Opowiadania Konkursowe - Przygoda w Alaranii.Araphielissa

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Kai
Szukający Snów
Posty: 171
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Myśliwy , Wędrowiec , Żołnierz
Kontakt:

Araphielissa

Post autor: Kai »

        Bezustannie padał deszcz. Przemoczone pierze piekielnego zdecydowanie utrudniało mu lot. Vaxen van Qualn’rine leciał nad Doliną Umarłych z bezuczuciowym wyrazem twarzy. Jego oblicze nie przedstawiało żadnych emocji. Można powiedzieć, że jego serce pozostało tam, gdzie kilka minut temu zabił swoich rodziców. Może to jest prawdą? Może ten upadły anioł nie miał już krzty człowieka w sobie? Może jego „niebiańskie ja” odeszło bezpowrotnie? Czarnooki spojrzał na swe dłonie. Zachodzące słońce nadawało im jeszcze głębszej czerwieni. Już i tak były pokryte krwią jego rodziny...
        Lot nad Doliną Umarłych dłużył mu się niemiłosiernie. Jedyne, co teraz było potrzebne do szczęścia, to walka. Ta ironia, przeleciawszy przez umysł czarnookiego, pozwoliła mu się odprężyć. Dreszcz zimna przebiegł mu po plecach. „Trzeba znaleźć jakiś suchy kąt...” pomyślał po czym od razu przeszedł do wykonania pomysłu. Na horyzoncie ukazało się majestatyczne miasto wykute w litej skale. Widok tak surowego miejsca napawał lękiem i niechęcią, jednak Vax powitał ten element krajobrazu jak zbawienie, którego już nigdy nie zazna. Z każdą minutą znajdował się coraz bliżej, jednak nie było mu dane dotrzeć do celu podróży zbyt szybko. Nagle, zupełnie znikąd, został gwałtownie zatrzymany. Potężna dłoń odepchnęła go, a chłopak, i tak mocno zmęczony ciężkim lotem, zaczął spadać. Świst powietrza zagłuszył wszystkie inne dźwięki otoczenia, a dezorientacja spowodowana pikowaniem dogłębnie zbiła bruneta z tropu. „Co to było do cholery...?!” zdążył pomyśleć i uderzył w ziemię. Nim się pozbierał, czyjaś potężna ręka chwyciła go za jedno skrzydło i podniosła do góry. Ból spowodowany bliskim spotkaniem z ziemią został trzykrotnie zwiększony, tak jakby ktoś mu wyrywał skrzydło.
-Puszczaj! Odstaw mnie, do jasnej cholery! – krzyczał i wił się desperacko machając nogami i rękami we wszystkich kierunkach. Masywna postać puściła go, a dziedzic ponownie zaliczył gwałtowny stosunek z twardym gruntem. Gdy wstał o własnych siłach, cały poobijany, ujrzał przed sobą niezbyt wysokiego, wielkości mniejszej niż brunet, zakutego w żelazną zbroję, anioła. Przy jego pasie błyszczał zawieszony miecz dwuręczny, a z pleców wyrastały ogromne skrzydła wielkości tych, na których tak niedawno leciał szlachcic.
-Nie przejdziesz, piekielny. – rzekł niebianin delikatnym, kobiecym głosem, dobywając swej równie ciężkiej co zbroja broni. – Na pewno nie, puki żyję.
        Sprawa wydawała się być na przegranej pozycji. Natrafił na konflikt interesów. Przeciwnik zdecydowanie nienawidził istot pochodzących z Czeluści. Nie było nawet czasu na przygotowanie mieczy, gdyby tylko spróbował tego dokonać, jego głowa leżała by już na ziemi odłączona od reszty ciała. Słońce niemal całkiem zaszło pogrążając świat w ciemności, niczym nocną pierzyną przykryło się niebo i zabłysnęły miliony gwiazd. Księżyc dzisiaj był w nowiu, więc nieboskłon stał się niemal zupełnie czarny, równie czarny jak oczy lub skrzydła upadłego...
-Słuchaj... To jakieś nieporozumienie – brunet starał się zyskać na czasie, jednak w żaden sposób jego słowa nie działały na anioła. Miał pokiereszowane prawe skrzydło, to za które został uniesiony do góry. Nie mógł więc lecieć, co zupełnie wymazywało szansy na salwowanie się ucieczką. Chyba że...
        Vaxen postanowił chwycić się ostatniej deski ratunku. Tuż przed oczyma przeleciał mu koniec ostrza wrogo nastawionego napastnika. Upadły skupił swoją energię i spróbował pochwycić oręż zakutego w zbroję przeciwnika. Miecz wyślizgnął się strażnikowi z rąk podczas nawracania i poleciał parędziesiąt metrów dalej. Teraz piekielny miał trochę czasu na ucieczkę. Wpierw postanowił trochę osłabić napastnika, tak więc użył silnej magii – Dziedziny Bólu. Niebianin zgiął się w pół i upadł, a bohater biegiem podążył w stronę bram Ostatniego Bastionu. Zamaskował skrzydła używając mocy bransolety, ponieważ sprawiały mu one niemały ból, a w mieście mogły zostać nieprzychylnie przyjęte...
        Gdy dziedzic stanął przed bramami miasta uderzyła go ich masywność. Wielkie na kilkanaście metrów, kamienne wrota zamykane były na noc. „Ledwo zdążyłem...” Strażnicy bez problemów przepuścili go i życzyli miłego pobytu. Mimo, że ulice tętniły życiem, to mieszkańcy powoli szykowali się do snu. „Idealna pora dla upadłego anioła” – zadumał się czarnooki. Deszcz przestał padać, więc i aura stała się nieco przyjemniejsza. Pierzasty udał się do najbliższej, jednak najbardziej obskurnej, knajpy. Wszedł pewnym krokiem, a tuzin obcych par oczy mierzyło go nieprzychylnym spojrzeniem. Karczma „Stary Osioł i Młody Byk” wewnątrz wydawała się o wiele przytulniejsza, niż z zewnątrz. Anioł opanowanym głosem rzekł do barmana czyszczącego szklane naczynia za barem:
-Butelkę whisky, tylko porządną.
-Mam tylko to – odpowiedział gruby, niski, ubrany w poszarzały fartuch kuchenny sprzedawca. Jego łysa czaszka odbijała światło świec tak, jakby ten codziennie ją polerował. Vaxen rozejrzał się po izbie. Wszystkie rozmowy ucichły w momencie, gdy ten przekroczył próg pomieszczenia, a teraz każdy obecny uważnie go śledził wzrokiem.
-I do tego whisky dolicz jeszcze kufel piwa dla każdego obecnego gościa. – dopowiedział brunet z łobuzerskim uśmiechem na ustach, na tyle głośno, aby każdy, kto siedział w tej karczmie, mógł go usłyszeć. Zewsząd zaczęły napływać wiwaty i gwizdy, a Vax tylko uśmiechnął się jeszcze szerzej i rzucił woreczek złotych monet na blat przed karczmarzem, który niechętnie zawiesił spojrzenie na nim, podniósł jedną brew i zwrócił się do piekielnego:
-Jeżeli myślisz, że od tak możesz sobie tu przyjść i postawić wszystkim tani alkohol sądząc, iż nagle cię polubią, to się grubo mylisz. – i zaczął roznosić zamówienie nie oczekując odpowiedzi. Robiło się coraz mniej przyjemnie. Nagle drzwi knajpy z hukiem otworzyły się i wypadły z zawiasów, aby po chwili uderzyć o posadzkę z marmuru. Większość gości zaczęła patrzeć w swoje kufle z piwem, niektórzy pochwycili trunki i rozpoczęli masowy wypływ z pomieszczenia, wychodząc na zewnątrz. Panicz Qualn’rine nawet się nie odwrócił.
-Nie mam zamiaru prowokować kolejnego tępego osiłka... Szlag! Powiedziałem to na głos! – ugryzł się w język, jednak było już za późno. Karczmarz tylko schował się pod blat, a wszyscy obecni wymknęli się po cichu z izby.
-Mały, ty do mnie to powiedziałeś?!
        Anioł odwrócił się, aby ujrzeć ogromnego typa, wysokiego na dwa metry, szerokiego na półtora, w towarzystwie dwóch cherlaków. Cała trójka nie była uzbrojona, jednak reakcja otoczenia pokazała brunetowi z czego ta szajka jest znana w okolicy.
-Mówię do ciebie! – krzyknął szef.
-On coś do ciebie mówi – zawtórowali mu chórkiem jego parobkowie, co nadało niebywałego komizmu całej sytuacji. Vaxen ledwo powstrzymał śmiech.
-A ja skoro nie odpowiadam, to uważam, że taki śmieć jak ty nie jest wart mej odpowiedzi. – odpowiedział najspokojniej w świecie upadły wstając z krzesła. Aby spojrzeć przeciwnikowi w oczy musiał podnieść lekko głowę. Dziedzic był zbyt pewny sukcesu... Towarzysze ogromnego mężczyzny tylko zanucili „uuuuu” i schowali się za swoim szefem, którego twarz wykrzywiła się w grymasie złości, ale i ekscytacji.
-Jestem Hurd. Nie będzie ci dane zapamiętać mego imienia, gdyż prędzej z tobą skończę, gnido! – krzyknął olbrzym zaciskając dłonie w pięści. Kości w jego palcach strzeliły, a piekielnego niemal przygniotła nagle objawiona aura. Hurd był faktycznie potężny...
        Nim panicz Qualn’rine się zorientował, jego świat został wywrócony do góry nogami, jego wzrok zawirował i mocno go zemdliło. Zakaszlał plując krwią. „Więc tak się czuła moja matka...” Vaxen leżał pod przeciwległą, oddaloną o kilka metrów ścianą. Najprawdopodobniej przeleciał nad całą izbą, a zważając na ból, otrzymał cios w podbrzusze. Brunet nie mógł złapać oddechu. Zbierając swoje kończyny i starając się wstać chwycił za rękojeści mieczy, jednak nie zdążył ich użyć. Przeciwnik szybkim ruchem do niego dobiegł i chwycił go za szyję, przycisnął do ściany, podniósł swoją nad przeciętną siłą ponad twardy grunt i zaczął go dusić. Vaxen, zupełnie bezradny zaczął wić się, kopać i bić na oślep. Przed oczami ukazały się blade plamki zwiastujące niechybną utratę przytomności, a desperackie próby uwolnienia się znacznie osłabły – piekielnemu brakowało tlenu. Kolory wyblakły, zaś wszystko wkoło zaczęło się rozmywać i blednąć. Wreszcie zrobiło się zupełnie biało, a Vax odpłynął w krainę, gdzie nie czuł już żadnego bólu ani niepokoju. I wtem jego nos spotkał się z podłogą. Świat powoli wracał do normy, nie był już tylko sepią. Aniołowi kręciło się w głowie, jednak odzyskał orientację w sytuacji. Szybko zebrał się z drewnianych desek i niepewnymi nogami stanął ponownie uzbrojony. To, co zobaczył przerosło jego najśmielsze oczekiwania! Rosły oponent, który nie tak dawno dzierżył w dłoni szalę zwycięstwa, teraz zwijał się z bólu i łapał za podbrzusze. Spomiędzy paców nieustającym strumieniem płynęła krew i fragmenty jelita. Nim Vax zorientował się, kim był napastnik, który uratował go został popchnięty po raz kolejny tego dnia na ścianę. „O nie! Tego już za wiele!” krzyknął do samego siebie w głowie, zebrał siłę i – używając magii z dziedziny bólu – zaczął torturować uzbrojonego w ciężki, srebrny miecz i rycerską zbroję napastnika, jak i ciężko rannego osiłka. Obaj padli z bólu łapiąc się na głowy.
        Wtedy zakuty w zbroje wybawca bruneta, odruchowo zdjął hełm ukazując twarz wykrzywioną w gehennie. Istotą, która uratowała mu życie była blond-włosa kobieta o delikatnych rysach i błękitnych oczach. Piekielny zaprzestał magii wiedząc, iż przeciwnicy są w tym momencie bezbronni. Pochwycił rękojeści obu mieczy i pociągnął, wydobywając broń z pochw. Stal jęknęła, a czubek prawego ostrza powędrował ku szyi rosłego mężczyzny.
-Chciałbyś, abym ci pomógł, prawda? Dobrze więc, będę miłosierny jak nigdy. – rzekł w kierunku konającego i skrócił mu cierpienie wbijając oręż w głowę od żuchwy poczynając. Dusiciel padł trupem, a krew ponownie zaczęła strumieniem wypływać spod rozciętej koszuli. Vaxen skierował swoje kroki ku wybawicielce, pomógł jej wstać i podał przyłbicę.
-Dziękuję ci. Jestem dłużny ci swoje życie.
-Nie martw się, nie zrobiłam tego, bo cię lubię. Po prostu ja chcę cię kiedyś zabić. A tymczasem odzyskaj siły. Jestem Araphielissa, ale mów mi Alisa. Mam nadzieję na równą walkę w przyszłości – odpowiedziała z lekką pogardą w głosie, ale i dumą, rozpościerając śnieżnobiałe skrzydła.
-Więc jesteś aniołem? – zapytał chłopak.
-Tak, ale nie wszystko jest takie, na jakie wygląda. My się już spotkaliśmy, przed bramą Ostatniego Bastionu! – odpowiedziała zagadkowym tonem. Jej spojrzenie w kierunku rozmówcy zdradzało zainteresowanie. Nowa znajoma intrygowała Vaxena, jednocześnie pociągała, jak i odpychała.
-Upadła? Miło. – rzekł czarnooki i szczerze się uśmiechnął. – Jestem winny życie, ale teraz mogę postawić obiad.
-Z chęcią. – Alisa odpowiedziała promieniującym uśmiechem. Jej twarz rozjaśniona tą mimiką wydawała się niemal rozświetlać ciemności. Pierzaści nie zwracając uwagi na pobojowisko, trupy i mnóstwo krwi wyszli z karczmy w noc. Nieświadomi niebezpieczeństwa, którego właśnie się doczekali...
        Cisza, która panowała na ulicach, niemal kuła w uszy. „Wyrzec słowo aby stwierdzić, że głos jest krzykiem...” – takie myśli krążyły w tym momencie w głowie piekielnego. Żadne z aniołów nie odzywało się przez całą drogę, dopóki nie zatrzymali się przed kolejną obskurną karczmą po drugiej stronie miasta. Noc była dość ciepła, wbrew temu jak przypuszczał dziedzic, więc spacer wzdłuż głównych alejek i bocznych traktów był bardzo przyjemny. „Allerkh’ an’khard” – tak głosił napis na tabliczce. „Dziwna nazwa...” – tak głosiły myśli szlachcica. Vaxen otworzył drzwi i przepuścił kobietę pierwszą, która podziękowała mu za ten gest szczerym uśmiechem. Izba, zupełnie wyludniona poza karczmarzem, wydawała się być o wiele czystszą od poprzedniej. W prawym rogu najdalej oddalonym od wejścia, obok baru, znajdowały się kręcone schody prowadzące na piętro, gdzie leżały pokoje gościnne. Panicz van Qualn’rine postanowił wynająć dwa jednoosobowe i zamówić kolację. Niedługo potem wrócił do anielicy, która usiadła już przy stoliku obok schodów i zajęła się czyszczeniem przyłbicy. Gdy Vax dosiadł się przerwała tę czynność i zbliżyła się do mężczyzny.
-Ta magia... To była twoja robota? – rzuciła pytanie.
-Jakkolwiek uważasz, nie masz racji. – wymijająca odpowiedź zdecydowanie nie usatysfakcjonowała śnieżno-skrzydłej. Odsunęła się od rozmówcy cicho prychając. W tym momencie podano kolację: dwa talerze pełne krewetek, ośmiorniczek i innych owoców morza.
-Skąd to... Tu...? To jest importowane znad morza! Musiałeś zapłacić majątek! – krzyknęła pełna zdziwienia Araphielissa otwierając szeroko oczy. Karczmarz przyniósł wytrawne, czerwone wino i nalał do kieliszków.
-Twoje zdrowie! – odrzekł piekielny ponownie ignorując pytanie, stuknął trunkiem o szło towarzyszki i oboje wypili całą zawartość do dna. Mocny trunek przyjemnie rozlewał się w żołądku i rozgrzewał zmęczone ciało. Oboje wzięli się za spożywanie posiłku.
        Po kilku minutach jedzenia Vaxen bez słowa wstał, odsunął krzesło niebieskookiej i pomógł jej wstać, za co został nagrodzony miłym i szerokim uśmiechem. Znajoma ukazała szereg równiutkich, białych jak arktyczny śnieżek, ząbków, które wyglądały jak sznur drobnych perełek. Dziewczyna przemierzyła krok w stronę wyjścia.
-Nie wychodź, odpocznij tę noc jeszcze w spokoju, a wyruszysz jutro z rana! – krzyknął Vaxen za odchodzącą pięknością. Srebrna zbroja wykuta przez sprawną rękę idealnie przylegała do ponętnego ciała swojej właścicielki i podkreślała figurę.
-Dobrze więc, zostanę, aby jutro z tobą walczyć. – odparła i ruszyła po schodach wcześniej zabierając z dłoni bruneta kluczyk do swojego pokoju. Upadły uśmiechnął się sam do siebie i podniósł brwi, po czym podążył za blondynką. Drzwi jej pokoju zamknęły się, a on wszedł do swojego, zatrzasnął za sobą przejście i znużony padł na łóżko niemal natychmiast zasypiając.

        Tymczasem parę kilometrów dalej, w zdewastowanej karczmie „Stary Osioł i Młody Byk” znalazło się dwóch strażników uzbrojonych w halabardy, a za nimi para giermków towarzyszących niedawno martwemu osiłkowi. Halabardnicy rozglądali się z niepokojem po pomieszczeniu. Na drewnianej podłodze był ogromny ślad ze skrzepniętej krwi. Przybierał kształt trupa, którego brakowało. Ochroniarze zerknęli na siebie w zadumie. Wnet z cienia w rogu karczmy wyszła ogromna na ponad dwa metry postać, z szeroką raną ciętą w okolicy brzucha i przekutym podbródkiem.
-Przynieśliście mi posiłek. – odezwał się gruby, jakby mechaniczny głos. Zdawało się, iż dźwięk ten powodował echo tak głębokie, że przeżerał dusze śmiertelników na wylot. – Jestem taki głodny...
Hurd złapał nieszczęśników za łby, a jego towarzysze zaczęli skakać z radości, bić brawo i śmiać się. Po ułamku sekundy zwiotczałe ciała strażników uderzyły o posadzkę, a ich zasłonięte czernią oczy wpatrywały się w nicość. Z ust wypływał czarny płyn. Obaj byli martwi.
-A teraz – odrzekł Hurd - znajdźcie mi tą anielicę!

        Ranek przywitał Vaxena w jego pokoju przyjemnym ciepłem słońca. Kogut za oknem piał wniebogłosy, co zapewne było przyczyną nagłej pobudki z błogiego snu. Brunet podniósł się z łóżka, wykonał kilkuminutową, poranną gimnastykę, po czym zabrał swój ekwipunek i wyszedł z pokoju. Drzwi do sypialni Alisy były zamknięte, więc czarnooki postanowił jej nie budzić i zszedł na dół do głównej sali karczmy. Podobnie jak wczoraj wieczorem, izba była zupełnie pusta nie licząc właściciela. Anioł skinął głową na pożegnanie i postanowił wyjść na ulicę. Nagle przed jego twarzą przeleciał sztylet i wbił się w ścianę obok.
-A cóż to, myślałeś, że tak łatwo ci pozwolę odejść? Nic bardziej mylnego! Stawaj i walcz! – krzyknęła Araphielissa w kierunku skrzydlatego i szyderczo się śmiejąc ukazując rządki lśniących perełek. Stała w pełni uzbrojona z założonym hełmem, tylko niezamkniętą przyłbicą, którą w tym momencie zatrzasnęła.. Piekielny dobył ostrza, a karczmarz wybiegł z pomieszczenia krzycząc. Anioły stanęły naprzeciw siebie w pozycji gotowości do starcia. Vaxen wziął głęboki oddech i ruszył sprintem w kierunku oponentki, jednocześnie robiąc zamach mieczami z obu stron. Kobieta bez problemu sparowała atak i zrobiła potężny zamach znad głowy. Czarnooki ledwo uskoczył przed ostrzem, jednak mając większą szybkość i czas na atak ponowił cięcie ostrzem. Anielica przesunęła głowę, która niehybnie by odpadła, gdyby ofensywa dosięgła celu. Jedynym uszczerbkiem była utrata hełmu. Fragment zbroi upadł na panele i poturlał się ku ścianie rozwiewając burzę złocistych kosmyków, jednak oczy nie były jak zwykle ogromne i przyjazne. Teraz były skupione i ukazywały podniecenie walką. „Ta kobieta uwielbia, gdy trafi na równego przeciwnika!”
        Tym razem to Araphielissa wyprowadziła pchnięcie swoim dwuręcznym orężem. Vaxen zablokował je ustawiając swoje ostrza w krzyż i przenosząc atak do góry. Przez chwilę zostali w zwarciu blokując sobie nawzajem broń, aż wreszcie Alisa odepchnęła dziedzica na przeciwległą ścianę. Ten, ślizgając się ten krótki kawałek po wypastowanej podłodze, nie stracił równowagi i zatrzymał się wciąż uzbrojony i gotowy na atak. Już chciał wyskoczyć w powietrze unosząc się na skrzydłach, gdy mur, przy którym się zatrzymał został gwałtownie zniszczony, ktoś wybił wielkie przejście w ścianie, przy okazji zawalając pierzastego milionem cegieł.
-Vaxen! – krzyknęła wystraszona kobieta odrzucając broń na bok i wbiegła w mgłę utworzoną z pyłu i gruzu. Szybko dopadła do przygniecionego towarzysza i zaczęła mu pomagać w zrzucaniu ciężaru z ciała. Do momentu gdy ktoś niezwykle potężny odrzucił ją używając silnych rąk i magii. Dziewczyna wbiła się w blat baru, szybko się podniosła i spróbowała chwycić za klingę miecza. Niestety, ten leżał zbyt daleko, by zdążyła go dobyć. Z chmury wyłonił się wysoki i nadzwyczaj umięśniony mężczyzna dzierżąc w jednej dłoni młot, a w drugiej jakby błękitną kulę magii.
-To twój koniec dziewczynko! – krzyknął i cisnął błękitną elipsę w Araphielissę, która, nie mając czasu na unik czy ucieczkę, została trafiona bezpośrednio w klatkę piersiową. Magiczna zbroja, którą dzierżyła anielica uratowała jej życie. Tylko zdezorientowana i oszołomiona kaszlnęła. Hurd podszedł do niej i podniósł ją za rękę do swojej twarzy. W tym momencie dłoń, która trzymała pierzastą wylądowała na posadzce plamiąc krwią srebrzystą zbroję upadłej i ciało olbrzyma, z jego kikuta trysnęła krew.
-Aaaarghhhh! – krzyknął rozwścieczony napastnik i zamachnął się młotem uderzając w ziemię przed sobą. Z opadającego kurzu i pyłu wydobyła się postać uzbrojona w dwa nagie ostrza. Jego czarne jak noc skrzydła rozłożone na obie strony zakrywały większą część zniszczonego muru. Cień, który powodowała istota wydawał się nie kończyć z żadnej strony.
-Kto zginie śmieciu?! – odpowiedział z olbrzymią pogardą Vaxen. „Moja magia na niego nie działa” pomyślał próbując zmusić wroga do przegranej. Hurd zaśmiał się.
-Nie jestem człowiekiem dzieciaku! Jestem nekromantą! Mnie nie da się zabić!
-Chyba, że utną ci głowę... – odpowiedział brunet. – Łap! – krzyknął rzucając jedno ze swych ostrzy do towarzyszki, która zręcznie chwyciła oręż za rękojeść. Hurd powziął potężny zamach swym młotem od boku na dziewczynę, która zapewne nie dałaby rady uniknąć ani przeżyć uderzenia. Vaxen w ułamku sekundy znalazł się na drodze broni przeciwnika, pomiędzy nią a Alisą. Grzmotnięcie obucha połamało wszystkie kości piekielnego oraz zmiażdżyło organy. Zwiotczałe ciało przeleciało przez pomieszczenie jak szmaciana lalka. Araphielissa zamachnęła się ostrzem Vaxena na bezbronnego przeciwnika. Jego głowa uderzyła w grunt niedaleko dłoni, a martwa reszta osunęła się powoli i z głuchym łomotem wylądowała tuż obok. Dziewczyna wbiła jeszcze miecz w serce i zostawiła go podbiegając do konającego szlachcica.
-Vaxen!
-Wygrałaś. Moje gratulacje. – rzekł czarnooki kaszląc i plując krwią. Ledwo oddychał. – Jestem szczęśliwy, że cię spotkałem.
-Nie odzywaj się! – krzyczała błękitnooka przez płacz. Łzy uwydatniały kolor jej oczu. – Spokojnie oddychaj. Ratunku!!! – wrzeszczała w kierunku wejścia do karczmy. Poranna pora nie ułatwiała zadania, miasto dopiero budziło się do życia. Zaś Vaxen to życie tracił. Blond-włosa nachyliła się nad konającym.. – S... Spokojnie. Błagam, nie odchodź!
-Us... Uspokój się. – słowa płynęły z gardła anioła równie z krwią. Alisa nachyliła się i nieśmiało zetknęła swoje usta z ustami panicza, lecz gdy ten odwzajemnił to, oboje złączyli się w namiętnym pocałunku. Czas jakby zatrzymał się dla nich. – W porządku. Życie za życie. Jestem ci to winny.
-Nie! Nie chcę! Zostań ze mną, pokonaj mnie w pojedynku, daj mi siłę jak wczoraj! Chcę być tylko z tobą! – słowa wymawiane przez upadłą rzucane były na wiatr. Vaxen wydobył ostatnie tchnienie i umarł. Zaczęło padać.

„Co to jest ból? Jak to jest odczuwać ból? Czym jest prawdziwa miłość? Czym ta prawdziwa miłość różni się od pożądania?„ – Vaxen van Qualn’rine


Zaiste, świat jest pełen bólu...

__________
Równo pięć i pół strony w MS Word, fontem Time New Roman, czcionką 12 :)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania Konkursowe - Przygoda w Alaranii.”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości