Księstwo Karnstein[Anperia] Przepraszam, gdzie mogę znaleźć...

Miasta Karnsteinu są istnym kotłem, do którego wrzucono wielość nacji i upodobań architektonicznych. Wystawne domy w kolorach purpury i złota sąsiadują tutaj z dzielnicami, w których budowle mają być przede wszystkim funkcjonalne. Proste domy ułożone wśród wąskich, równoległych uliczek, wyłożonych kamieniami, zamieszkiwane są głównie przez mroczne elfy, dla których przepych jest zbędny. Po przeciwnej stronie są budowle, które zaskakują dbałością o szczegóły. Kolumny z głowicami przedstawiającymi sceny z legend.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

Gdyby Kelisha wiedziała, jakie widoki ominęły ją wewnątrz karczmy, wyściskałaby absolutnie każdego, kto przyczynił się do stworzenia tłoku zniechęcającego do przesiadywania w środku. Samo obserwowanie krótkiego sądu nad karczmarzem mogłoby być dość zabawne. Ale gdyby dowiedziała się, co miało się stać z jego krwią, chyba by się porzygała. Nie chodziło o sam widok, czy zapach. Sama lubiła nie do końca wypieczone mięsko z lekko krwawym posmaczkiem. To myśl o przerośniętych pijawkach, zwłaszcza traktowanych z takim szacunkiem, mogłaby poskutkować tragicznie. Niby ktoś kiedyś próbował jej przetłumaczyć, że jej lęk był bezzasadny, bo wyczulony na smak wampir pewnie wyczułby w niej zbyt wiele zwierzęcych nutek i uznał za nieciekawy posiłek, ale i tak wolałaby zostać zakopana żywcem, niż przebywać w pobliżu jakiegokolwiek. Na szczęście panterołaczka nie była aż tak ciekawa wydarzeń rozgrywających się w karczmie, by skupiać całą swoją uwagę na podsłuchiwaniu i docierały do niej tylko przytłumione, nierozróżnialne dźwięki. Bardziej nurtowała ją kaźń odbywająca się na placu werbunkowym, ale jedynie na tyle, by skierować w tamtym kierunku jedno czujnie postawione ucho. Nie była w stanie dostrzec, co dokładnie się działo. Żywa ściana utworzona z ubranych na czarno postaci zasłaniała wszystko, pozbawiając ją możliwości podziwiania niewesołego widowiska. Przynajmniej dziewczyna miała nadzieję, że większość tego muru była rzeczywiście żywa, a nie nieumarła. Chwilowo musiała odsunąć swoje bezsensowne lęki na boczne tory, by skupić się na bardziej rzeczywistych problemach, jakim był na przykład zbyt domyślny rozmówca.

Widziała napięcie Saaviela i potrafiła wyciągnąć na tej podstawie dość pochopne wnioski. W jej głowie utworzył się obraz gwałtownego, przeceniającego swoje możliwości awanturnika. Pewnie był zakochany we własnym ostrzu na tyle, że mając do wyboru spędzenie wieczoru na pieszczeniu kobiecego ciała lub ostrzeniu klingi, wybrałby to drugie. Sama zmiennokształtna też zaczynała siedzieć jak na szpilkach, ale nie potrafiła powiedzieć, co wywoływało jej podniecenie. Delikatna woń krwi nie zwróciła jej uwagi, ale działała na głęboko zakorzenione instynkty. W miarę zapadania zmroku coraz mocniej obciągała materiał kaptura, by dokładniej zasłaniał kocie oczy, które mogły błyszczeć zdradziecko przez rozszerzone źrenice. Poczuła na policzku chłodniejszy powiew, ale przypisała go wiatrowi, choć zaciągnęła się odruchowo powietrzem, badając unoszącą się w nim woń. Sama nie wiedziała, dlaczego nagle nabrała ochoty na kurczaka. Na słowa najemnika drgnęła jej górna warga i coś poruszyło się pod koszulą na wysokości brzucha. Na szczęście przywykła do noszenia ogona w ten sposób i łaskocząca skórę końcówka ogona nie robiła na niej wrażenia.
- A może nie wpychaj nosa w nieswoje sprawy, bo ci go ktoś jeszcze połamie - warknęła przez zęby, zdejmując nogi ze stołu i również pochylając się w jego stronę. Palcami jednej dłoni zaczęła bawić się rękojeścią noża wbitego w blat. Zdenerwowanie panterołaczki nie było żadnym wybitnym osiągnięciem. Szczególnie, gdy do głosu dochodziła jej drapieżna cząstka, rozbudzona choćby pojedynczym bodźcem. - Blizny mam na pysku i nie zamierzam ich nikomu pokazywać, zadowolony?
Kelisha byłaby dumna z wymyślonego wyjaśnienia, gdyby ktoś nie przerwał jej krótkiej chwili na pogłębianie miłości własnej. Dokładniej zrobiła to cała grupka różnorodnych istot, która opuściła karczmę. Nikt z tego towarzystwa nie wyglądał na kogoś, kto stołował się zwykle w takiej dziurze. Największą uwagę przyciągała spora beczka cuchnąca kiepskich piwem. Jegomościa, który podszedł do jedynego wystawionego na świeże powietrze stolika otaksowała pobieżnym spojrzeniem, pociągając łyk trunku z kufla. Nowinkę odnośnie nietypowego doboru "przypraw" kotowata potraktowała dość spokojnie. I tak zdążyła wypić połowę swojej porcji, więc teraz plucie na boki nic by nie zmieniło. Naczynie obwąchała dokładnie, po czym odstawiła powolutku na blat, całkowicie straciwszy ochotę na ten przysmak. Nie dyskutowała z propozycją zarobku, kiwnęła tylko nisko głową, na znak zgody. Gdy mężczyzna się oddalił, pochyliła się do swojego plecaka i wyjęła z niego niewielką manierkę. Po wyciągnięciu korka rozszedł się ostry aromat gorzałki. Zawsze starała się nosić ze sobą porcję cudu krasnoludzkiego przemysłu bimbrowniczego na wszelki wypadek. Pociągnęła niewielki łyk, żeby spłukać z języka paskudny posmak. W drodze grzeczności wyciągnęła rękę z flaszeczką do Saaviela.
- Trzeba przyznać, że rzeczywiście to piwo trochę czuć kotem. Ale czemu to musiały być właśnie szczyny, nie mógł napluć tam jak każdy? - dziewczyna była zdegustowana takim zachowaniem karczmarza. Sięgnęła po sakiewkę i spojrzała na towarzysza pytająco. Najchętniej sama przeliczyłaby pieniądze, ale nie zdziwiłaby się, gdyby nie zaufał jej i osobiście chciał dopilnować sprawiedliwego podziału. Osobiście była zadowolona z szansy zdobycia kilku dodatkowych monet za tak banalną robotę.

Już od jakiegoś czasu czuła zapach nietypowego dla niej wierzchowca i słyszała jego kroki na bruku, ale ani przez chwilę nie podejrzewała, że jeździec postanowi wciąć się do uroczej pogawędki najemników. Spojrzała na przybysza, przesuwając spojrzeniem od szerokich kopyt, przez niezbyt urodziwy pysk aż po twarz siedzącego w kulbace mężczyzny. Musiała w tym celu nieźle zadzierać głowę, co wybitnie jej się nie podobało. Z trudem powstrzymała się od wytknięcia i jemu, żeby pilnował własnych interesów.
- A znasz takie, gdzie dają to wszystko, nie oskubią nawet z portek i wpuszczą najemników prosto ze szlaku bez solidnej kąpieli? Ty też byś tam nie wszedł, po siedzeniu na... tym. Na Prasmoka, do dziś myślałam, że konie cuchną, ale to kudłate przebiło wszystko - skrzywiła się przesadnie, na pokaz. Słyszała o hodowanych w Karnsteinie wielbłądach, ale nie widziała żadnego, a już na pewno nie czarnego. Zapach nie był aż tak odrzucający, po prostu utrudniał rozpoznawanie innych, co wcale jej się nie podobało. - Spieprzaj stąd! I bez ciebie mam kiepski wieczór. Chyba, że wiesz, gdzie rzeczywiście można się zaciągnąć na wycieczkę z lokalnym książątkiem. Wydaje mi się, że właśnie zostaliśmy bez pracy.
Łuczniczka wymownie zerknęła w kierunku placu, gdzie nie tak dawno urzędowali, jak się okazało, oszukańczy dowódca i jego urzędas. Niby udało się zdobyć nieco gotówki, ale przybyła do tego cholernego księstwa poszukując dłuższego zlecenia i znacznie lepszego zarobku.
Awatar użytkownika
Saaviel
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Najemnik , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Saaviel »

Sam też specjalnie nie słuchał co działo się w karczmie, słyszał pojedyńcze słowa, ale nie było to nic co by go interesowało. Za to za to usłyszał coś z krawią i beczkami, czy czymś takim. Uśmiechnął by się gdyby nie fakt że nie powinien tego usłyszeć jeśli chciał dalej udawać człowieka. I dlatego tylko zaśmiał się w myślach. W końcu był to kraj w któym narawdę sporo było wampirów i jeszcze więcej ludzi którzy chcieli nimi być, bądź udawali że są. Zwyczaje w Księstwie różniły się całkiem mocno od tych w innych miejscach. Choć mu osobiście to nie przeszkadzało, ba czuł się tutaj całkiem dobrze, ostatnim razem trafił na kogoś kto prawie dorównywał mu umiejętnościami... Tak, to był zacięty pojedynek... Jeden z najlepszych w jego życiu. Ledwo powstrzymał się od uśmiechu na tą myśl.Na szczęście plac był ciekawszą opcją, szczególnie że ten kątem oka widział nadlatujące bełty. Och... Przed takim gradem i on nic by nie zdziałał. Mimo to ciało mówiło mu by ruszyć do przodu, zaatakować... Naprawdę musiał się uspokoić, tego jeszcze brakowało by urządził tutaj małą rzeź. Tym barziej że wszyscy najemnicy szybko zamienili się w krwawe jeże. Brak było temu jakiegokolwiek honoru, ot czysta anihilacja, bez zbędnych ceregieli, bez szacunku do drugiej osoby. Oddziały Kersteinu wyglądały by tak samo tępiąc szczury. Podobało mu się takie podejście, ot, pragmatyzm. Po co wdawać się w walkę na broń białą skoro można było załatwić to bez utraty nawet jednego żołnierza? Ten kto ich szkolił, wydawał rozkazy i tworzył protokoły działania był osobą która w oczach Saaviela zasługiwała na szacunek. Wyglądało to zupełnie inaczej niż w jego czasach w Niebie. "Nie róbcie nic dopóki nie zostaną zaatakowani", "Walczcie w obronie innych" i inne bzdury tego typu sprawiły że Saaviel w końcu upadł. Ile razy to słyszał że jego styl jest pozbawiony honoru? Że nie tak powionno się walczyć? Że należy okazywać łaskę... A mimo to gdy ten pojawiał się na polu walki ze swoimi towarzyszami, wszyscy wzdychali z ulgą. Bo działał tak aby przynieść zamierzone efekty jak najmniejszym kosztem. Jeśli mógł powalić dwóch piekielnych w ciągu kilku udeżeń serca dzięki swoim sztuczkom, dlaczego nie miał z nich korzystać? Jedyne co liczyło się na koniec dnia to bilans zysków i strat, a Saaviel zawsze działał tak aby zyski znacznie przewyższały straty...

Gdyby mógł czytać w jej myślach, zapewnie wybuchnął by gromkim śmiechem, naprawdę sądziła że wybrał by ostrzenie klingi ponad kobietę czekającą na niego w łożu? Klinga nie mogła uciec w porównaniu do niewiasty... A te lubiły uciekać, oh lubiły... Jednak nie potrafił czytać w jej myślach, więc pozostawało mu dokładne jej obserwowanie, co zresztą robił, nie mógł się doczekać jej reakcji na jego słowa. Niestety, tym razem przeliczył się i to całkiem mocno. Naprawdę? Tylko tyle? Gdyby jego wzrok nie dostrzegł delikatnego poruszenia w okolicach jej brzucha, były bardzo zawiedziony. Ale to otwierało mu nowe drzwi. Zmiennokształtna z czymś ruszającym się w okolicach brzucha, zakrywająca oczy i resztę głowy... Czyżby... Kotołaczka? A może coś bardziej egzotycznego? Już miał się uśmiechnąć triumfalnie gdy ta się odezwała. Parsknął cicho na jej słowa. Złamać nos? Blizny na twarzy? Westchnął cicho i już otwierał usta by coś powiedzieć kiedy ktoś mu przerwał. Saaviel nieco za szybko odwrócił głowę w stronę Inspektora, spoglądając z nutką wściekłości na niego, którą szybko ukrył. Warknął w myślach, jego szansa przepadła...
- O świcie, hm... - Spojrzał na sakiewkę. Wychodziło że trzeba było to zrobić, jeśli chałastra z placu zacznie przeglądać dokumenty, dobrze było mieć dobre słowo od jakiegoś urzędnika. Pieniądze go tak nie obchodziły, nie potrzebował wiele by przeżyć. Westchnął cicho, jakby nagle był zmęczony, by powrócić wzrokiem do Keli. Nie było sensu dalej próbować czegoś, a ta mogła zobaczyć w jego oczach dziwnąnutkę, jakby znudzenia, braku życia...
- Powiadasz? Jak dla mnie piwo jak każde... Co by ów jak wychodzi Inspektor nie powiedział. - Z tymi słowy, jakby ze zrezygnowaniem wypił pozostałą zawartość "złocistego trunku", by zaraz splunąć i otrzec swoje wargi o rękaw. Spojrzał ze zdziwieniem na jej wyciągniętą rękę, trzymającą coś o wiele lepszego.
- Nie polecam marnować na mnie nic co smakuje lepiej niźli to piwo. - Zamruczał z na nowo znalezioną energią, i sięgnął po flaszkę by upić łyk. Zamruczał cicho, przełykając powoli.
- Ah... - Na jego twarzy pojawił się blogi uśmiech, a ręka z flaszką powędrowała w jej stronę. Przymknął nawet oczy. Nie chodziło mu oczywiście o smak, któy może i wyczuwalny, wiadomo że nie był najlepszy, nie chodziło o to palące uczucie rozlewające się wraz z gorzałką przepłwającą przez jego gardło. Długo jednak nie mógł się delektować, odgłosy wierzchowca który kierował się w ich stronę za bardzo niepokoiły jego instynkt, by ten mógł je zignorować, dlatego też spojrzał w stronę jeźdźca. Ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy słuchał jego słów. "Co?" Przemknęło mu przez myśl. Takie rzeczy nie działy się często... Keli najwyraźniej była podobnego zdania. Odetchnął głęboko i wyciszył swoje myśli, spoglądając na Medarda. Platna, srebro, żelazo, obsydian... I ten zapach, co prawda dla Saaviela ledwo wyczuwalny, ale był tam... Tyle mu wystarczyło, trudno było mu patrzeć na aurę wampira kiedy musiał jeszcze choć trochę słuchać co mówiła Kelisha.
- Wybacz mojej towarzyszce, ale jak widzicie to nie wybraliście sobie najlepszego momentu do zadawania tego typu pytań, dopiero co mieliśmy tutaj małą rzeź. - Rzucił spokojnym tonem, jakby to co przed chwilą siędziało, w ogóle nie robiło na nim wrażenia.
- Mam nadziejęże wszędobylski zapach krwi nie przeszkadza wam. - Dodał jeszcze z szelmowskim uśmieszkiem na twarzy.
- Jeśli jesteście w stanie wskazać nam takie miejsce, z chęcią, choć niestety tak czy inaczej będziemy musieli wrócić do tego przybytku o świcie. - Dodał i wstał.
- Wybaczcie, zanim zapomnę... -Ruszył w stronę drzwi do karczmy, gdzie oczywiście część biesiadników jeszcze została, Saaviel rozejrzał się za nimi, upewnił że kompania za jego plecami nie widzi co robi i rzekł.
- Ruszy ktoś te pułapki, a będziemy mieć problem. - Mówił głośno, całkiem wyraźnie, a pod koniec pstryknął palcem w myślach wydając prosty rozkaz, a jeden ze stolików przy któych siedzieli najemnicy po prostu zniknął, zamieniając się w nicość. Spojrzał po biesiadnikach stalowym wzrokiem i wyszedł. Odetchnął głęboko już na zewnątrz i przymknął oczy. To nagłe użycie większej ilości magii rozporoszyło jego niewielkie zaklęcie na źrenicach i musiał je rzucić jeszcze raz, co niespiesznie zrobił. Uśmiechnął się lekko w stronę Łapy a potem i Medarda.
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Wreszcie upragniony spokój. Tylko nietoperze popiskują radośnie ze względu na urodzaj robactwa wokoło. Lelki kozodoje też z tego korzystają i kwilą wniebogłosy, chociaż to ich zawodzenie niektóre kultury śmiertelnych –nie wiedzieć czemu- powiązały z odejściem na tamten świat. Ludzie – nigdy się nie zmienią, oczywiście sami, bez przebywania w towarzystwie innych ras.

Medard zdawał się nie słuchać docinków prawionych mu przez nieznajomą najemniczkę. Wciągnął więc nosem kilka haustów rześkiego nocnego powietrza, posmakował je nieco i w mig rozpoznał tak umiejętnie przed śmiertelnikami skrywany sekret łuczniczki. Gdyby była zwykłym kotołakiem, z którymi nie miał zbyt miłych doświadczeń –większość to złodziejaszki i szukający okazji oszuści, u których biedny karczmarz – truciciel mógłby z powodzeniem brać korepetycje, książę uznałby to za zwykłe widzimisię, najnormalniejszą fanaberię, o którą nie warto drzeć kotów nawet z najzacieklejszym przeciwnikiem, bo to by nie była gra nawet o przysłowiową pietruszkę. Ta woń jednak przywodziła Medardowi skojarzenia z lampartami w miejscowej menażerii i futrzastymi barsami kryjącymi się w Lesie Duchów. Nic więc dziwnego, że kotowata tak skrzętnie maskowała swe prawdziwe jestestwo przed bele człowiekiem. Ludzie znani są z tego, że dla tak cennego towaru, jakim niewątpliwie jest krew panterołaka, zdolna z kaleki zrobić okaz zdrowia, skłonni są uczynić dosłownie wszystko.

Trouintaal najwidoczniej nie przypadł Kelishy do gustu, co niemal od razu obwieściła nie tylko Medardowi i Saavielowi, ale też pewnikiem mieszkańcom domów czynszowych okalających plac przed karczmą i oczywiście plebejuszom wewnątrz tego szemranego przybytku spod znaku kantów i kocich szczyn. Baktrian nie zważał na nic, od razu przystąpił do działania. Zregurgitował więc na wpół przetrawioną pulpę zielska i wystrzelił nią w pyskatą łuczniczkę, która nazwała go śmierdzielem. Przed czymś takim nawet chyży i zwinny lampart nie zdołałby czmychnąć.

Medard tylko lekko zaśmiał się pod nosem. Dodał coś od siebie:
- Zapomniałem uprzedzić, Trouintaal nie pozwoli sobie dać dmuchać w przysłowiową kaszę, a przecież nikt nie lubi być nazywanym śmierdzielem, nieprawdaż? – spojrzał to na wierzchowca, to na Łapę, to znów na jej towarzysza i kontynuował:
- Znam i to niejedną. Poza tym, z tego, co mi wiadomo od Emhyra, jesteście teraz Jeżozwierzowymi szczurołapami, więc korzystajcie z przywilejów, jakie daje Inspektorat. Każde drzwi szynku stoją przed wami otworem, zresztą zobaczycie sami.
Dziewczyna wspominała coś o bezrobociu i lokalnym książątku, które organizuje jakąś wyprawę, na którą to zapisy prowadził ten skurwysyn Hans i jego Łoś. Medard nie zawahał się odpowiedzieć:
- To mnie szukacie. Ukłonił się raz jeszcze i kontynuował:
- Jestem Medard de Nasfiret, pan tego grajdołka.
Ach, ten czarny, wisielczy humor nigdy nie opuszczał księcia i w jakiej by się sytuacji nie znalazł, niemal zawsze ratował mu rzyć lub przynosił nić rozweselenia na jego obliczu. Tak było i tym razem.
Książę przyjął przeprosiny miecznika, chociaż równie dobrze nie musiał tego robić – w gruncie rzeczy żaden afront nie miał tu miejsca, a zapach wielbłąda mógł przeszkadzać nieobytemu nosowi łuczniczki. Odparł więc jej towarzyszowi:
- Nic się w sumie nie stało, nie musisz się martwić na zapas. Co do krwi zaś – zupełnie mnie to nie rusza. To typowe dla tej okolicy. O rzezi słyszałem –dodał, nie informując towarzyszy o zbędnych szczegółach. Miecznik napomknął coś o powrocie do karczmy. Podczas kłusa przez kocie łby Medard spotykał Emhyra, który z uśmieszkiem na mordzie ględził coś o szczurołapach. Inspektorat się rozwija, co akurat było dobre.
- Tak, zatem wrócimy po to, macie zebrać, a teraz udamy się do „Jurnego Mamuta”. Maja tam przednią dziczyznę, zająca w winie i najlepsze napitki pod osłoną nocy. Polecam też skosztować udźca ze strusia. Z tego, co mi wiadomo, nie jest to popularny w Alaranii gatunek drobiu.

To, co miecznik zrobił w "Srebrnym Pucharze", mogło co prawda przerazić dzieciaka tudzież najemne żołdactwo wprawić w osłupienie, lecz na Medardzie nie zrobiło większego wrażenia. Co innego pozostali wewnątrz amatorzy mordobicia. Od razu posłuszni i cisi niczym trusie zabrali się do baczenia na żywołowne pułapki, które pomału zapełniały się szkodnikami. Noc trwała jeszcze i niejedno mogło się zdarzyć…
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

Wieczór w kraju słynącym z tolerancji wobec absolutnie wszelkiego tałatajstwa wydawał się zaskakująco spokojny. Ciężko było powiedzieć, czego panterołaczka się spodziewała, ale bez wątpienia była pozytywnie zaskoczona. Najpewniej za przyjemną ciszą stali odziani w czarne uniformy zbrojni, których oddziały zapewne dokonywały pospiesznych porządków w całym mieście. Mimo tego dobrze było widzieć w pobliżu jeśli nie przyjazną, to chociaż znajomą twarz. Po prawdzie Kelisha wolałaby po zmroku w Karnsteinie siedzieć gdzieś ukryta pod łóżkiem, ze srebrnym nożem w dłoni, ale nie miała gdzie się schować, przed świtem musiała wrócić do tej cholernej karczmy i towarzyszył jej całkiem zdolny miecznik. Może dałaby radę w razie potrzeby wykorzystać jego umiejętności, żeby uciec. Tak, czy inaczej chwilowo wolała znosić jego obecność. Zdecydowanie ułatwiały to pieniądze, jakie zaoferował im dziwak z komiczną fryzurą za kilka pułapek ze szczurami. Mogła nawet podzielić się skromnymi zapasami ostrej gorzałki. Ale nie zmieniało to faktu, że humor miała nieszczególnie radosny. Delikatna woń krwi sprawiała, że miała raczej ochotę rozszarpać coś na kawałki, niż dyskutować o najlepszych knajpach w okolicy.

Niestety, lub na szczęście zależnie od punktu widzenia, na jej zaczepkę zareagował wyłącznie wielbłąd. Panterołaczka absolutnie nie spodziewała się ataku z tej strony. Odruchowo próbowała się uchylić, dzięki czemu tylko część zielonej, pełnej śliny i diabli wiedzieli czego jeszcze papki dosięgnęła jej policzka. Reszta znalazła się na kapturze.
- Urocze zwierzątko - warknęła, próbując zetrzeć śmierdzący prezent z twarzy i położywszy po sobie uszy. Zaraz potem łyknęła z trzymanej wciąż manierki, zanim schowała ją do plecaka. Obserwowała jeźdźca, a gdy ten nie widział, pogroziła kudłatemu wierzchowcowi pięścią. Zwierzę zdołało sprawić, że łuczniczka bardzo żałowała, iż nie potrafiła przemienić się w mgnieniu oka, nie zważając na swój ekwipunek. Pies trącał konspirację, z przyjemnością zobaczyłaby, jak paskudnik zareagowałby na ryknięcie jej bardziej zębatej wersji. Musiała się jednak powstrzymać, więc prychnęła na wyjaśnienia właściciela złośnika i zaszeptała do siebie. - Zamiast śmierdzielem, mogę go nazwać śniadaniem.
Twierdzenie, jakoby wszystkie knajpy miały powitać ich z otwartymi ramionami tylko dlatego, że jakiś ciul kazał im pozbierać klatki z gryzoniami jakoś nie przekonało dziewczyny. Spojrzała na miecznika z wysoko uniesioną jedną brwią, czego nie mógł dojrzeć, ale za to wykrzywione usta doskonale oddawały jej sceptycyzm.
- Przezwisko ma dobrze, to przyznaję. Ale nawet jeśli mówi prawdę, kto nam uwierzy? - rzuciła cicho do Saaviela wyrażając tym samym swoje wątpliwości. Wciąż próbowała pozbyć się całości wielbłądziej śliny z twarzy i kaptura, więc co rusz na bruku u jej stóp lądowały gęste, zielone krople. Zaraz potem dowiedziała się, że tego wieczora gwarantem ich spokoju mógł być książęcy majestat. Medardowi udało się osiągnąć to, co wielu przed nim nie udawało się przez całe lata, a wystarczyło, aby się przedstawił. Kelisha zamknęła niewyparzoną gębę, a nawet żadna durna pyskówka nie zagościła w jej myślach. Kilka razy poruszyła ustami, jakby chciała coś powiedzieć, ale finalnie tylko machnęła ręką w bliżej nieokreślonym geście i wsparła brodę na dłoni, łokieć oparłszy na kolanie. Resztę rozmowy spędziła w ciszy, kiwając tylko czasem potakująco głową. Nie mogła pozbyć się z głowy myśli o tym, jak blisko była przynajmniej publicznej chłosty. Albo, sądząc po widzianej niedawno rzezi, obdarcia żywcem ze skóry. Dawniej zdarzało jej się pełnić rolę posłańca i wiedziała, że przy wielu władcach trzeba było trzymać język za zębami.

Dopiero drugi najemnik kierujący się do karczmy wyrwał ją ze swojego rodzaju otępienia. Wstała płynnie ze swojego krzesła i zarzuciła bagaż na plecy. Delikatniej obeszła się z łukiem, z którego zdjęła cięciwę. Na koniec wyrwała nóż i wsunęła go do pochwy przy pasie.
Nie miała więcej pomysłów, czym mogłaby zająć ręce, więc z ciężkim westchnieniem spojrzała na wciąż siedzącego w kulbace dostojnika. Zwykle w takiej sytuacji pewnie spytałaby, czy czekał aż ucałuje mu but, czy też może nie jest w stanie samodzielnie zejść na ziemię, ale tym razem postanowiła nie ryzykować nadmiernie.
- Doceniam wyrozumiałość i poczucie humoru, panie - oznajmiła, pochylając głowę trochę niżej, niż zrobiłaby to w przypadku swojego dowódcy. Zupełnie nie znała się na etykiecie i kłaniała się tylko, gdy ktoś jej o tym przypomniał i powiedział dokładnie, kiedy powinna to zrobić. Podeszła nieco bliżej, czy też raczej zaczęła zataczać szeroki łuk, w którego centrum znajdowała się plująca bestia. Ktoś mógłby pomyśleć, że trzymała taki dystans dzięki odkrytym przed chwilą w sobie pokładom szacunku lub aż tak przeszkadzała jej intensywna woń wielbłąda. W rzeczywistości wiedziała, że wiele roślinożerców źle znosiło jej bliskość i wolała nie sprawdzać, jak czuły nos i silne nerwy miał książęcy śmierdziel. Spojrzała na wracającego miecznika i postanowiła wykazać się manierami chociaż na tyle, by przedstawić oboje. - Ja jestem Kelisha, mówią na mnie Łapa. Ten z mieczem to Saaviel, Saav. Dziękujemy za propozycję, panie. Wybacz, książę, ale muszę zadać jedno pytanie... "Jurny Mamut" to nie jest burdel, prawda?
Szczerze powiedziawszy zmiennokształtna zdawała sobie sprawę, że pewnie powinna wyrazić zachwyt tak znakomitym towarzystwem i szczerą nadzieję, iż okażą się godni takiego zaszczytu, ale zwyczajnie jej się nie chciało. Nie umiała mówić ładnie i kwieciście, więc wolała nie zbłaźnić się wymuszoną uprzejmością, nie zamierzała się też płaszczyć, nawet przed lokalnym władcą.

Gdy ruszyli, podeszła bliżej drugiego pieszego wojaka.
- Mam prośbę. Jak następnym razem zacznę obrażać kogoś ważnego, każ mi się po prostu zamknąć - mruknęła, nieświadoma jego magicznego popisu w karczmie. Zezowała co chwilę na najnowszego towarzysza, niepewna, co powinna myśleć o całej sytuacji. Często rozglądała się po okolicy, jakby spodziewała się, że zaraz wyskoczy z cieni cały oddział zbrojnych, aby eskortować taką osobistość. Starała się panować nad nerwami, ale płaszcz kiepsko skrywał fakt, że była gotowa po kociemu skoczyć wysoko w górę na dowolny niespodziewany szmer. Znów chodziła na palcach, co ani trochę jej nie spowalniało, pewnie mogłaby nawet tak biegać. W pewnej chwili wbiła wzrok w czarny pysk, który wcześniej podstępnie ją opluł i zaczęła mamrotać cichutko pod nosem. - A ty i tak capisz. Użrę cię w zad, jak nie będą widzieć, cholerna garbata chabeto.
Awatar użytkownika
Saaviel
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Najemnik , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Saaviel »

Musiał przyznać, ten dzień, jak i noc zapowiadały się naprawdę dobrze. Znowu czuł jakby żył, coś się działo, nie tylko dlatego że to on pchnął tryby tego świata. Nie, tym razem było w tym coś więcej, coś co sprawiało że mógł na chwilę się zapomnieć i po prostu iść wraz z nurtem rzeki zwanej życiem. Podobało mu się to, czasami już był zbyt zmęczony by próbować poruszyć nicią przeznaczenia, by sprawić aby świat znowu go bawił. A jednak ten mimo tylu wieków na nim, dalej był w stanie to zrobić, sam z siebie, pod wpływem jednej niewielkiej decyzji i niczego więcej. To właśnie było piękno Alarnii, coś czego nie mógł doświadczyć ani w Niebie, ani w Piekle. Właśnie dlatego dalej przemierzał jej krainy z uśmiechem na twarzy, cały czas dowiadując się czegoś nowego. Wieki mijały, a on dalej miał co odkrywać, dalej znajdował się w sytuacjach które się nie powtarzały.

Parsknął cicho gdy wielbłąd plunął. Kiedyś widział te stworzenia, ale było to bardzo pobieżne spotkanie, toteż nie wiedział że były tak... Jak by to powiedzieć? Wredne, tak to było dobre określenie, przynajmniej w przypadku wierzchowca wampira. Co jak co, ale Łapa miała niewyparzony język, widać było że chyba rzadko kiedy wykonywała zlecenia dla szlachty, bądź nigdy nie zajmowała się rozmowami, pozostawiając to komuś z większymi pokładami spokoju. Sam Saaviel może nie był mistrzem etykiety, ale to tylko dlatego że często po prostu ją ignorował, uznając że tego typu rzeczy są co najmniej zbyteczne. Potrafił jednak wyczuć kiedy dla własnego dobra, bądź towarzyszy, należy zachować się właściwie. Nikt nie wymagał od najemników dworskości, ale często chcieli by ci chociaż okazywali szacunek. Tym bardziej od kogoś jego pokroju, wynajmowanego często samego jako prywatną ochronę czy to bogatych kupców, czy też czasami drobniejszej szlachty. Zdarzało mu się towarzyszyć szlachciankom na balach jako zbrojna obstawa. A to wymagało pewnej ilości taktu. Tak samo jak oficjalne pojedynki, z których ratował młodych paniczyków... Wiedział jak się zachować aby przy najmniej nie urazić i nie zawisnąć na szafocie, bądź stracić głowę. Nie bez powodu od razu zareagował gdy Kelisha uznała że obrazi wampira.

Skinął lekko głową na słowa Medarda. Co jak co mówił z sensem, nie licząc właśnie kwestii rozpoznania. Gdy Łapa tylko się odezwała, jego wzrok od razu powędrował do niej, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmieszek.
- Ano, pasuje mu. Uwierzeniem się nie przejmuj. Zachowuj się dumnie, jakbyś była kimś ważnym, nie mów nic, ja się tym w razie czego zajmę. - Odpowiedział równie cicho. Szkoda że Wampir nie wspomniał o tym kim jest chwilę wcześniej... Choć w porównaniu do Keli, po nim nie było widać nawet krzty zdumienia. Parsknął nawet cicho widząc reakcję Łapy. Naprawdę? Oh, a mógł jej wmówić że jest jakimś lordem... Gdyby wiedział że tak zareaguje, mógłby spróbować tej taktyki... W duchu śmiał się głośno, turlając się po ziemi niczym dziecko. Cały jego misterny plan nie zadziałał na nią tak, jak wspomnienie Medarda że to właśnie go szukają. Tym bardziej że ten zrobił to bez specjalnych fanfar, ot, wręcz napomknął jedynie o tym fakcie. Tyle dobrze że odzyskała władzę w swojej buźce zanim ktoś mógłby uznać że straciła głos od szoku. Jednym uchem słuchał co tam takiego prawiła, kiwając w myślach głową. Jego zdaniem nie powinna od razu zmieniać aż tak tonu swojej wypowiedzi, za bardzo pokazywała że obawiała się tego co mogło się jej stać za obrazę majestatu. Szczególnie biorąc pod uwagę iż Medard nie wyglądał na poruszonego jej docinkami. Czasami właśnie widząc coś takiego docierało do wysoko urodzonych że powinni jednak coś z tym zrobić, ot dla zasady, coby człowiek nauczył się nieco szacunku, skoro w jego mniemaniu wcześniej go nie okazał. Ale co poradzić, to tylko potwierdzało jego domysły że łuczniczka nie była nawykła do rozmawiania ze szlachtą, możliwe że w ogóle nie była przyzwyczajona do działania samemu, choć to już był tylko daleko idący zamysł, dla którego nie bardzo miał potwierdzenie. Gdy tylko usłyszał jak przedstawia go ukłonił się lekko, w nieco dziwnej manierze, nie był to dworski ukłon, ale też nie typowo najemniczy, sztywny i niezgrabny. Coś w nim było, ale co? Trudno było powiedzieć... Szczególnie że wzrok spuścił tylko na ułamek sekundy, wcześniej spoglądając na reakcję księcia. Co prawda jego imię nie było powszechnie znane, jednak czasami do niektórych dochodziły różnego rodzaju plotki o nim. Potem jednak parsknął cicho.
- A widziałaś kiedyś Pana na włościach zapraszającego najemników do burdelu przy pierwszym spotkaniu. - Zamruczał cicho w jej stronę stając tuż za nią z szelmowskim uśmiechem na twarzy.
- Strusia powiadacie? Nie miałem okazji spróbować ostatnim razem, brzmi ciekawie. - Dodał jeszcze spoglądając bezpośrednio na Wampira. I o ile słowa brzmiały raczej uprzejmie, jego uśmiech się nie zmienił. Nie zamierzał od tak traktować Medarda jak jaśnie pana, dopóki ten nie każe mu tak robić. No może gdyby byli w otoczeniu jego poddanych, Saaviel mógłby się postarać, ale tutaj, teraz? Nie widział w tym sensu, starając się kontrastować z nieco zagubioną panterołaczką. Gdy już się zebrali, Upadły nieco zdziwił się gdy Keli uznała że zbliży się nieco bardziej. Jeszcze jakiś czas temu starała się trzymać bezpieczny dystans, a teraz jakby zapomniała że ten praktycznie wiedział kim była... No i właśnie przez to musiał też uważać na nią, patrząc kątem oka na nią by ta przypadkiem nie zetknęła się z jego skrzydłami, starając się trzymać je jak najbliżej siebie.
- Z przyjemnością kocha... - Przerwał i odchrząknął cicho. - Łapo. - Dokończył. "Było blisko..." Rzucił w myślach, spoglądając bardziej otwarcie na nią, chcąc dostrzec jej reakcję na jego pomyłkę. Kwestia przyzwyczajenia jak to mawiają... Własnie wtedy też dostrzegł że znowu to robiła. Była zestresowana i to bardzo. Nie zapominała się przez przyjemny wysiłek fizyczny, tylko dlatego że w każdej chwili była gotowa do ucieczki? Możliwe, nie był pewien dlaczego tak naprawdę to robiła. Pomógł by jej, ale po co? Po jego twarzy "przebiegł" drapieżny uśmiech, po czym odwrócił wzrok przed siebie, jeszcze tylko raz prychając cicho gdy ta zaczęła mamrotać. Tym razem zapomniał się, w końcu zapewne nie miał usłyszeć co takiego mówiła. Ale wizja tego że Medard też ją słyszał, była zbyt zabawna, by nic nie zrobić. Ale po co ją uświadamiać? Niech żyje w przekonaniu że Wampir nie był wampirem, a jedynie arystokratą udającym jednego, przekona się w swoim czasie...
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Zdawać by się mogło, że pierwszy od niepamiętnych czasów dzień jak i noc w Anperii upłyną Medardowi pod znakiem marazmu i chocholego tańca, goniąc niczym w ukropie nie wiedzieć za czym i czy ów cel w ogóle wart jest jakiegokolwiek wysiłku. Za starych lat poobserwowałby sobie życie zwyczajnych pożeraczy chleba gdzieś z ukrycia, nawpatrywałby się w konstelacje na nieboskłonie, wreszcie zaobserwowałby fragment przyrody, który jakoś umknął naukowemu światu Therii. Jednak dzisiaj los, Śmierć lub czysty przypadek –jak zwał, tak zwał– sprawiły mu niezłego psikusa! Na swej drodze napotkał dwójkę najemników, z których jednego gdzieś już widział w okolicy albo słyszał opowieści o jego dawniejszych czynach tutaj.

Przekomarzanki Kelishy, zwanej Łapą z wielbłądem o nietypowym umaszczeniu zakończyły się zwycięstwem tego drugiego. Trouintaal parsknął z dumą, był bowiem równie pewny siebie, co uparty i zawsze próbował postawić na swoim – taki „rumak” nie nadawałby się dla nowicjusza, nieobeznanego z tajnikami zjednywania sobie wierzchowca, a obyty w końskim siodle jeździec miałby niemałe trudności w poskromieniu charakternego baktriana. Gorsze to są chyba tylko lamy, fororaki i mamuty. Do tych przerośniętych żurawi dałoby się jeszcze jakoś przywyknąć, ale kudłate słonie, a zwłaszcza krewniacy wielbłądów pozbawieni garbów przerastają dziesięciu Trouintaalów zarówno w uporze, jak i charakterności.

Medard zaśmiał się pod nosem. Nic go tak nie rozbawiało, jak nieumiejętne obchodzenie się ze zwierzętami i skutki tegoż, czasem opłakane, niekiedy tragiczne, a często komiczne. Widząc, że baktrian zbiera ładunek na kolejny strzał za nazwanie go „uroczym”, książę dopowiedział:
- W rzeczy samej, tylko nie mów tak o nim w jego obecności, bo za chwilę kolejna salwa zielonej pulpy powędruje prosto na Ciebie. Wielbłądy tego nie lubią, a ten czarny ancymon nienawidzi.
Pogłaskał wielbrąda po łbie, by ten uparciuch nieco ochłonął i… poskutkowało. Wierzchowiec nie wypalił kolejnej porcji na w pół przetrawionego zielska. Med. Rozumiał, że tak traumatyczne przeżycie, a gorsze może być tylko bycie celem rozpylającego odchody hipopotama, makabra! Alkohol koi wszelkie smutki, nawet tego rodzaju traumę po opluciu przez wielbłąda. Med widział jak łuczniczka raczy się czymś mocniejszym ze skrzętnie zakutanej gdzieś menażki. Wyczuł woń spirytusu i w mig zaproponował coś oryginalnego:
- Nie wiem, czy słyszałaś, ale u nas w Karnsteinie popularny jest trunek z krwi bydlęcej, zwany dambidh. Tak się składa, że mam przy sobie gąsiorek tego.
Gdy skończył, golnął coś-niecoś, rozlał towarzyszom po pokaźnej porcji destylatu do pucharów, które miał załadowane w jukach, po czym nalał i sobie właściwą porcję.
- Częstujcie się, najprzedniejszy, stuletni dambidh, warzony przez krasnoludzkich gorzelników w oparciu o krew żubrzą i lokalnego półdzikiego bydła.
Wrzucił gąsiorek do jednego z juków, a puchary przekazał towarzyszom.

Gdy Kelisha usłyszała, z kim ma do czynienia, stało się z nią coś, czego ani Med, ani miecznik Saaviel nie mogli do końca zrozumieć. Niewyparzona gęba zamilkła i nie odzywała się przez dłuższy czas. Można by to było zrzucić na karb wypitego alkoholu, a przecież spirytus krasnoludzki to nie małe piwo i swoje robi tak z człowiekiem, jak i kotem. Do tego udar cieplny tudzież sytuacja progowa i mamy jakieś wytłumaczenie. Co takiego się zdarzyło, tym książę się nie przejmował w ogóle. Za to bardzo był rozbawiony zmianą stylu wysławiania się łuczniczki, gdy nieco ochłonęła. Lepszego widowiska nie mógł chyba obejrzeć! Medard postanowił przerwać ten cyrk i oznajmił:
- Nie skrywam żadnej urazy, ale przestań z tak ostentacyjnym „panowaniem”. To dobre dla dworskich balów! Wiele w życiu widziałem, ale do dziś dnia wyznaję zasadę, że panem się bywa, a sobą zostaje do końca swych dni. To chyba wszystko wyjaśnia, a i miło mi was poznać. O tobie, mieczniku, słyszałem tu wiele. O ile nie są to li tylko wymysły gminu, toś pięknie potraktował tego łuskonośnego draba, który gnębił miejscową ludność. Z podkulonym ogonem opuścił podgrodzia i go wywiało. Broniłeś też karawan przed bandytami, a tych było ciut więcej niż zazwyczaj…- Medard wiedział , że jednym z napastników był anioł, a tacy raczej nie parają się złodziejskim fachem czy rzemiosłem rabusiów. Postanowił jednak nie drążyć tematu, czekały go przyjemniejsze wrażenia niż kłótnie o białoskrzydłych.

Następnej reakcji kotowatej chyba nikt się nie spodziewał. Burdel? Wolne żarty, no chyba że chodzi o Emreisów, a zwłaszcza Jeżozwierza. Ten to potrafił zapraszać wielmożów do najlepszych zamtuzów w mieście i nigdy źle na tym nie wyszedł!
- Dobry żart, naprawdę dobry! Chyba że tak bardzo się spoufaliliście z Jeżozwierzem, że ten zaszczepił wam swoje sposoby na pozyskiwanie wpływowych przyjaciół. To jest oryginał nad oryginały i tego typu zagrywki wydają się być rutynowymi działaniami nie tylko jego samego, ale całego rodu. Wracając zaś do Mamuta, tylko nazwa może kojarzyć się z zamtuzem. Lepszej jadłodajni w tej części miasta nie znajdziecie.

Saav wspominał, że poprzednim razem nie miał okazji, by spróbować strusiego mięsa, a szkoda. Może teraz się poszczęści. Zobaczymy.
- Gorąco polecam, jest naprawdę pyszny.
Tymczasem Łapa znów mamrotała obelgi skierowane do biednego Trouintaala. Ogier nie mógł znieść szeptów, obrażających jego majestat i wypluł pokaźną porcję zielonej pulpy wprost na złorzeczącą zmiennokształtną. Medard zaśmiał się pod nosem – zarówno z zasłyszanego szeptu, jak i późniejszej reakcji wierzchowca. Tych dwoje nigdy nie przypadnie sobie do gustu, chociaż wielbłąd był przyzwyczajony do obecności dużych drapieżników, głównie wilków, niedźwiedzi i wielkich kotów właśnie. Nie reagował ucieczką jak konie, często wręcz stawał do walki i nierzadko wygrywał, a drapieżca odchodził opluty z podkulonym ogonem. Przekomarzanki pomiędzy najemnikami umykały uszom Medarda - nie interesowało go to zbytnio. Powiadają: "kto się czubi, ten się lubi..." Może to to...
Ostatnio edytowane przez Medard 5 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

Krótko po tym jak został przeniesiony do tego świata, który zwie się Alarania, Karnstein był jednym z przystanków na dłużej, a konkretniej właśnie Anperia i okolice. W gruncie rzeczy było to miejsce wyklucia się smoczątka, która już tyle lat z nim jest. Był to jedno z niewielu miejsc, które upadły nazwałby „domem”.

Skrzydlasty energicznymi i pewnym krokami kierował się ku najbliższej bramie, ignorując całkowicie długą, wijącą się na dziesiątki metrów kolejkę do rutynowych kontroli na bramie. Nie był to obcy widok, w sumie Karnsten zawsze kojarzył mu się z takimi widokami. Oczekujący jednak wyraźnie obrzucali zakapturzone sylwetki Erremira oraz Tayi wulgarnymi słowami oraz wściekłymi spojrzeniami.
Gdy oboje mieli już przekroczyć przez posterunek na bramie, jeden z tutejszych wyrwał się z kolejki.
— Czemu kurew i ten psi pan mogą przejść bez kontroli?! — zaciągnął się powietrzem, prawie opluwając jednego ze strażników.
Wyraz twarzy strażnika zmieniła się bardzo szybko, ale na szczęście smoczyca była szybsza od posterunkowych, jak i od samego Erremira, który świdrował właściciela niedawnych słów.
Mężczyzna poczuł jak nogi uginają mu się w kolanach, a następnie okolice wypełnił odgłos spoliczkowania. Uderzenie dłoni niepozornie wyglądającej dziewuchy zostawił tylko krwawy ślad dłoni, pozbawiając przy okazji faceta paru zębów od spoliczkowanej strony. Oszołomiony awanturnik wypluł zęby, patrząc to na niewzruszonych sceną strażników, to na młodą niewiastę trzymająca go za włosy.
— Masz jaja nazywać mojego ojca psim panem — wysyczała Taya, bardzo nienaturalnym dla niej głosem.
Nie uwalniając obrzydliwie tłustych włosów mężczyzny, z całej siły cisnęła twarzą nieświadomego w kamienną drogę parę razy brutalnie. Niektórzy w linii odwrócili spojrzenia, inni z uśmiechem patrzyli na przedstawienie. Nie zwracając uwagi na otoczenie, córka upadłego podniosła łeb ledwo przytomnego ponownie. Twarz mężczyzny przypominała krwawą miazgę, a nos się cały skruszył. Z miarę ładnej twarzy została tylko karykatura. Schyliła się i szepnęła mu na ucho:
— Nic personalnego, naprawdę. To moja łaska dla ciebie szumowino. Wiedz, że jak wpadniesz w łapy przyjemniaczków ze straży albo co gorsza „psiego pana”, będą ciebie zeskrobywali tydzień z tych kamieni. Zmykaj
Potykając się o własne nogi, problematyczny osobnik szybko zniknął z pola widzenia, co jakiś czas oglądając się ze strachem za siebie. Wszystko wróciło do normy, a ich dwójka już w ciszy przebyła przez posterunek.
— Po co to zrobiłaś? — zapytał Err z wyczuwalną złością w głosie.
— Strażnicy szybko uciszyliby go, znam ich sposoby. Jednakże ich sposoby przy twoich to jak pieszczota, ojcze — stwierdziła dosyć beztrosko, splatając dłonie za plecami i skocznymi krokami dorównując kroku wysokiej sylwetce upadłego.
— Uhh, nie pozwolisz staruszkowi nawet stanąć w obronie twojego dobrego imienia. Należało mu się… — dodał z wyraźnym wyrzutem
— Wy mężczyźni naprawdę macie bzika na punkcie takich prostych rzeczy. Nie musicie za sobą zostawiać dywanu z trupów, wiesz o tym, prawda?
— … — Upadły nic nie odpowiedział, odwracając spojrzenie w przeciwną stronę.
Smoczyca tylko uśmiechnęła się triumfalnie. Utrzymanie takiego ojca w ryzach nie było prostym zadaniem, ale ostatnimi czasy stał się niezwykle pokorny. Wydawało się to nawet podejrzane, co łączyła z ostatnimi wydarzeniami, dotyczącymi tygrysicy parę miesięcy wstecz. Nie zamierzała jednak poruszać tematu, wystarczył jej aktualny efekt.

Reszta podróży przez ciasne uliczki miasta przebiegły bez zakłóceń, przynajmniej do momentu, gdy pierzasty nie zauważył w dali na jednej z uliczek znanej mu sylwetki, na równie znanym ogierze. Nie rozpoznawał jedynie dwóch istot obok. Jako, że dopiero wyłonił się z pobliskiego winkla, stanął w bezruchu, nie będąc pewny jak podejść do sytuacji. Problem rozwiązał się jednak sam.
Taya wybiegła po chwili z pobliskiej, prostopadłej uliczki z dosyć figlarnym uśmiechem na ustach, skracając odległość między sobą, a grupą w mgnieniu oka.
— Wujaszku!
Nie bacząc na świat, rzuciła się księciu na szyję z szerokim uśmiechem. Upadłego przebiegł dreszcz po plecach, bo ramiona Meda drgnęły, minimalnie, ale on zauważył tą subtelną zmianę. W liście, który został dostarczony upadłemu, wyraźnie było zaznaczone słowo „sam”. Taya miała preferencyjne traktowanie, więc wkurzenie księcia obróci się na nieudolnego ojca. Jednak jeżeli Err miałby wybierać pomiędzy złością wampira, a smoczycy, zawsze wybrałby pierwsze.

Czarnowłosy westchnął ze zrezygnowaniem i skierował się w ślady córki, ale opanowanym krokiem. Przeciwnie do niej, nie miał założonego na głowę kaptura od białego płaszcza. Miał na sobie zwykłe odzienie podróżnicze [opis wyglądu]. Długie włosy pierzastego kontrastowały się z ciemnym odzieniem, dając mylne wrażenie bycia jego częścią.
Gdy był dostatecznie blisko, bezinteresownie zlustrował dwie sylwetki, których nie znał. Nie mogąc im przypisać żadnej znanej twarzy, skinął im tylko głową. Po czym bezceremonialnie chwycił córkę za ubrania przy karku, odciągając ją od wampirzego księcia.
— Wybacz Med, nie dała mi żadnego wyboru — Wytłumaczył beznamiętnym tonem sprawę, trzymając smoczycę pod ludzką postacią w powietrzu jak zagubionego kociaka.
Wyglądało to dosyć komicznie, bo upadły raczej dawał wrażenie chuderlaka, ale nie było widać po nim, aby trzymanie dorosłej osoby w powietrzu stanowiło wysiłek. Dziewucha oczywiście zaczęła się szarpać i zwracać się do niego od per „dupków” oraz „zboczeńców”. W końcu udało się jej wykaraskać i opleść ojca w dosyć niebezpieczną dźwignię, dzięki dosyć gibkiemu ciału.
Z nogami splecionymi nad prawym ramieniem Erremira, zaczęła wyginać ramię w przeciwną do naturalnego zagięcia stronę. W międzyczasie, gdy smoczyca próbowała udowodnić i obronić swoją godność, spojrzenie upadlaka spoczęło na oplutej przez wielbłąda kobiecie.
— Twój ogier jak widzę, ciągle charakterne bydlę. Tak to jest, gdy się trzepie za dużo ozorem… — stwierdził z lekkim rozbawieniem, jakby sytuacja z córką i jego ręką nie miała właśnie miejsca.
Awatar użytkownika
Triss
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampirzyca czystej krwi
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Triss »

- Pan Hendrik jest jednym z naszych najlepszych klientów - tłumaczył lord Andre swojej córce, osobiście nadzorując załadunek dwudziestu dwóch beczek, składającymi się na co kwartalne zamówienie "Jurnego Mamuta", który z opinią najlepszej karczmy w Anperii, nie mógł pozwolić sobie na pustki w spiżarni.
Tristana, której przez ostatnie pięć lat nie wolno było zamknąć księgi rachunkowej, aż za dobrze znała obecną wartość tej współpracy. Na jednej beczce wąpierza byli w stanie zarobić od tysiąca do dwóch tysięcy złotych gryfów, z czego jedna część tej kwoty pokrywała produkcję, koszt beczki i ewentualnego transportu, druga pensje pracowników, a trzecia zasilała rodzinny skarbiec, który po czterystu latach działalności winnic zaczynał powoli pękać w szwach. A pan Hendrik był jednym z najlepszch kontrahentów, z którym robienie interesów było łatwe i przyjemne. Zawsze zamawiał z lekką nawiązką niż potrzebował, płacił szczodrze i ugaszczał członków rodziny Margoth, jak królów, dażąc ich przyjaźnią. Oczywiście z całą wzajemnością.
- I chciałbym, żeby nic się w tej sprawie nie zmieniło, moja droga - kontynuował mężczyzna, poprawiając pasy mocujące, by na wybojach nie okazało się, że połowa ładunku postanowiła sturlać się do lasu bądź otaczających las bagien. - Hendrik oczekuje nas dopiero za dwie godziny, dlatego nie musisz się śpieszyć. Wstrząśnięte wino musi swoje odleżeć zanim będzie można je otworzyć. W przeciwnym razie za szybko się utlenia i traci smak, a tego byśmy nie chcieli.
- Wiem, nie jestem już dzieckiem. Nie musisz robić mi wykładów za każdym razem, kiedy jadę cię reprezentować - odpowiedziała Triss, uśmiechając się lekceważąco do rodzica. - Tamta wtopa już się nie powtórzy, obiecuję. Na swoją obronę mam tylko to, że konie wystraszyły się węża.
- Którego byś nie spotkała jadąc miejską drogą, a nie polnym traktem. No ale na całe szczęście mieliśmy wtedy przygotowany plan B, właśnie na takie sytuacje.
- Teraz też taki masz? - zapytała niewinnie.
- Oczywiście.

Kilka minut później zaprzągnięty w parę wołów wóz zjechał z rampy załadunkowej i pomknął ku północnej bramie, asekurowany przez pięciu jeźdźców i woźnicę. Dwóch z przodu i dwóch z tyłu, ubranych w lekkie napierśniki z wzmacnianej skóry, uzbrojonych w krótkie włócznie i puklerze, przewieszone przez ramię. Byli to wysocy mężczyźni o ogorzałych, ostrych rysach twarzy i zmierzwionych czarnych włosach. Jechali w całkowitym skupieniu, a ich kare klacze podreptywały w rytm turkoczących kół. Piątym jeźdzcem była kobieta w czarnym toczku, spódnicy z rozcięciem na boku i butach na płaskim obcasie. Siedziała bokiem, typowo po damsku, w drobnych dłoniach ściskając lejce białego jak śnieg ogiera, dumnie kroczącego przed całym pochodem. Z koleji woźnicą był krępy krasnolud w baranim kożuchu i osuwającej się na oczy czapce z lisa, którego broda była zapleciona w gruby warkocz. Prowadząc, jedną ręką podtrzymywał spoczywającą na kolanach nabitą kuszę. Jako jedyny z całego towarzystwa miał bardziej posępną minę niż wszyscy. W Karnsteinie napady były rzadkością, choć zachowanie szczególnych środków ostrożności, zwłaszcza na terenach po za murami stolicy, nigdy nie zaszkodziło.

Strażnicy przy północnej bramie nawet nie próbowali ich zatrzymywać, rzucając tylko przelotne spojrzenie na Tristanę i wymalowany z boku wozu herb rodziny Margotów - różę i cierniową otoczkę z inicjałami obecnej głowy rodu, w tym wypadku AM, od Andre Morgotha, Nadwornego Winiarza, zaopatrującego nie tylko karczmarzy, ale też książęcy dwór. Pozdrawiając ich miłym uśmiechem, Tristana poprowadziła swoją obstawę aż pod drzwi "Jurnego Mamuta", gdzie czekał już na nią sympatyczny wampir w eleganckim płaszczu i ulizanych włosach. Mierzył jakiś metr osiemdziesiąt wzrostu, więc gdyby nie grzbiet Gratusa, patrzyłby na nią z góry.
- Dwadzieścia dwie beczki zgodnie z zamówieniem - oznajmiła, dając znak swoim ludziom do rozładowania wozu. - Mam nadzieję, że nasz nocny przyjazd nie pokrzyżował panu planów na tę piękną noc.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

Zdecydowana większość uwagi panterołaczki skupiła się na podanym pucharze, gdy Medard kazał jej przestać go tytułować. Niespecjalnie obchodziła ją sława Saaviela, dambidh był dużo ciekawszy. Słyszała, że Karnstein bardzo różnił się od odwiedzanych przez nią miejsc pod względem kulinarnym, ale nie spodziewała się wódki pędzonej z krwi. Z drugiej strony, z czego innego miałyby ją pędzić wampiry? Ignorując wszelkie konwenanse, zaczęła obwąchiwać nieufnie trunek. Była dość sceptyczna, ale ciekawość zwyciężyła. Upiła maleńki łyczek, który rozprowadziła powoli językiem po podniebieniu, by dokładnie zapoznać się z jego smakiem. Po chwili zamruczała nisko, pozytywnie zaskoczona.
- Kto by pomyślał, że pijawki potrafią zrobić coś smacznego - wymamrotała, po czym zamknęła oczy i zaciągnęła się zapachem równie ostrym, co smak gorzałki. - To jest pyszne!
Dziewczyna ani myślała przechylać takie cudeńko na raz. Wolała raczyć się odrobiną i cieszyć żelazistym posmakiem.

Zanim ruszyli, zgarnęła jeszcze sakiewkę z zapłatą za zebranie pułapek i schowała za pazuchę. Ktoś musiał go przecież pilnować. A potem uraczyła towarzyszy kwiatkiem na temat burdelu.
- Nie, nie widziałam. Ale jak takiego spotkam, będę się kłaniać w pas i obiecywać służbę do końca życia - syknęła w stronę miecznika, gdy uznała, że się z niej naśmiewał. Zaczynała mieć wrażenie, że celowo próbował wyprowadzić ją z równowagi, obiecała więc sobie w duchu, że wybije mu to z głowy, tylko jeszcze nie wiedziała jak. Na wspomnienie mężczyzny o dziwnej, kolczastej fryzurze spojrzała na księcia, przypomniawszy sobie jeden drobny szczegół. - Kolejne głupie pytanie... Jeżozwierz nie powiedział nam, gdzie mamy go szukać o świcie, ani nawet, komu dokładnie mamy dostarczyć te pułapki. Możemy liczyć na drobną podpowiedź?
Łapie ciężko było zmusić się do tego, by w ogóle się odezwać. Wydawało się, że w każdym jej zdaniu była jakaś paskudna gafa. Nawykła do rozmów z prostymi, niewyróżniającymi się z tłumu najemnikami. Jak ona sama, jeśli chodziło o umiejętności. Przez to czuła się w tym towarzystwie zwyczajnie głupio. Ale nie powstrzymało jej to od posłania Saavielowi wściekłego spojrzenia, przez co mógł zobaczyć jej pokryte ciemnym rumieńcem policzki i usłyszeć, jak gwałtownie prychnęła przez nos. Później zaczęła szeptać na temat, zdawałoby się, kogoś na swoim poziomie, ale szybko została wyprowadzona z błędu, gdy kolejna porcja zielonego paskudztwa omal nie trafiła ją w oko.
- Jeszcze raz i ci oddam! - Warknęła bez namysłu, ścierając wielbłądzią ślinę. Wyszczerzyła nawet na zwierzę zęby, ale jedno spojrzenie na jeźdźca sprawiło, że zacisnęła tylko pięści i pociągnęła łyk gorzałki, by nic nie powiedzieć. Lepiej było nie wrzeszczeć publicznie na wierzchowca księcia. Problem polegał też na tym, że denerwowała się z łatwością, a wtedy górę brała jej dzika cząstka. Czuła, jak drobne włoski na rękach i karku stanęły dęba, a nawet tu i ówdzie pojawił się delikatny czarny puszek, więc otuliła się dokładniej płaszczem.

Szła przed siebie, cicho, przygarbiona i wściekła. Na wielbłąda, księcia, miecznika, siebie, pogodę, noc, wampiry, upadlaków przez których musiała przyjechać do tego miasta, żeby szybko odnowić zaskórniaki wydane na nowy ekwipunek. Musiała nauczyć się lepiej nad sobą panować, jeśli chciała utrzymać pozory bycia człowiekiem. Najgorsze było to, że czarny garbatek wydawał się mieć mocniejsze nerwy od niej samej. Cieszyła się tylko w duchu, że nie trafili jeszcze na żadnego wampira, bo chyba pękłaby jej jakaś żyłka. Należałoby zwrócić uwagę, że panterołaczka kojarzyła krwiopijców tylko z dwóch zleceń, których podjęła się kiedyś, a podczas których polowała na nie z grupą. Dlatego nie potrafiła wyobrazić sobie przerośniętego komara, który byłby w stanie wypowiedzieć sensownie chociaż zdanie bez rzucania się komuś do gardła.
Z zamyślenia wyrwał ją ruch zaobserwowany kątem oka. Dziewczyna i tak była już znerwicowana, więc na widok czegoś pędzącego w ich kierunku zareagowała całkowicie naturalnie. Podskoczyła gwałtownie wysoko w górę i do tyłu, jak to kot. Wypuściła przy tym z dłoni czarkę z resztką wódki. Wylądowała na czworaka, a przynajmniej tak to wyglądało, gdy najpierw dotknęła ziemi czubkami butów, a chwilkę potem kucała, jedną rękę zacisnąwszy na łuku. Spod kaptura błyskały dwa punkciki odbijające każdą odrobinę światła, dzięki czemu noc nie była dla niej wcale taka ciemna. A potem zdurniała, żeby to pierwszy raz tego wieczoru. Spojrzała po kolei na każdego, wstając powolutku.
- Wujaszku? - powtórzyła cicho, zdezorientowana. Dziewczyna, która dopadła do Medarda nie była do niego w najmniejszym stopniu podobna. Z drugiej strony Kelisha była "ciocią Łapą" dla chłopaczka wyglądającego na starszego od niej, który był w stanie podnieść ją jedną ręką. Właściwie sytuacja była nawet na swój sposób zabawna, gdyby nie to, że serce nadal waliło jej w piersi jak głupie. Obserwowanie dalszych wydarzeń tylko pogłębiało zdumienie najemniczki. Wreszcie nie wytrzymała i podeszła do Saaviela, uznając co chwilowo za najnormalniejszego w okolicy. Nawet biorąc pod uwagę wielbłąda.
- Ty też to widzisz, czy w tej wódce było coś jeszcze? - spytała, uderzywszy go najpierw barkiem, aby zwrócić na siebie uwagę. Potem nowy przybysz, który właśnie ściągał z księcia jakąś dziewczynę i próbował nie dać się udusić jej nogami spojrzał w stronę Łapy i powiedział coś, przez co ta ni to jęknęła, ni warknęła. - Nadal to widać? Dlatego uważam, że wszystko, co żre trawę nadaje się co najwyżej na talerz!
Splunęła na własną dłoń i potarła nią policzek, zrezygnowana. Zdecydowanie powinna się solidnie napić, aby chociaż trochę zrekompensować sobie wydarzenia całego wieczoru. Ruszyła do przodu, chcąc zyskać chwilę, by doprowadzić się do porządku. No i ten znajomy Jaśnie Oświeconego sprawiał, że aż przebiegł jej po plecach dreszcz, gdy go mijała. Zmiennokształtna nie zdołała odejść daleko, gdy podniosła wzrok, dostrzegła kobietę na chyba największym koniu jakiego w życiu widziała rozmawiającą z ulizanym mężczyzną. Aż prychnęła cicho pod nosem, patrząc na strojnisię. Sama nigdy nie nosiła spódnicy, za bardzo krępowałaby ruchy. A gorset? Może i wyglądał ładnie, ale tylko na wysoko urodzonych pannach, dodatkowo musiał być piekielnie niewygodny. Przecież nie zazdrościła jej możliwości wystrojenia się. Prosta, za luźna koszula z samodziału też nie była taka zła. A kogo próbowała oszukać? Dałaby się pociąć, żeby mogła kiedyś pozwolić sobie na ubranie się po prostu ładnie, bez konieczności kombinowania, jak ukryć uszy i ogon. W takich chwilach zazdrościła ludziom. Szła wciąż przed siebie, poddając się niewesołym myślom.
- Ej, uwaga! - zawołała, spojrzawszy nieco w bok od eleganckiej dwójki. Kilku mężczyzn rozładowywało wóz pełen beczek, a jedna z nich stała zbyt blisko krawędzi. Zachwiała się nawet, jak gdyby złośliwie postanowiła jeszcze bardziej pogorszyć dzień zmiennokształtnej. Tragarze byli trochę za daleko i wszyscy byli obładowani, więc najemniczka bez dalszego namysłu podbiegła do podstępnego przedmiotu i podparła go, zanim runął na ziemię. Na szczęście nie musiała długo testować własnej siły, bo chwilkę później ktoś pomógł jej pozbyć się ciężaru. Ale co się nawąchała kuszącego aromatu, którym przesiąkło drewno, to jej. Natychmiast wycofała się na bezpieczniejszą odległość i jej wzrok znów przyciągnęła piękność na białym rumaku. Dla pewności odsunęła się jeszcze bardziej, by zwierzę nie zwęszyło drapieżnika.
- Szlag, oni każą mi zdjąć płaszcz! - Gwałtownie zdała sobie sprawę z własnej sytuacji, patrząc na ślicznotkę. Musiała szybko coś wymyślić. Przecież nie mogła nagle oświadczyć, że nie jest głodna i czekać do rana przed drzwiami. A niedługo powinni dotrzeć na miejsce. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że miała ostatnią chwilą na wymyślenie rozwiązania. Nie kierowali się do najemniczej mordowni, gdzie mogłaby siedzieć nawet z butami na stole. I tak pasowała do towarzystwa jak pięść do nosa, nawet Saav wydawał się bardziej elegancki od niej, ale musiała coś zaradzić na swój wygląd. Spanikowana wsunęła obie dłonie pod kaptur i zaczęła kombinować z fryzurą. Rozwiązała kok, pozwalając lokom opaść wokół twarzy, choć od razu część zaczęła włazić jej do oczu. Ale nie mogła zostawić odsłoniętych boków, gdzie u ludzi znajdowały się uszy. Część włosów na szczycie zebrała w kitek, wpychając pod nie własne puchate uszka. Dla pewności jeszcze wyciągnęła z malutkiej sakiewki przy pasie jeden z wielu zapasowych, długich rzemieni, z którego zrobiła prowizoryczną opaskę, by lepiej utrzymać w miejscu zdradliwe części ciała. Zacisnęła go tak mocno, aż w oczach stanęły jej łzy bólu, ale nie mogła ryzykować, że coś nagle poruszy się pod włosami. Teraz zostawało tylko pamiętać, żeby cały czas patrzeć w dół i powinna jakoś dać radę. Spojrzała na towarzyszy, którzy byli już tuż obok i sama siebie zwyzywała w myślach od idiotek, przekonana, że jej plan i tak nie miał szans zadziałać.
Awatar użytkownika
Saaviel
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Najemnik , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Saaviel »

Skłonił się lekko, z gracją choć zdecydowanie nie na dworską modłę gdy Medard postanowił uraczyć ich trunkiem i bez narzekania przyjął podarek. Nie spodziewał się tego, ale cóż, nie wiedział jaki wampir był, a z tego co widział w swoim życiu, ci byli równie, jeśli nie bardziej specyficzni niźli ludzie. Jedni bardziej przypominali zwierzęta, inni byli dostojni niczym panowie świata. tak jak i u ludzi, tak i w tym społeczeństwie Saaviel zdążył poznać przeróżne osoby, od zwykłych bandytów po książęta. Dlatego też nie dziwił się mocno zachowaniem wampira, ani faktem że ten uznał że lepiej pominąć wszystkie ceregiele. Upadłemu to jak najbardziej pasowało, nie lubił przez dłuższy czas powstrzymywać się przed powiedzeniem tego na co ma ochotę, a co było często oznawane za grubiańskie. I gdy właśnie podnosił kielich do ust, by posmakować trunku, zatrzymał się w połowie wykonywania czynności, z kielichem przytkniętym do us, ledwo co przechylonym, nagle spoglądają na Medarda z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. "Łuskonośny?" przeszło mu przez głowę. Zmarszyczył brwi starając się przypomnieć coś, aż nagle zaskoczył. Upił łyk już nieco spokojniej, wzdychając cicho. Nie było złe, przynajmniej z tego co on był w stanie powiedzieć. Uśmiechnął się w stronę Medarda.
- Większość tamtej historii to zapewne bajka. - Rzcuił ze spokojem w głosie. Nie komentował bardziej, tamta historia była stara, gdyby powiedział za dużo, mógłby zdradzić się ze swoim wiekiem. Nie zabił wcale tamtego smoka, ale co poradzić że ludzie lubili mówić... Bardziej martwił się inną kwestią. Wampir słyszał o tym że bronił karawan, czyli zapewne słszał o jego potyczce sprzed kilku lat. Odruchowo pogładził płaskie pudełko które chowało się w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Nibyt nic nadzwyczajnego, ale właśnie owa mała stalowa skrzyneczka skrywała kilka piór, każde z wygrawerowanym na nim, ledwo widocznym imieniem. Jedni nazwali by je trofeami, ale dla Saaviela były przypomnieniem, zbierał je aby oddać honory tym którzy odważli się spróbować wykonać karę jaką zesłał na niego Pan. Śmierć, bo jak inaczej. Słyszał że kiedyś, komuś udało się wrócić do łaski, ale Saaviel był zbyt daleko od tego by kiedykolwiek mieć na to choć cień szansy. Tym bardziej że nawet gdyby teraz, w tej chwili mógł wybrać pomiędzy łaską i powrotem, a pozostaniem tutaj, wybrał by drugą opcję. Jednego w życiu był pewien, Niebo nie było miejscem dla niego. Upił kolejny łyk trunku, delektując się na ile jego zmysły mu pozwalały.
- Ciekawe, przyjemny smak... - Mruknął cicho uśmiechając się sam do siebie.
- W takim razie muszę nadrobić zaległości - Rzucił jeszcze w stronę Medarda, gdy ten polecił mu strusia. Właściwie... Odmęty jego pamięci nie mogły przywołać tego jak ów struś miał wyglądać, ale czy to miało znaczenie?

Szczerze ucieszył się widząc jak Łapa porywa sakiewkę ze stołu, Upadły jakoś całkowicie o niej zapomniał, a Kelisha wyglądała na kogoś komu peniądze się przydadzą. Zaraz potem też uzuskał odpowiedź na jego zaczepkę, co skwitował puszczeniem jej oczka i cichym, radosnym parsknięciem. Czy się z niej nabijał? Może trochę... Na pewno robił to celowo i wiedział w tym momencie do czego to doprowadzało, tyle że... Go jej reakcje bawiły, zawsze lubił grać na emocjach innych, a że Kelisha była łatwym celem, cóż, oczywistym było że najpierw zajął się nią. Medard na przykłąd nie wyglądał na kogoś kogo łatwo było sprowokować, kiedy panterołaczka odpowiadała na namniejszą zaczepkę, co też znowu skończyło się jej próbą uniknięcia pocisku "śmierci" wielbłąda, na który tym razem Saaviel zareagował gromkim śmiechem. Pokręcił lekko głową i upił większy łyk trunku.
- Może lepiej będzie sobie odpuścić, co? - Zamruczał cicho nachylając się nieco bliżej Łapy, puszczając jej jednocześnie oczko. Na jego twarzy gościł szeroki uśmiech, widać było że przednie się bawił. Cała ta sytuacja była wręcz komiczna. Przynajmniej do momentu gdy jego oczy jak i uszy wychwyciły gwałtowny ruch, skierowany w ich stronę. Prawie nie zwrócił uwagi na reakcję Łapy, samemu instynktownie sięgając po ostrze, z którym w ułamku sekundy wystrzelił do przodu, dalej trzymając w lewej ręce trunek, który jakimś cudem nie wylał się. To właśnie był moment kiedy zapomniał się, poruszając się szybciej niż powinien. Instynkt zadziałał szybciej niż umsył i dopiero w momencie gdy dziewczyna się odezwała, ten stanął z klingą wycelowaną w nią. Gdyby chciał zdażył by trafić ją podczas skoku. Ale radość w głosie i słowo którego użyła powstrzymały go przed próbami obrony księcia. Mimo to z jakiegoś powodu, dalej był spięty, dalej wyczuwał zagrożenie... MImo to widząc drugą osobę, schował ostrze i cofnął się o krok, spoglądając na Łapę przelotnie gdy ta podnosiła się. I z jakiegoś powodu na jego twarzy nie było widać wiecznego uśmiechu. Odetchnął głęboko i przymknął oczy, starając się uspokoić. I właśnie wtedy poczuł szturchnięcie. Mogła zobaczyć jak jego mięśnie spinają się, ale powstrzymał się przed zrobieniem czegoś pochopnego, po słyszac jej głos, wyraźnie rozluźnił się.
- To nie wino... - Mruknął z dziwną nutką zmęczenia w głosie. A z jego twarzy zniknął uśmiech, więc ten szybko odwrócił wzrok od Łapy, spoglądając na drugiego Upadłego.
- Nie tylko jej brakuje manier. - Szepnął sam do siebie. Nowoprzybyły jak widać potrafił sobie żartować sytuacji, choć Saaviel uznał że cóż, jakie miał inne wyjście kiedy samemu narbobiło się takiego bałaganu? Widać uznał że łątwiej będzie zwrócić uwagę wszystkich na Łapę, a ona w tym momencie była zabawką Saaviela, nie kogoś kto dopiero się pojawił. Szczególnie że ten miał w sobie coś, co sprawiało że nawet Saaviela przeszły zimne ciarki, co tylko bardziej pobudziło jego instynkt. Odetchnął głęboko i za jednym razem dopił co pozostało w kielichu, po czym bezceremonialnie wrzucając puste naczynie do juków Medarda, by ruszyć w odstępie kilkunastu krokó za Kelishą. Sam też musiał nieco ochłonąć, działo się tutaj sporo, a instynkt nie dawał mu spokoju dzisiaj... Westchnął zmęczonym głosem i popatrzył przed siebie beznamiętnym wzrokiem. Co prawda pewnie nie powinien zostawiać Medarda samego z tą dwójką, ale tak było łatwiej, mogli sobie wszystko wyjaśnić już w przybytku, a teraz wolał dać im szansę na choć trochę normalnej rozmowy, gdzie nie musieli się przejmować dwójką najemników których nie znali. Widać było że książę znał przybysza i to pewnie całkiem dobrze... Zaraz potem sam dostrzegł kolejną osóbkę, a nawet kilka, choć zdecydowanie piękność na koniu wyróżniała się spośród reszty. Jego wzrok lustrował ją nieprzyzwoicie długo, przez co nawet nie zauważył jak Keli ruszyła do pomocy, samemu stojąc i przyglądając się. Uśmiechnął się do siebie, mrucząc cicho. Widok był naprawdę przyjemny... Na szczęście delikatne zamieszanie wywołane przez Panterołaczkę sprawiło że oprzytomniał i ruszył do przodu, spoglądając na nią ze zdziwieniem na twarzy, choć nie mówił nic, dalej będąc dobre "kilka" kroków od niej, nie chcąc podnosić niepotrzebnie głosu. Aż nagle uświadomił sobie o co chodziło... Na jego twarzy zagościł delikatny, nieco szelmowski uśmiech. Zamruczał cicho i ruszył w jej stronę, w głowie forumjąc rozkazy które miały nagiąć ten świat do jego woli. W porównaniu z wcześniejszymi sztuczkami, tym razem naprawdę się postarał, formując zaklęcia tak by tylko ktoś o podobnych umiejętnościach do niego był w ogóle w stanie je wyczuć, a co dopiero zobaczyć co było za nimi. Dlaczego ukrywał jej oczy pod iluzją zwykłych, nieco mniej żółtych oczu, jak i jej uszy? Trudno było powiedzieć, ale w tym momencie chciał zobaczyć jej zdziwienie wymalowane na twarzy... Właśnie dlatego gdy tylko znalazł się o krok przed nią, mruknął cicho.
- Nie wiem dlaczego ukrywasz tak śliczne oczy... Żadnych blizn też nie widzę... - Mówiąc to jakby nigdy nic jego ręka odgarnęła kosmyk jej włsów w miejscu, gdzie powinna mieć uszy, aż palce spotkały się z jej skórą, gładząc ja delikatnie. Po chwili mogła poczuć jak nagle dotyk na skórze zniknął, jakby trafił na ludzkie uszy. Postarał się, oj tak, gdyby ta nagle zrobiła to samo co on, jej zmysł dotyku powiedziałby je, że ma ludzkie uszy... Tak samo jak wzrok... Uśmiechał się lekko, choć w głębi siebie był dumny ze swojego dzieła...
Ostatnio edytowane przez Saaviel 6 lat temu, edytowano łącznie 2 razy.
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Powiadają, że nie uświadczysz w Karnsteinie dwóch takich samych dni. Nie mylili się ani trochę, ale zapomnieli byli wspomnieć o nocach. Te bez wątpienia takie same się nie zdarzają, za dużo się dzieje i to o wiele więcej aniżeli w porze, kiedy Słońce wkurwia pochowane gdzieś nietoperze, czekające ino na pierwsze oznaki zmierzchu. Czy wszystkie latające –jak wieść gminna niesie – myszy odpoczywają za dnia, zwyczajowo będącego porą ptactwa? Otóż nie. Rudawkowate, wielkie niczym kot bydlęta, całymi koloniami zlatują z drzew, by raczyć się owocami pracy sadownika. Za jednym posiedzeniem potrafią ogołocić z cennych gospodarczo owoców połać wielkości sporych rozmiarów miasta. Dobrze, że te stworzenia upodobały sobie tereny o ciut cieplejszym klimacie o bardziej uregulowanych opadach.

Medard wiedział, że najlepiej najemnikowi może zrobić przedniej klasy strawa i najwyśmienitszy napitek. Wyciągnięty można by powiedzieć zza pazuchy dambidh podziałał, co można było przewidzieć. Tym bardziej, że żaden z raczących się specjałem żołnierzy nie wymuskał ze swej kiesy, mieszka czy trzosa nawet złamanego ruenika. Nie musieli – książę postanowił pokryć wszystko z budżetu na wydatki specjalne, wszak kolonie były tym, czego potrzebował Karnstein, by szerszy świat usłyszał o aspiracjach theryjskiego księstwa.
Saav, wzięty na wspominki dawnych dziejów i historię ze smokiem, za bardzo przejaskrawioną przez gmin, wyjawił część prawdy, lecz niewielu w tej chwili obchodziło to, czy łuskonośny awanturnik przeżył, czy też skończył jako zbroja na jakimś rycerzyku.
- Zapewne. Zdrowie smoka, którego przekonałeś do zaniechania czynów, których się dopuszczał do tamtego dnia. – mówiąc te słowa, książę wzniósł kielich do toastu i upił część zawartości, przepłukując gardło.
Upadłemu także –mimo przytępionego przez piekielne warunki– smaku także przypadł do gustu wyrób lokalny, niespotykany nigdzie indziej – destylat z bydlęcej krwi. Książę odpowiedział:
- Cieszę się, że lokalny specjał znajduje uznanie nie tylko w oczach koneserów. Na uśmieszek odparł tym samym.
- A widzisz? Nie taki wampir straszny, jak ludzie go malują! – rzekł Medard na wieść, że Kelishy posmakował destylat pędzony z krwi. Upił potem ciut z pucharu, by kontynuować:
- Jeszcze trochę, a poznasz nie tylko specjały miejscowej kuchni, wliczając frykasy Vaerren, lecz życie wampirów nie będzie miało przed Tobą żadnych tajemnic.
- Oj, nadrobisz, a potem nie będziesz mógł przestać. – zaśmiał się Medard, kończąc na razie wątek dotyczący strusi.
Przekomarzanki łuczniczki i miecznika nie skupiły książęcej uwagi, zareagował więc dopiero na wzmiankę o Jeżozwierzu. Zaczerpnął łyk dambidhu z naczynia i oznajmił:
- Właśnie tam zmierzamy. Jurny Mamut należy od wieków do rodu var Emreis, którego nasz Jeżozwierz jest przedstawicielem. Nie myślcie sobie jednak, że w sposób nie całkiem zgodny z prawem zwalcza konkurentów, co to, to nie. Jadłodajnia należy do jego stryja Echina, a zarządza nią kuzyn Eimyr.

Widać, że nie tylko księcia bawiły efekty konfrontacji na linii panterołaczka – wielbłąd. Saav był tego samego zdania. Potyczki były coraz to bardziej komiczne. Medard także zaśmiał się, a jego wierzchowiec zapewne odebrał to jako zachętę do dalszych działań.
Tymczasem niesnaski pomiędzy Kelishą a Trouintaalem trwały w najlepsze. Nic to, iż dwugarbny miał na koncie dwa zwycięskie z nią starcia, obydwa zakończone widowiskowym atakiem z dystansu, lecz jego przeciwniczce jak widać było mało i prosiła się o więcej, wyszczekując groźby w stronę wielbłąda. Zwierz parsknął donośnie, otworzył wielkie chrapy, syknął, uniósł do góry kudłaty ogon i posłał w eter potężne echo trujących gazów, zwanych przez gmin wiatrami. Gdyby ów lud był świadkiem owego zachowania baktriana, zapewne ten rodzaj bzdów nosiłby zaszczytne miano huraganu.

Tuż po tym, jak ziemia omal nie rozstąpiła się od bździn baktriana, kolejna niespodzianka, a było ich tej nocy całe zatrzęsienie, spadła na księcia niczym grom z niebiosów. To, że kruki krakały, iż dawno w okolicy niewidziany medyk, Erremir, zwany przez miejscowych Emireyem, odwiedzi swój –można by powiedzieć– drugi dom, Medard wiedział od dawna. No, ale na szpadel Łopacińskiego, miało nie być z nim tego rozwydrzonego bachora!!!! Ponad wiek na karku, a córuś zachowuje się, jakby była maluśką dzidzią, dopiero co wyrosłą z pieluch! Tylko wierny baktrian zachował spokój i niczym pustelnik gapił się na młódkę, nic sobie nie robiąc z jej wybryków – przywykł do tego rodzaju ekscesów. Medard zapewne też, ale lekki wkurw pozostał, gdy dziewoja wyskoczyła zza winkla z nazbyt czułym powitaniem.
- Hej, hej. Zawsze musisz to robić? Wpadać na ludzi znienacka? Przecież, gdyby nie wielbłąd, to leżałbym tu, w tym błocie jak ten prosiak.
Skończył wypowiedź, chrząkając jak dzik trzy razy, po czym kwiknął niczym wielki odyniec. Taya za młodu lubiła Wujaszka zabawiającego ją odgłosami różnych zwierząt, zarówno miejscowych, jak i pochodzących z odległych krain.
Kątem oka spojrzał na reakcję Saaviela, który stał z wyciągniętym mieczem, jakby na księcia pędził wrogi wojownik. Odwrócił się doń i rzucił:
- Schowaj broń, zachowaj czujność na inne czasy. Ten typ tak ma – nic z tym nie zrobisz. To są tak zwane złe strony bycia przyszywanym wujkiem.- dodał.
Na szczęście pojawił się Err i w swoim stylu skarcił nieposłuszne dziecię. Przeprosił też za jej zachowanie, jakby on sam był czemukolwiek z tego winien –chyba tylko zabrania jej ze sobą-, a i w to ostatnie Medard powątpiewał, mając w pamięci wcześniejsze harce z jej udziałem czynnym bądź bierniejszym. Całkowicie biernego nie zaobserwowano.
- Rozumiem, Err. Przylepa nie chciała zostawić ojca samego. Aż mi się przypomniała podobna historia z Klausem, jak był małym dzieciakiem, hehe.
Upadły był czujny i spostrzegawczy, pomimo zaciętego boju z córuchną o to, czego nakazuje savoir-vivre, a co lepiej zostawić na nasiadówy przy czymś mocniejszym lub dzikie harce po lesie, zauważył zielonkawą breję na twarzy panterołaczki, niezbicie świadczącą o tym, że baktrian nie daje sobie w kaszę dmuchać, a na atak odpowiada tym samym. Med. Odparł:
- Nic dodać, nic ująć. Co jak co, ale charakter to mu się nie zmienił, mógłbym nawet przysiąc, że jęzor mu się wyostrzył, a i celność poprawiła nieco od poprzedniego razu. Niestety, trafiło się paru „misiów”, którym podobne sytuacje nie wbiły do mózgów ani krzytny moresu. Widać zdarzają się wieczne cele dla baktriana! – zaśmiał się rubasznie, lecz wcale nie miał na myśli ostatnich akcji wierzchowca. Dawne dzieje obfitowały bowiem w podobne, a nawet o wiele bardziej widowiskowe przypadki aniżeli pojedynki wielbrąda z dużym kotem, humanoidalnym bądź nie.
Rzekł jeszcze słowo do Erra i jego latorośli:
- Chodźcie z nami do Jurnego Mamuta, miejsca, gdzie krzyżują się drogi każdego zacniejszego obywatela Anperii, a może i Karnsteinu jako takiego.
Na komentarz odnośnie talerza Medard z uśmieszkiem szydercy zwrócił się do Łapy:
- Nie próbowałbym takich zagrywek. Jak dobrze wiemy, mogą one zakończyć się odpowiednio przeżutym zielskiem rozpylonym –choć to nie hipopotam– tu i ówdzie.

Tymczasem grupa wędrowców zjawiła się u wejścia do sławnej na całą Therię, a może i dalej, jadłodajni Jurny Mamut, prowadzonej przez znamienity ród var Emreis, do którego należał spotkany przez nich wcześniej w Srebrnym Pucharze Emhyr, zwany Jeżozwierzem ze względu na charakterystyczną czuprynę, przypominającą kolce wyżej wymienionego gryzonia.
U wrót krzątali się tragarze, nieudolnie taszczący beczki z wąpierzem z wozu oznaczonego herbem Morgothów. Niestety, żaden z przybocznych dziewczyny, która zawiadywała operacją, nie raczył ruszyć w sukurs chudopachołkom lub chociaż zdzielić nierobów batogiem czy szturchnąć lancą za narażanie tak cennego towaru na niechybny kontakt z brudem i błockiem, na zatracenie!
Nikt poza Kelishą, ona jedna wyręczyła sługusów i uratowała cenny trunek, za który rudzie zabijali bez mrugnięcia okiem. Med ukłonił się Triss, którą kojarzył z dworskich bali w Chiropterusie, gdy z Andrem - jej ojcem ustalali terminowość dostaw i jakość win na książęce stoły. Dzierlatka wyrosła na osobę, która mogła by być towarzyszką życia Medarda, gdyby tylko chciała. Do tego ten koń – prawdziwe arcydzieło! Takiego rumaka to nawet w Vaerren ze świecą szukać! Książę zwrócił się do Triss:
- Witaj w tych jakże niecodziennych okolicznościach. Powiedz mi, jak Ty to robisz, że z każdym razem stajesz się coraz piękniejsza. To jakaś magia?
O mały włos nie doszło do tragedii. Jeden ze sługusów oporządzających beczki zagapił się i zostawił beczkę wąpierza chyboczącą się na granicy między wozem a ubłoconymi kocimi łbami bruku. Jeszcze chwila i byłby przysłowiowy klops, ale szybkość Kelishy uratowała i wino, i skórę gagatka. Zapatrzenie się na piękną kobietę może tłumaczyć wiele, ale nic nie tłumaczyło dzisiejszego zachowania czlowkeia, który omal nie doprowadził do spisania beczki najcenniejszego trunku pod Słońcem na straty. Zamiast szanowanej klienteli i wielmożów kocie łby bruku piłyby Anperis tak samo jak chłoną wodę, szczyny i rozlane piwsko. Medard skomentował niefrasobliwość pracownika winnicy:
- Widzę, moja droga, że mizerny chudopachołek Ci się trafił. Gdyby nie Keli, szlag jasny by trafił beczkę wąpierza wartą tyle, że rodzina tego łapserdaka nie wypłaciłaby się z niej do końca ich dni. Nie wiem, skąd czerpiesz pokłady cierpliwości do takich ananasów, ja bym się dawno pozbył gamonia. Skoro już przysłowiowe mleko się rozlało, a żaden var Emreis nie tknie czegoś takiego, uznajmy, że toto trafi z marszu na mój stół, a jakby tego było mało, wykupię jeszcze jedną beczkę. Oczywiście, jesteś zaproszona – nikt tak dobrze nie zna się na winach.
Widząc wierzchowca Triss, Medard nie mógł przejść obok niego obojętnie, wyraził więc swoje zaciekawienie, a może nawet lekką fascynację. Von Karnsteinowie –jak powszechnie wiadomo- wybierali pod siodło zupełnie inne zwierzęta, głównie wielbłądowate, a niekiedy także mamuty. Medard okazał swego rodzaju zachwyt nad idealnym –jak na konia– wierzchowcem:
-Piękny ogier! Gdybym gustował w koniach, coś takiego obrałbym za ideał. Miejscowy typ, czy nabyty od cudzoziemskiego kupca?
Medard blefował, znając Jeżozwierza, ten ani chybi wychlałby całość w ciągu kilku dni i nawet nie poczułby subtelnych różnic w smaku. Jednak rodzina Morgothów nie utrzymywała zbyt zażyłych kontaktów z var Emreisami, a już na pewno nie z Jeżozwierzem – swego rodzaju odszczepieńcem, czarnym baranem, do którego ongiś lepiej było się nie przyznawać. Teraz to co innego – szef Wielkiego Inspektoratu, taki krewniak to skarb!
Tymczasem Keli panicznie próbowała ukryć oznaki swej przynależności rasowej –jakby kogoś to w Karnsteinie interesowało-, plotąc z włosów coś, co przykryłoby kocie uszy na wypadek oddania płaszcza i jednocześnie nie zsunęło się z nich w niewłaściwym momencie. Medard wyczuł, że Saav posługuje się magią, a późniejszy efekt tego był -co by nie mówić- wyśmienity, wręcz idealny. Kocie uszy i charakterystyczne ślepia łuczniczki znikły przykryte przez iluzoryczne obrazy, jednak łudząco podobne do odpowiedników z realnego świata. Zwykły pożeracz kaszy nie zorientowałby się, że Keli nie jest człowiekiem. Czasami czarowanie się przydaje nie tylko do walki. Brawa dla mistrza!
Ostatnio edytowane przez Medard 5 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

Upadły nie należał do najbardziej spiętych osób, nawet w takich sytuacjach. Nie wspominając o tym, że patrole były rozsiane tak gęsto, że rzadko działy się tutaj jakiekolwiek burdy. Jednego czego mógł się obawiać to bojowo nastawionej córki. Podążając za zaproszeniem Medarda, ruszył za resztą grupy na samym końcu.
— Długo zamierzasz jeszcze się lepić do mojej ręki? — zapytał zniecierpliwionym głosem, gdy Taya nie ustępowała w próbach.
— Aż wygram, rzecz jasna — odpowiedziała dosyć lakonicznie, mierząc ojca gniewnym wzrokiem i próbowała włożyć w starania więcej siły, jednak nie było żadnego efektu.
— Przypatrz się, gdzie jest moja ręka… — Upadły zdecydował się zagrać innymi karty, aby pozbyć się z siebie latorośli bez użycia jakiekolwiek siły.
Smoczya dziewucha dosyć nieufnie spojrzał w kierunku wzroku skrzydlastego. Efekt był błyskawiczny, bo odpuściła i wylądowała na ziemi, otrzepując się. Do tego policzki miała czerwone i mamrotała coś pod nosem. Nie zauważyła, że znalazła się w takiej niewypadającej dla damy pozie podczas przepychanki z ojcem.
— Faceci to jednak niewyżyte istoty… trzeba was trzymać w klatkach jak zwierzęta!
— Huh?! Wypraszam sobie — zaprzeczył upadły z poważną miną — Nigdy nie pomyślałbym o tobie jak o kobiecie, przynajmniej nie w taki sposób. Jesteś moją córką, nie wyobrażam sobie tego.
Wzdrygnął się na poboczną myśl o tym, ale dziewczę tylko naburmuszyło się jeszcze bardziej.
— CHCESZ POWIEDZIEĆ, ŻE NIE JESTEM ATRAKCYJNA?! — wykrzyczała, gdy już weszli do przybytku i prawie się rzuciła na Erremira ponownie.

Upadły jednak nie miał ochoty na dalsze przekomarzania się z nią ani nie chciał być w centrum uwagi. Zgrabnie złapał córę za talię i przerzucił przez ramię, jakby nic nie ważyła. W tym momencie był to jedyny sposób, aby doszli do swojego stolika. Jako, że wcześniej zapytał Meda, skierował się do zarezerwowanego stolika wedle jego instrukcji.
Taya jeszcze trzepotała się chwilę jak ryba wyrzucona na brzeg, kierując pod adresem upadłego soczyste przekleństwa, po nim to jednak spływało jak wiosenny deszcz. W końcu jednak się poddała i z niezadowoleniem wydukała pod nosem:
— Jesteś podły… traktujesz mnie jak dziecko
— Oczywiście. W moich oczach zawsze będziesz moim dzieckiem — skwitował dosyć krótko, gdy już doszli do stolika i przestał traktować córę jak worek ziemniaków.
Znalazł wygodne miejsce gdzieś na uboczu stolika, a Taya dosyć szybko wskoczyła energicznie na miejsce obok, łapiąc ojca pod ramię i wbijając spojrzenie w upadłego, którego nie znali.
— On się gapił sprośnie na tamtą kobietę. Twój dobry znajomy?
— Ehehe… — zaśmiał się sfrustrowany, że został wrzucony do jednego wora z upadłym tego świata.
— Tak myślałam, samców powinno się trzymać w klatach, abyście swoje łaknienie zaspokajali na sobie
— Wypluj to, oszalałaś?! Szybciej zostałbym eunuchem niż popatrzył na kogoś tej samej płci — Uzdrowiciel uśmiechnął się kwaśno z nieukrywanym niesmakiem, mając jeszcze niedawne słowa w głowie.
— Nie obawiaj się ojcze, zrobiłabym to za ciebie — dodała słodko.
Upadłego przebiegł tylko zimny dreszcz na plecach, próbując potraktować owe słowa jak zwykły, sytuacyjny żart. Doświadczenie jednak mu podpowiadało, że ona byłaby w stanie to zrobić. Czasem była przesłodka jak dziecko, nawet mimo tych stu lat, ale momentami jej umysł go przerażał.

W międzyczasie upadły nie spuszczał reszty grupy ze wzroku, oczekując aż się dołączą do stolika. Nic lepszego w końcu do roboty nie mieli. Strawę i trunki pozostawił Medowi, a powód był prosty. Sakiewka świeciła pustkami, więc potrzebował jego książęcej dobroci. Jak za dobrych, starych czasów. To również się nie zmieniło.
Awatar użytkownika
Triss
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampirzyca czystej krwi
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Triss »

Tragarzy było pięciu. Czterech z nich, rosłych drabów o krótkich szyjach i szerokich barkach, wykonywało właśnie szósty lub ósmy kurs, kiedy to świeży nabytek ich zespołu, niezdrowo blady rudzielec o aparycji bardziej przypominającej wikidajłę niż tragarza, za szybko zwolnił pas mocujący, pozwalając tym samym jednej z beczek na bliskie spotkanie z kamiennym brukiem. Siedzący na koźle wozu krasnolud nie zdążył nawet krzyknąć, za to zaklnąć paskudnie już tak, gdy do akcji wkroczyła nieznajoma dziewczyna w ciemnym płaszczu, która bez problemu podtrzymała beczułkę, aż do nadejścia pomocy ze strony towarzyszących Tristanie ochroniarzy. Dwóch z nich, bez słowa rzucając na ziemię broń, podbiegło do wozu i uwolniło kobietę spod jej ciężaru, dziękując szeptem za uratowanie cennego towaru. Zaraz też pojawili się i tragarze, którzy zwabieni zamieszaniem, jakie powstało wokół Jurnego Mamuta, od razu zabrali beczułkę z winem i w raz z następną partią, wnieśli ją do środka. W międzyczasie Tristana dochodziła do siebie po lekkim zawale, jaki dotknął jej serca, gdy zobaczyła kołyszącą się na krawędzi beczkę z winem wartym mniej więcej tyle, co dorodny ogier z najlepszych stajni Nandan-Theru. Na całe szczęście tragedii udało się zapobiec dzięki błyskawicznej interwencji nieznajomej, u której Triss poczuła ogromne zobowiązanie. Gdyby ten wąpierz rozstrzaskał się na oczach właściciela karczmy, dobra reputacja rodziny Margothów zostałaby może i nie naruszona, ale z pewnością nadwątlona. A przecież jeszcze nie tak dawno Tristana obiecała swojemu ojcu godną reprezentację nazwiska i wszystkiego, co z nim związane. Z całkowitego osłupienia wyrwał ją dopiero znajomy, kojarzony z wielu przyjęć, męski głos, należący do samego księcia, który właśnie tej nocy i w tej chwili chciał skorzystać z cichego zaułka jadłodajni, a trafił przypadkowo na sceny, jak z najprawdziwszego cyrku.

Odzyskując jakąś część władzy w nogach, rękach i języku, Triss ukłoniła się nisko, jak przystało dobrze wychowanej damie, a następnie uraczyła księcia Medarda ciepłym uśmiechem, mimo iż jej fioletowe oczy skrzyły się od strachu.
- Witaj, książę - zaczęła, poprawiając zagniecenie na spódnicy i toczku, który idealnie komponował się z kolorem jej oczu. Dla kogoś takiego, jak Triss, spotkanie samego księcia było jak przygoda życia bowiem do tej pory widywała go tylko z daleka, kiedy wraz z ojcem wybierała się do pałacu, by ustalić z tamtejszym kapitanem zaopatrzenia bądź głównym kucharzem, ceny i ilość dostarczanych win. Były też oczywiście liczne bale, na które wampirzyca chodziła z matką i Morvidem, zapraszanym ze względu na sławę ojca, ale koniec końców do władcy Karnsteinu nigdy nie udało się podejść. Głównie przez silną konkurencję bogatych arystokratek, z którymi Triss nigdy nie czuła potrzeby rywalizacji. Mało tego, uważała ją za nudną i głupią. Teraz natomiast sama stała przed księciem i w dodatku milczała.
- Dziękuję, ale to nie kwestia magii - odpowiedziała na jego pytanie, lekko zakłopotana całą sytuacją. - Poprostu kobiety starzeją się wolniej niż mężczyźni. Proszę tylko mnie źle nie zrozumieć. Książe też prezentuje się znakomicie.
Dopiero jakby teraz, gdy minął pierwszy szok, Tristana dostrzegła towarzyszy Medarda, dwóch mężczyzn w czarnych płaszczach i dwie kobiety. Jedną z nich już rozpoznała, była to ratowniczka jej cennej beczułki, choć teraz, gdy spojrzało się na nią chłodnym okiem, wydawała się przyciszona, jakby nie do końca wiedziała, tu robi. Druga natomiast uczepiona była ręki jednego z mężczyzn i nie wyglądało na to, by prędko miała go puścić póki ten nie wykonał lubieżnego gestu.
- Tristana Margoth - przedstawiła się krótko, dygając, a następnie spojrzała w kierunku tragarzy. - Zatrudniamy ostatnio nowych tragarzy, bo brakuje nam rąk do załadunku i rozładunku. Nie wszyscy nadają się do tej roboty, dlatego Piętnastka, Tygiel, Creg i Deryl testują rekrutów. A cierpliwości do nich mamy naprawdę dużo. Bardziej niepokoiłby mnie stan beczki rozwalonej, bo wtedy ojciec kazałby mi spłacić to ze swojej kieszenie. W końcu to ja jestem odpowiedzialna za wszystko tutaj.

Kiedy Medard podszedł do Gratusa, ten potulnie zniżył łeb i dał się pogłaskać po chrapach, prychając z zadowolenia, co potwierdzał rozchulany ogon.
- Dziękuję, książę. Z tego co się orientuje pochodzi z prywatnych hodowli z Nandan-Theru. Przyjęłam go w... prezencie - wyjaśniła, nie chcąc zanudzać księcia fragmentem swojego życia o nieudanych zaręczynach. Nie było w tym nic budującego, ani właściwego na rozmowę z osobą o tak wysokim szczeblu społecznym.
- Dziękuję za zaproszenie - skinęła głową i już miała dołączyć do reszty towarzystwa, kiedy z torba przy siodle poruszyła się nieznacznie i wychylił z niej łepek niebieskiego kota.
Na widok zebranego wokół tłumu istota miauknęła głośno i zaczęła rozglądać się dookoła w poszukiwaniu Triss, a gdy już ją znalazła, wygrzebała się na siodło i pokazała się wszystkim w pełnej krasie.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

Kelishy wybitnie nie podobało się, że przez jej wyskok z podparciem beczki przez chwilę kilka osób zwróciło na nią uwagę. Przez to poczuła się tylko bardziej speszona i zerkała spod opadających na twarz włosów na towarzystwo. Może lepiej byłoby pozwolić winu rozlać się na bruku? Absolutnie nie rozumiała, dlaczego Medard twierdził, że nikt z jakiejśtam rodziny, do której należał "Mamut" nie ruszy uratowanego trunku. Omal nie obraziła się, pomyślawszy, że chodziło o to, że dotknęła beczułki. Zanim zdążyła dłużej się nad tym zastanowić, drgnęła gwałtownie na niespodziewany głos tuż obok siebie. Skupiona na księciu i komplementowanej przez niego piękności, nie dostrzegła zbliżającego się Saaviela. Rozumiała już, jakim cudem tragarze zdołali źle zabezpieczyć ładunek, skoro nawet ona się zagapiła. Poczuwszy delikatny dotyk na skórze, odskoczyła do tyłu jak oparzona. Była tak bardzo zdeterminowana, by się odsunąć, że omal nie przewróciła się na kocich łbach.
- Nie dotykaj mnie! - syknęła przez zęby, unosząc na niego spojrzenie szeroko otwartych oczu. Odruchowo podniosła dłoń do twarzy, jakby muśnięcie cudzych palców sprawił jej faktyczny ból i chciała zasłonić to miejsce. A potem zamarła, zdziwiona. Przez kilka uderzeń serca obmacywała ostrożnie coś, czego nie powinno w danym punkcie być. Bez głębszego namysłu wyrwała z pochwy na biodrze szeroki nóż i uniosła go, odsuwając delikatnie kaptur w tył. Nie posiadała zwierciadełka, więc wykorzystała płaz broni, by przyjrzeć się swojemu odbiciu. Nie rozumiała, jakim cudem jej źrenice stały się okrągłe, normalne, a tęczówki tylko delikatnie bursztynowe, zamiast kociej żółci, a spod włosów wystawały całkiem ludzkie uszy. Przez chwilę korciło ją, aby sprawdzić, czy te kocie wciąż były na swoim miejscu, ale silne pulsowanie ściśniętych rzemykiem małżowin wystarczyło.
- Co? A, blizny! - mruknęła, nieco nieobecna. Nie była pewna, jak odpowiedzieć, aż nie zobaczyła resztek zielonej paćki na policzku swojego odbicia. - Musiały zniknąć od wielbłądziej śliny.
Po prawdzie mruknęła wyjaśnienie dość złośliwym tonem, ale za chwilę wyszczerzyła się szeroko, znów zerkając na płaz broni. Wyraźnie powstrzymywała się od bardziej otwartego pokazywania radości. Ciężko było jej uwierzyć w to, co widziała, ale miała sposób, by to sprawdzić. Wsunęła ostrze na swoje miejsce, po czym uniosła lekko drżące dłonie do kaptura i powoli zsunęła go na plecy. Spojrzała prosto w oczy miecznika, próbując dostrzec w nich cokolwiek, co sugerowałoby, że wciąż widział u niej pionowe, wrzecionowate źrenice. Zanim zdążyła zrobić lub powiedzieć coś głupiego, usłyszała głośne miauknięcie, obróciła więc głowę w tamtym kierunku. Odruchowo spróbowała zastrzyc uchem, ale tylko skrzywiła się lekko. Na widok dziwnego, kotopodobnego stworzenia siedzącego na siodle olbrzymiego konia, zmiennokształna na chwilę zamarła z lekko rozchylonymi ustami. Gdy otrząsnęła się, jej wzrok spoczął na księciu i elegantce, której wygląd potrafił rozproszyć kilku pozornie zapracowanych mężczyzn. Zdecydowanie nie pasowała do tego towarzystwa. Nawet do czarnowłosego mężczyzny i dziewczyny, która nazywała Medarda "wujaszkiem". Poczuła się strasznie głupio, że musiała przyjść aż pod drzwi jadłodajni, by dotarło do niej, że to nie było miejsce dla niej. Przygryzła lekko wargę, niezdecydowana, jak powinna postąpić. Wreszcie obróciła się do Saaviela i popisała się elokwencją, przez kilka uderzeń serca wydając z siebie głuchy, przeciągły dźwięk, zanim zdołała coś powiedzieć.
- Ja... ten... przeproś ode mnie księcia. Bo... ktoś musi przypilnować tych pułapek. Wiesz, których? Za coś nam zapłacił ten ze śmieszną fryzurą, przecież. O świcie musimy je odnieść. Zajmę się tym, przyjdź rano pod "Puchar", ja sobie tam poczekam - Łapa była całkiem zadowolona z wymyślonego naprędce wytłumaczenia, chociaż jąkała się z początku i lekko plątała. Na koniec uśmiechnęła się samymi ustami i obróciła się na pięcie, by ruszyć między budynki i zniknąć w którejś alejce. Zerknęła jeszcze dyskretnie przez ramię, zarzucając znów kaptur. Trochę żałowała, że nie będzie miała okazji spróbować tak pięknie pachnącego wina, ale miała wrażenie, że bardziej nadawała się na towarzysza wielgachnych szczurów w śmierdzącej kocim moczem dziurze, niż część tego typu grupy. Może, gdyby wlazła z kociej formie i udawała zwykłe zwierzę. Ale wątpiła, żeby komuś w "Mamucie" zależało na obecności zwykłego siepacza.
Awatar użytkownika
Saaviel
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Najemnik , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Saaviel »

No tak, słowa Medarda zostały skwitowane skinięciem głowy. W końcu sam doszedł do wniosku że broń należy schować. Jedyne co go zdziwiło w tej całej sytuacji, to brak reakcji kogokolwiek na to co zrobił. Nie chodziło o sam fakt że rzucił się z bronią, co jak szybko to zrobił. Ale też... Chyba żadne z nich nie było człowiekiem, a to był Karnstein. Tutaj nadludzkie reakcje były na porządku dziennym, albo może raczej nocnym. I może zwrócił by większą uwagę na toczące się wokół niego rozmowy, gdyby nie fakt że własnie powoli rozgryzał zachowania Łapy, ucząc się jak grać na niej tak, by wywołać pożądany efekt. Parsknął w myślach gdy ta się odsunęła, czy potem panicznie zakryła oczy. To właśnie było to. Złość na niego, a potem czyste niedowierzanie i... Z jakiegoś powodu cieszyła się z tego jak teraz wyglądała. Z jednej strony potrafił to zrozumieć, sam skrzętnie ukrywał skrzydła. Choć gdyby mógł, wolał by tego nie robić. Ludzie widząc go w całej okazałości od razu nabierali do niego szacunku, którego czasami inaczej nie był w stanie zdobyć. Oczywiście gdy ta szukała reakcji na jego twarzy, ten nie dał po sobie poznać że widział cokolwiek innego niźli ludzkie oczy i uszy. W końcu gdzie była by zabawa gdyby teraz się zdradził. W końcu jednak oderwał wzrok od niej, powracając do Triss, która właśnie się przedstawiła. Ten skłonił się na swoją modłę, elegancko, ale nie tak jak dworska etykieta by dyktowała i rzucił w jej stronę z delikatnym uśmiechem na twarzy.
- Saaviel, Ostrze przyszywające ciemność, do usług. - Przydomek? Tytuł? A może przezwisko? Trudno było powiedzieć dlaczego właśnie w tym momencie wspomniał o tym jak ludzie go nazywali i skąd wzięła się nazwa jego klingi. Choć może lepszym stwierdzeniem było iż ów przydomek używany był jedynie przez Anioły i Piekielnych którzy znali go jeszcze z czasów gdy ten miał białe pióra, nie zaś ludzi. Ludzie nie rozumieli dlaczego był tak nazywany. Większość sądziła iż to przez fakt że klinga jego miecza jarzyła się gdy w jego pobliżu znajdowali się Piekielni, ale nie, akurat ten "tytuł" został ukuty jeszcze zanim jego ręce spoczęły na aktualnym ostrzu. Tak czy inaczej, gdy tylko powrócił do wyprostowanej pozycji, jego wzrok wyłowił dziwne stworzenie, które cóż... Było ciekawe, to musiał przyznać. Przekrzywił lekko głowę wydając z siebie ciche "hmm", po czym wszyscy zaczęli znikać w środku. No tak, mieli przecież porozmawiać o interesach w karczmie... Uśmiechnął się cicho i już miał ruszyć, kiedy jego uwagę przykuł głos łuczniczki. Spojrzał na nią uważnie, a na jego twarzy pojawiło się autentyczne niezrozumienie. Tego się nie spodziewał i pokazał to przez chwilę. Jego brwi zmarszczyły się gdy ta próbowała w końcu dojść do końca swej wypowiedzi. "Dlaczego?" przemknęło mu przez myśl, gdy próbował zrozumieć powód jej działań. A niestety nie było to dla niego z początku tak oczywiste, w końcu on sam był zupełnie inny. I to właśnie go uderzyło. "Inny hmm... " zamruczał w myślach. O tym nie pomyślał, samemu mniej więcej pasując do prawie każdego towarzystwa, nie podejrzewał że ktoś może uznać że to nie jego miejsce. Tyle że dla Kelishy było za późno, nie zamierzał od tak pozbawić się swojej zabawki. I jeśli kiedykolwiek chciała myśleć o tym by zarobić na coś więcej niż tylko życie, musiała się nauczyć jak obchodzić się w dostojnym towarzystwie. Uśmiechnął się lekko i odezwał.
- Nie jestem kochana Twoim chłopcem na posyłki. - Zamruczał cicho pochylając się w jej stronę.
- I nie musisz się martwić o pułapki, nikt ich nie ruszy, zadbałem o to zanim poszliśmy. - Dodał, po czym jakby nigdy nic, chwycił jej rękę gdy ta opadała po założeniu kaptura na twarz i obrócił ją siłą w swoją stronę.
- Zamierzasz uciec teraz co? Kiedy już zaszłaś tak daleko... Zostawić dogadanie spraw komuś kogo nie znasz. A może chcesz też zrezygnować z całej wyprawy? Towarzystwo Ciebie przeraża? - Mówił cicho, nieco triumfalnie, dalej trzymając ją mocno. Nie był dużo silniejszy od niej, w gruncie rzeczy gdyby mieli siłować się na ręce, zapewne wyłonienie zwycięzcy było by trudne, ale jego postawa była niezachwiana, wiedział co robi, nawet jeśli ta próbowała się szarpać, jego chwyt nie słabł.
- Przestań wmawiać sobie niestworzone rzeczy i chodź. - Dodał, po czym w jednym, płynnym, niesamowicie szybkim ruchu zarzucił ją sobie na ramię, jakby robił to codziennie. Tak, miał w tym wprawę... Westchnął cicho i objął ją mocno w talii.
- Jak spróbujesz się wierzgać, będzie tylko gorzej. - Mruknął ze spokojem, odwracając głowę nieco na bok, tak by mieć pewność że go słyszy mając głowę za jego plecami. Mogła oczywiście próbować, ale im bardziej się stawiała, tym bardziej jego ramię będzie wbijało się w jej brzuch.
- I nawet nie myśl o wyciąganiu tych sztyletów... - Rzucił ruszając do środka Jurnego Mamuta. Mógł to lepiej obmyślić, ale zależało mu na czasie i musiał jakoś znieść fakt że prawe skrzydło musiało ułożyć się bardzo niewygodnie by ta przypadkiem nie trafiła ręką czy głową na nie. Dlatego też ruszył zdecydowanym, szybkim krokiem do przybytku, momentalnie lokalizując resztę kompanii, do której dołączył z delikatnym uśmiechem na twarzy który mówił że nic ciekawego się nie działo, jakby wcale nie miał panterołaczki na swoim ramieniu.
- Wybaczcie zwłokę, kłótnia kochanków. - Zamruczał z rozbawieniem w głosie zatrzymując się przed stolikiem przy którym siedziała reszta posyłając im oczko.
- Usiądź i rozluźnij się, chcesz, nic nie mów, ale bądź tutaj, ucz się jak się załatwia takie sprawy. - Szepnął w stronę Keli, spokojnym, nieco znudzonym tonem, po czym równie wyuczonym ruchem postawił ją na podłodze, racząc ją najmilszym ze swoich uśmiechów. Jego postawa jednak mówiła że nie żartował. Co jak co, ale Łapa nie miał już wyboru...
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Noc niedawno przekroczyła połowę swego istnienia, a w Anperii już tyle zdążyło się wydarzyć. Krwawe szable rozprawiły się z hersztem bandy znanym nie tylko w Therii, ale i poza Równinami, a jego totumfacki i plenipotent za razem Eon Al’ces zwany „Łosiem” czmychnął tak jak to szczury okrętowe mają w zwyczaju, gdy ich dotychczasowe siedlisko nabiera wody, a nic nie wskazuje na to, by ktokolwiek ową ciecz wygonił z powrotem do oceanu. Najemników strzegących tajemnic tudzież skarbów tych rabusiów, malwersantów zbirów i oszustów także dosięgła książęca sprawiedliwość, a truciciel i fałszywy oberżysta został wrzucony w buty tych, których tak długo okradał nie tylko z pieniędzy, ale i zdrowia, a niekiedy nawet życia. Któż to widział chrzcić trunki kocim moczem?! Chwała niech będzie Jeżozwierzowi i jego inspektorom, że nie zmrużywszy oka, pilnują stanu sanitarnego wszelkich jadłodajni i szynków w Księstwie!
Tymczasem przed Mamutem jak zwykle o tej porze ruch jak w ukropie, a ludzie nieludzie kręcili się w tę i nazad jak te raki w masełku doprawionym koprem do smaku. Nota bene specjał jadłodajni, po który dzikie tłumy ciągną stajaniami, by poczuć upragniony smak skorupiaków z rodzimych szuwarów nad Starią tudzież Fargalem.
Krzątaninie nie było widać końca, udzieliło się to chudopachołkom przetaczającym beczki wąpierza z wozu do piwniczek pod Mamutem. Gdyby nie Kelisha, z jednej z nich nie byłoby czego zbierać, a wino wartości porządnego rumaka krwi nandańskiej rozlałoby się po kocich łbach. Taki czyn należało nagrodzić – choćby owym uratowanym antałem! Medard zwrócił się do niedawnej jeszcze właścicielki beczek:
- Co byś powiedziała, gdybyśmy przekazali tę beczkę naszej heroinie? Takich ludzi należy nagradzać za czyny, których się podjęli.
Mówiąc te słowa książę wyciągnął z juku pokaźny mieszek pełen platynowych monet i wręczył go Triss.
- Należność z małym bonusem. – rzekł tajemniczo. W mieszku –oprócz monet- siedział bowiem cenny drobiazg, najwyższej klasy pierścień wykonany z platyny a przedstawiający mamuta (z kości słoniowej), który łypał na widza ślepiami z niebieskiego diamentu. Prawdziwy rarytas.
Wierzchowiec Triss był –wydawać by się mogło- ideałem, aż kusi powiedzieć tworem mistrzowskich hodowców z Nandan-Theru, jak się potem okazało. Med. Dodał:
- Naprawdę nie masz za co dziękować. Taki gust należy cenić i podziwiać. Nieczęsto miałem do czynienia z czymś tej klasy, co twój rumak. Pozwolisz, że odprowadzę go w bezpieczne miejsce.
Jeszcze raz pogłaskał konia w kłębie, po czym odprowadził wierzchowce na tyły Mamuta, gdzie mieściły się stajnie dla dystyngowanych gości. Gdy wrócił, pachołkowie uporali się już z beczkami, a wozy odjechały. Przynajmniej przed jadłodajnią zrobił się mniejszy tumult. To dobrze świadczy o organizacji wewnątrz przedsiębiorstwa.
Tuż po tym, jak Med wręczył Triss mieszek, o którym była mowa wcześniej, z juku przy siodle wyłonił się ani chybi magiczny stwór! Nie było to szkaradziejstwo, które adepci sztuk tajemnych powołują do życia pod wpływem różnych substancji podrasowujących możliwości zarówno ciała jak i ducha – owocami tego typu prac bywają stworzenia pokroju wieprzotoperza, zwanego też fliederschwein – skrzydlatego dzika, który czasami bywa zmorą pogranicznych wsi, plądrując je w poszukiwaniu wszystkiego, co nadaje się do zjedzenia. Ta istota była inna. Niby kot, lecz barwy lazurowej, przypominającej pawie pióra z wyjątkiem tych wieńczących koronę i tren na podogoniu. Dziwny, lecz pocieszny kotek z ogonem łudząco podobnym do pawiego trenu właśnie był jak widać zżyty z Triss, że cichcem wbił się do jednego z juków i dotarł incognito aż tutaj.
- Piękne zwierzę! – oznajmił Medard, głaszcząc chowańca.
- Który to czarodziej miał kaprys, by stworzyć coś tak niebywałego z wydawać by się mogło zwyczajnego pawia i magicznego skądinąd kota? – spytał książę zaciekawiony, kto może mieć taki dryg do wynajdywania tak niecodziennych chowańców. Ciekawe, czy jest więcej podobnych temu istot?
Medard nie zwracał uwagi na to, co działo się wewnątrz, gdzie zdążyli zniknąć Err z córką. Na zewnątrz zaś zdarzyła się prawdziwa heca. Otóż Keli stwierdziwszy, że pasuje do środowiska, jakim jest dystyngowany szynk dla wyższych klas, niczym przysłowiowy mamut do karocy i dała drapaka gdzieś w boczne uliczki. Jak tak można postąpić?! Dobrze, że czujny Saaviel pognał za nią i przemówiwszy jej do rozsądku dosyć specyficznymi metodami, rodem raczej z Theryjskich stepów aniżeli królewskich pałaców, doprowadził zgubę do celu. Niepojęte. Można zrozumieć niesnaski między kochankami, ale takie coś? Medard rzucił:
- Powiadają, że kiedyś każda potwora znajdzie swego amatora. Czyżby to nastąpiło teraz?
Wisielczy humor nigdy nie zawodził księcia, a dzisiejszej nocy był jeszcze mroczniejszy niż zazwyczaj.
Wewnątrz Jurnego Mamuta panował iście arystokratyczny przepych, jednak wszystko było zaprojektowane tak, by nie razić oczu gości, którzy przekroczą progi gmachu z najlepszym jadłem w Księstwie. Wszyscy spotkali się już na piętrze, w loży książęcej, gdzie nikt postronny, a gości tego dnia były w Mamucie niezliczone masy, nie mógł im przeszkadzać. Niemal od razu do nowo przybyłych podszedł kelner i kartami dań, a widząc władcę, nim je podał, ukłonił się w pas. Następnie zostawił menu i oddalił się, dając Księciu, Triss i całej świcie czas do spokojnego wyboru dań.
Ostatnio edytowane przez Medard 6 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Zablokowany

Wróć do „Księstwo Karnstein”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość