RododendroniaRynek w centrum miasta

Rododendronia od wieków strzeże północnych krańców Środkowego Królestwa, zapewniając położonym bardziej na południe miastom względny spokój. Na północy krążą hordy potworów, których to dzielni wojownicy - swoją drogą jedni z najlepszych - usiłują trzymać z daleka od spokojnych ziem na południu. Królestwo Rododendroni posiada kopalnie najczystszego żelaza, z którego lokalne kuźnie wytapiają najznakomitszą stal, co zdecydowania ułatwia zadanie obrońcom.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

        Z trudem przeniosła wzrok z porozrzucanych kobiecych ciał na Malachiego, ale inaczej nie mogłaby skupić się na tym co mówił, ani też samej oczyścić myśli. Skinęła głową na jego polecenia, w myślach już przekazując Ianowi, by przez Valego wezwał do niej Aresa.
        - Rozumiem – powiedziała tylko posłusznie, nie mając zamiaru podważać decyzji anioła, a w tym czasie podbiegł już do niej ciemnowłosy chorąży, który skinięciem powitał Rachmielego i zwrócił się w stronę Ananke, czekając na rozkazy.
        - Przyślij do mnie Chrisa i bliźniaków. Podziel resztę oddziału i część poprowadź na zachód, a Gold niech weźmie resztę i pójdzie na wschód. Do obu grup dołączą ludzie Malachiego. On idzie ze mną na północ, więc współpracujcie – tłumaczyła zwięźle, w tym samym czasie, w którym Malachi instruował anielice, co zrobić z rannymi. Sagitur słuchał w milczeniu, po czym krótko potwierdził przyjęcie rozkazów do wiadomości i odbiegł truchtem, przytrzymując podskakujący miecz przy boku.
        Odwróciła się ponownie w stronę anioła, gdy ten rozglądał się po okolicy z nieciekawą miną. Ananke też się nic tutaj nie podobało, ale nie czytała aur tak dobrze, jak Malachi, zdając się głównie na czuły nos swojego smoka.
        - Ian mówił, że wyczuł ludzi, o wiele więcej ich zapachów, niż tylko od tej trójki – mruknęła, znów zerkając niechętnie na rannych, którymi zajmowała się już Dea.

        Na świst strzały była wyczulona jak mało kto, znając ten dźwięk tak dobrze, jak brzmienie własnego głosu.
        - Strzelcy! – wrzasnęła ostrzegawczo, a w tym samym momencie pierwszy pocisk trafił Malachiego w udo i kobieta zaklęła pod nosem. Jednak w momencie, w którym ona zrobiła krok w jego stronę, mężczyzna wpadł na nią, zasłaniając przed kolejnym pociskiem, który sam przyjął w ramię.
        - Malachi!
        Okrzyk jednocześnie karcący („przestań brać na siebie przeznaczone dla mnie ciosy!”) i przepełniony troską („nic ci nie jest? Skryj się głupcze!”) został wręcz wydarty z jej płuc, gdy anioł pchnął ją silnie i elfka rąbnęła z mocą o ziemię.
        - Nic mi nie jest – mruknęła, słysząc wściekły ryk Iana z tyłu, który najwyraźniej nie mógł przedostać się na czoło kolumny, jednak po chwili trzask łamanych krzewów i niewielkich drzewek zdradził, że smok niespecjalnie uwierzył jej zapewnieniom, bo kosztem młodego lasku pruje właśnie w jej stronę.
        Ananke podniosła się na kolana, sięgając w stronę Malachiego i wprawnym okiem oceniając rany. Musiały boleć, ale przeżyje. Zerknęła pod wierzchowcem Dei w stronę, z której padały strzały, a po chwili obok niej przebiegł Ian w smoczym galopie, który trząsł gruntem, i z rykiem budzącym grozę w sercach. Na moment skupił na sobie uwagę wszystkich nieprzyjacielskich łuczników, którzy zawzięcie szyli w gada, nie widząc, albo niewiele robiąc sobie z faktu, że groty odbijają się od smoczych łusek, jak od tarczy. Ten moment wykorzystali strzelcy jej oddziału oraz aniołowie Malachiego i na pobliskie drzewa spadł deszcz strzał i bełtów z kusz.
        Saahas obserwowała wszystko spod końskiego brzucha, a gdy między gęstym listowiem błysnęła jej sylwetka jednego z wrogich łuczników, przymknęła oczy i skupiła się na jego osobie. Szybko odnalazła umysłem bijące mocno serce oraz łączące się z nim arterie. Przechyliła lekko głowę w skupieniu, gdy magią zacisnęła jedną z nich, odcinając dopływ krwi do mózgu mężczyzny. Po kilku chwilach kolejne ciało spadło z drzewa, a elfka otworzyła oczy. Ian właśnie rąbnął bokiem w inne drzewo, złapał w locie spadającego łucznika i gdy skończył nim potrząsać, w jego pysku zwisało już martwe ciało, które wypluł na ziemię. Cięciwy łuków po ich stronie brzdękały coraz rzadziej, a po chwili ucichły zupełnie. Zielony smok krążył przez chwilę po trakcie, jakby umyślnie robił z siebie cel, a gdy żadna strzała nie poleciała w jego stronę, wrócił do Ananke.
        W tym samym czasie wojowniczka zorientowała się też, że dołączyli do niej wezwani bliźniacy, czyli Oleg i Aleg - dwóch drobnych, jasnowłosych mężczyzn, którzy swoim niepozornym wyglądem zazwyczaj z łatwością zwodzili przeciwnika. W istocie bowiem władali silną magią umysłu, będąc dodatkowo dobrymi łucznikami – tego Ananke wymagała od wszystkich. Smoczyca pamiętała ich imiona, jednak i tak zawsze zwała ich bliźniakami, bo po pierwsze w ferworze walki ich nie rozróżniała (nawet ich piaskowe smoki były niemalże identyczne!), a po drugie mężczyźni byli niemalże nierozłączni, więc jeśli chodziło o przesuwanie jednostek oddziału, zawsze traktowano ich jako jedno. Poza tym tak się przyjęło. Chris z kolei był jedynym człowiekiem w jej oddziale, ale nie miało to najmniejszego wpływu na jego siłę. Dosiadający brunatnego smoka ciemnowłosy, barczysty brodacz wyglądał jak drwal, a przypasany do boku topór tylko dopełniał wizerunku. Mężczyzna nie władał magią, a z łuku strzelał tylko na tyle dobrze, by Saahas nie wywaliła go na zbity pysk, jednak każdy, kto widział go w walce cieszył się, że ma go po swojej stronie. Chris wyglądał dość przerażająco i w walce był brutalnie bezlitosny, miał jednak ogromne serce i był lojalny do granic możliwości, co Ananke wyjątkowo ceniła.
        Nagle z ust Malachiego wyrwał się zduszony okrzyk i elfka doskoczyła do upadającego anioła, obejmując go za ramiona i pomagając usiąść, po czym przeniosła wzrok na Chrisa i bliźniaków.
        - Idźcie upewnić się, że wszyscy nie żyją i kim w ogóle są. Jeśli ktoś przeżył, przyprowadzić żywego – poleciła, w duchu licząc na ocalałych, których można by przesłuchać. Brodacz potwierdził niskim „tak jest!”, bliźniacy tylko skinęli głowami i cała trójka ruszyła ostrożnie w stronę drzew. Na wszelki wypadek ich smoki wędrowały powoli obok, osłaniając swoich jeźdźców pokrytymi łuskami skrzydłami.
        - Trzeba było się nie wychylać – mruknęła cicho do Malachiego, tak by tylko on słyszał troskę w jej głosie.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Malachi w swoim życiu przeżył tyle bólu, że w teorii powinien być na niego uodporniony. Ale to tak nie działało. Samoleczenie to jedno, a ból drugie. Odczuwał go jak każdy inny, może mniej to okazywał, może nie płakał nad własnymi ranami, ale ból był obecny w jego ciele. Wyszarpnięcie strzały z uda było bardzo bolesne. Nie dał rady po prostu udawać, że go nie boli i że wszystko jest w porządku. Nie było. Zapewne upadłby plecami na ziemię, ale chwyciła go Ananke i ostatecznie położył się plecami na jej rękach. Zamroczyło go na moment. Przez chwilę nie wiedział, co dzieje się wokół niego, odpłynął. Oczy miał zamknięte, gdy Azajasz leczył ranę na jego nodze. Poświęcił na to więcej czasu niż na ramię. Malachi musiał mieć możliwość wstania, więc należało ranę wyleczyć całkowicie. Mężczyzna klęczał przy przyjacielu, a jego dłonie spoczywały na ranie anioła. Spod rąk przyłożonych do rany wydobywało się zielone, migające światło. Malachi był nieprzytomny może minutę, ale kiedy się ocknął, miał wrażenie, że nie było go całe wieki. Podniósł się natychmiast, zupełnie nie zważając na to, co działo się dookoła.
- Leż! - rozkazał Azajasz. Ananke po raz pierwszy mogła usłyszeć, jak podwładny zwraca się rozkazującym tonem do przełożonego. Malachi jednak nic nie powiedział. Azajasz miał rację i do anioła dotarło to natychmiast. Ból w nodze zleżał, a Malachi odetchnął głośno. Wiedział, że jeszcze chwila, a jego kompan całkowicie uleczy dziurę w jego nodze. W tym samym czasie dookoła nich zapanowała przerażająca cisza. Napastnicy najwyraźniej nie żyli, nikt inny się do nich nie zbliżył, choć oba oddziały stały teraz w pełnej gotowości, z napiętymi łukami, taksując otoczenie.

Diana i Dea na razie zostawiły ranne kobiety. Z uwagą przyglądały się drzewom, z których jeszcze przed chwilą śmigały do nich strzały i bełty. W tym samym czasie część drużyny Ananke przeczesywała las w poszukiwaniu żywych i martwych napastników. Jeden z nich leżał na ściółce i zwijał się z bólu. Jedną strzałę miał wbitą mniej więcej na wysokości obojczyka, druga utkwiła w przedramieniu, trzecia w łydce. Zapewne rozdzierał go ból, ale ciągle żył, można by powiedzieć, że miał szczęście w nieszczęściu.
- Aaaa... - wydarł się, gdy jeden z drużyny Ananke chwyciła go za ramię i zaczął ciągnąć w stronę traktu.
- Co robisz?! - wydzierał się.
- Ja nic nie wiem! Przysięgam! Nie zabijaj mnie! - Próbował przekonać mężczyznę do tego by go zostawił, ale nic z tego. W chwilę potem byli już na trakcie. Napastnik leżał na ziemi, zalewając się łzami bólu. W tym samym czasie Azajasz uleczył ranę Malachiego. Rachmieli nie zastanawiał się specjalnie, wsparł się z jednej strony na Ananke, z drugiej na Azajaszu i wstał. Cała trójka podeszła do wijącego się na ziemi mężczyzny.
- Co tu robisz? - odezwał się zimno Malachi.
- Nic! Nic! Ja nie wiem... Kazali tu siedzieć i czekać na ludzi, to siedzieliśmy!
- Kto kazał?
- Nie wiem... wynajęli nas. Nasz dowódca powiedział, że dostaniemy za to tyle złota, że starczy na kilka miesięcy życia.
- Kto jest waszym dowódcą? - pytał dalej Malachi.
- Czarnobrody, mówią na niego Czarnobrody. Słyszałem, że naprawdę nazywa się Fonos, Fonos Black... Więcej nie wiem... Przysięgam... Wyjmijcie to ze mnie - błagał, żeby pozbyto się strzał, które tkwiły w jego ciele.
- Kto was wynajął? - nie ustępował anioł.
- Nie wiem, jakaś kobieta. Nic więcej nie wiem...
- Jaka kobieta, jak wyglądała?
- Nie wiem, nie widziałem, ludzie tak mówili, że Czarnobrody dogadał się z jakąś i ma u niej robotę.
- Dlaczego napadliście na wóz, skoro i tak mieliście czekać na nas?
- To przez przypadek, akurat się nadarzyli, to uznaliśmy, że warto to wykorzystać, poza tym byli doskonałą przynętą. Wiedzieliśmy, że jeśli ktoś będzie tędy przejeżdżał to na pewno się zatrzyma.
- Skąd wiedzieliście na kogo napaść?
- Przecież tędy praktycznie nie jeżdżą żadne zorganizowanego grupy, to Szlak Samobójców, jeśli ktoś tędy przejeżdża to zazwyczaj jest albo żołnierzem, albo jest sam. Czarnobrody powiedział, że będzie was więcej, uznaliśmy, że nie ma na co czekać...
- Czyli tak naprawdę nie wiecie na kogo napadliście?
- Nie... Błagam, wyjmijcie ze mnie te strzały!
- Jest was więcej?
- Tak, w głębi, w lesie, ale ktoś stoi na czatach i na pewno teraz nas obserwuje, nikt nie odważy się już zaatakować widząc to wszystko...
- Gdzie wasz herszt?
- W mieście, w mieście... nie zabijajcie mnie.
- Gdzie konkretnie?!
- Nie wiem, nie wiem, naprawdę nie wiem...
Malachi pochylił się nad wijącym się z bólu napastnikiem, chwycił za strzałę wystającą z jego łydki i przekręcił. Mężczyzna zawył z bólu.
- Gdzie? - zapytał tak spokojnie, jakby nic się nie stało.
- Nie wiem! - wrzasnął mężczyzna. Anioł bez mrugnięcia okiem znów przekręcił strzałę w ciele leżącego.
- W karczmie! - wydarł się w końcu.
- Jakiej?
- Nie wiem!
Malachi jednym, gładkim ruchem wyszarpnął strzałę z nogi mężczyzny, ten zawył po raz kolejny.
- Teraz mówisz, albo resztę załatwimy podobnie.
- Lisi Ogon! Lisi Ogon! Karczma Lisi Ogon! Tam przesiaduje!
- Jak wygląda?
- Ma czarną brodę i szramę na lewym oku... - wysapał mężczyzna po czym zemdlał z bólu.
- Opatrzcie go - rozkazał swojej drużynie. - Związać i na koń. Trupy zostawić, niech się zajmie nimi ich własna drużyna. Nie idziemy dalej, jeśli widzieli to co zaszło i tak już wieją gdzie pieprz rośnie. Trzeba odnaleźć tego Czarnobrodego... - Malachi był zimny jak lód torturując i przesłuchując rannego. Może i był aniołem, ale nie zwyczajnym. Był wojownikiem, rycerzem, nie zwyczajnym aniołkiem, który leczył każdego, kogo spotkał na swojej drodze. Umiał torturować, wydobywać zeznania, zabijać jeśli taka była potrzeba.
- Diana, Dea! Zabierzcie kobiety, tak jak mówiłem. Azajasz, opatrz tego tutaj, zwiąż i na konia. Wracamy! - rozkazał, dopiero potem spojrzał na Ananke.
- Chyba, że uważasz inaczej? - zapytał zupełnie zmieniając ton.
Awatar użytkownika
Safira
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Anioł Ducha
Profesje: Uzdrowiciel , Żołnierz
Kontakt:

Post autor: Safira »

Safira poczuła ukłucie zazdrości, gdy zobaczyła Malachiego ułożonego na rękach Ananke. To mogła być ona. Wiedziała, że nie powinna się tak czuć i próbowała zdusić w sobie to uczucie, jednak nie było łatwo. Może Najwyższy celowo wystawiał ją na taką próbę, by dzięki temu mogła stać się silniejsza i pokonać swoje słabości? Na szczęście zgiełk panujący dookoła szybko ją otrzeźwił i oderwał myśli od anioła. Gdy było już po wszystkim — a nastąpiło to zaskakująco szybko — i upewniła się, że nikt z oddziału nie potrzebuje jej bezpośredniej pomocy w leczeniu, zwróciła swoją uwagę na nieprzytomne kobiety.

        Starsza z nich była w stosunkowo dobrym stanie — o ile można było użyć takiego określenia po tym, co jej się przydarzyło. Safira szybko nałożyła na nią zaklęcie, powstrzymujące ewentualne wewnętrzne krwawienie. Jej stan był na tyle stabilny, że mogła na chwilę obecną przekazać, ją pod opiekę komuś innemu z oddziału; była przekonana, że z tego wyjdzie. Z dziewczynką sprawa wyglądała natomiast znacznie gorzej. Wyglądało na to, że jej matka — rysy ich twarzy były zbyt podobne, by nie były w jakiś sposób ze sobą spokrewnione — została ogłuszona już na początku całego zajścia, co prawdopodobnie było dla niej błogosławieństwem. Istniała szansa, że nie będzie z tego wiele pamiętać. Dziewczynka natomiast musiała być przez większość czasu przytomna. Na jej twarzy odbijało się przerażenie. Wyglądało na to, że próbowała się bronić i przez to odniosła większe rany. Anielica uklęknęła przy jej ciele i przymknęła oczy, skupiając się na bijącej od niej aurze. Ta drgała, jakby zaraz miała się rozpaść. Dziewczyna musiała ucierpieć bardziej, niż to wyglądało na pierwszy rzut oka. Safira podobnie jak wcześniej wynuciła słowa zaklęcia powstrzymującego krwawienie. Zaklęcie podziałało, tym razem jednak nie przebiegło tak gładko jak w poprzednim wypadku. Anielica czuła jak magia sprzeciwia się jej i próbuje wyrwać spod jej kontroli, zdołała jednak ją okiełznać. Na jej czole pojawiły się kropelki potu.

        - Coś jest nie tak — powiedziała głośno i spojrzała w stronę Malachiego by zwrócić jego uwagę, wtrącając się przy tym w rozmowę, jaką prowadził z Ananke. Nie słuchała, więc nie wiedziała, o czym rozmawiają. Gdy anioł uniósł pytająco brwi, wyjaśniła: - Tej dziewczynie zrobiono coś więcej niż tylko zgwałcono. Tkwi w niej coś obcego... jakaś magia czy też inna diabelska sztuczka, ale nie jestem w stanie określić co dokładnie. Musi ją obejrzeć, ktoś, kto się dobrze zna na magii.
Awatar użytkownika
Azajasz
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 54
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Żołnierz , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Azajasz »

Azajasz nie miał nic przeciwko drobnym torturom. Ot takie przekręcanie strzały nie było niczym specjalnym. On w swoim życiu robił gorsze rzeczy, ale to byli tylko piekielni. Podrzędne istoty, które zasługiwały tylko na ból i śmierć. Zwłaszcza na ból. Oni robili ludziom i nieludziom gorsze rzeczy. Azajasz nie miał litości dla nikogo, kto z daleka śmierdział siarką; ale zaraz... przecież mężczyzna nie był piekielnym. Azajasz zapędził się w swoich rozmyślaniach, przez to, że wszelkich wrogów mierzył jedną miarą. Tak czy inaczej, ten tutaj został przez kogoś wynajęty by ich wybić, więc nawet jeśli był człowiekiem, zasłużył sobie. Ciemnowłosy nie bardzo miał ochotę leczyć świadka, ale taki dostał rozkaz. Bez zbędnych ceregieli powyrywał mu strzały z ciała. Nie to, że lubił zadawać ból, on po prostu nie robił na nim żadnego wrażenia. Nie dopuszczał do siebie współczucia. Dlatego mógł leczyć swoich sojuszników tak sprawnie i dlatego potrafił świetnie wydobywać zeznania od wrogów. Malachi też był niczego sobie, może nie był tak bezwzględny, jak on, ale no... powiedzmy, że dawał jakoś radę. Choć powiedzmy sobie szczerze, Azajasz uważał, że byłby lepszym dowódcą.

        Tak czy inaczej, do jego obowiązków należało teraz podleczenie świadka. I zrobił to, o co prosił go Malachi, uleczył rany tego ohydnego zabójcy, bo inaczej nie potrafił go nazwać. No oczywiście nie do końca je uleczył, ale na tyle by można go było przewieźć do miasta. Związał delikwenta i przerzucił przez zad konia. Nie zamierzał sadzać go przed sobą. Nie zasłużył na to. Niech go dobrze wytrzęsie na końskim zadzie, a nie do końca wyleczone rany niech bolą niemiłosiernie.

        Gdzieś w międzyczasie spojrzał na Safirę, widział w jej oczach zazdrość, kiedy patrzyła na Ananke. On wiedział. Inni nie musieli, ale on się domyślił. Kilka razy w nocy, gdy nie mógł spać widział Safirę i Malachiego grających w szachy. A potem, kiedy zaczęła pojawiać się Ananke, już nigdy ich nie spotkał. A Safira? Safira się zmieniła, unikał kontaktu z Malachim i dla sprawnego obserwatora było to nader widoczne. Może inni z drużyny się nie zorientowali, ale on tak. Za dobrze znał świat i ludzi, by tego nie widzieć. Najgorsze w tym wszystkim było to, że chciał być na miejscu Malachiego i jednocześnie bronił się przed tą myślą.

        Kiedy wiązał oprycha na grzbiecie swojego konia, usłyszał głos Safiry. Zostawił mężczyznę w spokoju i podszedł do anielicy.
        - W takim razie trzeba wyciągnąć kogoś z pałacu. Tylko tam znajdziemy potężnych magów, którzy powiedzą nam co jej jest — rzekł dość oschle.
        - Tylko twierdza może przejąć kontrolę nad naszymi działaniami. Nie powinniśmy jej wieść do zamku, trzeba ją zabrać do kwater i ściągnąć czarodziejów do nas — dodał.
        - Zabieranie jej do Żelaznej Twierdzy, jeśli nie wiemy, co ją pęta, jest zbyt niebezpieczne dla królowej.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

        Przyklęknęła na ziemi, pomagając ułożyć się aniołowi i odruchowo układając go na swoich kolanach. Nawet się nie skrzywiła na bezceremonialne wyszarpnięcie strzały z ciała przez Azajasza, bo innego sposobu nie widziała, na pewno nie bardziej skutecznego. Objęła ostrożnie Malachiego, gdy stracił przytomność, utrzymując go w półleżącej pozycji, gdy Thorn leczył ranę. Nie patrzyła też aniołowi na ręce, przenosząc uwagę na swoich podwładnych, którzy jak zwykle skutecznie wywiązywali się z polecenia. Chociażby dlatego lubiła mieć jeden zespół, z którym mogła się zgrać. Oni ufali jej przewodnictwu i nigdy nie kwestionowali rozkazów, ona mogła polegać na ich umiejętnościach i lojalności. Przepis na wieloletnią i odnoszącą sukcesy drużynę.
        Ci zaś właśnie potwierdzali przemyślenia elfki, wracając z wierzgającym łupem. Chris bezceremonialnie ciągnął za kołnierz napastnika, który nabity strzałami jak jeż, wciąż próbował wyrwać się z żelaznego uchwytu drwala. Ten zaś chyba nawet tego nie zauważył i bez słowa rzucił mężczyznę do stóp dowódczyni, która wstała już, razem z Azajaszem podtrzymując osłabionego Malachiego.
        Przesłuchaniu przysłuchiwała się i przyglądała bez mrugnięcia okiem. Bliźniacy odeszli już do swoich wierzchowców, ale Chris stał jeszcze przy Ananke i dwóch aniołach, jakby upewniał się, czy i on nie ma jakoś pomóc w wydobywaniu z bandyty informacji. Malachi okazał się jednak brutalnie skuteczny i chociaż Saahas znała go z tej służbowej strony bardzo dobrze, lepiej niż prywatnie wręcz, wciąż zaskakiwało ją, z jaką łatwością potrafił zmieniać twarz w zależności od tego, z kim rozmawiał i w jakiej sytuacji się znajdował. Ananke więc tylko marszczyła delikatnie brwi, i to nie ze względu na sposób wyciągania informacji z przesłuchiwanego mężczyzny, co właśnie przez to, czego się dowiadywali.
        - Kojarzę tego człowieka – powiedziała powoli i dość niechętnie.
        W Rododendronii niewiele było podrzędnych karczm, ale „Lisi Ogon” nie należał też do tej lepszej części. Smoczyca jednak nie raz musiała zbierać swoją drużynę (no dobrze, siebie czasem też) z różnych przybytków. Chociaż wspomniana gospoda należała do tych rzadziej uczęszczanych, Ananke ze swoją ejdetyczną pamięcią miała nieszczęście gromadzić w głowie obraz każdej twarzy, jaką kiedykolwiek ujrzała, a Czarnobrody, jak go nazwał przesłuchiwany, należał do tych bardziej charakterystycznych, nie da się ukryć.
        - Widziałam go tylko parę razy, ale faktycznie raczej można go spotkać w tym samym miejscu w „Lisim Ogonie” – kontynuowała, odsyłając gestem Chrisa z powrotem do grupy. Później wysłuchała poleceń wydawanych przez Rachmielego, a gdy ten zwrócił się do niej bezpośrednio, zawahała się na dłuższy moment. Mimo wszystko Malachi dowodził na tej wyprawie… ale też skoro pytał ją o zdanie, to miała zamiar je wypowiedzieć. Nigdy nie słynęła z trzymania języka za zębami.
        - Ja bym posłała grupę za tamtymi – mruknęła cicho do przyjaciela. – Nie podoba mi się, że gnają teraz komuś naskarżyć. Nie boję się utraty przewagi, tylko uważam, że powinniśmy to zakończyć – wyjaśniła, by nie zarzucono jej ani nadmiernej brutalności, ani tchórzostwa. Nie lubiła zostawiać niedokończonych spraw, a takimi z pewnością była banda najemników czy zwykłych bandytów nawet, która była świadkami wydarzeń i teraz uciekała.
        - Mogłabym wysłać za nimi kilku chłopców. Smoki szybko ich dogonią, a wtedy można byłoby ściągnąć ich na przesłuchanie… albo nie. – Wzruszyła lekko ramionami, raczej wyraźnie przedstawiając możliwe opcje. Pierwsza była niewygodna, druga dość bezlitosna, ale obie lepsze niż po prostu godzenie się na odpuszczenie napastnikom.
        Po chwili Safira zwróciła ich uwagę i Ananke zacisnęła usta, spoglądając na ranne kobiety przy anielicy. Skinęła jedynie głową, zgadzając się, że trzeba im jak najszybciej zapewnić opiekę, chociaż niepokoiło ją, że uzdrowicielka wyczuwa w dziewczynce coś ponad swoje siły, to nie wróżyło najlepiej. Gdy do rozmowy włączył się Thorn, skinęła głową w zamyśleniu.
        - Azajasz ma rację, im mniej osób zostanie narażonych, tym lepiej. Małej trzeba koniecznie pomóc, ale nie narażając przy tym innych. Malachi? Wracamy wszyscy, czy zostawić kogoś? – zapytała, nawiązując do ich wcześniejszej wymiany zdań. Może i opinię miała odmienną, ale to Rachmieli tutaj dowodził i jeśli nakaże pełen odwrót, to posłusznie zbierze chłopców i zawiną się z powrotem do miasta.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Malachi nie był do końca zadowolony z tego, co mówiła Ananke, ale może miała rację. Może lepiej jednak było wysłać część ludzi w pogoń za bandą oprychów. Istniała szansa, że złapią ich, a nie zamordują, i będą mieli więcej źródeł informacji. Lepiej jest mieć kogo przesłuchiwać niż nie mieć. Słuchał uważnie tego, co mówiła elfka, a potem jego towarzysze. Jedno było pewne: kobiety trzeba było jak najszybciej zabrać do miasta; a co z zabitym mężczyzną? Dopiero teraz do anioła dotarło, że nie mogą go tak zostawić. Malachi był niezwykle opanowany, mimo że miał do ogarnięcia dziesiątki spraw na raz. Co jak co, ale to nie była pierwsza taka wyprawa w jego życiu. W zamyśleniu wysłuchał słów Ananke. A więc ich informator nie kłamał, ktoś taki jak Czarnobrody istniał - tylko pytanie, czemu w ogóle mieszał się w sprawy aniołów w Rododendronii. To nie mógł być przypadek. Malachi był prawie pewny, że za tym wszystkim stoją piekielni z Evelyn na czele. Może nie żyła, ale zapewne miała jakiś plan na taki wypadek i tym planem była banda oprychów, którzy próbowali ich zabić. Przynajmniej tak to układało się w jego głowie.
        - Izajasz! Ezechiel! Idris! - krzyknął na część swojego zespołu. Aniołowie w mgnieniu oka znaleźli się przy dowódcy. Cała trójka miała na sobie skórzane pancerze i broń przy boku; byli gotowi do wymarszu. Izajasz i Ezechiel byli braćmi bliźniętami. Dziwny zbieg okoliczności, że akurat w obu drużynach — i w drużynie Malachiego i w drużynie Ananke - były bliźnięta jednojajowe. Bo Izajasz i Ezechiel byli identyczni. Oboje szczupli, wysocy o lśniących, białych włosach. Jedyne, co ich różniło, to karnacja; Izajasz miał bardzo jasną, wręcz bladą cerę, a Ezechiel nieco ciemniejszą, bardziej zdrową. Dzięki tej, niby drobnej różnicy, łatwo było ich od siebie odróżnić.
        - Ananke przydzieli wam kogoś ze swojego oddziału i pojedziecie z nimi na północ. Poszukacie reszty tej bandy. Nie zabijać, ranić i brać żywcem, żeby było kogo przesłuchać. Zabić tylko, jeśli to konieczne. I pamiętajcie, jeśli będzie ich dużo więcej, nie narażać się.
        - Weźmiecie ze sobą jeszcze Dianę, w razie jakichś komplikacji będzie miał was kto wyleczyć.
        - Rafael! - krzyknął na jeszcze jedną osobę z drużyny — ty też z nimi pojedziesz. Słyszałeś, co mówiłem? - spytał, a Rafael tylko kiwnął głową.
        - Dobrze — mruknął cicho Malachi i rozejrzał się dookoła. W tym czasie Serafin domyślił się, że ciało zabitego mężczyzny nie może zostać na środku traktu, wziął je na ręce i posadził na grzbiecie swojego konia. Nie był brutalny, wręcz przeciwnie, można by rzec, że wszystko robił z szacunkiem. Poza tym Nathaniel i Michael wzięli się za spychanie wozu ze środka drogi. Udało im się ściągnąć go na pobocze i wsunąć nieco w las, by nie zajmował traktu. Mimo braku takich rozkazów drużyna Malachiego wiedziała co robić. Kiedy dowódca skończył mówić spojrzał na Azajasza.
        - Masz rację. Nie można jej zabrać do twierdzy. To za dużo ryzyko. Ale jeśli Safira czuje, że jest w niej jakaś magia, ale nie potrafi określić jaka, musimy ściągnąć do koszar kogoś, kto lepiej się na tym zna. A jedyne takie osoby, jak już zdążyłeś zauważyć, są w twierdzy. Obie kobiet zabieramy do kwater. Safira, ty pojedziesz do Gabi, do szpitala i ściągniesz ją do nas. Niech je obejrzy, chyba że sama chcesz to zrobić? - spytał, ale nie oczekiwał już odpowiedzi.
        - Azajasz, weźmiesz matkę, ja wezmę dziewczynkę — oznajmił i ruszył do Safiry, która klęczała przy rannej dziewczynie. Pochylił się nad nimi i delikatnie wziął na ręce ranną. Podszedł z nią do swojego rumaka, posadził ją na jego grzbiecie, opierając o końską szyję. Potem sam wsiadł na konia. Podniósł kobietę i oparł sobie o pierś. Jedną ręką trzymał wodze, drugą przytrzymywał omdlałe ciało dziewczynki.
Awatar użytkownika
Safira
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Anioł Ducha
Profesje: Uzdrowiciel , Żołnierz
Kontakt:

Post autor: Safira »

Safira była bardzo zaniepokojona stanem dziewczynki. Była maginią, znała magię życia i dobra na mistrzowskim poziomie, a jednak to, co drzemało w środku rannej, ją przerastało. Być może była to magia ducha, być może magia zła, coś wewnątrz tej biednej dziewczynki krzyczało i chciało się z niej wyrwać, a Safira nie wiedziała jak w tej sytuacji pomóc. Może zaryzykowałaby użycie magii niebiańskiej by zwalczyć to, co tkwiło w ciele dziewczynki, ale nie teraz, nie tutaj, nie na środku traktu, gdzie z każdej strony groziło im niebezpieczeństwo. Musiała mieć do tego spokój i najlepiej wsparcie, i to wsparcie z twierdzy. Tam magowie i czarodzieje mieli ogromne umiejętności, ale zastrzeżone tylko dla królestwa. W Rododendronii nie można było od tak sobie używać magii, trzeba było mieć na to specjalne pozwolenie, a ci, którzy parali się magią bez wiedzy Żelaznej Twierdzy, byli surowo karani.

Safira wstała od rannej i ruszyła do swojego konia. Malachi szybko znalazł się nieopodal i wziął dziewczynkę na ręce. Safira w tej chwili nie była potrzebna. Wskoczyła więc na grzbiet swojego rumaka i ściągnęła mu wodze, by czekał. Azajasz ruszył właśnie po zemdlałą matkę leżącą na trakcie i w tym momencie przerażającą ciszę wokół przeszył świst strzały. Safira dosłownie sekundę wcześniej zarejestrowała ruch gdzieś na gałęzi pobliskiego drzewa. Nie zdążyła jednak zareagować. Nie krzyknęła, by uważali, nie uchyliła się, nie zrobiła nic, nie miała na to czasu. Krzyk z jej gardła wydobył się dopiero w momencie, gdy poczuła przeszywający ból w klatce piersiowej. Strzała wbiła jej się w pierś, poniżej obojczyka. Ból był przerażający. Zaraz potem poczuła kolejną strzałę, tym razem w ramieniu. Ból był tak silny, że straciła przytomność i spadła z konia. Nagle świat się zmniejszył. Jeszcze przed chwilą dookoła widziała zielone drzewa, lecz teraz była już tylko ciemność. Wszechogarniający mrok i pustka. Nawet ból zniknął, choć nie wiedziała, na jak długo. Nie poczuła uderzenia w plecy, kiedy spadała z konia, nim runęła na ziemię, straciła przytomność.

Drużyna zareagowała natychmiastowo. Łuki napięły się i grad strzał spadł na drzewo, z którego posłano pierwszą strzałę. Łucznik nie miał najmniejszych szans. Nie było czasu na wymianę ognia. Drużyna Malachiego i Ananke była zabójczo skuteczna. Zwłoki strzelca runęły na ziemię z hukiem. Spodziewali się łucznika, ale nie, to nie był mężczyzna. Szczupła kobieta, ubrana na brązowo-zielono, tak by łatwo było ukryć się w gałęziach leżała teraz na ziemi, pod drzewem, a z jej ciała wystawało mnóstwo strzał. Nie mogła tego przeżyć. Strzelcy z drużyny nie ruszyli się z miejsca. Z wycelowanymi łukami taksowali otoczenie. Nie mogli sobie pozwolić na kolejny taki błąd.
Awatar użytkownika
Azajasz
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 54
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Żołnierz , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Azajasz »

Azajasz był spokojny. Zabili wszystkich napastników, a ten jeden nieszczęśnik, który został, już był spętany. Mógł być spokojny. Od czasu do czasu spoglądał ukradkiem na Safirę, ale potem przenosił wzrok na resztę swoich towarzyszy. Bezzwłocznie zajął się ranną matką. Nie podniósł jej jednak od razu. Wcześniej chciał sprawdzić jej stan. Oczywiście Safira już wcześniej przy niej była, ale jakoś dla pewności dotknął jej ramion i magią sprawdził, jak bardzo jest poturbowana. Nie zdążył wziąć kobiety na ręce. Nagle usłyszał świst strzały i w mgnieniu oka dostrzegł, dokąd ta zmierza. Potem powietrze przeszył krzyk bólu Safiry. Azajaszowi zamarło serce, kiedy zobaczył, gdzie wbija się strzała. Skórzany pancerz z pewnością nie wytrzymał siły wystrzelonego pocisku, a strzała wbiła się anielicy prosto w pierś. Zwykle się nie denerwował, przyjmował wszystko na chłodno, ale teraz poczuł ogromny strach. Podobny do tego z przeszłości, kiedy jeszcze miał i troszczył się o rodzinę. Czyżby anielica była mu aż tak bliska? Nie wiedział i nie miał czasu się w tej chwili nad tym zastanawiać. Były ważniejsze sprawy.

Safira dostała drugą strzałą, nim Azajasz zdążył do niej dobiec. Nie chwycił jej, nawet kiedy spadała z konia. Znalazł się przy niej tak szybko, jak potrafił, ale było za późno na złapanie jej. Dopadł do niej, kiedy leżała już na ziemi. Odwrócił ją z boku na plecy. Była nieprzytomna. Jena strzała wystawała jej z klatki piersiowej, a druga z ramienia. Dla niej nie miał tyle bezwzględności, co do Malachiego. Sądził, że da radę po prostu wyszarpnąć strzałę, ale sprawa była bardziej skomplikowana. W środku coś go rozdzierało. Walczyło ze sobą serce, które nie chciało sprawiać jej bólu i rozum, który wiedział, że nie powinien w tej chwili tracić koncentracji. Zostawił strzałę w ramieniu. Ona nie była niebezpieczna, gorzej z tą w piersi. Przyjrzał się jej uważnie. Nie wbiła się w serce, dla pewności dotknął bladej twarzy anielicy, by sprawdzić, czy żyje. Jego magia nie była tak silna, jak magia Safiry, ale znał się na rzeczy. Szybko poczuł, że serce jasnowłosej bije, wolno, spokojnie i miarowo. To był dobry znak. W tym całym zamieszaniu nawet nie pomyślał o napastniku. Miał jednak pewność, że jego drużyna załatwi tę sprawę. Słyszał, jak nad głową śmigają mu strzały, ale nic sobie z tego nie robił. Musiał zająć się Safirą. W pośpiechu zaczął rozwiązywać rzemienie na boku jej skórzanego pancerza, Musiał go zdjąć, a razem z nim najpewniej wyjąć strzałę. Spieszył się, bo anielica traciła krew. Nie zwracał uwagi na otoczenie. Liczyło się teraz tylko uratowanie kobiety. Udało mu się rozwiązać wszystkie rzemienie z obu boków. Ostrożnie zaczął zdejmować pancerz z dziewczyny. Kiedy dotarł do miejsca, gdzie pancerz przebiła strzała, był jeszcze ostrożniejszy, ale musiał użyć siły, żeby wyjąć grot. W końcu się udało. Azajarz odrzucił pancerz na bok i przyłożył dłonie na rany. Krew lała się niemiłosiernie. Strzała musiała trafić w mocno ukrwione miejsce. Jego ręce w mgnieniu oka zrobiły się czerwone od krwi, ale rana powoli zaczęła się zasklepiać. Safira jednak nie odzyskała przytomności. Gdy rana na klatce została zabezpieczona, Azajasz zajął się strzałą wbitą w ramię kobiety. Nawet nie zauważył, że część drużyny ciągle celuje z łuków w korony drzew, w razie gdyby ktoś jeszcze im zagrażał. Strzałę z ramienia wyszarpnął i natychmiast zaleczył. Ból jednak sprawił, że Safira odzyskała przytomność, wrzasnęła na całe gardło i podniosła się gwałtownie. Azajasz chwycił ją za ramiona i położył z powrotem na trawie.
- Nie, nie. Nie wstawaj. Nie możesz. Wszystko będzie dobrze, ale nie wstawaj-mówił w niepodobny do niego sposób. Łagodnie, zupełnie inaczej niż do Malachigo któremu bez mrugnięcia okiem wyrwał z ciała strzały. Nie potrafił być dla niej inny. Nie potrafił być bezwzględny.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

        Ananke uważnie obserwowała reakcję Malachiego na swoje słowa i powoli malujące się na jego twarzy niezadowolenie było dla niej, o dziwo, dobrym znakiem. To znaczy, że wbrew sobie się nią zgadzał i będą mogli posłać kogoś za pozostałymi napastnikami. Gdy anioł potwierdził jej domysły, skinęła tylko krótko głową. Nie wykazywała większego entuzjazmu z bardzo prostego powodu – wcale nie uśmiechało jej się ściganie rozbójników, zwyczajnie uważała, że tak należało uczynić i traktowała to jako swoją pracę.
        Domyślając się już planu Rachmieliego, podczas gdy on wzywał swoich ludzi, Ananke przywołała bliźniaków gestem.
        - Wezwijcie mi Aresa – zarządziła szybko i czekając na swojego zastępcę, śledziła spojrzeniem anioły, które do towarzyszenia jej grupie przydzielał Malachi. Dobrze, że będą mieli Dianę, w razie czego przyda się uzdrowiciel. W końcu w zasięgu wzroku pojawił się czerwony smok i Ananke spojrzała na zbliżającego się mężczyznę.
        - Pójdziesz z częścią drużyny Rachmieliego za tamtymi – powiedziała, czekając aż Sagitur przytaknie, nim kontynuowała. – Weźmiesz bliźniaków, Golda, i Falcona…
        - Rudy też chce iść – wtrącił brunet, a elfka spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami.
        - A skąd wie, że gdzieś idziecie?
        - Podejrzewał coś i gadał już, że chce iść, więc skoro faktycznie wysyłasz grupę, to niech młody się zabierze.
        - No, nie jest głupi. Da radę?
        - Powinien. Niech się uczy.
        - Dobrze, to jeszcze Nolana. Z Rachmielim idzie Rafael, Diana, Izajasz, Ezechiel i Idris. Będzie was dużo, więc sobie poradzicie. Nie zabijać, brać rannych na przesłuchanie.
        - Wszystkich?
        - Tak Ares, wszystkich. Zabijasz tylko w razie konieczności. Im więcej wersji podczas przesłuchania, tym większa szansa, że dowiemy się, o co tu naprawdę chodzi. Pytania?
        - Żadnych.
        - Dobrze, to bierz chłopców i zmykajcie.
        Brunet skinął głową z krótkim „tak jest!” i gwizdnął, zwracając na siebie uwagę oddziału, a później wołając po imionach lub wskazując ręką, wołał do siebie ludzi. W międzyczasie Malachi i Azajasz podeszli do kobiet, Rachmieli biorąc dziewczynkę ze sobą w siodło. Jednak ani Thorn nie zdążył nawet podnieść matki, ani drużyny nie rozdzieliły się jeszcze na dobre, gdy nagły świst przeciął powietrze i Ananke okręciła głowę, jakby prowadzona po sznurku, patrząc, jak strzała wbija się w pierś anielicy.
        - Strzelec! – krzyknęła znowu, ale grad pocisków bijących od strony elfów i aniołów minął się w locie z kolejną strzałą, wbijającą się tym razem w ramię kobiety.
        Sypiące się jasne włosy wyglądały, jakby zatrzymały czas, gdy anielica spadała nieprzytomna z konia. Widok tak piękny i tragiczny jednocześnie. W tym samym czasie na ziemię spadła łuczniczka, przeszyta tuzinem strzał, ale nikt nie poświęcił jej więcej uwagi. Wszyscy wciąż wypatrywali kolejnych zagrożeń i tylko najbliżej stojący rzucili się do Safiry.
        - Ares! Bierz chłopaków i lećcie! Dorwać mi tych dupków – warknęła Ananke, biegnąc w stronę blondynki, a chorąży skinął i okrzykiem narzucił od razu szybkie tempo.
        Saahas zatrzymała się nagle, gdy Azajasz ją wyprzedził, przypadając do przyjaciółki na kolana. Nie chciała się wtrącać, więc tylko zaniepokojona obserwowała jego działania, wyjątkowo delikatne, jak na raczej opryskliwego zazwyczaj mężczyznę. Również sposób, w jaki się do kobiety zwracał, był raczej nietypowy. Nie było to jednak w tej chwili specjalnie istotne i elfka szybko powróciła myślami na właściwy tor. Anielica na moment odzyskała przytomność, ale nie wyglądało to dobrze. Prawdę mówiąc, wyglądało beznadziejnie i gdyby nie pochodzenie Safiry, nie miałaby szans z taką raną. Mimo wszystko nie mogli się nią zająć tutaj.
        - Thorn – odezwała się spokojnie nad jego głową – ona musi trafić do uzdrowiciela, natychmiast – zaznaczyła. Cały czas starała się mówić spokojnie, bo widziała, jak wzburzony jest teraz anioł, ale czas naglił. – Bastian może się z nią teleportować od razu do miasta. Zaraz ich dogonimy. Decyduj.
        Ananke była konkretna i nie rozdrabniała się, widząc problem. Szukała najlepszego rozwiązania w danej sytuacji i niezwłocznie je wdrażała. Tym razem nie do niej należała ta decyzja, a teoretycznie do Malachiego. To on przewodził oddziałem, jednak kobieca intuicja mówiła jej, że wyrwanie teraz blondynki z rąk Thorna skończyłoby się bardzo źle. Mimo to, czekając na jego decyzję, wezwała Bastiana gestem. Szczupły elf o długich jasnych włosach biegł do nich teraz, niemal bezszelestnie, zatrzymując się przy swojej kapitan i czekając na decyzję.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Malachi nie miał czasu na reakcję. Wszystko działo się tak szybko, że nie zdążył nawet zeskoczyć z konia. Poza tym miał przed sobą nieprzytomną dziewczynkę. Nie wiele mógł zrobić. Widząc strzałę, która przebija pierś Safiry doznał szoku. Przecież wszystkich wybili. To było niemożliwe, żeby ktoś jeszcze się uchował. A jednak. Kolejna strzała poszybowała w stronę anielicy. Malachi zeskoczył z konia tak szybko, jak to było możliwe i ściągnął za sobą ranną dziewczynkę. Jedynym sposobem na ochronę rannej było przykucnięcie z nią za koniem. Nie mógł pomóc w zabiciu strzelca. Na szczęście drużyna jego i Ananke rozprawiła się z łucznikiem, a właściwie łuczniczką w ekspresowym tempie. Kiedy strzały przestały szybować Malachi położył ranną na trawie i pobiegł do Azajasza, który już pozbywał się strzał z ciała kobiety. Krew lała się niemiłosiernie. Strzała trafiła w bardzo wrażliwe miejsce. By pomóc aniołowi Malachi również przyłożył dłonie do rany dziewczyny. Zasklepili ją wspólnie, ale raną na ramieniu zajął się już sam Azajasz.

- Zabieraj ją stąd - powiedział Malachi, gdy Ananke zaproponowała teleportację anielicy do miasta. Azajasz spojrzał na niego zaniepokojony.
- Azajasz? - Malachi spojrzał na anioła.
- Masz jakieś obiekcje? Trzeba ją stąd zabrać i to już, teraz, ona musi trafić w bezpieczne miejsce, transport na koniu jest ryzykowny, sam dobrze o tym wiesz.
- Chcesz ją zabrać wierzchem, w takim stanie? Nawet najkrótszy czas w siodle może rozerwać ranę.
- Azajasz! - Malachi podniósł głos, próbując ocucić przyjaciela z jakiegoś letargu.
- Oboje za nią odpowiadamy, pozwól na teleportację - ponaglił.
Awatar użytkownika
Safira
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Anioł Ducha
Profesje: Uzdrowiciel , Żołnierz
Kontakt:

Post autor: Safira »

Wszystko zdawało się jakby za mgłą. Nawet ból. Czuła go, był gdzieś tam silny i rozdzierający, ale jednocześnie odległy, jakby dotyczył kogoś innego. Z trudem łapała powietrze. W jej ciele było coraz mniej tlenu i jej mózg nie funkcjonował zbyt poprawnie. Gdyby nie magia pewnie by wkrótce umarła, jednak ta podtrzymywała jej podstawowe funkcje życiowe. Chyba powinna się tym przejąć, jednak w tej chwili nie potrafiła się martwić. Szklistymi oczami rozglądnęła się dookoła. Wszystko zdawało się płynąć w zwolnionym tempie, jakby wszyscy poruszali się w smole. Nie wiedzieć czemu ale to ją rozbawiło. Zachichotała, ale śmiech przerwał dreszcz, który nagle wstrząsnął jej ciałem... a nie, to był kaszel, zdała sobie dopiero po chwili sprawę. Z kolejnym kaszlnięciem wypluła z siebie ciemną krew, która rozprysnęła się na pancerzu trzymającego ją mężczyzny.

- O nie... przeplaszam - powiedziała, szczerząc się od ucha do ucha, choć jej słowa były ledwo zrozumiałe. - Nie chrrrrziałam się ubrrydzic - kontynuowała, próbując unieść rękę, by wytrzeć Azajasza, ale nie dała rady. - Aleśżeś pan przyystojny, jakobyś beł aniołem... - bełkotała dalej. - Achle my się chyba ni znamy... jechtem... - anielica zamilkła, gdyż zabrakło jej tchu i dalej z jej gardła wydobywało się już tylko charczenie, które też stawało się coraz cichsze.

Normalnie anielica wspomagana magią i własnymi zdolnościami regeneracyjnymi byłaby już pewnie na nogach, a wszyscy zapomnieliby o tym incydencie. Tym razem jednak tak się nie stało. Najwidoczniej strzały musiały być zaklęte lub zatrute i to specyfikiem specjalnie przeznaczonym do ranienia aniołów, gdyż na zwykłe trucizny była w większości odporna. Gdzieś w głębi jej głowy, ta część mózgu, która wciąż jeszcze sprawnie funkcjonowała, właśnie do takich doszła wniosków, nie mogła jednak podzielić się nimi z resztą towarzyszy, gdyż jej ciało nijak nie chciało jej słuchać. Mogła tylko siedzieć i patrzeć niczym bierny obserwator, jak życie powoli z niej wycieka.
Awatar użytkownika
Azajasz
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 54
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Żołnierz , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Azajasz »

Azajasz jakby na chwilę ogłuchł i przez kilka sekund nie odpowiadał. Dopiero usłyszawszy głos Safiry wrócił do rzeczywistości. Dziewczyna mówiła coś, ale dla anioła było to zupełnie niezrozumiałe. Za to krew, którą kaszlała była sygnałem, że nie ma na co czekać. Musiał się zgodzić na teleportowanie jej do miasta. Było gorzej, niż sądził. Magia Safiry, Malachiego i Azajasza powinna postawić ją do pionu, tymczasem nie było z nią dobrze. Mężczyzna w głębi duszy był przerażony jak nigdy dotąd, bo z Safiry uchodziło życie. Jedna część jego duszy chciała być przy niej, druga, ta bardziej świadoma wiedziała, że jedyną saensowną decyzją była teleportacja.
- Weźcie ją - odpowiedział, gdy dotarł do niego również krzyk dowódcy. Azajasz nie zachowywał się normalnie i z pewnością jego kompani to zauważyli. Jednak mało go to obchodziło, bo liczyła się Safira i tylko ona.
- Niech zabierze ją do królewskiej uzdrowicielki - powiedział już bardziej rzeczowo.
- Ona na pewno coś poradzi. W zamku są magowie, oni też muszą pomóc. Strzała musiała być zatruta, inaczej nie kaszlałaby krwią. Musi mieć krwotok wewnętrzny, którego nie zdołaliśmy uleczyć. A jeśli my tego nie potrafimy, to musimy zawierzyć ją magom z twierdzy. Tylko oni mają silniejsze moce. Jej płuca zalewa krew. Jeśli szybko jej nie pomogą, to się udusi - Azajasz mówił już całkiem do rzeczy, krzyk Malachiego całkowicie wyrwał go z letargu. Wstał biorąc na ręce omdlałą Safirę. Była cała we krwi. Tunikę miała w plamach, po ręce ciekła jej stróżka czerwonej posoki. Zresztą Malachi i Azajasz nie wyglądali lepiej. W końcu próbowali ratować przyjaciółkę.
- Bierz ją, już! - ponaglił współtowarzysza Ananke.
- Nie można czekać...
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

        Ananke stała wyraźnie spięta i rozdarta między chęcią natychmiastowego działania w sytuacji bezpośredniego zagrożenia, a szacunkiem wobec żalu Azajasza oraz niechęcią do wyszarpywania mu rannej z ramion. Czas jednak płynął nieubłaganie. Krwotok został zatamowany, ale strzały nie były zwykłe. Ich groty musiały być otrute lub zaklęte, bo Saphira zachowywała się co najmniej jak odurzona lub wciąż ranna mimo tak licznych magicznych ingerencji w jej organizm, który powinien dawno już poradzić sobie z obrażeniami. Potrzebna była jednak interwencja Malachiego, by Azajasz się opamiętał i Ananke nie czekała już na kolejne potwierdzenie. Skinęła tylko głową i Bastien doskoczył do anielicy, ostrożnie przejmując ją w ramiona. Nawet nie kłopotał się ze wstawaniem, tylko zniknął tak, jak klęczał, z kobietą w objęciach.
        Zapadła nienaturalna cisza. Wysłana na polowanie grupa smoczych jeźdźców oddaliła się już na tyle, że nie było słychać nawet ciężkich kroków ich wierzchowców po udeptanym trakcie. Ananke, Malachi i Azajasz stali zaś niby wrośnięci w ziemię, spoglądając w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą leżała anielica. Teraz po niej i Bastienie zostały tylko plamy krwi, powoli wsiąkające w ziemię. Pierwsza otrząsnęła się elfka.
        - Chyba i my powinniśmy wracać – powiedziała cicho i odwróciła się, kierując w stronę Iana. Zatrzymała tylko na moment przy Azajaszu. Nie znała go zbyt dobrze, więc powstrzymała się od pokrzepiającego gestu i ręce trzymała przy sobie.
        - Nic jej nie będzie. Już są na miejscu i otrzyma niezbędną opiekę – stwierdziła krótko, ale miękkim tonem. – Może jedź przodem? Będziemy zaraz za tobą.
        Po tych słowach podeszła do swojego smoka i sprawnie wspięła się na jego grzbiet. Znajomym już gwizdem dała sygnał reszcie swojego oddziału i wszyscy jej ludzie zawrócili swoje łuskowate wierzchowce na trakcie, przez moment czyniąc tym małe zamieszanie, ale już po chwili ruszając formacją w stronę miasta.
Awatar użytkownika
Azajasz
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 54
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Żołnierz , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Azajasz »

Azajasz usłyszał słowa Ananke, ale odpowiedział tylko uniesieniem jednego kącika ust do góry. Ni to uśmiech, ni to grymas, nie dało się jednoznacznie określić czym była jego odpowiedź. Dobrze, że była jakakolwiek, bo znający anioła mogło nie być jej wcale. Martwił się o Safirę niemożliwie. Wręcz odchodził od zmysłów, ale nie dał tego po sobie poznać. Jego uczucie do anielicy jakby wezbrało i teraz uderzało w niego jak serce dzwonu o jego wnętrze. Bez słowa wskoczył na konia. Był cały w krwi, ale nie miał czasu teraz o tym myśleć. Spojrzał na Malachiego, nie chciał odjeżdżać bez pozwolenia dowódcy, ale ten tylko skinął głową. Azajasz nie czekał już dłużej. Spiął konia i ruszył do przodu, wyjeżdżając przed resztę oddziału. Galop jego konia szybko przeszedł w cwał. I tyle widzieli Azajasza. W mgnieniu oka zniknął im z oczu. Nim drużyna zebrała się do kupy anioł był już daleko. Mógł pokazać swoje skrzydła i polecieć. Jego konia mogła zabrać reszta, ale w ten sposób zdradziłby dużynie Ananke swoje pochodzenie. Ona wiedziała kim są, ale reszta nie. Gnał na złamanie karku, by jak najszybciej znaleźć się w mieście, ale odległość była długa, a koń po pewnym czasie zaczął zwalniać. Z cwału przeszedł w galop, a do Azajasza dotarło, że jeśli nie zwolni wykończy swojego wierzchowca. Koń dyszał ciężko, więc anioł zwolnił, ale nie chciał dać mu odpoczywać w kłusie. Musiał wytrzymać. Do miasta było co raz bliżej. W końcu wyjechał z lasu. Wieże na murach obronnych Rododendronii majaczyły w oddali. Był już blisko. Jako anioł miał wstęp do twierdzy. Musiał tylko wjechać boczną bramą, której używali dostojnicy królewscy. Tam go znali, wiedzieli kim jest. Martwił się o Safirę jakby była jego żoną, choć ona nawet nie wiedziała, że Azajasz czuje do niej jakiś afekt. Przypomniało mu się co czuł, kiedy zobaczył swoją rodzinę w kałużach krwi. Miał wrażenie, że jego serce rozdziera się na milion kawałków. A co jeśli ona umrze? Co jeśli odejdzie nawet nie wiedząc, że ktoś, tu na ziemi darzył ją uczuciem? Może powinien jej powiedzieć co czuje? Może powinien jej wyznać wszystko już dawno. Dlaczego tego nie zrobił... Czy naprawdę to, że była w jego drużynie było aż taką przeszkodą? Przecież to tak naprawdę niewiele. Nie musiała go kochać, ale co jeśli ona też coś do niego czuła? Co jeśli jednak wolałby jego niż Malachiego? W głowie Azajasza kłębiły się myśli. Znów pognał konia zmuszając go do cwału. Kiedy wjechał do miasta zwolnił. Tutaj nie mógł tak gnać. Zsiadł z konia i oddał go strażnikowi. Mężczyzna dobrze znał anioła. Azajasz poprosił strażnika by ten odprowadził jego konia do stajni przy ich kwaterach, ten się zgodził.

Anioł ruszył biegiem przez miasto. Wybierał mniejsze uliczki, żeby ominąć tłum. Biegł i biegł, choć czuł, że forsuje swój organizm, to nie zamierzał przestać. Wpadł przez boczną bramę na dziedziniec twierdzy. Odbił w bok i ruszył do bocznego wejścia. Zatrzymali go strażnicy. Dwaj młodzi mężczyźni pilnowali wejścia. Azajasz musiał wszystko tłumaczyć, mówić kim jest, dlaczego przyszedł, ale nie chcieli go wpuścić. Cenne minuty mijały, a on stał pod drzwiami jak osioł. Dopiero kiedy wezwano generała Azajaszowi udało się wejść do środka. Generał znał cały oddział Malachiego. Nie było więcej problemów.

Ciąg dalszy: Azajasz i Safira
Ostatnio edytowane przez Azajasz 5 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Malachi musiał ogarnąć drużynę. Część ruszyła w las szukać bandytów część została tutaj. Azajasz zostawił ich za sobą. Malachi rozkazał jednemu ze swoich towarzyszy zabrać z drogi ranną kobietę, bo jego zastępca ruszył wprost do Rododendronii za Safirą. Oni też nie mogli tutaj po prostu stać, ich ranni także potrzebowali pomocy. Malachi cofnął się do swojego rumaka. Ranna dziewczynka leżała na trawie tuż obok niego. Wziął ją na ręce, a potem posadził na koniu opierając ją o końską szyję. Następnie sam wskoczył na grzbiet rumaka i oparł dziewczynkę o swoja pierś.
- Czas jechać - oświadczył - one obie potrzebują pomocy - dodał i ruszył przodem. Połączone drużyny Malachiego i Ananke, a właściwie ich część, ruszyły w stronę miasta. Nie mogli jechać zbyt szybko, ze względu na omdlałe kobiety, ale szybki kłus był jak najbardziej na miejscu. Nie rozmawiali z Ananke. Wszyscy jechali w milczeniu. Sytuacja, która ich spotkała była trudna. Trzeba było poszukać w mieście tego Czarnobrodego, czy jak mu tam było. Ale na razie należało odwieźć chore do medyczki.

Po godzinie jazdy wreszcie zobaczyli wieże Rododendronii. Malachi trochę przyspieszył. Ani dziewczynka, ani jej matka nie odzyskały przytomności. Do miasta wpuszczono ich bez problemu, w końcu strażnicy znali obie drużyny. Malachi rozdzielił się z towarzyszami. Musiał dojechać do zamku, bo dziewczynka była zatruta magicznie. Jego drużyna udała się ze starszą z kobiet do szpitala, a drużyna Ananke pojechała za nią.
- Spotkamy się wieczorem - rzekł spokojnie do lodowej elfki. Nie pytał, raczej oświadczył, wiedział, że jeśli ona go nie odwiedzi to on pójdzie do niej. Mieli sporo do omówienia. I nie chodziło tylko o prywatne sprawy. Musieli obmyślić jakiś plan dotyczący wyśledzenia tego cholernego oprycha. Malachi ruszył do Żelaznej Twierdzy zostawiając wszystkich za sobą. Chciał oddać dziewczynkę w ręce Alaji i magów, oni z pewnością będą w stanie wyleczyć dziewczynkę. Poza tym chciał odwiedzić Safirę. Bardzo się o nią martwił. Nie tylko jak o członka drużyny, ale także jak o przyjaciółkę.
Awatar użytkownika
Ananke
Szukający drogi
Posty: 42
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Żołnierz , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ananke »

        Ananke jechała w milczeniu, wymieniając tylko myśli z Ianem. O tym, co się wydarzyło, o tym, co może na swojej drodze spotkać pozostała część ich drużyny, o Czarnobrodym i ich dalszych planach. Smok był świadom, że nie będzie nieustannie towarzyszył swojej przyjaciółce, więc nadrabiali teraz wszystkie możliwości, zanim rozstaną się w stajni.
        Nastroje drużyny były co najmniej marne. Wszyscy znali realia, nie wydarzyło się teoretycznie nic, z czym by się nie liczyli, ale trafiona anielica, chociaż nie wszyscy wiedzieli kim jest naprawdę, poruszyła każdym. Safira była piękna do bólu, a widok jej, spadającej z konia ze strzałą niemalże w sercu poruszył nawet wojownikami, dla których najgorsze rany były codziennością. Nie było to nic nowego, ale nigdy też nie reagowano obojętnością na obrażenia współwalczących. W bitwie byli zespołem, którego każde ogniwo jest istotne, nie tylko ze względu na skuteczność drużyny, ale lojalność i wzajemne zaufanie ludzi. Tylko wtedy to działało, gdy mogli na sobie polegać.

        Dojechali do miasta wczesnym popołudniem. Słońce chyliło się już ku zachodowi, wisiało jednak jeszcze na tyle wysoko, by mieli parę godzin przed zmierzchem. Elfka w milczeniu skinęła Malachiemu i odprowadziła go zmartwionym spojrzeniem. Wiedziała, jak troszczy się o każdego ze swojej drużyny, tak jak ona dbała o swoich ludzi, ale Safira była chyba jedną z bliższych mu osób. Domyśliła się, że będzie chciał zostać przy niej jakiś czas, upewnić się, że się z tego wyliże. Później jednak będą musieli wrócić do pracy.
        Gwizdem zebrała swoich chłopaków i gestem dała sygnał do rozejścia się. Jeszcze chwilę poruszali się zwartą grupą, odstawiając smoki do potężnych stajni, a później kierując się do koszar. Ananke poszła dalej do swojej kwatery, znajdującej się w tym samym budynku, ale posiadającej osobne wejście, zarówno dla jej komfortu i dyskrecji, jak i dla spokoju chłopców. Może i wszyscy byli zgrani, ale żaden żołnierz nie chciałby w każdej chwili móc natknąć się przypadkiem na swojego przełożonego. Wszyscy potrzebują prywatności.
        Dopiero u siebie pozwoliła sobie na chwilę słabości i zatrzymała się za drzwiami, przymykając oczy i zaciskając zęby. Nie mogła wyrzucić z głowy widoku bladych nóg kobiety, rozrzuconych na trakcie. Zawsze chłodna i spokojna elfka teraz walczyła z własną złością.
        - Kuźwa! – warknęła, waląc pięścią w ścianę i odepchnęła się od drzwi, ruszając w stronę łazienki. Zrzuciła z siebie ubrania i weszła do wanny.
        Nie wiedziała, ile tak siedziała. Gorąca woda najpierw rozgrzewała zmęczone mięśnie, powoli uspokajając elfkę, ale ta w zamyśleniu nawet nie zauważyła, gdy kąpiel wystygła i dalej siedziała w balii wypełnionej zimną już wodą. Myślała o Malachim, o diabłach, o tej, która sprawiała, że Ananke wzbogacała swoje słownictwo o styl rynsztokowy, o napastnikach, o swoich ludziach, o rannej Safirze i kobietach z traktu. W końcu jednak wyszła z wody i doprowadziła się do porządku, zakładając czystą odzież i odruchowo przypasała broń, po czym wyszła do swoich ludzi.
        Bastiena znalazła już u niego w pokoju. Dzielił go z Nolanem, który wyruszył z drugą częścią drużyny dalej, więc byli sami. Saahas usiadła na łóżku nieobecnego podwładnego i oparła się na łokciach o kolana, wbijając wzrok w żołnierza.
        - Co z nią?
        - Alaja mówi, że się wyliże – zaczął mężczyzna, by uspokoić Smoczycę, ale minę miał nietęgą, więc elfka ponagliła go gestem. – Ale mocno oberwała. Powinna nie żyć – stwierdził znacząco, spoglądając Ananke w oczy. Odpowiedziało mu spokojne, łagodne spojrzenie. Kapitan była wobec nich lojalna i uczciwa, więc chociaż wiedział, że zachowuje coś przed nimi w tajemnicy, nie uznawał, by miał prawo do jakichś roszczeń. Nie mówiła, więc nie musiał wiedzieć, to mu wystarczało. – Jest nieprzytomna – kontynuował. – Azajasz wyrzucił mnie, wszystkich właściwie, gdy tylko dotarł na miejsce, pewnie ciągle z nią jest.
        Ananke skinęła głową. Było źle, ale stabilnie, na razie nie mogła wymagać więcej.
        - Dziękuję. Muszę porozmawiać z Malachim. Gdyby Ares wrócił w nocy niech mnie znajdzie, chociaż myślę, że nie ma co się ich spodziewać przed jutrem – myślała na głos, a podwładny tylko potwierdził skinieniem. Nie mając już nic więcej do dodania wstała i wyszła, dając reszcie grupy wolne. I tak wyrwała ich z przepustki, więc chociaż sytuacja była wyjątkowa, wystarczało jej, że w razie wezwania będą w gotowości. Poza tym mieli wolną rękę.

        Do kwatery Rachmieliego zapukała dopiero po zmierzchu. Domyślała się, że odwiedził Safirę i odstawił dziewczynkę do uzdrowiciela, ale o tej porze powinien już być u siebie. Musieli porozmawiać, dał jej to do zrozumienia, ale elfka miała poza tym większe plany. Planowała odwiedzić dzisiaj Lisi Ogon, licząc że spotka tam Czarnobrodego. Jeśli anioł będzie chciał jej towarzyszyć będzie musiał pozbyć się swojej zbroi i zwyczajnie iść z nią do karczmy na piwo. Okrutny żart był taki, że marzył jej się taki odpoczynek z Malachim już od dawna i nie mieli do niego okazji, a teraz, gdy wreszcie wyjdą razem, będzie to zwiad. Ale takie było ich życie.
Zablokowany

Wróć do „Rododendronia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości