca zabrał go ze sobą z powrotem do Rapsodii. Okazało się, że poszukiwał specjalistów do budowy statków. Gosław nie wierzył Gregor'emu, że ten potrafi projektować i budować wspaniałe statki, jednak tak bardzo spodobał mu się Gregory, że zatrudnił go do swojego sztabu. Nie pomylił się. Młodzieniec bardzo sprawnie zajął się konstrukcją, wiedział jakie materiały sprowadzać do budowy i wnętrz, wiedział, co statek musi posiadać, by wyruszać w rejsy. W ten sposób czerpał jeszcze większe doświadczenie i nie małe pieniądze. Przedsiębiorstwo Gosława zaczęło się rozkręcać, poszerzać. Pojawiały się nowe filie, transportowano nowe towary, byli wciąż o krok przed innymi. Po śmierci Gosława firmę przejął Gregory. Dopiero wtedy mógł rozwinąć jeszcze jedna gałąź - okręty wojskowe. W ten sposób wszedł w krąg władców. Zaczął pojawiać się w towarzystwie wspaniałych osób, szanowanych mieszkańców, był zapraszane na bale, przyjęcia, bankiety. Na jednym z nich poznał cudowną córkę admirała - Sofię. Piękna niewiasta wpadła w oko Gregor'emu. Była z dobrego domu, miała odpowiednie wykształcanie na żonę i matkę dzieci takiej persony jak on. Po kilku.. może kilkunastu wizytach postanowił się z nią ożenić. Oświadczył się młodej damie, a ojca poprosił o rękę córki. Jeszcze tego samego dnia urządzono bal na cześć narzeczonych.
Amanda nie pamięta czemu pojawiła się w okolicy. Gregory błądził samotnie po ogrodach, chyba się zgubił i wyszedł na ulice Rapsodii. Pokusa nie miała pojęcia kim on jest, nie obchodziło ją to. Nawet nie zaglądała do jego głowy. Ale on się uparł - najwidoczniej był pijany. Strasznie się jej naprzykrzał więc w końcu mu uległa. W sumie nie miała powodów do marudzenia - noc spędziła cudowną. A i ona nie próżnowała. To był pierwszy raz. Zrobiła z nim to, co robiła z każdym - zostawiła. On chyba też zapomniał, bo nie szukał jej specjalnie. Za dwa tygodnie historia również się powtórzyła, a przyjemniej jej finał. Po tej nocy Gregory zapragnął poznać Amandę bliżej. Pokusa nie chciała tego. Facet jednak nie dawał za wygraną. Jego upór zaowocował jeszcze kilkoma spotkaniami. Amanda myślała, że nic do niego nie czuje, że jest to związek tylko na krótką chwilę. Pech chciał, że w trakcie spotkania Pokusa wyjawiła swój sekret. I to był błąd. Phyrial przestraszył się i powiedział o spotkaniu komuś ważnemu, a ten zaczął polowanie. I był bardzo blisko. Na szczęście Amanda też miała na młodzieńca hak. Powiedziała komu trzeba o zaspokajaniu swoich potrzeb w tawernach, przy pannach lekkich obyczajów. Zaręczyny zostały zerwane, a Pokusa opuściła to miejsce. Słyszała tylko pogłoski, że zamknął się w swoim pałacu, i pije. Pije na umór.
Całą drogę do karczmy minęła cicho. On nic nie mówił, ona też nie wydusiła z siebie ani westchnienia. Mężczyzna nawet nie zsiadł z konia. Kusiło ją, by przestraszyć wierzchowca, ale.. po co? Czekała tylko, aż ta tortura dobiegnie końca.
- O czym chciałeś pozmawiać?
- Strasznie niemiło się z tobą rozmawia, Amando. Pamiętaj, że mam ci pomóc.
- Poradziłabym sobie i bez ciebie. Ale widzę, że jeśli nie mnie, to pomożesz komuś innemu, więc... słucham.
- Mam dla ciebie.. - skrzyżował ręce na piersi i rozsiadł się wygodniej na krześle - propozycję. Musisz ja wysłuchać do końca, bo to dotyczy tez ciebie.
- Zamieniam się w słuch.
- Karczmarzu! Kufel dobrego, ciemnego piwa i ciepłe danie dla mnie. - Krzyknął do właściciela.
- Ekhem.. Gdzie twoje maniery?
- Mam jeszcze za ciebie płacić?
Kobieta skrzywiła się, ale nie wydusiła z siebie żadnego komentarza, tylko poprosiła o konkrety.
- No więc.. Przez zupełny przypadek natrafiłem na pewną kobietę. Miała pewną umowę z Elfem. Miał dla mniej zdobyć bransolety pirokinezy. Słyszałaś do czymś takim?
- Nie, ale mniej więcej wiem, jak działają.
- Ten Elf działał na życzenie Menhoro. Nikt o tym nie mówi, ale.. ten Elf też się powiesił. Nikt nie łączy ze sobą tych spraw, a może powinni.
- A kobieta?
- No własnie. Śledziłem ją wczorajszej nocy. Działa na życzenie.. kogoś potężnego.
- I to on chciał te piekielne... - zawiesiła się na moment, zdając sobie sprawę z tego, że na jego ustach pojawił się charakterystyczny uśmieszek - bransolety? - Dokończyła.
Przez chwilę nic nie mówił, tylko patrzył się na kobietę.
- Ja. Ja je chciałem.
- CO? - Amanda nagle wstała z krzesła. Krzesełko z trzaskiem upadło na podłogę tak, że wszyscy, bez wyjątku spojrzeli na nią. - Musimy wyjść. Teraz.
- Jak sobie życzysz..
Zaraz za drzwiami kobieta złapała Phyrial za płaszcz i z całej swojej siły przycisnęła go do ściany.
- Kłamiesz.. to nie możesz być ty.. - w tym samym czasie chciała zajrzeć mu w umysł, ale nie mogła. Wszystko było zamazane, głuche. Gregory śmiał się głośno. Przestał, gdy za plecami Amandy pojawił się cień mężczyzny.
- Nie odczytasz moich myśli, kochanie. Mam coś, co blokuje mój umysł przed takimi jak ty. Niczego mi nie udowodnisz.
- Więc czego teraz ode mnie chcesz?
- Zgadnij. A nasze największe marzenia zostaną spełnione.
Awatar użytkownika
Bernard
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Zmiennokształtny - Tygrysołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bernard »

Bernard dotarł do karczmy po niedługim spacerze. Co prawda po drodze zgubił się ze dwa razy. Ale co się mu dziwić? Znowu ktoś na niego polował pomimo tego, że tym razem nie był winny ZUPEŁNIE niczego. Nastraszył tego spaślaka Menhoro, zgadza się, ale przecież nie zrobił mu żadnej trwałej krzywdy. Raczej. Chyba... Ale powiesić? Prędzej by drania obił po pysku, wieszanie jest zupełnie nie w jego stylu.
Na takich właśnie rozmyślaniach minęła mu droga. Powoli zaczynał czuć ćmiący ból głowy i swędzenie na niemal całym ciele, jasny znak, że tym razem wytrzyma krócej niż zwykle w tej formie. PRAWDZIWEJ formie! Szlag by tego pieprzonego maga i jego eksperymenty. Miał nadzieję że dotrze do karczmy nim ciało wymusi na nim zmianę formy. Może zastanie tam Amandę? Ona na pewno uwierzy mu, że jest niewinny i pomoże coś wykombinować, na przykład jak oczyścić go z zarzutów, albo przynajmniej bezpiecznie i niepostrzeżenie uciec z miasta. Ale los był złośliwy i nie liczył się z jego chęciami i nadziejami. No dobrze, oddajmy sprawiedliwość, poniekąd był łaskawy, bo Bernard zobaczył Amandę przed "Starym Dębem". Tylko nie samą i chyba miała problemy. Przypierała do ściany jakiegoś pyszałka, ale za nią stanął właśnie jakiś drab spod ciemnej gwiazdy. Bernard przyśpieszył kroku.
- Nie odczytasz moich myśli, kochanie. Mam coś, co blokuje mój umysł przed takimi jak ty. Niczego mi nie udowodnisz.
- Więc czego teraz ode mnie chcesz?
- Zgadnij. A nasze największe marzenia zostaną spełnione.
W tym momencie Bernard znalazł się tuż za drabem. Szybkim ruchem za ramię, zaskoczonego obrócił do siebie przodem i wpakował pięść w żołądek, i jeszcze jedną, i kolejną, aż facet nie zwisł na nim nieprzytomny. Amanda patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Pyszałek ocknął się natomiast kilka sekund szybciej.
- Co ty robisz człecze? Jak... - nagle zobaczył bransolety na jego rękach. - To ty...
Myśli nie dokończył, bo Bernard zdzielił go na odlew i na szczęście pozbawił przytomności już przy pierwszej próbie.
- Kim jesteś i co ty wyprawiasz? - Amanda odzyskała głos, ale Bernard wyczul w nim wielki szok i chyba nutkę przestrachu.
- Nie teraz moja droga. Zniknijmy z ulicy nim ktoś się nami zainteresuje. Idziemy do Twojego pokoju i tam obmyślimy co dalej robić oraz jak mi się odwzajemnisz za ratunek swemu rycerzowi na białym ru... ryce... pierwszemu lepszemu ulicznikowi - poddał się. Brzmiało to idiotycznie, ale poprzednie jakoś mu nie pasowały.
Wysilił się, wziął obu, mężczyzn na ramiona i ruszył w stronę karczmy.
- Chodźmy Amando.
Drzwi otworzył nogą, a na już unoszącego się karczmarza tylko spojrzał i uśmiechnął się.
- Przepraszam bardzo za hałas, ja tak niechcący, koledzy źle się poczuli i pomagam im chwilę odsapnąć w pokoju, który udostępniła nam ta miła pani - skinął na Amandę - także proszę sobie nie zaprzątać nami głowy, już nas nie ma.
Miał świadomość, że przez cały etap przechodzenia przez salę był bacznie obserwowany przez wszystkich obecnych klientów i zbaraniałego ajenta. Co poradzić? Miał chyba dar do wywoływania zamieszania i ściągania uwagi. Ciekaw był, czy kiedykolwiek się to zmieni. Miał nadzieję, że tak, bo inaczej chyba nie umrze śmiercią naturalną w podeszłym wieku.
W pokoju zwalił obu nieprzytomnych na łóżko i zamknął drzwi za wciąż niepewną Amandą, która weszła do pokoju, ale nie była przekonana do całej sytuacji.
- Przepraszam za całe zamieszanie Amando, ale to ja, Bernard. A Ty możesz zacząć od wyjaśnienia kim są ci dwaj i czego chcieli od ciebie. chociaż nie, najpierw... zamknij... oczy... szybko... dłużej... nie strzymam...
Nie był pewien czy Amanda go usłuchała, ale nie d bał o to. Złapał za pasek i szybko go poluźnił, aby nie rozerwać spodni i by ogon miał jak z nich wyskoczyć.
Nim ból i swędzenie osiągnęło poziom krytyczny. Uwolnił drzemiący w nim przymus przemiany. pochylił się do przodu targany konwulsjami. Ciało zaczęło mu puchnąć i pokrywać się sierścią. Twarz nabrzmiała, kiedy kości zmieniły swój kształt, by w końcu przybrać stały, tygrysi wygląd. Uklękł dysząc i ociekając z pyska potem. Dawno nie miał tak bolesnej przemiany. Chyba powoli ciało przyzwyczajało się do tej formy i alergicznie reagowało na zmiany i ludzki kształt. Czyżby było z tym, jak z narkotykiem? Im dłużej stosował, tym trudniej było się odzwyczaić? Jeśli tak było w rzeczywistości, to bardzo niedobrze. Ale to był problem przyszłości. Teraz leżał przed nim inny. A nawet dwa inne.
Podniósł się i uśmiechnął krzywo.
- To o co chodziło piękna?
Awatar użytkownika
Amanda
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Amanda »

Całe to zajście, począwszy od bójki pod karczmą, aż po aktualną metamorfozę Bernarda, bardzo bawiło Amandę. Wszystko to było tak rycerskie, bohaterskie. Można by napisać balladę, a niewinne niewiasty pokochałby tą szlachetną i odważną postać. Nic ją raczej nie ruszało, no może jedynie ta przemiana, ale i to nie do końca. Przecież sama potrafiła całkowicie zmienić swe ciało - dowolnie i bezboleśnie.

- Bernardzie, Bernardzie… Czasem mnie bawi ta Twoja niewinność. - Zakpiła bezceremonialnie. Teraz to on będzie w szoku. Za chwilę, za moment. - Nie myśl sobie, że byłam tu tylko biernym obserwatorem. Panną w opresji. Do uratowania. Jestem o krok przed przeciwnikiem… - Skłamała, choć wiedziała, że Bernard dobrze znał prawdę. Chyba. Ale jej ton głosu, siła słowa razem z wyrażaniem pewności siebie, sprawiało, że kłamstwo stawało się prawdą. Szczerą jak złoto. - ....a o dwa kroki przed tobą. Bo widzisz…

Całe przedstawienie polegało na tym, żeby teraz uświadomić Zmiennokształtnemu, że wcale nie jest taki wyjątkowy, za kogo się uważa. Wręcz przeciwnie. Amanda, choć była kobietą, miała nad nim przewagę i biła go o głowę na wielu polach. W tym momencie postanowiłam mu to w końcu udowodnić. Żeby raz na zawsze miał świadomość z kim ma doczynienia.

- Bernardzie - zbliżała swoją dłoń do jego pyska, by pogładzić sierść w miejscu, gdzie jeszcze niedawno znajdował się męski policzek z zarostem. Dłoń stawała się czerwona jak jej piekielna skóra, miała długie pazury - czarne i ostre. Razem z ręką kolor mienił się na całym ciele. - Jestem Piekielną. Pochodzę z dna Otchłani. Wyszłam z miejsca, skąd się nie wraca. - W mgnieniu oka zmieniła swą postać na tą, którą cały czas Kot miał w pamięci. Kobiecej. Pięknej. Tej, która blakła, bo zarejestrowana była przez nie te same oczy. Ale była z nim szczęśliwa. On z nią też. Coś zawsze musi zrujnować piękne życie, ale na pewno nie uczucie. Własne teraz dłoń Pokusy dotarła do celu. Delikatnie, subtelnie pogładziła pysk. Najpierw opuszkami palców, by później cała dłoń go ujęła i pogładziła miejsce między oczami. Ukochana Bernarda pokazała mu się w całej okazałości, ale tylko przez chwilę. Piekielna dała mu coś i odebrała z szalonym okrucieństwem. Wiedziała, że może z tego powodu cierpieć. Zrobiła to i nie czuła z tego powodu wyrzutów sumienia. W serce ukuł ją kolec satysfakcji. Nie dała tego po sobie poznać. Od tego momentu, dla zamanifestowania swojej potęgi, jej ciało zmieniało się niczym w kalejdoskopie. Pokazała mu całą gamę osób, w które może się zmienić. Bez względu na wzrost, tuszę, kolor skóry, a nawet płeć. - Daj mi dokończyć naszą misję, a żadnemu z nas nie stanie się krzywda. Każde z nas będzie mogło wrócić na swoją drogę, gdziekolwiek szedł. Proszę nie utrudniaj mi tego.

Cofnęła się, by dać chwilę na ochłonięcie. Domyślała się, że to, co zobaczył mógł być dla niego szok. A cios zadany poprzez ukazanie kogoś tak ważnego, mógł spowodować narodziny niezmywalnej niczym nienawiści. Cóż.. z nią też się spotykała i nie była to dla niej nowość.

W tym czasie Amanda zastanawiała się, co zrobić z parą łajdaków, którzy znajdowali się na wielkim, małżeńskim łożu. Byli nieprzytomni, ale żyli. Wystarczy nam trupów. - pomyślała. Ale nie zmienia to faktu, że mężczyźni nie mogli się szybko ocknąć. A nawet przydałaby im się amnezja.

- Wydaje mi się, że mam pomysł na chwilowe pozbycie się problemu dwóch moich kolegów. Tutaj musi być jakaś zielarnia. Tam mają coś na sen. Umrzeć nie mogą, ale nie mogą się obudzić, jasne? Ty tu zostaniesz i przypilnujesz naszych śpiących bobasów. Mają zostać w takim stanie. Zostawiam ich tobie, bo ty ich do tego stanu doprowadziłeś i mam nadzieję, że równie skutecznie uda ci się to utrzymać. Tylko włos ma im z głowy nie spaść, jasne..?

Spojrzała na niego. Tak naprawdę nie wiedziała, czego szukać w jego oczach. Wolała się w nich długo nie zagłębiać i postanowiła wyjść teraz. Odwróciła się i trzasnęła za sobą drzwiami. To było jak… spalenie za sobą jedynego mostu do normalnego życia. Dopiero teraz połknęła goryczkę, bo zdała sobie sprawę, że Bernard został zraniony zbyt boleśnie. Sztylet rewanżu wbiła mu prosto w klatkę piersiową i rozcięła wygojone, ale stęsknione za miłością serce. Gdyby miała swoje, oddałaby mu je, nawet za cenę własnego, marnego, parszywego życia.

Stukot obcasów odbijał się echem. Najpierw po kamiennej podłodze, później drewnie schodów. Dwóch mężów, którzy zwrócili uwagę na Phriala niesionego przez Bernarda dawno o nim zapomnieli, bo pili i dobrze się bawili. Nawet nie zauważyli wychodzącej kobiety.

Amanda chciała, żeby powietrze miasta dało jej ulgę. Może ją poczuła. A może skupienie się na czymś innym, oderwanie się myślami od tego, co wydarzyło się sprawiło, że zaczęła funkcjonować inaczej. To był ten stan, gdzie zmysły były skierowane w jednym kierunku.
Awatar użytkownika
Bernard
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Zmiennokształtny - Tygrysołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bernard »

Bernarda zatkało. Amanda wyszła już dobre kilka chwil temu a on nadal krążył po pokoju niczym dzika bestia. No w sumie to nią był, ale tu nie o to chodzi. Wciąż przed oczami miał twarz Emily, którą piekielna przyodziała niczym ubranie, by potem odrzucić jak brudną szmatę. Za kogo ona się uważała? Nie pozwoli by Amanda wycierała dziewczyną sobie mordy. Tylko o tym pomyślał, a złość znów w nim wezbrała niczym potężna fala. Zobaczył, że jeden z nieprzytomnych, przymusowych gości zaczął się budzić, więc postanowił dać jej ujście. Podszedł do delikwenta, podniósł go za ubranie i zacisnął pięść. Uderzył. Głowa draba odskoczyła do tyłu. Ponowił. Z rozbitego nosa pociekła krew. Jeszcze raz. Pociekła krew z rozbitej wargi. Kolej...
Wstrzymał następne uderzenie. Nie powinien wyżywać się na innych za cudze winy. Cholera jasna, on nawet nie znał tych gości! Nic mu nie zrobili, nastawali tylko na Amandę. Chciała jej z nimi pomóc i jak się odwdzięczyła? Raniąc go do żywego. A wydawała się taką miłą dziewczyną... Widać człowiek się może mylić. Znowu zaczął się irytować. Dla ostudzenia emocji uderzył pięścią w ścianę. Posypały się drzazgi i kurz z powały, ale pomogło.
Zastanawiał się co dalej z tym począć. Aktualnie jest poszukiwanym zbiegiem za czyn, którego nie popełnił. I to w dodatku morderstwo. Jakim cudem ten idiota dał się tak po prostu zabić i to w dodatku zaraz po jego wizycie? Całkowicie bez sensu... Nasuwało się też pytanie, dlaczego zginął i to akurat teraz. Czy Bernard stał się mimowolnym kozłem ofiarnym w czyichś porachunkach? Jeśli tak, to bardzo chętnie dorwałby tego kogoś w swoje łapska. Zresztą... Tygrys, który stał się kozłem. Niesamowicie dowcipne... Uśmiechnął się mimowolnie.
Aktualnie chyba nie pozostało mu nic innego, jak czekać na piekielną i jej "pomysł" rozwiązania problemu. Miał nadzieję, że niedługo wróci. A wtedy z nią porozmawia. I to bardzo poważ...
Dalsze rozmyślania przerwało mu pukanie do drzwi. Czyżby Amanda już wróciła? Ale skoro to ona, to dlaczego puka?
- Zajęte, proszę nie przeszkadzać.
Drzwi skrzypnęły.
- Ja tylko na chwilę Bernardzie, potem sobie pójdę, obiecuję.
Zwierzołakowi krew zastygła w żyłach. Do pokoju wszedł postawy mężczyzna w długiej, bogato zdobionej szacie. Mahoniowa laska z diamentem na szczycie cicho stuknęła o podłogę, kiedy postać przekroczyła próg i zamknęła drzwi za sobą.
- Szukałem Cię mój mały eksperymencie. Wróciłem po Ciebie i czeka nas wiele ciekawych chwil. Cieszysz się? - mężczyzna uśmiechnął się szeroko.
Skóra na pysku cofnęła się ukazując kły. Dłonie zapłonęły ogniem. Futro na grzbiecie zwierzołaka zjeżyło się i także stanęło w płomieniach.
- Niezmiernie - i z rykiem rzucił się na maga.

* * *


- Szybko, przynieście wody!
- Trzeba utworzyć łańcuch do studni! Prędko ludzie! Tam na górze wciąż są ludzie. Mozę uda się ich uratować przed ogniem!
Awatar użytkownika
Amanda
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Amanda »

Żeby odnaleźć jakiegokolwiek zielarza trzeba mieć konia. Tak, właśnie konia. Amanda maszerowała dość długo, by w końcu odnaleźć go na drugim końcu miasta. Niewielka, zarośnięta mchem i bluszczem chatka niczym szczególnym się nie wyróżniała. Można było pomyśleć, że jest opuszczona, bo dachówki od dawna przestały się trzymać, tynku prawie nie było a drzwi... No właśnie. Nie było ich wcale, a uczyniono nią tylko brudną, postrzępioną płachtę. Dziewczyna już miała odsłonić i wejść do środka izby, gdy nagle wypadł z niej staruszek, który wcale nie był zaskoczony, gdy ją zobaczył. Co więcej, minę miał srogą, skupioną na przybyłej.
- Czego tu chcesz, przybłędo? - Zapytał bardzo niegrzecznym tonem. Mężczyzna miał ochrypły głos. Lekko przygarbiona postawa, stare prześcieradło okrywające jego ciało i onuce sprawiały wrażenie, że on nie jest zielarzem, a pustelnikiem, który żyje z dala od ludzi. Od razu zaczął wymachiwać ostruganą laską, by odgonić Amandę. - Nie pokazuj się tu. A sio, sio!
- Przecież nic panu nie zrobię, przysięgam. - Zaklinała się. - Jestem tylko tu po....
- No właśnie. Jesteś tu w niecnym zamiarze... Piekielne ścierwo.
W tym momencie miarka się przebrała. Dziadyga udawał prężnego i wygadanego, ale w bliskiej konfrontacji stał się maleńki i cichutki. Pokusa wepchnęła go do chatki, a ten, nie wiedząc gdzie się podziać, zakręcił się w miejscu jak szczeniak i ostatecznie upadł na ziemię. Cały drżał ze strachu. Oczy miał ogromne, pięści zaciśnięte na suknie. Gdy niechciany gość zaczął zbliżać się w jego kierunku, skulił się jeszcze bardziej a twarz schował w ramionach.
- Nie będę udawać, że przyszłam po lekarstwa dla babci. Chcę, by ktoś zasnął na bardzo długi czas. Nie pogniewałabym się za to, żeby ten ktoś zasnął na wieki. Gregory to straszne bydle jest, więc nasza ukochana kraina nie ucierpiałaby zanadto. - Amanda kucnęła, by zbliżyć się jeszcze bardziej to starca. - Gdzie masz zioła usypiające?
Mężczyzna nie reagował. Pokusa westchnęła. Wstała na równe nogi i zaczęła krążyć po całej izbie. Omiotła wzrokiem wszystkie półki, szafki - stało tam mnóstwo słoików z różnorodną zawartością, a każde naczynie było podpisane staranną kaligrafią. Wzięła tylko te, gdzie nazwa wydawała się być znajoma. Wychodząc spojrzała na miejsce, gdzie jeszcze kilka minut temu zwijał się mężczyzna. Ale jego już nie było. Amanda wzruszyła ramionami i wyszła.
Pokusa nie zaniepokoiła się dymem i krzykami ludzi. Pożary się zdarzają. Ludzie są pijani i potrafią w tym stanie robić różne, dziwne rzeczy. Niektóre z nich były jej udziałem, ale nikt nigdy ją o nic nie pytał, więc czemu miałaby się wychylać? Poza tym... budynki są w większości drewniane, pokryte strzechą, a wokoło wiele drzew, które ułatwiały rozprzestrzenianiu się ognia. Chwila wystarczy, a pół miasta kąpie się w płomieniach. Lecz im bliżej była swojej karczmy, tym bardziej była zdenerwowana i zaniepokojona. Temperatura wzrastała, atmosfera wśród ludzi również. Mieszkańcy zaczęli biegać, krzyczeć. Inni utworzyli już kolejkę i podając sobie wiadra, misy i wszelkie inne naczynia z wodą, by tylko uratować domostwo.
- Tam wciąż są ludzie! - krzyknął mężczyzna, który na próżno starał się wejść do rozpalonego pieca. Stary Dąb świecił ogniem niczym ogromny lampion. Można było pomyśleć, że za chwilę uniesie się w górę, niosąc bóstwom odrobinę ciepła. On jednak twardo stał na ziemi, więżąc w sobie zakładników.
Bernard mógł być jednym z nich.
Nie czekając ani chwili dłużej, Amanda zrzuciła z siebie płaszcz, który bardzo szybko mógł zająć się ogniem i torbę, która nie była już jej potrzebna. I mimo protestów gapiów weszła do środka. Schody były jeszcze całe, lecz zaczęły pękać pod wpływem ciężaru kobiety. Gdy znalazła się już na piętrze swojego pokoju, zaczęła krzyczeć i nawoływać swojego kompana.
Zmiennokształtny leżał na ziemi. Nikogo więcej nie było, choć na ziemi były wyraźnie odbite ślady stóp.
- Na bogów, Bernard... - Piekielna obróciła go na plecy, Miał spalone futro, gdzieniegdzie aż do żywej skóry. W tym samym momencie poczuła, że podłoga zaczyna się niebezpiecznie zniżać. Musiała reagować szybko.
- Bernardzie, musisz wstać.... - Ale ten nie pisnął, nie wydał żadnego dźwięku. Kotołak był wielki, ale jedyną opcją było zniesienie go z płonącego budynku.
- Jeśli tam ktoś jest.... Skaczcie! - jakiś głos odezwał się z zewnątrz. Tak, to był dobry pomysł. Przeciągnęła więc ciało nieprzytomnego Zwierzaka do okna... I z wielkim, wielkim trudem zrzuciła go w dół. Ten wylądował na rozciągniętej płachcie z połączonych ze sobą kilku prześcieradeł. Za nim skoczyła i Amanda, ale ta, ku wielkiemu zdziwieniu ludzi, wylądowała na swoich własnych nogach. Miała na sobie swój plecak. Naprędce sięgnęła po torbę i płaszcz, aby za chwilę wyruszyć za uciekającym w cieniu czarnoksiężnikiem. Wcześniej jednak wyciągnęła spod płaszcza sakiewkę ze sporą sumą pieniędzy i rzuciła najbliższej kobiecie.
- Masz zająć się nim. Opatrzyć, nakarmić. Przyjąć pod swój dach. A ja w tym czasie wyrównam wszystkie rachunki.
Ostatnio edytowane przez Tilia 7 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Powód: drobiazgi :)
Awatar użytkownika
Bernard
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Zmiennokształtny - Tygrysołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bernard »

Bernard z obnażonymi kłami i rozpostartymi ramionami rzucił się na czarnoksiężnika, lecz ten był przygotowany na konfrontację. Zwierzołak zderzył się z magiczną barierą rozpostartą tuż przed swoją ofiarą. Z rykiem wściekłości uderzył w nią raz, drugi, trzeci, lecz bez efektu. Tyksudos pokręcił tylko ze smutkiem głową.
- Czyżbyś oprócz zwierzęcego wyglądu przyjął także jego inteligencję? Niedobrze, bardzo niedobrze. Zawiodłem się na tobie Bernardzie... Czeka nas zatem wiele pracy.
Wyciągnął przed siebie dłoń, a potężny podmuch powietrza rzucił lykantropem o ścianę. Następnie machnął laską, a z diamentu na czubku wystrzeliły pęta, które zaczęły się owijać wokół rąk i nóg Bernarda. Ten, jeśli nie chciał dać się spętać, musiał reagować szybko. Sięgnął pyskiem do liny, która zaczynał owijać się coraz ciaśniej wokół jego nadgarstków chcąc ją przegryźć, lecz gdy tylko jego zęby zetknęły się z materiałem, przez całe jego ciało przebiegł potężny impuls energetyczny, który powalił go na deski i pozbawił oddechu. Czarnoksiężnik znowu pokręcił głową.
- Głupi dzieciaku. Czy myślałeś, że twoje śmieszne ząbki poradzą sobie z pętami stworzonymi przeze mnie? Miną milenia nim kiedykolwiek choć zbliżysz się do poziomu, który ja reprezentuję. Dlatego uspokój się i daj się zabrać po dobroci, nim będę zmuszony sprawić ci jeszcze więcej bólu.
Bernard powoli zaczął odzyskiwać oddech, więc z trudem podźwignął się na kolana. Chciał wstać, lecz pęta u jego kostek uniemożliwiały mu to. Podniósł głowę i z nienawiścią spojrzał na czarnoksiężnika.
- Nie doceniasz mnie starcze. Jesteś zbyt dufny w swoje moce. Nigdy nie pójdę z tobą po dobroci.
- Och, doprawdy? - mag zaśmiał się perliście. - Doprawdy chciałbym zobaczyć w jaki sposób chcesz mi się postawić, skoro nie potrafisz nawet ustać o własnych nogach.
Tyksudos wyciągnął przed siebie rękę i za pomocą magii uniósł Bernarda w powietrze, a potem zaczął obijać nim pomieszczenie. Po którymś z kolei grzmotnięciu pozwolił, aby zwierzołak osunął się po ścianie pozostawiając na niej krwisty ślad.
- I jak tam twój opór teraz dzieciaku? Nadal chcesz mi się sprzeciwiać?
Ból przeszywał całe ciało Bernarda. Czuł, że przynajmniej kilka kości ma złamanych oraz przynajmniej jeden wybity ząb. Mimo to ponownie, choć tym razem z jeszcze większym trudem, uniósł się na kolanach.
- Zawsze Tyks…
Świst niczym uderzenie bicza przerwał mu w pół słowa, a na policzku pojawiła się rana cięta, z której po chwili zaczęła sączyć się krew. Mag już się nie uśmiechał, zaś z jego oczu wiał chłód zbliżającego się gniewu.
- Nigdy nie będzie się do mnie zwracał moim imieniem. Tylko Panie, lub Czarnoksiężniku.
- Och, czyżbym uderzył w czułą strunę? - wysyczał Bernard. - Wiedz, że nigdy nade mną nie zapanujesz. Już nie jestem dzieckiem. Nie jestem bezbronny. Mam moc.
Z rykiem wyciągnął przed siebie ręce, a z jego dłoni wystrzeliła ognista kula. Zaskoczony czarnoksiężnik dopiero w ostatniej machnął laską i rozbił lecący w niego pocisk. Obie połówki minęły go i z impetem uderzyły o ścianę, która momentalnie zajęła się ogniem. Stworzone przez maga więzy powinny odebrać chłopakowi możliwość posługiwania się magią, a mimo to był on nadal w stanie rzucać czary. Ciekawe jakież jeszcze tajemnice skrywał on w sobie? Jednakże nie mógł dłużej się nad tym zastanawiać, ponieważ Bernard wykorzystał element zaskoczenia i udało mu się przepalić krępujące go pęta.
Zwierzołak poderwał się na nogi i dwoma machnięciami łap posłał kolejne pociski w stronę swojego wroga. Jednakże Tyksudos tym razem był już przygotowany. Jeden z pocisków skontrował własnym stworzonym z czystej energii. Przy zderzeniu eksplodowały one i rozsypały dookoła skry, który podpaliły kolejne elementy pokoju. Natomiast drugi z pocisków zbił machnięciem laski. Płonąca kulka przebiła ścianę oddzielającą od siebie dwa pomieszczenia, by rozbić się wewnątrz i wzniecić kolejny pożar.
Czarnoksiężnik nie zamierzał być dłużny. Wyciągnął przed siebie rękę, a z jego palców wystrzeliła błyskawica, która ugodziła Bernarda w bok. Trafiony zaryczał z bólu, po czym odskoczył przed następnym energetycznym pociskiem. Zebrał w sobie moc i zionął ogniem niczym smok. Mag zakręcił laską, aby spowiła go energetyczna tarcza chwilę przed tym, nim ogarnęła go płomienna zawieja.
Sytuacja robiła się coraz bardziej nieprzyjemna. Całe pomieszczenie spowijał już ogień i gryzący dym. Powała trzeszczała, deski podłogi zaczynały się uginać, a w kilku miejscach ogień już zaczynał je przepalać.
- Nie pójdę z tobą po dobroci magu. Obaj spotkamy tutaj swój kres, już tego dopilnuję.
- Tylko odwlekasz nieuniknione chłopcze. Chodź do mnie - mag wyciągnął dłoń w kierunku zwierzołaka. - Rozkazuję Ci! - wykrzyknął czarnoksiężnik, czym setnie rozbawił Bernarda.
- Już nie masz nade mną władzy i nie możesz znieść tej myśli. Zakończmy to tu i teraz.
Jednakże właśnie w tym momencie jedna z belek powały nie wytrzymała i z trzaskiem zerwała się tworząc ognistą przeszkodę pomiędzy dwoma walczącymi. Kolejne elementy dachu zaczęły się rwać i jeden z nich uderzył zwierzołaka w potylicę powalając na ziemię i ogłuszając go. Czarnoksiężnik odsunął się od ognistej przeszkody i popatrzył na lykantropa, który resztką sił pozostawał przytomny.
- Jeszcze przyjdzie czas, w którym zatęsknisz za mną i z własnej woli powrócisz. A póki co będę cię bacznie obserwował - następnie mag stuknął laską w podłogę i zniknął w blasku fioletowego światła. Ostatnie co Bernard zobaczył nim stracił przytomność, to otwierające się drzwi do pokoju i pokusę, która wchodzi do pomieszczenia. Potem odpłynął w niebyt.

* * *


Po uratowaniu siebie i kotołaka z płonącej pułapki, Amanda rozejrzała się za sprawcą tego całego zamieszania. Domyślała się, że sam z siebie Bernard nie spowodowałby takiego pożaru. Dlatego gdy jej wzrok padł na bogato odzianego czarnoksiężnika, który stał w cieniu pobliskiego dębu, wiedziała, że znalazła prowodyra zajścia. Nie pasował on do tej scenerii, a uśmiech na jego twarzy wiele mówił o jego charakterze. Ruszyła zatem w jego kierunku, aby z nim “porozmawiać”, lecz nim zdążyła się do niego zbliżyć mag uśmiechnął się jeszcze szerzej i wybuchnął gromkim śmiechem.
- Tego to już się całkowicie nie spodziewałem. Mój mały eksperymencik ma swojego anioła stróża, choć z piekła rodem. Ciekawie, coraz ciekawiej. Z zainteresowaniem będę spoglądał na wasze dalsze poczynania iskierko. A póki co żegnaj!
I nim Amanda zdążyła zareagować, czarnoksiężnik stuknął swoją laską w ziemię i wstąpił w fioletowy portal, który się zamknął tuż po tym, jak tylko mag przekroczył jego próg. Mężczyzna zniknął bez śladu, a za piekielną z jękiem i trzaskiem drewna zapadła się dopalająca Karczma.
Awatar użytkownika
Amanda
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Amanda »

W rzeczy samej. Czarnoksiężnik zniknął, zanim Amanda zdołała dotrzeć na miejsce, skąd obserwował dopalającą się karczmę. Na próżno starała się go odnaleźć w pobliskich budynkach czy ulicznych zaułkach. Biegając miedzy pobliskimi kamienicami zauważyła, że na noszach niesiono właśnie jakieś ciało. Było okryte białym prześcieradłem, jakby pod nim skryte były zwłoki. Zatrzymała ich. Czuć było palonym drewnem i... mięsem.
- Nie zaglądaj, nie patrz na niego, panienko. - Zwrócił się do niej brodaty mężczyzna idący z lewej strony. Miał twarz pooraną zmarszczkami, szary odcień skóry i ciemne worki pod oczami. Wyglądał, jakby nie spał przez wiele dni, albo żył w podziemiach przez długi czas. Amanda spojrzała na niego przelotem, ale chwyciła w dwa palce za materiał i spojrzała na znajdujące się pod nim ciało. Mężczyzna był cały w krwistych ranach, bez włosów na głowie. Wyglądał, jakby go wyciągnięto z dna piekła. Szybko zakryła go, by nikt go nie zobaczył.
- Żyje. - Wtrącił krótko mężczyzna po prawej stronie. Był bardzo podobny do tego, po lewej. Można by przysiąc, że to ojciec i syn.
- Gdzie go zabieracie? - spytała Piekielna zwracając się do młodzieńca.
- Tam, gdzie jego miejsce. Niewiele zostało mu czasu. Przygotujemy go do pochówku. W tym czasie na pewno wyzionie ducha.
- Gdzie mogę was znaleźć?
- Przy północnej baszcie. Jest tam mało budynków, znajdzie nas pani.
Dziewczyna podziękowała i ruszyła. Miała plan, jak pozbyć się go raz na zawsze ale potrzebowała czegoś, co sprawi, że wszyscy uwierzą, że to on jest winny śmierci Menhoro. Wiedziała, gdzie mieszka. Szybko zjawiła się przed pięknymi, dębowymi drzwiami i zastukała mosiężną kołatką. Otworzyła jej młoda dziewczyna, która wyglądała, jakby na nią czekała od dawna....

~~~~~~

Kobieta, która miała zająć się rannym Kotołakiem była tym wniebowzięta. Później jednak okazało się, że wcale nie jest to taka prosta sprawa. Musiała zorganizować miejsce, wygrać starannie odpowiednie zioła i mikstury. Chwile jej zajęło zorganizowanie sobie miejsca pracy. Na szczęście miała przy sobie pomocnicę.
- Uporamy się z nim i możesz znikać do Elspeth. - powiedziała szybko do kobiety, która właśnie przyniosła wiadro wody, by nagrzać ją w kociołku. Na początku nie zwróciła uwagi, kogo będą leczyć. Każdy czasem potrzebuje pomocy. A to drwal uszkodził się siekierą, a to kowal poparzył, a to młody rekrut był nieuważny podczas ćwiczeń. Zwykle trafiali tu mężczyźni. Oni zwykle są mniej ostrożni od kobiet, które bardziej dbały o siebie. Choć z drugiej strony to mężczyźni biorą się za niebezpieczne prace. A kobiety? Stoją w kuchni, przy krośnie lub kołowrotku. Siedzą z igłą w ręku lub przy dziecięcej kołysce. Słyszał kto o kobiecie z mieczem czy przy miechu?
- Cieszę się. Nie chcę, by długo była sama. Jeszcze nie złapali tego bandyty i... - odwróciła się w stronę stołu, spojrzała nań i otworzywszy szeroko oczy z jej ust wydobył się krzyk, a z rąk wyleciała porcelanowa misa pełna oliwkowej maci. - To... to... to... - nie mogła wydobyć z sobie słowa.
- No tak, jakiś Kot czy inne stworzenie. Pełno się tu kręci takich, nie widziałaś?
- To... on... - i drżącą ręką zaczęła wskazywać na niego. - To on to zrobił?
- Co z robił? Oszalałaś? Wybuchł pożar w karczmie, stanęła w płomieniach jak pochodnia. Zapłacono mi za niego sporą sumę. Nie wygłupiaj się tylko zabieraj się do roboty. - I wtedy zobaczyła długi nóż w dłoni kobiety. Ostrze miała wycelowane w Kotołaka, a mord miała w oczach. Płomienie paliły jej oczy, aby zacisnęły się tak mocno, że aż ją bolały. Cecylia - bo tak miała na imię jej pracodawczyni - złapała ją za ramiona i próbowała złapać jej dłoń, która dzierżyła broń. Na próżno. Gdy zorientowała się, że nie da rady zabić go z bliska, postanowiła rzucić nożem, zrobić cokolwiek, by choć musnąć, otrzeć go o śmierć. I nóż był blisko, ale ten tylko wbił się w ucho pokrzywdzonego. Sięgnęła po drugi i najpierw zraniła Cecylię w przedramię a następnie skierowała się ku lezącemu Bernardowi. Tym razem tylko straszliwy pech sprawi, że nie trafi w sam środek klatki piersiowej.
Zablokowany

Wróć do „Menaos”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości