Księstwo Karnstein[Anperia] Przepraszam, gdzie mogę znaleźć...

Miasta Karnsteinu są istnym kotłem, do którego wrzucono wielość nacji i upodobań architektonicznych. Wystawne domy w kolorach purpury i złota sąsiadują tutaj z dzielnicami, w których budowle mają być przede wszystkim funkcjonalne. Proste domy ułożone wśród wąskich, równoległych uliczek, wyłożonych kamieniami, zamieszkiwane są głównie przez mroczne elfy, dla których przepych jest zbędny. Po przeciwnej stronie są budowle, które zaskakują dbałością o szczegóły. Kolumny z głowicami przedstawiającymi sceny z legend.
Awatar użytkownika
Saaviel
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Najemnik , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Saaviel »

Miły wieczór prawda? Saaviel niestety nie mógł się kompletnie zgodzić z owym stwierdzeniem, bo o ile Medard wykazał się gestem i zaprosił całą gromadkę do jakże wspaniałego Mamuta, o tyle samo towarzystwo, cóż bywało problematyczne... Choć może nie do końca całe towarzystwo, a konkretnie pewna łuczniczka która w tym momencie jawiła się pod postacią czarnej pantery, która to w tym momencie pochłaniała lwią część jego uwagi, czy tego chciał, czy nie... W końcu trudno było się skupić na otaczającym Ciebie świecie, gdy ciężka pantera leżała na Tobie wśród pozostałości krzesła na którym jeszcze chwilę siedziało się spokojnie, delektując chwilą. Choć trzeba było przyznać, Kelisha całkiem dobrze zniosła jego nad wyraz "okrutne" sprowadzenie do rzeczywistości. Nie licząc kichnięcia, które tylko Saavielowi pomogło, zachowała się w mało spodziewany sposób, co jak co, ale Upadły był pewien że będzie walczyła więcej, ale nie ta zaraz potem uznała że obliże go, co może i miało na celu złagodzenie sytuacji, ale na pewno nie było czymś przyjemnym dla samego poszkodowanego... Westchnął cicho, ale szczerze co miał zrobić? Pozwolił jej na nieco swobody, skoro wyglądało że ta będzie się zachowywać, choć dalej nie puszczał jej ucha, przymilanie się to było jedno, posłuszeństwo, drugie, a tego drugiego jeszcze nie okazała... Przynajmniej na tyle na ile znał koty... Szczególnie że delikatna zmiana pozycji pantery sprawiła że ten głośno wypuścił powietrze z płuc i warknął cicho. Nie dość że musiał użerać się z nią, to jeszcze musiał uważać na swoje skrzydła, które mimowolnie jednak rozpostarły się całkiem szeroko, coby nie wyglądał jakby unosił się stopę nad ziemią... I szczerze, nie była to wygodna pozycja, przynajmniej nie w momencie gdy coś na nim leżało, a on nie mógł pozwolić sobie by "objąć" ją, nie wiedząc co tej zaraz może wpaść do głowy... I szczerze była to dobra decyzja, patrząc jak wielki kot nagle warknął w stronę Emireya, jednocześnie wbijając pazury w ciało Saaviela. Ten jednak nie pokazał po sobie jakby cokolwiek poczuł, a jedynie nieco pociągnął za kolczyk.
- Uspokój się. - Warknął cicho. W teorii rozumiał dlaczego pantera tak reagowała na ojca smoczycy, ale czy otwarte pokazywanie wrogości miało jej w czymś pomóc? Szczerze wątpił w to, ba, wiedział że jedynie pogarszało jej sytuację, co by nie stało się w ciągu tych kilku chwil gdy byli poza Mamutem. Zdecydowanie takie zachowanie nie sprawiało by Upadły w ogóle rozważył opcję uwolnienia Kelishy ze swego uścisku... No i właśnie w tym momencie stało się coś, czego już kompletnie się nie spodziewał... Szczerze widząc jak służka wylewa wino na Medarda, parsknął cichym śmiechem, przez chwilę zapominając w jakiej sytuacji był on sam. Przynajmniej do momentu kiedy jego własny śmiech został zagłuszony przez potężny ryk. To właśnie wtedy przypomniał sobie, wraz z rozchodzącym się po jego klatce piersiowej bólem, że Kelisha w tym momencie była by w stanie go zabić gdyby poświęciła swoje ucho... Warknął cicho i spojrzał prosto w oczy wielkiego kota, po czym poprawił chwyt, tak by ta musiała położyć swój łeb na nim.
- Nie chcesz mnie rozzłościć Keli... Wystarczy że już obraziłaś Księcia, chcesz pogorszyć swoją sytuację? - Wysyczał cicho, uśmiechając się lekko, mimo faktu że każdy o lepszym węchu mógł poczuć jakże przyjemny zapach krwi Upadłego. Cóż jego ubrania jednak nie broniły przed pazurami, a ta najwyraźniej nie robiła sobie nic z faktu że wbijała je w jego klatkę piersiową...
- A może chcesz abym odpłacił się za te twoje pazurki, co? - O ile wcześniej mogła nie zwrócić po prostu uwagi na to, Saaviel nie zamierzał od tak pozwolić jej na wyjście z tej sytuacji bez choćby odrobiny pokory, szczególnie że koszula pod jej łapami wyraźnie stawała się coraz bardziej mokra...
- Jak będzie moja droga? - Zamruczał już z szerokim uśmiechem na twarzy. Wbrew pozorom wcale nie było tak że nie czuł pazurów, ba, ból był całkiem silny, jednak nie zamierzał pokazać tego po sobie, chociażby z racji, że cóż, tak sytuacja wyglądała, zabawniej... Przynajmniej z jego punktu widzenia, wolał aby to najemniczka przeraziła się co takiego nieświadomie zrobiła... Jednocześnie jeśli ktokolwiek przyglądał się mu w tym momencie, mógł dostrzec jak jeden z kawałków krzesła po prostu znika spod niego, jakby go tam nigdy nie było. Upadły odetchnął w myślach, jeden z kawałków drewna zaczął nieprzyjemnie wbijać mu się w plecy po tym jak Kelisha próbowała się wyrwać, więc ulga jaką poczuł gdy w końcu postanowił zaradzić coś na ten fakt, była wręcz niebiańska... O ile piekielny mógł tak powiedzieć... W końcu niebo wcale nie było tak miłe jak mogło się wydawać po tym co mówili kapłani Najwyższego...
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Jak Karnstein długi i szeroki, Jurny Mamut nie przestawiał zadziwiać tym, co działo się w jego podwojach. Nie chodzi bynajmniej o jakość serwowanych tam potraw czy napitków, bo ta zawsze trzymała swój odwieczny wysoki poziom, ale przyciąganie niecodziennych –nawet jak na nietypową specyfikę wielokulturowego kraju rządzonego od wieków przez dynastię krwiopijców- gości tudzież wydarzeń, jakie nie wynikały z samego li tylko położenia jadłodajni czy charakteru Księstwa.

Jednakowoż biesiadnicy nie śmieli nawet narzekać na tego typu cudaczne rozrywki, gdyż lokal –jako jeden z niewielu w Therii, jeśli nie jedyny- zapewniał takie atrakcje niemal za półdarmo. Pewnie dlatego jak muchy do gnoju tudzież dziki do obierek ciągnęła do gospody arystokracja, magowie i burżuazja z całego niemal państwa, o Anperii przez grzeczność nie wspominając. Nierzadko można było napotkać przybysza z dalekich nieraz miejsc, oddalonych od Therii o wiele staj, a nieraz nawet i smoków. Późna pora nie wpływała na liczbę klientów w Mamucie, ba, można by było rzec, iż nawet z godziny na godzinę ludu przybywało. A dzisiejszego wieczora pierwszorzędnego towarzystwa zeszło się niczym małp do kitu ze świeżo odsłoniętej barci. Wszyscy możnowładcy i bogatsi burżuje jak jeden partner w związku cywilnym zwany gdzie indziej mężem podrałowali do gospody, by najeść się, napić, dowiedzieć się tego czy owego oraz –jeśli kostur Przedwiecznego będzie sprzyjał- ujrzeć jakieś cuda lub dziwy (i nie chodzi tutaj o tzw. panie nocy urzędujące po lupanarach). Takiego cyrku, to nawet Emhyr var Emreis w swym długim, bo dwustuletnim żywocie nie oglądał na oczy. Niemal natychmiast w eter wzbił się donośny rechot inspektora, a solidny tron kołysał się jakby był zaopatrzony w równie mocne bieguny, określane także jako płozy.
Tymczasem w loży książęcej o nudzie nie było nawet mowy. Wszechobecny rozgardiasz i przekomarzanki Emireya z córą przebiło widowisko z udziałem zmiennokształtnej, tym razem w kociej formie i upadłego walczących –zdawać by się mogło- w morderczym boju niczym dwa dzikie psy stepowe z wrogich sobie watah.

Cezar, cudaczny kocur Triss, jak zwykle pokazał, że więcej w niego bezszelestnego drapieżnika o dziewięciorgu życiach aniżeli pięknie upierzonego tropikalnego kuraka. Zwierzak nic sobie nie zrobił z zaistniałej sytuacji i po prostu czmychnął na ręce właścicielki, a z nich zeskoczył na ocalałe krzesło, by tam w spokoju wyczyścić się tak z wina, śliny zmiennokształtnej, jak i pyłu po rozwalonym meblu. Zuch!
Poirytowana cyrkiem, jaki zaczął rozgrywać się na jej oczach Triss oznajmiła, by książę przypomniał inspektorom lub personelowi karczmy, by uprzątnęli pierdzielnik, przecież Jurny Mamut to nie chlewik, a i tarzająca się w wiórach, trocinach i połamanych deskach para zapaśników chyba pomyliła szynk z polem bitwy albo kręgiem do walk sportowych. Tego było już za wiele, przecież kronikarze czy też zwyczajne gryzipiórki tylko czekają na nowinki z życia klas rządzących. Medard odparł:
- Masz całkowitą rację. Co za dużo, to i wieprzotoperz nie zje, a dzisiejszy spektakl niejednego przyprawiłby o mdłości.
Książę natychmiast przywołał Emhyra, by ten w towarzystwie swych ludzi zrobił porządek z zapaśnikami, którzy rozrabiali coraz śmielej, dając popis kunsztu walki wręcz lub –wziąwszy pod uwagę zmagania Saaviela z dzikim kotem- poskramiania bestii. Co się zaś tyczy bałaganu spowodowanego przez nie pierwszej już świeżości mebel, który z wielkim trzaskiem pożegnał się z żywotem, zawsze czujny Eimyr var Emreis w te pędy posłał sprzątaczy, by doprowadzili wygląd pobojowiska do stanu pierwotnego lub –jeśli to graniczyłoby z cudem- przynajmniej względnej używalności.

W tym samym czasie jedna ze służek, która wysłana została, by zanieść dzban Anperisa ucztującemu księciu i zaproszonym przezeń gościom, gdy nagle przydługa suknia zaczepiła o wystające z połamanego krzesła gwóźdź, co spowodowało potknięcie się dziewczyny i rozlanie Dumy Karnsteinu wprost na Monarchę. Kurwasz mać! Jak nie urok, to przemarsz wojsk, jak nie szalejący po pijaku kot, to znowuż nieplanowana kąpiel w winie! Ciężkie jest życie władcy. Coś jednak dziwnego było w kelnereczce. Nie skłoniła się przed Niosącym Życie i Śmierć (wedle bajań gminu) Najjaśniejszym Księciem, Panem na Karnsteinie, Grododzierżcą Vaerren, Zwierzchnikiem i Protektorem Lasu Duchów, Jarlem Khaz Adnar Medardem I de Nasfiret, za to rozmawiała z nim niemal równy z równym. Do tego te delikatne, wręcz aksamitne dłonie – dziewczyna nie nawykła do harówy chłopek tudzież plebejuszek. A na dodatek kwiecisty sposób wysławiania się dość charakterystyczny dla arystokracji. Gdy wino się rozlało, a wystraszona (choć nie spanikowana) dziewka rzuciła się, by zmazać plamę na honorze – a książę przyjrzał jej się wystarczająco, by mieć pewność, kto podszywa się pod kelnereczkę w Mamucie. Wampirzy nos i heterochromatyczne tęczówki oczu dopełniły dzieła. Służką okazała się być Lae Lain, potomkini marszandów, stała bywalczyni książęcych uczt, balów czy polowań. Med odparł, nieco zdziwiony nową profesją starej znajomej:
- Lae, a co Ty tutaj robisz?! Znudziło Ci się obcowanie wśród dzieł sztuki? Wszakże powinnaś siedzieć na zadku i ucztować, a nie usługiwać! Czyżby Twoje kelnerowanie to sprawka Jeżozwierza, jak mniemam? Oj, udał mu się dowcip, nie przeczę. Porozmawiamy o wszystkim w Chiropterusie, w ciut normalniejszych warunkach, z dala od tego całego cyrku.
Następnie także towarzysząca księciu Triss zaofiarowała się, by pomóc z doprowadzeniem do ładu szat, na które niefortunnie rozlał się wąpierz. Sam władca oczywiście też próbował oczyścić materiał z wina. Dobrze, że na czarnym nie widać tego typu plam. Lud miałby uciechę, ujrzawszy księcia - kocmołucha!
Medard wiedział o odtrąceniu hrabiego Venceslausa de Nosfery du Lac przez młodą "kelnereczkę", ale iż absztyfikant należał do rodu wyjątkowych szumowin i buców, samemu wykazując rodzinne cechy charakteru i usposobienia, książę nie miał dziewczynie tego za złe i postanowił przemilczeć temat. Na koniec podziękował obu kobietom za dzielne ratowanie monarszego majestatu i wszystko -miejmy nadzieję- powróci do normy, chociaż po Mamucie niczego nie można być pewnym.

Po syfie drzewnym na posadzce nie było już śladu, natomiast wojownicy nadal tarzali się w morderczym zwarciu. Jeżozwierz gwizdnął dwa razy, zaskrzeczał niczym nielotny ptak drapieżny, co dało sygnał inspektorom, że coś dzieje się w jadłodajni. Niemal od natychmiast łobuzów otoczył krąg gotowych do strzału kuszników, a następni funkcjonariusze celowali do nich z dołu.
Emhyr, poddenerwowany takim, a nie innym obrotem spraw, wrzasnął, by przypadkiem ferwor bitewny nie zagłuszył wypowiadanych z tak wielką powaga słów inspektora:
- Z rozkazu jaśnie wielmożnego księcia, zakończcie wreszcie ten cyrk, nie znajdujecie się przecież w chlewie tudzież zagrodzie mamutów, na kostur Przedwiecznego!
Tego, że w przeciwnym razie, tj. przy braku porozumienia, inspektorzy zmuszeni będą do użycia drastycznych środków przymusu bezpośredniego, już nie dodał – nie widział potrzeby.

Tymczasem zawodnicy na niecodziennej macie w postaci kamiennych płyt posadzki Mamuta, a gdzieniegdzie także parkietu nadal –nie zważając na otaczających ich inspektorów- tarzali się niczym profesjonaliści na igrzyskach.
Wydawać by się mogło, iż zmiennokształtna, zrozumiawszy swą pozycję, w końcu da za wygraną i problem zniknie sam, ale niestety tak się nie stało. Upadły wykaraskał się z wcześniejszych kłopotów i umiejętnie przesunął szale zwycięstwa na swoja stronę. Zgromadzeni goście słyszeli jeszcze donośny ryk pantery, potem zaś nastąpiła niepokojąca cisza. Czy zdrowy rozsądek pokona dzikość, z której ci zmiennokształtni są znani – pokaże najbliższa przyszłość.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

Upadły w dalszym ciągu nie poświęcał zbyt wiele uwagi otoczeniu, przez co umknęła mu sytuacja ze służką, której wylało się wino prosto na księcia. Gdyby nie to, pewnie z przyjemnością dodałby parę słów o jakości usługi w tym „elitarnym” lokalu, tak aby usłyszał o tym sam Emhyr, którego obserwował od czasu do czasu. Reakcję właściciela nie dziwiły, zwłaszcza że w książęcej loży robił się po prostu chlew.

— Buuu, jak już karmisz pannę, to poświęcaj jej więcej uwagi, łosiu ty!
Erremirowi drgnęła brew na ową wypowiedź, odkładając sztućce i łapiąc smoczycę tak, że nie mogła wyciągnąć głowy spomiędzy ręki, a jednego z boków. Po czym złowieszczo się uśmiechnął i zaczął szorować po pięknie ułożonych włosach zaciśniętą pięścią. Taya wyrywała się i darła jakby się na całą książęcą lożę.
— PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM!
— Oh, ho, ho. Nie słyszę? Co mówisz? — zapytał upadły, przysuwając głowę bliżej.
— Będę już grzeczna, tylko przestaaaaaań.
Obiecała to dosyć łamiącym się głosem, prawie jakby nie miała stu lat, a był zwykłym dzieckiem. Zapowiadało się, że jak jej nie puści, to się po prostu rozpłacze. Możliwe, że trochę za dużo siły użył i owa sytuacja naprawdę doprowadziła córkę do takiego żałosnego stanu. Nie chcą doprowadzić jej do tego stanu, poluzował chwyt, a dziewucha wyrwała się i pobiegła w stronę zejścia ze schodów z loży. W trakcie zdążyła się jeszcze odwrócić i pokazać język do upadłego, co go irytowało jeszcze bardziej niż nazwanie go „łosiem”. Teraz przynajmniej był pewny, że byłaby niezłą aktorką. Zanotował sobie w pamięci, że gdy powróci do zamku Medarda, to ma dać małej rozbójnicy lekcję wychowania. Nie mógł czasami zrozumieć, czemu dziewucha mająca setkę lat, zachowuje się w tak dziecinny sposób.

To, co działo się w książęcej loży, przechodziło wszelkie pojęcia. Były król jednak tylko się uśmiechnął, widząc, jak do jednej Łapy potrzebny jest tłum dorosłych samców, a do tego z kuszami. O ile rozumiał, że właściciel i Medard pragnęli doprowadzić wnętrze Mamuta do porządku, zabierali się od tego tylnymi drzwiami. Do tego jedną z najgorszych metod w wypadku kogoś z krwią zwierzołaków.

„W tym rozwiązaniu brak elegancji i prostoty. Lepiej interweniować, zanim komuś »przypadkiem« wystrzeli pocisk z kuszy w koci łeb”
Sama myśl poprawiła upadłemu humor, gdy oczami wyobraźni widział przebity, łeb kota wraz z wystającym z niego grotem strzały, który rozszarpał tkankę mózgu. Niezbyt przyjemna śmierć, ale przynajmniej szybka i mieszcząca się w jego zasadach.
„Nie tym razem, może następnym”
Popędził się w myślach, wyciągając z kieszeni spodni flakonik z czystym alkoholem. Chwycił zręcznie czysty nóż, oblewając szpic zawartością flakonika, która rozlała się po stole i podłodze. Obracając nóż między palcami i pozbywając się w ten sposób nadmiaru cieczy, schował pusty flakonik do poprzedniego miejsca spoczynku.
Leniwie wstał z krzesła, pomagając sobie przy tym dłonią opartą o stół, aby skierować się do Łapy i jej towarzysza, otoczonych przez kuszników z palcami na spustach. Gdy zbliżył się do „ściany” okręgu, poklepał jednego z kuszników po ramieniu.
— Psia mać, jestem zajęty człowieku. Spieprzaj albo zasadzę ci bełt między oczy. — stwierdził twardym tonem, obracając się do Emireya i celując kuszą w upadłego.
Upadły powstrzymał się przed niepotrzebną pomocą, aby pomóc nastawić biedakowi krzywe zęby, więc jedynie westchnął, próbując się uspokoić. Zmrużył oczy, nie przerywając obracać ostrym nożem między palcami. Pomagało mu to skupić emocje w innym miejscu niż na kuszników.
— Odsunąć się
Wypowiedź upadłego zwróciła na niego tym razem większą uwagę grupy kuszników, zwłaszcza tych będących najbliżej jego osoby.

Spojrzenia i wyrazy twarzy wszystkich patrzących wypełnione kpiną w spojrzeniach, jak i wyrazach twarzy. Kim byli? Elitarną jednostką, czemu mieliby posłuchać kogoś, kto nawet nie miał prawa rozkazywać. Jeden w końcu nie zatrzymał i zaśmiał się szyderczo.
— Kim jesteś, nawet gość księcia nie będzie nam rozkazywał. Wracaj na krzesło, zanim to z ciebie zrobimy jeża, cwaniaczku.
Facet popatrzył na bladego i wychudzonego w jego oczach mężczyznę, zdenerwowany brakiem odpowiedzi, jak i ignorancją.
— Ogłuchłeś czy jak, wypad na krzesło! — warknął i chwycił kuszę jedną dłonią, aby drugą chwycić upadłego za nadgarstek.
Wszystko trwało nie dłużej niż mrugnięcia oka. Gdy tylko dłoń mężczyzny wylądowała na Erremirze, znajdował się on już w powietrzu. Z boku sytuacja wydawała się nierealna, bo rosły facet wyleciał w powietrze jak pocisk, lądując z impetem w ścianie mamuta z wystarczającą siłą, aby zawalić normalną, drewnianą konstrukcję. Upadły przy tym wykonał tylko ruch ręką, gdzie został złapany bez jego zgody. Ściana złowieszczo pękała, ale jedyne co spadło to ciało nieprzytomnego kusznika. O ile osobnik wyglądał na całego, Erremir był pewny, że złamał mu ręką w przynajmniej dwóch miejscach i zdyslokował ramię.
Reszta z kuszników zrobiła przejście dla upadłego, ale każda z nich nie była opuszczona, ale skierowana na nowy cel, którym był właśnie on. W oczach tych inspektorów chudzielec był niebezpieczeństwem, a nie tarzająca się parka na ziemi.
— Banda rosłych mężczyzn, nie potrafi poradzić sobie z kotem. Żałosne — mruknął pogardliwie pod nosem, gdy klękał przy zwartej z najemnikiem Łapie.
Dłoń z nożem wykonała nagły, ale precyzyjny ruch, przebijając grubą skórę czarnej pantery i trafiając na odpowiedni nerw między karkiem a łopatką zwierzęcia. Nie miał przy sobie igieł, więc czubek noża zastąpił mu ów sprzęt. Nie było to ani bolesne, ani krwawe, bo stalowe ostrze zatrzymał się precyzyjnie na wspomnianym nerwie. Efekt owej czynności nie był od razu, zwłaszcza że nóż gwałtownie się zatrzymał, tak że nie przebił nerwy, a tylko to „ruszył”.
Jedyną osobą, która oprócz niego wiedział, co się dzieje, był najemnik. Odczuwał mniej intensywny ból w miejscu powbijanych pazurów, które pochowały się w tym samym momencie, co akcja upadlaka. Kusznicy nie chcieli dopuścić do rozlewu krwi i prawie wypuścili bełty, gdyby nie szybka reakcja Medarda.

„Ten stary drań, o wiele za dużo wie. Nieważne, zaraz odzyska władzę w łapach, muszę działać”

Nie czekając na oklaski, odsunął nóż i rzucił na podłogę, i chwycił dłonią panterę za kark jak kociaka. Wyprostował się i podniósł ją wysoko w powietrze jak kocia matka niosąca swe kocięta. Stalowy uchwyt upadłego był jak kajdany, które nie chciały puścić bez względu na to, jak mocno się rzucała. Trzymał ją w powietrzu w taki sposób, że była grzbietem do niego, więc zabezpieczył się, jakby zwierzę zmieniło cel na niego.
— Oy, skarbie — rzucił do Łapy zmęczonym głosem.
— Zawsze chciałem wiedzieć, czy to prawda, że koty mają dziewięć żyć. Zainteresowana „romantycznym” eksperymentem? Tylko ty i ja — uśmiechnął się złowieszczo, co Keli mogła widzieć w zakresie swej zwierzęcej wizji.
Przy okazji wypowiadania tych słów, wszyscy w pobliżu odczuli delikatną zmianę, iż słowa i aura upadłego ociekają zabójczymi zamiarami i nie było w nich żartu. O ile pantera robiła, co chciała, okrąg kuszników, zrobił krok w tył podświadomie. Erremir był pewny, że zwierzęcy instynkt Łapy wyraźnie wyłapie ów niuans i sprowadzi ją do trzeźwości umysłu.
Laerneth
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Laerneth »

Oczy całej ciżby niewątpliwie zwróciły się ku niezdarnej służce, którą okazała się być Laerneth. Przez moment zdawało się jej nawet, że oprócz pomruków niezadowolenia nad jej „bezczelnością” słyszy również głos damy mówiącej, że powinna zgnić w lochu za tak wielką obrazę Jego Wysokości. Tymczasem dziewczyna wciąż klęczała przy boku księcia czując, jak krew odpływa z jej twarzy, gdy tylko ten zwrócił się do niej. Mało tego, rozpoznał ją! „Te cudaczne, dwukolorowe oczy, są chyba nie do pomylenia wśród tych, którzy znają dwór”, pomyślała rozgoryczona. Jakże mogła przypuszczać, że Medard się nie dowie? Lniana koszula i gruba spódnica, czyli strój zwykłej dziewki, to przecież za mało, by ukryć swoją tożsamość, gdy heterochromia i białe włosy wyróżniają ją spośród tłumu.
– Laerneth? Jaka Learneth, jestem… – urwała od razu zdając sobie sprawę ze swej pomyłki. Wampir wszak nie użył jej pełnego imienia, przez co sama mu się wydała. Roześmiała się histerycznie. Cóż, iście w zaparte najwidoczniej jej nie wychodziło. Co powinna zrobić? Uciec z płaczem, spakować cały swój dobytek i popędzić czym prędzej na końskim grzbiecie poza granice Karnsteinu?
– Obawiam się, że to nie żart, książę – rzekła już spokojniej podnosząc się, po czym otrzepała spódnicę na kolanach z niewidzialnego pyłu – Jestem tutaj z własnej i nieprzymuszonej woli.
To dopiero heca! Szlachcianka, której zachciało się bawić w dziewkę z pospólstwa! Czy Laerneth nie oszalała? Może trzeba wezwać do niej medyka, który upuściłby nieco niespokojniej krwi? Chociaż z medykiem można polemizować, wszakże dwójka wampirów, która znajdowała się w loży, mogła równie dobrze załatwić sprawę.
Najgorsze jednak dopiero nadejdzie. Już wyobrażała sobie, jakich plotek stanie się celem, kiedy tylko zebrani w Mamucie możni Karnsteinu rozejdą się po domach. Nie powinna była zatrzymywać się w kraju, o nie. Lepszym wyjściem byłoby natychmiastowe opuszczenie księstwa. No ale co zrobić, gdy młode to i najwidoczniej jeszcze głupie?
– Książe… Książę ma na myśli zamek? – nie dało się ukryć, że dziewczyna była czymś mocno zdenerwowana. W końcu właśnie pomyślała, że Medard chce ją zamknąć w lochu za to sprzeniewierzenie się ojcu i ucieczce przed ślubem. Nawet jeśli jej niedoszły przyszły mąż okazał się być istotą paskudną i niezdolną do koegzystowania z nikim prócz siebie samego. Bunt, to bunt. Nawet jeśli w, zdawać by się mogło, słusznej dla Laerneth sprawie.
Poza tym, oblała księcia winem. Jeśli nie zgnije w ciemnej cuchnącej celi, to skończy pod wampirzymi kłami, albo odesłana do domu. Z dwojga złego, wolała opcję numer jeden. Przynajmniej książę był przystojny, zdaniem młodziutkiej szlachcianki, to i śmierć z jego ręki (a właściwie zębów) byłaby przyjemniejsza niż ojcowskie razy.
– Czy Wasza Wysokość czegoś sobie jeszcze życzy? - zapytała, by po chwili schować się za plecami władcy, a że wysokim wzrostem nie grzeszyła, to patrzyła na wszystko prosto zza jego ramienia. Na moment zapomniała o ucieczce przed ślubem, kelnerowaniu i konsekwencjach jakie mogła przynieść jej własna niezdarność. Liczyło się tylko to, co działo się teraz - nietypowe stworzenia, które pierwszy raz miała okazję zobaczyć z bliska w połączeniu z chaosem, jakiego byli sprawcami powodowały u niej ból głowy! Nic więc dziwnego, że schowała się za Medarem, którego ze wszystkich znała tu najlepiej i ufała mu najbardziej.
Awatar użytkownika
Triss
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampirzyca czystej krwi
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Triss »

Gdy do Mamuta wkroczyli strażnicy i ludzie Inspektora, Triss wycofała się ostrożnie po za zasięg kałuż z wina i resztek mebli, by nie przeszkadzać zawodowcom. Niestety takowi nie raczyli przybyć, więc najznamienitsze herbowe głowy Karnsteinu zmuszone były do oglądania amatorskiego cyrku. Zamiast rozdzielić walczących, mundurowi wznieśli gotowe do strzału kusze, a jeden z nich krzykiem próbował opanować sytuację. Czyżby Emhyrowi skończyli się poważni oficerowie do tego typu zadań, czy po prostu to jeden z wielu jego żartów, by zaprezentować swój lokal. Jeśli to drugie to wyjątkowo ciężko mu szło, bo właśnie co ważniejsi goście zaczęli opuszczać alkierze. Wtargnięcie straży nigdy nie wróży nic dobrego, a dla wielu z obecnych reputacja była czymś, o co należy dbać. Każda burda i zrodzone po niej plotki szybko się rozchodzą, mogąc jej poważnie zaszkodzić. Na szczęście Tristana była z tych, którzy reputację mają nieskalaną i wiązanie w plotkach jej udziału w tym zamieszaniu niezbyt się powiedzie. O to nie musiała się martwić.
Bardziej pod znakiem zapytania stał los najemników, którzy skotłowani w szarpaninie sprawiali wrażenie szczęśliwych takim obrotem spraw. A przynajmniej Kelisha, która upojona alkoholem przestała widzieć granice w rozsądnym postępowaniu.
Kiedy Err zaczął rozdzielać walczących przy pełnym dezaprobaty westchnieniu oficera, Triss postanowiła wkroczyć do akcji, przybierając maskę szlachcianki, jaką podarowała jej matka swoimi lekcjami. W końcu mogło się to na coś przydać.
- Pan Emirrey jest gościem księcia i byłabym wdźięczna gdyby do niego nie celowano - oznajmiła wyniośle, stając przed Inspektorem, który podrapał się problematycznie po głowie. Nie dość, że dostawał właśnie reprymendę od kobiety, która zaopatruje jego karczmę, to jeszcze łypały na niego żółte ślepia jej pupila, który na czas teatrzyku postanowił zechcieć być wziętym na ręce.
- Do mnie tym bardziej nie ważcie się - ostrzegła, kątem oka dostrzegając wachanie szeregowców. Mina i etykieta arystokratki działały aż za dobrze, bowiem kilku strażników opuściło kusze, a nawet i wzrok, co wyglądało dziwnie w stosunku do niskiej wampirzycy. - Jeśli mój ojciec dowie się, jak mnie tu potraktowano, nie będzie zachwycony. I ty również Emhyrze. Konsekwencje dorwą cię szybciej niż się obejrzysz. I nie rób głupich min. Nie jestem w nastroju do żartów. A teraz niech ktoś z twoich ludzi przyprowadzi pod drzwi mojego konia.
Zwracając się w stronę księcia, Tristana odetchnęła z ulgą, że na tak długo utrzymała fason. Bycie wyniosłą i zapatrzoną w siebie damą nie było jej stylem bywalstwa na balach i w towarzystwie, ale gdy trzeba było zawalczyć o swoje, tonący chwyta się wszystkiego. Choćby i brzytwy. Na szczęście TO i interwencja Erra wystarczyła, by w książęcej loży zapanował jako taki porządek. Triss pomogła jeszcze wstać Saavielowi, podając mu pomocną dłoń, po czym odmaszerowała na stronę, by znaleźć się w większej odległości od pijanej pantery.
Teraz dopiero mogła skupić się służce, a właściwie na kobiecie, która powinna mieć ich znaczącą ilość.
- Learneth Lain, nie spodziewałam się tutaj ciebie. A przynajmniej nie w roli kelnerki. Myślałam, że następnym razem, jak się spotkamy będziemy na jakimś balu omawiać kwoty kolejnych obrazów i rzeźb, które moja matka zakupuje do upiększenia ogrodu i posiadłości. W końcu kolekcje sztuk to wasza specjalność.
Zagaiła na dobry początek, by nie stresować i tak wystraszonej dziewczyny, która nie dość, że zwiała sprzed ołtarza to jeszcze ukrywała się w pospólstwie i wylała na księcia najlepsze wino. Przynajmniej wąpierz nie zmarnował się na podłodze, a wsiąkał właśnie w szaty o podobnej wartości. Możnaby nawet powiedzieć, że wartość księcia Medarda podskoczyła czterokrotnie.
Niestety kobietom nie dane było długo porozmawiać, gdy władca zapropnował zmianę otoczenia. Noc, co prawda, była jeszcze młoda, ale widać było po towarzystwie, że siedzenie i picie w jednym miejscu przestaje im wychodzić na dobre. Należało zatem rozprostować kości i odetchnąć świeżym powietrzem. Zwłaszcza, że przez okno widać już było podprowadzone przez inspektorat wierzchowce. Triss sprawnie ruszyła do wyjścia, zabierając ze sobą usypiającego na rękach kota. Dla niego dzień rozrywek również powoli dobiegał końca, zwłaszcza, że zjadł, napił się i pobrykał po kolanach gości. Na zewnątrz, wampirzyca bez problemu odnalazła Gratusa, który tupał zadowolony, podskubując inspektorowi żywopłot przed Mamutem, a następnie wskoczyła na siodło.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

        W założeniu wyprawa do Karnsteinu miała być bajecznie prosta. Dotrzeć, znaleźć nocleg, zaciągnąć się na wymarsz i poczekać. Może potrenować z innymi najemnikami, a przede wszystkim nie rzucać się w oczy. Los bywa jednak przewrotny i już pierwszego wieczoru w wampirzym mieście Kelisha musiała trafić na lokalnego księcia i wpakować się w nielichą kabałę. W jej zwyczajowym towarzystwie bójki i pijaństwo byłyby nawet pożądanym urozmaiceniem wieczoru, ale panterołaczka nie znajdowała się między "swoimi". Przez to wszystko leżała na jednym z towarzyszy, będąc w swojej kociej postaci i nieświadomie wbijała ostre pazury w jego ciało, przerażona widokiem Upadłych, a przynajmniej zakładała, że córka Emireya musiała być podobnym paskudztwem. Nie do końca zdawała sobie sprawę z faktu, że raniła Saaviela, aż ten nie odezwał się, grożąc jej jawnie. Wtedy warknęła głucho, aż ten mógł poczuć silne wibracje rozchodzące się od jej własnej klatki piersiowej, ale powoli uniosła jedną łapę, usiłując schować pazury, a przynajmniej wyjąć je bez rozerwania jego ciała. Była wściekła, ale nie zamierzała zabijać drugiego najemnika. Alkohol w pewien sposób ograniczał jej zwyczajową niechęć do wszystkiego, co żyło i odkrycie związane z jej własnymi szponami zaskoczyło ją. Zapomniała nawet na chwilę o obecności innych zacnych gości i spróbowała wykręcić łeb, by chwycić ostrożnie zębami za utrzymujące ją w miejscu ramię i dać dyla choćby razem z mężczyzną znajdującym się na drugim jego końcu. Zanim zdążyła zrealizować choć część tego światłego planu, znów warknęła, usiłując położyć po sobie uszy, gdy te zostały podrażnione przenikliwym gwizdem.
        Jakby za mało było kłopotów i cierpień na jedną, jakże niewinną, panterę, ona i jej chwilowe legowisko zostali otoczeni przez kuszników. Niby w jakiś sposób Kelisha zdawała sobie sprawę, że było to śmiertelne niebezpieczeństwo i powinna traktować ich poważnie, jednak jej bardziej racjonalna, myśląca strona była przytłumiona przez alkohol oraz instynkt, który zwykle próbowała powstrzymywać na wszelkie sposoby. Przez to gdy tylko dochodził do głosu, miała poważne problemy z odzyskaniem panowania nad sobą. Rozkaz Jeżozwierza skwitowała, obracając w jego stronę przeszklone oczy o rozszerzonych, błyszczących dziko źrenicach. Już prawie zdołała wyciągnąć z ciała Saaviela własne pazury bez nadmiernego uszkadzania go, ale w jednej chwili zapomniała o własnych planach. Szarpnęła jedną łapą w górę, rozpruwając nieco bardziej skórę najemnika i machnęła nią w stronę Inspektora, warcząc głucho. Podłogę ubarwił uroczy przejaw kociego zmysłu artystycznego w postaci wachlarzyka czerwonych kropelek. Szpony zazgrzytały o podłoże tuż obok głowy miecznika, jak gdyby ciążąca na nim i szczerząca kły pantera nie była sama w sobie dostatecznym przypomnieniem, że "tulenie" wściekłego drapieżnika nie było najlepszym pomysłem.
        Z perspektywy Łapy wieczór stawał się coraz gorszy i bardziej przerażający. Czuła się zagoniona w kąt i nie miała jak się z niego wydostać. Leżący pod nią mężczyzna trzymał mocno. Docierające do niej dźwięki i zapachy ogłupiały, pobudzając coraz mocniej zwierzęce instynkty. Podniesione głosy, tupot osłoniętych ciężkimi buciorami stóp, cichy ale niosący w sobie groźbę ton Saaviela. Aromat krwi i mięsa przez które aż ślinka napływała do pyska, zachęcając do polowania, walki. Ostra, ciężka woń kojarząca się przemienionej łuczniczce z drapieżnikami docierała niemal z każdej strony, choć każdy pachniał nieco inaczej. Nawet drugi najemnik, gdy miała okazję dokładniej go obwąchać przestał wydawać się tak kruchy, jak wcześniej. Kelisha chciała się wyrwać, rzucić na otaczających rębajłów dopóki miała jeszcze dość siły psychicznej, by nie obrócić się po prostu na grzbiet i odsłonić gardło. Szczególnie irytowało ją, że coraz wyraźnie czuła specyficzny wampirzy odór, którym cuchnęli nawet Medard i Triss. Kto normalny używał takich pachnideł?! Teraz panterołaczka była już całkowicie pewna, że książę tylko udawał krwiopijcę. W przeciwnym wypadku musiałby być cholernie potężną pijawką, biorąc pod uwagę jak wyraźna była nuta piżma.
        Najgorsza, jak dotąd, część wieczoru dopiero zbliżała się wielkimi krokami w tempie idącego przez salę Emireya. Z jego bliskości Łapa zdała sobie sprawę, gdy było już za późno. Z przerażaniem obserwowała krótki lot jednego z kuszników. Saaviel mógł z bliska podziwiać, jak sierść na całym kocim ciele zjeżyła się jeszcze bardziej, optycznie powiększając rozmiary zwierzaka. Grzbiet wygiął się w łuk, uszy a nawet wąsy skierowały w tył. Mimo wyszczerzonych groźnie kłów, źrenice powiększyły się jeszcze bardziej a ogon gwałtownie zwinął pod ciałem, by przylgnąć do brzucha, zdradzając strach. Przestała nawet warczeć, a tylko cicho jęczała po swojemu, w każdej chwili gotowa ryknąć i jednak spróbować zaatakować. Gdy Upadły przedarł się przez ludzi inspektora i zaczął się zbliżać, zmiennokształna próbowała odepchnąć się od trzymającego ją najemnika, wykręcając łeb na wszystkie strony. Zanim zdołała osiągnąć cokolwiek, było za późno. Piekielnik klęczał obok, trzymając w dłoni ostrze. Ledwie pomyślała, że ten chce ją zabić, poczuła przyciskany obok karku czubek noża. A potem zaskoczona pisnęła jak małe kocie. Cholernik zrobił coś znacznie gorszego, niż się spodziewała. Nie wiedziała, jak tego dokonał, ale zupełnie nie czuła przednich łap. Kelisha nie miała okazji dobrze przemyśleć sprawy, gdy nagle znalazła się w powietrzu. Tyle dobrze, że mogła oprzeć koniuszki tylnych kończyn o podłogę, próbując się oswobodzić. Przynajmniej do momentu, gdy tuż za plecami usłyszała głos Upadłego.
        Kątem oka zaczęła obserwować jego twarz, wykręciwszy łeb w bok. Nawet, gdyby nie rozumiała słów, ton wystarczyłby w zupełności by ją przerazić. W jednej chwili przestała się szarpać, podkulając zadnie łapy oraz ogon, przez co całkowicie zaczęła zwisać w jego uścisku. Koci instynkt szalał w niej do tego stopnia, by chwilowo całkowicie odebrać zdolność logicznego myślenia. W efekcie strzeliła oczami na boki, starając się patrzeć wszędzie, byle nie w źrenice "uzdrowiciela". Jęknęła żałośnie, gapiąc się na Triss i chowającą się za plecami Medarda pannicę, szukając ratunku u dwóch kobiet. Przez strach nie zwróciła nawet uwagi na delikatnie mrowienie w poduszeczkach przednich łap, zwiastujące powrót czucia. Kuliła się tylko i drżała silnie na całym ciele, próbując nie nawiązywać z Upadłym kontaktu wzrokowego, by go nie sprowokować, choć nie mogła powstrzymać się przed zerkaniem w jego stronę. Emirey mógł poczuć nawet, jak drgawki zaczęły przeradzać się w niekontrolowane skurcze mięśni. Czysto zwierzęce myślenie doprowadziło do iście genialnego wniosku - skoro forma pantery nie pomogła, należało spróbować zmiany w człowieka. Wszystko wskazywało na to, że jeśli nikt nie zareaguje na czas, "uzdrowiciel" będzie miał okazję z bliska przyjrzeć się procesowi przemiany u zmiennokształtnej, a już mógł pod palcami wyczuć przesuwające się podstępnie kręgi szyjne. Na domiar złego wszystko wskazywało na to, że Triss, jasnowłosa i oraz książę nie tylko opuszczali lokal, ale dodatkowo nie zamierzali wracać i pomóc biednemu kotu.
Awatar użytkownika
Saaviel
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Najemnik , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Saaviel »

Chaos, tak właśnie można było opisać co działo się w Mamucie, gdyby użyć jednego słowa. Chaos którego nie był w stanie kontrolować.... Kiedy ostatni raz znalazł się w sytuacji która aż tak wyrywała by się spod jego jarzma? Z jednej strony było to miłe uczucie, powiew świeżości, którego tak przecież szukał, z drugiej... Z drugiej strony czy naprawdę mógł sobie pozwolić na aż tyle swobody w tym co działo się wokół niego? Mimowolnie przymknął oczy i westchnął niedosłyszalnie, pozwalając światu kierować się własnym torem. Przynajmniej na tą jedną chwilę poddał się, przestał przejmować tym co działo się wokół niego, co działo się z nim... I może pozostał by w tym stanie dłużej, w końcu Kelisha najwyraźniej uświadomiła sobie że bezwiednie raniła go i starała się schować pazury, pokazując że gdyby nie ten cały chaos wokół, uspokoiła by się. Czy wszyscy tutaj obecni naprawdę żyli na tyle krótko by nie zdążyć zrozumieć że ład i spokój był w stanie poradzić sobie prawie z każdą sytuacją? Że to co wyglądało na szamotaninę jego i panterołaczki, tak naprawdę było całkiem spokojnym pojedynkiem? Naprawdę nie rozumieli że służba powinna zająć się sprzątaniem w momencie kiedy sprawa była by wyjaśniona, a nie w jej trakcie, tylko dezorientując, wprowadzając kolejną zmienną do równania? Ale nie, świat, ludzie, wampiry, czy inne stworzenia uznały że chaos będzie najlepszym rozwiązaniem i dlatego też jego jakże błoga chwila bycia sobą, bez zakładania żadnej maski, została brutalnie przerwana wraz z rozerwaniem jego ciała przez szpony Łapy, szpony które jeszcze kilka uderzeń serca starała się schować. Saaviel nie wierzył w to co dzieje się przed jego oczami. Kogo obchodziła jakaś szlachcianka przebrana za służkę którą Medard rozpoznał, skoro ktoś z obecnych w przybytku wpadł na tak nieprawdopodobny pomysł. Odruchowo z jego gardła wydostał się cichy warkot, choć o ile większość mogła go pomylić z symptomem bólu jaki rozlał się po jego ciele gdy łapa pantery pofrunęła w powietrzu, to ów dźwięk nie mógł być dalej od tego akurat uczucia. Jak raz upadły był bliski wybuchowi furii. I gdyby nie reakcja Emireya, biada temu kto stanął by na jego drodze... Cała ta zgraja chowająca się za jakże wymyślnymi narzędziami mordu mogła szczerze i od serca podziękować ojcu smoczycy, jedynej osobie z którą Saaviel nie chciałby walczyć w tym momencie, że podjął taką a nie inną decyzję. W momencie gdy pazury drugiej łapy mimowolnie schowały się, upadły puścił panterę, pozwalając swojemu "krewniakowi" na bezproblemowe podniesiecie kocicy, samemu po raz drugi przymykając oczy, choć tym razem tylko po to by chociaż trochę opanować swoje wrzące żyły. Jednocześnie podpierając się lewą ręką, przyjął pozycję siedzącą, by zaraz podwinąć nogi i spokojnie, powoli wstać. Rozbawienie zniknęło z jego twarzy, jakby nigdy go tam nie było... A kiedy wstał i spojrzał po jakże odważnych głupcach ledwo trzymających swoje zabawki z niepewnością godną mistrzów, ci mogli dojrzeć pustkę jaka wymalowała się jego oczach.
- Z drogi. - Mruknął ze spokojem przypominającym samą śmierć. I o ile słowa Emireya które do niego dotarły, jak i jego aura wskazywały na to że nie żartował i sprawiała że mało kto wziął by jego słowa lekko, tak w przypadku piekielnika dosłownie widać było niewypowiedzianą groźbę pod postacią jego aury która na uderzenie serca stała się widoczna dla wszystkich wokół niego. Przez ten moment żelazne ostrza jawiły się niczym prawdziwe... Nie dając nikomu chwili namysłu ruszył przed siebie, w stronę ciuchów których Kelisza nie tak dawno tak ochoczo się pozbywała. Pochwycił jednak jedynie koszulę, którą to rzucił w stronę "uzdrowiciela".
- Wystarczająco się upokorzyła... - Rzucił z tym samym przeszywająco niepokojącym spokojem w głosie, ruszając spokojnie w stronę wyjścia spokojnym krokiem. Mimo to całe jego jestestwo mówiło że w każdej chwili może ruszyć do walki... Nie obchodziło go w tym momencie gdzie był, z kim był, próba choćby zatrzymania go skończyła by się na rozlewie krwi... Odchodząc rzucił panterołaczce ostatnie, puste spojrzenie, po czym mijając przywódcę zgrai kuszników, szepnął.
- Tyle lat życia, treningu, a ty czy twoi ludzie nie mogą poradzić sobie nawet z dzikim zwierzęciem? - Z tymi jakże oczywistymi słowami, opuścił lożę kierując się ku wyjściu, gdzie tuż za drzwiami, już na świeżym powietrzu zatrzymał się i oparł o najbliższą ścianę... Dalej krwawił, a koszula którą miał na sobie, o ile można było tak jeszcze nazwać ten strzęp rozerwanego materiału, przesiąknęła już posoką do cna, także fakt że rany już zaczynały się zamykać, nie był wcale tak pocieszający, jakby mogło się zdawać, a nocne powietrze z rozkoszą delektowało się nowym zapachem w swej gamie... Piekielnik westchnął cicho, zatapiając się w swoich myślach podczas oczekiwania kto taki pojawi się w drzwiach jako pierwszy... Medard, Triss i ta służka, czy może Emirey wraz z Kelishą? Tak jakby to miało teraz znaczenie...
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Jurny Mamut – jak wieść niesie najprzedniejsze miejsce w Karnsteinie, a może i całej Therii, gdzie można nasycić ciało zacną strawą, skosztować trunków, które na co dzień pijają możni tego świata, w tym lokalnego – czarnego niczym onyks wina zwanego wąpierzem prosto od Margothów tudzież ciut mniej wyrafinowanego strzygonia od stuleci produkowanego przez boczną linię rodu panującego. Noc była jeszcze młoda, a nietoperze i furkoczące świnie urzędowały w najlepsze na zewnątrz, bardziej rozumne życie także nie zamierzało udać się na spoczynek – owa swoista tylko dla Księstwa zmiana warty niemal od millennium nieprzerwanie zadziwia wybałuszone ślepia przyjezdnych, szczególnie spoza regionu i ościennych elfich krajów.
Chociaż drzewiej przybytek miewał w swoich podwojach burdy podpitej szlachty czy żołdackie bijatyki, to takiego cyrku rodem z rynku, gdzie akurat rozbiły się wędrowne trupy czyniące igrce nie pamiętały ani najstarsze mamuty z pobliskich lasostepów, ani sędziwi mroczni Elfowie o karnacji koloru wypłowiałego hebanu, ani –o zgrozo– nawet Łuskonośni z pobliskich wzgórz. A wszystko to za sprawą panterołaka podtrutego na własne życzenie alkoholem, upartego niczym dziki osioł upadłego anioła, choć ów musiał się bronić przed atakami zamroczonej zmiennokształtnej w zwierzęcej formie i w końcu knechtów Inspektoratu, niemogących sobie za Soralskie Imperium poradzić z przerośniętym dachowcem! Istny dom wariatów! Przy tym wyczyn młodej Laerneth Lain to nic nieznacząca opowiastka, którą łyki raczą się przy sporej ilości piwska.
Stało się, co było do przewidzenia – inspektorzy od siedmiu boleści zabierali się do ujarzmienia kota jak pies do przysłowiowego nomen omen jeża, a sam głównodowodzący ze zdziwienia przecierał to oczy, to znów kolczastą czuprynę. Medard zaś łypał na wszystko z oddali i z dezaprobatą kręcił głową. Zrozumieć można wiele, ale takie podejście do choćby i nagłych, ale jednak kryzysowych sytuacji nie jest godne lokalu o takiej estymie! Wydawać by się mogło, że knechci w strojach Inspektoratu z owym nigdy za wiele wspólnego nie mieli. Tak było w istocie – Emhyr niemal jednocześnie z księciem dostrzegli charakterystyczne znaki na piersiach i ramionach wojaków, w tym nieszczęśnika, który miał sposobność zmierzyć się z medykiem Emireyem i z łoskotem zderzył się ze ścianą. Tych skrzyżowanych bułatów na tle wielbłądziego łba nie można było pomylić z niczym! Nie kto inny, jak sam pułkownik Frosch, postrach szpiegów i wywrotowców, tępiciel zorganizowanego bandytyzmu oraz miłośnik najwytrawniejszych win wywinął wątpliwej jakości numer, wysyłając kmiotów – gołowąsów, by zaszkodzili Emhyrowi. Tymczasem prawdziwi inspektorzy w końcu zebrali swe szeregi, by karnie wmaszerować do Mamuta. Gdyby nie wybrali jednego z bocznych wejść, pewnikiem zauważyliby śmietankę towarzyską, która zniesmaczona zastanym cyrkiem, ochoczo umyka z jadłodajni.
Kiedy Emirey stosował sztuczki, by ujarzmić rozszalałą kotowatą, w Triss coś wybuchło. W sumie nic dziwnego, skoro kusznicy –do jakiejkolwiek służby by nie należeli- robili wkoło taki syf, że nazwanie tego, co działo się podówczas w Mamucie cyrkiem nie zahaczało nawet o górną granicę eufemizmu. To już były rozrywki dla gminu, by nie powiedzieć lumpenproletariatu, czyli najgorszego barachła, które bytowało w Anperii. Książę też przyłączył się do owej reprymendy:
- Słyszeliście, psie syny!? Niech mi tylko który spróbuje celować lub -co gorsza- pyszczyć, spopielę żywcem darmozjada i kurwich synów naokoło też! To jest Jurny Mamut sławny na całą Therię czy może jednak Spasiony Knur, przybytek pokrewny Srebrnemu Pucharowi?! Przeżeracie fundusze Karnsteinu, a nie potraficie poradzić sobie z kotem! Do tego napadacie na nadwornego medyka, jakby był największym wsiórem! Kurwasz mać! Do szkoły, gamrackie nasienia, ustąpcie miejsca prawdziwym zawodowcom.
Medard nie żartował, leśny szmaragd jego oczu niemal natychmiast przeistoczył się w burgund zastygłej krwi, a solidny stół co i rusz otrzymywał razy, gdy Wilcze Berło spadało nań z wielkim impetem, robiąc przy okazji niemało huku. Tego typu widok z pewnością przeraził niejednego i przywrócił długo wyczekiwany spokój w pustoszejącym z chwili na chwilę szynku.
Tymczasem w loży trwały rozmowy z niecodzienną aktorką, jaką była Laerneth Lain. Choć próbowała się wypierać, podając zmyślone personalia, na nic się to zdało, bowiem Medard nie użył jej pełnego imienia, posłużył się tylko zdrobnieniem. Książę wysłuchał, co też dziewczyna miała do powiedzenia, przyjął to ze zrozumieniem i, gdy spytała o cel przenosin, dodał:
- To by wiele tłumaczyło. W rzeczy samej. W tym rozgardiaszu, żeby nie powiedzieć chlewie, nie da się rozmawiać ani o interesach, ani o sprawach wagi państwowej. Wszystkiego dowiesz się na miejscu, a twój ojciec i bracia będą mile zaskoczeni tym, co uda Ci się uzyskać…
Skończył wypowiedź, zapytany ponownie zaprzeczył, by miał cokolwiek nowego do przekazania, po czym dziewczyna schowała się przed światem za plecami księcia, którego ceniła tu najbardziej. Przynajmniej była bezpieczna i nic jej nie groziło ze strony darmozjadów Froscha. Oj, zawiśnie kilku kurwich synów, a pozostali pójdą na galery!
Książę rozejrzał się po stole, złapał gąsior z pozostałym jeszcze strzygoniem i wychylił na raz co najmniej połowę. Potem spostrzegł, iż Triss obsobacza Jeżozwierza, który przestał czochrać kolczastą czuprynę i ględził coś o Froschu. Medard dodał:
- Gwidon zapłaci za te dziwy, których dziś byliśmy świadkami, a jego matoły w najlepszym wypadku pobiegną na galery lub brukować drogi. Dowódców zaś czeka taki sam los, jaki zazwyczaj przewidziany jest dla dezerterów i innych szumowin w wojsku. Jednak częściowo to Ty odpowiadasz za cały ten chlew, nie zadbałeś bowiem o należytą obstawę w Mamucie. Żeby mi to było ostatni raz.
Emhyr spotulniał i przyjął na siebie część winy za zaistniały stan rzeczy. Pokajał się, a jego podkomendni ujarzmili przebierańców z wywiadu, a następnie wyprowadzili gagatków na zewnątrz. Lwia ich część powędrowała do więzienia, gdzie czekać będą na uczciwy proces przynajmniej do rana. Połamaniec dostał już swoją nauczkę, a dwaj sierżanci z oficerskimi pagonami pożegnają się z życiem jeszcze tej nocy.
Uwolniony od niepotrzebnej walki z kotem Saaviel kierował się do wyjścia, gdy w podwojach natknął się na Jeżozwierza, który targał jakiegoś wywiadowcę w stroju kusznika za bujne kudły i wyprowadzał go na zewnątrz. Rzucił coś na odchodne do Inspektora, a ten nie zawahał się odbić piłeczki:
- To NIE byli moi ludzie, a tamto "zwierzę" nie jest zwyczajną panterą, ba, chyba nigdy nią nie było. Za cały ten syf dostaniecie rekompensatę przy szkodnikach, które zalęgły się u tego darmozjada w Pucharze, nie będziecie zawiedzeni. A teraz poleje się więcej krwi. Bywaj.
Emhyr potraktował drzwi kuksańcem, po czym podrałował na tyły zabudowań gospody. Za nim równym krokiem karnego wojska dreptali jego najwierniejsi ludzie, ci sami, którzy jeszcze dzisiaj rozprawili się z oszustem w Srebrnym Pucharze.
Na zewnątrz słychać było krzyki stajennych, którzy rozstawiani byli po kątach. Jednak nie człowiek im rozkazywał. Ogier baktriana o tak ciemnej, że prawie zlewała się z mrokiem nocy sierści częstował ich to kuksańcem, to dziabnięciem, to znów plwał na wpół przetrawionym zielskiem prosto w ryje sług usiłujących go podprowadzić pod wyjście. Na szczęście dla parobków, obyło się bez sławetnych huraganów – widocznie żaden nie wkurzył wielbłąda wystarczająco mocno. Trouintaal zaś ruszył stępa i po chwili znalazł się tuż obok Gratusa obskubującego Emhyrowy żywopłot z wawrzynów. Szlachetna strawa równie nobliwego rumaka. Książę zabrał ze stołu ów półpełny gąsior, otrzepał się z wiórów i okruchów, przesypał raki z półmiska do przeznaczonej do tego celu zamykanej szkatuły, pożegnał się z var Emreisami i opuścił przybytek.
Przywołał swego rumaka, po czym wskoczył w kulbakę. Następnie dołączył do Triss, kierując do niej wypowiedź:
- Dawno nie widziałem w Mamucie takiego cyrku. Czas omówić to i owo w przyjemniejszym otoczeniu. Lae powinna niedługo dołączyć.
W oddali, gdzieś zza zabudowań gospodarczych przynależnych do jadłodajni słychać było równy krok plutonu egzekucyjnego, rozkazy wystrzału i salwy z hałaśników. Sierżanciny pożegnały się z tym padołem. Kiepski koniec równie żenujących aktorów.
Mamut pomału dochodził do siebie po niedawnych występach gościnnych tak pijanego kota, jak i szpiegów przebranych za inspektorów sanitarnych.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

W chaosie panującym wewnątrz gospody, jedynie Erremir wydawał się zmieszany, co się do diabła tu właśnie stało. Nim jednak uzyskał jakąkolwiek konkretną odpowiedź, gospoda opustoszała ze znajomych twarzy. Fałszywcy również zostali wyprowadzeni, a nad ich losem upadły nawet nie musiał się rozwlekać. Medard pod tym względem stosował prostą, ale jakże skuteczną metodę skazania na śmierć. Los tych naiwniaków był dla niego obojętny, za długo żył, aby się przejmować drobiazgami.

Rozglądając się po gospodzie i zaciekawionych spojrzeniach innych gości, atmosfera zaczęła być niekomfortowa. Obiektem tych spojrzeń nie był upadły, a Łapa, która przyodziewała na siebie ubrania. Upadły zastanawiał się, gdzie dziewucha straciła wstyd. Czy ona w ogóle wiedziała co to w wstyd?! Westchnął ciężko, rozmasowując skronie.
— Ubieraj się do diaska, zamierzasz świecić pośladkami przez całe miasto? Czy ćwiczysz umiejętności do domu rozkoszy? — dodał zgryźliwie.
Popędził trochę Łapę, która jeszcze nie zdążyła jeszcze się ubrać w koszulę. Uzdrowiciel też zastanawiał się, czy nie byłoby łatwiej pozwolić jej bytować jako zwierzę. Owa myśl jednak szybko została odpędzona, lepiej sobie radził z czymkolwiek podobnym do człowieka niż zwierzętami. Plus był pewny, że łatwiej zapanować nad łapą pod kobiecą postacią. Nie z takimi osobnikami sobie radził. Ona w porównaniu do nich nie była nawet warta wspomnienia, co najwyżej była drażniącym niuansem.

W międzyczasie, gdy najemniczka walczyła z ubieraniem ubrań, upadły usiadł i rozłożył się na krześle, lustrując ją uważnie. Nagie ciało nie było tym co go interesowała, a bardziej w jakim stopniu było ono wytrenowane. Rzecz jasna dla kogokolwiek innego niż on, było to zwykłe gapienie się na przebierającą się kobietę bez żadnych skrupułów. Opinia Łapy również niezbyt go interesowała, w końcu i tak wydawała się wyzbyta ze wstydu.
Po wnikliwej obserwacji wiedział już wszystko, między innymi że była trochę silniejsza od zwykłej kobiety, jak i że w jej atutem były atrybuty zwinności jako takiej. Z przykrością nawet musiał przyznać, że była w tym sprawniejsza niż on. To wiele tłumaczyłoby, czemu z taką łatwością ją uziemił. On raczej był bardziej skupiony na krzepie, chociaż wolnym również nie był, ale też porównania jej do niego było co najmniej niesprawiedliwie.
— Oddzielmy się od grupy na tymczasowo, jak przyjdzie czas dołączymy do reszty. Medard zna mnie na tyle długo, że to raczej nie będzie problemem.
W końcu odezwał się, zakładając dłonie za kark i przeciągając się z zadowoleniem. Z pół przymrużonych oczu, ocenił Łapę ponownie i pokiwał głową z aprobatą. Przynajmniej większość egzotycznej skóry była ukryta i w końcu coś na sobie miała. To jednak nie przeszkadzało męskiej części gości ciągle się na nią gapić, nie jeden pewnie z konkretnym wyobrażeniami.
— Wychodzimy, bo zjedzą ciebie żywcem kruszynko.
Zaśmiał się szyderczo pod nosem i ruszył w stronę wyjścia w trochę weselszym humorze. Będąc już na zewnątrz budynku, postanowił poczekać aż przedstawicielka kotowatch łaskawie zaszczyci go swym posłuszeństwem.

Gdy tylko pojawiła się w drzwiach, postanowił wyjaśnić parę detali o jej sytuacji.
— Jesteś pod moją opieką, więc dwa razy zastanów się, zanim coś zrobisz. Nijako jesteś moim tymczasowym podwładnym. Spróbuj ucieczki, a znajdę ciebie. Naznaczyłem już ciebie odpowiednim czarem.
Ostatnia część zdania była grubym, tłustym kłamstwem. Med raczej nie byłby zadowolony, jakby najemnik nawiał z winy upadłego.
— Ani nie kuś się, aby wykorzystać fakt, iż jesteś kobietą. Coś mi się nie spodoba, a nie potraktuje ciebie gorzej niż faceta. Kobieca sylwetka i twarz ciebie nie uratuje. Jeżeli będą w humorze, to może coś z tego zyskasz. Ah, nie licz na to, że ktoś stanie w twojej obronie. Nie wybieramy się do zamku Meda.
Podkreślił zwłaszcza ostatnią część wypowiedzi, aby była świadoma, że żarty się skończyły. Sytuacja z uliczki mogła się wydarzyć, ale sam uzdrowiciel w to wątpił. Raczej nie była na tyle głupia, aby ponownie próbować go zabić. Nie obchodziło go czy miała coś do upadłych, czasem trzeba było się kierować czymś, co się nazywało zdrowym rozsądkiem.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Mała, rudowłosa istota omal nie została zdeptana przez książęcego konia, gdy, niczym królik, próbowała przeskoczyć na drugą stronę ulicy. Wyskoczyła z mroku, jak kamień z procy, przemknęła po bruku i rzucając przepraszające spojrzenie (kierowane w głównej mierze zwierzęciu niż wampirowi) zniknęła, jak kamfora po drugiej stronie. Całość trwała może nie mniej niż trzy uderzenia serca, dokładnie tyle, ile pewien chłopak, siedzący na dachu pobliskiej kamienicy potrzebował, by rozpoznać obiekt przy pomocy rysopisu, wykonanego na kolanie kawałkiem węgla.
- I co? I co? I co? - rozległo się za plecami młodzieńca, a gdy ten się odwrócił, zobaczył zziajaną, piegowatą twarzyczkę, otoczoną burzą rozczochranych loków.
- Tak, to ona - potwierdził chłopak, chowając rysunek do kieszeni i poprawiając okulary. - Pani Laerneth.
- To cudownie - westchnęła dziewczyna i sięgnęła po dalsze instrukcje.
- Okej. To teraz musimy zabrać ją do rodziców - wywnioskowała, przeglądają na prędce zapisany pergamin. - Pani Fioletowa mówi, że bardzo za nią tęsknią, a ona nie potrafi być obojętna na matczyne łzy.
- Dobrze, tylko jak to zrobimy... magią?
- A dlaczego nie? Przecież tylko na tym się znamy.
- No dobrze - zgodził się chłopak, zakasując rękawy i wyciągnąwszy ze skórzanej torby książkę, zaczął szukać w niej zaklęć.
Po chwili z jego ust popłynęły pierwsze wersy, kolorowe, świetliste wstęgi zatańczyły na wietrze i wraz z parą, ulotniły się w przestrzeni. Ścieżka pod końskimi kopytami zalśniła matowo, linia świateł pomknęła do szlachcianki o jasnych włosach, a następnie eksplodowała, zalewając wszystko mlecznym blaskiem. Niestety, gdy ten opadł, okazało się, że dziewczyna i jej koń wciąż stoją na bruku, bardziej wystraszeni niż kiedykolwiek.
- ...mhmm - westchnął chłopak i jeszcze raz zerknął na czarne słowa na papierze. - Dlaczego nie zadziałało?
- Learneth? - rozległo się z drugiej strony ulicy.
- O nie! - pisnęła rudowłosa, wskazując na parę bogato ubranych szlachciców, zmierzających w stronę księcia. - Miałeś teleportować ją rodziców, a nie rodziców do niej.
- Wiem, ale... aha... wybacz... źle wypowiedziałem ostanie słowo... powinno być kol'her a nie kho'ler.
- Mniejsza z tym. Pani Fioletowa zabije nas, jeśli się dowie - panikowała piegowata dziewczyna. - Musimy to odkręcić.
- Za późno - powiedział chłopak. - Patrz.
Rozmawiający z księciem mężczyzna, uniżenie i z wymalowanym na ustach szczęściem podziękował za cień opieki nad jego córką, a zaoferował swoje usługi, które zostały w równie szanowny sposób odrzucone. Państwo Lain mogli więc już bez dalszych przeszkód zabrać córkę do domu, by spróbować naprawić z nią nadwątlone relacje.
Awatar użytkownika
Triss
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampirzyca czystej krwi
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Triss »

Przez większą część drogi na książęcy dwór, Triss zdawała się być wyłączona towarzysko, a jej uwaga w całości poświęcona Cezarowi, który przysiadł na przędnim łęku siodła i natarczywie tulił się do jej ręki, mrucząc radośnie i strzygąc uszami. W tej sytuacji kobieta nie potrafiła odmówić mu pieszczot, przypominało jej się beztroskie dzieciństwo, gdy wraz z przyjacielem wylegiwała się na kanapach lub ukrywała na strychu pod postacią czarnego kruka, co by uniknąć nudnych lekcji prowadzonych przez ojca. Oczywiście nie była w stanie uciec od wszystkich obowiązków, ale zawsze zagorzale tego próbowała. Choćby dla późniejszych i bardzo pięknych wspomnień, do których zawsze mogła powrócić w wolnej chwili. Ale nie w tej konkretnej.
Pozwalając Gratusowi zrównać się z osobą księcia, Triss jak trafiona piorunem, przypomniała sobie o prezencie od niego i dyskretnie sięgnęła po spoczywającą w jukach sakwę, gdzie, oprócz należności za wino, miał znajdować się mały bonus, jak określił to sam monarcha. Ciekawość wzięła w wampirzycy górę i rozwiązując rzemień, Triss już po chwili trzymała w palcach platynowy pierścień z grawerunkiem mamuta o oczach wykonanych z prawdziwych diamentów. Wpatrzona w niego jak zahipnotyzowana, nie wiedziała co powiedzieć, aż niewiadomo kiedy, pierścień ozdobił jej dłoń, połyskując w świetle gwiazd.
- To bardzo szczodry prezent jak za wino... - wydukała, czując jak na jej policzki wypływa rumieniec, nawet jeśli wciąż pozostawała blada jak na wampirzycę przystało. - Chyba nie powinnam...
Zamilkła, czując na sobie spojrzenie władcy. Z jednej strony prezentu się nie odrzuca, z drugiej etykieta nakazywała raczej "kurczyć się" w obecności władcy, niż stąpać z wysoko podniesionym czołem. Tristana, co prawda, nie wykonywała w tej chwili żadnej z wymienionych czynności, a drobna jej część pragnęła pochwalić się biżuterią przed matką.
- Dziękuję - dokończyła, chowając resztę monet. Coś z tyłu głowy cały czas wzywało ją do zachowania ostrożności.
- Podoba ci się? - zapytała swojego najlepszego przyjaciela, który również wykazał zainteresowanie błyskotką, ale na swój, typowo koci sposób. Cezar najpierw powąchał platynową obrączkę, a następnie polizał diamentowe oczy mamuta, by na koniec otrzeć się czołem o palec wampirzycy i przysnąć na łęku. Wtedy to Triss ostrożnie przeniosła kota do torby podróżnej, a sama wydobyła z niej wachlarz, którym delikatnie zasłoniła dolną część twarzy bowiem bramy książęcego dworu były już na wyciągnięcie ręki.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

        Całe zamieszanie spowodowane różnorakimi istotami opuszczającymi Jurnego Mamuta niejako ominęło krewką panterołaczkę. Kelisha dobrą chwilę po przemianie w swoją bardziej ludzką postać siedziała na piętach na podłodze loży książęcej, zgarbiona, opierała czoło o własne kolana oddychając głęboko, by nie zwymiotować. Nie lubiła zmiennokształtności. W zwierzę potrafiła przemienić się nawet całkiem płynnie, choć w jej przypadku oznaczało to nawet kilkadziesiąt sekund męczarni. W drugą stronę sprawa nie była już taka prosta. Nawet, gdy udało jej się odnaleźć w sobie tą odrobinę rozsądku, która pozwalała jej rozpocząć proces, tuż po jego zakończeniu była ogłupiała. Nie mogła polegać na instynkcie, który spychała gdzieś w kąt umysłu. Musiała pamiętać, ile miała kończyn, jakie, do czego służyły, jak należało mówić, poruszać się, utrzymać równowagę na tylko dwóch nogach... bardzo wiele jak na jeden koci mózg. A tego wieczora nie dość, że dokonała dwóch przemian w dość krótkim jak na nią czasie, była zwyczajnie nawalona. Ostrożnie podniosła nieco głowę i zauważyła leżący obok kłąb materiału. Powoli przechyliła łepetynę na ramię, próbując skojarzyć, czym to coś było.
        - Się upokorzyła - niespodziewanie dla samej siebie, łuczniczka przypomniała sobie słowa Saaviela, który rzucił w kierunku kogoś kto ją trzymał jej własną koszulę. Gwałtownie skojarzyła większość wydarzeń z ostatnich kilku godzin, chwyciła fragment odzieży i czujnie spojrzała za siebie. Upadły nadal tam stał i nawet śmiał ją popędzić! Warknęła, ale zaczęła wciągać na siebie koszulę, nie chcąc faktycznie ściągać jeszcze więcej uwagi gości karczmy. Jeden rękaw, drugi... nie, to był otwór na głowę. To też. Gdzieś przy trzeciej próbie zdołała założyć wreszcie prawidłowo koszulinę, która jeszcze nie tak dawno była prawie biała. Tylko dwa razy zrobiła to tyłem na przód, z czego raz na lewą stronę. Ze spodniami poszło nieco łatwiej, w końcu miały mniej otworów. Najwięcej problemów sprawiły buty, głównie przez pośpiech. Z każdą sekundą do jej zamroczonego umysłu coraz wyraźniej docierała cała sytuacja, przyprawiając niemal o ataki paniki.
        - W dupę możesz iść, nie pójdę z Upadłym - wymamrotała pod nosem na oświadczenie Emireya, kończąc walkę z ukryciem ogona. Pozbierała jeszcze swoje rzeczy i krytycznie oceniła własny stan. - A niech go szlag trafi! Porządne, wnuki będąc nosić... zatłukę psa!
        Najemniczka warczała do siebie coraz bardziej wściekła. Całe ubranie pokryte było śladami ciężkich buciorów, w większości należących do siepaczy, którzy niedawno celowali do niej z kusz. W kilku miejscach widać było nawet niewielkie rozdarcia. A przecież kupiła cały komplet całkiem niedawno! Z rozmyślań nad zamordowaniem pewnego kupca wyrwał ją śmiech Upadłego. Z jednej strony absolutnie nie chciała za nim iść, ale z drugiej jeden rzut oka na gości karczmy sprawiał, że miała ochotę czmychnąć czym prędzej. Zerkało na nią zdecydowanie zbyt wiele par oczu, a niektóre mogły przecież należeć do wampirów! Zarzuciła niedbale płaszcz na ramiona, chwyciła swój plecak i nie zważając na nic więcej, dosłownie wybiegła z budynku, omal nie tratując przy tym jakiegoś krzesła.
        Już na dworze zatrzymała się gwałtownie i zachwiała, jak gdyby miała upaść. Zdecydowanie nie powinna tyle pić. Blisko wyjścia zauważyła sylwetkę, która podejrzanie przypominała drugiego najemnika, Saaviela. Jeśli to był on, piekielnie dobrze się trzymał. O ile pamięć jej nie myliła i faktycznie rozorała mu pierś pazurami. Zanim zdążyła dobrze przyjrzeć się postaci, usłyszała obok siebie głos przeklętego Emireya. Obróciła się w jego stronę i zaczęła cofać, aż trafiła na płotek. Oparła się o niego ciężko jedną ręką. Wcale nie dlatego, że w głowie kręciło się od aromatycznego wina. Po postu taką miała ochotę.
        - Nie muszę cię słuchać! - rzuciła buńczucznie i prawie wyraźnie, chwiejąc się delikatnie. - Łżesz jak pies, Upadły! - niemal wrzasnęła z wyraźną nutką histerii. Absolutnie nie chciała z nim iść, ani wypełniać poleceń. Ale wydawał się dobrze znać Medarda, więc mógł mówić mimo wszystko prawdę. A wtedy miałaby spore kłopoty, gdyby zniknęła gdzieś w uliczkach. Na jedno gwizdnięcie pojawiło się całkiem wielu kuszników, więc raczej nie zdołałaby uciec daleko za miejskie mury. Zgrzytnęła zębami, warknęła dla animuszu i podniosła na Piekielnika przeszklony od alkoholu i nerwów wzrok, po czym postąpiła w jego kierunku dwa chwiejne kroki. Miała jeszcze jeden blef, który postanowiła wykorzystać.
        - Mam zapłaconą część z góry, więc mnie nie tkniesz. Martwa, czy poturbowana pracy nie wykonam. A księcia wywęszę rano i dokładnie opowiem o twojej... trosce. I nie pochlebiaj sobie, byle drobiu bym kijem nie ruszyła - panterołaczka splunęła w stronę butów Emireya, by podkreślić swoje zdanie na temat jednej osoby, po czym machnęła ręką. - Prowadź, niech cię...

Część dalsza Kelisha i Erremir
Awatar użytkownika
Saaviel
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Najemnik , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Saaviel »

Szczerze, w normalnych warunkach może i nawet by parsknął słysząc odpowiedź Jeżozwierza, ale w tym momencie szczytem jego możliwości było powstrzymanie się przed zabiciem irytującego insekta, co zdecydowanie było po nim widać... Na szczęście tak dla Saaviela jak i wampira, nie widzieli się na tyle długo by upadły jednak zmienił zdanie co do tego jak rozprawi się z nim. Sprawa została zakończona, a słowa, cóż... Słowa upadłego nie obchodziły... Dopiero już na zewnątrz powoli odzyskiwał chęć do życia i ciągnięcia tej wielkiej gry. Zdecydowanie pomogła mu w tym sytuacja która miała miejsce chwilę po tym jak jego wewnętrzne pytanie kto wyjdzie pierwszy, zostało opowiedziane. Nie tyle co dostrzegł, a bardziej poczuł i usłyszał echo inkantacji, by następnie wydobyć z oddali nieznane mu głosy. Czegoś takiego się nie spodziewał. Kto taki przyzywa rodziców uciekinierki tuż przed jej oblicze gdy ta jest w towarzystwie władcy kraju? Mimowolnie zaśmiał się cicho, po czym pokręcił lekko głową. Dla takich momentów tutaj przebywał, prawda? Nie żeby to przywróciło go do stanu sprzed całej afery w Mamucie, ale zdecydowanie pomogło, na tyle by nie musiał tłumić swoich instynktów gdy Emirey wraz z Łapą pojawili się przy wyjściu. Jego dalej pusty wzrok spotkał się z oczami panterołaczki, ale ten uznał że nie ma nic do powiedzenia. W końcu rany na jego piersi dalej promieniowały delikatnym bólem, mimo faktu iż praktycznie się zasklepiły. A gdy i ta dwójka odeszła, w końcu pozostał sam, za jedynego towarzysza mając swoje myśli... Jeszcze przez chwilę pozostawał tak bez większego ruchu, uspokajając się, by w końcu ruszyć w tą samą stronę co Medard. Tyle że już po kilkunastu krokach zamiast zostawać na drodze w stronę zamku, zboczył do jednej z ciemnych alejek, gdzie za pomocą pstryknięcia przed nim otworzył się niewielki portal, na tyle duży by człowiek się w nim zmieścił. Po kilku uderzeniach serca z jego wnętrza wynurzyła się kobieca sylwetka o niebezpiecznie pociągającej sylwetce, w skąpym, ale dalej ukrywającym najważniejsze fragmenty ciała, stroju. Gdyby nie skrzydła przypominające te nietoperza i ogon, który świsnął w powietrzu niczym bicz, gdy ta z gracją ukłoniła się w stronę upadłego, była by kobietą marzeń wielu mężczyzn... Saaviel jednak nie zwracał zbytniej uwagi na jej prezencję, przymykając oczy by pozbyć się iluzji nałożonej na tęczówki.
- Saaviel. - Zamruczała cicho, z nutką zadowolenia w głosie.
- Nie tym razem Sil... - Odpowiedział spokojnym, lecz twardym tonem, na ile był w stanie, biorąc pod uwagę że starał się nie mówić głośno. Pokusa uśmiechnęła się tylko w odpowiedzi, spoglądając na niego "zawiedzionym" wzrokiem.
- Znajdź mi proszę coś lepszego niż te szmaty. - Wskazał swoją podartą koszulę, uśmiechając się delikatnie w stronę piekielnej, która nagle rozpromieniła się, jakby wcześniej nie zwracając uwagi na to co upadły miał na sobie. Parsknęła cicho.
- Mogłeś mnie zaprosić skoro aż tak miło się bawiłeś. - Zamruczała ledwo powstrzymując się od dalszego śmiechu. Mimo to odwróciła się na pięcie i zniknęła w portalu, który cały czas pozostawał otwarty. W tym samym momencie Saaviel skupił się rzucając prostą iluzję na swoje skrzydła, by następnie zdjąć z siebie płaszcz, jak i resztki koszuli, przy okazji wycierając ostatnie krople krwi ze swej klatki piersiowej. Niedługo po tym pokusa powróciła, niosąc w ręce aksamitną, czarną koszulę. Bez pytania, czy tym bardziej proszenia, podeszła do Saaviela, stając za jego plecami, by następnie nałożyć na niego jego nowe odzienie. Nie mogła przecież odmówić sobie takiej okazji prawda? Już kończąc, objęła go, przylegając swoim ciałem do niego i z cichym pomrukiem złożyła mu delikatny pocałunek na policzku. Upadły westchnął cicho i obrócił się w jej stronę, odwdzięczając się tym samym. W tym momencie pokusa z wyrazem zadowolenia na twarzy oderwała się od niego.
- Właśnie dlatego wolałem ciebie nie zapraszać. - tym razem to on zamruczał, tuż nad jej uchem, po czym odwrócił się, jednocześnie zakładając płaszcz.
- Zapewne niedługo jeszcze mnie zobaczysz. - Dodał już normalnym tonem, ruszając przed siebie, nie patrząc na Sil, która uśmiechnęła się i bez słowa skierowała się w stronę świetlistego okręgu, który zamknął się gdy ta tylko zniknęła w nim. Już samym zakładaniem koszuli ryzykowała, ale najwyraźniej nie było z nim tak źle jak się jej wydawało gdy zobaczyła jego wzrok po raz pierwszy dzisiejszego wieczoru. W końcu Saaviel naprawdę kochał swoje przedstawienia, a kiedy przestawał w nich grać, nawet ona oblewała się zimnym potem... Miecznik zaś przeciągnął się lekko, sprawdzając czy na pewno rana już zniknęła, po czym ze spokojem zaczął kierować się w ślady Medarda, wytężając swą pamięć by przypomnieć sobie drogę do zamczyska.
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Jeżozwierz, zajęty sprzątaniem bałaganu po kretyńskim dowcipie równie zidiociałych ludzi tego chędożonego ropuszego syna Froscha oraz pilnowaniem własnych podkomendnych, by ową sanację wykonali rzetelnie i bez niespodziewanych hocków-klocków, nawet nie zauważył upadłego, gdy ten opuszczał progi Mamuta. Bąknął tylko coś-niecoś o baranach czy innych trykach, a może to były kozły tudzież rogacze? Kto to wszystko raczy spamiętać?! Ważniejsze sprawy leżą odłogiem przez wieki, ba, millennia całe aniżeli misterne metafory, jakich dopuścił się w zacietrzewieniu kupiec korzenny -jak sam o sobie niekiedy mawiał- Emhyr var Emreis, wychodząc w pośpiechu z przybytku, w którym nota bene często przebywał i lubił to robić. Grunt, że miast brać się za łby jak wyżej wymienieni przedstawiciele wołowatych lub jeleniowatych, obaj adwersarze rozstali się z kruchym bo kruchym, ale zawieszeniem broni. Żaden nie chciał ryzykować jeszcze bardziej zepsutego dnia, choć byłby to najprawdopodobniej ostatni z długiego -mierząc jak śmiertelnicy- żywota Inspektora, gdyby doszło do poważniejszego starcia z miecznikiem, a na dodatek upadłym aniołem.

Tymczasem gdzieś pomiędzy kamieniczkami w pobliżu wielkiego przybytku, jakim niewątpliwie był Jurny Mamut, dwoje śmiertelnych, którzy sztuki magiczne chyba ledwie liznęli na wykładzie jakiegoś maga-samouka, kończyło właśnie istne igranie z ogniem - zupełnie jakby wsadzili sobie w rzyć płonące bierwiono, trzymając za koniec, który służył za rączkę. Nikt nie życzyłby takiego losu nawet najgorszemu wrogowi. Pewnie całe to szemrane towarzystwo kryjące się za węgłami domów czynszowych myślało, iże nikt nie słyszy bezeceństw, które wygadują ani nie zauważy skutków ichnich knowań lub, co bardziej prawdopodobne efektów zwyczajnego lenistwa i tumiwisizmu w latach szkolnych. I stało się - bo któż normalny sprowadza rodziców zaginionej prosto pod nos władcy, pod którego to opieką rzeczona dziewczyna była przez dłuższy czas? Chyba tylko kiep o mózgu dziwojaszczura noszącego mieniące się różnorakimi kolorami dachówkowate płyty na grzbiecie i ogonie, a którego to uczeni obdarzyli nazwą Stegosaurus species. Książę powstrzymał się od zwymyślania dalekich krewniaków i pozwolił im zabrać Lae ze sobą, niech się kiszą we własnym sosie. Gdy jednak ci próbowali cośkolwiek ugrać na tej niecodziennej audiencji, Medard w iście arystokratyczny sposób wyperswadował im to i przekazał odpowiednio zawoalowany kurtuazją komunikat, iż gdyby prastryj Seth nie związał się ze śmiertelniczką dwa wieki temu, obecny senior rodu nie wyszedłby z lochów o własnych siłach. Następnie Lainowie znikli z oczu, a książę mógł zająć się rozmową z Triss. Wreszcie upragniony spokój! Zero niewychowanych kotowatych, żadnych najemnych gołębi o czarnych niczym kruki piórach tudzież dziwacznych gierek między Inspektoratem a wywiadem. Tak niewiele, a humor od wznosi do góry niczym podrywający się do lotu drop. Nawet kot Cezar, do złudzenia przypominający rączego iringa z lasów porastających odległe krainy, poczuł tę kojącą aurę i jął wydawać z siebie odgłosy zadowolenia. Takiemu to dobrze!
Z biegiem końskich i wielbłądzich kopyt, albowiem obydwa wierzchowce zdążyły się już zrównać, Triss przypomniała sobie o prezencie, pierścieniu, na którym widniał mamut wykonany z ciosów karłowatego słonia zasiedlającego dotychczas odległe Irrasil, a nie tak dawno temu sprowadzonego do Therii, gdzie zwierzak zaaklimatyzował się dość szybko i zdążył zbudować populację na tyle liczną, iż utrata jednego lub dwóch osobników nie skutkowała sprowadzeniem na skraj zagłady. Klejnot ten -niby zapomniany- drzemał w sakwie wśród karnsteińskich daenarów, teraz jednak jego diamentowe ślepia połyskiwały błękitem w tę księżycową noc. Nawet kot był tą poświatą mocno zaintrygowany. Triss zaś nie mogła wyjść z zachwytu nad pięknem dopiero co otrzymanego pierścienia, co zaraz z typową dla niej gracją wyraziła. Medard odpowiedział:
- To istny rarytas, w sam raz dla kogoś takiego jak Ty. Ozdoby podobnego kunsztu noszą bodaj tylko przedstawiciele rodziny sułtana Soralu, oczywiście nie ma na nich włochatych mamutów, ale mniejsza o to. A co do wina - nawet milion beczek tak przedniego trunku, jakim niewątpliwie jest Anperis, nie zdoła wynagrodzić Twojej obecności. Po chwili dodał:
- Nie musisz dziękować tyle razy. Ciekawi mnie, co powiesz, jak to małe cacko objawi moc, która w nim drzemie?
Z nadmiaru wrażeń, wina, a może obojga naraz Cezar ułożył się na łęku i zasnął. Sprawna ręka Triss wsadziła go do torby, gdzie mógł drzemać w spokoju. Tymczasem przed obojgiem jeźdźców ukazały się solidne grafitowo-czarne bramy Chiropterusa, wykonane ze specjalnie wzmocnionego stopu najprzedniejszej stali, tytanu i surowca zwanego tuuoumoq'iem, występującego tylko na Wielkiej Pustyni Słońca, w okolicach Kerendiru. Materiał nie do zdarcia, a rdza się go nie ima.
Wilki wyły w oddali, przeczuwając nadchodzącą ucztę, a miasto żyło własnym tempem, jak gdyby nigdy nic. Czas pokaże, co spotka uczestników nie tak dawnej biesiady w Mamucie.

Ciąg dalszy: Medard, Triss i Saaviel
Zablokowany

Wróć do „Księstwo Karnstein”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości