RododendroniaRynek w centrum miasta

Rododendronia od wieków strzeże północnych krańców Środkowego Królestwa, zapewniając położonym bardziej na południe miastom względny spokój. Na północy krążą hordy potworów, których to dzielni wojownicy - swoją drogą jedni z najlepszych - usiłują trzymać z daleka od spokojnych ziem na południu. Królestwo Rododendroni posiada kopalnie najczystszego żelaza, z którego lokalne kuźnie wytapiają najznakomitszą stal, co zdecydowania ułatwia zadanie obrońcom.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Malachi też miał magię i mógł się uleczyć, ale ranę zadano mu niespodziewanie. Z resztą nic w tym dziwnego, bo skupił się przecież na pokusie. Nienawiść jaką do niej pałał była wręcz zakazana. Bo czy anioł mógł naprawdę nienawidzić? Czy powinien? Nie, raczej nie, ale Malachi nad tym nie panował. To co czuł do Evelyn był silniejsze od wszystkiego. Nie sądził, że jeszcze kiedyś ją spotka, dlatego uczucie nienawiści zdławił w sobie, odsunął, stłamsił gdzieś głęboko, ale teraz, gdy ją zobaczył wszystko wróciło. Jedno go martwiło, dlaczego tak łatwo dali się złapać? Naprawdę sądzili, że mają szansę przeciw tak potężnej grupie aniołów? Coś tutaj było nie tak, coś było nie w porządku. Dlaczego Evelyn po prostu dała mu się pochwycić i zabić? To wszystko było zbyt proste...

Kiedy dostał w bok na początku zupełnie tego nie poczuł, zbyt był skupiony na mordowaniu sukkubicy. Ból przyszedł później i to ze zdwojoną siłą. Upadł. Poczuł, że traci siły i przytomność. Zdążył rozejrzeć się dookoła w poszukiwaniu Ananke, ale jej nie dostrzegł, choć ona już przy nim była. Z resztą w tym chaosie niewiele zobaczył. Jego ludzie walczyli gdzieś na przedzie, słyszał szczęk metalu i świst magii. Musieli sobie poradzić bez niego. Zabił ją, to było najważniejsze, nic innego się nie liczyło. Nie... to nie prawda. Liczyło się - Anankę. Był już nieświadomy, tego co działo się dookoła, wszystko co teraz widział, lub nie widział było tylko jego wyobrażeniem. Dlatego nie dostrzegł Any, choć była tuż obok.

Odpłynął. Reszta aniołów zdążyła już pokonać bandę piekielnych. W tej grupie byli sami najsilniejsi, piekielni nie mieli z nimi szans. Nikt prócz Malachiego nie odniósł obrażeń, to była zbyt prosta misja, by było się czym przejmować. A anioł został ranny z własnej głupoty i przez to, że był zaślepiony nienawiścią. Reszta drużyny zbierała się już do kupy. Truchła martwych piekielnych, którzy zostali zabici trzeba było zabrać i spalić, najlepiej gdzieś za lasem, z dala od oczu ludzi. I taki właśnie miała zamiar drużyna. Dlatego trupy przewieszono przez konie. Musieli się ich pozbyć z drogi.

Malachi powoli otworzył oczy. Szybko odzyskał przytomność i choć po jego ranie nie było już śladu czuł, jakby ktoś nadal wbijał mu miecz w bok. Zobaczył wiszącą nad nim białowłosą. Szybko też zauważył, że nie ma na sobie napierśnika, który był nieodłączną częścią jego garderoby. Bezwiednie zaczął szukać go po ziemi wyciągając ręce na boki.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

        Odetchnęła z ulgą, gdy Anioł otworzył oczy, chociaż jego spojrzenie nadal było mgliste i nieobecne. Nie odezwał się słowem, tylko zaczął błądzić rękami wokół siebie, a Ananke była zbyt praktyczna, by myśleć, że szuka jej dłoni. Bez słowa podała mu element jego pancerza, za którym najprawdopodobniej się rozglądał i z niemałym trudem pomogła mu stanąć na nogi. Najlepiej byłoby dla niego, gdyby teraz odpoczął, jednak i tak nie mogła mu pozwolić na leżenie na środku traktu, w lesie, wśród uwijających się diabelskimi trupami aniołów.
        - Jak się czujesz? – zapytała w końcu cicho, stając przed nim i zaglądając mu w oczy. Miała nadzieję, że mężczyzna zrozumie, iż nie pyta jedynie o jego samopoczucie w związku z odniesionymi obrażeniami, ale także o jego psychikę po spotkaniu z tą.. z tą pokusą. Nawet w jej głowie kotłowały się myśli po tej niespodziewanej konfrontacji, co więc musiał czuć Malachii, który pielęgnował swoje cierpienie przez tyle lat, by w końcu spotkać ponownie swoją oprawczynię? Chociaż czuła z tego powodu delikatne, niezrozumiałe wyrzuty sumienia, cieszyła się, że przyjaciel wtajemniczył ją wczoraj w swoją historię, gdyż mogła teraz lepiej go wspierać, zrozumieć. Wiedziała, co się wydarzyło. Chociaż i drużyna Anioła nie pozostawała w kompletnej nieświadomości. Ananke potoczyła po nich spojrzeniem, gdy uwijali się po trakcie, by posprzątać po niewielkiej bitwie i wiedziała, że każde z nich ma swoją teorię odnośnie tego, co się wydarzyło. W końcu pokusa okazała się być niezwykle gadatliwa i zanim Malachii ją dorwał zdążyła powiedzieć co nieco o ich relacji, chociaż dość enigmatycznie, co niestety wywoła jeszcze więcej domysłów.
        Poczuła mocne uderzenie w plecy i odwróciła się w stronę Iana, który trącił ją delikatnie, w swoim mniemaniu, pyskiem, by zwrócić na siebie jej uwagę. Przeszedłem się kawałek dalej, oświadczył niskim głosem w głowie zdziwionej elfki. Nawet nie zauważyła, że zniknął. Byłaś zajęta Malachim, nic nie szkodzi. Ananke, tam jest więcej śladów, niż po tych kilku piekielnych, mruknął, a wojowniczka zacisnęła usta w niezadowoleniu, nie mogąc powstrzymać się od rzucenia krótkim spojrzeniem w stronę Anioła. Czy poradzi sobie, jeśli dojdzie do kolejnej walki? Nawet nie zadawała tego pytania na głos, nie chcąc go obrazić, bowiem gdzieś tam w środku wiedziała, że parłby do boju nawet bez ręki, a co dopiero gdy był tylko osłabiony, a rana zagojona. Odwróciła się w stronę pozostałych aniołów, akurat by spostrzec, że zbliża się do nich Rafael.
        - To było szybkie - mruknął, ale jego głos wskazywał, że wcale nie jest zadowolony z takiego obrotu spraw, a co więcej, sam podejrzewa, że to nie jest koniec, co potwierdziły jego kolejne słowa - coś za łatwo poszło. Czekała na nas raptem garstka diabłów i to niższego szczebla, śmiem stwierdzić, udając, że szykują się na potyczką. Z drużyną aniołów! Absurdalne - prychnął i spojrzał po koniach, przez które przewieszono trupy.
        - Trzeba wywieźć to ścierwo i zbadać teren dalej, coś mi tu śmierdzi.
        - Ian poszedł kawałek dalej, mówi, że śladów jest więcej..
        Rafael zacisnął usta, splatając ręce na piersi i przenosząc spojrzenie na dowódcę.
        - Malachi, co robimy?
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Malachi był raczej mało sentymentalny. Przynajmniej tak mu się wydawało. Ananke była częścią drużyny, ot co. Nie zamierzał karcić się w myślach za to, że zamiast niej, szukał wokół siebie zbroi. Nie był głupi. Właśnie stoczyli walkę, a on dał się zranić, to czego potrzebował leżało tuż obok i nie była to dziewczyna, tylko jego zbroja. Miłość nie mogła mu przysłonić zdrowego osądu sytuacji. Uniósł się do pozycji siedzącej, a Ana pomogła mu założyć na siebie napierśnik. Bok bolał go niemiłosiernie, ale rana już się zasklepiła, to obrażenie wewnętrzne miotały jego bólem. Nic to jednak, za chwile mu przejdzie i będzie mógł ruszać dalej. Nagle przypomniał sobie z kim miał do czynienia. Evelyn... piekielna, diablica, pokusa, potwór, różne słowa przychodziły mu do głowy. Była martwa, ale coś mówiło mu, że to nie koniec. Za łatwo dała się zabić. Za szybko udało im się pokonać tą bandę z Evelyn na czele. Wstał powoli z ziemi, wspierając się lekko na Ananke. Rozejrzał się dookoła. Jego drużyna była fantastycznie zgrana i wiedziała co robić. Trupy piekielnych już wisiały na koniach. Trzeba było je wywieść z lasu i spalić, nie zakopać - spalić, tak by nie mogli wrócić do materialnych postaci. Różni byli piekielni, różne mieli umiejętności, Malachi miał przeczucie, że Evelyn była jedną z tych, które potrafiły przywracać swoje ciało do życia. Musiał szybko pozbyć się jej truchła, zwęglić je, spopielić, zniszczyć tak by został po niej tylko kurz.

- Nie wiem - odparł na pytanie elfki. Miał nieobecny wzrok. Zamglony, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej, jakby przeniosło go w przeszłość. Podszedł do swojego konia i złapał się siodła. Spuścił głowę i przez krótką chwilę spoglądał w dół na ziemię. Nagle usłyszał głos Rafaela. Podniósł wzrok i wlepił go w przyjaciela i kompana. Potem przeniósł go na Ananke.

- Musimy wyjechać z lasu - powiedział bardziej pewnie niż się tego spodziewał. Głos miał męski, twardy, niezłamany.
- Trzeba wyjść na równinę i spalić ciała. Przed nami dalej jest tylko las, nie wyjedziemy na otwartą przestrzeń choćbyśmy jechali tydzień. Musimy się cofnąć. Spalimy truchła i wrócimy do miasta. Nie możemy iść dalej sami. Muszę powiadomić pałac o tym co się stało. Jeśli w głębi lasu czeka na nas zasadzka nie przeżyjemy tego. Trzeba wziąć więcej ludzi. Poproszę o twój oddział - spojrzał wymownie na Ananke - mam przeczucie, że tam, w głębi lasu, czeka nas coś dużo większego niż banda głupców. Nie pojedziemy sami, to zbyt ryzykowne. Jeśli tam czyha na nas armia rodem z piekła, to jest nas za mało. Ian widział ślady. Rafael ma rację, to nie jest koniec, tam w kniei z pewnością czeka na nas coś więcej. Możemy albo iść na pewną śmierć, albo się wycofać. Bezpieczniej będzie wrócić, zebrać drugi oddział i wrócić tutaj za dzień, lub dwa. Ale przede wszystkim trzeba spalić te ścierwa.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

        Szła wolno przy Malachim równając z nim krok, gdyby potrzebował oparcia. Złapał jej ramienia jednak tylko raz w drodze do wierzchowca, przenosząc później swój ciężar na siodło. Rafael stał obok niej, gdy czekali aż jej przyjaciel, a jego dowódca, zbierze siły i wyda polecenia. Nie trwało to długo. Oboje skinęli bez słowa, przy czym anioł oddalił się zaraz, dzieląc ich oddział na dwie grupy. Jedna miała wrócić z Malachim do miasta i przygotować się na dalszą podróż. Rafael z pozostałymi pojedzie spalić ciała. Nie było sensu, by wszyscy krążyli w tę i z powrotem, Malachi i tak musiał wrócić zdać raport, a warto było by towarzyszyło mu kilku aniołów.
        Ananke wsiadła znów na Iana, który żwawo ruszył w drogę powrotną. Doskonale wiedziała, że wcale nie spieszy mu się do ponownego zagrzebania na swoim legowisku, tylko chce zebrać z nią oddział i ruszać znów w las, na polowanie na piekielnych. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy to z jego umysłu przejęła to określenie i zrównała się w marszu z jadącym przodem przyjacielem.
        - Jak się czujesz? – zapytała, gdy udało jej się napotkać spojrzenie stalowoszarych oczu.
        Niestety szerokie ciało smoka nie pozwalało jej się zbliżyć do Malachiego na tyle, by mogła poruszyć dręczące ją wciąż niedopowiedzenia dzisiejszego poranka. Wierciła się więc niespokojnie w siodle, a gdy do Rachmieliego dołączyła pozostała część oddziału, mogła już zapomnieć o dyskretnej rozmowie. Nie lubiła takich komplikacji, irytowało ją to szczególnie, gdyż anioł był osobą, z którą mogła szczerze porozmawiać, niezależnie od sytuacji i tematu. Zawsze mogła na niego liczyć, a teraz kręcili się wokół siebie, jakby się ledwo znali. Nieznośne uczucie. Ian wyczuł jej rozdrażnienie i sam przyspieszył kroku, a po krótkim czasie mieli już w zasięgu wzroku mury miasta. Dopiero na placu odwróciła się w stronę anioła, nie dbając już tym razem o to, czy ktoś usłyszy.
        – Zbiorę oddział i przyjdę jeszcze do ciebie przed wyruszeniem, potrzebuję tylko chwili rozmowy – stwierdziła, uśmiechając się do niego pogodnie. Na rozjeździe skierowała się w stronę swoich koszar, a Malachi w przeciwnym kierunku. Ian mlasnął z zadowoleniem językiem, gdy do jego uszu dotarły czułe zawołania Diany i Dei, które kazały mu szybko wracać. Saahas tylko uśmiechnęła się pod nosem i pogoniła smoka.
        Z siodła zeskoczyła jeszcze na placu przed stajniami, Iana wysyłając do poinformowania pozostałych smoków, podczas gdy sama ruszyła w stronę żołnierskich kwater. Gdy tylko przekroczyła próg budynku zorientowała się, że któryś musiał dostrzec ją przez okno i rzucić hasłem „Smoczyca idzie!”, bo cały jej oddział miotał się w popłochu po korytarzu. Część w niekompletnej garderobie, niektórzy ukrywając ślady swojego noclegowania poza własnym łóżkiem, a w pewnym momencie minęła ją w biegu zarumieniona dziewczyna, którą któryś z chłopców musiał dość brutalnie wyrzucić z wozu, bo biedna miała ubrania na lewą stronę i buty w ręce. Ananke starannie ukryła rozbawienie i puściła speszoną brunetkę w drzwiach, szukając zaraz wzrokiem sprawcy tego incydentu. Teraz jednak wszyscy jej chłopcy stali na baczność przed swoimi pokojami z wyprężonymi sylwetkami i spojrzeniem utkwionym w ścianie naprzeciwko. Nie wszyscy co prawda do końca ubrani, niektórzy bez butów czy koszul, w najgorszych przypadkach bez spodni.
        - Spocznij – mruknęła, sama nieco się rozluźniając, gdy jeźdźcy pogarbili się momentalnie i wznowili śmiechy, próbując pozbierać resztki odzieży i godności oraz doprowadzić się do względnego porządku. W końcu obiecała im wszystkim wolne przez najbliższy tydzień, nie zdziwiło ją wiec panujące tu rozluźnienie. Tylko na Aresa skinęła głową i ruszyła w stronę pokoju wspólnego, w którym mogli swobodnie porozmawiać. Mężczyzna przezornie zamknął za sobą drzwi i zajął miejsce koło swojej kapitan, siadając okrakiem na krześle i opierając przedramiona na jego oparciu. Ananke milczała dłuższą chwilę, a jej on przyglądał jej się bystrym wzrokiem, z łatwością czytając niewypowiedziane jeszcze słowa. W końcu nie zrobiłaby go swoim zastępcą, gdyby nie był bystry.
        - Wyjeżdżamy? – zapytał wprost, a ona skinęła głową, wyciągając przed siebie nogi i splatając je w kostkach.
        - Będziemy mieć z tym problem? – odbiła pytanie i zerknęła na niego uważnie, ale chorąży jedynie wzruszył ramionami.
        - Nie. Sama wiesz, że chłopacy i tak nie mogą usiedzieć na miejscu. Jedynie Nolan może rzygać po drodze, ale poza tym jesteśmy zwarci i gotowi – wyszczerzył się, zarażając ją nieco tym uśmiechem, gdy przypomniała sobie swój niekompletnie ubrany oddział.
        - Nie wątpię – mruknęła i przetarła twarz dłońmi, po czym utkwiła znów wzrok w wojskowym i przeszła do sedna. – Pojechałam na zwiad z drużyną Malachiego, bo dostali wiadomość o piekielnych w okolicy. I rzeczywiście, spotkaliśmy kilku w lesie, ale to były jakieś nic nieznaczące diabły. Ian wyśledził ślad większej ilości tych pomiotów gdzieś głębiej w lesie, a Rachmeli poprosił nas o wsparcie – wyłuszczyła wszystko po krótce i umilkła. Mężczyzna skinął tylko głową.
        - Kiedy wymarsz?
        - Macie kwadrans – stwierdziła z łaskawym uśmiechem, a jej zastępca znów tylko potaknął. I tak sporo czasu.
        Elfka podniosła się z miejsca, nie mając do powiedzenia nic więcej, i skierowała się do wyjścia. Chciała złapać Malachiego jeszcze przed wymarszem.
        - Spotkamy się na placu przed główną bramą, będę tam na was czekała – powiedziała, odwracając się jeszcze przez ramię, gdy Ares zatrzymał ją, łapiąc dziewczynę w talii i odwracając w swoją stronę. Rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie, więc zabrał zaraz ręce, unosząc je lekko w żartobliwym geście poddania, ale łobuzerski uśmiech nie schodził z jego twarzy.
        - Zastanowiłaś się? – zapytał tylko, opierając się tyłem o stół i splatając ramiona na piersi.
        - To nie miejsce i czas – rzuciła krótko, ale uniosła lekko kąciki ust. – Kwadrans – powtórzyła i szybkim krokiem opuściła koszary.

        Safira wbrew wszelkim protestom anioła podążyła za nim do jego komnaty.
        - To nie jest tak, że nie ufam Ananke, tylko chcę zobaczyć, czy wszystko w porządku – powtórzyła znów, wchodząc za Malachim do jego pokoju. Ciężko było ją spławić, jak już sobie coś postanowiła. Naprawdę nie miała wątpliwości, że elfka jest wystarczająco umiejętna we władaniu swoją magią, jednak akurat uzdrawianie było głównym zadaniem anielicy w tym zespole i miała zamiar wykonywać je porządnie. Dlatego teraz stała w progu sypialni swojego przywódcy i z hardą miną blokowała mu wyjście.
        - Ściągaj koszulę.

        Saahas zapukała krótko do drzwi, jednak weszła zaraz do komnaty przyjaciela, nie czekając na odpowiedź. Na widok obnażonego torsu Malachiego uniosła jedynie lekko brwi, podążając zaraz spojrzeniem do wiszącego na krześle pancerza i koszuli mężczyzny, i dalej do pochylającej się nad umięśnionym bokiem anioła Safiry. Chrząknęła cicho, zamykając za sobą drzwi, jednak kobieta nawet na nią nie spojrzała.
        - Skończyłam – powiedziała w końcu i wyprostowała się, obracając w stronę elfki. – Świetna robota Ananke, wszystkie organy wewnętrzne wyglądają na nienaruszone, jakby nigdy nie oberwał.
        Smoczyca skłoniła się lekko na tą pochwałę, która wypowiedziana była przyjaznym tonem, tylko nieznacznie kontrastującym z kamienną twarzą pięknej anielicy.
        - Zbierzemy się i poczekamy na dziedzińcu – powiedziała Safira do Malachiego, kierując się do wyjścia, po czym znów spojrzała na białowłosą. – Twój oddział do nas dołączy? – zapytała z ręką na klamce.
        - Będą niedługo, spotkamy się przy bramie – odparła elfka, a anielica skinęła tylko głową i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
        Dopiero teraz Ananke rozluźniła się nieco i podeszła do Malachiego, niechcący oddzielając go od spoczywającej na krześle odzieży. Najchętniej porozmawiałaby z nim o tym wszystkim na spokojnie, u niego, u niej, na spacerze, gdziekolwiek byle nie pod presją czasu. Wolała jednak wyjaśnić sprawę, zanim drobne niedopowiedzenie poróżni ich zbyt mocno.
        - Przepraszam za rano – powiedziała w końcu, przysiadając lekko na biurku i spoglądając aniołowi w oczy. – Uciekłam, jak jakaś smarkula, zamiast z tobą porozmawiać. Też po prostu mam swoją tajemnicę i bałam się Tobie o niej powiedzieć – wyznała w końcu i pokręciła głową, wzdychając cicho. – Tyle się znamy, a wciąż tak wiele o sobie nie wiemy. Chciałabym mieć po prostu więcej czasu..
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Malachi nie czuł się zbyt dobrze i nie chodziło tu o to, że został ranny. Spotkanie z Evelyn przywołało wspomnienia i wytrąciło go z równowagi. Zalała go nieoczekiwana fala nienawiści. A tą czuł bardzo rzadko. Zwykle opanowany i pewny siebie przy Evelyn tracił grunt pod nogami, przynajmniej tak się czuł. Zabił ją, powinien, więc zaznać spokoju, ale tak się nie stało. Miał złe, bardzo złe przeczucia. To nie mogło być takie proste. Niby dlaczego miała dać się zabić, tak po prostu? Nie walczyła? Nikt jej nie bronił? Coś było bardzo nie tak. Malachi miał wrażenie, że Evelyn knuła coś nawet po śmierci. A co jeśli umiała odzyskiwać postać nawet po spaleniu ciała? Może trzeb było zostać i odprawić rytuał, by nie mogła wrócić na ziemię. Anioł bił się z myślami. Jechał na przedzie i patrzył w dal, ale był nieobecny. Kiedy Ananke podjechała do niego na Ianie i spytała jak się czuje spojrzał na nią nadal nieobecnym wzrokiem.

- Dobrze - odparł, choć nie była to do końca prawda. Nie zwykł kłamać, ale w tej sytuacji odniósł się tylko do stanu fizycznego. Może i powiedział by coś więcej, ale inni aniołowie zrównali się z nimi. Malachi popędził konia, tak by nadal być na przedzie. Nie chciał rozmawiać ze swoimi kompanami. Nie miał na to ochoty. Zadania były wyznaczone, część z nich pojechało spalić truchła, część miała wrócić do kwater. Kiedy wjechali do miasta rozdzielili się z Ananke, ale zanim to się stało elfka powiedziała, że zjawi się u niego jeszcze przed wmarszem. Anioł nie wiedział o co chodzi, podejrzewał, że chce rozmawiać o wprawie, a nie o ich prywatnych sprawach. Nie chciał na nią naciskać, to co stało się rano było do wyjaśnienia, ale nie sądził, by Ana była chętna rozmawiać o tym przed wmarszem.

Mężczyzna odstawił konia do stajni i ruszył prosto do swojego małego pokoju. Nie dane mu było jednak nacieszyć się samotnością, bo jego prywatnej kwatery wparowała bez pukania Safira.

- Nic mi nie jest - mruknął do anielicy - i dobrze o tym wiesz - jednak tylko pokiwał głową na rozkaz anielicy, że ma ściągnąć koszulę. Wiedział, że nie ma sensu się kłócić. Ściągnął przez głowę ubranie i położył się na boku, odsłaniając ten, w który został ugodzony. Safira podeszła do niego, pochyliła się i położyła mu rozgrzane ręce na miejscu, gdzie został zraniony. I w tym momencie do pokoju wparowała Ananke. Malachi zmieszał się i gwałtownie usiadł. Safira odsunęła się od niego i spojrzała na elfkę dość zimnym wzrokiem.
- Pójdę już - rzekła tylko. Minęła Ananke w drzwiach i wyszła z pomieszczenia. Elfka wydawała się niewzruszona. Malachi spojrzał na nią pytającym wzrokiem. Miał bardzo zły humor, najpierw Evelyn, teraz Safira i Ananke. Wszystko jakoś strasznie się plątało. No ale cóż, trzeba było stawić temu czoła. Chciał się ubrać, ale Ana zastąpiła mu drogę do koszuli. Usiadł więc na brzegu łóżka na wpół rozebrany i spojrzał pytającym wzrokiem na kobietę.
- Nie ma takiej rzeczy, której bym nie zrozumiał - powiedział powoli i tak delikatnie i czule, jak tylko potrafił. '
- Możesz mi powiedzieć co cię trapi, a ja mogę ci obiecać, że zrozumiem, cokolwiek by to nie było. Nie wiem co więcej mogę powiedzieć, teraz to chyba ty musisz mi powiedzieć co się dzieje.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

        Spojrzała na niego uważnie, tracąc nieco z wcześniejszej pewności siebie. Malachi wyglądał na co najmniej niezadowolonego, a to raczej nie sprzyjało zwierzeniom, zwłaszcza takiemu, jakie ona miała zamiar mu zaraz zaserwować. Jednak to samo było powodem, dla którego nie chciała przeciągać tej rozmowy i wiercić się jak na dywaniku u dowódcy. Westchnęła tylko raz, splatając ręce na piersi i zerkając w sufit wzruszyła ramionami.
        - Nie mogę mieć dzieci – rzuciła wprost i spojrzała na niego krótko, momentalnie odwracając spojrzenie gdzieś w bok komnaty. Bała się, gdy tylko zobaczy cokolwiek w jego oczach, zatnie się i znów nic nie powie. Dała mu jednak chwilę na przetrawienie tej informacji, więc przez moment zawisła między nimi cisza. Nie przeszkadzało jej to, wyciszała się.
        - To dlatego uciekłam rano. Wystraszyłam się, gdy powiedziałeś o dzieciach. Już samo przyznanie się przed tobą do moich uczuć nie było dla mnie łatwe, nie miałam siły na przeżycie kolejnej rewelacji.
        Mówiła cicho, ale wyraźnie, bardzo pilnując głosu, by nie drżał. Nie chciała ani się tutaj rozklejać, ani robić z tego większego dramatu. Informacje do przekazania, krótkie wyjaśnienia i tyle, temat zamknięty. Spojrzała w końcu na anioła i chociaż nie zdradziła się mimiką, jej fiołkowe oczy błyszczały głębokim żalem. Jakby straciła coś, czego i tak nigdy nie miała. Od zawsze go chciała, a gdy w końcu mężczyzna pojawił się gdzieś w jej zasięgu, straciła zupełnie głowę i zapomniała o pozostałych przeciwnościach. Ona nie da nikomu rodziny.
        - Wybacz tą dramaturgię rano, mogłam od razu ci powiedzieć, od samego początku, przepraszam. Nie jest to dla mnie łatwe po prostu. No ale już wiesz – odetchnęła głębiej, jakby spadł jej z serca wielki ciężar i w istocie tak było. Teraz Malachi wiedział już o niej wszystko, co istotne. Najprawdopodobniej właśnie zaprzepaściła cały postęp, jaki poczynili w swojej znajomości od wczorajszego wieczora, ale nie miała wyboru. Musiał wiedzieć przecież. Chciał mieć rodzinę i to było jasne. Nie mogła go tego pozbawiać, więc tym samym nie mogła z nim być. Takie proste.
        Podciągnęła się nieco na blacie i usiadła tak, że zwisały jej nogi, w które wpatrywała się, by uniknąć jego spojrzenia. Teraz, gdy najgorsze było za nią, nie wiedziała co ze sobą zrobić. Mogła wybawić anioła od konieczności odnoszenia się w jakikolwiek sposób do tych rewelacji, ale nie miała siły się ruszyć. Może i było to nieco samolubne z jej strony, ale chciała jeszcze z nim posiedzieć, zanim zaczną się niezręczne spojrzenia i unikanie siebie.
        Dlaczego zakładała taki czarny scenariusz? Doświadczenie. Gdy pomiędzy dwojgiem przyjaciół wydarzy się coś więcej, jednak nie rozwinie w nic poważniejszego, nie sposób wrócić do tego, co było. Można próbować i udawać, że działa, ale to zawsze pozostanie między nimi. Będą znali swój dotyk, smak i zapach… W każdym razie dla niej będzie to ciężkie, nawet jeśli on sobie z tym poradzi. Więc dla spokoju ducha będą się unikać, przerobiła to już kilka razy, chociaż nigdy na taką skalę. Nie ukrywała, że miała wielu mężczyzn, ale to Malachi poruszył w niej coś, co sprawiło, że mógł być tym jedynym…
        Ech, ależ z niej wariatka. Zawsze szczyciła się tym, że jest twarda i odważna, radzi sobie ze wszystkimi problemami i nie pozwala sobie na to, by emocje przysłaniały jej osąd. Nie była bezduszna, po prostu umiała się kontrolować. No cóż, przy nim nie umiała. Sprawiał, że przy nim nie była Smoczycą, kapitanem oddziału jeźdźców smoków i odważną wojowniczką. Była Ananke. Aną – tylko on mógł zwracać się do niej w ten sposób. Zwykłą dziewczyną, która poza pracą ma jeszcze maleńki fragment życia, zazwyczaj przepełniony samotnością, chyba, że on się pojawi, by rozjaśnić jej dzień. Był jej słabością, po prostu.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Malachi nie wiedział czego powinien się spodziewać. Może była z kimś związana i to chciała mu powiedzieć? Ale przecież gdyby tak było chyba nie została by u niego na noc, nie dałaby się pocałować. A co jeśli tak i właśnie zamierzała mu to wyznać? Poczuł, że na samą myśl serce mu się ściskało, ale nie dał tego po sobie poznać. Z resztą z Malachim było ciężko, bo rzadko kiedy okazywał emocje. Był typem raczej mało wylewnym. Z resztą Ananke tego doświadczyła, przez długie miesiące nie mogła go rozgryźć, a on też jej tego nie ułatwiał. Nie zdradził się nawet ze swoimi uczuciami, chociaż byli tak blisko. Dopiero po tak długim czasie coś w nim pękło i to głównie przez to, że zaczął czuć się co raz gorzej. Tak czy inaczej teraz wpatrywał się w Ananke i czekał na to co też chce mu wyznać. Nie miał pojęcia czy to będzie coś co właśnie zrujnuje ich relację, czy tylko trochę ją nadszarpnie. No bo nie mogło być to przecież nic dobrego. Choć ona starała się unikać jego wzroku on wpatrywał się w jej twarz i denerwował się, choć jego twarz pozostała kamienna. Gdy powiedziała co jej leży na sercu nawet nie mrugnął. Więc to była ta wielka tajemnica? Kamień spadł mu z serca. Nie, nie była to wiadomość radosna, ani taka którą wyznawało się od tak sobie. To była zapewne jej osobista tragedia, ale dla Malachiego nie był to koniec świata. Oczywiście, że chciał mieć dzieci, rodzinę, ale życie nie opierało się jedynie na chęci posiadania potomstwa. Zapewne z inną kobietą mógłby mieć dzieci, ale on nie chciał innej kobiety, chciał Ananke.

Dał jej dokończyć i przez chwilę milczał, jakby przetrawiał tą informację. Potem wstał powoli i podszedł do elfki. Wyciągnął w jej stronę obie dłonie, położył na policzkach i uniósł jej twarz, tak by na niego spojrzała. Spoglądnął w jej smutne oczy, a i jego twarz wyrażała teraz więcej niż zwykle. Pogładził kciukiem wiecznie chłodną skórę na jej policzku. Schylił się i pocałował ją w czoło.
- Mogę się tylko domyślać jak wielki jest to ciężar - powiedział czule.
- Ale dla mnie nie jest to coś z czym nie mógłbym żyć - starał się ważyć słowa, tak by przypadkiem jej nie urazić.
- Chcę ciebie, taką, jaka jesteś, bez względu na przeciwności. Oczywiście, że chciałbym mieć z tobą dzieci, ale nie kocham cię dlatego, że możesz, czy nie możesz ich mieć. Można tworzyć rodzinę i bez nich. A poza tym, jeśli tylko byś chciała... w sierocińcach jest wiele potrzebujących. Nie ważne, że nie my będziemy biologicznymi rodzicami, można kochać bez względu na to. Ale jeśli nie chcesz mieć takiego dziecka, zrozumiem. Nie musimy ich mieć. Przepraszam, rano mogłem cię wystraszyć swoja wizją przyszłości. Wybacz. Będzie tak jak zechcesz żeby było - kiedy skończył objął ją ramieniem i przytulił mocno, tak by położyła głowę na jego piersi.
- Wszystko będzie dobrze, obiecuję.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

        Wyjątkowo wytrwale unikała jego wzroku, więc nie widziała reakcji Malachiego na jej słowa. Czy była jakakolwiek? Nawet jeśli tak, czy zauważyłaby ją nawet gdyby nie spuszczała z niego spojrzenia? Ależ namotała…
        Wciąż wpatrywała się w swoje buty z cielęcej skórki, gdy anioł wstał powoli i zbliżył się do niej. Podniosła na niego spojrzenie dopiero, gdy uniósł dłońmi jej twarz i jakkolwiek nie starała się zachować kamiennej twarzy, fiołkowe oczy zdradzały przyjacielowi wszystko, co przeżywała. Kochała go, od zawsze, po prostu. Wiedziała, że nigdy nie będą razem, a i tak darzyła go uczuciem tak silnym, że odrzucała automatycznie wszystkich innych mężczyzn, by być wierna temu, którego nie może mieć. Jej zdaniem zasługiwał na wszystko, co najlepsze, wliczając w to inną kobietę i gromadkę dzieci, jeśli tylko miałoby to dać mu szczęście. Mogłaby wycofać się w cień i cierpieć sobie w ciszy, jak nauczyła się przez te lata. Nie byłoby przecież tak źle, dalej byliby przyjaciółmi, dalej byłby częścią jej życia. Byliby beztroscy.
        Ale nie. Zepsuła. Powiedziała mu, że go kocha. Powiedziała mu, że nie może dać mu dzieci. Powinien brać nogi za pas, ale przytulał ją do siebie. Przymknęła oczy, gdy pocałował ją w czoło, mówiąc to wszystko, czego mogła chcieć. Ale ona nie pragnęła, by rezygnował dla niej z czegokolwiek. Nie musiał przecież. Ale on ciągle mówił, lejąc słodycz w jej skołatane serce, mówiąc dokładnie to, co chciała usłyszeć. Nie była tak silna, jak jej się zdawało, że jest.
        - To trudniejsze niż jazda na smoku bez siodła – westchnęła niespodziewanie i zsunęła się z blatu, stając tak blisko Malachiego, że musiała go objąć, by utrzymać równowagę. Wtuliła głowę w jego nagą pierś, a jego zapach wcale nie pomagał jej zebrać myśli. Mruknęła coś pod nosem i podniosła spojrzenie, przesuwając dłonie w górę i splatając je na jego szyi. Przyciągnęła go do siebie i pocałowała w usta, delikatnie, żeby go nie spłoszyć, ale wyraźnie się powstrzymywała, odrywając w końcu od niego wargi.
        - Chcę być z tobą – powiedziała cicho. – To samolubne, wiem, ale chcę ciebie. Chcę mieć z tobą dzieci, dom, psa, ogródek i smoka. Chcę dać ci wszystko, czego zapragniesz, bo jesteś najważniejszą osobą w moim życiu.
        Mówiła szeptem i szybko, ale pewnym głosem, najwyraźniej podejmując jakąś decyzję. Cofnęła się o krok, odsuwając od niego minimalnie i opierając znów o biurko. Następne słowa ledwo przeszły jej przez gardło.
        - Ale najbardziej chcę, żebyś był szczęśliwy. Jeśli masz to szczęście osiągnąć beze mnie, odsunę się i nie będę wchodzić ci w drogę. Jeśli chcesz to zniknę, nietrudno o nowy przydział, nie musisz się więcej o mnie martwić. Jeśli chcesz, to mogę zostać w twoim życiu i wszystko będzie tak jak wcześniej… a przynajmniej najbardziej normalnie jak się da. Jestem przede wszystkim twoją przyjaciółką i będę nią, niezależnie od wszystkiego. Jak dawniej - uśmiechnęła się nagle, zerkając na niego figlarnie. - Pamiętasz, jak się poznaliśmy?
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Malachi nie był z natury taki zamknięty. Kiedyś, lata temu, wiele, wiele lat temu był inny, może nie od razu wylewny, ale bardziej przyjazny, milszy, mniej zamknięty. Zmienił go czas, zmieniła go przeszłość i porwanie, potem już nigdy nie był taki sam. Stał się cichy, zamknięty w sobie, wiecznie poważny. Mówił niewiele, większość przemyśleń zachowywał dla siebie. Ale z Ananke nie mógł tak postąpić, musiał jej wytłumaczyć, musiał jej powiedzieć, co czuje i co myśli, inaczej się nie dało. Nie mógł jej teraz zawieść. Nie mógł zamknąć się znów w sobie i po prostu być. Musiał się przed nią otworzyć, uzewnętrznić.

- Posłuchaj mnie uważnie, to nie jest samolubne. Miłość nie jest samolubna. Wiem jaki jestem, wiem, że bywam... Nie... że wydaje się być niewzruszony, że jestem nad wyraz powściągliwy, że często trudno mi okazywać emocje. Ale bardzo cię kocham i tak jak ty chcesz mnie, ja chcę ciebie. Nikogo innego, tylko ciebie Ananke. Jesteś całym moim światem. Jeśli myślisz, że byłbym szczęśliwszy z kimś innym, to się mylisz. Nie ważne, że nie możesz mieć dzieci. To nie jest dla mnie problem, zrozum. Nie chcę żeby było jak dawniej, nie chcę być tylko twoim przyjacielem, chce być kimś więcej. I uważam, że nie ma już odwrotu. Z nikim nie będę szczęśliwszy. Nie chcę żadnej innej kobiety. Raczej martwię się, że to ty nie będziesz ze mną szczęśliwa. Jestem trudny, ale cię kocham i postaram się dać ci tyle miłości ile tylko potrafię.

Mówiąc to wszystko miał jak zwykle bardzo poważną minę, ale jego oczy zdradzały uczucia. Bardzo kochał Anankę, chociaż może nie umiał tego okazać, tak dobrze jak inny mężczyzna, ale nie zamierzał z niej rezygnować. Zbyt wiele by stracił. Nie chciał wypuścić Any z rąk. Nie mógł tego zrobić. Przysunął się do niej tak blisko jak tylko mógł, pochylił i pocałował. Długo, namiętnie, zapamiętale. Chciał jej pokazać, że naprawdę ją kocha. Musiał jej udowodnić, że potrafi okazywać uczucia. Położył swoje ręce na jej tali i przyciągnął ją do siebie, zsuwając z biurka. Otoczył ją całą ramionami, tak, że prawie z w nich zatonęła. Długo nie odrywał od niej warg. Miała miękkie, delikatne i chłodne usta, które rozgrzały się tylko na chwilę chłonąć ciepło jego warg. W końcu odsunął się od niej i spojrzał w jej fiołkowe oczy.

- Jeśli spróbujesz mi uciec, to wiedz, że cię nie puszcze - powiedział i uśmiechnął się szeroko, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów po prostu się uśmiechnął. Nawet nie wiedział, czy Ananke kiedykolwiek widziała go w takim stanie. Jego twarz promieniała, a oczy były pełne uczucia.

- Kocham cię, rozumiesz, bez względu na wszystko. I nic nie jest w stanie tego zmienić. Nawet twój opór - z jego ust nie zszedł uśmiech, kiedy zapytała go, o to czy pamięta jak się poznali. Oczywiście, że pamiętał. Nie mógłby tego zapomnieć.
- Myślisz, że mógłbym to zapomnieć? - zapytał trochę się z nią drażniąc, tak jak ona z nim. A poznali się wiele miesięcy temu w koszarach, gdzie stacjonował oddział Any. Malachi przyszedł do garnizonu, żeby porozmawiać z lordem Edgarem, który akurat robił przegląd wojsk, właśnie w oddziałach smoczych jeźdźców. Malachi wszedł do budynku, w którym mieszkali żołnierze i wpadł prosto na Ananke, a właściwie to ona wpadła na niego. On wchodził, ona chciała wyjść i zderzyła się z wielkim jak stodoła rycerzem, a konkretnie z jego torsem. Odbiła się od niego i upadła prosto na tyłek, który sobie poodbijała i to całkiem mocno. Oczywiście Malachi szybko przyszedł jej z pomocą i pomógł wstać, ale nim to zrobił Ana srogo sobie zaklęła pod nosem, rzecz jasna na Malachiego, który po prostu przed nią wyrósł.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

        Słuchała więc uważnie. Początkowo wciąż ukrywając uczucia za kamienną maską, stopniowo rozpromieniała się z każdym kolejnym jego słowem, a jej oczy błyszczały radośnie. Czystym szczęściem, jakie może dawać tylko znalezienie własnego miejsca na świecie i najważniejszej w nim osoby. Każde jego zdanie było przesiąknięte pewnością siebie, od której rosło jej serce, a szczerość w jego głosie nieustannie wywoływała uśmiech na twarzy. Losie, naprawdę musi przestać zachowywać się przy nim jak zakochana nastolatka.
        Zamruczała cicho, gdy przysunął ją do siebie i przyjęła pocałunek, splatając palce dłoni na jego karku. Zajęte usta nie przeszkadzały jej w wygięciu ich lekko w uśmiechu, gdy zdała sobie sprawę, jak niska i drobna jest przy aniele, niemalże zapadając się w jego objęciu. Pachniał tak znajomo, a jednak miała wrażenie, że poznają się zupełnie od nowa, wchodząc na ten inny poziom relacji. Gdy odsunął od niej twarz, wciąż się uśmiechała, błądząc teraz bezwiednie palcami po jego nagich ramionach i wpatrując się w stalowo szare oczy.
        - Jeszcze zobaczymy, kto przed kim będzie uciekał – stwierdziła zaczepnie, z radością w sercu przyglądając się jego rozpromienionej twarzy. Czy to przez nią tak się uśmiechał, mogła tak myśleć w ogóle? Chciała przede wszystkim, żeby był szczęśliwy, nawet nie myślała wcześniej o tym, że sama może mu przynieść to szczęście. Przygryzła dolną wargę, starając nie śmiać się już w głos, gdy sama przywołała wspomnienie, które zdawało się stare niczym świat.
        - Gdyby nie to, że byłeś taki przystojny, to od razu bym cię zrugała! – zapewniła z rozbawieniem. – Wywalenie się na tyłek na oczach własnego oddziału nie należało do moich najlepszych momentów – dodała, wracając znów na swoje miejsce na biurku. Prawdę mówiąc najchętniej nie odklejałaby się od Malachiego do następnego ranka, ale mieli jeszcze tylko chwilę samotności, a poza tym nie chciała mężczyzny sobą przytłaczać. Właściwie to nie do końca jeszcze wiedziała jak rozegrać to całe „bycie zakochanym”. To teraz byli parą, czy jak? Bo ona nie najlepiej radziła sobie w stałych związkach i nie było to tajemnicą. Oczywiście z Malachim to co innego, wiadomo, ale i tak nie do końca wiedziała, jak to powinno wyglądać. Przecież większość ludzi nawet nie wie, że jest aniołem. Poza tym… a chrzanić to, wyjdzie w praniu. To nie bitwa do zaplanowania, Ananke, nie świruj. Zamiast tego elfka przyciągnęła Rachmieliego do siebie i pocałowała go znów, tym razem delikatnie, niemo dziękując za wszystkie słowa, jakie padły dzisiaj między nimi. Wszystko będzie w porządku…

        - Malachi, kiedy.. ups! – twarz Rafaela pojawiła się w uchylonych drzwiach i chociaż anioł miał minę, jakby żałował, że nie zapukał, wciąż nie opuszczał swojego miejsca, przyglądając się z wyraźnym zdziwieniem siedzącej na biurku Ananke i stojącego zdecydowanie zbyt blisko niej, swojego półnagiego dowódcy, przerywając nagle ich pocałunek. Po krótkiej chwili dopiero potrząsnął nieznacznie głową i odzyskał mowę.
        - Jeźdźcy Ananke czekają już przy bramie, my też jesteśmy już gotowi, więc jeśli Ty.. znaczy jeśli wy jesteście, to możemy jechać. Ja… ja poczekam na dziedzińcu – mruknął w końcu i zniknął za zamkniętymi drzwiami.

        Saahas oderwała usta od Malachiego, gdy tylko usłyszała czyjś głos, ale zaskoczona mina anioła wyraźnie sugerowała, że co miał widzieć to zobaczył. Gdy drzwi się za nim zamknęły, elfka przeniosła spłoszone spojrzenie na przyjaciela, zakrywając usta palcami, nieco wystraszona, ale też bardzo starając się pohamować rozbawienie. Mina Rafaela nadawała się po prostu na obraz, ale nie wiedziała czy Rachmieli również uzna to za takie śmieszne. W końcu chociaż jej było zupełnie wszystko jedno, on mógł nie chcieć, by o nich wiedziano. Jeśli w ogóle byli już jacyś „oni”.
        - Ups? – powtórzyła więc po mężczyźnie i zerknęła pytająco na stojącego przed nią anioła.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

- Zrugała? Ty mnie? - zaśmiał się.
- Tak, zdecydowanie to do ciebie pasuje, myślę, że gdyby nie moja skrucha, to nie zostawiłabyś na mnie suchej nitki - zażartował.
- Ale widzisz, pomogłem ci wstać, chociaż nie odważyłbym się uleczyć twojej odbitej... No... pośladków - Malachi był dosyć nieśmiały w wypowiadaniu takich słów jak pupa, czy tyłek. Z resztą on w ogóle miał problemy w relacjach damsko-męskich. Działał pod wpływem chwili, emocje kierowały jego ruchami. Wiedział, kiedy i że powinien przytulić czy pocałować Anankę. Ale nie myślał o tym zbytnio. Po prostu działał. Nie miał pojęcia jak dalej potoczy się ten związek, zwłaszcza, że on był aniołem, a ona elfką. Aniołowie wiązali się na całe życie, a ich związki uświęcane były przez innych niebian, albo kapłanów. A z resztą... nie było co teraz o tym myśleć, dopiero co wyznali sobie miłość. Na razie to samo musiało się jakoś toczyć. Wszystko w swoim czasie.

Kiedy ktoś chrząknął gdzież za jego plecami, Malachi poczuł, że kiedy się odwróci to nie spodoba mu się ten widok. Znowu ktoś wlazł mu do komnat. Raz, że bez pukania, dwa, że przyłapał jego i Anankę, no już inne sprawa, że Malachi stał tam pół goły...

- No czy wyście dzisiaj wszyscy poszaleli - burknął Malachi odwracając głowę w stronę Rafaela.
- Najpierw Safira, teraz ty. Czy wy wiecie do czego służą drzwi? Do tego żeby w nie pukać. Pukać, rozumiesz? Ani chwili prywatności. Czy ja mam was uczyć, do czego służy to drewniane coś wprawione w ramę. A jakbym stał tu nagi, też byś się tak cieszył? No na wszystkich aniołów, naprawdę dzisiaj jesteście nie do zniesienia. Czy ja ci przypominam konia, że włazisz tu jak do stajni? - Malachi był lekko rozgniewany, lekko poruszony, ale jednocześnie rozbawiony całą tą sytuacją. Mówił raczej w żartach niż poważnie. Z resztą zdradzały go resztki uśmiechu na ustach i radość w oczach. Czy się przejmował, że ich zobaczono? Nie, nie bardzo. Nie miał nic do ukrycia. Co jednak nie zmieniło faktu, że nikt nie powinien wchodzić do jego komnat bez pukania. No do licha, to były jego prywatne pokoje. Ciasne, ale własne, jak to się mówi. Z resztą Rafael nie dość, że wlazł do pierwszej komnaty, służącej za biuro, tudzież kancelarię, to jeszcze władował swój nochal do drugiego pomieszczenia. Oni wszyscy naprawdę dzisiaj poszaleli. Safira też weszła jak do siebie. Rozumiał troskę i chęć zobaczenia jak goi się rana, ale bez przesady, czy tak trudno było zapukać?

Rafael był wyraźnie skonfundowany całą tą sytuacją, ale nie wyszedł od razu, powiedział co miał do powiedzenia i dopiero zniknął za zamkniętymi drzwiami. Malachi nabrał głęboko powietrza i odwrócił się znów w stronę Ananke.
- Ups? - powtórzył po niej pytająco.
- Nie przejmuj się nim. Nie ma co - Malachi zaczesał jasne włosy ukochanej na tył głowy odkrywając cała jej twarz, zrobił to w czułem geście, jakby chciał zobaczyć jej oblicze w całej okazałości. Pochylił się i pocałował ją w odsłonięte czoło.
- Chyba powinienem się od ciebie odkleić i ubrać. Czas nagli, a nie możemy zostawić tej niewychowanej bandy samopas - zażartował.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

        Nie mogła powstrzymać rozbawienia i kiedy Malachi w najlepsze rugał Rafaela, ona chichotała pod nosem, próbując zakryć usta pięścią. Jednak gdy anioł sam porównał się do konia, a swoje komnaty do stajni, parsknęła na głos, odwracając głowę, by zachować chociaż część pozorów. Wolała się nie wychylać, w końcu ona sama też zapukała tylko dla zasady, bo nawet nie czekała na „proszę”. Słyszała jednak rozbawienie w głosie mężczyzny, więc nie martwiła się zbytnio ani o burę, jaką dostał Rafael, ani o tą, którą mogłaby sama dostać. Gdy drzwi się zamknęły i na powrót zostali sami, pozwoliła sobie na mały test, co do tego, jak czuje się Malachi z tym, że ich przyłapano, a fakt, że w ogóle się tym nie przejął rozgrzał jej serce. Nie pomyślałaby nigdy, że jej się wstydzi, ale mógłby jednak chcieć zachować ich związek (związek?) w tajemnicy i nie winiłaby go za to. Uśmiechnęła się, spuszczając wzrok, gdy pocałował ją w czoło.
        - Nawet nie zacząłeś! – zaprotestowała z rozbawieniem, ale odepchnęła go lekko do siebie. Rzeczywiście, lepiej było nie zostawiać obu drużyn samych na dłużej, bo plotki tylko się zaognią. Oczywiście nie miała nic przeciwko ujawnieniu swojej relacji z Malachim, jednak warto byłoby odpowiednio to rozegrać i samym pokierować tą informacją, choćby po to, by uniknąć niedomówień. Zsunęła się więc z biurka i cmoknęła mężczyznę w policzek.
        - Idę zobaczyć, czy moi chłopcy nie narozrabiali za bardzo, spotkamy się przy bramie – powiedziała i opuściła komnatę.

        Wolała nie zostawiać swojego oddziału zbyt długo samopas, bo chociaż mężczyźni byli zazwyczaj bardzo zdyscyplinowani, kompletnie tracili głowę, gdy tylko w pobliżu znalazły się anielice z oddziału Malachiego (będąc oczywiście w pełni nieświadomymi ich niebiańskiego pochodzenia). Zazwyczaj jedynie mijali się gdzieś w mieście lub na manewrach, teraz jednak czekali na nią wystarczająco długo, by wywinąć coś głupiego. Szybko dotarła więc do pomieszanych oddziałów, ukrywając rozbawienie napotkanym widokiem.
        U boku Iana trwały oczywiście wiernie Diana i Dea, głaszcząc go po łuskowatej szyi i karmiąc kawałkami mięsa, które nie wiadomo skąd wzięły. Ananke wciąż nie wiedziała, dlaczego akurat jej wierzchowca sobie upatrzyły na pupila, bo chociaż ona uznawała, że to jej smok jest oczywiście najpiękniejszy, najsilniejszy i najmądrzejszy, rozumiała, że zdania innych mogą być odmienne. Ale nie tych dwóch sióstr, które traktowały smoka niemal jak członka własnego oddziału, tylko z o wiele większą czułością. Safira siedziała na swoim wierzchowcu, nieruchoma niczym posąg i z beznamiętnym wyrazem twarzy przepłynęła po elfce spojrzeniem. Wszystkie trzy niebianki były przedmiotem rozanielonych spojrzeń i westchnień oddziału Ananke, co z kolei wywoływało szczere rozbawienie wśród męskiej części anielskiej drużyny. Mimo pewnych niejasności obie grupy dogadywały się jednak dość dobrze, co Saahas przyjmowała z ulgą, gdyż nie musiała przejmować się nastrojami pośród swoich ludzi. Podeszła więc zaraz do Iana i wspięła się na jego grzbiet, odwracając w stronę swojego zastępcy. Ares Sagitur zawsze krążył niedaleko niej, by w każdej chwili móc odebrać rozkaz albo po prostu pogadać i pozaczepiać dowódczynię. Teraz również znalazł się obok, wsparty o przedni łęk siodła na splecionych ramionach.
        - Trochę ci zeszło – stwierdził z lekką złośliwością, przyglądając się uważnie jej twarzy. Ananke jednak nie była dzieckiem i doskonale panowała nad swoimi emocjami, wiedziała więc, że nie opuściła kwater z głupawym uśmiechem na ustach. Dlatego teraz też tylko uniosła pytająco jedną brew, na co jeździec pokiwał głową i wycofał z grząskiego gruntu.
        – Miałem na myśli to, że ominęła cię scena, jak Gold próbował poderwać Safirę. Jeśli wydaje ci się, że teraz ma nieciekawą minę, to wcześniej jej spojrzenie zabijało, biedny facet – stwierdził z radosnym grymasem, nijak mającym się do pozorowanej troski o kolegę.
        - Uhm – mruknęła z powątpiewającym uśmiechem, ale nie drążyła tematu, poprawiając uprzęże przy siodle i układ broni. Chwilę pojadą, więc lepiej, by czuła się wygodnie. Gdy podniosła spojrzenie przyłapała jednak wpatrujących się w nią Rafaela i Safirę, oboje przekonanych o subtelności swojego wywiadu i nieświadomych siebie nawzajem. Malachi, mam nadzieję, że pomożesz mi to rozegrać, bo ja się kompletnie nie nadaję do relacji międzyludzkich, westchnęła w myślach, dostrzegając zmierzającego już ku nim anioła i bezwiednie pogłaskała nadstawiający się na pieszczoty pysk Valego.
        Vale był wierzchowcem Aresa. Był on budowy i rozmiarów niemalże identycznych jak Ian, jednak wyróżniał się spośród wszystkich smoków w oddziale wyjątkowym ciemnoczerwonym umaszczeniem. Wszystkie zwierzęta tej rasy służące pod Ananke charakteryzowały się w miarę neutralnym zabarwieniem, mocno nawiązującym do kolorów ziemi. Przeważały smoki brązowe, płowe i popielate, rzadziej zielone i piaskowo żółte. Już intensywna butelkowa zieleń łusek Iana wyróżniała się na tle innych, jednak Vale pośród pozostałych smoków zdawał się płonąć piekielnym ogniem. I choć bez wątpienia był najpiękniejszym wierzchowcem w tym oddziale (zaraz po Ianie oczywiście), ściągał też na siebie całą uwagę podczas bitew. Nie raz już Ares obrywał najgorzej, gdyż wrogowie zawsze zakładali, że najbardziej charakterystycznego smoka dosiada dowódca. Wrażenie oczywiście mylne, ale nie raz uratowało Ananke skórę, kosztem zdrowia jej zastępcy. Nie czuła się z tym najlepiej, ale to smoki wybierały swojego jeźdźca, nie na odwrót, więc nigdy nie miała wyboru. No i oczywiście za żadne skarby nie rozstałaby się już z Ianem.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Safira nie była zła. Była załamana. Nie chciała nikogo innego tylko Malachiego. A teraz jej szanse, że go zdobędzie zmalały do zera. Nie była głupia, widziała co się święci. On i ta mała elfka. Czuła, że serce jej się łamie na samą myśl. Wprawdzie Malachi powiedział jej już kiedyś, że nie chce niczego więcej jak przyjaźni, ale póki był sam mogła mieć nadzieję, a teraz... Nawet ona jej nie została. Ananke wparowała do komnat Malachiego jakby była u siebie, to oznaczało tylko jedno - są czymś więcej niż przyjaciółmi. Anielica siedziała na swoim wierzchowcu i wpatrywała się w przestrzeń. Powinna się odkochać, już dawno, ale zamiast tego czuła, że popada w obsesję na punkcie anioła z którym nie mogła być. Raczej starała się go unikać, nie spędzali ze sobą wiele czasu, nie grali już w szachy, nie opowiadali sobie historii z życia. Safira bardzo chciała żeby jej przeszło, ale zamiast tego czuła, że popada w obłęd.

Safira nie wiedziała jednak jednego...

Azajasz był zastępcą Malachiego. Poważny, dostojny, bez uśmiechu, bez zbędnego gadania. Był twardy i powściągliwy do granic możliwości. Oddział miał go za zwyczajnego gbura. Co jednak nie było do końca prawdą. Azjasz był po prostu wychowany w rodzinie, gdzie od zawsze byli wojownicy. Od najmłodszych lat trenował z mieczem, z kijem, z łukiem, z bronią wszelkiego rodzaju, tak by w przyszłości zabijać piekielnych. W jego domu nie było zbyt wiele ciepła, on po prostu był wychowany na rycerza. Nie lubił gadać po próżnicy, przyjmował rozkazy i je wykonywał. Swoją drogą uważał skrycie, że byłby lepszym dowódcą niż Malachi, ale rzecz jasna nigdy tego nie przyznał. Był posłuszny i wiedział gdzie jest jego miejsce w szeregu. Ale co w takim razie łączyło go z Safirą? Można by rzec, że nic, ale to była tylko w połowie prawda. Safira podobała się Azajaszowi. Nie był od razu w niej ślepo zakochany, jak ona w Malachim, ale czuł do niej coś więcej niż tylko czysto koleżeńskie uczucia. Żywił do niej pewną sympatię, większą niż do innych osób z oddziału. Oczywiście nie przyznał by tego przed nikim, nawet przed sobą ciężko mu było to przyznać. Uważał bowiem, że skoro są w jednym oddziale nie powinni się ze sobą wiązać. To była ich praca, a uczuć nie należało w nią mieszać, przynajmniej tak sobie wmawiał...

***

Kiedy Ananke opuściła komnaty Malachiego ten od razu się ubrał. Nałożył na siebie koszulę i skórzany napierśnik, z którym nie zwykł się rozstawać. Karwasze i nagolenniki były już na swoim miejscu. Przypiął jeszcze do pasa bułaty i kij, a na plecy zarzucił dwuręczny miecz. To był jego niebiański oręż bez którego nie zamierzał wyruszać na wyprawę. Tak przygotowany ruszył do stajni po swojego wierzchowca. O dziwo był już osiodłany i gotowy do drogi. Któryś z członków drużyny musiał mu przygotować konia. Nie zastanawiał się nad tym specjalnie, wyprowadził wierzchowca z stajni i ruszył w stronę bram miasta. Tam czekały już na niego obie drużyny gotowe do drogi.

- Ostatnio trzeba na ciebie czekać - odezwał się Azajasz, kiedy Malachi dołączył do grupy.
- Powinieneś dawać przykład, a tymczasem się spóźniasz - dodał oschle. Tak... Azajasz zdecydowanie był brany za gbura.
- Nie wydaje mi się byś był odpowiednią osobą by mnie pouczać - skwitował Malachi patrząc stalowymi oczami na Azajasza. Ten nie spuścił z niego wzroku, był wyraźnie rozgniewany.
- Lepiej żebyś zadbał sam o siebie. Jeśli nie jest ci w smak moje dowództwo wiesz co robić, ale przypominam, że kiedy cię wybierałem nie miałeś żadnych obiekcji. Trzeba było się decydować wtedy. Tymczasem jesteś pod moim dowodzeniem i nie masz prawa go kwestionować - w tej chwili Malachi był równie zimny co Azajasz. Jego stalowe spojrzenie zdawało się świdrować na wylot anioła. Azajasz zacisnął usta, ale nic już nie powiedział. W końcu odwrócił wzrok pod naporem spojrzenia Malachiego.

Malachi nie zamierzał wdawać się w dalszą dyskusję z Azajaszem. Spiął konia i wyjechał na przód drużyny. Po drodze jeszcze zaczepił Dianę i Dee.
- Na koń - powiedział do obu kobiet, a te od razu usłuchały zostawiając w spokoju wierzchowca Ananke. Wiedziały, że z Malachim nie ma dyskusji, należy się po prostu usłuchać. Obie siostry wskoczyły na grzbiety swoich rumaków i teraz czekały już na dalsze instrukcje. Anioł odwrócił się twarzą w stronę obu drużyn.
- Podejrzewam, że niedaleko za miastem, w lesie ukrywa się spora grupa piekielnych, która może zagrażać miastu. Część z nich zabiliśmy dzisiaj rano, ale według śladów jest ich więcej. Nie jesteśmy w tej chwili ustalić ilu dlatego jedziemy w dwa oddziały. Bądźcie czujni. Nie wiadomo z której strony może nastąpić atak - mężczyzna wygłosił krótką przemowę do obu oddziałów, tak by wiedzieli po co i gdzie jadą. Musieli mieć mniej więcej rozeznanie w sytuacji, a do Malachiego należało poinformowanie ich o tym. Po tych kilku słowach zawrócił wierzchowca i ruszył przez bramę.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

        Odkąd Malachi pojawił się na placu jego oddział poruszył się nieznacznie, zbierając powoli do kupy. Elfka śledziła mężczyznę przez chwilę spojrzeniem, widząc jak zamienia kilka słów z Azajaszem. Za każdym razem zapominała jak surowy anioł jest na co dzień, rozluźniając się chyba tylko w jej towarzystwie. Ona sama nie należała do najbardziej rozrywkowych osób, cały jej oddział świadkiem, ale mimo to niewiele się różniła w profesjonalnych i prywatnych relacjach. Malachi natomiast zmieniał się o pełen obrót, za każdym razem ją tym zaskakując. Zmarszczyła lekko brwi, widząc dość ostrą wymianę zdań między mężczyznami, ale była za daleko, żeby podsłuchać o co chodziło, a poza tym nie miała w zwyczaju wtykać nosa w nieswoje sprawy, zwłaszcza służbowe. Podwinęła więc nogę na siodle, opierając się nieznacznie o tylny łęk i czekała aż anioł skończy przemawiać do obu grup. Jak zwykle krótko, zwięźle i na temat.
        Od początku założyła, że to anioł będzie dowodził na tej wyprawie, oczywiście tylko swoją drużyną, lecz ona swoim oddziałem będzie jedynie wspierać ich w działaniach, a nie wysuwać się na pierwszy plan. Skinęła więc głową i przez moment odprowadzała konnych, którzy opuszczali mury miasta. Nie ukrywała również, że przyjemność sprawiły jej utkwione w niej spojrzenia jej chłopców, którzy chociaż usłyszeli Malachiego dokładnie, i tak czekali aż ona potwierdzi wymarsz. Ciężko zapracowała sobie na ten posłuch.
        Smoczy jeźdźcy odczekali chwilę w obrębie miasta, by nie poczynić zbytniego zamieszania przy wyjeździe, bo chociaż doprowadzili manewrowanie smokami po miejskich uliczkach do perfekcji, przemarsz całego oddziału zawsze był przedsięwzięciem. Elfka poświęciła też chwilę, na uzupełnienie instrukcji Malachiego. Odwróciła Iana przodem do swoich ludzi i objęła ich spojrzeniem.
        - Jesteśmy oddziałem wspierającym – powiedziała głośno i dobitnie. – Wbijcie to sobie do głowy, żebym nie musiała wam przypominać. Żadnej niepotrzebnej brawury. To jest przede wszystkim zwiad, ale tak jak mówił Rachmieli, nie wiemy czego się spodziewać, więc skupcie się chłopcy. Zwłaszcza ty Nolan, słyszałam, że miałeś ciężką noc – rzuciła z półuśmiechem na ustach, wypatrując jednego z żołnierzy. Przez pozostałych przeszła fala śmiechu, skierowana ku wspomnianemu rudzielcowi, który pomachał jej z rozbawieniem, uznając słuszność przytyku.
        - Odpowiadacie przede mną, to się nie zmieniło, jeśli nie ma mnie w pobliżu idziecie do Aresa, a jak zniknęliśmy oboje to znaczy, że nie jest najlepiej i wtedy podchodzicie pod Rachmielego, jasne? Świetnie. Wymarsz!
        Ciężkie wierzchowce poruszyły się na komendę i jeźdźcy zaczęli wylewać się przez bramę na rozległe błonia poza miastem. Z lotu ptaka wyglądali wręcz jak robactwo wypełzające z jakiejś dziury i dopiero przy bliższym ujęciu ukazywała się dostojność tych zwierząt, które rozchodziły się po szerokim obszarze, by nie przeszkadzać sobie nawzajem i nie ciągnąć się szlakiem, rozciągnięci na staje. Elfka w miarę możliwości zawsze wydawała rozkazy krzykiem, który miała na szczęście dość donośny. Czasem jednak w bitewnym szale, gdy istniało ryzyko zniekształcenia jej werbalnych poleceń, zdarzało jej się też gwizdać komendy na palcach, które o wiele prostsze łatwiej było wyłapać.
        - Dlaczego zawsze gdy mówisz, że znikniemy gdzieś oboje na raz, masz na myśli zmiecenie nas z tego padołu? – rozległ się zaczepny głos nieopodal, a Ananke uśmiechnęła się pod nosem i zerknęła w bok na Sagitura.
        - Bo to jest najbardziej prawdopodobne – stwierdziła wciąż rozbawiona i pogoniła Iana, by wyjechać na prowadzenie.
        - Jesteś bezlitosna! – dobiegł ją jeszcze krzyk z tyłu i zaśmiała się cicho, doganiając w końcu Malachiego.
        Siłą rzeczy nie mogła jechać bezpośrednio u boku przyjaciela, więc póki trakt był szeroki prowadziła smoka bokiem drogi na wysokości dowódcy anielskiego oddziału. Rzuciła okiem na konie, lecz wszystkie były spokojne, okazjonalnie tylko strzelając spojrzeniem w stronę otaczających je gadów, na tyle wytresowane by nie spłoszyć się nawet gdyby te zaczęły ziać ogniem. Dziewczyna poprawiła się w siodle, nie mogąc doczekać spotkania z piekielnymi.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Malachiemu ta wyprawa nie była w smak. Nie podobało mu się to co działo się na północy, w lesie. Był przygotowany na wszystko. Piekielnych mogła być cała chorda, ale najgorsze było w tym, że nie wiadomo czego chcieli. Taka zorganizowana grupa mogła by chcieć na przykład przepuścić atak na królową, ale ta obecnie cały czas znajdowała się w Żelaznej Twierdzy. trudno więc byłoby im się tam dostać. Anioł analizował w głowie możliwe scenariusze. A co jeśli zjawili się po to by wykończyć jego grupę? Byli w Rododendronii incognito, ukrywali skrzydła i aury, nawet oddział Ananke nie wiedział z kim mają do czynienia. Jakim więc cudem piekielni mieliby się o nich dowiedzieć? Jednak Rachmieliemu wydawało się prawdopodobne, że jednak wiedzieli, skoro przybyła tu Evelyn. Musiała czegoś chcieć, a on domyślał się czego. Zabaweczki. Jeśli nie jego samego to zapewne któregoś z jego towarzyszy. Evelyn lubiła wyzwania. Porywała najbardziej zatwardziałych niebian, a potem urządzała sobie długie, pełne tortur i krzyku uczty na ich duszach i ciałach. Tak... ale ona już nie żyła. Zabił ją, spalił jej truchło. Pytanie co jeśli to było tylko złudzenie? Jeśli Evelyn nadal żyła? Trzeba było jej obciąć głowę pobłogosławionym orężem, a nie tylko wysysać życie z jej okrutnego ciała. Malachi żałował, że tego nie zrobił. Miał by pewność, że nie wróci, tymczasem obawiał się, że pokusa ma w zanadrzu o wiele więcej niż się tego spodziewali. Za łatwo poszło.

Wyjechali na równinę, przez północną bramę. Malachi jechał jako pierwszy uważnie taksując otoczenie. Byli zbyt blisko miasta by ktoś chciał ich atakować, ale i tak należało pozostać czujnym. Popołudnie były w miarę słoneczne, tylko gdzieniegdzie na nieboskłonie widać było chmury. Zanosiło się na ciepłą noc. Malachi miał włosy zaplecione w warkocz, ale część niesfornych, czarnych kosmyków wywiał wiatr i teraz pałętały się one wokół jego twarzy. Nie przeszkadzały mu, na razie, ale mimo to przegarnął włosy na tył głowy, jakby był to dla niego naturalny odruch. Musiał mieć czyste pole widzenia i nic nie mogło mu w tym przeszkadzać.

Kiedy Ananke podjechała do niego i ich wierzchowce zrównały się spojrzał na nią lodowatym wzrokiem. Jego spojrzenie jednak szybko się ociepliło. Nie potrafił być dla niej dowódcą. Z resztą nigdy nie był, nie śmiałby. Ona była kapitanem tak jak on, byli sobie równi, choć tę wyprawę zorganizował i prowadził Malachi.
- Oszczędzaj się - powiedział cicho w stronę elfki.
- Wiem, że masz ranę na brzuchu i wiem, że chciałaś to ukryć - dodał, minę miał poważną, ale oczy zdradzały wielką troskę.
- Nie narażaj się nie potrzebnie, proszę - chciał być jak najbardziej łagodny. Nie kwestionował jej przywództwa, ale nie chciał też by za bardzo się narażała będąc ranną. W głębi serca czuł, że Ana go nie posłucha, ale i tak warto było spróbować.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

        Uśmiechnęła się lekko widząc, jak jego lodowate spojrzenie złagodniało, gdy napotkał jej oczy. Zawsze chciała mieć tę jedną moc, by móc przebijać się przez jego codzienność i zasiać w niej trochę siebie. Wiedziała, że musi być surowy jako dowódca, sama też nie pobłażała swoim ludziom, jednak wciąż pozostawała ludzka i mimo tego, że swoich chłopców trzymała krótko, wiedzieli, że w razie czego mogą na nią liczyć. Miała też nadzieję, że ostatniego wieczoru udowodniła Malachiemu, że jest gotowa wszystko dla niego zrobić i powinien zaufać jej na tyle, by podzielić się ciężarem, który ciągle dźwigał. Była świadoma tego, że trochę czasu upłynie nim mężczyzna się przestawi na nowe tory, nauczy polegać na kimś jeszcze oprócz siebie, ale akurat czasu oboje mieli wiele. On z pewnością więcej, lecz i tak nie dzieliła ich tak ogromna przepaść, jak gdyby Ananke była człowiekiem. Wiele wody upłynie w Alarańskich rzekach nim na jej twarzy pojawi się choćby zmarszczka. I nie chodziło tu nawet o urodę, nigdy nie zarzuciłaby aniołowi takiego sposobu myślenia, chodziło raczej o to ile czasu jeszcze mieli przed sobą. Gdy już wszystko się ułoży. Gdy ona wymyśli, jak to zrobić, żeby wszystko się ułożyło.
        Rozmyślania przerwały jej jednak słowa Malachiego, na które uniosła ze zdziwienia brwi. Już otwierała usta, by delikatnie dać mu do zrozumienia, że jest żołnierzem i nigdy się nie oszczędza, bo ani nie ma takiej możliwości, ani zamiaru. “Oszczędzaj się”, jeszcze czego! Zaraz jednak padła kolejna uwaga, na którą elfka zacisnęła usta w niezadowoleniu a w dół opadła tylko jedna brew, wywołując na twarzy Saahas minę, na widok której jej ludzie brali nogi za pas. W istocie starała się ukryć ranę przed aniołem, a to dlatego, że nie chciała jej leczyć magicznie. Miała swoje powody i planowała, by cięcie zagoiło się samo, w swoim czasie. Nie miała wtedy wiedzy o tym, że tak szybko będzie musiała znów wyruszyć w teren, inaczej z pewnością uleczyłaby się od razu, zamiast pozwalać sobie na naturalną rekonwalescencję.
        Ananke była niezwykle spokojną duszą i trudno było ją wytrącić z równowagi, jednak nie polegało to na tym, że nie odczuwała emocji, tylko nie pozwalała im przejąć nad sobą kontroli. Dlatego teraz zirytowała się lekko, gdy zarzucono jej słabość. Wiedziała, że anioł ma dobre intencje, jakżeby mógł mieć inne, ale nie zmieniało to faktu, że kobieta od zawsze w wojsku musiała udowadniać, że nie potrzebuje dodatkowych względów. Nie odezwała się, nie chcąc wywołać spięcia, tylko puściła wodze, Ian i tak rzadko się nimi przejmował, i zadarła bluzkę, przytrzymując jej krawędź w zębach i odsłaniając nagi brzuch. Odwinęła bandaż z talii i wepchnęła do juków przy siodle, po czym przyłożyła obie dłonie do zranienia. Jechała tak krótką chwilę, spod złączonych na boku palców prześwitywało delikatne białe światło, a gdy w końcu odjęła dłonie, po ranie została tylko długa blizna. Ananke nigdy nie fatygowała się do usuwania i tych śladów, przynajmniej u siebie, gdyż uważała to za niepotrzebną stratę czasu i energii. Dlatego po chwili opuściła bluzkę, wygładzając ją na sobie i znów złapała wodze. Na Malachiego spojrzała ciepło, bez złośliwości, czy urazy.
        - Nic mi nie jest. I nie będzie. Nie musisz się martwić - powiedziała wyraźnie, mając nadzieję, że go nie urazi, bo nie taki był jej cel. Musiał zrozumieć, że jest dużą dziewczynką i pilnowanie jej jest nie tylko zbędne, ale też nierozsądne. Już nie chodziło nawet o to, czy ktoś zacznie interpretować ich nadmierną troskę o siebie, to było najmniej istotne, ale bała się, że anioł będzie skupiał się bardziej na jej zdrowiu niż na własnym. A na to nie miała zamiaru pozwolić.
        Miała nadzieję, że Malachi zrozumie jej intencje, bo nie chciała bardziej się ujawniać słowami, przynajmniej nie dopóki otoczeni są przez ich oddziały.
Zablokowany

Wróć do „Rododendronia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości