Pojawienie się Veryvina w jej skromnych progach było jak manna z nieba, gdyż zdawało się, że z całej rodziny tylko on miał najlepszy kontakt z tym oziębłym staruchem. To dlatego starała się posłusznie spełniać wolę kuzyna, miała nadzieję, że gdy dziadek się pojawi, markiz napomknie słowo w sprawie Gorgony.
- Rękaw do wypłakania? - zdziwiła się, lecz po chwili zaśmiała się rozbawiona. - Na pewno nie Vinek - pokręciła głową, do wyobrażenia sobie takiego kuzyna. Wesołość nie schodziła jej z twarzy, gdy pełzła przez tunel do swojej groty wraz z Ruu. - Odkąd tylko pamiętał był raczej osobą, która albo sama sobie poradzi ze swoim problemem, albo całkowicie go zignoruje i zapomni o nim uznając za jakąś nic nieznaczącą błahostkę.
Zerknęła kątem oka na towarzyszkę niosącą jej syna na plecach. To co smoczyca zrobiła nemorianinowi na pewno nie zaliczało się do tej drugiej kategorii, dlatego podejrzanym wydało się wężycy zachowanie markiza, jego rezygnacja i oddalenie się, niby naglony ważniejszymi sprawami. Rozumiała, że gdyby między nimi nie było Sylara, mężczyzna na pewno by puścił strzałę od razu jak tylko spostrzegłby pradawną. Chociaż wydawało jej się, że gdyby naprawdę chciał zabić zielonowłosą, zrobiłby to choć w inny sposób by nie skrzywdzić wężowego chłopca, który teraz stał się po prostu słabą wymówką. Z drugiej jednak strony chyba naprawdę wolała nie wnikać, co też jubiler kombinował, szczególnie, że potrafił dogadać się z najstarszym Raronarem rodu w przeciwieństwie do innych, a jak powszechnie wiadomo: ciągnie swój do swego. Lekko zadrżała na samą myśl, że markiz mógłby się stać taki sam jak ich dziadek. To była naprawdę niepokojąca wizja.
- Proszę, częstuj się. Myślę, że Vin nie zauważy, tym bardziej że ma całą urodzajną kopalnie - przewróciła oczami i zaraz się zatrzymała i spojrzała na smoczycę zatrzymując się przed wejściem do okazałych rozmiarów groty, w której zmieściłby się dość sporawy smok, rozświetlonej skromnie świecącymi jak gwiazdy kryształami.
W ścianach była wydrążona niezliczona ilość ciemnych jam, najwidoczniej pokojów licznego potomstwa wężowej. Wystrój był prymitywny, a wszelkie umeblowanie zrobione z kamienia. Po środku tliło się duże palenisko, nieopodal dokoła rozścielone niezbyt umiejętnie zdjęte skóry zwierząt, gdzieś w kącie walające się kości ludzi i zwierząt. Pod jedną ze ścian kilka kamieni w roli siedziska otaczających płasko ścięty głaz służący jako stół. W innej zaś części wydrążone w ziemi oczko wodne, do którego wgłąb odchodziło krystalicznie czyste źródełko, a do którego stale ściekała woda ze ściany. Gdzieś w tym wszystkim było również jedno, wyraźnie często użytkowane miejsce, na co wskazywało wytarte do gołego kamienia podłoże, dające łatwo do zrozumienia gdzie sypiała królowa tutejszych węży. Tak więc duża i przestronna "komnata", skromnie przyozdobiona tym co dało się znaleźć w jaskiniach, lesie i okolicy kopalni, była jednocześnie i kuchnią i salonem, i sypialnią, i łaźnią, i nie wiadomo czym jeszcze. Za to właśnie jamy dzieci Gorgony były oddzielonymi od tego przestrzeniami.
- Z pięć wiosen na pewno - odrzekła pełznąc w stronę paleniska by znów je rozpalić. - Akurat Veryvina w życiu bym się nie spodziewała w tej części Alaranii, a tym bardziej interesującego się tutejszym górnictwem, ale jak widać w akcie desperacji można zrobić wszystko. Środowisko faktycznie nie jest zbyt sprzyjające, ale nie mogłam w nieskończoność na ślepo pełznąć po tych ziemiach w poszukiwaniu odpowiedniego domu, nie z taką gromadką, a im się póki co tu podoba. Co do trudności z odnalezieniem najlepszego domu dla mojej rodziny najwidoczniej nie wiesz jak jest w Otchłani. Uwierzyłabyś, że tam mam najmniej dzieci ze wszystkich demonów swojego rodzaju? - uśmiechnęła się nostalgicznie do własnych myśli. Bardzo długo nie miała innego towarzystwa, dlatego nie potrafiła być przez cały czas wrogo nastawiona do byłej małżonki swojego kuzyna, a przy tym strasznie się rozgadała.
- Fajne nie fajne, szkoda że odziedziczyły w większej mierze charakter po ojcu cymbale, który zostawił nas dla jakiejś wyliniałej, starej gadziny - prychnęła z wrogością, nie zdając sobie spawy, że Ruu miała Gorgonę za nową żonę Veryvina. Bardzo ciężko było wyprowadzić wężową z równowagi, zwłaszcza przy takiej gromadce dzieciaków w różnym wieku, ale wspomnienie o ojcu swoich dzieci mogło do tego doprowadzić z łatwością. Właśnie dlatego cieszyła się, że smoczyca zaraz zmieniła temat i postanowiła dopiąć formalności na ostatni guzik.
- Gorgona Raronar, a do ciebie klei się...
- Sylar Regulus! - wykrzyczał radośnie z dumą chłopiec, lecz zaraz struchlał widząc surowy wzrok matki. Niby wiedział, że mama nie lubiła już taty z jakiegoś powodu, ale dla niego naprawdę było największą dumą, że był synem zabijającego wzrokiem Bazyliszka. W sumie większość młodszych potomków wciąż tęskniła za ojcem i nie rozumiała gniewu matki, kiedy tylko komuś wyjawiali kto był ich ojcem.
- Sania! - zawołała gorgona, a gdy przypełzła młoda wężyca o pustynnym odcieniu łusek, trochę bardziej niż nieśmiała, dodała: - Zabierz brata i przypilnuj rodzeństwa, by mi się tu nie pałętało. Dorośli chcą porozmawiać w spokoju.
- Dobrze matko - mruknęła bardzo cichutko, ledwie słyszalnie, po czym wzięła na ręce wykłócającego się brata i odpełzła do jednego z "pokoi".
U Veryvina natomiast wszystko powoli zaczęło się sypać. Był zmęczony dzisiejszymi przeżyciami, rozdrażniony, nie mógł się doczekać przyjazdu dziadka, by może z jego pomocą raz na zawsze pozbyć się smoczycy, albo przynajmniej ją zupełnie unieszkodliwić. Nie miał przez to całkowicie głowy do papierologii, a tu jeszcze Owo postanowił złożyć mu wizytę, choć...wyraz jego twarzy raczej nie zwiastował niewinnej pogawędki o pogodzie przy filiżance herbatki. Odłożył pióro i odwrócił się na krześle do gościa, któremu uważnie się przyjrzał.
- Pakuj swoje lumpy paniczyku i wynoś się stąd jak najprędzej, inaczej będziesz miał spore kłopoty - warknął brodacz, wyjmując spod pazuchy delikatnie zakrzywione, bogato zdobione ostrze. Demon przewrócił oczami i przyglądał się ze znudzeniem żałosnym poczynaniom swojego brata.
- Czego tu szukasz Ingvarze? - Nie wytrzymał w końcu. Krasnolud zrobił naburmuszoną minę i nadął jeden policzek.
- Skąd wiedziałeś? - jęknął żałośnie "zmieniając" się nagle w nastoletniego nemorianina o potarganych włosach i zmiętoszonych ubraniach. Aż wstyd było się przyznawać do takiego rodzonego brata.
- Po twojej krnąbrności w kwestii nauki etykiety. Aż dziw bierze, że ojciec jeszcze sobie nie odpuścił... Ale mniejsza, co ty tu robisz?
- Rodzice mieli coś załatwić w mieście, a mnie zabrali do pilnowania dorożki. - Oparł się o futrynę balansując postawionym na swoim palcu sztyletem tak by nie spadł.
- Nie widzę tu żadnej dorożki wiesz? - Veryvinowi zaczęła drgać dolna powieka, gdy patrzył bez przekonania na swojego brata. Marną przyszłość wróżył swojemu rodowi jeśli Ingvar nie dorośnie...znaczy zmądrzeje.
- Rodzina do ciebie przyjeżdża a ty taki niemiły... - Zrobił urażoną minę i założył ręce na piersi. Postanowił jednak odpuścić, gdy oko starszego brata zaczęło ociekać zabójczym jadem. - Rodzice się dowiedzieli, że wzywałeś dziadka. Uważają, że za bardzo na nim polegasz, odcinając się przy tym od najbliższej rodziny. Chcieliby pomóc. Nie patrz już tak na mnie!
- Podziękuj im ode mnie za troskę, ale sam sobie poradzę - warknął przez zaciśnięte zęby odwracając się znowu w stronę papierów, dając jasno do zrozumienia, że audiencja dobiegła końca.
Naprawdę nie chciał pomocy najbliższych, bo ostatnim razem w zamian chcieli dziesięć procent jego całkowitych zysków, gdzie przy dokładniejszym przeanalizowaniu sprawy okazywało się, że to co chcieli mu pożyczyć, byłoby jedynie kroplą w oceanie tych dziesięciu procent przez bliżej nieokreślony okres czasu. Chcieli się wzbogacić na niedoli syna, niedoczekanie! Właśnie dlatego nie chciał obecnie ich pomocy i wolał nawet nie myśleć czego zechcieliby w zamian.