Księstwo Karnstein[Anperia] Przepraszam, gdzie mogę znaleźć...

Miasta Karnsteinu są istnym kotłem, do którego wrzucono wielość nacji i upodobań architektonicznych. Wystawne domy w kolorach purpury i złota sąsiadują tutaj z dzielnicami, w których budowle mają być przede wszystkim funkcjonalne. Proste domy ułożone wśród wąskich, równoległych uliczek, wyłożonych kamieniami, zamieszkiwane są głównie przez mroczne elfy, dla których przepych jest zbędny. Po przeciwnej stronie są budowle, które zaskakują dbałością o szczegóły. Kolumny z głowicami przedstawiającymi sceny z legend.
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Tak ten chędożony świat już jest skonstruowany, iż wszystko, co dobre ma tendencję do efemerycznej wręcz obecności pośród żywych, niekiedy niewystarczającej nawet, by zmysły śmiertelnych zdążyły się nacieszyć ową dobrocią szybciutko znikających rzeczy: nieważne, czy to wykwintna potrawa przygotowana przez najznamienitszego szefa kuchni, wino dla marzycieli kosztujące tyle, co niejeden dzianet z rzędem paradnym czy husarski koń bojowy z pełnym rynsztunkiem, pełnia uczucia względem tak zwanej drugiej połowy tudzież cokolwiek innego, równie ulotnego tak samo jak dorosła postać pewnego owada, który jako larwa żyje sobie w toni wodnej przez kilka lat, by przekształcić się w formę zdolną do rozrodu, dokonać tegoż aktu i skończyć w paszczy ryby lub ptasim dziobie jeszcze tego samego dnia. Rasy obdarzone przez naturę długowiecznością lub teoretycznie nieśmiertelne mają –co prawda- czas, by nacieszyć się powyższymi aspektami życia, lecz są one równie wyczekiwane przez nie, co osobniki, którym przyroda poskąpiła lat na tym łez padole i w niecały wiek muszą żegnać się ze światem. Dla wąpierza czy smoka mogącego przeżyć trzydzieści razy tyle, co przeciętny człowiek, żywot tego ostatniego jest jak splunięcie do rynsztoka. A jednak, łączy ich więcej, niźli by się tego spodziewali.
Jednym z takich właśnie momentów życia była niewątpliwie wizyta w Mamucie. Woń potraw przyprawiała o obłęd, a jakość podawanych do nich trunków niejednego przyprawiła o zawrót głowy nie tylko z powodu ceny. Kelnerzy wnieśli właśnie kolejne dania, w tym osławionego jelenia w kurkach i rozmarynie. Medard domówił jeszcze strusią pieczeń i gruszecznik z miejscowych cydrowni.
Tymczasem rozmowa między biesiadnikami rozgorzała w najlepsze. Medard odpowiedział Saavielowi, mając na względzie również to, co usłyszał od Triss:
- Najmici też mają swój system klasowy. Najznamienitsi z nich w ogóle nie odwiedzają takich dziur, chyba że mają w nich jakąś sprawę do załatwienia lub wykonują zlecenie. Co do wina – zgoda.
Magia odpada, gość nie był w ciemię bity, ale za bardzo cenił sobie zarobione złoto. Nigdy nie wydałby ruena, nawet nadgryzionego przez probierzy i ząb czasu na coś tak niedostępnego –w jego mniemaniu- jak usługi czarodzieja tudzież kreomagatora. Wniosek z tego, iż albo miał konszachty ze złodziejami, albo któryś z pracowników winnicy sprzedawał mu stare beczki i butelcyny, które i tak trafiłyby na śmietnik. Fałszerstwa łatwo wykryć, natomiast barachło w oryginalnym opakowaniu wydaje się gminowi tym, co to drugie miało sobą reprezentować, a przecież gnój owinięty w złotogłów nadal cuchnie tak samo.
Mówiąc to, uciął temat oszusta, który najwyższą cenę zapłacił za lekce sobie ważenie prawa i sprzedawanie barachła jako dziedzictwa Księstwa, że o truciu gości –jacy by oni nie byli- i kantach na składzie potraw nie wspominając nawet.
Przy toastach Triss podziękowała za peany prawione na cześć jej wina. Med. odparł:
- Naprawdę nie masz za co dziękować. Wyborność wąpierza jest faktem niezaprzeczalnym, inaczej Anperis nie byłby tym, czym jest od wielu lat, a może nawet stuleci.
Kolejne wznosił winem i wielkim pucharem krwi, niech sobie zmiennokształtna myśli, iż pozoranci jakoś nauczyli się trawić ten drogocenny płyn lub opanowali cudownie odruch wymiotny… Zabawy nigdy dość.
Triss zdecydowała się zatrzymać, to, co znajdzie między monetami w mieszku, a raczej miechu dość pokaźnych rozmiarów. Czy to był dobry znak? Czas pokaże, a Chiropterus wyjaśni – na razie trudno ocenić.
- Niewątpliwie przyda Ci się to niebawem, może już w Chiropterusie…- podsumował Medard.
Grymas czy wzdrygnięcie się Triss na wieść o wychwalaniu Jeżozwierza (do rodziny którego należał Jurny Mamut) książę zrozumiał w lot. Inspektor dobrze zrobił , pozbywając się barachła, lecz niemało krwi napsuł Andremu nasyłając na winnice niezapowiedziane kontrole, i to całymi stadami. Na szczęście teraz Emhyr z rodziną są drugimi po księciu największymi kontrahentami Margothów. Wyroki Śmierci bywają niezbadane.
Erremir za dużo wypił, a podawana w międzyczasie krew obudziła w byłym królu nieciekawe wspomnienia z przeszłości. Poskutkowało to opuszczeniem Mamuta przez rodzinę i zniknięciem jej wśród zawiłych uliczek śródmieścia Anperii. Med -póki co- nie wysyłał kruków, by sprawdziły, co się dzieje z pechowcem, niech medyk ma nieco prywatności, by dojść do siebie za jakiś czas.
Zmiennokształtna znowu zaczęła swoje gierki z upadłym najemnikiem, tym razem większość z nich dotyczyła zakładu o to, czy Medard i Triss są prawdziwymi wampirami, czy tylko pozorantami, ot ludzkimi arystokratami, którzy nie mają co zrobić i z żywotem, i z czasem, a przede wszystkim zarobionymi ruenami.
- To zależy od Ciebie, na ile pozwolimy kotowatej czuć się panią sytuacji. – dodał Medard. Następną część wypowiedzi skierował do Triss już telepatycznie, puszczając w eter następujący komunikat:
- Udawanie człowieka potrafi być całkiem zabawne
Takie były też przekomarzanki zmiennokształtnej z upadłym aniołem dotyczące natury księcia i towarzyszącej mu arystokratki. Med śmiał się jak nigdy, zakąszając wyborną jeleniną w jeszcze lepszym sosie.
Prośba Saaviela doszła uszu księcia i została wysłuchana. Wąpierz odparł:
- Oczywiście. Niech dziewczyna wpierw ochłonie i nauczy się jako takiego moresu, o ile to możliwe w jej wypadku.
Następnie zwrócił się do Triss tak, by nikt poza nią nie usłyszał ich rozmowy:
- Saav tylko udaje najmitę. To piekielny książę, któremu obrzydły diabły i znudziło się tamtejsze życie – po prostu wybrał ziemski padół, by tutaj spróbować swoich sił. Póki co, radzi sobie całkiem nieźle.
Tymczasem w przeciwległym końcu gmachu Jeżozwierz siedział w fotelu i kiwał się w tę i nazad, co jakiś czas sącząc białe wytrawne wino rodem ze skrywanych przed gawiedzią włości von Karnsteinów. Nie widać było po nim, by przejmował się obecnością Triss w Mamucie. Tak się dziwnie złożyło, że taki gość jak ona (Książę był stałym bywalcem) wynosi prestiż Mamuta na wyższy, nieosiągalny większości poziom. Czyżby rodowe niesnaski zanikły lub uległy wyciszeniu?
Keli podekscytowana czymś -z pewnością nie tylko spożytym alkoholem (wąpierz potrafi powalić nawet rosłego draba o sile mamuta)- wybiegła na zewnątrz jadłodajni. Co się stanie dalej - czas pokaże.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

        Upadły odzyskał przytomność dosyć szybko, ale był jeszcze zamroczony. Powrót świadomości do pełnej sprawności następował małymi krokami, a na tyle wolnymi, że nawet nie był pewny kto i dlaczego na nim siedzi.

        „Taya?”

Nie zgadzało się jednak odczucie i zapach, a w końcu podróżował z córą przez bitą setkę lat.

        „To nie moje dziecię, więc… kto?”

        Upadły pozostał w bezruchu, oczekując, co nastąpi dalej. W gruncie rzeczy był wdzięczny, że kobieta nie usiadła niżej, bo wtedy zadanie z zachowaniem spokoju i trzeźwych myśli, byłoby o wiele trudniejsze.

        „To na pewno kobieta, żaden mężczyzna nie posiada takich wzgórz, ważąc tak mało”

Drogą prostej i (bardzo) męskiej dedukcji, rozwiązał zagadkę płci oprawcy. W końcu oparła się o niego własnym torsem, więc nie mógł pomylić smukłej sylwetki z czymkolwiek innym. Znał się w końcu na rzeczy odnośnie do kobiet po dziesięciu setkach lat za sobą. Nic chwalebnego, ale jednak się przydało.

        „Tylko co ona sobie myśli? Kłaść się na obcym mężczyźnie w ciemnej uliczce?”

W umyśle upadłego panował totalny chaos, bo nie potrafił połączyć tej dziwnej układanki w całość. Szybciej był w stanie zrozumieć zdesperowanego faceta, któremu już obojętnie czy to ta sama płeć, czy nie. Kobieta i gwałcicielka mu nie pasowało, prawie jak wytwór bujnej wyobraźni.

        „Co ty planujesz dziewucho?”

        Bez względu na zamiary, sytuacja dla Erremira robiła się nieprzyjemna. Leżał na zimnym, roztrzaskanym bruku, który wbijał mu się w ciało, a teraz jeszcze dosiadała go ktoś. Dodatkowa waga nie zmniejszała bólu, a wręcz odwrotnie.
        Do tego zapach kobiety pobudzał bardziej prymitywne instynkty upadłego, które na szczęście potrafić opanować w zalążku. Nie miało znaczenia, że była spocona i „nieświeża”, zapach ten sprawiał, że myśli zbaczały mu na niewłaściwe tory.

        „Diabelna kobieto, litości”

        W końcu odruchowo zareagował w nim instynkt, gdy odczuł, iż coś naprawdę nie gra w całej sytuacji. Wyraźnie teraz czuł zaciskające się na szyi szczeki, ale brakowało w tym chwycie stanowczości. Chwila zawahania się drugiej strony była wszystkim, czego potrzebował skrzydlaty, aby zareagować gwałtownie. Nie oczekując decyzji „adoratorki”, postanowił działać.

        „Pochwalić muszę, zablokowała mi na wszelki wypadek ramiona, hmm”

        Nie chcą skrzywdzić drugiej strony, zrezygnował z siłowego rozwiązania sprawy. Ogólnie nie przepadał za zbędną przemocą, zwłaszcza na kobietach.

        „Ale ja mam 3 pary kończyn, kochana…”

        Ruszył jednym ze skrzydeł gwałtownie, wybijając siebie i siedzącą na nim kobietę z równowagi. W małym zamieszaniu po owej akrobacji, możliwej tylko przez lekką wagę kobiety. Upadły po przewrocie opierał się nad nią i wpatrywał się w Łapę z pytającym spojrzeniem. Ze zwykłej przezorności złapał ją za nadgarstki i rozłożył jej ręce na boki. Biorąc pod uwagę pozycję i siłę Emireya, nie mogła się ruszyć.
        Nogi również unieruchomił, ale nie siedział na niej. Po prostu blokował je własnymi, bo w końcu był świadomy, że jednym celnym kopniakiem, mogła nawet położyć jego. Krocza ze stali nie miał, słabość jak u każdego mężczyzny, bez względu na to, jak potężny był.
        — Jesteś pijana, uch — mruknął pod nosem i przymrużył oczy zirytowany, chociaż brał na poważnie całą sytuację. Od teraz raczej nie spuści gardy przy jej osobie.
        — Nie wiem, co w tej pięknej główce tobie siedzi, ale warto czasem posłuchać innych. Słuchałaś swojego kompana? Czy może…
Pochylił się nad nią i szepnął jej na ucho, wypowiadając z naciskiem każdego słowo, aby dotarło to do pijanych myśli Łapy.
        — Wychędożyć cię tu i teraz, abyś zapamiętała kogo chciałaś zabić? — wypowiedział z drwiącym głosem na samym końcu wypowiedzi.
Dziewucha przez cały czas warczała i szczerzyła kły, ale z pozycji upadłego wydawało się to urocze.
Odsunął się od niej i widząc przeciwną reakcję do zamierzonej, czuł dosyć mocne niezadowolenie. Osobniczka miała się stać jego kompanką, nie uśmiechało się mu, aby nadstawiać kark za kogoś tak naiwnego i bojaźliwego.
        — Nie podoba mi się twoje spojrzenie — stwierdził zawiedziony i westchnął ciężko — Zła odpowiedź.
Nie oczekując reakcji Łapy, trzasnął ją płaską dłonią po policzku z wystarczającą siłą, aby metaliczny smak wypełnił usta zwierzołaczki. Do tego jednej z policzków wyraźnie się zaczerwienił z pozostającym na nim śladem dłoni upadłego.
        — Gdy ktoś do ciebie mówi, słuchasz. Patrz na mnie, gdy to robię! — warknął i spoliczkował ją z drugiej strony, dopiero osiągając zamierzony efekt.

        W oczach Łapy w końcu było coś innego niż bunt i ochota wygryzienia mu krtani, co równało się z osiągnięciem zamierzonego efektu przez uzdrowiciela. Wiedział z doświadczenia, że zwierzołaczka pod nim to typ „butnej i wolnej” osobowości. Widział wystarczająco w Mamucie, więc aby pojęła lekcję, musiał pierw złamać jej dumę i pewność siebie. To był jedyny skuteczny sposób, aby coś do niej dotarło skutecznie i szybko.
        Uśmiechnął się delikatnie i wstał, dotykając się po obolałej twarzy i obserwując poczynania leżącej na plecach dziewczyny.

        „Taya albo stała się silniejsza, albo ja się starzeję. Boli jak diabli”

        Spoliczkowana zdążyła w międzyczasie się przewrócić przez bok i próbowała uciec z „miejsca zbrodni”, na co Err zareagował podniesieniem brwi.
        — Sądzisz, że tak łatwo się z tego wywiniesz kocie? — zapytał, podchodząc nieśpiesznym krokiem do czołgającej się po ziemi i przykucnął przy niej, opierając ramiona o kolana, a jednej z dłoni podpierając podbródek. Wydawał się zafascynowany nagłą zmianą zachowania niedoszłej zabójczyni. Pozwolił kobiecie jeszcze chwile na scenę marności.
        — Wystawiasz się kuprem do faceta w ciemnej uliczce, gdzie twoje maniery. — Zakpił z rozbawieniem i chwycił ją za włosy, odciągając jej głowę delikatnie do tyłu.
Chciał ją złamać psychicznie, a nie uszkodzić. Fizyczny ból za szybko przemijał, więc spoliczkowanie uznał za jedyną wymaganą przemoc wobec niej. Wrzucił sobie coś do ust niezajętą dłonią w międzyczasie.
        — Jak myślisz, co może wiedzieć o tobie istota żyjąca ponad tysiąc lat? — Pochylił się nad jej uchem, mówiąc to cicho i robiąc przerwę w wypowiedzi, aby mogła przetrawić słowa — Jestem pewny, że wolałabyś… — wolną dłoń położył na pośladku w skórzanych spodniach, przesuwając ją ku podstawie ogona — … abym dotkliwie ciebie pobił, niż to zrobił.
Przesunął dłonią od podstawy czarnej kity aż po samą końcówkę, zatrzymując na niej dłoń, gdzie kciukiem gładził czubek ogona. Po czym znowu zjechał do podstawy, gładząc pieszczotliwie cały ogon tam i z powrotem, poświęcając sporo uwagi jego podstawie, gdzie był najbardziej bogato unerwiony i wrażliwy na bodźce.
Trochę boleśniej odciągnął głowę Łapy do tyłu, aby miał lepszy dostęp do jej ust.
        — Nie patrz tak na mnie, nie weźmiesz teraz w końcu nic ode mnie do buzi. Pozostaje mi taki sposób.
Ostatni raz tej nocy pochylił się nad nią, dosyć gwałtownie łącząc ich wargi w głębokim, jednostronnym pocałunku. Uważając, aby nie odgryzła mu języka, wepchnął jej do ust podczas pocałunku lekarstwo. Całe przedstawienie z pocałunkiem i pieszczotą ogona trwało, póki po prostu nie połknęła lekarstwa.
        Gdy był pewny, że lekarstwa już nie wypluje, odsunął się dwa kroki i wstał, puszczając jej włosy i ogon. Nie chciał ładnej buźki pozostawić w takim stanie. Lekarstwo miało bardzo mocne efekty regeneracyjne. Niestety też szybciej wytrzeźwieje, ale zanim ktokolwiek ją zobaczy, będzie jak nowa. Nie licząc upapranych ubrań oraz zaschniętej strużki krwi na ustach.
        — Przeziębisz się jak. Pociesz się tym, że mogłaś dzisiaj umrzeć. O ile ot jakieś pocieszenie.
Przetarł usta dłonią, czując na nich smak krwi, nie spuszczając przy tym jej ze wzroku. Nie był dla niej specjalnie delikatny, ale to dla jej własnego dobra. Nie liczył, że to zrozumie.
Awatar użytkownika
Triss
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampirzyca czystej krwi
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Triss »

Wieczór w Mamucie rozkwitał z minuty na minutę, prowadzone rozmowy nie cichły, a przednią atmosferę podtrzymywano kolejnymi toastami za pomyślność spotkania i przyszłych interesów. Następnie znów powracano do jedzenia i picia, żartowania i sprzeczania się na wszelkie tematy od polityki po różnice między sposobami wytłaczania win przez rodziny von Karnsteinów i Margotów. Obydwie strony cechowała niewątpliwie cnota cierpliwości, jeśli chodzi o czas dojrzewania ich trunków. Żadna z nich nie uciekała się do magii i innych, sztucznych sposobów postarzania zawartości beczek, pozwalając dojść do głosu naturze. Dzięki temu wszyscy mogli delektować się słodkim i naturalnym smakiem winogron, a nie suchą tonacją zastosowanych, magicznych inkantacji. Różnica między winnicami leżała jednak w sposobie samego tłoczenia. Marghoci nie odbiegali od tradycji, brzydzili się stosowaniem coraz to nowocześniejszych pras, które musieliby ściągać aż z Thenderionu, tak więc zaprzęgali do roboty siłę ludzkich mięśni i proste zgniatarki (drewiana misa z sitem i tłok na korbkę), wydobywające z owoców cały potrzebny sok. Von Karnsteinowie natomiast sięgali po nowocześniejszy sprzęt, jakim były stalowe rynny, do których wsypywało się winogrona, a następnie umieszczało się je nad ogniem, by owoce pod wpływem temperatury same puściły sok, który wypływał doczepianą do pojemnika rurką. Plusem tej metody był zaoszczędzony czas, choć po takim tłoczeniu należało sok schłodzić, co sprawiało, że już nie smakował tak samo jak ten świeżo wyciskany. No, ale wino z niego również niczemu nie ujmowało, było nawet godnym przeciwnikiem na Karnsteińśkich festynach. Szkoda tylko, że zawsze zajmowało drugie miejsce, no ale zwycięzca może być tylko jeden.

Kończąc te rozważania nad winem, Tristana dokończyła gęsią szyję i popiła krwią, zachowując wąpierza na resztę wieczoru, który miał być kontynuowany na książęcym dworze. Do tego czasu zamierzała jednak służyć rozmową każdemu, kto zechciał zamienić z nią słowo.
- Macie absolutną rację - odpowiedziała na wizję, że jakiś mniej lojalny pracownik jej ojca, a także i jej, mógłby sprzedać potajemnie wycofaną z obiegu beczkę razem ze znaczonymi butelkami. Nie wierzyła jednak, by takie działanie było motywowane chęcią wyrządzenia szkody winnicy bowiem oprócz natarczywych wizyt inspektoratu, nic nie było w stanie ruszyć jej murów. Taki człowiek z pewnością chciał się jedynie szybciej wzbogacić, więc winy należało szukać u jego mocodawców, którzy jakimś cudem zdołali mu zaoferować więcej niż był w stanie zrobić to Andre Margoth. - No, ale skoro wszystko zostało załatwione, nie ma co się nad tym rozczulać. Oszust opuścił ziemski padół, więc przestanie pluć na moje nazwisko. Chwała Inspektoratowi - dodała ironicznie, wznosząc kieliszek i kotwicząc wzrok w rogu gmachu, skąd otrzymała ostrzegawczy sygnał, iż ktoś się jej bacznie przygląda. Podąrzając wzrokiem po cieniach, Tristana dostrzegła po chwili w mroku postać Jeżozwierza, którego obecność zdarła jej uśmiech z krwisto-czerwonych warg. Nie wiedziała co było w tej chwili gorsze: to, że Jeż mógł ją usłyszeć, podejść do stolika i zacząć przysłowiową burdę, co było oczywiście mało prawdopodobne, czy to, że tolerował jej obecność, obmyślając chytry plan ponownego wysłania swoich hien do jej winnic, by z satysfakcją nagadać na nią księciu. Biorąc jednak pod uwagę fakt, iż Triss była obecnie jego gościem, nie wiele to dawało panu wścibskiemu, który mógł jedynie patrzeć jak jego przeciwnik, a zarazem hojny dostawca win, miło spędza wieczór. Z całą pewnością Jeż kipiał teraz od środka.

Kiedy przy stole ostali się jedynie ona, Medard i Saaviel, Tristana większą uwagę poświęciła zakładowi najemników odnośnie wampiryzmu jej i księcia. Wynikało z tego, iż Łapa postawiła swój ogon, chcąc udowodnić, że siedząca przed nią arystokracja to zwykli śmiertelnicy, a krew w ich kielichach to jedynie barwiona woda. No cóż, jej sprawą było to, w co wierzyła, ale Triss nie zamierzała specjalnie kłuć się w palce srebrbym widelcem, aby udowodnić jej jaka jest prawda. Nie mniej pomysł księcia, by udawać ludzi bardzo się jej spodobał.
- Pozwólmy się jej nacieszyć do rana - zaproponowała - albo chociaż do wizyty w Chiropterusie, po co przeciągać to w nieskończoność. Niech ma coś od życia po za uratowaną beczką. Chętnie poudaję człowieka.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

Kocia ślina powolutku sączyła się na gardło Upadłego, gdy siedząca na nim Kelisha wciąż biła się z myślami, niezdecydowana, czy powinna zacisnąć szczęki. Właściwie raczej zastanawiała się, czy zdąży uciec z miasta, zanim Taya sprowadzi pomoc. To rozluźniała chwyt, to naciskała mocniej kłami na skórę Emireya, co rusz próbując przełknąć ślinę. Wreszcie uznała, że jeśli miała zagryźć skrzydlatego, był to ostatni moment na takie działanie. Jeśli zwlekałaby nieco dłużej, nie miałaby szans uratować potem skóry. Poprawiła ułożenie żuchwy, by rozszarpać mu gardło przy pierwszym podejściu.
A potem świat zawirował nieoczekiwanie i podstępny bruk zaatakował biedne plecy panterołaczki.

Gdyby była trzeźwa, instynktownie wyczułaby pod lekko szorstkim językiem zmianę w pulsowaniu tętnicy, gdy odzyskiwał przytomność. Z pewnością dostrzegłaby ruch skrzydła, choćby nawet nie zdążyła odpowiednio zareagować. Z czystym umysłem w ogóle nie usiadłaby na aniele okrakiem, albo chociaż spróbowała unieruchomić go skuteczniej. A tak wylądowała pod swoją ofiarą, absolutnie nie rozumiejąc, jak do tego doszło. Na domiar złego rzekomy uzdrowiciel był znacznie silniejszy od niej, więc mogła się szarpać ile tylko chciała, a w efekcie mogłaby się co najwyżej spocić. Odruchem każdej zdrowo myślącej kobiety, nad którą góruje mężczyzna z niezbyt przyjacielskimi zamiarami, natychmiastowo spróbowała kopnąć go w klejnoty rodowe. Nawet ponowiła atak kilka razy, z takim samym, marnym skutkiem. Zaprzestała prób szarpania się i wyrwania na wolność, gdy pierzasty zaczął mówić. Wtedy na chwilę skupiła spojrzenie na jego twarzy, ale szybko oczy uciekły jej w bok, na jego skrzydła. Powolutku docierała do niej powaga sytuacji, ale zamroczony umysł wciąż nie dopuszczał do siebie ciemnych scenariuszy.
Alkohol musiał być wyraźnie wyczuwalny w jej oddechu, skoro nawet Emirey zwrócił na niego uwagę. Właściwie Kelisha byłaby zdziwiona, gdyby było inaczej. Przesadziła tego wieczoru z mocnym, smacznym winem i wyszła z Mamuta właśnie po to, aby przewietrzyć się i nieco wytrzeźwieć. Dodatkowo nieustannie wydawała z siebie głuche warknięcia i szczerzyła ostrzegawczo wszystkie cztery kły, więc anioł miał możliwość dokładnie zapoznać się z wonią wypitego przez dziewczynę trunku. Gdy poczuła ciepły oddech poruszający delikatne włoski w jej uchu, zastrzygła nim bez namysłu, omal nie trafiając pierzastego w nos. Na jej szczęście warkot wydobywający się z jej własnego gardła uniemożliwił wyartykułowanie jakiejkolwiek zrozumiałej, bezczelnej odpowiedzi na propozycję Upadłego. Ale kłapnięcie zębami obok jego szyi powinno wystarczyć, by dać ogólne pojęcie o jej stosunku do takich pomysłów. Próbowała nawet patrzeć wyzywająco, ale spojrzenie miała odrobinę mętne i utkwione gdzieś przy lewym uchu uzdrowiciela, zamiast na jego twarzy. Nieustannie pilnowała się, aby nie odsłonić szyi. Nie potrafiła ukryć w pełni własnego strachu, ale ani myślała okazywać skrzydlatemu uległości, czy zaufania.
Znów zaczęła się szarpać, gdy musiał przełożyć oba jej nadgarstki do jednej ręki. Niestety, Łapa była uwięziona w pewnym, solidnym uścisku i nawet taka okazja pozostała niewykorzystana. Chwilę później zaprzestała prób wyrwania się na wolność, gdy poczuła pod policzkiem chłodny bruk, a drugi zapiekł bólem od uderzenia. Niemal natychmiast wyprostowała głowę, szczerząc zaczerwienione kły, choć już nie warczała. O niezadowoleniu świadczyło tylko spojrzenie i skierowane do tyłu uszy. Coraz bardziej nerwowo przełykała ślinę, czując w niej posmak posoki. Na myśl, skąd ta krew pochodziła, całe ramiona pokryła jej gęsia skórka. Zanim w pełni zorientowała się w sytuacji, Upadły stał się bardziej agresywny i uderzył ją ponownie. Tym razem to bolący już policzek oparła na kamieniu, którym wyłożono ulice.
Lekcja została skutecznie przyswojona przez panterołaczkę. W pełni dotarło do niej, że zaatakowała nie pijanego kogucika, któremu ktoś obił pysk, tylko potężną, znacznie starszą od siebie istotę. Na dodatek należącą do rasy, która nie słynęła z delikatności i dobrego serduszka. Nie bez powodu za jego plecami widziała ogromne, ciemne skrzydła. Czarne uszy wystające z niedbałego koka ułożyły się płasko po bokach głowy, źrenice rozszerzyły, zajmując prawie całe tęczówki. Nawet ogon, który dotąd uderzał wściekle oboje po bokach i udach, potulnie wcisnął się między nogi dziewczyny. Patrzyła na anioła kątem oka, instynktownie nie chcąc, by bezpośrednie, otwarte spojrzenie zostało odebrane jako wyzwanie.

Gdy wstał i puścił ją, natychmiastowo przekręciła się na brzuch, by oddalić od zagrożenia. Była lekko zdezorientowana po dwóch uderzeniach i zwyczajnie przerażona, myśli skupiały się wyłącznie na tym, by nie dobrał się do jej krwi. Dlatego zamiast wstać i zacząć biec, poruszała się na czworaka, zagubiona gdzieś między ludzkimi a kocimi odruchami. Woń trupów i juchy dochodząca głębiej z zaułka wcale nie ułatwiała sprawy. Głos znajdującego się tak blisko sprawił, że wtuliła się jednym bokiem w ścianę i wygięła grzbiet w łuk. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w kucającego obok mężczyznę. Ogon schowany między udami zjeżył się wyraźnie, a panterołaczka podniosła nawet jedną rękę, jak gdyby gotowa uderzyć w razie czego pazurami. Na widok jego ruchu zamiast zaatakować znów spróbowała odpełznąć kawałek, ale palce wczepione w jej włosy uniemożliwiły ucieczkę. Jęknęła chrapliwie, strzelając na boki oczami i odruchowo obiema dłońmi chwytając za nadgarstek piekielnika. Próbowała zmusić do go uwolnienia jej, ale panika nie pozwalała jej logicznie myśleć ani podejmować skoordynowanych działań. Dotyk na pośladu sprawił, że jeszcze mocniej podkuliła ogon, doskonale świadoma, że znajdowała się na łasce i niełasce Emireya.
Spodziewała się w tym momencie wielu rzeczy, ale nie bezczelnego czochrania ogona.
- Puść! Nie dotykaj - wychrypiała, kończąc jękliwie i zaczynając wić się na tyle, ile mogła. Kręgosłup wyginał się to w jedną to w drugą stronę, nogami próbowała odepchnąć się od bruku, przez co w przesunęła się tylko bliżej skrzydlatego. Sama kita kręciła się we wszystkie strony, ale nic nie mogło uratować biednej zmiennokształtnej. Gdyby ufała mu i zgodziła się na takie traktowanie, może nawet samo głaskanie z włosem uznałaby za przyjemne. A tak tylko uzmysławiało jej coraz wyraźniej, że była na przegranej pozycji. Gdy mocniej odciągnął jej głowę do tyłu, wyszczerzyła kły w niemym ryknięciu, co okazało się błędem. Cholernik nawet nie musiał próbować rozwierać jej szczęk, by spełnić swoje nikczemne zamiary. Kelisha usiłowała go nawet użreć, ale nieustanne maltretowanie ogona sprawiało, że traciła nawet ochotę na walkę. Chciała tylko wcisnąć się w jakiś ciemny kąt i tam schować przed całym światem. W pewnej chwili przeszła jej przez głowę durna myśl, że uzdrowiciel był kolejnym poznanym przez nią Upadłym, który całował ją bez jej zgody.I to pod rząd. Przez to cała sytuacja zaczynała wyglądać jak bardzo kiepski żart.
Dziewczyna absolutnie nie chciała połykać czegoś, co zostało wepchnięte w jej usta, ale ile nie próbowała się szarpać i protestować, anioł nie odpuszczał. Wreszcie przypadkiem przełknęła mały, twardy przedmiot i cała tortura zakończyła się. Uwolniona nagle Łapa odskoczyła wgłąb zaułka, gdzie oparła dłonie i stopy na bruku, zwieszając nisko głowę. Może i wypinała się przy tym dziwacznie, ale nic jej to nie obchodziło. Bez namysłu wsadziła głęboko w gardło dwa palce, podrażniając je. Prawie natychmiast zwymiotowała, by pozbyć się z ciała paskudztwa, którym uraczył ją pierzasty. W końcu Upadły mógł tylko próbować ją otruć.
Skończywszy pozbywanie się kolacji z żołądka, rozkaszlała się wściekle. Obróciła głowę na agresora, nawet nie kłopocząc się otarciem ust. Jak powszechnie wiadomo, zwierząt nie powinno zapędzać się w róg, bo wystraszone mogą stać się nieobliczalne. Przerażona Kelisha zaczynała w pełni polegać na kocim instynkcie. W efekcie uznała za swoją jedyną szansę na ucieczkę moment, gdy Emirey stał kilka kroków od niej. Bez ostrzeżenia zerwała się z miejsca, obróciła na pięcie i zaczęła biec w jego stronę. Chciała wyminąć go i wydostać z pułapki, ale na drodze stanęło jej jedno z czarnych skrzydeł. Dzięki ich rozpiętości anioł mógł z łatwością utrudnić wykonanie kociego planu. Ale panterołaczka nie zatrzymała się. Machnęła na oślep ręką z palcami zgiętymi na kształt pazurów, a drugą zacisnęła na przeszkodzie. Siłą rozpędu przebiła się na wolność i dopiero po kilku krokach zdała sobie sprawę, że w pięści ściskała kolejne wyrwane przypadkiem pióra.

Panterołaczka biegła najszybciej, jak mogła, biorąc ostre zakręty, przy których pomagała sobie długim ogonem. Tylko dzięki niemu nie przewróciła się i dopadła do drzwi Jurnego Mamuta, bojąc się spojrzeć za siebie. Wpadła do wnętrza z wyszczerzonymi zębami, błyszczącymi oczami strzelającymi na boki i zjeżoną kitą wijącą się ciut powyżej pasa. Gdy znalazła się we wnętrzu część strachu natychmiast przerodziła się we wściekłość, która musiała znaleźć natychmiast ujście.
- Wódkę. Parszywą. Najtańszą. Mocną. Migiem - wywarczała w twarz pechowego kelnera, którego chwyciła za łokieć, a później ruszyła szybkim krokiem w stronę schodów. Przeskakiwała po dwa stopnie, by jak najszybciej znaleźć winowajcę całego tego ambarasu. A przynajmniej tego, kogo za winnego uznała.
Przy książęcym stole wcale nie zaczęła myśleć bardziej trzeźwo. Nie wpadła nawet na to, by rozpuścić włosy i zasłonić dwa czerwone, lekko opuchnięte, wyraźne ślady dłoni na policzkach. Wszystko wskazywało na to, że miała szansę nawet zyskać pod okiem malowniczą śliwę. Kilka czarnych piór wystawało zza rzemienia trzymającego w miejscu lekko przybrudzone kosmyki, a kolejne ściskała w dłoni. Tyle dobrze, że wreszcie otarła usta, ale strużka krwi i tak zaschła w ich kąciku.
- Proszę, książę, powiedz mi - zaczęła, cała trzęsąc się z wściekłości. Przez chwilę próbowała nawet nad sobą panować, ale nie przeszkodziło jej to zrobić jednej z głupszych rzeczy w życiu, czyli zacząć wrzeszczeć, ile tylko płuca pozwalały. - czym ty żeś myślał, biorąc upadlaka na uzdrowiciela?! To rzeźnik, nie medyk! Chędożony mnie pobił, próbował otruć i cholera wie, co jeszcze! Co, wąpierze się skończyły, że gorszego pomysłu nie miałeś? Chociaż by się na pijawkach oszczędziło, bo same by się przysysały do ran! Czy ty w ogóle zastanowiłeś się, co odpieprzyłeś, czy ci się od picia tej juchy z diabli wiedzą czego pod czaszką poprzestawiało?! Trzymaj swojego chędożonego rzeźnika z daleka ode mnie!
Dziewczynę poniosło na tyle, że nie tylko darła się na głowę państwa, gestykulując gwałtownie, ale na koniec wrzuciła do jego naczynia z krwią jedno z wyrwanych piór. Zaraz potem warknęła jeszcze na Triss i jej dziwacznego kociaka, tak dla animuszu, a następnie podeszła do Saaviela i bezczelnie zabrała stojący przed nim kielich z winem, który osuszyła jednym haustem.
- A ty się nawet nie odzywaj, bo nie zdzierżę - chociaż przestała mówić podniesionym tonem, dłoń w której ściskała nóżkę naczynka drżała wyraźnie. Każdy przy stole mógł też zobaczyć, jak na skórze śródręcza i wokół oczu panterołaczki pojawia się delikatny czarny meszek. Najbardziej oczywista oznaka tego, że traciła nad sobą kontrolę.
Awatar użytkownika
Saaviel
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Najemnik , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Saaviel »

Uśmiechnął się lekko słysząc odpowiedź Medarda i skinął lekko głową. Książę może i był ekscentryczny jeśli chodziło o zachowanie wśród towarzystwa, ale też nie można było mu odmówić roztropności. Nic dziwnego, władanie księstwem nie było tak łatwe jak komuś mogło by się wydawać, gdyby nie owa roztropność, głowa wampira szybko znalazła by się daleko od jego ciała. Upadły znowu uraczył się winem, zadowolony z uzyskanej odpowiedzi. Zaraz potem przez jego twarz przemknął uśmiech. Widać było że Medard się starał, ale jego uszy dalej wychwyciły większość tego co powiedział do Triss. Piekielny książę i dobrze mu się powodzi? Albo wampir po prostu chciał zadziwić Triss, albo słyszał o nim więcej niż wcześniej wspomniał. Nie spojrzał jednak na Medarda pytająco, nie pokazał mu swego zdziwienia. W końcu uśmieszek można było odebrać na różne sposoby... Mimo to te kilka słów dawało mu do myślenia. Ile razy był wcześniej w Karnsteinie? Trzy? W tym tylko raz dłużej niż kilka dni... I niespecjalnie zwracał na siebie uwagę wtedy. Szczególnie iż o Medardzie w ogóle usłyszał dopiero ostatnim razem jak tutaj był. Saaviel doskonale zdawał sobie sprawę że Książę jest dużo młodszy od niego, choć sam wampir też musiał wywnioskować to, skoro wcześniej wspomniał o swoim dziadku czy tam ojcu, upadły nie bardzo zwrócił uwagę na to co wtedy zostało powiedziane. Może dlatego uznał że tak przedstawi go przedstawi Triss? Ze względu na wiek? Upił kolejny łyk trunku i westchnął w myślach. Nie było sensu rozwodzić się nad sytuacją, miał za mało informacji by dojść do prawdy... W swoim zamyśleniu nie zwrócił uwagi na to o czym rozmawiała para krwiopijców, jedyne co do niego dotarło to "chętnie poudaję człowieka". Jednak jego ucho zaraz wychwyciło inny dźwięk, drzwi otwierane całkiem szybko, z siłą, oraz znajomy głos. Nie słowa, w końcu z gwaru trudno było wydobyć co dokładnie panterołaczka mówiła, ale wiedział że się zbliża, a ton w którym się odezwała do kogoś nie był przyjemny. Westchnął ciężko i odłożył wino, by przywitać furię... Tak właśnie określiłby ją gdyby ktoś się spytał jak wyglądała w tym momencie. Na jego twarzy zamajaczył delikatny uśmiech, który przerodził się w wyraz lekkiego zdziwienia. Był przyzwyczajony do takich sytuacji, ale na miejscu Łapy zwykle znajdowały się wściekłe kochanki jakiegoś paniczyka z którym właśnie dogadywał kontrakt... Nie zaś wściekła kocica, która trzymała... Czarne pióra... Momentalnie z jego twarzy, jak i postawy zniknęło całe rozbawienie, nawet jeśli tylko na ledwie dostrzegalną chwilę. Jednak warto było tutaj przyjechać... Trudno mu było uwierzyć w to co się działo przed jego oczami, ale własnie dlatego tak uwielbiał Alarnię. Życie tutaj potrafiło zaskoczyć w najmniej oczekiwany sposób, wnieść powiew świeżości każdego dnia. Nie przeszkadzał jej, nie robił nic, nawet gdy ta "ukradła" jego kielich tuż sprzed jego nosa. Jej wściekły głos był muzyką dla jego uszu. I naprawdę napawał by się całą sytuacją, gdyby nie te pióra... Jego ręka mimowolnie wystrzeliła gdy ta mówiła do niego, porywając jedno z nich z jej ręki, po czym przyjrzał mu się uważnie. To nie było pióro jakiegoś zwierzęcia... Czyli Emirey również był upadłym. To zdziwiło Saaviela. Nie przypominał sobie tego imienia, nigdy też nie widział jego twarzy. A po aurze musiał być naprawdę wysoko postawiony w szczeblach zastępów niebiańskich. I ta dziwna woń, której nie potrafił przypisać do niczego co znał... Za dużo rzeczy nie łączyło się w całość, jakby ojciec smoczycy wcale nie był upadłym, a przynajmniej nie takim jak Saaviel. Życie potrafi zaskoczyć go nawet po pół wieku na tym padole... Spokojnym ruchem rzucił pióro na stół i spojrzał po wszystkich, po czym chwycił najbliższą butelkę i zarzucając nogi na stół, upił kilka szybkich łyków, racząc wszystkich delikatnym uśmiechem.
- Obraza majestatu, nie słuchanie się dobrych rad osób które posiadają większą wiedzę... Aż szkoda że taki talent marnuje się z charakterem jak ten... - Westchnął cicho ze spokojem w głosie, dalej uśmiechając się z lekka.
- Jeśli sobie tego życzycie Książę, mogę wyprowadzić moją jakże rozsądną przedstawicielkę tego samego zawodu. Chociaż wychodzi na to że tylko to nas łączy... - Wcale nie wyglądał jakby bawił się całą tą sytuacją... Ale mimo wszystko jego słowa miały nie tylko zagrać na odpowiednich strunach, ale też wyjaśnić co tak naprawdę łączyło go z Kelishą. W końcu tak naprawdę się nie znali, ale większość wieczoru starał się sprawiać wrażenie jakoby było inaczej, więc teraz warto było wyklarować sytuację, szczególnie patrząc na to co zmiennokształtna właśnie uczyniła.
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Noc w Mamucie z chwili na chwilę, z godziny na godzinę ujawniała swe właściwe, choć nie w pełni jeszcze dojrzałe, oblicze. Rozmowy dawno zeszły na trywialne -wydawać by się mogło- tematy, takie jak detale ważne w produkcji wina i czemu wąpierz jest tylko jeden, za to niepowtarzalny w smaku i jakim tajnikom zawdzięcza tak ceniony w Karnsteinie, Mai Laintha'e, u elfich sprzymierzeńców, w Rododendronii, a nawet u Mauryjczyków (wiele rodów zasmakowało w Anperisie i za żadne skarby nie chcą pić niczego innego) czy w odległym Arrantalis. Daleko czerwonym winom von Karnsteinów do estymy, jaką zwykł się cieszyć twór Margothów i bajońskich wręcz sum zań uzyskiwanych. Co innego wina białe, w tym sztandarowy strzygoń, ale to już inna historia.
Tymczasem kelnerzy znowu przynieśli długo wyczekiwane potrawy. Struś w pachnącym ziołami sosie był tym, co uczeni nazwali kiedyś strawą dla ciała i ducha za razem. Soczyste kęsy wybornego mięsa w połączeniu z niebywałej wręcz klasy gruszecznikiem jeszcze bardziej poprawiły i tak niemal doskonały humor księcia. Wydawało się, iż nikt i nic nie mogło popsuć tego pomału dobiegającego do kresu żywota wieczora. Jednak wszystko okazało się być jedynie mglistym wyobrażeniem tego, co za chwil parę miało się wydarzyć. Mamut -jak powszechnie wiadomo- przyciąga rozmaite osobniki, a z istot o żelaznych nerwach czasami robi panikarzy i nie jest to tylko zasługą zbyt wielu kufli, pucharów czy kielichów wypitego alkoholu.
Medard oczywiście przyłączył się do toastu pitego za Inspektorat, chociaż nie spodziewał się czegoś takiego po Triss, która była skonfliktowana z Jeżozwierzem. No cóż - widać Mamut zbliża nawet najzacieklejszych wrogów. Tym bardziej, że to właśnie Emhyr zadbał o to, by oszust sprzedający w swej spelunce na lewo i prawo fałszywego wąpierza bez zębów, za to śmierdzącego siarką i kocimi szczynami, poniósł zasłużona karę. Może to nauczy czegoś naśladowców tego idioty.
Książę uniósł kielich z gruszecznikiem i wychylił za pomyślność Jeżowego przedsięwzięcia. Opijany zaś szef służby sanitarnej państwa nadal kiwał się w fotelu, zasadziwszy golenie na stół. Prawdziwy pan na włościach!
Tymczasem Triss zgodziła się na misterny plan Medarda dotyczący swoistego zakładu zawartego pomiędzy Kelishą a Saavielem. Książę upił nieco gruszecznika i odpowiedział:
- To będzie dobre rozwiązanie. Przynajmniej ukaże ją w ciut korzystniejszym świetle. Dzięki, że się zgodziłaś, może z tej całej hecy wyniknąć niejeden powód do śmiechu, a czego jak czego, ale zacnego żartu nigdy dosyć, nawet w Mamucie!
Nie minęło parę chwil, a rozsierdzona niczym włochaty słoń w czasie zwanym musth kotowata wbiegła zziajana do wnętrza lokalu, wypiła wódkę i zgarnięte od Saaviela wino, po czym jak gdyby nigdy nic zaczęła wrzeszczeć na księcia. Stanu, w jakim niby się znalazła, nie tłumaczyła przesadzeniem z wąpierzem, tylko starciem z Erremirem, który Mamuta opuścił był już dawno temu. Sądząc po minie i ogólnym zachowaniu Łapy, nietęga scysja musiała się odbyć gdzieś między kamieniczkami Anperii, aż kłaki i pióra leciały na wszystkie strony. Jedno z nich wylądowało w kielichu Medarda i nie znalazło się tam przez przypadek czy tak zwany ślepy los. Książę wyczuł, do kogo należała owa zguba i o ile wrzaski mógł zrzucić na karb zatrucia alkoholem -wiadomo przecież, że wąpierz może powalić chłopa silnego niczym tur na kilka dni nawet, to tego nie zdzierżył. Spojrzał na kotokształtną, a tęczówki jego oczu przybrały kolor zaschniętej krwi. Następnie wziął do ręki kielich z piórem byłego króla i chlusnął zawartość wprost w oblicze tej, która zakłóciła ten piękny wieczór. Nieukontentowany zwrócił się do sprawczyni całego zamieszania:
- Za dużo wypiłaś, zresztą nie ty jedna. Przyda Ci się, kocie, odrobina moresu.
- Prawda, Triss? Ani chybi trzeba w nią wpoić przynajmniej podstawy kultury. - spytał towarzyszkę, której cudaczny kot właśnie zajmował się spijaniem resztek wąpierza to rozlanych na podłodze, to znów pozostawionych w kielichach. Zabawne zwierzę.
Co do medyka zaś, porozmawiamy sobie z nim, gdy tylko się pojawi.
Saavielowi też się dostało, chociaż zareagował w typowy dla siebie sposób znudzonego życiem lisza, później jednak dodając coś niecoś.
- Bez przesady z tą obrazą, jedyną rzeczą, z której kpi, jest teraz własna godność. - odparł upadłemu, po czym-gdy ów zaproponował szybkie pozbycie się problemu- dodał:
- Nie trzeba. Jeszcze większych szkód narobi, jak ci ucieknie. Lepiej mieć ja pod kontrolą tu, w Mamucie.
Tymczasem Emhyr var Emreis większego cyrku nie oglądał podczas niekrótkiego już żywota i kulał się tak, że fotel, na którym siedział, odstawiając wygibasy przy odpychaniu się od stołu, nie wytrzymał i rozleciał się w drobny mak. Sam Jeżozwierz zaś walnął z łoskotem dupskiem o parkiet, klnąc, na czym świat stoi i śmiejąc się, że mało nie pęknie. A to ci dopiero niespodzianka!
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

Uzdrowiciel miał dosyć kwaśną minę po przedstawieniu kotowatej kobiety. Za cenę zwymiotowanego specyfiku, mógł kupić pięć takich jak ona na targu niewolników. Z jednej strony powstrzymywał się, aby nie traktować jak jak dziecka, a z drugiej powstrzymywał się ze względu na księcia. W końcu na ten moment należała do niego, a księciunio miał dosyć specyficzne podejście do ochrony własności. Upadły odpuścił, rozluźniają mięśnie i zezwalając Łapie po prostu czmychnąć. Odprowadził ją wzrokiem do najbliższego zakrętu. Pokręcił tylko głową lekko rozbawiony, widząc jak biegnie na złamanie karku.

Panującą w śmierdzącym śmiercią zaułku przerwały kroki smoczycy, która wyłoniła się z panującego z jego mroków. Również biegła jak Łapa z nieprzyjemny wyrazem twarzy, jakby miała ochotę kogoś przynajmniej zamordować na miejscu.
Były król upadłych nieobojętny sytuacji, zasłonił przejście ze zmęczonym spojrzeniem, zerkając na wściekłą smoczycę.
— Przepuść mnie, dobrze wiesz, że obedrę tego sierściucha ze skóry — warknęła, próbując przy okazji z zaskoczenie ominąć upadłego.
— Nie mogę właśnie z tego powodu — Niewzruszony staraniami córki, ciągle stał jej na drodze.
— Chciała ciebie zabić, jakbyśmy nie spreparowali tej całej scenki na poczekaniu… — Zacisnęła pięści, poruszając gwałtownie głową na boki, nie dopuszczając tych myśli do istnienia.
— Może
Wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że nie dba o to. W gruncie rzeczy, rozsierdziło to Tayę jeszcze bardziej, rozwiązując przy tym jej język.
— Czemu nie widzisz dalej niż koniuszek tego cholernego, królewskiego nosa?! — parsknęła, bez namysłu osądzając stojącego przed nią upadłego.
— Co masz na myśli?
— Co ze mną? Co z resztą dziewcząt?! Uważasz się z jakiegoś boga, bo z łaską nas wychowałeś? Gó…
W odpowiedzi na krytykę, upadły zrobił zamach, na który zareagowała zamknięciem oczu. Wiedziała, że stąpa po cienkim lodzie, ale było za późno na zatrzymanie słów.

Err nie uderzył córki. W gruncie rzeczy nigdy nie użył przemocy wobec niej. Zwolnił zamach i po prostu pogładził gładki policzek, obdarzając córę ciepłym spojrzeniem.
— Wiem, ile razy zamierzasz mi to powtarzać, zanim się znudzisz? — Uśmiechnął się pobłażliwie, obserwując frustrację przeciwnej strony.
Taya niewyraźnie mruknęła coś pod nosem i po prostu przytuliła się do ojca, przyjmując afekcję upadłego w postaci przyjemnego dotyku na głowie i gładzenia włosów.

Powrócili do Mamuta niedługo po tym jak wewnątrz skończyła się dysputa, związana z niedawnymi wydarzeniami w pobliskiej uliczce. Na szczęście Łapy, Erremir był wystarczająco daleko, aby nie słyszeć owej rozmowy. W przeciwnym wypadku, przypomniałby jej z pewnością o co ją prosił niedawno, gdy mieli swoją chwilę dla siebie.

Uzdrawiacz przelotnym spojrzeniem zbadał towarzystwo, dłużej zatrzymując się na księciu, wymieniając z nim spojrzenia. Nie musiał pytać o zbyt wiele, Łapa była mokra od wina, a kielich wampira był pusty. Połączyć tak proste fakty nie było trudno, ale nie drążył. Atmosfera była na swój sposób napięta, ale książę nie wydawał się tym ani trochę przejęty. Sam upadły zbliżył się do stołu, zajmując swoje miejsce przed opuszczeniem lokalu. Podobnie zrobiła Taya, która w przeciwieństwie do ojca mierzyła potraktowaną winem kobietę morderczym wzrokiem. Źrenice już nie były ludzkie, a gadzie. Od rzucenia się na najemniczkę powstrzymywała ją obecność Medarda i Erremira, który kątem oka był gotów zareagować.
— Tania wywłoka, phi. Pewnie odwiedziło ciebie więcej mężczyzn niż przez klasztorne drzwi przeszło ludzi — warknęła pod nosem, nie ukrywając niechęci do kotowatej, siadając na swoim miejscu z rozgniewanym wyrazem twarzy. Wbiła spojrzenie w Łapę, jakby zaraz miała nim ją przewiercić na wylot.

Emirey widząc, że córa zajęła miejsca, odprężył się w końcu. Leniwie skierował oczy na najemników. Widząc, że ma ich uwagę, przymknął oczy i uśmiechnął się delikatnie. Nie miał zamiaru przenosić konfliktu do wnętrza lokalu, zwłaszcza przy wampirach, ale nieporozumienia był wręcz pewne w takiej sytuacji.
Awatar użytkownika
Triss
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampirzyca czystej krwi
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Triss »

W miarę jak z kieliszków ubywał alkohol, zaczęli znikać także poszczególni biesiadnicy, oddalający się za potrzebą, chęcią zaczerpnięcia świeżego powietrza lub po prostu rozprostowania nóg, które cierpły od tak długiego siedzenia przy jednym stole. Powoli kończyły się także tematy do rozmów - odkąd Emirey i jego córka, a także ratowniczka beczki wyszli, Triss i książę wymienili się poglądami na temat produkcji wina, organizowania przyjęć i głupotą niektórych szlachciców w dążeniu na sam szczyt hierarchicznej drabiny. Zdaniem wampirzycy wygórowane ambicje nie były niczym groźnym, wiele mogły zdradzić o człowieku, lecz istniały przecież granice postępowania, które większość z taką łatwością potrafi złamać. Na szczęście wieczór miał się niebawem przenieść w bardziej ustronne miejsce, książęcą siedzibę w Chiropterusie, gdzie omówiona zostanie przyszła wyprawa ekspedycyjna. Triss, która miała w pokoju cały regał z książkami o tematyce przygodowej, nie kryła swojego zainteresowania przedsięwzięciem, zwłaszcza, że to o tym kilka dni temu wspominał jej ojciec, by w razie czego mieć oczy i uszy szeroko otwarte ponieważ była to duża szansa na poszerzenie wpływów i dodatkowy dochód ze sprzedaży wina. Andre Margoth wiedział, że takie wyprawy ciągną za sobą spore wyzwania logistyczne, zaopatrzenie załogi w jedzenie, broń i wodę pitną było obowiązkiem księcia, a gdyby jeszcze udało się między te skrzynie wcisnąć beczułki wąpierza, wszyscy mogliby na tym skorzystać.

Po skończonej gęsi, Tristana domówiła jeszcze skromny deser w postaci kandyzowanych owoców z bitą śmietaną, nie omieszkując poinformować kelnera, że idzie on rachunek księcia, któremu rzuciła niewinny uśmiech. Jak się bawić, to na całego, a znając hojność władcy, on sam zapewne zaraz zaproponowałby coś podobnego. Słodycz owoców i wina doskonale uzupełniały się pod każdym względem, a gdy na stole została jedynie krew, wampirzyca powróciła myślami do rzeczywistości i towarzyszy.
- Nie ma o czym mówić - zapewniła Medarda, starając się naśladować ludzkie odruchy i styl mówienia po zamroczeniu alkoholem, że jakoby i na nią zadziałał wąpierz, ale było to wyjątkowo trudne dla kogoś, na kogo nigdy to nie działało. Wampirzy metabolizm sprawiał, że rany wewnętrzne i zewnętrzne szybko się regenerowały, w tym również szkody spowodowane alkoholem.
- Nie wiem tylko, czy dziewczyna jest w pełni świadoma tego, w co się pakuje. Nie wygląda mi na głupią, a rozpoznanie wampira w tłumie nie należy do wyjątkowo ciężkich. Skoro jednak aż tak pragnie utrzeć nosa swojemy towarzyszowi i stracić ogon, nie będę stawać jej na drodze.

Wtem do Mamuta wróciła ta, o której była mowa, cała brudna i buchająca piekielnym gniewem na wszystko dookoła. Od razu na wejściu rzuciła się na kelnera i zażądała wódki, którą następnie zaczęła opróżniać, jakby ją ktoś gonił z zamiarem zwinięcia jej butelki. Z jej nieskładnych wyjaśnień, Triss nie wiele mogła zrozumieć, lecz na całe szczęście był tu jeszcze Saaviel, który próbował załagodzić całą sytuację. Zachowanie Kelishy było poniżej wszelkiej krytyki, jej zarzuty względem Emireya pozbawione dowodów, a forma wyrzucania z siebie żali zupełnie nieodpowiednia. Nawet sam książę nie wytrzymał zbyt długo, dając upust flustracji. Wino z jego kielicha chlusnęło na boki, tworząc na drewnianym blacie okazałe kałuże, w których można było się przejrzeć. Również ton, jakim przemawiał Medard daleki był od spokojnego.
- Uspokój się dziewczyno i zważ do kogo i co mówisz - skarciła najemniczkę, znajdując zaraz potwierdzenie w oczach Saaviela i księcia. - Jakbyś jeszcze nie zauważyła nie jesteśmy w zamtuzie, a mężczyzna przed tobą to nie pierwszy z brzegu wykidajła. Stoisz przed księciem i nawet tak prostą dziewuchę jak ty obowiązują jakieś podstawy etykiety.
Tym wybuchem Triss zaskoczyła samą siebie, ale nie można było nie przyznać jej racji. Nawet jeśli kolacja w Mamucie miała charakter prywatny.
- Może dzień lub dwa w kajdanach nauczyłoby jej moresu - szepnęła księciu i już miała kontynuować łajanie Łapy, kiedy dostrzegła otulony niebieską sierścią kształt spacerujący po stole.

Cezar, nic sobie nie robiąc z krzyków pani, ani wybuchu najemniczki, zaczął kroczyć od kałuży do kałuży, wylizując je różowym językiem i demostrując wszystkim pióra na ogonie. Był wniebowzięty zaistniałą sytuacją - najpierw posiłek, teraz wino, które uwielbiał pić równie mocno jak zwykłą wodę. Mrucząc głośno nie przejął się nawet reprymendą od wampirzycy.
- Brzydki kot - mruknęła Triss, wyciągając ręce po pupila, który uskoczył w bok, a następnie na kolana Saaviela, szukając u niego kolejnej dawki smakołyków. - Bardzo przepraszam, powinnam go zostawić w torbie albo odesłać wraz z tragarzami do ojca. Cezar... choć tu - ale niestety zwierzak dość dobrze czuł się na kolanach Upadłego Anioła. Tak dobrze, że ugniótł sobie posłanie i przysiadł, miaucząc, gdy podrapano go za uchem.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

Kelisha ledwie zdążyła osuszyć skradziony kieliszek wina, gdy na jej twarzy znalazła się zawartość innego naczynia. Nawet mokre pióro przykleiło jej się do policzka. Na własne szczęście do jej zamroczonego umysłu nie dotarła zmiana, jaka zaszła w oczach księcia. Nie pierwszy raz oblano ją czymś, choć zwykle były to głupie najemnicze żarty i wykorzystywano do nich wodę lub cienkie piwo, a nie krew. Gęsta ciecz powoli spływała po skórze, brudząc jasną koszulę. Dziewczyna nawet nie zadała sobie trudu starcia jej z twarzy, oblizała jedynie usta na kocią modłę, od środka do obu kącików po kolei. Z hukiem odstawiła trzymany w dłoni kieliszek, odkładając przy okazji pióra Upadłego, a następnie zacisnęła palce na oparciu krzesła Saaviela, za którym stanęła. Górna warga zaczynała drgać w nerwowym tiku, ale jakimś cudem nie powiedziała nic durnego. Przymglone spojrzenie mogło sugerować, co było powodem tak zaskakującej dla niej "mądrości" - była zbyt pijana, by szybko wymyślić odpowiednio paskudny komentarz.
- Sam jesteś obraza majestatu i zmarnowany talent - rzuciła wreszcie nieco bełkotliwie do miecznika. - A ty, książę, podstawy moresu, własna kul... kultura i odrobina godności.
Panterołaczka uśmiechnęła się krzywo, odsłaniając jeden kieł. Bezczelną odpowiedź przerwało jej ciche beknięcie, którym w ogóle się nie przejęła. Śmiech z głębi sali zwrócił jej uwagę, spojrzała więc w tamtym kierunku, obracając gwałtownie głowę. Chwilę zajęło jej skupienie wzroku na źródle tego dźwięku, którym okazał się inspektor z dziwną fryzurą. Obserwowała przez kilka uderzeń serca jak klnie, siedząc na podłodze i resztkach zniszczonego krzesła, zanim zorientowała się, co mogło aż tak go rozbawić.
- A ten z czego rży? Włosków mu nikt dawno nożem nie poczochrał - wyburczała, zanim zauważyła wchodzących Emireya z córką. Z jej gardła wydobyło się niskie, zwierzęce warknięcie, a sama najemniczka zaczęła przesuwać się tak, by od przybyszy nieustannie oddzielał ją stół. Zjeżony gwałtownie ogon podwinął się między jej kolana, zdradzając jawnie strach i niechęć. Na Triss nawet nie spojrzała, instynktownie skupiając się na tym, kogo uważała za zagrożenie. Usłyszała jednak jej słowa i nawet zareagowała, robiąc kolejny chybotliwy krok w tył.
- Mnie, panieneczko, obowiązuje psia lolalność i posłuszeństwo temu, kto mi za nie dobrze płaci. A książę na razie mi nie płaci - Łapa ani na chwilę nie spuszczała wzroku ze zbliżającej się dwójki. Na wyzywające spojrzenie Tayi odpowiedziała błyskając kłami. Grymas przemienił się w bezczelny uśmieszek po prowokacji rudej, na którą chętnie odpowiedziała. - Po pierwsze: nie jestem tania, bo nie biorę za to ani ruena. Po drugie: nie tylko mężczyzn. Po trzecie: nikt nie narzekał. Po... które? Pies z tym. To twój ojczulek chciał się do mnie dobierać, jak próbowałam go ocucić. A ty się ze sprowadzeniem pomocy jakoś nie spieszyłaś. Wiecie co? Możecie się... ze względu na obecność delikatnych panienek nie powiem, że chędożyć, ale właśnie to. Nie pasują wam moje maniery, to proszę uprzejmie.
Kelisha mówiła nie tylko coraz bardziej bełkotliwie, ale też chrapliwie. Czarny puszek zaczął pojawiać się coraz gęściej na jej skórze, a gdy cofnęła się na skraj pomieszczenia, drżała wyraźnie na całym ciele. Oparła się o ścianę dla równowagi i zaczęła zdejmować buty. Gdy poradziła sobie z długimi cholewami jakby nigdy nic rozluźniła maksymalnie rzemień ściskający zbyt głęboki dekolt, a następnie rozwiązała ten trzymający w miejscu jej spodnie. Zupełnie nie przejmując się towarzystwem je również ściągnęła, po czym opadła na kolana. Ciałem dziewczyny targały coraz mocniejsze spazmy. Nie lubiła przemiany, unikała jej i rzadko udawało jej się przeprowadzić ją płynnie. Kilka chwil i nieprzyjemnych dla oka widoków przesuwanych kości oraz mięśni później zamiast pyskatej najemniczki stała wielka czarna pantera. Mimo czterech kończyn chwiała się wyraźnie. Potrząsnęła łbem, posyłając w powietrze kropelki krwi, którą oblał ją wcześniej Medard i ściągnęła łapą z grzbietu koszulę. Gdyby kogoś interesowało, dlaczego całkiem zgrabna łuczniczka nosiła tak wielką i workowatą odzież, właśnie poznałby rozwiązanie zagadki. Cokolwiek bardziej dopasowanego nie pomieściłoby jej zwierzęcej postaci.
Kocica ruszyła przed siebie delikatnym zygzakiem, kierując się prosto pod stół. Ukryta pod blatem z głośnym burknięciem otarła się bokiem o kolana zarówno Triss jak i księcia, ni to przypadkiem, ni specjalnie. Uwaliła się nawet bezczelnie bokiem na Medowych butach i zabrała do czyszczenia pyska. Nie zdążyła nawet dobrze oblizać łapy, gdy jej wzrok przyciągnął jaskrawo ubarwiony kształt drugiego kotowatego. Nagle w zamroczonym alkoholem umyśle pojawił się wprost genialny pomysł. Zerwała się z miejsca i w paru krokach znalazła przy Saavielu. Bez ostrzeżenia oparła przednie kończyny na jego udach i przeciągnęła szerokim szorstkim językiem po kocisku arystokratki, od niebieskiego łba po nasadę ogona. A potem przywaliła łbem w sam środek klatki piersiowej miecznika i zaczęła pakować mu się na kolana. W końcu kto kotu zabroni?
Awatar użytkownika
Saaviel
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Najemnik , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Saaviel »

- Może i racja. - Odpowiedział z delikatnym uśmiechem Medardowi, by następnie skinąć głową gdy ten uznał iż nie ma sensu wyprowadzać panterołaczki. Argumentacja księcia była całkiem rozsądna, za wyjątkiem ewentualnej ucieczki Kelishy. Ale czy był sens brnąć w temat? Nieszczególnie, zważywszy na fakt że i tak sporo się działo jak na tak spokojnie zapowiadający się wieczór. Parsknął cicho słysząc jakże odkrywczą ripostę Łapy i posłał jej promienny uśmiech, nie odpowiadając. Zapewne ledwo co stała na nogach, dobrze będzie jeśli w ogóle zapamięta coś, toteż próby podpuszczenia jej jeszcze nieco były by nie na miejscu. Już sam fakt że jego nogi znalazły się na stole i szczerzył się z rozbawieniem wyglądały na nieodpowiednie, a mimo wszystko chciał tego wieczoru wywrzeć w miarę pozytywne wrażenie. Jego jakże ważne przemyślenia na ten temat zakończyło coś co zwało się Cezarem, wskakujące mu na nogi. Parsknął cicho, uśmiechając się lekko i gdy ten tylko zaczął żądać pieszczot, Saaviel przystąpił do delikatnego drapania go za uszkiem.
- Nie ma za co przepraszać. Nie mam nic przeciwko zwierzętom, szczególnie tak niecodziennym jak Twój pupil. - Odpowiedział łagodnym, nieco rozbawionym głosem, spoglądając z lekkim uśmieszkiem na wampirzycę. Zwierzęta zwykle nie przepadały za nim, instynkt podpowiadał im by go unikać, ale cóż, najwyraźniej Cezar był pozbawiony owego. I szczerze nie było co się dziwić, w końcu jego właścicielką była wampirzyca, czego można było się spodziewać? Zapewne nie wyczuwał od niego większego zagrożenia niźli od niej, w końcu mało które zwierzę potrafiło realnie określić siłę tego kto przed nimi stoi tylko na podstawie instynktu. O ile jakiekolwiek to potrafiło... Dało to też mu idealną okazję by nieco nachylić się i zdjąć nogi ze stołu, już od chwili miał problemy z utrzymaniem skrzydeł tak by przypadkiem nie trącić nimi Łapy, toteż w gruncie rzeczy, był kotu wdzięczny... I może nawet przestał by zwracać uwagę na to co mówiono wokół niego, gdyby nie nagły warkot Keli. Tego akurat się nie spodziewał i mimowolnie drgnął, a jego ręka prawie ruszyła po rękojeść miecza. Na szczęście dostrzegł o co chodziło i w porę się powstrzymał, uśmiechając się tylko nieco szerzej. Emirey wraz z smoczycą wparowali w idealnym momencie... Na dodatek Taya wraz z swoim komentarzem w stronę łuczniczki trafiła na szczególne miejsce w pamięci upadłego, jako pierwszy w życiu gad któremu udało się go rozbawić. Zaśmiał się cicho spoglądając z nieukrywanym rozbawieniem na smoczycę. Cały czas oczywiście drapał ze spokojem Cezara raz za jednym uszkiem, raz za drugim, całkowicie rozluźniony. W gruncie rzeczy chyba z całej tej gromadki bawił się najlepiej... To jest do momentu kiedy Kelisha nie postanowiła zacząć się rozbierać, a jego wyraz twarzy wskazywał na niedowierzanie. Co ona sobie myślała? Zamrugał nie będąc pewnym czy to przypadkiem nie były zwidy ale nie... Dopiero gdy opadła na cztery kończyny jego wspaniały umysł pojął sytuację. Westchnął cicho i spojrzał pytająco na Medarda, szukając jakiegoś znaku do działania. Gdyby decyzja należała do niego, Keli w tym momencie leżała by związana na ziemi... Choć trzeba przyznać że było to całkiem ciekawe widowisko. Tyle że ile można było wykręcać sobie głowę by patrzeć jak ta się przemienia? Szybko stracił zainteresowanie i z cichym westchnięciem odwrócił się by spojrzeć na Cezara, którego zaczął również drapać drugą ręką. Nawet nie zwrócił szczególnej uwagi na fakt że pantera władowała się pod stół, dopiero gdy jej łapy znalazły się na jego nogach, ten spojrzał na nią.
- Naprawdę? - Mruknął, by zaraz potem warknąć cicho gdy stracił równowagę i zaczął przechylać się do tyłu od uderzenia. Bez zastanowienia machnął skrzydłami by krzesło wraz z nim wróciło na stabilną pozycję, po czym już dużo mniej rozbawionym głosem warknął.
- Uspokój się! - Tyle że było za późno, pantera zdążyła usadzić się mniej więcej wygodnie, a dosłownie uderzenie serca później można było usłyszeć trzask, a następnie przyjrzeć się jak Saaviel majestatycznie spadał w dół prosto na podłogę. Zaraz też huknęło aż miło, w akompaniamencie jakże odpowiedniego do tej sytuacji słowa...
- KURWA! - Wręcz krzyknął i złapał łeb kocicy w żelaznym uścisku, sprowadzając go do ziemi, samemu opierając plecy o pozostałości krzesła.
- Spokój! - Warknął już ciszej, a w jego głosie jak i oczach dało się wyczuć gniew i... chęć mordu? Druga ręka mimowolnie powędrowała do ucha Pantery, gdzie jego palce chwyciły za jej kolczyk, a Saaviel z wyraźnym zadowoleniem pociągnął za niego w stronę podłogi, chcąc bardzo dosadnie zasugerować Kelishy aby ta nie podnosiła łba. W końcu o ile był w stanie chwilę wcześniej pociągnąć jej łeb tam drugą ręką, o tyle nie mógł liczyć na to że byłby w stanie utrzymać ją tylko i wyłącznie dzięki swojej sile...
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Psi los ma inspektor, choć dawno po robocie i syf Srebrnego, a raczej Posrebrzanego Pucharu odszedł był do lamusa, a zdrowie czy może nawet życie niezliczonych mas plebsu tudzież najemnego żołdactwa uratowane. Jednak karma bywa dziwką, a Śmierć przewrotnym liszem jest i lubi zabawić się cudzym kosztem – tym razem padło na stróża prawa i porządku, tego, kto dba, by zając był zającem, nie szczurem, a pieczeń ze strusia nie zawierała mięsa gawrona. Emhyr, poturbowany po upadku z rozdygotanego fotela, który rozleciał się w drzazgi, gdy inspektor rechotał ze śmiechu, bujając się w meblu. Końca klęcia nie było widać dosyć długo –nawet jak na warunki panujące w Mamucie– , a gdy urzędnik już nieco ochłonął, złapał dzban pełen strzygonia karnsteińskiego i wysączył go duszkiem. Następnie otrzepał się z wiórów, jedynych pozostałości po wydawać by się mogło wytrzymałym, mahoniowym fotelu, bogato zdobionym kością słoniową (wykorzystano tu oczywiście ciosy miejscowych mamutów lub mastodontów z Mai Laintha'e, którym niczego nie brakuje - z powodzeniem więc zastępują te słoniowe znane z cieplejszych regionów Alaranii tudzież innych, odleglejszych łusek Prajaszczura) i rubinami, wstał, nieco obolały pogładził się po zadku, nastroszył jeżozwierzową grzywę i wybrał się na poszukiwania solidniejszego siedziska. Podrałował zatem do magazynu, skąd po kilkunastu chwilach przytaszczył mocny, hebanowo-dębowy tron, bo nijak takiego grubasa nie można określić krzesłem czy fotelem. Mebel od razu został wypróbowany, po czym var Emreis wrócił do codziennego nadzorowania uwijających się jak w ukropie pracowników Mamuta oraz obserwacji zgromadzonych wewnątrz gości – szczególnie tych wpływowych czy potencjalnych adwersarzy.

Tymczasem w loży książęcej po mamucie zamówionym ongiś w zasadzie nie pozostały nawet gołe żebra, bo te zasmakowały pawio-kotu Cezarowi, który rzucił się na nie jak dzik na obierki i od razu wszamał wszystkie. Medard domówił więc gar raków, sandacza w szafranie i gąsiorek cydru. Wina i krwi było pod dostatkiem, więc nie trzeba było Emreisom rzyci tym zawracać. Kocur znikł na chwil parę z pola widzenia, a jego właścicielka kontynuowała rozmowę z księciem, który niewiele sobie nie zrobił z tego, że wszystko poszło na jego rachunek – tak to jest, gdy dobry gospodarz nie śpi na górze złota niczym nie przymierzając smok, a inwestuje wszędzie, gdzie tylko jest jakiś –nawet potencjalny- zysk. Konwersacja trwała w najlepsze, więc Medard odparł:

- Bardzo interesujące. Niektórzy potrafią wszystko łyknąć zupełnie jak pelikan, który dopiero co wyfrunął z gniazda.
Tu nastąpiła niespodziewana dla postronnego widza przerwa, książę bowiem wydał z siebie iście pijackie czknięcie, po czym światło dzienne ujrzało jeszcze kilka podobnych odgłosów. Ostatniemu z nich towarzyszyło beknięcie tak donośne, iż nie powstydziłby się go żaden krasnolud z Khaz-Adnar. Opanowawszy sytuację, wynikającą –dla zwykłego obserwatora- z nadmiernej ilości wypitego alkoholu wszelkiej maści, Medard odpowiedział:

- Pojęcia nie mam, w co ona pogrywa. Rozumiem jednak dumę, z jakiej słyną kotowaci, więc łatwo się nie podda. A skoro chce owe dziwaczne -nie tylko moim zdaniem jak widać- igraszki ciągnąć ad mortem defecatam, to już jej sprawa. Circus non meus, neque scimiae meae, jak mawiali Starożytni. Tak czy owak, szykuje się z tego kupa niezłej zabawy, chociaż wątpię, czy akurat jej będzie pod koniec do śmiechu.

Tu przerwał, wydał z siebie kolejne kilkoro czknięć, gdyż serię zaburzyło pojawienie się kelnera z wózkiem, na którym stał garniec pełen wyśmienitych raków oraz gąsior jabłecznika. Książę od razu zabrał się do jedzenia skorupiaków, nie myśląc nawet o udawaniu pijanego ludzkiego arystokraty. Jego żarłoczność ani chybi przypominała tę spotykaną u śmiertelników, więc w oczach postronnego widza uchodziłby za podpitego sobiepana, folgującego przyziemnym przyjemnościom – nihil novi sub sole.

Wtem pojawiła się ta, o której jeszcze przed chwilką tak ochoczo rozprawiano. Już zdążyła nawymyślać chyba każdemu poza najemnikiem i wciąż było mało. Nie ostudziło jej nawet wylane prosto na pysk zabrudzone piórem wino! Reprymendy na nic się zdały, ani chybi potrzeba tu lochu!

Już książę miał dorzucić parę ruenów od siebie, ale to, co powiedziała Triss, w zupełności powinno dziewce wystarczyć. Chociaż znając jej temperament i upór nieznośnego mamuta, zapewne będzie potrzeba czegoś więcej aniżeli zwyczajnego rzekłszy językiem gminu - opierdolu. Dodał –chyba tylko dla efektów- na koniec:

- Brawo, Triss! A ty uważaj, co mówisz i do kogo. Loch cię nie ominie, a nie za takie wybryki ludzie tracili łby. Miarka się przebrała. Tobie, jak dobrze pamiętam póki co płaci Inspektorat, a zgadnij, u kogo owa instytucja siedzi w kieszeni? Zamilcz więc i nie pogrążaj odrobiny godności, która ci została.

Następnie odparł towarzyszce, która z gracją zganiła niewychowaną dziewkę:
- W rzeczy samej, chociaż wątpię, czy ją to czegokolwiek nauczy. Loch czy raczej sam pobyt w nim niejednemu rozum wraca, więc jego właściciel –pomny kary- takich cyrków więcej nie wyczynia. Zobaczy się jak wytrzeźwieje.

Skończył wywód i wrócił do skorupiaków z cydrem, nie zapominając jednak o otoczeniu. Kot Triss wykorzystał nieuwagę pani i zabrał się ochoczo do zlizywania zacnego wina to ze stołów, to znów z posadzki, to wreszcie z pustych kielichów. Gdy zaś tego zabrakło, obrał sobie za cel Saaviela, skoczył mu na kolana i domagał się drapania za uchem – aż dziwne, że nie uciekł przed upadłym het daleko!
Alkohol, nerwy i pies wie, co jeszcze przyczyniło się do szybkiej zmiany formy Kelishy. Tego nawet Mamut dawno nie oglądał, chcąc nie chcąc najemniczka zapewniła darmową rozrywkę nie tylko towarzyszom, ale Emhyrowi i większości gości na tyle inteligentnych, by w porę spostrzegli, co takiego dzieje się w lokalu. Pantera otarła się o Triss, po czym zabrała się za czyszczenie pyska tuż przy Medardowych butach. Na szczęście dla księcia przyuważyła Cezara gramolącego się Upadłemu na kolana i zapragnęła zrobić to samo. Po chwili już miała łeb w okolicach torsu najemnika, który z kotem na kolanach ledwie utrzymywał równowagę na krześle, po dołożeniu doń dodatkowych dziesięciu kamieni wagi. Na nic zdały mu się rozpaczliwe próby dopomagania sobie skrzydłami, po prostu mebel osiągnął punkt graniczny wytrzymałości, po czym rozpadł się na kawałki, z których w powietrze poleciały wióry oraz pył trocin.

Medard zaśmiał się cicho, chociaż nie był to upadek tak widowiskowy jak gruchnięcie z łoskotem inspektora na parkiet, jednak nieco humoru toto generowało. Poobijany anioł to zły anioł, więc kotka za bardzo nie miała wyjścia. Oboje zwarli się w przypominającym bokserski klincz pojedynku, a pierzasty chwycił za kolczyk w uchu rywalki, której reakcja została utrudniona, jeśli nie zablokowana całkowicie. Wszyscy czekali na kulminację tego niecodziennego starcia. Boju, jakiego Mamut chyba jeszcze nie oglądał od wieków.
Ostatnio edytowane przez Medard 5 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

Upadły obserwował całą farsę z bezpiecznej odległości, nie ukrywając tego, że sytuacja trochę go bawi. Świadczył o tym mimowolny uśmieszek, którym przyozdabiał twarz upadłego jeszcze długi czas. Łapa stąpała po bardzo cienkim lodzie, ale najwidoczniej obecność wampirzycy łagodziła gniew księcia na tyle, że nie grozi jej kara śmierci w najbliższym czasie. Były król nie zamierzał się w to mieszać, chociaż zdawał sobie sprawę, że po części jest winny sytuacji. To jaki los miał spotkać najemniczkę nie wchodziło w zakres jego aktualnych zainteresowań.

Taya również rzucała od czasu do czasu gniewnym spojrzeniem w kierunku jednej osoby, którą oczywiście była zwierzołaczka. Większe zainteresowanie jednak poświęcała podanemu jedzeniu przez kelnera. Zachęcona widokiem soczystego mięsa mamuta spożywanego wcześniej przez Erremira, postanowiła również spróbować. Smakowało jej do tego stopnia, że zapomniała całkowicie o tym co się dzieje i z czasem straciła zainteresowanie, opróżniając powoli talerz z zadowoloną miną.

Emirey kątem oka pilnował córy, ale zbędne były to obawy, a wręcz nabrał znowu ochoty, aby spróbować mamuciego mięsa. Chwycił za widelec i zwinnym ruchem pozbawił smoczycy sporego kawałka, ładując go sobie na talerz z szelmowskim uśmieszkiem, gdy zorientowała się o napaści na własny talerz.
— Oy! To moje, oddawaj tato! — mruknęła z niezadowoleniem, gwałtownie wstając od stołu.
Przewróciła przy tym krzesło, dodaj tylko do chaosu panującego w książcej loży. Nie bacząc na sytuację, przemieściła się bliżej ojca i bezpardonowo wskoczyła mu na uda, rozsiadając się wygodnie. Nie zapomniała rzucić do ojca podobnego uśmieszku, którym sama została poczęstowana.
Były król trochę zdziwiony, a trochę zmieszany tym co zrobiła córka, nie rozumiejąc do końca, co chciała tym osiągnąć. Smoczyca jakby odczytując to ze spojrzenia pierzastego, wyprostowała się i palcem wskazującym władczo skierowała ku talerzowi leżącym przed nim. Err przez chwilę nawet się wzdrygnął, jakby obawiając się większej ilości „miłości” ze strony własnego dziecka.
— Nakarm mnie — stwierdziła słodkim głosem, jakby była mała dziewczynką.
Mężczyzna trochę osłupiał, bo córka mimo wszystko była dorosłą kobietą, biorąc pod uwagę ludzki punkt widzenia. Zmrużył oczy, próbując zrozumieć całą sytuację i co tu właśnie się odgrywa. Im dłużej czasu myślał, tym więcej pytań się rodziło niż odpowiedzi.

W tym samym czasie Łapa zaczęła się rozbierać, co nie umknęło wzrokowi upadłego, który zapuścił przysłowiowego „żurawia” przez ramię córki. Taya jak tylko zorientowała się co się dzieje, zaczerwieniła się, bo istotą raczej była niewinną w tych sprawach. Z głośnym klapnięcim dłonie dziewczyny wyglądowały na oczach i czole ojca, zasłaniając mu większość rozbieranej scenki. Zawiedziony upadły westchnął ciężko i zsunął dłonie córy z oczu już po zamieszaniu.
— Kurczę, już jest futrzakiem… — wymamrotał cicho, a Taya zdzieliła go po głowie, mrużąc przy tym oczy jednoznacznie.
— Jestem G Ł O D N A — przeliterowała głośno i wyraźnie, gdy drugi upadły i kot zajmowali się sobą na poziomie drewnianej podłogi.
— No już dobrze, dobrze. — Poddał się ostatecznie i sięgnął po widelec nóż, aby odkroić kawałeczek mięsa, który powędrował na widelcu do ust smoczyca.
Łuskowata capnęła zdobycz ze sztućca z zadowoleniem i oparła się bokiem o ramię ojca, wyczekując kolejnych kęsów. Czuła się jak prawdziwa księżniczka, a o dziwo taki właśnie status powinna mieć. Erremir nieśpiesznie powtarzał mały rytuał na linii ojciec – córka, zerkając w wolnym czasie jak rozwija się sytuacja w siłowaniu. Przez chwilę chciał pomóc, ale był wręcz pewny, że Taya rozgniewałaby się niezmiernie, stąd też szybko zrezygnował
Laerneth
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Laerneth »

Ucieczka z rodzinnego domu była najgłupszą rzeczą, jaką młoda arystokratka mogła zrobić. Zrozumiała to już po dwóch tygodniach, kiedy po podliczeniu "pożyczonych" od ojca (tatko wydałby trzy razy tyle na jej posag, więc niechże nie ubolewa nad stratą tych kilku(dziesięciu) Gryfów!) pieniędzy doszła do wniosku, że tak mała suma nie wystarczy na podróż po całej Alaranii. Z przyczyn oczywistych nie rozważała powrotu do rodziców, bowiem co miałaby im powiedzieć? Karnstein, a przynajmniej ta część mieszkańców księstwa, która dobrze znała ród Laid, pewnie już huczała od plotek na temat tej krnąbrnej dziewuchy, która sprzeciwiła się ojcu i uciekła przed bogatym narzeczonym. Cóż z tego, że wampirem, skoro nadrabiał wysoką pozycją, pieniędzmi i (chyba jak każdy krwiopijca) urodą? A niechby uczynił i z Laerneth dziecię nocy! Czyż nie ma większego szczęścia niż wieczna młodość?
Dla młodej kobiety najwidoczniej takowe istniało, skoro zrezygnowała z dotychczasowego wygodnego życia i przebrana za służącą zatrudniła się w Mamucie. Nie była to praca marzeń, o nie - Laerneth pragnęła zająć się alchemią, nie rodzeniem dzieci i uczestniczeniem w balach. Żeby jednak to się spełniło, musiała zarobić, znaleźć odpowiedniego nauczyciela, a przede wszystkim wypracować w sobie cierpliwość i pokorę. A nic tak nie uczy tych ostatnim, jak usługiwanie tym, którzy niegdyś zwracaliby się do niej "pani".
Nie była jednak pewna, czy podoła tej próbie. Niewygodne i obcierające buty, drapiąca lniana koszula oraz zbita słoma w poduszce nie były warunkami, do których łatwo przywyknąć pannie przyzwyczajonej do chodzenia w robionych na miarę skórzanych trzewikach, jedwabnych sukniach i spania w miękkim pierzu. Poza tym, nie licząc obdartych i obolałych pod koniec każdego dnia dłoni, praca w Mamucie nie była taka zła. Goście przybywający z najróżniejszych zakątków Alaranii swoimi opowieściami przyprawiali Laerneth o szybsze bicie serca, jednocześnie napełniając je nadzieją w chwilach największego zwątpienia oraz zmęczenia. Zaciśnie zęby i wytrzyma.
Wystarczy tylko, że nikt nie dowie się kim naprawdę jest.
Przez ostatnie tygodnie nawet udawało jej się ukryć swoją prawdziwą tożsamość. W Anperii była dziewką znikąd, nikt nie pytał jej o rodziców, ani pochodzenie. Zauważyła też, że pozostałe kelnerki zwracają się do niej cieplej, niż jej własne służki. "Traktują mnie jak jedną z nich, bez żadnych podziałów" - często przechodziło jej przez myśl. Nawet dwukolorowe oczy i srebrne włosy nikomu nie przeszkadzały.
Wszystko szło zgodnie z planem Laerneth, aż do nocy, w której to sam książę odwiedził Mamuta. Naraz wszystkie dziewki zebrały się przed lekko uchylonymi drzwiami od zaplecza, by podziwiać wkraczającego do loży książęcej władcę Karnsteinu, zachowując się przy tym jak stado dzierlatek. Srebrnowłosa również była pobudzona tą wizytą, ale w inny sposób niż pozostałe panny. One były zachwycone, młoda Laid zaś odczuwała niepokój. Żołądek skurczył się boleśnie na myśl, że miałaby zostać rozpoznana, dlatego też przez cały wieczór robiła wszystko, by nie znaleźć się blisko biesiadującego Medarda.
Trzeba przyznać, że dość zgrabnie jej to wychodziło. Chociaż nogi bolały ją niemiłosiernie, krążyła po głównej sali między gośćmi, troszcząc się o nich tego wieczora jak nigdy. Skończyła właśnie podawać piwo dwóm elfom, kiedy ktoś wcisnął w jej dłonie dzban najlepszego wina jakie można otrzymać w księstwie, nakazując udać się do loży książęcej. Rozpaczliwie rozglądała się za którąkolwiek z dziewek, które mogłyby ją w tym wyręczyć, ale większość albo skończyła pracę, albo była zajęta. Gwałtownie przełknęła ślinę, mając wrażenie, że czas się zatrzymał, a gwar nagle stał się cichszy. W takim stanie doskonale słyszała każde uderzenie swojego serca, każdy płytki wdech.
Omiotła wzrokiem pomieszczenie pełne niezwykłych istot, by zatrzymać się na księciu.
- Czy Wasza Wysokość życzy sobie wina? - zapytała nienaturalnie wysokim oraz zachrypniętym głosem - Najlepsze w całym księstwie.
Już samo to, że nie opuściła głowy, kiedy zwracała się do Medarda wiele o niej mówiło. Chociażby to, że nie jest z ulicy, ani z żadnej wsi. Wyprostowane plecy, uniesiona głowa i nieopalona skóra były charakterystyczne dla wysoko urodzonych panien, nie służek. Chciała ostrożnie zbliżyć się do władcy, kiedy jej przydługa spódnica zaczepiła się o gwóźdź wystający z krzesła... a raczej tego, co po krześle zostało. W efekcie dzban z winem poszybował w górę, upadając tuż przed wampirem i wylewając swoją zawartość na jego szaty, barwiąc je szkarłatem.
Patrzyła na to trwając przez chwilę w szoku, by następnie gwałtownie podnieść się z podłogi, nie zwracając uwagi na charakterystyczny dźwięk, jaki towarzyszył prującemu się materiałowi.
- Wasza Wysokość, ja... Ja, proszę - jęknęła padając na kolana obok Medara - Ja nie chciałam... Proszę... Zaraz jakoś to może...może wyczyszczę?
Oczy w dwóch różnych kolorach, srebrne włosy oraz delikatne, wypielęgnowane dłonie, które wyciągały się ku władcy chyba nie pozostawiały mu wątpliwości co do tego, kim jest owa niezdarna "kelnerka". Nawet jeśli nigdy jej nie spotkał, to same opowieści o jej cudacznym wyglądzie powinny wystarczyć. Oczywiście, jeśli książę słuchał plotek dotyczących życia swoich poddanych.
Awatar użytkownika
Triss
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampirzyca czystej krwi
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Triss »

Zakłady o ogon, upadające beczki wina, krzyki, toasty i śmiechy, a także łamiące się nogi w fotelu inspektora i uparty kot wyjadający resztki ze stołu były tym, co sprawiało, że wieczór w książęcej loży ani na moment nie zalatywał nudą. Nawet sam Jeżozwierz, na codzień ponury i uparty dręczyciel rodowych winnic Triss, znajdował pocieszenie oglądając szeregi drobnych wypadków i spięć, do których dochodziło w jego powrzechnie szanowanym lokalu. Nawet on nie miał w tej chwili serca, by przerywać tak dobrą komedię rodem z najlepszego cyrku. Zwłaszcza, że miał miejsce w pierwszym rzędzie, podobnie jak inni, wysoko postawieni w tym kraju arystokraci. Kątem oka Triss dostrzegła magrabiego Henckla wraz z małżonką, trzymającego rękę na połowie kuźni i warsztatów płatnerskich w mieście. Zdawało jej się, że jego sumiaste wąsy na poplamionej nierówną opalenizną twarzy zaraz zanurkują w kubku z kawą lub w sałatce na sąsiednim talerzu. Kawałek od nich siedział rektor karnsteińskiego uniwersytetu, zajęty dość burzliwą rozmową z jednym ze swoich dziekanów, dla którego ważniejsza była obecnie Elwira Laincaster, kochanka lorda Desmonda, właściciela jedynej, największej i prosperującej najlepiej na świecie stoczni, szykującej okręty na zbliżającą się wyprawę. Po za nimi wampirzyca dostrzegła także kilku pomniejszych hrabiów ze szczebla administracji i baronów, którzy od kilku lat próbują stworzyć znaczącą konkurencję na rynku wina, lecz bez wyraźnych sukcesów. Ostatnim, rozpoznanym przez nią gościem Mamuta był Kalwin Rick z rodu Oregonów, szef sporego browaru i właściciel magazynów przemysłowych, które Margoci wynajmowali do przechowywania beczek i nadmiaru wyprodukowanego, lecz nie tak cennego rodzaju wina. Te, które przyniosło im sławę nie miało prawa opuścić prywatnych winnic, gdzie miało nie tylko najlepsze warunki rozwoju, ale i najlepszą ochronę i opiekę.
Na przyglądanie się gościom nie było już jednak czasu, gdy Kelisha postanowiła odegrać rozbieraną scenę z finałem w postaci zmiany formy na bardziej zwierzęcą. Widok czarnej pantery na stole, a zaraz też i pod nim mocno zaszokował towarzystwo, które w pierwszej kolejności patrzyło na Łapę, jak na ducha. Jedynie Saaviel dał się porwać odruchom i chciał złapać za miecz, kiedy okazało się, że jedyne, co zostało zagrożone to reputacja i dobre imię samej zmiennokształtnej. Jej wybryk spotkał się z ogólnym pomrukiem dezaprobaty ze strony wampirzycy, która po chwili musiała łapać skaczącego w jej stronę pawio-kota. Cezar, któremu nie spodobało się lizanie po grzbiecie i spychanie z kolan Upadłego, uciekł na ręce właścicielki, a z nich spowrotem na niezniszczone krzesło, gdzie mógł w spokoju doprowadzić futro i pióra do należytego porządku.
- Nie chcę psuć księciu wieczoru, ale może to już czas żeby ktoś zaprowadził tutaj porządek? Mam na myśli strażników albo Inspektora. Zaraz będziemy na ustach całego księstwa, a to raczej nie przystoi szanownej części naszego towarzystwa - zaproponowała Medardowi, przyglądając się zapasom w stercie drewna w wykonaniu Saaviela i Kelishy.
Dobrą zabawę, jak zauważyła, miała również córka Erremira, Taya, która rozsadzona na kolanach ojca, domagała się kolejnych posiłków, oglądając przedstawienie na podłodze. Może i było to w gruncie rzeczy zabawne, ale tak samo żenujące, jakby stanąć na audiencji u księcia i zapomnieć celu wizyty.
Nie minęło jednak dużo czasu, jak do komediowej puli dołączyła kolejna osoba, jedna z kelnerek, zawadzając o gwóźdź i rozlewając wino na najczcigodniejszą osobę w kraju. Widok mokrych włosów, a także szat księcia nie został zignorowany przez nikogo. Z sali, a przynajmniej ze strony stolików osób, które przyglądały się cyrkowi, rozległy się szepty, dramatyczne westchnienia i stłumione śmiechy. Nawet samej Triss ciężko było zachować powagę, jeśli biorąc cały ten chaos pod uwagę. Mimo to wampirzyca zachowała pion i jako druga, zaraz po niezdarniej kelnerce, skoczyła księciu na pomoc.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

        Gdyby Kelisha nie spiła się wyśmienitym wampirzym winem, być może wieczór przebiegłby znacznie spokojniej. Być może niewiele by to zmieniło, a towarzystwo znalazłoby inny sposób na zawracanie na siebie uwagi wszystkich gości Mamuta. Żadnych wątpliwości nie zostawiał fakt, że Emreisowie powinni zainwestować w bardziej wytrzymałe meble. W końcu zawsze istniało ryzyko zawitania do lokalu chociażby minotaura, które do kruszynek nie należały.
        Po tym, jak kocica wlazła jakimś cudem na kolana Saaviela, nie zdążyła nawet spróbować rozsiąść się wygodnie, czy ugnieść odpowiednio łapami jego uda. Drewno zatrzeszczało i oboje wylądowali na ziemi. Właściwie miecznik upadł na podłogę, a pantera na niego. Mężczyzna miał tyle szczęścia, że odruchowo rozłożyła szeroko łapy, więc zamiast wbić przy uderzeniu pazury w jego ciało, klepnęła tylko ciężko klatką piersiową, nie mogąc utrzymać w pełni równowagi. Wbrew pozorom nieoczekiwane opadnięcie całym ciężarem na umięśnionego wojownika nie należało do najprzyjemniejszych doznań, choć z pewnością lepiej było uderzyć o twarde ciało niż twarde drewno. Zanim zmiennokształtna zdążyła połapać się w sytuacji i oswoić ze swoim nowym położeniem, poczuła ramiona oplatające się wokół jej karku i ciągnące w dół. Warknęła zaskoczona i odruchowo spróbowała podnieść łeb, ale wtedy zabolało ją ucho. Ktoś bezczelnie ciągnął ją za kolczyk, zmuszając do pozostania w takiej, nieszczególnie wygodnej, pozycji. Chwila namysłu pozwoliła jej odkryć winnego, obróciła nawet w jego stronę pysk i sapnęła oburzona wprost do ucha. Potężne pazury zazgrzytały o deski, gdy znów spróbowała się podnieść. Kocica zasyczała w proteście przeciw takiemu traktowaniu, przez co nawdychała się się pyłu ze zniszczonego krzesła i kichnęła potężnie. Zaraz potem pisnęła, poczuwszy ból w uchu. W końcu omal sama nie urwała sobie kolczyka. Zrozumiała dzięki temu, że w tej potyczce była na przegranej pozycji i położyła się zaskakująco grzecznie, jak na nią.

        Kelisha powiodła lekko nieprzytomnym spojrzeniem po pomieszczeniu, na dłuższą chwilę zatrzymując je na księciu. Powoli docierały do niej wszelkie konsekwencje wynikające z picia w takim towarzystwie. Jedyne wolne ucho oklapło smętnie, a z kociego pyska zaczęło wydostawać się ciche burczenie. Ciężko byłoby uznać je za objaw agresji, a raczej próbę skarżenia się na niewdzięczny los.
        - No nie wsadzi mnie przecież do lochu. Zobacz, grzeczna jestem! Nic nie robię, nawet się nie szarpię. No szlag by to... wiem - pomyślała, doznawszy nagłego oświecenia, jak mogła bardziej udowodnić swoje wzorowe zachowanie i niewinność. Ponownie obróciła pysk w stronę Saaviela. Ryzykując kolejne szarpnięcie za kolczyk powolutku otworzyła pysk i zaczęła lizać go szorstkim językiem po policzku oraz uchu. Aby jeszcze bardziej podkreślić swoje dobre intencje, postanowiła całkiem schować łapy. Go oznaczało, że wcisnęła je pod własne cielsko, leżąc na mieczniku całym swoim ciężarem. Gdyby wcześniej zauważyła jego próby zachowania równowagi za pomocą skrzydeł, z pewnością pomyślałaby dwa razy, zanim pozwoliłaby sobie na realizację takich pomysłów. W końcu leżenie pod ciężkim kotem z czymkolwiek znajdującym się pod plecami musiało być piekielnie niewygodne.
        Panterołaczka rozejrzała się ponownie, wzrokiem szukając dziwacznego kota, a gdy dostrzegła do na kolanach Triss, uniosła nawet radośnie ogon. Ten mały dziwak podobał jej się na swój sposób i chętnie sprawdziłaby, czy potrafił rozłożyć swój pawi ogon. Zabawa tak kolorowymi piórami wydawała się pijanej łuczniczce wspaniałą rozrywką. Niestety chwilę później zauważyła Emireya z córką, o których niemal zapomniała. Spróbowała nawet podnieść się, aby dać dyla z pomieszczenia, gdzie siedział Upadły, ale nie miała takiej możliwości. Saaviel uparcie trzymał ją za kolczyk, mogła więc tylko warknąć, odsłaniając kły i odruchowo wysunąć pazury. Czarny ogon zaczął nerwowo przecinać powietrze, co rusz młócąc to kocie boki, to uwięzionego pod nią miecznika.
        Gdy wydawało się, że właściwie wieczór dziwniejszy już nie będzie, pojawiła się białowłosa kelnerka z dzbanem wina. Kelisha omal nie smagnęła jej po łydkach końcówką ogona, ale tym razem jej wkład nie był potrzebny dla pogłębienia ogólnego chaosu. Dziewczyna samodzielnie zdołała przewrócić się o jakiś fragment zniszczonego krzesła i oblać Pana na Karnsteinie i Posiadacza Zbyt Wielu Tytułów zawartością niesionego naczynia. Pantera aż sapnęła, dając upust własnej wesołości i zamruczała nisko, ocierając pyskiem o Saaviela. Właściwie chwilowo ani myślała z niego złazić. Był całkiem wygodnym, cieplutkim legowiskiem. Pachniał ciut dziwnie, ale nie powodowało to aż takiego dyskomfortu, kocica i tak czuła głównie woń alkoholu. Bardziej nie spodobało jej się to, że cofająca się pracownica Mamuta omal nie nadepnęła na jej ogon. Zmiennokształtna postanowiła wykorzystać najnowsze zamieszanie, zdawszy sobie nagle sprawę, że miała właśnie idealną szansę, aby wyjść z całej chryi z nietkniętą skórą na grzbiecie. Wszyscy zaczęli zwracać uwagę wyłącznie na Medarda. Musiała tylko wyrwać się i mogła popędzić na wolność prosto przez drzwi gospody, a potem szukaj wiatru w polu. Albo czarnego kota nocą w wąskich uliczkach. Zaparła się wszystkimi łapami o miecznika, wysuwając pazury i zaczęła podnosić, zdeterminowana odzyskać swobodę ruchów wraz z kolczykiem. Sęk w tym, że wściekła z marnych skutków swoich działań ryknęła z całą mocą własnych płuc prosto w jego twarz.
Awatar użytkownika
Saaviel
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Najemnik , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Saaviel »

Miły wieczór prawda? Saaviel niestety nie mógł się kompletnie zgodzić z owym stwierdzeniem, bo o ile Medard wykazał się gestem i zaprosił całą gromadkę do jakże wspaniałego Mamuta, o tyle samo towarzystwo, cóż bywało problematyczne... Choć może nie do końca całe towarzystwo, a konkretnie pewna łuczniczka która w tym momencie jawiła się pod postacią czarnej pantery, która to w tym momencie pochłaniała lwią część jego uwagi, czy tego chciał, czy nie... W końcu trudno było się skupić na otaczającym Ciebie świecie, gdy ciężka pantera leżała na Tobie wśród pozostałości krzesła na którym jeszcze chwilę siedziało się spokojnie, delektując chwilą. Choć trzeba było przyznać, Kelisha całkiem dobrze zniosła jego nad wyraz "okrutne" sprowadzenie do rzeczywistości. Nie licząc kichnięcia, które tylko Saavielowi pomogło, zachowała się w mało spodziewany sposób, co jak co, ale Upadły był pewien że będzie walczyła więcej, ale nie ta zaraz potem uznała że obliże go, co może i miało na celu złagodzenie sytuacji, ale na pewno nie było czymś przyjemnym dla samego poszkodowanego... Westchnął cicho, ale szczerze co miał zrobić? Pozwolił jej na nieco swobody, skoro wyglądało że ta będzie się zachowywać, choć dalej nie puszczał jej ucha, przymilanie się to było jedno, posłuszeństwo, drugie, a tego drugiego jeszcze nie okazała... Przynajmniej na tyle na ile znał koty... Szczególnie że delikatna zmiana pozycji pantery sprawiła że ten głośno wypuścił powietrze z płuc i warknął cicho. Nie dość że musiał użerać się z nią, to jeszcze musiał uważać na swoje skrzydła, które mimowolnie jednak rozpostarły się całkiem szeroko, coby nie wyglądał jakby unosił się stopę nad ziemią... I szczerze, nie była to wygodna pozycja, przynajmniej nie w momencie gdy coś na nim leżało, a on nie mógł pozwolić sobie by "objąć" ją, nie wiedząc co tej zaraz może wpaść do głowy... I szczerze była to dobra decyzja, patrząc jak wielki kot nagle warknął w stronę Emireya, jednocześnie wbijając pazury w ciało Saaviela. Ten jednak nie pokazał po sobie jakby cokolwiek poczuł, a jedynie nieco pociągnął za kolczyk.
- Uspokój się. - Warknął cicho. W teorii rozumiał dlaczego pantera tak reagowała na ojca smoczycy, ale czy otwarte pokazywanie wrogości miało jej w czymś pomóc? Szczerze wątpił w to, ba, wiedział że jedynie pogarszało jej sytuację, co by nie stało się w ciągu tych kilku chwil gdy byli poza Mamutem. Zdecydowanie takie zachowanie nie sprawiało by Upadły w ogóle rozważył opcję uwolnienia Kelishy ze swego uścisku... No i właśnie w tym momencie stało się coś, czego już kompletnie się nie spodziewał... Szczerze widząc jak służka wylewa wino na Medarda, parsknął cichym śmiechem, przez chwilę zapominając w jakiej sytuacji był on sam. Przynajmniej do momentu kiedy jego własny śmiech został zagłuszony przez potężny ryk. To właśnie wtedy przypomniał sobie, wraz z rozchodzącym się po jego klatce piersiowej bólem, że Kelisha w tym momencie była by w stanie go zabić gdyby poświęciła swoje ucho... Warknął cicho i spojrzał prosto w oczy wielkiego kota, po czym poprawił chwyt, tak by ta musiała położyć swój łeb na nim.
- Nie chcesz mnie rozzłościć Keli... Wystarczy że już obraziłaś Księcia, chcesz pogorszyć swoją sytuację? - Wysyczał cicho, uśmiechając się lekko, mimo faktu że każdy o lepszym węchu mógł poczuć jakże przyjemny zapach krwi Upadłego. Cóż jego ubrania jednak nie broniły przed pazurami, a ta najwyraźniej nie robiła sobie nic z faktu że wbijała je w jego klatkę piersiową...
- A może chcesz abym odpłacił się za te twoje pazurki, co? - O ile wcześniej mogła nie zwrócić po prostu uwagi na to, Saaviel nie zamierzał od tak pozwolić jej na wyjście z tej sytuacji bez choćby odrobiny pokory, szczególnie że koszula pod jej łapami wyraźnie stawała się coraz bardziej mokra...
- Jak będzie moja droga? - Zamruczał już z szerokim uśmiechem na twarzy. Wbrew pozorom wcale nie było tak że nie czuł pazurów, ba, ból był całkiem silny, jednak nie zamierzał pokazać tego po sobie, chociażby z racji, że cóż, tak sytuacja wyglądała, zabawniej... Przynajmniej z jego punktu widzenia, wolał aby to najemniczka przeraziła się co takiego nieświadomie zrobiła... Jednocześnie jeśli ktokolwiek przyglądał się mu w tym momencie, mógł dostrzec jak jeden z kawałków krzesła po prostu znika spod niego, jakby go tam nigdy nie było. Upadły odetchnął w myślach, jeden z kawałków drewna zaczął nieprzyjemnie wbijać mu się w plecy po tym jak Kelisha próbowała się wyrwać, więc ulga jaką poczuł gdy w końcu postanowił zaradzić coś na ten fakt, była wręcz niebiańska... O ile piekielny mógł tak powiedzieć... W końcu niebo wcale nie było tak miłe jak mogło się wydawać po tym co mówili kapłani Najwyższego...
Zablokowany

Wróć do „Księstwo Karnstein”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości