Strona 5 z 6

Re: Rynek w centrum miasta

: Śro Lip 11, 2018 8:26 pm
autor: Azajasz
Azajasz jakby na chwilę ogłuchł i przez kilka sekund nie odpowiadał. Dopiero usłyszawszy głos Safiry wrócił do rzeczywistości. Dziewczyna mówiła coś, ale dla anioła było to zupełnie niezrozumiałe. Za to krew, którą kaszlała była sygnałem, że nie ma na co czekać. Musiał się zgodzić na teleportowanie jej do miasta. Było gorzej, niż sądził. Magia Safiry, Malachiego i Azajasza powinna postawić ją do pionu, tymczasem nie było z nią dobrze. Mężczyzna w głębi duszy był przerażony jak nigdy dotąd, bo z Safiry uchodziło życie. Jedna część jego duszy chciała być przy niej, druga, ta bardziej świadoma wiedziała, że jedyną saensowną decyzją była teleportacja.
- Weźcie ją - odpowiedział, gdy dotarł do niego również krzyk dowódcy. Azajasz nie zachowywał się normalnie i z pewnością jego kompani to zauważyli. Jednak mało go to obchodziło, bo liczyła się Safira i tylko ona.
- Niech zabierze ją do królewskiej uzdrowicielki - powiedział już bardziej rzeczowo.
- Ona na pewno coś poradzi. W zamku są magowie, oni też muszą pomóc. Strzała musiała być zatruta, inaczej nie kaszlałaby krwią. Musi mieć krwotok wewnętrzny, którego nie zdołaliśmy uleczyć. A jeśli my tego nie potrafimy, to musimy zawierzyć ją magom z twierdzy. Tylko oni mają silniejsze moce. Jej płuca zalewa krew. Jeśli szybko jej nie pomogą, to się udusi - Azajasz mówił już całkiem do rzeczy, krzyk Malachiego całkowicie wyrwał go z letargu. Wstał biorąc na ręce omdlałą Safirę. Była cała we krwi. Tunikę miała w plamach, po ręce ciekła jej stróżka czerwonej posoki. Zresztą Malachi i Azajasz nie wyglądali lepiej. W końcu próbowali ratować przyjaciółkę.
- Bierz ją, już! - ponaglił współtowarzysza Ananke.
- Nie można czekać...

Re: Rynek w centrum miasta

: Śro Lip 18, 2018 6:25 pm
autor: Ananke
        Ananke stała wyraźnie spięta i rozdarta między chęcią natychmiastowego działania w sytuacji bezpośredniego zagrożenia, a szacunkiem wobec żalu Azajasza oraz niechęcią do wyszarpywania mu rannej z ramion. Czas jednak płynął nieubłaganie. Krwotok został zatamowany, ale strzały nie były zwykłe. Ich groty musiały być otrute lub zaklęte, bo Saphira zachowywała się co najmniej jak odurzona lub wciąż ranna mimo tak licznych magicznych ingerencji w jej organizm, który powinien dawno już poradzić sobie z obrażeniami. Potrzebna była jednak interwencja Malachiego, by Azajasz się opamiętał i Ananke nie czekała już na kolejne potwierdzenie. Skinęła tylko głową i Bastien doskoczył do anielicy, ostrożnie przejmując ją w ramiona. Nawet nie kłopotał się ze wstawaniem, tylko zniknął tak, jak klęczał, z kobietą w objęciach.
        Zapadła nienaturalna cisza. Wysłana na polowanie grupa smoczych jeźdźców oddaliła się już na tyle, że nie było słychać nawet ciężkich kroków ich wierzchowców po udeptanym trakcie. Ananke, Malachi i Azajasz stali zaś niby wrośnięci w ziemię, spoglądając w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą leżała anielica. Teraz po niej i Bastienie zostały tylko plamy krwi, powoli wsiąkające w ziemię. Pierwsza otrząsnęła się elfka.
        - Chyba i my powinniśmy wracać – powiedziała cicho i odwróciła się, kierując w stronę Iana. Zatrzymała tylko na moment przy Azajaszu. Nie znała go zbyt dobrze, więc powstrzymała się od pokrzepiającego gestu i ręce trzymała przy sobie.
        - Nic jej nie będzie. Już są na miejscu i otrzyma niezbędną opiekę – stwierdziła krótko, ale miękkim tonem. – Może jedź przodem? Będziemy zaraz za tobą.
        Po tych słowach podeszła do swojego smoka i sprawnie wspięła się na jego grzbiet. Znajomym już gwizdem dała sygnał reszcie swojego oddziału i wszyscy jej ludzie zawrócili swoje łuskowate wierzchowce na trakcie, przez moment czyniąc tym małe zamieszanie, ale już po chwili ruszając formacją w stronę miasta.

Re: Rynek w centrum miasta

: Śro Sie 29, 2018 3:19 pm
autor: Azajasz
Azajasz usłyszał słowa Ananke, ale odpowiedział tylko uniesieniem jednego kącika ust do góry. Ni to uśmiech, ni to grymas, nie dało się jednoznacznie określić czym była jego odpowiedź. Dobrze, że była jakakolwiek, bo znający anioła mogło nie być jej wcale. Martwił się o Safirę niemożliwie. Wręcz odchodził od zmysłów, ale nie dał tego po sobie poznać. Jego uczucie do anielicy jakby wezbrało i teraz uderzało w niego jak serce dzwonu o jego wnętrze. Bez słowa wskoczył na konia. Był cały w krwi, ale nie miał czasu teraz o tym myśleć. Spojrzał na Malachiego, nie chciał odjeżdżać bez pozwolenia dowódcy, ale ten tylko skinął głową. Azajasz nie czekał już dłużej. Spiął konia i ruszył do przodu, wyjeżdżając przed resztę oddziału. Galop jego konia szybko przeszedł w cwał. I tyle widzieli Azajasza. W mgnieniu oka zniknął im z oczu. Nim drużyna zebrała się do kupy anioł był już daleko. Mógł pokazać swoje skrzydła i polecieć. Jego konia mogła zabrać reszta, ale w ten sposób zdradziłby dużynie Ananke swoje pochodzenie. Ona wiedziała kim są, ale reszta nie. Gnał na złamanie karku, by jak najszybciej znaleźć się w mieście, ale odległość była długa, a koń po pewnym czasie zaczął zwalniać. Z cwału przeszedł w galop, a do Azajasza dotarło, że jeśli nie zwolni wykończy swojego wierzchowca. Koń dyszał ciężko, więc anioł zwolnił, ale nie chciał dać mu odpoczywać w kłusie. Musiał wytrzymać. Do miasta było co raz bliżej. W końcu wyjechał z lasu. Wieże na murach obronnych Rododendronii majaczyły w oddali. Był już blisko. Jako anioł miał wstęp do twierdzy. Musiał tylko wjechać boczną bramą, której używali dostojnicy królewscy. Tam go znali, wiedzieli kim jest. Martwił się o Safirę jakby była jego żoną, choć ona nawet nie wiedziała, że Azajasz czuje do niej jakiś afekt. Przypomniało mu się co czuł, kiedy zobaczył swoją rodzinę w kałużach krwi. Miał wrażenie, że jego serce rozdziera się na milion kawałków. A co jeśli ona umrze? Co jeśli odejdzie nawet nie wiedząc, że ktoś, tu na ziemi darzył ją uczuciem? Może powinien jej powiedzieć co czuje? Może powinien jej wyznać wszystko już dawno. Dlaczego tego nie zrobił... Czy naprawdę to, że była w jego drużynie było aż taką przeszkodą? Przecież to tak naprawdę niewiele. Nie musiała go kochać, ale co jeśli ona też coś do niego czuła? Co jeśli jednak wolałby jego niż Malachiego? W głowie Azajasza kłębiły się myśli. Znów pognał konia zmuszając go do cwału. Kiedy wjechał do miasta zwolnił. Tutaj nie mógł tak gnać. Zsiadł z konia i oddał go strażnikowi. Mężczyzna dobrze znał anioła. Azajasz poprosił strażnika by ten odprowadził jego konia do stajni przy ich kwaterach, ten się zgodził.

Anioł ruszył biegiem przez miasto. Wybierał mniejsze uliczki, żeby ominąć tłum. Biegł i biegł, choć czuł, że forsuje swój organizm, to nie zamierzał przestać. Wpadł przez boczną bramę na dziedziniec twierdzy. Odbił w bok i ruszył do bocznego wejścia. Zatrzymali go strażnicy. Dwaj młodzi mężczyźni pilnowali wejścia. Azajasz musiał wszystko tłumaczyć, mówić kim jest, dlaczego przyszedł, ale nie chcieli go wpuścić. Cenne minuty mijały, a on stał pod drzwiami jak osioł. Dopiero kiedy wezwano generała Azajaszowi udało się wejść do środka. Generał znał cały oddział Malachiego. Nie było więcej problemów.

Ciąg dalszy: Azajasz i Safira

Re: Rynek w centrum miasta

: Nie Wrz 02, 2018 6:07 pm
autor: Malachi
Malachi musiał ogarnąć drużynę. Część ruszyła w las szukać bandytów część została tutaj. Azajasz zostawił ich za sobą. Malachi rozkazał jednemu ze swoich towarzyszy zabrać z drogi ranną kobietę, bo jego zastępca ruszył wprost do Rododendronii za Safirą. Oni też nie mogli tutaj po prostu stać, ich ranni także potrzebowali pomocy. Malachi cofnął się do swojego rumaka. Ranna dziewczynka leżała na trawie tuż obok niego. Wziął ją na ręce, a potem posadził na koniu opierając ją o końską szyję. Następnie sam wskoczył na grzbiet rumaka i oparł dziewczynkę o swoja pierś.
- Czas jechać - oświadczył - one obie potrzebują pomocy - dodał i ruszył przodem. Połączone drużyny Malachiego i Ananke, a właściwie ich część, ruszyły w stronę miasta. Nie mogli jechać zbyt szybko, ze względu na omdlałe kobiety, ale szybki kłus był jak najbardziej na miejscu. Nie rozmawiali z Ananke. Wszyscy jechali w milczeniu. Sytuacja, która ich spotkała była trudna. Trzeba było poszukać w mieście tego Czarnobrodego, czy jak mu tam było. Ale na razie należało odwieźć chore do medyczki.

Po godzinie jazdy wreszcie zobaczyli wieże Rododendronii. Malachi trochę przyspieszył. Ani dziewczynka, ani jej matka nie odzyskały przytomności. Do miasta wpuszczono ich bez problemu, w końcu strażnicy znali obie drużyny. Malachi rozdzielił się z towarzyszami. Musiał dojechać do zamku, bo dziewczynka była zatruta magicznie. Jego drużyna udała się ze starszą z kobiet do szpitala, a drużyna Ananke pojechała za nią.
- Spotkamy się wieczorem - rzekł spokojnie do lodowej elfki. Nie pytał, raczej oświadczył, wiedział, że jeśli ona go nie odwiedzi to on pójdzie do niej. Mieli sporo do omówienia. I nie chodziło tylko o prywatne sprawy. Musieli obmyślić jakiś plan dotyczący wyśledzenia tego cholernego oprycha. Malachi ruszył do Żelaznej Twierdzy zostawiając wszystkich za sobą. Chciał oddać dziewczynkę w ręce Alaji i magów, oni z pewnością będą w stanie wyleczyć dziewczynkę. Poza tym chciał odwiedzić Safirę. Bardzo się o nią martwił. Nie tylko jak o członka drużyny, ale także jak o przyjaciółkę.

Re: Rynek w centrum miasta

: Sob Wrz 15, 2018 6:27 pm
autor: Ananke
        Ananke jechała w milczeniu, wymieniając tylko myśli z Ianem. O tym, co się wydarzyło, o tym, co może na swojej drodze spotkać pozostała część ich drużyny, o Czarnobrodym i ich dalszych planach. Smok był świadom, że nie będzie nieustannie towarzyszył swojej przyjaciółce, więc nadrabiali teraz wszystkie możliwości, zanim rozstaną się w stajni.
        Nastroje drużyny były co najmniej marne. Wszyscy znali realia, nie wydarzyło się teoretycznie nic, z czym by się nie liczyli, ale trafiona anielica, chociaż nie wszyscy wiedzieli kim jest naprawdę, poruszyła każdym. Safira była piękna do bólu, a widok jej, spadającej z konia ze strzałą niemalże w sercu poruszył nawet wojownikami, dla których najgorsze rany były codziennością. Nie było to nic nowego, ale nigdy też nie reagowano obojętnością na obrażenia współwalczących. W bitwie byli zespołem, którego każde ogniwo jest istotne, nie tylko ze względu na skuteczność drużyny, ale lojalność i wzajemne zaufanie ludzi. Tylko wtedy to działało, gdy mogli na sobie polegać.

        Dojechali do miasta wczesnym popołudniem. Słońce chyliło się już ku zachodowi, wisiało jednak jeszcze na tyle wysoko, by mieli parę godzin przed zmierzchem. Elfka w milczeniu skinęła Malachiemu i odprowadziła go zmartwionym spojrzeniem. Wiedziała, jak troszczy się o każdego ze swojej drużyny, tak jak ona dbała o swoich ludzi, ale Safira była chyba jedną z bliższych mu osób. Domyśliła się, że będzie chciał zostać przy niej jakiś czas, upewnić się, że się z tego wyliże. Później jednak będą musieli wrócić do pracy.
        Gwizdem zebrała swoich chłopaków i gestem dała sygnał do rozejścia się. Jeszcze chwilę poruszali się zwartą grupą, odstawiając smoki do potężnych stajni, a później kierując się do koszar. Ananke poszła dalej do swojej kwatery, znajdującej się w tym samym budynku, ale posiadającej osobne wejście, zarówno dla jej komfortu i dyskrecji, jak i dla spokoju chłopców. Może i wszyscy byli zgrani, ale żaden żołnierz nie chciałby w każdej chwili móc natknąć się przypadkiem na swojego przełożonego. Wszyscy potrzebują prywatności.
        Dopiero u siebie pozwoliła sobie na chwilę słabości i zatrzymała się za drzwiami, przymykając oczy i zaciskając zęby. Nie mogła wyrzucić z głowy widoku bladych nóg kobiety, rozrzuconych na trakcie. Zawsze chłodna i spokojna elfka teraz walczyła z własną złością.
        - Kuźwa! – warknęła, waląc pięścią w ścianę i odepchnęła się od drzwi, ruszając w stronę łazienki. Zrzuciła z siebie ubrania i weszła do wanny.
        Nie wiedziała, ile tak siedziała. Gorąca woda najpierw rozgrzewała zmęczone mięśnie, powoli uspokajając elfkę, ale ta w zamyśleniu nawet nie zauważyła, gdy kąpiel wystygła i dalej siedziała w balii wypełnionej zimną już wodą. Myślała o Malachim, o diabłach, o tej, która sprawiała, że Ananke wzbogacała swoje słownictwo o styl rynsztokowy, o napastnikach, o swoich ludziach, o rannej Safirze i kobietach z traktu. W końcu jednak wyszła z wody i doprowadziła się do porządku, zakładając czystą odzież i odruchowo przypasała broń, po czym wyszła do swoich ludzi.
        Bastiena znalazła już u niego w pokoju. Dzielił go z Nolanem, który wyruszył z drugą częścią drużyny dalej, więc byli sami. Saahas usiadła na łóżku nieobecnego podwładnego i oparła się na łokciach o kolana, wbijając wzrok w żołnierza.
        - Co z nią?
        - Alaja mówi, że się wyliże – zaczął mężczyzna, by uspokoić Smoczycę, ale minę miał nietęgą, więc elfka ponagliła go gestem. – Ale mocno oberwała. Powinna nie żyć – stwierdził znacząco, spoglądając Ananke w oczy. Odpowiedziało mu spokojne, łagodne spojrzenie. Kapitan była wobec nich lojalna i uczciwa, więc chociaż wiedział, że zachowuje coś przed nimi w tajemnicy, nie uznawał, by miał prawo do jakichś roszczeń. Nie mówiła, więc nie musiał wiedzieć, to mu wystarczało. – Jest nieprzytomna – kontynuował. – Azajasz wyrzucił mnie, wszystkich właściwie, gdy tylko dotarł na miejsce, pewnie ciągle z nią jest.
        Ananke skinęła głową. Było źle, ale stabilnie, na razie nie mogła wymagać więcej.
        - Dziękuję. Muszę porozmawiać z Malachim. Gdyby Ares wrócił w nocy niech mnie znajdzie, chociaż myślę, że nie ma co się ich spodziewać przed jutrem – myślała na głos, a podwładny tylko potwierdził skinieniem. Nie mając już nic więcej do dodania wstała i wyszła, dając reszcie grupy wolne. I tak wyrwała ich z przepustki, więc chociaż sytuacja była wyjątkowa, wystarczało jej, że w razie wezwania będą w gotowości. Poza tym mieli wolną rękę.

        Do kwatery Rachmieliego zapukała dopiero po zmierzchu. Domyślała się, że odwiedził Safirę i odstawił dziewczynkę do uzdrowiciela, ale o tej porze powinien już być u siebie. Musieli porozmawiać, dał jej to do zrozumienia, ale elfka miała poza tym większe plany. Planowała odwiedzić dzisiaj Lisi Ogon, licząc że spotka tam Czarnobrodego. Jeśli anioł będzie chciał jej towarzyszyć będzie musiał pozbyć się swojej zbroi i zwyczajnie iść z nią do karczmy na piwo. Okrutny żart był taki, że marzył jej się taki odpoczynek z Malachim już od dawna i nie mieli do niego okazji, a teraz, gdy wreszcie wyjdą razem, będzie to zwiad. Ale takie było ich życie.

Re: Rynek w centrum miasta

: Wto Wrz 18, 2018 11:59 pm
autor: Malachi
Sprawy nie miały się dobrze. Najpierw Evelyn, teraz to. Malachi czuł, że nic dobrego z tego nie będzie, ale nie spodziewał się, że będzie aż tak źle. Nie dość, że ranne były kobiety, to jeszcze Safira. Malachi nie kochał jej tak jak ona jego, ale była jego przyjaciółką. W końcu tyle nocy spędzili na rozmowach i znali się na wylot. Anielica była bardzo bliska jego sercu i martwił się o nią tak mocno jak to było możliwe. Jednak jako dowódca nie mógł sobie pozwolić na to by się zdekoncentrować. Część drużyny pojechała na zwiad, część, z Malachim na czele ruszyła do miasta. Trochę trwało nim tam dotarli. Przy wjeździe do miasta rozstali się. Malachi pojechał ze swoją ranną do czarodziejki, nie tak jak planował do pałacu. Wolał nie nadwyrężać Alaji, zwłaszcza kiedy miała pod opieką Safirę. Anioł znał pewną uzdrowicielkę, która tak się składało była także czarodziejką. Miała wszystkie pozwolenia z twierdzy i mogła leczyć i uzdrawiać magią. Czarodziejka miała na imię Anna. Dotarli do niej bardzo szybko. Choć jej dom znajdował się w środku miasta.

Malachi wszedł do środka z ranną dziewczyną na rękach. Anna natychmiast kazała położyć ją na stole. Zajęła się nią tak szybko jak to było możliwe. Anioł najchętniej od razu pojechałby do twierdzy, do Safiry, ale nie mógł. Musiał zostać i dowiedzieć się co z dziewczynką.

Anna przyłożyła obie dłonie do klatki piersiowej rannej.
- Jest w ciężkim stanie - powiedziała kręcąc głową.
- Nie wiem, czy uda mi się ją uratować. Rzucono na nią potężny czar, dlatego jest nieprzytomna. Spróbuję ją uleczyć i odwrócić działanie tamtego zaklęcia, ale jeśli nie wybudzi się w przeciągu nocy, może już w ogóle nie odzyskać przytomności. Nie mogę nic obiecać Malachi. Kto jej to zrobił?
- Chciałbym to wiedzieć... Nie mam pojęcia. Zastaliśmy ją i jej matkę na trakcie.
- Wiesz ile ma lat?
- Nie. Ale wygląda na jakieś dwanaście, trzynaście. Nie więcej.
- To możliwe - odparła Anna.
- A co z jej matką?
- Nie wiem, jeden z moich odwiózł ją do medyczki. Ale na nią nikt nie rzucił zaklęcia, wyczułbym to.
- Rozumiem. Posłuchaj, nie ma sensu żebyś tutaj siedział. Podam jej zioła i spróbuję użyć na niej moich mocy, ale jej wybudzanie potrwa. Siedzenie tutaj nic nie zmieni, poza tym wolę mieć spokój. Przyjdź rano, daj mi i jej czas. Zrobię co w mojej mocy.
- Dobrze, masz rację - przytaknął anioł i ruszył do drzwi.

Malachi nie wrócił do kwater. Musiał dowiedzieć się co z Safirą. Od razu poszedł do pałacu. Wpuszczono go bez problemu. Alaja miała swoje komnaty na dole twierdzy i tam właśnie się udał. Nie wpuszczono go. Do ratowania Safiry wezwano trzech najwyższych magów. Pod drzwiami do izb Alaji na długiej, drewnianej ławie siedział zmartwiony Azajasz. Ręce miał oparte o kolana i spuszczoną głowę. Widać było jak bardzo cierpi nie wiedząc co z anielicą. Malachi usiadł obok niego i położył mu rękę na ramieniu.
- Wszystko będzie dobrze - powiedział.
- Niby skąd to wiesz - odparł Azajasz.
- Po prostu to wiem. Safira jest silna, silniejsza niż nam się wydaje. Wyjdzie z tego.
- Nie byłbym tego taki pewien - mruknął ciemnowłosy.
- Azajasz. Nie bądź taki. Trzeba mieć nadzieję.
W odpowiedzi ponury anioł tylko coś odburknął. Mimo sytuacji w jakiej się znaleźli nadal był tym samym pesymistą co zawsze. A może właśnie przez to taki był. Siedzieli w milczeniu nieskończoną ilość czasu, aż w końcu z komnat wyszła Alaja. Azajasz wstał natychmiast i spojrzał dziewczynie w oczy.
- Będzie dobrze - powiedziała spokojnie. Jej ubranie wygadało strasznie, całe było we krwi. Ręce były brudne od maści i czerwonej posoki. Jej fartuch cały był poplamiony.
- Można do niej wejść? - spytał Azajasz.
- Tak. W zasadzie przydacie się, trzeba ją przenieść do łóżka - wyjaśniła. Weszli do środka. Magowie siedzieli z boku zmęczeni jak po wielkiej walce. Oni też byli cal we krwi. Wyglądało to jakby walczyli w jakiejś bitwie. Jeden z nich siedział na podłodze i ocierał pot z czoła. Safira leżała na długim stole, była prawie bez ubrania. Jej nagie piersi były pokryte krwią. Rany miała jednak pobandażowane.
- Trzeba ją umyć i przebrać, ale ja nie mam już siły. Wy musicie się tym zająć - Alaja w odróżnieniu od innych kobiet nie przejmowała się tym, że mężczyźni widzą kobietę półnagą. Wychodziła z założenia, że byli jej najbliżsi, traktowała ich jak braci Safiry, dlatego oddała im sprawy bardziej przyziemne. Azajasz podszedł do stołu, wziął anielicę na ręce i wyniósł ją z izby. Malachi otworzył mu drzwi. Alaja natomiast pokierowała ich do komnaty, gdzie układała rannych. Przenieśli Safirę na wyższe piętro do pokoju, który był ładny i komfortowy. Malachi rozłożył na posłaniu świeże prześcieradło, a Azajasz położył na nim Safirę.
- Idź już - powiedział zaskakująco łagodnym głosem Azajasz.
- Poradzisz sobie? - spytał Malachi.
- Umyję ją, przebiorę i zostanę tak długo jak będzie trzeba.
Anioł tylko kiwnął głową i wyszedł.

Do kwater dotarł kiedy zaczynało się zmierzchać. Był zmęczony. Bardzo zmęczony. Wchodząc do swojego pokoju zatrzasnął za sobą drzwi. Nim jednak zdążył od nich odejść usłyszał pukanie. Zaklął w duchu. Odwrócił się i otworzył je. Serafin, który stał za drzwiami spojrzał na Malachiego pytająco.
- Wyjdzie z tego - odpowiedział na jego nieme pytanie.
- Ale to musi potrwać. Azajasz z nią jest. Możesz przekazać to reszcie.
- A co z dziewczynką? - zapytał.
- Jeszcze nie wiadomo.
- Dziękuję - rzekł Serafin i odszedł.
Malachi wreszcie został sam na sam ze sobą. Zdjął z siebie zbroję i ubrania. Wszystko miał we krwi Safiry. Umył się dokładnie i przebrał w czyste odzienie. Zarzucił na siebie czarną tunikę i proste, lniane spodnie wiązane na sznurki. Miał ochotę się położyć, ale wiedział, że nie zaśnie. Usiadł więc na krześle przy biurku i oparł głowę o ręce. Za dużo się działo. Zdecydowanie za dużo. Westchnął głośno. Nie miał pojęcia ile tak siedział, ale w końcu wokół niego zaczęło robić się ciemno. Wstał i zapalił świecie rozjaśniając pomieszczenie. Niedługo po tym jak to zrobił ktoś zapukał do jego drzwi. Wstał niespiesznie i podszedł do klamki. Zamiast powiedzieć "proszę", po prostu otworzył drzwi. Za nim stała Ananke. Nie ważne jak bardzo była zmęczona i zmartwiona dla niego i tak wyglądała pięknie. Anioł chwycił ją w pasie, przyciągnął do siebie i pocałował. Dlaczego to zrobił? Bo kiedy tak siedział i myślał nad tym co się stało uświadomił sobie, że to mogła być ona. Dopiero kiedy oderwał usta od jego warg zamknął za nimi drzwi.

Re: Rynek w centrum miasta

: Sob Wrz 29, 2018 9:35 am
autor: Ananke
        Czekała pod drzwiami, tym razem darując sobie bezpardonowe wejście do komnaty przyjaciela. Wystarczyło jej wspomnienie, że wcześniej zastała go z Safirą i myśli już same pobłądziły do rannej anielicy, a Ananke stała ogłupiała od targających nią zmartwień i zmęczenia. Gdy więc skrzydło uchyliło się ukazując znajomą, przyjazną twarz oświetloną blaskiem świec, elfka podniosła na Malachiego roztargnione spojrzenie.
        - Malachi, tak mi przykro… - zdążyła tylko powiedzieć, nim anioł przyciągnął ją do siebie i zamykając w ciasnym uścisku pocałował tak żarliwie, że zmiękła w jego objęciach, rozczulona takim powitaniem. Prasmok wiedział, jak długo na to czekała.
        Zapomniała nawet, że stoją w otwartym przejściu i otuliwszy dłońmi twarz mężczyzny, odwzajemniła pocałunek, wyrażając w nim podobną troskę i tęsknotę. Dopiero po chwili anioł zamknął za nią drzwi, a ona uśmiechnęła się słabo i odeszła kawałek, odruchowo próbując zachować dystans. Jednocześnie chciała porozmawiać o nich i o Safirze, więc przez moment milczała niepewna, ale ostatecznie priorytety zostały niezmienione.
        - Jak ona się czuje? – zapytała, opierając się tyłem o biurko w gabinecie Rachmieliego. – Rozmawiałam z Bastienem, ale powiedział mi tylko tyle, że Safira się wyliże i że Azajasz nad nią czuwa. Nie wiedziałam, że coś ich łączy – przyznała już ciszej, jakby samej zastanawiając się nad tymi słowami. Nawet ta ocena była bardziej przypuszczeniem, Ananke po prostu widziała reakcję anioła, gdy Safira została ranna. Ona troszczyła się o każdego ze swojej drużyny, a jej empatia rozciągała się jeszcze poza jej granice, ale nie potrzebowała tu kobiecej intuicji, by zobaczyć uczucie, jakim ponury anioł darzył Safirę.
        - I co z… - odchrząknęła, obejmując ramiona dłońmi – co z dziewczynką i jej matką? Wyjdą z tego? Jak ty się czujesz, Malachi? – zapytała znów, podnosząc wzrok, a jej głos zmiękł słyszalnie. Nie chciała nawet wymawiać imienia tej jędzy, zakładała, że anioł domyśli się, że nie pyta tylko o jego samopoczucie po tych wszystkich nieprzyjemnych wrażeniach, ale przede wszystkim o nią. Skąd ona się tu wzięła? Czego chciała? Jak on się czuje? A co najważniejsze – jak ona może mu pomóc?
        Wciąż nie wiedziała, jak się zachować. Nie wiedziała, na ile może sobie pozwolić, na czym stoją. Malachi powitał ją pocałunkiem, ale czy miała prawo zakładać, że to sprawia, że są kimś więcej? Może to nie świadczyło o niej najlepiej, ale nigdy nie była w związku, który rozpoczął się od wieloletniej przyjaźni. Zupełnie nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić. Miała wrażenie, że utknęła, z jednej strony bojąc się zranić uczucia anioła (w jedną lub drugą stronę, odtrącając go dla jego dobra lub wręcz pragnąc od niego zbyt wiele), a z drugiej nie chcąc zepsuć tego, co jest między nimi, tego zaufania i zrozumienia, które zawsze mieli. Był dla niej najbliższą osobą i niezależnie od własnych pragnień wiedziała, że zawsze widział w niej tylko przyjaciółkę. Więc chociaż wczoraj padło między nimi wiele wzniosłych i ważnych słów, a teraz powitano ją pocałunkiem, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem, wciąż nie wiedziała kim tak naprawdę dla niego jest, i to ją paraliżowało.
        Wiedziała już, co przeszedł i wciąż nie potrafiła objąć tego umysłem. Chciała go wesprzeć, ale nie wiedziała jak. Nie wiedziała, czy jej bliskość mu pomoże, czy wywoła nieprzyjemne wspomnienia, a to by ją zniszczyło. Świadomie zostawiała więc każdy ruch jemu. Nie dlatego, że nie chciała, ale dlatego, że się bała. Bała się, że go skrzywdzi. Mogła więc tylko pozwolić mu się zbliżyć do niej, jeśli będzie tego chciał i z chęcią odwzajemnić uczucie, jeśli on się na nie zdobędzie względem wieloletniej przyjaciółki. Dziwnie się z tym czuła, taka bierna, ale nie mogła sobie pozwolić na błąd, nie z nim.

Re: Rynek w centrum miasta

: Sob Wrz 29, 2018 5:35 pm
autor: Malachi
Malachi nie wyobrażał sobie co by było, gdyby to Ananke była ranna. Ich praca była niebezpieczna i oboje to wiedzieli, ale mimo to Malachi nigdy nie zaprzątał sobie głowy co by było, gdyby to ona dostała strzałą. Aż do teraz. Teraz miał w głowie obraz upadającej na ziemię Safiry, który nieuchronnie przekształcał się w widok elfki ze strzałą w sercu. Nie spodziewał się, że Ananke tak od razu się od niego odsunie. On tego nie chciał. Gdyby mógł, zamknąłby ją w żelaznym uścisku i już nie puszczał. Ale może ona nie chciała takiej bliskości? Nie miał zbyt wiele czasu by o tym myśleć, bo Ananke zadała mu pytanie.
- Jest źle - powiedział szczerze. - Naprawdę źle. Ledwo ją odratowali. Strzały były zatrute i to czymś, co bardzo mocno działa na niebian. Nie powiedzieli mi czym. Ale jednego jestem pewien, ci ludzie byli tylko wynajęci. To płotki, a zarządza nimi ktoś o wiele wyżej. Safira się wyliże, ale to potrwa. Gdyby to były zwykłe strzały już byłaby na nogach, ale cóż... Nie jest. A Azajasz... - zamilkł na chwilę i oparł się o drzwi.
- Już dawno podejrzewałem, że czuje coś do Safiry, ale jak dotąd tego nie zdradzał. Myślę, że coś w nim pękło, kiedy w strzała prawie ją zabiła. Wyrzucił wszystkich spod komnat medyczki. Gdybym nie był dowódcą, mnie też pewnie by wywalił, ale nie mógł. Siedziałem z nim i czekałem, aż coś będzie wiadomo. Niewiele powiedział. Właściwie to naburczał na mnie jak to on ma w zwyczaju. A powiedziałem tylko, że będzie dobrze. Cały Azajasz. Dopiero potem trochę zmiękł. Alaja wpuściła nas do komnat. Safira wyglądała bardzo źle. Cała we krwi, blada niczym duch. Magowie, którzy byli z Alają wyglądali, jakby przed chwilą zeszli z pola bitwy. Azajasz zaniósł Safirę do pokoju, a mnie delikatnie mówiąc oddalił. Powiedział, że sam się nią zajmie, umyje, przebierze i zostanie ile będzie trzeba. A myślę, że jej wyzdrowienie potrwa. Nie będę go ciągnął na kolejny zwiad, ktoś powinien być z Safirą, kiedy się obudzi. Wiem, że może wydawać się, że Azajasz nie jest najlepszym kompanem, ale to dobry człowiek, tylko życie go doświadczyło - to samo mógł powiedzieć o sobie, ale w odróżnieniu do Azajasza, Malachi nie zgorzkniał. Może nie był wylewny, ale nie był też ponurakiem. Był po prostu dosyć poważnym człowiekiem, choć jeśli okoliczności sprzyjały, umiał okazywać uczucia.

- Nie wiem co z matką - zmienił temat - ale brak wiadomości, to dobra wiadomość, myślę, że najszybciej się pozbiera. Z dziewczynką jest gorzej. Jest bardzo ciężkim stanie. Anna powiedziała, że zrobi co może, ale coś więcej będzie wiadomo dopiero rano. Kazała mi iść. Powiedziała, że nie ma sensu, żebym tam siedział. Przyznałem jej rację i poszedłem do Safiry. Rano pójdę zobaczyć co z nią, może do tego czasu się przebudzi i będzie coś wiadomo. Może będzie nam w stanie coś powiedzieć.
- Jak ja się czuję? - odpowiedział pytaniem na jej pytanie.
- Chciałbym to wiedzieć - odparł. - Nie mam zielonego pojęcia. Martwię się o Safirę, o dziewczynkę i jej matkę. Kiedy się obudzą, ktoś będzie musiał im powiedzieć, że mężczyzna, który z nimi był, nie przeżył. Poza tym nie wiadomo, czy mała w ogóle się obudzi. Nie myślę o sobie, nie mam na to czasu - nagle przerwał i spojrzał na Ananke wzrokiem, który mógłby przewiercać na wylot.
- To nieprawda - powiedział niespodziewanie. - Kłamię. Myślę o sobie, myślę o tobie. Kiedy tak siedziałem uświadomiłem sobie, że to mogłaś być ty. A tego bym nie przeżył. Teraz to ja siedziałbym w twierdzy i modlił się do Pana o twoje zdrowie i życie. - Zrobił dwa kroki w przód i stanął tuż przed elfką.
- Dlaczego się ode mnie odsuwasz? - zapytał nagle.
- Zrobiłem coś, o czym nie wiem? Nie chciałem cię przestraszyć tym pocałunkiem. Jeśli nie chcesz, wystarczy powiedzieć - mówił niby spokojnie, ale wcale tak się nie czuł. Nie wiedział do końca, co zrobił źle. Wydawało mu się, że odwzajemniła jego pocałunek, ale potem to nagłe odsunęła się i już nie był pewien jak było między nimi. Myślał, że się do siebie zbliżyli poprzedniego dnia. Ale może się mylił? Chciał położyć jej dłoń na policzku, ale w ostatniej chwili się cofnął.
- A jak ty się czujesz? Jak drużyna? - zapytał w końcu, ale nadal stał tuż na przeciw niej, tak, że nie miała jak się od niego odsunąć.

Re: Rynek w centrum miasta

: Sob Wrz 29, 2018 11:03 pm
autor: Ananke
        Otworzyła nieco szerzej oczy, gdy usłyszała pierwsze słowa Malachiego. A więc Bastiena spławili krótkim komunikatem, że Safira przeżyje, ale nie powiedzieli mu, w jak złym stanie się znajduje. Teraz słuchała ze skupieniem, powtarzając sobie, że to anielica i z pewnością się z tego wygrzebie, cokolwiek by to nie było. Jest pod opieką najlepszego uzdrowiciela w tym królestwie; jeśli do tej pory nie wyzionęła ducha to się wyliże, Ananke silnie w to wierzyła. Słuchając zaś o Azajaszu i Safirze, od razu zrobiło jej się żal anioła. Nie znała go bliżej, nawet jeśli nieco lepiej niż niektórych innych członków drużyny Malachiego, bo tylko dlatego, że był jego zastępcą. Ponury anioł był zamknięty w sobie, a ona nie miała interesu ani potrzeby próbować to zmienić, by dowiedzieć się o nim więcej, nie była wścibska. Zaś co do jego uczucia do anielicy… cóż, Ananke w tych kwestiach nie była też zbyt spostrzegawcza, a stroniąc od plotek, potrafiła całkiem sporo podobnych niuansów przeoczyć. Dopiero jego reakcja, gdy Safira została ranna, zdradziła, jak wiele ta kobieta dla niego znaczy.
        - Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze – powiedziała cicho, zdając sobie sprawę, jak oklepanie brzmią te słowa, ale nic nie mogła poradzić na to, że najlepiej oddawały jej uczucia. Zwłaszcza, że później było tylko gorzej. Nawet te „najlepsze” informacje były przygnębiające i Ananke miała siłę już tylko skinąć głową, że zrozumiała.
        Nie zdziwiło ją, że Malachi chce odwiedzić nie tylko Safirę, ale i ranne kobiety. Taki był, troszczył się o wszystkich. Ona również miała na sercu dobro rannej matki i córki, ale nie widziała sensu w odwiedzaniu ich, gdy są nieprzytomne. Jakiś głupi racjonalizm, który sprawiał, że interesowała się i przejawiała empatię, ale na swój własny sposób, co potrafili zrozumieć tylko niektórzy. Tak i teraz będzie dociekała informacji o poszkodowanych, ale zobaczenie jej siedzącej przy szpitalnym łóżku jest rzadkością, której mogą doświadczyć tylko jej najbliżsi, czyli właściwie jej drużyna i Malachi. Nikogo więcej nie miała.
        Nie spuszczała oczu z anioła, który chociaż początkowo wydawał się zaskoczony tym, że się od niego odsunęła, to teraz, gdy mówił, stał oparty o drzwi po drugiej stronie pomieszczenia. Przyglądała mu się ze skrywaną z trudem troską. Zawsze poważna twarz, przeszywające spojrzenie. Wpadła po uszy, a miało być coraz gorzej. Wzrok mu zbystrzał i Malachi nagle zmienił na głos swoje zdanie, wprawiając elfkę w niewielkie zdumienie, które ustąpiło dopiero pod łagodnym spojrzeniem, gdy usłyszała, co go trapi.
        - Malachi… - zaczęła miękkim, uspokajającym głosem, ale urwała, gdy się do niej zbliżył.
        Nawet nie wiedziała, co mu powiedzieć. Że ma się nie martwić, bo nic jej nie będzie? Była smoczym jeźdźcem na los, za każdym razem narażała życie, nie mogła składać takich obietnic, nie miała do tego prawa i oboje to wiedzieli. Podobnie nie mogła wymagać podobnych deklaracji od anioła, chociaż wolała nie myśleć, w jakim ona byłaby stanie, gdyby to jemu coś się stało. Wszystkie jego rany zaleczyli, ale i tak potrzebował odpoczynku. Nie mogła go dzisiaj wyciągać na przeszpiegi, pójdzie sama, a jego jakoś zmusi do zregenerowania sił. Też miała pomysł z tą wyprawą do Lisiego Ogona dziś…
        - Hm? – Podniosła na niego wzrok, zaskoczona pytaniem i uśmiechnęła się słabo, nim znów spoważniała, przestraszona w nieco inny sposób niż wcześniej. Znów się nie zrozumieli. – Nie, przepraszam. – Dotknęła dłonią jego policzka, nieświadoma nawet że uprzedziła gest, przed którym on się wstrzymał. Zaraz zabrała jednak dłoń i oparła się na rękach o blat za sobą, znów zachowując bezpieczną odległość, ale zaraz się tłumacząc. Wiele mogła znieść, ale nie dystans z powodu głupiego nieporozumienia, a teraz była gotowa zaśmiać się z zaistniałej sytuacji, gdyby nie ogrom żałoby tego dnia.
        - Nie zrobiłeś nic źle, to moja wina… po prostu nie chcę cię skrzywdzić – powiedziała, z trudem ubierając myśli w niezręczne słowa. Nie wiedziała czy ma wyjaśniać o co chodzi, czy może nie poruszać tamtego tematu? Jedyne co mogła zrobić, to być szczera i liczyć, że to wystarczy.
        - Ta Evelyn dzisiaj… kiepsko sobie z tym radzę, boję się, że zrobię coś nie tak – przyznała niechętnie, ale objęła anioła w pasie. – Ale chcę, żebyś mnie całował – powiedziała, zdobywając się na cichy śmiech, nim i ten zbladł to lekkiego półuśmiechu, gdy rozmowa potoczyła się dalej.
        - Ja jestem cała, chłopcy też. Przygnębieni przez to, co przytrafiło się Safirze, ale pozbierają się szybko, gdy tylko rozejdzie się wieść, że się z tego wyliże – mówiła, przesuwając bezwiednie palcami po plecach anioła. – To był zły dzień, ale mam nadzieję, że Ares wróci z kimś do przesłuchania, potrzebuję informacji – mruknęła już poważniej, tym swoim znanym większości służbowym tonem. Wtedy też przypomniała sobie, z czym między innymi przyszła do Malachiego.
        - Chciałam dzisiaj iść do Lisiego Ogona, zobaczyć czy akurat nie trafię na tego całego Czarnobrodego. Strzał jeden na milion, ale może akurat się uda. Ale ty musisz wypoczywać, więc zostajesz – zastrzegła od razu, godząc się tylko na jedno ustępstwo – ale jeśli chcesz, mogę zostać trochę z tobą, a do karczmy pójść później.

Re: Rynek w centrum miasta

: Nie Paź 07, 2018 11:25 pm
autor: Malachi
Malachi, choć często je skrywał, miał w sobie wiele uczuć. Nie był wylewny, to prawda, ale przy Ananke się zmieniał. Potrafił mówić o emocjach z zaskakującą łatwością. Umiał odpowiednio dobrać słowa by wyrazić to co czuję. Nie wiedział jak to robi, to samo do niego przychodziło. Czasem potrzebował chwili namysłu, ale w gruncie rzeczy wyrażał się jasno i sensownie. Nie jąkał się, a nawet wtedy, gdy ważył słowa i na moment milknął nie wydawał się zbity z tropu. Anioł odznaczał się wielką charyzmą. Czasem nie mówił wiele, a jednak dokładnie przekazywał to co czuje i myśli. Przynajmniej tak mu się wydawało. Obcy odbierali go często jako oschłego, ale on wcale taki nie był. Był dobry i troskliwy, a troszczył się prawie o wszystkich. O swoją drużynę, o napotkanych nieznajomych, o skrzywdzonych ludzi i zwierzęta, a przede wszystkim o Ananke.

Już od dawna stanowiła ogromną i chyba najważniejszą część jego świata. Oczywiście jego praca stała zawsze wysoko. Miał głowę na karku i wielkie powołanie do tego co robił. Jego zadaniem była ochrona samej królowej, choć wszystko co robił było owiane wielką tajemnicą, to wykonywał swoje zadania sumiennie, chroniąc miasto, tak by zgraje piekielnych nie zagrażały mieszkańcom, a także, a może przede wszystkim, królowej i królowi.

Kiedy Ananke dotknęła jego policzka przyłożył swoją dłoń do jej dłoni, ale ona zaraz ją zabrała. Nie zatrzymywał jej. Skoro chciała się odsunąć nie mógł jej tego zabronić.
- Posłuchaj mnie - podjął powoli - nie możesz mnie zranić, nie ty. Evelyn to już przeszłość. Dziś stała się nią bezpowrotnie. Nie miałem wiele czasu by to wszystko zrozumieć, by to przetrawić, by złapać do tego dystans. Ale wiem jedno, ona musi mnie opuścić, musi odejść w zapomnienie. Muszę wymazać z pamięci jej obraz. Myślę, że może teraz będę w stanie to zrobić. Teraz gdy już jej nie ma i nie wróci. Nie ma prawa wrócić do mojego życia. Nie wiem czy koszmary miną, nie wiem, czy kiedy położę się do łóżka ona nie zamąci mi w głowie. Ale czuje, że jej śmierć coś zmieniła. Nie wiem, czy to ulga, ale na pewno coś podobnego. Nie czuję żalu, raczej dziwny spokój. Myślę, że wreszcie mogę zakończyć coś w swoim życiu. To ciągnęło się za mną wiele lat, wiele długich lat, ale ta droga chyba dziś się skończyła.

- Nie zranisz mnie - powtórzył - nie tym co czujesz. Możesz się do mnie zbliżyć, w każdy możliwy sposób. To mnie nie skrzywdzi. Jeśli coś miałaby to zrobić to gdybyś się ode mnie odsunęła. Potrzebuję cię, wiesz to - objął ją mocno, kiedy się o niego oparła i poczuł jej dłonie na plecach. Nagle jednak zmienili temat. Spojrzał na nią bardziej poważnie.

- To nie jest dobry pomysł - powiedział - nie chodzi mi o to by cię chronić - uprzedził. - Myślę jednak, że powinniśmy zaczekać, aż nasi wrócą. Jeśli mają zakładników trzeba ich dokładnie przesłuchać. Mogą mieć wiele informacji. Jeśli dzisiaj pójdziemy do Lisiego Ogna, jeśli nawet znajdziemy tam Czarnobrodego, to mamy niewiele. Jego zgraja może nam sporo powiedzieć o nim, o jego usposobieniu, o jego nawykach, a każda taka informacja daje nam przewagę na przesłuchaniu. Nie wiemy, czy przesiaduje tam ze swoimi strażnikami, czy lubi popijać sam. Takich rzeczy możemy dowiedzieć się od zakładników, jeśli ich nam przyprowadzą. Nie śpieszmy się tak. To był trudny dzień dla wszystkich. Wiesz, że nie zabronię ci tam pójść, ale staram ci się wyjaśnić dlaczego uważam, że warto zaczekać - miał nadzieję, że dostatecznie wyjaśnił jej dlaczego uważa, że powinni to dziś odpuścić. Nie była to kwestia ochrony Ananke, Malachi po prostu nie chciał zaprzepaścić takiej szansy. Najpierw należało przesłuchać świtę Czarnobrodego, a potem jego samego.

- Chcę żebyś została - rzekł, a kąciki jego ust jakby się uniosły. - Proszę. Zostańmy razem, odpocznijmy. Porozmawiajmy, bo oprócz tego wszystkiego co się dzisiaj stało chyba mamy sobie wiele do powiedzenia, ale jeśli nie chcesz możemy po prostu położyć się i odetchnąć - wyciągnął w jej stronę dłonie i objął delikatnie jej policzki, potem pochylił się i złożył miękki pocałunek na jej ustach. Nie był łapczywy, ani gwałtowny, tak jak wcześniej. Raczej łagodny i spokojny, opanowany, a jednocześnie pełen uczucia. Kiedy oderwał usta od jej warg odsunął się tylko na kilka centymetrów i spojrzał jej w oczy.
- Proszę, nie bój się o mnie. Nie skrzywdzisz mnie bliskością.

Re: Rynek w centrum miasta

: Pią Lis 02, 2018 12:29 pm
autor: Ananke
        Słuchała uważnie, przyglądając się aniołowi łagodnym wzrokiem i z lekkim uśmiechem przyjmując ciepłe słowo. Nigdy nie mogłaby go zranić, nie umyślnie, ale bała się że zrobi to niechcący, przez bezmyślność lub brak wrażliwości, stąd nieśmiała radość, że jej ufa. Evelyn jednak, chociaż zginęła dzisiaj, prawdopodobnie jednak nie opuści Malachiego tak szybko, jak mu się wydaje. Nie była specjalistką w tego typu sytuacjach, ale zetknęła się z kilkoma przypadkami skrzywdzonych kobiet i wiedziała, że ślad zostaje zawsze. Nawet, gdy się z tym pogodziły i żyły dalej, ta krzywda jest blizną na duszy, której nigdy się nie pozbyły, krzywiąc nieco ich pogląd na świat, ludzi i relacje. I stąd jej lęk. Nie chciała nigdy, nawet przez chwilę być powodem, dla którego Malachi przypomni sobie o swojej przeszłości, a to było jej zdaniem nieuniknione i szczerze ją przerażało.
        - Cieszę się – powiedziała cicho, wciąż na siłach by się uśmiechać. Do niego potrafiła zawsze, niezależnie od nastroju. Był jej opoką i chciała być tym samym dla niego. – Nie odsunę się, obiecuję.
        Uśmiech zgasł zastąpiony dopiero przez maskę powagi, wciąż jednak rozściełającą się łagodnie na pogodnym obliczu elfki. Początkowo w milczeniu słuchała argumentów Rachmieliego, analizując je na chłodno i oceniając ich słuszność. Ta niestety była niepodważalna i Ananke zdawała sobie sprawę, że w tej chwili lepiej będzie poczekać na Aresa, nim sami podejmą jakieś kroki. Korciło ją po prostu niesłychanie, by znów wrócić do akcji, zrobić coś, cokolwiek, zamiast siedzieć bezczynnie po tym, co się im dzisiaj przytrafiło. Chociaż nawykła do czekania, nigdy tego nie lubiła.
        - Och wiem… - mruknęła z lekkim niezadowoleniem, spoglądając w bok, a gdy fiołkowe oczy nie spoglądały na Malachiego, pojawiał się w nich lodowaty błysk. To, że Ananke zgadzała się z przyjacielem, nie znaczyło zaraz, że ta sytuacja jej się podoba. Była jednak rozsądna i odpowiedzialna, dzięki czemu można było zawsze na niej polegać, że nawet zirytowana nie uniesie się emocjami i nie narazi innych, by zaspokoić własną żądzę zemsty.
        - Zostanę – obiecała z uśmiechem, wracając spojrzeniem do anioła, a wtedy uśmiechnęła się jeszcze promienniej, widząc jego zadowolenie.
        Rzeczywiście, tematów do rozmów nigdy im nie brakowało, a z tym wszystkim, co działo się teraz wokół nich, a przede wszystkim między nimi, mogli przegadać całą noc. To przecież też nie raz im się zdarzało, chociaż Ananke trudno było teraz w ogóle wrócić wspomnieniem do czasów, gdy Malachi traktował ją tylko jako przyjaciółkę. Czując jego dłonie na swoich policzkach, przykryła je palcami i pozwoliła się pocałować, czując rozlewające się w niej szczęście, które zdawało się wręcz płynąć żyłami i rozgrzewać całe ciało. Chociaż zawsze Rachmieli był dla niej najbliższą osobą, teraz z całym ciężarem tej świadomości zdała sobie sprawę, że stał się jej największą słabością.
        Gdy więc mężczyzna na moment oderwał od niej usta, by po raz kolejny zapewnić ją, by się nie obawiała, uśmiechnęła się i skinęła ostrożnie głową. Spróbować przecież może, będzie się po prostu pilnowała. Pocałowała więc go znowu, tak samo ostrożnie, jakby badając grunt i jakby to był nie tylko ich, ale i jej pierwszy pocałunek. Bezpieczna w anielskich ramionach czuła, że mają tyle czasu ile potrzebują i nigdzie nie muszą się spieszyć, powoli więc oddawała się czułości, jakby naprawdę nie mieli na głowie zmartwień. Zostanie z nim.

Re: Rynek w centrum miasta

: Pią Sty 03, 2020 1:54 am
autor: Malachi
Malachi chciał zostać w bezpiecznych czterech ścianach ich kwater, przynajmniej tak wydawało mu się jeszcze przed chwilą. Tu chroniły ich mury, magia i drużyna. Jednak przez myśl przeszło mu, że może właśnie powinni opuścić to miejsce. Na chwilę, na kilka godzin. Wyjść z budynku gdzie najważniejsza była służba, ale nie po to by udać się na kolejną misję, by szpiegować, pytać, przesłuchiwać, obserwować. Ale po to by podziwiać otaczający świat. Tak dawno nie był poza kwaterami bez powodu. Tak dawno nie robił niczego dla siebie. Owszem, dzień, który właśnie mijał był koszmarem, wszystko co się zdarzyło nie powinno mieć miejsca. Bał się o Safirę, ciągle trawił myśl martwej pokusie, jego prześladowczyni, widział rannych na drodze, a w uszach słyszał świst strzał. Był tak wyczerpany psychicznie i fizycznie, że najrozsądniejszym wyjściem byłoby położenie się do łóżka i właściwie początkowo taki miał plan. Położyć się, objąć Anankę, wtulić twarz w jej włosy i odetchnąć, choć na chwilę.

Objął ją mocno. Jej głowa spoczęła na jego ramieniu. Oparł się policzkiem o jej włosy i zamknął oczy.
- Wyjdźmy stąd - powiedział cicho jednak zaskakująco pewnie - ale nie szukać Czarnobrodego - dodał natychmiast.
- Chodźmy nad fontannę, na mury, albo do zachodniej bramy i Rododendrońskiego Parku. Wyjdźmy stąd chociaż na chwilę, ale nie na kolejną misję, nie na kolejny zwiad, nie żeby kogoś śledzić. Wyjdźmy stąd jak normalna para, tak po prostu. Przez kilka godzin nic się nie zmieni. Żadne z nas nie pomoże ani rannym kobietą, ani Safirze, więc zamiast zamykać się tu i rozmyślać o rzeczach na które nie mamy wpływu zróbmy coś zgoła innego. Wyjdźmy na zewnątrz, co z tego, że mrok zaległ nad miastem, żadne z nas nie boi się ciemności - odsunął się od niej, położył swoje dłonie na jej policzkach i spojrzał w oczy.
- Chodźmy na spacer. Co ty na to? - uśmiechnął się łagodnie, a w jego oczach pojawiło się jakby kilka iskier, których Ananke nie widziała nigdy wcześniej.

Re: Rynek w centrum miasta

: Czw Lut 06, 2020 3:12 pm
autor: Ananke
        Przymknęła oczy, odpoczywając w bezpiecznym objęciu, ciesząc się tym rodzajem bliskości, do którego z Malachim jeszcze nie przywykła. Zmarszczyła lekko brwi, słysząc, że anioł zmienił zdanie i wyprostowała się nieco, szukając wzrokiem jego oczu. Dopiero po chwili wyjaśniło się co nieco, a Ananke uśmiechnęła się wesoło.
        - Chętnie – odpowiedziała. – Chodźmy do parku, dawno tam nie byłam – zaproponowała, odsuwając się i znikając jeszcze na moment w sypialni anioła. Po chwili wyszła stamtąd z kocem w rękach. Nic nie mówiła, tylko uśmiechnęła się i skinęła głową na Malachiego, wychodząc z jego komnat.

        Za dłoń wzięła go już na podwórzu. Trzymając koc pod pachą, palce drugiej ręki splotła z jego, bezwiednie muskając kciukiem dłoń Malachiego. Nie miała w zwyczaj dać się prowadzić pod ramię, było to jej zdaniem zupełnie niewygodne. Poza tym tak było łatwiej prowadzić anioła tam, gdzie chciała iść, naturalnie zaczynając dowodzić.

        Przeszli przez pogrążone w ciszy miasto, oboje stąpając niemal bezszelestnie. Ananke milczała, zapatrzona przed siebie lub w niebo. Dopiero gdy zbliżyli się do parku, prychnęła rozbawiona pod nosem. Żelazna brama w płocie otaczającym cały ogród, zamknięta była na ciężki łańcuch i kłódkę.
        - Komuś się chyba wydaje, że nocą nie ma chętnych do zwiedzania – zanuciła, zerkając na anioła z łobuzerskim błyskiem w oku i puściła jego dłoń.
        Zamachnęła się, sprawnie przerzucając koc przez wysoką bramę, a później sama do niej podeszła, łapiąc za metalowe żerdzie. Sprawnie stawiając stopy wspięła się na ogrodzenie niczym wiewiórka, przerzucając nogę na drugą stronę i schodząc tak samo. Dopiero ostatni kawałek pokonała odpychając się lekko od prętów i zeskakując na ziemię.

        Żwir chrupał pod ich nogami, gdy wolno podążali główną ścieżką. Ananke znów złapała Malachiego za dłoń, tym razem przysuwając się nieco bliżej, tak że opierała się o niego też ramieniem.
        - Jak ci się tutaj żyje? – zapytała nagle, ale łagodnym głosem, wywołując wrażenie, jakby kontynuowali jakąś przerwaną rozmowę. – Nawet nie pytałam wcześniej, czy wasza misja tutaj jest czasowa czy… hm… do odwołania?
        Mało osób wiedziało jakie jest zadanie zbrojnej grupy pod przywództwem Rachmieliego, a jeszcze mniej – kim naprawdę są wojownicy. Nawet Ananke nie dowiedziała się o tym oficjalnymi kanałami, a od samego anioła, gdy się już zaprzyjaźnili. Więcej jej wówczas w mieście nie było niż była, ale odkąd zbliżyli się do siebie z Malachim… zdeklarowali właściwe sobie pewne rzeczy, zaczęło ją bardziej interesować, co anioł ma dalej w planach.

Rynek w centrum miasta

: Wto Mar 17, 2020 1:07 am
autor: Malachi
Nim zdążył się obejrzeć byli już daleko poza kwaterami. Ananke zareagowała błyskawicznie. Było to dość zaskakujące, sądził bowiem, że będzie niechętna do spaceru. Jednak miło się rozczarował. Cieszył go fakt, że chwyciła go za rękę, że choć przez chwilę mogą pobyć zwyczajną parą. Wiedział, że oboje mieli służbę, ale czasem marzył o spokojnym życiu gdzieś w małej wiosce, z dala od zatłoczonego miasta, z dala od ludzi, bez zbroi, miecza i ciągłej czujności. Rozumiał jednak, że chyba nie taki żywot był mu przeznaczony. Może gdyby miał rodzinę i dzieci... Ale na razie nie zanosiło się, żeby w jego życiu nastąpił aż taki przewrót. Owszem miał teraz Anankę i tak jak jej powiedział, chciałaby kiedyś pokochać jakieś dziecko z sierocińca, otoczyć je opieką, tak by było ich wspólnym potomkiem, nie ważne, że niebiologicznym. Ale mieli na to czas, wszystko po kolei. Malachi miał w sobie więcej uczuć niż wszyscy sądzili, ale na razie nawet Ananke chyba nie znała ich wszystkich. Choć z pewnością znała już jego najczulszy punkt. Mimo to, wszystko między nimi stało się jakieś prostsze.

Szli przez miasto w milczeniu, ale aniołowi to nie przeszkadzało. Puste ulice, cisza i wręcz niepokojący spokój. Ani Malachi, ani Ananke nie bali się bandytów, obydwoje wiedzieli, że w tym mieście nie ma oprycha, który pokonałby ich dwójkę. Może właśnie dlatego anioł czuł znacznie mniejszy ciężar na swoich barkach, niż zazwyczaj. Ciepło dłoni Ananke zdawało mu się jakieś bardziej intensywne, zwykle jej skóra wydawała się chłodniejsza. Kiedy dotarli do parku z przyjemnością przyglądał się jak zwinnie dziewczyna przeskakuje przez płot. Zrobił to samo, choć był znacznie cięższy i bez większego problemu mógł użyć swoich skrzydeł, skrywanych pod osłoną magii. Byli sami, nikt by ich nie zauważył, mimo to starał się zachowywać bardziej jak człowiek, niż anioł.

Elfka chwyciła jego dłoń, ale po chwili on wyswobodził swoją rękę. Niewiele się zastanawiając objął ją ramieniem, przyciągając do swojego boku. Malachi westchnął słysząc jej pytanie, przez moment milczał spoglądając na niebo.
- Ostatnio dziwnie ciężko – wyznał – wydawało mi się, że odnalazłem tutaj względny spokój. Zwłaszcza odkąd znam ciebie. Ale od jakiegoś czasu czuję, że zaczynam się dusić. Chciałbym... odpocząć. Zamienić tą misję na coś łatwiejszego, jak ochrona jakiejś wioski. Czuję się przytłoczony murami, strażą, raportami w twierdzy. Wiem na co się pisałem i że taki mój los, po prostu żyję nadzieją, że któregoś dnia coś się zmieni. Ale prawda jest taka, że jesteśmy tu do odwołania. Nie wiemy jak długo będzie potrzebna dodatkowa ochrona królowej. Być może już zawsze. Nie czuję się uwięziony, ale też nie czuję się w pełni wolny. Brakuje mi przyjaciół. Znam swoją drużynę, ale nigdy nie potrafiłem okazać im większej empatii, w środku czuję się kimś innym, niż jestem na zewnątrz – wyznał.
- Ale mam ciebie i jesteś moim największym szczęściem.

Rynek w centrum miasta

: Pią Mar 20, 2020 2:43 pm
autor: Ananke
        Ananke z szerokim uśmiechem obserwowała, jak anioł sprawnie przeprawia się przez bramę. Nie wiedziała, czy wciąż pilnuje swojej przykrywki i nie chce pokazywać anielskich skrzydeł, czy tak już mu to weszło w krew, że robi to bezwiednie. Tak czy siak, cieszyła się, że są tu razem. Rozgwieżdżone niebo i cisza zawsze wprawiały ją w dobry nastrój. Uwielbiali z Ianem latać nocą.
        Teraz chętnie spacerowała z Malachim, a gdy objął ją ramieniem westchnęła z zadowoleniem. Tak mogłaby wyglądać jej codzienność.
        Mogłaby… gdyby oboje nie byli tym kim są. Nie pomyślałaby nigdy, że ktoś ich tu znajdzie, przecież nikomu nie mówili nawet gdzie idą. Oboje jednak usłyszeli dźwięk rozsypywanego żwiru i krzyk, który w nocnej ciszy aż ranił uszy.
        - Pani kapitan! Pani kapitan! – jeden z jej chłopców pędził w ich stronę, niemal ślizgając się na zdradliwej żwirowanej ścieżce. Los jeden wiedział, jak długo jej szukał, bo gdy w końcu do nich dopadł, wyglądał jak zajechany koń. Mimo to wyprężył się na baczność, a zatroskana Ananke jednym gestem zarządziła spocznij.
        - List… - wydukał tylko, podając jej pergamin i opadając na tyłek na ścieżkę. W normalnych okolicznościach by się na to nie odważył, ale teraz istniało poważne ryzyko, że wyrzyga własne płuca, wiec siedział z rękami opartymi o zgięte kolana i z trudem łapał oddech.
        Ananke zaś ze zmarszczonymi brwiami czytała list, z którego zerwała wcześniej generalską pieczęć. Im niżej opadał jej wzrok, tym na bardziej zmartwioną wyglądała, a gdy tylko doczytała do końca, bez słowa podała zwój pergaminu Malachiemu.
        - Leć do chłopców. Powiedz, że mają się natychmiast zbierać, wyjeżdżamy za pół godziny – powiedziała krótko.
        - Tak jest! – chłopak z trudem zebrał się z ziemi i już chciał pędzić, ale kapitan złapała go jeszcze na ramię, dodając mu magicznie energii na dalszą drogę.
        - Dobra robota. Leć. I niech Ares osiodła mi Iana – poleciła i popatrzyła chwilę za znikającym młodzieńcem, dopiero po chwili odwracając się do Malachiego.
        Przekazała mu list, bo chociaż treść była zastrzeżona wyraźnie dla niej, anioł i tak był wyżej niej w hierarchii. Poza tym oszczędziło im to tłumaczeń i teraz spoglądała tylko na niego przepraszająco.
        - Muszę lecieć – powiedziała. Tak jak nie była dobra w pożegnaniach, tak pierwszy raz żałowała, że nie mają więcej czasu. Wspięła się na palce i objęła Malachiego za szyję, całując go mocno, bez najmniejszego zawahania. Dopiero po chwili opadła na pięty, przesuwając dłonie na policzki anioła i spoglądając mu w oczy.
        - Wrócę. Obiecuję – powiedziała tylko. Pozwoliła sobie jeszcze na chwilę wpatrywania się w jego twarz, nim spuściła oczy i odwróciła się, ruszając biegiem w stronę koszar.


        Ananke nigdy nie wróciła. Po trzech miesiącach do koszar przyszedł list zaadresowany do Malachiego, w którym jeden z jeźdźców oddziału elfki informował, że kapitan razem ze swoim smokiem polegli w walce. Do listu dołączony był kolczyk z długim piórem.

Ciąg dalszy: Malachi