Poza granicami Alaranii.[Samotnia, bliżej nie określona przestrzeń] Kufle w dłoń!

Wszystkie krainy znajdujące się poza granicami kontynentu alarańskiego. Znajdziesz tu także inne wymiary, plany znajdujące się na innych łuskach Prasmoka. Jak choćby Otchłań - krainę demonów, czy Plany Niebiańskie, siedzibę najwyższego.
Awatar użytkownika
Derogan
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Derogan »

Derogan z konsternacją spoglądał na Cardosa, który w reakcji na jego pytania roześmiał się tak głośno, że aż kilka osób z innych stolików spojrzało na niego ze zdziwieniem.
~Co mu się stało?
~Twoje pytania były tak głupie, że aż go zabiją. Czy ty specjalnie nie robisz mi tego na złość? Bo jeżeli ktoś tu na tym traci, to tylko ty.
~Dobra, dobra, może i miałeś trochę racji. Nie powinienem zasypywać go tyloma pytaniami. To przez to, że jestem przyzwyczajony do naszych niesnasek.
~Lepiej szybko się odzwyczaj.

        Młodzieniec miał już przerwać ten śmiech człowieka i zażądać odpowiedzi na swoje pytania, ale ten nagle sam go wyręczył. A przynajmniej przestał się śmiać, bo Derogan w dalszym ciągu nie uzyskał odpowiedzi. Wyglądało na to, że póki co nieco bardziej interesują go losy wężowej niewolnicy. Młodzieniec powstrzymał się przed odpowiedzią na słowa Cardosa. A miał ją już nawet przygotowaną, doskonale wiedział, co takiego chciał powiedzieć. Że niewypicie napoju nie miało zbyt wiele wspólnego ze strachem, a bardziej z chęcią zachowania pełnej trzeźwości (w końcu nie mógł wiedzieć, co takiego znajduje się w jego kubku) i uzyskania odpowiedzi na swoje pytania. Jednakże w tej chwili mężczyzna zajął się Lullasy, nad którą to raczej wampir powinien trzymać swoją pieczę, jeżeli Derogan dobrze zrozumiał. ”To ponoć niewolnica tego ich całego księcia, Eridios trochę jednak powinien się o nią troszczyć. Ja bym ją uwolnił, gdybym tylko miał czas, ale... no cóż, to jednak mogłoby nie być takie proste. Tak czy owak, zasługuje jednak na dobre traktowanie.” Zupełnie, jakby eugona wyczuła, że młodzieniec właśnie o niej myśli, nagle przemówiła, choć ciężko było to nazwać zwyczajną mową. Raczej drżącym szeptem, w którym krył się strach oraz olbrzymia skrucha. Młodzieniec przysłuchiwał się temu z nieco mniejszym zdziwieniem, niż mógł się spodziewać. Widocznie już się przyzwyczaił do tego, że Lullasy traktuje wszystkich w tak uniżony sposób. Co wcale nie oznaczało, że choć odrobinę mniej żałował jej losu.
~Gdybyś uwolnił to stworzenie, to musiałbyś je zabrać ze sobą. W dodatku traktowałoby cię jako swojego pana.
~I koszmarnie mi się to nie podoba. Nie lubię, kiedy ludzie traktują mnie w ten sposób. No i też nieludzie. Choć podejrzewam, że coś takiego byłoby lepsze niż to, co czeka ją w przeszłości.
~Ach tak? Ciągłe podróże, walki z bogatymi i bardzo wpływowymi przeciwnikami, życie w ciągłym ukrywaniu się... myślisz, że rzeczywiście by tego pragnęła?
~Ja przynajmniej nie traktowałbym ją jak przedmiotu.
~Jesteś tego pewien? Ona sama tak siebie traktuje, w końcu i ty zacząłbyś. O ile to tobie nie udałoby się jej z tego wyciągnąć. A w to raczej wątpię. Chociaż... zawsze byłeś dosyć urzekającym chłopcem.

        Eugona pod koniec swojej wypowiedzi zwróciła się do Mirza, który jednak wyglądał na zamyślonego, jakby znajdował się zupełnie w innym miejscu. Wampir nie wahał się tego skomentować, a Derogan uśmiechnął się. Na krótko przed walką z Cardosem on sam był dla nich całkowicie nieobecny, a już po chwili bez większego problemu z pomocą Mirza zdołał pokonać starca. Teraz miał dziwne przeczucie, że może być podobnie, tylko w przypadku Mirza oraz Eridiosa. Jeżeli mężczyzna słyszał to, co mówił człowiek... mogło się szykować naprawdę ciekawe widowisko. Derogan już miał odezwać się do wampira, gdy nagle kot Mirza rzucił się na krwiopijcę ze wściekłością, na której widok młodzieniec wysoko podniósł brwi. ”Dobrze, Mirza wyręczył teraz jego kot, ale scena rzeczywiście uderzająco podobna. Ktoś odpływa, a po chwili ktoś inny zostaje porządnie pocięty... To już jakiś schemat.” Na atak kota wszyscy wokół zareagowali bardzo gwałtownie, młodzieniec zdołał powstrzymać się od śmiechu pomimo tego, że bardzo dużo osób dookoła to robiło.
- Dobrze, że przynajmniej wy macie twardą głowę – powiedział Derogan, przyglądając się kotu, który bez większego problemu atakował twarz Eridiosa. - W takim przypadku słaba głowa to rzeczywiście byłby spory problem.
        Obserwował wampira i doszedł do wniosku, że raczej nic mu nie będzie. Może i przyznałby mu rację, że rzeczywiście dość dużo rzeczy się na niego uwzięło, ale to w sumie była głównie jego wina. Zresztą nikt wokół nie zamierzał pomóc krwiopijcy, a młodzieniec nie chciał zabierać im rozrywki.
~Nawet nie waż się tego robić, Deroganie! Widok wampira pokonanego przez kota to naprawdę motywujący obraz.
~A widok smoka pokonanego przez kota też byłby motywacyjny?
~Siedź cicho!
~Jeżeli mowa o smokach, to chyba jeden nadlatuje. Patrz, jaki on słodki i radosny.
~To bestia z piekła rodem! Kiedyś znajdę to miejsce, gdy odzyskam już moje anielskie ciało.
~I co wtedy zrobisz?
~Przyprowadzę kolegę.
~Jakiego kolegę?
~Wiesz, chyba wolałbyś nie wiedzieć.

        Derogan wyjątkowo nie zamierzał się kłócić. Dosłyszał, że Cardos zamawia coś, co nazwał „Smoczym Daniem” (Hagryvd prychnął) i spostrzegł, że z jednej z jego łusek tworzy igłę, którą po chwili podał eugonie. Młodzieniec przez chwilę zastanawiał się, czy „Smocze Danie” ma być dla nich wszystkich, czy też tylko dla jednej Lullasy, która w sumie raczej mogłaby bez problemu to zjeść, czymkolwiek ta rzecz nie była. Był już w karczmie i widział, jak potężny może być jej apetyt. ”Ale Mirza tam nie było... on chyba jeszcze nie wie, co się tutaj szykuje. Zresztą podobnie, jak cała karczma. Och, ta to dopiero będzie miała widowisko.” Szybko jednak jego przemyślenia zostały przerwane, albowiem Cardos nagle się odezwał i to na tyle cicho oraz poważnie, że Derogan natychmiast zaczął z wielką uwagą go słuchać. Gdy mężczyzna skończył mówić, młodzieniec opadł na podparcie krzesła.
- Nie wybuchła ci głowa – mruknął w stronę Cardosa. - Chyba rzeczywiście w końcu mam jakąś szansę.
~No, teraz to dopiero mu dogadałeś.
~No co, jemu rzeczywiście nie wybuchła głowa. W przeciwieństwie do tych kilku osób, które miałem okazje przesłuchiwać. Tak właściwe, to przed zadaniem tych pytań powinienem odsunąć się od stołu. Mózgowa breja jest naprawdę nieprzyjemna w dotyku.
~Dobra, dobra, konkrety, skup się na konkretach.
~Ano tak. Nie wiem, jak można pracować dla kogoś, o kim nie ma się bladego pojęcia. Ten kurier... jego na pewno będzie trzeba znaleźć. Tylko gdzie mam szukać?
~Zapytaj go o to. Tylko o to.
~Zaraz tak zrobię. Ale zaczekaj chwilę. Mają kilka tysięcy ludzi w terenie? I jak ja mam ich wszystkich dopaść?
~Obetnij głowę wężowi. Czekaj, to tylko metafora, niczego takiego lepiej nie rób!
~Jaką głowę?
~Nie słyszałeś? On podejrzewa, że istnieje ktoś, kto to wszystko kontroluje. Jedna osoba odpowiedzialna za to wszystko.
~Ktoś, kto pociąga za sznurki w całej Alaranii?
~Tak.
~To szaleństwo. Dlaczego miałby polować akurat na mnie?
~Nie mam pojęcia. Skąd oni biorą te pieniądze? Przekupieni urzędnicy, mnóstwo najemników, łapówki, jak dotąd widzę same koszty. Przecież nikt nie może mieć aż tyle złota, by móc przez tyle lat utrzymywać tyle rzeczy. Musi być też jakiś dochód.
~To już jakiś trop. Trzeba znaleźć największe przepływy złota w Alaranii i listę najbogatszych ludzi.
~Taka lista w ogóle istnieje?
~Sporządzimy ją. I jest jeszcze ten cały kurier... Będzie trzeba sobie z nim porozmawiać.

        Już miał zadać Cardosowi pytanie na temat tej tajemniczej osoby, ale ten ponownie go uprzedził. Tym razem powiedział coś, na co Derogan natychmiast zmarszczył brwi i spojrzał na rękojeść swojego miecza w zamyśleniu. Przez chwilę bawił się nim, czując przypływy mocy o nieznanym źródle. W końcu jednak odezwał się.
- Niektórych spraw nie można odpuścić – powiedział tonem tak zimnym, że zgasiłby ogień.
        Dosłyszał głos eugony, która proponowała Mirzowi ofiarę z siebie samej w zamian za zniszczenie jego płaszcza. Młodzieniec spojrzał na nią z zamyśleniem, po czym przeniósł wzrok ponownie na Cardosa.
- Słyszałeś? To stworzenie jest gotowe zapłacić życiem za zniszczenie kawałka ubrania. Czy ktoś nie powinien zapłacić podobnie za zbrodnię nieskończenie bardziej gorszą?
        Poczuł, że jeżeli szybko niczego nie zrobi, gotów jest w każdej chwili się rozpłakać. Do tego dopuścić nie mógł. Natychmiast przeniósł myśli na inne sprawy i głęboko odetchnął, starając się uspokoić swoje dwie dusze.
~Słusznie powiedziałeś, Deroganie. Mroczny to czas, gdy z całego naszego rodu tylko jedna osoba się ostała. Czekaj, w sumie... Powinieneś jak najszybciej mieć dziecko na wypadek, gdybyś miał zginąć.
~Co?!
~Pomyśl o dobrze swojego rodu! Jeżeli umrzesz, cykl Nosicieli Dusz się zakończy. Nie wiem, dlaczego nasz praprzodek go rozpoczął, ale musiał mieć jakiś powód. Potrzebujesz potomka, który przeniósłby w swojej krwi nasze dziedzictwo.
~Specjalnie mówisz o krwi w obecności wampira?
~Wypraszam to sobie.
~Hagryvdzie, tej rozmowy nigdy nie było.
~Ale...
~Żadnych „ale”.

        Derogan chwilę zastanowił się nad pytaniem.
- Gdzie mogę znaleźć tego kuriera?
        Jego wzrok natknął się na pełny kubek stojący na brzegu stołu. Młodzieniec na moment się zawahał. ”A co mi tam szkodzi?” Chwycił kubek i jednym łykiem wypił całą jego zawartość, po czym postawił go z powrotem na stole.
~I jak?
~Mięsiste... Dziwny ma posmak, póki co wszystko jest w porządku, ale czuję w żołądku, że zbliża się coś wielkiego.
~No to może ja się odłączę? Jeżeli zaraz mi tutaj odlecisz, to może być nieprzyjemnie.
~Jeżeli odlecę, to ty ściągniesz mnie z powrotem.
~Jak sobie chcesz.
Awatar użytkownika
Mirz
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Mirz »

Cała ta przemowa eugony była dla Mirza bardzo poruszająca - pokazywała, że ona nie postrzegała się jako istotę myślącą, świadomą i mającą prawa, tylko jako przedmiot mający obowiązki wobec swojego właściciela., w dodatku przedmiot, którego wartość była porównywalna z wartością starego płaszcza. W tej sytuacji małą ironią było to, że Lullasy nie wiedziała, że płaszcz był zaklęty i przez to więcej wart, bo gdyby posiadała tę informację, już dawno nie prosiłaby się o to, żeby coś jej zrobił, tylko sama pozbawiła by się życia, albo trwale okaleczyła. Nadal jednak młodzieniec nie potrafił zrozumieć, jak ktoś może nie mieć najmniejszego szacunku dla siebie, uważać się za coś godnego tylko splunięcia i potraktowania kopniakiem. Owszem, słyszał wcześniej, że istnieją grupy (a może nawet jedna grupa, która działa mniejszymi odłamami, aby nie zostać wykryta, kto wie?), które szkolą takich właśnie niewolników doskonałych. Do spełniania takiego zadania, trzeba nawet nie dziecka, co noworodka, który wychowywany zostaje w środowisku, w którym nie może zaznać ani odrobiny wolności i w którym najważniejszą wartością jest służenie swoim właścicielom, najpierw z obawą przed karą, potem w obawie przed samą dezaprobatą. Szkoląca w warunkach, które uwłaczałyby każdemu inteligentnemu bytowi, ale przecież niewolnicy nie mieli być inteligentni, prawda? Oni mieli tylko robić to, co nakazał ich osobisty Bóg, dla którego byliby w stanie poświęcić wszystko. I o ile kiedyś był w stanie przejść nad tym do porządku dziennego, uznając, że nigdy nie spotka takiej istoty, teraz uderzało go raz za razem. Wszystkie te służalcze cechy, które uwydatniały się już nawet nie w każdym czynie i słowie, ale nawet w podświadomych zachowaniach istoty i prowadziły do tego, aby była jak najbardziej pomocna, ale też jak najmniej widoczna, gdyż - według Lullasy - nie jest tego warta, dlatego też udawał, że nie zauważa tego i pogrąża się w swoich wizjach.
Prowadziłby swoje przemyślenia znacznie dalej, zapewne wysnuwając bardziej skomplikowane teorie, systematyzując swoje poglądy i dochodząc do kwestii "niewolnictwo jest złe", co zasadniczo wiedzieli wcześniej nie tylko wybitni myśliciele, tylko zdecydowana większość ludzi w całej Alaranii, więc wyważałby tylko otwarte drzwi. Chociaż, biorąc pod uwagę to, że był pod silnym wpływem napoju przygotowanego przez nieumarłego, który mógł zaburzać nie tylko postrzeganie świata jako takie, ale też krytyczne do niego podejście i Mirz stwierdziłby coś zupełnie odmiennego? Może przez to jedno wydarzenie zmieniłoby się całe jego życie i - wraz ze zmianą swojego zmieniłby w jakiś sposób - życia innych. Nikt tego jednak nie wie, gdyż w kontynuowaniu tego jakże interesującego wątku myślowego, przeszkodziła mu Koana - obserwujący z boku tę sytuację, zapewne uznali, zresztą prawdziwie, że kotka nie dość, że zrozumiała każde słowo krwiopijcy, ale też poczuła się osobiście przez niego urażona - która została sprowokowana przez Eridiosa, obrażającego Mirza i rzuciła się na niego, drapiąc go po twarzy, co wywołało salwę śmiechu i ogólne okazywanie wesołości przez praktycznie wszystkich wokół. Znając swoją kotkę Mirz, na początku przestraszył się, że może dojść do czegoś znacznie poważniejszego niż podrapanie, bo Koana dwukrotnie uratowała mu swoją wojowniczością życie, ale szybkie spojrzenie, które posłał w tamtą stronę zaprzeczyło jego obawom - jedyne, co robiła kocica, to drapanie wampira po twarzy, które mimo, że bolesne, to jednak nie będzie miało żadnych skutków ubocznych. Miał ponownie przybrać zamyślony i zapatrzony wyraz twarzy, kiedy usłyszał, jak Cardos w przerwie między kolejnymi napadami śmiechu zarzucił krwiopijcy nie prawdomówność i czcze przechwałki, Mirz dorzucił coś od siebie.
- Tygrysa może i pokonał, ale pierwszy raz zdarza mu się mierzyć z takim cudem natury i skłębieniem czystej nienawiści do prawie wszystkiego co żyjące na raz, w dodatku leżąc na podłodze i - tutaj nawet Mirz uśmiechnął się szyderczo - będąc wyśmiewanym przez wszystkich obecnych. Wyśmiewanym czasami zdecydowanie zbyt mocno - po tych słowach spojrzał z dezaprobatą na elfa, do którego dopiero teraz dotarło, co tak naprawdę uczynił i - gdyby mógł - zapadłby się pod skalistą ziemię Samotni, czekając, aż jego towarzysze przestaną pamiętać o tym, co zrobił. A, że biorąc pod uwagę to, że był w otoczeniu osobników zdecydowanie długowieczne i to, że taka możliwość kpin z kogokolwiek raczej nie zostanie zapomniana przez to towarzystwo, to jeśli bogowie nie byliby łaskawi, tkwiłby tam po wsze czasy. Niestety, cały efekt zepsuł kolejny - tym razem znacznie bardziej artykułowany wrzask - torturowanego przez kotkę mężczyzny.
- Człowieku, odwołaj tę bestię! Miej litość! - W tej ostatniej kwestii zdecydowanie słychać było płaczliwe nuty, a wampir zrobił już wdech i wydech, przygotowując się do kolejnego krzyku, więc Mirz postanowił go przerwać.
- Ja? - Zapytał i ułożył swoje ręce na stole tak, aby mógł wygodnie się na nich położyć, co zresztą po chwili zrobił. Jego następne słowa, zdecydowanie przytłumione, ale nadal zrozumiałe zabrzmiały po krótkiej chwili, znów przerywając Eridiosowi na samym wdechu. - Przecież ja właśnie padłem jak kłoda.
Po tych słowach, widząc, że młodzieniec nie ma zamiaru zrobić cokolwiek w tej sprawie, zaczął desperackie próby wyswobodzenia się, przez co Koana stałą się znacznie bardziej agresywna. W końcu jej pan nie wyraził żadnego sprzeciwu przeciwko temu, a takich inwektyw nie mogła puścić płazem, bo jej panem mógł być tylko ktoś tego warty. Między innymi dlatego, wcześniejsze ataki kotki były przepełnione wściekłością, teraz zmieniły się w powolne i dobrze mierzone sadystyczne drapnięcia, które nie dość, że sprawia ból fizyczny, to bolały także psychicznie - upokorzenie - powodowane nie tylko przez to, że zdolny do jego obezwładnienia jest zdenerwowany kot, ale też przez to, że Eridios nie potrafił się obronić przed tak prostymi atakami - wampira już kilka chwil temu przebiło chyba szyty, których kiedykolwiek udało mu się dostarczyć, teraz pokazując mu całkiem nowe poziomy wstydu, o których podejrzeniu nigdy nie wiedział i raczej wolałby nie wiedzieć. I kiedy zwierzę przytrzymało swoimi przednimi łapami policzki krwiopijcy, przyciskając jego głowę do podłogi i przybliżając powoli swój pyszczek z wyszczerzonymi kłami godnymi zazdrości każdego wampira do nosa mężczyzny, ten zbladł tak mocno, że nawet najwyższej jakości zwoje nie byłyby w stanie konkurować z bielą jego twarzy. I kiedy od jej - wydawałoby się - celu dzieliły ją tylko ułamki cala, wszyscy obecni, którzy - w ciszy - obserwowali całą tę sytuację usłyszeli nadal przytłumiony głos Mirza, który nie zdecydował się na to, żeby spoglądać w swoim stanie na świat więcej, niż to wymagane z jednego najistotniejszego powodu - halucynacje były tak piękne i urzekające - a w szczególności syreni śpiew, który jednakże bez reszty tego odbierającego dech w piersiach krajobrazu nie miał aż takiego wpływu na niego - że mógłby nie zechcieć powrócić do rzeczywistości. A wiedział, że ta zapowiada się bardzo kolorowo, gdyż cała sprawa Derogana była bardzo interesująca, to w dodatku miał teraz bardzo realną szansę na znalezienie swojego nauczyciela - Vaxena, gdyż przy odpowiednim przedstawieniu spraw, może zyskać przychylność władcy Karnstein.
- Koana, wystarczy, bo pan Eridios chyba zaraz pójdzie w ślady pewnego elfa, a tego byśmy nie chcieli, prawda? Poza tym, uważam, że odpokutował już wszystkie swoje słowa moja droga. - Ze względu na to, że znał ją najlepiej ze wszystkich, poczekał chwilę i dodał - No już, już, słyszałaś mnie. Dość bycia sadystką na dziś, znajdę ci innego wampirka jutro, zeskakuj. - Po tych słowach kotka przybliżyła swój pyszczek jeszcze raz do nosa swojej ofiary, zasyczała - na co jej pan, którego dobrego imienia tak dzielnie broniła uśmiechnął się od ucha do ucha, mimo, że nikt tego nie mógł zauważyć - rozwarła kły i... polizała mężczyznę po nosie, ku jego bezgranicznemu zdziwieniu i takiej samej uldze, bo wydawało mu się, że może spotkać go coś znacznie gorszego. Tymczasowy właściciel eugony zamknął oczy, bo z nadmiaru odczuć - zarówno tych pozytywnych jak i tych negatywnych - zaczęły się w nich zbierać łzy.
Po chwili mężczyzna z pokrwawioną dość mocno twarzą usiadł z powrotem przy stoliku i odpowiedział dość dumnie na rzuconą mu ofertę pomocy, która była złożona przez kogoś z boku tylko po to, aby wydobyć z tej całej sytuacji jeszcze kilka chwil śmiechu, co zresztą umożliwiła ta właśnie odpowiedź
- Nie. Prawdziwy wampir i mąż musi być zdolny do poradzenia sobie z takimi błahostkami. - I może nie zabrzmiałoby to tak źle, gdyby nie to, że w jego głosie nadal było słuchać ból ze - z pewnością - ponad stu delikatnych i kilku znacznie poważniejszych nacięć na jego twarzy.
W tym czasie do stolika zdążył przylecieć smok, któremu Cardos złożył zamówienie na danie, którego nazwa - oczywiście - była związana ze smokami. Ale jeśli ta nazwa - "Smocze Danie" - oddawała choć w połowie rozmiary potrawy, to rycerz miał chyba nadzieję na to, że wszyscy przy tym stoliku umrą z przejedzenia, a on w ten sposób uniknie obowiązku płacenia. I kiedy smok już odleciał, rozpoczęła się konwersacja na tematy najbardziej istotne - informacje na temat grupy, do której starzec swego czasu należał i grupy, która jednocześnie polowała na Derogana. Derogana, który chciał zabić wszystkich ludzi, którzy mieli z tą sprawą cokolwiek wspólnego. Cała sprawa stawała się co raz bardziej interesująca, ale także niebezpieczna - już nie przez te kilka tysięcy ludzi w terenie, bo byli rozrzuceni po całym świecie i na raz mogli zaatakować mniejszymi grupkami, chyba, że byli na tyle wpływowi, bogaci i szaleni, żeby zorganizować sobie całą armię. Nie, prawdziwym problemem byli magowie, przed którymi Mirz był całkowicie bezbronny - nieznajomość jakiejkolwiek dziedziny magii stawiała go w sytuacji, kiedy za jedyną formę defensywy przed magią mógł być albo atak uprzedzający, albo ucieczka - lub jak kto woli: strategiczny odwrót. A z tego, co mówił Cardos, magia nie była im obca i była kolejnym narzędziem do osiągania celu. A każde narzędzie ma większe możliwości, im dzierżący je człowiek ma większe umiejętności - pieniądze pozwalały wynająć najlepszych magów. Młodzieniec wiedział, że najlepszym sposobem byłoby zabicie tych, którzy byli najwyżej i raczej na pewno byli bogaci, wpływowi i ich imię było znane przynajmniej w pewnych częściach Alaranii.
Szybko zaczął planować, jak on przeprowadziłby taką operację, dbając o każdy najmniejszy szczegół. Nie zdążył jednakże dojść do niczego poważniejszego, niż ustalenie ludzi, którzy mogli być w to zamieszani, gdyż poczuł szturchnięcie w ramię. Po pierwszym podjął decyzję o tym, że poleży dalej i jeśli zaczepiająca go osoba da - jemu i sobie - spokój, to oznaczać będzie, że sprawa tej osoby nie jest warta uwagi, a jeśli będzie na odwrót, to wtedy się tym zainteresuje. Zadowolony z tego, że w tak zgrabny sposób rozwiązał ten problem, uśmiechnął się, a w tym samym momencie znów poczuł, że ktoś narusza jego spoczynek. Mimo, iż według jego poprzedniej myśli powinien teraz wstać i zapytać się o co chodzi, powoli zaczął podnosić głowę, i zaczął przeklinać.
- Do jasnej cholery, czy naprawdę... - w tym momencie przerwał, bo uświadomił sobie, że po pierwsze nadal się uśmiecha, przez co wygląda komicznie, a po drugie, że patrzy się na eugonę-syrenę. No tak, w jej przypadku jego znarkotyzowany mózg miał największe możliwości przemiany w istotę morską, chociaż Cardos wyglądający zupełnie jak wodny gigantyczny pancernik też był całkiem zabawny. W dodatku, uważał, że nie ma prawa zachowywać się w ten sposób wobec tej istoty, skruszył się i powiedział - Przepraszam, Lullasy, nie chciałem cię urazić. - Zauważył, że wężowowłosa ma w rękach igłę i nici, zdjął więc pokiereszowany płaszcz, który chyba po raz pierwszy był aż tak zniszczony. Nie imały się go miecze, strzały, szpony ni kły, pogryzły go węże, cóż za ironia losu... Podał jej więc swoje wierzchnie okrycie, bez którego poczuł się dość nieswojo - nie nosił go tylko wtedy kiedy szedł spać i wtedy, kiedy płaszcz wymagał wysuszenia. Wzdrygnął się delikatnie, ale syrena na szczęście tego nie zauważyła. Widział, jak spieszyła się, żeby wykonać swoją pracę jak najszybciej już bez tego. Dodatkowo, jej następne słowa potwierdziły to, że uraził ją tym co powiedział, mimo, że nie chciał zrobić tego wobec niej. Czuł straszne poczucie winy i nie wiedział co powiedzieć, kiedy to jego tymczasowa służąca - z czym czuł się naprawdę źle - znów się odezwała, dostarczając mu praktycznie sama gotowej odpowiedzi.
- Czego chcę, kochana? - Tym razem to ona się wzdrygnęła, ale nie uszło to jego uwadze. - Chcę, abyś zszyła mi płaszcz. Uważam, że to będzie dla ciebie odpowiednia kara. - Tu przerwał na moment, oczekując na budujący się sprzeciw eugony, który już miała wyrazić i przerwał go - Zajmiesz się jeszcze tym, żeby moja kotka dostała przed snem i z samego rana kiedy wstaniesz miskę mleka posłodzonego delikatnie miodem, dobrze? - Uważał, że takie zobowiązanie będzie wystarczające, żeby pokazać Lullasy, że zadośćuczyni to co zrobił jej żywe włosy, ale na tyle łatwe, że nie będzie miała raczej problemu z jego realizacją.
Kątem oka zauważył jeszcze kątem oka, że Derogan wypija jednym łykiem zawartość swojego kubka. Oj Derogan Derogan... raczej ci współczuję pomyślał Mirz, którego powoli opuszczały już wizje, coraz słabsze i mniej wyraźne.
Awatar użytkownika
Lullasy
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 136
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Służący , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Lullasy »

        Nawałnica wody oraz morskiej piany nie ustawała, z każdą chwilą wyładowywując gniew matki natury na osamotnioną wysepkę. Fale bezlitośnie, choć wciąż bez skutku, uderzały zarówno w niemal niezniszczalne, skalne podłoże oraz we wzmocnione potężnymi czarami ściany budynku. W środku nie było tego nawet widać, zupełnie jakby na zewnątrz panowała pogoda niczym w raju, niegroźna i łagodna. Tylko dźwięki zdradzały, iż poza budynkiem czeka śmierć w męczarniach. Choć obecnie raczej nikt o tym nie myślał, przynajmniej nie przy stoliku, przy którym było dosyć ciekawie na chwile obecną.

        Cardos wciąż był rozbawiony sytuacją z kotem oraz wampirem w roli głównej. Patrzył na krwawą walkę, która dawała mu więcej radości niż wszystkie skarby tego świata. Nie chciał słuchać jednak, jak wampir narzeka na cokolwiek, więc nie skomentował tego zajścia ponownie. Nie oznaczało to jednak, iż nie chciał skomentować słów pozostałej dwójki ludzi, które to niezwykle go cieszyły.

- Bez wątpienia, Deroganie. Tutaj znaczenie “twardej głowy” przy okazji nabiera większego sensu. - Uśmiech ani na chwilę nie opuszczał jego twarzy, która zdawała się być rozbawiona jak nigdy dotąd. Następnie postanowił odwołać się do słów Mirza, odnośnie temperamentu kota. - Gdy śmierć po ciebie przyjdzie, rzuć w nią swym zwierzakiem, nieśmiertelność gwarantowana albo przynajmniej sława tego, kto odstraszył śmierć kotem.
        Tymczasem krwiopijca w końcu zaczął błagać o litość, głośno i wyraźnie. Widać było, iż poddał się całkowicie, choć nadal rzucał się i szarpał kocurem, który nie chciał mimo wszystko ustąpić.

- Człowieku, odwołaj tę bestię! Miej litość!

        Mirz najwyraźniej uznał, iż starczy tego na dziś. Kilkoma zdaniami złagodził furię Koany, Dzięki czemu nieumarły miał zapewniony spokój. Teraz, gdy nic go nie atakowało, mógł z powrotem usiąść. Po kilku chwilach skupionych na otarciu twarzy z krwi oraz nosa z obrzydliwej kociej śliny, spojrzał na Mirza, wzrokiem pełnym furii oburzonego szlachcica. Widać było, iż chciałby jeszcze obrazić go za to wszystko, ale powstrzymał się. Nie chciał powtórki z rozrywki. Najpierw jednak, dumnie odpowiedział na propozycje pomocy, jaką otrzymał od bliżej nie określonej osoby.

- Nie. Prawdziwy wampir i mąż musi być zdolny do poradzenia sobie z takimi błahostkami

        Następnie odezwał się już bezpośrednio w stronę osoby, do której należała Koana, czyli do Mirza rzecz jasna. Starał się by nie rzucić kolejną obelgą, z oczywistego, kociego powodu.

- A tak poza tym, to lepiej następnym razem trzymaj to...wcielenie zła...z dala ode mnie. Proszę jako arystokrata ze zmasakrowaną twarzą. Dobrze? W przeciwnym wypadku, może dojść do sytuacji, gdy zostaniesz oficjalnie oskarżony o naruszanie mej nietykalności cielesnej. Albo wyrzucą twego kota z Samotni, prosto w ocean, za atakowanie innych.

        Po tych słowach, Koana prychnęła na niego. Na tyle to zwróciło uwagę wampira, iż ten chciał też prychnąć, jakby prześmiewczo w stronę kota. Jednak jego próba skończyła się tym, iż opluł swoją brodę, zraszając ją świeżutką warstwą swej śliny. Odetchnął z podirytowania, by następnie wbić swe oczy w stronę Lullasy. Widać było, iż nie był zadowolony ani trochę.

-Niewolnico, jakim prawem w czasie, gdy ja cierpiałem, ty w najlepsze zajęta byłaś właściwie niczym? Odpowiedz mi, ty niewdzię... - Przerwał swe słowa, patrząc kątem oka na Derogana i Mirza. Uznał, iż obrażanie jej może przyprawić go wyłącznie o kolejne kłopoty. - To jest...Odpowiedz mi, eugono, czemu nie pomogłaś temu, komu masz służyć, czyli mnie, hmm?

        Lullasy, wciąż czekając na pozwolenie na zszycie płaszcza, spojrzała na swego pana z miną, na której malowało się bezgraniczne zdziwienie. Przedtem zdawała się ignorować to , co się działo między wampirem, a kotem albo też po prostu nie chciała wtrącać się bez pozwolenia. Obecnie jednak widać było, iż martwiła się gniewem wampira. Mieszkańcy jej głowy za to zdawali się niezwykle spokojni, a nawet rozbawieni tym wszystkim. Kilka było zajętych patrzeniem w płaszcz, jakby chcąc jeszcze raz zatopić w nim kły, lecz eugona odgoniła je ręką.

- Mój panie, zostałam nauczona dawno temu, iż koty tak okazują miłość oraz uczucia wobec innych istot. Nie cieszy cię, że to zwierzę okazało swój szacunek wobec ciebie? - Słowa jej, choć błędne w swej istocie, były jednak szczere i nawiązywały do sytuacji sprzed śmierci jej pierwszego właściciela. Mianowicie, wężowa dama miała okazję ujrzeć rozszalałego kota pewnej damy, który niszczył i drapał wszystko i wszystkich. Właścicielka kota tłumaczyła to właśnie w taki sposób, jaki powiedziała Lullasy teraz, iż w rzeczywistości to tylko sposób na dzielenie się pozytywnymi emocjami. - Sam przecież mówiłeś, że nie chcesz być poniżany, czyli chcesz być wychwalany. Więc powinno cię to cieszyć, panie Eridiosie, prawda?

        Wampir uniósł swą dłoń, chcąc coś powiedzieć, jednak logika rozumowania eugony rozłożyła go na łopatki na tyle, iż jedyne, co z siebie wydobył, to odgłos rannej wiwerny podczas godów, oznaczający, iż jego umysł już nie ma sił spierać się o cokolwiek. Jego ręka opadła w dół, głowa zaś po krótkiej chwili uderzyła w stół, co było zamierzonym czynem, mającym na celu dosłowne wybicie z głowy całej tej absurdalnej z jego punktu widzenia sytuacji. Wężowa dama przekręciła głowę nieco na bok, kompletnie gubiąc się w tym wszystkim, a Cardos pokręcił głową z niedowierzaniem, iż to dzieje się naprawdę. Po chwili jednak coś odwróciło jego uwagę i wstrząsnęło nim całkowicie. Derogan przemówił i to nie byle jak, a dosyć chłodno.

“Czy on właśnie powiedział, to, co usłyszałem?”

        Obrócił głowę powoli w stronę mlekożłopa, widać było, iż taka opowiedz nie dość, iż nie zadowoliła go, to na dodatek musiała go w jakiś sposób rozwścieczyć. Nie była to jednak niekontrolowana furia, a gniew, który jednak nie wyglądał na taki zagrażający komukolwiek.

- Nie można odpuścić? Tak?! - Podniósł się nieco z krzesła, by móc przybliżyć swą twarz jak najbliżej twarzy Derogana. Patrzył mu prosto w oczy. Jego własne drżały, a emocje z trudem dawały się opanować. Wyszeptał w stronę człowieka o dwóch duszach słowa, tak cicho , jak to możliwe, by tylko ich dwójka to usłyszała. - Więc to niewolnica powinna zginąć wtedy , gdy przeszukałem jej wspomnienia. Jej gardło powinienem poderżnąć, idąc tokiem twego rozumowania. Jej głowę powinienem zmiażdżyć, tu i teraz, gdybym właśnie twoim tokiem rozumowania się kierował.

        Po przemówieniu tych słów, odczekał chwilę, chcąc zobaczyć reakcje Derogana, a przy okazji przemyśleć to, czy warto mówić mu o szczegółach tego, co widział. Podjął w końcu decyzje, gdyż przemówił ponownie, cicho, lecz zdecydowanie.

- Skoro, jak sam to ująłeś, za gorsze zbrodnie niż zniszczenie płaszcza powinno się zabijać, to co mam zrobić z wężową kobietą? Wtedy, na ulicy Anperii użyłem zaklęcia by ujrzeć jej wspomnienia. Wiesz co ujrzałem? Wspomnienie tego, jak patrzy beznamiętnie na płonący dom. Bez strachu, bez przerażenia, bez empatii, bezlitośnie. - Usiadł z powrotem na swoje miejsce, nerwowo stukając w stół palcami, co ze względu na fakt posiadania przez niego stalowych rękawic, było słyszalne i głośne. Już nie szeptał, a mówił na głos, nie przejmując się tym więcej. - To był dom mojego rodzonego syna. Nawet nie wiedziałem, że coś takiego się stało, aż do momentu, gdy jej umysł mi to ukazał. On na pewno był w środku, a ona wiedziała o tym. Rozumiesz? Nie żyje, spłonął, a ona ma z tym coś wspólnego. Więc pytam się ciebie, czy ona nie zasługuje na adekwatną karę? Choć szczerze mówiąc, nawet wieczne tortury mi tego nie wynagrodzą.

        Cardos miał w tej chwili mieszane uczucia. Z jednej strony, przestał dusić i chować w sobie cały ten gniew wobec Lullasy, co bez wątpienia było dla niego ulgą. Z drugiej strony, przez cały ten dialog przypomniał sobie ten obraz, gdzie płomienie trawiły dobrze znane mu miejsce. Ból mimo wszystko był niezwykle silny. Widoczne to było na tyle, iż niewolnica zauważyła to i postanowiła na wszelki wypadek spytać Cardosa czy niczego nie potrzebuje. Nie słyszała ona całości rozmowy, więc nie była pewna, o kim mowa.

- Czy wszystko w porządku, panie Car…

- Milcz. Nie prosiłem cię byś się odezwała. Szyj dalej płaszcz Mirza, a w moją stronę nawet się nie odzywaj, dopóki nie dostaniesz wyraźnego rozkazu odnośnie tego. Jasne?

- Rozumiem. - Zrozumiała szybko, iż popełniła błąd, odzywając się. Przez ostatnie wydarzenia, w których niemal w ogóle jej nie rozkazywali, zapomniała, iż jednak musi trzymać język za zębami, szczególnie, gdy ktoś ma zły humor. - Wybacz mi mą niesubordynacje.

- Nie zrozumiałaś mnie? Milcz, znaczy, że masz zamilknąć, chędożona gadzino.

        Już za trzecim razem eugona nie popełniła błędu, jakim było przemówienie w stronę starszego rycerza. Potrząsnęła głową, po czym wróciła do oczekiwana na odpowiedź Mirza, którą w końcu uzyskała. Pierwsze słowa nieco ją przeraziły, gdyż były dosyć agresywne. Jednak kolejne wprowadziły ją w osłupienie. Wciąż ze strachem wypełniającym ją do pewnego stopnia, przemówiła

- Panie, nie uraziłeś mnie. Twe słowa były odpowiednie wobec mej osoby. Właśnie na takie i tylko na takie traktowanie zasługuje.

        Kiedy tylko zdjął płaszcz, spojrzała w jego oczy, nie bezpośrednio jednak, by nie urazić go przypadkiem. Oczekiwała na rozkaz, cokolwiek. I doczekała się, choć pierwsze słowa, jakie usłyszała, budziły w niej mieszane uczucia.

“Kochana? Tylko...Tylko on się tak do mnie zwracał i tylko wtedy, gdy…”

        Nie zdążyła dokończyć tej myśli, gdyż Mirz ponownie przemówił, wyjaśniając jej swoje żądania. Wystraszyła się nieco, gdyż o mało co nie znadinterpretowała żądań Mirza. Szybko jednak zapomniała o strachu, gdy otrzymała jasny i wyraźny rozkaz od człowieka. Nie mogła uwierzyć, iż tak łatwo może zaspokoić czyjeś żądania. Widziała, iż Mirz jest szczęśliwy, być może ze względu na to , że wie, iż ona posłusznie wykona jego polecenia. Uśmiechnęła się delikatnie, po czym zaczęła wypełniać swój obowiązek. Ledwie zaczęła szyć płaszcz Mirza, a poczuła, że faktycznie może uda jej się tym razem być grzeczną niewolnicą, z której jej pan będzie dumny. Szyła więc, a każdy ruch ręki zdawał się sprawiać jej radość.

“Uszczęśliwie Pana Mirza, dokonam tego! Dokonam tego, by był zachwycony z powodu mej służby!”

        Nagle, na powierzchni jej tęczówek rozbłysł ciemno czerwony blask, a ona sama w mgnieniu oka poczuła, jak bezlitośnie przeszywa ją ból. Jej krew zapłonęła piekielnym ogniem wewnątrz jej ciała, co było skutkiem szczęścia, jaki zaczynał ją ogarniać. Zadrżała, a mięśnie jej ręki skurczyły się nagle, przez co ostry koniec igły zaciął wewnętrzną stronę jej lewej dłoni. Szczęście niewolnicy ustąpiło tuż po chwili cierpienia, więc gdy z rany mozolnie wypłynęła krew, klątwa, która ciążyła na jej posoce już przestała oddziaływać, więc ognie piekielne w jej żyłach, jak i ból z nimi związany, ustąpiły. Lullasy, bojąc się, iż przerwanie zaszywania dziur w płaszczu może rozgniewać Mirza, wróciła do pracy tak szybko , jak tylko mogła, pomimo drobnej, nowo powstałej rany.

        Tymczasem Derogan zaryzykował, pijąc swój trunek do dna. Ponownie odczuł zapach krwi, jednak teraz był na tyle silny , że aż duszący. Gdy ciecz wypełniła jego usta, pojawił się intensywny smak surowego mięsa w jego ustach, a zaraz po tym, przez jego umysł przeszła halucynacja, która całkiem przysłoniła mu widok na rzeczywistość. To, co widział teraz zdawało się być tak prawdziwe, iż sam mógł stracić pewność, co tak na prawdę było halucynacją. Mianowicie widział on, iż znajduje się w ciemnym lesie, gdzie światło zdawało się nie docierać przez nieprzeniknione korony drzew. Klęczał, pochylony nad kobietą, kobietą o twarzy, którą pamiętał i którą kochał. To na pewno była ona, tego był pewien. Krzyczała, a wrzask jej przypominał ostatnie, agonalne odgłosy umierającej osoby. Derogan mógł przypatrzyć się jej - jej ciało było w strzępach, rozszarpane i pokryte śladami zębów. Ludzkich zębów, a konkretnie tych należących do niego. To on ją tak urządził i smak mięsa, który czuł, był smakiem jej ukochanej.

        Efekt napoju człowieka trwał tylko kilkanaście sekund. Gdy upłynął ten czas, halucynacja zniknęła tak szybko , jak się pojawiła, nie pozostawiając po sobie nic, poza wspomnieniem w umyśle młodzieńca, który jeszcze minute po ustąpieniu tego obrazu mógł przypomnieć sobie wyraźne szczegóły tego, co widział przez wypity trunek. Tymczasem zamówienia wciąż nie było widać. Czyżby zapowiadało się coś wielkiego?
Awatar użytkownika
Derogan
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Derogan »

Kiedy tylko Derogan wymienił z Hagryvdem kilka myśli, nagle wszystko, co znajdowało się przed nim, zniknęło. Zamiast tego ujrzał nowy obraz. Znajdował się w jakimś lesie, pośrodku nocy. Nie pamiętał, dlaczego się tutaj znalazł, nie pamiętał, co robił. Ale od tej zagadki szybko coś go odciągnęło. Ujrzał twarz. Twarz, która sprawiła, że serce zabiło mu szybciej.
- Khalia? - Jego głos drżał.
        Nie mógł uwierzyć w to, co widział. Ale to wszystko zdawało mu się być zbyt realne, aby mogło być snem. Ale jego radość nie trwała długo. Usłyszał jej krzyk, krzyk, od którego jego serce stanęło, a on sam wstrzymał oddech. Jej ciało znajdowało się w przerażającym stanie. Coś rozszarpało je na części. Widział ślady zębów i powiązał fakty. Smak mięsa nagle przestał być w najmniejszym stopniu przyjemny. Derogan pomyślał, że za chwilę zwymiotuje. Zanim się to jednak stało obraz zniknął, a on z powrotem ujrzał tłoczne wnętrze karczmy. Nieprzyjemne uczucie jednak pozostało. Młodzieniec złapał się za gardło i oparł o stół, jednocześnie przełykając to, co podchodziło mu do gardła.
~Deroganie?
        Głos Hagryvda był cichy, jakby anioł się przestraszył, jednak o wiele bardziej wyraźny, niż kiedykolwiek. Młodzieniec jednak zdawał się nie słyszeć anioła. Jego ręce drżały. Jedną opierał o stół, drugą ciągle trzymał przy szyi.
~Deroganie, zaklinam cię na Pana, odpowiedź, proszę.
        Nagle jego dłoń powędrowała ku rękojeści miecza. Zacisnął ją na niej i natychmiast poczuł, jak do jego ciała wkracza kolejna dawka energii. Jednak nie stało się to, czego oczekiwał. Energia ta zazwyczaj sprawiała mu przyjemność, lecz jak widać działanie dziwnego napoju wszystko wywróciło do góry nogami. Nowe siły wcale nie sprawiły, że poczuł się lepiej. Za to obudziły w nim wściekłość.
~Czemu on mi to dał?! Czy ten kościak nie ma nic innego do roboty?!
~Deroganie, uspokój się. Sam w sumie ci mówiłem, że...
~Ciągle coś mówisz. A co z działaniem?
~Doskonale wiesz, że nie mogę ci pomagać w taki sposób.
~Ale za to pysznisz się, jakby wszystko dotyczyło ciebie.
~Deroganie, nie myśl, że wszystko się na ciebie uwzięło.
~A nie? Chyba oprócz tej eugony i Mirza.
~Nie myślisz racjonalnie. Pamiętasz, co stało się ostatnim razem, kiedy gniew zasłaniał ci oczy?
~Ja... Pamiętam.
~Chyba wolałbyś teraz tego uniknąć?
~W jaki niby sposób? Przecież już ją straciłem! Jak to może się powtórzyć?!
~Zaraz, nie o to mi chodziło!
~Zaczynam mieć dosyć tego miejsca. Muszę... muszę wyjść. Potrzebuję powietrza.
~Teraz nie możesz. Trwa sztorm.
~I?
~Deroganie, nic nie zdołasz zrobić, jeżeli fala zmyje cię z tej wyspy. Hej, może przestaniesz ze mną rozmawiać i zamiast tego będziesz kontynuował konwersację z nimi? Już teraz wychodzisz na szaleńca.
~To przez ten cholerny napój.
~Im to powiedz.

        Derogan wyprostował się i odetchnął głęboko. Zauważył, że od dłużej chwili marszczy brwi, więc przestał to robić. Puścił też rękojeść miecza, którą dotąd kurczowo ściskał w dłoni, i spojrzał na kubek stojący tuż przed nim. Szybko jednak podniósł wzrok na Cardosa. Mężczyzna mówił coś do niego przed tym, jak wypił napój. Derogan teraz przypomniał sobie jego słowa i bynajmniej nie ostudziły one jego gniewu.
- Źle interpretujesz moje słowa. Choć w sumie nie powinienem się temu dziwić. I czemu chcesz ją winić za to, że patrzyła na płonący dom twojego syna? Skoro traktuje się ją jak przedmiot, to nie powinno się być zaskoczonym, gdy jak przedmiot się zachowuje. Czy nie taka powinna być dobra niewolnica? Bez inicjatywy, bez wolnej woli, bez żadnych chęci do robienia czegoś, co nie należy do jej rozkazów? Chociaż skąd ja to mam wiedzieć, to wy przecież się na tym znacie, jak już zauważyłem.
        Jeden z maleńkich smoków nagle poczuł ciepło na swoich łuskach. Z zaskoczeniem ujrzał, że fragment jego ciała pokrywa niewielki, ale rosnący z każdą chwilą ogień. Hagryvd dostrzegł to, gdy smok przelatywał nieopodal ich stolika.
~Deroganie, na boga, uspokój się.
~Dlaczego?
~Bo jak tak dalej pójdzie, to ten cały budynek zaraz spłonie. Chociaż zaraz, na zewnątrz trwa sztorm. Hm, ale nic dobrego z tego na pewno nie wyjdzie.
~A niech i sobie spłonie, czemu chciałbym, aby było inaczej?
~Bo pan Cardos jeszcze ci nie powiedział, gdzie znaleźć tego posłańca, czy jak on go tam nazwał. Więc proszę cię, nie prowokuj go. Tak z niego niczego nie wyciągniesz.
~Zaczyna mnie to już denerwować. Wszystko wlecze się w nieskończoność, nie może mi po prostu powiedzieć to, co chcę? Czy ja naprawdę tak wiele od niego wymagam?
~Bynajmniej nie ułatwiasz mu tego.
~Dobra, dobra, niech ci już będzie.

        Derogan westchnął i postarał się ubrać w następne słowa tyle serdeczności, ile tylko potrafił. Zdaniem Hagryvda jednak nie wyszło mu to zbyt dobrze.
- W porządku, posłuchaj mnie. - Młodzieniec zwrócił się do Cardosa. - Nie przyszedłem tutaj po to, aby wykłócać się z tobą. Jak dla mnie to możesz mi powiedzieć, gdzie mogę znaleźć tego kuriera, pokazać mi wyjście z tej wyspy, a ja zostawię ciebie i twój sposób pojmowania świata, skoro aż tak bardzo ci przeszkadzam.
~Teraz toż się nie popisał sztuką negocjacji.
~Hagryvd, ja naprawdę zaczynam mieć już tego wszystkiego serdecznie dość.
~Ależ spokojnie. Ja sobie radzę ze smoczkami latającymi dookoła... Brr, jak o tym pomyślałem, to od razu mnie ciarki przeszły... To ty sobie poradzisz z tym tu panem.
~Przestań go tak nazywać.
~Czemu?
~W twoich ustach brzmi to jakoś dziwnie.
~Jakich ustach?

- Dobra, niech ci już będzie – powiedział Derogan i natychmiast zorientował się, że powiedział to na głos. Szybko coś dodał. - Po prostu zapomnij o tym, co przed chwilą powiedziałem. Ten napój... ech, szkoda gadać. Trochę mnie poniosło.
~Brawo! Jestem z ciebie dumny! Potrafisz dostrzec coś oprócz siebie!
        Derogan nie mógł długo być wściekły z dobrym inaczej humorem Hagryvda w swojej głowie. Czuł jednak, że tego dnia nie zje już żadnego mięsa. A nawet przez kilka tygodni, może miesięcy? Na samą myśl o tym ponownie zbierało mu się na wymioty.
Awatar użytkownika
Lullasy
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 136
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Służący , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Lullasy »

        Nie minęła chwila, nim Derogan zareagował na halucynacje w adekwatny do ich treści sposób. Jego gniew, a wręcz furia, która się w nim ujawniła po wypiciu napoju była czymś aż zbyt widocznym. Podstarzały rycerz też nadal promieniował wściekłością, która jednak mijała z każdą chwilą obserwowania tego, co się dzieje z młodzieńcem po wypiciu trunku. W ten sposób Cardos patrzył na niego przez ten czas, czekając na to , co się stanie dalej. W międzyczasie powoli próbował domyślić się, co było w jego trunku.

“Było czerwone i zareagował strachem. Albo bezgranicznym gniewem. Wizja Śmierci? A może też Szkarłatna Bestia. W ostateczności to mógł wypić Krwawą Iluzje. Chyba będę musiał się go spytać, bo inaczej ciekawość mi nie da spokoju. O ile wpierw nerwy mi nie puszczą ponownie.”

        Przez ten moment, powoli uchodziło z niego zdenerwowanie, szczególnie ze względu na to , co obserwował u Derogana. O ile z początku nadal wydawał się poddenerowawy, to później już uszło z niego trochę pary, a on sam niemal wrócił do stanu sprzed wypicia krwistego płynu. Gdy skończył mówić, co miał do powiedzenia, Cardos odpowiedział mu, powoli uspokajając się.

- Wiesz co? Najlepiej, jeśli oboje zapomnimy o tym, jak się zachowywaliśmy przed chwilą. Jestem już stary, zgorzkniały, chodząca skamielina niemal. Nie dziw się więc, iż ciężko mi utrzymać emocje na wodzy, a poza tym dosyć często w młodości po głowie dostawałem, mogło mi się co nieco poprzestawiać w niewłaściwy sposób. - Oczy jego skierowały się na eugonę, a jego usta ucichły. Trwał w zadumie, która przez kilka chwil była spowita ciszą. W końcu odezwał się ponownie. - Ale w tym wypadku miałeś racje. Przepraszam Deroganie za moją lekkomyślność. Najwyraźniej próbowałem zrzucić na nią odpowiedzialność za to, tylko dlatego , iż nie wiem, kto tego dokonał. A ty niewolnico, wiedz, iż mój gniew wobec ciebie ustał, gdyż nie był uzasadniony. Tak, wiem, zaraz powiesz, że zasługujesz na bycie obrażaną i potępianą. Ale to innym razem, gdy nadarzy się odpowiednia okazja. Teraz nie przejmuj się mną, szyj płaszczyk, a uwierz mi, że będę zadowolony z tego, iż będę miał spokój, dobrze?

- Gdy was słysze to aż chce mi się p… - Ledwo Eridios przemówił swym zarozumiałym tonem, niby sam do siebie, niby do wszystkich, a już Cardos posłał mu spojrzenie, które było groźbą samą w sobie, a Koana wystawiła pazury ze swych łap, które zaczęła czyścić publicznie z resztek krwi wampira. Nieumarły na ten widok zaniemówił, po czym odetchnął, nieco zestresowany tym, iż nawet luźno się wypowiedzieć nie może bez kłopotów. Dlatego też szybko zmienił treść tego, co chciał powiedzieć, nim nadeszły kolejne chwile cierpienia. - ...płakać ze wzruszenia. To, jak się pogodziliście, było takie, no, pełne emocji!

        W umyśle jego tymczasem rozkipiał potok wulgaryzmów, jakich wszelkie Plany nie miały dotąd zaszczyt usłyszeć. Wszystko, co tylko mógł znać i wymyślić na dany moment szlachcic przeleciało przez jego głowę, niczym błyskawica wyrzucona z rąk mistrza magii.

“Niech ognie piekielne rzycie wam przysmażą, niebiosa niech wam kark ukręcą, a Otchłań wasze chędożone dusze pochłonie, a stworzenie wszelakie niech pożre wasze plugawe ciała! Przysięgam, przy najbliższej okazji pozbędę się was wszystkich, gdy tylko będę mógł!”

        Cardos tymczasem pokiwał głową, widząc po ustach krwiożercy, jak to on stara się powstrzymać przez palnięciem czegoś, co narazi go na więcej ran bądź też większą dawkę upokorzenia.

“O ile da się bardziej upokorzyć, niż poprzez bycie nim…”

        Starzec po prostu nie mógł sobie odmówić dopowiedzienia tego zdania w swym umyśle. Być może zrobiłby to na głos, gdyby nie to , że nie chciał wyjść na kogoś nie wiele lepszego od Eridiosa. Przemilczał to więc, po czym postanowił wrócić do rozmowy jego oraz Derogana, z której młodzieniec chciał najwyraźniej jak najszybciej uciec.

- Wracając już do naszego głównego tematu, myślę, iż znajdziesz go...hmm...w… - Na twarzy Cardosa malowało się zdziwienie, wymieszane z chwilowym rozproszeniem uwagi. Rozglądnął się niepewnie, jakby spodziewając się czegoś lub kogoś niespodziewanego. - Czujesz to?

        Cokolwiek wyczuł człowiek, niezwykle go niepokoiło. Do tego stopnia, iż zaniepokoił wampira, który najpierw pociągnął nosem kilka razy, sprawdzając czy nie chodzi mu przypadkiem o jakiś zapach. Jednak nos Eridiosa nie wyczuł nic interesującego, przez co on sam domyślił się, iż może chodzić o coś natury magicznej, czego nie mógł wyczuć, gdyż zmysł magiczny u niego martwy był od urodzenia.

- Martwisz mnie swymi słowami. Mam nadzieje, że to nie jest próba chamskiego żartu skierowanego w moją stronę. Albo faktyczne zagrożenie. Modle się, byś po prostu był pijany.

- Nie Eridiosie, na pewno nie chodzi tu o alkohol, mówię ci, bę… - Przerwał na chwilę, a oczy jego otworzyły się szeroko. Wampira przestraszyło to na tyle, iż zasłonił swą twarz, w obawie przed czymkolwiek, co zwiastuje spojrzenie starca.

- Niech los ma mnie w opiece, jestem o kilka wieków za młody, by umierać - Krwiopijca wyszeptał to do siebie, po czym zamilkł, a z każdą chwilą strach o to, co się może stać, rósł w nim bezlitośnie.

        Tymczasem zdawać by się mogło, iż Mirz i Eugona znajdują się jakby w nieco innym świecie. Niby tuż obok, ale oboje byli na swój sposób oddzieleni od reszty. Mirz odczuwał wciąż szczątkowe efekty napoju, które ustępowały. Woda znikała, syreny stawały się kobietami swego gatunku, trytony mężczyznami, a rybie pół-koty, cóż, kotami. Ustawał śpiew wydobywający się z nie istniejących ust morskich istot, a on sam już widział jedynie to, co było prawdą, a nie efektem napoju.

        Eugona zaś była niezwykle skupiona na szyciu płaszcza. Niewiele jej roboty zostało, lecz korzystała tylko z prawej swej dłoni. Lewą trzymała nieco poniżej swej twarzy, wewnętrzną stroną do góry. Bała się, iż jej krew opadnie na płaszcz Mirza, czego nie wybaczyła by sobie sama, a i nie wiedziała, jak na to zareaguje właściciel owego materiału. Postanowiła więc, iż zliże krew, nim ta zabrudzi tkaninę. Nim jednak to zrobiła, powiadomiła człowieka, iż powoli kończy.

- Panie Mirzie, płaszcz zaraz będzie gotowy. Nie jestem obdarzona zdolnością profesjonalnego szycia, jednak szwy powinny wytrzymać do czasu, aż znajdziesz kogoś, kto z zawodu naprawia tkaniny. Nie musisz się więc panie bać tego, że uszkodzenia się poszerzą w najbliższym czasie. - Węże na jej głowie w tym momencie syknęły w stronę Mirza oburzone faktem, iż dzieło ich kłów było w tym momencie naprawiane. Eugona zaś, jakby speszona tym, przemówiła ponownie. - Wybacz mi, panie. Nie są one posłuszne, tak samo, jak ja. Gdyby nie one, to w ogóle nie byłoby w ogóle tego problemu z płaszczem.

        Po tych słowach węże zamilkły, zezłoszczone na Lullasy, która przestała na chwilę szyć, by zająć się problemem skaleczonej, lewej dłoni, którą przyłożyła do swych ust. Otworzyła owe usta, by wysunąć z nich swój długi, wężowy język, z pomocą którego zlizała posokę ze swej ręki. Po kilku sekundach z rany przestały wypływać krople krwi, a naturianka mogła wrócić do pracy. Nie zrobiła tego od razu, gdyż smak już po pierwszej kropli, jaka tknęła jej język, otępił jej zmysły i opanował umysł. Niemal nie istniejąca wola niewolnicy nagięła się od razu pod wpływem jej własnej, przeklętej krwi, przez którą na moment zapomniała o wszystkim innym.

        Przyssała się do drobnej rany na swej dłoni, jakby próbując zdobyć jeszcze trochę krwi. Tak skupiła się na tym i tylko na tym, iż przestała pilnować swej równowagi. Zaczęła kiwać się lekko na boki, po czym w końcu jej ciało opadło w stronę Mirza. Zatrzymała się boleśnie na jego ramieniu, po czym, za sprawą grawitacji, ześlizgnęła się na kolana człowieka. Większa część jego ogona nadal ułożona była tak jak wcześniej, czyli zwinięta na podłodze w spiralę. Eugona nie zauważyła tego, co się stało - odpłynęła na dobre za sprawą swej krwi. Z oczami zakrytymi powiekami, wargami przyłożonymi do swej dłoni oraz głową i barkami opartymi o kolana młodzieńca, leżała rozluźniona, próbując dobrać się do swej posoki, do tego stopnia, iż próbowała gryźć się w rękę, na szczęście bez skutku. Tylko domownicy jej głowy nadal pozostali przy zmysłach, co dało się poznać po tym, iż węże próbowały dorwać rękaw Mirza, który wydawał się jeszcze bardziej smaczny niż płaszcz.

        Jeszcze przez kilka chwil niewolnica przewracała się na boki, co wyglądało jakby jakiś kot, a nie eugona próbował łasić się do Mirza. Koana widząc to najwyraźniej tak to zinterpretowała, bo spojrzała prosto w oczy Mirza, po czym fuknęła na niego z zazdrości. Cardos tymczasem uspokoił się, a Eridios widząc to, odetchnął głośno.

- Mniejsza o to. Zdawało mi się. To było jedynie fałszywe przeczu… - Ponownie zamilkł, tylko po to by beknąć tak potężnie, iż przesunął się on wraz z krzesłem o kilka kroków do tyłu. Najwyraźniej trunek, który skosztował, po raz drugi dał się we znaki. - Dobra, nie tyle fałszywe, co mylące. Wybaczcie.

        Teraz, gdy Cardos i Eridios nie byli przesiąknięci strachem przed czymś bliżej nie określonym, spojrzeli na niby-trójkącik niby-miłosny między Lullasy, Mirzem, a Koaną. Było to nie dość, że dziwne to niezwykle zabawne, co zaowocowało u wampira i starca nagłą eksplozją donośnego śmiechu, którego żaden z obojga mężczyzn nie mógł opanować.

- Mirzu, ładnie to tak, zdradzać swoją kocicę z jakąś podłą żmiją? - Eridios z trudem wykrztusił z siebie te słowa, po czym wraz z krzesłem spadł na ziemię, nie panując nad swym humorem.

- Więc wolisz łuski od futerka? Dziwne upodobania masz powiadam ci! - Cardos nadal trzymał się na siedzisku, a i powoli zaczynał panować nad sobą. Szybko stłumił w sobie śmiech, choć jego twarz była teraz ozdobiona pięknym, szerokim uśmiechem. Kaszlnął dwukrotnie, gdyż gardło jego zostało podrażnione w wyniku tak donośnego śmiechu, po czym postanowił odpowiedzieć w końcu Deroganowi.

- Dobra, nie ma czasu lać wodę, powiem ci wprost co i jak. Jak już mówiłem, Kurier niemal ciągle jest w ruchu, podróżuje, przekazując informację od tych z góry. Jednak jak każdy, musi odpoczywać. Jeżeli będziesz miał szczęście, znajdziesz go w karczmie położonej na północ od portu w…

        W tym momencie, oczy jego trzeci już raz wyraziły nagłe zaskoczenie, tym razem jednak było ono uzasadnione.Cardos spojrzał w stronę Mirza, nad którym rozbłysło światło, nasycone wszelkimi możliwymi odcieniami purpury i fioletu. Derogan rozpoznał to bez trudu, podobnie zresztą dusza anioła, z którą dzielił ciało. To była magia tej kobiety, która chciała go wrobić w kradzież, nie było co do tego wątpliwości. Szczególnie, gdy kilka chwil potem to właśnie ona pojawiła się pośród tego światła i spadła. A spadła tuż obok Mirza, po prawej jego stronie. Kolanami opadła nieco boleśnie na podłogę, a głowa jej oraz prawa ręka na kolana jego, tuż obok niewolnicy, która dostała lewą dłonią owej kobiety po twarzy, dzięki czemu wyrwała się ze stanu bliskiemu ostatecznym zatraceniu zmysłów.

- P...Panie Mirz? - Oczy eugony wypełnił strach i przerażenie, gdyż czuła się, jakby dopadła ją amnezja - nie mogła sobie przypomnieć, co sama przed chwilą wyrabiała i co się działo. Ujrzała kobietę obok siebie, która jak nigdy nic poprawiała swe włosy. Niewolnica nie mogła się ruszyć ze względu na to, iż bała się, iż dokonało się za jej sprawą coś niewybaczalnego.

- Jak ja nienawidzę tego, ajć. Siniaki będą mi świadkiem. - Przemówiła sama do siebie, po czym spojrzała w górę, czyli w stronę twarzy człowieka, na których kolanach spoczywała częściowo. Jej usta pokrył szeroki, ciepły uśmiech, któremu towarzyszył zalotny wzrok - O, witam cię. Wybacz, że tak od razu na ciebie wpadłam, ale najwyraźniej coś mnie do ciebie ciągnie. Czyżbyś był magnesem na me serce, ty zaprawiony w boju mężu?

        Ostatnie słowa skierowane do Mirza powiedziała, w międzyczasie unosząc lewą dłoń, by móc tknąć bliznę na jego twarzy.

- Mirz, czy ty, za przeproszeniem, masz naturalne predyspozycje, by samą swą obecnością tworzyć wokół siebie burdel, czy na prawdę ciężko jest kobietom opanować się na twój widok? - Cardos był nie tyle zdziwiony, co raczej zaniepokojony tą sytuacją, słychać to było w jego mowie, która wraz ze zmianą nastroju zmieniała się adekwatnie. - Nie wiem też, czy to twoja sprawka, iż niewolnica nagle...nie wiem jak to nazwać… adorowała cię, w dosyć dziwny sposób? Nie wspominam o tej kobiecie. Tak, o tobie mówię. Nieładnie jest się teleportować do czyjegoś stolika. Kultura obowiązuje każdego, wiesz?

        Eugona dosyć gwałtownie, a nawet zbyt gwałtownie zareagowała na to , co usłyszała. Ledwie dotarła do niej wieść, że “adorowała” Mirza, a ze łzami w oczach rzuciła się w ramiona przedtem wymienionego człowieka, błagając go o to co zwykle - karę.

- Zabij mnie, panie Mirzie, serce wyrwij z mej piersi, rzuć mnie w odmęty piekieł, lecz wybacz mi to, czego dokonałam! Przysięgam na Wirknara, przysięgam na niego, iż to , co czyniłam, czyniłam nie świadomie.

        Kobieta, która przybyła tu bez zaproszenia, wstała na własne nogi, po drodze szybko całując człowieka, z którego wstawała, w usta, po czym spojrzała w stronę Cardosa, lecz jej uwagę zwrócił Derogan, na widok którego uśmiechnęła się szeroko niczym osoba oszalała na umyśle.

- O, jednak dobrze trafiłam. Cześć, złociutki.

        Nim ktokolwiek zareagował, ona nagromadziła energię magiczną i pstryknęła palcami. Przeteleportowała stolik, krzesła jak i całą tą dziwaczną grupę przy stoliku siedzącą, czyli Cardosa, Eridiosa, Mirza, Derogana, Lullasy, Koane jak i siebie samą, na zewnątrz karczmy. Znajdowali się w magicznym polu, który powstrzymywał wodę i tylko wodę przed wtargnięciem do środka, gdyż czuli wiatr na swej skórze. Wewnątrz bańki były także smoki, które były strażnikami Samotni, lecz były one nieprzytomne, za sprawą potężnej sztuki magicznej. Wszędzie indziej zaś znajdowały się tajemnicze osoby o czarnych niczym smoła szatach, dosiadających równie mroczne i czarne pod względem umaszczenia konie. Cardos skomentował to krótko i na temat.

- Zaciśnijcie pośladki. Coś czuje, że nasze rzycie będą ich celem, więc nie dać się żywcem!

        Gdy to powiedział, kobieta, która jeszcze przed chwilą stała obok, przeteleportowała się, pojawiając się pośród odzianych w czerń, tuż obok kogoś wyróżniającego się z tej gromady - wampira w stroju szlachcica. Eridios ledwie go ujrzał, a przekleństwo uciekło donośnie z jego ust. Eugona, nadal szlochając i przytulając Mirza, powoli była ogarniana przez bezgraniczny strach. Sytuacja nie była ciekawa...Oj, nie była.
Awatar użytkownika
Mirz
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Mirz »

Mirz w milczeniu obserwował to, jak Derogan zareagował na wypicie swojego napoju. Widział także, że Cardos również przygląda się młodzieńcowi. A jego reakcja, trzeba przyznać była bardzo żywiołowa. Ale mimo tego, że przepełniała go energia (która zdecydowanie nie była pozytywna, widać to było po jego twarzy, starał się nie wybuchnąć). Zastanawia mnie tylko, po co on sięga do tego miecza. Czyżby był magiem i to stamtąd czerpał jakoś energię magiczną? Ale nie, to nie trzyma się kupy, w takiej sytuacji raczej nie poszedłby wraz z nieznajomym na pojedynek na miecze na osobę, która magią posługiwała się dość biegle. A może przeciwnie, może był aż tak bardzo pewny swoich umiejętności? Albo moich? - w tym momencie przeszedł go delikatny dreszcz, bo wszystko układało się w logiczną całość! - Derogan potrafił czytać w myślach, być może nawet je zmieniać. Dla rozrywki sprawdził, czy potrafię walczyć, a sam sugerował się tym, co myślałem o wypadach mogących zmusić Cardosa do dostania się w krzyżowy ogień naszych ciosów. Później to "Zamknij się" i dziwne zachowanie... - w tym momencie teoria zaczęła się sypać -Chociaż nie, był szczerze zdziwiony, kiedy zaatakowałem w tym samym momencie co on. Wytłumaczenie Cardosa przyjął jako całkiem zgrabną wymówkę no i nie wiedział co nalał mu lisz. Czyli pudło. To co, lubi po prostu macać głowicę miecza, daje mu to jakąś satysfakcję? Nie, robi to zbyt często i odruchowo, nie wyrobił by sobie takiego zwyczaju, gdyby nic z tego nie miał. Więc? Dotyka głowicy i takół uszy zaczynają mu tańczyć różowe wróżki? Wydaje mu się że lata, albo jest koniem? - rozdrażniony brakiem sukcesów w swojej dedukcji Mirz powrócił do poprzedniej myśli - to, co wypił młodzieniec i co dokładnie zobaczył, ale po chwili otrząsnął się z zamyślenia.
Zrobił to akurat na ten moment, kiedy to wampir postanowił się odezwać. Dość niefortunnie odezwać, bo już po kilku słowach wszyscy siedzący przy stoliku zaczęli wbijać w niego wzrok, zmuszając do nieudolnej próby wybrnięcia z bagna, w które po raz kolejny wpakował się swoimi wypowiedziami. Jednak udało mu się, chociaż bardzo naiwnie. Chwilkę później Mirz usłyszał, jak rycerz bierze głęboki oddech, ale zamiast spodziewanej riposty, zaległa krótka cisza, w której krwiopijca cierpiał najbardziej - widać było, że chce skląć dość mocno całe towarzystwo, ale powstrzymuje go głównie groźba Koany, na której skupiał swój wzrok. Kotka leżała wyciągnięta na stole, wysunęła pazury na łapach i delikatnie oblizywała je z zaschniętej już krwi Eridiosa. Widać było, że jest to groźba w jego stronę. W takich sytuacjach jej zachowanie jest co najmniej intrygujące. Czasem mam wrażenie, że ona jest nie tylko żywa (bo w końcu który kot nie jest żywy? Może oprócz tych nieumarłych.), ale też świadoma otaczającego ją świata. I co najgorsze, czasem wydaje mi się, że jest go świadoma znacznie bardziej ode mnie. Ale nigdy nie drążyłem tematu, bo jak można drążyć temat z kotem? Ot, przyczepiła się, czasem uratowała życie, jakby od niechcenia, ale zawsze, czasem przyniosła jakieś zabite zwierzątko i czekała aż je jej przygotuję, czasem znikała na kilka dni, tylko po to, żeby wrócić, raz zdrowa, raz nie do końca, czasami wręcz domagała się głaskania i była o mnie zazdrosna, a czasem miała mnie tam, gdzie u człowieka plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Niby zwykła kotka, a jednak cały czas coś mnie w niej zastanawiało. Może właśnie to, że była taka zwykła? Jak gdyby ta zwykłość była wynikiem starannej pracy, a nie jakby była dla niej czymś naturalnym.
Mirz zakończył swoje rozmyślania mentalnym odpowiednikiem machnięcia ręką - był już u wielu istot znających się na magii lepiej niż on na robieniu mieczem i nie byli w stanie wykryć u kotki nic więcej, niż wyostrzony zmysł magiczny, zupełnie jak u niego samego. Dlatego najczęściej, kiedy nachodziły go takie rozważania, starał się je zakończyć, gdyż uważał, że jeśli Koana kryje w sobie jakiś sekret, to prędzej czy później wyjdzie on na jaw, a jeśli nie, to nie ma po co strzępić myśli po próżnicy, wydawać pieniądze na specjalistów i ogólnie tracić czas oraz wszelako pojętą energię. Lepiej było zrobić coś bardziej pożytecznego, poza tym, nie odzywał się już tak długo, że jego towarzysze chyba zapomnieli już, jak brzmi jego głos. Może to i lepiej?
A moment na wyrwanie się z potoku myśli wybrał idealnie - akurat Cardos wraz z krwiopijcą zaczęli mówić coś o jakimś zagrożeniu, więc wyczulił swoje zmysły do granic możliwości i zdumiał się, kiedy wyczuł wokół siebie także magię. Zdumieniu towarzyszyła także przeogromna ulga, która wynikała z tego, że niejednokrotnie ten zmysł bywał przydatny, choć niezauważony, a wraz z wymuszonym odcięciem się od tych bodźców czuł się, jak gdyby ktoś zabrał mu jakiś kawałek bytu, coś, czym mógł znacznie lepiej pojmować otaczający go świat. Dopiero teraz zaczął zauważać to, że wokół niego roiło się od istot, które posiadały przy - lub w - sobie ogromne zapasy energii magicznej, poczynając od wszelakich magicznych amuletów, pierścieni i innych precjoz. Gdzieś wśród tego wszystkiego znajdowały się dwa, czy trzy potężniejsze przedmioty, które w całej tej energetycznej aurze krzyczały o tym jakie są potężne swoją silną i jasną emanacją. Zamknął oczy i spróbował się skupić na tym wszystkim, co go otaczało od zupełnie innej strony. Jego umysł prawie dosłownie latał. Dziwił się, że nie zauważał tego wszystkiego co było wokół niego wcześniej tak jak teraz. Wiedział, że to dość wyświechtany frazes, ale wtedy był jak ślepiec, bo miał oczy. I dopiero po ich zniknięciu potrafił je na nowo docenić. Próbował pojąć zasadę działania otaczającej go magii, ale nie było mu to dane - istoty, które poświęcały się magii znacznie dłużej niż te jego nędzne kilka chwil zachwytu nie potrafiły tego zrozumieć, bo wszystkie te czary zostały utkane przez niezdrowy - acz genialny - umysł. W tym samym momencie, dotarło coś do niego - ogrom zbliżającej się wizji. Czuł, że już za moment zobaczy coś, co będzie nie tylko nędzną migawką z otchłani czasu, niemożliwą do usadowienia na żadnej osi czasu, najczęściej nieznaczącą. Coś, co będzie czymś znacznie lepszym. Bo to co nadchodziło teraz, było przygotowane już wcześniej, twórca tego miejsca był dumny z tego co udało mu się wykonać i chciał się tym komuś pochwalić. Czyżby więc ludzi ze zdolnościami podobnymi do moich było znacznie więcej? Owszem, nigdy nie uważałem, że jestem wyjątkowy, ale jeśli Anotimas - bo w jakiś niewyjaśniony sposób znał imię tej osoby, która zapoczątkowała to miejsce, ten budynek, jak i resztę otoczenia - wiedział, że ktoś taki się tutaj pojawi? Chociaż, patrząc po ilości ludzi, to było pewne... Albo może... - tutaj urwała się jego ostatnia świadoma myśl, a potem zaczął z zachwytem obserwować to, co pokazywało mu widzenie, całkowicie przejęło jego umysł. Kto by pomyślał, że do czegoś takiego zdolny będzie przygotowany kilka setek lat wcześniej czar? A jednak był.
Jak gdyby ktoś zmusił czas to radosnego tańca, widział bardzo szybko, jak powstawało miejsce, lisz stworzył samą karczmę, a potem... nie wiedział jak wrócić z powrotem do Alaranii. I dane byłoby oglądać Mirzowi dalszą część utworzonego pokazu, którego chyba największa część była poświęcona jakiejś bitwie - bo tylko tyle teraz potrafił z tego zrozumieć, kiedy to wszystko zgasło - gdyby nie to, że spadła na niego eugona. Już wcześniej przyzwyczaił się jakoś do bardzo niecodziennego zachowania Lullasy, rozpoczynającego się od praktycznie zerowej koordynacji ruchowej, zdolności do zamyślania się w momentach, kiedy nie było to ani miłe, ani ważne, ani pomocne jak i mentalnej uległości wobec wszystkiego co żywe, nawet jeśli było tak plugawe, że na życie nie zasługiwało. Ale to, co zrobiła tym razem, było przebiciem wszystkich jej dotychczasowych czynów połączonych w jeden - upadła na jego kolana i próbowała dosłownie wgryźć się w swoją rękę, jak gdyby ta była czymś bardzo niebezpiecznym. Ba, Mirz nie osłupiałby tak bardzo, gdyby wgryzła się w jakąkolwiek część jego ciała - choć na pewno wyraziłby swoje głębokie zaniepokojenie i niezadowolenie tym faktem - ale ona uparcie wgryzała się w swoją własną dłoń. Ha, może ta dłoń czymś kogoś uraziła? Kto wie, nie siedzę w umyśle Lull - i raczej bym nie chciał - ale zgodnie z jej żelazną logiką i służalczością to mogło być możliwe i całkiem prawdopodobne. A teraz jak zawsze szuka kary... Ech, rzuca mi się na wisielczy humor teraz.... Poirytowany tym, że przerwała mu świetnie zapowiadające się przedstawienie, Mirz nie wytrzymał.
- Lullasy, czyś ty zwariowała, albo bogowie cię opuścili?! Co robisz i dlaczego to robisz, do jasnej cholery?! Przerwałaś mi... - no właśnie, co mi przerwałaś? Magiczną wizję zesłaną przez swoistego boga tego miejsca? Wezmą mnie za nienormalnego... - ważną myśl... - Po tych słowach zauważył, że kobieta nie jest świadoma tego co robi. To ją usprawiedliwiało w jego oczach. W jej oczach raczej na pewno nie i podejrzenia mężczyzny już za chwilkę miały się sprawdzić. Gryzła nie z własnej woli, ale coś ją do tego zmuszało. I kiedy znów - tym razem nieco bojaźliwiej - ciemnowłosy młodzieniec zechciał uwolnić swój na nowo odkryty zmysł, usłyszał to, jak kpi z niego zarówno Eridios, jak i Cardos. Było to dość nieprzyjemne, ale dobiły go dopiero oczy Koany, która akurat wpadła w zazdrosny nastrój i leżąca na jego kolanach przedstawicielka płci żeńskiej nie była jej w smak. Mimo tego, że gorsze harce puszczała płazem. I kiedy już jedną ręką sięgał w stronę leżącej na jego kolanach krzyżówki węża i człowieka, a drugą w stronę swojej jedynej często towarzyszki (mimo tego, że zwierzęcej), nad jego głową rozbłysło fioletowe światło, a po jego prawej stronie na kolanach wylądowała kobieta. Wyczuł to ciutkę wcześniej i wiedział, że kobieta teleportowała się tutaj za nimi z Karnsteinu. Chyba będę musiał podszkolić się w magii Przestrzeni, bo najwyraźniej w jakiś sposób ją rozumiem... zdumiał się znów Mirz. Wiedział, że odruchowo wyrzucił z siebie nieco energii i zmienił to, gdzie trafiła kobieta, bo celowała znacznie dalej, pomiędzy stoliki. Zrobił to nieświadomie, nie włożył w to wiele magii, ale jednak dokonał tak wielkich zmian. Czy to więc ona jest słaba i jej portal miał jakieś wady, czy to ja mam jakieś gigantyczne naturalne predyspozycje do bycia magiem?
Kobieta nieświadomie potwierdziła jego słowa, a potem zaczęła dotykać go po twarzy. Mirz przesunął rękę w stronę swojej lewej łydki i namacał delikatnie ukrytą tutaj kieszeń w luźnych tutaj spodniach. Przy prawie niezmienionej pozycji, odsznurował ją i spojrzał kobiece w jej zielone oczy, wyciągając powoli sztylet. Miał nadzieję, że kobieta tego nie zauważyła. Kiedy miał go już w ręce, ocenił resztę jej twarzy - ostre rysy, zdecydowanie pochodziła z północnych części Alaranii, bardzo wyraźne kości policzkowe, wąskie, blade usta. Tylko do tego wizerunku nie pasowało niskie czoło i mały, zgrabny nosek, ale mimo tych "nieścisłości" w jej wyglądzie, była całkiem ładna. Gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach.... Miała krótko przycięte blond włosy w których można było zobaczyć kilka siwych kosmyków. Niewysoka, mierzyła tyle co on, za to jej figura była dość postawna - średnio szeroka w ramionach, z bardzo apetycznym wcięciem w talii i dość szerokimi biodrami. Jako, że była niewysoka, jej nogi nie mogły być raczej długie i zgrabne, były więc tylko zgrabne. Ubrana w zielony kubrak ozdobiony złotą nicią, , pod tym widać było kołnierzyk ozdobnej niebieskiej koszuli. Długie spodnie, podobne krojem do tych, które miał na sobie Mirz, z tą tylko różnicą, że te kobiety były wykonane ze znacznie kosztowniejszego materiału, który połyskiwał delikatnie. No no, wzmacniany magicznie kaszmir... Musiała się wykosztować, ale zapewne nie straszne są jej ani ekstremalne temperatury, ani woda, śnieg czy inne kaprysy pogody. I przy okazji, całkiem przyjemnie na niej wyglądają.... Skórzane trzewiki też zapewne nie należały do najtańszych. Na szyi miała złoty amulet, a na prawym nadgarstku srebrną bransoletkę, ale mimo całkowitym skupieniu najpierw na jednym, potem na drugim przedmiocie, Mirz nie wykrył ani nutki magii.
Tymczasem, eugona ocknęła się i zaczęła gorączkowo przepraszać za to, co zrobiła, choć nie wiedziała co zrobiła. Świetnie to ją podsumowuje. Służyć zawsze i wszędzie i wiedzieć, że zawsze zasługuje się na karę, nawet jeśli nie wie się za co. Gdyby miała jakiś bicz, to pewnie już dawno zdarłaby sobie nim skórę nie tylko z pleców, ale i reszty ciała. Smutne. Czuł, że powinien ją przeprosić, że samo to, że była nieświadoma jest wystarczającym wytłumaczeniem, ale czuł też, że szykuje się coś więcej. Znacznie więcej.
Pocałowała go i odeszła szybko, jakby niezainteresowana. Szkoda... Ale płakać nie będę. - podsumował ciemnowłosy mężczyzna. Tym razem całą uwagę przybyszka poświęciła Deroganowi. Ale nie na tak długo, aby jej poprzedni obiekt zainteresowań mógł poczuć się zazdrosny, co to, to nie. Po prostu wyprostowała się, nagromadziła energię i pstryknęła palcami. Wyczuł to Mirz, który natychmiastowo poznał ich nowe "miejsce przeznaczenia" - zaraz przed budynkiem. Problemem było tylko to, że zaraz za budynkiem szalał sztorm i cała okolica była zalana już dobrą chwilę temu. Mężczyzna przestraszył się tego i chwilkę przed tym, kiedy czar się wykonał, wprowadził do niego korektę - Karnstein. Magiczka zdziwiła się, że to się stało - kiedy jeszcze obserwowała całą zbieraninę w mieście, nikt nie wykazywał zdolności ku tej dokładnie dziedzinie magii. Albo jest mistrzem magii, albo nauczył się kierować mocą już tutaj - pomyślała kobieta, nie wiedząc, jak blisko była prawdy.
Mirz, dumny z siebie, że jako nowicjusz najprawdopodobniej uratuje ich wszystkich przed utonięciem przez głupi błąd kobiety, osłupiał kiedy czar się wykonał - czyli ułamek sekundy później. Tak samo, jak osłupiała kobieta, bowiem znaleźli się tam, gdzie mieli się znaleźć, na zewnątrz karczmy,
Obydwoje nie wiedzieli jednego - o ile czary których cel znajdował się wewnątrz karczmy nie były korygowane - jeśli oczywiście nie były to czary mogące wyrządzić komukolwiek krzywdę - o tyle czary mające swój cel poza murami Samotni, były wychwytywane i utrzymywane przez magiczną aurę tego miejsca, aby żadne zakłócenia wywołane nagromadzeniem magii przez samą magiczną genezę tego miejsca nie wypaczyło czarów - najczęściej właśnie teleportacyjnych. Oraz aby uniemożliwić robienie magicznych psikusów, polegających na tym, co próbował zrobić mężczyzna. Dlatego, mimo tego, że Mirz zużył niemalże całą magię, którą zgromadził jego nieprzyzwyczajony do tego organizm, to nie udało mu się zmienić celu zaklęcia o więcej, niż cal. Owszem, w karczmie mogło się wydawać, że cel będzie inny. Ale tylko w karczmie.
Jeden z podmuchów wiatru orzeźwił go, akurat na moment, kiedy kobieta kolejnym czarem wydostała się stamtąd, zostawiając ich sam na sam z czarnymi postaciami. A tym stamtąd było miejsce kilka metrów pod wodą, którą powstrzymywała tylko magiczna kopuła, z czym Mirz czuł się bardzo nieswojo, bo już kilka sekund temu, przekonał się, że czary mogą być bardzo zawodne. Wziął szybko płaszcz od stojącej w słup Lullasy, która jedyne co robiła to krótki szloch i założył go. O tak, znacznie lepiej! Niestety, nie mógł powiedzieć, że jest znacznie lepiej na fakt, że wężowa kobieta uwiesiła się jego ramienia. Jakiekolwiek nie żywiłby wobec niej uczucia, teraz odezwał się w nim zwierzęcy instynkt, który nakazywał mu jedynie, aby spróbował przeżyć za wszelką cenę. Położył obie dłonie na rękojeściach mieczy, zastanawiając się, czy nie wydobyć jednego z ukrytych sztyletów który był nasączony trucizną zdolną powalić nawet największego smoka. Mieszanka wykonana z jadów najbardziej jadowitych zwierząt, kilkanaście razy wzmacniana magicznie, teraz miałaby możliwość spełnienia swojej roli. Wiedział, że w trzech zbrojnych raczej na pewno nie daliby rady walczyć z taką ilością napastników, a co dopiero osłaniać kobietę i bezużytecznego teraz wampira. No i kotkę, nie zapominajmy o kotce, ale ona by sobie poradziła, bo zawsze to potrafiła. Nie, trzeba znaleźć tego, który podtrzymuje barierę i zabić go, wtedy zginiemy wszyscy. Jeszcze wczoraj otuliłbym się płaszczem i liczył na to, że słona woda nie zniszczy materiału, i nie osłabi zaklęcia, ale teraz jestem niemalże pewien, że tego nie wytrzyma. Przeklęte węże. Odsunął delikatnie od siebie kobietę, której włosy znów zainteresowały się jego okryciem i rozejrzał się. Akurat w porę, bo pojawiła się znów kobieta, wraz z kimś jeszcze. Jakiś mężczyzna.
Po krótkiej chwili pełnej namysłu, przypomniał sobie, że to właśnie on dał karczmarzowi z Karnstein sakiewkę wypełnioną pieniędzmi, kiedy jego karczma została zrujnowana przez potok pijaków walczących o jakąś wyższą sprawę. Zastanawiało go to, że Eridios zaklął, kiedy tylko go zobaczył. Ale po krótkim przyjrzeniu się obu osobnikom, doszedł do wniosku, że są bardzo do siebie podobni. Czyli co, wampirzy ród? Pewnie Medard jakoś ich sponsoruje. Uczy. Robi cokolwiek. W końcu ten tutaj krwiopijca dla niego pracuje i miał mu oddać zgubę, wężową kobietę, która jest jedną z niewielu na świecie żywych eugon i zapewne jedyną, która jest niewolnicą. A jeśli nie jedyną, to jedną z naprawdę nielicznego i dość elitarnego grona. Do którego niestety nikt nie zaprasza, tylko jest się wrzucanym siłą. Dobrze, że ja się nie nadaję.
Koana zdecydowanie wcześniej wyczuła to, co ciemnowłosy mężczyzna wydedukował chwilę temu. Nastroszyła się, wysunęła pazurki, zaczęła syczeć i skierowała swoje łapki w stronę przybysza. Mirz wiedział, co się stanie, jeśli jej nie powstrzyma - z wampira zostaną krwawe strzępy, bo cholernica bała się wody bardziej niż diabli aniołów, więc będzie chciała się stąd jak najszybciej wydostać. Uznała, że to jest jedyna droga na osiągnięcie swojego celu. Ale niestety, Mirz nie mógł zareagować odpowiednio szybko - znów uczepiła się go eugona, która spowolniła jego ruchy tak, że nie miał szans chwycić zwierzęcia. Eridios zaklął i miał krzyknąć do przybysza coś, zapewne ostrzeżenie, aby uciekał, gdziekolwiek, nawet do piekła, ale niech nie pokazuje się tej kotce na oczy, bo ona ma krwiopijców dość na ten moment. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo z jakiegoś powodu wampir wytrzeszczył oczy i zaczął kaszleć. Jedyne co Mirzowi zostało, to desperacki krzyk.
- Koana, ani mi się waż! Ja chcę to przeżyć do jasnej cholery, więc w tym momencie masz zawrócić i zostawić go w spokoju! - Kotka zatrzymała się i odwróciła łepek w jego stronę, patrząc się na niego swoimi zimnymi niebieskimi oczami, które wydawały się przerażająco inteligentne i - co najgorsze - ludzkie. Może dlatego, że takie były?
Awatar użytkownika
Derogan
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Derogan »

~Wiesz co? Tak się zastanawiam i...
~I?
~I uważam, że zdecydowanie brakuje ci instynktu samozachowawczego. Jakie to szczęście, że masz mnie. Własny głos z Nieba, który zawsze podpowie, co należy czynić.
~Wpadłeś na tę myśl przez to, że nakrzyczałem na Cardosa?
~Mniej więcej.
~Gdyby był moim wrogiem, już dawno byłoby to oczywiste.
~Owszem, ale jak przyjaciela też go raczej nie traktujesz. Pomyśl trochę z wyprzedzeniem, nie twórz sobie sytuacji, z których później ciężko ci będzie się wykaraskać.
~I to mów ktoś, kto spłonął w budynku podpalonym przez smoka.
~Cóż, w sumie racja. Dlatego właśnie ci to mówię.

        Derogan zmarszczył brwi. Tak, zdecydowanie nie powinien wyżywać się na kimś, kto jako jedyny mógł mu udzielić potrzebnych informacji. Młodzieniec zmartwił się już, że będzie musiał opuścić Samotnię w dość niefortunnych okolicznościach i znaleźć sobie jakiegoś szlachcica do obrabowania, ale w tej chwili Cardos przemówił, w dodatku o wiele spokojniej, niż Derogan śmiał podejrzewać. Podniósł wysoko brwi ze zdziwienia. ”Tak po prostu sam siebie obraża? Jakim cudem on i ta pijawka się znają? Cóż, nic dziwnego, że pomiędzy nimi nie układa się po przyjacielsku, ale przecież jakiś powód ich znajomości musi być. A póki co nie potrafię takiego znaleźć.”
        Cardos przeniósł wzrok na eugonę i milczał przez dłuższą chwilę. Tymczasem Derogan kątem oka zauważył, że Mirz w zamyśleniu się mu przygląda. Młodzieniec odwrócił głowę w jego stronę, ale wyglądało na to, że ten jest już pogrążony we własnych myślach. Derogan w sumie nie miał jak mu się dziwić, on sam nieraz całkowicie odrywał się od rzeczywistości, w dodatku nie w przenośni. Ale zaciekawiło go to, o czym tak ów człowiek rozmyśla. Niepokoiło go to trochę, doskonale wiedział, że jest interesującą osobą i niezbyt mu się uśmiechała myśl, że ktoś może na jego temat snuć jakieś przypuszczenia. ”Miałem być tu ja z wampirem i eugoną, to już byłoby wystarczające ryzyko, a co dopiero mówić o dodatkowych dwóch osobach, które w dodatku są o wiele bystrzejsze od tamtej dwójki. Bez obrazy dla Lullasy.”
        Po chwili Carods ponownie się odezwał, a Derogan po raz kolejny podniósł wysoko brwi. Nie spodziewał się, że starzec tak po prostu przyzna się do tego błędu. Młodzieniec odprężył się i oparł o krzesło, a rzecz jasna nie mogło to pozostać bez odzewu ze strony istoty wyższej.
~No, wygląda na to, że tym razem ci się upiekło.
~Trafiłem po prostu na wyrozumiałego rozmówcę.
~A widzisz? A tak go nie lubiłeś na samym początku! Nie należy oceniać ludzi po okładce.
~A mówi to rasista, który zabiłby licha za nagły ruch ścierką.
~Hej, powiedziałem o ludziach. O ludziach żywych inaczej nie było nic wspomniane. A jak tak patrzę na tego licha... To po prostu aż chce mi się wyciągać miecz.
~Ach, a więc to jest to dziwne uczucie, które od jakiegoś czasu mi towarzyszy?
~Najpewniej tak. Widzisz, po tylu latach wyciąganie miecza to już niemal sztuka.
~Mhm, zachowaj ją lepiej dla siebie, mi póki co się to nie przyda.

        Młodzieniec miał już odpowiedzieć Cardosowi, ale w tej chwili odezwał się wampir. Jego rozmówca natychmiast przeniósł wściekłe spojrzenie na krwiopijcę, więc on sam także zrobił to samo. Dostrzegł, że wszyscy przy stoliku to robią, może poza kotem Mirza, który postanowił w inny sposób wyrazić emocje, jakimi obdarza Eridiosa. A może raczej to w nim wzbudzić emocje? Tak czy owak była to tak wymowna groźba, że Derogan aż usłyszał chichot Hagryvda w swojej głowie. Już miał mu powiedzieć coś o smokach, ale anioł widocznie wyczuł jego zamiary, bo natychmiast ucichł. Teraz to młodzieniec powstrzymał się od chichotu. Tak, widok kota grożącego wampira jeszcze na długo pozostanie w jego wspomnieniach. Nie mówiąc już o pozostałych rzeczach, które się wydarzyły w tym dziwnym miejscu.
        Eridios próbował chyba jakoś wyratować się z nieprzyjemnej sytuacji, w której się znalazł, ale Derogan nie miał pewności, bo wypowiedziane przez niego słowa nie za bardzo mu przypadły do gustu. ”Hagryvd rzeczywiście miał rację z tymi sytuacjami bez wyjścia, temu wampirowi przydałby się własny anioł pilnujący go.” Zresztą wyglądało na to, że krwiopijca powstrzymuje się od powiedzenia czegoś jeszcze, jego usta lekko drgały, a wątpliwe było to, aby była to zbyt przychylna rzecz.
~Wiesz co? Tak się zastanawiam i...
~Uważasz, że naszemu wampirkowi brakuje instynktu samozachowawczego?
~Zupełnie jakbyś czytał w moich myślach.

        Po chwili Cardos zwrócił się do Derogana, przez co ten odwrócił się ponownie w jego stronę. Miał już wypowiedzieć to, czego młodzieniec potrzebował jako ostatnią rzecz powstrzymującą go od wyruszenia na poszukiwania, ale nagle przerwał, na co młodzieniec powstrzymał się od sięgnięcia po sztylet znajdujący się przy jego nodze i wbicia go w stół. Owszem, nie było rzeczy, która nie pozwalała mu poczekać na odpowiedź, ale takie coś było naprawdę frustrujące, zupełnie jakby zostało przez kogoś z góry zaplanowane tak, aby tylko go zdenerwować. ”Zdania się kończy. Jedna prosta zasada dobrego wychowania, która mnie teraz obchodzi.” Gdy jednak młodzieniec ujrzał twarz Cardosa i usłyszał wypowiedziane przez niego pytanie, natychmiast zapomniał o niedokończonym zdaniu i skupił się na ewentualnym zagrożeniu. Rzeczywiście, czuł coś dziwnego w okolicach swoich pleców. Było w tym coś niepokojącego, ale Derogan nie potrafił ocenić, co to takiego.
~Hagryvd, to znowu jakieś twoje odruchy z czasów fizycznej egzystencji?
~Nie, ja też to wyczuwam. Rety, mam jakieś takie dziwne przeczucie, którego nie miałem od przeszło stu piętnastu lat.
~Wtedy, kiedy spalił się smok?
~Możesz przestać to powtarzać? Tak, coś podobnego czułem przed wielkim niebezpieczeństwem, choć to uczucie towarzyszyło mi też, kiedy się dowiedziałem, że teściowa ma mnie odwiedzić w zamku, więc nie jestem pewien, co ono oznacza.
~Teściowa? To ty miałeś żonę?
~I dzieci, czyż to nie oczywiste? Jakżebyś inaczej miał tutaj stać?
~Czekaj, chcesz powiedzieć, że jesteś...
~Twoim prapradziadkiem, czy coś koło tego. Nie wiem, musiałbym spojrzeć na drzewo chronologiczne.
~Nic mi o tym wcześniej nie mówiłeś. Nie wiedziałem, że Nosicielem musi zostać potomek kolejnego Nosiciela.
~Nie musi, ale jeżeli jest, to właśnie on jest wybierany, los sprawia, że rodzi się w odpowiednim czasie. A czy to coś zmienia? Nadal będziesz do mnie pyskował.
~Racja. Ale wracając do tego uczucia...
~Wiesz co, może lepiej choć tu do mnie, zobaczysz coś ciekawego.

        Derogan westchnął i zamknął oczy. Skupił się na wszystkich emocjach łączących go z aniołem. Na rozbawieniu towarzyszącym ich rozmowom, na melancholii związanej z jego tożsamością, na strachu przed smokami. Kiedy otworzył oczy, znajdował się już w innym świecie. Ponownie dalszy widok skrywała ciemność, wszystko znajdowało się w cieniu, rozświetlanym jedynie przez kilka bladych świateł. Młodzieniec rozejrzał się i dostrzegł to, o co chodziło Hagryvdowi, który stał tuż obok stolika.
- To wygląda, jakby obecni tu ludzie byli w kilku miejscach jednocześnie – powiedział Derogan.
- Dokładnie – odrzekł anioł. - Zauważyłem to dopiero przed chwilą, ukazało mi się, kiedy zapragnąłem tego oceniać.
- Co to może oznaczać?
- Nie mam pojęcia, ale radzę zachować ostrożność – poradził mu Hagryvd. - Z magią nie ma żartów, wygląda to niepokojąco, zwłaszcza jeżeli Cardos ma złe przeczucia.
        Młodzieniec spojrzał na niego oraz wampira, z którym teraz dyskutował. Oczy Cardosa szeroko się otworzyły i nawet Derogan lekko się przestraszył.
- Czy on mnie czasami nie wyczuł? Lepiej wracać do ciała, tak na wszelki wypadek.
- Mądra myśl – odezwał się za nim Hagryvd. - Wchodź tu częściej, nudzi mi się, miło byłoby poćwiczyć razem szermierkę.
- Dwa razy na dzień to i tak o dwa więcej niż zazwyczaj – odpowiedział Derogan, po czym wszedł do swojego ciała.
        A moment wybrał wprost idealnie. Jego głowa ustawiona była w taki sposób, że pierwszą rzeczą, jaką zobaczył w normalnym świetle, była Lullasy przewracająca się na Mirza. Młodzieniec podniósł brwi i spojrzał ze zdziwieniem na to, jak eugona przewraca się w tę i we wte na kolanach człowieka. Jeszcze bardziej się zdziwił, gdy zauważył węże na jej głowie, które jak gdyby nigdy nic próbowały zjeść rękaw Mirza, nie zważając na to, że podobnym zachowaniem już wcześniej sprowadziły na eugonę kłopoty. Gdy dostrzegł, że kocica Mirza zazdrośnie fuka na Lullasy, uznał, że jednak powinien ograniczyć to wchodzenie do świata duchów.
~Krótka rozmowa z tobą i już teraz świat staje na głowie. Strach pomyśleć, do czego to finalnie doprowadzi.
~O co ci chodzi?
~Pewnie wyzwoliliśmy jakąś dziwną energię, która teraz będzie sprawiała, że nic wokół nas nie będzie się dziać tak, jak należy. Zobaczysz, z czasem będą się tutaj dziać takie rzeczy, jakich szaleniec nie wymyśli.
~Tak uważasz?
~Czy ty też widzisz eugonę gryzącą własną rękę i jednocześnie łaszącą się do człowieka, jej włosy próbujące zjeść strój tegoż człowieka i kota, który za chwilę najpewniej przerobi tę eugonę na nasze danie główne, które jakoś jeszcze nie dotarło?
~Masz rację. Lepiej jednak ograniczyć to wchodzenie do świata duchów. Od dziś najwyżej jedno na dzień, więcej cię tutaj nie wpuszczę.
~Dlaczego?
~Dla dobra świata.

        Derogan spojrzał nieco niepewnie na Cardosa i Eridiosa, którzy najwyraźniej zbytnio się bali, aby zauważyć to, co się stało. W tej chwili starzec najwyraźniej rozwiązał sprawę swoich złych przeczuć i to w sposób, przez który młodzieniec zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno nie pomylił coś w magii i nie znalazł się w jakimś wymiarze równoległym. Wyglądało jednak na to, że wszystko jest w porządku, albowiem gdy tylko ci spojrzeli na Mirza, wybuchnęli śmiechem tak potężnym, że młodzieniec sam nie zdołał się powstrzymać od roześmiania. Skarciłby się za to, ale był o wiele zbyt rozbawiony, aby w ogóle o tym myśleć. Próbował się uspokoić, ale nie pomagał mu bynajmniej gromki śmiech Hagryvda, który tylko on słyszał.
~Dobra, zmiana planów. Wchodź i wychodź ze świata duchów ile chcesz, rezultaty są dosyć...
~Powalające?
~O, to dokładnie to, czego szukałem. Nie widzisz tego, ale moja projekcja astralna właśnie tarza się po podłodze.

        Derogna wyobraził to sobie. Zaśmiał się jeszcze mocniej.
~No co?
~Właśnie zobaczyłem ciebie z tymi twoimi niezdarnymi skrzydełkami tarzającego się po podłodze.
~Niezdarnymi skrzydełkami?! Sam chciałbyś takie mieć!
~Tak? Anioł tarzający się ze śmiechu po podłodze w karczmie jakiegoś licha pełnej istot, które go zabiły. Teraz lepiej?
~O niebo.

        Wyglądało jednak na to, że pora na żarty się skończyła. Rzecz jasna po tym, jak Cardos oraz Eridios zażartowali sobie z Mirza, który brzmiał dosyć... no cóż, Derogan powiedziałby bezradnie. Choć w sumie zastanowił się, co on sam zrobiłby, gdyby nagle jakaś kobieta rzuciła się na niego i zaczęła wgryzać we własną dłoń, a w dodatku byłby obserwowany przez wściekłego kota, który bez problemu pokonał wampira. ”Wszystko jasne, nie będę miał żadnego kota. Ani węża. Jeżeli będę chciał mieć jakieś zwierzątko, niech będzie to sokół. Taki to bez trudu upoluje węża. W sumie kota też, jeżeli tylko się go odpowiednio wyuczy. Mógłbym...”
        Jego myśl przerwał Cardos, który od chwili próbował się uspokoić i widocznie mu się to udało. Teraz zwrócił się do młodzieńca, który wyczulił słuch. Wyglądało na to, że tym razem starzec przekaże mu istotne informacje. Derogan zaczął powtarza je w myślach, chcąc utrwalić je w pamięci, zarówno swojej, jak i Hagryvda. ”Jest w ciągłym ruchu, przekazuje informacje od wysoko położonych, odpoczywa w karczmie, na północ od portu...”
        Tym razem młodzieniec nie wytrzymał. Jego dłoń powędrowała do pochwy zawieszonej przy udzie i wyciągnęła sztylet, który następnie wbiła w dół blatu stołu. Broń zabrzmiała dźwięcznie i najpewniej zwróciłaby uwagę każdego w karczmie gdyby nie to, że teraz coś innego odwróciło uwagę wszystkich obecnych. Był to rozbłysk fioletowego światła, który pojawił się tuż nad Mirzem. Młodzieniec zmarszczył brwi.
~Gdzieś już to widziałem.
~Jestem pewien, że powinienem wiedzieć, co to takiego.
~Mam nieodparte wrażenie, że mam to na końcu języka.
~Coś mi w głowie dzwoni, tylko w którym mieście?
~To musi być coś, co wcześniej widziałem.
~Ha, powtórzyłeś się, wygrałem. A teraz tak bez żartów, to znowu ta kobieta?
~Ta, przez którą została zburzona karczma i musiałem podpalić budynek?
~Nie, ta druga, która stała na skrzyżowaniu piątej alejki, jak gasiłeś pożar. Ależ oczywiście, że to ta kobieta! Co to w ogóle za pytanie?
~Zaraz, skoro jest tutaj jej magia, to czy ona czasami nie...
~Nie kracz!
~Ale...
~Nie kracz!

        Okazało się jednak, że na to już za późno. Z jarzącego się fioletem światła wypadła ta sama kobieta, którą Derogan miał już okazję spotkać w karczmie. A spadła obok Mirza, przy czym trąciła eugonę, co chyba przywróciło ją z powrotem do realnego świata. Lullasy wyglądała na wystraszoną, ale to akurat niezbyt interesowało młodzieńca. Sięgnął pod stół i wyciągnął sztylet z drewnianego blatu. ”Może się zaraz przydać.”
        Póki co młodzieniec skierował na kobietę chłodne i nieufne spojrzenie, ale wyglądało na to, że póki co nie miała zamiaru niczego robić, a przynajmniej niczego, co wymagałoby jego uwagi. On jednak bacznie ją obserwował, każdy jej najmniejszy ruch był analizowany przez obydwie jego dusze w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów zagrożenia. Tak przynajmniej było w przypadku Derogana, bo ten odbierał dziwne sygnały ze strony Hagryvda, których nie potrafił do końca zrozumieć. W sumie chyba nawet wolał tego nie robić.
        Wyglądało na to, że kobieta spadająca z nieba ot tak sobie flirtuje z Mirzem. Derogan podniósł lekko jedną brew, ale nie skomentował tego, w przeciwieństwie do Cardosa. Ten ostatni sprawił, że po chwili eugona rzuciła się w stronę Mirza błagając go, aby ten ją zabił. ”Nigdy więcej w świecie dusz, gdy w pobliżu jest to stworzenie. Mam nadzieję, że to nie moje halucynacje tym wywołane.” Młodzieniec nie miał pojęcia, co wyjdzie z tego z każdą chwilą rozrastającego się chaosu, ale czuł, że na pewno nic dobrego. Zauważył kątem oka, że wszyscy obecni w Samotni zaczęli przyglądać im się, ba, wręcz wlepiać w nich wzrok. ”Cholera, jak tak dalej pójdzie, to za chwilę nas stąd wyrzucą.”
~Nic się nie bój, ocalę cię przed morskimi odmętami. Najwyżej ja się wszystkim zajmę.
~Ależ mnie pocieszył.

        Nagle kobieta spojrzała na niego, a na jej ustach pojawił się uśmiech, który zdecydowanie nie spodobał się Deroganowi. Sięgnął po miecz oparty o stolik i chwycił pochwę i przyciągnął ją do siebie. Gdy odezwała się kobieta, zmarszczył brwi.
- Ty...
        Nie zdążył jednak dokończyć zdania, bo w tej chwili w jego myślach krzyknął anioł, a on sam poczuł, jak świat wokół niego zdaje się zaginać w stronę kobiety. Zorientował się w sytuacji i szeroko otworzył oczy, a po chwili o mało nie wywrócił się na krześle, pchnięty przez potężny podmuch wiatru. Zachwiał się i odkopnął od siebie mebel, samemu stając na dwóch nogach i odzyskując równowagę. Rozejrzał się i natychmiast mocniej zacisnął dłoń na mieczu.
        Wszędzie wokół nich znajdowały się rozburzone morskie fale, które powstrzymywała jedynie niewidoczna bariera. Nieopodal leżały ciała dwóch smoków, które sprawiły, że w umyśle Derogana rozpętała się burza rozpoczęta rzecz jasna przez Hagryvda. Potoki jego chaotycznych myśli zalewały go, nie pozwalając się skupić. Anioł zdawał się być przerażony, zszokowany i niedowierzający jednocześnie, co zdecydowanie nie było przyjemne dla młodzieńca. Poczuł zdezorientowanie, przez chwilę widział wokół siebie płonące ściany jakiegoś drewnianego budynku, ale ta wizja zaraz zniknęła, a zastąpił ją obraz mnóstwa ludzi w czarnych płaszczach. Derogan sięgnął do rękojeści i chciał wyjąć miecz, ale przeszkodził mu Hagryvd, który w tej chwili widocznie odzyskał świadomość.
~Nie, nie wyciągaj go!
~A to dlaczego?
~Po pierwsze, oni nie wiedzą, że masz aż tak potężną broń. Poza tym ta sytuacja wygląda beznadziejnie, mają zbyt wielką przewagę na walkę, nie dawaj im dodatkowych powodów na rozpoczęcie jej.
~Co mam więc zrobić? Przecież tak i owak mnie zaatakują.
~Póki co lepiej jednak zachować zimną krew. Naprawdę, śmierć w takim miejscu nie byłaby niczym przyjemnym, graj z nią na zwłokę, nigdy nie wiadomo, co się stanie.
~A co mogłoby się niby stać? Nie mam żadnych sojuszników, nikogo, kto mógłby mi pomóc.
~Może ludzie w karczmie zainteresują się waszym zniknięciem. Trochę ich tam jednak było, razem mielibyście jakąś szansę.
~A dlaczego niby mieliby mi pomóc?
~Skąd mam wiedzieć? Ja na ich miejscu nie lubiłbym kogoś, kto tak sobie usypia ich dwóch przesłodkich strażników. W sumie ci ludzie zaatakowali tę całą Samotnię.
~Myślisz, że te osoby będą walczyć? Wyjdą tu w taki sztorm?
~Może, kto ich tam wie? Graj po prostu na czas.

        Derogan zawahał się, ale wsunął miecz z powrotem do pochwy i powiesił ją sobie na plecach. Sztylet także schował do futerału zawieszonego przy nodze.
~Czekaj chwilę, może uda mi się sprowadzić posiłki. A nie, przecież jestem przywiązany do tego ciała. Ach, przydałby się jakiś anioł w pobliżu, to mógłbym tutaj ściągnąć całą armię gotową do bitwy, niech to.
~Naprawdę mógłbyś to zrobić?
~Tak, stoję dosyć wysoko w niebiańskiej hierarchii, aczkolwiek z tą armią to jednak mała przesada. Powiedzmy... jakieś pięćdziesiąt aniołów rządnych krwi?
~Aniołów rządnych krwi?
~Tak, myślałeś, że tylko piekielni chcą pozabijać wszystko, co im nie pasuje?

        Słowa Hagryvda dały Deroganowi nadzieję. Rzeczywiście istniały jeszcze możliwości, które nawet nie wpadły im do głowy, ale to był właśnie ten problem. Potrzebowali je tu i teraz, a nie latające sobie gdzieś po świecie w poszukiwaniu odpowiedniego właściciela.
        Młodzieniec odwrócił się w stronę kobiety, która ich tu przeniosła, ale ta niemal natychmiast zniknęła. Derogan zaklął pod nosem. ”Jak ja nienawidzę magii przestrzeni.” Pojawiła się jednak niedługo potem, zwracając wzrok Derogana na osobę wyróżniającą się z tłumu czarnych płaszczy. Zmarszczył brwi, starając sobie przypomnieć, skąd zna tego człowieka.
~Wampira. Pamiętam go, był jeszcze w Karnsteinie. Za łatwo dałeś się znaleźć.
~Oj, bądź cicho.

        W tej chwili z kotem Mirza stało się coś... złego. Derogan podniósł brwi, gdy zauważył kocicę pędzącą w stronę owego wampira. Otworzył szerzej oczy, przypominając sobie, co ta zrobiła z Eridiosem. Nie był pewien, czy osobom w czarnych płaszczach w ogóle zależy na ich towarzyszu, ale całkiem możliwe było to, że uznają to za atak. ”Chociaż... czy ja wiem, pewnie po prostu będą się przyglądać, jak ta kocica zmasakruje wampira, a jego towarzyszka będzie próbowała nadaremne pozbyć się stąd tego kota. W sumie byłby to całkiem ciekawy widok.
~Hej, widzisz tę barierę?

        Derogan spojrzał w stronę niewidocznej ściany blokującej wodę.
~Ależ oczywiście, że nie.
~Mniej łapania za słówka, teraz wszystko to poważna sprawa!
~A więc o co chodzi?
~Myślisz, że za pomocą magii energii zdołałbyś ją roztrzaskać?
~Chcesz zatopić nas wszystkich?!
~Jak już mówiłem, ja się tym zajmę. Bez zmartwienia, zdołam cię wyciągnąć z wody.
~Wiesz, chyba nie jest to za dobry pomysł. Nie jesteśmy tutaj sami.
~I?
~Pomijając fakt, że wolałbym nie zabijać bogu ducha winnych ludzi i eugonę, to wciąż nie wiem, gdzie powinienem szukać kuriera.
~Wolisz wiedzieć i nie żyć?
~Nie, ale potem byłbym w kropce.
~A coś ty? Po prostu przeszukamy wszystkie porty w Alaranii.

- Tylko bez radykalnych kroków – powiedział Derogan do towarzyszy, choć Mirz pewnie dostatecznie im to już uświadomił. Adrenalina jednak wypełniała jego żyły w takim stopniu, że przestał się interesować takimi sprawami. Nogi stolika zaczęły lekko płonąć, choć Hagryvd starał się jak mógł tłumić emocje młodzieńca. Mebel w sumie nie miał już zbyt wielkich szans na przetrwanie, zresztą podobnie jak oni wszyscy.
Awatar użytkownika
Lullasy
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 136
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Służący , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Lullasy »

        W środku karczmy nastała wrzawa. Istoty siedzące tutaj w większości ślepe ciałem i umysłem nie są i potrafią poznać, kiedy kogoś teleportuje się bogowie wiedzą, gdzie wbrew woli teleportowanej osoby. Niektórzy zaczęli szeptać między sobą, inni podnieśli swe głosy ku sklepieniu karczmy, pytając głośno o to, co się przed chwilą stało. Ci, którzy obawiali się o swoje bezpieczeństwo, wstali z krzeseł, wspięli się na stoliki i zaczęli grozić niewidocznemu wrogowi swoim orężem, zarówno pospolitym, jak i takim, który mógł poszczycić się magiczną mocą. Oczywiście znaleźli się też optymiści, wierzący, iż po prostu ta grupa dobrowolnie wyszła z Samotni.

        Jednak tylko te osoby, które były obdarzone silnym zmysłem magicznym oraz znały magię do pewnego stopnia, szczególnie magię przestrzeni, wiedziały co tutaj tak naprawdę się stało. I to właśnie te osoby wiedziały, kto będzie wiedział co robić. Po kilku chwilach zamieszania, wokół wszech obecnego zgiełku i chaosu, jaki został wywołany przez zniknięcie całego stolika łącznie z siedzącymi przy nim osobami, zebrała się kilkudziesięcioosobowa grupa magów, czarodziei oraz wszelkich istot znających magię, takich jak choćby elfy, nemorianie oraz zmiennokształtni. Znalazł się nawet w tej grupie jeden diabeł oraz, jak na złość, anioł, co wywoływało nieco napiętą atmosferę.

        Pomimo tego, ta grupa znająca się na czarach ruszyła w stronę lady, przepychając się przez tłumy. Mieli nadzieje spytać lisza, czy to nie był przypadkiem atak, a jeśli tak, co co zamierza zrobić, by zapewnić bezpieczeństwo pozostałym osobom, gdyż los tamtej piątki był uznawany za “śmierć szybką”. Jednak, gdy udało się całej grupie przedostać, nie było ani śladu tej pół-martwej duszy, przynajmniej tak to wyglądało. Jednak wychylenie szyi nieco dalej ku ladzie pozwalało ujrzeć nieumarłego, który w najlepsze siedział na podłodze, ze skrzyżowanymi, chuderlawymi nogami. Medytował on bądź też udawał, że nic się nie stało, to wywnioskowała uzdolniona magicznie grupa. Z tego powodu także wśród nich rozpętała się zaciekła dyskusja co i jak. Byli tym tak przejęci, że nawet nie pomyśleli o to, by spytać nieumarłego, który w końcu musiał skupić się na narastającym tuż obok niego źródle hałasu.

- Rozumiem, że stan życia wymaga ciągłego wydawania odgłosów przez możliwe jak najdłuższy czas, ale czy wy czasem nie przesadzacie? Staram się zrelaksować, a co za tym idzie, skupić się.

        Nim jego przekaz słowny został zakończony, w jego stronę posłano bluzgi, obelgi oraz oskarżenia odnośnie bezduszności i celowego pozwalania na takie wydarzenia w Samotni. Lisz Wykonał gest, jakby wzdychał, co jednak w rzeczywistości nie mogło się stać ze względu na martwe od wieków płuca. Najwyraźniej to był odpowiednik słów “Zamknijcie mordy”, gdyż urażona grupa znawców magii zamilkła, oczekując wyjaśnienia bądź też jakiejkolwiek odpowiedzi na temat. Ku swej radości, usłyszeli słowa lisza, choć pewności nie było, co one tak naprawdę oznaczały.

- Cierpliwość jest cnotą, pamiętajcie o tym, moi mniej i bardziej długowieczni rozmówcy. Mamy czas. Oni też, choć nie wiem, ile. Ciężko stwierdzić.


~~~~~



        W czasie, gdy lisz skupiał się na tym, by jak najdyskretniej użyć swej magii, by określić zarówno liczbę, jak i potencjalną siłę tych, którzy udając bezkarnych, wkroczyli na jego wyspę z orężem w dłoni oraz niezbyt pokojowymi zamiarami, napięcie rosło coraz bardziej. Koana stała pomiędzy tymi, którzy chcieli przeżyć, a tymi, którzy na przeżycie nie chcieli pozwolić. Ta druga grupa zdawała się ignorować kota, który o ile z początku szarżował niczym do ataku, to teraz stał w miejscu, spoglądając z wyrzutem na Mirza. Kobieta, która posłużyła się we wcześniejszym czasie teleportacją, patrzyła na Koanę nieco ciekawskim wzrokiem, wampir jej towarzyszący zaś spoglądał raz na zwierzaka, raz na twarz Eridiosa, który stojąc za swymi towarzyszami, przekazywał przerażoną miną, kiwnięciami głowy oraz wskazywaniem na swe rany, iż to skupisko futra w rzeczywistości jest groźniejsze niż się wydaje. W ten sposób na twarzy krwiopijcy, który towarzyszył czarnym płaszczom, pojawił się lęk. Kotka tymczasem, jakby nie wiedząc co w końcu chce uczynić, obracała pyszczek raz w stronę swoich, a innym razem w stronę wroga.

        Zapadła w końcu niezręczna cisza, która od samego początku budziła irytacje w Cardosie. I choć minęło wystarczająco dużo czasu, by ci, którzy przybyli tu po Derogana, zaatakowali i zabili ich już wielokrotnie, to wciąż tylko stali. Rycerz wiedział, a przynajmniej myślał, że wie , co to oznacza. Ryzykując nieco, zaczął szeptać w stronę swych towarzyszy.

- Tylko ja zauważyłem, że jeszcze żyjemy? - Ledwo poruszył ustami, a wzrok jego wyłapał, że krwiopijca, stojący po stronie wroga zauważył to , co widział po szerokim, złowieszczym uśmiechu, z którego można było wyczytać, że może robić co chce, bo to na nic się nie zda. - O, kolejny znak. Teraz jestem pewien, że…

- Że co? - Wtrącił się, także szeptem, Eridios, który Wyglądał na roztrzęsionego, może na wskutek strachu, choć doświadczony wzrok i umysł wychwyci, że chodzi o coś jeszcze. - Że trzeba się poddać, by przeżyć? Jestem na tak. To co, ja idę pierwszy z białą flagą.

        Cardos nie czekał nawet na cokolwiek więcej. O ile wcześniej ten szlachcic-wampir był wrzodem na tyłku wielkości samego tyłka, to teraz przelała się czara goryczy. Starzec nie zawahał się sprzedać potężnego ciosu prosto w szczękę osoby, która się od dawna o to prosiła, i to po niezwykle promocyjnej cenie, bo za darmo. Eridios ze szczęścia, iż udało mu się dokonać tak korzystnej transakcji, zemdlał. Choć też mogła go powalić na posadzkę siła ciosu, ale w to nikomu nie chciało się wnikać. Ważne było, że nagle wszystkim spadł marudny, piekielnie wnerwiający, nieumarły kamień z serca. Prawie wszystkim.

        Lullasy, która do tej pory bezradnie ocierała twarz z łez, które przedtem tak obficie spływały po jej policzkach, Już niemal uspokoiła się na tyle, zachować spokój i ogładę właściwą do obecnej sytuacji. Jednak to , co się stało z Eridiosem sprawiło, iż ponownie stała się roztrzęsiona i przerażona na tyle, by nie móc kontrolować swych zachowań. Podpełzła do nieumarłego tak szybko, jak tylko mogła, tuż po usłyszeniu dźwięku ciała uderzającego o twardą skałę.

- Panie! - Przyglądnęła się twarzy krwiopijcy, a także dotykiem sprawdziła, czy aby nie odnajdzie czegoś niepokojącego. Tyle dobrego , że znajomość anatomii pozwoliła jej upewnić się, że poza ogromnym śladem po stalowej pięści na skórze Eridiosa, wszystko wygląda w porządku, jednak pewności ostatecznie nie miała, tak więc strach pozostał. Na marne próbowała ocucić szlachcica, potrząsając nim lekko. Gdy ujrzała, iż nic nie może zrobić, rzuciła nieufne oraz zszokowane spojrzenie w stronę Cardosa.

        Od tego momentu, w oczach naturianki rycerz nie był ani ktoś godny zaufania ani też nie pozostał przyjacielem. To był wróg jej pana, którego skrzywdził. Nie chciała wiedzieć jak ani czemu ani nawet po co, gdyż teraz myślała nad tym, co zrobić, by ocalić Eridiosa przed dalszą krzywdą. Tymczasem, ci bardziej spostrzegawczy, którzy nie skupiali się na świętowaniu momentu, gdy wampir ponownie dostał w twarz, bez trudu mogli wypatrzeć, że nieumarły noszący znaczne podobieństwo do tego, co padł na twarz, któy jednocześnie był po stronie czarnych płaszczy, był nie lekko zaskoczony tym, iż jego potencjalni przeciwnicy sami się wybijają. Zresztą nie tylko on, gdyż kobieta stojąca obok niego po chwili stała za nim, jakby ukrywając się przed ewentualnym szaleńcem, który w obliczu śmierci postanowi popełnić samobójstwo na wskutek próby zaatakowania każdego w okolicy. Jednak, jako że nic się nie stało, po chwili rozległ się głos tej, której zielone oczy niespokojnie spoglądały na Cardosa.

- Zaczynam wątpić w to, czy warto było się w to mieszać. Mogliśmy poczekać, Emidiomie, aż twój brat zostanie sam. Najpierw o mało co nie wylądowałam w Karnsteinie, na pastwę całej tej przeklętej bandy, a jeszcze teraz…

- Za przeproszeniem, Kalirsta, co ty właśnie powiedziałaś? - Ledwo przerwał kobiecie, a widząc, iż Cardos spogląda na niego, a co za tym idzie, słucha, ściszył więc swój głos. - Gdzie o mało co się nie znalazłaś? Nie powiesz mi chyba że napotkałaś opór przy wykonywaniu prostego jak cholera czaru teleportacji?

        Kiwnęła głową twierdząco, spoglądając na Mirza, który w jej oczach, przynajmniej z początku, nie był żadnym zagrożeniem. Jednak magia przestrzeni to coś , co trudno przezwyciężyć liczebnością oraz siłą. Jeżeli faktycznie panuje on nad tą dziedziną lepiej od niej, to w takim razie mógłby uciec stąd gdy tylko zaatakują. Ten, którego określiła imieniem Emidiom, zrozumiał, iż to najwyraźniej ów młodzieniec o mały włos nie zepsuł tego wszystkiego. Skinął ręką, a odziani w czerń mężowie - a może też damy, ciężko było ostatecznie stwierdzić - po chwili, jak na dźwięk rozkazu, sięgnęli po swe miecze, bez wahania mierząc ostrzami w stronę grupy tych, których los mógłby śmiało określić antagonistami tego wydarzenia. Wraz z dźwiękiem kling opuszczających swe pochwy, zza grzbietu smoków wychyliły się wpierw łuki, o napiętych cięciwach i strzałach gotowych, by poszybować przed siebie, a chwile później także postacie, które te łuki dzierżyły w gotowości do strzału.

        Ostatnią osobą, która wyszła z ukrycia, był otulony w płaszcz inny niż wszystkie mężczyzna, gdyż jego posiadał wymalowane runy, w wszelkich znanych kolorach o mrocznym odcieniu. Biła od niego magia niezwykle wyraźna i łatwa do odczytania, która utrzymywała barierę, powstrzymująca wodę z dala od nich. Jednak energia pochodząca od niego najwyraźniej oddziaływała na smoki, powodując ich sen. Nie umknęło to Cardosowi, w którego oczach pojawił się chwila olśnienia, a usta wykrzywiły się w szalony uśmiech. Rozpoczął szeptać w sposób, by usta jego nie poruszały się dla oczu wroga.

- Mamy ich. Wiedziałem, że widząc agresje zareagują. To wszystko co mają. Obnażyli się przed nami, ze względu na głupotę tego krwiopijcy. Nie jest on jednym z nich, tego jestem pewien, jednak jakimś cudem zyskał, być może tymczasową, władzę nad tą grupą. - Powędrował wzrokiem swym na Derogana i Mirza, ignorując wężową damę, o której właściwie zapomniał w obliczu tego, co się dzieje. - Wiemy, kto uśpił smoki. I ku naszemu nieszczęściu, ten ktoś odpowiada też za barierę. Z jednej strony, jeśli go powalimy, obudzimy te żądne zniszczenia bestie. Z drugiej, sami będziemy zagrożeni, zarówno przez smoki, jak i przez wodę. Nie wspominając, że jeszcze pozostaje kwestia, cóż, całej reszty towarzystwa. Deroganie, jeśli możesz, spróbuj...pogadać z nimi. Przeciągaj jakiś temat, staraj się udawać głupka, cokolwiek. Może nawet spróbuj wyciągnąć coś z nich. Jest szansa, że w obliczu twej śmierci, coś zaczną gadać, o ile w ogóle. W każdym razie gra na czas to zawsze jakiś plan. Ty zaś Mirzie, jakieś sugestie na to , jak przeżyć do następnego dnia?

        Gdy Cardos był zajęty szeptaniem w najbardziej możliwie dyskretny sposób, Lullasy musiała postradać zmysły, o ile niewolnica mogła jeszcze jakieś mieć, gdyż chwyciła ukruszony kawałek czarnej skały, po czym rzuciła się z zamiarem uderzenia nią w głowę zajętego starca. Mirz oraz Derogan mogli zareagować, choć nie musieli, gdyż łucznicy, którzy usadowili się na smokach, zaczęli celować zarówno w najwidoczniej rozszalałą eugonę oraz tego, który stał się jej celem. Kilku łuczników jednak zaczęło mierzyć w koanę, która zaczęła posykiwać w ich stronę, co było straszniejsze, niż mogłoby się zdawać.
Awatar użytkownika
Mirz
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Mirz »

Cholera, mam nadzieję, że ludzie wewnątrz zauważyli nasze zniknięcie i jakoś się nim przejęli… - Mirz szybko ocenił po raz kolejny liczebność wroga. Bez boskiej interwencji się nie obędzie. A patrząc na towarzystwo, to bogowie raczej woleliby widzieć nas martwych…
Spojrzał jeszcze raz na Koanę. No tak, kotka się go posłuchała, ale co dalej? Jeśli zaatakują, to zacznie walczyć, zapewne dzielnie jak lwica… Ale co dalej? Okaleczy wampira, a potem..?
Widząc, że kotka cały czas rozważa rzucenie się na krwiopijcę, Mirz pokręcił głową. I kiedy minęła już dość długa chwila od teleportacji tutaj, to nadal nie działo się nic wielkiego. Ot, Koana patrzała raz na jedną, raz na drugą grupkę, jakby oceniając coś. Co? Tylko ona wiedziała.
Cisza pomiędzy ludźmi i nieludźmi, poczucie zagrożenia, napięte nerwy, które wraz z pierwszym bodźcem albo puszczą przy akompaniamencie szczęku stali, jęku rannych i (być może) gigantycznej masy padającej wody, albo stanie się coś, co zapobiegnie rozlewowi krwi. Wszystkie te czynniki sumowały się pięknie w grobową atmosferę, w dodatku tak gęstą, że można by kroić ją nożem i podawać ją gdzieś jako ekskluzywne danie w zamorskiej karczmie.
I, kiedy starzec zaczął szeptać - swoją drogą, bardzo odkrywcze rzeczy - które Mirz chciał skwitować jakimś uszczypliwym komentarzem, ale zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji i tego, jak ten kruchy i nienaturalny spokój może zostać zburzony, po prostu zatrzymał to dla siebie.
Jak okazało się chwilę wcześniej, niestety nie każdy w tej zagrożonej teraz grupce nie ma aż tak rozwiniętego instynktu samozachowawczego. Winny był - oczywiście - wampir, któremu nagle zachciało się kapitulacji.
‘- Czy ty, idioto, nie widzisz, że takie honorowe zachowanie… - zaczął szeptać młodzieniec, ale coś mu przerwało. Niechybnie, była to pięść, lecąca prosto w twarz Eridiosa, którą to twarz uderzyła potężnie, a wampir upadł. Jak się okazało chwilę później, stracił przytomność.
Jeden wrzód na tyłku mniej, dodatkowo, po zobaczeniu tego, nasi przeciwnicy mogą zacząć nas lekceważyć. Owszem, jeszcze większy efekt wywarlibyśmy jeszcze, - a raczej Cardos by wywarł - gdyby powalił jeszcze kogoś, potem jeszcze kogoś, dopóki nie zostałby sam, co zmusiłoby go do powalenia samego siebie. Wprost idealna sytuacja, żeby zrobić piknik…
Wraz z uderzeniem bezwładnego ciała o ziemię, dotychczas płacząca eugona zerwała się, aby pomóc swojemu panu. Nawet, jeśli pan był tylko tymczasowy, a sama była przeznaczona dla Medarda.
Ciekawe, jak to jest być całkowicie oddanym drugiej istocie? Całkowicie zależnym, nie mieć wolnej woli w najmniejszym aspekcie swojego życia, tylko przekazać odpowiedzialność za decyzje komuś innemu? I, czy to jest warte tego, co dostaje się w zamian? A może… - rozpoczęcie kolejnej myśli Mirzowi przerwała zbliżająca się do nich Lullasy, która teraz w jakiś pokrętny sposób zdecydowała, że jesteśmy jej teraz wrodzy w takim samym, lub nawet znacznie większym stopniu, niż ci, którzy nas tu uwięzili.
‘- Pięknie - powiedział bezgłośnie, i zaczął rozważać obezwładnienie także jej. Co jak co, ale w walce nie pomoże, a raczej będzie przeszkadzać. Bo to, że do walki dojdzie, Mirz wykoncypował już dawno temu. Mniej więcej wtedy, kiedy zauważył, w jak beznadziejnej sytuacji są.
Zacząłby rozważać jakieś możliwe posunięcia w tej sytuacji, ale wyczuł na sobie czyjś wzrok. Chwilę potem, po krótkim rozejrzeniu się, wiedział już, że należał on do kobiety, która ich tutaj umieściła.
Niech to szlag trafi, gdybym tylko umiał powtórzyć sztuczkę z karczmy… Gdybym tylko wiedział, jak zapanować nad tą cholerną magią! Już by nas tu nie było, zostałby tylko Eridios.
Mimo całej powagi sytuacji, kiedy tylko zobaczył, że na jeden gest wrogiego wampira otaczające ich istoty wyjęły miecze i skierowały ostrza w ich stronę, Mirz nie wytrzymał. Jeśli ten przerośnięty komar myśli, że mnie tym zastraszy, to się grubo myli. Zawsze zdążę go zabić, a jeśli ta jego dziwka spróbuje ich gdzieś przeteleportować, to przeniosę ich do jakiegoś czynnego wulkanu. A bogowie, w których nie wierzę, mogą być mi świadkami, że spróbuję naprawdę z całych swoich sił, choćby mi miały oczy wypłynąć. Rozsierdzony młodzieniec już miał wyciągnąć miecze i wykonać coś podobnego do tego, co zrobili jego przeciwnicy, chcąc pokazać w ten sposób, jak marne jest ich zachowanie, ale kiedy zauważył łuczników, znacznie go to ochłodziło.
‘- No tak, nie chciałbym skończyć jako chodzący jeż… - mruknął. W tym samym momencie, z ukrycia wyszedł mężczyzna. Ubrany był w płaszcz, podobny do tych, które nosili inni napastnicy, ale różniący się tym, że wymalowane zostały na nim runy, w różnorakich ciemnych barwach. Czuć było bijącą od niego magię, więc można się było spodziewać, że to on jest twórcą całego zamieszania wokół. A przynajmniej porządnej jego części…
Usłyszawszy słowa Cardosa, Mirz znów miał ochotę powiedzieć coś uszczypliwego, no bo jak to tak, żeby przeciwnik nie reagował na agresję? Co, ma tylko stać i patrzeć się na nas? Mimo wszystko jednak, wolał nie przerywać starcowi, ponieważ czuł, że ten ma do powiedzenia coś jeszcze. No, oczywiście w tym kładzie wizja Cardosowej pięści wędrującej w stronę jego twarzy też nie była zbyt zachęcająca.
W każdym razie, pomysł, aby ktoś zajął ich przeciwników tymczasową rozmową, był genialny w swojej prostocie. Miał tylko jedną, zasadniczą wadę, a był nią wykonawca tego planu - Derogan. Z tego, co Mirz zobaczył w karczmie, mlekożłop nie nadawałby się na dyplomatę, bo nie jest przyzwyczajony do prowadzenia delikatnych rozmów.
Jednakże, następne słowa były zaskakujące. On, pytający się o sugestie kogokolwiek innego, niż on sam? Cuda się dzieją, cuda… może nawet uda nam się przeżyć ten dzień? Na zadane przez Cardosa ppytanie, Mirz zaczął jeszcze uważniej analizować sytuację. Niestety, nie mógł wymyślić nic nowego, więc rozejrzał się jeszcze raz w poszukiwaniu czegoś, co sprawiłoby, że wpadnie na genialny pomysł. Niestety, jedyne co zobaczył, to Koana sycząca na kilku łuczników, którzy teraz w nią celowali i eugona zbliżająca się w ich stronę z kawałkiem czarnej skały w ręku i mordem w oczach. Co dziwne, łucznicy przeciwnika celowali i do niej, więc napawało to jakąś nadzieją.
‘- Wyjść nie mamy zbyt wiele. Ot, możemy zabić jegomościa, który podtrzymuje barierę, przy okazji pozbyć się wampira, albo nawet obu i mieć nadzieję na nasze umiejętności pływania. Nie wiem jak wy, ale ja uważam to za niezłą możliwość. Drugą z nich jest czekanie tutaj, aż zrobią sobie z nas żywe tarcze strzelnicze, ot, dla zabawy, albo dopóki nie stanie się cud, a na boską interwencję chyba nie mamy co liczyć - powiedział, i popatrzał się znów na starca.
Awatar użytkownika
Derogan
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Derogan »

Dla Derogana martwa cisza, która zapadła, wręcz wydawała się kłóć w uszy. O wiele lepiej czułby się, gdyby wrogowie po prostu zaatakowali, albo chociażby szczycili się tym, że udało im się go tak łatwo dopaść. Ale co oni robili? Pozostawali w całkowitym bezruchu, obserwując go wzrokiem pozbawionym jakichkolwiek emocji. Młodzieniec nie miał najmniejszego pojęcia, co tak właściwie ma teraz robić. Jego dyskomfort zmniejszył się nieco, gdy dostrzegł na twarzy wampira towarzyszącego mężczyzną w czarnych płaszczach strach. ”Oni nie okazują ani cienia lęku, a on całkiem sporo. Jak tak właściwie wygląda jego rola w tym wszystkim, kim on w ogóle, do cholery, jest? Jeżeli kimś istotnym, to mamy przynajmniej jeden słaby punkt, w który można by uderzyć, ale wydaje się, że jego towarzysze nawet nie zauważają jego obecności. Co zrobić, żeby jakoś to wykorzystać?”
~Jeżeli zabijesz tego wampira, wątpię, aby w ogóle zwrócili na to uwagę. Pewnie jest tylko narzędziem, któremu się wydaje, że trzymanie z silniejszymi mu się opłaci.
~Masz rację, lepiej póki co zaczekać.

        Po jakimś czasie Cardos postanowił nareszcie przerwać tę nieznośną ciszę i wyszeptać kilka słów. Przy tym zwrócił ponownie uwagę Derogana na wampira, znajdującego się pośród ich wrogów. To, co zauważył, dało mu odrobinę nadziei. ”Może jednak jest to ktoś ważny? Wygląda, jakby na jedno jego skinienie miały nas pochłonąć piekielne czeluście. Choć może po prostu wydaje mu się, że ma taką władzę, bo wypełnił w jakiś sposób istotną rolę? Kto to wie?”
        Młodzieniec zacisnął pięści, kiedy Eridios zaproponował, aby się poddać. Co to tak właściwie miało dać? Najwyżej o wiele dłuższą śmierć, bo Derogan wątpił, by dzięki współpracy zabiliby go szybciej. Z zaskoczeniem ujrzał, jak Cardos jednym uderzeniem posyła wampira na ziemię, a ten ostatni w dodatku zemdlał. Młodzieniec z doświadczenia wiedział, że mózg zazwyczaj jest na tyle odporny, aby jeden cios nie spowodował utraty przytomności, trzeba to było powtórzyć jeszcze przynajmniej kilka razy. ”Ten wampir rzeczywiście miał zadziwiająco miękką głowę. I pomyśleć, że to on kpił sobie z Mirza na ten temat. Cóż, to chyba dość bezapelacyjnie wszystkich uświadamia, kto z tych dwojga ma twardszą głowę.”
- Dobrze, samemu mnie korciło, żeby to zrobić – powiedział do Cardosa. Cóż, w tym momencie chyba zmalała jego podejrzliwość względem starca. Jego czyn był zdecydowanie aprobowany przez Derogana.
        Eugona chyba jednak twierdziła inaczej. Podpełzła czym prędzej do leżącego na ziemi wampira i zaczęła sprawdzać, czy nic mu nie jest. ”Cóż, niewolnik idealny raczej powinien się przejmować tym, co się dzieje z jego panem. Jaka szkoda, że Medard musiał przydzielić ją do kogoś tak irytującego.”
        Młodzieniec gwałtownie podniósł wzrok, gdy usłyszał lekko spanikowany głos drugiego z wampirów obecnych na wyspie. Dostrzegł, że rozmawia o czymś przyciszonym głosem z kobietą, której imię właśnie stało się znane Deroganowi. ”Kalirsta, Kalirsta... Trochę dziwnie się wymawia to „r”, ogółem mało przyjemne imię. Widocznie pasuje do osobowości.”
~Nie masz lepszych spostrzeżeń?
~A ty niby masz?
~Oczywiście. Spójrz na nich. Ta cała Kalirsta spogląda na Mirza, jakby za chwilę miał przemienić się w smoka, co raczej nie byłoby zbyt przyjemnym widokiem. Brr.
~Ano, rzeczywiście, chyba trochę się go boi.
~A jak sądzisz, z jakiego powodu może się tak dziać?
~No nie wiem, zamienili ze sobą chyba z parę słów.
~Dokładnie. Coś się stało w chwili, gdy nas tu przeniosła, innego wyjaśnienia nie widzę. Zresztą potwierdzałaby to reakcja tego krwiopijcy. Nie jesteśmy aż w tak złej pozycji, jak chcą, żebyśmy myśleli, że jesteśmy.
~I co nam to daje?
~Nie wiem, spytaj go.

- Mirz – powiedział Dergoan. - Przepraszam za pytanie, ale dlaczego ta kobieta patrzy na ciebie, jakbyś za chwilę miał zamienić się w smoka?
~Hej, mógłbyś przynajmniej zmienić treść pytania!
~Nie mam na to czasu, poza tym to twoje jest w sam raz do sytuacji.
~Ano, słynąłem z ciętego języka.

        Deroganowi zrzedła trochę mina, kiedy na jedno skinięcie wampira odziani w czarne płaszcze mężczyźni sięgnęli po broń i wycelowali w ich stronę. Jeszcze mniej optymistyczne było nagłe pojawienie się łuczników, którzy nagle wyłonili się zza grzbietów smoków. ”A więc jednak chyba jest ważny. Dobrze, można będzie coś zrobić. Skoro ich przywódca jako jedyny jest podatny na jakiekolwiek emocje, to mamy jeszcze szansę, aby wyjść z tego cało.” Nagle dostrzegł osobę, która skupiała na sobie ogromne ilości magii, służące, jak udało się to określić Deroganowi, do podtrzymywania bariery oraz snu smoków. ”A więc to on! Dobra, może magia energii jednak da radę zniszczyć tę tarczę, choć w trochę inny sposób.”
~A ty nie wierzyłeś, że mam rację.
~Sam w to pewnie nie wierzyłeś.

        Młodzieniec z uwagą przysłuchiwał się słowom wypowiadanym przez Cardosa. Większość z nich nie zawierała niczego, czego Derogan nie wiedziałby już przedtem, ale to, aby z nimi porozmawiał... zdziwiło go. Niby granie na czas powinno być dość oczywistą opcją w tak beznadziejnej sytuacji, ale młodzieniec nie miał najmniejszego pojęcia, jak niby ma rozpocząć rozmowę z tymi ludźmi. „Hej, jak tam wam się wiedzie od czasu, gdy zabiliście mojego brata?” „No to zniszczyliście jeszcze jakiś ród Alaranii? Może tych podłych Shangarhanów, straszne z nich były dupki.” Nagle przyszło mu do głowy coś, o co wcześniej zapomniał zapytać, a co teraz mogło im się bardzo przydać.
- Cardos? - spytał szeptem. - Jak tak właściwie opuszcza się to miejsce?
        Magia przestrzeni niby wydawała się oczywistym sposobem, ale przecież nie każdy z odwiedzających Samotnię mógł nią władać. Derogan miał nadzieję, że podobnie jak w Karnsteinie, tak i tutaj znajduje się jedno, określone miejsce, które zabiera w inne. Jeżeliby coś takiego istniało, mogliby mieć jeszcze szansę na ucieczkę. Czarni zawsze mogli podążyć za nimi, ale każde miejsce wydawało się być lepsze do konfliktu niż to, gdzie nie mogli liczyć na jakiekolwiek wsparcie, a ich wrogowie kontrolowali niemal wszystko.
        Nagle eugona, o której młodzieniec zupełnie zapomniał, zrobiła coś, czego Derogan zupełnie się nie spodziewał. Zdobyła skądś kawałek czarnej skały i zamachnęła się nim na Cardosa. Młodzieniec czym prędzej chwycił ją za rękę, uniemożliwiając zrobienie krzywdy komuś, kto mógł ewentualnie ich ocalić. ”Nienawidzę tego robić, ale chyba nie mam wyboru. Ech, że też to musi być takie uległe i smutne stworzenie... Oby tylko nie zareagowała zbyt... negatywnie, bo sobie tego nie wybaczę.” Uśmiechnął się lekko i powiedział:
- Własnym oczom nie wierzę. Czyżbyś właśnie sama podjęła tak ważną decyzję, jak pozbawienie kogoś życia? Wygląda na to, że jednak nie jesteś tak bardzo zniewolona, jak sama twierdzisz. Taką decyzję mogłaby wręcz podjąć tylko wolna osoba.
        Starał się być możliwie jak najbardziej łagodny, zarówno pod względem chwycenia ją za rękę, jak i słów. Kiedy stwierdził, że może już przestać zajmować się Lullasy, puścił ją i spojrzał na Cardosa i Mirza, którzy właśnie ustalali możliwe rozwiązania. Nie brzmiało to zbyt optymistycznie. ”Oj proszę, przecież w takim towarzystwie musi być choć jedna osoba na tyle szalona, aby znaleźć z tej sytuacji rozwiązanie.”
~Osobiście stawiam na eugonę.
~Co?
~Sądzę, że Lullasy jako jedyna znajdzie rozwiązanie z obecnej sytuacji, wy jesteście po prostu zbyt pyszni, aby je dostrzec. Dawaj, wężo-kobieto, zalej nas swoją falą intelektu!
~Ona raczej cię nie słyszy.
~No i? Ważne, żeby mieć nadzieję.

        Derogan uśmiechnął się posępnie i spojrzał na ludzi w czarnych płaszczach. Tak, nadzieja im się na pewno przyda. Odetchnął i zadecydował, że musi znaleźć jakiś sposób, aby rozpocząć rozmowę. Zamknął na chwilę oczy, układając w myślach zdania, które właśnie chciał wypowiedzieć. Nie wiedział, jak milczące osoby zareagują na nie, ale postanowił zaryzykować.
- Brawo – powiedział na tyle głośno, aby wszyscy doskonale go usłyszeli, po czym zaczął klaskać, starając się nadać temu odpowiednio dużo szczerości. Czarni całkowicie milczeli, na ich twarzach nie drgnął ani jeden mięsień, a Derogan poczuł, jak kropla potu spływa mu po szyi. Brał udział w kilku przedstawieniach teatralnych, ale publiczność nigdy nie była nawet w małym stopniu tak wymagająca, jak teraz. - Muszę przyznać, potraficie człowieka zaskoczyć. To może odsłonimy karty, w końcu wyjaśnicie mi, dlaczego tak właściwie to wszystko się dzieje? Każdy porządny epilog powinien mieć zaskakującą treść, która otworzy wszystkim oczy.
        Mężczyźni nadal pozostawali nieporuszeni, a młodzieniec powstrzymał się od zaklęcia pod nosem. Jedynymi osobami, które zdawali się w jakikolwiek sposób reagować na jego słowa, był wampir zwany Emidomem oraz kobieta przy jego boku. Nieumarły rozglądał się po swoich towarzyszach, na jego twarzy widać było niepewność. ”On wie.” W końcu przeniósł wzrok na Derogana, a na jego twarzy pojawił się złowieszczy uśmieszek.
- Szkoda, że nikt nie obejrzy tego przestawienia – powiedział, a młodzieniec usłyszał go bez trudu. - Zastanawiasz się, o co nam chodzi? Odpowiedź jest prosta. Twój przodek miał coś bardzo ważnego, co ukrył o wiele sprytniej, niż można by podejrzewać. Jedynie łut szczęścia sprawił, że tak właściwie dowiedzieliśmy się o was, Nosicielach. W żadnej księdze nie ma nawet jednego słowa, bardzo imponujące, ale magia to wielka rzecz. Co ukrył? Och, to proste. To...
        Nagle stojący obok wampira człowiek w czarnych szatach gwałtownie się odwrócił i wbił miecz prosto w klatkę piersiową Emidoma. Wampir zamrugał ze zdziwienia i spojrzał na rękojeść, wystającą z jego piersi. Mężczyzna, który ją trzymał, przekręcił ostrze, co spowodowało głośny krzyk bólu wampira, który powodował ciarki na skórze. Następnie pchnął ją, przewracając Emidoma na ziemię i wyrwał miecz. Wzdrygnął się lekko, co było chyba pierwszym brakiem kontroli widocznym u tych ludzi. Wytarł ostrze z krwi o czarny płaszcz, po czym wrócił do dawnej pozycji. Tymczasem kobieta towarzysząca wampirowi przez chwilę w szoku przypatrywała się rannemu towarzyszowi, po czym prędko pochyliła się nad nim.
        Derogan, który z uwagą wsłuchiwał się w słowa nieumarłego, zareagował gwałtownie. Cofnął się o krok i szeroko otworzył oczy, ale najlepszym znakiem na to, jak bardzo zaskoczył go nagły cios zadany wampirowi, był stół, który dotąd lekko się palił, a teraz wybuchnął gwałtownym płomieniem. Wystraszony młodzieniec czym prędzej przewrócił go, mając nadzieję, że mokre podłoże ugasi ogień. Trochę się jednak pomylił. Ku jego zdziwieniu płomień przeniósł się na ziemię, a silny wiatr, niezatrzymywany przez barierę, szybko zaczął go rozprzestrzeniać.
~Czy ty zawsze musisz wszystko załatwiać w ten sam sposób?
~Co?
~W Karnsteinie ogień, teraz też ogień, po prostu zawsze wykorzystujesz ogień. To za chwilę zrobi się zbyt nudne.
~To... to był przypadek.
~Czyżby?
~A czy ty sądziłeś, że to podłoże może się podpalić.
~Widzisz?! Przez ciebie nawet skała się pali! Weź lepiej ugaś ten ogień.
~Za... za dużo go tu. I za szybko się roznosi.
~Przez ciebie wszyscy spłoniemy.
~Wiatr wieje nam od pleców, płomień idzie w ich stronę.
~O! Może jednak nie był to taki głupi pomysł.
~To nie był żaden pomysł, ale czysty przypadek!
~Tak, powtarzaj to sobie.

        Ściana ognia rzeczywiście robiła się coraz większa i szersza, odgradzając ich od napastników, na których twarzach zaczęło pojawiać się zdziwienie i lekki niepokój. Nawet mag, który dysponował mocą zdolną powalić smoki i powstrzymać morze, wyglądał na zdziwionego. Zaczął powolnym krokiem zbliżać się w ich stronę, ale nikt inny nie zrobił ani kroku.
~Hej, a co z tym kotem?
~Jakim kotem?
~Mirza.
~Ach, tym kotem.
~No właśnie. Co z nim?
~Nie wiem, ogień wszystko zasłonił. Pewnie zwiał, może nawet zaatakował napastników, przez ten dym widać coraz mniej.
~Łuczników dalej widać jasno i wyraźnie.
~Stoją po prostu w złym miejscu, za chwilę i ich zakryję. Zastanawiam się, na jakim zasadzie to podłoże się spala i ile ten ogień będzie jeszcze płonąć.
~Póki co wiem, że to najlepsza podpałka, jaką widziałem. Powinniśmy zacząć ją eksportować do Alaranii.

        Nagle wśród płomieni ukazała się sylwetka maga, który w dalszym ciągu szedł w ich stronę. Ogień zdawał się ustępować mu miejsca. Derogan jęknął w duchu. Jeżeli znał się na magii ognia, to ta przypadkowa zasłona była na nic, zaraz ją rozwieje.
- Chyba udało mi się zyskać trochę na czasie – szepnął Derogan do towarzyszy, nawet się na nich nie oglądając. Zbyt się obawiał, że mag mógłby zrobić mu jakąś niemiłą niespodziankę.
        Ten dotarł do nich po chwili. Wyszedł z płomieni, niedbałym ruchem strącając żar ze swojego płaszcza. Ściągnął z głowy kaptur, który dotąd zasłaniał jego twarz. Wyglądał na trzydzieści, czterdzieści lat, tak wskazywały rysy jego twarzy oraz nieliczne zmarszczki. Ale jego oczy... Te dawały mu o wiele, o wiele więcej. Spojrzał na wszystkich bystrym spojrzeniem, które skupił na Deroganie. Przeszły go ciarki. Mag ku jego zaskoczeniu zaczął klaskać.
- Brawo, udało ci się użyć żywiołu, w którego kontrolowaniu nie jestem mistrzem – powiedział pozbawionym emocji, ale zdecydowanie nie zimnym tonem. - Choć za drugim razem ten pomysł nie jest już taki imponujący.
~Mówiłem!
~Siedź cicho!

- Trochę się to wszystko dłuży, nie uważasz? - Mag przechylił lekko głowę.
- Trochę – odpowiedział Derogan.
- Może przedstawię sprawę jasno. Dzisiejszej nocy nikt nie musi ginąć, wystarczy, że się poddacie. Co do twoich towarzyszy... - Mag potoczył po nim spojrzeniem. - Wrócą bezpiecznie do Karnsteinu. Dla ciebie mamy zaś pewną propozycję, którą możemy rozmówić tylko w cztery oczy.
        Głos maga był tak przekonywający, że Derogan może byłby w stanie mu uwierzyć.
- I skończę jak ten wampir?
- Zagroził bezpieczeństwu Alaranii oraz bezpośrednio waszemu życiu, a nie chcielibyśmy pozbawić was możliwości wyboru. Nie działamy tak radykalnie.
- Czy wybicie całego rodu nie jest radykalne?!
- Tego niestety nie dało się uniknąć. - Mag westchnął. - Jednak i to było jedynie dla dobra Alaranii. Decydujcie lepiej szybko, twój cudowny ogień niedługo zgaśnie, a wtedy nie będziecie już mieli wyboru. Wybierajcie więc: życie czy śmierć?
        Derogan spojrzał na towarzyszy. Zdecydowanie nie chciał, aby zginęli przez niego, ale absolutnie nie wierzył w obietnice maga. Jego organizacja miała na swoich rękach o wiele za dużo krwi.
- Nie ufajcie mu – powiedział. - Może i brzmi przekonywająco, ale nie ma żadnego wyboru. W obu przypadkach czeka nas śmierć.
~Mnie byś nie przekonał. Zwłaszcza, jakbyś mi spalił kota.
~Ten kot się nie spalił, gdyby płonął, darłby się jak opętany.
~W sumie racja, o tym nie pomyślałem. Oby twoi towarzysze nie postanowili za ciebie.
~Oby.
Awatar użytkownika
Lullasy
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 136
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Służący , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Lullasy »

- W pełni rozumiem cię, Deroganie. Jeśli chcesz, możesz poprawić mu facjatę swoją pięścią, gdy będzie wstawał. I tak jest już na dnie dna, więc kilka uderzeń w twarz nic złego mu nie zrobi, a może i pomoże mu. Ewentualnie zakończysz jego cierpienia, nim oni nas zmasakrują.

        Cardos odpowiedział młodzieńcowi, który skomentował jego iście bohaterski czyn, jakim było przyłożenie Eridiosowi raz a dobrze. Sam nie zawahał użyć się odrobiny ponurego, czarnego humoru, odnoszącego się do ich zbliżającej się zguby pośród oręża wroga. Nie miał nadziei, gdyż jej nie chciał. Wyprowadzała ze skupienia, którego i tak mu na starość brakowało.

        Tymczasem, sytuacja robiła się z sekundy na sekundę coraz bardziej nieciekawa. Miecze w powietrzu, cięciwy naprężone do granic możliwości, oraz mag, gotowy rzucić zaklęcie w razie zagrożenia. Brakowało jedynie przebudzenia Prasmoka, a byłaby istna apokalipsa. Niestety, to niezwykłe, legendarne zjawisko nie miało nadejść dziś.

- Pamiętasz pierwsze chwile, gdy się tu znaleźliśmy, Deroganie? Właśnie w tym kryje się odpowiedź na twe pytanie. Filary służą za źródło, czy też raczej przekaźnik magii, która wywołuje mgłę. Mgła zaś pozwala na bezpieczne i precyzyjne wywołanie czaru teleportacyjnego, zarówno w jedną, jak i drugą stronę, z czego teleportację powrotną wywołuje się komendą, „pukaniem” trzykrotnym. - Tupnął ostrożnie swą nogą, w taki sam sposób, jak zrobił to spory czas temu, aby pokazać, co dokładnie ma na myśli. Jego wzrok tymczasem skupił się na smokach, które, poprzez swe spore cielska, zasłaniały widok na filary. - Problem w tym, że nie wiem, czy nie pobawili się w rozbiórkę przed naszym przyjściem. W takim wypadku naszą ostatnią deską ratunku będzie lisz. On w końcu stworzył to miejsce, więc i dałby radę nas zabrać. Jeżeli dożylibyśmy do jego cudownego pojawienia się.

        Zamiast tego, stało się coś bardziej niespodziewanego. Eugona zamachnęła się i była gotowa znokautować Cardosa kawałkiem podłoża, który jakimś cudem odnalazła już odłupany, albo też sama oderwała. Na całe szczęście Derogan był szybszy od kobiecej ręki, którą złapał, powstrzymując atak. Gdy przemówił, Eugona upuściła kamień z ręki, opuszczając wzrok, jakby nagle utraciła sens, dla którego chciała zaatakować. Starzec kiwnął głową w stronę młodzieńca, w ten sposób dziękując mu za to.

        Chwile później, nawiązała się rozmowa, między Deroganem a tym, który był jedynym przytomnym wampirem w okolicy. Nie trwało to jednak długo, gdyż czarne płaszcze zdradziły go, wbijając mu miecz w jego nieumarłe ciało. Jego śmierć była bolesna. Ogień, który wcześniej, jakby znikąd, opanował stół, rozszalał się i ruszył na odziane w czerń postacie. Z ognia zaś wyszedł mag, który ponownie rozpoczął rozmowę. Nic, co przemawiał, nie brzmiało dobrze, dla nikogo. Szczególnie dla kobiety, która straciła właśnie kogoś, kogo ceniła nad życie. Pomyliła się, tak samo, jak on, odnośnie tego, kto jest dobry, a kto zły. Musiała uratować siebie, a także odkupić swoje grzechy.

        Najszybciej jak mogła, rzuciła czar teleportacji, skupiając się na sobie i na tych, których wyciągnęła z karczmy. Jednak ciężko się skupić, kiedy wokół ogień - w wyniku tego, pośród bezlitosnych płomieni i jeszcze bardziej bezdusznych ludzi został nieprzytomny Eridios, zdany na łaskę brutalnego losu. Tymczasem Lullasy, Cardos, Derogan oraz Mirz przepadli bogowie wiedzą gdzie, zdani na łaskę miejsca, gdzie przeniosła ich Kalirsta, a także na tę kobietę.

[Ciąg dalszy: Lullasy, Derogan, Mirz i NPC’ki]
Zablokowany

Wróć do „Poza granicami Alaranii.”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości