Poza granicami Alaranii.[Samotnia, bliżej nie określona przestrzeń] Kufle w dłoń!

Wszystkie krainy znajdujące się poza granicami kontynentu alarańskiego. Znajdziesz tu także inne wymiary, plany znajdujące się na innych łuskach Prasmoka. Jak choćby Otchłań - krainę demonów, czy Plany Niebiańskie, siedzibę najwyższego.
Awatar użytkownika
Lullasy
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 136
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Służący , Kurtyzana
Kontakt:

[Samotnia, bliżej nie określona przestrzeń] Kufle w dłoń!

Post autor: Lullasy »

~~~

- Tak jest dobrze. Pamiętaj, odstęp między roślinami nie może być ani za mały, ani za duży. Inaczej albo zabraknie roślinom miejsca, albo zostanie zbyt dużo niewykorzystanej przestrzeni.
        Słoneczny dzień. Na niebie nie było widać chmur, a wiatr był ledwo wyczuwalny. Lullasy swoimi dłońmi przenosiła ziemię, by przykryć kolejne ziarenka marchwi. Robiła to tysiące razy, a jednak mimo wszystko pani Kareath zdawała się znajdywać hobby w przypominaniu jej, co ma robić. Można by pomyśleć, że ta kobieta o dosyć sporych kształtach miała to we krwi.
- Tak pani - Przemówiła delikatnym głosem, pilnując, by w każdym dołku było ziarenko, i by każde z nich zostało szczelnie otulone glebą. Jednocześnie wleciało jej do głowy, że musi spytać co będzie miała robić dalej. A jak jej wleciało, to łatwo było się domyślić, bowiem jeden z węży zniżył swą głowę tak, by ta była przed jej oczami i zaczął kłapać paszczą. - Czy życzy sobie moja pani, bym następnie przygotowała obiad? Śniadanie było dosyć dawno, a pan wkrótce wróci z miasta.
- Właściwie, to mam do ciebie inne zadanie.
        Niewolnica obróciła wzrok na swoją panią, lecz ledwo mrugnęła, a wszystko przekształciło się na jej oczach. Niebo pokryły mroczne chmury, z których lał się deszcz ognia i piorunów. Ziemia była uschnięta niczym po odwiecznej suszy, a dom oraz okoliczne lasy trawił w szaleńczym tempie krwistoczerwony ogień. Ogródek także pokryty był warstwą płomieni i żaru, które tańcowały niczym pijani arystokraci wiedzący, że dziś nastanie kres ich życia. Tymczasem jej pani stała się ożywionymi, zwęglonymi zwłokami, które w przerażającym grymasie bólu wyciągały ku niej ręce. Wszystko zadawało się absurdalne, lecz przerażające. Nie mówiąc o tym, że strach przepełniający niewolnicę zdawał się znajomy.
        Pod wpływem lęku, Eugona zamachnęła się ręką, w sposób jakby chciała zadrapać kogoś paznokciami, jakby mając nadzieje, że czyn ów odgoni wszystko, że ta zła wizja obróci się w proch pod wpływem uderzenia. I faktycznie, jak tylko poczuła, że jej ręka natrafia na przeszkodę, wszystko zanikało, obracając się w mroczną chmurę popiołu, powoli zakrywającą jej pole widzenia. Wybudzała się z tego koszmaru.

~~~

- Spokojnie, spokojnie. Rozumiem, że oko za oko, ale bierzesz to zbyt dosłownie.
        Ten łagodny głos był pierwszą rzeczą jaka dotarła do Lullasy. Teraz pamiętała, co się działo ostatnio. Musiała zasnąć w ramionach Cardosa, gdy ten wskoczył do czegoś, co było portalem. Nadal umierała z głodu, mając wrażenie, że zaraz zacznie trawić sama siebie. Jednak wiedziała, że musi cierpliwie znieść czekanie. Otworzyła oczy, skupiając się wpierw na okolicy, czy też raczej na miejscu, w którym się znalazła. Wraz z nią także wężyki wstały, oznajmiając swą pobudkę ziewnięciami, po czym podążały swym wzrokiem za wzrokiem wężowej niewolnicy.
        Leżała na kolanach Cardosa, co czuła po wbijającej się w plecy, twardej zbroi starca. Podtrzymywał on swoją prawą ręką jej głowę, zaś lewą ręką zasłaniał swoją twarz, jednak dało się dostrzec lekki uśmiech na jego twarzy, gdyż głównie przysłaniał on swoje oczy z bliżej nieznanego powodu. Także jego słowa były dla niej dosyć zagadkowe i przy tym niezrozumiałe, głównie z powodu, iż ledwo odzyskała świadomość. Lullasy już miała zadać pytanie odnośnie tego, lecz wtedy jej uwagę odwrócił dziwny dźwięk, przypominający pisk przestraszonego zwierzęcia. Dotarło w tym momencie do niej, że nawet nie wie, gdzie właściwie są, przez co całkowicie zapomniała o starcu
        Obróciła głowę na bok, by móc ujrzeć widok, jaki dotąd nie miał możliwości ujrzeć kiedykolwiek wcześniej. Znajdowali się w miejscu, który z trudem przypominał cokolwiek rzeczywistego, gdyż był to niezwykle unikatowy, choć dosyć skąpy, krajobraz. Przynajmniej tak było dla pozbawionej zmysłu magicznego Lullasy. Każdy, kto posiada choć odrobinę zmysłu magicznego wyczuję, że to miejsce emanuje magią i to w znacznym stopniu.
Jednak przechodząc do konkretów, zwykłe, śmiertelne oko zaobserwować równinie, zbudowaną z posępnie czarnej, łatwo pękającej skały, która w dotyku była nieprzyjemnie szorstka. Choć szorstka to mało powiedziane - delikatny materiał przy spotkaniu z mroczną skałą rozszarpałby się przy najmniejszym tarciu. To samo spotkałoby zapewne skórę co delikatniejszych istot.
        Tak było kilkanaście metrów wokół nich - popękana i dosyć szorstka skała, na której oprócz nich samych nie było nic. Starzec z wężową damą na kolanach siedział niemalże pośrodku tej pustki. A co było dalej, poza tym obszarem? Niesamowicie ciężko było powiedzieć. Widok przysłaniała przedziwna mgła, zakrywająca zarówno niebo jak i horyzont. Była niesamowicie gęsta, a i szczególna, ponieważ mieniła się wszystkimi kolorami, jakie mógł sobie wyobrazić umysł istoty myślącej. Namiętna, gorąca czerwień przeobrażała się w mgnieniu oka w nieskończoną głębie błękitu, ta zaś potrafiła przekształcić się w żywy, rażący po oczach kolor żółty z lekkim odcieniem pomarańczowego, co niektórym mogło przypominać słońce, czy też coś, co próbowało owo słońce imitować. Ci, którym sztuka tajemna nie obca, mogli zauważyć pewne podobieństwo. Mianowicie owa “mgła” była na swój sposób podobna do aury, o ile nią nie była.
        W końcu jednak, niewolnicy udało jej się objąć wzrokiem źródło hałasu - był to Eridios, który z twarzą przerażenia, pokrytą zadrapaniami uciekał przed kotką, wciąż lekko kuśtykając. Zwierze Mirza najwyraźniej w ten sposób zabijała nudę lub też było po prostu złośliwe. Tego ciężko się dowiedzieć, bez zdolności rozmowy ze zwierzętami, której nikt z obecnych nie miał. Zapewne to był powód, który sprawił że, Cardos się uśmiechał, jednak wciąż eugona nie wiedziała, czemu rycerz zakrywa swe oczy. Gdy tak na tym rozmyślała, zauważyła, że trzy, może cztery metry dalej od człowieka w zbroi leżą Mirz oraz Derogan. Wyglądali przez moment niczym martwi dla niewolnicy, która wyciągnęła rękę w ich stronę, z zamiarem odezwania się swoim delikatnym głosem. Chciała upewnić się, że to, co wydaje jej się, że widzi, jest prawdziwe.
        Naturianka odetchnęła z ulgą, gdy ujrzała, że ci najwyraźniej musieli zemdleć przy przejściu przez portal, co spotkało w końcu także ją. Jeśli chodzi o ludzi, czuli się oni wprost idealnie. Gdy tylko odzyskali świadomość, mogli odczuć całkowity brak zmęczenia, oraz nadzwyczajne pokłady energii, niczym po kilkudniowym śnie. Jedyne co mogli uznać za uporczywe, to powierzchnię, na której leżeli, która była nieznośnie twarda i niewygodna. Inną niedogodnością mógł być fakt, iż mieli policzki mokre od kociej śliny, zapewne kotka Mirza próbowała ich obu zbudzić przedtem, co niezbyt wyszło. Jednak poza tym nie mieli większych powodów do obaw, nie licząc atmosfery tego miejsca.
        Tymczasem Lullasy zamarła w bezruchu. Dopiero teraz ujrzała, iż palce jej prawej ręki pokryte są w krwi. Nie czuła jednak by była skaleczona, nie widziała też na sobie żadnej rany. Dopiero po kilku chwilach myślenia dotarło do niej, co mogło się stać. Obróciła głowę tak, by móc spojrzeć na twarz Cardosa, którą on sam częściowo zasłaniał.
- Panie Cardosie, czy ja…? - Odezwała się niepewnie, czekając na odpowiedź. Staruszek jednak nie musiał się nawet odzywać, gdyż spod rękawicy po jego lewym policzku ściekła strużka krwi. Przez ten moment ciężko było jej oddychać, a umysł przytłoczył ciężar jej czynu, który choć przypadkowy, najwyraźniej okaleczył lewe oko człowieka. Musiała ponieść konsekwencje swego czynu, wiedziała o tym, i nie wahała się przyjąć na siebie najgorszą możliwą karę, choć już teraz zbierało się jej na płacz. - Nie wybaczaj mi tego niegodziwego czynu, ukarz mnie, nie zasłużyłam na…
        Nie dane jej było dokończyć, gdyż poczuła jak rękawica rycerza, częściowo pokryta jeszcze świeżą krwią po wewnętrznej stronie, została przyciśnięta do jej ust, na wznak, iż ma zamilknąć
- Celowo czy nie, Zasłużyłem sobie. Nadal nie wiem co dokładnie widziałem w twoich wspomnieniach i choć gotuje się we mnie gniew, to teraz wiem, że ty nie jesteś odpowiedzialna za to. A oko jestem w stanie ci darować. - Mówił to z najszczerszym uśmiechem, jaki mógł tylko w tej chwili wydobyć z siebie. Z lewym okiem zdewastowanym w znacznym stopniu, które niewolnica mogła teraz doskonale widzieć. Krew sączyła się powolnym, acz całkiem sporym strumieniem. Ból, choć mocny, nie był najgorszym, jakiego starzec doświadczył. I chociaż szkoda mu było częściowo oślepnąć, to teraz rozumiał, że nic nie wskóra, będąc brutalnym dla eugony. Zachowywał się więc teraz, jakby zupełnie nic się nie stało, uznając uszkodzenie oka za powód do śmiechu. - Poza tym, zgaduje po twoich słowach, że najbrutalniejszą karą, jaką będe w stanie ci wymierzyć, będzie jej brak. Nie wspominając o tym, że odgłosy, jakie wydawał twój brzuch, gdy spałaś, przeraziły mnie do tego stopnia, że boje się ukarać cię jakkolwiek!
        Pociągnął ją lekko za policzek delikatnie, niczym dziadek swoją niegrzeczną wnuczkę, a następnie otarł łzy z jej lica, zostawiając przez przypadek smugę krwi. Jednak kolejne łzy zmyły szkarłatny ślad. Niewolnica szalała wewnątrz siebie od emocji. To było faktycznie najgorsze, co mogło ją spotkać. Popełniła błąd i nie miała jak przyjąć odpowiedzialność za swój czyn? Tak płacząc, minęła chwila nim zauważyła, że z kolan Cardosa trafiła na twardą, skalną powierzchnie. Wciąż szlochając, próbowała otrzeć łzy, tym razem samodzielnie. Obserwowała też, jak osoba, którą prawdopodobnie pozbawiła częściowo wzroku, spokojnie kieruje się do młodzieńców, jakby nic się nie stało.
- Już obudziliście się wreszcie? Spaliście kilkanaście minut, twardo niczym smoki, lub jakieś inne, ociężałe zwierzęta. - Powiedział to głośno, po czym skierował wzrok na wampira, który wciąż biegał w kółko, uciekając przed swoim najnowszym koszmarem, kotką Mirza. Pokiwał głową, nie wierząc, że tak zabawna scena może być prawdziwa, po czym stanął pół kroku od Derogana, pochylając się nad nim. - Pomóc ci wstać, czy chcesz jeszcze poleżeć, mlekożłopie?
        Mówił to w międzyczasie, gdy krew z porządnie okaleczonego narządu skapywała na włosy młodzika. Nie czekając na odpowiedź, wyciągnął rękę, by pomóc mu wstać, wciąż z wesoło wykrzywionymi ustami. Zupełnie inaczej, niż przedtem, jakby to wszystko momentalnie wydobyło prawdziwą osobowość Cardosa, zgoła odmienną od tego, z czym mieli do czynienia przed walką. Nawet w tak podeszłym wieku, w człowieka mogła wstąpić nowa idea, kształtująca ludzkie działania i decyzje. A może to była tylko maska, jaką przyodział, by nie robić sobie problemów? Ciężko było stwierdzić.
        Wężowa dama wciąż walczyła z emocjami. Jednak poczucie winy, przytłaczające jej delikatne serce było stanowczo zbyt silne. Była blisko kompletnego zatracenia się w chaosie
“Tak nie może być. Co mam robić? Muszę odpokutować swoją winę!”
        Wnet, przez jej umysł przeszedł błysk nadziei, który skierował jej wzrok na Mirza, który teraz próbował samotnie powstać z gruntu, co tuż po przebudzeniu, trzeba było przyznać, zawsze jest nieco ciężkie. Na sekundę spojrzała jak Cardos pomaga wstać Deroganowi, po czym ponownie przeniosła swe spojrzenie na drugiego chłopaka.
“Złe przemogę dobrym. Odpłacę mój błąd, starając się z całych sił być jak najbardziej pomocna. Tak, tego oczekują po mnie pan i jego przyjaciele, jestem pewna.”
        Pomysł zdawał się logiczny. Jeżeli nie może zostać ukarana, będzie starała się służyć jeszcze mocniej i częściej, choćby nie wiadomo co się działo. Przedtem nie było to możliwe, ze względu na okoliczności, teraz jednak miała szansę. Postarała się powstrzymać kolejne łzy, co wyzwaniem sporym było, jednak w końcu udało się bez większych problemów. Te, które osiadły na jej policzkach postanowiła zetrzeć, lecz tylko część własnoręcznie ze swego lica oczyściła, gdyż resztę otarły własnymi główkami węże. Uśmiechnęła się lekko, po czym podziękowała delikatnym głaskaniem większości z nich, za co została obdarowana syknięciami.
        Nie czekała długo, by przerodzić swe poprzednie myśli w czyn myśli w czyn. Ostrożnie powstała, z początku pomagając sobie rękoma, później podnosząc się tylko mięśniami swojego ogona. Gdy tylko udało się jej całkowicie wyprostować, jej żołądek wydał z siebie dźwięk, jakby miał zaraz dostać odnóży, wyjść jej przez usta, po czym wesoło pomaszerować, by pożreć pierwszą napotkaną istotę żywą. Eugona, choć usta miała wykrzywione z powodu bólu, jaki, o ironio, wypełniał jej pusty brzuch. Jednak ta błahostka nie była w stanie przeszkodzić jej w odkupieniu swej winy. Podpełzła bliżej Mirza, starając się by robić to z jak największą gracją, oraz jednocześnie szacunkiem dla wszystkich obecnych wokół osób. Gdy tylko dotarła tam, gdzie chciała, ogon zwinęła spiralnie, a ciało swe ugięła nad człowiekiem. Głowę, w geście szacunku, pochyliła tak nisko, jak tylko szyja jej na to pozwalała, swą prawą dłoń zaś wyciągnęła ku mężczyźnie.
- Czy...życzy sobie pan Mirz pomocy przy w stawaniu? - Mówiła kolejne słowa powoli i starannie, dbając, by każde było wypowiedziane idealnie. Idealnie, czyli odpowiednio cicho, z właściwą tonacją oraz z bezgraniczną pokorą. Węże, podczas mówienia przez Lullasy tych słów, wykonały podobny gest swoimi główkami co ona. - Proszę mi wybaczyć, iż wcześniej nie mogłam się...przedstawić.
        Wampir przyglądał się temu wszystkiemu od kilku chwil. Kotka Mirza powaliła go całkowicie i teraz siedziała mu na szyi, liżąc go po policzku. Choć denerwowało to Eridiosa, to przynajmniej miał niejaką wymówkę na chwilę odpoczynku dla obolałej nogi. Mógł także przemyśleć niektóre aspekty pobytu tutaj
“Gdy będę spał, będzie mogło stać się wszystko. Aż zaczynam wątpić, czy warto tak ryzykować.”
Awatar użytkownika
Derogan
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Derogan »

Idąc przez ulicę wraz ze swymi nietypowymi towarzyszami, Derogan czuł się dziwnie. Co było tego powodem. Otóż właśnie owe dziwne towarzystwo. Ponoć indywidua zwykły się przyciągać, co póki co zdawało się być jak najprawdziwszą prawdą. Sam młodzieniec niewątpliwie różnił się od większości ludzi, czy to wyglądem, czy też charakterem bądź własną przeszłością. Lullasy, kobieta wąż była kimś, której fenomen nie trzeba było nawet wyjaśniać, bo już na sam dźwięk brzmienia tego imienia do głowy przychodziła wizja niezwykłego stworzenia. O ile wampir wydawał się być całkowicie przeciętnym szlachcicem, to Cardos przedstawiał sobą zagadkę. Jego nagła zmiana charakteru sprawiła, że Derogan musiał się zastanowić, z kim tak naprawdę ma do czynienia. No i pozostawał jeszcze Mirz, tajemnicza postać, która pojawiła się znikąd.
~Nie ma co gadać, wesołą kompanię sobie sprawiłeś.
~Tak. Przyciągamy wzrok jak smok nad miastem.
~NIE...WYMAWIAJ...PRZY MNIE... TEGO...WYKLĘTEGO PRZEZ PANA...SŁOWA.
~Jakiego? Smok?
~Sza!
~Ale co się stało? Wyjaśnisz mi to?
~Nie, to moja prywatna sprawa.
~Prywatna? Mamy jedno ciało, nie możesz mieć przede mną tajemnic. Mów, albo prędzej czy później i tak to wyszukam.
~Powodzenia zatem.
~Dzięki, ale tobie przyda się bardziej. Aha, smoczysty smok jest tak smoczysty, jak tylko smoczysty smok potrafi.

        Choć zdanie to miało sensu tyle, co nagła zmiana Cardosa, to Derogan był zadowolony. Czuł gniew emitujący od anioła, a to właśnie było jego celem. Obawiał się tylko trochę, czy czasami nie przesadził, bo ten zdecydował się nie odpowiedzieć mu w żaden sposób, co przy jego gadatliwości było nie lada wyczynem. ”Jeżeli chcesz, to siedź cicho, mój ty smoczysty smoku.”         Początkowo chciał przeprosić Hagryvda, ale jego dziecięca strona zwyciężyła i nie mógł się powstrzymać od żartu.
        Derogan dostrzegł, że powoli zbliżał się ranek. Dziwiło go, że wampir nie okazuje żadnych oznak niepokoju, a jeszcze bardziej to, że ulice miasta prawie całkowicie opustoszały. Był to dla niego widok tak dziwny, że aż oniemiał. We wszystkich miastach, jakie spotykał, życie zaczynało się od ranka, gdy zaczynało wschodzić słońce, a nawet jeszcze wcześniej. ”Doprawdy, dziwne to miasto. Zaczynam powoli rozumieć, dlaczego niektórzy ludzie tak bardzo lubią życie w jednym miejscu. Chociaż... chyba zrozumiałem to dawno temu. Gdy już to straciłem, a jakżeby inaczej miałoby być?”
        Zamyślony, nie dostrzegł grupy świętujących istot. Dopiero gdy dostrzegł kątem oka, że dotąd idący przy nim Mirz nagle zniknął, oprzytomniał i nieprzytomnie rozejrzał się wokół, starając się zorientować w tym, co się dzieje. Niezbyt mu to jednak pomogło. Wokół niego znajdował się wielokolorowy tłum, w którym z trudem odróżniał cokolwiek. Musiał wcześniej zdecydowanie zbyt długo przebywać poza ciałem, bo zdawało mu się przez chwilę, że widzi kilku ludzi z kocimi uszami, podobnych do tych z bajek, które opowiadała mu kiedyś matka. Dodatkowo w zorientowaniu się w sytuacji przeszkadzały mu krzyki, które mocno go dezorientowały. ”Naprawdę aż tak się zamyśliłem, że nie usłyszałem tego? Naprawdę muszę ograniczyć rozmowy z Hagryvdem, bo widocznie sprawiają one, że zaczynam tracić kontakt ze światem.” Dostrzegł, że kilka osób niosło na ramionach starca w szatach, co zdziwiło go niemniej niż cała reszta. Nie do końca wiedział, co ma robić, Mirza i wampira nie było nigdzie widać, ale na (o ironio) szczęście był przy nim Cardos. Deroganowi nie pozostało nic innego, prócz podążania za nim. Po jakimś czasie w końcu udało mu się opuścić świętujący tłum i dostrzegł, że dwaj towarzysze do nich powrócili. Zamrugał, starając się zrozumieć, co to tak właściwie było. W końcu jednak wzruszył ramionami i ruszył dalej, uznając, że lepiej się nad tym nie zastanawiać. Po chwili ze zdziwieniem ujrzał, że na twarzy idącego przed nim starca maluje się strach. Od dłuższego czasu ten zaczynał go zaskakiwać we wszystkim, co robił. Zdecydowanie nie zachowywał się tak, jak przedtem.
~Że co proszę?!
~Tak, dokładnie, ten pan powiedział słowo „smok”.
~Jeżeli chcesz jeszcze ze mną rozmawiać, to lepiej wstrzymaj język... no, myśl i nie wymawiaj... myśl tego słowa!
~Jak sobie chcesz.

        Chyba lepiej nie było kopać sobie grobu, zwłaszcza, że Hagryvd po jego śmierci powróciłby do Nieba, a gdyby Derogan tam trafił, to mogłoby go tam czekać istne piekło. Choć taki scenariusz wydawał się być bardzo wątpliwy, to Derogan omal nie roześmiał się, gdy pomyślał o tym, ze gdyby do tego doszło, to najpewniej pierwszego dnia zostaliby wygnani z Nieba i zostaliby Upadłymi Aniołami. To byłaby bardzo... ciekawa alternatywa dla Hagryvda.
~Lepiej nawet nie snuj takich planów, bo jak cię znam, to sprawdzą się z nadmiarem.
~Słucham?
~Pewnie cały zastęp anielski doprowadzisz do upadku pierwszego dnia, jeżelibyś kiedykolwiek wkroczył do Nieba.

        Derogan postanowił to przemilczeć. Trochę go zdziwiło, że tak szybko udało im się pogodzić, ale w sumie byli na siebie skazani i zbyt wielkiego wyboru nie mieli. Wątpił, czy w innym przypadku anioł tak szybko by mu przebaczył. Był bardzo dumny i potrafił się nieraz obrazić z byle powodu.
        Zaniepokoił go odrobinę niepokój Cardosa (nie do wiary), ale gdy ten razem z wampirem zaczęli się droczyć, uznał, że póki co nie ma się czego obawiać. Zdziwiło go trochę zachowanie dwóch mężczyzn, którzy sami zachowywali się jak dwóch „mlekożłopów”, podczas gdy ci zachowywali powagę. Przynajmniej z pozoru. Jednak kiedy głos wampira zniżył się do niezwykle piskliwego, nawet Derogan musiał przyznać, że jest to w pewnym stopniu zabawne. Choć nie dał tego po sobie okazać, to był nawet w dobrym humorze. Jednak nadal pozostawał czujny – niepokoiła go cała ta nietypowa sytuacja i czuł, że coś zdecydowanie nie jest tak, jak powinno.
        Nagle poczuł na sobie czyjś wzrok. Spojrzał w stronę Lullasy, która to przypatrywała się jemu oraz Mirzowi. Niepewnie uśmiechnął się lekko. Chociażby sprawa niewolnicy mógł powodować to, że czuł się nietypowo. Nie wiedział, jak powinien się w jej obecności zachować. Jak dotąd próbował traktować ją tak, jak każdego innego, ale nie trzeba się było znać na psychologii, aby dostrzec, że eugona reaguje na wszystko w zupełnie inny sposób. Dlatego Derogan długo nie przypatrywał się jej, spojrzał znowu przed siebie, wpatrując się w mroczne, opustoszałe ulice przed nimi, wsłuchując się przy tym w melodię syczaną przez węże na głowie Lullasy. ”Przynajmniej ta jedna rzecz póki co się nie zmieniła.”
        Kiedy wszyscy nagle się zatrzymali, on zrobił to także. Ze zdziwieniem dostrzegł w bocznej uliczce coś, co przypominało wygasłe ognisko. Zdecydowanie nie spodziewał się ujrzeć tutaj czegoś takiego, a to, że właśnie w stronę tego zmierzają, jeszcze bardziej pogłębiło to uczucie. Gdy Cardos wypowiedział pięć słów, Derogan chciał go zapytać, dokąd tak właściwie mają zmierzać, kiedy nagle ten podskoczył i przeniknął przez resztki ogniska. Zamknął usta, które już otworzył i spojrzał na popiół, ze zdziwienia unosząc brwi.
~Muszę przyznać, tego się nie spodziewałem.
~Wielu rzeczy się nie spodziewasz. I na tym polega twoja słabość.
~Nadal wściekasz się o tego smoka?
~Sza!
~Oj, wybacz.

        Spodziewał się, że ta Samotnia będzie czymś w rodzaju karczmy, a nie jakimś miejscem tak zabezpieczonym. Spojrzał nieufnie na ognisko, nie będąc pewnym, czy powinien tam wskoczyć. Niezbyt ufał magii, choć sam ją władał. Nagle poczuł, jak coś popycha go od tyłu, prosto w ognisko. Chciał jeszcze się obrócić w locie, ale nie udało mu się to, bo wszystko nagle ogarnęła czerń.

        Derogan wstał, słysząc w głowie szum i czując się, jakby ta miała mu zaraz eksplodować. Rozejrzał się wokół i ze zdziwieniem ujrzał, że znajduje się w świecie duchów, na jednej z karnsteiskich ulic. Nigdzie nie było widać Hagryvda oraz ogółem nikogo innego, co mocno konfundowało młodzieńca.
- Hagryd?
        Odpowiedziała mu cisza. Nie wiedząc, co ma zrobić, stał przez chwilę pośrodku ulicy, po czym ruszył dalej, starając się odnaleźć to miejsce, do którego skoczył. Czy to możliwe, że jego dusza opuściła ciało? Wydawałoby się to niemożliwe, ale przecież Derogan nie znał się w pełni na magii. Jednak jak dotąd tylko on lub Hagryvd mogli doprowadzić do czegoś podobnego, nigdy nie zdarzyło się to samo z siebie.
        Stopniowo otaczające go budynki zaczęły ciemnieć, po czym znikać, jeden po drugim. Wkrótce szedł już przez wielką równinę, która nagle ukazała się przed nim. Oślepiło go odległe światło, w którego stronę ciągle się kierował. Dostrzegał wokół siebie posrebrzane sylwetki ludzi. Po chwili było to już całe pole bitwy, przez które Derogan szedł, nie zastanawiając się zbytnio nad tym co widzi, pragnąć dosięgnąć tajemniczego światła. Przenikał przez walczących, nie czuł wtedy chociażby łaskotania ich duszy. Nagle światło zniknęło, a młodzieniec poczuł mrożący krew w żyłach chłód, przenikający jego ciało. Daleko na niebie ukazał się ogromny znak z czarnych, burzowych chmur. Derogan przełknął ślinę. Był to ten sam znak, którego poszukiwał, który znajdował się na naszyjniku, ponoć należącego do jednego z jego wrogów. Jego jedyny trop, poszlaka, która jak dotąd nie pomogła w niczym.
- Nie wiem, co się tu dzieje, ale zaczynam się denerwować – pomyślał Derogan, a jako, że znajdował się w świecie duchów, jego myśl zabrzmiała w powietrzu, niczym słowa, słyszane tylko przez inne duchy. - Zaraz, to nie może być prawda. Byłem przecież z wampirem w mieście... Wpadłem to tej iluzji. To nie jest prawdziwe.

        Gwałtowni się podniósł, czując w uszach nieprzyjemny świst. Wszystko, co dotychczas go otaczało zniknęło, widok znowu powrócił do normy, o ile można to było tak nazwać. Znajdował się w zwykłym, fizycznym świecie i dobitnie odczuwał tego skutki. Siedział na dziwnej, szorstkiej, czarnej skale, czując na ciele pulsujący ból. Zaskoczyło go jednak, dlaczego czuje się tak przepełniony energią, jakby przed chwilą dotknął swojego miecza. Wrażenie było uderzająco wręcz podobne, nawet przepuszczał, że mógł rzeczywiście tak zrobić, ale to nieco różniło się od tamtego. Nie potrafiłby tego opisać, może chodziło tu o dziwną esencję magiczną zaklętą w mieczu. W mieczu, który teraz ledwo wyczuwalnie drżał. Derogan zauważył, że jego ostrze robi tak czasami, lecz jak dotąd nie zrozumiał jeszcze, dlaczego. Nie potrafił znaleźć żadnej zależności pomiędzy tymi sytuacjami, wiedział tylko, że miecz drży tylko, gdy ma go przy sobie. Odłożony – nawet nie drgnie.
~Oh, obudziłeś się w końcu, dobrze to widzieć. Trochę upokarzające było przyglądanie się, jak ten kocur cię liże.
~Kocur?

        Derogan ze zdziwieniem podniósł dłoń i dotknął twarzy, która rzeczywiście było ośliniona. Szybko ją wytarł i rozejrzał się wokół, starając się zorientować, gdzie się tak naprawdę znajduje. Z początku myślał, że to tylko dalsza część snu, bo widział wokół wielokolorową mgłę, zasłaniającą dalszy widok, co zdecydowanie nie można było zobaczyć często. Trochę go niepokoiło, że znajdują się na tak nieprzyjaznym gruncie, w końcu mogło to bardzo łatwo obrócić się na ich niekorzyść. Oprócz tego popękana skała niezbyt przypadała mu do gustu, patrząc na nią czuł dziwną obawę.
~Dałeś się podejść jak jakiś nowicjusz, którym już przecież nie jesteś. Owszem, do mistrza jeszcze ci wiele brakuje, ale to akurat nie wykraczało poza twoje umiejętności.
~Jak umiejętności mają mi pomóc dostrzec coś, co w ciągu sekundy dzieje się za moimi plecami?
~Jak to możliwe, że tkwimy w jednym ciele, w nieznanym miejscu i jedyne, co teraz robimy, to prowadzimy kłótnię na temat twoich umiejętności, co akurat nie jest zbyt wygodnym tematem?
~Ty mi lepiej odpowiedz. To nie moja wina, że siedzisz w mojej głowie.
~Tak trochę to jednak tak.
~Tak? To co niby zrobiłem?
~Urodziłeś się nie wtedy, co powinieneś.
~Bardzo wielki miałem na to wpływ.
~Nie trzeba było tak bardzo się spieszyć.

        Uwagę Derogana odwróciło coś innego. Półleżąc na ziemi, usłyszał słowa Lullasy, które sprawiły, że uświadomił sobie to, iż przecież nie jest tu sam i kłótnie z Hagryvdem mogą poczekać na sytuację, w której miałby lepsze argumenty. Co w praktyce oznaczało, że do głowy wpadałoby mu więcej głupot, które mógłby ładnie oprawić i zaprezentować Hagryvdowi. Ujrzał, że Mirz leży obok niego, wampira uciekającego przed kocurem oraz Cardosa i Lullasy, znajdujących się nieopodal. Musiał przyznać, że ich dziwna kompania idealnie pasowała do tego enigmatycznego, równie, jeżeli nie bardziej dziwnego miejsca. Dostrzegł też, że Cardos zasłania twarz, a spod jego rękawicy cieknie stróżka krwi. Zaciekawiło go to, że starzec odniósł ranę, ale jednocześnie zastanowiło, czy powinien się z tego powodu radować. Przed walką bez cienia wahania robiłby to, ale teraz, gdy mężczyzna zachowywał się całkowicie inaczej... młodzieńcowi było może nawet trochę go żal.
~Obawiam się, że nie będzie mógł do końca życia widzieć na to oko, chyba, że ma dość pieniędzy, aby nająć mistrza magii życia, a i wtedy nie byłaby stuprocentowa szansa, że uda się naprawić to oko. Gdybyś chciał wiedzieć.
~Odnoszę wrażenie, że magia życia jest naprawdę przydatną dziedziną.
~Ludzie ciągle się kaleczą, w mniejszym lub większym stopniu. Przypadek rządzi wszystkim Dopiero po śmierci zrozumiałem, jak taka magia jest przydatna. A szkoda, być może nawet dzięki temu żyłbym trochę dłużej.
~Tak właściwie, to nigdy mi nie powiedziałeś, jak umarłeś.
~To już nie twoja sprawa.
~Ale...
~Sza! Chyba twój jednooki przyjaciel ma do ciebie sprawę.

        Rzeczywiście, Cardos zbliżył się do niego, najwyraźniej pragnąc pomóc mu wstać. Gdy jednak się odezwał, Derogan poczuł, jakby w jego umyśle rozpętała się burza.
~SMOKI? Ociężałe zwierzęta! Od razu widać, że ten Cardos zupełnie się nie zna!
~Hagryvd, mój łeb zaraz eksploduje. Co się stało?
~Smoki to groźne bestie, z których ręki... paszczy godzien jest polec nawet największy bohater świata!
~O co ci chodzi?
~O to, że smoki są groźne i śmierć zadana przez nie jest szlachetna!
~Czekaj, czekaj. Czy ciebie przypadkiem nie zabił smok?

        Odpowiedziało mu milczenie, które powiedziało mu wszystko, co chciał wiedzieć.
~Ha, więc to tak zginąłeś! Trafiła kosa na kamień! Jak tak właściwie wygląda smok od środka?
~Gdybym to ja wiedział. Zwęglony niezbyt mogłem coś zobaczyć...
~On cię tak po prostu spalił?!
~ON miał ze sto stóp wzrostu, twardą jak stal skórę i jednym oddechem spalił cały mój oddział...
~Cały oddział? To dlaczego mu się tak wystawiliście?
~Nie wystawiliśmy. Spalił cały dom.

        Derogan postanowił nie kontynuować tej rozmowy, to obawiał się, czego jeszcze mógłby się dowiedzieć o owym smoku. Mimowolnie na jego ustach pojawił się lekki uśmieszek. Dosyć szybko dowiedział się, dlaczego Hagryvd tak nie lubi tego słowa, a powód ten bardzo go bawił. Zdecydowanie nie należał do standardowych, jego niezwykłość sprawiała, że był jeszcze śmieszniejszy.
- Dosyć już poleżałem, jeszcze trochę i miecz odbije się na moich plecach – odrzekł Derogan na pytanie zadane przez Cardosa, jednocześnie czując krew na swoich włosach, pochodzącą bez wątpienia z ranionego oka rycerza. Chwycił opancerzoną dłoń, pozwalając się podciągnąć. Chwilę potem już stał na twardej skale, przyglądając się twarzy starca. Zdecydowanie różniła się od tej, którą widział wcześniej. Nie malowała się na niej wyższość, a ciągła radość, która choć nie była zbyt emocjonalna, to jednak była. - Dziękuję. A teraz mógłbyś mi powiedzieć, gdzie się tak właściwie znajdujemy?
        Podejrzewał, że jest to owa Samotnia, lecz zupełnie nie tak ją sobie wyobrażał. Tak właściwie, to niemal wcale jej sobie nie wyobrażał. Tak czy owak, sama nazwa niewiele my mówiła, bardzo rad byłby dowiedzieć się czegoś więcej o tym niezwykłym miejscu. Dostrzegł też kątem oka, że eugona podpełzła do Mirza i najwyraźniej chciała pomóc mu wstać. Po raz kolejny zdziwił się, jak jakiekolwiek istota może być w takim stopniu uległa i posłuszna. Zdawało mu się, że każde stworzenie rozumujące w sposób podobny ludzkiemu pragnie niezależności, wolności. Takie przynajmniej odniósł dotąd wrażenie. Wiedział, że niewolnicy są łamani do tego stopnia, aby wykonywać bez zastanowienia rozkazy swoich panów, ale chęć niewolniczej służby sama z siebie była dla niego zaprawdę nie do pojęcia.
~Musiała przeżyć w życiu naprawdę ciężkie chwile. Nie jesteś jedyną istotą, która tak cierpiała. Choć tego właściwie nie muszę ci mówić, jako Sokół nauczyłeś się wielu rzeczy o ludziach.
~Tak, i to nie tylko o ludziach. Jednak odnoszę wrażenie, że moja nauka nie jest nawet po pierwszym etapie, gdy widzę coś tak... niepojętego dla mnie.
~Kiedyś zrozumiesz. Kiedyś wszystko zrozumiesz.
~Nawet to, w jaki sposób dałeś się zabić przez smoka?
~To było nieczyste zagranie, był o wiele większy od nas!
~No co ty nie powiesz.
~Gdyby nie wziął nas z zaskoczenia, pewnie dalibyśmy radę. Ale jak tu się bronić przed nagłym ogniem z nieba? No jak?
~Ja...
~Czy ty w ogóle wyobrażasz sobie, jak to jest walczyć ze smokiem, zwłaszcza takim ogromnym? O, ten to by cię nawet na przystawkę nie zjadł!
~Hagryvd...
~Zastanawiam się, jak w ogóle możesz mówić o takich rzeczach, skoro kompletnie...

- Cicho bądź! - powiedział Derogan, po czym natychmiast zacisnął usta, zdając sobie sprawę z tego co właśnie zrobił.
~No to teraz sobie naważyłeś piwa.
- E... przepraszam, ja... głośno myślałem. Nie! To nie tak... ja... No... ciężko to wyjaśnić. - Derogan starał się jak mógł, aby się uratować, jednak nic dobrego nie przychodziło mu do głowy. Nie potrafił wymyślić niczego na tyle sensownego, aby mogło przekonać wszystkich obecnych. Pozostawało mu tylko mieć nadzieje, że ci przyjmą jego liche wyjaśnienia. Wątpił, aby potrafili odgadnąć, co się właśnie tak naprawdę stało, ale i tak nie byłoby dobrze, gdyby myśleli, że Derogan jest szaleńcem.
Awatar użytkownika
Mirz
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Mirz »

Gdy szli przez miasto, Mirz zauważył, że okolica powoli pustoszeje.
Nie ma się czemu dziwić - widać, że znaczna część wszystkich mieszkających tu istot prowadzi życie nocne. Poranek i czas przed nim to dla nich odpowiednik wieczoru. Dziwi mnie tylko, że ludzie się do tego tak świetnie przystosowali, nie wymagając tego od nich. Zadziwiające.
Dlatego jeszcze bardziej zdumiała go dość głośna - oraz pstrokata, zarówno pod względem ubioru jak i pochodzenia - grupka. Można było zobaczyć elfy, kotołaki, demony, ludzi, wampiry... Grupka miała koło sześćdziesięciu, albo siedemdziesięciu osób. Przedzierając się przez nich, zostali rozdzieleni. Został sam z wampirem, więc rozglądał się w skupieniu w poszukiwaniu reszty jego towarzystwa. Słyszał krzyki otaczających go osób, ale nie był ich świadom. Uświadomił sobie, że tak naprawdę rozgląda się za Lullasy. A raczej Lull, jak zaczął nazywać wężową kobietę w myślach. Poczuł... zaniepokojenie. Coś mogło się jej stać. Po chwili jego poszukiwania przyniosły efekt - zobaczywszy lekko z przodu, Cardosa niosącego eugonę i Derogana mimowolnie przyspieszył kroku. Kiedy zrównali się, Eridios spojrzał na rycerza, i zadał mu pytanie
- Hej, staruszku, coś nie tak? Wyglądasz, jakby smok cię zjadł i wypluł z drugiej strony. Co z tego, co wiem, raz ci się przydarzyło.
- Wampirze, chyba nie mówisz poważnie... - odezwał się Mirz
- Cicho... Obserwuję. - Miał poważny głos. Zastanawiał się nad czymś. Oceniał.
- Co takiego? Czego nie wiem? Ktoś nas śledzi? Zabójcy? Najemnicy? Złodzieje? A może strażnicy podążają za nami? - Wampir powoli poddawał się strachowi, który szybko przerodził się w panikę. Nie zdobył się nawet na to, aby się odwrócić.
- Szczerze mówiąc, to coś całkiem innego. - Te słowa przykuły wzrok wampira do Cardosa, a ten zaczął się kpiąco uśmiechać. Jednak nie stracił do końca wszystkich swoich starych cech. - Obserwuje tylko, jak jakiś idiota panikuje bez powodu.
Wampir zacisnął usta i stanął - a reszta razem z nim. Podjął głupią - i bolesną decyzję - kopnął tamtego w nogę. Nogę, która była zakuta w stalową zbroję. Wargi kopniętego jeszcze bardziej się podniosły, a Derogan zaśmiał się krótko.
- Idźmy dalej, nic mi nie jest. - Jednak jego twarz zadawała kłam jego słowom. Głos także. Oba wyrażały cierpienie. Cardos zakrztusił się, a i jemu niemało do tego brakowało. Całe napięcie opadło. A starzec wydawał się bardziej ludzki. Ruszyliśmy (wampir raczej zaczął kuśtykać, ale nadążał... jeszcze). A tymczasem Mirz powstrzymywał się przed rozglądaniem. Owszem, sytuacja była zabawna, ale miał złe przeczucia. Coś mówiło mu, że ktoś ich śledzi. Niepokoiła go też nieobecność Koany. Mogło jej się coś stać... Nagle do jego świadomości dotarło syczenie. Układające się w swego rodzaju melodię. Suchą, pozbawioną innych tonów, ale jednak melodię która podnosiła na duchu. Akurat o czasie, bo jego kompani stanęli przy ciemnej uliczce, w której niedawno płonęło ognisko. Weszli tam.
- Komu w drogę, temu czas! - po tych słowach mężczyzna z eugoną w rękach podskoczył - i kiedy chyba wszyscy oprócz wampira spodziewali się twardego lądowania, które mogło zostać także zakończone upadkiem ze względu na ciężar, jaki tamten musiał znosić. Ale nic z tego - przeniknął przez osmalone i przypalone drewno.
Iluzja musi być świetnie zamaskowana, skoro jej nie wyczułem.
- Musimy skakać? Nie ma innej...? - jego wypowiedź została gwałtownie zakończona przez to, że został popchnięty prosto w zamaskowany portal.
***
Odzyskał przytomność słysząc głośne i nieco szorstkie słowa niedawno odmienionego rycerza. Jednak nie pojął ich - jego umysł był zalany przez obezwładniające odczucie otaczającej magii. Wydawało mu się, że leży tak długie godziny, ale w końcu udało mu się od tego odciąć. Owszem, było to bardzo trudne, pierwszy raz był zmuszony do tego, aby wyłączyć całkowicie któryś ze swoich zmysłów. Czuł... pustkę. Dopiero teraz sobie uświadomił, że wokół niego zawsze była magia. Mniej lub więcej, ale zawsze. A teraz, kiedy przestał ja wyczuwać...
Mam tylko nadzieję, że kiedy tylko stąd wyjdę, uda mi się to odwrócić. Do tej pory nawet nie myślałem jak często korzystałem z tego jakże przydatnego zmysłu...
Otworzył oczy. Pierwsze co zauważył, to to że pochylała się nad nim Lullasy i wyciągała ku niemu rękę, aby pomóc mu wstać. Na jej twarzy widać było determinację. Był pewien, że coś do niego mówiła, ale nie usłyszał tego. Nad nimi widać było wirującą, wielokolorową mgłę. Przez długą chwilę się w nią wpatrywał, ponieważ widok był niecodzienny, ale także piękny.
Gdyby nie to, że eugona wygląda zwyczajnie, myślałbym, że odcięcie mojego zmysłu magicznego wpływa na ogólne postrzeganie świata. Ale gdyby tak było, to wtedy powinien stracić kolory, a nie zyskać ich jeszcze więcej.... Potem jednak potrząsnął głową i ujął rękę kobiety. Normalnie grzecznie odmówiłby przyjęcia jej pomocy, ale teraz przytłoczony niedawnym nadmiarem bodźców wiedział, że nawet przy tak prostej czynności potrzebuje pomocy. Kiedy stał już pewnie na wyprostowanych nogach, zauważył dwie kolejne rzeczy: to, że stali na równinie złożonej ze skały, która miejscami była naznaczona krótszymi lub dłuższymi pęknięciami. I to właśnie na niej leżał wampir na którym siedziała Koana. Kiedy tylko ją zauważył, westchnął dość głośno. Martwił się o nią, a teraz poczuł ulgę - była cała. Dopiero teraz dotarło coś do niego - jego twarz musiała być przez nią długo lizana. Wytarł ją i ruszył po swoje małe, futrzaste oczko w głowie. Wyczuła go, oderwała się od swojej obecnej ofiary i podeszła do niego powolnym, dostojnym krokiem. Ale był pewien, że zachowywała się zupełnie inaczej, kiedy był nieprzytomny. Zupełnie, jakby nie chciała aby znał tą niegrzeczną strony jej charakteru. Wziął ją na ręce i zaczął ją głaskać i od czasu do czasu drapać za jednym lub drugim uchem. Mruczała głośno, łasa na pieszczoty. Eridios zdążył już wstać, teraz tylko niemo patrzył się na nich z wyrzutem. Samotnia wyglądała zupełnie inaczej niż to sobie wyobrażał. Bo tak jak i pewnie Derogan (który teraz siedział na skale zamyślony) spodziewał się karczmy, w której może napić się, zjeść, odpocząć. A nie pustkowia, z którego najprawdopodobniej nie ma innego wyjścia niż portal, którego tym razem nigdzie nie było widać. Miał już odwrócić się z powrotem do eugony, kiedy uświadomił sobie coś jeszcze - tutaj nie było żadnych obcych dźwięków, oprócz tych, które sami spowodowali. Brak powiewów wiatru, odgłosów zwierząt, płynącej wody.. Zupełnie jakby byli jedyną cząstką życia na wielkim, przedwiecznym i ponadczasowym cmentarzu...
Zaczął rozmyślać nad postępowaniem Lullasy. Potwierdzały się jego wcześniejsze przypuszczenia - była tresowana najprawdopodobniej od urodzenia. Próbowała naprawić wszystko za pomocą przyjęcia na siebie kary, albo jeszcze pilniejsze służenie. Poczuł żal, ale także coś jeszcze... Chciał dać jej wolność, mimo że nie poradziłaby sobie z nią. Musiałby ją uczyć tego, że nie jest niższą istotą, która została stworzona do usługiwania innym, że to nie jest cel jej życia. Z jakiegoś powodu podobała mu się taka perspektywa...
Dokładnie w tym momencie, jakby nie chcąc, aby głowił się nad tym dłużej kotka podrapała go. Posłusznie postawił ją na szorstkiej i zimnej skale. Kiedy jej ciepłe ciało opuściło jego ręce, zauważył, że jego prawa dłoń pokryta jest zaschniętą krwią. Zdrapał ją, ale nigdzie pod spodem nie zauważył rany.
Ciekawi mnie, skąd się tutaj wzięła... Czuję się całkiem w porządku... A może to wpływ tego miejsca? Obejrzał się pobieżnie, ale był cały.
- Cicho bądź! - Nagłe, wzburzone słowa Derogana przecięły ciszę. Oczy wszystkich skierowały się na niego, a on zasłaniał swoje usta dłońmi. widać było, że jest zakłopotany, a na jego twarzy powoli wykwitał rumieniec. - E... przepraszam, ja... głośno myślałem. Nie! To nie tak... ja... No... ciężko to wyjaśnić.
Kim do jasnej cholery jest ten chłopak?! Najpierw odreagowuje magią swoją wściekłość, a teraz okazuje się, że albo jest szalony, albo - co bardziej prawdopodobne - rozmawia z kimś w myślach. Chociaż nie, raczej jest zwykłym wariatem - przez całą tą okoliczną magię jakakolwiek komunikacja byłaby niemożliwa. Prowadziłoby to tylko do bólu głowy...
- Spróbuj chociaż. Inaczej uznamy cię za wariata. - Mirz musiał to powiedzieć. Chciał mieć pewność. Tamten zamilknął na chwilę, jakby zastanawiając się, co może im powiedzieć.
- Cóż, nie wiem od czego zacząć...
- Najlepiej to tak od samego początku - powiedział milczący dotąd wampir.
Awatar użytkownika
Lullasy
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 136
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Służący , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Lullasy »

- Doprawdy? W takim razie potrzebujesz albo grubszego ubrania albo mniej twardego miecza.
        Słowa Cardosa były wesołe, a przy tym donośne. On sam najwyraźniej uznał swoje słowa za niezwykle zabawny żart, gdyż nie mógł się powstrzymać od śmiania. Wymówił je w chwili, gdy miał pewność, że jego rozmówca stoi już twardo na ziemi, nie wspomagając się jego własną ręką. Przyjrzał się przez chwilę młodzieńcowi, po czym ponownie się odezwał, zauważając krew na jego głowie.W międzyczasie wykrzywił swe usta w lekkim grymasie niepewności.
- To moja krew na twojej czuprynie, tak? - Spoważniał, co zauważyć można było po znikającym powoli uśmiechu. Był spokojny, jednak przestał zdobić swą twarz częściowo sztucznym uśmiechem. Starzec nie chciał już nosić tej maski, którą przybrał jedynie, by nie wprowadzić niewolnicy w stan, w którym by jedynie wrzeszczała i płakała.
“Chwała bogom wszelakim, że skupiła się na nieznajomym, jakkolwiek mu na imię było. Ostatnie, co chciałem to nie dość, że stracić połowicznie wzrok, to na dodatek mieć od tego wyrzuty sumienia.”
        Choć nie widać było tego, miał ochotę urwać sobie głowę. Ból był pulsujący i nie do zniesienia. Gdyby to było ostrze, to może by nie bolało, jednak paznokcie eugony po prostu przeorały powierzchnię jego oka. I to w takim stopniu, iż mógłby zasadzić tam kilka nasion i czekać spokojnie aż wyrosną. A przynajmniej taka myśl przeszła mu przez głowę. Odetchnął głębiej, a swą prawą ręką starł nadmiar krwi z twarzy, której niestety wciąż przybywało.
- Nie żebym miał słabą pamięć. Po prostu pierwsze przejście do Samotni jest zawsze najgorsze. Więc nie zdziwiłbym się jakbyś doznał urazu. - Dokończył, czy też raczej wyjaśnił swą poprzednią wypowiedź, by nie trzymać Derogana w niepewności. przyjrzał się w międzyczasie swej rękawicy, która z powodu posoki przybrała szkarłatny kolor w niektórych miejscach. Obracał nią lekko, przypatrując się ciągle
“Hmm. W czerwonej zbroi wyglądałbym na bardziej groźnego. Ale jakby pomalować, to farba zeszłaby szybko. Może zbroja z czerwonego metalu? Tylko skąd ja wezmę czerwony metal. I to taki, który się nadaję na zbroję. I jeszcze znaleźć kogoś, kto wykuję pancerz z owego metalu...”
        Stał tak zamyślony przez dłuższą chwilę. Jego umysł od zawsze zdawał się być zagadką nie do rozwiązania, która komplikuje się w najmniej oczekiwanych momentach. Może to wina jego wieku lub też dawien dawna temu ktoś za mocno uderzył go po głowie. Wszystkie te opcje mogły być powodem jego nadzwyczajnego toku myślenia, jednak raczej nikomu nie chciałoby się zastanawiać nad tak trudnym zagadnieniem.
        Ci, którzy nie byli skupieni na walorach estetycznych swego odzienia czy też, jak w przypadku Cardosa, opancerzenia, mogli zauważyć pewne interesujące zjawisko, dziejące się we mgle. Mianowicie w niektórych miejscach różne kolory zdawały się zlepiać w kształty. I nie mowa tu o losowych plamach, w których tylko ktoś z bujną wyobraźnią dojrzy określone obrazy, które razem tworzyły interesujący widok, przypominający płasko rzeźbę wykutą we mgle. I to nie byle jaką płasko rzeźbę, magiczną konkretnie, gdyż każdy z elementów poruszał się powoli po powierzchni tajemniczej mgły.
        Barwne plamy były układały się w korowód, w którym bystre oko mogło dostrzec postury ludzi, szkieletów oraz smoków. Przy czym, ilościowo było każdego z rodzajów po tyle samo, przynajmniej tak można by było twierdzić, gdyż ciężko było zliczyć wciąż przemieszczające się postury. Początkowo każda z postaci szła w pewnej odległości od siebie, później zresztą też, jakby nie patrzeć, ciągle szły i nic nie zapowiadało, by stało się inaczej. Jednak w tym chodzie wyjątkowe było, iż każda z postaci zdawała się być sobie równa.
- Mogliby sobie w końcu to odpuścić…
        Wampir skomentował to zjawisko szeptem, siedząc spokojnie na skale. Widział je nie raz tutaj, zawsze w tym samym układzie. W międzyczasie oczyszczał swe lico z kociej śliny, którą od teraz mógł szczerze uznać za najbardziej znienawidzoną przez siebie substancję. Tyle dobrego , że ta wróciła do swego pana. Choć nie był pewny, czy Mirz to właściciel tego futrzaka - w końcu on sam został polizany porządnie, gdy leżał omdlały. Przez głowę nawet przeszła mu myśl, by spytać się, co ten czworonóg tak się przykleił do niego, lecz ledwo pomyślał o otworzeniu swych ust, a głos Derogana przedarł powietrze. Kolorowe kształty istot maszerujących po powierzchni mgły rozpłynęły się wtedy, a oczy obecnych wokół skierowały się na człowieka.
        Jego głos nie tylko zwrócił na niego uwagę, ale też wyrwał niewolnicę z głębokiego zamyślenia. Choć lepiej byłoby nazwać jej zachowanie skruchą wobec nie tak dawnego wypadku , jak i najogólniej ostatnich wydarzeń. Zaczęła widzieć to , co się stało, w dosyć ciemnych barwach.
“Co jeśli mój pan jest na mnie zły, za to, że działam samodzielnie? A może nawet pan Mirz jest za to wściekły?”
        Tak myślała kilka chwil wcześniej, spoglądając na osobę, której pomogła wstać, a która nawet nie zareagowała na to słownie. Ciężko było jej zrozumieć, co było człowiekowi, który zdawał się na swój sposób nieobecny. Przez chwilę myślała nawet, że celowo ją ignoruje, dając jej do zrozumienia, iż nie życzył sobie jej pomocy. I właśnie tą myśl uznała za prawdę. Bolesną, ale prawdę, która mimo wszystko była jedynie kolejnym bodźcem, by przyłożyć się bardziej do służby innym.
        W końcu jednak przestała nad tym rozmyślać i skupiła swą uwagę na Deroganie, w którego były wbite także oczy Cardosa oraz Eridiosa. Atmosfera momentalnie stała się dosyć tajemnicza. Przez moment było tak cicho, iż można było usłyszeć bicie serc innych osób. Milczenie przerwały kolejno głosy Derogana, Mirza oraz ponownie Derogana, który najwidoczniej chciał wybrnąć z niekomfortowej dla niego sytuacji. Nie trzeba było znać się na ludziach, by wiedzieć, że młodzieniec ma sekret, z którego nie chce się tłumaczyć ani trochę.
- Najlepiej od samego początku. - Krwiopijca wrzucił w końcu swoje trzy rueny w tą wymianę zdań, spoglądając na gadającego z powietrzem człowieka. Stracił ufność wobec niego, stąd też głos jego był pozbawiony radości. Gdy wciąż nie słyszał odpowiedzi swego rozmówcy, przemówił ponownie. - Jak dla mnie, wyglądało mi to na opętanie, a ostatnie czego chce, to siedzieć tutaj z kimś, kto może w każdej chwili zamienić się w żądne śmierci innych monstrum.
        Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, niecierpliwie oczekując odpowiedzi. W międzyczasie przyjrzał się twarzy Cardosa. Ten też zdawał się zaniepokojony. Jednak tutaj nasuwało się pytanie, co go niepokoiło bardziej - tajemnicze zachowanie młodzieńca, czy też rana, którą zafundowała mu niewolnica. Był przytomny, gdy to się stało i choć powinien się martwić o swojego przyjaciela, cieszyło go to w pewien sposób sposób.
“Jeśli nawet takie coś potrafi go zranić, to zaczynam się martwić o jego przyszły żywot. Z kogo będę się naśmiewał, jeśli odejdzie w zaświaty? Martwego trochę bardziej szkoda obrażać.”
        Pokręcił głową, maskując nikły uśmiech na twarzy.Ten jednak znikł szybko z jego ust, ledwo usłyszał Cardosa, który przemówił swym głosem donośnie.
- Nie musi się tłumaczyć, wiem już, o co chodzi… - Podszedł do Derogana po czym stanowczo położył dłoń na jego ramieniu, wpatrując się w niego swoim jedynym zdrowym okiem. Stał tak przez dłuższą chwilę, w końcu jednak odzywając się ponownie, tym razem jednak z uśmiechem i wesołym głosem. - Rozumiem, że masz prawo czytać moje myśli, ale nie sądzę by były aż tak nie do zniesienia, by wykrzykiwać.
        Ostatnie słowa wymówił dosyć swobodnie, jakby naśmiewając się z samego siebie. Widać było, iż faktycznie wierzy w to, co powiedział. Chwilę później odetchnął i spojrzał na wampira.
- Rozumiem, że możesz być ostrożny, ale oskarżanie kogoś o bycie opętanym miłe nie jest.
- Swoje przeżyłem, swoje widziałem. Po prostu nie chce odejść za wcześnie z tego świata. - Cardos zaśmiał się, widząc jak Eridios próbuje się wytłumaczyć ze swej reakcji, której teraz najwyraźniej żałował lub też po prostu denerwował go fakt, iż nie miał racji. - Tak czy siak, chyba czas zapukać, nie sądzisz?
        Wampir wymawiając te słowa pokuśtykał bliżej staruszka, jakby obawiając się czegoś. szybkim ruchem ręki nakazał także eugonie przypełznąć bliżej rycerza, co ta zrobiła posłusznie i bez wahania. Wyglądało to nieco, jakby krwiożerca chciał się skryć przed czymś lub kimś, wykorzystując swego przyjaciela jak żywą tarczę.
- Dobra, mlekożłopy. Ostrzegam was, możecie się nieco przestraszyć na widok strażników Samotni. Mają dosyć...Gorący temperament. Choćby nie wiadomo co się działo, nie wyciągajcie oręża, mogą to uznać za agresje. - Cardos mówił to ze stoickim spokojem, choć mówił o czymś co było niepokojące w znacznym stopniu. Następnie uniósł swą prawą nogę, by stuknąć nią w podłoże z całej siły. Zapewne to miał na myśli wampir mówiąc “zapukać”, gdyż mgła zaczęła tracić swoje barwy, jednocześnie zanikając mozolnie.
        Pierwsze, co zaczęło do nich docierać to przeróżne odgłosy. Najbardziej wyróżniające się były odgłosy, jakie wydawać mogły dosyć spore zwierzęta oraz dźwięk skrzydeł unoszących ciężkie cielska w powietrze. Poza tym, dało się rozpoznać gwar, jaki panował w zazwyczaj w karczmach, z tą różnicą że był on jakby rozsiany na większej powierzchni, niż można się spodziewać. Odgłosy kufli uderzających o drewno lub siebie nawzajem także były niesione zza mgły, lecz były zagłuszane w pewnym stopniu przez resztę dźwięków. Przez moment mogli także usłyszeć morskie fale, uderzające delikatnie w skałe.
        W końcu mgła zaczynała odsłaniać to , co do tej pory skrywała przed ich wzrokiem. Pierwsze, co rzuciło im się w oczy, było nie byle czym. Mianowicie chodziło o smoka, a nawet dwa smoki. Oba wysokie na około dwa pręty, długie zaś na jeden sznur i trzy pręty, cielska zaś były potężne i w wielu miejscach nosiły znaki dawnych walk. Pierwszy był koloru obsydianowego u grzbietu i na bokach, brzuch zaś pokryty był łuską, której kolor przypominał marmur. Drugi był ubarwiony na odwrót, niczym lustrzane odbicie, które pomyliło się w swej istocie. Oba zdawały się poza tym identyczne, w międzyczasie podejrzliwym wzrokiem przeszywając nowo przybyłych gości.
        Cardos i Eridios także się im przyglądali, dosyć niepewnie, jakby spodziewając się niespodziewanego. Jednak nie byli przestraszeni, a przynajmniej nie dało się tego po nich poznać. Stali blisko siebie, z rękoma na widoku, jakby próbując przekazać dwójce przerośniętych gadów, iż nie mają złych zamiarów. Wężowa niewolnica zaś zamarła w strachu, niczym sparaliżowana. Ledwo ujrzała dwie potężne istoty, a opuściła swoją głowę w dół, przymykając oczy. Trzęsła się, jakby zaraz miała upaść, choć jakoś jeszcze utrzymywała się w pionie.
        Węże, które mieszkały na głowie Lullasy albo upiły się czymś, gdy nikt nie patrzył albo próbowały nastraszyć potencjalnych przeciwników, gdyż zaczęły syczeć ostrzegawczo, w międzyczasie demonstrując swoje paszcze, w których znajdowały się ich kły. Cardos widząc to, przyłożył prawą rękę do twarzy, nie będąc pewnym, czy to co widzi dzieje się naprawdę.
“Wszyscy zginiemy przez te chędożone gadziny”
        Eridios także nie był zachwycony tym, wiedząc, iż może to zostać źle odebrane. Ze strachu przełknął ślinę, która zaległa w jego ustach, a wzrok swój wbijał wciąż patrząc na smoki, jakby mając nadzieje, że to ocali go przed nagłą śmiercią.
        Ci, który nie przejmowali się gdzie patrzą, mogli śmiało rozejrzeć się po reszcie okolicy, gdyż było wiele innych, intrygujących rzeczy do obejrzenia. Znajdowali się na czymś, co wyglądało i było wyspą, zewsząd otoczoną bezkresem oceanów. W polu widzenia nie dało się ujrzeć przystani, statków lub też czegokolwiek innego. Nie sposób było dostrzec kontynentu lub też innych wysp na horyzoncie. Wyspa, na której się znajdowali, nie była duża, przynajmniej jak na wyspę - miała kształt niemal idealnego okręgu, o promieniu 2 stai. Była ona w całości utworzona ze skały, na której stali, która, odkąd znikła mgła, emanowała magią, niczym utworzona w dużej mierze z tejże.
        Wokół miejsca, gdzie stali było sześć zakrzywionych filarów, które tworzyły coś na kształt kopuły. Były pokryte runami, od których biła potężna magia, ta sama, która utworzyła mgłę. Same filary były ukształtowane z mrocznej skały, a u podstawy zdobiły je rzeźby smoków, wysokie na jeden łokieć.
        Jednak rzeczą, która wyróżniała się najmocniej w krajobrazie był drewniany budynek, a konkretnie karczma, o dosyć niecodziennej, a wręcz absurdalnej wielkości. Szeroka na około siedem sznurów, długa na czternaście, wysoka zaś na dziesięć. Samo wejście, którym był po prostu otwór w ścianie, było wystarczająco wielkie, by jeden ze smoków, który stał przed nimi mógł bez problemu wejść do środka. Ze środka dobywało się jasne światło, a także wszystkie odgłosy jakie dane im było słyszeć, nie licząc oceanu. Mogli ujrzeć też, jak ze środka wylatuje młody smok, na którego grzbiecie były zawieszone dwie spore torby. Odleciał on tak szybko , jak dane im było go ujrzeć. Tak samo szybko znikł, gdy wleciał ponad mroczne chmury przysłaniające niebo. Wciąż była noc, lecz owe gęste kłęby, niczym dym, przysłaniały księżyc oraz gwiazdy, przez co panowałyby nieprzeniknione ciemności, gdyby nie światło dochodzące z budynku.
- Chciałeś wiedzieć, gdzie jesteśmy Deroganie, tak? - Odezwał się w końcu, odwracając wzrok w stronę młodzieńca. - Jesteśmy na wysepce, a Samotnia to tamten budynek. Jest to najbardziej bezpieczne oraz egzotyczne miejsce, jakie kiedykolwiek istniało, przynajmniej z tego co wiem. Ale czy ujrzysz cuda tamtego miejsca za życia, to pewności nie mam.
        Ostatnie słowa wymówił, spoglądając na smoki, które nie wyglądały na przyjazne na pierwszy rzut oka.
Awatar użytkownika
Derogan
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Derogan »

Derogan wiedział, że nie jest dobrze, że jest bardzo daleko od tego, aby było dobrze. Wszyscy się w niego wpatrywali ze zdziwieniem oraz podejrzliwością, nawet Lullasy, choć w jej spojrzeniu raczej można było dostrzec strach, który rzadko kiedy opuszczał biegną eugonę. Wszechobecne milczenie, w którym słyszał oddechy wszystkich obecnych w najmniejszym stopniu nie pomagało. Jakby tego było mało, Hagryvd najwyraźniej postanowił jak najbardziej przeszkodzić Deroganowi w zebraniu myśli, aby móc wymyślić jakąś sensowną odpowiedź, która wyciągnęłaby go z tej paskudnej sytuacji.
~Obróć głowę odrobinę w prawo, jeżeli możesz.
~Obrócić w prawo? Dlaczego?
~Zdawało mi się, że w tej mgle coś dostrzegłem kątem oka. Czy mógłbyś się łaskawie odwrócić?
~Właśnie najprawdopodobniej wszyscy wzięli mnie za szaleńca, a ciebie obchodzą jakieś mary, co to w mgle zauważyłeś?
~A niby kiedy indziej ma mnie to obchodzić?
~Obawiam się, że nie rozumiem.
~Ech, nieważne. Nie wiem, zmień temat, rzuć mieczem, cokolwiek.
~Jak niby miałbym zmienić temat? A gdybym rzucił mieczem, to wyszedłbym na jeszcze większego dziwaka.
~Pomyśl chwilę. Ty nawarzyłeś sobie tego piwa, to teraz go wypij.
~ Ja? A kto nie pozwalał mi dojść do słowa?
~Myśli.
~Co?
~Używamy teraz myśli.
~A, nieważne!

        Ciszę przerwał głos Mirza, który najwyraźniej nie miał zamiaru pozwolić na to, aby zachowanie Derogana pozostawało niewyjaśnione. Nie było się czemu dziwić, ale młodzieńca trochę to zdenerwowało. Postanowił udzielić odpowiedzi, która jako pierwsza przyszła mu do głowy. Nie było to do końca prawda, bo Derogan rzeczywiście nie wiedział, od czego miałby niby zająć. Chyba od własnych urodzin. A taka historia zabrałaby zdecydowanie za dużo czasu. Ostatnim razem, gdy ją opowiadał, musiał przesiedzieć w karczmie całą noc, zanim mu się to udało. Do tego nie wydawało mu się, aby udało mu się przekazać wszystko, co na początku chciał.
        Wtrącenie się wampira wcale nie poprawiło sytuacji Derogana. Ten zdziwiony spojrzał na wampira, bo wydawało mu się, że tego akurat niezbyt obchodzą dotyczące go sprawy. Przez dłuższą chwilę milczał, sam nie wiedział, czy szuka tego początku, czy też może jakiejś odpowiedzi, która pozwoliłaby mu uniknąć przymusu odpowiadania na to pytanie. Widocznie wampir szybko stracił cierpliwość, bo wypowiedział jeszcze jedno zdanie. Derogan podejrzewał, co się zaraz stanie i miał w pełni rację.
~Opętanie? Żądne śmierci innych monstrum? Gdybym tylko miał własne ciało, to zaraz bym mu pokazał, kto tutaj jest prawdziwym monstrum!
~Czy właśnie nie o to mu chodzi?
~Tak, anioł żądny krwi?
~To przecież wampir. W jego przypadku to ma trochę racji, nie uważasz?
~Cóż, no tak... rzeczywiście, niezbyt lubię krwiopijców. Nie martw się, będę cię pilnował, gdy przyjdzie ci spać.
~Nie możesz pozbyć się uprzedzeń, prawda?
~Będziesz starszy, zrozumiesz.
~Ach ta cudowna, uniwersalna odpowiedź.
~No co?
~A nic, właśnie przyszła mi do głowy piękna myśl. Zostałem opętany przez anioła.
~Dużo osób ci w to uwierzy.
~I dobrze. W sumie, gdybym im to powiedział, może rzeczywiście nie chcieliby wierzyć i wyszedłbym po prostu na wariata, co z dwojga złego jest lepsze.
~Ale nie zrobisz tego.
~Oczywiście, że nie.

        Derogan zastanawiał się nad tym, jak mógłby odpowiedzieć, aby jeszcze bardziej się nie skompromitować. Przed sobą miał trzech ewentualnych przeciwników, czterech, jeżeli liczyć eugonę. Jeżeli uznają go za zagrożenie, nie zdoła ich pokonać, a opcja ucieczki niezbyt mu się podobała. Nie miał najmniejszego pojęcia, gdzie się tak właściwie znajdował, więc tylko dzięki cudowi udałoby mu się tu przetrwać. Wampir wyglądał, jakby nie miał zamariu mu odpuścić, dopóki nie uzyska odpowiedzi. Gorączkowe myślenie nigdy nie przynosi dobrych rezultatów, więc i teraz nie mogło być inaczej. W jego głowie pojawiało się mnóstwo planów i pomysłów, ale każdy był głupszy od poprzedniego, czego raz za razem nie omieszkał się wypominać mu Hagryvd. Widocznie niezbyt mu zależało na tym, aby Derogan wymyślił coś sensownego.
~Możesz być cicho?! Ja tu próbuję myśleć!
~Coś ci nie idzie.
~Bo ty...
~Cichaj, twój nowy przyjaciel chyba coś wykoncypował.

        Rzeczywiście, Cardos odezwał się, a jego słowa wcale nie spodobały się młodzieńcowi. Już wcześniej zrozumiał, że starzec wie o wiele więcej, niż powinien, ale jeżeli pozna jego tajemnice, to nie wiedział, dla kogo będzie to gorzej – dla niego, czy dla samego Cardosa. Ten podszedł do niego i położył dłoń na jego ramieniu, co wcale mu się nie podobało. Miał ochotę strącić tę dłoń i cofnąć się, ale powstrzymywał się od tego. Cardos wpatrywał się w niego jednym okiem, co wcale nie poprawiało sytuacji emocjonalnej Derogana.
~Jeżeli to powie, to nie ręczę za siebie. Wiem, gdzie trzymasz sztylety.
~Cicho bądź. Psujesz całą dramatyczność tej sytuacji.
~Co?

        Derogan oczekiwał tej odpowiedzi bardziej, niż wampir jego własnej. Starał się przy tym opanować nerwy, które co chwila powodowały, że zaciskał mocno prawą pięść. Cokolwiek by nie robił, nie potrafił nad tym zapanować. W końcu padły te słowa, a Derogan mocno się zdziwił. Uniósłby wysoko brwi, ale i tutaj zadziałał Hagryvd, który zdawał się być nie mniej zdziwiony od młodzieńca. Jednak nawet pomimo tego orientował się w tym, co należy robić.
~E... daj mi chwilę. O co mu tak właściwie chodzi?
~Hm, chyba wpadł na pomysł, że jesteś magiem umysłu. Nie chce mi się wierzyć, wtedy Alarania miałaby o wiele poważniejszy problem, niż ma teraz. Choć muszę przyznać, że i dziś mały on nie jest.
~Ale... jego myśli... wykrzykiwać...
~Pomyśl chwilę. Tak na spokojnie.
~Ahaa...
~No właśnie. Ma szczęście, już szykowałem ten impuls.

        Młodzieniec nie skomentował tego, nie chciało mu się wierzyć, że człowiek naprawdę sam z siebie wymyślił odpowiedź, która w pełni usprawiedliwiałaby go z jego zachowania. W dodatku miałby w takiej sytuacji powód, aby ukrywać to, że zna magię umysłu. Co prawda pozostawała jeszcze nieufność jego towarzyszy, bo przecież chyba nikt nie lubił podróżować w obecności maga umysłu, ale była to kropla w oceanie w porównaniu do tego, co mogło mu grozić. Co prawda to kłamstwo mogło się rozwiać w każdej chwili, ale póki co lepiej było nadal utrzymywać, że tak jest naprawdę. Nie mniej zdziwiło go to, że Cardos stanął w jego obronie przed wampirem. Zdecydowanie jeszcze przed małą chwilą nie spodziewałby się czegoś takiego. Widocznie ten człowiek był pełen niespodzianek. Ostatnie słowa w ich wymianie zdań wydały mu się niejasne, nie potrafił zrozumieć ich znaczenia, ale miał przeczucie, że za chwilę tak się stanie. W końcu w takim miejscu nie powinien się niczemu dziwić. Po chwili jednak stracił to przekonanie, gdy wampir zebrał wokół siebie dwójkę osób, jakby starając się przed czymś ochronić. Zaniepokoiło go to, tak samo, jak słowa Cardosa.
~Coś tu jest nie tak.
~Coś jest tu bardzo nie tak. Nie orientuję się dobrze, ale czy nie ma już dnia? Dlaczego twój wampirzy przyjaciel nadal żyje?
~Ja nie o tym.
~Ale zastanów się chwilę...
~Nie obchodzi cię zdanie „możecie się trochę przestraszyć”?
~Phi, czego ja mam się bać? Przecież już nie żyję. A nawet gdybym żył, to nikt nie miał mi równych.

        Pomimo słów Hagryvda Derogan nie potrafił pozbyć się wrażenia, że za chwilę stanie się coś, co absolutnie mu się nie spodoba. Patrzył niepewnie, to na mgłę, to na Mirza, a po chwili spojrzał na Cardosa, który uderzył stopą o ziemię. ”Dziwny sposób na zapukanie. Choć przecież czego innego miałem się spodziewać, przecież tutaj nigdzie nie widać żadnych drzwi. Po chwili usłyszał wiele dźwięków, każdy z nich był o tyle tajemniczy, o ile doskonale panujący do tej tajemniczej scenerii. Odgłosy jakiegoś wielkiego zwierzęcia były najbardziej niepokojące, a dźwięk karczemnego gwaru zadziwiał w takim miejscu. Wszystko zdawało się być w niezwykle wielkim miejscu, co zważając na mgłę, mogło być jak najbardziej realne. Po chwili ta zniknęła, a to, co ujrzał przed sobą, wcale nie sprawiło, że poczuł się z tego powodu lepiej. Owszem, była tam jakaś karczma, rozmiarów niewyobrażalnie wielkich, ale uwagę przyciągało coś zupełnie innego. Przed dużym budynkiem znajdowały się dwie istoty, na widok których Deroganowi odjęło mowę. Słyszał dostatecznie dużo opowieści o nich, gdy jeszcze beztrosko żył jako dziecko. Chyba każdy mieszkaniec Alaranii bez większego trudu zdołałby rozpoznać te istoty, ale mało kto uwierzy, że to, co widzi dzieje się naprawdę.
         Młodzieniec z drobnym opóźnieniem zrozumiał sens słów Cardosa, które teraz wydawały się być jak najbardziej poprawne. ”Dobrze, że przynajmniej nas ostrzegli. Choć muszę przyznać, że ten widok jest na tyle niesamowity, na ile przerażający. Nigdy nie sądziłem, że przyjdzie mi spotkać smoka, w dodatku w tak młodym wieku. Zaraz, w co ja się właściwie wpakowałem? Jestem na jakiejś wyspie w towarzystwie dziwnych osób, w dodatku są tutaj istoty z legend. Hagryvd, odpowiesz mi? Hagryvd!” Nie potrafił zrozumieć, dlaczego anioł nie chce mu odpowiedzieć. Od jakiejś chwili nie dochodziły go z jego strony żadne sygnały, jakby nie było tam drugiej duszy. Zaniepokoiło go to. ”Hagryvd! Hagryvd, na Prasmoka, odpowiedz!!” Zawczasu zrozumiał, o co tak właściwie chodzi. I że w ten sposób w ogóle sobie nie pomaga. Ze zdziwieniem dostrzegł, że jego ręce się trzęsą, pomimo jego woli. Z początku myślał, że to przez strach, ale szybko doszedł do wniosku, że to musi być Hagryvd. ”Przestań, skompromitujesz mnie jeszcze! Hagryvd, uspokój się natychmiast! Przecież one nie mogą ci niczego zrobić!”
~Zabierz... mnie... stąd... Natychmiast...

        Zdziwiło go to, że paladyn zdecydował się w końcu odpowiedzieć, jak i to, w jaki sposób to zrobi. Przez całe pięć lat Derogan odniósł wrażenie, że anioł niczego się nie boi, a nawet ignoruje niebezpieczeństwo przez zbyt wysokie mniemanie o sobie. Widocznie jednak była taka rzecz, z którą paladyn nie potrafił sobie nijak poradzić. To, że tą rzeczą były olbrzymie jaszczury, potrafiące latać i jednym oddechem spalić dom zdawało się wyjaśniać całą sprawę. Zwłaszcza, że to właśnie przez jednego z nich zginął Hagryvd.
        Dostrzegł kątem oka, że Cardos i wampir mają jakiś problem, ale nie mógł się teraz tym zajmować, miał własne zmartwienie. Otóż jego noga zaczęła się unosić, ciągnąć jego ciało do tyłu, na co Derogan zareagował rozpaczliwym szarpnięciem w przód. Przez chwilę zmagał się z Hagryvdem o kontrolę nad środkiem ciężkości, aż w końcu ten odpuścił i młodzieniec poleciał do przodu, w ostatniej chwili ratując się dzięki nodze. Stał, niepewnie i chwiejnie, ale najważniejsze było, że wstał. Zdawało mu się, że udało mu się uzyskać kontrolę nad swoim ciałem, wyraźnie Hagryvd postanowił pozostać w cieniu i całkowicie odciąć się od ciała Derogana. Ten nie wiedział, jaki ma to sens, ale nie przeszkadzało mu to. Spojrzał raz jeszcze na smoki i przełknął ślinę.
- Gdzieś to już widziałem – wymamrotał sam do siebie. - Tylko gdzie? W śnie? W jakiejś księdze? Cholera, nie pamiętam.
        Wypowiedział te słowa na tyle głośno, że aby je zrozumieć, jego towarzysze musieliby się wsłuchać. Najpewniej usłyszeli tylko zdenerwowany szept. Derogan spojrzał na Cardosa, który swoje następne słowa skierował w jego kierunku.
- Tak, nie jestem pewien, czy wyjdę z tego cały – powiedział. ”I nie tylko ja. Hagryvd, wiem, że mnie słyszysz, jeżeli się nie opanujesz, to niechybnie doprowadzisz do naszej śmierci. A chyba nie chciałbyś umierać drugi raz w ten sam sposób,co?”
~Siedź. Cicho.
~I nawzajem.
Awatar użytkownika
Mirz
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Mirz »

- Jak dla mnie, wyglądało mi to na opętanie, a ostatnie czego chce, to siedzieć tutaj z kimś, kto może w każdej chwili zamienić się w żądne śmierci innych monstrum - wampir skrzyżował ręce na klatce piersiowej i obdarzył Derogana wyczekującym wzrokiem. Cała scena wyglądała dość kuriozalnie - Eridios stojący w groźnej pozie i patrzący się w ten sposób na innych (szczególnie po ostatnich wydarzeniach), zakłopotany Derogan, który wie że właśnie wpędził się w kłopoty, starzec z krwawiącym oczodołem i zagubiona w całości eugona, która wyglądała, jakby chciała zostać ukarana. No i ta mgła - o ile wcześniej była zwykłą mieszaniną kolorowego dymu, teraz można było ujrzeć zarysy sylwetek poruszających się gdzieś w oddali. Czuć było nagromadzone napięcie, które postanowił rozładować rycerz.
- Nie musi się tłumaczyć, wiem już, o co chodzi… Rozumiem, że masz prawo czytać moje myśli, ale nie sądzę by były aż tak nie do zniesienia, by wykrzykiwać - niemalże roześmiany głos mężczyzny stawiał sprawę jasno - nie miał nic przeciwko temu, że Derogan go przed chwilą czytał..
Nie, to nie to. Był wtedy zbyt spięty, jakby miało mu grozić niebezpieczeństwo z tego powodu, a kiedy usłyszał te słowa zareagował, jakby dostał świetną wymówkę... Telepatia nie byłaby możliwa w takim otoczeniu... Czyli... wariat?
- Rozumiem, że możesz być ostrożny, ale oskarżanie kogoś o bycie opętanym miłe nie jest.
- Swoje przeżyłem, swoje widziałem. Po prostu nie chce odejść za wcześnie z tego świata. - Na te słowa Cardos zaśmiał się. Nie serdecznie, tylko raczej kpiąco, obserwując zachowanie wampira. - Tak czy siak, chyba czas zapukać, nie sądzisz? - Słysząc go Eridios zbliżył się do niego, przywołując gestem eugonę, która szybko posłuchała swego tymczasowego pana. - Dobra, mlekożłopy. Ostrzegam was, możecie się nieco przestraszyć na widok strażników Samotni. Mają dosyć... Gorący temperament. Choćby nie wiadomo co się działo, nie wyciągajcie oręża, mogą to uznać za agresje - słysząc to, Mirz miał się odezwać, aby podziękować za ostrzeżenie, które mimo tego iż krótkie, było całkiem treściwe. Ale nie zrobił tego, bo usłyszał odgłosy jakby falującego materiału, który musiał być wielki i ciężki oraz karczmienny hałas: rozmowy, stukanie kufli, od czasu do czasu brzdęk monet… Przez krótką chwilę słychać było morze, rozbijające się o skały. A potem pośród mgły, która zaczynała się przerzedzać i tracić swoje fantastyczne kolory można było zauważyć… dwa smoki.
Co to ma być do jasnej cholery?! Skąd tutaj mogły się wziąć dwa smoki?! Chociaż nie, przecież jestem na nieokreślonym kawałku lądu, na którym znalazłem się poprzez wskoczenie do ogniska, otoczony blednącymi resztkami kolorowej mgły, przy boku mam wampira, eugonę, starca któremu ktoś niedawno wydłubał oko i chłopaka który albo jest wariatem, albo ma jakąś paskudną tajemnicę. Dlaczego miałyby dziwić mnie dwa smoki?!
Mówiąc o nich nieco dokładniej, to oba były do siebie bardzo podobne pod prawie wszystkimi względami, z tą tylko różnicą, że jeden z nich miał jasne łuski na bokach i grzbiecie, na brzuchu zaś ciemne, a drugi był jego przeciwieństwem. Wysokie na co najmniej dwa pręty, długie na grubo ponad sznur, w wielu miejscach widać było pozostałości po walkach - najpewniej między sobą, bo nigdzie w okolicy nie było widać nikogo ani niczego, co potrafiłoby wyrządzić poważniejszą krzywdę któremuś z nich. Wszyscy patrzeli na nie niepewnie, dodatkowo żywe włosy eugony wyrażały jakieś silne emocje poprzez głośne syczenie. Krwiopijca i rycerz nie wyglądali przez to na zbyt zadowolonych.
Czyżby obawiali się tego, że to może je zdenerwować? Chociaż… nie dziwię im się. Od śmierci nie ma odwołania… Jeszcze ta reakcja Derogana - najpierw wyglądał na przerażonego, a moment później był po prostu zdziwiony. Co jest tego przyczyną...?. Człowiek w płaszczu utkwił w nim swój wzrok, wtedy właśnie młodzieniec zachwiał się i wymamrotał coś pod nosem.
Po chwili Mirz, w którym ciekawość otoczenia przezwyciężyła niepokój oraz zainteresowanie Deroganem i jego tajemnicą zaczął się rozglądać. Byli na wyspie, na pierwszy rzut oka okrągłej, lecz miała tu i ówdzie miejsca, które ten kształt wypaczyły. Wokół niej nie było widać ani kontynentu, ani nawet innych wysp. Na samej wyspie całe towarzystwo otoczone było sześcioma zakrzywionymi filarami, które miały najprawdopodobniej tworzyć szkielet kopuły. U ich stóp widać było rzeźby - oczywiście - smoków w różnorakich pozycjach, poczynając od groźnych i bojowych, z otwartymi paszczami aż do spokojnych, wypełnionych detalami odwzorowaniami bestii w spoczynku, wszystkie wysokie na około łokieć. Kolumny były wykonane z ciemnej skały, jakże podobnej do tej z której składała się cała wyspa. Każdy z nich pokryty był runami, których Mirz wcześniej nie widział.
To pewnie one są źródłem tej wszechobecnej magii…
Ale i tak najbardziej wzrok przyciągał gigantyczny drewaniany budynek, który siłą rzeczy musiał być karczmą. Wejście (które było tylko i wyłącznie otworem w ścianie) tak wielkie, że smoczy strażnicy spokojnie mogliby przez nie przejść. W pewnym momencie wyleciał stamtąd jeden (lecz znacznie mniejszy od tych, które stały przed budowlą) trzymając dwie duże torby na grzbiecie. Ujrzeli go przez chwilę, ponieważ szybko zniknął pomiędzy chmurami.
Albo jest tam pełno nie tylko ludzi, albo te smoki tam śpią, albo jest ich tam więcej... I nawet nie wiem, która z tych możliwości jest według mnie najbardziej niepokojąca...
- Chciałeś wiedzieć, gdzie jesteśmy Deroganie, tak? - Rycerz po długiej chwili ciszy i podziwiania tego widoku odezwał się. - Jesteśmy na wysepce, a Samotnia to tamten budynek. Jest to najbardziej bezpieczne oraz egzotyczne miejsce, jakie kiedykolwiek istniało, przynajmniej z tego co wiem. Ale czy ujrzysz cuda tamtego miejsca za życia, to pewności nie mam.
- Tak, nie jestem pewien, czy wyjdę z tego cały - stwierdzenie Derogana sprawiło, że spojrzenia wszystkich skupiły się na nim.
- Chodźmy więc. Skoro już tu jesteśmy, zobaczmy trochę egzotyki. - Mirz przerwał niezręczną ciszę i ruszył do karczmy, nawet nie sprawdzając, czy jego towarzysze idą za nim. Chciał po prostu dowiedzieć się, jak jest w środku. Kiedy był już przy przejściu, wykonał w powietrzu gest, jak gdyby pchał skrzydło gigantycznych drzwi.
Na jego twarzy widać było uśmiech.
Awatar użytkownika
Lullasy
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 136
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Służący , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Lullasy »

        Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta, a jednocześnie niedorzeczna. Dwójka potężnych smoków wpatrywała się w grupę, co jakiś czas kłapiąc tajemniczo paszczami. Czasami nawet swoimi potężnymi łapami tarły o podłoże, co wyglądało jakby ostrzyły szpony na tychże umiejscowione. Ich ogromne serca, choć schowane pod grubą warstwą serca i łusek, biły spokojne, lecz donośnie, co dało się słyszeć pomimo jazgotu dochodzącego z przerośniętej karczmy. Było to dość kontrastujące z sytuacją zagrożenia ich życia. Nawet morze i pogoda starały się to wiedzieć. Widzieli, jak z północnego zachodu zbliżają się gęste chmury burzowe, które ciągnęły za sobą potężny sztorm, który wprawiał fale w ślepą furię. I choć nad nimi niebo było, póki co spokojne, mogli zauważyć, jak woda staje się coraz bardziej wzburzona, taranując wyspę coraz to kolejnymi uderzeniami, lecz na marne.
        Grupa, którą obserwowały latające gadziny, była przerażona i niepewna swojego przyszłego losu. Cardos już jakiś czas temu utracił pewność siebie. Zdawał się wierzyć, iż to skończy się jednostronną rzeźnią i wypruciem ich flaków na wierzch. Sam nie wiedział kogo za to winić - węże na głowie Lullasy oraz ich czystą głupotę, czy fakt, iż Derogan przez kilka chwil robił coś , co wyglądało jakby walczył z własną nogą, o to co ma robić. Nie wspominając o całej reszcie jego ciała, przez co wyglądał na co najmniej pijanego. Bez wątpienia, Smoki miały ognisty temperament, o czym doskonale wiedział. Nieraz byle motyl mógł być powodem zniszczenia najbliższej okolicy przez te pradawne istoty. Obrócił głowę w tył, wbijając wzrok w mlekożłopa.
“Świetnie. Ktoś, kto mnie pokonał w walce i kogo zachciało mi się chronić, jest kompletnym tchórzem wobec przerośniętej jaszczurki. Nie żebym ja się nie bał, ale mógłby chociaż zachować resztki honoru.”
        Słyszał też niewyraźne szepty, które wylatywały z ust młodzieńca. Dopiero po chwili, przemówił głośno i wyraźnie, na co Cardos odpowiedział bez chwili czekania.
- I to właśnie nazywam szczerością! Ale nie musiałeś tego wcześniej okazywać mimiką ciała, wiesz? - Uśmiechnął się do niego, choć nie było się z czego cieszyć. - Tak czy inaczej, dla mnie to nawet ciekawie będzie, już drugi raz trafię do żołądka smoka!
        Ostatnie zdanie wykrzyczał z rozbrajającym uśmiechem, chcąc, by jego ostatnimi słowami nie były krzyki paniki, a coś , co dałoby radę powalić ze śmiechu następne pokolenia. Kto wie, może na wypadek jego nagłej i brutalnej śmierci, te słowa faktycznie przeszłyby do historii?
- Czy ta przeklęta niewolnica wraz z okiem wydrapała ci część mózgu? Bo nie dość, że gadasz jakbyśmy już mieli umrzeć, to na dodatek mówisz tak głośno, że jeszcze chwila i będziesz mieć rację odnośnie naszej śmierci!
        Można było nie mieć pewności, odnośnie tego czy wampirowi przypadkiem nie odbiło ze strachu, ale rację miał w jednej rzeczy - głos Cardosa sprawił, że smoki obserwowały ich jeszcze uważniej, z dosyć niepewnym wyrazem...twarzy? Paszczy? Pyska? Mniejsza o to. Wampir i starzec spojrzeli na siebie nawzajem i oboje byli niezbyt szczęśliwi z zachowania drugiej osoby. Tak nastała momentalnie niezręczna cisza. Nawet węże eugony zamilkły, jakby zrozumiały w końcu powagę sytuacji.
I wtedy też, stało się coś czego nikt się w życiu, by nie spodziewał - Mirz przemówił do grupy, jakby byli na wycieczce, po czym z         pewnością siebie godną największych herosów, ruszył w stronę karczmy, czyli jakby nie patrzeć - miejsca, gdzie chcieli się dostać. Minął smoki, które widząc, iż ruszył człowiek w ich stronę, rozstąpiły się niczym morze przed magiem wody, absolutnie nic mu nie robiąc. Cardos oraz Eridios przypatrywali się temu, ze szczękami opuszczonymi tak nisko , jak tylko anatomia na to pozwalała. Zamarli ze zdziwienia, zarówno z powodu odwagi Mirza, jak i faktu, że ten jest jeszcze w jednym kawałku. Zakuty w zbroję człowiek z trudem wydusił z siebie jakiekolwiek słowo, choć ostatecznie udało mu się.
- Czuje się jak tchórz...On sobie poszedł. Od tak. Jak nigdy nic.
- Przesadzasz. - Wampir próbował pocieszyć głównie swoją dumę, choć kierował te słowa do towarzysza. - Spójrz na to z tej strony, gorszego upokorzenia już nie zaznamy
        Tymczasem młodzik doszedł już do budynku, do którego ciągnęła go ludzka ciekawość oraz chęć poznania. Czuł ciepło bijące z wnętrza, które ciężko było porównać z czymkolwiek innym. Było mu tak ciepło , jak chciał by było, zupełnie, jakby to miejsce odczytało jego pragnienia, dostosowywując się do nich. Podobnie z powietrzem, którym oddychał, ze światłem, które biło ze środka czy nawet z podłożem, na którym stał. Ledwie noga jego przekroczyła próg tego miejsca, te zmieniły się, przystosowywały, zupełnie jakby jego własna wola i chęci zdolne były naginać rzeczywistość. Jednak bez wątpienia równie interesujące, jak ów tajemnicze zachowanie otoczenia wobec niego, było to , co Mirz widział w środku.
        Było na co patrzeć, to trzeba było przyznać. Zaczynając od samego budynku, ten miał dosyć unikatową strukturę. Podłoga, ściany oraz cała reszta budynku była z desek, wyciętych z jasno brązowego gatunku drewna, które wyglądało jakby zostało ścięte ledwie kilka chwil temu. Ze szczelin między deskami ulatywała magiczna mgła, którą Mirz miał okazję ujrzeć wcześniej. Nie było jej tyle, by przysłaniała widoczność, jednak ciężko było jej nie zauważyć. Sufit był połowie faktycznej wysokości budynku, co mogło oznaczać, iż są tutaj dwa piętra. Utwierdzały to filary, które podtrzymywały strop, a wokół których wiły się schody, prowadzące właśnie na drugi poziom Samotni.
        Tymczasem wracając do parteru, pod ścianą równoległą do wejścia, ujrzeć można było długą ladę, za którą stał dosyć...nieprzeciętny karczmarz. O ile karczmarzem można nazwać lisza, który w chwili obecnej wyciągał zakorkowaną fiolkę spod lady, by otworzyć ją, a zawartość wlać do kufla pełnego przeźroczystej cieczy, która zmieniła kolor na głęboką zieleń. Następnie z pomocą magii, kufel powędrował do spragnionego elfa, który siedział cierpliwie przy ladzie. Tuż za nią, na ścianie konkretniej, były półki. A na półkach coś , co wyglądało raczej na sklepik zielarza lub alchemika, niż na coś , co powinno w karczmie się znajdować. Widać było liście, korzonki, jakieś grzybki, a nawet coś, co wyglądało jak za konserwowane organy wewnętrzne szczura. Do wyboru do koloru, jak to mówią.
        Co było oczywistą sprawą, w środku były stoliki, przy których goście samotni to rozmawiali, to wesoło popijali tajemnicze trunki przygotowane przez lisza. Stoły same w sobie były zwyczajne, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Okrągłe, wykonane w dosyć prostym stylu z drewna dębowego, o średnicy blatu mierzącej ponad jedną sążnie. Przy każdym stole było osiem krzeseł, wykonanych z tego samego materiału i z podobnym wykończeniem. Tego wszystkiego było tyle, by nie ostał się większy skrawek podłogi, który byłby pusty.
        A skoro o umeblowaniu mowa, to warto nadmienić, kto z niego korzystał w obecnej chwili. Lecz wymieniać na próżno, gdyż obecnie Samotnia była niemal zapełniona, więc zajęłoby to naprawdę sporo czasu, biorąc pod uwagę, iż było tu, jak na pierwszy rzut oka, co najmniej kilkaset istot wszelakich.. Nie ostało się ani jedno miejsce wolne, nie licząc lady, przy której, zdawać by się mogło, nikt nie chciał siedzieć. Jednak wracając do osób tu przebywających, można było zaobserwować typowych ludzi, którzy zachwycali się wyjątkowością miejsca oraz jak to ludzie, pili i rozprawiali o czym tam mogli. Poza tym dało się zaobserwować wampiry, czarodziejów, zmiennokształtnych, a nawet istoty niebiańskie, piekielne, czy też nawet takie, których domem jest Otchłań. I choć widać było, że niektórzy mijali się ze wzrokiem mogącym zabić, w zasięgu wzroku nie widać było ani jednej bijatyki, co było zadziwiające.
        To jednak, co przyciągało uwagę większości, latało nad głowami zgromadzonych w budynku. Młode smoki wdzięcznie przedzierały się przez powietrze, dostarczając trunki do stolików, czy nawet zanosząc kartki, na których widniały prośby o konkretny trunek. Gadziny robiły to z wyjątkowym spokojem, rycząc wesoło co jakiś czas. Jednak interesująca była precyzja, z jaką unosiły się nad innymi w sposób, by nie przeszkadzać w czymkolwiek, co bez wątpienia było wyczynem.
- Nie wiem jak wy, ale ja też idę. Nie chce stać na zewnątrz, gdy ten sztorm staranuje te wyspę z całą swoją siłą.
        Wampir podjął w końcu stanowczą decyzję, choć nadal martwił się o swoje przyszłe życie i zdrowie. Ruszył przed siebie, jakby nie było jutra, wciąż z bolącą nogą. Minął bezceremonialnie zarówno smoki, jak i samego Mirza, który stał w wejściu. Krwiopijca od razu kierował się do lady prawdopodobnie mając po prostu dość, co dało się zauważyć, iż potrącał wszystkich i wszystko po drodze, na czym głównie cierpiał on sam.
        Eugona tymczasem, czując, że jeszcze nie umarła, uświadomiła sobie, że nie ma się czego bać. Odetchnęła głęboko, przy czym zauważyła ze strachem, że Eridios już poszedł. Jej węże zaś przyglądały się ciekawsko smokom, niczym swoim bardzo dalekim kuzynom.
“Muszę się trzymać blisko mojego pana! Co jeśli będzie mnie potrzebował, natychmiast?”
        Nie rozmyślając ani chwili dłużej, popełzała przed siebie w stronę karczmy. Nie patrzyła nawet w którą stronę pełza, gdyż nawet nie przekroczyła progu Samotni, a już próbowała odnaleźć wzrokiem wampira, który zniknął gdzieś w środku. Jednak nie było jej dane długo szukać,gdyż coś jej przeszkodziło. Coś w kształcie Mirza, na którego plecy wpadła z rozpędu. Rozpędzone cielsko eugony zwaliło człowieka z nóg, tyle że nie swoją urodą, a raczej energią kinetyczną. Dzięki temu, twarz człowieka miała okazję zaznać faktu jak wygodna jest podłoga, a Lullasy tego, jak twarde potrafią być kości innej osoby.
- P...Przeprassszam!
        Niewolnica wydała z siebie po chwili leżakowania coś , co brzmiało niczym cichutki pisk przerażonej myszki, która w międzyczasie próbowała udawać syczącego węża. Dosłownie spełzła z człowieka, po czym pokornie upadła na ziemię u jego boku, oczekując kary lub Prasmok wie czego. Na przekór temu, gadziny na jej głowie chciały chyba robić mężczyźnie na złość, gdyż podgryzały jego płaszcz, robiąc w nim drobne dziury.
        Cardos miał doskonały widok na te sytuację, którą mógł wraz z Deroganem obserwować to wszystko. starzec uśmiechał się lekko, lecz długo nie patrzył na ten wypadek. Po kilku chwilach jednak przeniósł swój wzrok na smoki, które nadal tu były.
- To co, mlekożłopie, idziemy do nich, czy wykorzystamy okazję by pogadać? - Powiedział, oddychając spokojnie morskim powietrzem. - Należy mi się chyba po tym wszystkim w końcu odrobina zaufania, czyż nie?
        Powiedział, w końcu obracając głowę w jego stronę. Dało się zauważyć, iż zakrzepnięta krew zatamowała krwawienie rany, jednak bez wątpienia był to wciąż bolesny uraz.
- Chyba, że masz pytania odnośnie tego miejsca, to chętnie odpowiem. Zawsze lubiłem opowiadać o Samotni.
Awatar użytkownika
Derogan
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Derogan »

        Derogan natychmiast obrócił się w stronę Cardosa, kiedy tylko dosłyszał, że ten wypowiada jakieś słowa i to skierowane raczej do niego właśnie. Kiedy tylko je wszystkie usłyszał, poczuł wściekłość. Rzecz jasna na Hagryvda, bo na kogo innego miałby się denerwować.
~Widzisz? W takich sytuacjach twoja obecność w mojej głowie jest o wiele bardziej szkodliwa, niż pożyteczna. Można powiedzieć, że tej chwili pełnisz raczej rolę pasożyta, niż symbiozujesz ze mną. Choć tak właściwie to nie wiem, czy można to nazwać pasożytnictwem. Bo w praktyce to ty także nie odnosisz żadnych korzyści, za to mi szkodzisz jak najbardziej.
~Mówiłem chyba, żebyś był cicho?
~Myślałeś.
~Co?

        Nie chciało mu się wierzyć, że zdołał przyłapać anioła na tym, na czym jeszcze chwilę wcześniej to on przyłapał jego. W najśmielszych marzeniach nie śmiał podejrzewać, że paladyn może się aż tak wystawić.
~Wiesz, aktualnie posługujemy się za pomocą myśli, a nie słów, więc nie mogłeś niczego powiedzieć, a jedynie pomyśleć.
~Nie łap mnie za takie słówka.
~I nawzajem. Aż dziwne, że powiedziałeś coś tak długiego. Jak dotąd tylko coś odburkiwałeś.

        No i Hagryvd coś odburknął. Była to myśl zbyt zniekształcona, aby można było ją zrozumieć, ale ogólne jej znaczenie można było bez problemu zgadnąć. Derogan postanowił, że i tak już Hagryvd zbyt emocjonalnie to przeżywa. Nie chciał przecież, aby paladyn nabawił się jakichś problemów psychicznych, a obawiał się, że w przypadku ich dwójki było to bardziej prawdopodobne, niż u innych ludzi. ”Być opętanym przez anioła z chorobą psychiczną... Co jeszcze? Być opętanym przez anioła z chorobą psychiczną i strachem przed smokami, znajdować się przed rzeczonymi smokami w towarzystwie pijawki, wężycy, starca z problemami tożsamościowymi oraz dobrodusznym przechodniem... Tylko kto w coś takiego mi uwierzy? Prócz owego anioła, rzecz jasna.”
        Jego pogaduszki z paladynem to były te chwile, w których mógł trenować samokontrolę, a nawet musiał szlifować ją do maksimum. Nie okazał po sobie rozbawienia, ale poniewczasie się zorientował, że pomiędzy wampirem, a człowiekiem doszło do krótkiej wymiany zdań, a może raczej, że Cardos wrzasnął, a Eridios go uciszył. Ku zgrozie Hagryvda odczuwanej przez Derogana całym ciałem, smoki jeszcze przenikliwiej na nich spojrzały. Młodzieniec powstrzymał niezależną chęć ruchu ręką, na którą był już przyszykowany. Gdy odwróciło się uwagę paladyna od smoków ten był nawet całkiem rozmowny, lecz teraz schował się w najgłębszych zakamarkach umysłu Derogana, jakby wierzył, że dzięki temu mógłby się ukryć przed ewentualnymi obrażeniami. To jest przed śmiercią młodzieńca, która sprawiłaby, że dusza Hagryvda uleciałaby daleko, daleko w dal, aż do niebios.”Skoro nachodzą mnie takie myśli, to zdecydowanie mam jakiś problem.”
        Zanim zdołał dojść do dalszych wniosków, Mirz wystąpił z szeregu i ruszył w stronę karczmy, całkowicie ignorując przerażoną trójkę oraz Derogana który musiał zmierzyć się z naturalnymi odruchami wysyłanymi przez Hagryvda. Choć już nie wykonywał jakichś dzikich pląsów, to nie mógł jeszcze przenieść swojej uwagi z walki o własne ciało do chęci udania się w stronę smoków. Bał się, co w ogóle się stanie z aniołem, jeśli tylko to zrobi.
~Widzisz? Nawet ten losowo spotkany człowiek się nie boi tych gadzin z paszczami pełnymi zębów, piekielnym ogniem w oczach oraz w paszczach, którym mógłby cie w każdej chwili zwęglić i ostrymi jak miecz katowski pazurami.
~Sądzisz, iż w taki sposób mi pomagasz?
~O, odezwałeś się. Ale brzmisz jakoś inaczej.
~Tak... spójrz na tę dwójkę, mój potomku i wysłuchaj ich słów

        Derogan posłusznie to zrobił, wielce zadziwiony. Hagryvd wydawał się być... smutny? Zamyślony? W każdym razie zdecydowanie nie był to ton, a może raczej sposób myślenia, którym raczył się z nim komunikować. Gdy jednak spojrzał na rozdziawione usta Carodsa oraz Eridiosa, ledwo zdołał powstrzymać się od śmiechu. Wyglądali po prostu komicznie. Ale ich słowa sprawiły, że Derogan się zastanowił.
~Widzisz, Deroganie, nawet oni wiedzą, że są tchórzami.
~A nie są?
~Jak dla mnie są, jak najbardziej. Ale sęk w tym, że ja jestem jeszcze większym. Obchodzi mnie tylko moje własne życie, które i tak już raz straciłem i nie myślę wcale o tobie, a to przecież od ciebie zależy to, czy nadal będę tu egzystował..
~No, w końcu to zrozumiałeś. Brawo!
~Ja... myślę, że sobie poradzę. Skoro ten człowiek mógł przejść obok smoków niewzruszony, to co dopiero ja?! Ha, poradzę sobie bez trudu! Co to dla mnie?!”

        Młodzieniec westchnął z wielką ulgą. Obawiał się, że w tym dniu wszyscy muszą przechodzić jakieś dziwne zmiany, podobne do tych, która zaszła u Cardosa. Choć racjonalny i melancholijny Hagryvd był dla niego miłą odmianą, to za żadne skarby by nie pozwolił, aby tak aniołowi zostało na stałe. Nie lubił go za to, że się z nim zgadzał. Ba, paladyn niemal zawsze kwestionował każdą jego decyzję i krytykował każde posunięcie, często wykłócając się z nim przez dobrych kilka godzin. Ale młodzieniec szybko się nauczył, że taki anioł właśnie jest. Zdołał już do tego przywyknąć w niezwykłym stopniu i gdyby musiał przywykać od nowa do całkiem nowego Hagryvda, to chyba by nie wytrzymał psychicznie.
~Czyli co? Mogę przejść obok tych wielkich jaszczurek nie obawiając się, że moja ręka w zagadkowy sposób powędruje do rękojeści?
~Ha, ha, bardzo śmieszne.
~Ale wiesz, ja tak na poważnie. Bo obnażenie broni to chyba nie najlepszy sposób na zdobycie serca smoka.
~Jak to nie? A czym ty chcesz je wyjąć, gołymi rękami?

        Tak, skoro Hagryvd potrafił już sobie nawet zażartować na temat smoków, to jak najbardziej wszystko było u niego w porządku, a może nawet lepiej. ”Nie ma to, jak uczynić ze swojego strachu źródło śmiechu. Bo nie można się bać czegoś, co cie śmieszy. Przydatne podczas walki i spotkań na samotnej wyspie pośrodku tajemniczego oceanu ze smokami w klimacie bynajmniej niezbyt przyjaznym. Hagryvd to jednak ma łeb. Znaczy się, go nie ma, ale... Ech, ja wiem, o co mi chodzi. Chyba.”
        Nagle Derogan ze zdziwieniem się zorientował, że jest na samotnej wyspie pośrodku tajemniczego oceanu, który zaczynał wariować. Dopiero teraz spostrzegł burzowe chmury oraz nadchodzący sztorm. ”Cholera, co my mamy niby teraz zrobić? Skryć się w tej śmiesznej chatce? Choć jeżeli stoi już tu jakiś czas, to chyba mają jakiś sposób na przetrzymywanie sztormów. Ech, coś niezbyt dobrze się czuję, kiedy patrzę na te fale. Wydają się być takie...”
~Deroganie, natychmiast przestań patrzeć na wodę!
~Co? Jak to? Dlaczego?
~Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że te fale na ciebie źle oddziałują, a i tak chcesz się kłócić. Podejrzewam u ciebie chorobę morską.
~Co? Bzdura! Przecież widziałem już morze, kiedy kiedyś razem z rodziną...

        Derogan przerwał. Te myśli były zdecydowanie zbyt bolesne, aby móc teraz rozdrapywać nimi stare rany. Szybko postanowił skupić się na tej ważniejszej rzeczy, która pozwoliłaby mu zapomnieć.
~...widziałem już morze, pływałem nawet statkiem, a nic się nie działo. Nie mam choroby morskiej.
~Z czegoś się to jednak bierze.

        Derogan wymamrotał tylko pod nosem kilka słów na temat opętanych aniołów, które lekceważyły podstawowe zasady przetrwania, a przejmowały się takimi rzeczami, jak jakaś tam choroba, ale zrobił to na tyle cicho, że nikt nie powinien usłyszeć. Strach by pomyśleć, co by było, gdyby jednak ktoś to usłyszał.
        Po chwili jednak się okazało, że nie tylko Derogan przejął się tym sztormem. Wampir wyraził poważne obawy na temat losów tej wyspy, co młodzieniec bynajmniej nie przyjął z ulgą. Następnie ruszył w kierunku karczmy, po drodze niezbyt zważając na wszystko, co się przed nim znajdowało. Po chwili do Eridiosa dołączyła Lullasy, która również nie zwracała większej uwagi na to, co się przed nią znajdowało. Derogan podniósł wysoko brwi, kiedy eugona wpadła na Mirza, powalając go na ziemię. ”No i co, opłacało się tworzyć niestworzone teorie spiskowe na mój temat, panie Najlepszy.”
~Poważnie, Deroganie? Poważnie?
~No co?
~Naprawdę stwarza ci to uciechę? W dodatku tytuł „pan Najlepszy” brzmi po prostu głupio.
~A masz jakiś lepszy?
~Nie.
~Ha, widzisz.
~Bo moją głowę nie zajmują takie głupoty.
~O ile dobrze rozumiem, twoją głowę zupełnie nić nie zajmuję.
~Nigdy nie znudzą ci się żarty na temat mojego braku ciała?
~Obawiam się, że a owszem, nigdy.
~Za jakie grzechy?
~Trzeba było nie zostawać aniołem.
~Nie rozumiem, co to ma do rzeczy, ale niech ci będzie. Ach, dlaczego jestem taki bez grzechów?”

        Derogan prychnąłby z rozbawienia, ale w tej chwili mogłoby to zostać błędnie odczytane przez Cardosa. Choć musiał przyznać, że gdy skierował wzrok na Mirza i Lullasy, to jednak parsknął. Bijąca pokłon eugona, której węże zjadają płaszcz osoby, której jest bity pokłon to najczęstszych widoków bynajmniej nie należy.
        Gdy jednak mężczyzna się odezwał, Derogan od razu przeniósł na niego wzrok. Jego słowa sprawiły, że młodzieniec wpadł w zamyślenie. ”Hm, jesteśmy sami od... no cóż, chyba po raz pierwszy. Zaraz, wcześniej spotkałem go z tym wampirem, potem był pojedynek... tak, to pierwszy raz...”
~Doskonale wiem, co ci przez głowę przeszło i póki co ci to odradzam.
~A dlaczegóż to?
~Nie wypytuj go o to teraz. Dopiero, gdy będzie dostatecznie pijany. Wszystko potulnie wyjaśni, a w dodatku po zdarzeniu nie będzie o tym pamiętał.
~Hagryvd... nie często zdarza mi się to mówić, ale ten pomysł jest wprost rewelacyjny!
~Jak widać pod stresem lepiej pracuję.
~Albo pod oddechem dwóch smoków?
~A to nie to samo?”

        Młodzieniec uśmiechnął się przyjaźnie w stronę Cardosa. W ostatniej chwili zdołał zmienić ubawienie w serdeczność, przez co bardzo był z siebie dumny.
- Jeżeli chodzi o pytania o to miejsce – powiedział Derogan, wskazując to wszystko dłonią – to może lepiej zaczekajmy, aż wejdziemy do karczmy i zajmiemy jakieś miejsca. Naprawdę nie chciałbyś tyle stać w jednym miejscu.
        Ruszył w stronę budynku, starając się nie patrzeć na dwa smoki, górujące ponad nimi. Zdecydowanie nie chciał ryzykować tego, aby Hagryvd ujrzał ich oczy, w których tlił się ogień piekielny czy coś w tym stylu, bo pewnie znowu by zwariował. Póki co wyglądało jednak na to, że przeżyją ten dzień.
~Brawo, aniele. Udało ci się wytrzymać całe kilka minut obok smoków!
~Nawet mi nie przypominaj.

        Derogan podszedł do eugony i człowieka oraz spojrzał na nich z rozterką. Nie wiedział, komu pierwszemu ma pomóc. W końcu jednak się zdecydował na pewien kompromis.
- Czy moglibyście wstać? - spytał. - Przyciągniecie na siebie zaraz wzrok wszystkich tu obecnych.
        Sam go podniósł, aby móc przyjrzeć się karczmie i zaniemówił z wrażenia. Nie spodziewał się zastać takiej egzotyczności, choć powinien już chyba przywyknąć, że tego dnia niespodziewanego trzeba się jak najbardziej spodziewać. Dostrzegł maleńkie smoki, latające nad głowami obecnych w karczmie i to, że barmanem jest lisz, co dosłownie doprowadziło go do konfliktu wewnętrznego.
~Ściąć im głowy!
~Co takiego?
~Miejsce, w którym umarlak podaje napoje to miejsce, w którym nie należy pić za żadną cenę.
~Och, bądź już cicho.
Awatar użytkownika
Mirz
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Mirz »

Mirz zatrzymał się na progu wrót i obserwował wnętrze budynku. I w zasadzie, stałby tak jeszcze długą chwilę, obserwując siedzące tu istoty różnorakich ras, widać było nawet demona, przyjaźnie rozmawiającego z aniołem, co było chyba ewenementem na skalę światową, choć większość przedstawicieli wrogich ras nie była nawet tutaj do siebie przyjaźnie nastawiona, jedynie hamowali swoje konflikty na czas przebywania tutaj. Stałby tak patrząc na smoki służące za kelnerów, latające pod sklepieniem, skrupulatnie odbierające i przynoszące zamówienia. Stałby tak, ze zdziwieniem widząc lisza stojącego za barem, przygotowywującego wszystkim obecnym jakieś alchemiczne drinki, rozmawiając z kimś. Stałby tak, kontemplujące samo to, że budynek był tak gigantyczny, w całości wykonany z ciemnobrązowych desek, kolumny podtrzymujące strop i schody prowadzące na drugi poziom budynku. Stałby tak, obserwowany od czasu do czasu przez dwie gigantyczne gadziny, zapewne dopóki nie zmoczyłby go deszcz. Ale tak się nie stało, gdyż zaaferowana Lullasy, mocno przejmująca się tym, że jej pan może być niezadowolony z jej usług, udała się za nim jak najszybciej, nie zwracając uwagi na nic poza tym, aby jak najszybciej znaleźć wampira, przez co uderzyła go w plecy całym ciężarem swojego ciała, które bynajmniej nie poruszało się zbyt wolno. W skutek tego oboje malowniczo wylądowali na podłodze. Całkiem wygodnej podłodze, to Mirz musiał przyznać, bo mimo iż była solidna, zupełnie jakby delikatnie dostosowała się do niego, aby będąc na niej, przygnieciony eugoną nie poczuł się nieprzyjemnie. Po krótkiej chwili dezorientacji wydała z siebie ni to pisk, ni to syk i ciężar jej ciała zniknął, gdyż spełzła na podłogę. Mirz otrząsnął się i spróbował wstać, lecz nie było to zbyt łatwe, gdyż żywe włosy Lullasy gryzły jego płaszcz i ciągnęły go z powrotem ku lekko plastycznej podłodze. I leżeliby tak, wężowa kobieta zbyt przerażona nadchodzącą karą (na którą jednak oczekiwała) aby się poruszyć, i młodzieniec, który mimo iż próbował nie mógł tego zrobić, bo przy najmniejszej próbie powstania małe gady ściągały go znów niżej, rozrywając jego płaszcz. Leżeliby tak, powoli ściągając uwagę wszystkich obecnych, może w końcu nawet dwa wielkie smoki zwróciłyby na nich uwagę, przygotowały się do zionięcia ogniem i…
Ale tak się nie stało, gdyż podszedł do nich Derogan, pospieszając ich, a po chwili pomógł mu wstać.
- Dziękuję - powiedział lekko zakłopotany gdy był już na nogach i obrócił się, aby pomóc wstać kobiecie, która szybko stanęła na własnym ogonie.
Ruszyli na poszukiwanie krwiopijcy w tym wielkim budynku, a Mirz oceniał stan swojego płaszcza.
Fatalnie nie jest, ale i tak będę musiał odwiedzić jakiegoś kreomaga, żeby sprawdził czy nie zniknęło z niego zaklęcie… Znowu stracę na to wszystkie pieniądze, cholera jasna, z takimi wężami to tylko utrapienie jest...
Zapewne szukaliby wampira w tłumie dość długo, gdyż Samotnia była prawie zapełniona, lecz pomogła im Koana, która jakimś swoim specjalnym kocim zmysłem czuła krwiopijcę i udała się prosto w jego kierunku, nie zważając na otaczające ją istoty, a część osób których mijała patrzało na nią z lekkim zdumieniem, lecz odsuwali się jej z drogi, zupełnie jakby była królową idącą przez targ. Chyba tylko dzięki temu znaleźli Eridiosa całkiem szybko. Siedli przy stoliku, przy którym było całkiem dużo miejsca jak na pięć osób i kota.
- Więc? Co zamawiacie? - zapytał się wampir.
Awatar użytkownika
Lullasy
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 136
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Służący , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Lullasy »

        Pytanie, jakie zadał wampir pozostało bez odpowiedzi. Niczym słabą falę, którą pochłonął ogrom morza, zgiełk karczmy zagłuszył jego słowa. I choć nadal było je słychać, nikt nie odpowiedział. Może nikt nie wiedział, jak odpowiedzieć? To nie byłoby nic dziwnego, gdyż ledwo co znaleźli miejsce dla siebie. Miejsce, przy którym usiedli razem i przy którym przez moment panowała cisza.
        Cardos ledwo siadł na swym krześle, gdy zaraz po tym oparł swe zakute w stal i żelazo łokcie o krawędź stołu, który wydał z siebie trzask, jakby nie podobała mu się groźba zarysowania przez metalową zbroję człowieka, chociaż już na pierwszy rzut oka było widać, iż te meble są raczej odporne na tego typu uszkodzenia. Rycerz tymczasem zaplótł swe ręce, by móc w spokoju nachylić się nad nimi i podeprzeć swą brodę. Jedyne sprawne oko skryło się pod powieką, a usta zaczęły wykonywać ruchy, które świadczyły o tym, że szeptał, jednak bez dźwięcznie, przez co na próżno było nasłuchiwać wszelakich słów, wypływających z ust starca.
        Tuż po prawej rycerza usadowił się wampir, który także postanowił coś zrobić. Gdy tylko posadził swą nieumarłą rzyć na drewnianym siedzisku, wyprostował się elegancko, a ręce swe ułożył na kolanach. W międzyczasie jego głowa zadarta była nieco w górę. Całość wyglądała niczym parodia królewicza, który dosiadł do stołu i który za główny cel życiowy przybrał sobie olśnienie swą postawą wszystkich i wszystko , co tylko egzystowało w promieniu kilkunastu mil od niego. A że byli w praktyce po środku oceanu, dużo tego nie było. Nie wspominając o tym, iż blaskiem swej elegancji nie oświetliłby nawet wnętrza sakiewki bezdomnego.
        Krwiopijca przeniósł swój wzrok na Mirza, który siedział na prawo od niego. Kątek oka zauważył, iż obok Mirza siedziała niewolnica, jednak zamiast na krześle, siedziała na swym ogonie, z oczywistych, technicznych względów. Zaś jeszcze dalej, między Cardosem, a Lullasy siedział Derogan. Patrzył tak przez chwilę, po czym ponownie skupił się na osobie najbliżej niego, patrząc ciekawsko, a przy tym nieco z odrazą, podobną do tej jaką szlachta odnosi w stosunku do obłąkanego szaleńca.
- Wy, ludzie, to doprawdy nie cenicie swojego i cudzego istnienia, prawda? - Odwrócił wzrok od niego, jakby nie chcąc póki co widzieć reakcji młodzieńca. - Zignorowałeś śmiertelne zagrożenie, które w najgorszym wypadku zaatakowałoby przez twoje zachowanie także mnie. To znaczy nas.
        Nieumarły nagle podskoczył wraz z krzesłem, uderzając kolanami o stół, który na szczęście okazał się na tyle szczodry, by zamortyzować to uderzenie. Choć mimo wszystko, widać po nim było ból.
- Przeklęty sadystyczny kot! - Syknął, gdy Koana najspokojniej w świecie wyszła spod stołu, wesoło machając ogonem. Kocica wskoczyła na stół, sadowiąc się tuż przy Cardosie, który aż przestał mówić, cokolwiek mówił po czym uśmiechnął się, a jedną ręką przestał się podpierać, by móc pogłaskać zwierzaka, jakby za dobre sprawowanie. - Czy cały świat nagle postanowił być przeciwko mnie, łącznie z wami wszystkimi?!
        Wampirzy szlachcic zdawał się pluć jadem lub też po prostu przez nagły przypływ wściekłości nie mógł się pohamować przed oślinieniem własnej twarzy, którą wytarł tak szybko , jak tylko zauważył ten fakt. Kilka stolików dalej pewien jegomość, od którego biło na kilometr esencją piekielnych, aż opluł całą powierzchnie stołu ciemno zieloną cieczą, jaką pił jeszcze kilka sekund temu. Najwyraźniej przyglądał się temu wydarzeniu, z widocznym skutkiem.
        Tymczasem Cardos mając nadzieje, że nikt nie zauważy, postanowił zdobyć nieco informacji z nie do końca pewnego źródła. Skupił się na swoim zamiarze, by po chwili delikatnie ułożyć rękę na głowie Koany. Z jego oczu zaczęła dobywać się taka sama, choć o wiele słabsza, poświata, jak ta która towarzyszyła mu gdy użył czaru na eugonie, co skończyło się dosyć nieciekawie. Tym razem, udało mu się bez zbędnego bólu wejść w umysł kota, by przeprowadzić między gatunkową rozmowę telepatyczną. Choć nie miał pewności, czy zwierzak nie wyrzuci go ze swojego umysłu, gdyż ze względu na to, iż chciał to zrobić dyskretnie, nie użył zbyt wielkiej ilości magii.
“Jak dobrze, że w myślach nie trzeba znać języka innej osoby”
Stwierdził sam do siebie, po czym odezwał się bezpośrednio do swej najnowszej rozmówczyni
“Wybacz o futerkowe stworzonko, że wpadam w tak prywatne miejsce jak twój mózg bez zaproszenia, jednak potrzebuje nieco informacji, jeśli tylko zechcesz mi ich udzielić. Czy mogę usłyszeć trochę o tym człowieku, zwanym Mirzem, którego coś czuję, prawdopodobnie znasz?”
        Odezwał się tylko tą myślą w stronę kotki. Dalej było tylko milczenie dochodzące z jego umysłu. Czekał na jakąkolwiek reakcję od zwierzaka, który był na tyle łaskawy położyć się tuż obok niego. Tymczasem wzrok swój wbijał w Mirza, odnośnie którego czuł niepokój, gdyż wiedział o nim o wiele za mało. Jednak nie wierzył on zbytnio, by kot był wystarczającym źródłem informacji na jego temat.
- Nie przejmuj się Eridiosem, Mirzie. Jest po prostu nerwowy po tym, jak popisałeś się swoją odwagą. Właściwie, to nie tylko on. Uwierz mi, przyprawiłeś mnie o kołatanie mego serca i to mocno. Co ty przeżyłeś za życia, że tamte smoki, będące równoznaczne z groźbą śmierci były ci niestraszne? A może już jesteś martwy, to jest jesteś tylko zjawą lub wytworem mojej wyobraźni?
        Uśmiech zagościł ponownie na jego twarzy, jeszcze większy niż ten, który dane było zobaczyć kilka chwil temu. Widać było, iż jego nastrój był pozytywny, na tyle by niemal promieniowało od niego wesołością. Cardos jednak, wbrew możliwym oczekiwaniom, mnie czekał na odpowiedź człowieka, do którego przemówił, gdyż niemal w mgnieniu oka przeniósł wzrok na Derogana. Nie wierzył, by z odpowiedzi niemal obcego mu człowieka wypłynęła jakaś przydatna informacja, więc nie pozostawało mu nic innego jak skupić się na kimś, z kim rozmowa mogła być nie dość, że interesująca to i w dodatku niezwykle ważna.
- Skoro już o życiu wspomniałem, Deroganie, to muszę przyznać, iż ciekawi mnie, co ty zamierzasz zrobić ze swoim. I nie mam na myśli tego, co będziesz chciał wypić w ten wieczór.
        Eridios słuchał tej rozmowy uważnie, w międzyczasie kierując swój wzrok ku wejściu do Samotni. Wejściu, które zaczęło samo z siebie zasklepiać się, zupełnie jakby na ścianie wisiał obraz, na którym malarz wszelkiego stworzenia zaczął domalowywać brakujący kawałek ściany. Zapewne była to sprawka magii, niejaki sposób na zamknięcie drzwi, których nie było. Kilka chwil później, ściany zaskrzypiały, taranowane przez napór coraz to kolejnych fal wody. Jednak mimo wszystko, budynek nie wyglądał jakby miał się poddać nawet tak paskudnej pogodzie.
- Po pierwsze, jest ranek. Gdyby nie sztorm, słońce byłoby teraz idealnie widoczne na niebie. Widać, że na starość ci orientacja względem czasu nawala. Po drugie, nawet nie zapoznałeś ich z tym, co tu jest do picia, a sami tego ci nie wyczytają z twoich myśli, przynajmniej nie oboje. - Spojrzał wymownie na Derogana, odnośnie którego był niemal pewien, iż posiada tą zdolność. Lecz wciąż miał w sobie cząstkę niepewności. Przemówił dalej, podejrzewając, iż mężczyzna ukrywa więcej, niż jest w stanie. - Właśnie, a propo tego, o czym teraz myślę?
“Niech piekło pochłonie tego przeklętego futrzaka. I Jego właściciela, by kocur nie czuł się samotny.”
Wampir dotknął miejsca, które jeszcze niedawno Koana potraktowała jako coś, na czym można bez krępowania się zetrzeć nieco pazurki. Robiła to z takim zapałem, iż ślady można było pomylić z zadraśnięciami po sztylecie lub innym ostrym czymś.
“Świetnie, spadłeś z roli szanowanego szlachcica do roli kociego drapaka. Chędożony wyrok losu.”
        Lullasy tymczasem była niczym powietrze. zdawać się mogło, iż jej nie było. Cicha, jakby zamyślona, a może nawet nieobecna. Swoje szkarłatne oczy wbijała niepewnie w Mirza, nie wiedząc co uczynić. Z głową pochyloną dosyć nisko oraz nieco drżącymi rękoma, widziała w jakim stanie był jego płaszcz - wężowe kły pozostawiły po sobie porządne zniszczenia. Kły, za które jest niejako odpowiedzialna, gdyż są jej częścią. Nie wspominając o tym, iż to wszystko przez jej własną nieuwagę. Ostatnimi czasy coś niezbyt wszystko jej szło, zupełnie jakby nieszczęście osiadło na niej niczym pijawka.
- Jestem niegodną służką. - Przemówiła cicho, tak, iż trudno było usłyszeć cokolwiek. Był to niemal szept lub szelest wiatru. - Panie, zwany Mirzem, to , co moją winą, jest niewybaczalne. Chciałabym naprawić płaszcz, lecz wątpię bym miała dostęp do igły i nici, nie pozostaje mi więc nic innego, jak własnym bólem odpłacić swoje czyny, które doprowadziły do tego, gdyż nie tylko materiał zniszczyłam, ale też godność pańską naruszyłam.
        Wężom na jej głowie bez wątpienia udzielił się ponury nastrój. Niczym martwe, zwisały bezwładnie, nie chcąc nawet się odezwać, zżerane przez nieco spóźnione poczucie winy. Lub po prostu spały. Ciężko było stwierdzić poprzez samo patrzenie na nie.
- Przepraszam, panie Eridiosie. Przynoszę hańbę jako niewolnica zarówno tobie, twym towarzyszom jak i temu, komu zostanę przekazana. - Odezwała się ponownie, lecz ledwo skończyła mówić, a z jej żołądka wydobył się dźwięk godny ryku lwa. Część osób i istot siedzących w okolicy aż dobyła oręża i spojrzała w te stronę, spodziewając się jakiegoś dzikiego zwierza, a smoki latające nad głowami zgromadzonych nieco spanikowały, jednak nie miało to większego wpływu na ich pracę. Nawet Koana wystraszyła się, do stopnia, w którym postanowiła fuknąć na brzuch eugony. - Przepraszam ponownie. Wywar podany przez alchemika wciąż działa, jestem naprawdę głodna.
        Cardos i Eridios od dłuższego momentu patrzyli na nią. Staruszek z cięzkim do zinterpretowania wyrazem twarzy, zaś krwiopijca był oburzony, a przynajmniej tak to wyglądało.
- Co do naprawy płaszcza, mogę utworzyć potrzebne materiały. Magia nie jest mi obca. - Zakuty w zbroję człowiek przemówił w końcu, przerywając moment milczenia otaczający ich stolik. - Zaś jedzenie otrzymasz, na mój koszt. Jedno oko to wciąż za mała rekompensata, jeśli mam być szczery. Chyba, że twoi wybawcy chcą to zrobić za mnie, to wtedy niech oni płacą. Co powiecie, panowie?
- Od kiedy jesteś taki miękki, przyjacielu? Czyżby porażka w walce padła ci na mózg? - Ostre słowa wampira przebiły chłodno powietrze w kierunku jego przyjaciela. Następnie, głowa Eridiosa obróciła się w stronę mlekożłopów. - Jako, że pewien leniwy staruch nie był łaskaw wam powiedzieć samodzielnie, ja wam powiem, co tu można pić. Po prostu składacie zamówienie na co chcecie, w granicach rozsądku. Czyli mówicie siłę, żądany smak i ewentualne właściwości. Lub też zdajecie się na łaskę Barmana i zamawiacie w ciemno. Decydujcie się szybko, bo widzę, że jeden ze smoków wypatrzył, że siedzimy bezczynnie, co oznacza, że zaraz przyjdzie po zamówienie.
        Wampir mówił prawdę, w ich kierunku leciała czarna, tłusta kulka ze skrzydłami i drobnymi nóżkami, która unosiła się na swych nieco drobnych skrzydłach. Z wywieszonym jęzorem i rozbrajającym uśmiechem, młody smok powinien dolecieć do nich za pół minuty.
Ostatnio edytowane przez Lullasy 9 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Derogan
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Derogan »

- Nie ma za co – mruknął Derogan, kiedy mężczyzna znalazł się już na nogach. Po chwili eugona także... no cóż, można powiedzieć, że znalazła się na ogonie. Albo, że po prostu wstała. Młodzieniec przyglądał z zainteresowaniem, jak wężyca używała ogona, aby sobie pomóc. Z czymś takim przed przybyciem do stolicy Karnsteinu jeszcze nigdy się nie spotkał. Spodziewał się, że brak nóg może w dużym stopniu utrudnić eugonie poruszanie się, ale wyglądało na to, że Lullasy potrafi sobie poradzić bez nich. Nie miał jednak zbyt dużo czasu na podziwianie, bo już po chwili musieli zająć się poszukiwaniem wampira. Ku zdumieniu Derogana kot człowieka bez trudu zdołał odnaleźć odpowiedni stolik, przy okazji oszczędzając im przedzierania się przez tłum. ”Doprawdy wielu ciekawych rzeczy się jeszcze dzisiaj naoglądam.” Młodzieniec usiadł przy stole, pomiędzy eugoną, a Cardosem. Następnie sięgnął za plecy i zdjął pochwę z wielkim mieczem, po czym oparł ją o krawędź stołu tak, aby w razie czego mógł szybko sięgnąć rękojeści. ”Ostrożności zaprawdę nigdy nie zaszkodzi, ale ten miecz z czasem robi się ciężki. Mam nadzieję, że zdołam choć chwilę odpocząć. Choć w tym towarzystwie czuję się dosyć... nietypowo. Wątpię, abym mógł się naprawdę zrelaksować.” Spojrzał po otaczających go osobach. Cardos mówił coś bezdźwięcznie, dla młodzieńca wyglądało to trochę jak modlitwa. Eridios wyglądał jakby rządził całym światem, a Lullasy, Derogan mógł się tego spodziewać, trwała w pokornej pozie. ”Zdecydowanie dziwne towarzystwo.”
~Ciągnie swój do swego.
~Jeszcze nigdy nie spotkałem żadnego anioła.
~To nie jest moje ciało.
~Ale twoja dusza.
~Teraz pojawia się pytanie – czym jest dusza?
~Przełóżmy to na później.
~Znacznie później.

        Wampir się odezwał. Z początku Derogan myślał, że kieruje swoje słowa do niego, lecz kiedy podniósł głowę zauważył, że starzec przemawia do drugiego człowieka. ”No tak, chyba muszę przywyknąć, że jest tu jeszcze inny człek.” Pomimo tego przysłuchał się temu, co Eridios miał do powiedzenia. W jego słowach było coś, przez co Derogan drgnął. Nie potrafił powiedzieć, czym to dokładnie jest, ale od razu poczuł, że ogarnia go jakiś dziwny smutek, którego źródła nie mógł poznać. Jakby los chciał pozbyć się tego ponurego uczucia z umysłu młodzieńca, wampir nagle podskoczył, boleśnie uderzając o stół. Derogan nie potrafił się powstrzymać i uśmiechnął się lekko. Pomimo tych wszystkich ćwiczeń samokontroli z Hagryvdem niektóre sytuacje po prostu były zbyt śmieszne, aby pozostać wobec nich obojętnym. Cieszył się, że udało mu się nie wybuchnąć śmiechem, bo to na pewno nie zostałoby dobrze przyjęte. Jednakże kolejne słowa wampira sprawiły, że cała wesołość nagle mu przeszła. Spojrzał na krwiopijcę wzrokiem bez wyrazu.
- A cóż takiego zrobił ci świat i my wszyscy, abyś miał prawo tak podejrzewać? - spytał cicho, nie zastanawiając się nawet, czy jego głos w ogóle był słyszalny w tłoku panującym w karczmie. Nie wiedział, czy wampir go usłyszał, ale w następnej chwili coś innego przykuło jego uwagę – jego własna twarz, którą w przypływie złości opluł. I ponownie Derogan poczuł, że nie potrafi się nie uśmiechnąć. ”Robią z mojego samopoczucia istny galimatias. Ale cóż ja mogę na to poradzić?”
~Dużo, to w końcu twoje własne samopoczucie.”

        Derogan nagle spostrzegł, że nieświadomie muska palcami rękojeść miecza. Szybko odsunął od niego dłoń, zdając sobie dopiero teraz sprawę z tego, że czuje się o wiele bardziej na siłach, niż przed chwilą. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego Hagryvd wcześniej mu o tym nie powiedział, w końcu dusza anioła miała o wiele bardziej obiektywne spojrzenie na jego ciało, niż on sam.
~Czemu mnie nie uświadomiłeś? Zabawa bronią nie wygląda najlepiej w towarzystwie.
~Chciałeś odpocząć, a ten miecz dał ci energię. Uznałem, że nie będę się wtrącać.
~Dobrze wiesz, że to nie to samo. Nie zapewnia mi on odpoczynku psychicznego.
~Jak rozumiem, rozmowa z głosem w głowie bardzo dobrze działa na psychikę.

        Derogan prychnął pod nosem i spojrzał ponownie na towarzyszy, bo właśnie Cardos odezwał się do Mirza. W jego słowach było coś, co sprawiło, że Derogan znowu odezwał się do anioła.
~Słyszałeś tego pana. Jakiś znajomy z zawodu?
~Wypraszam sobie. Moja profesja to paladyn, a nie żadna tam zjawa.
~Nieistotne. Znasz go z zaświatów?
~Po śmierci większość czasu przebywałem w Niebie, choć zdecydowanie wolałbym udać się do Alaranii i tutaj zabić kilka demonów. A jeżeli już o tym mowa, to może wybierzemy się kiedyś do Piekła?
~Nie mówisz poważnie.
~Jak najbardziej. W końcu nie mogę pozwolić, aby taki materiał na paladyna się zmarnował.
~Czy paladyni nie przechodzą czasem długiego szkolenia? Nie jestem już trochę za stary?
~Paladyni to wojownicy Pana. Ja jestem wojownikiem Pana i jestem w twoim ciele. Jak dla mnie możesz być paladynem, jeżeli tylko zechcesz.
~Nie potrafię zrozumieć tej logiki.
~Sam bym chciał to zrobić. Nigdy nie byłem mistrzem improwizacji.
~Dlatego smok cię spalił.

        Tak jak się spodziewał, Derogan nie uzyskał na ostatnie zdanie żadnej odpowiedzi. Z niezadowoleniem zorientował się, że nie zdołał wyciągnąć z Hagryvda tego, co chciał. Czasami naprawdę za daleko zapędzał się z tymi żartami, będzie musiał trochę zmienić nawyk, jeżeli nie chce, aby paladyn kompletnie zamknął się w sobie. W tym miejscu było dostatecznie dużo członków smoczej rasy, aby wprawić anioła w szaleństwo bez pomocy ze strony Derogana. Jednak zanim ten się zdołał zorientować, już czuł na sobie wzrok Cardosa. Spojrzał na mężczyznę z pytaniem w oczach. Kompletnie nie spodziewał się tego, co po chwili powiedział. Wprawiło to młodzieńca w zamyślenie. Nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad czymś, co mógłby kiedyś robić, zbyt dużo spraw wymagało od niego uwagi w teraźniejszości. Oprócz tego dużo myślał nad swoją przeszłością, przez co na przyszłość nigdy nie miał czasu. Zastanowił się nad tym. Musi teraz znaleźć ludzi, którzy chcieli go zabić. Musi ich wszystkich zniszczyć, dowiedzieć się, dlaczego tak właściwie to wszystko się stało. Nie wyobrażał sobie, jak mógłby żyć z nimi na swoim karku. Chociaż z drugiej strony... mógłby przyjąć nową tożsamość, uciec na drugi koniec Alaranii... Ale nie, jego prześladowcy posiadali wpływy na całym kontynencie, był tego niemal całkowicie pewien. Wątpił, aby gdzieś mógł znaleźć sobie jakiś bezpieczny dom. W dodatku nie wiedział, co miałby wtedy robić. Nie wyobrażał sobie siebie jako rolnika lub jakiegoś pracownika, poza tym co nadawałoby sens jego życiu? Ciągłe ukrywanie się nie byłoby tym, czego by pragnął. Więc czego by chciał? Przełknął ślinę. Doskonale wiedział. Ale to już należało do przeszłości, nie było żadnego sposobu, aby to powróciło.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem – powiedział w końcu. - Zbyt dużo spraw wymaga mojej uwagi teraz i zbyt dużo umyka memu wzrokowi, abym mógł ci odpowiedzieć.
        Kiedy wampir się odezwał, Derogan z początku nie miał najmniejszego pojęcia, o czym on tak właściwie mówi. Dopiero po chwili zorientował się, że Cardos użył wcześniej wyrażenia „tego wieczoru” - z dość dużą pomocą ze strony Hagryvda. Natomiast pod koniec jego wywodu młodzieniec wysoko uniósł brwi.
~Jak myślisz, o czym on myśli?
~Wprost niezwykle śmieszna gra słów.
~Co?
~Nieważne.
~Odpowiesz na pytanie.
~Jak dla mnie, to on może myśleć tylko o jednym. O krwi.
~Nie kierujesz się zbytnio stereotypami?
~Wampiry przecież muszą pić krew.
~Tak, a ja jeść. Tyle, że jakoś ciągle o tym nie myślę.
~Cóż, rzeczywiście.
~Dobrze, zbierzmy to w całość. Co wiemy o tym wampirze?
~Wampir, jakiś tam szlachcic, ma na głowie dziwną odmianę węża, straszny gbur.
~Czekaj, powtórz to ostatnie.
~Straszny gbur?
~Dzięki.

- Najpewniej narzekasz teraz na coś, że niby się na ciebie uwzięło – rzucił lekkim tonem, starając się za pomocą gry aktorskiej przekonać wampira, że po prostu nie chce mu się zaglądać do jego umysłu. ”Chociaż to i tak brzmi nieco podejrzanie. Mam nadzieję, że da się nabrać.”
        Po chwili jego uwagę przyciągnęła eugona, która odzywała się ledwo słyszalnym głosem. Derogan podniósł swoje brwi. Kiedyś miał mnóstwo służących, lecz byli to dla niego przyjaciele. Nie potrafił pojąć w dalszym ciągu, jak takie stworzenie może być aż tak uległe. Jak jakiekolwiek stworzenie może takim być.
~Dobra ta słóżka. „lecz wątpię bym miała dostęp do igły i nici,- nie pozostaje mi więc nic innego, jak własnym bólem odpłacić swoje czyny, - które doprowadziły do tego, gdyż nie tylko materiał zniszczyłam, - ale też godność pańską naruszyłam.” Nie dość, że posłuszna i eugona, to jeszcze ma talent poetycki! Takiego wiersza, to ja od dobrych stu lat nie słyszałem!
~Naprawdę musisz zwracać uwagę na takie szczegóły?
~Kiedy żyje się tak długo, zwraca się uwagę na wszystko.

        Derogan pokręcił głową – po części ze względu na słowa Hagryvda, a po części na te pochodzące od Lullasy. Jednak po chwili uśmiechnął się, bo wyglądało na to, że pomimo tych wszystkich obfitych posiłków eugona w dalszym ciągu jest głodna niczym smok. Choć może to akurat nie oddawało tego należycie, bo widocznie nawet niewielkie smoki przestraszyły się głodu Lullasy. ”I ponownie sobie zadaję pytanie: czy ktoś mi uwierzy, czy czeka mnie wyśmianie?”
~Eugona i tak jest lepsza od ciebie w tej dziedzinie.
~Jakże się raduję z tego powodu.

        Po chwili odezwał się Cardos, przerywając panującą wśród nich ciszę. Pierwsze słowa Derogan przyjął z aprobatą, jednak ponownie koniec wypowiedzi okazał się nieco niekorzystny dla młodzieńca. Ten poczuł nagle, że jego sakiewka może się okazać o wiele za lekka na te odwiedziny karczmy. Nawet nie wiedział dokładnie, ile ma przy sobie ruenów – przecież nie marnowałby czasu na coś takiego, jak liczenie ich po kolei. Niedługo jednak Eridios powiedział coś, przez co Derogan musiał się skupić na nowym problemie. Problemie związanym z o wiele bliższą przyszłością niż ta, o której mówił Cardos. Nie miał pojęcia, co takiego miałby wypić. Wydawało się to banalne, ale po prostu nie potrafił zdecydować, czego powinien się napić. Zawsze pozostawała opcja wyboru w ciemno, ale... Derogan spojrzał na barmana i przełknął ślinę.
~Przez ciebie zaraziłem się tym twoim patrzeniem na umarlaków stereotypami!
~Nie musisz dziękować.
~Lepiej mi poradź, co takiego powinienem wypić. Nie znam się zbytnio na tym.
~No tak, zawsze bierzesz to, co akurat jest. Masz to całe wyszkolenie z etykiety i w ogóle, a tak najprostsze czynności sprawiają ci problem.
~Cóż, coś za coś.
~Zważając na to, że ostatnio nie zdarzyło ci się przebywać na żadnym dworze, to chyba jednak kilka lat poszło na marne, nie uważasz?
~Nie wiadomo, co przyniesie przyszłość.

        Derogan zdecydował, że wybierze w ciemno. Obawiał się trochę, że trafi na coś silniejszego i w efekcie nie wampir, lecz on się upije, ale postanowił zaryzykować. Do głowy przyszło mu jeszcze coś. Znalazł się tutaj, bo chciał wydobyć z Cardosa potrzebne mu informacje. Zdecydowanie wolałby to robić w cztery oczy, a po drodze trochę ich przybyło.
- O ile mnie pamięć nie myli – skierował swoje słowa do Cardosa – to mówiłeś mi przedtem o pewnych osobach przebywających w mieście. Mógłbyś mi powiedzieć o nich coś jeszcze?
        Zdecydował, że póki co powinien się zorientować w tym, co takiego mężczyzna wie. Naprawdę by się zdenerwował, gdyby się okazało, że niemal nic. W takiej sytuacji... cóż, gdyby się znajdowali w normalnej karczmie, to po prostu by z niej wymaszerował, ale w takowej nie byli.
Awatar użytkownika
Mirz
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Mirz »

Mirz patrzał na Cardosa, który siedział przy stoliku, opierając się o niego łokciami i przytrzymując swoją głowę splecionymi dłońmi, szepcząc coś bezgłośnie... Może myślał, może mówił do siebie, może się modlił, chłopak uznał to w tym momencie za nieważne i spojrzał na swych towarzyszy. Szczególnych towarzyszy, to trzeba było przyznać po raz kolejny. Wampir siedział i udawał książątko - o ile rzeczywiście udawał, mógł nim być naprawdę, chociaż to było mało prawdopodobne, ze względu na to jak nieumiejętnie to robił. Eugona siedziała, zmartwiona czymś, a jej włosy, które do tej pory żywe - i złośliwe ponad miarę - oklapły. Derogan zaś spokojnie siedział, ale wcześniej zdjął pochwę ze swoim mieczem i oparł ją o stół. Na ten widok Mirz mimowolnie poprawił swoją broń i sprawdził, jak chodzi w pochwie. Zadowolony rezultatem, obejrzał się na krwiopijcę, który zaczął coś do niego mówić.
- Wy, ludzie, to doprawdy nie cenicie swojego i cudzego istnienia, prawda? Zignorowałeś śmiertelne zagrożenie, które w najgorszym wypadku zaatakowałoby przez twoje zachowanie także mnie. To znaczy nas. - Miał już przygotowaną zgryźliwą odpowiedź, ale od wygłoszenia jej powstrzymało go na chwilę głośne uderzenie kolan wampira o stół, oraz Koana wskakująca na stół i siadająca tuż przy starszym mężczyźnie, pozwalając na głaskanie się. Obserwował to chwilę, po czym odwrócił się z powrotem do Eridiosa, który wyglądał na nieco... obolałego.
- Ja? Ja byłem jedynie przekonany, że doprowadziliście mnie jak i innych do bezpiecznego miejsca. I zgodnie z tym przekonaniem udałem się do przejścia. Bo tak jest i było, prawda? - Odparł zarzut tymi słowami, ignorując to, co w międzyczasie mamrotał jego rozmówca. Puścił też mimo uszu słowa Cardosa, który zgodnie z jego oczekiwaniami przeniósł całkowicie swoją uwagę na drugiego z młodzieńców, który po chwili namysł, odpowiedział mu dość tajemniczo.
Jestem pewien, że łączy ich jakaś sprawa. I chętnie coś bym się na ten temat dowiedział. To może być coś ważnego, na takich rzeczach zawsze można się nieco dorobić. Przyda mi się na nowy płaszcz... - kończąc tą myśl rzucił szybkie spojrzenie na eugonę. Już miał się odwrócić, gdy wymówiła - a raczej wyszeptała - przeprosiny. Chłopaka poruszyło to dość mocno, gdyż po raz kolejny uświadomił sobie, że Lullasy nie służy, bo musi. Nie, ona służyła, bo chciała. Jej osobowość została zniszczona przez łowców niewolników, tworząc sługę idealnego, który wręcz żąda kary. Ba ona najprawdopodobniej uważała swoje istnienie za obelgę dla świata, ale nie śmiała go zakończyć, nie chcąc rozgniewać swojego właściciela. Zadziwiające. Chwilę po zakończeniu jej wywodu, z jej brzucha wydobył się odgłos - można go śmiało porównać z rykiem potężnego lwa - który wywołał wokół zamieszanie: większość istot, które siedziały w okolicy ich stolika przynajmniej odwróciła się, część odruchowo wyjęła broń, a wszyscy oni na początku szukali wzrokiem niebezpiecznego zwierzęcia. Całą sytuację zażegnały jej następne słowa, ale kilka osobników nadal jej się przyglądało. Za to słowa Cardosa były nieco zadziwiające. Pozostawiały pewien dysonans, pomiędzy tym, jaki był wcześniej i pomiędzy tym, jaki jest teraz. Wampir wykorzystał to, aby ponownie dogryźć rycerzowi, ale zaraz zwrócił się do nas, wyjaśniając zasady zamawiania trunków. Dość niecodzienne zasady, trzeba przyznać. I zarówno Mirz, jak i Derogan mieli problem z uświadomieniem sobie tego, czego by chcieli. W normalnej karczmie sprawa wyglądałaby zacznie prościej, bo tam do wyboru było najczęściej tylko piwo - lub jego dwa, czy trzy rodzaje - i gorzałka. Obydwoje podjęli taką samą decyzję - zdali się na łaskę i niełaskę nieumarłego. Chwilę potem, tajemniczy młodzieniec odezwał się - równie tajemniczo - do rycerza.
Ta ich sprawa jest coraz dziwniejsza. W zasadzie, to nie wiadomo, czego się spodziewać. Niby coś wiedzą o sobie, ale nie wiedzą. A może tylko grają...? - myślał Mirz, głaskając powoli swoją łasą na pieszczoty kotkę. Chwilę później nadleciał smok z tacą, na której było pięć niewysokich, drewnianych kubków. Były wypełnione cieczą, a w każdym z nich miała ona różny kolor - zaczynając od ciemnego czerwonego, przez białą, jasnożółtą, lekko niebieskawą i zieloną, która lekko bulgotała. Wampir z rycerzem szybko sięgnęli po swoje kubki - odpowiednio piąty i trzeci. Pozostałe leżały na tacy, i ani eugona, ani żaden z mlekożłopów nie mógł zdecydować się, który jest czyj. Chłopak po chwili namysłu - i krótkiej modlitwie o szczęście i łaskę do dowolnego bóstwa, które mogło go teraz usłyszeć - sięgnął po czwarty kubek, a w następnym momencie Derogan zabrał ten pierwszy. Mirz szturchnął lekko eugonę, najprawdopodobniej wyrywając ją z zamyślenia i pokazując ostatnie naczynie, które tamta skrzętnie zabrała. W tym momencie Cardos z Eridiosem podnieśli swoje napoje w swoistym toaście, który z niewiadomych powodów był milczący.
Może to jakieś prawo tego miejsca? Albo po prostu nie mają pomysłu... Nie wiem, nie powinienem raczej tego roztrząsać. Nie teraz. - po tej myśli wyrwał się z zamyślenia i zrobił to, co przewodnicy - podniósł swój kubek.
Awatar użytkownika
Lullasy
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 136
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Służący , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Lullasy »

- Bez obaw Deroganie. Odpowiem na wszystkie twoje pytania odnoście czego tylko chcesz, jednak wpierw daj mi spróbować co też nam litościwy barman naszykował.
Podczas gdy Cardos przemówił tak oto w stronę swego rozmówcy, tylko on oraz jego wampirzy przyjaciel uczynili coś , co wyglądało na toast. O ile ten pierwszy wyglądał na spokojnego, krwiopijca zdawał się oczekiwać, iż Koana znów go zaatakuje bezlitośnie, jednak gdy to nadal nie nastąpiło, odetchnął spokojnie, po czym odpowiedział na pytania, nad którymi myślał przez dłuższą chwilę.
- Deroganie, wiele mi świat uczynił. Zostałem przez to , co właśnie światem zwiemy rozszarpany, zmiażdżony, pobity, okaleczony i obrażony na każdym kroku. Zaś co do was, ujmę to tak. Za każdym razem, gdy coś mi się stanie, widzę jak się uśmiechacie. To nie jest miłe. Tym bardziej to boli, gdy jest się kimś tak wysoko postawionym, jak ja. Jesteś człowiekiem, nie zrozumiesz, że istoty długowieczne przeżywają i cierpią tak samo, jak wasza rasa, tyle że o wiele, wiele dłużej
Podczas tego krótkiego monologu zachował należytą powagę i nie wybuchał emocjami, jednak nie było pewności, czy nie kłamie lub nie zmyśla na poczekaniu. Oczy miał wbite wszędzie, byle by nie w stronę swojego rozmówcy, a ręka, która nie trzymała kufla, zdawała się niespokojna, jakby miała zaraz urwać się od jego ciała i splaskaczować pierwszą osobę jaką zauważy. O ile sama ręka może coś widzieć, skoro nie ma rąk. Mniejsza o to jednak, jak to mówią, gdyż Eridios postanowił przemówić ponownie.
- Bezpieczeństwo nie oznacza, że możesz czuć się jak u siebie w domu, człowieku. Cardos ostrzegał, że smoki są dosyć agresywne. Są strażnikami tego, miałyby prawo zjeść nas wszystkich, gdybyśmy zrobili coś, co im by się nie spodobało. Więc alboś ogłuchł wtedy, alboś zbyt głupi, by przetwarzać wiele informacji na raz. - W momencie, gdy zaczął jawnie obrażać Mirza, skierował wzrok prosto na niego. Widać było, iż miał mu coś za złe. Być może tylko dzisiejszą sytuację, jednak tego nikt, poza nim samym, pewny nie był. - Mam nadzieje, że to co wypijesz albo sprawi, że zmądrzejesz albo cię zabije. W obu przypadkach czysty zysk.
Widać było, iż wampir chciał dalej rzucać niewybrednymi zdaniami w stronę człowieka. Pewnie przeniósł by się na kilka pokoleń wstecz, by obrazić całą jego rodzinę bez wyjątku, lecz przerwała mu Koana, która postanowiła parsknąć na niego, co zapewne w przetłumaczeniu na Wspólna mowę znaczyło coś w stylu “Przestań obrażać mojego człowieka bez absolutnie żadnego powodu, wampirzy wypierdku lub poznasz ponownie furię mych pazurów”. Przekaz był na tyle oczywisty, iż nawet mimo tego, że krwiopijca nie znał kociego, bez namysłu zamilkł, patrząc się w futrzaka z nieukrywanym oburzeniem.
Lullasy patrzyła z niedowierzaniem na kubek, który ściskała w swych delikatnych dłoniach, zupełnie jakby zapomniała przez chwilę, jak się pije. Węże zaś odżyły i niczym pszczoły do miodu, wystawiły swe łebki jak jeden mąż w stronę białej cieczy, która najwyraźniej zwabiła ich delikatne nosy swym niewyczuwalnym dla zwykłego człowieka zapachem.
- Panie, czy aby… - Odezwała się, patrząc pytająco w stronę swojego napoju. Nie wiadomo jednak było, do kogo mówi. Po chwili jednak Mirz poczuł, że to chodzi o niego. Dosłownie poczuł, gdyż końcówka ogona eugony delikatnie szarpnęła go za nogę. Widać było, iż nie była w stanie spojrzeć mu w oczy.
- Tak, nalegam wręcz. Gdy tylko wypijemy, zamówię coś do jedzenia dla ciebie. I najwyraźniej zapłacę samodzielnie - Cardos odpowiedział z całkowitą pewnością, iż to było skierowane w jego jestestwo. - A teraz, zrób to, co reszta. Należy oddać hołd tradycji.
Niewolnica uczyniła to, a jakiś czas wcześniej także Derogan oraz Mirz. Teraz już cała grupa trzymali swoje kubki uniesione wysoko, jednak jeszcze nikt nie spróbował swojego napoju, głównie za sprawą, iż ani Eridios ani Cardos jeszcze tego nie uczynili. W ten sposób zwrócili na siebie uwagę tych, którzy siedzieli najbliżej nich. Istoty, które ujrzały ten gest, chwytały swoje kubki, kufle czy co też tylko miały pod ręką i unosiły w górę tak samo, jak osoby, u których to zaobserwowały. W ten sposób, po kilku chwilach absolutnie wszyscy dołączyli do nich, wykonując to , cokolwiek to było i miało oznaczać, w całkowitej ciszy. Smoki zaś starały się być tak ciche, jak to tylko było możliwe. W powietrzu rozbrzmiewały wtedy jedynie przytłumione przez ściany budynku odgłosy szalejącego sztormu, który nie ustawał ani na chwilę oraz bicie serc zgromadzonych tu istot.
Lisz stojący za barem wiedział, co to oznacza. Przyglądał się temu, jak gest zostaje wykonany przez każdego w Samotni. Wszyscy, którzy decydowali się zdać na jego umiejętności. Aż przypomniały mu się wszystkie poprzednie chwile, gdy w Samotni ujrzeć można było właśnie ten moment. Aż przestał na moment przecierać zabrudzony kubek kawałkiem materiału, by móc chwilę powspominać te dawne dzieje.
- Powiesz co takiego im dałeś? - Człowiek siedzący przy barze spojrzał na nieumarłego ciekawym wzrokiem. Widać było, iż pierwszy raz o to pyta o coś takiego, nie wspominając o rozmowie z umarlakiem. Lisz aż spojrzał w jego stronę, z lekkim uśmiechem na swej martwej twarzy, spowodowanym przez tak niedawne myśli.
- Skądże. Nie powiem ci, bo niespodzianka przepadnie.
- Jaka niespodzianka?
- Niespodzianką jest to, czy przeżyją. Lub też jak umrą. Sam nie wiem. Wybrali zdanie się na moją łaskę, to niech wiedzą, że los to zdradzieckie ścierwo, które ich zje i wydali tuż za rogiem tej karczmy pod postacią kupki kości
- Nie mówisz poważnie, prawda? Patrzyłeś, co za składniki im tam powrzucałeś? - śmiertelnik zlustrował barmana nieco przestraszonym spojrzeniem. Miał w duchu ponure przeczucie, iż doskonale znał, dosyć straszną w jego mniemaniu, odpowiedź na to pytanie.
- A gdzie w tym byłaby zabawa?
Człowiek aż przełknął ślinę, niepewny tego czy nikt nie padnie trupem, wtedy jednak poczuł kościaną rękę na swym ramieniu. Lisz aż zaczął wydawać z siebie dźwięk, który można uznać za chichot czegoś, co nie żyje od wielu tysięcy lat.
- Żartowałem, żywy druhu. Załatwiłem im tam kilka klasycznych wywarów, nieco zmienionych oczywiście. Wątpię, by cokolwiek z tego co im podałem było toksyczne. W większym stopniu.
Wracając do stolika, przy którym siedziało jedna z bardziej interesujących mieszanek osobowości i ras, jaką można sobie wyobrazić, każdy z osobna przyglądał się swojej porcji napoju. Od samego patrzenia na ciecz, odczuć można było jak drażni ona zmysł magiczny, o ile ten był sprawny na daną chwilę. Po chwili donośny głos opancerzonego starca przedarł powietrze. On sam mówił to w miarę szczęśliwie, jakby na dodanie otuchy mlekożłopom, którzy z jego punktu widzenia najwyraźniej nie wiedzieli, czy aby na pewno przeżyją wypicie tego czegoś.
- Raz się żyje, jak to mówią. Na zdrowie, wam wszystkim!
Nie czekając już dłużej, przyłożył kubek do swych ust, ruchem wolnej ręki zachęcając, by reszta także spróbowała tego co miała. I tak też się stało, cała piątka mogła poczuć jak ich trunek muska ich usta, co oznaczało, iż tylko jeden delikatny ruch dzielił ich od wypicia tego, cokolwiek to było. W tym momencie las rąk, który do tej pory ich otaczał, opadł, lecz wciąż ich piątka, a konkretnie szóstka, licząc Koane, mogła czuć jak wbija się w nich wzrok wielu, jakby byli atrakcją jakich mało na tym i w innych światach.
Derogan dzierżył tuż przy przy swym licu płyn, którego kolor przypominał świeżą posokę lejącą się z rany człowieka. Po kilku chwilach poczuł zapach, drażniący jego nozdrza czymś, co można przyrównać do czegoś, co czuje kat każdego dnia swej pracy. Aromat podobny do krwi, lecz różniący się czymś, czego człowiek nie był w stanie zidentyfikować. Konsystencja przypominała do złudzenia ludzką posokę. Po chwili dane mu było posmakować kropli napoju, która prześliznęła się między jego wargami. Miał wrażenie, że pije esencję uzyskaną ze świeżego, krwistego mięsa. Przez chwilę mógł odczuć słodką nutę, otuloną głębokim, gorzkim posmakiem, a która zdawała się być czymś niematerialnym, co odczuwa jego umysł, nie język.
W tym momencie, przez umysł jego, jak i ducha, z którym dzielił ciało, przedarł się agonalny krzyk kobiety, głośny, a przy tym zniekształcony, jakby niepełny. Najwyraźniej to , co miał w ręce miało dosyć specyficzne właściwości, których cząstkę dane mu było odczuć. Wciąż mógł wybrać, czy odrzucić z daleka od siebie wyrób nieumarłego, czy też zaryzykować.
Lullasy miała białą ciecz w naczyniu. Lecz nie po prostu białą, a idealnie białą. Biel ta była oślepiająca, gdy padało na nią światło i nieskazitelna na tyle, by niewolnica przez chwile miała wrażenie, że to biała nicość zmaterializowała się w jej kubku. Zapach to to miało dosyć przyjemny, nieco kojarzący się ze przesłodkim lukrem, którym dekoruje się ciasta. To wyjaśniało czemu węże były tym tak zaciekawione. Wężowa dama zauważyła, iż było to gęste niczym smoła albo coś innego co ciągnie się powolnie i bardzo długo. Przypomniała sobie słowa starca, który nalegał, by napiła się tego, co też postanowiła bez zbędnego narzekania uczynić. Przechyliła ostrożnie kubek, by jego zawartość mogła spłynąć do jej ust.
Wypiła wszystko za pierwszym razem, po czym odstawiła kubek na stół, jednocześnie sprawiając, iż to ona pierwsza spożyła swoją porcję. Tymczasem na jej języku panowało słodkie szaleństwo. Czuła wiele obcych dotąd smaków, których nigdy nie było dane jakiejkolwiek niewolnicy, takiej jak ona, odczuć, przynajmniej do dziś. Przeszył ją dreszcz, przyjemny i ciepły do tego stopnia, iż na twarzy eugony pojawił się delikatny uśmiech, a ona sama musiała odetchnąć. Nie czuła jednak jak dotąd żadnych wyjątkowych efektów.
- To było...Przepyszne. Nie jestem pewna, czy jestem i czy kiedykolwiek będę godna, by spróbować tego płynu. Mimo wszystko, dziękuje, panie Cardosie za to, iż dane mi było napić się tej niesamowitej rzeczy. - Nagle osoby, które ich obserwowały, zawiwatowały. Nie było jednak pewności czemu - może fakt, iż to kobieta wyprzedziła w piciu całą resztę, a może też był jakiś inny powód? W każdym wypadku, eugona musiała założyć, iż chodzi o to pierwsze, gdyż pochyliła nieśmiało głowę, czując, iż nie zasługuje na to.
Cardosowi dany był trzeci kubek, z jasną cieczą w środku w odcieniu żółci. Doskonale pamiętam, co to było - próbował tego kiedyś i nie zawiódł się. Jednak, by się upewnić, sprawdził wszystko, na wszelki wypadek. Zapach siarki oraz konsystencja podobna do wody.
“O tak, nie ma to, jak Smoczy Oddech!”
Bez wahania wlał w siebie wszystko naraz. Poczuł jak jego żołądek zaczyna wypełniać ciepło, które szukało ujścia. Uniósł swoją głowę, by po chwili otworzyć usta, z których wypłynął strumień żółtego ognia aż pod sam sufit. Nie był to z pewnością prawdziwy ogień, gdyż człowiek nadal żył, jednak była to piękna, magiczna imitacja, której sporą dawkę właśnie wyzionął Cardos. Zgromadzeni aż zaklaskali na ten widok, a jeden malutki smok, najwyraźniej nowy i zdziwiony tym wszystkim, podleciał do starca i liznął go po czole, jakby chcąc sprawdzić, czy to aby nie jest smok w ludzkiej skórze. To wywołało fale śmiechu, która ucichła dopiero po dłuższej chwili ustała.
- Dobra. Napiłem się, więc odpowiem ci, Deroganie. Tak, jak najbardziej mogę ci o nich co nieco powiedzieć Wszystko właściwie. Pracowałem do niedawna z nimi. - Mówił to z rozbrajającym uśmiechem, dymem wciąż uchodzącym z ust i spojrzeniem skierowanym na mlekożłopa. - To, co chcesz wiedzieć?
Czwarty napój był lekko niebieskawy, unosił się nad nim aromat, który przypominał nieco pianę morską, gęsty był niczym miód a trzymał go w swej dłoni Mirz. Przez chwilę mógł przysiądz, że widzi jak na powierzchni cieczy kształtują się drobne fale, niczym w oceanie. Gdy przybliżył do ust kubek, a płyn tknął jego warg, miał wrażenie, iż pije płynny aksamit, gdyż to było niesamowicie delikatne uczucie, którego zapewne nie zaznał wcześniej. Smak za to był...słony. Czysta esencja wody morskiej. Sól, sól i więcej soli, aż miał przez chwilę wrażenie, iż jego organizm nie wytrzyma tego. Jednak wtedy smak przeminął znienacka, a w jego umyśle usłyszał piękny śpiew, a konkretnie fragment kobiecego śpiewu, trwający kilka chwil. Było w tym głosie coś kuszącego, co sprawiało, iż przewiercała go od środka chęć ponownego usłyszenia śpiewu. Z drugiej strony, czuł dziwną obawę, której nie mógł wytłumaczyć. Musiał teraz zdecydować, co postąpić - wylać napój w usta, czy na podłogę? Człowiek nie wiedział, że w międzyczasie Cardos słuchał jak jego kotka opowiada mu jego historię, a przynajmniej jej część.
Wampir tymczasem, jak na szlachcica...poprawka, jak na tchórza przystało, odstawił swój kubek, mając złe przeczucie co do jego zawartości. Wszyscy, którzy to ujrzeli wygwizdali go, ale ten nie zwracał na to większej uwagi, nie licząc pojedynczego komentarza, skierowanego w eter.
- Życie mi miłe, nie chce paść trupem.
Awatar użytkownika
Derogan
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Derogan »

Derogan skinął głową, słysząc odpowiedź Cardosa. Wyglądał na spokojnego, nie mniej w środku niego panowała prawdziwa burza. Bardzo długo szukał jakiekolwiek tropu a teraz, kiedy był już tak blisko, musiał czekać. Co z tego, że tylko chwilę? Był bardzo zniecierpliwiony, lecz chyba nie miał innego wyboru. ”Lepiej poczekać, niż stracić okazję.” Po chwili przyszło ich zamówienie – pięć kubków wypełnionych dość dziwnymi cieczami. Młodzieniec przyjrzał im się nieufnie, zastanawiając się, który powinien wziąć. Najpierw zabrali swoje Cardos i Eridios, a następnie Mirz. Deroganowi zostały dwa do wyboru, więc zdecydował się wziąć do ręki ten z ciemnoczerwonym napojem. Szturchnął lekko kubek, tak aby ciecz się przylała i spojrzał na nią podejrzliwie.
~Wygląda jak krew. Ciekawe, czy to jakiś żart ze strony tego lisza, który zrozumieją tylko nieumarli.
~Dziwne, że nie wziął go wampir.
~Po raz kolejny kierujesz się stereotypami.
~To żaden stereotyp. Omawialiśmy to przed chwilą. A jeżeli chciałeś wypić coś bezpiecznego, to wystarczyło się po prostu spytać. Swego czasu znałem wszystkie trunki w Alaranii, do dziś pamiętam przynajmniej z połowę.

        Derogan nagle znieruchomiał. Gdyby mógł, wpatrywałby się w anioła ze zmarszczonymi brwiami, ale niestety nie mógł tego zrobić. Nie kłopotał się nawet z zadaniem pytania, dlaczego Hagryvd wczesnej mu o tym nie powiedział, bo doskonale znał odpowiedź. Zamiast tego przyjrzał się temu, jak mężczyzna i wampir wznoszą milczący toast. ”Szczęściarze, wiedzą, że to ich nie zabije, to mogą sobie na to pozwolić. Gorzej jest ze mną.” Kiedy jednak także Mirz to zrobił, Derogan zdecydował się dołączyć. Po chwili odezwał się wampir i to w dodatku w stronę młodzieńca, przy tym jednak unikał jego wzroku. Jego słowa były... cóż, Derogan nie mógł ich dobrze przyjąć. Przez chwilę się zastanawiał, czy być może w przeszłości rzeczywiście Eridios przeżył coś strasznego, lecz szybko zaczął w to wątpić. Bolało go to, że bawiły ich jego wypadki, a w dodatku odnosił się do tego, że jest wysoko postawiony. Derogan przyłapał się na tym, że znowu chciałby się zacząć bawić rękojeścią miecza, lecz szybko odrzucił tę chęć.
~Ja doskonale go rozumiem. Siedzenie w twojej głowie bez żadnego kontaktu ze światem przez piętnaście lat nie było miłe.
~W dodatku jesteś istotą długowieczną.
~Dokładnie!

        Chciał jeszcze coś odpowiedzieć, ale Eridios szybko zwrócił się do Mirza, tym razem jego obrażając. Derogan westchnął. Widział w oczach scenę, jak razem z drugim człowiekiem wyrzucają wampira z budynku na pożarcie wodnym odmętom. Widok był kuszący, ale doskonale wiedział, że czegoś takiego nie powinien robić. Wtedy rzeczywiście miałby powód, aby móc narzekać na świat, a do tego młodzieniec przecież nie mógł dopuścić. Po chwili dostrzegł, że eugona widocznie ma pewne problemy z pogodzeniem się z tym, że została potraktowana tak samo, jak inni. Wyglądała na tak zdziwioną i zszokowaną, że Derogan zdobył się na uśmiech. Zwłaszcza, że węże na jej głowie jak zwykle zachowały się nieadekwatnie do zachowania samej Lullasy. Wyglądały na takie, które z chęcią napiłyby się białego płynu. ”Chyba nawet mógłbym się przyzwyczaić do jej obecności. Pomimo tej całej uniżoności jest w niej coś, co... sam nie wiem, jak to określić. Może właśnie chodzi o tę pokorę? Wydaje mi się, czy jej widok rozwiewa całą dumę, jaka we mnie się zbiera? To jej zachowanie pod pewnymi względami jest... pouczające.” Zdumiały go słowa Cardosa, że zapłaci samodzielnie. ”Czy wcześniej ktoś tutaj nie mówił, że to wszystko na mój koszt? Albo ta przemiana dogłębnie go zmieniła, albo na starość skleroza go łapie lub coś w tym typie.”
- Z tym samodzielnym płaceniem, to polemizowałbym – odezwał się Derogan, sam nie wiedząc, dlaczego to robi. - Dołożę się w stopniu, na jaki pozwoli stan mojej sakiewki.
        Niedługo potem także Lullasy dołączyła do toastu, a wtedy Derogan poczuł, że skupiają się na nich spojrzenia innych osób przebywających w Samotni. Sam akurat nie mógł dostrzec, co się tam dzieje, więc musiał znaleźć inne źródło informacji.
~Hagryvd, co się tam dzieje?
~Jak dla mnie psychika tłumu. Wszyscy was papugują.
~Co robią?
~Wygląda to na masowy toast. Tylko, ja się pytam, co to jest za toast? Gdyby ktoś choć raz chciał chociaż wybić za zdrowie psychiczne biednego paladyna-anioła uwięzionego w ludzkim ciele.
~Aż nie chce mi się wierzyć, że nikt na to nie wpadł.
~A jednak.
~Wiesz, przy najbliższej okazji chyba wzniosę za ciebie toast.
~Obiecujesz?
~Oczywiście.

        Derogan wątpił, aby w najbliższym czasie mógł się znaleźć na jakimkolwiek przyjęciu czy czymś w tym typie, gdzie mógłby spełnić tę obietnicę. Za kilka lat pewnie anioł zdoła o tym zapomnieć, do tego czasu powinien omijać bale, a wyjdzie dobrze. Tymczasem milczenie trwało w dalszym ciągu, a młodzieniec zaczynał się zastanawiać, ile to jeszcze będzie zajmować. Z zaciekawienia spojrzał ponad ramię i ujrzał, że rzeczywiście anioł mówił prawdę – wszystkie istoty w karczmie trzymały kubki wzniesione w górę, w większości przypadków wpatrując się w ich stronę. Poczuł się trochę nieswojo, bo już drugi, tfu, trzeci raz w tak krótkim czasie tyle ludzi się w niego wpatrywało. A można by nawet powiedzieć, że aż czwarty. W dodatku nie byli to tylko ludzie. ”I to tyle, jeżeli chodzi o wtapianie się w tłum. Jeżeli będą chcieli, znajdą mnie w mgnieniu oka. Kiedy już wrócę do miasta, będę musiał szybko załatwić tam swoje sprawy, bo może się okazać, że z łowczego stanę się ofiarą.” Było tak cicho, że aż słyszał bicie własnego serca i dziwne bulgotanie dobiegające z jednego z kubków. To ostatnie trochę go zaniepokoiło. W końcu jednak wszyscy opuścili dłonie z kubkami. Ciągle jednak panowała cisza, a Derogan ponownie lekko przechylił swój kubek, obserwując, jak dziwna substancja się przelewa. Czuł coś dziwnego, co drażniło jego zmysły, a w szczególności ten magiczny. To wcale nie pocieszyło młodzieńca.
        Po chwili odezwał się Cardos, a Derogan zrozumiał, że już nie zdoła uciec od wypicia napoju. Czując, że będzie tego żałować, młodzieniec powoli zbliżył kubek do swoich ust. Przy okazji usłyszał, jak wiele ramion się porusza – widocznie wszyscy obecni w Samotni także zakończyli toast. Niemniej jednak ciągle czuł wbijające się w niego spojrzenia i nagle przeniknął go strach. A co, jeżeli wśród nich był jeden z nich? Cardos tutaj pił, a przecież on dla nich pracował. A za chwilę wypije napój, który może na niego wpłynąć w nieprzewidywalny sposób. Czy rzeczywiście warto było ryzykować? Było już jednak za późno na takie myśli, już czuł dziwny, drażniący jego nozdrza zapach jego napoju. Pierwszą rzeczą, jak mu przyszła do głowy była krew, jednak nie było to wszystko. Na pewno nie należał do osób, które bały się tej substancji, przecież utrzymywała ona przy życiu. A przynajmniej ludzi. Jeżeli miałby się jej napić, to co byłoby w tym nic obrzydliwego, skoro wypełnia jego ciało? Wątpił jednak, aby lisz dał mu krew jakiegoś stworzenia, choć taka możliwość ciągle przelatywała mu przez głowę. Poczuł kroplę napoju na swoich wargach. Bynajmniej nie spodziewał się tego, co stało się po chwili. Wydawało mu się, że je wyjątkowo krwisty i wyjątkowo duży stek, w dodatku upchany do maleńkich rozmiarów. ”Zdecydowanie pomylili mnie z wampirem.” Nie mógł jednak powiedzieć, aby to mu nie smakowało. Nigdy nie lubił wytrawnych potraw, a to było jakby esencją prostoty. Czymś, co go bardzo nęciło. Nie miało idealnego smaku, ale to jedynie nadawało mu trzeciego wymiaru. Nagle usłyszał, jak w jego głowie rozlega się krzyk kobiety. Gdyby napił się większej ilości napoju, pewnie by go teraz wypluł, ale tylko odsunął kubek, mrugając ze zdumienia.
~Hagryvd, co to było?
~Na pewno nie ja. To jakaś umierająca kobieta. Zaraz, gdzieś już słyszałem ten krzyk. Czyżby to była... Ingeria?
~Kto?
~Nie interesuj się.
~Ten krzyk nie mógł należeć do żadnej kobiety, był zbyt... no...
~Hm, może masz rację. Ale nie było to nic przyjemnego.

        Spojrzał po innych, póki co decydując się wstrzymać z dalszym próbowaniem, skoro i tak już mimowolnie przerwał. Zauważył, jak eugona odkłada kubek, po czym tłum zgromadzony w karczmie zawiwatował. ”Oho, chyba Lullasy dostała coś naprawdę dobrego. Choć nie jestem pewien, czy to nie miało zwykłego smaku, a przez swój charakter wszystko wyolbrzymia. Mam nadzieję, że ta pierwsza możliwość jest tą prawdziwą. Przynajmniej miałaby coś dobrego ze spotkania ze mną.” Po chwili ujrzał kątem oka kolumnę ognia wznoszącą się do góry. Spojrzał w tamtą stronę, spodziewając się jakiegoś smoka, ale okazało się, że był to Cardos. Derogan ze zdziwieniem przypatrywał się temu, ale wyglądało na to, że mężczyźnie nic nie jest. Było to pocieszające, skoro nawet z czegoś takiego można było tu wyjść cało. Do mężczyzny podleciał mały smok, po czym go polizał. Wywołało to falę śmiechów, ale młodzieniec z jakiegoś powodu się nie śmiał, choć mógłby się spodziewać, że to go ubawi. Dostrzegł, że wampir odkłada swój kubek i zostaje wygwizdany przez obecnych w karczmie. Derogan, niezbyt bojąc się czegoś podobnego, odłożył swój na stół. Póki co nie chciał pić, może potem to dokończy. Teraz zajmowała go zupełnie inna sprawa. Słowa, które wypowiedział Cardos.
~Bądź ostrożny, Deroganie. Nie jestem pewien, czy można mu zaufać.
~Nigdy nie można być pewnym.
~Dokładnie, widzę, że potrafisz dobrze rozumować. Zadawaj pytania ostrożnie, błagam. Nie chcę, aby dowiedział się, jak mało o nich wiesz.
~A dlaczego miałbym mu tego nie uświadomić?
~Bo wtedy znajdzie coś, co będzie mógł wykorzystać. A istnieją ludzie, którzy naprawdę dobrze potrafią to zrobić.
~Dobrze, rozumiem. Więc może powiedz mi teraz, jakie pytania mam zadać?
~Póki co spytaj tylko o to, gdzie się znajdują. To jest najważniejsze, w dodatku tego inaczej nie moglibyśmy się dowiedzieć.
~Rozumiem, a potem?
~Staraj się tak nakierować rozmowę, aby sam mówił ci to, co chcesz wiedzieć.
~Czyli mam popisać się subtelnością?
~Dokładnie! Pamiętaj, żadnych bezpośrednich pytań poza miejscem, subtelne nakierowanie, kontakt wzrokowy i odrobina sprytu. Nie wal wszystkim od razu, jak to masz w swoim zwyczaju.
~Spokojnie, postaram się zrobić to subtelnie.
~Mam taką nadzieję.

        Derogan lekko się uśmiechnął i spojrzał na Cardosa. Bardzo obiecujące było to, że powiedział, że może mu udzielić wszystkich informacji o nich. Choć młodzieniec podejrzewał, że w pewnym stopniu musi to być przesadzone, w końcu wydawali się być na tyle tajemniczy, że raczej nie zdradzaliby zwykłemu pracownikowi wszystkich swoich sekretów. Co prawda Derogan nie miał pojęcia, czy takowe mają, ale po coś jednak zrobili to, co zrobili. ”Tylko subtelnie.”
- Gdzie się znajdują ci ludzie? - spytał Derogan, ważąc każde słowo, jednak po chwili już zapomniał o wszystkim. - Jakie są ich zamiary? Jaka jest ich dokładna liczba oraz środki? Do czego dokładnie mogą się posunąć? Kto jest ich oczami i uszami? Skąd biorą wszystkie swoje informacje? Jak manipulują ludźmi? Do czego zmierzają?
~Brawo, jak zwykle się mnie słuchasz.
~No co?
~Jeszcze się pytasz? Niektóre z tych pytań zadziwiły nawet mnie. Bardziej go jeszcze nimi zasypać nie mogłeś?
~Jasne, że mogłem. Pewnie wymyśliłbym jeszcze wiele rzeczy, ale niestety brakło mi oddechu.
~Znowu jakieś nawiązanie do braku ciała?
~Robisz się przewrażliwiony.
~To akurat twoja wina. Zapamiętam sobie ten toast.
~Tak, szybko go chyba nie dostaniesz.
~Jeszcze zobaczymy.
~Naprawdę sądzisz, że zdołasz mnie zaciągnąć na jakieś przyjęcie?
~Zobaczymy.

        Derogan przyglądał się z wyczekiwaniem na Cardosa, stukając lekko butami o podłogę tak, że żeby to usłyszeć trzeba było wyczulić słuch. Dłonie splótł ze sobą na stole, na którym opierał także swoje ramiona. Naprawdę wolałby, aby wszyscy wokół się na nich nie wpatrywali, ale wątpił, by dla kogoś te słowa mogłyby mieć jakieś znaczenie.
Awatar użytkownika
Mirz
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Mirz »

Reakcja otoczenia była... piorunująca. Kiedy już wszyscy ludzie - a raczej istoty - siedzące przy stoliku wzniosły swe kufle i trzymały je w górze, powoli za ich przykładem poszli inni, wywołując rozszerzający się w budynku krąg uniesionych rąk i milczenia, po chwili obejmujący wszystkich tych, którzy mieli co unieść, a rozmowy i inne dźwięki zniknęły. Cisza była tak przejmująca, że wydawało się, że pochłonie natychmiastowo każdy inny dźwięk, zanim dotrze do czyichkolwiek uszu. Przerwał ją dopiero Cardos, wykrzykując żywo toast, do wszystkich obecnych, po czym szybko wypił to, co miał w kubku, a reszta podążyła - mniej lub bardziej przekonana o tym, czy zawartość ich kubków jest aby bezpieczna - za nim. Pierwsza kubek opróżniła eugona, która zdecydowanie była tak zachwycona smakiem napoju, że zaczęła go wychwalać, ale w jej słowach bardzo odbiła się jej wieczna służalczość. Mimo wszystko, wokoło rozległy się wiwaty tych, którzy ich obserwowali i mogli usłyszeć to, co powiedziała. Jednakże, to efekt napoju Cardosa był najbardziej piorunujący i spektakularny - już po wychyleniu zawartości naczynia, odchylił swą głowę do tyłu i zionął ogniem pod sam sufit. Może nie najprawdziwszym, ale jednak ogniem. Na ten widok w różnych częściach karczmy rozległy się oklaski, a jeden smok przyfrunął do starca i polizał go, tak, jakby mógł w ten sposób sprawdzić, czy starzec nie jest smokiem. Chociaż, może rzeczywiście był... Ciekawy zawartości swojego kubka, Mirz jeszcze raz spojrzał na swój napój - lekko zabarwiony na niebiesko, swoim wyglądem przypominał morze. Ba, nie tylko wyglądem, ale też zapachem i - jak się po chwili przekonał - też smakiem - był... słony. A raczej był samą esencją soli, silniejszą, niż jakakolwiek przyprawa, której kiedykolwiek próbował i - tego był pewien - niż jakakolwiek przyprawa, jaką można było znaleźć w świecie. Smak był tak silny, że miał już przestać pić, w obawie przed skutkami ubocznymi, ale wtedy usłyszał śpiew. Śpiew piękniejszy, niż miał szansę usłyszeć. Wiedział, że tylko jedna grupa istot mogła wydobyć z siebie takie urzekające dźwięki - syreny. Mimo okropności smaku, wypił więc wszystko, co miał w trzymanym w lewej ręce naczyniu, tylko po to, aby doświadczyć tej jakże kuszącej i obiecującej halucynacji, bo wiedział, iż w obecności prawdziwej syreny, nie byłoby odwrotu.
Odstawił pusty już kubek na blat stolika kiedy wokół rozlegały się co raz głośniejsze odgłosy dezaprobaty obserwujących ich ludzi i nieludzi. Zdezorientowany przez to, że zatopiwszy się w omamach słuchowych utracił kontakt z rzeczywistością i nie wiedział o co chodzi, odruchowo odsunął się delikatnie krzesełkiem, aby mógł szybko wstać i schował jedną rękę pod płaszczem i położył dłoń na głowicy miecza, gładząc ją delikatnie. Szybko jednak okazało się, że to co zrobił było zupełnie niepotrzebne - po pierwsze, przypomniał sobie, że w Samotni jakakolwiek przemoc jest zabroniona pod groźbą upieczenia żywcem przez otaczające smoki, po drugie, usłyszał głos Eridiosa. Jedyne, co mógł mu zarzucić, to to, że sam powstrzymał się przed wypiciem napoju, ale nie powiedział o niebezpieczeństwie nic ani jemu, ani Deroganowi, którzy przecież pojawili się w tym miejscu po raz pierwszy.
Jednak najbardziej zadziwiające były pytania ciemnowłosego młodzieńca - widać, że ze sztuką delikatności i przesłuchań nie miał wiele do czynienia. Bezpośrednie, pokazujące to, że sam niewiele wie. Jestem pewien, że nie chce potwierdzić swoich informacji. Jest zbyt zdeterminowany, traktuje to zbyt poważnie, a nie jest typem aktora... Ciszę, która nastała po jego słowach przerwała dopiero Koana - zasyczała głośno na głaszczącego ją do tej pory skrupulatnie Cardosa i szybkim susem wyrwała się spod jego ręki, usadawiając się na kolanach Mirza.
Awatar użytkownika
Lullasy
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 136
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Służący , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Lullasy »

        Nie minęło sporo czasu, a już zdawało się, iż toast nigdy nie miał miejsca. Obecni w Samotni przestali patrzeć w ich stronę, wracając do uprzednio przerwanych czynności, takich jak pojedynek na spojrzenie, picie alkoholu czy wesołe rozmowy, dotyczące wszystkiego i niczego zarazem. Tylko pojedyncze jednostki, ciekawe tego towarzystwa, patrzyły w stronę Derogana, Mirza, Lullasy, Cardosa i Eridiosa. Czyżby oczekiwali, iż ta grupa znów wywoła jakieś widowisko? A może nie chodziło o to, ciężko powiedzieć bez dłuższej obserwacji
        Cardos odetchnął, wydychając z siebie resztki dymu, spojrzał na Derogana, który po chwili zasypał go ostrzałem pytań, który spadł na niego niczym deszcz strzał posłanych przez elfią elitę. Z początku wyglądał na zaskoczonego, zapewne przez to, iż młodzieniec nie cackał się z nim w podchody. Po chwili jednak zaśmiał się, tak mocno, aż się zakrztusił własną śliną. Na szczęście, czy też nieszczęście, szybko doprowadził się do porządku.
- Chodzący paradoks z ciebie. Napić to się nie odważyłeś, ale jeśli chodzi o sprawy, przy których waży się twoje życie, to nawet się nie zastanawiasz! Takich ludzi to ja wprost uwielbiam. - Te słowa wypowiedział w sposób, jakby był z nich dumny albo z treści, które te słowa niosły. Po chwili jednak przeniósł wzrok na eugonę, która teraz siedziała bezczynnie, ze wzrokiem wbity w pusty środek stołu, po czym uderzył się rękawicą w czoło. W tym momencie przeciętny człowiek odczułby ból, ale w tym przypadku, stało się coś odwrotnego, mianowicie w rękawicy powstało wgniecenie, w kształcie, zahartowanego przez wiele lat, czoła starca. - Wybacz mi Deroganie, nim odpowiem, muszę załatwić strawę dla niewolnicy. Zapomniałem o tym przez twój potok pytań. Bez obaw, to nie zajmie mi dużo czasu.
        Już obrócił się w stronę najbliższego smoka-kelnera, by poprosić o kolejne zamówienie, lecz wtedy usłyszał coś czego się nie spodziewał, podobnie zresztą jak Eridios i być może cała reszta. Mianowicie rozbrzmiały delikatne słowa Lullasy, które niewolnica bała się powiedzieć, z obawy, iż może to zabrzmieć źle, dlatego też jej głos drżał niczym człowiek pośród śniegu północy
- Cardosie, przyjacielu tego, którego słowo mym jest rozkazem, jeśli można, nie przyjmę na chwile obecną żadnego posiłku. Miałam naprawić płaszcz pana Mirza, co jest na chwile obecną ważniejsze, niż moje własne potrzeby. Proszę o zrozumienie oraz o igłę z nicią, jeśli pan pozwoli. - Mówiła to szczerze, lecz ostatecznie była przerażona, iż może rozzłościć starca, którego nie znała zbyt dobrze. Węże gospodarujące na jej głowie zaprotestowały przeciw temu wyraźnie. Zasyczały, po czym jeden z nich dziabnął delikatnie ucho eugony, na tyle, by poczuła, lecz za słabo, by pozostawić jakiś ślad. Ona zareagowała, odtrącając tego, który chciał zwrócić jej uwagę, po czym odezwała się ponownie, lecz zapewne chciała skierować te słowa głównie do swych “włosów”, które pomimo tego uparcie wyrażały sprzeciw w swym języku. - Jestem zobowiązana to zrobić, gdyż to ja zawiniłam. Panie Mirzie, czy mogę odpracować swe szkody, tu i teraz?
        Wypowiadając, eugona przekręciła swoją głowę w stronę człowieka, który siedział po jej prawej, mając nadzieje uzyskać odpowiedź. Wbijała jednak swe ślepia przez dłuższy moment w niego, w czasie, gdy Mirz przeżywał prawdziwy potok halucynacji, wywołany skosztowaniem napoju. Właściwie, z definicji nie były to halucynacje, gdyż człowiek był w pełni świadomy tego, co działo się w rzeczywistości wokół niego. Różnica była taka, że w międzyczasie, zupełnie jakby posiadał drugą parę oczu umieszczoną w całkiem innym świecie, widział zakrzywiony obraz tego, co wokół niego. Karczma wydawała się od dawien dawna zalana wodą, w niektórych miejscach były nawet koralowce czy wodorosty. Zamiast smoków, widział ryby przedziwne, które płetwy posiadały w kształcie skrzydeł. Zaś wszystkie istoty humanoidalne wokół niego były syrenami bądź trytonami, zależnie od płci. Wszystko to było olśniewające, wyraziste i niezwykle piękne, niemal hipnotyzujące, szczególnie wszelkie istoty płci żeńskiej, które obecnie widział jako olśniewające. No może z wyjątkiem Koany, z oczywistych powodów, jednak trzeba przyznać, iż mieszanka kota i ryby, jaką Mirz ujrzał w swym zwierzaku była nawet urocza.
        Lecz nie tylko to, co widział, ujrzał w upiększonej wersji. Głosy, które rozbrzmiewały w powietrzu, czy też raczej wodzie, były niczym nigdy nie kończący się śpiew, płynący prosto z najczystszych serc. Każde pojedyncze słowo, nie ważne o jakiej treści czy do kogo skierowane, chwytało za serce i targało nim na boki, przepełniając uczuciem szczęścia i błogostanu. Co jakiś czas czuł targające nim prądy morskie, będące jedynie wytworem jego umysłu, poddanego wpływowi trunku, który uwarzył nieumarły. Z punktu widzenia Derogana jak i reszty towarzystwa, wyglądało to jakby młodzieniec był po prostu zamyślony bądź też nieobecny do pewnego stopnia. Lub też pijany, w dosyć dziwaczny sposób.
- Widać po minie Mirza, iż już dawno odleciał dalej, niż wzrok sięga. Tak to jest, jak ma się słabą głowę niczym dziewoja. - Eridios, który patrzył do tej pory z obrzydzeniem na swój trunek, którego nie chciał za żadne skarby świata skosztować, przemawiał spokojnie, nieświadomy, iż osoba, o której mówił, była świadoma tego co się dzieje dookoła. - Zobaczycie, zaraz albo padnie jak kłoda albo zwymiotuje, z gracją pijaka zataczającego się pod karczmą.
        Nim ktokolwiek zdołał skomentować tą wypowiedź, czy choćby obrzucić wściekłym wzrokiem chamskiego krwiopijcę, który wciąż nie wpoił sobie, iż trzeba czasem zachować kulturę, Koana nie wytrzymała tak wielkiej obrazy wobec swego pana. Kotka z miałknięciem, bardziej brzmiącym jak ryk lwa, rzuciła się na wampira. Przez myśli zwierzęcia momentalnie przebiegły wszystkie możliwe przekleństwa oraz obraźliwe słowa, jakie dało się skierować w stronę krwiopijcy.
        To, co nastąpiło później, było jedynie dźwiękiem kocich pazurów, rozszarpujących boleśnie i szybko twarz Eridiosa, który wydawał podczas tego pisk tak kobiecy, jakby ktoś rzucił na niego czar zmiany płci kilka sekund wcześniej. Z początku mogło to wyglądać i brzmieć jakby umierał w męczarniach, ale widać było, iż Koana omija oczy oraz inne wrażliwe miejsca, celując głównie w czoło oraz policzki, co jednak nie zmieniło faktu, iż wampir był tak przerażony tym, iż nawet nie próbował kotki z siebie ściągnąć. Z tego powodu, przez kilka chwil został on pośmiewiskiem okolicznych stolików, ze względu na swój doskonale widoczny, całkowity brak odwagi oraz męskości. Jeden elf, siedzący niedaleko, aż ze śmiechu nie wytrzymał i zbezcześcił swe spodnie, odlewając się w nie w napadzie niekontrolowanego chichotu.
- Heh. I pomyśleć, że kiedyś Eridios chwalił się na dworze królewskim podczas jednej z uroczystości, że tygrysa własnymi rękoma pokonał.
        Cardos był niezmiernie zadowolony z widowiska, jakie dane mu było widzieć dzięki kotce i wampirowi. Aż westchnął, a na twarzy jego gościł uśmiech nie-opuszczający go przez kilka chwil. Po kilku chwilach, pomachał ręką w górze, przywołując do siebie w ten sposób jednego z drobnych smoków, który podleciał, by przyjąć zamówienie od człowieka, który bez wahania przemówił do gada.
- Weź no, latająca jaszczurko, powiedz, że jest zamówienie na “Smocze Danie”, dobrze? A i jeszcze jedno - wyrwał jedną z łusek z boku młodego smoczyska, po czym skupił się, by przekierować magię do ów przedmiotu. Po kilku chwilach łuska pękła na pół. Jedna część, przemieniła się w igłę, druga zaś rozciągała się tak długo, dopóki nie utworzyła czegoś na kształt nici. To, co wytworzył z pomocą zaklęcia, położył tuż przed eugoną, kiwając głową tak, by dać jej do zrozumienia, że może to zrobić. - To wszystko.
        Gdy tylko smok opuścił przestrzeń wokół ich stolika, staruszek skierował swe oczy z powrotem w Derogana. Kto by pomyślał, że osoba, o której słyszał tak wiele, będzie siedzieć tuż obok niego, na wyciągnięcie dłoni. Wystarczyłby jeden ruch, by uśmiercić go. Jeden, szybki ruch dłoni.
- Nie wiem, gdzie się znajdują. Oni po prostu są. Pracowałem dla nich na takiej zasadzie, iż kurier mnie znajdywał i przekazywał rozkazy. Nie wiem nawet, dla kogo konkretnie pracowałem i gdzie ten ktoś jest. Ale kurier, który dostarczał mi informacje na pewno będzie wiedział. Gostek jest tak...nijaki, że aż charakterystyczny. Rozpoznasz go po tym, że będzie ci się wydawał aż zbyt przeciętny, do tego stopnia, iż nawet nie będzie ci się chciało mu przyglądać. Ich zamiary? Ścigają cię, nie wiem czemu, ale to może ma związek z tym co słyszałem. To jest, z twoją...unikatową właściwością, cokolwiek by to było, choć zaczynam już mieć własne podejrzenia odnośnie tego. Liczba? Nie wiem. Na pewno co najmniej kilka tysięcy osób w terenie. Ten bądź ci, którzy to zorganizowali, są bogaci. Osobiście obstawiam, że to jedna osoba, na tyle bogata, by pociągać za sznurki wzdłuż i wszerz całej Alaranii. Do czego mogą się posunąć, sam wiesz. Wiem co nieco o twej przeszłości, głównie te bardziej bolesne fakty. Oczy i uszy? Kurier. Jest tylko jeden, chyba, ale mam wrażenie, że potrafi poruszać się z zawrotną prędkością, może przy pomocy magii. Manipulują najpotężniejszymi siłami wszechświata, Pieniędzmi, magią oraz zastraszaniem. Na ostatnie pytanie nie znam odpowiedzi.
        Tak długa wypowiedź,w której odziany w zbroję człowiek zamieścił odpowiedzi na wszystkie pytania młodzika, opuściła usta starca szybko i płynnie, a jednocześnie na tyle cicho, by nikt poza osobami przy stoliku nie słyszał. Widać było, iż Cardos nieco przesadził z tą przemową, gdyż zakaszlał. Najwyraźniej długie monologi nie były czymś, co powinno się w jego wieku robić. Gdy jednak gardło jego dało mu spokój, przemówił ponownie.
- Jeśli kieruje tobą zemsta, od razu muszę cie ostrzec, iż są rzeczy, których robić nie warto. Odpuść, jeśli kieruje tobą gniew wobec nich.
        Lullasy tymczasem, ostrożnie i nieco niepewnie chwyciła potargany płaszcz Mirza, nie próbując nawet patrzeć człowiekowi w oczy. Oczywiście, węże zamieszkujące jej głowę czyniły wszystko na odwrót, wbijając swe ślepia w twarz człowieka, jakby oczekując reakcji. Naturianka nie była świadoma, iż napój wpłynął na Mirza, przez co widział on ją jednocześnie jako eugonę, jak i syrenę.
- Panie Mirzie. Ja… - Eugona przemówiła cichutko, po czym zamilkła, by w ciszy zacząć zszywać dziury w płaszczu. Szybko jednak minęła cisza i niewolnica ponownie przemówiła do człowieka. - Jeżeli naprawa szkód to dla ciebie za mało, jestem gotowa zrobić wszystko, by odpracować swoją winę.
        W międzyczasie, gdy wężowa dama mówiła, jej palce zwinnie przesuwały igłę przez materiał raz za razem, powoli zszywając to , co uszkodziły gadziny żyjące z na powierzchni jej głowy. Choć widać było, gdzie płaszcz został uszkodzony, to nie rzucało się to w oczy jak w momencie, zanim niewolnica zabrała się do pracy. W tle tymczasem, wciąż słychać było żałosne błaganie o pomoc wydawane przez wampira, któremu Koana wciąż nie odpuściła.
- Poderżnę swe gardło, jeśli moja krew jest w stanie zmyć moje grzechy. Przetrwam każdy ból, jeśli moje łzy są ci potrzebne. Powiedz więc, czego żądasz, panie Mirzie?
Zablokowany

Wróć do „Poza granicami Alaranii.”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości