Strona 1 z 3

Taniec ze śmiercią

: Wto Lip 11, 2017 3:33 pm
autor: Loneyethe
        Bal w Karnstein rozpoczął się już o ósmej wieczorem, jednak większość gości przybyła po dwudziestej drugiej. Loneyethe pojawiła się znacznie później, ponieważ ze swojej posiadłości wyruszyła dopiero po zachodzie słońca. Doprawdy, uczulenie wampirów na promienie słoneczne wcale nie ułatwia jej życia, a do Karnsteinu jest bardzo długa droga. Wampirzyca westchnęła głęboko, wspominając cudowną architekturę tego miejsca, jaką miała okazję ujrzeć. Tyle szczegółów, tyle mrocznego koloru purpury zmieszanego z królewskim złotem. „Mają gust, to muszę im przyznać. Chociaż… To miasto jest idealne dla mnie”, pomyślała, uśmiechając się pod nosem. Mieszkańcami Karnsteinu były głównie wampiry i mroczne elfy, a więc Loneyethe bez problemu się tutaj wpasowywała.
        Wampirzyca stanęła obok jednego ze stolików w sali, znajdując przy tym dogodne miejsce, które pozwoli jej obserwować nowo-przybyłych. Całe pomieszczenie zostało dobrze przygotowane na przyjęcie. Żyrandol oślepiał swoim jakże wspaniałym blaskiem, w lewym kącie sali, zaraz przy wejściu, znajdowało się pianino oraz muzykanci, bardowie mający umilić czas gościom. Dwa długie stoły oferowały wszelkiego rodzaju smakołyki, kusząc tym niejedną pannę, która zmagała się ze sobą w ciasnym gorsecie… znaczy w duszy, czy pochłonąć kilka przysmaków, czy może zachować pozory niełakomej kobiety. Ciężko rozpoznać, ile ras zostało zaproszonych; wnioskując po poczęstunkach musiał to być leśny lud, nieumarli oraz wiele innych magicznych istot. Loneyethe dostrzegła kieliszki wypełnione winem po jednej stronie stołu, natomiast po drugiej napitek dla krwiopijców. Już polubiła to miejsce.

        Bal rozpoczął się. Loneyethe obserwowała otoczenie uważnie, starając się znaleźć miejsce, gdzie mogłaby się wpasować. Damy w eleganckich strojach kroczą dumnie jak pawie. Niektóre bardzo skore do plotek oceniają nowy lamowany futrem płaszcz panny Rozrzutnej albo analizują wysiłki lady Podstarzałej, która próbując nie wyglądać na swój wiek, zaciągnęła wiązania gorsetu do granic możliwości, czy też wypudrowała twarz do sztywności tortu bezowego. Gospodarz, hrabia Vincent von Goose, obserwował swoich gości z drobnego podwyższenia w sali. Mężczyźni wcinają się w rozmowy, prosząc panie do tańca, a te momentalnie przestają plotkować i, zachwycone zaproszeniem od młodego dżentelmena, ruszają na parkiet. Duma sprawia, że chętnie znoszą zazdrosne spojrzenia innych dam.
        Loneyethe śmieszyło ich zachowanie, ale wampirzyca nie dała po sobie tego poznać. Spokojnie odmówiła tańca natrętnemu dzwonnikowi z Notre Dame, po czym wzięła w dłoń kieliszek wina. Przez przypadek dołączyła do jakiejś rozmowy z kilkoma kobietami, z czego jedną znała. Nieumarła pamiętała ją z przyjęć, na które taszczyła ją matka.

        - Panienka Loneyethe! – odezwała się lady PołamięJęzykNaJejNazwisku. – Jak miło panienkę znowu widzieć! Czy jest tutaj pani matka? – zapytała, rozglądając się.
        - Od dawna już nie jestem pod skrzydłem mojej pani matki. Obawiam się, że nie została zaproszona na to cudowne przyjęcie. – Wampirzyca uśmiechnęła się tryumfalnie, widząc zaskoczenie na twarzy damy stojącej obok lady ZbytDługieNazwisko.
A propo zaproszenia, gospodarz okazał się bardzo rozrzutny w tej kwestii. Wszyscy wyżej postawieni bądź w jakimś stopniu ważni ludzie dostali list z zawiadomieniem o przyjęciu, lecz pojawiła się również kasta osób o niższej randze; między innymi kilkoro opryszków, mędrców oraz dhampirów. Czyżby pan von Goose, cóż za śmieszne nazwisko, pragnął okazać swoją uczciwość? Czy też planował coś większego? W głowie wampirzycy pojawiły się wątpliwości, które szybko rozwiała jej rozmówczyni.
        - Pamiętam, jak panienka Loneyethe zachwyciła mnie na pewnym przyjęciu swoją grą na fortepianie. Czy zechce pani dzisiaj nam zagrać?
        - Och, byłabym rada usłyszeć grę panienki! – Lizuska, widocznie najmłodsza kobieta w towarzystwie, próbująca wpasować się w starsze grono. Biedne stworzenie.
        - Z wielką chęcią. – Loneyethe ukłoniła się z gracją. – Aczkolwiek przyjęcie się dopiero zaczęło, więc przeproszę panie, ale chciałabym się nim nacieszyć. Zagram nieco później. – Uśmiechnęła się do nich, a one z radością potaknęły i zaczęły kolejną bezsensowną rozmowę na temat strojów. Wampirzyca nie była zainteresowana, więc ruszyła dalej, krocząc wśród gości i szukając jakiejś rozrywki. Byleby uniknąć dzwonnika, który wypatrywał ofiary na kolejny taniec.

Re: Taniec ze śmiercią

: Śro Lip 12, 2017 3:35 pm
autor: Alesperta
        Karnstein. Stolica trupów, prawie trupów i generalnie większości rzeczy, która powinna gnić w jakimś przydrożnym rowie. Przepych, osobniki uważające się za ważniejsze od innych, góra forsy. Aż się niedobrze robi. Alesperta na samą myśl o udaniu się do tego miejsca miał lekki odruch wymiotny. Za dużo zbyt wybujałych ego na zbyt małej przestrzeni.

        Czemu jednak Upadły w ogóle myślał o tym miejscu? Kilka dni wcześniej, bez słowa wyjaśnienia, nieznana mu diablica podrzuciła kopertę zaadresowaną do niego do kuźni Xel'Tara. Kowal nie miał pojęcia o co chodzi, ale nie zwlekając poszedł do laboratorium Anioła i wręczył mu list. Okazało się, że jest to zaproszenie na bal do Karntein'u. W pierwszym odruchu miał zamiar wrzucić kartkę do pieca, ale coś go tknęło. Uruchomił swoje wici w celu poznania tożsamości innych zaproszonych gości, w końcu bal wystawiał jakiś bogaty arystokrata. Bardzo nie chciał udawać się na to przyjęcie, zbyt dużo zadufania w sobie przejawiali mieszkańcy tamtych włości. Jego nadzieje prysły jednak szybko, gdy okazało się, że zaproszeni zostali również faktycznie ważni dostojnicy, których pomoc mogłaby mu się kiedyś przydać.

        Z determinacją przełknął jednak gulę rozgoryczenia, która pojawiła się w jego gardle i w przeddzień bankietu wyruszył w drogę. Najbliższe księstwu wyjście z Piekła znajdowało się pół dnia lotu w linii prostej.
        Anioł pojawił się na miejscu dwie godziny przed rozpoczęciem. Było to spowodowane silną burzą, która stanęła mu na drodze i uziemiła go na jakieś 5 godzin. Alesperta nie wykazywał jednak większych oznak zmęczenia. Ubrany w swój standardowy strój, który bez problemu mógłby konkurować z większością uważanych za odświętne, ruszył równym krokiem po schodach posiadłości. W międzyczasie otworzył swój zegarek i wypuścił z niego Shade'a.
- Bądź pan tak łaskaw i powiedz mi, po cholerę żeśmy tutaj w ogóle przylecieli? Swoją drogą, gdzie my w ogóle jesteśmy? - warknął pies, poirytowany zapewne długim pobytem w innym wymiarze. Również jego niewiedza wzbudzała w nim gniew, ponieważ Upadły nie wyjaśnił mu wcześniej, co się dzieje, tylko zwyczajnie zapakował go do zegarka i wziął ze sobą.
- Nie marudź, jesteśmy w Karnstein. Na balu u niejakiego von Goose'a. Tfu - Anioł splunął z obrzydzeniem. - Wiem, że ci się to nie podoba, ale może poprawię ci humor, jak sam powiem, że niechętnie tu jestem?
- To to zauważyłem już dobre parę godzin temu. Ale po cholerę się tu fatygowaliśmy?
- Żeby pozyskać, jeśli się uda, paru sojuszników. Ten hrabia czy kim on tam jest zaprosił kilka całkiem ważnych osób. Staraj się więc zachowywać w miarę przyzwoicie. No i nie zaglądaj każdej babie pod kieckę - mruknął Współtwórca.
Gdyby Shade miał ludzką twarz, zdobiłby go w tej chwili łobuzerski uśmiech, który nieudolnie próbowałby ukryć pod maską niewinności.
- Przecież wiesz, że ja nie z tych. - Pies mimowolnie wyszczerzył się jeszcze bardziej. - To było dawno temu i nie prawda. Ale co by nie mówić, było wtedy co oglądać... Sunie też miały fajne... Szczególnie tamtą z jasnym futrem...
- Proszę cię, bez szczegółów... - Mężczyzna przyspieszył kroku, w ślad za nim ruszył i jego pies, śmiejąc się pod nosem.

        Majordomus nie robił większych problemów. Poprosił tylko o pokazanie zaproszenia, przy czym już miał zacząć mówić coś o zakazie wprowadzania zwierząt, ale zanim z jego ust wydobyło się pierwsze słowo, Anioł już był na sali.
        Szybko namierzył stolik z jedzeniem, który stał trochę na uboczu, co zapewniało mu dobry punkt obserwacyjny. Shade zgrabnie dreptał koło nogi swojego pana, rozglądając się uważnie. Upadły porwał jakiś kielich ze stołu i oparł się plecami o ścianę, starając wtopić się w cień, co nie było łatwe, biorąc pod uwagę jego śnieżnobiały ubiór i włosy. Brał kielich do ust, udając nonszalancję, gdy w pewnym momencie się opamiętał. Odjął naczynie od warg i dyskretnie podstawił je pod nos psa.
- Powiedz mi, czy czujesz w tym alkohol? - zapytał szeptem.
Pies zaczął wąchać puchar, nosem prawie zasysając jego zawartość.
- Tia, tu jest etanol. Dobrze, że spytałeś, bo nie chciałbym taszczyć cię do domu jak po ostatniej imprezie u naszego kowala - mruknął.
- Nie przypominaj mi nawet. Swoją drogą, jakim cudem znalazłem się na kanapie u tamtego sukkuba...? - steknął, przygnieciony wspomnieniami mężczyzna.
- Nawet nie pytaj. Zabawa była niezła - uśmiechnął się pies.
Anioł mruknął coś pod nosem i odstawił puchar i sięgnął po drugi, upewniając się, że jego zawartość to niegroźny sok z owoców.

        Uważnie obserwował ruch na sali. Goście już przybyli w znacznej ilości, więc rozpoczęły się tańce. Koło niego, za kotarą, bliżej nieznana mu para próbowała połknąć się nawzajem. Zniesmaczony odwrócił wzrok i wrócił do śledzenia tancerzy. Nogi rwały mu się do tańca, ale uznał, że najpierw porozmawia z przynajmniej jedną potencjalną "ofiarą", a dopiero potem skorzysta z okazji rozruszania stawów.
        Między parami mignęła mu postać, starsza kobieta w wytwornej sukni, z bransoletką z rubinów, szafirów i agatów. To była hrabina, która miała całkiem sporą spółkę handlu biżuterią. Jej służący, którego Upadły uratował kiedyś przed dzikiem, powiedział mu, że jego pani ma ostatnio problemy zdrowotne, a żaden magik ani lekarz nie byli w stanie jej pomóc. Nie uszło uwadze Alesperty, że była nienaturalnie blada i miała dziwne, czerwone plamki pod skórą. Była oczywistym celem, gdyż z opowieści sługusa dowiedział się, że starucha, dla zachowania życia i bogactwa gotowa była oddać wszystko. No, z wyjątkiem pieniędzy. Anioł jednak ich nie potrzebował, miał całkiem spory majątek zbity po tylu latach przebywania na ziemi. Chodziło mu o coś znaczenie bardziej wartościowego. Hrabina trzymała twardą ręką sporą część rynku w Alaranii. Taki sojusznik zawsze może się na coś przydać. Ten mógł być wyjątkowo prosty do pozyskania, gdyż Współtwórca już wiedział, co trzeba naprawić w ciele kobiety, żeby wyzdrowiała.

        Zgrabnym krokiem ruszył za nią w celu wszczęcia rozmowy. Na jego nieszczęście jakaś dziewczyna chwyciła go za rękę i powlokła między tancerzy, zmuszając go tym samym do zatańczenia z nią walca. Alesperta patrzył jeszcze za hrabiną, ale na całe szczęście stanęła niedaleko i rozmawiała z jakimś staruszkiem ubranym jak wojskowy, popijając wino. "Co się odwlecze, to nie uciecze" pomyślał, po czym skupił się na partnerce i zaczął tańczyć. Shade podniósł łeb znad kawałka baraniny, który bez trudu ściągnął ze stolika i rzucił swojemu panu wymowne spojrzenie, po czym wrócił do obgryzania kości.

Re: Taniec ze śmiercią

: Czw Lip 13, 2017 12:46 pm
autor: Ritsel
Zaproszenie zauważył dopiero, kiedy się obudził – albo raczej kiedy zechciał otworzyć oczy. Dobrze zdawał sobie sprawę, w którym momencie córka gospodarza weszła do jego pokoju, jak blisko podeszła do jego łóżka, jak szybko zamknęły się za nią drzwi, po tym, gdy lekko się poruszył. Nie mógł powstrzymać uśmieszku zadowolenia, zdając sobie sprawę, że ta młoda, ludzka dziewczyna prawdopodobnie się go obawiała. Przynajmniej miała dość rozumu w głowie, żeby nie próbować żadnych sztuczek, kiedy był pogrążony w nieświadomości. Był ciekaw, co stało za tą niespodziewaną wizytą, ale pozwolił sobie na jeszcze dziesięć minut bezmyślnego leżenia.

Powoli układał plan dnia, chociaż prawdopodobnie nic konkretnego nie uda mu się zrobić. Będąc w Valladon, właściwie przejazdem, nie miał zamiaru jakoś specjalnie mieszać się w sprawy istot ludzkich, szczególnie wliczając w to zebrane informacje, że na razie nikt z nikim nie drze kotów. Musiał jednak coś ze sobą zrobić. Myślał nad rychłym opuszczeniem gospody, której gospodarz okazał się niespodziewanie chojny, jak na fakt, że gościł elfa z mroczną przeszłością. Ale o tym, oczywiście, nie mógł wiedzieć.

Z lekkim stęknięciem wyprostował ręce nad głową, wyginając plecy, żeby rozciągnąć zastałe mięśnie, nadal nie zwlekając się z wygodnego posłania. Jedną ręką pozbył się rąbka płaszcza, który spoczywał na jego twarzy. W ten sposób miał zawsze pewność, że w razie nagłego wypadku będzie polegać wyłącznie na słuchu, a nie na zdradliwym zmyśle wzroku. Zamrugał kilka razy, obracając głowę w taki sposób, że spojrzał na kartkę na blacie stolika. Z ciekawością wstał, jeszcze trochę się rozciągając, po czym zaczął studiować zapisany kawałek papieru.

Neirr pojawił się tuż nad jego ramieniem, też jakby zaintrygowany.

- Spójrz no, Świetliku – powiedział Ritsel, doskonale wiedząc, że towarzysz nie jest w stanie wykonać polecenia. – Von Goose. Znamy to nazwisko, co? Niezła szycha… Tylko dlaczego miałby mnie zapraszać na jakieś wystawne przyjęcie?

Zdawał sobie sprawę, że hrabia nie pozwoliłby sobie na wydanie byle jakiego przyjęcia z byle jakimi gośćmi. Co prawda nie miał w Karnsteinie do wykonania żadnego zadania, ale biorąc pod uwagę przewidywany status gości i niewątpliwą reputację Ristela, mógł mieć szansę nie tylko na znalezienie nowego zleceniodawcy, ale także na podsłuchanie plotek, które mogłyby się okazać niezmiernie przydatne.

Biorąc pod uwagę te wszystkie argumenty, elf bez wahania wyruszył w drogę. Zdecydował się na swój typowy strój, białe spodnie (ludzkie kobiety z niewiadomego powodu nazywały je „legginsami” i dobrze słyszał, jakie komentarze padały pod adresem jego nóg i tego, co znajduje się ponad nimi), tego samego koloru koszulę z kamizelką oraz nieodłączny czarny płaszcz, skrojony tak, żeby odsłaniał ramiona.

Na miejscu był tuż po rozpoczęciu balu.

Doskonale zdawał sobie sprawę, że ilość gości osiągnie apogeum dopiero jakiś czas po zmroku – nie łudził się, że gospodarz nie zaprosił wysoko postawionych przedstawicieli wampirów. Nie zawiódł się. W przeciągu kilku godzin cała sala była wypełniona najprzeróżniejszymi istotami, jednak żadna z nich nie wydawała się posiadać dość umiejętności, żeby być trudnym przeciwnikiem. Damy w obszernych sukniach i gorsetach, którym Ritsel z całego serca współczuł, wirowały na parkiecie z ważnymi mężczyznami. Jego wzrok padł na wampirzycę w gronie jakichś dam. Od razu dostrzegł w niej większe zagrożenie niż wśród innych gości, no, może z wyjątkiem jednego, całego w bieli. Zakładał, że mógł to być Niebianin, jednak nie miał pewności. Jego towarzysz nie odstępował go na krok, ale zdecydowanie był bardziej niebezpieczny od Świetlika przy boku Ritsela.

Elf westchnął. Miał przeczucie, że ten bal może okazać się ciekawym wydarzeniem. Zaczął manewrować spokojnie między gośćmi, pozostając niezauważonym, mimo jego ewidentnej obecności. Zabawę czas zacząć.

Re: Taniec ze śmiercią

: Pią Lip 14, 2017 6:42 pm
autor: Gaia
Księstwo Karnstein.

Gaia nigdy nie przypuszczała, że tak szybko będzie można ją tu zastać. A już na pewno nie w komnatach wspaniałego pałacu. Na wielkim balu. Przecież takich miejsc unikała jak ognia - a nawet bardziej, odkąd rozpoczęła zgłębianie tajników magii tegoż żywiołu.
Jednak była tu. Wśród tych wszystkich roztańczonych par; mężczyzn albo poruszających się z galanterią, albo niezbyt pewnych podłoża po tym jak pochłonęła ich zabawa w degustację okolicznych win; kobiet w wytwornych sukniach, obwieszonych taką ilością metali i kamieni szlachetnych, że chyba tylko Prasmok jeden wiedział, jak potrafiły zachować godną, wyprostowaną sylwetkę. (Gdyby ktoś zechciał zebrać wszystkie kosztowności, którymi majestatyczne damy usiłowały podkreślić swe pozycje w społeczeństwie, i usypać je w jednym miejscu, z pewnością wystarczyłoby ich, by w górach Fellarionu pojawił się nowy szczyt lub nawet cały łańcuch.) Zapewne trudno było nawet oddychać przez woń wielu damskich perfum zmieszanych ze sobą. Na całe szczęście czarodziejka nie miała tego problemu; tak, posiadanie szczątkowego węchu ma też swoje zalety… zwłaszcza kiedy wędruje się przez krainy żywych trupów lub bierze udział w wielkich uroczystościach.

Kobieta westchnęła głęboko, stojąc nieco na uboczu. Początkowo wcale nie zamierzała zaszczycać gospodarza swoją obecnością, lecz gdy zastanowiła się nad tym dłużej, stwierdziła, że może to być dla niej szansa.
Bo Gaia bynajmniej nie przyszła na bal, by pójść w tan, przechwalać się majątkiem czy flirtować z obecnymi tu jegomościami. O nie! Przyświecał jej zupełnie inny cel. Bowiem nie ma lepszej skarbnicy wiedzy niż biblioteka. A niewiele jest lepszych bibliotek niż te w pałacach arystokratów. Tam, wśród ksiąg, które należą do rodu lub nie są powszechnie dostępne, być może… być może znajdowała się jakaś wskazówka. Jak zdjąć klątwę. Jak pokonać TO. Wiedza, za którą czarodziejka oddałaby wszystko. Której pragnęła bardziej niż czegokolwiek innego. Na której poszukiwaniach spędziła dziesiątki lat.
Czekała teraz na odpowiednią chwilę, by móc niepostrzeżenie wymknąć się z komnaty i ruszyć na swoiste polowanie. Miała świadomość, że taka okazja może się nie nadarzyć, jednak głęboko wierzyła w swoje umiejętności i intuicję. Zresztą, nawet gdyby próba ucieczki zakończyła się fiaskiem, jest tu przecież całe morze różnorakich istot, z których każda może być potencjalnym źródłem informacji.

Pradawna powiodła wzrokiem po sali, szukając kogoś, z kim mogłaby nawiązać pozornie niezobowiązującą rozmowę. Niektórych uczestników balu z miejsca odrzuciła; byli bowiem zbyt… nazwijmy rzecz po imieniu: zbyt pijani, by można było dowiedzieć się od nich czegoś wartościowego (chyba że rozmiar gorsetu niejakiej panny Vonderheide uznamy za wartościową informację). Niewielka garstka gości przyciągnęła uwagę czarodziejki; kilku inteligentnie wyglądających mężczyzn, białowłosy elf o dość interesującej aurze oraz… pewna nieumarła. Wampirzyca o włosach w kolorze wiśni.
Przed oczami Gai od razu pojawił się obraz tamtego mężczyzny. Nigdy później go nie spotkała. Nie wiedziała, jak potoczyły się jego dalsze losy. Może już od dawna nie żył. A może zdołał odkryć sposób na pozbycie się TEGO. Jedno było pewne: owa wampirzyca, obrzucjąca wszystkich spojrzeniem pełnym wyższości, musiała być z nim spokrewniona. Gaia na chwilę pogrążyła się w skupieniu…

Tak. Ich aury były tak podobne...

Nagłe poruszenie wyrwało czarodziejkę z zamyślenia. Do sali wtłoczyła się cała horda służących, niosących wszelkiego rodzaju wazy, misy, półmiski i butelki. Pradawna mogła jedynie zgadywać, co znajdowało się w owych naczyniach; widząc pełną aprobaty reakcję tłumu, uśmiechnęła się pod nosem. Co prawda jedynym jej celem na dzisiejszy wieczór było zdobycie informacji. Jakkolwiek… skoro już tu jest, chyba nic się nie stanie, jeśli sprawi swemu żołądkowi miłą niespodziankę? Możliwość smakowania najrozmaitszych dań we wszelkich zakątkach świata była tym, co sprawiało, że nieustanna wędrówka Gai stawała się odrobinę mniej uciążliwa.

Zrobiwszy w myślach szybką listę gości, z którymi rozmowa mogłaby okazać się pożyteczna, czarodziejka skierowała swe kroki w stronę olbrzymiego stołu biesiadnego, suto zastawionego wiktuałami, mając już upatrzoną odpowiednią przystawkę. Skrzydełka maczane w miodzie… potem może coś, co wyglądem przypominało jakiś rodzaj zupy… Później przyjdzie pora zagaić jakąś rozmowę i dobrać się do tajemniczego elfa… oczywiście nie tak dosłownie, chodzi tylko o jego wiedzę… Ale to później. Na razie Gaia zamierzała pozwolić sobie na małą rozpustę dla podniebienia.

W końcu na zbieranie informacji ma jeszcze całą noc, prawda?

Re: Taniec ze śmiercią

: Czw Lip 27, 2017 4:44 pm
autor: Loneyethe
        Rozpoczął się kolejny z wolniejszych tańców, które tak bardzo nużyły Loneyethe. Natarczywy dzwonnik - garbaty panicz Yiorlet, jak się okazało - coraz częściej namawiał wampirzycę na walc. Zapewne zauważył, że u większości kobiet w tej sali nie ma szans, więc postanowił męczyć po kolei swoje ofiary aż do skutku. Loneyethe miała serdecznie dość młodego napaleńca, więc postanowiła go nasłać na damę o nienaturalnych kształtach (widać, kto tutaj sobie wycina żebra, aby tylko wejść w gorset). Magia emocji w takich wypadkach niezwykle się przydaje. Dzięki niej wampirzyca uwolniła się od natręta, ruszając w tłum ludzi (czy tam jakiś istot, kij jeden wie), stojących u rogu jednego ze stołów. Jeden z mężczyzn, wysoki blondyn o szmaragdowych oczach, widocznie był tutaj duszą towarzystwa. Loneyethe przeszła obok niego obojętnie, całkowicie rezygnując z rozmowy. Nie pasowała do takich osób. Prędzej czy później oni patrzyliby na nią krzywo, nienawidzili jej. Może lepiej sobie nie psuć reputacji tak szybko.
        Wampirzycy przypomniały się słowa matki. “Reputacja to najważniejsza rzecz w życiu każdej damy!”. Kąciki ust nieumarłej drgnęły, jakby zaraz na jej twarzy miał zagościć uśmiech. Dlaczego, na Prasmoka, w takiej chwili Loneyethe ciągle słyszy ten znienawidzony przez nią głos? “Spłoń w piekle, pani matko. I, byś się nie nudziła za bardzo, niech cię wszystkie diabli chędożą”, po tej myśli wiśniowowłosa już nie powstrzymała uśmiechu, co zostało opacznie zinterpretowane przez jegomościa o oczach koloru świeżej trawy. “Niech ci je krowa zeżre”, pomyślała Loneyethe. Mężczyzna odwrócił się, ukłonił i zaczął mówić bardzo żywiołowo i głośno.
        - Witam. Panna Vonderheide, jak mniemam? - Podniósł głowę i zlustrował wampirzycę od góry do dołu. Doprawdy, wbrew pozorom wydawał się obleśnym typem.
        - Nie myli się pan, panie…? - Loneyethe uniosła brew, przyjmując najbardziej odpychający wyraz twarzy, na jaki ją było stać.
        - Hrabia Lukas de Viliers - rzekł, prostując się i uśmiechając jeszcze szerzej. Widocznie brak uroku i chęci rozmowy nieumarłej nie zniechęcały go. - Panienka ma już może zarezerwowany następny taniec?
        - Ależ oczywiście - powiedziała, przykładając dłoń do piersi i kłaniając się krótko. Wiedziała, że wzrok Lukasa powędruje od razu tam, gdzie jej ręka, tak też się stało. “Prostak”. - Tamten mężczyzna w białym płaszczu już mnie poprosił. Życzę panu mile spędzonej nocy. - Nie czekając na odpowiedź, pognała w kierunku wyżej wspomnianego jegomościa. Nie wiedziała dokładnie, kogo wskazała, więc szybko zaczęła wzrokiem przeczesywać salę w poszukiwaniu kogoś, kto odpowiadałby opisowi. Biały płaszcz, biały płaszcz…
        W natłoku myśli (oraz ludzi) los uśmiechnął się do wampirzycy i przez przypadek wpadła ona na mężczyznę, który widocznie się gdzieś spieszył. Loneyethe omal nie upadła, przez co została zmuszona, by podtrzymać się płaszcza niebianina. Białego płaszcza! Znalazła!
        - Przepraszam… - zaczęła, nawet nie unosząc głowy, by spojrzeć na jegomościa. Kątem oka nieumarła dostrzegła wzory wiśni na rękawie płaszcza mężczyzny. Naszła ją niespodziewana nostalgia związana z ogrodem rodzinnym. I ojcem. Szybko jednak otrząsnęła się z tych myśli i puściła płaszcz białowłosego, prostując się. “Pasujesz do mnie”, pomyślała. “Nadasz się”. Odsunęła się od niebianina i, uśmiechając się delikatnie, uniosła głowę, by spojrzeć na jego twarz. Ależ on był wysoki! W jednej chwili Loneyethe wysłała strumień magii do umysłu człowieka stojącego przed nią, jednakże coś poszło nie tak. Zacisnęła zęby, aby nie zmienić wyrazu twarzy i nie dać znać, że cokolwiek kombinowała. Magia emocji wampirzycy w ogóle coś zdziałała? Loneyethe nie była w stanie tego określić, czyli musiała napotkać mężczyznę z niewyobrażalnie silną wolą.
        - Wybacz mi, panie, za ten drobny wypadek. - Dygnęła, ponownie spuszczając grzecznie głowę i odeszła kawałek dalej. “Szlag by to trafił”, pomyślała. Po dłuższym czasie, kiedy oddaliła się na tyle, aby być poza zasięgiem wzroku Lukasa, obejrzała się na tajemniczego niebianina w białym płaszczu. Chciała zobaczyć, czy jej magia jakoś na niego wpłynęła. Niestety, zniknął on już w tłumie tańczących par. Loneyethe prychnęła, po czym podeszła do jednego ze stołów i chwyciła kieliszek wypełniony krwią. Upiła kilka łyków, po czym rozejrzała się po sali. Musiała sobie znaleźć rozrywkę. Dotychczasowe próby dobrej zabawy spaliły na panewce, a Loneyethe łatwo się nudzi.
        Wampirzyca szybko wypatrzyła w tłumie kogoś, kto za wszelką cenę pragnął pozostać niezauważony. Uśmiechnęła się szeroko, ukazując kły, po czym odstawiła kieliszek i ruszyła w kierunku elfa. Ponownie przyjęła wyraz jak najbardziej łagodnej istotki.
        - Co taki ktoś jak ty tutaj robi? - zapytała cicho. - Wnioskuję po twoich ruchach, że niespecjalnie przepadasz za towarzystwem. Mylę się?

        Rozmowa z mężczyzną jednak nie usatysfakcjonowała wampirzycy. Spragniona wrażeń zaplanowała dla elfa coś zupełnie innego. O, proszę, panicz Yiorlet napatoczył się w idealnym momencie… Loneyethe szybko podesłała mu pewną myśl za pomocą magii. “Pragniesz zatańczyć z tajemniczym elfem, pragniesz zatańczyć z tajemniczym elfem”, powtarzała nieznana garbatemu facetowi moc, kusząc coraz bardziej. Niespodziewanie mężczyzna zerwał się, niemal podbiegł do białowłosego i… zwrócił na siebie uwagę wszystkich dookoła, klękając przed nim i ujmując jego dłoń w swoją.
        - Panie elfie, czy zechce pan uczynić mi ten zaszczyt i zatańczyć?
        Nieumarła ledwo powstrzymała śmiech. Ta scena zapowiadała się komicznie, lecz aby nikt się nie domyślił, czyja to sprawka, odwróciła się i pognała dalej przez salę. Coś niestety ją zatrzymało. Wrażenie, że jest obserwowana. Rozejrzała się ukradkiem i napotkała na sobie zdziwiony wzrok pewnej ciemnowłosej kobiety. Ta dziewczyna musiała się wpatrywać w nią już dłuższy czas. Loneyethe uniosła brew w prowokacyjnym geście. “Czego chcesz?”.

Re: Taniec ze śmiercią

: Czw Paź 26, 2017 11:17 pm
autor: Alesperta
        Alesperta tańczył chyba z 3 długie, bardzo długie walce, zanim nieznajoma dała mu odpocząć. Korzystając z chwili wytchnienia, Upadły skierował się ku stołowi, pod którym zalegał Shade.
        - I jak, wyhasałeś się, młokosie? - zagadnął ogar.
- Jesteś co najmniej o pół milenium za młody, by nazywać mnie młokosem, sierściuchu - powiedział Współtwórca, sącząc sok jabłkowy z kielicha.
- Jakby mnie obchodziło twoje zdanie, jak na razie najciekawszą rzeczą tutaj jest jedzenie. Smaczne jedzenie. Więc ty się baw, a ja zajmę się kolejnym żeberkiem - rzekł pies, po czym wrócił pod stół.
Upadły rozparł się pod ścianą i znów śledził swoimi bystrymi oczami gości w sali. Nikt w jakiś szczególny sposób nie przykuł jego uwagi, więc uznał, że nic nie straci, jeśli wróci na parkiet. Hrabina ostatecznie wciąż rozmawiała z emerytowanym generałem w kącie sali, więc ciągle miał ją na oku. Powoli ruszył na środek sali w celu znalezienia partnerki.
W pewnym momencie poczuł, jak ktoś na niego wpada. Była to dziewczyna o wiśniowych włosach. W momencie, gdy skierował swoje oczy na jej osobę, poczuł, jak ktoś przypuszcza atak na jego umysł. Zbył go jak muchę, ale zaciekawiło go, kto próbuje nim manipulować. Jego spojrzenie ponownie padło na wampirzycę. Już miał się odezwać, ale dziewczyna pobiegła dalej. W tym samym momencie jakaś kobieta chwyciła go za rękę i chcąc nie chcąc Anioł musiał zatańczyć.
Parę minut później Alesperta na powrót znalazł się przy stole, lecz tym razem wypatrywał dziwnej nieznajomej, która próbowała namieszać mu w głowie.
        Znalazł ją kilka metrów dalej, w towarzystwie jakiegoś mężczyzny i garbusa. Co dziwne, kaleka dobierał się do rozmówcy dziewczyny. To już definitywnie wskazywało, że kobieta ma jakieś umiejętności w magii umysłu. Albo garbus ma bardzo specyficzny gust. Z uśmiechem na ustach Anioł zakradł się do wampirzycy i z zaskoczenia chwycił ją za rękę i pociągnął na parkiet, szepcząc jej konspiracyjnie do ucha: "Nie wiedziała pani, że nieładnie tak mieszać w głowach nieznajomym?"

Re: Taniec ze śmiercią

: Wto Gru 26, 2017 3:06 pm
autor: Ritsel
Ritsel spokojnie obserwował szpaler tańczących, zmieniających walca w inne pełne manewrów układy, wyglądające zbyt wyczerpująco, żeby były wykonywane tylko dla zabawy. Nie, tu chodziło o coś więcej. Elf wiedział, że to swego rodzaju pokaz, tak jak paw, kiedy rozkłada swój ogon, arystokracja musiała pokazać, że jest na tyle wyrafinowana, że wie, jak wykonać najtrudniejsze ewolucje, na które pozwalały suknie dam. A jednak… Mimo wszechobecnej chęci zaimponowania umiejętnościami, wszystko było zsynchronizowane, obcasy uderzały o podłogę, z matematyczną dokładnością zrównując się z rytmem.

Było w tym coś, co rzeczywiście można było nazwać wartym arystokracji.

Nie lubił udawać kogoś z tej warstwy społecznej, zbyt bardzo rzucali się w oczy, zawsze w centrum uwagi z jaskrawymi szatami, zbyt głośnym chichotem, zbyt wyolbrzymionymi opowieściami.

Ale z drugiej strony… Tyle plotek, tyle tajemnic, tyle informacji na temat potencjalnego celu.

Elf stanął przy ścianie, opierając się o jedną z kolumn, która była przyjemnie chłodna w zaduchu pełnym ludzi. Nie był schowany w cieniu, nie to byłoby zbyt podejrzane. Za to z lekkim uśmiechem, który dla każdego mógłby oznaczać, że naprawdę dobrze się bawi albo po udanym tańcu czy rozmowie po prostu odpoczywa, napawając się pięknem sali, kontynuował obserwowanie gości.

Hrabina Von Goose rozmawiała z przejęciem z gromadką dam w bogatych strojach, widocznie szytych ludzką ręką, pełnych falbanek i niepotrzebnych dodatków. Nie słyszał ich mimo czułego słuchu, ale nie wydawało mu się, że coś traci, nie w tym wypadku. Tak pusty wyraz twarzy mają tylko osoby, które rozmawiają o niczym albo nie słuchają, ale chcą się przypodobać rozmówcy. Niemniej jednak, strata czasu.
Wzrok przykuło mu małe zamieszanie, nie zauważone przez nikogo. Czerwonowłosa, na którą wcześniej zwrócił uwagę, wpadła na nikogo innego jak tajemniczego Niebianina. Cóż za ciekawa okoliczność, pomyślał.

Z nimi jeszcze będą kłopoty, podpowiadał mu instynkt, który tyle razy ratował go z opresji. Zbyt nie pasują do towarzystwa. Nie mógł także zapomnieć o jeszcze jednej wyróżniającej się osobie. Chociaż bardzo tego chciała, zachowywała się podejrzanie, widział w niej chęć załatwienia własnego celu. Starała się tak bardzo być niezauważoną (dopóki nie pojawiły się półmiski z potrawami), że dla odpowiedniego obserwatora była wręcz jak słoń w składzie porcelany. Nie do przeoczenia.

Odwrócił głowę w stronę kobiety, która nagle się do niego zbliżyła. Dokładnie obserwował każdy jej ruch, a kiedy znalazła się dość blisko, stworzył w pamięci permanentny obraz czerwonowłosej. Wampirzycy.

„ Wampirzyca i Niebianin? Neirr, w jakiej intrydze przyjdzie nam zagrać rolę tego wieczoru?”. Nie wypowiedział pytania na głos, za to odpowiedział na pytanie zadane przez intrygującą kobietę, równie cichym tonem.

- Mylisz się, moja pani. Towarzystwo jest przednie, nie mógłbym sobie wyobrazić bardziej odpowiedniej mieszanki gości dla każdego, kto chciałby pokazać swoje pochodzenie i udowodnić wartościowość – niegrzecznym byłoby dodanie, że uważał to za teatr bardziej męczący niż godzinne ćwiczenia z mieczem, chociaż równie powtarzalny.

Kobieta straciła nim zainteresowanie, szukając kogoś w tłumie. Mógłby jej się dokładniej przyjrzeć, ale skupiony na kimś wzrok dało się wyczuć, a nie miał wątpliwości, że dama ma dość wyczulony instynkt, żeby to zrobić.

Odwrócił głowę na chwilę do swojego świetlika, unoszącego się nad jego ramieniem, lekko przytłumionego przez nadmiar światła dookoła, tylko po to, żeby gwałtowny ruch przyciągnął jego uwagę. Garbaty jegomość przeciskał się przez tłum w naglącym tempie, tylko po to, żeby wylądować na kolanach tuż przed elfem. Zaskoczenie można było poznać tylko po najmniejszym rozszerzeniu się jego oczu, zadziałały lata treningu, lata pracy, gdzie od jego panowania nad sobą zależało jego życie.

Ale jeszcze nigdy w życiu mężczyzna nie poprosił go do tańca w tak… wyjątkowy sposób. Coś musiało go do tego pchnąć, a niemal czując powstrzymywany śmiech wampirzycy, zanim odbiegła, powstrzymał chęć westchnięcia.

„Jak dziecko…”, pomyślał, uśmiechając się niezauważalnie do mężczyzny pod wpływem czaru, kłaniając się lekko i godząc na jeden taniec.
Myślała, że tego nie zrobi? Przekonajmy się, czy mimo wady postawy arystokrata da się bez problemu prowadzić.

W głowie zaśmiał się niemal szyderczo. Był ciekaw, czy ten jeden taniec zniszczy mniemanie towarzystwa o człowieku, który go do niego zaprosił.

Re: Taniec ze śmiercią

: Śro Sty 17, 2018 8:31 pm
autor: Gaia
Jednym uchem chłonąc dochodzące zewsząd szepty, Gaia serdecznie współczuła wytwornym damom w przyciasnych gorsetach. Podczas gdy te wszystkie hrabiny, baronowe i inne księżne stały w kółeczkach wzajemnej adoracji, tocząc zażarte dyskusje o to, która z nich skrywa pod suknią najwięcej fałdek tłuszczu - pradawna rozkoszowała się kolejnym kawałkiem świetnie przyrządzonego baraniego udźca.

To nie tak, że zapomniała o prawdziwym celu swojej obecności na przyjęciu. Już jakiś czas temu uznała, iż zagadywanie do wszystkich gości po kolei jest potworną stratą czasu, zaś najlepszym sposobem na oddzielenie ziarna od plew będzie zaczekanie, aż niegodni uwagi balowicze o słabych głowach padną na parkiet - i w ten sposób problem niejako rozwiąże się sam. Wyczekując odpowiedniego momentu na rozpoczęcie żniw, kobieta od czasu do czasu kierowała wzrok na parkiet. Nie mogła się powstrzymać, by nie wracać myślami do pewnej nieumarłej. Instynktownie wciąż szukała jej spojrzeniem, a kątem oka wychwyciwszy w tłumie szkarłatny refleks lśniących włosów wampirzycy, pogrążała się w zamyśleniu. To samo dotyczyło wspomnianego wcześniej elfa, zwłaszcza gdy ten obtańcowywany był przez nieco osobliwego mężczyznę… Kiedy jednak obiekt zainteresowania kobiety spostrzegł się, iż od dłuższej chwili poddawany jest czujnej obserwacji, Gaia natychmiast udała, że całą jej uwagę pochłaniają bąbelki w szklance z szampanem, którą trzymała w dłoni.

Przestań zachowywać się jak zboczeniec!”, upomniała się surowo. “Mało ci w życiu klątwy; niech jeszcze ktoś oskarży cię o molestowanie, żeby nie było zbyt nudno…!

Była zła na samą siebie. Teraz nie mogła już podejść do fascynującej ją dwójki, nie wzbudzając przy tym podejrzeń z ich strony. A musiała z nimi porozmawiać, za wszelką cenę.

Poczuła jak jej umysł powoli zaczyna wypełniać się nieznośną frustracją wynikłą z własnej nieudolności. Obrzuciła ponurym spojrzeniem strawę, którą wszystkie stoły wciąż nakryte były po brzegi - mimo iż przez ostatnie pół godziny Gaia dokładała wszelkich starań, by pomóc jedzeniu zniknąć - i przez głowę przemknęła jej niedorzeczna myśl.
Zanim czarodziejka zdążyła powstrzymać swoje nieodpowiedzialne ja, znajome uczucie lekkiego oszołomienia podpowiedziało kobiecie, że właśnie z jej głowy wymsknęło się drobne zaklęcie. Naprawdę drobniutkie.

Jednak pradawna niejednokrotnie na własnej skórze przekonała się, że nawet najbardziej niewinne zaklęcie z dziedziny Chaosu może okazać się brzemienne w skutkach.

Z mieszanymi uczuciami Gaia przyglądała się, jak pieczona kuropatwa o złocistej skórce podrywa się z wielkiego talerza, by po chwili lecieć między osłupiałymi biesiadnikami, wzbudzając na przemian to paniczne krzyki, to wybuchy śmiechu. W umyśle czarodziejki rozgorzała walka między rozbawieniem i rosnącym niepokojem. Ostatecznie jednak rozbawienie wygrało i kobieta - której trudno było zaprzeczyć, iż widok upieczonego mięska fruwającego po komnacie, jest prawdziwie groteskowym zjawiskiem - nie mogła dłużej powstrzymać chichotania.
… dopóki owo mięsko nie poleciało wprost na spowitego w biel mężczyznę, który przed chwilą rozmawiał z dobrze znaną nam już wampirzycą.
Przez nagłe przerażenie Gai przebiła się zbłąkana myśl. “Oj, to raczej nie wróży dobrze nieskazitelnej bieli twego płaszcza...”. No cóż, nie da się ukryć, że plamy z tak jasnych materiałów zazwyczaj dość trudno doprać…

Chwyciwszy w dłoń nóż do mięsa, czarodziejka odczekała chwilę, aż siła zaklęcia osłabnie i martwa pieczeń znów będzie tylko martwą pieczenią, leżącą u stóp zaatakowanego przez nią Niebianina. I gdy tylko kuropatwa z niezbyt przyjemnym dla ucha plaskiem upadła na posadzkę, pradawna wyminęła kilka rozhisteryzowanych dam, które wizja poplamienia tłuszczem atłasowych sukni przyprawiła niemal o palpitacje serca. Podeszła prosto do miejsca zbrodni. Bez żadnych skrupułów wbiła nóż w niesforny składnik kolacji i podniosła go z ziemi - a razem z nim, swój wzrok. Nie miała pojęcia, jakiej reakcji mogła spodziewać się po stojącym przed nią jegomościu; postanowiła przynajmniej spróbować obrócić sytuację w żart.

- Proszę o wybaczenie - dygnęła lekko, posyłając mężczyźnie zakłopotany uśmiech. - Skoro posiłek sam przede mną ucieka, to chyba znak, że stanowczo powinnam ukrócić swe łakomstwo…

Przez ułamek sekundy w jej podświadomości pojawiła się myśl, by dyskretnie wypytać Niebianina o jego poprzednią rozmówczynię, lecz Gaia zepchnęła ją na dalszy plan. Aktualnie miała znacznie poważniejsze problemy na głowie.
- … Na przykład, co zrobić z tą nieszczęsną kuropatwą…? - bezwiednie wypowiedziała to zdanie na głos.

Cały ten incydent sprawił, że jeśli czarodziejka wcześniej tego wieczoru mogła poszczycić się pewnością siebie, teraz nie pozostał po niej najmniejszy ślad. Wyparowała całkowicie, jak za dotknięciem różdżki.
… albo raczej za sprawą pewnego błazeńskiego zaklęcia.

Próbując nie dopuścić, by resztki jej godności rozsypały się na marmurową posadzkę i zostały zdeptane pod obcasami wielkich pań, pradawna czym prędzej opuściła środek komnaty i wróciła do swego miejsca przy stołach.
Jednak apetyt przeszedł jej zupełnie.
Nie mogąc wymazać ze świadomości niedawnej katastrofy, Gaia czuła w ustach gorzki smak upokorzenia. Aby ukryć swe chwilowe zażenowanie, wędrowała teraz od stołu do stołu, zagadując napotkane po drodze istoty. W tym momencie niewiele interesowało ją, czy rozmowa z nimi jest w jakikolwiek sposób przydatna - chodziło jedynie o zatuszowanie wrażenia, jakoby pradawna zachowywała się na balu jak lama wpuszczona między pełnokrwiste wierzchowce.

I gdy tak lawirowała między arystokratami, w końcu stanęła twarzą w twarz z jedną z osób ze swojej umownej listy “do przesłuchania”.
Z bliska białowłosy elf okazał się nieco niższy niż czarodziejka początkowo sądziła. Lecz zamiast oceniać aparycję mężczyzny, Gaia skupiła się na jego aurze i na chwilę pozwoliła swoim zmysłom zatonąć w przyjemnej atmosferze lasu. Zaraz jednak coś zupełnie innego przykuło jej uwagę.

Unoszące się nad ramieniem elfa niewielkie stworzonko, którego wcześniej nawet nie zauważyła.
Teraz, gdy wpatrywała się w delikatne niebieskie światło, coś w jej umyśle drgnęło. Zalała ją fala wspomnień z czasów, gdy jeszcze nie była samotna. Gdy od matki uczyła się podstaw magii. Gdy podróżowała po świecie ze swoim ukochanym. Gdy sama stała się mentorem i niemalże matką dla upartego chłopca imieniem Saiyon. A potem…

Potem przyszła klątwa. I odebrała jej wszystko. Zmieniła świat czarodziejki w wielką czarną dziurę - a ta bezlitośnie pochłaniała i zabijała każde najmniejsze światełko, które odważyło się do niej zbliżyć…

Gaia zamrugała, odganiając nagły smutek i podejrzaną wilgoć w oczach.
Mimowolnie wyciągnęła rękę w stronę małego świetlika.
- Jakie to piękne stworzenie...

Re: Taniec ze śmiercią

: Nie Sty 28, 2018 7:37 pm
autor: Loneyethe
        Loneyethe zaklaskała radośnie jak pozostałe młode dziewczęta na sali, kiedy młody elf zgodził się na taniec z paniczem Yiorletem. Każda starsza kobieta na sali zapewne już doszukiwała się wzroku oburzonej matki panicza, z czego niektóre damy, zasłaniając usta wachlarzem, rozradowane komentowały zaistniałe wydarzenie. Wampirzyca wcale nie miała zamiaru upokorzyć żadnego z mężczyzn (a przynajmniej nie do końca świadomie), jedynie poszukiwała rozrywki, której tak brakowało na balu hrabiego von Goose. Gdyby tylko wiedziała, co jeszcze się wydarzy dzisiejszego wieczoru.
        Loneyethe spięła się, gdy poczuła czyjąś dłoń chwytającą ją za rękę. Niespodziewanie została porwana do tańca przez jakże rażącego po oczach niebianina, na którego wpadła kilka chwil wcześniej. Kobieta pozwoliła się mu poprowadzić z obojętnym wyrazem twarzy, żeby następnie udać lekkie zaskoczenie. Uśmiechnęła się delikatnie, próbując grać niewinną i słodką arystokratkę z wysokiej warstwy społecznej.
        - Doprawdy, nie sądziłam, że swoją skromną urodą tak na pana wpłynę - rzekła cicho, oczywiście udając głupiutką dziewczynę, która wcale nie próbowała wedrzeć się do umysłu niebianina. Wampirzyca pozwalała mu prowadzić się w rytm muzyki, która z każdą minutą robiła się szybsza. Z parkietu Loneyethe mogła spokojnie obserwować wszystkich interesujących ją gości. Spostrzegła tańczącego elfa, który mignął jej wśród par, oraz ciemnowłosą kobietę przy stole, która korzystała z okazji i zajadała się przekąskami. “Słoneczko, bo pójdzie w uda”. Loneyethe rozpoznawała ludzi, którzy nigdy nie mieli do czynienia z nauką dobrych manier.
Wampirzyca ponownie zwróciła uwagę na swojego partnera. Stawiała kroki ostrożnie i z gracją, jakby urodziła się po to, żeby tańczyć. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, zapowiadając kolejną intrygę, którą kobieta sobie uknuła.
        - Jest pan niezwykle wyróżniającą się personą w całym tym towarzystwie - zaczęła. - Oczywiście nie chcę od pana żadnych informacji na temat pańskiej obecności tutaj, aczkolwiek z czystej ciekawości pragnę zapytać, co pan tutaj robi? Jest pan przyjacielem hrabiego? - Uśmiechnęła się niewinnie. Loneyethe wolała nie wspominać o jego białym stroju, który faktycznie rzucał się w oczy oraz skłaniał do rozmyślań na temat rasy mężczyzny. - Zrozumiem, jeżeli nie zechce pan wdać się ze mną w dłuższą konwersację i pozostawi pan to pytanie bez odpowiedzi - dodała, unosząc głowę i napotykając wzrok swego rozmówcy. Nie odwróciła głowy, lecz skupiła swoją uwagę na oczach niebianina. Dzięki temu mężczyzna mógł dostrzec te jakże cudowne iskierki zaciekawienia i sarkazmu w spojrzeniu nieumarłej. Loneyethe mało komu pozwalała na kontakt wzrokowy na aż tak dłuższą chwilę, ale nie kryła, że anioł zaciekawił ją. Dlatego też jej uśmiech poszerzył się, odkrywając kły.
        - Nie sądzi pan, że wielu tu obecnych bogaczy zachowuje się jak podstępne gryzonie? - Akurat jak zaczęły się wolniejsze fragmenty muzyki, wampirzyca przymknęła oczy i ułożyła głowę na ramieniu niebianina, powstrzymując się od chichotu. Zapewne jeśli któraś z dam mających kontakt z jej matką ją ujrzy, zrobi się z tego ciekawy temat do plotkowania. Jednakże wampirzycy to nie obchodziło. Ona chciała zobaczyć reakcję niebianina na jej zachowanie. - Szukają skandalu jak jedzenia, a gdy znajdą, uciekają w najbliższy ciepły kąt. - W tej chwili zapanował mrok, jawiąc się w głowie wampirzycy. Zaśmiała się i dmuchnęła na szyję swojego rozmówcy, mając nadzieję, że mężczyzna domyślił się, do jakiej rasy należy Loneyethe, po czym momentalnie oderwała głowę, chichocząc. - Oczywiście żartuję. Wystraszyłam?

        Niespodziewanie coś poruszyło towarzystwo tak bardzo, że wiele par zatrzymało się w tańcu. Wampirzyca także się zatrzymała, spoglądając na latającą kuropatwę.
        - Co? - szepnęła, nie wiedząc, czy powinna zacząć śmiać się jak pozostałe kobiety na sali, czy zacząć kolejną rozmowę z niebianinem typu “pana jedzenie także ucieka z talerza?”. Niestety sytuacja skończyła się brutalnie dla płaszcza mężczyzny. Loneyethe w porę odskoczyła, kiedy mięso zaczęło lecieć w ich stronę, i wniknęła w tłum gapiów.
        “A oto ona, nasza sprawczyni przemknęło przez myśl wampirzycy, kiedy ciemnowłosa kobieta pojawiła się przed aniołem. Loneyethe wychwyciła ich rozmowę, odpychając na bok szepty ludzi obok niej. Kobieta emanowała czymś, co ciężko określić. Niebezpieczeństwo? Przygoda? A może to tylko zapach mięsa?
        Wampirzyca stała wśród innych arystokratów i słuchała narzekań kobiet na brudny parkiet. Jak na zawołanie, niczym cudowna bohaterka, obrończyni czystości oraz wybawicielka wielu jedwabnych sukienek, hrabina von Goose zaklaskała w dłonie, przywołując sługę ze szmatami. Chudzina zaczął sprzątać plamę na podłodze. Loneyethe na chwilę zrobiło się go żal; zapewne gdyby nie wzrok wszystkich ludzi na sali, chętnie podszedłby do stołu i zjadł choćby czerstwy kawałek chleba.
W momencie, w którym służący uniósł głowę, zaczął się drugi akt naszej historii. Gra cieni.
Chudzina wstał z impetem i krzyknął coś w nieznanym wampirzycy języku, po czym niespodziewanie światła zgasły. Loneyethe, dzięki wyostrzonemu zmysłowi wzroku, dostrzegała kontury ludzi. Gdzieś także błysnęło jej małe, niebieskie światełko. Szmery zamieniły się w krzyki paniki, których nieumarła nie mogła znieść.

        Kiedy ponownie nastała jasność, chudzina zniknął, zaczęła się nasza mała gra. Pierwszym elementem był krzyk dam oraz parę udawanych i wyćwiczonych do perfekcji omdleń. Drugim oburzenie wśród panów. A trzecim trup hrabiego Vincenta von Goose w kałuży krwi na wcześniejszym miejscu plamy po kuropatwie. Loneyethe pomyślała, że tyle dobrej krwi się zmarnowało, aczkolwiek nie potrafiła ukryć poczucia niepokoju. Nawet ona mogła się obawiać, a tym bardziej to okazywać. Kobieta objęła się ramionami, spoglądając na zwłoki, wówczas kiedy jej rówieśniczki nie mogły powstrzymać krzyku.
I wtedy uderzył piorun, jak na życzenie. W całej sali rozbrzmiał głos, głos demona, co tylko dodawało pikanterii do całej sytuacji.
        - Gra się rozpoczęła - mówił, zagłuszając krzyki. Niektóre osoby, jak wampirzyca, musiały zasłonić uszy, gdyż ich wyczulone zmysły nie zniosły za dobrze takiego hałasu. - Gęś jest martwy. Następny będzie jeden z was. Budynek został zaczarowany, nie wyjdziecie na zewnątrz. Zasady są proste; musicie znaleźć sprawcę, zanim on wykończy was wszystkich. Powodzenia.
I milczenie. Cisza, jaka nastała, była bardziej przytłaczająca od wcześniejszego hałasu. W całym tym małym zamieszaniu rozbrzmiał głos Loneyethe, która odezwała się wystarczająco głośno, aby zwrócić na siebie uwagę.
        - To jakaś kpina? - zapytała, marszcząc brwi. - Nie wezmę udziału w czymś tak irracjonalnym jak gra głosu z sufitu - oznajmiwszy wszystkim swoje zdanie, odwróciła się i ruszyła do drzwi, w których nie dostrzegła klamki. Delikatne pchnięcie także nic nie dało, więc rozdrażniona wampirzyca skusiła się na użycie tradycyjnych środków; z niewyobrażalną siłą kopnęła drzwi, które odrzuciły ją jak szkodnika z powrotem do przestraszonego tłumu. Kobieta wylądowała na ziemi, a konkretniej pod nogami elfa i ciemnowłosej kobiety. Przelotnie na nich spojrzała, po czym skierowała wzrok na wyjście.
        - Ja się tym zajmę, panienko Vonderheide. - I oto ten moment, w którym Lukas de Viliers musi wykazać się męskością i zaimponować każdej nadobnej dziewicy na sali. - Należę do dumnego rodu pradawnych stworzeń, smoków - wyjaśnił, po czym z uśmiechem podszedł do drzwi. Niestety i jego próba okazała się bezsensowna, bowiem odleciał znacznie dalej niż Loneyethe. Wniosek nasuwał się jeden.

        Stąd nie ma wyjścia. Graj albo zgiń. Powodzenia.

Re: Taniec ze śmiercią

: Pon Cze 25, 2018 4:07 am
autor: Alesperta
        Tańcząc pomiędzy bandą rozgadanych hrabiów, książąt i innej maści dupków z wyższych sfer, Alesperta starał się w miarę możliwości zrobić dwie rzeczy: nie podeptać partnerki, bo to zwyczajnie byłoby nie na miejscu oraz skupić się na zapamiętaniu jak największej ilości osób, skupiających wokół siebie większe tłumy. To znaczyło, że banda wazeliniarzy próbuje zdobyć względy kogoś wpływowego. A takie pionki mogą się kiedyś przydać.

        Jako, że pierwsza z tych rzeczy przychodziła mu całkiem naturalnie, większą część uwagi przeznaczył na tę drugą, a przynajmniej do momentu otworzenia ust przez wampirzycę. Po jej pierwszych słowach spojrzał na nią z politowaniem, krzywiąc się trochę.
- Chyba pomyliła mnie panienka z tym bezładnym motłochem wokół nas. Ten sarkazm i cynizm niech lepiej taka młoda dama zachowa dla tych wszystkich prukw i zbyt starych zalotników. Udawanie, z całym szacunkiem, idioty, w obecności osoby, która jest w stanie to przejrzeć, jest co najmniej niewłaściwe. A nie chce chyba panienka wyjść na kogoś bez klasy - mruknął kobiecie do ucha, lawirując z nią pomiędzy resztą gości.

        Przemknęli akurat koło karła tańczącego z elfem, gdy dziewczyna zapytała o powód jego wizyty
- Cóż, nazwijmy to wizytą biznesową, skoro już panienka pyta. I nie, nie znam gospodarza, więc zaproszenie mnie tutaj wydało mi się co najmniej dziwne. Ale jak dają, to żal nie skorzystać z okazji - odparł, patrząc jej w oczy. Nie mógł odmówić jej urody, ale jej temperament odstawał trochę od jego upodobań. Z rozmyślań wyrwało go kolejne pytanie kobiety - Gryzonie? Oj, złe porównanie, szczególnie w zestawieniu ze słowem "podstępne". Gryzonie są zbyt tępe do tego typu zachowań. Ja tu widzę głównie nic nieznaczące robaki - odparł bez zastanowienia. Całe to zgromadzenie go drażniło. Tak jak przypuszczał, to nie był jego klimat. Chwilę później wampirzyca dmuchnęła mu na szyję "Na litość Pana, nie jestem idiotą, wiem, że jesteś kolejnym gatunkiem pseudo żyjących wiecznie, poza tym to dziecinne, mało skromne i pretensjonalne, CO JA TUTAJ ROBIĘ?!"

        Taniec powoli się kończył, gdy w pewnym momencie wybuchło jakieś zamieszanie na sali. Zanim się obejrzał, zaczarowana kuropatwa z całym impetem przygrzmociła w jego bark, a wampirzyca korzystając z tego momentu rozpłynęła się w tłumie. Upadły wywrócił oczami i spojrzał na biegnącą w jego stronę ciemnowłosą kobietę. "Czarodziejka, to by tłumaczyło latającą pieczeń" skomentował w myślach. Lubił swój płaszcz, ale przez tyle lat nauczył się już mieć zamienniki na wszelki wypadek.
- Spokojnie, nic się nie stało, niech się pani nie przejmuje - to mówiąc skłonił się lekko i z kieszeni wyciągnął swój zegarek. Szybko, tak by nikt nie zobaczył jego skrzydeł, ściągnął pobrudzony płaszcz, wrzucił go do wnętrza i wyciągnął drugi, okrywając się nim, po czym uśmiechnął się szeroko. Gotowy na wszystko.

        Powoli ruszył do stołu, pod którym siedział Shade. Jak na chwilę obecną miał dość wrażeń. Ale jak to zwykle bywa w takich chwilach, coś musiało pójść nie tak. Zrobiło się ciemno, tak zwane panie zaczęły wydzierać się w niebo głosy, a jakiś głos z nicości zaczął coś bredzić o grze. Gdy światła wróciły, trup leżał w kałuży krwi na posadce. Alesperta wywrócił oczami i uderzył się otwartą ręką w czoło.
- Naprawdę, gorzej być już nie może nie? Co ja tutaj w ogóle robię? Shade, ty durny psie, czemu mnie nie powstrzymałeś przed przyjściem tutaj? - rzucił oskarżycielskie spojrzenie na towarzysza pod stołem.
- Ej ej, to ty zawsze kierujesz się rozsądkiem, nie ja. Pretensje możesz mieć tylko do siebie pacanie. Ja ci mówiłem, co o tym myślę - mruknął pies z irytacją. Upadły niechętnie przyznał mu rację. to była tylko i wyłącznie jego wina, że się tu znalazł. Musiał więc stawić czoła swoim błędom.

        Jego wzrok powędrował na drzwi, które próbowano sforsować. Jedną z osób starających się tego dokonać była znana mu już wampirzyca. Jej kopniak wysłał ją naprawdę daleko od zamkniętych na cztery spusty skrzydeł ogromnych drzwi. Rzekomy smok poleciał jeszcze dalej. "Banda ignorantów, to pole siłowe nastawione na odbijanie ewentualnych ataków, manipulacja przestrzenią. Nikt normalny tego nie sforsuje, choćby nie wiem jak potężny by był." - pomyślał, po czym westchnął i spojrzał na swojego psa. Ten niósł w pysku jakąś kopertę z imieniem Upadłego, widząc to Alesperta westchnął i wziął ją do ręki.
- No nic, chyba musimy robić, co nam każą. Zagramy z tym psychopatą w grę, która zapewne go uśmierci, przyjacielu? - powiedział do Shade'a rzucając okiem po sali.
- Myślałem, że już nie zapytasz - odparł pies, szczerząc się z nieukrywanym sadyzmem i radością.

Re: Taniec ze śmiercią

: Pią Cze 29, 2018 4:38 pm
autor: Ritsel
Doświadczenie nie było jednym z najprzyjemniejszych, ale elf dawał sobie radę w gorszych sytuacjach. Jego partner był niezgrabnym tancerzem, niemal boleśnie niezgrabnym, jednak na całe szczęście czar, pod którym się znajdował, sprawiał, że dawał się prowadzić, a nie próbował przejąć kontrolę. Obok nich przemykały inne pary, jeden raz zauważył nawet wirujących w ciasnym uścisku Niebianina i Czerwonowłosą. Tak intymna pozycja na pewno będzie tematem plotek przez co najmniej jeszcze jeden taniec, zanim wielkie damy przeniosą swoje zainteresowanie na coś innego. Może przyuważą u którejś z rywalek wystający kawałek pończochy i powstanie kolejny skandal – „tylko kobiety lekkich obyczajów mają tak krótkie suknie!”.

„Oprócz kilku lalkarzy, to pomieszczenie wypełniają same marionetki”, pomyślał.

Był pewien, że przez jakiś czas większość uwagi była zwrócona na niego, podczas gdy zręcznie lawirował między pozostałymi parami na parkiecie. Muzyka wydawała się nie mieć końca, szyk ludzi zdawał się ciągnąć i ciągnąć, stawiając krok za krokiem, krok za krokiem. Nagle jednak ład i harmonia została zaburzona przez jednego… ptaka. Upieczona kuropatwa, na którą przed rozpoczęciem balu łakomie patrzyła cała masa ludzi, skończyła dość żałośnie. Rozbawiła go reakcja ludzi na zachowanie kobiety z nożem, aż uśmiechnął się pod nosem, tak delikatnie, że niemal niezauważalnie.

Wykorzystał chwilę zamieszania, aby ukłonić się w podzięce za taniec, a potem znów wmieszać w tłum przechadzał się niespiesznie wśród ludzi, z których nikt go nie zaczepiał. Nie miał żadnego planu, najzwyczajniej w świecie podsłuchiwał szczątki rozmów, które było y stanie dotrzeć do jego uszu. I musiał przyznać – towarzystwo było równie płytkie, jak tego oczekiwał. Wycofał się do jednego z suto zastawionych stolików, na tyle blisko całej tej arystokratycznej mieszaniny, że nie wyglądał, jakby chciał się odciąć od jej bezmózgiego plotkowania.
Podeszła do niego nieznajoma odpowiedzialna za latającą kuropatwę. Musiał przyznać, nie wydawała się w żadnym stopniu poruszona zajściem, wręcz wydawała się nie zauważać zniesmaczonych spojrzeń kobiet, które mijała, nieświadoma małych plam z tłuszczu, jakie pozostawiły na jej sukni cieknące soki z niedoszłego dania głównego. Pochylił lekko głowę w powitaniu.

- Rzeczywiście, można go tak opisać – odezwał się niezbyt głośno, delikatnie podkładając rękę pod świetlika i przenosząc go znad swojego ramienia przed swoją pierś. Uważnie przyglądał się kobiecie, kiedy ta wyraźnie nad czymś się zastanawiała. Elf nie wiedział, jak to będzie przyjęte, ale miał jakieś przeczucie, że ta kobieta nie należy do marionetek, o nie. Instynkt mu podpowiadał, że warto w jakiś sposób pokazać, że jest się przyjaźnie nastawionym, nawet jeśli jeszcze tego nastawienia wobec osoby przed nim nie określił, Dlatego też delikatnie objął długimi palcami nadgarstek damy, podniósł jej dłoń i pozwolił towarzyszowi na moment na niej spocząć, zanim ten, nie poznając osoby, wrócił nad ramię Ritsela.

Nagle zgasły wszystkie światła. W momencie, kiedy Neirr zbliżył się jeszcze bardziej do szyi swojego pana, wiedząc, że z nim jest bezpieczny, elf szybko złapał go w dłonie – nie mógł pozwolić na to, żeby zdradził jego położenie, jakiekolwiek okoliczności by nie wywołały nagłej ciemności. Nie mógł sobie pozwolić na niepotrzebne ryzyko.

A słysząc szorstki głos wymawiający tak niepokojące słowa, pochodzący z nicości, ryzyko na pewno nie było tylko urojone. W tak zatłoczonym miejscu nie byłby w stanie użyć sztyletów.

Jasność ukazała zwłoki gospodarza, leżące w kałuży szkarłatnej krwi, powoli mieszającej się z niestartym jeszcze tłuszczem. Porzucona przez służącego szmata powoli nasiąkała nieprzyjemną mieszanką. Kobiety mdlały w wyćwiczone ramiona swoich mężczyzn, podczas gdy porywcza Wampirzyca rzuciła się na drzwi, niedowierzając bezcielesnemu głosowi. Odrzucił ją prosto pod nogi elfa, z którym na moment skrzyżowała spojrzenia. Czy zauważył w nim iskierki frustracji? Wyglądało na to, że nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś inny rozdaje karty.

„Nawet lalkarz ma linki przywiązane do kończyn… Interesujące”, pomyślał zanim rozpętało się prawdziwe piekło, a powietrze wypełniło się paniką.

Re: Taniec ze śmiercią

: Pon Lip 02, 2018 6:14 am
autor: Gaia
        Patrząc prosto w oczy stojącemu naprzeciw niebianinowi, Gaia usiłowała odsunąć od siebie myśli o kuropatwim tłuszczu, który powoli ściekał wzdłuż rękojeści noża, zostawiał maziowaty ślad na dłoni, by w końcu poddać się sile grawitacji i wsiąkać w materiał szat czarodziejki. Pradawna starała się nie przejmować tym, że miała na sobie swoją najlepszą suknię - nic to, że na tle obszytych złotymi koronkami kreacji dam dworu wyglądała niemal jak zwykły łachman - ale kiedy anioł, zupełnie nieporuszony całym zajściem, wymienił płaszcz na czysty, poczuła delikatne ukłucie irytacji.
        No tak, na chwilę prawie udało jej się zapomnieć, jak bardzo nie pasuje do tego miejsca; ile by dała za to, żeby znajdować się teraz bardzo daleko stąd; jak bardzo męczyło ją nieustanne chowanie swojego prawdziwego ja pod maską chłodnej obojętności. Kiedy rozglądała się w tłumie, na pierwszy rzut oka widziała tylko morze pustych spojrzeń, lecz później zaczynała dostrzegać efemeryczne nitki, łączące ze sobą ludzi i spajające ich w całość. Były to więzi wszelakie: a to płomienny romans, to waśń między dwoma konkurującymi rodami, to zaś nikczemne pęta manipulacji… Każdy, jak wzrokiem sięgnąć, tkwił w jakimś punkcie wielkiej sieci relacji. Tylko jedna Gaia stała nietknięta, a jeśli przypadkowo zaplątała się w jedną z nici, natychmiast brutalnie ją odcinała.
        Jako Pani Czarnych Chmur, nie miała innego wyjścia.

        Z wielką chęcią wdałaby się w dyskusję z niebianinem, jednak obecne okoliczności trudno byłoby uznać za sprzyjające pogawędkom. Czarodziejka czuła na sobie spojrzenia dziesiątek par oczu, niczym rozżarzone węgielki przykładane do ciała.
        “Tatafata… i całą dyskrecję diabli wzięli” - pomyślała, ledwie powstrzymując się od wydania z siebie poirytowanego prychnięcia. Zamiast tego, westchnęła w duchu i rozejrzała się wokół. - “Ha, trudno. Skoro już się stało, nie ma sensu zgrywać barana... bez urazy dla tych bogu ducha winnych kopytnych.”
        W końcu kilkusetletnie doświadczenie pozwalało Gai przystosować się niemal do każdej sytuacji. Bo kiedy życie daje ci cytryny, możesz zrobić z nich nie tylko lemoniadę; równie dobrze sprawdza się trunek mocniej nasycony procentami i choć takie rozwiązanie niesie ze sobą ryzyko, to jednak bywa bardziej satysfakcjonujące.
        - Pan wybaczy... - posłała w stronę anioła jeden ze swoich tajemniczych uśmiechów i, dygnąwszy lekko raz jeszcze, zrobiła dwa kroki do tyłu. - … ale przedstawienie musi trwać.
        To mówiąc, uniosła rękę, w której dzierżyła nóż z nabitą nań kuropatwą; przez chwilę wyglądała jak żywy - acz nieco groteskowy - pomnik, wzniesiony na cześć triumfującego zwycięzcy bitwy. Następnie zmrużyła oczy i sięgnęła w głąb siebie, by posłać część swojej mocy w stronę pieczeni… Niemal natychmiast stanęła ona w ogniu i w ciągu kilku sekund zmieniła się w kupkę czarnego popiołu, który delikatnie opadł na parkiet, tuż obok pradawnej.
        "O tak, to było ZNACZNIE bardziej satysfakcjonujące…"
        Ale kiedy do kobiety dotarły niespokojne, pełne podejrzeń szepty gawiedzi, Gaia bardzo szybko pożałowała swojej porywczości. Cały jej plan cichego szukania odpowiedzi na dręczące ją pytania legł w gruzach, gdy czarodziejka spaliła swoją przykrywkę.
        Dosłownie, spaliła…

        Dlatego też, kiedy los się do niej uśmiechnął i szansa na przeprowadzenie interesującej rozmowy z białowłosym elfem praktycznie sama wepchała się jej przed nos, pradawna postanowiła tym razem odpuścić. Owszem, bardzo zależało jej na zdobyciu każdego okruszka wiedzy, która mogłaby okazać się przydatna, lecz kobieta dobrze znała granicę między determinacją, a desperacją. I granicy tej nie należało przekraczać zbyt często.
        Gaia przyglądała się małemu świetlikowi, usiłując nie dać się wciągnąć w wir wspomnień, choć niezwykle trudno przyszło jej walczyć z siłą powracających uczuć i gdyby nie bodziec zewnętrzny, zapewne utonęłaby we własnej przeszłości. Kiedy palce elfa ostrożnie objęły jej nadgarstek, czarodziejka instynktownie chciała cofnąć rękę; tak bardzo odwykła od dotyku drugiej osoby, że uczucie to wydawało jej się zupełnie obce. Zwalczyła jednak ten odruch i patrzyła teraz, jak niebieskie światełko spływa na jej dłoń, by po krótkiej chwili wrócić do swego pana. Gaia powoli zacisnęła dłoń, pozwalając łagodnemu ciepłu nieco ukoić jej stęsknioną bliskości duszę.
        - To musi być szczęście, posiadać towarzysza - odezwała się miękko, nieznacznie unosząc w górę kąciki ust. Nie chciała niczego insynuować; ot, luźna myśl, która akurat przemknęła jej przez głowę.

        Niespodziewany mrok wdarł się do podświadomości czarodziejki jeszcze zanim rozlał się on przed jej oczami. Czuła wzbierający niepokój jeszcze zanim wybuchło zamieszanie. To uczucie wydawało się dziwnie znajome… Ciemność nie trwała jednak długo, choć ponowny rozbłysk światła wcale nie przyniósł ulgi. Salę balową wypełniły krzyki, gwałtowne szmery i rozlegające się gdzieniegdzie głuche odgłosy uderzenia o posadzkę ciał omdlałych niewiast, których nie zdążyli pochwycić równie przerażeni mężczyźni. A źródłem całego chaosu był gospodarz biesiady… a raczej to, co z niego zostało.
        Mimo iż do widoku śmierci Gaia zdążyła się teoretycznie przyzwyczaić, w praktyce konfrontacja z nagłym morderstwem wywołała u niej silny dreszcz, który przebiegł po całym jej ciele. Kobieta zacisnęła usta, by nie pozwolić wszystkim pochłoniętym uprzednio wiktuałom na gwałtowną ewakuację z jej układu pokarmowego. Wzięła głęboki oddech przez nos, dzięki czemu udało jej się odpędzić falę paniki, która w niej wzbierała. Do czarodziejki zdawał się nie docierać przenikliwy głos, albowiem właśnie przebudziło się pierwotne źródło jej paranoicznych lęków.
        Klątwa.
        - Czy znów jestem mordercą…? - wyszeptała Gaia, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem; jej oczy rozwarły się szeroko w nagłym przerażeniu.
        Nim jednak kobieta całkowicie dała się pochłonąć rozpaczy, pod jej nogami z łoskotem wylądowała czerwonowłosa wampirzyca. To nieco otrzeźwiło pradawną. Przecież z Gąsiorem osobiście nie zamieniła nawet słowa, nie mówiąc już o darzeniu go jakimkolwiek uczuciem (może z wyjątkiem politowania…) Prawdopodobieństwo, iż nieszczęśnika dosięgła klątwa oparta na bliskich relacjach, było znikome, a przypuszczenia wysuwane w tym kierunku - zwyczajnie śmieszne. Ale w takim razie to oznaczało, że za całą tą chorą grą śmierci stała osoba trzecia. A może i czwarta, i piąta...
        “Tym bardziej musisz zachować czujność” - czarodziejka upomniała stanowczo samą siebie. Odruchowo wyciągnęła dłoń, proponując nieumarłej pomoc w pełnym godności podnoszeniu potłuczonego zadka z podłogi. Musiała pozostać skupiona i zachować zimną krew, nawet w obliczu budzących grozę okoliczności. Tylko ta umiejętność pozwoliła pradawnej do tej pory przetrwać wielokrotne spotkania z TYM.
        Zanim wybuchła zbiorowa histeria, a komnata wypełniła się brzękiem tłuczonego szkła, odgłosami targanego materiału i przede wszystkim jeszcze gorszymi wrzaskami, Gaia zdążyła uciec się do ukochanej magii ziemi, by nadać swej skórze właściwości kamienia i tym samym zminimalizować ryzyko odniesienia nieprzyjemnych ran już na samym początku - zwłaszcza że w rozszalałym tłumie o takie nietrudno, chociażby przez stratowanie - a pradawna miała nieodparte wrażenie, że zabawa dopiero zaczyna się rozkręcać.
        - Nie to, żebym generalnie narzekała na brak wrażeń... - mruknęła sarkastycznie, żegnając się na dobre ze swoimi prywatnymi celami.
        Teraz najważniejszym celem było przeżycie.

        “Tak jakby kiedykolwiek chodziło o coś innego…”

Re: Taniec ze śmiercią

: Wto Lip 24, 2018 11:28 pm
autor: Loneyethe
        Loneyethe poczuła zażenowanie oraz zaskoczenie, chociaż oczywiście na jej twarzy nie odbiło się żadne z tych uczuć, kiedy usłyszała odpowiedź anioła na swoje zagadywanie. Kobieta już otworzyła usta, aby coś powiedzieć, jednakże ostatecznie uśmiechnęła się cynicznie, aczkolwiek z błyskiem szacunku w oczach. Skinęła głową w ramach przeprosin i pozwoliła dalej prowadzić się w tańcu, przez większość czasu milcząc. Uśmiechała się delikatnie i skromnie, jak to zwykły robić te wyrafinowane damy, urodzone tylko na takie bale!
Wampirzyca, ciągle nie zmieniając mimiki twarzy, zapytała w końcu.
        - W takim wypadku to zaproszenie nie wydawało się panu nie tyle dziwne, co podejrzane? - W momencie, w którym Loneyethe napotkała oczy anioła, sama wpatrywała się w nie równie długo. Wśród młodych arystokratek jest to impertynenckie, niedopuszczalne i zapewne też skażone na wszelką miarę, aczkolwiek nieumarła to wampir. Wśród drapieżników odwrócenie wzroku jest oznaką słabości. A jak już zapewne wszyscy na tej sali zauważyli, Loneyethe uwielbiała czuć się silniejsza i rzucać wyzwania na lewo i prawo.
        - Uważa pan tych wszystkich ludzi za gorszych od gryzoni? - Wampirzyca obróciła się w tańcu z gracją, po czym wylądowała nieco zbyt blisko białowłosego mężczyzny. Cóż, skromności nie można jej zarzucić. Loneyethe zachichotała, widząc nieco poddenerwowaną minę swojego partnera. - Proszę ćwiczyć cierpliwość. Inne panny na tej sali są gorsze ode mnie - rzekła wampirzyca, przybierając złośliwy wyraz twarzy. Nie chciał pozwolić jej udawać uroczej idiotki, więc teraz ma wredną pannicę z piekła rodem.
Taniec dobiegał końca, a więc Loneyethe, odsuwając się od partnera, dygnęła delikatnie.
        - Ja, Loneyethe Vonderheide, dziękuję panu za taniec. Oraz bardzo intrygującą rozmowę. - I natychmiast odskoczyła w bok, aby nie zostać ochlapaną tłuszczem z nadlatującej kuropatwy.

A potem…
Potem zaczęło się piekło.

        Martwy hrabia mało miał do powiedzenia w tej kwestii. Gra musiała zostać zaplanowana już dawno. Loneyethe na razie grzecznie leżała na ziemi, odepchnięta wcześniej przez pole siłowe, i spoglądała na zwłoki gospodarza. To musiał być on, nie ma opcji o sfałszowaniu jego śmierci. Hrabia o niczym nie wiedział - nawet teraz jego twarz była wykrzywiona w brzydkim grymasie zaskoczenia i bólu.
        Wampirzyca wstała, otrzepując suknię z kurzu. Rozejrzała się po sali. Przerażone damy już znalazły swych książąt, opierając się o nich zapewne z nadzieją, że jak tylko wyjdą z tego cało, przyjdzie czas na “mój bohaterze! Oddaję ci swoją rękę w zamian za ratunek!”. Loneyethe zaśmiała się delikatnie. Czyż one nie widzą, że ich kochani bohaterowie właśnie kombinują, jak tylko ocalić własne cztery litery? Cóż za cudowne przedstawienie. Nieziemski dramat ludzki, komedia dla nieumarłej.
        - To ona! - Właśnie zaczął się pierwszy akt; Oskarżenia. Panicz Yiorlet stał na środku sali i wskazywał palcem na Loneyethe.
        - Nieładnie tak pokazywać na ludzi, paniczu - odparła spokojnie wampirzyca, przyjmując najbardziej obojętny wyraz twarzy, jaki można przyjąć. - Dlaczego mnie oskarżasz?
        - Zniknęłaś z parkietu zaraz przed tym. Ja widziałem, ja widziałem! - Yiorlet rozglądał się, szukając poparcia u innych osób zgromadzonych na sali. Jednakże nikt go nie poparł.
        - Jakże mogłabym go zabić? Czy widzisz krew? A propos, ja nie zmarnowałabym tak dobrego pożywienia, żeby teraz rozlewało się na podłodze. Nie masz na mnie dowodów, Yiorlecie. - Skoro już zniknęły zwroty grzecznościowe, Loneyethe skorzystała z okazji. Każde słowo wypowiadała spokojnie i wyraźnie, patrząc jednak z pogardą na panicza. “Śmiesz na mnie w ogóle patrzeć, kmiocie?”.
        Następne podejrzenie padło na czarodziejkę. Ktoś zarzucił jej rzekome odwrócenie uwagi latającą kuropatwą. Jednakże temu Loneyethe za bardzo się nie przysłuchiwała. Dopiero teraz spostrzegła, że w dłoni trzyma tajemniczą kopertę. Kobieta odsunęła się nieco od towarzystwa, aby na spokojnie przeczytać jej zawartość. “Zagram w twoją grę, panie tajemniczy”.
Jednakże treść listu zaskoczyła Loneyethe.

“Trzymaj się skrytobójcy”.

Re: Taniec ze śmiercią

: Pon Lis 26, 2018 7:23 pm
autor: Alesperta
        Jeśli chodzi o nudę, w tym momencie raczej już nikt się nie nudził. Jak to w kiepskich historiach o duchach i tym podobnych, wielkie damy krzyczały, jakby je obdzierano że skóry, "mężni" panowie trzęśli pantalonami i gorączkowo rozglądali się za możliwymi drogami ucieczki, a jedynymi osobami stosunkowo spokojnymi byli albo ci inteligencją dorównującą małżom na stołach, albo ci na tyle pewni siebie i doświadczeni, że ich umysły już szukały przyczyn zajścia, jak i jego potencjalnych skutków. Alesperta trzymając w dłoniach kopertę, którą chwilę temu przyniósł mu Shade, po raz kolejny, ale tym razem zdecydowanie bardziej uważny rozejrzał się po sali.

        Hrabia leżał w kałuży już stopniowo wystygłej posoki. Czerwona plama prawie idealnie dopasowała się do kształtów ułożonych na kamiennej posadzce. Na zimnej twarzy arystokraty malowało się przerażenie przemieszane z dozą bólu. Rana, z której ciekła krew na ten moment nie była ani widoczna, ani ważna dla Upadłego. Ważniejsze było zachowanie gości oraz ich położenie w przestrzeni tego tak zwanego miejsca zbrodni.

        Karzeł biegał po sali, nie do końca wiedząc co ze sobą zrobić. Znana nam już wampirzyca leżała dalej w miejscu, w które odrzuciła ją własna arogancja, czarodziejka trzęsła się z przejęcia gdzieś pod ścianą, a reszta gości tępo patrzyła na koperty w swoich dłoniach. Identyczne, jak ta Anioła. Kręć się karuzelo, kręć! Najbliżej zwłok znajdował się jeden z kelnerów, ale nie stał on na tyle blisko, by móc zadać tak szybki cios i odskoczyć. Plus o jego niewinności świadczyła wciąż trzymana w dłoniach taca obłożona niewyobrażalną ilością jedzenia.

        Chwilę potem Alesperta uderzył się dłonią w czoło. Coś mu przyszło do głowy, ale chciał się upewnić, czy jego tok rozumowania jest poprawny. Schylił się trochę i lekko szturchnął Shade'a.
- Powiedz mi, przyjacielu, jak myślisz, w jaki sposób zabito tego błęknitnokrwistego człowieczka? - mruknął.
Pies przechylił głowę, chwilę się zastanawiając.
- Sądząc po ranie, musiało to być jakieś ostre i małe narzędzie, jak nóż albo sztylet... - słysząc to Anioł na chwilę zwatpił, ale chwilę potem jego obawy się rozwiały -... Ale głupio stwierdzić, że to musiała być tego rodzaju broń. Równie dobrze mogła to być klątwa otwierająca wcześniej zadaną ranę, powietrze utwardzone na kształt noża lub inne sztuczki w tym rodzaju. Zatem nie jesteśmy w stanie nikogo wytypować na ten moment.

        Współtwórca odetchnął. Jednak nie tylko on tak myślał. Wyrwał się więc z zamyślenia i jeszcze raz omiótł salę wzrokiem. Durny krasnal darł się w niebo głosy i wskazywał w tym aktualnym momencie na wampirzyce, która chwilę wcześniej tańczyła z Upadłym. Ludzie naokoło wyglądali na szczerze przerażonych. Słysząc kontrargument pijawki, Alesperta krzywo się uśmiechnął. "Jakby to, że akurat go nie wyssałaś czegokolwiek dowodził. I człowiek głodny jest w stanie zabić dla przyjemności, zemsty czy czegoś innego". Jedynym sensownym wyjściem na ten moment było na pewno obejrzenie dokładne rany i poszukanie śladów magii, bo nikłe były szanse, by takie coś było dziełem zwykłego człowieka. Bariera była na to niezbitym dowodem.

        Anioł spojrzał na kopertę w swojej dłoni, po czym powoli ją otworzył i spojrzał na zawartość. Widniało tam tylko jedno, dziwne zdanie:

"Instykt to dzieło wszystkich waszych doświadczeń, ale czy jest on kompletny?

Krzywy uśmiech zagościł na twarzy Alesperty.
- Ty pokręcony psycholu. Jestem jednym z najstarszych bytów w tym świecie. Mój instynkt i wiedza nie mają sobie równych. Za wysokie płoty. - rzucił okiem przez ramię na piekielnego ogara - Shade, pokażmy temu dowcipnisiowi, że w pojedynku na umysły nie mamy sobie równych. Pora ruszyć za instynktem!

To mówiąc, wstał i pewnym krokiem ruszył w stronę czarodziejki, która przysporzyła mu jeden płaszcz do prania, a gdy już się z nią zrównał, chwycił ją za przedramie i poprowadził ku ciału hrabiego, mówiąc tylko :
- Musimy ocenić ranę i dowiedzieć się, co ją spowodowało, potrzebuję twojej znajomości magii, czarodziejko.

Shade przeciągle zawył z podniecenia.

Rozpoczęły się łowy

Re: Taniec ze śmiercią

: Sob Gru 29, 2018 3:15 pm
autor: Ritsel
Jak tylko przelotny kontakt wzrokowy się zakończył i wampirzyca wstała, żeby zaraz potem odpierać bezpodstawne zarzut jednego z wielu fircyków na Sali, Ritsel bezszelestnie wycofał się między zszokowanych ludzi, powoli kierując kroki bliżej cała na podłodze. Neirr trzymał się blisko jego szyi. Nikomu by się do tego nie przyznał, ale uczucie tego delikatnego ciepła Świetlika było w pewnym sensie pełne otuchy. W życiu pełnym chłodu i morderstw, strachu i błagań, a czasami też płaczu i jęku, fakt, że chociaż jedno stworzenie uznawało go za obrońcę, a nie agresora, napełniał go od czasu do czasu miłymi myślami w stosunku do towarzysza.

„Tak właśnie prezent, który miał mnie zranić, stał się źródłem ciepła mojej zimnej osoby. Co ty na to, ojcze?”, pomyślał przelotnie, kiedy zbliżał się do centrum sali. Nie chciał podchodzić za blisko, gdyż zwróciłoby to na niego uwagę przynajmniej kilku osób, które były zdolne do myślenia, w przeciwieństwie do większości zgromadzenia.

Arystokracja nigdy nie nauczy patrzeć poza swój własny nos i może jeszcze własną fortunę.

Przyglądał się z pewniej odległości. Ta metoda nie była najlepsza, ale wystarczyła, aby ogólnie zorientować się w sytuacji. Ofiara leżała w kałuży własnej krwi, dostatecznie dużej, aby stwierdzić, że rana została zadana tutaj, w miejscu, gdzie stał hrabia. Przód ozdobnej szaty nie został poplamiony krwią, więc rana została zadana od tyłu („tsk, tsk, tak nie po bożemu”, Ritsel nie mógł się powstrzymać od dodania w myślach), narzędziem dość krótkim, żeby nie przebiło ciała na wylot. Miało to sens, jeśli morderstwo zostało popełnione w tłumie tańczących, skrytobójca nie miał możliwości użycia broni dłuższej niż sztylet.

Niebianin z jego jeszcze niedawną rozmówczynią zbliżyli się do trupa. Ciekawe, oprócz incydentu z latającym ptakiem nie sądził, żeby ta para się znała, a jednak to właśnie ona, a nie wampirzyca, teraz podchodziła do miejsca zbrodni. Stanęli w bezpiecznej odległości od plamy krwi, w końcu szkoda byłoby ubrudzić ich szaty. Ritsel chciał obserwować ich dalej, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że jeszcze nie otworzył swojej koperty.

Odsunął się na chwilę w cień ofiarowany przez jeden z filarów okalających salę. Oparł się o niego, wydawałoby się bez żadnej troski o to, co się ma zaraz stać, ale cały czas zachowywał czujność.

„Salę wypełniają marionetki. A ty dostrzegasz swoje żyłki?”

Nie pokazał na twarzy żadnych emocji, bo też i te słowa w żadnym stopniu na niego nie wpłynęły. Odepchnął się od filara i zdecydował, że jednak podejdzie do pary prowadzącej inspekcję zwłok. Oboje już zwrócili na niego uwagę tego wieczoru, więc musieli należeć do tych ważniejszych marionetek. Zresztą, od razu było to odczuwalne. Żadne z nich, nawet wampirzyca, nie znaleźli się w tym miejscu przypadkiem, nie tej nocy.

Chyba jeszcze przez chwilę pozwoli myśleć temu samozwańczemu lalkarzowi, że ma nad nimi wszystkimi kontrolę. Chce rozdawać karty? Cudownie.

Wszyscy na tej sali znani byli z szulerki.

Re: Taniec ze śmiercią

: Śro Maj 15, 2019 9:27 pm
autor: Gaia
        Szok. Panika. Chaos.
        Te trzy słowa wystarczą, żeby opisać wszystko to, co działo się w komnacie balowej w posiadłości hrabiego-gęsi. A także, przez krótką chwilę, w umyśle Gai. Jednak - w przeciwieństwie do tych wszystkich egzaltowanych panienek z dobrych domów, na które wszyscy chuchali i dmuchali od urodzenia - czarodziejka była już zaprawionym w boju ekspertem od niewyjaśnionych katastrof. Czymże był dla niej jeszcze jeden tajemniczy zgon w obliczu tych wszystkich śmierci, których świadkiem była w ciągu swego trwającego ponad pół milenium życia? Powodem do niepokoju, to na pewno - ale oprócz tego? Jedynie kolejną kroplą w deszczu nieszczęść, które raz po raz na nią spadały.
        Tak jak po chwili padło także i oskarżenie. Mężczyzna o bliżej niezidentyfikowanym imieniu - i wyjątkowo nieprzyjemnej aurze - wystąpił z tłumu i stanął naprzeciw pradawnej, rzucając jej podejrzliwe spojrzenie.
        - Ta wiedźma jest w zmowie z mordercą! - wrzasnął głosem tak skrzekliwym, że wystarczyłaby odrobinę większa głośność, by gospodarz (gdyby jeszcze żył) pożegnał się ze swoją szklaną zastawą stołową. - Wykorzystała błazeńskie sztuczki do odwrócenia naszej uwagi, podczas kiedy złoczyńcy szykowali się do ataku! Pojmać ją! Schwytać! Przesłuchać! Współudział w zbrodni nie może ujść jej płazem!
        Zaniepokojona Gaia zmarszczyła brwi. Oskarżenie mężczyzny, choć nieco histeryczne, brzmiało wiarygodnie. Oczywiście czarodziejka nie sądziła, żeby ci wszyscy jakże nobliwi jaśniepanowie i panie stanowili dla niej realne zagrożenie, ale ostatnim, czego potrzebowała, było znalezienie się w samym epicentrum skandalu. A jeśli już w nim nie tkwiła, trafiłaby tam bezsprzecznie, gdyby została zmuszona do walki w samoobronie; w skrajnie stresujących sytuacjach jej magia bywała nieprzewidywalna w skutkach, więc mogłoby się zdarzyć, że nieumyślnie skrzywdziłaby jakiegoś paliwodę czy dwóch. Nie, do takiego rozwoju wydarzeń zdecydowanie nie mogła dopuścić.
        - Gdybym istotnie stanowiła element dywersji, myślicie że byłabym na tyle głupia, żeby pozostawać w centrum uwagi i stać się przez to doskonałym celem? - spytała spokojnie, nie okazując żadnych emocji, by nie sprowokować niespokojnego tłumu. - Zdaję sobie sprawę z tego, że w świetle tych… nieoczekiwanych wydarzeń moje zachowanie wygląda podejrzanie. I niestety, chyba nie mam nic na swoją obronę. Szczerze mówiąc, na waszym miejscu też posądziłabym siebie o udział w spisku. Ale prawda jest taka, że jestem zszokowana tym zajściem w równie wielkim stopniu, co wy.
        Nie wiedziała do końca, w jaki sposób mogła swoją wypowiedzią przekonać biesiadników o swojej niewinności, lecz mówiła dokładnie to, co myślała. Niestety, jej słowa nie odniosły oczekiwanego skutku i w efekcie najbliżej stojący goście rzucili się w stronę pradawnej, nie hamując agresji. Kobieta westchnęła, równocześnie gratulując sobie w myślach przedwczesnego pomysłu na ochronne zaklęcie, które teraz okazało się niezwykle przydatne. Żądni sprawiedliwości napastnicy nie mogli jej fizycznie skrzywdzić, jeśli nie przebili się przez jej skórę, a ta była teraz twarda niczym kamień. Co innego szaty czarodziejki. Jeśli czegoś szybko nie zrobi, skończy naga na środku sceny zbrodni.
        “No, to by było na tyle, jeśli chodzi o trzymanie się z dala od kłopotów. Świetna robota, Gaio, jak zwykle schrzaniłaś sprawę koncertowo.”
        Już myślała, że zmuszona do ostateczności nie będzie miała innego wyjścia niż posłużyć się mocą do odpędzenia agresorów, gdy z opałów wybawił ją nie kto inny, jak Niebianin, któremu wcześniej przysporzyła była drobnych niedogodności. Przywitała z ulgą szansę na ucieczkę spod ataku wściekłych baronów i hrabiów, i bez cienia protestu podążyła za mężczyzną. Choć musiała przyznać, że zbliżanie się do bezpośrednich okolic trupa nie było szczególnie kuszącą perspektywą…
        Zatrzymawszy się tuż obok zastygającej kałuży krwi, Gaia posłała w stronę anioła ponure, zrezygnowane spojrzenie.
        - Skąd pewność, że ci pomogę? - uniosła brew ze sceptycyzmem. - Skąd pewność, że ci ludzie nie mają racji i naprawdę nie jestem zamieszana w to zabójstwo? W takiej sytuacji, zamiast szukać dla was wskazówek, zmyliłabym trop. Dlaczego postanowiłeś mi zaufać, hm?
        Nie widziała innego wyboru niż odłożenie na bok swojej niechęci do cudzej atencji i zajęcie się tą sprawą. Bądź co bądź, jeśli twórca tej chorej “gry” nie żartował, jej życiu także zagrażało niebezpieczeństwo. Zdecydowanie lepiej było zająć się tym osobiście, niż pozwolić amatorom działać na ślepo, ryzykując, że ona sama stanie się kolejną ofiarą. W skupieniu pochyliła się nad zwłokami Gąsiora.
        - Przydałaby się pomoc w odwróceniu go na wznak… - mruknęła.

        Po odejściu od pierwszej - lecz zapewne nie ostatniej - ofiary tej nocy, Gaia westchnęła po raz wtóry. “Nie tak to miało wyglądać…” Poczuła silne ukłucie irytacji. Zacisnęła dłoń w pięść...
        … a raczej zamierzała to zrobić, bo gdy zgięła palce, usłyszała charakterystyczny szelest miętego papieru. Spojrzała w dół, na niewielką kopertę, w której posiadaniu nie wiedzieć kiedy się znalazła. Zamrugała oczami i rozejrzała się wokół, szukając potencjalnego nadawcy. Nikt jednak nie przykuł jej uwagi osobliwym zachowaniem - cóż, stosunkowo osobliwym, wziąwszy pod uwagę zaistniałe okoliczności - dlatego po chwili namysłu czarodziejka zdecydowała się poznać jej zawartość.

        “Tylko sięgając po pióro, poznasz zakończenie opowieści.”

        Kobieta przygryzła wargę.
        “Ktoś tu ewidentnie lubi manipulować ludźmi”, pomyślała cierpko. “Dobrze, ty zarozumiały dziadu. Skoro się o to prosisz, napiszę w tym twoim groteskowym horrorze taki zwrot akcji, że umrzesz na biegunkę.”
        Gaia nie była mściwa i bardzo rzadko angażowała się w sprawy dotyczące większej liczby osób niż ona sama, ale co do jednej rzeczy można było być pewnym.
        Robienie z niej wroga jest równie niebezpieczne, co zdobycie jej serca.