Dalekie Krainy[Niewielka wyspa Artemis] Żądza wiedzy i wieczności.

Poza Środkową Alaranią istnieją setki, najróżniejszych krain. Wielka Pustynia Słońca, Góry Księżycowe, archipelagi wysp, płaskowyże, mokradła, a nawet lądy skute wiecznym lodem. Inny świat, inne życie, inni ludzie i nieludzie. Jeżeli jesteś podróżnikiem, czy poszukiwaczem przygód wyrusz w podróż w najdalsze zakątki wielkiej Łuski Alaranii.
Awatar użytkownika
Lokstar
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lokstar »

        "Ukryty pokój? Ciekawe do czego został zbudowany."
        Yallan był zmęczony po dość wyczerpującej walce z łowcą dusz. Wszystko jednak wskazywało na to, że artefakt zatopiony w jego piersi nie tylko przywrócił go do życia ale też zapewniał mu ochronę przed plugastwem, które mogłoby wydawać się przeszkodą nie do pokonania dla innej istoty. Pióro w piersi cały czas drżało,emitowało dziwne światło - aurę - przy czym było gorące. Gdy zza drzwi dobiegł ostatni jęk konającego piekielnego artefakt w tym samym czasie przestał zachowywać się niecodziennie i wrócił do swojej formy ciemnego znamienia na piersi. Przestał prześwitywać przez koszulę. "Kiedyś się już z tym spotkałem. Czyżby to było coś więcej niż pieczęć? Muszę się upewnić... Envy!" Podniósł się z ziemi z trzymaną księgą o piekielnych i ich głównych zdolnościach spisanych przez Fannlora i jego uczniów. Loki uśmiechnął się pod nosem przerzucając kartki. Wiele się nie zgadzało z tym co do tej pory widział na stałym lądzie.
         — To już? Działa? — zdziwił się Vaxen. Wszak ciężko stwierdzić, czy jest się nieśmiertelnym w inny sposób, niż dać się zabić. Zdążył jednak dostrzec w oczach Lokiego błysk — o, nawet o tym nie myśl! Możemy się zbierać.
        — Ja tu zostaję. To jest moje przeznaczenie. — rzuciła Envy siadając, już ubrana w swoją szkarłatną suknię, na ołtarzu. Vaxen tylko kiwnął głową. Wszystko już sobie wyjaśnili w myślach i spojrzeniem. Wiedzieli, jaki jest jej cel istnienia.
        — Tylko żartowałem. — Uniósł ręce w górę Loki. — Z resztą, stoisz, na moje działa. Envy. Korzystając z okazji, że nikt nam nie przeszkadza. — Uśmiechnął się dość jednoznacznie. — Chciałbym coś sprawdzić. Pomożesz mi? — Spytał wyciągając ku niej rękę.
        — Em. — Spojrzała na Vaxena lekko zdezorientowana, nie wydawała się zaskoczona prośbą Lokiego. Wszak to dzięki niemu się tutaj wszyscy spotkali. — Czego sobie życzysz? — Spytała chwytając dłoń.
        — Chcę byś potraktowała mnie swoją mocą. Nie wiem... — zakręcił dłonią w powietrzu — włam mi się do głowy albo mnie zaatakuj. Byle nie za ostro. — Ostatnie zdanie wypowiedział żartobliwym tonem choć wyraz twarzy zdradzał, że mówi śmiertelnie poważnie. — Chodź. — Wskazał wyłamane drzwi. Przekaz był prosty, mieli wyjść na zewnątrz.
        Wyszli przed budynek w którym się znajdował ołtarz. Stanęli na przeciwko siebie.
        — Zacznij kiedy będziesz gotowa. — Vaxen przyglądał się z boku.
        Envy spojrzała na Lokstara. Uniosła w górę rękę a jej oczy zabłysły jaskrawym płomieniem. Uniosła się kilka stóp nad ziemię po czym wycelowała dłoń w kapelusznika. Pióro się obudziło. Zadrżało i rozgrzało się. Szuler poczuł dziwny szmer w głowie jednak nie było to nic nadzwyczajnego. Było to zupełnie inne uczucie niż przy walce z łowcą, aczkolwiek znajome. Nic więcej nie wydarzyło się jednak. Envy opadła a jej wyraz twarzy wrócił do normy.
        — Nie jestem wstanie nawiązać z tobą trwałego kontaktu — rzekła lekko zmieszana.
        — Co masz na myśli? — zdziwienie na twarzy Lokiego było tylko w części udawane.
        — Coś mnie blokowało. Nie chciało bym cokolwiek ingerowała w twoje myśli. Miałam niewyraźny obraz w głowie. Nie jestem w stanie powiedzieć co to ani gdzie się znajduje. Jednak to "coś" zdecydowanie nie chciało mnie dopuścić do ciebie jeśli moje zamiary były destruktywne. Nie byłam w stanie osłabić twojego ciała nawet w najmniejszym stopniu.
        — Czyli moje przypuszczenia się potwierdziły. — Odparł Lokstar zwieszając głowę. Envy nie rozumiała w ogóle o czym on mówił. — Dziękuję ci. — ukłonił się. "Muszę się dowiedzieć ile jestem z tym w stanie przetrwać i czego muszę unikać." Po chwili pióro znów się uspokoiło. Nikt nie zwrócił uwagi na chylące się ku zachodowi słońce.
        — Może jednak zaczekamy do rana? — Spytał kapelusznik. — Nie wiem jak wy ale ja bym odpoczął choć odrobinę.
        — Miejsce jest. — rzuciła Envy wskazując na ścianę, za którą znajdowała się komnata. Lokstar jednak wybrał fotel. Chciał poczytać.
        Oko prasmoka zniknęło za horyzontem. Cienie jakie rzucały budynki na terenie klasztoru niekiedy przybierały kształt broni, a innym razem piekielnych istot. Smukłe sylwetki nakładały się z łukami i przypominały skrzydlate stwory z mitów i bajek. Ciemne niebo przybrało wszystkie odcienie błękitów, fioletów i granatów. Na wschodniej części rozbłysła pierwsza gwiazda. Było cicho. Nawet świerszcze nie grały w wysokiej trawie. Coś w głębi, pod tym kapeluszem, mówiło, że to jeszcze nie koniec ich przygody. "Fannlor... Chyba nie powiedziałeś nam wszystkiego."

~~***~~


        Zarzucił na siebie swój płaszcz i wyszedł przez drzwi. Dookoła było ciemno. Nie przeszkadzało to szulerowi, jego oczy doskonale adaptowały się do warunków. Dla niego noc nie była przeszkodą. Skierował swoje kroki w stronę bramy, którą tutaj weszli. Minął ją. Po ciałach pozostałych po walce kilka dni temu nie było śladu. "Czyżby się nie odbyła? A może poszło nam za łatwo?" Rozejrzał się. Nie widać było żadnych innych śladów. Loki wyrzucił jedną kartę nad głowę, która rozbłysła ogniem rzucając światło na okolicę. Niestety nic to nie dało. "Ktoś tu umie zacierać za sobą ślady."
        Skręcił w prawo. Szedł wzdłuż murów. Wydawały się nietknięte. Cegły były jak nowe, zaprawa niezmurszała. Gdy dochodził do załomu muru przylgnął do ściany. Zdjął kapelusz i wychylił się za róg. To co ujrzał nie było tym co chciał zobaczyć. Stał tam Fannlor. Przed nim jakiś krąg. Byli głęboko w lesie oddaleni od murów. Mimo to światło i promieniująca energia były widoczne jak na dłoni a sylwetka maga łatwa do rozpoznania. "Czy na tej wyspie działa tylko magia runiczna? Co tu się wyprawia i co, dziadku, chcesz tutaj..." Przed Magiem wyłoniła się kolejna armia przyzwanych, za pomocą kręgu, drobnych piekielnych. Była znacznie liczniejsza niż ta przed murami choć składała się z im podobnych. Piekielni maszerowali wgłąb lasu oddalając się od murów. "Dokąd oni idą? I czemu w takich ilościach?"
        Gdy niezliczone oddziały pokrak wywędrowały w głąb lasu starzec zaczął przyzywać nieco silniejsze okropieństwa. Absolutną ciszę w lesie przerywało echo pochrapywań, ryków i dźwięk łańcuchów. Fannlor wypowiadał słowa po cichu przez co nie dało się go usłyszeć. Lokstar nie miał jednak zamiaru dać się zauważyć ani tym bardziej kusić losu.
        — Co ty knujesz? — Yallan nie musiał szybko czekać na odpowiedź. Te małe pokraki przywlekły od drugiej strony chłopaka. Szarpał się i krzyczał. Nic jednak nie mógł zrobić. Trzymał go tuzin małych, człekokształtnych dziwolągów. Mag uderzył go kosturem, a za chwilę jakaś dziwna łuna płynęła z ciała nieszczęśnika do laski z kamieniem. Jedyne co teraz dało się słyszeć to słabnące wołania biedaka i coraz głośniejszy śmiech maga. W końcu życie chłopaka uleciało do kostura. Lokstar nie miał zamiaru dłużej się przyglądać. Zawrócił do klasztoru. "Mam nadzieję, że nie wzięli mojego zniknięcia za zdrajcę." Pióro zaczęło drżeć.

~~***~~


        Dotarł do wejścia do budynku z ołtarzem. Ciężko oddychał. Na szczęście dobiegł bez szwanku. Niczego po drodze nie spotkał.
        — Zdajesz sobie sprawę zapewne, że jak ktoś się dowie o tym miejscu i ile dla ciebie znaczy, będzie chciał zniszczyć ten artefakt albo przynajmniej go przejąć. — Mówiła Envy do Vaxena gdy się ubierali.
        — A ja chyba nawet wiem kto. — Wtrącił się Lokstar wchodząc do sali. Envy spojrzała na niego z pytaniem w oczach i jednocześnie ze zdziwieniem. Vaxen za to wydawał się, że wie co zaraz usłyszy. Loki tylko skinął głową iż zgadza się z nim. Podszedł do towarzyszy szuler. Minę miał poważną a z wykałaczki w ustach już dawno zostały pojedyncze drzazgi.
        — Zdaje mi się, że coś wiesz, Lokstarze. Raczysz nam wyjaśnić? — Rzucił ozięble skrzydlaty.
        — Nasz milusiński, Fannlor, upodobał sobie zabawę w magię śmierci. Wydaje mi się, że zbiera armię. Pozyskuje życie ludzi. Przyzywa piekielnych. Rośnie w siłę, Vaxenie. On wie. On chce ten ołtarz. On chce nas. Chce ciebie. — kapelusznik spojrzał prosto w oczy. — Z twoją mocą mógłby stać się niepokonany. — Loki podniósł palec. — Ale jest też druga strona medalu. Wydaje mi się, że czerpie siłę z kamienia ukrytego w lasce. Pamiętasz jak nas potraktował w mieście? A gdyby tak wykorzystać ten artefakt do ochrony tego miejsca?
        — Ale...
        — Milcz Envy. — warknął Vaxen. — Ruszamy. — Yallan wyjął wykałaczkę i włożył w usta. Envy poczuła się niepwenie. Aura determinacji, chęci mordu i zemsty wypełniła pomieszczenie. Dla Vaxena było to źródło mocy. Dla Lokstara była to zemsta. "Idziemy po ciebie, Fannlor. Lepiej żeby twoja armia była silna!"
        Wyszli przed budynek i skierowali swoje kroki przed bramę klasztoru. Widać było na ciele szermierza jak każdy mięsień pracuje pod ubraniem, był napięty a jednocześnie rozluźniony, każdy krok przybliżał go do potęgi i pewności jej posiadania. Maska zakrywała twarz lecz czuć było, że nie idzie na poranny spacer. Lokstar tuż obok w rozpiętym płaszczu, z rękoma w kieszeni i skryty w cieniu kapelusza. Szli środkiem alei, którą tutaj przybyli. Nie było słychać nic poza szumem wiatru wśród drzew oraz kroków na ziemnej drodze. Słońce oświetlało ich od tyłu rzucając długie cienie. Było to bardzo pożyteczne. Nie dało się ich zajść od tyłu a przy okazji nadawało niebywały efekt w tej scenerii. Nagle obaj przystanęli nie rozglądając się dookoła. Loki wyciągnął kartę, Vaxen dobył mieczy.
        — Czujesz? — Spytał od niechcenia Loki. Jego pióro drżało podnosząc temperaturę.
        — Ta. — Odparł skrzydlaty. Żaden z nich nie czuł się zaskoczony. Spodziewają się ich. To jest pewne. — Chodźmy dalej.
        Im bliżej byli tym bardziej odczuwalna była aura piekielnych. Gdy wyszli z lasu, widok jaki się rozpościerał mógł być przynajmniej przerażający. W odległej dolinie widać było rzędy ludzi w towarzystwie piekielnych. Wszyscy obdarci z ciuchów i godności. W oddali dało się słyszeć szczęki łańcuchów, uderzenia młotów, jęki i krzyki ludzi oraz rechot potworów. Przybijali nieszczęśników. Dwa pale wbite w ziemię oraz gwoździem zbite na środku tworzyły konstrukcję, do której przybijano kończyny nieszczęśników. Wszystko ustawione na ogromnym placu, gdzie kiedyś stało miasteczko. Teraz są zgliszcza zrównane z ziemią. Z tej odległości widać, że kształt w jakim są ustawione krzyżownice nie jest przypadkowy. Wszystko jest zaplanowane. Na podwyższeniu stał Fannlor ze swoim kosturem. Kształt utworzony w dolinie z magiem po środku był jednoznaczny. "On ich składa w ofierze!"

~~***~~


        Fannlor podniósł kostur nad głowę. Wszystkie odgłosy potworów ucichły. Za to wszystkie odgłosy agonii niosły się echem po okolicy. Lodowaty porywisty wiatr zaczął wiać w stronę zbiorowiska. Na niebie w formie wiru zaczęły zbierać się czarne chmury, z których raz po raz błyskały fioletowe błyskawice. Uderzały w potężne monumenty ostawione na skraju terenu obrzędu. Nagle ze ukrzyżowanych ludzi, w formie niebiesko czerwonej mgły, zaczęła wydobywać się energia. Strumienie wędrowały w kierunku kostura i jego właściciela. Żaden z piekielnych nawet nie raczył drgnąć. "Jaką ty siłę posiadasz?" Potężny snop światła wystrzelił z centrum. Wszystkie żywe istoty w obrębie rytuału zostały oświetlone. A z każdego z nich wiązka energii wypłynęła w kierunku Fannlora. Całej scenie towarzyszyły wyjące odgłosy umierających ludzi, rytmiczne dudnienie energii niczym serca, a po ziemi przechodziły wstrząsy. Z czasem jęki umierających osób słabły wraz z malejącą ilością pozostałych przy życiu. Gdy nie został już ani jeden mag rozpoczął pozyskiwanie mocy ze swych sługusów. Pragnął mocy. Piekielni padali jeden po drugim zamieniając się w proch. Światło przybrało czerwone zabarwienie. Stało się intensywniejsze, wstrząsy bardziej intensywne. Gdy nie zostało już żadne istnienie przy życiu światło zgasło, wiatr ucichł i wszelkie inne anomalie zniknęły. Pozostał tylko świecący kamień na szczycie kostura w dłoni maga.

~~***~~


        Mężczyźni szli w stronę Fannlora obserwując zmiany w okolicy. Wiele drzew powalił wiatr, ziemia wydawała się wyjałowiona. Wszędzie czuć było zapach siarki. Jednak teraz na tej spustoszonej ziemi stał jedynie Fannlor. Zbuntowany obrońca ziemi, mag omamiony potęgą, człowiek, który zniszczył tę wyspę.
        Im bliżej podchodzili tym większe pobojowisko widzieli. Obszar ogarnięty niszczycielską magią był znacznie większy niż mógłby się wydawać. Dzień zmienił się w noc, która nie miała zamiaru szybko ustąpić. Nad głową wirowały czarne, ciężkie chmury, z których co jakiś czas uderzały pioruny. Gdzieniegdzie dalej tliła się trawa lub inny mniejszy krzak. Nawet zwierzęta się nie uchowały. Kamień wchłonął wszystkie życia. Na jałowej, spalonej ziemi stały niezliczone krzyżownice. Niektóre nadpalone inne połamane, a jeszcze inne wciąż płonęły żywym ogniem. Jedyne co mogło być tutaj żywe. W oddali widać było mężczyznę. Wyprostowany, trzymający kostur zamiast się na nim podpierać jak do tej pory. Fioletowe linie na ziemi niczym tętnice pulsowały od magii. Grunt wciąż co jakiś czas drżał i trząsł się z niewyjaśnionych przyczyn. Aura bijąca od Fannlora była tak potężna, że Lokstar czuł ją wyraźnie. Była wręcz namacalna ale jednocześnie zupełnie niejasna. Był to zlepek wszystkich wchłoniętych istnień. Była czarna, pusta i przytłaczająca.
        — On jeden, nas dwóch. To nie będzie spacerek. — Loki poprawił kapelusz.
Awatar użytkownika
Vaxen
Szukający Snów
Posty: 153
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Vaxen »

        Vaxen czuł się wyjątkowo... przeciętnie. Zazwyczaj po zyskaniu mocy wyraźnie widział w sobie zmianę. Tym razem nie było różnicy w tym, kim był przed rytuałem i kim był po. Ciężko było sobie wyobrazić, że te wszystkie trudy dały jakiś efekt. Ale Czarny nie zamierzał tego teraz sprawdzać. Bynajmniej. Nadal będzie musiał walczyć, jakby był normalnie śmiertelny. Woli nie kusić losu.
        Envy wyraźnie dostrzegła jego wahanie.
        — Spokojnie. Udało się. Twoja moc wezbrała niczym rzeka w odwilż. Bądź pewny swoich umiejętności, ale ufaj też i mi. Po każdej śmierci zostaniesz wskrzeszony, a ja będę tu na ciebie czekać.
        — Tylko żartowałem. — Uniósł ręce w górę Loki na znak, że nie zamierza testować nowych zdolności Vaxena. — Z resztą... Stoisz. Na moje działa. — po krótkiej pauzie zwrócił się do rudowłosej — Envy. Korzystając z okazji, że nikt nam nie przeszkadza. — Uśmiechnął się dość jednoznacznie. — Chciałbym coś sprawdzić. Pomożesz mi? — Spytał wyciągając ku niej rękę.
        Envy chwilę się zawahała, ale potem udała się za Lokim, gdzie wyraźnie wykorzystała magię umysłu, było to czuć w aurze dookoła. Najwyraźniej chyba jednak nic się nie stało, a atak się nie powiódł. Po krótkiej wymianie zdań wszystko się wyjaśniło. Loki jest odporny na manipulacje umysłu. "Pewnie podobnie, jak z atakami magii demonicznej i piekielnej... Ciekawe, że sam na siebie nie działa jak alergen...".
        Nadszedł czas na chwilę odpoczynku. Tak prawdę powiedziawszy zamaskowany czuł się nad wyraz wypoczęty - prawdopodobnie zmartwychwstanie zregenerowało mu siły. Ciekawe, czy to będzie teraz normą... Zapadła tymczasem noc, a klasztor spowił się w magicznej, srebrzystej łunie nocnego oka prasmoka. Gwiazd było niewiele, zapewne ze względu na to, że parę dni temu była pełnia. Cisza opanowała krainę całunem spokoju i wypoczynku. Nawet najmniejsze stworzenia zasnęły snem tak kamiennym, że niemal magicznym. Wszystko zdawało się mówić "teraz będzie tylko gorzej". Vaxen spodziewał się, że natura może mieć rację. Bądź co bądź zupełna cisza w tak, wydawałoby się, żywym miejscu nie powinna istnieć o żadnej porze dnia i nocy. A tymczasem w okolicy nie było widać żadnego żywego ducha ani aury - każde zwierze uciekło jak najdalej. Nawet Lokstar zniknął.
        Klasztor wyglądał magicznie w tych odcieniach granatów i fioletów, zapraszał błyskającym jak gwiazdy pięknem do zwiedzania jego najskrytszych tajemnic niczym rusałki w lasach wokół Adrionu. Fałszywa nadzieja... A potem taka istota odrywa ciało od duszy i pożera. Tak, zdecydowanie wszystko mówiło, że to jeszcze nie koniec przygody. Ale, przynajmniej póki Loki zniknął, Vax chciał wykorzystać okazję na rozmowę z Envy.
        — Czym zatem jesteś?
        — Twoją służebnicą. Wiedźmą, nieśmiertelną czarownicą, powstałą jako człowiek, a przemienioną w nieśmiertelną istotę, która ma strzec swego pana. Tym panem jesteś ty, Vaxenie.
        — Skoro stworzył cię Czarny Lord... To czemu pomagasz mi?
        — Taki otrzymałam rozkaz.
        "Ciężko mi uwierzyć, żeby po tym wszystkim lordzicho z piekła rodem chciało mi pomagać... Ciekawe co zyskał na tej wiedzy z biblioteki...".
        — Wiedzę — odpowiedziała Envy na pytanie w głowie Vaxa — tak samo jak my. A ponieważ zostałam obdarzona wolną wolą domyślam się, że... Będzie chciał tę wiedzę wykorzystać przeciwko tobie. I to jak najszybciej, aby móc obsadzić na twoim miejscu kogoś podległemu sobie. Albo będzie chciał przejąć kontrolę nad tobą...
        — Sporo wiesz — zauważył podejrzliwie Czarny, ale nie zamierzał wątpić w intencje rudej. Istotnie pomagała mu. Chociaż...
        Gdyby się głębiej zastanowić, Vax wiedział, że Envy mogła jedynie pomagać im, aby Vaxen posiadł moc i wykonał rytuał, a potem - tak jak dziewczyna wspomniała - Mroczny Pan przejąłby kontrolę nad umysłem Vaxena powodując, że ten znów byłby jego pionkiem. A tego wolałby uniknąć. Ale skąd mógłby wziąć kogoś, kto tak potężnie włada magią umysłu, że na stałe mógłby wyprać mózg? Odpowiedź pojawiła się nagle, niczym błyskawica. Była tak oczywista, a zarazem tak niespodziewana. No bo niby skąd mogliby wiedzieć, że były nauczyciel Lokiego żyje na usługach zła? Oczywistą prawdą wydawało się, że to Fannlor. Albo obecna tu Envy, która zaatakuje z zaskoczenia...
        — Więc wciąż nie jest bezpiecznie. Gdzie jest Loki?
        — Zdajesz sobie sprawę zapewne, że jak ktoś się dowie o tym miejscu i ile dla ciebie znaczy, będzie chciał zniszczyć ten artefakt albo przynajmniej go przejąć? — mówiła dalej Envy do Vaxena.
        — A ja chyba nawet wiem kto. — Wtrącił się Lokstar wchodząc do sali. Envy spojrzała na niego z pytaniem w oczach i jednocześnie ze zdziwieniem. Vaxen za to wydawał się, że wie co zaraz usłyszy. Loki tylko skinął głową iż zgadza się z nim. Szuler podszedł do towarzyszy. Minę miał poważną, a z wykałaczki w ustach już dawno zostały pojedyncze drzazgi.
        — Zdaje się, że coś wiesz Lokstarze. Raczysz nam wyjaśnić? — zapytał Vax spodziewając się odpowiedzi. Fannlor to nie jest już byle przeszkadzająca płotka.
        — Nasz milusiński, Fannlor, upodobał sobie zabawę w magię śmierci. Wydaje mi się, że zbiera armię. Pozyskuje życie ludzi. Przyzywa piekielnych. Rośnie w siłę, Vaxenie. On wie. On chce ten ołtarz. On chce nas. Chce ciebie. — kapelusznik spojrzał prosto w oczy. — Z twoją mocą mógłby stać się niepokonany. — Loki podniósł palec. — Ale jest też druga strona medalu. Wydaje mi się, że czerpie siłę z kamienia ukrytego w lasce. Pamiętasz jak nas potraktował w mieście? A gdyby tak wykorzystać ten artefakt do ochrony tego miejsca?
        — Ale... — wtrąciła się rudowłosa, ale Vax jej przerwał.
        — Milcz, Envy. Ruszamy. Fannlor chce tej mocy, ale tylko przez wzgląd na Czarnego Pana. — trafił na pytające spojrzenie kapelusznika — Potem ci wyjaśnię. — rzucił i ruszył przed siebie. Gotowy. Pełny mocy. Silny. Zdeterminowany. Rozluźniony, a zarazem spięty. Wszystkie jego mięśnie mówiły "zaraz zdarzy się coś, co będzie spisane w kronikach". Lokstar miał rację - moc kryształu z kostura Fannlora można wykorzystać. Podarować ją dla Envy albo uwolnić ją i wypełnić nią miejsce... Ołtarz byłby trwalszy, mógłby się bronić i Vaxen były bezpieczny, jeśli chodzi o jego moc.
        Szli wzdłuż murów w kierunku bramy. W obu płonął gniew i chęć zemsty. Iluzjonista chciał zabić Fannlora. Czarny również, ale z innych pobudek. Po ciele szermierza wyraźnie widać było, że jest doskonale wprawionym wojownikiem. Każdy ruch zdradzał, iż ma pełną świadomość swojego ciała, każdy mięsień pracował tu jak w dobrym, niepokonanym mechanizmie. Sam wojownik wiedział, iż jest niemal u szczytu formy. Staje się tylko coraz potężniejszy, a w tym tempie sam będzie w stanie zabić każdego, kto stanie mu na drodze. "W sumie, to niedaleko do tego...".
        Vaxen dobył mieczy, zaś Loki wyciągnął kartę. Zaczęło się.
        — Czujesz? — Spytał od niechcenia Loki. Jego pióro drżało podnosząc temperaturę.
        — Ta — Odparł skrzydlaty. Żaden z nich nie czuł się zaskoczony. Spodziewają się ich. To jest pewne. — Chodźmy dalej.

~~***~~

        Nie tylko Vaxen pragnął mocy. O nie...
        Czuł, że się zbliżają. Byli blisko, na wyciągnięcie ręki. "Jeszcze nie teraz..." uśmiechnął się zgryźliwie podnosząc kostur ponad głowę. Każde monstrum w okolicy ucichło jak na rozkaz. "Dobrze. Ten pakt był doskonałym pomysłem. Teraz tylko odebrać duszę Vaxena, wgryźć się w jego ego i przejąć ciało, a wtedy będę niepokonany!". Śmiertelnicy wokół, którzy wciąż dogorywali na krzyżownicach krzyczeli wniebogłosy błagając Pana o ratunek. "Głupcy. Nikt wam nie pomoże!" zaśmiał się do siebie Fannlor. Czuł już nadchodzącą chwałę i glorię. Zwycięstwo było blisko. Ale nie spodziewał się oczywiście, że to będzie łatwe. Musi w końcu pokonać nieśmiertelnego. Jak to najlepiej zrobić? "Szkoda, że nie miałem dostępu do tej biblioteki...". Trzeba sobie radzić. Zza wszystkich istot wokoło zaczął wypływać strumień energii. Każdy miał inny kolor i odcień. Wszystkie skupiały się w jednym punkcie - krysztale wewnątrz laski. Po ziemi przechodziły wstrząsy, niczym konwulsje toczące dogorywające ciało. Nawet po podłożu mieniły się wzory niczym żyły odcinające się na sinej skórze. Każda żywa istota usychała i oddawała swoje siły witalne strumieniowi dążącemu do kostura. Po chwili wszystko ucichło, wszelkie błyski i wstrząsy ustały. Nawet ukrzyżowane istoty zmienił się w pył. Jedyny żywy w okolicy mógł być płomień trawiący okoliczne wysuszone krzaki czy krzyżownice. Po środku tego plugastwa, wypłowiałego gruntu i spaczonej ziemi stała wyprostowana sylwetka. Już nie wspierała się na kosturze. Już nie miała blizn, zmarszczek, siwizny. Fannlor stał się na prawdę potężny. I na prawdę płoną żywą nienawiścią do Vaxena i Lokstara. "Zniszczyć ich i przejąć ich moc. Wtedy... Będę niepowstrzymany!".

~~***~~

        Doskonale widzieli już omamionego potęgą Fannlora. Dawny obrońca wyspy, którą teraz zniszczył i spopielił. Zbuntowany mag mający walczył z piekielnymi, który nagle dołączył do wroga. Stał najwyraźniej plecami do Lokiego i Vaxa, ale nie łudzili się, że ich nie dostrzega. Nawet mimo tego, że ich aury był niemal niewyczuwalne ten pradawny musiał mieć na tyle wyczulony zmysł magiczny, że bez problemu czuł wszystkie szczegóły emanacji szulera i czarnego.
        Zresztą co tu mówić o emanacjach - ta, którą wydzielał Fannlor była wyjątkowa. Mag nawet nie starał się ukrywać tego, jak bardzo jest potężny i jak bardzo czeka, żeby pokazać swoje nowe możliwości "gościom" wyspy. Aura była cięższa i bardziej miażdżąca niż jakakolwiek szarża choćby milionów smoczych jeźdźców. Gniotła, opętywała, wiązała gardła, dusze i dłonie. Aura strachu. Fannlor unosił się kilka stóp nad ziemią. Ręce miał rozłożone na boki. W jednej z nich kostur, z którego w górę piął się snop krwawego światła. Śmiał się. Przeraźliwie rechotał. Echo niosło się po zgliszczach lasu paraliżującym drżeniem.
        Strach. Tak, to był strach. Skumulowany strach motłochu. Popłoch wśród żywych, radość nieumarłych. Prawdziwy i donośny - strach.
        "Pierdolenie...".
        — Nie będziemy już gadać, co? — rzucił Vax wykonując młynka ogromnymi ostrzami. Każde z nich mogłoby być dla każdego innego mieczem dwuręcznym. Wielki, ciężki, magiczny. Czerń klingi wydawała się pochłaniać nie tylko światło, ale i duszę dzierżawcy. Jednak nie dla Vaxena. Każde leżało w dłoni lekko i pewnie, niczym pióro, zaś w walce zachowywały się jak przedłużenie ciała hebanowego szermierza. — W razie czego tobie zostawiam gadanie. Ja morduję.
        I ruszył biegiem na wroga. Rozłożył skrzydła i położył je po bokach rozłożone, co nadało mu siły nośnej. Uniósł się nieznacznie. Położył w powietrzu na brzuchu. Już frunął. Uderzył jeszcze nimi powietrze. Nabrał rozpędu. Prędkości. Siły. Pędu. Pruł i rozcinał przestrzeń między sobą i upadłym pradawnym. Niczym czarny pocisk. Ostrza już położone po sobie z lewej strony. Zbliża się.
        Cięcie!
        Zablokowane kosturem jakby nigdy nic. Fannlor już nie był starcem. W jego oczach czaił się obłęd. Vaxen widział to wyraźne. Zaledwie łokieć od jego twarzy. Patrzyli sobie prosto w oczy. Mag był potężny. Teraz, z tak małej odległości czuł to wyraźniej. Pchnięcie wyprowadzone kosturem Fannlora odrzuciło Vaxena bezwładnie na tak ogromną odległość, że przekoziołkował niczym szmaciana lalka po wysuszonej ziemi. Nie upuścił broni. Płaszcz był cały w kurzu, podobnie jak włosy. Na masce widniało drobne, niezauważalne pęknięcie w poprzek.
        Vaxen nie widział Lokiego, ale na pewno śmiał się teraz z ex-upadłego. Ciekawe kto się będzie śmiać ostatni. "Ciekawe zawody. Kto zapierdoli to ścierwo pierwszy. Czas start" uśmiechnął się brunet licząc, że iluzjonista wpadnie na ten sam pomysł. "Dodatkowa punktacja - kto więcej razy oberwie. Przegrywam 1:0. Ciekawe w sumie, gdzie on jest..." pomyślał Vaxen wciąż leżąc.
        Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Nagle w podobny sposób jak przez chwilą czarny wojownik wylądował w tumanie kurzu szuler, a zaraz za nim jego kapelusz.
        — Ouch... No i nie spacerek, a raczej cały maraton! — rzucił niewzruszony Lokstar leżąc na plecach i obserwując zszarzałe niebo — To co... Razem?
        — Razem — odpowiedział Vaxen szybkim ruchem wstając. Znikąd pojawiły się za nim jego skrzydła. Hebanowe pióra przeplecione drobnymi nićmi koloru zachodzącego słońca. "Ciekawe, że znikają, gdy jestem bezwładny i pojawiają się, gdy będę ich potrzebować. Zupełnie, jakby same myślały. Albo robię to instynktownie" pomyślał wykonując młynka klingami, które w ruchu zapłonęły żywym ogniem. — Trochę magii nie zaszkodzi, co? — dodał ze słyszalnym spod maski uśmiechem i przygotował się do kolejnego ataku. Dziwnym trafem Fannlor wyłącznie na nich czekał, a po okolicy wciąż niosła się jego przytłaczająca emanacja.

Motyw muzyczny pierwszego aktu potyczki: Flesh & Metal - Doom OST
Awatar użytkownika
Lokstar
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lokstar »

         — Ouch... No i nie spacerek, a raczej cały maraton! — rzucił niewzruszony Lokstar leżąc na plecach i obserwując zszarzałe niebo — To co... Razem?
         — Razem — odpowiedział Vaxen szybkim ruchem wstając. — Trochę magii nie zaszkodzi, co? — dodał ze słyszalnym spod maski uśmiechem i przygotował się do kolejnego ataku. Dziwnym trafem Fannlor wyłącznie na nich czekał, a po okolicy wciąż niosła się jego przytłaczająca emanacja. Lokstar nie pozostawał w tyle za skrzydlatym. Podniósł się z ziemi jakby dopiero się obudził. "?Idzie się przyzwyczaić do tego latania. Szkoda, że lądowania są twarde." Loki rzucił się biegiem za swoim towarzyszem. Mag jak na razie nie atakował. Czekał na nadchodzące ataki. Do tej pory żaden nie był groźny. Każdy chciał się wybadać na co stać przeciwnika. Jedno było pewne. Dwóch na jednego to nie fair. Zwłaszcza dla przybyszów z kontynentu. W tej aurze dookoła było coś niepokojącego. Była potężna ale jednocześnie strasznie chaotyczna. Jak zlepek wielu przeróżnych emanacji. Yallan, który dopiero co posiadł tajniki odczytywania aur doskonale ją czuł. Ziemia aż drżała od naporu mocy.
        Vaxen leciał kilka stóp nad ziemią. Uderzał skrzydłami raz za razem. Ostrza jego mieczy płonęły żywym ogniem. Loki zwinnie przedzierał się przez zgliszcza krzyżownic. Niektóre z przeszkód zwyczajnie się przed nim rozsypywały w popiół niesiony wiatrem. Szuler przeskoczył nad kolejną zwęgloną przeszkodą. Szermierz wzbił jeszcze kilka łokci nad ziemię tworząc wymarzone okno do rzutu. Nie trzeba było długo czekać aby pierwsza karta przeleciała tą drogą. Za nią kolejna. I jeszcze kilka. Mag przez chwilę wydawał się być zdezorientowany całą sytuacją. Jednak, kiedy płonące pociski zmieniły się w rozsypujący się popiół bez nawet spojrzenia na nie, wszystko było jasne. We dwóch mogą sobie nie poradzić tak łatwo. Pod nosem Yallana pojawił się uśmiech. Zaraz obok niego pojawiły się cztery kopie. "Zagrajmy w grę." Zaczął zmieniać miejsca. Drogi, którymi biegli kapelusznicy krzyżowały się niezliczoną ilość razy. Biegli na tyle daleko od siebie, że pojedyncze ataki nie powinny ranić pozostałych, a jednocześnie na tyle blisko, żeby emanacja właściciela była choć odrobinę trudniejsza do zlokalizowania. Lokstar czekał na dogodną chwilę, by kolejny raz zaatakować.
        Nie musiał jednak długo czekać. Szybko padł pierwszy cios skrzydlatego w tym podejściu. Uderzył raz. Fannlor zablokował go swym kosturem. Moc obu oręży była ogromna. Każdy kontakt wywoływał podmuch energii w okolicy. Dało się też ujrzeć podrywany przez te podmuchy kurz z ziemi. Kolejny cios. Kolejny blok. Poderwał się i odsunął by nabrać pędu do kolejnego ataku. W tym czasie Loki rzucił kolejny raz kartą. Mag z Artemis był tym razem zmuszony do aktywnego blokowania. Kilka pierwszych rzutów nie mógł rozstrzygnąć, które są prawdziwe, a które iluzją. Przez to musiał się skupić na wszystkich. Otwartą dłonią celował w nadlatujące w jego stronę karty. Dawkowanie mocy potrzebnej do parowania ataków iluzjonisty przychodziła pradawnemu z łatwością. Nie był to może pokaz magicznych sztuczek na ulicy, ale robił wrażenie. Ten spokój i opanowanie. Wyczekiwał kolejnych ataków i bez większego wysiłku odbijał wszystkie. Wtedy niespodziewanie od drugiej strony podleciał Vaxen. Kolejne cięcie na wysokości karku. "On chyba ma to w nawyku."Cieciu towarzyszył kostur i kolejna fala mocy przy zderzeniu. Tym razem kontakt trwał dłużej. Jednak cały czas Fannlor spoglądał gdzieś spode łba na swojego przeciwnika. Było coś piekielnego w tym krzywym spojrzeniu. "Zapomnij stary, to już nie jest twój stary mentor. To nie jest już dłużej on. To tylko..."
        — Nie zapomniałeś o kimś?! — Yallan wyciągnął sztylet i doskoczył do walczących. Całość nie trwała nawet chwili. Obaj byli zablokowaniu przez jednego maga.
        — Widzę, że znudziło ci się walczenie z wysłannikami piekieł, mój uczniu. — Syczał z pogłosem Fannlor. Loki tylko uśmiechnął się krzywo. W tym momencie potężny podmuch odrzucił obu towarzyszy w tył na kilkanaście łokci. Vaxen wykonał sprawny obrót w powietrzu i podpierając się mieczem szybko wyhamował. Loki z nieco mniejszą gracją, choć zwinnie ominął w locie wystający fragment krzyżownicy pozostałej po rytuale i wylądował niedaleko Vaxena.
        — Odwróć jego wagę. — Rzucił skrzydlaty i poderwał się do lotu. Skierował się w górę.
        — Pewnie! — odparł. — Tylko jak mam to zrobić? — Rzekł już samotnie stojąc sam na sam z osobą, o której mowa. "To nie będzie nic mądrego. Jak zwykle." — Em. Fannlor!— zakrzyknął dość kpiąco. — Idę po ciebie, pokrako! — wyjął wykałaczkę, włożył sobie do ust i ruszył w kierunku maga. Adresat słów iluzjonisty chyba usłyszał, gdyż obdarzył właśnie jego swym krzywym obliczem.
        — Humor cię nie opuszcza w obliczu śmierci. Zawsze miałeś talent do przeceniania swoich możliwości. — Skwitował chłodno mistrz ucznia.
        — Ta... Chcesz zagrać w grę? Wybierz kartę. — Yallan rozłożył wachlarz kart. Był zdecydowanie zbyt daleko i było zbyt ciemno by cokolwiek mógł widzieć. Gra jednak ruszyła. — Czy to ta? — Loki rzucił z pełną siłą płonącą damę kier. Fannlor z łatwością ją odbił. — A może ta?! — Tym razem poleciał as pik. Ten sam efekt. — A może to ta! — Poleciała dziewiątka karo. — Nie? Nic nie mów. Nigdy nie byłem dobry w tę grę. Ale daj mi jeszcze jedną szansę. — Loki spojrzał spod kapelusza na niebo. Właśnie, dokładnie nad miejscem gdzie stał mag poczerniałe niebo przeszył pomarańczowy blask płomieni. To Vax w swym zapale do walki aż płonął. Dosłownie. Płonąca kula ognia leciała prosto z czarnego nieba. — To joker. — kapelusznik uśmiechnął się szyderczo — Prawda? — Szuler rzucił dwie kolejne karty w maga. Tuż przed tym jak meteor w postaci skrzydlatego miał trafić prosto w maga.
        Takiego obrotu sytuacji nie spodziewał się ani Yallan ani Qualn'ryne. Kolejny, tym razem znacznie potężniejszy podmuch prawie powalił iluzjonistę. Atak skrzydlatego był skuteczny, choć nie dość by przechylić szale zwycięstwa na ich stronę. Płonące ostrza zarysowały skórę i rozcięły strój dzierżącego kostur tuż pod ramieniem. Jednak uderzenie wywołało bardziej efekt na okolicy niż samym magu. Fannlor przejął ewidentnie prym w tej walce. Chwycił Vaxena. Spojrzał mu prosto w oczy i odrzucił na bok jak lalkę. Miecznik nie był wstanie wstać po tej wymianie spojrzeń. Drżał jakby jego ciało spowił niewypowiedziany ból. "Co się tam wydarzyło?"
        — Vaxen! — Krzyknął demon zaniepokojony.
        — Teraz twoja kolej, Yallan! — Wrzasnął mag. — Straciłem już dość czasu na waszą dwójkę! Koniec z tą zabawą! — Jego głos niósł się po okolicy i odbijał się od odległych drzew. Na dodatek zaczął padać deszcz. "Zróbmy trochę lepszą atmosferę." Gdzieś nieopodal uderzył piorun. "Idealnie. Zawsze chciałem walczyć w takiej scenerii." — Nie sądziłem, że jesteście tak uparci.
        — Mało o mnie wiesz. — Loki wyciągnął sztylet i podrzucając go obrócił by chwycić za ostrze. — Ale, widać, że ja o tobie też niewiele. Czyli to dlatego przeżyłeś tyle lat? — Wszystko stało się jasne. "Nie chce wiedzieć ile razy ten rytuał miał miejsce i ile istnień zostało poświęconych."
        — Brawo. Brawo. Ale teraz dopilnuję, by ta wiedza nie opuściła tej wyspy. — Fannlor wycelował swoim kosturem prosto w kapelusznika. Błękitne światło wystrzeliło w stronę Lokiego. "Masz ci los." Niewiele brakowało by atak dosięgnął celu. Najbardziej oberwał kapelusz, który już nie nadawał się więcej do założenia i wysuszone drzewo, które upadło przypalone. "Niedobrze." Kolejny atak podobny z podobnym skutkiem. Trafił tuż przed biegnącym szulerem posyłając w powietrze chmurę pyłu i kurzu. "Cholera, bardzo niedobrze." Przyspieszył biegu. Nie mógł dać się trafić. To mogłoby się skończyć źle i to nie tylko dla niego samego.
        Yallan odpowiedział atakiem na atak. "Jestem strasznie monotematyczny z tym rzucaniem kartami..." Gdy zrobił niemal pełne koło wokół, prowadzącego nieustanny ostrzał, maga zbliżył się nieco do nadal leżącego Vaxena. Skrzydła miał ukryte jednak widać było, że jeszcze żyje. "Wstawaj stary. Nie wierze, że tak łatwo dasz się pokonać. Nie mam zamiaru na ciebie czekać." Wtedy Fannlor podniósł kostur. Uderzył nim w podłoże, wyciągnął rękę przed siebie i potężne światło zaczęło z niej emanować. "Pokaz jeszcze się nie skończył?" Niszczący promień czystej magii emanował z ogromną mocą. Zmiatał wszystko na swojej drodze. A na tej drodze miał się znaleźć Lokstar. Potęga tego promienia nie pozwalała magowi zbyt szybko się przemieszczać a co za tym idzie nie był to celny atak. Odległość jaka dzieliła jednak dwóch mężczyzn była na tyle znacząca, że działała na niekorzyść kapelusznika. Promień powoli rozpędzał się w kierunku gdzie stał iluzjonista. Nie dało się go ominąć. "Trzeba wiać!"
        Promień sukcesywnie doganiał biegnącego demona. Jego dudnienie i gorąco było coraz bardziej wyczuwalne na plecach. Kątem oka dostrzegł jak dzielą ich już tylko łokcie, które szybko topniały.
        — Umrę...— "zbliża się" — ...zdechnę... —"jest coraz bliżej" — ... bum dzyń dzyń... — "gorąco" —...Jako prawiczek!... — Nim się zorientował był po drugiej stronie promienia, który gonił jego klona. "Że co?"
Awatar użytkownika
Vaxen
Szukający Snów
Posty: 153
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Vaxen »

        Obaj stali na twardych nogach, mięśnie się napięły, po skórze Vaxena przebiegł dreszcz podniecenia. Aura przeciwnika już nie była tak przygważdżająca, jakby czarny się przyzwyczaił do jej wpływu i potrafił go zdusić, zignorować. Spodziewał się, że Fannlor będzie zbyt pyszny na szybki kontratak. Przewidywalny drań... Tylko czekał na ciosy, które mógłby popisowo zablokować i posłać agresorów na glebę. Mord w oczach maga... Vaxen już widział ten szał kiedyś. Widuje go bardzo często. Za każdym razem, gdy patrzy w lustro. Fannlor pragnął mocy, tak samo jak szermierz. Jego emanacja, choć już stłumiona w umyśle ex-upadłego, wyraźnie zdawała się chaotyczna, nieokiełznana. Zupełnie, jakby nie miała jednorodnej natury. Zupełnie, jakby była zlepkiem mnóstwa różnych śmieci. "Worek pełen zwłok...".
        Zdrajca wyspy nie poruszał się, wciąż w oczekiwaniu na oponentów unosił się nad powierzchnią wysuszonego gruntu. Czekał. Zupełnie jakby drwił z Vaxena i Lokstara. Coś w stylu "nie dacie rady, zwykli śmiertelnicy". Zamaskowany niemalże słyszał głos czarodzieja... "O nieee, tak nie będę się bawić!" przemknęło mu przez myśl, gdy rodził mu się w głowie plan.
        Ruszyli przed siebie. Oczywiście szermierz był szybszy. Wzniósł się do lotu. Nisko nad ziemią. Wydawało się, że powtarza poprzedni atak. Klingi buchały magicznymi płomieniami, lecz Vax nie czuł ich gorąca. W jego głowie skrzyła się myśl. Pomysł. Żądza. Tak, Fannlor miał coś, czego demon bardzo pragnął - ogrom mocy. Gdyby choć jej część można było pochłonąć... Zdobyć... Okiełznać... Czarny był bardzo podniecony. Myślał tylko o tym, aby zabić maga. Odebrać mu życie. Mknął w jego kierunku wyobrażając sobie, jak zadźga go na śmierć. Przebije mu puste serce. Wyrwie duszę. Zmiażdży niczym robaka.
        Przemieniony doskonale pamiętał jednak, że nie walczy sam. Poza tym samotnie zapewne by przegrał. Podwyższył lot, uniósł się ciut wyżej odsłaniając Lokstarowi cel. Spodziewał się, co się stanie. Naraz tuż przy skórze skrzydlatego pofrunęły płonące karty. Ich pęd delikatnie naciął ciało wojownika, jednak rana natychmiast niemal się zasklepiła. Fannlor wydawał się skonfundowany - pociski były celne, ale nie wymagały od niego dużo wysiłku, aby je powstrzymać. Jednak ta chwila, którą poświęcił im wystarczyła. Przeniesienie uwagi z pędzącego, hebanowego pocisku na mniejsze, płonące kartoniki było jego ogromnym błędem.
        Rzucone przez Yallana karty zniknęły w towarzystwie obłoku dymku zamieniając się w popiół. Pradawny jednak zdziwił się, gdy patrząc "za" nie nie ujrzał Vaxena...
        ...który był już za celem. Atak od pleców. W tym czasie skrzydlaty czuł wyraźnie, czym para się iluzjonista - aura magii pustki była rozpoznawalna, zwłaszcza iż również Vaxen nią włada. "Będę musiał to przetestować!" pomyślał, gdy mroczne, matowe klingi cięły bezgłośnie powietrze. Ostrza niemal zetknęły się z obrzydliwie cuchnącym ciałem obrońcy Artemis. Był wyraźnie zbyt zajęty szulerem! Jaki więc cudem?! 'Jak to?! Ty wypłowiały kutasie!" błysnęło błyskawicą w umyśle Vaxa, gdy Fannlor zablokował cios kosturem. "Nikt, dosłownie nikt nie ma prawa się mierzyć w walce ze mną!" krzyczało ego wojownika mocując się ostrzami w kontakcie z kosturem przeciwnika. Spod tartego o siebie metal błyskały iskry. Żaden z nich nie zauważył, że uderzenie to spowodowało wybuch i falę energii wokół nich. Płomienie na klingach wybuchły, a z ich języków na czubkach można było dostrzec fioletowe "twarze" najbardziej przerażających demonów. Demonów zabitych tymi ostrzami! Pochłonięte dusze wzmacniały siłę ataku. Ogień jak na rozkaz zaczął trawić kostur wroga pochłaniając najpierw dłonie oponenta, a potem całe ręce i korpus.
        Szybkie oderwanie się od kontaktu, które spowodował wściekły Fannlor upewniło Vaxena, że jednak można zranić tego popaprańca.
Mag zaczął rozumieć, że nie tylko dla dwójki demonów to nie spacerek. Sam musiał zagrać inaczej.
        Kolejne hebanowe grzmoty spadły z nieba na głowę pradawnego tak szybko, że ledwo zdążył przed nimi uskoczyć. Na kolejne cięcia już był przygotowany. Każdy cios wyprowadzony przez zamaskowanego spotykał potężną gardę, nieprzeniknioną defensywę. Upadły mag zyskał tyle sił witalnych, iż nie obawiał się żadnego fizycznego ataku. Doskonale blokował pioruny posyłane dłońmi nieśmiertelnego demona, a niekiedy nawet wyprowadzał kontrataki, które to Vax musiał skutecznie blokować czy wykonywać uniki.
        Na cięcie z dołu lewą ręką czarnego przypadał blok dolną częścią kostura i celny kopniak w goleń demona. Prawa ręka wykonywała perfekcyjny sztych, a odmłodniałe ciało Fannlora robiło krok w bok z lekkim obrotem, a następnie górną częścią broni wymierzało potężny zamach z boku główną częścią laski - magicznym kamieniem. Gdyby Vax nie uskoczył do góry pomagając sobie w locie skrzydłami zostałby zmiażdżony tak, jak ogromny kamień, który znajdował się przed chwilą pod stopami skrzydlatego.
        Czarodziej roześmiał się!
        "Cholera!" zdążył pomyśleć szermierz wiedząc, że się odsłonił! Najwyraźniej jednak miał farta! Fannlor bowiem zmuszony był do zablokowania pędzących w niego kart, toteż zamaskowany uderzył lotnymi kończynami powietrze odskakując w tył zwiększając chwilowo odległość. Wtem nabrał rozpędu. Vax zauważył, że nie wszystkie lecące płomienie ciskane dłońmi Lokstara są rzeczywiste. Jednak dawny nauczyciel iluzjonisty o tym nie wiedział! Musiał blokować wszystkie, co kupiło demonowi nieco czasu.
        Wystarczająco czasu, aby Vax nabrał ponownie rozpędu. Prawa klinga poszybowała. Wysokość - kark. I znowu - BLOK! Huk zderzeń magicznych artefaktów dzierżonych przez przeciwników niósł się echem po wyspie niczym grzmoty posyłane przez samego Prasmoka! Tym razem jednak kontakt trwał znacznie dłużej. Ścierali się i napierali siłując się między sobą. Żaden z nich jednak nie potrafił zyskać ani krzty pola, czy nawet ustąpić przeciwnikowi. Fannlor mierzył czarnego spode łba, zaś on nie pozostawał dłużny. Pod maską, ukryty przed oponentem, na twarzy nieustannie widniał uśmiech podniecenia, zabawy, drwiny. Vaxen w czystej postaci. Hebanowe oczy niemal płonęły żądzą mordu, podobnie jak u maga. Nawet w tej sferze ich spojrzenia się ścierały niczym ostrza.
        — Nie zapomniałeś o kimś?! — do zwarcia dołączył nagle Loki, który doskoczył do, wydawałoby się, bezbronnego pradawnego! Mag jednak w niewytłumaczalny sposób obrócił się i zablokował również to cięcie! Teraz, ścierali się we trójkę. Zamaskowany już chciał podnieść lewą klingę i zaatakować nią po raz kolejny, nie przerywając kontaktu prawym mieczem.
        — Widzę, że znudziło ci się walczenie z wysłannikami piekieł, mój uczniu! — wysyczał przez zęby zdeterminowany Fannlor. Wydawało się, że wreszcie nad nim górują!
        Nic bardziej mylnego!
        Wtem potężna eksplozja energii i magii odrzuciła obu walczących demonów niczym szmaciane lalki. Vaxen pomógł sobie skrzydłami, aby odzyskać kontrolę i z całkiem zgrabnym, niemal atletycznym przewrotem wylądował wbijając lewe ostrze w spaczoną ziemię. Yallan nie miał tyle szczęścia i po mniej zgrabnym upadku i uniknięciu resztek jednej z krzyżownic wylądował obok Vaxa.
        "Chędożony w cztery strony świata zaklęty krasnal pełen gówna!" przeklął wojownik decydując się na realizację wymyślonego wcześniej planu. Nie był z tego powodu zadowolony - pomysł był durny, niebezpieczny, niemal samobójczy i... I mógł się udać!
        — Odwróć jego uwagę! — rzucił Qualn'ryne głosem tak rozpalonym, tak podnieconym i zimnym niczym stal, że aż Lokstarowi zmroziło krew w żyłach. Wydawało się mu, iż Vaxen jest gotowy na śmierć, jeśli ma to być cena zwycięstwa!
        Niewiele się mylił.
        — Pewnie! — odparł. Czarny ponownie rozpostarł ogromne skrzydła i rzucił się w lot dokładnie w górę. Huk, który temu towarzyszył na sekundę ogłuszył kapelusznika. Nawet, jeśli coś jeszcze mówił - czarny nie miał szans tego usłyszeć przez wszechogarniający szum pędzącego powietrza i wiatru.
        Odległość od ziemi rosła w takim tempie, że zamaskowany nie miał szans wziąć oddechu. Wstrzymał więc powietrze na tę chwilę, a gdy poczuł, że siła grawitacji już niemal przestaje na niego działać, a powietrze jest tak rozrzedzone, iż oczy wychodziły mu z orbit i temperatura drastycznie spadła, zatrzymał się, uderzył raz skrzydłami w nicość i... Ruszył lotem pikującym w dół. Już nie tylko klingi płonęły. Teraz całe ciało Vaxena spowijał błękitno-szkarłatny ogień. Wydawało się, że zaraz strawi i spopieli pędzącego hebanowego. Skrzydła miał położone po sobie, ostrza wyciągnięte przed siebie, wyciągnięty jak struna, wszystkie mięśnie napięte i naprężona. Ziemia zbliżała się w tempie nieubłaganym. Zdawało się, że niemal krzyczy oczekując spotkania z niesionym niczym piorun Vaxenem. To nie ziemia krzyczała. To był zamaskowany, choć jego wrzask mógł być słyszalny jedynie dla niego samego. Wielokrotnie przewyższył prędkość dźwięku! Strzał powietrza towarzyszący przekraczaniu bariery dźwiękowej dotrze do ziemi prawdopodobnie sekundę, może dwie po uderzeniu wojownika w glebę. Nie ma już odwrotu. Vaxen wiedział. To zaboli. Bardzo. Ale próba rozłożenia teraz skrzydeł i wyhamowania byłaby zapewne o wiele gorsza. Uderzy raz i może zginie zabijając przy okazji Fannlora...
        Kula ognia nagle i nieokiełznanie zetknęła się we wszechogarniającym wybuchu z powierzchnią wysuszonej ziemi. Eksplozja wstrząsnęła krainą i omal nie powaliła Lokstara. Podmuch gorącego powietrza rozlał się, jakby w podłoże grzmotnął meteoryt.
        Vaxen stał w chmurze kurzu i pyłu kilka kroków od Fannlora. Z jego lewego ostrza kapnęła kropla krwi. Czarny był lekko pochylony, stał w szerokim rozkroku i ugiętymi kolanami. Był obolały, wyraźnie. Oponent stał naprzeciw wojownika. Stał, a nie unosił się. Cios zrobił chyba na nim wrażenie! Mag żył. I się śmiał, choć z jego barku powoli spływała strużka szkarłatnej posoki. Był ranny. Ostrze go dosięgło.
        Zbyt płytko. Klinga ledwo drasnęła skórę pradawnego i rozcięła jego habit. Rana nie była ani poważna, ani głęboka. Mimo wszystko - Vaxen się uśmiechał. Trzecia część jego maski odpadła odsłaniając fragment lewego policzka i całe lewe, hebanowe oko. Pozostały fragment maski był nietknięty, łącznie ze złotą błyskawicą biegnącą przez prawy oczodół. Zza tego oddzielonego fragmentu można było rozpoznać z mimiki, iż czarny jest na prawdę zadowolony, rozbawiony, zdeterminowany i podekscytowany.
        "Można? Można!" pomyślał dumny z siebie. Teraz pewność siebie upadłego pradawnego musiała zmaleć. Fannlor zrozumiał, że w tej walce nie jest na pozycji zwycięskiej. Jeśli chce zdobyć moc - musi po nią sięgnąć własnymi, gołymi rękoma. A na pewno się przy tym poparzy! A było od czego, bowiem hebanowe klingi wciąż trawił żywy, fioletowo-czarny płomień. Ten sam język ognia spowijał pozostały w całości oczodół maski!
        Pierwsze wrażenie szybko zbledło, gdy Vax dostrzegł ziejące nicością i gniewem oczy Fannlora. "O-oo!".
        Na raz coś chwyciło krtań szermierza, wybiło mu z dłoni broń, otumaniło umysł. Obezwładniło. Magia, którą pradawny złapał Vaxena w sidła była potężna. I skutecznie dusiła czarnego. Sparaliżowane w niewidzialnym uchwycie ciało Qualn'ryne'a uniosło się kilka cali ponad grunt. Tak, że stopy straciły kontakt z podłożem. Jedyne, co zamaskowany mógł zrobić to próbować chwycić i zdjąć nieistniejącą, niematerialną dłoń, która zgniatała mu krtań. Gdy już zaczął tracić kontakt z rzeczywistością, a świat wokół zaszedł szarawą mgłą braku tlenu Fannlor odrzucił ciało przeciwnika, które w bezruchu zastygło po krótkim koziołku na sczerniałej skorupie gruntu. I choć natychmiast by odzyskał świadomość, tym razem wiedział, że ma bardziej przesrane, niż kiedykolwiek wcześniej. Strażnik wyspy wkradł się do umysłu wojownika przejmując jego myśli i splatając je mentalnymi pętami. Ciało się już więcej nie poruszyło.
        Naraz ex-upadły wiedział, że musi z tym walczyć, inaczej będzie po wszystkim. Fannlor wykorzystał znacznie większą część swojej mocy magicznej, aby wyprowadzić zaklęcie, którego celem było przejęcie jego ciała. Vaxen straciłby zupełnie kontrolę. Fannlor zdobyłby to, czego tak pragnął. Wtedy mógłby już po prostu przesłać swoją świadomość do "pustego" umysłu demona i zdobyć jego umiejętności, moc, wszystko. Vaxen zostałby zniszczony. "Muszę walczyć!" zmuszał się do zmaterializowania siebie we własnej głowie. "Nie pierwsza potyczka w umyśle i nie ostatnia! Dawaj!" motywował samego siebie.
        Po chwili udało mu się stanąć w totalnej pustce na szklano-marmurowej posadzce. Czerń i zimno były tu wyraźnie odczuwalne. Za nim znajdował się przedziwny "rdzeń" złożony z miliona splecionych ze sobą kryształów i wiązek magii. "Świadomość" - tak nazwał to coś wojownik. Przed nim natomiast wyraźnie majaczył człekopodobny kształt. Zbliżał się. Był ogromny. I jakby znajomy. "Fannlor?!" przemknęło mu przez myśli, gdy rozpoznał odmłodzoną twarz monstrum. Zmutowanego, czterorękiego monstrum z ogromnym garbem, wybałuszonymi oczyma, nogami wielkości samego Vaxena i dwoma parami skrzydeł. Czarnych. Jak te, które niegdyś posiadał sam szermierz. "Szlag".
        — Poddaj się tej sile! — krzyknęło monstrum, a dźwięk słów spowodował, że zamaskowany na chwilę stracił grunt pod nogami. Szklano-marmurowa posadzka zatrzęsła się, a na jej grafitowej, idealnie wypolerowanej powierzchni pojawiły się pęknięcia. "Rdzeń" za plecami Qualn'ryne'a jęknął, jakby miał zaraz pęknąć i rozbryznąć się na miliony małych kryształków. — Poddaj się tej magii! Twoje ciało jest moje! — każde słowo wstrząsało wewnętrznym światem Vaxena i pozostawiało na nim kolejne bruzdy.
        "W twoich snach kupo gówna!" pomyślał Vax, a na jego twarzy nagle pojawiła się maska. Złota błyskawica emanowała energią. Vaxen był zupełnie nagi, ale nie zaszkodziło to w rozłożeniu prawdziwych, fizycznych skrzydeł. Takich, jak dawniej. Co najdziwniejsze - anielskich. Vaxen w swoim umyśle miał śnieżnobiałe, anielskie skrzydła!
        W niewytłumaczalny sposób nagle pojawił się przed monstrum na wysokości jego oczu i precyzyjnym uderzeniem wbił wytworzony znikąd szpikulec długości przedramienia w czaszkę - przez oko i na wylot. Stwór się zachwiał, cofnął o krok, a rdzeń zawył z energią, jakby nagle dostał dodatkowego przypływu mocy. "A więc tak to działa!" zrozumiał Vax. Są w jego głowie. To jest jego świat. Wtem nad mutantem, około staj w górze, pojawił się fortepian, który runął w dół z prędkością prawie taką, jak niedawno sam Vaxen z niebios na Fannlora. Zamaskowany skupił się na mocy magicznej płynącej w jego fizycznym, nie eterycznym, ciele i zmaterializował je. Na swoim uchu. Złoto-hebanowy kolczyk wrócił na swoje miejsce. Następnym były płaszcz i ostrza. Vaxen w niemal pełnym rynsztunku ruszył przed siebie, a magia zła otoczyła go barierą, która wywoływała nieprzenikniony i nieprzerwany ból stwora. Fortepian grzmotnął i rozpadł się w drzazgi! Umysłowy Fannlor zawył z bólu, gdy jego ciało od środka zaczęły rozrywać miliardy żywych robaków. Czuł się, jakby zjadały go żywcem. Garb eksplodował srebrzysto-białą mazią. Zdrowe oko wybuchło z krwawym rozbryzgiem. Ostrza w dłoniach czarnego odcięły najpierw nogi, potem pierwszą parę rąk mutanta. Ten jednak nagle odskoczył, uderzył skrzydłami i, z krwawiącymi kikutami, wzniósł się w powietrze. Wysoko, wysoko. Rdzeń zawibrował w podnieceniu, zaryczał niemal w radości. Vaxen pierwszy raz odezwał się w tym "świecie":
        — Popełniłeś zbyt wiele błędów!
        I wzbił się w przestworza w pogoni za przeciwnikiem, który zdawał się uciekać. Dogonił go w dwa uderzenia skrzydeł.
        — Po pierwsze: myślałeś, że zdołasz mnie pokonać! — Vaxen rozszerzył magiczną bransoletę na dłoni robiąc z niej niezniszczalną obręcz, a następnie założył ją na monstrum i zacisnął unieruchamiając go. — Następnym błędem była myśl, że pokonasz mnie w moim własnym umyśle! — Vax wykonał milion cięć w powietrzu, ale ostrza pozostawiały srebrne smugi na przestrzeni, jakby siła zatrzymywała się przed nimi. Miliardy srebrzystych ostrzy zawisło w powietrzu. Każde z nich drżało w zniecierpliwieniu. — A największym błędem było to jak uznałeś, że pokonasz mnie w przestworzach!!! — Na sztychowy ruch obu mieczy w dłoniach każda srebrna smuga z impetem cięła zniekształcone ciało umysłowego zaklęcia Fannlora. Miliardy cięć na raz. Potok i deszcz flaków, krwi, mięsa, kości i innych ciałopodobnych fragmentów stwora zalał szklano-marmurową posadzkę. Rdzeń uniósł się minimalnie zalewając się mlecznym blaskiem. Vaxen poczuł, że wraca mu świadomość.
        Leżał na suchym gruncie ziemi, parę stóp od wrzeszczącego w bólu maga. Czarny nie wiedział, czy to przez potyczkę w umyśle, czy też Lokstar okazał się skuteczniejszym wojownikiem, niż sam by przypuszczał. Nie było to ważne. Na gest oba ostrza porzucone przez przypadek w potyczce zjawiły się przed swoim właścicielem. Wbiły się w glebę jakby klękały w błaganiu o wybaczenie. "Już jest dobrze!" uśmiechnął się sam do siebie szermierz wstając z kolan na równe nogi. Nieco się trząsł, ale wciąż był pewny swojej siły.
        Vax spostrzegł, że zaczął padać deszcz, a w okolicy uderzały błękitno-złote pioruny. "O, jak klimatycznie!" ponownie uśmiechnął się wbijając się magią pustki w umysł maga i spowijając go czarnymi chmurami. Fannlor nagle z całej siły uderzył się w tors. Potem w brzuch. Potem pięścią w twarz. Loki spojrzał na tę scenkę zdziwiony. Pradawny już wytworzył kulę magii ognia na dłoni i chciał sobie ją wepchnąć w usta, gdy nagle cisnął nią w iluzjonistę, a drugą podobną w Vaxena. Szybki unik wzlotem w powietrze i zaraz panicz wylądował obok Lokiego. Ten był zmęczony, nieco zaskoczony i zmieszany, ale wciąż pałała w nim siła, potężna magia i determinacja. Cokolwiek się tu stało - dał sobie radę sam. Samodzielnie, przeciwko tak silnemu wrogowi. Vaxen był pełen uznania.
        Wszystko zdawało się iść po ich myśli. Górowali już w tej potyczce nad nieco zziajanym upadłym magiem. Strażnik Artemis wszak musiał walczyć z dwoma niesamowicie potężnymi wojownikami, a wręcz magami! Mimo iż był potężny i miał niezmierzone połacie energii magicznej, gdzieś następuje kres jego możliwości. Vaxen nie obawiał się utraty energii magicznej dzięki artefaktowi znalezionemu w Zatopionym Mieście. Lokstar również posiadał nieskończony pojemnik tej mocy. Obaj dzięki tym artefaktom zmienili się w demony. Teraz wyraźnie było widać różnicę między poziomami. Fannlor zbladł.
        Coś się jednak zmieniło. Nagle. Nieprzewidywalna erupcja emanacji. Aura obrońcy klasztoru zadrżała i otworzyła się niczym kwiat ukazując kły, zęby, rogi, racice. Z oczu dawnego nauczyciela szulera trysnął hebanowo-szkarłatny płomień spowijając jego białe jak śnieg włosy i pożerając jak zgłodniały potwór jego całe ciało. Gdy języki czarnego ognia dosięgły kryształu na szczycie kostura wystrzelił w kierunku demonów potok magii. Czystej. Palącej. Gorzej, niż magma wprost z wnętrza ziemi. Niczym fala bądź też ściana zalała Lokstara i Vaxena wypalając na ich skórze głębokie rany jakby oblane kwasem. Po chwili pióro w ciele kapelusznika zadrżało wyczuwając demoniczną magię i wytworzyło magiczną barierę znoszącą efekt fali magii. Vax nie miał tyle szczęścia.
        Lokstar obserwował, jak ciało czarnego coraz bardziej się spopiela, poszczególne partie ciała degradują i odpadają zamieniając się w... energię. Po chwili erupcja magii ustała, a Lokstar pozostał samotnie na placu boju. Przed nim stał Fannlor. Jego skóra również była niebezpiecznie poparzona. Brunatno-bordowe cielsko wydawało się niematerialnie nie z tego świata. Jednak to, co najgorzej zapowiadało, znajdowało się za tym zniekształconym i oszpeconym magiem - ogromna sylwetka wielkości sporego kościoła! Nierzeczywista, a jedynie misternie upleciona z bordowego dymu. W sylwetce tej widać było przeolbrzymie rogi, pysk jak u najgorszych piekielnych, kły wielkości spopielonych mieczy Vaxena. Istota oplatała upadłego maga bordową mgiełką przypominającą demoniczny ogon.
        — Teraz się zabawmy na poważnie! — rozległ się zupełnie nieznajomy Lokiemu, przerażający wielogłos wprost z najgłębszych czeluści Otchłani czy Pustki.
Awatar użytkownika
Lokstar
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lokstar »

        Cała sytuacja wydawała się nierealna. "Jakim cudem tego uniknąłem?" Nie było nawet chwili na odpoczynek. Pobojowisko jakie zostawiał za sobą strumień magii mówiło jasno, że ta siła to nie jest coś co można by zlekceważyć. Huk jaki towarzyszył tej magii przypominał burze, która bez wytchnienia ciskała swymi piorunami w ziemię. Demon nie czekał na rozwój sytuacji. Ruszył pędem w kierunku Fannlora. Kątem oka jedynie dostrzegł jak po jego klonie zostają jedynie płatki kwiatów na ziemi. Ich czerwień odcinała się od wszechobecnej szarości i zniszczenia, a jednocześnie doskonale pasowała do pozostałości krwi po ofiarach. Mag nie spodziewał się, że karta przeleci zupełnie z innego kierunku niż tego oczekiwał. Krawędź pędzącej i wirującej karty przyozdobionej błękitnym płomieniem była na tyle szybka i nie spodziewana, by móc zranić policzek przeciwnika. Uśmiechnął się do siebie szuler. Palcem narysował na karcie runę ochronną. Taką samą jak wcześniej, która dała mu chwilę na odpoczynek w klasztorze. Ta zapłonęła złotym światłem i utrwaliła się w rewersie. Schował ją do kieszeni i przyspieszył. Przeskoczył nad kolejną przeszkodą na jego drodze. Promień śmierci, którego opanowanie pradawnemu nie szło zbyt gładko, wygasał. "Muszę coś wykombinować zanim to zgaśnie!" Ominął kolejny osmolony głaz. Przetoczył się po ziemi i sięgnął po kolejne karty. Wykorzystując to, że mógł nimi manipulować w locie jak tylko chciał rozpędzał je do niebotycznych prędkości. Każda świszczała na swój własny sposób. Nim pierwsza dotarła do celu, wyrzut magi z kostura ustał. Wtedy nastąpił pierwszy wybuch. Nim Fannlor zdołał zablokować pierwszą wybuchła wielką chmurą czarnego dymu. Z tej zasłony Mag nie mógł dostrzec ani Yallana ani nadlatujących kart naładowanych magią. Pierwsza eksplodowała tuż pod stopami maga zmuszając go do cofnięcia się o kilka kroków. Kolejna rozerwała habit na wysokości nerek po czym wybuchła za plecami. Popychając strażnika Artemis w przeciwnym kierunku. Każdą kartę do wybuchu zmuszał jej właściciel, a przez zasłonę dymną musiał robić to na wyczucie. Rzucanie celnie nie widząc celu też jest wyczynem samym w sobie. Kolejny magiczny, papierowy pocisk przeciął powietrze tuż pod ręką maga przelatując przez materiał rękawa na wylot i powtórzył los swoich poprzedników. Czwarta w końcu osiągnęła swój cel. Wybuchła prosto na piersi pradawnego odrzucając go kilka łokci w tył. W chwili gdy złapał równowagę z czarnego obłoku wypadł rozpędzony Iluzjonista. Odległość między nimi była niewielka. Fannlor wycelował w niego swój kostur, a kamień w mgnieniu oka zaczął napełniać się energią gotową do uwolnienia.
        — To była twoja ostatnia sztuczka, Yallan!
"Mam nadzieję, że to zadziała..." Loki stworzył swojego sobowtóra poniżej miejsca gdzie miał paść kontratak i skupił całą swoją uwagę właśnie w tym punkcie. W chwili gdy pocisk magii trafił, na demona spadły płatki róż, a on sam znajdował się poniżej. W miejscu gdzie przed chwilą był jego klon był teraz on we własnej osobie. "Działa! Ile to daje możliwości!" Nie miał czasu nacieszyć się nową sztuczką miał potężnego wroga do pokonania. Swojego mentora.
        Równolegle do promienia magii powędrowała karta. A zaraz za nią jej miotacz.
        — Niespodzianka! — karta raniła Fannlora w udo co zmusiło go do lekkiego ugięcia i odsłonięcia się. Wtedy szuler wymierzył mu potężny cios w szczękę. Kości się zderzyły. Głowa maga lekko odsunęła się pod naporem ciosu. Drugą ręką w drugi policzek. Głowa znów została odrzucona na drugą stronę. "Coś jest nie tak. Idzie zbyt lekko." Trzeci cios został już jednak zablokowany. Gdy pradawny pozbierał myśli chwycił pięść iluzjonisty. Chwyt trwał tylko chwilę, gdyż palce przeniknęły przez nadlatującą dłoń, która zaczęła powoli znikać. Wtedy potężna seria sześciu wybuchów nadeszła w plecy. Mag lekko jęknął. Yallan zdążył przenieść się za plecy swojego oponenta i wymierzyć serię.
        — Widzę, że nauczyłeś się nowych sztuczek. Szkoda, że ci nie pomogą, demonie! — Fannlor wsparł się na swoim atrybucie maga, kosturze z kamieniem, i zaczął wykrzykiwać słowa mocy, które Loki znał aż za dobrze. Zaklęcie, pozwalające widzieć emanacje istnień, z którymi kiedyś ten klasztor skutecznie walczył.
        — Nawet nie próbuj! — Odparł demon na inkantacje swojego mentora. Wziął zamach i detonując kartę tuż koło ucha maga, ogłuszył go na chwilę, nie pozwalając dokończyć słów. Lokstar niestety nie spodziewał się, że nawet ogłuszony mag będzie w stanie skutecznie posłać go na kilkanaście łokci. Cios wymierzony przy pomocy magicznego kamienia okazał się imponująco silny biorąc pod uwagę jak wolno poruszał się sam kostur. "To zabolało." Takie uderzenie mogło by zakończyć życie niejednego człowieka bądź słabszej istoty magicznej. Kula magicznej energii posłała przemienionego jeszcze dalej. Odbił się kilka razy od ziemi. Stłukł okulary ukryte w kieszonce kamizelki i rozdarł rękaw koszuli po której zaczęła spływać krew powoli barwiąc płótno swym odcieniem.
        — Teraz to mnie wkurzyłeś. — szuler odrzucił na bok stłuczone okulary, zdjął zniszczoną marynarkę i oderwał rozerwany rękaw. Naciągnął mocniej rękawiczkę na prawej dłoni i sięgnął po wykałaczkę. Na jego ciele widniało wiele niewielkich draśnięć. Po skroni płynęła mu krew. Wtedy nadleciała kolejna kula magii. Niematerialny klon przez nią przeszedł po czym zamienił się miejscami z tym prawdziwym demonem iluzji. Z perspektywy Lokstara Fannlor nie trafił, a wybuch nastąpił za celem pozostawiając ogromną wyrwę w ziemi i fontannę ognia. Podmuch wyrwał pęk włosów ze spinki, które rozwiały się na wietrze wśród deszczu. Nadlatywał kolejny pocisk.
        Loki przegryzł wykałaczkę i rozbiegł się razem ze swoim sobowtórem w dwie strony. "Już pewnie dokończył inkantację zaklęcia i będzie wiedział gdzie jestem. Zobaczymy czyja magia jest szybsza." Kolejny wybuch. Fannlor prowadził ostrzał magią podobny do tego, w którym lubuje się karciany demon. Ten nie pozostawał dłużny swojemu mentorowi, odpowiadał deszczem kart, które cięły powietrze niczym strzały. Przez wyspę niosły się echem potężne eksplozje przerywane seriami mniejszych wybuchów. Obaj prowadzili ataki na odległość. Jednak tylko Lokstar był zmuszony do czynnego unikania ataków. Fannlorowi bez problemu wystarczała magiczna tarcza. "Albo mi się wydaje albo jego ataki stały się słabsze. Czyżby coś go rozpraszało?" Nie było czasu na zastanawianie się. Trzeba działać szybko. Loki raz za razem zamieniał się miejscami ze swoim klonem wykorzystując do granic możliwości tę sztuczkę. Skutecznie pozwalało mu to skracać dystans między nimi. Za każdym razem gdy tak "przeskakiwał" ciskał kolejnymi kartami w przeciwnika.
        Yallan spróbował jeszcze raz sztuczki z zasłoną dymną. Jednak gdy tylko się pojawiła, podmuch wywołany magią natychmiast ją rozwiał. "Stary pies nauczył się nowych sztuczek." W biegu próbował wymyślić jak uszkodzić tego maniaka mocy. "Nie, nie, nie... Chyba pozostają tylko ataki z zaskoczenia w stylu Vaxena. Czyli ryzykowne, prawdopodobnie samobójcze i pewnie skuteczne. Raz kozie." Zdecydował się na dość radykalne zagranie. Pamiętając, że ukrył w kieszeni "Asa" postawił wszystko na jedną kartę. Biegnąc po nierównym terenie zmienił kierunek by biec znów w około zacieśniając krąg. Fannlor też zmienił taktykę. Atakował, wydawało by się przypadkowe punkty, jednak zmuszał Lokiego do biegnięcia po wybranej przez siebie drodze. "Sukinkot!" Demon zmienił kierunek i zamienił się z klonem, który biegł już jeden obieg ciaśniej. Kolejna eksplozja rozerwała drzewo, które z impetem zostało wystrzelone w sam środek pola bitwy. "To moja okazja! To będzie szalone. Ale kto nie ryzykuje, ten... No właśnie..."
        Lecący dąb był ogromnym wieloletnim drzewem. W locie obróciło się koroną do tyłu jak strzała. Loki wytworzył za pomocą swojej magi pustki siebie samego po raz kolejny, tym razem z tą różnicą, że próbował nadążyć za drzewem. Gdy uznał, że ta sztuka jest wykonana dostatecznie dobrze zamienił się z klonem. Skutecznie wywinął się spod ostrzału. Teraz tylko problemem było, że drzewo nie leci w tym kierunku, w którym by sobie tego wymarzył. Kilka korekt przy pomocy podmuchów z eksplozji kart i trajektoria jest akceptowalna. Leciał na ogromnym pniu niemal pionowo w kierunku Fannlora. "Nie do końca chciałem odtwarzać ten pomysł! Niech cię Vaxen!" Gdy był już kilkadziesiąt łokci nad Fannlorem, który nie bardzo kwapił się do uniku z powodu swojej dumy i mocy, Loki odbił się od pnia, który chwilę potem spłoną piekielnym ogniem. Mag się nie patyczkował. Demon czuł gorąco na twarzy ale czuł też podniecenie na myśl, że zbliża się ku temu parszywemu kosturowi i jego jeszcze gorszemu właścicielowi.
        Z drzewa zostały same liście. Teraz już tylko szuler wyłonił się z płomieni trzymając w dłoni błyszczącą kartę. Zamienił się z klonem, który stał tuż za Fannlorem. Spadający sobowtór majestatycznie rozsypał się w płatki uderzając w grunt. Dystans między przeciwnikami był mniejszy niż długość dłoni. Loki odwrócił maga i spojrzał w puste, pełne nienawiści i chęci mordu oczy swego mentora. On sam tylko się uśmiechnął szyderczo.
        — Żryj to! — Loki przycisnął do piersi maga kartę. Włożył w tę kartę wszystko co mógł by spotęgować efekt. Sam dotknął swojej karty, z runą ochronną. — Śmieciu... — Dokończył. Nim pradawny zdążył dokończyć znak bariery karta eksplodowała potężnym ogniem i siłą. Odrzuciło ich obu w przeciwnych kierunkach. Fannlor odleciał niemal bezwładny w tył. Wylądował niedaleko miejsca gdzie leżał Vaxen. Mag nie wyglądał najlepiej po tym bezpośrednim kontakcie z kartami swojego dawnego ucznia. Miał niemal kompletnie poparzoną twarz, stracił oko i rękę. Gdyby zdążył wykonać jakikolwiek gest aby się obronić mógłby z tego wyjść bez szwanku. Niestety nie zdążył. Teraz leżał wijąc się i wrzeszcząc z bólu. Cokolwiek się działo tracił nad tym kontrolę. Lokstar wylądował na plecach po zupełnie innej stronie pola bitwy, obolały, w zniszczonych ciuchach, ale co najważniejsze, żywy. Miał Przypalony zarost, rozcięcie przechodzące przez oko aż do kości szczęki i drugie podobne przecinające pod kątem to pierwsze. Rozerwaną koszule, stracił but, prawdopodobnie miał połamane żebra i zwichniętą prawą rękę. Sięgnął po wykałaczkę i włożył sobie w usta.
        — Nie ma czasu na odpoczynek dopóki nie będę pewny czy ten pokrak zdechł. — Podniósł się i zwrócił swoje zmęczone chodź pewne kroki w kierunku leżącego Fannlora i Vaxena nieopodal niego. Nim zdążył dostrzec ciało maga wyprzedziła go jedna z katan Vaxena. "Ciekawostka..." Niedługo po tym ujrzał jak skrzydlaty się podnosi się a obok niego Fannlor. Mag chyba postradał zmysły od tego uderzenia. Zaczął okładać się pięściami z całych sił. "Co tu się na Prasmoka wyprawia?" Wtedy prawdawny stworzył w dłoni kulę ognia, którą prawie włożył sobie do ust. W ostatniej chwili jednak zmienił zdanie i w drugiej dłoni pojawiła się druga. Po jednej dla Lokiego i Vaxa. Szermierz wystartował unikając kuli, Yallan, aby nie nadwyrężać żeber użył po raz kolejny swojej sztuczki bez problemu unikając płonącego pocisku. Dzięki temu zabiegowi odzyskał też obuwie. Jednak nie miał siły by odbudować resztę garderoby. Vaxen wylądował obok swojego towarzysza. Loki nawet na niego nie spojrzał, był jednak szczęśliwy, że jego kompan ma się dobrze.
        Nagle sytuacja zmieniła się jak dzień w noc. Erupcja emanacji przygniotła ich obu. Potężna i ciężka. Z piekła rodem. Potężna magia zaczęła wydobywać się z ciała Fannlora. Gdy potężne płomienie strawiły ciało maga i dosięgnęły kamienia zdawały się być nadal głodne. Wystrzeliły wprost na dwa demony stojące nieopodal. Nagle, pióro w piersi Lokstara zaczęło drżeć, trząść się, palić i rozbłysło białym światłem przebijając się przez koszule stawiając czynny opór napierającej magii. Niemiłosiernie paliło w skórę ale też chciało zniszczyć wnętrze. Obaj ze skrzydlatym byli nieugięci. Nic nie było w stanie po tej walce namieszać im w głowach. Gorzej miała się sprawa ciała. Potężny szkarłatny płomień zaczął trawić ubrania, potem skórę i na koniec całe ciało. Tak wyglądał los szermierza w masce. Wkrótce po tym nie pozostał po nim nawet ślad. Jedynie pióro ukryte gdzieś w cieniu jakieś skały. Lokiego uchronił artefakt zatopiony w jego piersi. Był na tyle potężny, że dał radę przeciwstawić się tej niszczącej sile. W promieniu wielu mil jedynie Fannlor i szuler zostali. Nawet lasy zostały zmiecione z powierzchni ziemi.
        Podmuch ustał. Temperatura spadała do znośnej. Upadły pradawny, opętany przez jego moc. Przez piekielnego, który teraz unosił się nad nim oplatając go swoją mocą niemal namacalną.
        — Teraz się zabawimy na poważnie! — wybrzmiał głos złożony z wielu innych wprost z pustki.
        — Że niby we dwóch? — Odparł Loki niemal na wykończeniu. — Ale ty mi się nawet nie podobasz... — Rzucił szyderczym żartem wprost na piekielnego w jego okazałości podnosząc pióro po Vaxenie... Fannlor wraz ze swoim nowym współpracownikiem był przynajmniej trzy razy większy od pozostałego na polu bitwy demona. Lokstar był wykończony, tylko jakiś potężny zastrzyk sił, adrenaliny mógłby go postawić na nogi do kolejnej bitwy. Nagle do niego dotarło. Przed chwilą wybuch magii zmiótł z powierzchni ziemi jego kompana w tej wyprawie. Jednego z najpotężniejszych wojowników jakich do tej pory spotkał. Albo postać przed nim stojąca jest tak potężna i tylko artefakt uchronił go przed nieuniknionym unicestwieniem, że nawet on nie miał z nią szans, albo był to niekontrolowany wybuch magicznej energii, nad którą nikt nie mógł zapanować. Jeżeli prawdą jest pierwsza wersja, to demon może nie mieć już tyle szczęścia i nie przeżyć kolejnej fali. Już teraz był mocno poparzony. Przez myśl przeleciało kilka razy, czy rytuał, o który tak zabiegał skrzydlaty działa. Jeżeli tak, to nie ma się do końca czym martwić. Natomiast jeśli nie, to... "Cholera. Nie wierze, że po tym wszystkim co tutaj przeszliśmy... Nie. Nie zgadzam się. Jeżeli ten rytuał nie działa to nie tylko Vaxen jest stracony. Ja, wszyscy na tej wyspie a może i dalej. Nie pozwolę na to... W imię zemsty. Za mnie, za Vaxena. "
        — Jak chcesz się bawić to zapraszam! Zatańczmy. — Loki poprawił włosy, by mniej przeszkadzały, przegryzł wykałaczkę w zębach i wyrównał oddech. Żebra nadal bolały jednak nie miał wyjścia. Musiał stawić czoła przeciwnikowi, który był jeszcze silniejszy niż poprzednio.
        Fannlor w postaci piekielnego wykonał ruch jako pierwszy. "O w końcu. Nie cierpię pozerów." Wielki podmuch piekielnego ognia topił wszystko na swojej drodze. Yallan ledwo umknął płomieniom chowając się za ostańca. Tam gdzie ogień dotykał ziemi tam grunt zostawał wypalony. Wręcz znikał w popiołach. "Cieplusio." Pióro wibrowało jakby chciało się wyrwać z piersi. Loki w formie klona ruszył w poprzek pola bitwy. Zdziwił się wielce gdy zobaczył, że wielki i potężny piekielny jest też dość ociężały w swych atakach. "Chce mnie wywabić. Tylko się zgrywa." Musiał w końcu wyjść z ukrycia. Nie miał zamiaru biernie czekać na śmierć. To była okazja by choć trochę odpocząć i zregenerować siły. Artefakt w piersi gwarantował, że używanie magii go nie wykończy, jednak kondycja fizyczna dawała wiele do życzenia.
        — Wyłaź! — Wrzasnął piekielny.
        — Może grzeczniej?! — demon grał na zwłokę. Miał pewien pomysł. Wstał i zamiast rzucać kartami licząc, że któraś w końcu, może, trafi. Postanowił pozakładać pułapki. Wyjął talię kart, na każdej wymalował runę ognia. Prosty wzór a w połączeniu z jego umiejętnościami i magią mogły dać ciekawy efekt. "Ogień zwalczaj ogniem, jak to mówią. No to wio!" Wyskoczył zza skały i ruszył prostopadle do kierunku w którym wcześniej leciał słup ognia. Co kilka kroków rozkładał karty. Upuszczał je tak, aby nie było ich za bardzo widać. Szybko też skrywał je w iluzji. Nagle kątem oka zauważył, że przeciwnik trzyma w łapie ogromny bat. "Serio? Trzask, trzask."
        Trzask! Bat uderzył tuż za plecami szulera. "Za wolno!" Kolejne uderzenie bata tuż przed. Loki przyhamował widząc zamach.""Za szybko!Rany. Co z nim?"
        — Ty gnido! — "Rany mało tych wyzwisk mają tam na dole." — Zajmijcie się nim! — Wyciągnął przed siebie dłoń i otworzył portal przyzywając kolejno drobnych piekielnych o sylwetkach ludzi ale twarzach powykrzywianych w bólu. "Czyżby tylko to zostało z tych nieszczęśników po rytuale?"
        — Stary! Z czym ty do mnie? Pracowałem dla Fannlora i dla was! Tacy przeciwnicy to nie jest dla mnie problem! — Faktycznie. Jedna dobrze wymierzona karta między łopatki czy czoło i poczwara padała ginąc we własnych płomieniach. Przyzwanych obłąkanych było coraz więcej. Loki też się rozkręcał. Im więcej przeciwników, tym więcej kart latało w około. Prawo, lewo. Po trzy, po cztery. "Jak nie zamknę portalu to będę mógł ćwiczyć rzucanie do kaczek przez cały tydzień!"
        — Powstań! Powstań Asabelhar. Zajmij się nim. Ja mam ważniejsze sprawy niż zabawa z tym demonem. — Jak rzekł tak się stało. Potok popychadeł ustał a zamiast nich pojawił się jeden, wielki, skrzydlaty piekielny. Owity w łańcuchy. Jeden z nich zakończony sierpem. Przedziurawione skrzydła, ułamany róg. Lokstar dobrze go znał. To ten sam łowca, który ponad siedem wieków temu pojmał go i wtrącił do pustki.
        — No witam! Kogo moje piękne oczy widzą! — Roześmiał się Yallanl. — Rozumiem, że muszę pokonać najpierw ciebie, żeby złoić skórę swojemu mistrzowi? — Loki podrzucił kartę ze środka talii i złapał ją za plecami. — No to dawaj. — Obrócił ją w dłoni i szybkim ruchem podkręcając rzucił w kierunku nadbiegającego piekielnego. Gdy ten myślał, że przeskoczył śmieszny kawałek papieru, ten odbił się od kamienia i prostopadle uderzył w krocze potwora po czym... Eksplodował. "Mam cię." Zaśmiał się w myślach sam do siebie były łowca dusz. Cel ciężko stąpnął. Jednak nie dało się widzieć choćby drgnięcia powieki z bólu.
        — Raz cię pokonałem. Zrobię to znów. I nic ci nie pomoże! — Zabrzmiał grobowy, ciężki głos.
        — Kiedy to było! Ty już powinieneś być martwy. — Loki uśmiechnął się. Ruszył w kierunku łowcy. Wyczuł nawyk swojego oponenta. Widział ten atak już kilka razy. Przeskoczył z nogi na nogę, skrócił krok, a w jego żyłach zapłonął ogień. Taki jak zawsze kiedy walczył z wysłannikami Czarnego Pana. Poczuł się jak za dawnych czasów. Tu na Artemis, znów walczył dla dobra ludzi tutaj żyjących. Zmieniła się jedna rzecz. Tym razem był znacznie potężniejszy. Demon czuł jak coś napełnia go siłą i wolą walki. Pióro przyjęło rytm jego serca. "Zabawmy się." Łańcuch wbił się w ziemię. Yallan przeskoczył nad nim, ominął kolejny i zbliżał się szybko do łowcy. Gdy ten szarpnął za łańcuchy by przyciągnąć je do siebie Loki przetoczył się by uniknąć zaczepienia. "Tym razem będziesz musiał się napocić." Rzucił się do przodu i ślizgiem przejechał na plecach pod piekielnym serwując mu dwie karty po pachwinach. Odskoczył na równe nogi odwrócił się i stał teraz przodem do grzbietu piekielnego. Wyjął sztylety. Rzucając je w plecy wykonał coś na kształt drabinki na którą mógł się wspiąć. Między skrzydłami był względnie bezpieczny. Nie mógł tam być dosięgnięty łapą ale wszystko inne było zagrożeniem. Nawet ziemia. Wspiął się sprawnie na sam szczyt.
        — Mógłbyś podejść tam? — uwiesił się na jednym z rogów i szarpnął łeb by zmusić potwora do łapania równowagi. — O właśnie! — Wtedy wielka łapa spróbowała złapać Lokstara. — Nie rusz! — Wybuch w dłoni skutecznie odepchną wielkie łapsko na bok.
        — Zgniotę cię jak robaka! — Warczał Asabelhar.
        — Ta. Już to słyszałem nie raz. — Znów szarpnął za róg. — Jeszcze kawałek tam! — Piekielny tylko warczał, a każdy jego atak lub próba zrzucenia Lokiego, kończyła się poważną raną łapy lub butem w oku. — Idealnie. — Yallan jeszcze wybadał jak są ułożone kręgi na cielsku i odskoczył w tył. Podwinął nogę przygotowany do lądowania. W locie jeszcze posłał serię kart prosto między kręgi szyjne. Łowca chciał wznieść się na swoich skrzydłach. Wykonał jedno uderzenie lotnymi kończynami. Lokatar pstryknął palcami. Karty na karku wyrwały kawał mięsa z ciała. Potężne cielsko runęło na ziemię. Wtedy drugie pstryknięcie uaktywniło pułapkę. Wszystkie karty zapłonęły potężnym płomieniem. Może nie był to ogień piekieł ale słychać było jak metal łańcuchów topnieje, a większe kawałki spadają na ziemię. "To cię powinno na trochę zatrzymać." Ruszył biegiem w kierunku osady. Miasteczko było zniszczone doszczętnie. Ale może coś się ostało nieopodal. Wiedział, że do najbliższej ma spory kawał do pokonania.
"Konia. Królestwo za konia." Szukał czegokolwiek. Nie dotarł nigdzie. Wszędzie było za daleko na piechotę.
        Gdy już miał zawracać w kierunku klasztoru, by pomóc w obronie Envy, z lasu wybiegł czarny ogier. Poraniony ale wydawało się, że zdrowy. Loki użył swojej magii by go przywołać do siebie. W biegu dosiadł go na oklep i ruszył pędem przez leśną drogę. Im dłużej na nim jechał tym bardziej czuł, że się dogadują. Koń był wysoki, mocno zbudowany z ogromnymi kopytami. Masywne nogi stabilnie niosły go po nierównościach. Długi pysk i mocne mięśnie sugerowały, że koń jest pożądany przez rycerzy. Kilkadziesiąt kilogramów na grzebiecie nie robiło mu różnicy. Demon złapał mocniej grubą grzywę. Ogier nie protestował. Reagował na każdy gest natychmiast. "Nie wierzę, że pojawił się przypadkiem. Dobrze, że nie wierzga." Znalazł drogę, którą wcześniej dotarli do klasztoru. Poklepał konia po barku i przyspieszył. "Może nie jest jeszcze za późno. Póki stoję, będę walczył."
        Spojrzał w niebo. Chmury się rozwiały. Wydawało się, że jest przed czasem. Wtedy jego drogę przeciął jakiś stwór. Był powyginany, jakby coś go poturbowało. Gdy ujrzał Lokiego wyprostował się, kości przeskoczyły. Pęd wiatru w uszach uniemożliwił usłyszenie jakiekolwiek powarkiwania. Demon przygotował się na panikę konia, która jednak nie nastąpiła. Magia skutecznie otumaniła zwierzę. Koń tylko w pełnym galopie podnosił wyżej swoje kopyta. Stratował stwora na mokrą papkę.
        — Chyba cię polubię. — dodał oglądając się za siebie na truchło. — Jeszcze kawałek.
        Zza pagórka wyłoniła się wyłamana brama klasztoru. Zanim przekroczył bramę już widział Envy, która zdążyła powalić ogromną ilość piekielnych. Wielu z nich nie stanowiło dla niej wyzwania. Loki przeciął próg w mgnieniu oka dopadając do wiedźmy.
        — Musimy chronić ołtarz! Za wszelką cenę! — Krzyknął Yallan zabijając piekielnego za plecami kochanki Vaxena.
        — Co się dzieje? Napierają z każdej strony! — Pytała Envy.
        — To Fannlor! Idzie tutaj. I nie jest sam. Zabili Vaxena! — Loki obrzucał kartami okolicę z grzbietu konia.
        — Co?! W takim razie powinien już tutaj być! Coś jest nie tak!
        — Myślę, że stopień zniszczenia jego ciała może mieć wpływ na czas odrodzenia. Albo odległość od ołtarza. — Loki strzelał w ciemno. Nie wiedział jak bardzo ma rację.
        — Jeśli masz rację... Co mu się stało? — Strach przejmował powoli górę nad emocjami.
        — Doszczętnie spłonął. Tylko to po nim zostało. To jedno pióro.
        — Na Prasmoka. Obyś miał rację. — Envy była wyraźnie zaniepokojona. Wtedy wpadł przez bramę Asabelhar. Ryczał wściekle. Miał nadłamany róg i nadal tliła mu się skóra na skrzydłach. Wtopione w barki łańcuchy nadawały mu jeszcze bardziej złowieszczego wyrazu.
        Envy ciskała swoimi zaklęciami w piekielnego. Lokstar nie pozostawał dłużny nic swojej skrzydłowej. Osłaniał ją przed każdym zbliżającym się zagrożeniem innym niż przybyły łowca. Wiedział, że jest od niego potężniejsza we władaniu magią ofensywną i może wyrządzić więcej szkód. Demon na grzbiecie swojego rumaka czuł się swobodnie. Kierował go magią, nie musiał skupiać się na niczym innym jak ostrzeliwaniu przeciwników i nie spadnięciu z jego grzbietu. Gdy robił kolejne koło wokół walczących Envy i Asabelhar wpadł na pomył.
        — Wytrzymaj chwilę sama. — Wleciał do budynku z ołtarzem. Zeskoczył z konia. Znalazł księgę otwierającą pokój. Otworzył skrzynię i wyjął z niej miecze Vaxena. "Dość lekkie." Dopadł do konia, wskoczył na niego i dzierżąc jeden z mieczy w prawej dłoni rzucił się w kierunku łowcy dusz. — Osłaniaj mnie! — Okrążył Piekielnego i przejeżdżając za nim wykonał czyste cięcie po ścięgnach pod kolanami. Czerwona krew trysnęła i szybko oblała wszystko w okolicy. Asabelhar upadł na kolano. Nie mógł już dłużej stać na tej nodze, dopóki się nie zregeneruje. "Nie pozwolę ci wstać." Podjechał od drugiej strony. Podciął mięśnie na lewym ramieniu. Koń zarżał. Loki przerzucił miecz do drugiej ręki. Podciął drugą nogę. Piekielny upadł. Envy spętała go, a Yallan wbiegł po grzbiecie. Odciął jedno skrzydło i przymierzył się do odcięcia głowy. W dogodnym miejscu mięśnie jeszcze były rozerwane przez poprzedni wybuch. Demon przeciął kręgi, po czym dwoma szybkimi ruchami resztę mięsa.
        — Dobranoc... — Wielkie cielsko upadło na ziemię z potężnym hukiem. Wiło się chwilę w konwulsjach i znieruchomiało. Po krótkiej chwili zaczęło znikać w płomieniach. "Jeszcze się spotkamy. Czuję to."
        Oboje na placu boju wiedzieli, że to jeszcze nie koniec. Hordy małych, przeszkadzających stworków ciągle nacierały na klasztor, a Fannlora nie było widać od dłuższego czasu. Loki zsiadł z konia i usiadł pod ścianą próbując odpocząć choć chwilę. Ogier niespokojnie parskał i kręcił się po okolicy raz po raz zadeptując małego gnoma i inne plugastwo. Coś wisiało w powietrzu. Wtedy potężny słup ognia pojawił się nad biblioteką.
        — Patrzcie! Zguba się znalazła. — szuler podniósł się ociężale. Nadal płynęła mu krew z czoła, a ręka po zabawie z mieczem dawała o sobie znać. Rękawiczki od magicznego płomienia kart prawie nie było, a koszula przypominała już bezrękawnik.
        — Co się dzieje? Taka moc! — Envy poczuła przytłaczającą aurę Fannlora i wszystkich jej składników.
        — Fannlor przyszedł na drugą rundę. — Loki trzymał dwie katany swojego towarzysza. — Jeśli go tym zabiję, to trochę jakby Vaxen go zabił, nie? — Uśmiechnął się do wiedźmy. Ta nie odwzajemniła uśmiechu. Była przytłoczona emanacją Fannlora. Ogier podszedł do swojego pana gotowy na kolejną przejażdżkę.
        Lokstar pogłaskał konia i puścił magiczne wodze. Nie chciał, poświęcać tak wspaniałego rumaka. Wiedział, że nie jest tak dobrym szermierzem jak skrzydlaty ale zamierzał dać z siebie wszystko. Czekał na pierwszy atak piekielnego Fannlora. Nastąpił. Mag wykorzystując swą nową moc zmiótł cały budynek znad podziemnej biblioteki. Pióro skutecznie przyjmowało na siebie kolejne ataki wymierzone w umysł i tłumiło podmuchy magii. Gdyby nie ochrona Envy, z tego miejsca nie zostało by zbyt wiele. Demon skutecznie skupiał na sobie uwagę Fannlora w czasie, gdy wiedźma ciskała w niego magicznymi pociskami. Karty latały rzadziej z racji na obecność mieczy w dłoniach szulera.
         Nagle dało się wyczuć znajomą aurę z budynku z ołtarzem. "No w końcu! Ile można czekać!" Cielsko Asabelhara wciąż leżało wśród płomieni. Pradawny ciskał magią we wszystko i wszystkich. Loki wezwał konia. Potrzebował mobilności a w obecnym stanie nie miał możliwości nadążać z unikami. Rany się otwierały a ból powoli stawał się nie do zniesienia. Wsiadł na konia i ruszył prosto na maga. Magiczny oręż znów się ścierał posyłając potężne fale energii. Niestety, siła Lokstara to nie siła właściciela tych kling. Ten fakt zmusił jeźdźca do wycofania się po wykonaniu kilku najazdów.
        Gdy w końcu dało się ujrzeć Vaxena w progu budynku, Fannlor wiedział już gdzie jest ołtarz. Tam skierował swój następny atak. Szuler wiedział, że to będzie następny cel i zmierzał już w odpowiednim kierunku. Gdy znalazł się na linii lotu magicznej kuli ognia, zdolnej zniszczyć budynek razem z kamiennym ołtarzem, zeskoczył z konia uniósł ostrza i cięciem przełamał atak. Energia za sprawą magicznego oręża rozeszła się na boki omijając budynek. Siła jednak powaliła Lokiego. Wylądował prosto przy wejściu. Nie wypuścił mieczy z rąk. Jednak ciało przeszedł spazm bólu.
        — Dobrze cię widzieć. — Rzucił do Vaxena i powoli zaczął wstawać. Obolały i na skraju sił wciąż był zdeterminowany i gotowy stawić czoło swojemu zbuntowanemu mentorowi. — Chyba jestem już trochę za stary na takie zabawy. — Zaśmiał się już na prostych nogach wyciągając karty. — To co? Druga runda, paniczu? — Spytał wręczając elegancko miecze ich właścicielowi.
Awatar użytkownika
Vaxen
Szukający Snów
Posty: 153
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Vaxen »

~~***~~

        Robiło się nieciekawie. Nawet mimo zachowania trzeźwości umysłu i kontroli nad swoim ciałem w pewnym stopniu - nie mógł się poruszyć. Skupił się na tym, aby nie dać się zdmuchnąć tej sile, a ta fala go nie zmiotła, jednakże miał dużo poważniejszy problem. Dawał o tym znać przytłumiony magią ból - ciało się rozpadało. Vaxen z całych sił zmuszał się do odwrotu, skrycia się czy choćby rozłożenia skrzydeł i ucieczce w przestworza, przynajmniej na chwilę. Widział, że Lokstar radzi sobie bardzo dobrze. Bariera, którą iluzjonista posiadał stała się w tej chwili dla Vaxena obiektem zazdrości. Cokolwiek jednak starał się zrobić miał wrażenie, jakby sygnały z mózgu nie docierały do mięśni. Zupełnie, jakby ta magia, która spalała go żywcem tłumiła neurony. Żadną siłą nie dawał rady się poruszyć. Przestał nagle czuł palce. Dłonie.
        Przedramienia.
        Uda.
        Rozpadał się na kawałki. Obracał w popiół.
        Przestał widzieć. Gałki oczu wyschły na wiór.
        Przestał też już cokolwiek czuć. Nic nie było wokół niego. Nawet ten przytłumiony magią ból zniknął. Dla Vaxa było to dziwne uczucie - zawieszenie w przestrzeni. Ale tylko... Duchowo. Już tego doświadczał, ale tym razem wiedział, że jest bezpieczny! Jakim cudem? Ciężko było samemu sobie to wyjaśnić. Nie było to jednak trudne do zrozumienia. Rytuał dawał mu nie tyle nadzieję, co pewność, że żyje.
        Zamaskowany miał jednak inny problem. Jedyną pozostałością w tym momencie po nim była "świadomość". Nie posiadał ciała, był magicznie zawieszony w nieistniejącej i niewymiarowej przestrzeni rytuału, który dał mu taką potęgę. Ale Loki i Envy już posiadali ciało. A obok nich gdzieś tam wciąż stał Fannlor - potężny, morderczy i gotowy wyrwać z ich ciał resztki sił. Więc aktualnym utrapieniem świadomości Vaxena była... Można powiedzieć, że troska, choć jest to sprzeczne z samym założeniem bytu mężczyzny. Otóż wojownik tak przesiąknięty złem i egoizmem martwił się teraz o to, czy zdąży się wskrzesić, czy rytuał zadziała wystarczająco szybko, żeby było jeszcze przy czyim boku walczyć.
        Czarny postanowił nie marnować aktualnego czasu bezsensownym myśleniem o czymś, na co nie ma wpływu. Jego zadaniem teraz było wymyślenie planu - jak pokonać Fannlora. Jak pokonać przeciwnika o nieskończonym potencjale bojowym, niezliczonej ilości mocy i źródle magii wprost z najgłębszych czeluści Otchłani. Wydawało się, jakby sam Czarny Lord wspierał tego zbuntowanego maga. "Oczywiście, przecież ten dupek chce mojej mocy. Po co innego by mi tak pozwalał się tu dostać i znaleźć ten rytuał? Tylko ja mogłem tego dokonać, bo tylko ja miałem takie przeznaczenie. A teraz, jeśli ten staruszek zdobędzie moją moc, będzie najpotężniejszą marionetką w rękach władcy otchłani. I to na zawsze.".
        Trzeba coś zrobić. Vax próbował sobie przypomnieć jakieś zaklęcia na demony, ale to była syzyfowa praca - przecież nigdy takich rzeczy nie czytał i nie były mu potrzebne. To domena drugiego demona. Ale przecież musi być jakiś sposób. "Gdzieś na wyspie musi być portal, którym energia dociera do naszego milusińskiego... O pięknie, teraz nawet myślę jak Loki..." zganił się w "świadomości", ale kontynuował tok rozumowania: "Gdyby odciągnąć tego szpryca od wyspy straciłby źródełko farszu i można by było go filetować wedle uznania.". Problem był jednak w tym - jak go odciągnąć. Poza tym nie mogą zostawić ołtarza samotnie - Fannlor natychmiast by go zniszczył i ruszył w pogoń za Vaxenem. Wtedy zamaskowany straciłby to, po co tu przybył i w posiadanie czego w sumie już wszedł.
        Nagle w głowie mężczyzny pojawiły się dwie oddzielne myśli.
        Pierwsza - pytanie brzmi: czy Lokstar i Envy poradzą sobie w walce z Fannlorem i utrzymają go z daleka od ołtarza nim brunet zmartwychwstanie?
        Druga - jak pokonać tego męczącego dziadka.

~~***~~

        Na wysuszonym gruncie nie został już nikt, cała potyczka już dawno się stąd wyniosła. Jedyne, co leżało w pobliżu to ostrza Vaxena - dwa Oddechy Piekieł. Broń, którą udało się niegdyś zabrać samemu Panowi Mroku z Otchłani, gdy ten wygnał wówczas jeszcze upadłego anioła. Skrzydlaty ukradł je i zniknął więcej się tam nie pojawiając. Ta broń właśnie w tym momencie pokryła się spadającymi z nieba czarnymi piórami z rdzawym pasem. to samo działo się ze strzępkiem hebanowego płaszcza latającym po pobojowisku i oderwanym palcem należącym do ex-upadłego. Te wszystkie fragmenty Vaxena otoczyła magiczna siła mrocznym, jak oczy ich właściciela, pierzem przeplatanym jasnym kolorem zachodzącego słońca po burzy. Przy mocniejszym wietrze pióra poderwały się do lotu uciekając przed goniącym je żywiołem, ale pod nimi nie było już nic więcej. Czarne płatki skrzydeł pofrunęły w stronę klasztoru. W stronę ołtarza.

~~***~~

        Coś się zaczęło dziać. Vax poczuł mrowienie na plecach. Spróbował się odwrócić, co oczywiście jest dość ciężkie, gdy nie ma się ciała. Mimo to doskonale wiedział co się dzieje. Skrzydła. Pióra. Wszystko dziwnie się zazębiało... Wszystko, co się ostatnio działo było niesamowicie od siebie zależne. Każdy, nawet najdrobniejszy szczegół tego, do czego mężczyzna dążył skupiało się wokół jego dawnej tożsamości. Skrzydła, pierze, czerń... Nawet Lokstar i jego zamiłowanie do anielskich piór.
        Każdy najdrobniejszy fragment życia wojownika łączył się z resztą w bardzo ścisły sposób. Zupełnie, jakby ktoś sterował losem zamaskowanego.
        Mrowienie się nasilało. To było pierwsze prawdziwe uczucie od "zniknięcia" w fali magii z kostura Fannlora. Kostur... To dopiero będzie można nazwać, pokonać wroga jego własną bronią!

~~***~~

        Podniesienie powiek było cięższe, niż by się wydawało. Ale poza tym czuł się zupełnie zdrów. Tak - słowo klucz. "Czuł". Szybko zgramolił się ze średnio wygodnego kamienia stołu ofiarnego. Był nagi, ale nie martwiło go to ani trochę. Zza ścian czuł drżenie, słyszał eksplozje i krzyki. Przerywała je cisza, jakby atakujący i broniący się ciskali w siebie atakami przez kilka chwil, by sekundę później czekać i mierzyć się wzrokiem.
        Vaxen pociągnął odpowiedni grzbiet książki i jego oczom ukazał się pusty pokój. "Gdzie Envy?!" zmartwił się. Głęboko w podświadomości coraz bardziej tliło się światło myśli, że Fannlor znalazł ołtarz, a jego przyjaciele obecnie z nim walczą, aby obronić zmartwychwstającego Czarnego. To dopiero oddanie! Nawet nie mieli pewności, że magia zadziała, rytuał przyniósł swoje efekty, a jednak ryzykowali życia. W sumie ruda nie miała wyjścia...
        Szermierz szybko naciągnął ubranie oraz założył maskę i płaszcz, ale nie znalazł kling. Jego ostrzy tu nie było. Jeszcze albo już. Nie zamierzał jednak rozpaczać. Czas rozpierdolić komuś głowę. A kto jak kto, ale hebanowy jest do tego zdolny.
        Bez namysłu wyszedł przed kaplicę. Drzwi padły na ziemię razem z bezwładnym ciałem Lokiego, który grzmotnął o ścianę obok zawiasów. Wyraźnie zablokował magiczny pocisk, który miał zniszczyć lokum, gdzie zamaskowany zmartwychwstał. Udawał zmęczonego albo znudzonego - po jego aktualnym stanie ciężko było określić. Czarny jednak nie zamierzał nad tym rozmyślać. Kapelusznik szybko zauważył, że jego towarzysz nie ma ani ochoty, ani humoru na zabawne docinki w stronę wroga. Lokstar podał zamaskowanemu obie klingi, ale ten wziął do ręki tylko jedno ostrze, drugie pozostawił w dłoni iluzjonisty.
        — Padnij — rzucił krótko ruszając wolnym krokiem przed siebie. Fannlor dopiero teraz zauważył, że obiekt jego pragnienia już obudził się z drzemki.
        Vaxen postanowił zaufać przyjacielowi, Envy oraz uwierzyć, że posłuchają jego słów. Ostrze zapłonęło żywym blaskiem, język ognia strawił hebanową klingę zatapiając ją w szkarłatnym tańcu płomieni. Na zamach nim, mimo ogromnej wciąż odległości między magiem i skrzydlatym, język wydłużył się tak drastycznie, zachowując się niczym samo ostrze, że mógł dosięgnąć ciała przeciwnika. Miecz, który atakuje z dowolnej odległości. Kolejny zamach, kolejne cięcie. Język ognia fruwał dookoła bez jakiejkolwiek kontroli - Vaxen po prostu bezwiednie kręcił ostrzem, co bardziej miało być zabawą niż faktycznym, skutecznym atakiem. Fannlor jednak, nieco zdziwiony takim obrotem sytuacji, na razie tylko się blokował.
        — To — tym razem zamach wykonała lewa, pusta dłoń, imitując cięcie ostrzem. Czarodziej zwinął się w dezorientacji i bólu. Cięcie, choć tylko wyimaginowane, magicznie zabolało starca — za zabicie mnie. To — pchnięcie wykonane czarną klingą wywołało sztychowy płomień gnający wprost we wciąż ludzkie ciało zbuntowanego obrońcy wyspy — za zniszczenie czegoś, co miałeś chronić. A to — wykop pół obrotem, który nadal mimo odległości, powalił pradawnego na ziemie, jakby faktycznie dostał w szczękę z tego ataku — bo mam Cię dość.
        Te ataki były zaskakujące dla Envy, Fannlora oraz Lokiego. Przecież nie miały prawa dosięgnąć celu, a tymczasem wszyscy, poza Vaxem, który wciąż niestrudzenie maszerował w stronę leżącego chwilowo oponenta, stali jak wryci.
        — Jak... Jak śmiesz! — rzucił mag, a z jego kostura wystrzelił promień dewastujący okolicę. Envy natychmiast pojawiła się na jego drodze zasłaniając ołtarz magiczną barierą, która natychmiast zaczęła jakby pękać.
        — Na to liczyłem — uśmiechnął się demon mówiąc te słowa do samego siebie pod nosem. Oczywiście musiał uniknąć ataku, nie było to jednak trudne. Promień podążył za czarnym, jak niedawno za iluzjonistą, zaś zamaskowany wzleciał do góry i, unosząc się, pozwalał się gonić promieniowi. Czar tryskający z kryształu na kosturze błyskał fioletowymi iskrami, a wokół niego skakały niebieskie błyskawice, gdy sam promień był złoty niczym wschód słońca.
        Po chwili wojownik zaczął ostrożnie zbliżać się do przeciwnika, wciąż unikając ataku. Fannlor był w tym momencie rozkojarzony, bo wciąż musiał pilnować kilku celów. Wtem pocisk o mały włos nie dosięgnął ex-upadłego, Vaxen już niemal widział jak leci w dół bezwładnie i znowu musi czekać na zmartwychwstanie, na całe szczęście jednak Envy w porę zareagowała i osłoniła ten fragment ciała szermierza tarczą.
        Wreszcie mężczyzna znalazł się blisko oponenta. Wykonał szybkie kopnięcie. Kostur wysunął się z dłoni maga. Czarny zdążył go w porę chwycić. Jednocześnie wykonał kolejne cięcie. Czarodziej uniknął! Jednak pięty już nie mógł uniknąć. Kolejne kopnięcie prosto w szczękę wyrwało opętanemu zęby z zawiasów. Magiczny oręż Fannlora miał ogromną moc, która otoczyła Vaxena. Kamień u szczytu wydawał się krzyczeć. Wrzeszczeć. Demon rozumiał jego "słowa" - "Nie możesz mnie dzierżyć".
        "Skoro nie mogę, spoko, rozumiem. Ale i tak mu tym przypierdolę." pomyślał z uśmiechem i zamachnął się różdżką na głowę maga. Uderzenie było tak silne, że kostur złamał się wpół. Jego moc jednak nie zmalała, a raczej zaczynała przejmować kontrolę nad byłym piekielnym. Czarny ujrzał tylko dziki uśmiech na twarzy zakrwawionego Fannlora. Uderzenie w końcu go zraniło, a że nie miał teraz swojej mocy z kamienia pod ręką, nie mógł zyskać dystansu. "No nie mogę, on chciał, żebym tak zrobił! Ale tego się nie spodziewasz!" przemknęło hebanowemu przez głowę. Obrócił się w locie, uderzył skrzydłami powietrze i... Rzucił kostur starca w stronę Lokiego.
        — Łap, tobie się bardziej przyda! — "i ciebie przynajmniej nie zabije..." — A my — odwrócił się do oponenta — wracamy do zabawy!
        Vax wolną rękę wysunął do tyłu w stronę Lokstara i otworzył dłoń. Klinga trzymana przez przyjaciela zadrżała i zachciała przyfrunąć do swojego właściciela, podobnie jak wszystkie inne bezładnie leżące bronie w okolicy. Miecze, szable, łuki, topory, młoty, maczety, kusze, dzidy, włócznie, halabardy - to wszystko zaczęło krążyć wokół przemienionego oraz zdezorientowanego maga. Zamaskowany po prostu używał wszystkich broni na raz. Atakował ze wszystkich stron, a zarazem z żadnej. Raz własnoręcznie, raz magicznie. Dodatkowo Fannlor miał wrażenie, że władzę nad jego umysłem przejmuje szał. Nieokiełznane szaleństwo. Przestał się bronić, a jedynie wymachiwał tym, czym mógł w bezładnej ofensywie, zaś wojownik jedynie w dziecinnie prosty sposób parował ataki sam wyprowadzając cięcia. Pradawny jednak nie mógł od tak zostać zabity. Wszelkie krwawiące rany zadane zwyczajnym orężem natychmiast się zasklepiały i, choć ludzkie ciało maga było już oblepione jego krwią, nie miał on żadnej prawdziwej rany.
        "Twoja kolej Loki, załatw go, więcej czasu już ci nie kupię" pomyślał Vax wzlatując z prędkością światła do góry. Wszystkie magicznie utrzymywane w powietrzu bronie upadły ze szczękiem na ziemię, a zziajany Fannlor ujrzał wycelowany w niego samego jego własny kostur.
        — Dobranoc — uśmiechnął się demon kiwając jednocześnie głową w stronę kapelusznika.
Awatar użytkownika
Lokstar
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lokstar »

        Szuler złapał kostur. Miał w rękach potężny magiczny oręż mogący zniszczyć niemal wszystko w okolicy. Jednak teraz miał tylko jeden cel. Fannlor. Gdy Vaxen walczył z nim magicznie władając niezliczoną ilością oręża Loki wycelował resztki kostura w swojego dawnego mentora. "Czas to zakończyć!" Stanął mocniej na nogach spojrzał na Envy i uśmiechnął się. Kamień na szczycie różdżki rozbłysł jasnym światłem. Mgnienie oka później potężny strumień magii ruszył w kierunku Opętanego. Loki czuł jak magia go parzy, pióro w piersi chciało się wyrwać na wolność. Promień minął Vaxena ledwie o włos uderzając w resztki magii Fannlora. Potężny wybuch kolidujących odrzucił wszystko i wszystkich. Sprzężenie odbiło się najbardziej na Lokim. Eksplozja odrzuciła go daleko pod mury. Jednak była to niewielka cena. Trafiony mężczyzna uderzył w ziemię wzbijając tumany kurzu. Był nieprzytomny. Leżał przez dłuższą chwilę gdzieś pod resztkami drzewa wśród okruchów budynków. Kanciarz poważnie przemęczony po przedłużającej się w nieskończoność walce podszedł, by przyjrzeć się pokonanemu oponentowi. Minął Vaxena i Rudą i stanął wyprostowany nad budzącym się w bólu magiem.
        — Przykro mi. — jęknął Fannlor.
        — No, mam nadzieję. — Loki odrzucił kostur na bok. Wyciągnął ręce przed siebie i strzelił wszystkimi palcami. — Mi nie. — Rozproszył swoją magię dając ulgę zmysłom. Nachylił się nad mentorem i używając jedynie siły fizycznej zaczął ordynarnie okładać go pięścią. Gdy staruszek przestał się ruszać a po chwili oddychać Yallan odsunął się od ciała. Za pomocą swojej magii spopielił zwłoki pokonanego. "Pozdrów ode mnie łowców." Gdy ciało płonęło w towarzystwie jedynie trzaskania płomieni, Demon opadł na ziemię wyraźnie zmęczony. Minęła dopiero pora podwieczorku, słońce nadal oświetlało ruiny klasztoru. Vaxen wyglądał na wypoczętego. Natomiast Envy, dopiero gdy płomienie przygasły ukazując resztki opuściła tarczę z ołtarza.
        Walka była długa i wyczerpująca. Jednak zostało jeszcze coś do zrobienia. Lokstar podniósł się i wziął jaśniejący kamień w rękę. Wydobył go z resztek drewnianej laski i ruszył w kierunku pary przyjaciół.
        — Myślę, że to będzie dobre źródło magii do ochrony tego miejsca. — Podszedł i wręczył kamień z uśmiechem Envy. — Chyba czas stąd się zabierać, nie sądzisz? — Zwrócił się do Vaxena i odszedł kilka kroków w kierunku martwego Fannlora. Podniósł czarny pierścień, który wypadł ze spalonej kieszeni. Były na nim symbole zupełnie inne niż te, które demon umiałby odczytać jako runy. Wiadome było jednak, że był to magiczny przedmiot. Zostało tylko zbadać co robi. Wstał i otrzepał się z popiołu. Miał zniszczone ubranie ale zupełnie mu to nie przeszkadzało. Wyciągnął tylko wykałaczkę i ugryzł jej koniec. Włożył ręce do kieszeni i spojrzał w kierunku stałego lądu. Wiatr lekko omiatał zmierzwione włosy towarzyszy, a zniżające się słońce rzucało długie cienie po zniszczonej ziemi. Powalone wielowiekowe drzewa, zrównane z ziemią budynki i mury klasztoru przypominały o bitwie jaka się tutaj odbyła. Większość terenu wokół była zrujnowana i przesiąknięta wonią siarki.
        Envy przytuliła kamień jakby chciała go chronić. Jednoznacznie stwierdziła, że pozostanie jako strażniczka ołtarza. Loki nadal wpatrywał się w przestrzeń przed nim. Chłonął otoczenie, ten dziwny spokój. No i chciał pozwolić na pożegnanie dwojgu niecodziennych kochanków.
        — Vaxen! Nie wiem jak Ty, ale ja umieram z głodu. — Zaśmiał się nawet nie odwracając wzroku. — Może zjemy coś w mieście? — Stanął bokiem jednoznacznie zapraszając do dołączenia do wspólnej wędrówki. Ruda wiedźma skinęła głową, a kapelusznik również odpowiedział delikatnym ukłonem. Vaxen z dość obojętną miną również ruszył w kierunku bramy. Gdy tylko ją przekroczyli ołtarz i okolicę pokryła potężna bariera. Powietrze wokół drżało, a obraz za nią falował. Zostawili powód swojego przybycia tutaj za plecami. Każdy dostał co chciał i mógł z nowym bagażem doświadczeń wyruszyć w kolejną niebezpieczną podróż.
        Dotarli do miasteczka już po zmierzchu. Mieszkańcy patrzyli z lekką dozą niepewności na przybyszów. To było to samo miasteczko, w którym wcześniej walczyli z Fannlorem, gdy spotkali go pierwszy raz. W karczmie świeciło się światło. Szczęśliwym trafem niewielka osada uniknęła dewastującej okolicę magii. Ludzi nie brakowało. Loki skinieniem ręki zasugerował, aby wejść i się czegoś napić, a przede wszystkim coś zjeść.
        — Przygotuję nam coś. Co Ty na to? — Rzucił do Vaxena. Ten nie wiedział co zrobić z tym pytaniem. On sam nie potrzebował przecież ani jeść, ani pić. Nie zdążył odpowiedzieć. Loki zniknął na zapleczu w kuchni. "Co bym chciał zjeść?" Zdał się na intuicję i już po niecałej godzinie przygotował niesamowite danie z prostych składników. Wyszedł z talerzami do towarzysza, a pomieszczenie wypełnił przyjemny zapach pieczonego mięsa. "Czuję się jakbym wygrał na loterii!" Podsunął kawał soczystego mięsa skrzydlatemu i sam zabrał się do jedzenia. W karczmie zrobiło się dość cicho. Lokstar podniósł się z miejsca ocierając usta z sosu, gdy skończył jeść.
        — Najwyższy czas wracać, prawda paniczu? Chciałbym Cię poprosić o ostatnią przysługę. Zabierzesz mnie na swych skrzydłach ze sobą na ląd? — Yallan był gotowy na odrzucenie prośby. Skrzydlaty jednak skinieniem głowy zgodził się, kończąc właśnie swoje danie.
        Nim się obejrzeli byli już w powietrzu. W oddali, pośród nocnego nieba, było widać jaśniejącą barierę w miejscu gdzie był klasztor. Po niedługim czasie Artemis zniknęła zupełnie za horyzontem. Lecieli w ciszy. Nie było najmniejszego powodu by komentować zaistniałe sytuacje. Jedyne czego szuler mógł się obawiać, to to, że kiedyś stanie naprzeciwko tego skrzydlatego jako wróg. Szybko jednak te myśli zastąpił sen.
        Gdy się obudził byli już na plaży. Oko smoka wisiało wysoko nad widnokręgiem. Opodal leżały liny służące jako uprząż dla nielotnego demona.
        — Chyba tutaj kończy się nasza wspólna przygoda... — Yallan spojrzał na towarzysza i podał mu dłoń.
Zablokowany

Wróć do „Dalekie Krainy”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości