Szepczący Las[W głębi lasu] A może smoki?

Utopijna kraina druidów, zwierząt i wszystkich baśniowych istnień. Miejsce przyjazne dla każdego stworzenia. Ogromny las położony w górskiej dolinie, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

[W głębi lasu] A może smoki?

Post autor: Vertan »

Poprzednia przygoda



Unoszący się z krzywego komina dym wił się cienką strużką, by w końcu ginąć w gęstym baldachimie gałęzi prastarych drzew. Wszystko tu było stare. Szerokie pnie, grube konary, kora spękana w tajemny wzór natury i pokryta często mchem wskazującym północ. Zwalone kawały drew - nie ścięte czy zrąbane, ale rozproszone po ziemi w imię przyrody i złożonych na nią żywiołów. Bystrookie sowy, których hukanie ścichło w znacznej mierze krótko przed nastaniem świtu. Dzikie krzewy z nieznanymi owocami, znane tylko botanikom zioła i przeróżne kwiaty, kuszące barwą lub zapachem. Nawet domek, zbudowany tu ludzką ręką, wkomponowany w falujące podłoże lasu zdawał się liczyć sobie całe wieki i wyglądał tak naturalnie, jakby dach już dawno przeistoczył się w ściółkę, a ściany zapuściły korzenie w ziemi rzadko tykanej ludzką stopą.
A pośród tego wszystkiego był on, czując się jeszcze bardziej młodym i niedoświadczonym, niż zwykle.
Siedział akurat na zwalonej kłodzie, porośniętej gęsto krzaczkowatym porostem. Dopóki miał zamknięte oczy, łatwo mu było wyobrażać sobie, że czuje na ramionach ciężar zbroi, a przy pasie pochwę z mieczem; że włosy ma długie i jaśniejsze od delikatnego zarostu oraz brwi; że dawno już wyleczył ranę na lewym ramieniu, a do ostróg przy butach powoli się przyzwyczaił. Że gdy otworzy oczy, ktoś zawoła go z pytaniem, czy nie napije się jeszcze grzanego miodu z imbirem.
Otworzył oczy. Nikt nie wołał. Sermina wyszła z chatki i zmierzała w jego stronę. Księciu wyrwało się długie, choć dobrze maskowane westchnięcie.
Noc spędzili w domu staruszki, która im pomogła. Okazała się być bardzo miła i dobroduszna, choć w zupełności głucha. Ugościła ich lekką kolacją, a teraz zaoferowała na śniadanie gęsty napój z ziołami i jakimś nieodgadnionym rodzajem jabłek, dodającym całości słodyczy. Po pościgu nie było śladu, i nic dziwnego. Chyba nikt nie zapuszczałby się sam w ten las.
Vertan zaczekał, aż Sermina może usiądzie obok niego i dopiero po dłuższej chwili się odezwał, ciągając nieprzyjemnie długą nitkę przy rękawie.
– Nie spałem w nocy. Za dużo znam opowieści o ludojadach zamieszkujących podobne miejsca. – Nawet nie drgnęła mu powieka, gdy to wyjaśniał. – Tak czy inaczej, choć mamy trochę spokoju, nie powinniśmy zostawać tu zbyt długo. Pomyślałem o tym, co mówiłaś na temat smoków. To dawna i potężna rasa, ściśle związana i z magią, i z ogniem. Więc, śmiem twierdzić, to może być odpowiednie miejsce.
Zerknął niepewnie w stronę chaty i dosyć niepotrzebnie ściszył głos.
– A poza tym, ta starsza leśna pani może mieć taką przeszłość, o jakiej nawet by nam się nie śniło.
Awatar użytkownika
Sermina
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sermina »

Las szumiał w najlepsze gdy obudziła się w przycupniętej wśród krzewów i ziół chatce. Wczorajszej nocy po prostu padła na łoże, nie zastanawiając się długo nad tym co się stało. Była po prostu wycieńczona psychicznie i fizycznie. W końcu nie tak dawno udało im się chyłkiem uciec z zamku i umknąć pościgowi. Nie zwróciła wtedy nawet uwagi na to, jak bardzo jest niewygodnie, ale teraz dosadnie to odczuła. Każdy mięsień nawet przy delikatnych ruchach dawał jej znać o swojej obecności. Przeciągnęła się i wyskoczyła z łóżka. Wykonała kilka skłonów w nadziei, że pomogą jej pozbyć się bólu. Następnie skierowała się do prowizorycznej łazienki, gdzie wzięła nieco wody z ustawionego tam garnka i obmyła sobie twarz. Woda prawdopodobnie pochodziła z jeziora. Sermina wyczuła to po wspomnieniu, które ożyło w niej na nowo. Widziała Cilliana tak wyraźnie, jakby stał przed nią. Był pochylony i powtarzał, wolno i wyraźnie jakieś słowa. Nie zdołała usłyszeć jakie. Nawet takiej sytuacji sobie nie przypominała. Dziwne. Rozejrzała się po chatce w poszukiwaniu żywej duszy. Staruszki i Vertana nie było. Wyszła więc przed chatę, gdzie na powalonym pniu siedział Vertan. Sceneria na pierwszy rzut oka dawała wrażenie jakby patrzyła na obraz, a Vertan stanowił tylko jego część. W jej myślach się kotłowało. Był to najlepszy czas, aby zastanowić się nad tym co u licha zrobiła i co się stało. Zdawało jej się, jakby to była bajka, albo sen. Teraz powinna się wybudzić, ale Vertan tu był, chatka również nigdzie nie zniknęła... więc wszystko co zrobili i na co ona się pisała było rzeczywiste. Nie mogła się do tego przyzwyczaić. Nagle odezwał się Vertan... mówił coś o ludojadach. A ona nie czuła się dobrze, aby go słuchać. Czuła się zamroczona i słaba.
- Ludojady... nawet nie przyszło mi to do głowy - ziewnęła. Usiadła obok niego i sięgnęła po jabłko. Wyglądało naprawdę apetycznie, choć jego skórka miała nietypowy ciemnozielony kolor, który momentami zdawał się być niebieski. A może były niebieskie, a zdawały się być ciemnozielone? Odczuła tylko uporczywe ssanie w żołądku. Nie powinna się zastanawiać nad tym. Nie wyglądają na zatrute czy też niedojrzałe. Wzięła duży kęs i przeżuła go dokładnie. Uwolniło to pełen aromat jabłka, zachęcający, aby ugryźć jeszcze. Połknęła więc kęs i zabrała się do drugiego, gdy nagle powieki jej opadły, a ona sama odczuła tylko, że leci do przodu. Zapewne zatrzymała się na miękkim poszyciu w dosyć dziwnej pozycji. Jabłko wypadło jej z ręki. Straciła całkowitą świadomość sytuacji. Jej głowę zaprzątały teraz skaczące w chmurach jednorożce, które niejednoznacznie puszczały jej oko. Zdawało jej się, ze zachęcają ją do skakania razem z nimi wśród obłoków, ale bała się zrobić choćby jeden krok. Machała więc jednorożcom w nadziei, że jeden z nich przyleci i pomoże jej wzlecieć w górę, aby mogła im towarzyszyć. Tak bardzo chciała z nimi polatać!
Nagle zjawiła się staruszka, cała uśmiechnięta. Jej oczy nie były takie jak wczoraj. Białka były całe czerwone, a tęczówka czarna, co nadało jej upiornego wyglądu. Nadal chodziła w tych samych łachmanach, tylko po tym można był poznać, że to ta sama osoba, co wczoraj ich uratowała. Oblizała się długim językiem i podeszła bliżej. W ręku miała dziwnie wykrzywiony kostur.
- Zbliż się chłopcze - powiedziała, a jej słowa kuły uszy, tak jej głos był zdeformowany. Zaniosła się cichym chichotem. Patrzyła na Vertana jak na jakąś zdobycz. Była pewna swojej wygranej, wiedziała że jej teraz nigdzie nie ucieknie.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

– W legendach zawsze jest ziarno prawdy, jak się zwykło mawiać – uznał za konieczne bronić swojej niepewności w kwestii ludojadów, próbując opanować potrzebę radosnego machania nogami podczas wywodu. – Diabły na wieżach, pocałunki odczyniające czar, kwiaty paproci i ryby spełniające życzenia... podobno wszystko to było przez kogoś widziane. Legenda o płowowłosej dzieweczce z twarzą przekreśloną blizną wspomina o ludojadzie, kuszącym ją pod pozorem uprzejmości, przez wielu historyków uznawana jest za fakt. Zwłaszcza, że spisał ją sir Andreas zwany Sapiącym, brzmi to być może niewiarygodnie, ale to prawdziwy autorytet uwzględniany w wielu uczonych opracowaniach. Warto zaznaczyć... Ekhm. Sermino. Wiem, że nie uczono cię nigdy dworskich manier, ale i chłopka przy widłach wie, że to niegrzecznie tak... Och, czy ty naprawdę udajesz, że zasypiasz przez moje gadanie? Sermiii-och-na-prasmoka!
Naprawdę próbował ją złapać, ale wyszło mu to nieszczególnie, bo dziewczyna już po chwili znalazła się w pozycji, na którą nauczonemu moralności szlachcicowi nie wypadało zbyt długo patrzeć. Połyskujące metalicznie jabłko poturlało się po trawie, podskakując wesoło. To też przypominało scenę z którejś legendy, jaką mili bardowie umilali wieczory dzieciom, lecz Vertan nie miał czasu przypomnieć sobie, pod jakim znał ją tytułem. To bowiem, co pojawiło się po drugiej stronie zarośniętej polany, a co jeszcze wczoraj było przymilną staruszką, zbyt przyciągnęło jego uwagę.
Gdyby bardziej przyłożył się do studiów na temat niebezpiecznych magicznych istot, gdy jeszcze miał na to czas, może nawet wiedziałby teraz, jak taką piekielną bestię nazywa się w podręcznikach. Ba, może nawet znałby jej słabości. Gdyby w dodatku miał przy sobie swój miecz, o lśniącej klindze powleczonej białym złotem, a może nawet i tarczę, choć bez konieczności - to byłaby bajka! Ale nie miał: ani miecza, ani wiedzy, ani nawet swojej sylwetki dostojnego wojownika. Pierwszym, co przyszło mu do głowy, były więc danie nura do tyłu.
Demoniczna staruszka rzuciła się za nim jak jastrząb, więc pamiętając o absolutnie nieobecnej Serminie, Vertan rzucił się w bok. Miałby mniej czasu, gdyby nie spowijające bestię łachmany. Sytuacja była napięta. Nawet bardzo. Baśń na żywo, zupełnie nieogarnięty książę ratujący wybrankę przed śmiercią w paszczy potwora!
Dosyć bezmyślnie zatoczył wielkie koło i jak gdyby nigdy nic wspiął się na dach domku, zwieszający się nisko po jednej stronie. Byłby w tym może i jego triumf, gdy rechocząca okropnie poczwara bezproblemowo nie ruszyła za nim - już ze szponami zamiast palców i szerokim pyskiem pełnym ostrych zębów. W dosyć groteskowy sposób książę przebiegł więc po całym dachu tylko po to, aby zeskoczyć z drugiej strony - tuż obok starego pieńka z wbitymi weń dwoma siekierami.
– Aha! – zakrzyknął zwycięsko. Nie czekając zaczął mocować się z pierwszą z nich, podczas gdy bestia niebezpiecznie się zbliżała, mlaskając i kiwając na boki głową, jakby karmiła się jego strachem. Siekiera nie chciała ustąpić. Była stara i wbita dosyć głęboko... Nic więc dziwnego, że gdy chłopak w końcu ją wyrwał, ostrze w powietrzu oddzieliło się od trzonka, wykonało serię szybkich obrotów w locie i z dzikim świstem zwyczajnie cięło przemienioną staruszkę przez twarz.
Chwilę było cicho. Nie poleciała krew, ale potwór odchylił głowę do tyłu w obrzydliwie nienaturalny sposób. Vertan stał, ciężko dysząc, ze spróchniałym trzonkiem siekiery w dłoniach i patrzył, jak zdeformowane ciało delikatnie chyli się do tyłu - a potem powoli, ostrożnie głowa wraca na swoje miejsce, zionąc dziurą pełną robactwa w miejscu, gdzie rozcięło ją ostrze.
Druga siekiera na szczęście wyrwała się już łatwo.
– SERMINAAA! – ryknął Vertan, biegnąc co sił w nogach w kierunku przyjaciółki, bo od teraz zagniewany stwór niemal deptał mu po piętach. – SERMINA, WSTAWAJ, NIE CZAS NA UMIERANIE!
Gdy zerknął za siebie, zobaczył tylko przerażającą gębę i szpony nie dalej niż na wyciągnięcie ręki, ciął więc na oślep, ale niewiele mogło to przynieść.
W legandach było jakoś prościej.
Awatar użytkownika
Sermina
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sermina »

Leżała z rękami wygiętymi tak, że było widać wierzch dłoni. Twarzą we mchu. W takiej pozycji, że jej nogi i kręgosłup tworzyły kąt ostry bliski prostemu. Widocznie nie była to pozycja zupełnie niewygodna do spania, jeśli nazwać można było to snem. Dziewczyna miała co najmniej halucynacje i jej kontakt ze światem ograniczał się do mruczenia niezrozumiałych słów pod nosem.
Jeden z jednorożców zbliżył się do niej. Był majestatyczny, przeogromny. Jego końska pierś zbliżyła się do niej tak, że mogła się wtulić. O dziwo była puchata i całkiem przyjemna.
- Czekałem na Ciebie, Sermino - powiedział jednorogi głębokim głosem. Jej serce zabiło mocniej, a jej ciało spowiła fala szczęścia. Czuła, że cieszy się z tego spotkania, jak nigdy dotąd. Tak, jakby znalazła dawno zagubionego przyjaciela.
- Widziałam, że Ciebie odnajdę! Ty wiesz, że cały czas Cię szukałam! - odpowiedziała mu. Gdyby w tym momencie ktoś zbliżył się do niej usłyszałby coś na kształt "łęam... danajdę... ghuułyłam". Czyli nic mądrego. Jednorożec zniżył się i pozwolił jej się dosiąść. Wtedy dopiero zauważyła, że jego róg jest niesamowicie złoty. Wczepiła się w jego jedwabną sierść cała szczęśliwa i krzyknęła: naprzód!
Teraz mogli razem polecieć dokąd chciała. Nagle chmury zniknęły, a ona pędziła na złotopręgim jeleniu przez prerię. Wiatr dął w jej płaszcz. Czuła go we włosach i w uszach, ale w odróżnieniu od szumu zwykłego wiatru, wydawało jej się, że tak naprawdę słyszy pieśń. Nagle zrobiło się ciemno. Była w jakiejś izbie i leżała na wznak, a nad nią znalazły się małe świecące wróżki. Śpiewały tą samą pieśń, którą śpiewał wiatr. Zniżały swój lot i delikatnie muskały ją po policzkach swoimi pocałunkami. Ona tylko się śmiała. Była taka szczęśliwa! Wstała z tego łóżka, zrobiło się jasno. Zobaczyła kobiecinę, która zamiatała podłogę. Wskazała palcem okno. Dziewczyna zaraz się do niego zbliżyła, a tam zobaczyła gromadkę małych muszek, które trzymały się za łapki i tańczyły w kółeczku jakiś nieznany jej taniec. Postanowiła natychmiast do nich dołączyć i zaraz potem skakała z nimi w tym dziwnym tańcu-poplątańcu. Muszki zamieniły się w uśmiechnięte owieczki z kolorowymi, zakręconymi w każdą stronę różkami. Puścili się i wkrótce, nie wiadomo jak Sermina mogła skakać z jednej owieczki na drugą, jak na trampolinie, robiąc w locie skomplikowane akrobacje.
Sermina była zupełnie nieświadoma koszmaru, który rozgrywał się w trakcie jej letargu. Gdy Vertan unikał razów zadawanych przez potwora, ona jedynie bardziej osunęła się na ziemię, tak, że nie wypinała się więcej do góry. Nie słyszała wołającego ją Vertana, przecież była taka szczęśliwa. Na pewno byłaby wściekła, gdyby ją teraz obudził. Do pasa dziewczyny przytwierdzony był posrebrzany sztylet. Jedyna broń, którą Vertan mógł dysponować, gdyby się do niej zbliżył i ją zauważył.
Tymczasem demoniczna istota zbliżała się coraz bliżej, widocznie rozwścieczona. Robaki, które wyszły z rany byłej staruszki, zaczęły regenerować pierwsze cięcie nadane tępą siekierą. Widać istota była niezrażona uporem młodziana, gdyż parła naprzód śmiejąc się donośniej niż wcześniej.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

– Szlag – burknął pod nosem całkiem dorosłym tonem, ale wciąż dziecięcym głosem. – Szlag szlag szlag szlag...
Sermina nadal leżała w swoim miejscu jak kłoda, półprzytomna i z rozrzuconą wokół głowy aureolą włosów, ale przynajmniej co jakiś czas trochę się ruszała. Żyła, ale w tym stanie na niewiele się przydawała. A tak bardzo pomocne byłyby w tej chwili jej sztuczki z ogniem! Ogień. No właśnie. Nagle rozbudzony pomysł eksplodował w głowie Vertana, urastając do rangi jedynej słusznej decyzji w całej tej sytuacji. Odbiegł na tyle, by znaleźć się zarówno z dala od Serminy i od leśnej wiedźmy (w duchu, bardzo po cichutku, dziękował w tej chwili za masę energii w swoim młodym ciele). Z komina nadal leciał dym. On miał siekierę. Sermina miała sztylet, ale pójście po niego mogło stanowić zbyt wielkie ryzyko. Czy jednak aby na pewno było to ryzyko większe, niż to, co teraz planował zrobić książę?
Stanął odważnie dokładnie naprzeciw bestii. Chciał wywinąć młynka siekierą, ale palce nie bardzo mu na to pozwoliły, więc nie zgrywał większego chojraka, niż powinien. Nikt nie patrzył.
– Dobra, pokrako – mruknął pod nosem. – Spróbujemy inaczej.
Wykorzystał to, że bestia, choć coraz mniej zadowolona, i tak chętnie za nim podążała - a gdy dodatkowo zauważyła, że idzie prosto do jej chaty, zaśmiała się jazgotliwym rechotem, płosząc ptaki z niższych gałęzi wielkich drzew. Zapewne każdy rozsądny człowiek też by się śmiał, ale Vertan miał plan i święcie w niego wierzył.
Wpadł do środka, rozejrzał się szybko i tam, gdzie pamiętał, odnalazł piec. Stary, ceglany, obłożony spękanymi kaflami. Zamknięty kratą. Z leżącym na boku pogrzebaczem, w którym Vertan zaraz upatrzył swoją drugą broń i pomoc w rozwarciu kraty na pełną szerokość. W chwili, gdy piec został całkiem otwarty, a tańczące wewnątrz płomienie rozjaśniły izdebkę, od strony drzwi rozległ się długi, mlaszczący pomruk. Książę był uwięziony, ale wszak o to mu chodziło.
Wycofał się na drugi koniec ciasnego pomieszczenia.
– Ładny chłopiec, ciepły i miękki – cieszyła się już bestia, głosem przywodzącym na myśl odgłos towarzyszący patrzoszeniu ryby. – Będzie na deser, po dziewczynce. Ciepłej i miękkiej, mniam, różowe świeże mięsko!
Potwora ruszyła w stronę Vertana, a jej cień wydłużył sié nienaturalnie przez strzelające za nią płomienid. I choć skryty w tym cieniu książę sam wyglądał teraz na zdrowo przerażonego, to bardzo klarownie przemknęło mu przez myśl, że wszystko jak narazie idzie tak, jak zamierzał. Był przecież rycerzem. Synem króla. Niejednokrotnym zwycięzcą turniejów i niemal niepokonanym wojownikiem. A to - to była tylko kolejna potyczka. I nie miał innego wyjścia, jak tylko ją wygrać.
Wdech i wydech.
Ciśnięta siekiera była może trochę za ciężka dla dziecka, ale i tak poszybowała akurat tak, by rozciąć obwisły policzek potwora. Jak poprzednio, tak i tym razem to go powstrzymało - i wtedy właśnie, wiedząc że ma tylko kilka chwil, Vertan ruszył do ataku. Najpierw wystosował ostre uderzenie pogrzebaczem trzymanym oburącz. Potem kopnął tak wysoko, jak umiał. Dawniej uderzyłbym w brzuch, teraz trafił tylko w kolana, ale i to wystarczyło. Ostre szpony bezowocnie przecięły powietrze - poza jednym, który zostawił na policzku księcia płytkie, ale szybko nabiegające krwią rozcięcie. Ledwie potwór padł na ziemię, a już był wpychany nigdzie indziej, jak tylko do pieca.
Krzyków, które wtedy rozbrzmiewały, nie umiałby opisać najdoskonalszy trubadur. Podobnie smrodu, który buchnął wraz z tym, gdy płomienie objęły już cały zdeformowany łeb rządnej krwii szkarady. Vertan wybiegał z chałupy z załzawionymi oczami, z trudem powstrzymywał torsje i drżały mu ręce, ale koniec rozdzierających, nieludzkich wrzasków pozwalał mu wierzyć, że już jest bezpieczny. On i Sermina. Sermina...
Dopadł do niej prawie wyprany z sił, przekręcił ją na plecy i potrząsnął kilka razy za ramię, dopiero po chwili czując, że opuszcza go nie tylko odwaga i rycerska duma, ale również, co najgorsze, dorosła świadomość. Chwilę potem siadł więc zwyczajnie na ziemi, zamrugał jeszcze kilkukrotnie i naraz rozryczał się tak, jak tylko przerażony dzieciak ryczeć potrafi.
W tle leśną chatę powoli obejmowały płomienie.
Awatar użytkownika
Sermina
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sermina »

Kolejny nierealne widmo. Na głowie miała śmieszną czapkę, a przed sobą masę przycisków lub guziczków. Niektóre były podświetlone, inne migoczące. Szybowała wysoko w górze, gdy nagle poczuła jak coś lub ktoś nią trzęsie. Turbulencje! Kapitanie, zniż lot! Będziemy kołować! Lecz turbulencje rosły zamiast maleć. Wtedy uświadomiła sobie zapach spalenizny, który roztaczał się w powietrzu.
- Weź nie przypalaj tego indyka, Dolores. Nie tak się to robi - mruknęła, o dziwo dosyć trzeźwo. Z trudem udźwignęła obolałe ciało i przekręciła się na plecy. Okulary spadły jej z nosa obok na trawę.
- Wszystko mnie boli - jęknęła. Wtedy dopiero zdała sobie sprawę, że obok niej siedzi Vertan i płacze. Zmarszczyła brwi w grymasie bólu i zdziwienia. Dlaczego on płacze? Dlaczego właśnie teraz? Zaraz? Kim on jest. Próbowała mu się przyjrzeć uważniej, ale brak okularów wyraźnie utrudniał jej rozpoznanie nie tylko młodzieńca, ale również i otoczenia. Dopiero po chwili jej mózg zdołał przywołać wspomnienia związane z złotowłosym paniczem. Ach, Vertan.
- Dlaczego płaczesz? Nie widzisz, że śpię? - zamknęła oczy. Postanowiła powoli oddychać, dopóki mięśnie nie przestaną ją boleć. Czuła się, jakby wykonywała te wszystkie czynności, które jej się śniły. Jej umysł zupełnie zignorował palącą się chatę i to, że oboje przed chwilą uniknęli cudem śmierci dzięki Vertanowi. W głębi duszy chciała wrócić do jednorożców brykających po chmurach.
- Gdzie jesteśmy - spytała na wydechu, wkładając w to maksimum sił, jakie zdołała. Wiedziała, że jak teraz podniesie głowę, to wyląduje z powrotem na mchu. Zaczęła cichutko nucić jakąś elficką pieśń i przyłożyła dłonie do swojego czoła. Był to jeden z tych sposobów, które pozwalały jej się skupić na wyobrażaniu sobie. Pieśń pokrótce opowiadała o procesach fizjologicznych dotyczących głowy. Chociaż w jej wykonaniu wyszedł kompletny bełkot. Po chwili poczuła się lepiej. Podniosła się do pozycji siedzącej, ale nie bez trudu. Spojrzała na swoje ręce. Miała pełno siniaków. Czy oni mną rzucali? - pomyślała.
- Vertan, ogarnij się, opowiedz co się stało - zupełnie otrzeźwiała i przyczołgała się do młodzieńca. Wzrokiem szukała manierek z wodą z jeziora, aby mu podać. Dopiero teraz zauważyła chatę, którą trawiły płomienie. Na szczęście nie stanowiła ona dla nich bezpośredniego zagrożenia. Plecak leżał na szczęście przy kłodzie, na której początkowo siedział Vertan, a na której ona straciła przytomność. Chwyciła go i wykaraskała z niego nieporęcznie manierkę. Otworzyła z trudem i dała mu do picia.
- Pij.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Niespełna dziesięć lat temu, król Arat, gdy nie mógł zobaczyć tego nikt z dworzan czy służących, klęknął przed swoim synem, jak nigdy otarł mu twarz z łez i powiedział kilka bardzo mądrych słów o odwadze i męstwie. Dzisiaj Vertan nie mógł ich sobie przypomnieć, choć bardzo się starał. Pamiętał tylko, że tym czego się wtedy przestraszył, był wielki diabeł na sprężynie wyskakujący z niepozornej skrzynki, którą gdzieś znalazł. Nikt poza małym dzieckiem nie mógłby zareagować na taką zabawkę inaczej, niż śmiechem, ale książę się przeraził. Pamiętał, że potem już praktycznie nigdy nie płakał. Może nigdy do teraz - dlatego chociaż jego rycerska duma próbowała to hamować, to zdenerwowane dziecko w środku i tak wygrywało tę nierówną walkę. Nawet, gdy Sermina już prawie na dobre się ocknęła, Vertan jeszcze łapał spazmatycznie powietrze, wbijał w nią spojrzenie wielkich, załzawionych oczu i nieszczególnie wyglądał na kogoś, kto miałby się zaraz opanować. I tak na całe szczęście zwalczył w sobie ochotę wyciągnięcia rąk albo przytulenia się do dziewczyny jak do matki, w poszukiwaniu ucieczki od całego zła świata. To byłoby za wiele. Gdzieś w głębi kołatała mu się jakaś niespokojna myśl, że na pewno może pokonać ten chwilowy atak, tylko nie umiał jej do końca pochwycić. Dopiero gdy przed nim znalazła się manierka z wodą, pojął że to właśnie o nią mu przed chwilą chodziło. Pociągnął długi łyk, zamknął na chwilę oczy.
Przez zmęczony umysł przetoczyła się fala świeżości, jak idący od morza powiew bryzy. Ale przez to właściwie zaraz dotarło do niego, że może lepiej byłoby nie otwierać oczu. Oddał manierkę i uderzył się otwartą dłonią w czoło.
– Co za... upokorzenie! – jęknął głucho, zrywając się na równe nogi. – Na honor. Przysięgam, że nigdy więcej nie będzie miało to miejsca. Nie patrz tak na mnie. Wyglądam pewnie jak krzew piwonii. Uch...
Szybko otarł rękawami twarz, ale potem pospieszył z odpowiedzią na zadane mu pytania. Wskazał w stronę chaty.
– Legendy nie kłamią, hę? Piekielna diablica. To od początku nie była żadna uprzejma staruszka, zanim byśmy się spostrzegli zeżarłaby nas jak wystawną kolację. Gdybyś to widziała, Sermino! Okropność. Zdołałem się obronić, chociaż nie od razu było łatwo bez mojego miecza. Posłałem poczwarę w ogień, gdzie jej miejsce. Może przydałoby się skontrolować zresztą ten ogień, nim strawi puszczę. Te drzewa mogą liczyć sobie całe eony. Dasz radę?
Pomógł jej również wstać, nie bacząc, że wiązało się to z nagłą koniecznością zadzierania głowy przy rozmowie. Dopiero teraz właściwie, gdy łzy już wysychały mu na policzkach, poczuł nieprzyjemne pieczenie po jednej stronie twarzy - tam, gdzie został podrapany. Dotknął rany i się skrzywił.
– Blizny czynią wojownika – dodał sobie na otuchę. – Ale! Co właściwie działo się z tobą? To wina tego owocu? Musiał być naszpikowany jadem czy czymś podobnym, nie chcę nawet wiedzieć... Możemy chyba uznać, że nie była to trucizna. Bestia nie jadłaby zatrutego mięsa.
Powiedział to poważnie, ale mimowolnie i tak się wzdrygnął. Las nagle wydawał się o wiele mniej przyjazny, niż do tej pory. Pomarańczowa łuna od chaty rzucała na drzewa dziwnie mdły poblask.
Awatar użytkownika
Sermina
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sermina »

Vertan na szczęście odzyskał kontrolę nad sobą, co dało się poznać natychmiastowym urażeniem. Uśmiechnęła się na jego słowa, ale w żaden sposób ich nie skomentowała. Każdy komentarz byłby w tym momencie po prostu zły. Wzięła od niego manierkę i też pociągnęła z niej łyk orzeźwiającej wody. Jej wysuszone usta przyjemnie zwilgotniały. Prawdopodobnie nie uwierzyłaby mu, gdyby nie widziała teraz płonącej chaty i gdyby nie straciła przytomności.
- Wybacz mi, nie powinno się nic stać. To dziwne, bo zazwyczaj jestem na trucizny odporna - pociągnęła jeszcze jeden łyk wody. Poczuła falę energii, która przeszyła jej wymęczone ciało, nadając jej nowej siły. - Zupełnie tego nie rozumiem.
Odłożyła manierkę. Pierwszy raz w życiu doświadczyła halucynacji. Alkohol, ani nawet powszechnie stosowane używki tak na nią nie działały. Nigdy nie przeżyła odlotu, mimo, że z ciekawości próbowała wielu rzeczy. Z zamyślenia wybił ją Vertan.
- Tak... już gaszę - mruknęła. Rzuciła ogniowi specyficzne spojrzenie, które przywodził na myśl te, którym karci się rozrabiające dziecko. W myślach kiwała mu pouczająco palcem i ręką cofała jego niechętne do współpracy płomienie do momentu, aż zgasł. Zostały tylko zgliszcza, które w niczym nie przypominały dawnej chaty. Spojrzała badawczo na młodziana. Na całe szczęście w tym nikłym ciałku miał jednak sporo energii. Jego twarz zadawała się być nieco jeszcze przerażona, chociaż oczy mówiły co innego. Blizna rzucała się w oczy, nieco mu napuchła wzdłuż rozcięcia. Na szczęście krew nie płynęła obficie.
- Jeśli chcesz, możemy pozbyć się tej blizny - powiedziała mu tylko i pokuśtykała w stronę chaty. Zobaczyć, czy nie zostało coś przydatnego. Zapach siarki nieprzyjemnie drażnił nos. Kopnęła w jakiś większy element konstrukcyjny, ale nic nie znalazła. Skierowała się zatem do płotka, który o dziwo ostał się. Wisiały na nim przeróżne zioła. Między innymi krwawnik, majeranek, dziurawiec, a nawet kozłek czy cząber. Niektóre z nich były niezwykle rzadkie, jak na przykład gałąź ginkgo bilboa. Kilku z nich nie znała, ale zebrała wszystkie z płotka i wróciła z powrotem, aby schować je do plecaka. Mogą się potem przydać. Zrobi kilka maści na potem, a jeśli trafią do jakiejś biblioteki po drodze, to dowie się do czego służą nieznane jej okazy. Zanim je schowała postanowiła je powąchać. Bo czemu nie? Zioła mają zazwyczaj kojące zapachy. Zebrała myśli.
- Możemy się jeszcze rozejrzeć po okolicy, może ta demoniczna babinka miała coś cennego, poza tym chyba najwyższy czas, aby zaplanować dalszą podróż. Na tym w końcu stanęła nasza rozmowa, zanim zaczęliśmy uciekać.
Usiadła na pieńku i oczekująco patrzyła na Vertana. Zrobiła mu nawet miejsce obok siebie, gdyby chciał usiąść.
Las, cichy obserwator zdarzeń, zdawał się w ogóle nie szumieć. A co jeśli nadal nie byli bezpieczni? Wolała o tym nie myśleć.
- Idziemy dalej przez las, czy kierujemy się rozległymi polami? - spytała, aby dodać sobie i swojemu towarzyszowi otuchy. Im szybciej się na coś zdecydują tym lepiej. Może po drodze udałoby im się ukraść konie?
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

– Nie musisz przepraszać. To nie była niczyja wina – odparł tylko mniej emocjonalnie, robiąc kilka kroków tam i z powrotem, by pozwolić Serminie działać. Nie chciał zastanawiać się nad tym wszystkim, ale myśli same przemykały przez jego głowę, rozbłyskując jak latarnie na rzece w wiosenne święto. Jedna, najgorsza, atakowała go tym silniej, im bardziej starał się ją odepchnąć, mianowicie: że w zamku było bezpieczniej. Ha, bezpieczniej, ale na jak długo? Gdyby nie trochę ryzykownej inwencji i dużo uciekania, zapewne oboje już leżeliby tu martwi. Nie, zdecydowanie miał dosyć. W dawnych, zwyczajnych warunkach starczyłoby mu kilka chwil, dwa cięcia mieczem i byłoby po wszystkim. Kopnął szyszkę, uśmiechając się pod nosem. Błysk stali i bitwny śpiew oręża. Potwornie mu tego brakowało. Jeśli więc to była pierwsza próba na drodze do normalności, to gotów był uznać ją za pokonaną. Oby tak dalej.
Zatrzymał się w swoim maszerowaniu w kółko, by popatrzeć jak Sermina gasi to, co pozostało z domu staruszki. Poruszający był fakt, że takiej chatki przecież nie zbudowałby demon. Może ta kobieta przybyła tu dawno temu, by rozpocząć żywot pustelniczki. Może na początku było całkiem normalnie i żyło jej się dobrze. A zło przyszło później. Bo zło nigdy nie uderza od razu.
Zamrugał raptownie, podnosząc wzrok na towarzyszkę.
– Hm? A, to... Chcę tylko, by to zadrapanie nie przerodziło się w nic poważnego. Blizny nie są mi straszne – rzekł poważnie. Zarzuciwszy plecak na ramię, ruszył po chwili w ślad za dziewczyną. Raz po wpływem niepojętego impulsu odwrócił się za siebie, jakby miał obawę coś tam zobaczyć, ale poza dwiema jaskółkami wirującymi zaczepnie między drzewami nie napotkał niczego szczególnego. Na dobre skupił się ponownie dopiero w chwili, gdy znowu mógł usiąść. Tym razem przez głowę przemknęła mu bardzo przyjemna, kojąca myśl: Sermina tu pasowała. Pasował jej las i zioła, które trzymała w dłoniach, pasował odblask czegoś butelkowozielonego w złotej oprawie okularów zsuniętych na nos. Czemu wcześniej nie zauważył tego, jaka była urodziwa? Może miał zbyt wiele spraw na głowie. W biegu, który zapoczątkowała ich wspólna ucieczka z Nandan-Theru, trudno było się zatrzymać.
– Wiem na pewno, że nie chcę zostawać tu ani chwili dłużej – zadecydował łagodnym tonem, odwróciwszy wzrok. – Idźmy przez las. Wiem, że jest ogromny, ale uda nam się bez problemu kierować na północ, a dzięki temu dotrzemy do podnóży Gór Dasso. Tam, jeśli dobrze pamiętam, znajdują się zejścia do podziemnych pieczar zamieszkiwanych przez smoki.
Tu uśmiechnął się lekko i przyjacielsko szturchnął Serminę łokciem.
– Skoro mieliśmy już zatrute owoce i leśne wiedźmy, to może idąc tym legandarnym tropem i u arcymądrych smoków znajdziemy pomoc. Może trafi się jakiś złoty. Słyszałaś o złotych smokach? Opowiem ci po drodze!
Awatar użytkownika
Sermina
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sermina »

Zerwał się zimny wiatr z dalekiej północy, który próbował przedrzeć się do poszycia lasu, by pohulać między drzewami. Jednakże korony olbrzymów dumnie odpierały ataki napastnika i starały się jak mogły, aby nie wpuścić obcego do niższych partii lasu. Powstała przez to pieśń złożona głównie z szumu liści i głuchego, odległego gwizdania. Pieśń tą podchwyciły ptaki i to w ich radosnych świstach i harcach można było najbardziej odczuć, że las żyje.
Sermina wstała z pieńka i przyglądała się dwóm wróblom, które przekomarzały się wzajemnie. Jeden spychał z gałęzi drugiego. W ich wykonaniu wyglądało to nader uroczo, chociaż było to bardzo mylące odczucie. Tak naprawdę walczyły w tym momencie o rewir. Kto wie, czy nie na śmierć i życie. Mogłaby bardziej emocjonalnie się w to zaangażować, gdyby nie fakt, że po chwili odleciały przepychać się gdzieś indziej. Ruszyła dalej, przed siebie. Nie, na pewno nie obejrzy się na to paskudne obejście, po którym zostały zgliszcza. Wolała nie czuć oddechu śmierci, która dopiero co ich ominęła.
- Jeśli nie chcesz nic z nią robić, to przemyj twarz, albo pośliń - uśmiechnęła się - przynajmniej będzie mniejsze prawdopodobieństwo zakażenia.
Skoro młodzian zadecydował północ, to niech będzie północ. W końcu to on ma zamiar walczyć z klątwą, ona jest tylko w tym momencie towarzyszką, która zgodziła się na przygody. Już nie istotne czy są to przygody w których staruszki atakują gości... Serminie udzielił się entuzjazm Vertana, również go szturchnęła, gdy tylko zgliszcza znalazły się kilka staj od nich. A przynajmniej, gdy jej się zaczęło tak wydawać. Trudno było zorientować się, jak długą drogę przebyli. Las wydawał się być niezmierzony i w każdym miejscu wyglądał tak samo.
Przytaknęła tylko na historie o złotych smokach. W jej okolicach raczej słyszało się baśnie o syrenach, statkach i księżniczkach. O smokach nie mówiło się za wiele, może dlatego, że ludzie z tamtych rejonów uważali wielkie gady za bujdę na resorach. Bliższe im były wielkie ośmiornice i wieloryby. Szli przez dłuższy czas ścieżkami wydeptanymi przez zwierzęta. Na pewno wybierali dróżki na wyczucie. W końcu gdzieś muszą dojść.
Chodzili w taki sposób połowę dnia, zanim doszli do szerokiego gościńca. Ciągnął się on w obie strony rozłożystym traktem, sunął wzdłuż drzew, to znikając, to pojawiając się. Zapewne bohaterowie mieliby problem z wyborem kierunku, gdyby nie rozwidlenie ścieżki, na którym widniał drogowskaz. Zarośnięty częściowo mchem. Sermina zbliżyła się, aby zedrzeć rośliny i coś odczytać.
- Meot... Danae... Kryształowe królestwo... którą drogę obieramy, Verti - uśmiechnęła się pokazując rząd białych zębów.
Za sobą mogli usłyszeć skrzypienie wozu, który stękał za każdym razem, gdy wpadał w dziurę, lub gdy nieznaczna górka kazała mu skakać.
- Hej ty! - dziewczyna odwróciła się, gdy tylko usłyszała ten głos... Znajomy głos!
- Borgin! Co... co ty tutaj robisz! Nie widziałam Cię od lat - zawołała. Woźnica wstrzymał karą klacz i zsunął się z kozła. Był niewysoki, mężnej postury. Ubrany był ciemnozielony surdut i brązowe spodnie. Przepasał się ciemnym pasem od którego odcinała się złota, grawerowana klamra. Misterna robota. Do pasa miał przytwierdzony tobołek i mały, poręczny topór. Jego buty wyglądały na ciężkie, ale nord poruszał się w miarę zgrabnie. Najbardziej rzucała się w oczy jego czarna broda w której zaplecione warkoczyki zwieńczone były zielonymi koralikami. Na głowie miał wypłowiałą, skórzaną czapkę pilotkę, która zupełnie nie pasowała do jego stroju. Zbliżył się do Serminy i wyściskał ją.
- Mamy interesy w Nowej Aerii, płacą nam horrendalne sumy za srebro sprowadzane z Meotu, poza tym dorabiamy sobie na sprzedaży skóry tamtejszych owiec. Też dobrze schodzi, ale w Danae. Dlatego musimy nieco nadrabiać zasranej drogi, ale opłaca się. A niech to pies, ale ty wyrosłaś! Co słychać u staruszka Cilliana? Nie wiesz? Nie wędrujecie już razem i nie wiesz gdzie się podziewa? To wiele tłumaczy, dlaczegoż nie widziałem Cię pod świńskim łbem. Myślałem, żeś została w pokoju...
- Borgin, z kim ty rozmawiasz? - zawołał ktoś z tyłu powozu.
- Z Serminą, ty głąbie. Kojarzysz podopieczną Cilliana? Oto ona.
Z powozu wygramolił się jeszcze niższy nord, ale za to bardziej przy kości.
- Pozwól, że was sobie przedstawię, opasły Tob, Sermina, Sermina, opasły Tob.
- Nie nazywaj mnie opasłym - opasły Tob walnął w ramię Borgina. Teraz dopiero krasnoludy zauważyły Vertana, różnica we wzroście na pewno musiała być tego przyczyną, ponieważ od samego początku Borgin musiał patrzeć w górę, aby móc komunikować się z Serminą.
- Kim jest twój towarzysz, złotko - spytał patrząc na złotowłosego. - Nic nie mówiłaś o tym, że bierzesz dziecki na wychowanie. A może to twoje własne? - spojrzał na nią zaczepnie.
- Nic z tych rzeczy - zaprzeczyła. - To jest Vertan. Vertanie, jak już zapewne wiesz, to Borgin i Tob. Wędrujemy w sprawach równie biznesowych co wasze. A przynajmniej w takich, które mają się nam opłacić... jeśli można tak to ująć.
- Tak więc, Vertanie, skąd jesteś? - spytał Borgin, po teatralnym skłonie, który wykonał, gdy Sermina wymówiła jego imię.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Pierwszym, co dotarło do niego, gdy tylko stanął przed drogowskazem, było zdecydowanie to, że potwornie brakuje mu mapy. To wszystko, to przedzieranie się przez leśne gęstwiny pieszo, odgarnianie krzaków, podjadanie malin i picie wody z jeziora, to wszystko na dłuższą metę było bardzo prowizoryczne. Dobry uciekinier nie podejmowałby się swojego największego skoku od tak, przy byle okazji, ale zaplanowałby to - a wówczas, nawet gdyby nie znał konkretnego dnia ucieczki, i tak byłby gotowy. Stąd też - głównie z braku map właśnie, broni, większej ilości prowiantu czy choćby porządnego, zwartego planu - wynikało stopniowo vertanowe przeświadczenie, że jest to raczej droga do zguby, niż do wielkiego sukcesu. Wyjątkowo uderzyło go to właśnie teraz - gdy patrzył kolejno na nazwy wyryte w drewnianych strzałkach, nie mając pewności jak odpowiedzieć na pytanie towarzyszki. No bo właśnie, którędy teraz? Kwestia pod tytułem "byle gdzieś dalej" nie była już najlepszym pomysłem, skoro ta wyprawa miała mieć cel.
– Znam te miasta – stwierdził tylko w pierwszej chwili, pocierając czoło, jakby miało mu to pomóc w skupieniu się. – Ważne, żeby nie pójść źle. Jestem zatem pewien, że Kryształowe Królestwo nie pomoże nam w dotarciu do celu, jednak…
Nie zdążył dopowiedzieć, co myśli o kierunku, jaki powinni obrać, bo turkot kół za nimi stał się już na tyle głośny, że nie dało się zignorować. Zwłaszcza, że dodatkowo po chwili rozbrzmiał okrzyk kogoś, kto niewątpliwie prowadził nadjeżdżający wóz. Vertan zamrugał szybko, niechętnie odwracając wzrok od drogowskazu, jakby naprawdę spodziewał się coś z niego odczytać, a potem wreszcie spojrzał za siebie. A więc ten ktoś, kto wołał, musiał pochodzić z ludu nordów. A w dodatku, ten ktoś jak nic znał Serminę. Książę nie mógł powstrzymać dziwnego odczucia, gdy krasnolud najpierw przywitał się pogodnie z nią, jego w zupełności ignorując, ale szybko się za to zgonił. Nie był teraz wcale księciem. Nie mógł oczekiwać dawnego traktowania, nawet jeśli zdążył tak mocno do niego przywyknąć. Stał więc cicho, w głowie czyniąc naraz mnóstwo notatek. Krasnolud - Borgin - był kupcem. Kupcy natomiast, będąc w trasie niemal bez przerwy, znali zwykle ziemie, po których jeździli, jak własne kieszenie napełnione pieniędzmi. To mogła być dobra okazja. Może los w ten sposób chciał wynagrodzić im to, co wydarzyło się w głębi lasu.
Na wspomnienie o towarzyszu Serminy, sam zainteresowany oderwał wreszcie wzrok od klamry zdobiącej pas Borgina i wbił w mówiącego przenikliwe spojrzenie.
– Nie pochodzę z żadnego konkretnego miejsca – odparł spokojnie. – Mieszkałem w Nandan-Therze, Sermina mnie stamtąd wyciągnęła i oto jesteśmy. To długa opowieść, mój panie, ale nudna fatalnie.
– Mój panie! – powtórzył naraz krasnolud, śmiejąc się życzliwie z kciukami zatkniętymi za pas. – No, dzieciak ma gadane! W której części wiecznego Nandan-Theru tak gadają, co chłopcze?
– Za każdą gospodą, jeśli dobrze posłuchać.
Vertan poczuł wyraźnie, jak on i jego kompanion lustrują go wzrokiem, ale dzielnie to wytrzymał. W najgorszym przypadku mogli wziąć go za ulicznego rozrabiakę, dumnego z tego, że żyje.
– Możecie nas wziąć na wóz – powiedział dosadnie, zanim ktoś znowu zdążył się odezwać. – Nie zrobimy kłopotu, a znając Serminę możecie ufać i mi.
Borgin rzucił wspomnianej spojrzenie, zdające się mówić znowu „ma gadane”, ale potem machnął dłonią szeroką jak bochen chleba i rzeczywiście zaprosił oboje na wóz. Chociaż Tob zasługiwał w zupełności na swój przydomek, to i tak na wozi znalazło się wystarczająco dużo miejsca, by pomieścić jego, towar i dwoje nowych towarzyszy. Vertan stał się od tego momentu na tyle zacięty, że nawet niewiele mówił, tylko siedział poważny i gapił się w dal, jakby szukał tam złotych smoków, o których ostatecznie opowiedział Serminie w drodze tylko trochę - o tym, jak to rzekomo spełniają życzenia i tym podobnych. To jakby wyczerpało jego limit słów na jakiś czas. W duchu liczył tylko na to, że krasnoludy nie zaczną śpiewać. Podobno było to jedno z ich ulubionych zajęć w drodze.
Awatar użytkownika
Sermina
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sermina »

- W takim razie do Danae! - zarządził Borgin i pospieszył konia lekkim smagnięciem bicza. Zapewne nie uśmiechało mu się taszczenie dodatkowego bagażu, dlatego też przy najbliższej karczmie Borgin zakupił jeszcze jednego konia. Po obfitym obiedzie, wśród tańców i wszelkich uciech, i po przymocowaniu nowego kasztanka do wozu ruszyli z kopyta w stronę Danae.
Sermina znalazła sobie zajęcie w postaci czytania książki, którą skończył Tob. Głownie historyczna. O nordach. Ułożyła się wygodnie w kącie naczepy i czytała. Do czasu, aż lektura jej się nie znudziła.
Droga w dobrym towarzystwie jest znośna, a w jeszcze lepszym może upłynąć szybciej niż mrugnięcie okiem. Nordowie specjalizowali się wręcz w umilaniu sobie drogi śpiewem. Nie było inaczej w tym przypadku. Po godzinie ciszy Tob zaczął nucić. W mig rytm podchwycił Borgin i wkrótce na cały głos śpiewali o krasnoludzkich kobietach, toporach, wojnach, kopalniach. Niezbyt rytmicznie i jak przystało na nordów, wręcz topornie. Ich śpiew na myśl przynosił dobrze zapitych marynarzy. Sermina czasami śpiewała z nimi, jeśli znała tekst, ot tak, aby nie siedzieć bezczynnie. Niektóre utwory były jej obce. Niektóre z piosenek były wręcz zabawne, niektóre wstyd byłoby przytoczyć.
Czasami nocowali pod gołym niebem, czasami zajeżdżali do karczm i wynajmowali pokój. Tak też było i tym razem. Zasiedli do wspólnej kolacji. Borgin zamówił wszystkim po kuflu zielonego trunku pochodzącego z kryształowego królestwa. Wzniósł toast za udaną podróż i wypił do dna jego zawartość. Po udkach indyczych, koninie i owocach leśnych wszyscy udali się na spoczynek do pokoi nad karczmą. Następnego dnia zmieszany Borgin oznajmił, że nie mogą dalej jechać. W nocy rozpętała się wichura, która poprzewracała drzewa, a nad ranem zaczęło padać na tyle intensywnie, że las przypominał istne bagno.
Z tego powodu musieli przysiąść na jeszcze jeden dzień w gospodzie, zanim zdecydowali się ruszyć dalej. W trakcie tego pobytu można było zasięgnąć wielu informacji o ty, co szumi w szepczącym lesie. Ludzie i istoty powiadali, że w Adrionie mieszkają istoty nazywane Wolami Lasu - tamtejsi elficcy czarownicy, o niesłychanie dużej wiedzy.
- Co sądzisz o tym, aby najpierw spróbować w Adrionie zanim wybierzemy się do smoków? Oczywiście wybór należy tylko i wyłącznie do Ciebie - spytała Vertana. Oczywiście zależało jej zobaczyć legendarne miasto elfów. Ba! Aż oczy skrzyły jej na samą myśl. W końcu tyle opowieści o nim słyszała i było ono na liście miejsc, które musi zobaczyć. Poza tym miała nadzieję na to, że kiedyś się tam wybierze w celu podszkolenia wiedzy, przeszuka tamtejsze biblioteki i zanurzy nos w zakurzonych księgach.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

– Ooo, jak znalazł dla takiego panicza! Jak ulał! Lekki, poręczny, nie nazbyt długi. O proszę, jak nim łatwo wywinąć. Jak flintę zrobić, no. A wygląda z paniczem, jakbyście się z nim w ręce rodzili. No proszę! Cudnie! A za darmo całkiem, powiem, dorzucę jeszcze nie gorszą pochewkę na pasie. A niech stracę! A niech!
– Dobra, człowieku. – Vertan uśmiechnął się pod nosem, ale nie pozwolił, by tamten to zauważył. – Ile?
– Noo... Sztuczka złota. Gryf. Więcej nie wezmę.
Przez chwilę książę obserwował twarz kupca, wykrzywioną w obrzydliwie służalczym grymasie; potem raz jeszcze obejrzał uważnie trzymany miecz. Rzeczywiście nie był duży, ostrze miał cienkie i połyskliwe, podobne raczej do igły, niż prawdziwej broni tego typu, ale w dłoni leżał jak należy. Rękojeść była wygodna, jelec stosownie wygięty. Po chwili pochwa wisiała już u lewego boku Vertana, a kupiec otrzymywał ni mniej ni więcej, jak tylko złoty pierścień herbowy.
– Jest wart więcej, niż złoty gryf – oznajmił książę.
Kupiec ukłonił się i najpewniej szykował kolejną pełną pochwał gadkę, ale zaraz został sam, tak jak wcześniej siedział, w kącie karczemnej sali, gdzie na stole przed sobą rozłożył niby mimochodem trochę z tego, co zwykle sprzedałby na trasie albo w odwiedzanych miastach. Droga przez las mogła być nieprzejezdna, ale najwidoczniej ten człowiek nie uznawała wcale, że stracił szansę na zarobek. I rzeczywiście zarobił, skoro Vertana skusił sprzedawany przez niego miecz. Nabył go więc nieco w tajemnicy przed Serminą, aby jakiś czas później przyglądać się, jak po klindze rdzawo wędrują odbicia płomieni z karczemnego paleniska w tej części sali, gdzie mało kto przesiadywał. Akurat wtedy przysiadła się do niego jego towarzyszka podróży. Miecz gładko wylądował z powrotem w pochwie, ale nie dało się go już ukrywać.
Po usłyszanej propozycji Vertan zamyślił się na kilka chwil.
– Wiesz… trochę o tym myślałem – wyznał, patrząc w rozpalone drwa. – O tym wszystkim. O naszej wspólnej podróży. Zastanawiam się… czy nie zbliża się czas, kiedy będziemy mogli się rozstać.
Dopiero podniósł na nią wzrok. Twardy wzrok, jakby patrzył na swoich żołnierzy.
– Dam sobie radę. Sama widzisz, kupiłem miecz, z obroną nie powinienem mieć już problemu. Jeśli zdobędę jeszcze konia, będę mógł bez problemu poruszać się bocznymi drogami i dotrzeć gdzieś, gdzie na pewno znajdę pomoc, jakiej szukam. Nie zrozum mnie źle… – Tu wychylił się w jej stronę i dotknął pewnie jej dłoni. – Jestem ci niezmiernie wdzięczny i wynagrodzę ci pomoc. Ale moja przyszła droga może być niebezpieczna. Mogą czekać mnie próby, kto wie. To wszystko jest nieprzewidywalne. Ty będziesz mogła poszerzać wiedzę we własnym zakresie wśród elfów czy gdziekolwiek zechcesz, a ja… Może mi się uda. Wrócę do ciebie. Dostaniesz zameczek, który ci obiecałem.
Uśmiechnął się do niej ciepło. Już miał dodać coś jeszcze, w końcu długo to wszystko rozważał i doskonale wiedział, jakich słów winien użyć, ale naraz stało się to niezupełnie proste. I to nie tylko dlatego, że powoli docierały do niego emocje. Raczej ze względu na to, co działo się po drugiej stronie karczmy.
Kupiec od miecz wskazywał prosto na Vertana. Tuż przy nim stali z kolei dwaj rośli mężczyźni, wyglądający na najemników. Dopiero gdy się ruszyli, Vertan rozpoznał, że nie są to pierwsi lepsi zabijacy. Znał ich. Jeden był podkomendantem straży królestwa Nandan-Theru. To ten trzymał w dłoni złoty pierścień, niewątpliwie pierścień herbowy Bretgarów, który dopiero co został wymieniony na miecz, a kiedy jego spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem chłopca, przekrzywił głowę z ganiącym grymasem.
Ile mogli tu już czekać? Dobę? Może więcej. Czy jego ojciec naprawdę był gotowy rozsyłać swoich żołnierzy incognito do wszystkich zajazdów w okolicy, by móc potajemnie go pochwycić?
Vertan ostrożnie zaczął podnosić się z fotela.
– Może nawet trzeba będzie uciekać szybciej, niż się wydaje – zauważył półgłosem, sztywny z napięcia. Żołnierze już szli w ich stronę, ale nadal powoli, jakby od niechcenia. Wyraźnie nie chcieli robić zamieszania, takie musieli mieć rozkazy.
Awatar użytkownika
Sermina
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sermina »

Gdy Vertan dosiadał się do niej nie sądziła, że usłyszy takie słowa. Cierpkie słowa. W głębi duszy cieszyła się, że nareszcie nie podróżuje sama i że znalazła kompana, nawet jeśli mierzył on niewiele. Na jej twarzy odmalowało się zaskoczenie, które zaraz postarała się pod dziwnym grymasem ukryć. Spojrzała natychmiast na żarzące się drwa.
- No nie wiem... jesteś pewie... - nie zdążyła dokończyć, gdy z drugiej strony sali dobiegło do nich "to on!". Cholera. Spojrzała na Vertana i na jego nowy nabytek, którym zdążył się pochwalić. Skrzywiła się. Grymas wściekłości przeszył jej twarz. Żołnierze zbliżali się do nich w zatrważającym tempie, już czuła na karku ich oddechy... i kłopoty.
- Coś ty zrobił! - chwyciła za plecak i szybkim ruchem wcisnęła go w ręce Vertana. Jako, że nie mieli za bardzo dokąd uciec pogoniła go, aby zbliżył się do okna. Chwyciła natychmiast za klamkę i pewnym ruchem podniosła ruchomą część okna. Zrobiła się niewielka szpara. W sam raz, aby przejść na zewnątrz.
- Hej wy tam! - zawołał jeden z żołnierzy, w czasie gdy biegli ku nim klucząc wśród stolików. Kilka z nich przewrócili po drodze ku obrazie nielicznej już klienteli. Większość istot zdążyła opuścić lokal na sam widok ludzi prawa. Pewnie nie tylko oni byli na listach gończych.
Nie czekając Sermina chwyciła młodzieńca za kołnierz i wepchnęła go w szczelinę, w ogóle na niego nie patrząc. Gdy już poczuła, że wylądował na zewnątrz, sama zaczęła się przeciskać. Już miała wyjść jedną nogą przez to okno. Poczuła nawet świeży powiew wilgotnego po ulewach wiatru, gdy coś gwałtownie szarpnęło ją z powrotem za nogi. Jęknęła. Zaczęła wierzgać nogami, ale żelazny chwyt nie puścił jej kostek.
- Uciekaj! - ledwo z siebie wydusiła podczas tej walki na nogi, ruchem ręki starała się odgonić przyjaciela. Jeden z żołnierzy wciągał ją do środka. Drugi widząc co się dzieje biegiem skierował się do wyjścia, aby pojmać Vertana. Upadła na podłogę z powrotem w karczmie, ale zanim żołnierz zdążył ją obezwładnić, gibkim ruchem przeturlała się na bok pod jeden ze stołów i szybko podniosła się do kucków. Poczuła jak stół został w jednej chwili podniesiony silną ręką. To był jej moment. Chwyciła za sztylet przytwierdzony do jej pasa i szybko wydobyła go. Poczuła jak jego ostra klinga pokrywa się płomieniami, które przedłużyły nieznacznie jej broń. Była wściekła. Czuła jak ta złość tętni w niej i szuka ujścia. Żołnierz zdążył dobyć miecza i zamachnął się. Ona odskoczyła i odwdzięczyła się szybkim cięciem w stronę głowy. Przejechała mu po policzku. Przeszył go ból, odskoczył, zawył. Na pewno był w ty miejscu poparzony, ale ona nie miała czasu, aby na to patrzeć. Szykowała się do wymierzenia drugiego cięcia, ale w tej chwili zabrakło jej tchu. Poczuła jak ostrze zatapia się w niej coraz głębiej i jak gorąca krew trysnęła z jej piersi. Wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. Głuchy dźwięk. Przed oczami zobaczyła ojca i matkę, nad brzegiem morza. Poczuła nawet słony smak w ustach. To nie mogła być prawda! Jej źrenice rozszerzyły się, a adrenalina nadal buzowała w tętnicach. Chciała walczyć, ale czuła, jak odchodzą od niej siły. Poczuła jak klinga powoli opuszcza jej ciało, a ona bezwładnie pada na ciepłą i mokrą posadzkę. Prawdopodobnie drugi żołnierz, gdy usłyszał ryk swojego przyjaciela, postanowił zawrócić i zaatakować ją od tyłu. Zupełnie się tego nie spodziewała. Jej ostatnią myślą była chwila w której wysadziła Vertana na zewnątrz. Nie zdążyła nawet sobie uświadomić, że nie będzie żadnych pałaców, ani ogrodów w których by pielęgnowała kwiaty, a które obiecał jej Vertan. Zdołała się tylko delikatnie uśmiechnąć, nim iskry w jej oczach zupełnie zgasły.
Żołnierz trącił ją brudnym od błota butem, nieco przesuwając jej pozbawione życia ciało.
- Tfu! Wiedźma. Ale chyba jest martwa. Nic tu po nas. Trzeba złapać uciekiniera.
Obaj skierowali się w stronę wyjścia, ponieważ okna były zbyt wąskie, a oni zbyt barczyści, aby mogli się przez nie przecisnąć. Nie wspominając już o ich bogatym uzbrojeniu.
Na zewnątrz stał Borgin z odpiętym od woza kasztankiem. Prawdę mówiąc czyścił go i przygotowywał do drogi, ale widząc co się dzieje założył szybko koniowi ogłowie i zwinął jakieś pobliskie siodło. Przekazał konia Vertanowi z nakazem, aby ruszał, a sam ruszył na pomoc Serminie. Najwyraźniej ta, wcześniej, bez wiedzy Vertana musiała go wtajemniczyć w ich podróż, albo poprosiła go, aby w takich okolicznościach oddał jej tą przysługę.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

- Nie sądziłem, że to może ściągnąć na nas kłopoty - rzucił w ostatniej chwili, głównie żeby tylko spełnić tę potrzebę usprawiedliwienia się, nim nerwowo rzucił się za Serminą w stronę pobliskiego okna. Uznał taki sposób ucieczki za całkiem niezły plan, zwłaszcza że sam nie miał w tej chwili lepszego, a nie mógł pozwolić, by dał się złapać. Dla niego mogłoby to oznaczać co najwyżej surowy szlaban do końca życia, ale dla jego towarzyszki pomoc w tak pozornie zorganizowanej ucieczce mogłaby skończyć się o wiele gorzej. Dlatego nawet nie oponował, gdy został dosłownie wyrzucony na zewnątrz. Wylądował na rozmiękłej ziemi i natychmiast obrócił się, by pomóc dziewczynie z tym samym, ale wyglądało na to, że przy niej pojawił się mały problem. Vertan sam mógł być mały i chudy, ale jego przyjaciółka była przecież dorosła i zasadniczo większa. Już miał ją chwycić za rękę, gdy dotarły do niego jej słowa.
- Co? Nie zostawię cię tak - uparł się w pierwszej chwili, ale naciskany nie miał innego wyboru, jak tylko się zgodzić. Spojrzał w duże, jasne oczy Serminy, zacisnął usta i dopiero wtedy odbiegł. Wiedział, że dziewczyna została z powrotem wciągnięta do środka, więc i tam chciał się udać. Zaskoczyłby żołnierzy. Miałby chwilę przewagi. Mógł wszak poświęcić życie lub chociaż zdrowie dwóch podwładnych jego ojca, by ratować tę, którą cenił znacznie bardziej. Miał już nawet wyciągnięty miecz. Już prawie dotarł do frontowych drzwi karczmy…
- Czekaj, chłopcze. - Ktoś silnie chwycił go za pelerynę z tyłu i odciągnął na bok. Na szczęście zanim pociął twarz, która się przed nim pojawiła, rozpoznał w niej krasnoluda Borgina. - Tam jest koń. Wskakuj i zaraz cię tu nie ma. Zajmę się tamtymi dwoma.
- Ale Sermina…
- I jej pomogę. No już… Ruszaj! - Krasnolud puścił go dopiero wtedy. Gdy dobywał sporego topora, jego oczy błysnęły pod ciemnymi brwiami. - Ruszaj, wasza wysokość.
I zniknął w karczmie.
Nie było innego wyboru. Rzeczywiście, osiodłany siwek czekał już w pobliżu. Wystarczyło tylko na niego wsiąść. Vertan wsunął stopę w strzemię, wskoczył na siodło i chwycił lejce, ale nie potrafił od razu ścisnąć boków konia, by pobudzić go do galopu. Dopiero kiedy dostrzegł jednego ze strażników, musiał szybko się zdecydować. Spiął wierzchowca i ruszył, chociaż ruszał zły. Nie tak chciał pożegnać się z przyjaciółką. Teraz nie miał nawet pewności, czy była bezpieczna, ale obiecał sobie, że jeśli jeszcze kiedyś ją spotka, wynagrodzi jej to wszystko. I to nie byle zamkiem - wynagrodzi jej to w każdy możliwy sposób, choćby nawet poprosiła o gwiazdę z nieba.
A tej nocy gwiazdy były piękne. Nie patrzył na nie wiele, przytulony do grzywy pędzącego rumaka, ale wiedział, że patrzą na niego z góry. Osądzają go. Pilnują.
Może i ona już gdzieś tam była. Może patrzyła z góry i uśmiechała się ciepło. Może któreś z tych gwiazd były jej oczami - za szkiełkami okularów w złotej oprawie. Z radosnymi iskierkami. Oczami, które nigdy nie powinny zgasnąć.
Ale on nie mógł na razie o tym wiedzieć. Ani o tym, ani o fakcie, że parę dni później wydarzenia w karczmie nazwano wśród chłopów „rzeźnią Pod Tępym Buzdyganem”, w której zginęła młoda dziewczyna, jeden żołnierz królestwa Nandan-Theru, krasnolud i syn karczmarza.
Parł naprzód. Przed nim otwierał się niebieski absolut, za nim zamykało się naraz zbyt wiele rozdziałów.



Ciąg dalszy: Vertan
Zablokowany

Wróć do „Szepczący Las”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości