RododendroniaRynek w centrum miasta

Rododendronia od wieków strzeże północnych krańców Środkowego Królestwa, zapewniając położonym bardziej na południe miastom względny spokój. Na północy krążą hordy potworów, których to dzielni wojownicy - swoją drogą jedni z najlepszych - usiłują trzymać z daleka od spokojnych ziem na południu. Królestwo Rododendroni posiada kopalnie najczystszego żelaza, z którego lokalne kuźnie wytapiają najznakomitszą stal, co zdecydowania ułatwia zadanie obrońcom.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Rynek w centrum miasta

Post autor: Ananke »

Za każdym razem, gdy drzwi do karczmy otwierały się, wpuszczając kolejnego znużonego wędrowca, na ulicę wydobywał się głośny rechot kilkunastu żołnierzy, z którego rozróżnić można było pojedynczy damski śmiech. Karczmarz już wcześniej miał informację, że oddział Ananke powrócił z misji i ma zamiar dzisiaj u niego zabalować, dlatego piwo lało się strumieniami, a goście już od dawna nie mieli gdzie siedzieć, ale żaden z nich nie wychodził, woląc bawić się tu na stojąco niż w fotelu jakiejkolwiek innej karczmy. Wojownicy przekrzykiwali się wzajemnie, koloryzując coraz bardziej bitewne szczegóły, by zrobić dobre wrażenie na obecnych w karczmie dziewczętach. To właśnie te nieco przerysowane wstawki opisujące brawurowe akcje jej żołnierzy tak rozśmieszały momentami Ananke, że składała się wpół, rycząc ze śmiechu, czym momentalnie zarażała całą karczmę.

Wrócili dosłownie kilka godzin temu, zdążyli jedynie oporządzić smoki, przebrać się i wykąpać, chociaż co do tego ostatniego, to elfka nie była pewna czy aby na pewno wszyscy jej chłopcy się podporządkowali do jej sugestii. No ale cóż, nie jej zmartwienie, tylko tych oczarowanych dziewcząt tworzących wokół nich wianuszek. Ananke przetarła twarz dłońmi. Była kompletnie wyczerpana. Nie spała od kilkunastu godzin, pod bluzką miała jeszcze świeży opatrunek, a z jej słabą głową te trzy piwa które dziś wypiła z pewnością jej wystarczą. Posiedziała więc jeszcze chwilę, po czym przeprosiła wszystkich i po bardzo długich i wymagających wielu uścisków pożegnaniach pożegnała swoich żołnierzy, przykazując im odpowiednie zachowanie i opuściła karczmę.

Szła powoli wąskimi uliczkami miasta, ciesząc się ciszą i mrokiem nocy. Dawno już nie była sama i miała chwilę na oczyszczenie myśli. Gdy dotarła do centrum rynku, przysiadła na fontannie umiejscowionej w jego centrum, po czym położyła się na murku, patrząc w gwiazdy i księżyc w pełni. Fontanna przedstawiała potężnego smoka z rozpostartymi skrzydłami, a z jego pyska leciała woda, której szum był niezwykle relaksujący. Ananke mogłaby nawet tutaj spędzić noc, jednak nie wyglądałoby to dobrze w oczach mieszkańców, gdyby rano natknęli się na kapitana oddziału smoczych jeźdźców śpiącą na fontannie niczym bezdomny. Postanowiła więc po prostu odpocząć tutaj i wyciszyć się, zanim powróci do koszar.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Malachi miał ciężki dzień. Z samego rana do jego kwatery wparował jeden z jego strażników z informacją, że ma jak najszybciej udać się do Żelaznej Twierdzy. Anioł czym prędzej ubrał się i ruszył do zamku. Nie zdążył nawet się obmyć, za to oczywiście znalazł czas na założenie skórzanego pancerza, bez którego praktycznie się nie rozstawał. Zabrał ze sobą bułat i swój srebrny kij. Nigdy nie było wiadomo, czy z którejś strony nie nadejdzie atak. W twierdzy okazało się, że lord Edgar, generał armii zwołał specjalne spotkanie by omówić sytuację na Północnej Bramie. Znów dochodziły ich słuchy, że zimowych potworów jest co raz więcej i należy przysłać posiłku do wrót. Sprawy wyglądały poważnie. Malachi jako jeden z dowódców musiał być na spotkaniu by rozeznawać się w sytuacji państwa, choć osobiście ani on ani jego strażnicy nie mogli zostać odesłani na północ. Zdawał sobie jedna sprawę, że jeśli zagrożone jest królestwo, to jest też zagrożona jego władczyni. Narada była długa i bardzo burzliwa, ostatecznie lord Edgar postanowił wysłać na Północną Bramę kolejny patrol żołnierzy piechoty.

Kiedy Malachi wychodził z twierdzy było południe. Wrócił do kwater, które znajdowały się w mieście, obmył się i udał do karczmy by coś zjeść. Miał pecha, bo w karczmie, w której lubił jadać właśnie odbywała się gigantyczna rozróba. Lało się chyba z dziesięciu chłopa i już nawet nikt się nie zastanawiał o co komu poszło. Anioł po kręcił tylko głową nim wpadł w tłum i zaczął rozdzielać lejących się po mordach chłopów. Chwilę trwało zanim ich skapitulował, przy okazji dostając kila razy siarczyście po twarzy. Nie sądził, że będzie musiał przyjmować takie misje na siebie, ale cóż. Skoro był kapitanem, to był kapitanem i nie mógł pozwalać na to by w mieście ludzie tłukli się jak oszalali. Niby to nie leżało w jego obowiązku, ale sumienie nie pozwalało mu tak po prostu zostawić tej bitki w spokoju. Koniec końców rozdzielił tłukących się mężczyzn, a do karczmy trafił patrol strażników miejskich. Malachi wraz ze strażą zajął się prowodyrami tego bałaganu i odtransportował ich do miejskiego lochu. Dzień czy dwa na kratami miał ich otrzeźwić i wbić do głowy, że ostro przesadzili.

Po całej tej awanturze anioł zapomniał już o tym, że powinien coś zjeść i wrócił do budynku w którym stacjonował jego oddział. Z przykrością stwierdził, że któryś z chłopów przylał mu tak bardzo, że rozciął mu wargę. Widział to, bo w miejscu skaleczenia była jeszcze niewielka, ale widoczna blizna. Jego rany goiły się bardzo szybko, więc po siniaku pod okiem też nie było śladu. Jedynie koszula, którą miał na sobie nosiła ślady krwi. Nie wiedział jednak, czy to krew jego, czy też któregoś z bandy bijących się facetów. Uznał, że musi się przebrać i trochę odpocząć. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że słońce już powoli zachodziło za horyzont. Kiedy wyszedł z kwater dostrzegł, że na niebie po pięknym, ciepłym słońcu została już tylko soczyście pomarańczowa łuna. Postanowił odbyć patrol po mieście. Udał się w stronę murów i zamierzał obejść miasto dookoła, a przy okazji sprawdzić co dzieję się na przy bramach. To tam właśnie dowiedział się, że oddział Ananke wrócił z Rapsodii. Powiedział mu to jeden ze strażników. Malachi uśmiechnął się w duchu. Wreszcie, jego przyjaciółka wróciła po kilku długich tygodniach do Rododendronii. Postanowił od razu, że następnego dnia poszuka jej w koszarach. Domyślał się, że dziś będzie świętowała w karczmie z chłopakami powrót do miasta. Ruszył więc dalej na patrol. A nim się spostrzegł zapadł już zmrok. Wracał już powoli do kwater, kiedy przechodząc przez jeden z miejskich placów coś przykuło jego uwagę.

Z daleka zobaczył tylko postać leżącą na brzegu kamiennej fontanny. To nie było normalne. Na ulicach leżeli albo pijani w sztok mieszczanie, albo ludzie, którzy na swojej drodze spotkali jakiś oprychów i zostali pobici lub okradzeni. Postać, którą widział na fontannie nie przypominała pijanego faceta. Ruszył więc biegiem w tamtą stronę. Jakież więc było jego zdziwienie, kiedy będąc bliżej rozpoznał w postaci przyjaciółkę. Przyspieszył tylko przerażony, że coś się jej stało.
- Ana! - krzyknął, biegnąc do niej jak oszalały.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

Jej smok rozpostarł czarne jak smoła skrzydła, wyciągając szyję i rycząc donośnie. Zawtórowało mu kilkanaście innych, podległych mu jednostek, po czym wszystkie ruszyły przed siebie biegiem. Ananke również krzyknęła głośno, oglądając się na swoich żołnierzy i zagrzewając ich do walki. Zaraz jednak straciła ich z oczu gdy zwarli się ze swoimi przeciwnikami w boju. Trzymała się w siodle właściwie tylko udami, stojąc wyprostowana w strzemionach i śląc strzały z łuku w tempie szybszym niż puls po szybkim biegu. Gdy kolejny raz sięgnęła do kołczanu jej dłoń zamknęła się na powietrzu, a elfka syknęła ze złością. W międzyczasie jej smok rozszarpywał właśnie konia z jeźdźcem, więc o własne bezpieczeństwo nie musiała się martwić. Jak jednak z jej ludźmi? Rozejrzała się w poszukiwaniu znajomych twarzy.

- Ana!

Donośny krzyk sprawił, że zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu jego źródła, lecz nie mogła rozróżnić poszczególnych twarzy od pysków potworów. Potrząsnęła głową, czując dziwne brzęczenie w środku i ponownie próbowała odszukać wzrokiem któregoś z podległych jej żołnierzy. Zaraz jednak zmarszczyła brwi. Żaden z nich nigdy nie mówił do niej Ana. W ogóle bardzo rzadko mówili do niej po imieniu, a co dopiero tym skrótem, za którym nie przepadała. Była tylko jednak osoba, której uchodziło to płazem. Obróciła się gwałtownie szukając wzrokiem Malachiego, gdy poczuła, że spada ze swojego smoka…


…prosto do wody. Ananke wyskoczyła jak oparzona z fontanny, cała ociekając wodą. Stała tak przez chwilę, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić w takim stanie. Sen był tak realistyczny, że długą chwilę zajęło jej nim uświadomiła sobie, że wróciła już do domu i jest bezpieczna. Znajduje się na rynku w Rododendronii. Podniosła głowę, odgarniając z twarzy mokre kosmyki i wciąż zdziwiona patrzyła na biegnącego w jej stronę anioła.

- Malachi – stwierdziła pozornie obojętnym tonem, jednak po prostu nadal zbierała się po tak szybkim przeskoczeniu ze snu na jawę.

Szybkim krokiem zbliżyła się do anioła, wychodząc mu naprzeciw i niemal uniosła ręce, w odruchowym geście objęcia przyjaciela. Zorientowała się jednak szybko, że jest cała mokra i zdębiała nieco. Opuściła ramiona i zaczęła chichotać cicho, a jej śmiech powoli przybierał na mocy, zdradzając elfkę, że jest nieco wstawiona.

- Wpadłam do wody – powiedziała chichocząc i podnosząc błyszczące oczy na anioła.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Malachi biegł co sił w nogach przerażony, że jego najlepsza przyjaciółka leży nieprzytomna na brzegu fontanny. Coś musiało się jej stać, przecież nawet jeśli piła nie upijała się do nieprzytomności, a już tym bardziej nie spała jak menel gdzieś w mieście. Nawet jeśli byłaby pod wpływem alkoholu, to któryś z jej żołnierzy odprowadziłby ją do koszar. Malachi był przerażony. Wtem zobaczył jak Ana próbuje się poruszyć i... z wielkim pluskiem wpada do fontanny. Nim jednak zdążył dobiec dziewczyna wyskoczyła z wody, tak szybko jak do niej wpadła. Stała i śmiała się, więc nic jej nie było. Uff... poczuł ogromna ulgę, najwyraźniej nic jej nie było, po prostu leżała na fontannie, chyba... No cóż, nie było co rozpamiętywać przerażenia w jakie wprawił go jej widok. Podbiegł do niej i mimo, że była cała mokra chwycił ją w pasie i obrócił się z nią wokół własnej osi. Mimo całej powagi jaką miał w sobie teraz cieszył się jak dziecko, że znów ją widzi. Tyle czasu jej nie było, a teraz wróciła. W końcu postawił ją na ziemi i przytulił mocno, nie zważając na to, że zaraz i on będzie cały mokry. Elfka była jego jedynym prawdziwym przyjacielem.

Owszem znał się również ze swoim oddziałem bardzo długo. Mógł nazwać ich przyjaciółmi, ale nie mógł im zwierzyć się ze wszystkiego. W jego wnętrzu istniały zakamarki o których nie byłby w stanie z nimi rozmawiać. Ba, miał w sobie cierpienie tak wielkie, że nie powiedział nawet o tym Anie. Nie wiedziała bowiem o kilku rzeczach. Pewnie kluczowych dla ich znajomości, ale Malachi nigdy nie odważył się jej opowiedzieć o tym co dokładnie działo się , kiedy go porwano. Ana wiedziała, że był w Piekle, że był więziony wiele lat, ale nigdy nie opowiedział jej jakimi sposobami go torturowano i kto właściwie go porwał. Tym bardziej nie potrafił wyznać jej, dlaczego nie potrafi przełamać się z związać z żadną kobietą. Bał się, bał, że Ananke uzna go za słabego.
- Ana! Wróciłaś wreszcie! - wykrzyknął szczęśliwy.
- Już myślałem, że całkiem wciągnęło cię życie w Rapsodii.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

Pisnęła wesoło, gdy przyjaciel złapał ją w objęcia i zakręcił w kółko. Skoro jemu było obojętne, że się zmoczy to i ona nie miała zamiaru się tym przyjmować. Zarzuciła mu ręce na szyję i uściskała mocno, chociaż musiała stanąć na palcach i przyciągnąć go trochę w dół żeby w ogóle sięgnąć.

- Ty to jesteś coraz wyższy – zaśmiała się i cofnęła o krok, udając że dokładnie go ogląda.

- Wróciłam, wróciłam – wzruszyła ramionami i pociągnęła go za rękę w stronę fontanny. Tam usiadła na murku i wycisnęła nadmiar wody z włosów, usiłując ogarnąć je na tyle, by nie wyglądać jak zmokła kura. Chociaż nie miała w zwyczaju stroić się jak większość kobiet to nie oznaczało, że jej wygląd jest jej obojętny, zwłaszcza przy mężczyźnie. Malachi widział ją i tak zazwyczaj w stroju do jazdy, nie musiał dodatkowo oglądać jej poczochranych włosów.

- Ach daj spokój, zasuwałam z całym oddziałem do Rapsodii, żeby przepędzić bandę oprychów – rzuciła niedbale, nie dodając, że ta banda liczyła kilka dziesiątek zorganizowanych najeźdźców, którzy chociaż bez żadnego przeszkolenia, napsuli trochę krwi mieszkańcom miasta.

- Moi chłopcy byli tak żądni bitwy, że już po godzinie nie wiedziałam kogo właściwie powinnam bronić – zaśmiała się, a w jej głosie słychać było zarówno czułość, z jaką mówiła o swoim oddziale, jak i dumę z ich umiejętności i odwagi. Było dla niej zaszczytem im dowodzić i oni o tym wiedzieli, odwdzięczając się tym samym.

- Wróciliśmy dosłownie kilka godzin temu, jestem padnięta – westchnęła i oparła głowę o ramię anioła.

- A tutaj co się działo?
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Malachi był niewypowiedzianie szczęśliwy. Tylko Ana widziała go w takim stanie, tylko przed nią się otwierał. Przed nią mógł być w pełni sobą. Była jedyna osobą, której pokazywał swoją prawdziwą radość. Jego kompani rzadko kiedy widywali go szczęśliwego. No może od wielkiego dzwona kiedy pił, a zdarzało się to bardzo, baaardzo rzadko.

Tak, czy inaczej Ana była osobą mu najbliższą, była odpowiednikiem najlepszego przyjaciela, kompana od kielicha, żony i siostry w jednym. Przed nią mógł okazać słabość, przed nikim innym nie. Ana miała w jego sercu wyjątkowe miejsce, choć nigdy jej o tym nie powiedział i nie zamierzał tego zrobić. Mogli się przyjaźnić, ale Malachi nosił w sobie taką tajemnicę, której nie mógł jej wyznać. Wiedział, że sam z siebie nigdy tego nie zrobi, chyba, że sama Ananke by go o to zapytała. Wtedy musiałby powiedzieć, nie potrafiłby jej odmówić. Była mu najbliższa, ale z tym co siedziało w jego głowie nie potrafił walczyć. Związek z Aną byłby utrapieniem dla niej samej. Z resztą Malachi wątpił by ona cokolwiek do niego czuła, prócz przyjaźni rzecz jasna.

- Och wiele się działo - rzekł swobodnie i objął ramieniem dziewczynę.
- Chodź, pójdziemy do moich kwater, dam ci coś suchego, bo przemarzniesz.
- Wiesz, że Edgar znów zwołał zebranie. Na północy źle się dzieje, kolejne oddziały posłano na bramę. Sam bym chętnie poleciał, ale jestem potrzebny tutaj. Z resztą... nie wiem czy potrzebny, ale muszę tu być. Nie zostawię królowej, nie mogę. Od czasu zamachu w ubiegłym roku niby nic się nie dzieję, ale nadal nie odnaleziono ani siostry króla, ani jej starszego syna, a jak wiesz, to są rządni korony jak nikt inny na świecie. Większość uznaje ich za zmarłych, ale je nie potrafię, póki nie zobaczę ich trucheł nie będę przekonany o tym, że nie zagrażają królowej.
- A poza sprawami twierdzy i pracy, to... poznałem kobietę...
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

Wstała i uśmiechnęła się, spoglądając na swoje mokre ubranie, a później na anioła, który obejmował ją ramieniem. Zawsze zapominał, że zimno jej niestraszne i traktował tak, jakby miała się zaraz przeziębić. Doceniała to jednak, gdyż wiedziała, że w ten sposób okazuje jej troskę. Skinęła więc jedynie głową, żeby nie robić mu przykrości i ruszyła z nim w stronę kwater.

Zastanawiała się jednocześnie, czy jej oddział nie zrobił za dużo zamieszania w karczmie i czy trafią w ogóle do swoich kwater, czy też będzie musiała ich zbierać cały następny dzień po różnego rodzaju przybytkach, lub po prostu z ulicy. Chociaż wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że mogą liczyć u niej na wyjątkowy i niecodzienny u dowódców szacunek do żołnierzy, ogólnie wiadomo również było, że jednocześnie wymaga od nich poszanowania dla stanowiska i nie łajdaczenia się, przynajmniej nie w sposób jawny. Uznawała, że ich prywatne sprawy jej nie dotyczą, dopóki nie wpływają na wizerunek jej oddziału jako całości. Ananke miała bowiem ogromną misję szerzenia wśród zwykłych ludzi zaufania do przedstawicieli władzy. Była przy tym niezwykle zdeterminowana i absolutnie bezlitosna, jeśli ktoś niweczył jej wysiłki własną głupotą. Dlatego wiadomo było, że z panią kapitan można chlać do upadłego, dopóki dzieje się to w obrębie karczmy i nikt przy tym nie ucierpi, oprócz tych oczywiście, którzy mają na to ochotę.

Z lekko zmarszczonymi brwiami słuchała relacji Malachiego z tego, co działo się w mieście. Jako jedna z niewielu osób była świadoma prawdziwego powodu obecności anioła w mieście i absolutnie rozumiała jego powody do niepokoju i zgadzała się z nimi. Sama zawsze żądała dowodu śmierci danej osoby, nie wierząc w plotki, które rozsiewały się równie szybko, jak zmieniały wersje. Cieszyła się jednak podświadomie, ponieważ oznaczało to, że będą mieli okazję spędzić trochę czasu razem. To znaczy ona przynajmniej w planach nie ma żadnej misji, ale wiadomo, zawsze może coś wyskoczyć. Chciała jednak spędzić z Malachim chociaż kilka tygodni i nadrobić zaległości. Jej myśli urwały się jednak, jak cięte nożem, gdy usłyszała następne słowa anioła. Momentalnie wytrzeźwiała.

- Co masz na myśli?

Spojrzała na niego szybko, milknąc zaraz, gdy zdała sobie sprawę z tego, jak głupie jest to pytanie. Jego ton głosu raczej jednoznacznie wskazywał na to, co ma na myśli. Najlepsze jest to, że gdyby ktoś powiedział Ananke, że usłyszy od Malachiego takie słowa, to stwierdziłaby od razu, że się strasznie zdenerwuje. A teraz, gdy została nimi zaskoczona, poczuła jedynie ogromne rozczarowanie, zapadając się nieco w sobie. Od dawna zastanawia się z jakiego powodu anioł nie jest nią zainteresowany i nie może dojść do żadnych konstruktywnych wniosków, a jedynie wymyśla coraz to bardziej absurdalne wytłumaczenia. Przyjaźnią się od lat, a on nigdy nie zrobił w jej stronę nawet najmniejszego gestu sugerującego, że jest zainteresowany czymś więcej niż przyjaźnią. Zawsze wydawało jej się, że jest dość atrakcyjna, a przynajmniej takie potwierdzenia uzyskiwała od innych mężczyzn, jednak Malachi nawet tak na nią nie patrzył. Podejrzewała nawet go o odmienną orientację, ale jakoś nigdy o to go nie zapytała. Wiedziała, że mocno na psychice i sercu ciąży mu okres, który spędził w piekle. Wiedziała, że mocno to przeżył, ale nie uważała żeby miało to jakiś wpływ na ich relacje. Przecież mówił też, że dobrze mu się z nią rozmawia, spędza czas, że może jej zaufać. Ech.. życie. Jeden, którego się chce, to akurat ten, którego mieć nie można, powinna się była tego spodziewać. Może jednak odpowie w końcu na awanse jej zastępcy? Od dawna jawnie się do niej zaleca, lecz ona do tej pory wierna była swojej zasadzie, by nie mieszać pracy z przyjemnością. Będzie chyba jednak musiała to ponownie rozważyć.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

- Ma na imię Enadelia, miała tak na imię... To znaczy ma nadal. Ech... zraz Ci wytłumaczę. Miałem wolne i postanowiłem zrobić obchód po okolicy. Znalazłem ją w lesie. Była brudna, miała podarte ubranie i bała się mnie. Myślę, że nie powiedziała mi wszystkiego, a ja nie chciałem pytać. Siedziała przerażona i sponiewierana na ziemi. Mówiła coś o jakiś mężczyznach. Podejrzewam, że została zgwałcona. Dłuższy czas trwało nim przekonałem ją, że nie jestem groźny. Okazało się, że jest maie. Nigdy wcześniej nie spotkałem takiej istoty. Chciałem zabrać ją do miasta, żeby odpoczęła, zaleczyłbym jej rany. Zaopiekował się. Ale ona nie chciała, a nie mogłem jej tak po prostu zostawić. Musiałem się natrudzić żeby ją przekonać. Mówiła, że jest uzależniona od przyrody, że ma energię której ona potrzebuje, a mury miasta ją osłabią. Tak czy inaczej zabrałem ją tutaj. Uleczyłem, odpoczęła, a potem odwiozłem ją do lasu, tak jak chciała. Była z nami kilka dni. Z nami, w sensie w kwaterach. Szukała jakiegoś motyla, mówiła, że to jej przyjaciel. Nawet wysłałem patrol by go odnaleźli, ale motyle nie są łatwe we współpracy - uśmiechnął się na myśl o tym jak absurdalne było zlecenie poszukiwania tak małej istoty.
- Tak czy inaczej to było prawdziwie dziwne spotkanie. Na tyle dziwne, że ci o nim opowiadam. Nigdy wcześniej nie spotkałem tak nierozgarniętej istoty jak Enadelia. Trudno się było z nią dogadać niezależnie w jakiej kwestii. Nie mówię, że było źle, ale jednak wolę rozmawiać z tobą, niż z kimś kto słabo łapie kontakt z rzeczywistością - zażartował.

Nie powiedział ani słowa o wyglądzie maie, zwyczajnie nie widział takiej potrzeby. Chciał opowiedzieć Anie o tym co się wydarzyło, a nie opiewac urodę jakiejś kobiety. Poza tym Enadelia nie była dla niego szczególnie atrakcyjna. Ot ładna, ciemnowłosa dziewczyna, nic więcej. Z resztą teraz to było mało ważne, bo była przy nim Ana i tylko to się liczyło. Była dla niego czymś więcej niż przyjaciółką, ale nigdy nie zdradzał się ze swoimi uczuciami, nie chciał jej krzywdzić. Nie potrafił być z żadną kobietą,skrzywdziłaby każdą, która chciałaby być z nim blisko. On po prostu tego nie potrafił. Nie potrafił się otworzyć, a już tym bardziej przełamać. Choć prawda była taka, że w głębi duszy bardzo chciał powiedzieć Anie dlaczego tak jest, jednak nie nadarzyła się jeszcze ku temu okazja. Sam nie wiedziała jakie okoliczności musiałby zaistnieć by odważył się jej powiedzieć o wszystkim. Wiedział jednak jedno. Jeśli ktokolwiek na świecie miał się kiedyś dowiedzieć co się z nim działo i co na nim ciąży, to to była to właśnie Ana.

- Stęskniłem się za tobą - przyznał nagle i przycisnął dziewczynę mocniej do swojego boku.
- Za długo cię nie było. O wiele za długo... - powiedział to tonem jaki bardzo rzadko można było słyszeć z jego ust. Był pełen smutku i prawdziwej tęsknoty.
- Kiedy cię nie ma nie mam nawet z kim porozmawiać. Wiem, wiem, mam swoich chłopców i Edgara. Jest wspaniałym człowiekiem, ale dobrze wiesz, że on ma na głowie całą armię i trudno się z nim rozmawia o innych sprawach.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

Z coraz większym zdziwieniem i konsternacją słuchała opowieści Malachiego i nim się spostrzegła dotarli już do jego koszar. Historia była tak samo zaskakująca, jak dziwna i Ananke długo nie odzywała się, próbując odnaleźć w niej sens. To, że jej przyjaciel przygarnął dziewczynę w potrzebie nie dziwiło jej wcale, zawsze miał wyjątkowo rozwinięte poczucie odpowiedzialności za wszystkie bezbronne istoty, nawet jak na anioła. Zwłaszcza, jeśli dziewczyna prezentowała się tak marnie, jak to opisał, sama pewnie postąpiłaby podobnie. Zaraz zrobiło jej się głupio, że od razu w myślach zarzuciła go oskarżeniami i podejrzewaniami o nie wiadomo co, nie wiedząc nawet, o co chodziło. Musi się ogarnąć, naprawdę, ten facet zupełnie mąci jej w głowie.

Na wzmiankę, że kazał swoim ludziom szukać motyla zaczęła się tak szczerze śmiać, że aż musiała przystanąć. Chichotała dłuższą chwilę, a jej dźwięczny śmiech niósł się w ciszy nocnej po koszarach, więc dziewczyna zaraz przygryzła pięść, usiłując się opanować. Co chwila jednak rozochocony mózg podsyłał wyolbrzymione wizje zastępów aniołów przeczesujących dziuple w lasach w poszukiwaniu motyla i Ananke znów zaczynała chichotać. Gdy się już w pełni uspokoiła, nie pamiętała już nawet o swoich obawach względem kobiety. Z zadowoleniem pozwoliła się mocniej przytulić, a słysząc ton jego głosu zadarła głowę nieco zaskoczona. Przyglądała mu się chwilę, szukając czegoś, co wyjaśniałoby tą nagłą tkliwość w głosie. Przełknęła ślinę zmieszana i spuściła wzrok, ruszając znów przed siebie.

- Ja za tobą też – powiedziała, nie patrząc jednak na niego. – No, ale jestem już – dodała nieco raźniej i uśmiechnęła się nawet.

Zapomniała już, jak wyczerpujące było nie okazywanie przy nim uczuć, zwłaszcza teraz, gdy była zmęczona i stęskniona. Chociaż nie mogła narzekać na samotność, brakowało jej kogoś dla siebie, dla kogo byłaby wszystkim. Nie przeszkadzały jej krótkotrwałe znajomości, wręcz bardzo je sobie ceniła, lecz nigdy nie były to osoby, przed którymi mogłaby się otworzyć. Zawsze musiała zachowywać twarz i być silna. Generalnie była taka, ale każdy ma czasem chwilę słabości i potrzebuje kogoś, przy kim nie musi udawać, tylko być sobą. Odpocząć, rozluźnić się, pozwolić sobie na opuszczenie gardy. Na razie jednak nikogo takiego nie miała. Na razie musi zadowolić się przyjaźnią Malachiego, swoimi chłopcami i pracą. Może nawet i coś będzie z niej i Aresa, w końcu jej zastępca bardzo szybko się rozwijał i pewnie niedługo i tak będzie musiała przenieść go do dowodzenia inną jednostką. Wówczas nawet gdyby ich relacje się popsuły, nie byłoby tej niezręczności w jej zespole. Na to nie mogła sobie pozwolić. Ale nad tym pomyśli jutro na spokojnie.

- Wiesz, że chyba pierwszy raz będę w twojej kwaterze? – Zapytała z uśmiechem, gdy zdała sobie z tego sprawę. Zawsze spotykali się u niej, albo gdzieś w mieście. Sama nie wiedziała dlaczego, chyba tak się po prostu złożyło. Była jednak ciekawa jak żyje Malachi i czy jego nawet chwilowe miejsce zamieszkania powie jej coś nowego o przyjacielu.

- A chciałbyś ze mną porozmawiać o czymś konkretnym? - Zapytała ostrożnie, zerkając na niego z ukosa. Kilka razy już podejmowała próbę wyciągnięcia z niego jakichś bardziej konkretnych informacji odnośnie tego, co działo się z nim, gdy został porwany. Za każdym razem kręcił i mataczył tak długo, aż się poddała. Może jednak dzisiaj uda jej się znów trącić temat, gdyż Malachi wydaje się w doskonałym humorze, a ona zanim zaśnie z pewnością posiedzi jeszcze z herbatą, czekając aż trochę obeschnie.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Przeszli przez zupełnie puste miasto. Budynek w którym stacjonował jego oddział znajdował się w północnej części Rododendronii, niedaleko miejskich murów. Była to prosta, dwupiętrowa budowla z kamienia o skośnym dachu z ciemnej dachówki pokrytej już gdzieniegdzie mchem. Okna były tu dość wąskie, przeszklone, bez okiennic. Przed budynkiem znajdował się niewielki plac, po którego bokach rosły brzozy. Za kwaterami natomiast znajdował się plac treningowy. Dawniej musiał tu być posterunek straży, bo wszystko było zorganizowane tak by żyło się tu skromnie, a czas poświęcano głównie treningom. Mało kto jednak wiedział, że w piwnicy tych miniaturowych koszar znajdują się lochy. Co prawda były one nie duże i mały jedynie trzy cele, ale wykorzystywano je w skrajnych przypadkach. Nie zamykano w nich zwykłych przestępców, a jedynie tych pochodzących z innych wymiarów, jak na przykład piekielnych, przed ich osądem.

Tak czy inaczej dotarli do kwater. Do środka prowadziły dwuskrzydłowe drzwi ze starego drewna. Malachi otworzył je przed Aną i puścił ją przodem. Co jak co, ale tego, że nie był szarmancki nie można było mu zarzucić. Weszli do korytarza. W jego głębi można było zobaczyć światło. W tą stronę właśnie się udawali. Malachi ruszył przodem, prowadzać za sobą Ananke. Na samym końcu znajdowała się duża izba. Na lewo zaś długi, ciemny korytarz. W głównej sali natomiast po lewej stronie było palenisko, w którym buzował ogień. Na środku stał wielki, drewniany stół i trzynaście krzeseł. Dwunastu strażników liczył oddział anioła, trzynastym był sam Malachi. Po bokach pomieszczenia ustawiono ławy. Na ścianach wisiała broń. Miecze, halabardy, sztylety, topory. W tej dużej izbie siedziało właśnie kilku podkomendnych Malachiego.

Diana i Dea były siostrami. Dea była starsza, miała piękne, kruczoczarne loki, które teraz splecione były w warkocz. Diana zupełnie niepodobna do siostry była blondwłosa, a jej kręcone pukle opływały jej ramiona i spadały na piersi. Kobiety siedziały przy stole. Jedna miała przed sobą pergamin z jakąś wiadomością. Druga na stole miała rozłożone strzały bez lotek. Najwyraźniej uzupełniała ich zapas wprawiając w nie pióra. Przy drzwiach prowadzących na zewnątrz, na szerokiej ławie siedział Azajasz. Mężczyzna miał ciemne, kręcone włosy i ostre rysy twarzy. Wyglądał na bardzo posępnego. Czyścił właśnie swój miecz, kiedy Malachi wszedł do pomieszczenia. Azajasz podniósł głowę i spojrzał na swojego dowódcę.
- Malachi - mężczyzna skinął głową i przywitał go tymi słowami.
- Azajaszu - anioł wykonał ten sam gest w stronę kompana.
- Gdzie wszyscy? - zapytał
- Ezechiel i Idris na patrolu w zachodniej dzielnicy, Serafin i Nathaniel we wschodniej - wtrąciła się Dea - a Gabriel, Michael, Rafael i Safira u siebie, wrócili jakiś czas temu.
- Dobrze - odparł zdawkowo kapitan. Po tym odwrócił się w stronę Anankę i wskazał jej ciemny korytarz. Chwycił za pochodnię, która wisiała najbliżej wejścia i ruszył przed siebie. Przeszli do samego końca korytarza. Tutaj znajdowały się duże drzwi, które Malachi otworzył przed elfką. Wszedł tuż za nią, oświetlając komnatę. Podpalił kilka pochodni, które wisiały na ścianach, tak, by w pokoju zrobiło się widno.

Kwatera Malachiego była mniejsza niż można się było spodziewać. Dzieliła się jakby na dwie części. Urzędową i sypialną. Wchodząc znajdowało się w małym pomieszczeniu. Stało tutaj stare, drewniane biurko i trzy krzesła. Jedno za biurkiem, dwa przed. Na prawo od samej podłogi do sufitu stały regały, wypełnione księgami rachunkowymi i rożnego rodzaju dokumentami. Na lewo natomiast było przejście do izby, w której Malachi spał. Nie było tu drzwi, a jedynie dziura w drewnianej ścianie, którą postawiono tu najwyraźniej już po tym jak kamienny budynek miał resztę ścian. W środku było bardzo skromnie. Pod oknem stał stół i trzy krzesła. Przy samej ścianie po prawej stronie znajdowało się podwójne łóżko. Malachiemu nie było potrzebne, ale poprzedni kapitan, który tutaj mieszkał najwyraźniej miał inne potrzeby niż anioł. Tak, czy inaczej łóżko to było skromne, zbite z desek, bez ozdób, z twardym materacem ze słomy. Miało jedną poduszę wypełnioną sianem i to co było tutaj chyba najcenniejsze, wielkie niedźwiedzie futro leżące na samym wierzchu. W kącie stał wielki kufer, pomalowany na biało. Wydawał się zupełnie nie pasować do całej reszty pomieszczenia. Miał rzeźbiony w kwiaty przód i zamykany był na klucz. Stała tutaj też mała biblioteczka. Ot zwykła komoda bez zamykanych drzwi, a jedynie z kilkoma wąskimi półkami. Stały tu księgi zupełnie inne niż na regałach w drugim pomieszczeniu. Była poezja i tomy przygodowe, powieści i księgi o magii. Ta jedna rzecz świadczyła, że mieszka tutaj ktokolwiek. Cała reszta mogła wydawać się zupełnie bezosobowa, oprócz tej skromnej biblioteczki.

- Wejdź proszę - rzekł do Anankę i przepuścił ją w drzwiach, jak to robił zawsze. Ruchem ręki wskazał jej miejsce przy stole. Kiedy usiadła spojrzał na nią, a wyraz jego oczy zmienił się. Były bardziej smutne niż normalnie. Przepełniało je cierpienie i niewypowiedziany ból. Po chwili Malachi usiadł na przeciw elfki.
- Jestem zmęczony - wypalił nagle, a takich słów po Malachim nie można było się spodziewać. Owszem bywał zmęczony bo bitwach, po bijatykach w karczmach, kiedy to musiał rozdzielać zwaśnione strony, ale nigdy nie mówił, że coś go męczy. Wszystko znosił bez słowa skargi, a teraz nagle mówił, że jest zmęczony. To nie było do niego podobne...
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

Ananke uśmiechnęła się z lekkim zażenowaniem, gdy Malachi puścił ją w drzwiach. Nie była zbytnio przyzwyczajona do takich gestów, zazwyczaj sama wpadała do pomieszczeń jak burza, obiema rękoma otwierając drzwi. Jej oddział może i składał się z samych mężczyzn, ale oni również posiadali podobne podejście do etykiety co ich pani kapitan i prędzej rozstępowali się przed nią niczym ławica ryb, niźli otworzyliby przed nią drzwi. Może też po prostu lubili patrzeć, jak wpada niczym huragan do czyjejś izby, siejąc postrach swoją drobną posturką.

Elfka podążyła za przyjacielem, tocząc wzrokiem po obecnych w kwaterze podkomendnych swojego przyjaciela, pożałowała w duchu, że widzą ją taką lekko sponiewieraną. We własnych oczach wyglądała bowiem jak przemoknięty na deszczu wróbel, zwłaszcza przy aniołach, które promieniowały tą swoją aurą zajebistości. Jako że znała wszystkich z oddziału Malachiego skinęła im głową i uśmiechnęła się, gdy dziewczęta pomachały jej dłonią, po czym ruszyła dalej za przyjacielem.

Znów pierwsza weszła do prywatnej kwatery anioła i rozejrzała się z wyraźnym zainteresowaniem. Była tutaj pierwszy raz, lecz coś mówiło jej, że Malachi nie wprowadził zbyt wielu zmian w wystroju wnętrza. Zawsze lubował się w prostocie i funkcjonalności. Postąpiła dość niepewnie w kierunku sypialnej części izby i uśmiechnęła się na widok rzeźbionej skrzyni, tak wyróżniającej się we wnętrzu. Przeszła w kierunku stołu, sunąc dłonią po półce biblioteczki i przeczesując wzrokiem tytuły ksiąg wytłoczone na ich grzbietach. Usiadła tam, gdzie wskazał jej miejsce Malachi i spojrzała na niego pytającym wzrokiem. Nie należał do osób gadatliwych, ale to milczenie w jej towarzystwie mimo wszystko wydało jej się niecodzienne. Zaniepokoiła się już poważnie, gdy zobaczyła wyraz jego oczu. Obróciła się momentalnie w jego stronę, siedząc teraz przodem do niego i splotła dłonie razem, by odruchowo nie dotknąć jego policzka. On jest zmęczony? On nigdy nie jest zmęczony! Jest aniołem, nie do zdarcia, nie do pokonania!

- Mów, co się dzieje. Wszystko Malachi – dodała stanowczo, ale tonem tak łagodnym, jak tylko do niego potrafiła się zwrócić.

Wciąż bała się uczynić jakiś gest w jego kierunku, by go dodatkowo nie spłoszyć, więc oparła jedynie łokcie na stole i objęła dłońmi swoje ramiona. Nie było jej chłodno, musiała po prostu zająć czymś ręce. Woda ściekała z jej włosów, tworząc powoli na stole małą kałużę, ale Ananke zdawała się tego nie zauważać, skupiając na Malachim całą swoją uwagę.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Malachi wszedł do komnaty tuż za nią. Jednak nie usiadł od razu, a udał się do skrzyni. Jak się okazało, chociaż miała zamek to była otwarta. Uchylił wieko i wyjął ze środka jasny kawałek materiału. Najpewniej była to jego koszula. Przeszedł przez pokój i podał ją Ananke. Nie po to by się przebrała, bo wiedział, że i tak tego nie zrobi, ale by chociaż wytarła włosy w materiał. Oczywiście, że się o nią martwił. Była cała morka i chociaż nie szkodziło jej zimno, w jego głowie istniał tak silny instynkt opiekuńczy, że miał ochotę okryć ją w tej chwili futrem, które leżało na łóżku. Nie zrobił tego jednak, szczerze wątpił by Ana chciała takiej opieki. Była zbyt silna, zbyt twarda by pozwolić sobie na słabość.

W końcu mężczyzna usiadł na krześle i oparł łokcie o stół. Schował twarz w dłoniach i długo milczał. W końcu jednak podniósł głowę i spojrzał na przyjaciółkę. Z bliska można było dostrzec, że ma przekrwione oczy, a jego cera stała się zmęczona i ziemista. Choć był aniołem i nie imały się go ludzkie choroby, to naprawdę wyglądał na wykończonego. Na jego czole pojawiły się zmarszczki, choć z regeneracją zdrowia wcale nie powinno ich tu być.

- Nie pamiętam kiedy ostatnio spałem - wyznał.
- Od miesięcy nie przespałem całej nocy. Czuję się chory, jakby coś trawiło mnie od środka. Brakuje mi sił. Moi ludzie to widzą, ale ja nie mogę im powiedzieć, że jestem słaby. Odkąd wyjechałaś jest tylko gorzej. Poszedłem nawet do Alaji po zioła na sen, ale nie pomogły - Alaja była królewską medyczką i jak wszyscy wiedzieli kiedy król miał problemy ze snem ona leczyła go różnego rodzaju ziołami.
- Nie pomogły - powtórzył.
- Usypiam, ale tak naprawdę nie śpię. Przeżywam koszmary jakich nie da się opowiedzieć - westchnął i roztarł dłonią skroń.
- Czuję się jakbym umierał każdej nocy na nowo. Jakby moje anielskie moce nic tutaj nie pomagały. Powinienem móc to przetrwać, powinienem dać radę mimo wszystko, ale nie mam sił. Przeszłość zabiera mi je wszystkie. Wysysa je ze mnie - zasłonił oczy dłonią i westchnął. Wyglądał na udręczonego, jakby coś robiło mu fizyczną krzywdę przez wiele tygodni. W końcu zamiast podnieść wzrok i spojrzeć na Anę zsunął się z krzesła i uklęknął przy jej nogach. Objął ją rękami za łydki i położył głowę na jej kolanach.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

Ze zmarszczonymi w zmartwieniu brwiami słuchała, jak opowiada o swoich dolegliwościach, zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć. Był aniołem, więc fizycznie nic mu nie mogło dolegać, jednak wyglądał, jakby trawiła go ludzka choroba. Ananke przez chwilę podejrzewała nawet otrucie, jednak coś takiego z pewnością by rozpoznał, a poza tym objawy nie były podobne. Brzmiał po prostu jakby coś go dręczyło. Przełknęła ślinę, słysząc, że gorzej się poczuł, gdy wyjechała. Nie mogła pozbyć się wyrzutów sumienia, że nie zauważyła wcześniej, że coś jest z nim nie tak. Mogła przecież spokojnie wysłać swojego zastępcę z oddziałem, a samej zostać z Malachim. Ostrożnie wyciągnęła rękę, opierając dłoń na jego ramieniu w geście pocieszenia, lecz na wzmiankę o jego przeszłości otworzyła szerzej oczy. Czy to o to chodziło? Czy znów powróciły do niego demony przeszłości, wciągając go znów w to samo bagno, z którego ledwie się wydostał? Ananke drgnęła wystraszona, gdy jej przyjaciel opadł nagle na kolana, obejmując jej łydki i opierając głowę na kolanach. Miała uniesione lekko ręce i wpatrywała się w niego skonsternowana, zupełnie nie wiedząc, co zrobić. Powoli oparła dłoń na jego głowie i pogładziła go po ciemnych włosach, rozglądając się jednocześnie za jakimś ratunkiem.

Chociaż elfka była bardzo wrażliwą osobą, nikt nigdy nie nauczył jej okazywania uczuć. Od zawsze musiała dusić je w sobie, tłamsić, by nie pokazać ich innym i nie okazać własnej słabości. Zazwyczaj więc gotowała się we własnym sosie, licząc na to, że sprawy rozwiną się w taki sposób, by nie musiała okrywać kart. Wiązało się to również z tym, że zupełnie nie umiała się zachować w obliczu takiego uzewnętrzniania się innych, zazwyczaj po prostu odchodząc lub ucinając rozmowę i prosząc o przejście do rzeczy. Nie miała jednak najmniejszego zamiaru postąpić tak z najlepszym przyjacielem. Chciała mu pomóc, widziała, jak bardzo tego potrzebuje. Prasmoku, gdyby ktoś z jego oddziału go teraz zobaczył, jego reputacja ległaby w gruzach. Ananke ostrożnie, podniosła jego głowę i podtrzymując ją w dłoniach zsunęła się z krzesła na kolana, klękając zaraz obok niego. Przyglądała mu się z wyraźną troską, po czym zmieszała się nagle, orientując się, że wciąż trzyma w dłoniach jego twarz. Och, jak chciałaby go pocałować. Przemogła się jednak, zagryzając lekko dolną wargę i ostrożnie zabrała dłonie, nie podnosząc się jednak z klęczek.

- Chcesz mi opowiedzieć, co się tam właściwie stało? – zapytała cicho, odnosząc się oczywiście do okresu niewoli anioła w piekle.

Wiele razy próbowała wydobyć z niego te informacje jednak z marnym skutkiem. I nie chodziło jej wyłącznie o samolubne zaspokojenie własnej ciekawości. Widziała po prostu, że przeszłość wraca do niego jak bumerang, nie dając zupełnie o sobie zapomnieć. Tyle razy dopadało go to przy niej i widziała jak wiele kosztuje anioła utrzymanie pozycji, którą sobie wypracował. Podejrzewała, że jest jedną z niewielu osób, przy których może w pełni być sobą, nie mówiąc już o okazaniu takiej słabości jak w tej chwili. Wszyscy mu nie przychylni pożarliby go żywcem, gdyby o tym wiedzieli. Musiała go chronić. I podejrzewała, że po prostu w pewnym momencie będzie musiał się z przeszłością zmierzyć, jeśli chce ją na dobre zostawić za sobą. Jeśli oczywiście o to chodziło. Ananke nie mogła jednak wyobrazić sobie innego powodu, dla którego Malachi aż tak podupadłby na duchu.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Malachi przed nikim nie okazywał słabości. Wyjątek stanowiła Ananke. Jej jednej mógł pokazać, że jest wyczerpany. Cała reszta musiała widzieć go silnego i opanowanego. Owszem niektórzy z jego oddziału byli mu bliżsi niż inni, jednak nawet przed nimi nie odkrywał swoich kart. Była taka część jego natury, która musiała pozostać ukryta. Tych ludzi, których miał pod sobą znał od kilku lat, ufał im w walce, ufał im w boju, ufał im jako podwładnym i kompanom, ale nie był z nimi tak blisko by opowiedzieć o tym co działo się w jego wnętrzu. A działo się wiele. Tak naprawdę nigdy nikomu nie opowiedział co stało się w Piekle. Jego matka wiedziała najwięcej. Wiedziała o torturach, o przypalaniu, o topieniu i podpalaniu jego ciała, ale nie wiedziała najważniejszego. Jak miał jej to powiedzieć? Co by sobie pomyślała? Jakby to przyjęła? Czy istniał w ogóle ktoś na tym świecie kto by to zrozumiał? Jeśli tak, to tym kimś mogła być tylko Ana. Niestety Malachi nie miał pojęcia jak powinien jej to powiedzieć. Kiedy tak klęczeli przed sobą Malachi miał ochotę po prostu objąć dziewczynę i przygarnąć ją do siebie. Była drobną elfką, ale miał wrażenie, że jej objęcie mogłoby mu przynieść spokój.

- Nie wiem czy potrafię – przyznał. I tak było w rzeczywistości. Nie miał pojęcia od czego zacząć. Wziął głęboki oddech i wstał. Podał dłoń Ananke i podniósł ją z kolan. Oboje usiedli na krzesłach. Malachi oparł łokcie o stół i tak jak wcześniej schował twarz w dłoniach. Długo trwało nim odważył się podnieść głowę. Ale kiedy to zrobił nie spojrzał na Ananke.

- Nie mam pojęcia co i jak mam ci powiedzieć – zaczął – czuję się sponiewierany, jakkolwiek to zabrzmi. Minęło tyle lat, a ja ciągle tkwię w przeszłości i nie potrafię się jej pozbyć. Czuję się tak jakbym nigdy nie wydostał się stamtąd. Jakbym ciągle tam tkwił. Każdej nocy przeżywam to wszystko od nowa. Kiedy myślałem, że to wszystko jest za mną, to wróciło.

- Mój oddział nie wie o porwaniu i chcę żeby tak zostało - wiedział co prawda, że Ana nikomu nie powie, ale wolał to zaznaczyć tak na wszelki wypadek.

- Nie mogą wiedzieć, nie chcę żeby się nade mną litowali. Jestem ich dowódcą i takiego mają mnie widzieć - wyjaśnił.
- Ty wiesz, że mnie porwano i torturowano, ale nigdy nie powiedziałem ci jak wyglądało to naprawdę i kto mi to zrobił - urwał nagle i znów schował twarz w dłoniach. Jeszcze nigdy w życiu nie było mu tak ciężko. On, pewny siebie, ten który zawsze patrzy w oczy, który nie uchyla się od odpowiedzi. Teraz był niczym zagubiona owca szukająca pasterza.

- Była pokusą - wyznał w końcu.
- Bardzo potężną pokusą - celowo nie wymienił jej imienia, dla niego nie była stworzeniem, którego imię należało pamiętać.
- Początkowo sądziłem, że porwała mnie by uzyskać jakieś informacje o Planach Niebiańskich. Byłem przekonany, że jestem częścią jakiegoś większego planu i że wkrótce zaczną zadawać mi pytania. Ale tak się nie stało. Okazało się, że wszystko co robią nie ma większego celu. Ona chciała patrzeć na to jak dzięki regeneracji zasklepiają się rany. Lubowała się po prostu w zadawaniu bólu. Któregoś razu wycięła mi na piersi swoje imię. Z nadzieją, że tam zostanie. I choć często myślałem o śmierci, tamtego razu dziękowałem Panu, że moje rany znikną nie pozostawiając blizn. Na początku to wszystko było dla niej zabawą, sądziła, że szybko ulegnę i stanę się jej niewolnikiem. Że upadnę i stanę się piekielnym, byle tylko zakończyć ten ból. Ale ból można znieść, można go przyjąć i żyć dalej. Życie staje się wtedy puste i bezwartościowe, ale nie ma takiego cierpienia, którego nie dało by przeżyć. Przynajmniej tak wtedy myślałem. Tygodniami moje myśli zaprzątała jedynie krew i... - przełknął ślinę i zatrzymał się nagle. Starał się mówić beznamiętnie, tak by w ogóle wydusić z siebie to wszystko. Jeśli miał wracać myślami do tamtego czasu musiał zrobić to jak najprościej. Nie mógł angażować w tą opowieść większych emocji, bo nie wypowiedziałby już ani słowa.

- Najgorszy ból jaki można sobie wyobrazić wcale nie jest taki oczywisty. Ludzie myślą, że rozcinanie ciała, biczowanie, rozciąganie jest tym czego nie da się znieść. A to nieprawda. Najgorszy jest brak powietrza. Kiedy nie można złapać tchu, kiedy czujesz jak wszystkie ograny pulsują, jakby coś chciało rozerwać je na strzępy od środka. Jakby ktoś ściskał twoje ciało ze wszystkich stron i ze wszystkich sił. Budzę się w nocy i łapię powietrze mając wrażenie, że zaraz go zabraknie.

- Myślałem, że pozbyłem się tego wszystkiego z głowy, że to już nie wróci, ale to nieprawda - znów zamilknął na chwilę układając swoje myśli.
- Na ludzkich wojnach giną tysiące rycerzy. Te wojny nie rządzą się żadnymi prawami. Ludzie wybijają się jak zwierzęta. Ale tak naprawdę w tych walkach giną nie tylko rycerze, ale i ludzkie, którzy z wojną nie mają nic wspólnego. Najbardziej cierpią kobiety i dzieci, bo rycerze niezależnie jak szlachetni ostatecznie nie mają żadnych zasad. Kiedyś myślałem, że wiem co znaczy gwałt i zabiłbym każdego kto się tego dopuścił, nie zależnie, czy na wojnie, czy nie. Ale się myliłem, nic nie wiedziałem. Cały świat sądzi, że można to zrobić tylko kobiecie, ale tak nie jest - wykrztusił z siebie i odwrócił głowę, tak, że teraz patrzył w ścianę. Co więcej miał jej powiedzieć? Chyba wszystko było jasne. A on nie chciał więcej tłumaczyć, bo powiedział coś co było dla niego najgorsze.

- Nie potrafię już kochać - rzekł jeszcze - jak mam kochać, skoro nie potrafię się do nikogo zbliżyć. Unieszczęśliwię każda istotę, która będzie chciała być blisko. A nie mam do tego prawa. Nie mam prawa nikogo unieszczęśliwiać. Tym bardziej tych, którzy już są blisko.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

Pozwoliła podnieść się z powrotem na krzesło. Ulżyło jej, że Malachi trochę się pozbierał, bo widząc go w takim stanie nie wiedziała zupełnie co ma robić. Była tak przyzwyczajona do jego niezachwianej równowagi, że wszelkie odstępstwa od normy w jego zachowaniu wpływały również na nią, usuwając jej grunt spod nóg. Kiedy jednak zaczęła go słuchać, zobaczyła, że wcale nie jest lepiej. Jest coraz gorzej. Słabła wewnętrznie z każdym jego słowem, słuchając i próbując zrozumieć. Przypisywała fakty do zachowań, układała je chronologicznie, byle tylko aktywnie słuchać, nie dać się ponieść emocjom. Nieważne bowiem jak twarda i nieugięta była na co dzień, to czego doświadczała teraz wiele ją kosztowało. Widziała, że cierpi i chciała mu pomóc, ale nie wiedziała jak. Czuła się tak paskudnie bezsilna, że aż ją to dezorientowało. Zawsze wiedziała co zrobić lub powiedzieć. Można było na nią liczyć, że w każdej sytuacji zachowa zimną krew i wyda rozsądne instrukcje. Teraz jednak musiała siedzieć bezczynnie i patrzeć jak jej najlepszy przyjaciel cierpi na jej oczach.

Zmarszczyła brwi, gdy usłyszała o pokusie, gdyż wcześniej o tym nie wspominał. Zasłuchana, wpatrywała się w niego z nieświadomie rozchylonymi lekko ustami, spijając każde słowo, które z takim trudem przechodziło mu przez gardło. Gdy w końcu, w trakcie opowieści, powiązała fakty, podniosła jedynie rękę do ust i otworzyła szerzej oczy zszokowana. Tego się nie spodziewała. Nigdy. Absolutnie nigdy by jej to przez myśl nie przeszło. Co za suka! Ananke zgrzytnęła zębami aż skrzypnęło, rozszarpując w myślach dziwkę na strzępy. Szczęka chodziła jej z tłumionej wściekłości, z którą nie wiedziała jak sobie poradzić. Chciała w tej chwili wstać i wyjść, zabrać smoka ze stajni i ruszyć w pogoń za diablicą. Chłodna zawsze krew, teraz gotowała się w jej żyłach, łaknąc zemsty. Ananke była gotowa do wielu poświęceń dla ludzi, których kochała, a Malachiego kochała nad życie. Chciało jej się wrzeszczeć z bezsilnej złości, ale powstrzymywała się ciągle, widząc w jakiej rozsypce jest anioł.

W tej chwili, widząc go tak załamanego, chciała powiedzieć mu, że go kocha, że pomoże mu i będzie przy nim, jednak jego następne słowa zamknęły jej skutecznie usta. „Nie potrafię już kochać”. Przełknęła gulę rozczarowania rosnącą jej nagle w gardle. Nie mogła go winić, mieć pretensji o to, że został skrzywdzony. Krajało jej się jednak serce, gdy widziała go takim, więc wstała i podeszła do niego, siadając mu ostrożnie bokiem na kolanach. Objęła jego głowę ramionami i przytuliła do siebie, opierając twarz na jego włosach. Nie miała zielonego pojęcia, co mogłaby mu powiedzieć. Nie wiedziała jak go pocieszyć. Pierwszy raz opowiedział jej tą historię w pełni i widziała, ile go to kosztowało. Chociaż z pewnością kryło się tego jeszcze więcej, nie miała serca wyciągać od niego szczegółów.

- Jesteś już bezpieczny. Nikt cię więcej nie skrzywdzi, obiecuję – powiedziała cicho, całując go w czubek głowy. Była tak skołowana, że nie mogła znaleźć więcej słów, więc po prostu gładziła go ostrożnie po włosach, wpatrując się tępo w ścianę. Było jej źle z tym, że nie mogła nic zrobić dla Malachiego. Mimo, że to wszystko przydarzyło mu się zanim się poznali, i tak czuła się winna, jakby w jakiś sposób mogła temu zapobiec, a tego nie zrobiła. I na Prasmoka, ile on się dusił sam z tymi wspomnieniami! Nie mówiąc nikomu? Wstydziła się własnych myśli, w których odnajdywała naprawdę paskudne sposoby na zabicie Pokusy. Zawsze sądziła, że jest dobrą osobą, jednak w tej chwili była zdolna do wszystkiego.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Malachi nie łaknął zemsty. Był na to zbyt wyczerpany, zbyt poobijany. Nie czuł złości, a jedynie ból i bezradność. Jedyne czego chciał to spokój. Nie bał się kolejnego porwania, nie było na świecie nic co mogłoby go złamać. To co przeżył było doświadczeniem tak głębokim, że nie dało się tego opisać prostymi słowami. Naprawdę jedyne czego pragnął to święty spokój. Gdyby tylko mógł założyłby rodzinę i zamieszkał w domku w lesie. Uprawiał ziemię, sadził zioła, chodził na polowania, niczym zwykły łowca. Miał ukochaną, dom i dzieci. Ale wiedział, że nigdy nie będzie mu to dane. Może gdyby poprosił oddalono by go ze służby, po tym co przeszedł należało mu się. Jednak jak miał stworzyć z kimś rodzinę skoro nie potrafił przełamać własnych lęków. Był nimi tak owładnięty, że nie radził sobie sam ze sobą, a co dopiero gdyby miał rodzinę. Musieliby go znosić, musieliby z nim żyć. Oczywiście była nadzieja, że rodzina dałaby mu spokój ducha, jednak by do tego doszło ktoś musiałby chcieć go wysłuchać, tak jak Ananke, a szczerze wątpił by odważył się powiedzieć jeszcze komukolwiek o tym co przeszedł.

Kiedy usiadła mu na kolanach przyjął to z ulgą, wtulając się w jej dekolt. W tej sytuacji nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie to, że byli tylko przyjaciółmi. A może aż przyjaciółmi? Ananke była dla niego najbliższą osobą. Bliższą nawet niż jego matka i brat. Im nie opowiedziałby co się stało, a Anie owszem. Na swój sposób bardzo ją kochał, ale nie potrafił jej tego powiedzieć. Nie chciał by czuła się niezręcznie, nie chciał jej stawiać pod ścianą takim wyznaniem. Nie chciał by czuła, że jest mu coś winna. Obiecał sobie, że zawsze będzie o nią dbał, tymczasem dzisiaj rolę się odwróciły. To ona dbała o niego. Ona była jego ostoją, jego przystanią. Gdyby nie jej obecność chyba zupełnie by się załamał. Oczywiście nie od razu, ale z czasem zupełnie by się stoczył. Na szczęście Ana trzymała go przy życiu i w jako takim ładzie. Jako takim, bo na pewno nie był to ład idealny.

- Przepraszam cię – powiedział cicho obejmując ją w pasie i ciągle przytulając się do jej piersi.
- Nie powinienem być taki. Nie powinienem być słaby, ale jestem. Ale tylko tobie mogę to wszystko powiedzieć. Tylko ty możesz mnie takiego widzieć, nikt inny. To wszystko mnie przytłacza. Każdej nocy powtarza się ten sam koszmar. Byłem pewien, że się tego pozbyłem, że się z tym uporałem, ale to wszystko wróciło. Nie wiem dlaczego. Nie mam pojęcia. Nic się nie wydarzyło. Na początku koszmary wracały tylko od czasu do czasu, ale potem przeżywałem je co raz częściej, teraz nie mam dnia wytchnienia. Chciałbym spać, odpocząć, ale nie potrafię.

Podniósł głowę i spojrzał na elfkę. Wyraz jego twarzy mówił więcej niż słowa. Tak sponiewieranego nikt, nigdy go nie widział. Nawet po tym jak wrócił z piekła nie wyglądał tak źle. Wtedy był otępiały, milczący, oschły, a jego myśli błądziły gdzieś daleko. Teraz był tutaj i tu przeżywał swój koszmar.
- Nie mam prawa cię o to prosić – szepnął patrząc w jej lśniące oczy.
- Ale zostań ze mną.
Zablokowany

Wróć do „Rododendronia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości