Rododendronia[Miasto i las w pobliżu] W poszukiwaniu odpowiedzi

Rododendronia od wieków strzeże północnych krańców Środkowego Królestwa, zapewniając położonym bardziej na południe miastom względny spokój. Na północy krążą hordy potworów, których to dzielni wojownicy - swoją drogą jedni z najlepszych - usiłują trzymać z daleka od spokojnych ziem na południu. Królestwo Rododendroni posiada kopalnie najczystszego żelaza, z którego lokalne kuźnie wytapiają najznakomitszą stal, co zdecydowania ułatwia zadanie obrońcom.
Awatar użytkownika
Arnulf
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Arnulf »

Kilka godzin po tym jak całe miasto zostało postawione na równe nogi za sprawą ucieczki Sery, trzej towarzysze przedzierali się przez las, bacznie obserwując niebo. Wyglądało jednak na to, że pościg, o ile w ogóle poruszał się ich śladem, pozostał daleko z tyłu.
- No nieźle, już widzę tych bardów wyśpiewujących po rododendrońskich knajpach piosenki o tym, jak banitka Sera w przebraniu zwykłej, wędrownej pieśniarki zagrała wszystkim strażnikom na nosie, a następnie jak gdyby nigdy nic uciekła z miasta - powiedział w pewnym momencie Akzorn.
- Daj spokój, sierściuchu. Cały ten pomysł żebym wchodziła do tego miasta był do niczego. Wiedziałam, że tak się to skończy - odparła fellarianka.
- Oh naprawdę?! Czyżbyś była dawno poszukiwanym fellarańskim prorokiem, który potrafi przepowiadać przyszłość? - zapytał uszczypliwie wilkołak.
- Tak, wyobraź sobie. Jestem. Potrafię przepowiadać przyszłość. Chcesz wiedzieć, co za niedługo cię spotka? - zapytała Sera.
- Zamieniam się w słuch - odparł Akzorn.
- Będziesz szukał swoich wilczych kłów, jeśli natychmiast się nie zamkniesz i nie przestaniesz mówić, że to moja wina, że znowu musimy przedzierać się przez ten przeklęty las.
Arnulf jak zwykle szedł w milczeniu kawałek za swoimi towarzyszami i zastanawiał się, dokąd teraz pójdą. W powietrzu wisiała jakaś dziwna aura. Niebo było kompletnie przesłonięte chmurami, w powietrzu odczuwalna była wilgoć. Wszechobecny zapach mchu i nasiąkniętego runa leśnego przypominał podróżnikom o tym, że znów rozpoczął się czas poszukiwania przygód.
Mnich całą drogę zastanawiał się, w jaki sposób niewielka drużyna mogłaby znaleźć pracę godną ich umiejętności. Świetny łowca, wspaniała wojowniczka i wybitny kapłan powinni zajmować się sprawami o wiele bardziej istotnymi niż poszukiwanie jakichś wskazówek. Przedzieranie się przez leśne gęstwiny również nie było szczytem marzeń brata Arnulfa. Od dłuższego czasu bowiem niebianin czuł swego rodzaju niedosyt. Brakowało mu walki. Większość swego życia poświęcił na tropieniu i likwidowaniu piekielnych. Zajmował się tym, by pomścić śmierć swoich rodziców. Walka dawała mu spełnienie i satysfakcję, jednak od dłuższego czasu nie natrafiał na żadne ślady obecności jakakolwiek piekielnych.
- Czujecie ten dziwny zapach? - zapytała zupełnie niespodziewanie Sera. Dopiero wtedy Arnulf uzmysłowił sobie, że od jakiegoś czasu poza nasiąkniętym mchem i wilgotną paprocią, w powietrzu czuć także dziwny aromat, który z każdym krokiem przybierał coraz bardziej na intensywności, przeradzając się w końcu w drażniący smród padliny.
- Co tak wali, do jasnej cholery? - odpowiedział pytaniem na pytanie Akzorn, wyraźnie zniesmaczony.
- Pachnie, jakby ktoś wyrżnął całe stado bydła i zostawił gdzieś tu w środku lasu - wtrącił swoją opinię mnich. - Wyczuwam jakąś dziwną aurę. Nie wiem, czy to przez moją obsesyjną nienawiść do piekielnych, czy też po prostu mam upośledzony zmysł węchu, ale mam wrażenie, że w tym całym smrodzie daje się wyczuć delikatną nutę siarki. A wiecie, co by to oznaczało? - Po tych słowach delikatnie pogłaskał rękojeść jednego ze swych toporów.
Towarzysze popatrzyli na niego z lekkim zdziwieniem i przerażeniem. Widok niepozornego mnicha z krwawym zapałem w oczach był na tyle dziwny i budzący grozę, że nawet Akzorn, który zazwyczaj nie bał się niczego, odczuwał lekki niepokój.
- Nie wytrzymam zaraz! Boże, gdzie my jesteśmy? Akzorn, powiedz mi: co my tu robimy i dlaczego tak cholernie śmierdzi?! - zirytowana Sera, zaczęła robić wyrzuty łowczemu.
Arnulf wiedział, że te słowa, to początek kolejnej słownej bitwy jego przyjaciół. Uśmiechnął się pod nosem. Uwielbiał słuchać, jak ta dwójka rozmawiała ze sobą. Sprawiało mu to olbrzymią radość, gdyż czuł się wtedy, jakby stanowił wraz z nimi jedną rodzinę. Ta myśl zawsze podnosiła go na duchu i dodawała mu otuchy. Szedł przed siebie z delikatnym uśmieszkiem na twarzy. Nagle coś przykłuło jego wzrok. Był to dziwny kawałek materiału, przybity do drzewa długim, zardzewiałym gwoździem. Arnulf zainteresował się tym dziwnym obiektem. Podszedł trochę bliżej... To co zobaczył, zmroziło mu krew w żyłach.
Tajemniczy kawałek materiału okazał się płatem ludzkiej skóry. Kiedy mnich podszedł dostatecznie blisko, zauważył, że zza drzewa, do którego ów skalp był przytwierdzony, wystawały doszczętnie obdarte ze skóry nogi. Widać było, że proces rozkładu już się nimi zajął. Wokół latały całe chmary much. Na ziemi i drzewie można było ciągle dostrzec zaschniętą krew. Arnulf bał się obejść drzewo, by zobaczyć pozostałą część zwłok. Już w tym momencie czuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła. Wrócił do swoich towarzyszy najszybciej jak potrafił.
- Załatwione? - zapytał Akzorn, kiedy tylko usłyszał kroki mnicha. - Znalazłeś jakieś grzyby?
- Czy ty zawsze musisz zadawać takie głupie pytania? Nie mógłbyś tak po prostu zaakceptować faktu, że Arnulf też jest człowiekiem i... - Sera urwała, dostrzegając bladą twarz mnicha. - Co się stało?
- Musicie to zobaczyć... - odparł Arnulf. Odwrócił się i ruszył w kierunku drzewa, przy którym leżały oskórowane zwłoki. Towarzysze podążali za nim. W pewnym momencie mnich zatrzymał się.
- Nie pytajcie mnie o nic. Wiem tyle co wy. Jeżeli dobrze widzę, to jest tego więcej... - po tych słowach zrobił dwa kroki w prawo, a oczom jego przyjaciół ukazały się obdarte ze skóry nogi.
- Jasna cholera! - powiedział Akzorn. Sera złapała się ręką za usta i pobiegła w przeciwnym kierunku. Po chwili dało się słyszeć charakterystyczne kaszlanie.
- Ktoś tu ma wrażliwy żołądek - mruknął z przekąsem wilkołak. Następnie okrążył drzewo, by dokładnie obejrzeć tajemnicze zwłoki. - Kurde... Ktoś, kto to zrobił, musiał być zdrowo szurnięty. Rozumiem, że można kogoś zabić, ale to już jest przegięcie.
Mnich, który ochłonął już z pierwszego szoku, podszedł również zobaczyć, jak wygląda truchło czegoś, co prawdopodobnie było wcześniej człowiekiem. Jego oczom ukazał się kompletnie obdarty ze skóry trup. Dodatkowo, jelita zostały wycięte z wnętrza brzucha i stworzono z nich coś w rodzaju liny, której jeden koniec był przywiązany do szyi, a drugi do gałęzi. Widok był tak makabryczny, że mnich miał ochotę zamknąć oczy i odejść jak najdalej. Niestety, kilka drzew dalej, dostrzegł podobny płat skóry przybity tępym gwoździem do pnia.
- Powiedziałeś, że jest tego więcej... Co miałeś na myśli? – zapytał Akzorn. Arnulf tylko wyciągnął rękę i wskazał palcem drzewo, rosnące kawałek dalej. Sam zaczął rozglądać się po okolicy i już po chwili z przerażeniem dostrzegł jeszcze sześć takich miejsc. Bał się, że w głębi lasu, może odkryć ich więcej. Akzorn popatrzył na niego, z niewyraźną miną.
- Co tu się mogło stać? Cholera... Nie mam słów, żeby cokolwiek powiedzieć. To... To jest chore! - W jego głosie czuć było zdumienie i obrzydzenie. Wilkołak zdecydowanie nie odczuwał lęku, jednak to co zobaczył, zdecydowanie go zaniepokoiło. - Idźcie z Serą jak najdalej stąd. Ja spróbuję trochę się rozejrzeć. Gdybym... - nie dokończył, ponieważ mnich złapał go za rękę i odwrócił w swoją stronę.
- To robota piekielnych. Jestem o tym święcie przekonany. Wybacz bracie, to sprawa dla mnie. Znasz mnie i wiesz, co łączy mnie z piekielnymi. Wiesz także, że jedyną osobą, która potrafi się w tym lesie poruszać, jesteś ty. Zrobimy tak: ja się rozejrzę, a ty zajmiesz się Serą. Jak już uda mi się coś ustalić, dowiem się co tu się stało, udam się na północ. Myślę, że trzy dni mi wystarczą.
- Załóżmy, że zgodzę się na taki układ. Co jeśli do tych trzech dni nie wykryję twojej obecności nigdzie w pobliżu? - zapytał łowczy.
- Wtedy będzie to oznaczało, że albo dołączyłem do tych tutaj, albo mam poważne kłopoty. Będziesz mógł wrócić i mi pomóc. - odpowiedział mnich.
- A tak właściwie, to dlaczego nie pójdziemy wszyscy razem? - zapytał ponownie Akzorn.
- A gdzie jest Sera? - odpowiedział pytaniem na pytanie Arnulf. - Masz odpowiedź. Możemy spróbować ją w to wkręcić, ale coś mi mówi, że jednak wolałaby jak najszybciej się stąd oddalić. Poza tym, jeżeli oprawca jest gdzieś w pobliżu, a są na to duże szanse, to wydaje mi się, że nie ujawni się, jeśli będzie miał przeciwko sobie trzech wojowników. Co innego, jeśli zobaczy bezbronnego mnicha...
Akzorn zastanowił się chwilę. Popatrzył na swojego przyjaciela. To co dostrzegł w jego oczach, zapewniło go, że mnich wie co robi. Chrząknął nieznacznie, splunął, a następnie podrapał się po głowie i zapytał: - A co, jeżeli oprawców jest kilku i nie są to piekielni?
- Są to piekielni. Nie może być inaczej. Mam tylko nadzieję, że nie będzie ich za wielu. Nie chciałbym się spóźnić - odparł pewnym głosem niebianin.
- Dobrze więc. Za trzy dni się widzimy. Jeżeli nie wrócisz do tego czasu, to...
- Wrócę. Tylko pomszczę tych wszystkich nieszczęśników - zapewnił Arnulf, przerywając Akzornowi. Łowczy jeszcze raz popatrzył na niego, kiwnął głową i uśmiechnął się jak łotrzyk, który właśnie wymyślił przebiegły plan.
- Widzę to spojrzenie! Jesteś popaprany, Arnulf! Już im współczuję. W takim razie, czyń honory. Mam nadzieję, że nie trzeba cię będzie ratować. Trzymaj się! Widzimy się za trzy dni.
Arnulf uśmiechnął się uprzejmie, podał rękę towarzyszowi, a następnie jeszcze przez chwilę czekał, aż ten odejdzie kawałek i zniknie mu z oczu. Gdy już został sam, ruszył przed siebie, by zbadać całe miejsce zbrodni i ustalić, kto też mógł się dopuścić tak okropnego czynu. Odkrył jeszcze pięć innych trupów, wszystkie zmasakrowane w ten sam sposób. Łącznie było tam trzynaście ciał, z czego każde ułożone w innej pozycji. Arnulf zastanawiał się, czy istnieją jakieś rytualne powiązania pomiędzy ułożeniem ofiar, ich ilością i odległością pomiędzy drzewami. Po pewnym czasie zaczął dokładniej przeczesywać okolicę w poszukiwaniu innych użytecznych poszlak. Niestety dzień zbliżał się ku końcowi, toteż po jakimś czasie musiał przerwać swoje zajęcie, by przygotować sobie w miarę bezpieczny nocleg. Niecałe dwie godziny zajęło mu zbudowanie niewielkiego szałasu, w którym mógł przeczekać noc. Był niezmiernie zadowolony z tego, że podczas podróży z Akzornem nauczył się kilku rzeczy, między innymi budowania szałasów. Zapach rozkładających się ciał był wciąż bardzo intensywny, jednak mnich posiadał ze sobą kilka lasek kadzidła, toteż rozpalił dwie wewnątrz szałasu, by chociaż tam dało się w spokoju zasnąć, bez uderzającego smrodu. Nastał wieczór. Arnulf odmówił modlitwy, po czym zabezpieczył obszar przed atakiem znienacka poprzez silne błogosławieństwo ochronne. Miał nadzieję, że noc upłynie w spokoju i następnego dnia będzie mógł odnaleźć piekielnego odpowiedzialnego za tą zbrodnię. Wolał podczas walki mieć za sojusznika słońce, a nie nieprzebraną ciemność, która tylko czekałaby, żeby podłożyć mu pod nogi jakiś niepozorny korzeń lub coś innego, co mogłoby przeważyć szalę zwycięstwa na korzyść piekielnego.
Mnich długo leżał na miękkim mchu, próbując zasnąć. Przed oczami ciągle miał oskórowane, rozkładające się ciała i fragmenty skóry przybite do drzew. Czuł wielką gorycz z powodu zamordowanych w tym lesie osób. Przypomniał sobie także swe dzieciństwo, kiedy to podobny los spotkał jego rodziców. Wiedział, że nie może pozostać dłużny piekielnym. Czuł potężną żądzę zemsty i chęć sprawiedliwości. Obiecał sobie, że znajdzie tego, kto dokonał tak makabrycznego uczynku i rozprawi się z nim sprawiedliwie. Po pewnym czasie, zmęczony dniem pełnym wrażeń i kołysany szeptem nocnego lasu, Arnulf zasnął.
Ostatnio edytowane przez Arnulf 5 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Akzorn
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Akzorn »

- To jakaś paranoja.- mruknął do słaniającej się na nogach Sery.
- W całym swoim życiu nie widziałam jeszcze czegoś takie... - przerwała, wymiotując.
Akzorn uśmiechnął się szyderczo. Było to jakieś parę godzin od makabrycznego znaleziska. Opuścili wtedy mnicha i odeszli na taką odległość, aby nie było czuć smrodu rozkładających się ciał. Dla Akzorna był on spotęgowany przez jego wyostrzone zmysły, ale nie przeszkadzał mu za bardzo, w porównaniu do jego towarzyszki.
- Nie chcesz grzybka? - rzucił.
- Zamknij się! - warknęła i sięgnęła po kosę.
- Oj, nie denerwuj się, gołąbku - odparł, kontynuując słowną przepychankę.
- Jak mnie nazwałeś?! - wykrzyczała fellarianka i z kosą w dłoni rzuciła się na wilkołaka. Pomimo osłabienia, które wynikało ze skutków zobaczenia zmasakrowanych ciał, gniew pozwolił jej na to.
Łowczy odskoczył i zaczął biec pomiędzy drzewami, przeskakując zmurszałe pnie i depcząc mech. Był z siebie dumny, udało mu się wyprowadzić rasowego żołnierza z równowagi. Zaciągnął się powietrzem, rozkoszny zapach sosen i ... ciał? "Co, do chole..." - nie dokończył, ponieważ zamyślony potknął się o korzeń i poleciał prosto na drzewo. Całkowicie wybity z rytmu, słysząc za sobą kroki Sery, szybko odwrócił się i przyłożył palec do ust.
- Cicho bądź - szepnął. - Czuję coś dziwnego - dodał po chwili.
Dziewczyna z pomieszanym zdziwieniem i gniewem wymalowanym na jej twarzy warknęła w odpowiedzi.
- Obyś nie kłamał.
Łowca, jak najciszej tylko potrafił, ruszył w kierunku okropnego zapachu. Po wyjściu na polankę na jego twarzy widać było wyraźne obrzydzenie. Na polanie leżało pięć zmasakrowanych zwłok, ułożonych na planie gwiazdy. Dookoła nie było nikogo. Podszedł do najbliższego ciała. Była to prawdopodobnie młoda dziewczyna, ciało było zimne, a wszędzie latały muchy. Wrócił do fellarianki z grobową miną.
- Zostań tutaj, stało się tam coś bardzo nieprzyjemnego dla oczu... oraz nosa. - Opisał jej także to, co zobaczył.
- Wracamy do Arnulfa - mruknął, patrząc przez gałęzie na zachodzące słońce. - Musimy poruszać się bardzo ostrożnie, zwracać uwagę na każdy szmer, jeśli nie chcemy stracić głowy - powiedział szybko.
Miał wielką ochotę zapalić, ale nie chciał zdradzać się specyficznym zapachem. Pokazał dziewczynie ręką, że ma za nim podążać.
Do obozowiska niebianina dotarli późno w nocy.
- Mówiłem, że macie tutaj nie wracać! - krzyknął, patrząc oskarżająco na Akzorna. Obudziło go rzucone tutaj błogosławieństwo.
Ten w odpowiedzi usiadł i schował twarz w dłoniach, a Sera zaczęła opowiadać mnichowi, czego był on świadkiem.
- Czy to normalne zachowanie piekielnych? - mruknął wilkołak, kiedy skończyła.
- Zdecydowanie nie, muszą się do czegoś szykować - odpowiedział z zamyśloną miną niebianin.
Po tym zapadła cisza, w czasie której słychać było tylko świerszcze i szum wiatru, chłoszczącego gałęzie otaczających ich drzew. Przerwał ją Akzorn, mówiący spokojnym, pustym głosem.
- Muszę wam coś wyznać... - opowiedział im o całym zajściu z nemorianinem. Za długo milczał, a te wiadomości wierciły mu się w głowie jak niespokojne szczenięta.
- Akzorn, do cholery... - mruknęła Sera.
Awatar użytkownika
Sera
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Fellarianka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sera »

- I nie raczyłeś nas o tym wcześniej powiadomić?! To nie przelewki, nie możemy udawać, że nic się nie stało... ty też nie możesz. - Pomimo wcześniejszych przekomarzanek, Akzorn był dobrym kompanem i przyjacielem. I choć w jej głosie dało się usłyszeć nutkę podirytowania, kryła się tam również troska o wilkołaka. Dlaczego to spotkało akurat jego? Nie... nie tylko jego. Ten problem dotyczył całej trójki. Nemorianin groził nie tylko jemu, ale również Serze i Arnulfowi, dlatego też fellarianka nie mogła tego tak zostawić.
- Jakoś... nie było ku temu okazji. Poza tym nie chciałem was zamartwiać, na dodatek te zmasakrowane ciała... zbyt wiele się działo - odparł przepraszającym tonem, a po chwili westchnął przeciągle.
Sera natomiast prychnęła, słysząc jego kiepską wymówkę.
- To nie ma znaczenia. Razem z pewnością byśmy coś wymyślili, w końcu co trzy głowy to nie jedna, prawda? - Posłała obojgu słaby, lekko wymuszony uśmiech, by po chwili skrzyżować ramiona i przybrać zamyśloną minę. Podrapała się po policzku i spojrzała znacząco na wilkołaka. - Pokaż kartkę.
Mężczyzna zdziwił się przez chwilę, nie wiedząc, o co jej chodzi. Za moment jednak zorientował się, że miała zapewne na myśli skrawek papieru, który pojawił się w jego dłoni tuż po spotkaniu z demonem.
- Baks Trepes - przeczytała na głos imię - a więc to jego musimy zabić?
Mężczyźni z zaskoczeniem przyjrzeli się Serze. Prawdopodobnie nie spodziewali się usłyszeć od niej czegoś takiego. Mnich, który przez cały ten czas się nie odzywał, zmarszczył brwi i zrobił w jej stronę kilka kroków.
- Nikogo nie zabijemy! Nie będziemy bratać się z demonem - odezwał się gwałtownie, zwłaszcza jak na niego.
Fellarianka spojrzała mu prosto w oczy i położyła rękę na jego ramieniu.
- Nie powiedziałam, że to zrobimy. - Uśmiechnęła się szeroko i chytrze. - Ale możemy sprawić, że ktoś tak pomyśli.
Akzorn spojrzał na nią spode łba. Nie był pewien, co ta z pozoru lekkomyślna osóbka może knuć.
- Chcesz oszukać nemorianina? - prychnął. - Powodzenia.
- On nie jest bogiem. Nie musi wiedzieć ani widzieć wszystkiego. Jeżeli dobrze byśmy to rozegrali, moglibyśmy nie tylko zachować życia, ale i zgarnąć obiecany tobie pierścień. - Jej uśmiech się rozszerzył, natomiast ona sama oparła się wygodnie o pobliskie drzewo. - A może nawet... dalibyśmy radę zabić Aku. - Kątem oka zerknęła na Arnulfa, wyczekując jego reakcji.
- Jak chcesz to zrobić? - Mnich, wyraźnie zaciekawiony jej propozycją, rozluźnił mięśnie twarzy i przysiadł się do wilkołaka.
- To proste. Moglibyśmy wykorzystać wiedzę Akzorna na temat trucizn i sporządzić taką, która zdołałaby unieruchomić ciało, a także wstrzymać na pewien czas funkcje życiowe. Podalibyśmy ją Trepesowi, a kiedy wieść o jego śmierci by się rozeszła, zjawiłby się nasz demon, chcący wręczyć zapłatę. Po otrzymaniu jej, zwyczajnie poderżnęlibyśmy mu gardło. - Dziewczyna wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu i puściła przyjaciołom oczko.
Przez krótką chwilę nikt się nie odzywał, gdyż każdy rozmyślał nad planem Sery. Po jakimś czasie jednak Akzorn postanowił podzielić się z pozostałymi swoją opinią.
- A nie moglibyśmy tego całego Baksa zwyczajnie zabić?
- Nie - odparł mnich. - Nie możemy uśmiercić niewinnego człowieka.
- Dobra, dobra... ale widzę w twoim planie lukę, Sero. Otóż przeceniasz moje umiejętności, nie potrafię sporządzić takiej mikstury.
Fellarianka zamyśliła się.
- W takim razie znajdziemy kogoś, kto potrafi.
Awatar użytkownika
Arnulf
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Arnulf »

Zapadł zmierzch. Podróżnicy musieli nocować całkiem niedaleko miejsca, w którym doszło do dziwnej masakry. Nikt nawet w najmniejszym stopniu nie był z tego faktu zadowolony. Niestety jednak podróżowanie nocą nie wchodziło w grę, gdyż las był naprawdę gęsty i dziki, więc przedzieranie się przez niego było niesamowicie męczące. Sera i Arnulf byli kompletnie wyczerpani, a Akzorn, choć nie pokazywał tego po sobie, również odczuwał ogromne zmęczenie. Podróżnicy rozbili więc niewielkie obozowisko, zanim jeszcze zrobiło się ciemno, i przygotowali się do snu. Arnulf po raz kolejny przyrządził na szybko wspaniałą ucztę. Tym razem na szczęście obyło się bez niechcianych efektów ubocznych. Do kolacji podróżnicy otworzyli sobie butelkę wina, które mnich zabrał ze sobą z klasztoru. Kiedy już uporali się z kolacją, a wino zaczęło robić swoje, Akzron i Arnulf zaczęli namawiać fellariankę, by ta zagrała im jakąś wesołą melodię. Sera początkowo udawała nieco zawstydzoną, jednak już po jakimś czasie dała się namówić. Wieczór upłynął podróżnikom bardzo przyjemnie, bez żadych przykrych niespodzianek.
Następnego dnia, kiedy tylko zrobiło się jaśniej, wyruszyli w dalszą drogę. Zmierzali w kierunku Ostatniego Bastionu. Akzorn miał tam jakąś misję do wykonania. Arnulf nie mógł się pogodzić z tym, że musiał porzucić sprawę tajemniczej masakry. Wiedział, że w tę dziwną sprawę zamieszani byli piekielni i nie mógł się pogodzić z tym, że ta zbrodnia uszła im na sucho, jednak misja Akzorna była tym razem o wiele ważniejsza.
Około południa las zaczął się przerzedzać. Wędrowcy wyszli na równinny teren.
- Musimy dotrzeć do rzeki. Ona zaprowadzi nas prosto do Ostatniego Bastionu - powiedział Akzorn, który miał ze sobą prowizoryczną mapę okolicy.
- Nareszcie mogę rozprostować skrzydła! - odetchnęła z ulgą Sera. - W końcu wyszliśmy z tego przeklętego lasu. Czułam się w nim jak jakiś rozbójnik albo banita.
Arnulf uśmiechnął się pod nosem, gdyż i jemu zaczynał się już udzielać podobny nastrój. Całe to zamieszanie z fellarianami sprawiło, że czuł się jakby wciąż musiał się przed czymś ukrywać, a przecież był tylko zwykłym poszukiwaczem przygód.
- Tylko nie lataj za wysoko! Co prawda jesteśmy już na terenach leżących zdala od siedzib fellarian, jednak wciąż istnieje ryzyko, że jakiś oddział będzie patrolował ten teren. - upomniał Serę Akzorn.
- Mogą mnie cmoknąć! - rzuciła buntowniczo wojowniczka, po czym pogłaskała rękojeść ogromnej kosy. - Nie miałabym nic przeciwko małej rozgrzewce. - Po tych słowach fellarianka poszybowała gdzieś w przestworza.
Mężczyźni zostali sami.
- Słuchaj, Akzorn - zaczął mnich. - Będziemy musieli tu wrócić. Nie wiadomo, kto stał za tą tajemniczą rzezią. Obawiam się, że to znowu jacyś kultyści. Mam tylko nadzieję, że nie rozprzestrzenią się po całej Alaranii, tak jak to było kiedyś...
- Rzeczywiście, dziwna sprawa. Chociaż wydaje mi się, że ktoś powinien się zorientować, że zniknęło tyle osób... - odparł wilkołak.
Arnulf zastanowił się przez chwilę, po czym uznał, że jego towarzysz ma rację. W końcu ktoś powinien zwrócić uwagę na zniknięcie tylu osób naraz. Mimo wszystko jednak poprzysiągł sobie, że jak tylko skończą misję Akzorna, to namówi pozostałych do zbadania tej dziwnej zbrodni.
- Jasna cholera! Ale mnie nosi! Z chęcią poprzestawiałbym komuś kości... - rzucił Akzorn.
- Tak... Ciągle tylko włóczymy się po jakichś pustkowiach i jedyne, co nam się przytrafia, to jakieś dzikie stworzenie, ewentualnie kilku fellarańskich strażników, którzy... No cóż... Walczyliśmy z lepszymi wojownikami. Przydałoby się jakieś wyzwanie - zgodził się mnich.
Towarzysze rozmawiali, wpominając dawne czasy, kiedy to wspólnie polowali na piekielnych, dzikie i groźne bestie, szalonych kultystów i innych, mrocznych mieszkańców tego świata. Nagle tuż przed nimi spadło ciało kaczki, pozbawione głowy. Chwilę później, dosłownie zasypał ich deszcz martwych, kaczych ciał.
- Co jest, do cholery?! - zapytał Akzorn.
- Kolacja - odpowiedział kobiecy głos z nieba. - Natknęłam się przypadkiem na klucz dzikich kaczek, więc postanowiłam się rozerwać, a przy okazji sprawdzić swoje umiejętności.
- Cóż za precyzja! - powiedział z podziwem Arnulf, trzymając truchło ptaka i przyglądając się miejscu, w którym powinna znajdować się głowa. - Od razu widać, że kobieta.
- Co masz na myśli? - spojrzała na niego fellarianka, doszukując się feministycznego podtekstu.
- Cóż... Nasz wilkołak, gdyby mógł się z takimi kaczkami zabawić, pewnie porozrywałby je na strzępy. - wytłumaczył mnich, a wilkołak zaśmiał się.
- Potem musiałbym je wyskrobywać spomiędzy pazurów. Świetna robota, Sera. Szkoda tylko, że nie będziesz mogła ich spróbować. W każdym razie będziemy mieli zapas jedzenia na dwa, może nawet trzy dni - pochwalił skrzydlatą wojowniczkę Akzorn. - No, Arnulf, będziemy musieli się odwdzięczyć i nazbierać naszej ptaszynce trochę koniczyny.
Po tych słowach dało się słyszeć tępe stuknięcie.
- Ałć! Przecież tylko żartowałem! - krzyknął wilkołak, masując czubek głowy.
Towarzysze w dobrych humorach wędrowali przez rozgległą równinę. Nie wiedzieli, co czeka ich tym razem, jednak mimo wszystko czuli, że wspólnymi siłami będą w stanie przeciwstawić się nawet najsilniejszemu przeciwnikowi. Każdy był w stanie oddać życie za pozostałą dwójkę. Arnulf wiedział, że mimo iż ani Akzorn, ani Sera nie powiedzieliby tego na głos, to i tak walczyliby za siebie do upadłego. Ich kompania była już czymś innym niż tylko grupką trzech zupełnie przypadkowych poszukiwaczy przygód. Łączyła ich swego rodzaju więź, która, choć niewidoczna na pierwszy rzut oka, tworzyła przyjazną i ciepłą atmosferę, której potrzebował nawet najtwardszy wojownik. Mnich w towarzystwie fellarianki i wilkołaka czuł się jak w rodzinie. Akzorn był mu bratem, a fellarianka siostrą. Wiedział, że może na nich polegać i sam też modlił się każdego wieczora, by zesłać na nich błogosławieństwo pomyślności i spokojnego snu.
- Chyba się starzejesz, mnichu... - powiedział nagle Akzorn. - Zrobiłeś się ostatnio jakiś małomówny.
- Widzisz Akzornie, rozmyślam dużo o tym i o tamtym. Filozofia życia skrywa przede mną tyle tajemnic, a ich odkrywanie jest naprawdę fascynujące - odpowiedział brat Arnulf.
- Próbuje być mądry. - Wilkołak mrugnął porozumiewawczo do Sery. - Ciekawe, czy filozofia życia jest też użyteczna podczas walki... Może jakiś mały pojedynek? Tak na rozgrzewkę? - zaproponował Akzorn. - Jeszcze nigdy mnie nie pokonałeś! Może spróbujesz się odegrać?
Arnulf zastanowił się przez chwilę, po czym wyciągnął oba jednoręczne topory. Akzorn, widząc to, uśmiechnął się zawadiacko.
- Stary, dobry mnich. To mi się podoba.
Mężczyźni rozpoczęli pojedynek. Walka przypominała raczej zapasy, jednak walczący posługiwali się toporami, więc nie było w tym nic dziwnego. Już po chwili dało się odczuć przewagę wilkołaka. Był on zdecydowanie silniejszy i bardziej obyty w posługiwaniu się tym typem broni. W pewnym momencie wytrącił jeden topór Arnulfa, przez co szala zwycięstwa znacznie przychyliła się na jego korzyść. Stojąca z boku Sera dostrzegła jednak delikatny błysk niebieskiej poświaty na ostrzu Arnulfa. Już po chwili walka się wyrównała, ponieważ mnich wykonał unik i zaatakował z półobrotu, wytrącając broń z ręki Akzorna.
- Psiakrew! Skąd masz tyle siły, mnichu? - sapnął wilkołak.
- Zawsze w formie... - odparł tajemniczo Arnulf.
Sera słysząc to, delikatnie się uśmiechnęła. Z całych sił kibicowała mnichowi. Chciała widzieć minę pokonanego Akzorna. Niestety po kilku kolejnych atakach, Arnulf został pokonany. Spocony Akzorn podał mu rękę i pomógł wstać. Mnich otarł twarz z kurzu, a następnie poklepał przyjaciela po plecach.
- Jeszcze kiedyś cię rozwalę, zobaczysz - powiedział.
- I tak było nieźle. Ciągle się zastanawiam, skąd ty masz tyle siły, pod tym brązowym habitem.
- Technika, towarzyszu. Najważniejsza jest technika - odparł mnich, uśmiechając się pod nosem.
Wędrowcy postanowili rozbić obozowisko, jako że zbliżała się pora wieczorna. Co prawda jak okiem sięgnąć nie było widać żadnych drzew, które mogłyby posłużyć za szałas, jednak niebo było bezchmurne, więc nie trzeba było obawiać się deszczu. Podróżnicy spali więc pod gołym niebem. Następnego dnia czekała ich dalsza wędrówka do Ostatniego Bastionu. Wszyscy byli ciekawi, jakie przygody czekają na nich w tej nieznanej krainie...
Ciąg Dalszy
Zablokowany

Wróć do „Rododendronia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 9 gości