RododendroniaRynek w centrum miasta

Rododendronia od wieków strzeże północnych krańców Środkowego Królestwa, zapewniając położonym bardziej na południe miastom względny spokój. Na północy krążą hordy potworów, których to dzielni wojownicy - swoją drogą jedni z najlepszych - usiłują trzymać z daleka od spokojnych ziem na południu. Królestwo Rododendroni posiada kopalnie najczystszego żelaza, z którego lokalne kuźnie wytapiają najznakomitszą stal, co zdecydowania ułatwia zadanie obrońcom.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

Nie rozumiała, dlaczego wyglądał na tak zaskoczonego, zajęta własnymi myślami, w których wyzywała się od najgorszych. Jak miała go nie przepraszać, skoro zachowała się tak samolubnie, jak gdyby nie wiedziała…Obiecała, że będzie go chronić, a co robi? I co on robi? Poczuła, jak wsuwa dłoń pod jej plecy i przyciąga ją do siebie. Zmarszczyła cienkie brwi, spoglądając na anioła z wyraźnym bólem na twarzy. Przymknęła jednak oczy i pozwoliła się pocałować, po chwili obejmując go znów za szyję i odwzajemniając pocałunek, nie mogąc mu się oprzeć. W głowie jej huczało od natrętnych myśli walczących z postępującym uniesieniem, które starała się zdusić w zarodku. Zupełnie nie wiedziała, co kieruje Malachim, że zdecydował się na taki ruch w jej stronę. Dlaczego to robi? Dlaczego ją tak całuje? Chociaż przyjaźnili się od lat, zdawał się nigdy nie dostrzegać w niej kobiety, nawet gdy na początku ich znajomości dość ostrożnie starała się go uwieść. Później ta relacja przerodziła się w pełną zaufania, lecz przyjacielską zażyłość, której nie miała zamiaru niszczyć mówiąc mu o swoich uczuciach. Wielu na świecie jest nieszczęśliwie zakochanych ludzi. Ona była jednym z nich i pogodziła się z tym, zakładając że może z czasem jej przejdzie.

Wczoraj otworzył się przed nią jak nigdy dotąd, wykładając karty na stół i opowiadając o swoim uwięzieniu. I chociaż Ananke wyglądała dość niewinnie, była świadoma mnogości tortur, jakie istnieją na świecie, a mimo to nie spodziewała się, że jej przyjaciel został skrzywdzony w taki właśnie sposób. Jak więc teraz z czystym sumieniem miała oddać się przyjemności z nim, skoro wiedziała to wszystko? Z ogromnym wysiłkiem oderwała od niego usta, oddychając ciężko i szukając wzrokiem na jego twarzy jakichkolwiek odpowiedzi na pytania kłębiące się w jej głowie. Miała wrażenie, że coś ją fizycznie przyciąga w jego stronę i musiała skupić całą swoją wolę, by nie dać ponieść się chwili.

- Dlaczego teraz? – odezwała się w końcu szeptem. Jej twarz nadal była tak blisko jego, że muskała wargami jego usta, gdy mówiła. Próbowała uspokoić oddech, zdając sobie sprawę, że anioł wyczuje jej walące serce. Widziała po nim, że do niczego się nie zmusza, że jakimś cudem nagle zapragnął ją pocałować, jednak nadal nie wiedziała, co nim kieruje. Nigdy nie pomyślałaby o Malachim, że może chcieć ją wykorzystać, był na to zbyt dobry. Jednak nadal jego motywy pozostawały dla niej tajemnicą i chociaż bała się nieco o własne uczucia, po tym dającym jej nadzieję na coś więcej pocałunku, bardziej zależało jej na ich przyjaźni. Lecz teraz nawet gdyby przerwali w tym momencie, a ona by po prostu wyszła, ich relacja została już nieodwracalnie zmieniona. Może nie zniszczona, ale zmieniona. Poza tym nie chciała wychodzić.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Początkowo był zupełnie opanowany i spokojny, ale kiedy przyciągnął ją do siebie poczuł, że serce zaczyna walić mu jak młotem. Jej piersi opierały się teraz o jego tors. I tak jak jemu, jej też serce waliło niemiłosiernie mocno. Nie odsunęła go, był więc przekonany, że tak jak on, ona też tego chce. Nie planował, nie myślał o tym co dalej, po prostu był tu i teraz. Miała takie miękkie, ciepłe wargi. Mimo tego co przeżył, mimo całej przeszłości w jego głowie nie pojawił się żaden obraz z porwania. Był pewien, że jeśli choćby spróbuje zbliżyć się do kogoś wszystko do niego wróci. I chodź wczoraj wyjawił jej największy sekret swojego życia, przeszłość została w przeszłości. Przed oczami miał tylko bladą twarz jedynej na świecie osoby, której w pełni ufał.

Nagle oderwała się od jego ust i odsunęła go od siebie. W pierwszym momencie znieruchomiał i wtedy podało jej pytanie. Oparł się na rękach i spojrzał jej w oczy. „Dlaczego teraz” zabrzmiało mu w głowie i nagle jakby dostał obuchem w łeb. Odsunął się od niej już znacznie. A w końcu zupełnie ją puścił i przekręcił się na plecy, kładąc się zupełnie obok. Jedna ręką roztarł sobie zmarszczone czoło. Już po chwili serce przestało mu bić jak oszalałe.

- Przepraszam – wybąkał.
- Nie chciałem – dodał, choć natychmiast zrozumiał, że kłamie.
- Nie... to nie prawda, chciałem – westchnął i wyjaśnił od razu. Co jak co, ale anioł miał to do siebie, że kłamstwa zupełnie nie leżały w jego naturze.
- Wybacz mi, nie wiem co we mnie wstąpiło. Obudziłem się, ty jeszcze spałaś... Wyglądałaś tak... spokojnie. Pomyślałem, że... właściwie nie wiem co pomyślałem. Pytasz mnie dlaczego... Bo już wiesz. Nie ma już we mnie nic czego byś nie wiedziała, a jednak tu jesteś. I... nie wiem – zacisnął powieki i przykrył oczy dłonią. Wyraźnie plątał się w tym co mówił, a to praktycznie mu się nie zdarzało. Wziął kilka głęboki oddechów, a bicie jego serca zupełnie się uspokoiło.

- Przepraszam cię Ano. Przepraszam. Nie chciałem nic złego. Nie ma na świecie nikogo kto wiedziałaby o mnie tyle co ty. Wiem, byłem niedostępny. Cały czas cię od siebie odsuwałem. Bałem się, że to wszystko co na mnie spoczywa, że nikt tego nie udźwignie, że ja tego nie udźwignę, że nigdy nie będę w stanie się przełamać. A wczoraj... wczoraj coś we mnie pękło. Nikomu wcześniej nie pokazałem słabości. Nikomu. Jesteś jedyną osobą na świecie, której ufam. Przez tyle lat męczyłem się sam ze sobą, a wczoraj... Wczoraj poczułem się uleczony. Myślałem, że jeśli zbliżę się do kogoś wszystko do mnie wróci, ale nie wróciło. Nie przypuszczałem, że poproszę cię żebyś została. Nie myślałem nad tym, nie zastanawiałem się, ale czułem, że nie mogę zostać sam, że nie mogę zostać bez ciebie. Tęskniłem. Po raz pierwszy od dawna, tak mocno tęskniłem. Przecież już nieraz oboje byliśmy gdzieś daleko. Nie widzieliśmy się przed tygodnie, ale teraz było inaczej. Przestałem sypiać, czekałem, aż wrócisz. Tak bardzo ucieszyłem się na twój widok. Jak nigdy wcześniej. Pytasz mnie czemu teraz... Kiedy ja sam nie jestem tego pewien. To wszystko złożyło się w jedno. Mój ból, który sięgnął granic i twój powrót.

- Na Najwyższego... nie wiem. Nie wiem. Przepraszam. Nie chciałem niczego zniszczyć. Chciałem tylko mieć cię blisko. Nie wiem nawet, czy umiem kochać, ale jeśli umiem, to tylko ciebie – Malachi zasłonił twarz dłońmi. Był udręczony i zagubiony. Miał ochotę skulić się w sobie i zniknąć. Albo wybiec stąd i zrobić wszystko byle tylko wyrzucić z siebie nagromadzone emocje.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

Zauważyła, że jej reakcja była dla Malachiego jak cios w twarz i sama drgnęła, gdy anioł wycofał się gwałtownie. Nie chciała tego, chciała, żeby dalej ją obejmował, ale widać jej słowa poważnie namieszały mu w głowie. Patrzyła na niego spłoszonym wzrokiem, gdy leżał teraz na wznak, przepraszając ją co po chwilę i generalnie bełkocząc. Prawdopodobnie elfka już teraz wyglądała na strasznie zmieszaną, gdyż zupełnie nie wiedziała, jak się w takich sytuacjach zachowywać. Nie miała nigdy przyjaciółek, które zwierzałyby jej się ze swoich problemów i wypłakiwały w ramię, oczekując pocieszenia. Nigdy też nie zdarzyło jej się, by mężczyzna tak plątał się przy niej w słowach, przynajmniej mówiąc o poważnych sprawach. Szczerze mówiąc o wiele bardziej wolałaby teraz stoczyć walkę z potworami dosiadając smoka, niż rozmawiać o uczuciach z przyjacielem, z którym przed chwilą się całowała, po nocy spędzonej w jednym łóżku. Ananke, w co ty się wpakowałaś..

Teraz ona przekręciła się na bok, opierając na łokciu i spoglądając na Malachiego niepewnie odgarnęła włosy za ucho.

- No dobrze już, przestańmy się wzajemnie przepraszać – powiedziała w końcu uspokajającym tonem, mimo że do tego stanu ducha było jej daleko. W miarę jak mówił, wyjaśniało się bowiem coraz więcej kwestii i padało coraz więcej słów, mających dla niej tak duże znaczenie. Przyznał sam, bez żadnego słowa z jej strony, że ją od siebie odsuwał i wytłumaczył nawet dlaczego, a ona to rozumiała. Z każdym jego kolejnym słowem jej serce trzepotało radośnie, gdy mówił to, co ona sama czuła tak mocno i sądziła do tej pory, że jest nieodwzajemnione. Uśmiechała się mimowolnie, chociaż nie powinna, widząc go tak zmieszanego. Nie mogła się jednak powstrzymać. W końcu bowiem dowiedziała się, że Malachi czuje do niej to samo co ona i nawet jego milczenie było wywołane podobnymi pobudkami.

- Niczego nie zniszczyłeś – powiedziała i delikatnie zwróciła dłonią jego twarz w swoją stronę, by spojrzeć mu w oczy z nieśmiałym, ale szczęśliwym uśmiechem.

- Zależy mi ta tobie, bardzo – zapewniła. – Dlatego zostałam. Dlatego, że mnie potrzebowałeś, a ja chciałam tutaj być. Chcę żebyś miał we mnie oparcie, tak jak ja mam w tobie. Kocham cię.

Te ostatnie słowa powiedziała po dłuższej chwili milczenia, zastanawiając się, czy na pewno dobrze robi. W końcu raz powiedziane, nie mogą zostać cofnięte. Ale tak naprawdę sprawy zaszły między nimi tak daleko, że nawet gdyby chcieli, nie mogliby wrócić do tego co było wcześniej. Ananke postawiła po prostu wszystko a jedną kartę. Znała Malachiego i wiedziała, że może mu zaufać. Jeśli rzeczywiście darzy ją jakimś uczuciem, to nie będzie żałowała własnych słów. Jeśli jednak mylnie to wszystko odczytała, jeśli był po prostu zagubiony, potrzebował ramienia do wsparcia się w trudnych chwilach, wtedy cóż. Przynajmniej wyjaśniliby sobie wszystko, a ona nie łudziłaby się dłużej i mogła spróbować ruszyć dalej. W końcu ostatnie kilka lat, nie licząc przygodnych znajomości, odtrącała każdego mężczyznę, jaki starał się do niej zbliżyć i zagrzać na dłużej miejsca w jej serce. I robiła to w imię tego jednego, który wciąż nazywał ją przyjaciółką. Ale dzisiaj się wszystko wyjaśni, w jedną lub w drugą stronę. Nawet jeśli pomyliła się w ocenie, i Malachi nadal nie widzi w niej nikogo więcej, ona musi to już wiedzieć. Dłużej nie da rady się ciągle nad tym zastanawiać. Najwyżej wyjedzie z miasta. Coś się wymyśli.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Nie sądził, że to usłyszy. Nie był na to przygotowany, ale czy w ogóle można się było na takie coś przygotować? Ludzie poznawali się i zakochiwali w sobie codziennie, ale z Malachim sprawa nie była tak jasna i oczywista. On był niedostępny i oddalony. Nie angażował się, a przynajmniej starał się tego nie robić. Przyjaźń przychodziła mu znacznie łatwiej niż cokolwiek innego, głębszego. Nie potrafił tworzyć więzi jak normalna istota. Przepełniał go strach przed tym, że nikt nie będzie w stanie pojąć tego co w nim siedzi. Uznawał więc, że nie ma sensu obarczać tym kogokolwiek, a już tym bardziej Any. Ale coś się zmieniło. Długa rozłąka sprawiła, że pojął jak bardzo jest od niej przywiązany.

Jego oddział był mu oddany i lojalny. Odbywał z nim różne rozmowy, te prywatne również, lecz nigdy nie mówił im wszystkiego. Zawsze służył radą i pomocą, lecz sam nie za bardzo chciał się otworzyć. Praktycznie o każdym z oddziału coś wiedział. Wysłuchał wielu historii o rodzinach, o tęsknotach, o pragnieniach i marzeniach, lecz sam się nie uzewnętrzniał.

Początkowo z Aną łączyła go identyczna więź. Wiedzieli o sobie niewiele, ale mieli wspólne zainteresowania – wojsko i walkę. Ona była kapitanem i on był kapitanem. Mieli we krwi zarządzanie ludźmi. Nękały ich te same problemy natury dowódczej, te same troski o oddział, te same błędy. Mieli więc mnóstwo wspólnych tematów dotyczących dowodzenia. I tak od słowa do słowa, od spotkania do spotkania pomiędzy rozmowy o pracy wplatali co raz to więcej informacji o sobie. Tak zaczęli się wzajemnie poznawać.

Malachi jednak wszelkie objawy przywiązania ukrywał, wmawiając sobie, że tak będzie lepiej dla Ananke. Nie chodziło mu o siebie, bo tak naprawdę swoje dobro stawiał na najdalszej półce. Nie chciał po prostu by Ana angażowała się w coś, co w jego mniemaniu mogłaby ją unieszczęśliwić. Ale stało się, przywiązywali się do siebie wzajemnie co raz bardziej, a kiedy ostatnio Ana wyjechała Malachi poczuł się niewypowiedzianie samotny. Nikt jednak nie miał o tym pojęcia. Dla swoich podwładnych był taki jak wcześniej, choć podejrzewał, że oddział zauważył u niego oznaki zmęczenia. Nikt jednak nie śmiał go o to spytać. Tylko on sam najlepiej wiedział co tak naprawdę go dręczy.

Chciał spytać, czy jest pewna tego co mówi, ale to byłaby najgłupsza rzecz jaką mógł zrobić. Nie zadawało się idiotycznych pytań, kiedy ktoś wyznawał ci miłość. Tylko, że anioł nie bardzo mógł uwierzyć w to co słyszy. Kochała go? Ale jak... Kiedy... Kiedy to się stało? Z drugiej strony mógł się domyślać, przecież kobieta nie zostaje na noc u mężczyzny którego nie kocha.

W pierwszym momencie w jego oczach można było dostrzec ogromny szok. Jednak już po chwili ich wyraz zmienił się, a na jego ustach pojawił się lekki uśmiech.
- Ja Ciebie też – odparł łagodnie.
- Jesteś moją bratnią duszą – wyciągnął do niej rękę i położył ją na jej policzku.
- Ale nie chciałem obarczać cię sobą – wyznał.
- Nie jest ze mną łatwo, ale ty już to wiesz – przyznał jakby sam przed sobą.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

W milczeniu oczekiwała jego odpowiedzi, jakby szykowała się na jakiś wyrok i w pewnym sensie tak było. W końcu jego słowa mogły nieźle namieszać w jej przyszłym życiu. Widząc w jego oczach zaskoczenie, początkowo zamarło jej serce na sekundę, jednak po chwili anioł uśmiechnął się do niej łagodnie i odpowiedział. „Ja ciebie też”. Może nie było to wyznanie stulecia, raczej coś co mówią sobie ludzie przyzwyczajeni do takich słów od lat, jednak dla niej znaczyło to bardzo wiele. Wierzyła mu, że naprawdę odwzajemnia jej uczucie, a nie na nich gra, i tylko to się dla niej liczyło. Nigdy jakoś nie wierzyła w bractwo dusz, dla niej ludzie po prostu mniej lub bardziej się ze sobą dogadywali, lecz rozumiała jego słowa. Wiedziała, że chodzi mu o to, że może na niej polegać i jej zaufać, i cieszyła się z tego.

- Ze mną też nie jest łatwo – powiedziała, wciąż się uśmiechając. Podejrzewała, że w najbliższym czasie bardzo trudno będzie zetrzeć ten grymas z jej twarzy, tak samo jak wiedziała, że liczni będą próbować. Nie wiedziała dokładnie jak się patrzy na związki aniołów z innymi ludźmi, w sumie nie znała osobiście takiego przypadku. Chyba w ogóle nie widziała nigdy zakochanego anioła. Do teraz nawet Malachi zdawał się kochać jedynie własne powołanie, jednak wierzyła, że teraz i ona dołączyła do kręgu jego zainteresowań.

Złożyła ramiona na jego torsie, a na nich oparła brodę, wpatrując się w twarz mężczyzny, którego w myślach nazywała jeszcze czasem przyjacielem. Właściwie jak to teraz między nimi będzie? W sumie przed chwilą oboje wyznali sobie miłość, ale co to właściwie dla nich oznacza?

- Co teraz? – zapytała, sygnalizując w ten sposób swoje różnorodne obawy. Nadal nie wiedziała do końca jak się powinna z Malachim obchodzić. W końcu jego przeszłość nie zniknęła i chociaż może teraz będzie mu nieco łatwiej się z nią zmierzyć, nadal z pewnością będzie kładła cień na jego życie. Chciałaby mu pomóc w jakiś sposób, ale nie wiedziała co mogłaby zrobić, czego anioł jeszcze do tej pory nie próbował. Na pewno na razie nie zamierzała go opuszczać na dłużej, skoro mówił, że tak źle zniósł jej nieobecność. Chociażby dzisiaj na pewno pojedzie z nim na ten patrol, nie puści go tam samego, nawet jeśli dzisiaj wygląda o wiele lepiej niż wczoraj wieczorem.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Malachi był szczęśliwy. Po raz pierwszy od bardzo dawna nie skupiał się na przeszłości, która go ścigała, a na tym co było tu i teraz. Oczywiście, że wczoraj czuł się jak wrak człowieka, jednak dzisiejszy dzień przyniósł mu nieoczekiwaną ulgę. Poza tym wreszcie przespał całą noc i była to zasługa wyłącznie Ananke. Gdyby nie ona zapewne znów budziłyby go koszmary. Wiedział, rzecz jasna, że z pewnością jeszcze wiele trudnych nocy prze nim, jednak ze świadomością, że ma Anę było mu jakoś łatwiej. Nie chodziło o to by zawsze była blisko, ale o to, że była w ogóle i to w innym wymiarze niż tylko przyjaciółki. Teraz była kimś dużo więcej. Choć przyjaźń z pewnością miała być trzonem ich znajomości to jednak oplecionym przez szczerą i trwałą miłość.

Malachi wpatrywał się teraz w Anę, która leżała na jego piersi. Nigdy nie dostrzegał w niej tego co teraz. Była piękna elfką o lśniących oczach. Nie pojmował jaki cudem mógł to przegapić. To, że ją kochał wiedział od jakiegoś czasu, lecz to uczucie nie pojawiło się w nim z powodu jej wyglądu, a z powodu jej wnętrza i zaufania jakim ją obdarzył, a ona obdarzyła jego. Gdy zadała pytanie, uśmiechnął się.

- Teraz wszystko się ułoży - odparł, lecz wiedział, że taka odpowiedź z pewnością nie jest satysfakcjonująca.
- Z pewnością nie zapomnę o mojej przeszłości - rzekł już poważniej - ale teraz mogę z nią walczyć. Kiedyś, ktoś mi powiedział, że złych wspomnień nie da się wymazać, ale można zastąpić je nowymi, dobrymi. I myślę, że tak właśnie się stanie, to co złe zastąpię dobrymi wspomnieniami z tobą. Problemy nie znikają od tak, ale można je rozwiązać, jeśli ma się w kimś oparcie, a teraz mamy je w sobie na wzajem.

- Nie mówię, że będzie łatwo, bo z pewnością nie będzie, ale teraz mamy przed sobą przyszłość. Nie chciałem ci mówić co czuję, bo bałem się, że cię unieszczęśliwię, że nie poradzę sobie z moją przeszłością, że nigdy nie odważę ci się o niej powiedzieć. A nawet jeśli to nie sądziłem, że to mnie uleczy. A jednak czuję się tak, jakby ktoś zdjął mi z ramion wielki ciężar i wiem, że może być tylko lepiej.

- A teraz po prostu wstaniemy i pójdziemy do pracy, tak jak wcześniej. Bo i ty kochasz to co robisz i ja kocham moją pracę. Zmieni się tylko to, że będziemy się teraz martwić o siebie dużo bardziej niż kiedyś. Ale przecież nie odbierzemy sobie wzajemnie naszego powołania. Ty nadal będziesz jeździć na swoim smoku, a ja nadal będę patrolował i pilnował bezpieczeństwa królowej. A jeśli tylko będziesz chciała... - zaczął ale na moment przerwał, bo bał się, że za bardzo wybiega w przyszłość. Jednak dziś chyba nie miał już nic do stracenia. Poza tym nadal byli przyjaciółmi, więc chyba mógł jej powiedzieć jak widzi ich wspólną przyszłość.
- A jeśli tylko będziesz chciała - powtórzył - zbuduję nam dom, w którym zamieszamy i wychowamy dzieci - uśmiechnął się.
- W przyszłości - dodał.
- Ja widzę to w ten sposób.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

Kiwnęła lekko głową, ale że jako opierała się na brodzie o własne dłonie, było to ledwie zauważalne. Im więcej czasu mijało od jej wyznania tym mniej pewnie się czuła, mimo że Malachi z każdym słowem zapewniał ją o swojej wzajemności. Było oczywiste, że się boi. Boi się, że nie sprosta zadaniu, którego się podjęła. Że, mówiąc w przenośni, jest zbyt mała, by móc wyciągnąć anioła z dołka, w którym się znalazł. Wiadomo, każdy ma jakąś przeszłość, tylko jest różnica pomiędzy tym, że twojego partnera zdradzała jego poprzednia partnerka, a tym, że został porwany, torturowany i wykorzystywany przez pokusę. Oczywiście postępująca świadomość trudów, z jakimi będzie musiała zmierzyć się Ananke, by stworzyć z Malachim jakikolwiek dobrze funkcjonujący związek, nie sprawiała, że elfka chciała się poddać. Przerażało ją, że sobie nie poradzi z tym po prostu, ale nie na tyle by uciec. Poza tym ona nigdy nie ucieka.

Uśmiechała się za każdym razem gdy mówił, że mu pomogła, że go uleczyła. Co prawda uznawała to za zbyt wielkie słowa, w końcu.. właściwie nic nie zrobiła. Ale nie przerywała mu, wpatrując się po prostu w niego, jak w obrazek. Cieszyła się, że ją rozumie, że oboje kochają siebie i swoją pracę. Wszystko zdawało się układać idealnie… z tym że… aż głupio przyznać, ale kobieta nadal nie wiedziała do końca jak ma się zachowywać. W końcu no.. wyznali sobie miłość, całowali się i leżą razem w łóżku, ale przecież skoro Malachi nigdy nie dostrzegał w niej kobiety, dlaczego miałby zrobić to teraz? Co jeśli on jest w stanie dać jej jedynie platoniczny związek, czy ona temu sprosta? Myśli zbyt wstydliwe, by wypowiedzieć je na głos, kłębiły się w jej głowie, gdy jednocześnie słuchała anioła i próbowała wyobrazić sobie takie życie. Jej spojrzenie wyostrzyło się, gdy zawiesił głos, lecz gdy w końcu ponownie się odezwał, słowa które padły były zupełnie czym innym, niż się spodziewała.

Kąciki jej ust opadły powoli i jej uśmiech zniknął, jakby zmyty przez deszcz, a usta zamknęły się, jakby w obawie, że wypuszczą na świat słowa, których nie będzie można już cofnąć. Dzieci. On chce dzieci. Ananke poczuła nagle taki ciężar na piersi, że miała wrażenie jakby płuca zmniejszyły nagle swoją objętość, gdy nie mogła porządnie odetchnąć. Oczywiście, każdy chce mieć w końcu dzieci. Elfka opuściła wzrok i podniosła się powoli, po czym wysmyknęła się spod pierzyny, wpuszczając do środka trochę zimnego powietrza, nim okrycie znów opadło. Stanęła lekko rozkojarzona na środku pokoju i odgarnęła włosy z twarzy, odrzucając je na plecy. Jej ubranie na szczęście zdążyło wyschnąć, co przyjęła z ogromną ulgą i przypisała jakiemuś cudowi.

- Ja.. pójdę się ubrać – powiedziała i dość niezdarnie zaczęła zbierać fragmenty swojej odzieży porozwieszane po krzesłach, po czym zniknęła w drugiej części izby.

Dopiero tam rzuciła ubrania na jedno z krzeseł, ściągnęła z siebie tunikę pożyczoną od Malachiego i naga podeszła do okna, otwierając je na oścież i łapiąc nagle powietrze, jakby dopiero co wynurzyła się spod wody, pod którą przebywała zdecydowanie zbyt długo. Koszary znajdowały się w wystarczającym odosobnieniu, by nie obawiała się, że ktoś może ją zobaczyć. Poza tym za oknem znajdowało się kilka drzew i krzewów, wystarczających dla zachowania prywatności. Ananke oparła się o parapet, wciąż oddychając ciężko, lecz starając się być na tyle cicho, by nie zaniepokoić leżącego w pokoju obok mężczyzny. Zimny wiatr wpadający do gabinetu rozwiewał lekko jej włosy i przyjemnie otulał ciało, które nie tylko było przyzwyczajone do niskich temperatur, ale nawet się w nich lubowało.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Malachi nie rozumiał. Przecież nie powiedział nic złego, a ona po prostu wyszła? Czyżby się spłoszyła? Może powiedział zbyt wiele. Może bała się wspólnego życia... Nie wiedział, ale z pewnością coś ją przeraziło. Bo nie zachowałaby się w ten sposób. Uciekła od niego, a on został sam w łóżku z wielkim zaskoczeniem u boku. Przez dłuższą chwilę leżał oszołomiony, ale nie mógł tego tak zostawić. Coś się stało, nie wiedział tylko co. Przełknął ślinę lekko zdenerwowany. W głowie analizował różne możliwe opcje. Wspólny dom, dzieci, może nie o tym marzyła Ananke? To były dalekosiężne plany, owszem, lecz dla Malachiego jakby oczywiste. Być może jednak Ananke chciała od życia zupełnie czegoś innego? Może nie chciała wspólnego życia, wspólnego domu, dzieci. Może chciała by było tak jak jest? Anioł westchnął i wstał z łóżka, zostawiając na nim ogólny rozgardiasz.

Uznał, że powinien dać jej chwilę spokoju, dlatego postanowił się ubrać, a dopiero potem pójść do Ananke, sądząc, że ta również się ubierze. Wyciągnął ze swojego kufra świeże spodnie i biała koszulę. Zdjął to w czym spał i przebrał się w nowe odzienie. Na koszulę nałożył jeszcze tunikę. Normalnie założył by od razu skórzany pancerz, ale uznał, że Ana będzie się chciała jeszcze do niego przytulić, zresztą on przewidywał, że sam będzie chciał ją objąć, a w pancerzu nie byłoby to zbyt przyjemne. Wciągnął jednak na nogi długie, skórzane buty i obwiązał je rzemieniami.

Ubrany ruszył w stronę drugiego pomieszczenia. Kiedy stanął w drzwiach zamurowało go. Ana stała zupełnie naga przy oknie. Nie wiedział, czy powinien się odwrócić, czy odchrząknąć i dać znać, że ją widzi, czy też odwrócić się na pięcie i udawać, że nic się nie stało. Miał mętlik w głowie. Nie chcąc jej krępować odwrócił się i wrócił do pomieszczenia sypialnianego. Oparł się o ścianę i wziął głęboki oddech przymykając oczy. Co miał zrobić? Siedzieć tu i czekać, udawać, że nic nie widział, czy co? Mimo, że Ana była lodowym elfem nie potrafił sobie wyobrazić, że komuś może nie być zimno. Postanowił działać. Chwycił niedźwiedzie futro, które wieczorem zdjął z łóżka i ruszył do pokoju obok.

Wszedł pewnie do środka i podszedł do Any. Gdy był już za nią otoczył jej ramiona futrem i objął ją mocno.

- Powiesz mi co się stało?
- I nie mów proszę, że nic, przecież widzę, że coś jest nie tak. Powiedziałem coś, co cię przestraszyło? Jeśli masz inne marzenia niż ja, powiedz mi. Zrozumiem. Teraz jesteśmy w tym wszystkim oboje.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

Szczerze mówiąc zupełnie zapomniała, że nie jest sama do czasu aż usłyszała kroki Malachiego. Nie odwracała się jednak, przypominając sobie o własnym negliżu i pozwoliła, by okrył ją niedźwiedzim futrem, mimo że wcale nie zmarzła. Na pytanie które padło automatycznie otworzyła usta do gotowej odpowiedzi, jednak w tym samym momencie anioł uprzedził jej słowa, więc milczała nadal, nie wiedząc, co powiedzieć. Nie lubiła kłamać i już na pewno nie chciała okłamywać Malachiego. Jednak temat był dla niej bardzo trudny i teraz zdecydowanie nie był dobry moment na omawianie tej kwestii. Pozwoliła się jeszcze chwilę przytulać, gdyż było jej tak przyjemnie w jego ramionach. Czas jednak płynął nieubłaganie, zarówno zbliżając moment ich wyprawy na zwiad, jak również zwiększając szanse, że anioł będzie drążył temat. Rzeczywiście nie najlepiej to rozegrała, powinna zachować kamienną twarz, a nie uciekać jak spłoszona pensjonarka. No trudno, już mleko rozlane.

- Naprawdę muszę się ubrać – palnęła głupio i znów zabrała ubrania, uciekając na bosaka i obtoczona w niedźwiedzią skórę do drugiego pokoju. Tym razem szybko zrzuciła z siebie futro i ubrała to, co miała na sobie wczoraj. Nieco pogniecioną bluzkę i tak przykrywał kożuszek, więc tym nie musiała się martwić. Dłuższą chwilę zajęło jej zlokalizowanie butów, ale i je w końcu znalazła i zawiązała na nogach. W końcu stanęła już odziana na powrót w wejściu do gabinetu i odgarnęła z twarzy nieco zmierzwione włosy.

- Robi się już późno, jeśli mamy w południe wyjechać to muszę już iść po Iana.

Spojrzała na Malachiego, ale nie mogła przywdziać na usta uśmiechu. Tak bardzo nie chciała go martwić, cieszyła się, że w końcu układa się między nimi tak jak marzyła, a nie potrafiła tak lekko wykrzywić ust, by uspokoić jego myśli i odwlec tą rozmowę na inny czas. Przestąpiła z nogi na nogę i oparła się ramieniem o framugę, skubiąc lekko skórki przy paznokciu.

- Cieszę się, że wczoraj.. i dzisiaj.. że wyszło tak jak wyszło między nami. Cieszę się, że porozmawialiśmy.

I że wyznaliśmy sobie miłość. To znaczy ja trochę bardziej, ale w sumie ty trochę też. Cieszę się, że mnie pocałowałeś..

Przełknęła ślinę, by nie wypowiedzieć kłębiących się na języku słów. Nadal było dziwnie. Myślała, że nie będzie, że wszystko będzie już w porządku, ale nadal nie czuła się swobodnie.

- No dobrze, to ja pójdę po Iana, spotkajmy się na dziedzińcu, dobrze?

Dopiero teraz uśmiechnęła się lekko do przyjaciela, ale po chwili odwróciła się i wyszła z komnaty, zamykając cicho za sobą drzwi. Przeklęła pod nosem własne zachowanie i wyprostowała się, ruszając w kierunku wyjścia. Chociaż postanowiła, że nie będzie się przemykać niczym podlotka, wyraźnie jej ulżyło, gdy nie dostrzegła nikogo w pokoju wspólnym. Może i nie chciała się specjalnie ukrywać, ale od razu ujawniać też nie miała ochoty.

Idąc przez miasto w kierunku swoich koszar dużo myślała, niemal nie dostrzegając mijających ją ludzi. Malachi na pewno zauważył, że po prostu uciekła od rozmowy i prawdopodobnie będzie chciał ją kontynuować, a ona dalej nie wiedziała, co mu powiedzieć. Taka informacja nie jest czymś, co się od razu komuś zdradza, nawet jeśli jest to najlepszy przyjaciel. Chyba nikt nie wiedział o tym, że jest bezpłodna oprócz Iana. A on siłą rzeczy z nikim się tym nie podzieli.

Koszary były wyjątkowo opustoszałe i Ananke podejrzewała, że jej oddział jeszcze zbiera się po wczorajszej imprezie. Miała tylko nadzieję, że skład będzie się zgadzał. Skierowała się w stronę stajni, które były ogromnym budynkiem z wrotami na tyle potężnymi, by mogły przez nie swobodnie przechodzić rosłe smoki. Elfka machinalnie skręciła zaraz w prawo, Ian stał w bocznym skrzydle. Na jej widok podniósł leniwie łeb i zawiesił na niej spojrzenie szmaragdowo zielonych oczu, idealnie odzwierciedlających barwę jego łusek.

- Jesteś zmartwiona – usłyszała w głowie i uśmiechnęła się zaraz. Jego głęboki głos łagodził wszelkie troski, gdy w momencie mentalnego połączenia od razu odczuwała częściowo świat tak jak on. Byli wówczas niemal jak jeden organizm.

Smoki nie stały w boksach, lecz każde z nich miało własne stanowisko, które wyglądało niemal jak gniazdo ogromnego ptaka. Dziewczyna zbliżyła się do Iana i położyła mu rękę na boku, czując jak się powoli uspokaja.

- Ruszamy na zwiad z grupą aniołów. Chcę towarzyszyć Malachiemu.

- Pachniesz nim
– stwierdził zaraz smok i Ananke zarumieniła się ze śmiechem, lecz nie odpowiedziała, a on nie wnikał. Podniósł się powoli i rozłożył lekko skrzydła, otrzepując je z resztek wyściółki, po czym ponownie przysiadł nisko, pozwalając założyć sobie siodło. Dziewczyna dłuższą chwilę oporządzała smoka, poprawiając dwa razy wszystkie klamry i popręgi, i dopiero gdy ukoiła nieco myśli wsiadła na niego i ruszyli ponownie w stronę koszar anioła. Gdy dotarli na dziedziniec Ananke zeskoczyła na ziemię, lecz nie skierowała się ponownie w stronę kwatery przyjaciela. Umówili się, że będzie tu czekać, więc i on powinien niedługo się pojawić.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Coś się stało i teraz był tego pewien. Pytanie brzmiało co? A mogło stać się wiele, jednak jednego się domyślał miało to związek z ich przyszłością i tym co powiedział przed chwilą. Pytała go co dalej, więc przedstawił jej swój obraz ich wspólnej drogi. Jednak coś w nim nie pasowała Ananke. Malachi jednak nie wiedział co, a ona nie chciała mu powiedzieć. Był zdziwiony, zawiedziony i zmartwiony. Przecież poprzedniego wieczoru on wywnętrzył się na nią i do do skraju możliwości. Nie było niczego gorszego od tego co powiedział jej wczoraj. O co więc chodziło? Może nie powinien jej mówić o tak dalekiej przyszłość... Może powinien się powstrzymać, lecz dlaczego? Co było nie tak z jego wizją? Nie chciała mieć dzieci? Dobrze, nie musieli ich mieć, skoro mieli siebie. Nie miał przecież obowiązku ich posiadania. Nie chciała mieć domu? Dobrze, mogli zamieszkać w jego małym pokoiku w koszarach i wieść życie jak do tej pory. Zgodziłby się na to. Z resztą pewnie zgodziłby się na prawie wszystko. Chciał dla Any jak najlepiej. Chciał być blisko niej, by wszystko układało się dobrze, tymczasem już było źle...

Kiedy wyszła usiadł zmartwiony na łóżku. Oparł łokcie o kolana a twarz schował w dłoniach wzdychając ciężko. Czuł się źle, całe uczucie ulgi, które w sobie nosił zniknęło i ustąpiło miejsca tysiącom pytań bez odpowiedzi. Znów było mu ciężko, ciężar na jego barkach wzrósł, a może raczej pojawił się na nowo. Kiedy tylko pomyślał, że może być szczęśliwy, całe to szczęście i radość prysły jak bańka mydlana. Czuł się nawet nie identycznie, a gorzej niż przez ostatni czas. Miał wyrzuty sumienia, że zrobił coś, co rujnowało ledwo zaczętą budowlę. To wszystko było nieprawdą. Cały ten wieczór, ta noc, poranek... Po co w ogóle ją całował? Co mu się uroiło? Trzeba było zostać przy tym jak było wcześniej. Nie wychylać się, obudzić i wyjść, po prostu. Zająć swoimi obowiązkami, a nie plątać się w miłość.

Przestraszyła się. Tak, Malachi był prawie pewien, że przestraszyła się tego co sama powiedziała. Mówiła, że go kocha, ale kiedy jej odpowiedział musiała się tym przerazić. Może nie tego oczekiwała. Choć anioł nie miał pojęcia czego innego można by oczekiwać po takim wyznaniu. Czuł się załamany, bo był praktycznie pewien, że wszystko co się wydarzyło za chwilę nie będzie miało znaczenia. Po co w ogóle prosił ją żeby z nim została. Czy było z nim aż tak źle? Gdyby potrafił płakać zapewne, teraz łzy spływałby mu po policzkach, ale nie umiał. Już dawno zapomniał co to łzy, za dużo przeszedł. Myślał, że jakoś wszystko się ułoży, ale się mylił i teraz to wiedział.

Z rozmyślań i zupełnego załamania wyrwało go pukanie do drzwi. Otrząsnął się, wstał i poszedł otworzyć. Jak zwykle miał już kamienną minę, nie zdradzającą żadnych uczuć.
- Wszyscy już gotowi – rzekła Safira, bo to ona stała za drzwiami.
- Dobrze – odparł anioł beznamiętnie.
- Ale jak widzę ty nie – dodała odważnie.
- Zaraz będę gotowy – powiedział bez cienia urazy – założę tylko pancerz i uzbrojenie. Osiodłajcie mi konia.
- Już osiodłany – rzekła anielica.
- Dobrze, dobrze – możecie wyjeżdżać w stronę północnej bramy, ja dołączę, tylko znajdę Ananke.
- Ananke? - zdziwiła się blondwłosa anielica.
- Tak, jedzie z nami.
- Po co? - zadała pytanie bez ogródek.
- Bo chce, dopiero wróciła, ale znasz ją, nie może usiedzieć na miejscu, skoro chce, niech jedzie.
Safira już nie odpowiedziała, przytaknęła tylko, odwróciła się i odeszła w stronę wspólnej sali.

Malachi zamknął za nią drzwi i zaczął się przygotowywać. Założył na siebie skórzany, gruby napierśnik, nagolennice, karwasze i przypiął miecz do pasa. Wolałby lecieć na zwiad, ale z miasta i tak musieli wyjechać konno. Wiedział, że kiedy wyjadą dalej zostawią część koni i kilkoro z aniołów poleci, a część zostanie i pojedzie wierzchem. Prawdę mówiąc Malachi miał ochotę to zrobić. Jakoś wolał nie drażnić Ananke swoją obecnością, a miał wrażenie, że tak właśnie było. Wyszło od niego, jakby zrobił jej krzywdę, a tak naprawdę to on sam czuł się skrzywdzony. Tak czy inaczej, nie chciał się rozklejać i walczyć z bólem jaki miał w sercu przy swojej drużynie. Tak, zostawi konia i poleci, tak będzie lepiej i dla niego i dla niej. Od nadmiaru uczuć i myśli w głowie mu aż huczało. Kiedy był gotowy i wyszedł na tyły kwatery pierwsze co zrobił to wsadził głowę do wiadra z zimną wodą. Miał siebie dość, musiał się ogarnąć. Lodowata woda otrzeźwiła go trochę. Na placu za budynkiem czekała na niego reszta drużyny. Nie wyjechali tak ja prosił, ale nie miał zamiaru ich za to besztać. Po prostu czekali za dowódcą. Malachi przegrabił mokre włosy na tył głowy i wsiadł na swojego wierzchowca. Ruszył przodem, objechali stajnie i znaleźli się na głównym dziedzińcu, gdzie czekała już na nich Ananke.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

Ananke czekała na dziedzińcu tylko chwilę, zanim pojawiła się na niej drużyna Malachiego. Mimo iż znała ich wszystkich, zawsze czuła się w ich towarzystwie nieco niepewnie, onieśmielona ich.. no cóż.. anielskością. Widziała, że jej przyjaciela jeszcze z nimi nie ma, więc w czasie gdy oni do niej podjechali konno, wsiadła na Iana, by nie musieć spoglądać na nich z dołu. Gdy Malachi w końcu dołączył na dziedzińcu, rozmawiała swobodnie z Dianą, Deą i Rafaelem. Dwie pierwsze od zawsze zakochane były w Ianie, ciągle dostarczając mu nowych smakołyków, z czego smok był niezwykle rad, natomiast Rafael był wyjątkowo zainteresowany wieściami z Rapsodii. W pewnym momencie Ananke zorientowała się, że Safira ciągle jej się przygląda i elfka w końcu obdarzyła ją miłym, lecz nieco niepewnym uśmiechem. Od zawsze miała wrażenie, że anielica niespecjalnie za nią przepada, lecz nigdy nie wyrażała na głos swoich wątpliwości, gdyż bała się, że ją urazi jeśli nie ma racji.

Malachi dał sygnał do wymarszu i dopiero wtedy zorientowała się, że jest już z nimi. Zmarszczyła cienkie brwi, zdziwiona, że do niej nie podjechał, tylko jedzie przodem, nawet się nie oglądając. Czy aż tak go uraziła, wymykając się dzisiaj? Jako że elfka nie była specjalistką w podstępach i knowaniach, od początku szukała możliwości, żeby porozmawiać z mężczyzną sam na sam. Nie chciała jednak przepychać się przez całą drużynę, jadąc na jej końcu, więc czekała tylko na odpowiedni moment. Gdy w końcu minęli mury miasta, ich formacja rozszerzyła się nieco, by każdy mógł swobodnie prowadzić konia. Ananke wykorzystała to chwilowe rozluźnienie i zbliżyła się do Malachiego w kilku większych podskokach smoka, na którym jechała.

- Cześć – zagaiła nieśmiało, spoglądając na niego z boku. – Przepraszam, że tak uciekłam, wystraszyłam się trochę. Ja po prostu też mam swoją tajemnicę..

- Malachi!

Ananke przygryzła wargę niezadowolona, gdy im przerwano. To Safira zbliżyła się szybkim kłusem z drugiej strony anioła, mówiąc coś do niego szeptem. Malachi odpowiedział jej coś równie cicho i anielica skinęła głową wycofując konia. Ananke obserwowała jak podjeżdża do kilku osób z drużyny, jak ci w jeździe przytraczają swoje wierzchowce do siodeł pozostałych aniołów, a sami wzbijają się w powietrze. Elfka zapomniała zupełnie, że coś mówiła, jadąc w milczeniu i obserwując szybujące bezszelestnie nad koronami drzew anioły. Pierwszy raz zastanowiła się też, czy nie będzie jednak stanowić balastu na tej wyprawie. Nigdy nie poddawała w wątpliwość swoich bitewnych umiejętności ani radzenia sobie w trudnych sytuacjach, a dodatkowo Malachi nie protestował specjalnie przeciwko jej towarzystwu. W razie czego ona udowodni swoją wartość.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Sprawy Malachiego i Safiry były bardziej skomplikowane, niż ktokolwiek przypuszczał. Właściwie tylko oni wiedzieli co i jak. Malachi nie powiedział nawet Ananke co się między nimi wydarzyło, a było tego wiele...

Rachmieli sam nie kompletował swojej drużyny, zostało to zrobione przez niebian stojących ponad nim. Jednak nim anioł poznał swoich podkomendnych wiedział o nich prawie wszystko. Ich życiorysy, umiejętności, całe ich sylwetki mógł zobaczyć spisane na pergaminach, które mu dostarczono. Safira nie urodziła się aniołem. W swoim pierwszym życiu była człowiekiem. Urodziła się w ubogiej rodzinie, jako córka cieśli i szwaczki. Wiodła skromne życie. Do pracy poszła już jako mała dziewczynka, była pomywaczką w jednej z karczm. Jej żywot nie była łatwy, jednak wiara niezłomna. Była na wskroś dobrą istotą, mimo swoich niedostatków dzieliła się z biedniejszymi tym co miała. Umarła młodo, bardzo młodo. Miała ledwo siedemnaście wiosen. Została zgwałcona i zamordowana, przez bandę zapijaczonych młodzieniaszków. Odrodziła się jako anielica ducha. Chciano wymazać jej wspomnienia, by zaczęła życie jako czysta karta, jednak coś w jej duszy blokowało magię i nie pozwalało na usunięcie przerażającej przyszłości. Przez to co się wydarzyło nie mogła od razu przystąpić do szkolenia, została oddana pod opiekę starszej anielicy. Minęło wiele długich miesięcy nim otrząsnęła się z traumatycznych wydarzeń. Jednak nigdy tak naprawdę nie oczyściła się ze wspomnień. Przystąpiła do szkolenia i jak się w praktyce okazało bardzo łatwo przyswajała sobie wszelkie nauki. Mijały lata, a Safira nadal nie została wysłana na żadną misję. Miała ogromny talent do nauki botaniki, zielarstwa, nawet alchemii, ale przede wszystkim do nauki magii. Nie chcąc jej narażać postanowiono, że zostanie w Planach Niebiańskich na dłużej. I tak, doskonaląc swoje umiejętności Safira dożyła lat osiemdziesięciu. Wkrótce potem została wysłana na pierwszą misję, wraz ze swoją opiekunką. Mimo upływu lat, wspomnienia z jej pierwszego życia nie blakły. Nauczyła się jednak z nimi żyć. Jednak to co pozostała niezmienne to bezsenność na która cierpiała. Po jednej misji była kolejna i następna, aż do czasu przystąpienia do drużyny Malachiego.

Anioł znał jej przeszłość, wiedział, że dręczą ją te same koszmary co jego. Ona jednak nie miała o tym pojęcia. On znał doskonale swoich podwładnych, oni jednak wiedzieli o nim niewiele. Dlatego na początku Malachi swoje bezsenne noce spędzał w swojej komnacie. Jednak pewnego razu zamknięcie w czterech ścianach było dla niego zbyt trudne, postanowił więc przejść się po wspólnej sali. Ku swojemu zdziwieniu zastał tam Safirę. Siedziała i czyściła broń. To on ją zagadnął, nie ona jego. Tak zaczęła się ich przyjaźń. Początkowo po prostu siadali w nocy i rozmawiali o niczym, jednak któregoś wieczoru Malachi przyniósł do kwater szachy. I tak, od tamtej pory noce mijały im lepiej niż kiedyś. Mieli siebie, mogli rozmawiać i grać, a to w ich przypadku było bardzo wiele. Nie wynurzali się przed sobą szczególnie. Mówili tyle ile chcieli i nie drążyli niewygodnych tematów. Tak było im wygodnie. Niestety stało się coś, czego Malachi nie mógł przewidzieć. Safira mając go za opiekuna i przyjaciela, zaczęła czuć do niego coś więcej niż tylko przyjaźń, a Malachi nie podzielił z nią tego uczucia. Ich ostatnia partia szachów nie została skończona. Kiedy przyznała mu się co czuję, a on próbował jej wyjaśnić, że nie odwzajemnia jej uczuć, jednak urażona uciekła do swojej komnaty. Więcej nie spotkali się w nocy we wspólnej sali. Safira stała się oschła i mijała Malachiego szerokim łukiem. Nie narzucał się, starał się schodzić jej z drogi. Mógł tylko domyślać się, co czuję anielica. Nie chciał jej skrzywdzić, a mimo to jego obecność ją raniła. Od tamtej pory minęło sporo czasu. Safira nauczyła się obcować z Rachmielim, ale ich relacja pozostała bardzo służbowa. Choć Safira nie była typem, który powstrzymywałaby się od mówienia własnego zdania. W tym czasie Malachi zdążył już zaprzyjaźnić się z Ananke. Ta ostatnia miała słuszne przeczucia co do Safiry. Mimo, że anielica nie miała do niej urazy, to jednak patrzyła na nią inaczej. Jakby ciągle była zazdrosna o Malchiego.

Dowódca jechał przodem, jak zwykle. Zostawił Anankę z tyłu nie bardzo mając ochotę z nią rozmawiać. To co stało się rano mocno wyryło się w jego serce. Uznał, że to nie czas ani miejsce na roztrząsanie tego wydarzenia. Jeszcze będą mieli okazję porozmawiać. Wtem jednak Ana postanowiła podjechać do niej i zagadnąć.

Chciał powiedzieć, że rozumie i że najlepiej będzie jeśli porozmawiają o tym wieczorem. Prawdę mówiąc ulżyło mu kiedy elfka się do niego odezwała. To oznaczało, że nie chce chować się za swój mentalny mur. Nie zdążył jednak rzec choćby słowa, ponieważ przerwało mu pojawienie się Safiry.

Byli już na tyle daleko od miasta, że część aniołów mogła zostawić konie i do podróży użyć swoich skrzydeł. Tak też się stało, troje z nich udało się na zwiad z powietrza. Po to właśnie u boku Malachiego zjawiła się uzdrowiciela, by oświadczyć mu, że część z nich zamierza skorzystać ze swoich skrzydeł. Początkowo Malachi miał taki sam plan, jednak po tym, jak Ananke odezwała się do niego, zrezygnował z lotu. Jak na razie nie swojej drodze nie spotkali niczego niepokojącego. Malachi jednak miał się na baczności. Miał przeczucie, że w głębi lasu coś na nich czyha, nie wiedział jednak co. Na razie nie wyczuł aury żadnego piekielnego, ale to mogło się wkrótce zmienić...
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

        Gdy Safira odjechała, Ananke jeszcze przez chwilę obserwowała przegrupowanie aniołów i ich wzbijanie się w powietrze. Nawet dla osób przyzwyczajonych do ich widoku było to zawsze piękne doświadczenie, przynajmniej jej zdaniem. W końcu jednak skrzydlate sylwetki zniknęły jej z oczu, a ona opuściła głowę, skupiając swoją uwagę ponownie na drogę. Nie odzywała się, nieco zbita z tropu brakiem odpowiedzi Malachiego na jej słowa. Może i uzdrowicielka im przerwała, ale chyba słyszał, że mówiła coś do niego wcześniej.
        - Co się między wami wydarzyło? – Ian odezwał się w jej głowie, zupełnie zaskakując dziewczynę, która jedynie dzięki naturalnym predyspozycjom fizycznym uniknęła rozkwitu rumieńców na policzkach. Milczała przez chwilę, doskonale wiedząc, że smok rozpozna najmniejszą nutę kłamstwa.
        - Wyjaśniliśmy sobie trochę spraw i zrobiło się niezręcznie – odpowiedziała w końcu powoli, odkrywając jak ciężko jest ubrać w neutralne słowa tę burzę emocjonalną, która miała wczoraj miejsce. W końcu po prostu otworzyła szczerzej swój umysł, pokazując Ianowi obrazy z wczorajszego wieczoru. Odebrała tym wizualizacjom głos, by nie zdradzić tajemnicy Malachiego, chociaż źle czuła się z ukrywaniem czegokolwiek przed smokiem, byli niemal jak jeden organizm. Jak uda się już jej porozmawiać z aniołem to dowie się, czy może objąć zaufaniem nie tylko ją, ale i Iana w pakiecie. Tych dwoje było nierozłącznych i tajemnice na dłuższą metę po prostu nie zdawały egzaminu.
        Czuła myśli smoka, gdy przeglądał jej wspomnienia, uszczuplone oczywiście o pewne wydarzenia, o których wiedzieć nie musiał. Zwierzę było jednak nadzwyczajnie rozumne i wystarczyły mu nawet sam obraz emocji, jakie czuł w elfce, by w połączeniu z przebłyskami obrazów z poprzedniego wieczoru dopowiedzieć sobie większość wydarzeń. Nie mów nic jednak długo, a Ananke nie poganiała go, wiedząc że Ian nigdy jej nie ocenia, przyjmując po prostu każdą jej decyzję i dostosowując się. Przynajmniej tak było do tej pory, w końcu nie rozmawiali wcześniej o życiu sercowym dziewczyny. Był oczywiście świadom jej uczucia do anioła, lecz nigdy jej za to nie ganił, nie zachęcał ani nie zniechęcał. Po prostu wspierał w tym, co postanowiła.
        Również teraz Ananke z ulgą odebrała jego milczenie, wiedząc, że nie oznacza ono nic złego. Ot, chciał wiedzieć, co się wydarzyło i się dowiedział. Żadnego komentarza ani oceny. Uśmiechnęła się lekko i pogładziła go po szyi, czując pod dłonią twarde jak skała łuski, stanowiące naturalny pancerz Iana. Smok zamruczał z zadowolenia i machnął ogonem, a ona po raz kolejny zastanawiała się, jakim cudem on czuje jej dotyk, podczas gdy od tych samym miejsc odbijają się strzały i miecze, nie czyniąc mu najmniejszej krzywdy. Złożone przy bokach skrzydła były pokryte łuskami niewiele cieńszymi, stanowiąc dodatkową osłonę zwierzęcia w walce. Jako, że Ian był nielotem, jego skrzydła wykształciły się bardziej na zbrojną tarczę i ochronę przed ostrzałem, niźli część ciała służąca innym gatunkom do wznoszenia się nad ziemię. On mógł co najwyżej wyskoczyć wysoko w górę, pomagając sobie skrzydłami i w ten sposób nawet chwilę szybować, lecz latanie jako takie było po prostu poza jego zasięgiem. Jako pisklę miał o to ogromne pretensje do świata, jednak później się przyzwyczaił dostrzegając mnogość zalet, a ostatecznie w życiu nie zamieniłby swoich opancerzonych skrzydeł na inne, zdolne do uniesienia go w powietrze, lecz cienkie i delikatne, narażone na każdy uraz.

        Chociaż elfce wciąż dokuczała rana w boku, odczuwalna zwłaszcza w siodle, gdzie jej tułów wciąż pracował w ruchu, Ananke pogoniła Iana myślą i dzięki jego długim krokom, szybko znaleźli się przed jadącymi konno aniołami. Skoro na rozmowę się nie zapowiadało, to musiała sobie znaleźć zajęcie, a zwiad był idealnym rozwiązaniem. Zwierzę, mimo swojej masy, na ubitej ziemi poruszało się niemalże bezszelestnie. Smok ograniczał machanie ogonem, by nie zahaczać o poboczną roślinność i truchtał lekko przed siebie, pozostawiając wypatrywanie zagrożenia swojej towarzyszce.
        Ananke nie była mistrzynią w rozpoznawaniu aur i wiele rzeczy jeszcze jej umykało, lecz nagłe uderzenie woni siarki było tak silne, że dziewczyna przez chwilę miała wrażenie, że fizycznie czuje ten zapach własnym nosem, a nie rozpoznaje umysłem. Podniosła się zaraz w strzemionach i obejrzała przez ramię, nie bojąc się zupełnie o utratę równowagi. O ile oparcie dla stóp przy jeździe konnej stanowiły jedynie metalowe obejmy, przy smoczym siodle były to rzemienie oplatające nogi jeźdźca niemal do kolan. Oczywiście wystarczył jeden odpowiedni ruch by więzy puściły, a elfka mogła ze smoka zeskoczyć, jednak do tego czasu nie było szans by zrzucić ją z siodła. Nieskromnie mówiąc, nawet gdyby jechała konno na oklep, ciężko byłoby ją z niego zrzucić.
        Zdjęcie łuku z pleców i naciągnięcie cięciwy było odruchem tak naturalnym, że nawet go nie zarejestrowała, nakazując jedynie Ianowi bez użycia słów, by zwolnił i zrównali się z resztą aniołów. Nie pytała Malachiego czy czuje to co ona, nie było możliwości by mu to umknęło.
        - Jakieś wieści z góry? Widzą ich? – zapytała, mając na myśli skrzydlaty zwiad. Skoro oni na ziemi poczuli obecność piekielnych, być może aniołom udało dostrzec się coś znad koron drzew.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Już od dłuższej chwili do nozdrzy Malachiego docierała woń jakiej nie dało się pomylić z niczym innym. Siarka i smród palonych włosów. Pamiętał doskonale ten zapach. Ten czas spędzony w piekle wżarł mu się w nozdrza i w mózg. Na samą myśl wzbierała w nim złość i ból. Grasowali tu, to było pewne. Piekielni, nikt inny. Malachi wiedział, że idą na spotkanie z nimi. Kiedy wyruszali miała cichą nadzieję, że nie spotkają bandy o której mówiono. Liczył, że to tylko plotki, ale było inaczej. Jeden z aniołów z jego drużyny nagle zjawił się tuż przy nich.
- Sześcioro - powiedział tylko. Malachi spojrzał wymownie na Ananke. Nie musiał już odpowiadać na to pytanie.
- Są niedaleko i na pewno nas też czują, śmierdzimy z daleka, tak jak oni...
- Lećcie nad nami, nisko - rzekł Malachi. Po chwili mieli już ich w zasięgu wzroku. Szli traktem jak gdyby nigdy nic. Z daleka nie dało się rozpoznać ich płci. Byli ubrani na czarno, wszyscy, jak jeden mąż. Dwoje miało nasunięte na głowę kaptury. W końcu znaleźli się tak blisko, że widzieli swoje twarze.
- Wynoście się stąd - odezwał się Malachi. Jego aniołowie sfrunęli z góry i stanęli po bokach drużyny.
- Naprawdę sądzisz, że twoje słowa cokolwiek znaczą o wielki aniele? - parsknął jeden z diabłów.
- Dobrze wiesz jak to się skończy, albo wy, albo my. Na co czekamy?
- Nie powinienem liczyć z zdrowy rozsądek - powiedział anioł tak pewnym tonem, że aż zdziwiło to członków jego drużyny.
Nagle do ich uszu doszedł przerażający, kobiecy śmiech. Ten głos, ten rechot aż raził uszy. Kobieta stojąca za plecami diabła nagle wysunęła się do przodu i zrzuciła kaptur z głowy. Była obłędnie piękna. Szczupła, o wąskiej talii przyozdobione w czarny gorset. Miała bujne biodra i jędrne, sterczące piersi, których nie powstydziłaby się żadna kurtyzana. A jej twarz była... była... iście anielska, wcale nie przypominała diablicy. Jej lico było gładkie, zielone oczy otoczone przez gęste długie rzęsy sprawiały, że samo jej spojrzenie uwodziło. Miała burzę kręconych, czarnych włosów, które kaskadą spływały na jej ramiona.

- Eveleyn... - po raz pierwszy od lat wymówił to imię. Wcześniej nie chciało mu ono przejść przez gardło. Chciał o nim zapomnieć, chciał wymazać je z pamięci. Poczuł, jak coś rozrywa go od środka, jak coś w nim pęka i rozbija się na miliard kawałków. Gdyby był słabszy zapewne pociemniałoby mu w oczach. Ale nie, siedział w siodle wyprostowany, a jego twarz nie wyrażała zupełnie nic, choć w środku miał burzę z piorunami. To była ona. Eveleyn, ta Eveleyn... Ta, która więziła go, gwałciła i torturowała. Nie chciał już nigdy jej spotkać, ale stało się. I teraz, mimo całej dobroci w sercu wiedział, że zabije ją, że odetnie jej głowę, a ciało spali, tak, że zostanie z niej tylko popiół.
- Mój kochany Malachi - głos pokusy z obrzydliwego rechotu zmienił się w uwodzicielski i tak słodki, jak tylko potrafił.
- Mój piękny, nieugięty Malachi...
- Sądziłeś, że już się nie spotkamy, prawda? A tu taka niespodzianka. No proszę, proszę. Ładną drużynę sobie przygruchałeś. Ale jak widzisz, ja i moi kompani ciągle razem. Może w takim razie zawrzyjmy rozejm. Ty, mój piękny pójdziesz ze mną, a moi przyjaciele nie zrobią krzywdy twoim kruchym aniołkom. Hm? Co ty na to?
Malachi nie odpowiedział, a jedynie świdrował wzrokiem kobietę.
- Nie? - zaśmiała się tym razem perliście i pięknie, jak to ona potrafiła.
- Czy musimy walczyć mój luby? Naprawdę aż tak ci było ze mną źle? Nieee... Przecież było nam razem tak cudownie, tak dobrze, nie chcesz do tego wrócić?
Malachi nadal nic nie mówił. Spiął konia i postąpił odrobinę na przód, zasłaniając w ten sposób Anankę i jej smoka, jego drużyna też zrobił kilka kroków w przód.
- Ach! - zaśmiała się znów diablica.
- Widzę, że chcesz kogoś chronić! - zachowywała się tak, jakby już tryumfowała.
- Więc to jest ta twoja mała elfka? Nie broń się, to nic nie da. Twoje myśli słychać z kilometra. Może zróbmy wymianę, ona zamiast ciebie? Co ty na to?
- Przestań - wycedził Malachi przez zęby.
- Jeśli myślisz, że ją tkniesz, to jesteś w błędzie.
- Ach, ta twoja rycerskość, jeszcze się tego nie oduczyłeś? - wtem zupełnie bez ostrzeżenia, pokusa zrobiła gest rękoma i cisnęła w stronę Anankę wielką kulę energii. Malachi widząc to spiął konia i w ułamku sekundy stanął bokiem, tak by kula trafiła w niego. I tak też się stało. Anioł dostał w bok z taką siłą, że prawie powaliło konia. A już na pewno powaliło jego. Konkretnie to zwaliło go z konia. Reszta drużyny nie zwlekała. Wszyscy rzucili się w stronę piekielnych. Diana i Dea, obie maginie cisnęły zaklęciami w bandę piekielnych. Rafael dobył miecza i nim diabły zdążyły zareagować doskoczył do jednego z nich i obciął mu rękę. Piekielny zawył z bólu, jego kompan zareagował tak szybko jak anioł i cisnał w Rafaela kulą ognia. Ten przewrócił się i poturlał tak by zgasić palące się ubranie. Pozostali dobyli mieczy. Malachi pozbierał się tak szybko jak tylko potrafił. Obiło go i to mocno, ale w tej chwili nie czuł żadnego bólu.
- Zostań tu! Nie mieszaj się do tego! - wrzasnął na Anankę. Za bardzo bał się o nią by pozwolić jej walczyć. Gdyby choć przez chwilę się zastanowił widział by, że go nie posłucha, jednak nie miał na to czasu.
Evelyn wypuściła kolejną kulę energii wprost na Malachiego, jednak ten zdążył uskoczyć i przekoziołkować tak, by kula trafiła w drzewo.
- Ty, albo twoja mała dziwka! Wybieraj! - wrzasnęła Evelyn. Tuż z nią tryskała krew, aniołowie walczyli z całych sił z bandą diabłów. Mieli przewagę, ale na razie nic nie było rozstrzygnięte. Malachi nie czekał już na nic, nie odpowiedział na zaczepkę piekielnicy. Rzucił się na przód i kolejny raz przekoziołkował, tak by uniknąć kolejnej kuli energii. Znalazł się tuż przy niej i nim zdążyła cokolwiek zrobić chwycił ją za gardło i podniósł do góry. Magia życia mogła je dawać i odbierać. W przypływie gniewu, bólu, złości i cierpienia anioł zaczął wysysać z niej życie.
- Zginiesz i już nigdy świat nie będzie cię oglądał - wysapał widząc jak życie uchodzi z kobiety. Zrobiła się sina i przestała oddychać. Była martwa, ale Malachi nadal trzymał ją w górze, tak jakby chciał sprawić, by jej ciało wyschło na wiór, bez krwi i wody. Nagle poczuł okrutny ból w boku. Jeden z diabłów uderzył go mieczem i rozpłatał skórę w jego boku. Malachi upadł na ziemię, wraz z martwą już pokusą.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

        Skinęła głową aniołowi, gdy usłyszała ile piekielnych dostrzegła jego grupa. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że jest cała spięta, dopóki jej mięśnie nie rozluźniły się nagle w przypływie ulgi. Z sześcioma piekielnymi oddział aniołów poradzi sobie w moment, nie zapowiadała się długa bitwa. Ananke, chociaż nigdy od walki nie stroniła, nie lubiła odbierać życia bez dobrego powodu. Taka cecha wojownika, że im więcej razy jego miecz skąpie się w krwi wroga, tym mocniej odczuwa każde odebrane życie. Nawet jeśli nie budzi się przez to w nocy, targany wyrzutami sumienia, jest świadom swoich czynów. Niektórym ciąży to po prostu bardziej, innym mniej. Elfka przestała liczyć ofiary, gdy wstąpiła do wojska, co nie oznaczało, że znieczuliła się zupełnie i przestała dbać o niesioną śmierć.
        W końcu zobaczyli piekielnych przed sobą, a w tym samym momencie powietrzny oddział dołączył do nich na ziemi i przewaga liczebna stała się aż nadto widoczna. Ze spokojem słuchała krótkiej wymiany zdań między Malachim, a piekielnymi, do czasu, aż rozległ się tak niepasujący do sytuacji, kobiecy śmiech. Elfka zmrużyła czujnie oczy, przyglądając się kobiecie, chociaż nie przepadała za takimi scenicznymi zagraniami. Albo się biła, albo nie. Nie przyszła tu oglądać popisów jakiejś pokusy.
        Odwróciła głowę zdziwiona słysząc, jak Malachi wymawia kobiece imię, lecz gdy zobaczyła jego twarz, jego minę, jej ciepłe zawsze serce zamarło nagle, skute lodem. Powoli przeniosła spojrzenie na piekielną przed nimi, a jej dłonie zacisnęły się na wodzach. To ona. To była ona. Pokusa, o której mówił anioł, ta która go porwała i przetrzymywała i.. Elfka miała wrażenie, że krew zamarza jej w żyłach, a nagła wściekłość zaraz rozerwie ją na strzępy. Ian wyczuł jej nastrój, który udzielił mu się momentalnie i poruszony smok zaryczał wściekle, wyciągając szyję w stronę demonów. Wszyscy piekielni cofnęli się o krok, oprócz tej pieprzonej diablicy, która nadal pogrywała z Rachmielim, a gdy nazwała Ananke „małą elfką”, dziewczyna zacisnęła wściekle zęby.
        Wojowniczka dostrzegła ruch pokusy i była gotowa wykonać unik, lub zablokować atak, gdy niespodziewanie pojawił się przed nią Malachi. Zaskoczenie odebrało jej zaledwie ułamek sekundy na reakcję, lecz było to wystarczająco długo, by piekielna cisnęła mocą w mężczyznę. Dziewczyna warknęła, spinając ogłuszonego jej złością Iana do ataku i razem z pozostałymi aniołami rzuciła się na diabły. Później porozmawia sobie z Malachim o tym „zostań tu, nie mieszaj się”. Oberwie mu się solidnie za traktowanie jej jak dziecko, a jeszcze bardziej za zasłanianie jej własnym ciałem. Bezmyślny!
        Ananke nie zdołała dopaść nawet jednego piekielnego, gdyż na jej drodze pozostało jedynie dwóch, których nie dorwali aniołowie, a tych Ian złapał w pysk i przełamał na pół niczym zapałki. Elfka nawet nie spojrzała, czy przyjaciel wypluwa truchło, czy je pożera, tylko jednym ruchem odpięła strzemiona i zeskoczyła ze smoka na ziemię. Gdy Malachi unosił pokusę za szyję w górę, podbiegał do niego od tyłu inny diabeł, który przemknął się przez anielską obronę. Elfka biegła w stronę przyjaciela, krzycząc jego imię, jednak ten zagubiony w szale, w ogóle jej nie słyszał. Widząc, że nie zdąży dotrzeć do walczących, w biegu zdjęła łuk z pleców i wymierzyła w piekielnego. Strzała przeszyła napastnikowi głowę w momencie, w którym wbijał już miecz w anioła. Ananke wrzasnęła i przypadła do mężczyzny, lądując na kolanach i obejmując go ramionami. W zaciśniętej dłoni wciąż trzymał gardło martwej piekielnej, więc elfka z obrzydzeniem odkopnęła martwe babsko i ułożyła sobie głowę anioła na kolanach.
        - Malachi! Cholera jasna.. - walczyła ze skórzanym pancerzem, który uniemożliwiał jej dojście do rany. W końcu uporała się z nim i bez wahania rozdarła tunikę anioła przykładając dłoń do krwawiącej wściekle rany. Przymknęła oczy.
        - Pozwól mi – rozległ się delikatny głos nad jej głową, a gdy otworzyła oczy, zobaczyła nad sobą Safirę. Anielica była spokojna, chociaż w jej oczach błyszczało zmartwienie.
        - Poradzę sobie.
        - Wiem, ale mnie to mniej zmęczy..
        - Powiedziałam, że sobie poradzę – powtórzyła ciszej, jednak jej ton nie znosił sprzeciwu, więc kobieta umilkła i cofnęła się o krok. Rana była poważna, ale nie na tyle, by nie poradziła sobie z nią magia.
        - Gwella torri – szeptała, przyciskając dłoń do rany i marszcząc delikatnie ciemne brwi. Cięcie było głębokie, nie naruszyło jednak organów. Drugą dłonią głaskała anioła po głowie – Iachach…
        Gdy po kilku chwilach uniosła dłoń, ta była cała zakrwawiona, podobnie jak bok anioła. Po ranie jednak nie było nawet śladu i prawdopodobnie dopiero, gdy mężczyzna zmyje krew i brud, będzie można dostrzec cienką bliznę, chociaż być może nawet i ten ślad nie zostanie. Ananke westchnęła, dopiero teraz czując zmęczenie.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Malachi też miał magię i mógł się uleczyć, ale ranę zadano mu niespodziewanie. Z resztą nic w tym dziwnego, bo skupił się przecież na pokusie. Nienawiść jaką do niej pałał była wręcz zakazana. Bo czy anioł mógł naprawdę nienawidzić? Czy powinien? Nie, raczej nie, ale Malachi nad tym nie panował. To co czuł do Evelyn był silniejsze od wszystkiego. Nie sądził, że jeszcze kiedyś ją spotka, dlatego uczucie nienawiści zdławił w sobie, odsunął, stłamsił gdzieś głęboko, ale teraz, gdy ją zobaczył wszystko wróciło. Jedno go martwiło, dlaczego tak łatwo dali się złapać? Naprawdę sądzili, że mają szansę przeciw tak potężnej grupie aniołów? Coś tutaj było nie tak, coś było nie w porządku. Dlaczego Evelyn po prostu dała mu się pochwycić i zabić? To wszystko było zbyt proste...

Kiedy dostał w bok na początku zupełnie tego nie poczuł, zbyt był skupiony na mordowaniu sukkubicy. Ból przyszedł później i to ze zdwojoną siłą. Upadł. Poczuł, że traci siły i przytomność. Zdążył rozejrzeć się dookoła w poszukiwaniu Ananke, ale jej nie dostrzegł, choć ona już przy nim była. Z resztą w tym chaosie niewiele zobaczył. Jego ludzie walczyli gdzieś na przedzie, słyszał szczęk metalu i świst magii. Musieli sobie poradzić bez niego. Zabił ją, to było najważniejsze, nic innego się nie liczyło. Nie... to nie prawda. Liczyło się - Anankę. Był już nieświadomy, tego co działo się dookoła, wszystko co teraz widział, lub nie widział było tylko jego wyobrażeniem. Dlatego nie dostrzegł Any, choć była tuż obok.

Odpłynął. Reszta aniołów zdążyła już pokonać bandę piekielnych. W tej grupie byli sami najsilniejsi, piekielni nie mieli z nimi szans. Nikt prócz Malachiego nie odniósł obrażeń, to była zbyt prosta misja, by było się czym przejmować. A anioł został ranny z własnej głupoty i przez to, że był zaślepiony nienawiścią. Reszta drużyny zbierała się już do kupy. Truchła martwych piekielnych, którzy zostali zabici trzeba było zabrać i spalić, najlepiej gdzieś za lasem, z dala od oczu ludzi. I taki właśnie miała zamiar drużyna. Dlatego trupy przewieszono przez konie. Musieli się ich pozbyć z drogi.

Malachi powoli otworzył oczy. Szybko odzyskał przytomność i choć po jego ranie nie było już śladu czuł, jakby ktoś nadal wbijał mu miecz w bok. Zobaczył wiszącą nad nim białowłosą. Szybko też zauważył, że nie ma na sobie napierśnika, który był nieodłączną częścią jego garderoby. Bezwiednie zaczął szukać go po ziemi wyciągając ręce na boki.
Zablokowany

Wróć do „Rododendronia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości