Szepczący LasChata Pustelniczki Kerhje Uny

Utopijna kraina druidów, zwierząt i wszystkich baśniowych istnień. Miejsce przyjazne dla każdego stworzenia. Ogromny las położony w górskiej dolinie, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Chata Pustelniczki Kerhje Uny

Post autor: Kerhje »

        Na wschód od Menaos, niedaleko rzeki Livar, spomiędzy drzew unosiła się smużka szarego dymu. Gdyby powędrować do jego źródła okazałoby się, że uchodził on z kamiennego komina niewielkiej chaty. Zbudowano ją na skalnym fundamencie, dzięki czemu ta wieloletnia budowla wciąż trzymała się w dobrym stanie. Zbita z sosnowego drewna, być może odznaczałaby się na tle drzew jasnym kolorem, jednak długi dach, kończący się trochę ponad 4 stopy nad ziemią, skutecznie służył za kamuflaż. Porośnięty był głównie krótką trawą, macierzanką i wieloma innymi roślinami. Latem często można było zobaczyć motyle tańczące nad tym małym ogrodem. Okna umieszczono z przodu, po dwóch stronach zaokrąglonych u góry drzwi, jedno na przeciwległej ścianie i po jednym w krótszych. Zwykle pozostawały odsłonięte. Czasem tylko te z prawej strony budowli zasłaniały cieniutkie, fiołkowe zasłonki. Styl zabudowy łączył rozwiązania i zdobienia ludzkie z elfickimi. Subtelne ornamenty na drzwiach i framugach okien cieszyły oko roślinnymi i zwierzęcymi motywami. Piękna klamka drzwi frontowych, przypominająca skręcony korzeń miała miedziany połysk i wrażliwi wiedzieli, że była zaczarowana. Otwierała się wyłącznie pod dotykiem dłoni właścicielki, jej siostry i jednego z jej elfickich przyjaciół. Każdy inny czuł wyłącznie nieprzyjemne mrowienie i nie dawał rady wejść do środka. Okna zaś były zabezpieczone tak samo, jednak słabszym zaklęciem.
        Po przejściu przez drzwi wchodziło się do pokoju dziennego połączonego z kuchnią. Poza tym było tam jeszcze coś na wzór łazienki, zastawionej najważniejszymi słoikami z przeróżnymi preparatami i przetworami oraz pokój sypialny. W kącie pokoju dziennego można było znaleźć także klapę, będącą wejściem do niewielkiej piwnicy. Za to z okna tego samego pomieszczenia widać było niewielki ogródek.
        Chata zawsze tętniła życiem, choć bynajmniej nie dlatego, że przebywało tu wielu ludzi. Tylko jedna ludzka dusza zapełniała ten fragment Szepczącego Lasu. Czasem pojawiał się elf... Głównie jednak żyły tu, w zgodzie z właścicielką budynku, zwierzęta. Nie bały się jej. Pasły wokół, wchodziły przez otwarte okna do środka. Kiedyś żyły tutaj dwie ludzkie dusze. Niestety jedna z nich opuściła świat materialny. Należała ona do starej, poczciwej wiedźmy. Nazywała się Heluma i zajmowała zielarstwem oraz Magią Ziemi. To ona przyjęła Kerhję, nauczyła ją wszystkiego co potrafiła i pozostawiła jej to urokliwe miejsce. Niestety umarła ze starości 3 lata temu.
Awatar użytkownika
Arios
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Arios »

Manfred i Edmund, łowcy nagród z Trytonii zmierzali właśnie na południe Szepczącego Lasu, ku miastu Menaos, gdzie podobno jedna z córek bogatego barona widziała zabłąkanego jednorożca i bardzo zapragnęła mieć go w swojej stajni. Nie mogąc odmówić swojej córeczce, możny baron wynajął ich i obiecał niemałą sumkę za odnalezienie i sprowadzenie zwierzęcia żywego pod bramy jego kasztelu. Skuszeni pieniędzmi, przedarli się przez święte gaje i gościńce, idąc tropem jednorożca, nieświadomi tego, że idzie za nimi cień. Tak należałoby to ująć. Arios był ich cieniem, zjawą, zieloną smugą, która biegła za nimi od wschodnich granic Kamiennego Ołtarza, śledząc ich każdy ruch. Podczas gdy łowcy podróżowali traktem, on skakał od drzewa do drzewa, niewidzialny dla ich oczu, gnany przez chęć przeszkodzenia im w dokonaniu gwałtu na naturze. Kiedy oni schodzili na odpoczynek, on czuwał i patrzył, układał plan jak im przeszkodzić. Nic jednak o nich nie wiedział, a jeden błąd mógł kosztować go życie. Musiał zatem wyczekać na odpowiedni moment, by uderzyć. A ten nadszedł dość szybko.
Czwartego dnia pościgu, Manfred i Edmund poili konie w strumyku rzeki Livar, kiedy dostrzegli smugę dymu unoszącą się nad konarami drzew. Nie wiedząc, co o tym myśleć, postanowili zbadać to zjawisko, gdyż byli głęboko przekonani o pustkach, jakie panują w lasach okalających Menaos.
- Myśliwi? - zapytał Manfred, sięgając do pasa, gdzie zwisał długi miecz o ząbkowanym ostrzu.
- Raczej jakiś pustelnik, widzisz? - odpowiedział Edmund,wskazując na mały, kamienny komin wśród mchów, trawy i konarów.
Zaraz jednak oczy obu skierowały się na pagórek po lewej, gdzie stanął dziki mustang o białej jak śnieg sierści i długim, złotym rogu wyrastającym z czoła. Łowcy nagród wymienili porozumiewawcze spojrzenia i pewni swego, ruszyli przez zarośla, starając się nie robić hałasu. A Arios był cały czas za nimi.
Stąpając lekko jak piórko, elf skracał dystans dzielący go od łowców, którzy byli tak zaślepieni zdobyczą, że ignorowali wszystko inne.
- Co sobie kupisz za swoją część, Manfred? - zapytał Edmund, wyciągając z kieszeni gruby sznur.
Manfred jednak nie odpowiedział. Zakwiczał tylko jak zarzynane prosię, gdy ostrze sztyletu wbiło mu się w pachę i wyszło barkiem, nieprzyjemnie skrobiąc o kość obojczyka. W tym samym momencie drugi łowca dostrzegł kąta oka pięść w zielonej, skórzanej rękawicy i w porę zareagował blokiem, chroniąc się przed nokautem. Odskoczyli od siebie. Arios w jedną, przybierając pozycję szykującego się do skoku wilka, a Edmund w drugą, mocno zdezorientowany w całej sytuacji. Z początku nie dostrzegł nic po za ciałem towarzysza osuwającego się na ziemię z wykrzywioną od bólu twarzą. Zaraz jednak jego wzrok zatrzymał się na drewnianej masce w wysokiej trawie. Para czarnych oczodołów na samym jej środku patrzyła na łowcę bez żadnych emocji, jakby ten kto ją nosił nie miał duszy.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Znad kociołka unosiła się para. Przesycona zapachami ulatywała w stronę komina. Niewielka łasica, siedząca dotychczas na brzegu okapu i pochylająca się coraz niżej w stronę naczynia, zmarszczyła gwałtownie nosek i wyprostowała się. Gorące opary wleciały wprost na jej pyszczek, gdy Kerhje zamieszała zupę. Zwierzę stanęło na tylnych łapach, prawie dotykając grzbietem komina, po czym czmychnęło w kąt chaty.
        Choć pustelniczka nie korzystała z pomocy Oczka, dobrze wiedziała co się wydarzyło i uśmiechnęła pod nosem.
- I tak by ci nie smakowało.
        Nabrała na drewnianą chochlę trochę wywaru i spróbowała. Pokrzywa, seler, trochę grzybów i kaszy... Całość doprawiona macierzanką... Ale zbyt małą ilością. Zwierzęta preferujące obiad składający się z tego co jeszcze niedawno chodziło o własnych nogach, na pewno uznawały Kerhję za dziwoląga. Dla niej był to jednak smaczny, a przede wszystkim wartościowy posiłek. Jednak jeszcze nie w pełni gotowy.
        Dziewczyna odwróciła się i szybkim krokiem wyszła na zewnątrz. Potem, muskając zewnętrzne ściany opuszkami palców, doszła do drabinki, opartej o dach. Powoli weszła na przedostatni szczebel. Na tej wysokości, uderzający był zapach macierzanki. Sama Kerhje z pewnością już dawno przesiąknęła tym zapachem. Zaczęła zrywać niewielkie listki. I nagle zamarła. Coś było nie tak. Las nienaturalnie ucichł, wszystkie zwierzęta musiały gdzieś uciec. Schowała zioła do kieszeni fartucha i powoli zaczęła schodzić na dół. Potem nasłuchiwała.
        Powietrze przeszył krzyk. Dziewczyna poczuła ucisk w sercu.
„Oczko...” – wezwała ptaka, swojego towarzysza.
        Nadal cisza. Gawrona nie było. Potem dało się słyszeć jakiś zgiełk i kolejny krzyk. Dłonie zaczęły jej drżeć.
- Oczko!
        Skupiła się i zaczęła szukać umysłu ptaka swoim. Był gdzieś niedaleko. Wiedziała w którym kierunku powinna iść. Ale to on powinien do niej przylecieć. Był jednak zbyt czymś podekscytowany, co utrudniało spojrzenie jego oczyma. Co miała robić? Nie miała ochoty natknąć się na jednego z Łowców Nagród. Słyszała o nich, ale miejsce w którym wybudowana została chata, z reguły było pomijane przez jakichkolwiek ludzi. Musieli mieć więc dobry powód, by się tutaj zapuścić. A żeby chociaż upewnić się, że jest bezpieczna, musiała odnaleźć Oczko. Albo chociaż inne zwierzę, z którym umysłem będzie mogła się połączyć. Musiała więc zaryzykować. Poszła do chaty i zabrała niewielki nóż ukrywając go w fałdach fartucha. Wzięła też drewnianą laskę i ruszyła w stronę, skąd dochodziły niedawne głosy.
        Cały czas nasłuchiwała jakichkolwiek dźwięków, które mógłby wydawać człowiek i próbowała połączyć swój umysł z umysłem gawrona. Jednak zdenerwowanie przytłumiało jej i tak wrażliwsze niż u innych zmysły. Szła, potykając się czasem cichutko, aż w końcu bodźce były już tak silne, że nie sposób było ich nie wyczuć. Oczko dostrzegł ją i oprzytomniał. Siedział na gałęzi olchy. Nareszcie mogła spojrzeć jego oczyma. Stanęła, opierając się na lasce i skupiła na kontrolowaniu ptaka. Nakazała mu spojrzeć na to, czemu jeszcze niedawno się przyglądał. Niżej, niżej... Na ziemię... Aż „jej” oczy spotkały się z dwoma ciemnymi oczodołami. Równie dobrze mogłyby należeć do drewnianej rzeźby. Kerhje odskoczyła na bok, chowając się za pniem dębu. Znała ich właściciela. Widywała go w umysłach zwierząt. Widziała jak robił dobre rzeczy dla Lasu. Ale widziała też jak zabijał. Spojrzała jeszcze niżej i to co zobaczyła potwierdziło jej skojarzenia. Na ziemi leżało ciało. Być może nienawidził rasy ludzkiej, a ona do niej należała. Za postacią w masce zobaczyła zaś drugiego człowieka, szykującego się do ataku.
Co miała zrobić? Jeśli nie dostrzegli jej, to mogą to zrobić, gdy będzie próbowała uciec do chaty. Nie miała czasu, ani odpowiednich warunków, by użyć Magii Ziemi. Zaczęła więc szukać umysłem innych zwierząt, które mogłyby jej pomóc, i powoli odwijać fałdkę fartucha, by wyjąć nóż.
Ostatnio edytowane przez Kerhje 6 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Arios
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Arios »

Przez najbliższe kilka minut stali w bezruchu, obserwując każdy swój następny ruch. Łowca za wszelką cenę chciał pomścić towarzysza, gniew wręcz kipiał w jego oczach, lecz ściągnięte rysy i bladość na twarzy wskazywały, że osoba przed nim napawała go lękiem. Arios natomiast trwał z lodowatym spojrzeniem i obojętną miną, ukrytą za drewnianą maską. To nie był pierwszy raz kiedy musiał tropić łowców i pozbawiać ich życia. Byli szkodliwą zarazą, która, gdyby nie on, zniszczyłaby piękno Szepczącego Lasu. Dlatego lepiej było zapobiegać niż leczyć.
Nagle jednak jego oczy dostrzegły ruch. Nie dalej jak kilka metrów od strony samotnej chatki, przyglądała im się młoda dziewczyna w szarym fartuchu. Elf nie zdążył jej się dobrze przyjrzeć, gdyż tak szybko skryła się za drzewem, jak się tu pojawiła. Edmund również ją zobaczył i sięgając po kordzik zaczął iść w jej kierunku.
Wtedy Arios skoczył. Wysoka trawa ukrywała jego zgiętą postawę, z której mógł wyprowadzić niezliczoną gamę ataków. Wywiązała się walka. Z początku łowcy trudno było odzyskać rytm, nigdy nie walczył z kimś, kto atakuje na dwóch nogach, a odskakuje na czterech. Trzymając w jednej ręce kord, a w drugiej sznur, zaczął zasypywać Leśnika gradem ślepych ciosów w nadziei, że któryś go trafi. Niestety wszystkie cięły powietrze.
Arios był szybszy i zręczniejszy niż Edmund, sprawnie lawirował pod ostrzem jego miecza, półobrotem wychodząc i doskokiem wchodząc w zasięg jego rąk. Starał się zmylić przeciwnika, sprawić by poczuł się pewnie i odsłonił słabość. Trwało to kilka minut, ale w końcu łowca opadł z sił, jego ruchy stały się wolniejsze i jeszcze bardziej mniej celne. Widząc jak jego cień szykuje się do wyprawienia go na tamtn świat, łowca rzucił broń i pobiegł do samotnej chatki, wołając o pomoc tajemniczą nieznajomą.
Edmund dopadł do drzwi i zaczął szarpać za klamkę, starając się wejść ale na nic mu się to zdało. Czuł tylko mrowienie w palcach i nic po za tym, a jego kark błyszczał od zimnego potu. Łowca odwrócił się do nich plecami i jeszcze raz spojrzał na elfa.
Ten stał zaledwie sto metrów dalej z opuszczonymi ramionami i ugiętymi kolanami, ale już w następnej chwili rozmazał się jak smuga dymu i zaczął biec w jego stronę. Łowca wiedział, że zaraz zginie więc nie miał już nic do stracenia. Trzęsącymi się dłońmi wyciągnął podręczną kuszę i wystrzelił w Leśnika, w nadziei, że go spowolni.
Bełt przeszył ze świstem powietrze i wbił się głucho w skórzany pancerz Ariosa, ale nie zatrzymał go. Impet biegu poniósł elfa wprost na łowcę, a dobyte nie wiadomo kiedy ostrze wbiło się w jego serce. Edmund, podobnie jak jego kompan zmarł na miejscu.
Gdy było już po wszystkim, Arios zebrał swoje rzeczy i już chciał wracać, gdy ból w lewym boku rzucił go na ziemię. Bełt z kuszy utkwił głęboko w ciele i teraz dał o sobie znać. Gdyby wyszedł na wylot, Leśnik mógłby go złamać i wyciągnąć, lecz w takiej sytuacji po prostu usunął się na mech, ściskając rosnącą na ciele plamę krwi.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Gałęzie powoli kołysały się na wietrze. Poruszały się jak płaczki, a stopniowo nasilające się podmuchy zawodziły, oddając im należyty, skarżący się głos. Oczko zeskoczył ze zbyt niestabilnej gałęzi na grubszą i dalej obserwował dwie postaci pod nim. Stały naprzeciwko siebie. Jeden pewnie, na ugiętych nogach, drugi wściekle gotujący się do ataku.
        „Gdy zaatakują, będą zbyt zajęci sobą. Wtedy ruszę do chaty i ją zabezpieczę”- myślała Kerhje, skrobiąc korę drzewa za nią, jak do obronnego zaklęcia. Nie pozwalała gawronowi spuszczać dwójki walczących z oczu, jednocześnie każąc mu powoli się wycofywać. Gdy człowiek ze sznurem i kordem w dłoniach nagle spojrzał w jej stronę i ruszył, nakazała Oczkowi przylecieć do niej. Człowiek zamiast bronić się przed napastnikiem w masce, najwyraźniej uznał ją za dodatkowe zagrożenie. Oderwała się więc od dębu, a ptakowi kazała usiąść na ramieniu. Zaczęła biec w stronę chaty. Dzięki wzrokowi Oczka szło jej to o wiele sprawniej niż poprzednio. Starała się nie pozostawać na widoku i gdy tylko znalazła się blisko gąszczu jałowców, wykorzystała naturalną zasłonę, by dopiero stamtąd kontynuować ucieczkę.
        Usłyszała odgłosy walki, potem zaskoczyły ją zbliżające się ciężkie kroki. Ktoś tu biegł. Przyspieszyła myśląc, że znów stała się celem, ale gawron raptownie odwrócił się w bok i zobaczył, że biegnący minął jałowiec i pobiegł na przód chaty.
- Pomocy!
        Kerhje stanęła. Czuła się rozdarta. Kiedy ktoś wołał o pomoc, należało jej udzielić. Kimkolwiek by był. Z drugiej jednak strony ten człowiek był niebezpieczny. Nie było jednak czasu na rozmyślania. Pustelniczka wysłała ptaka przodem. Zobaczyła jak nieznajomy usiłuje wejść do jej domu. Zaraz do niego dobiegnie i mu to umożliwi, zaraz zapewni mu schronienie. Już była przy rogu... Gawron siedział na dachu. Nagle odwrócił główkę i dziewczyna zobaczyła, jak zza przeciwległego rogu wypada postać w masce. Nim zdążyła dotrzeć do uciekającego, doszło do kolejnego starcia. Wszystko zaś działo się tak szybko, że w momencie gdy rozpędzona Kerhje zatrzymywała się metr od drzwi, mężczyzna, któremu chciała pomóc, już leżał na ziemi, a jego morderca właśnie tracił kontrole nad własnym ciałem.
        Gdyby nie przerażenie, przez które przeszłość dała o sobie znać, uznałaby całą sytuację za najpyszniejszą farsę. Groteska. Cóż za groteska. Ona, pustelniczka widująca drugie inteligentne stworzenie ok. raz na 1-2 miesiące, nagle ma ich całą trójkę! W dodatku dwójka z nich leży u jej drzwi, jakby to Kerhje była władczynią i oprawczynią z kaprysu. Dwa ciała przed jej domem, zupełnie jak wtedy – 8 lat temu – gdy widziała ciało swojej matki i służki. Leżały zakrwawione na schodach przed drzwiami dworku. Miała ochotę się roześmiać, do momentu gdy obraz się nie rozpłynął. To nie były dwa martwe ciała. Jedno z nich wciąż miało siłę, by oddychać. Kerhje wraz z Oczkiem zbliżyli się do niego. Patrząc z góry, zobaczyła jak klatka piersiowa leżącego podnosi się. No tak, to oczywiste, że oprawcy przetrwają. Westchnęła głęboko i chwyciła go pod ramiona.

        Wieczorem ciała były już ułożone niedaleko chaty i zabezpieczone Magią Ziemi przed padlinożercami. Potem będzie trzeba je pochować. Żyjący – jak się okazało – elf leżał za to na miękkim, lecz wąskim posłaniu właścicielki chaty. Kerhje usunęła bełt i opatrzyła ranę. Ta niestety okazała się głęboka i poważna. Uszkodzone zostały narządy wewnętrzne i bez natychmiastowego działania, była możliwość, że elf nie przeżyje. Inaczej może nie zaprzątała by sobie nim głowy. Nie miała doświadczenia w zabiegach chirurgicznych, więc jedynym szybkim i pewniejszym sposobem pomocy było użycie magii. A to oznaczało rytuały, które w tej sytuacji mogły być niezwykle wyczerpujące dla dziewczyny, która stanie się bezbronna. Ale co miała zrobić. Pozwolić mu umrzeć? Przygotowała już wszystkie elementy rytuału leczniczego, przysunęła sobie nawet bujany fotel, na którym będzie odpoczywała. Zapaliła dodatkowe świece, dorzuciła do kominka i stanęła nad elfem. Na jego twarzy wciąż tkwiła maska. Powoli chwyciła ją i odszukawszy zapięcie, zdjęła. I nagle pomoc wydała się oczywista. Dotychczas miała do czynienia z duchem, demonem bez twarzy. Teraz widziała żyjącą istotę, której twarz - surowa i chuda – była mapą ciężkich doświadczeń jej właściciela. Teraz dodatkowo była bezbronna. Ten elf, z dębową maską, zbroją i czerwonymi wstążkami musiał mieć ciężkie życie.
        Pustelniczka nie czekała dłużej. Postawiła na stoliczku przy łóżku miskę z płonącą oliwą i dwa mniejsze pojemniki z grudką ziemi i uciętymi kosmykami włosów elfa. Na ranę nałożyła leczniczą papkę z krwawnika, przykryła ją liściem dębu i położyła na nim delikatnie dłoń. Wzięła głęboki wdech i zaczęła wczuwać się w energię, która zasilała to miejsce, a potem w tą, która tkwiła w niej samej.
- Matko Naturo – wyszeptała - wysłuchaj swojej córki i błogosław swą uzdrawiającą siłą tego stąpającego po twym świętym ciele syna.
        Następnie znów wczuła się w swoją energię, zbierając ją w dłoni. Sięgnęła ostrożnie do miseczki z włosami.
- Przyjmij tę ofiarę, za świadka mając Księżyc. Niech będzie to wyraz pokory.
        Włosy spłonęły w ogniu oliwy. Następna była grudka ziemi.
- Niech to będzie wyraz naszej jedności i twojej wszechobecności.
        Grudka ziemi przygasiła na chwilę ogień, który jednak był gotowy do dalszego rytuału. Dębowy liść, na którym Kerhje trzymała dłoń był już całkiem ciepły.
- Niech ten liść najpotężniejszego drzewa zabierze z ciała stąpającego po twym ciele syna chorobę, by mógł ci dalej służyć. Niech podzieli się swą siłą i wymieni ją by zniszczyć zarazę.
        Dziewczyna wzięła liść i jednym ruchem wrzuciła do oliwy. Następnie chwyciła oburącz miskę z ogniem i wyszła przed chatę. Jedną dłoń uniosła nad płomień i pozwoliła mu powoli parzyć jej środek.
-Matko Naturo, zabierz swą zarazę i bądź miłosierna! – krzyknęła i opróżniła naczynie gwałtownym ruchem. Ogień zgasł w mokrej trawie, uniósł się niewielki dym. Księżyc oświetlał podwórko - był świadkiem i wszystko widział.
        Potem nadeszła pora na najbardziej wyczerpującą część leczenia. Kerhje wróciła do chorego, zmieniła papkę, nałożyła opatrunek, położyła poparzoną i okopconą dłoń na ranie i siedząc na fotelu skupiła się na przekazywaniu magii wgłąb ciała, by uzdrowiła go w pełni. Czuła leciutkie mrowienie, od czasu do czasu szeptała coś w elfiej mowie, by wspomóc leczniczą energię. Czuła też, jak z każdą chwilą robi się coraz bardziej senna i zmęczona.
Ostatnio edytowane przez Kerhje 6 lat temu, edytowano łącznie 2 razy.
Awatar użytkownika
Arios
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Arios »

Od chwili upadku Arios kilka razy tracił i odzyskiwał przytomność. Rana po bełcie okazała się poważniejsza niż sądził, a swój obecny stan zawdzięczał dużej utracie krwi. Jak przez mgłę widział błękitne niebo i siatkę liści na koronach drzew, czuł jak wiatr muskał jego palce i uszy, jedyne odsłonięte miejsca, których nie zakrywał pancerz i kaptur. A potem były belki. Ciasno zbite niczym ściana, elf widział urywki roślin i ziół wyrastających między nimi nim poczuł pod głową miękki materiał łóżka. Nie wiedział gdzie jest ani co się z nim dzieje, ale nadal słyszał i kojarzył dźwięki. Wiatr w szczelinach okien, szum drzew i trzepot skrzydeł.
Otwierając oczy już po raz kolejny ujrzał nachyloną nad sobą dziewczynę o lekko ziemistej cerze i zasłoniętych mgłą oczach. Szeptała coś do niego, ale Arios nie rozumiał. Dopiero gdy zbliżyła dłoń do jego twarzy, drgnął i chciał chwycić jej nadgarstek, by przeszkodzić w zdjęciu maski. Niestety jedyne co zdołał to opaść głową na poduszkę, ponownie tracąc przytomność.
Obudził się na leśnej polanie, stał w wysokiej trawie wśród morza maków i tulipanów, a otaczające go drzewa kłaniały mu się w pół. Widział leśne ptactwo krążące nad jego głową i stada jednorożców biegające w tę i z powrtem za stadem wilków. Dziwne, pomyślał, zwykle bywało na odwrót. Słońce stało nieruchomo w zenicie, paląc jego kark i ramiona, na które spadały nasiona lip i brzóz. Arios wyciągnął ręce przed siebie. Obie zdobiły czarne tatuaże przedstawiające wizerunki zabitych łowców. Elf cofnął się zdezorientowany i potknął o korzeń, który wyrósł nie wiadomo kiedy. Upadł. W oczach ponownie mu pociemniało, a świat zatoczył koło i zgasł.
Zlany potem wystrzelił jak z procy, unosząc ciało i z obłędem zaczął rozglądać się dookoła. Szybko zrozumiał, że to co widział było tylko snem na jawie. Zwykłą wizją, choć za bardzo realistyczną. Odzyskując powoli świadomość, zaczął rozpoznawać kształty.
Siedział na niedużym łóżku, ubrany w swój pancerz, zmodyfikowany o nową dziurę, którą zaklejała dziwna papka. Zza niej wystawały smugi zakrzepłej krwi. Ich widok odświeżył Leśnikowi pamięć. Arios rozejrzał się na boki. Znajdował się w chatce z drewnianych bali, skromnie umeblowanej i pełnej elfich ozdóbek. Obok niego, na fotelu, siedziała dziewczyna o mglistych oczach. Zdawała się spać, jakby czuwała nad nim nie wiadomo ile i w końcu zmógł ją sen.
Nie chcąc jej budzić, elf wstał powoli z łoża i dotknął palcami rany. Ta zapiekła i zmusiła go do powrotu. Westchnął wtedy zrezygnowany i przetarł twarz, uświadamiając sobie, że czuje pod opuszkami własną skórę. Czym prędzej odnalazł swoją maskę, która leżała na małym stoliku i bez słów wsunął ją na twarz.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Kerhje obudziła się gwałtownie, słysząc trzepot skrzydeł. Nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła. Była zupełnie wyczerpana i miała ochotę spać dalej. Ale to nie był jeden ze zwykłych poranków, podczas których mogła sobie na to pozwolić. Słyszała, że ktoś jeszcze był w jej chacie. A to było dziwne i niepokojące. Wyprostowała się i dopiero wtedy poczuła, jak ciężar znika z jej kolan. To łasiczka, która poprzednio zaglądała jej do kociołka. Poznała ją po stukaniu pazurów na podłodze. Ale to nie jej obecność robiła atmosferę tak ciężką. Nie... Dziewczyna powoli zaczęła sobie przypominać. Sen miała tak głęboki, że dopiero teraz zrozumiała czemu spała na fotelu i kto jest w jej chacie.
- Stój. Poczekaj – poprosiła.
        Wiedziała, że był nadal na łóżku. To dobrze, tak było łatwiej. Miała tylko nadzieję, że nie będzie próbował teraz żadnych sztuczek albo po prostu nie ucieknie, co zresztą nie było najlepszym pomysłem dla niego samego. Musiała jeszcze dokończyć leczenie. Nie zamierzała doprowadzać go do stanu idealnego, jak sprzed wczorajszego dnia. To by było ponad jej siły. Ale, gdy dokończy rytuał – po pierwsze będzie musiał zapłacić, czy też... odwdzięczyć się, jak kto woli. A potem wróci spokojnie tam skąd przyszedł.
        Pustelniczka poszukała umysłu gawrona, ale ten znajdował się poza chatą. Musiał przed chwilą wylecieć. „Złapała” więc myśli łasicy i spojrzała jej oczyma. Zaskoczyło ją, że elf znowu ma na twarzy maskę. Dlaczego wciąż ją ukrywał? I tak już wie, jak wygląda, więc jaka była różnica? Nie zamierzała jednak na razie o to pytać, o ile w ogóle będą rozmawiać. Powoli chwyciła się podłokietników fotela i dźwignęła się do góry. Bujany fotel nie pomagał. Zakołysał się i prawie by upadła, gdyby wystarczająco szybko, nie stanęła na nogi. Kazała zwierzęciu stanąć pod ścianą, tak by mogła łatwo obserwować chorego. Ta opierała się trochę, ale ostatecznie udało się ją do tego nakłonić. Tyle że kontrola umysłu była obecnie również męcząca, więc zrezygnowała z obserwacji, by zachować siły na potem.
        Dziewczyna wyszła do kuchni i podeszła do kominka. Było tam jeszcze nieco żaru, więc dorzuciła kilka cieniutkich szczap. Nad nim wciąż wisiał kocioł i Kerhje żałowała, że zapomniała wczoraj go schować do piwnicy. Choć dobre było to, że nie musiała tam teraz schodzić, by przynieść cokolwiek do jedzenia. Wzięła więc z pobliskiej szafki tylko 2 grube kawałki chleba i posmarowała je tłuszczem zmieszanym z odżywczymi roślinami. Zgarnęła też trochę orzechów i 2 kubki z wodą. Na coś treściwszego będzie trzeba poczekać. Dała to wszystko nieznajomemu, i sama z tym samym usiadła z powrotem na fotelu, wpierw odsuwając go trochę od łóżka.
- Nie myśl sobie, że wyjdziesz tak po prostu. - Sama była zaskoczona swoimi słowami. Zwykle, gdy kogoś spotykała, nie miała powodu by nie być przyjazną. Cóż... Zwykle też nie gościła nikogo niebezpiecznego. - Przed chatą leżą dwa trupy. Musisz posprzątać po sobie.
        Samodzielnie zresztą nie dałaby rady.
        Wciąż nie widziała elfa. Zdawała się na pozostałe zmysły, mając w pogotowiu oczy łasiczki. Będzie musiała jeszcze zmienić opatrunek, włączyć w jego ciało trochę energii a potem będą mogli się pożegnać. Być może duch, zajmujący teraz jej posłanie wróci do ratowania saren w opałach, a może wymierzania sprawiedliwości.
- Widywałam cię... – mruknęła cicho, nie wiadomo czy do siebie samej czy do niego, po czym dodała nieco głośniej: Zaraz ci zmienię opatrunek. Nie próbuj mnie w tym czasie zabić.
Awatar użytkownika
Arios
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Arios »

Gdy drewniana maska powróciła na swoje miejsce, Arios usłuchał poleceń pustelniczki i powrócił do pozycji leżącej. Nie dał się jednak zwieść otoczeniu i cały czas bacznie wszystko obserwował. Szczególną uwagę poświęcił samej dziewczynie, a raczej jej dłonią, którymi pracowała, by posklejać jego ciało. Nie to, że jej nie ufał, po prostu nie znał jej i to był wystarczający powód, by mieć się na uwadze. Kiedy się potknęła, jego mięśnie drgnęły, gotowe poderwać się i ją złapać, ale okazało się to niepotrzebne. Medyczka radziła sobie doskonale, choć jej zamglone oczy dobitnie wskazywały na wrodzoną ślepotę. Ariosowi momentalnie przypomniały się zwierzęta z jaskiń na skraju Szepczącego Lasu i Gór Dasso. To właśnie dzięki obserwowani ich trybu życia, Leśnik nauczył się polegać nie tylko na wzroku. Świetnie słyszał i miał wizję przestrzenną dzięki komunikacji z roślinami i zwierzętami. Nie potrafił co prawda biegać z zawiązanymi oczami, ale mrok nocy, by iść po śladach za swoim celem nie stanowił dla niego trudności.
Kiedy nieznajoma wyszła do kuchni i powróciła z jedzeniem, elf usiadł na łóżku i bez słowa skinął głową na znak podziękowania, nie do końca pewien, czy medyczka widzi to co robi. Dla pewności wziął do ręki kawałek chleba i przełamując go na pół żonglował nim, chcąc sprawdzić jej reakcję. Zaraz po tym podniósł część maski, by mieć dostęp do ust i zaczął jeść, nie spuszczając z niej oczu.
Na jej słowa o martwych łowcach, przyłożył dłoń do piersi i przytaknął. Arios stał na straży lasu od kilkudziesięciu lat i choć gardził wszystkimi łowcami, nigdy nie porzucał ich ciał na widoku lub w miejscach ważnych dla miejscowych zwierzą. Zawsze zakopywał je głęboko lub prosił o pomoc drzewa, by te otoczyły je korzeniami i wchłonęły w ziemię, by martwi mogli dopełnić przysłowia i obrócić się w proch.
Następnie rozmowa przeszła na jego temat. Arios spojrzał na pustelniczkę i sięgnął po ostrza, odkładając je na stolik obok, by ta nie musiała się obawiać zagrożenia z jego strony. Choć była człowiekiem, elf nie widział w niej wroga lasu, a wręcz przyjaciółkę. W końcu ktoś zły nie opatrzyłby mu boku i przesiadywał pod jednym dachem z łasicą.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Pustelniczka nie widziała dziwnego zachowania elfa, który sprawdzał jej wzrok. Usłyszała tylko kilka cichych dźwięków, o których sama nie wiedziała co myśleć. Dokończyła powoli swoją porcję jedzenia. Choć zapasów żywności oraz własnych i leśnych zasobów było dużo, to można było odczuć brak pewnych istotnych składników, które po zjedzeniu dają energię i uczucie sytości. Co w jej przypadku było szczególnie kłopotliwe. Od kiedy przeprowadziła się do babki, nie tknęła bowiem ani kawałka mięsa. Początkowo było to trudne, ale staruszka mówiła, że zbyt wiele kłopotów sprawiałoby przygotowywanie dwóch różnych posiłków. Ona nie jadła zwierząt, to i jej niezapowiedziany, nowy mieszkaniec nie będzie. Później, ucząc się Magii Ziemi, czując córką Matki Natury i Wielkiego Zaanum, okazało się to łatwiejsze. Miłość i szacunek do każdej żyjącej istoty był ważny. Co oczywiście nie oznaczało, że zjadanie czegoś, co kiedyś posiadało bijące serce jest złe. To naturalne, ale niektórych sumienia lepiej się czują bez tego. A jeśli istniały warunki, to można było sobie na to pozwolić. Tylko o możliwości trzeba było dbać. Kerhje już dawno nie widziała zaprzyjaźnionych elfów. Często jej przyjaciel przynosił jej worek kaszy lub inną żywność. Podobnie siostra, choć ta z reguły dostarczała jej innych potrzebnych rzeczy z miasta, których pustelniczka sama nie potrafiła stworzyć. Najczęściej jednak obie wybierały się do Menaos i kupowały różne rzeczy w zamian za pieniądze z ziół i leczniczych lub upiększających przetworów. Niestety siostra wyruszyła w świat, jako świeżo upieczony handlarz i dawno jej nie widziano. Co prawda miała pojawić się w przeciągu dwóch tygodni, ale tego nigdy nie można było być pewnym. To podsuwało zaś pewną myśl à propos zapłaty.
        Dziewczyna wezwała do siebie łasicę, która wskoczyła jej na kolana i spojrzała jej oczyma akurat, by zobaczyć jak elf trzyma dłoń na sercu, po czym odkłada 2 ostrza na stoliczek. Mimo wszystko zaskoczyło ją to. Nie sądziła, że nieznajomy posłucha jej do tego stopnia. Wyglądało to tak, jakby jej zaufał lub nie widział w niej żadnego zagrożenia. Odpowiadało jej to, w końcu chciała tylko pomóc, mimo tego, że robił rzeczy, które uważała za niewłaściwe. Wiedziała jednak, że najpewniej oboje wciąż pozostają czujni i choć wszystko wygląda łagodnie, nie mogą naprawdę obdarzyć się zaufaniem. Fakt, że nie posiadali przy sobie broni, nie oznaczał, że byli bezbronni. Elf najpewniej mógł zabić ją gołymi rękoma. Kerhje... Hm... Ona miała dużo mniejsze szanse, jednak...
        Znowu rozległ się trzepot skrzydeł i do chaty wleciał kracząc Oczko. Tuż za nim, przez okno w kuchni, niezdarnie wskoczył lis. Ptak usiadł na jednej z niewielkich szafek w pokoju sypialnym, lis zaś usiadł przy fotelu z uniesionymi uszami. Kerhje kazała na wszystko patrzeć łasiczce, która prychnęła widząc rudego drapieżnika. Cóż... Pamiętając łatwość, z jaką nieznajomy zabił tamtych dwóch mężczyzn, nie mogła liczyć, że zwierzęta zapewnią jej bezpieczeństwo, ale dawały jej nieco większe szanse przeżycia.
        Spokojnie zabrała się za zmianę opatrunku. Kazała łasicy stanąć na łóżku, tuż obok rannego. Okazało się, że rana wciąż była otwarta, ale już nie krwawiła i powoli zaczynała zasklepiać. Nie krwawiła już tak obficie, właściwie prawie w ogóle. Kerhje odetchnęła. Nigdy nie przeprowadzała tak poważnego rytuału leczniczego. Widać, lata spędzone z babką czegoś ją nauczyły.
        Na ranę nałożyła nową, cieńszą już, porcję leczniczego zioła i zakryła całość bandażem.
- Wygląda na to, że jeszcze jeden transfer energii i będziesz mógł normalnie chodzić i nie martwić się o ranę. Twoje ciało łatwo poddało się leczeniu.
        Uwolniła umysł łasicy, ale ta z jakiegoś powodu nie uciekła, tylko z ciekawością, choć nieco nieufnie, zaczęła obwąchiwać leżącego. „Dziwne, zazwyczaj uciekała od wszystkich, poza mną.” Pomijając niedawne wydarzenia, mężczyzna ogółem był dość specyficzny. Jak na leśnego elfa, miał dość bladą skórę. W dodatku ten strój... Czerwone wstążki, jak od uroków lub zaklęć obronnych oraz maska... Cały czas zakrywała twarz. Widoczne były tylko niezwykle ciemne oczy, z których ciężko było cokolwiek wyczytać. Usta, wciąż zasłonięte, jak gdyby nie miały prawa lub nie były w stanie przemówić.
        Kerhje pogładziła bliznę na czole i wstała, gawronowi zaś każąc usiąść jej na ramieniu. Elf nie powiedział do tej pory ani słowa. Zastanawiała się, czy miało to znaczenie. Być może był podobny do niej, a może wiązało się to z jakimiś postanowieniami. Czy należał do jakiejś sekty? Gildii zabójców? I dlatego bronił swojej tożsamości. Zamiast mówić, posługiwał się mową ciała i nie było w tym nic złego, tylko zastanawiającego. Właściwie, w porównaniu z tysiącami słów, wypowiadanymi zwykle każdego dnia, te gesty zdawały się mieć większe znaczenie.
        Dziewczyna wstała i wyszła przed chatę. Czuła, że to wszystko nieco ją przytłacza. Całe szczęście, las zawsze dawał ukojenie i przypominał o naturalnym porządku wszechrzeczy. Stanęła przed drzwiami i wzięła głęboki wdech. I wtedy przypomniała sobie o dwóch trupach, czekających na pochowanie. Spojrzała w ich stronę i zobaczyła, że coś za drzewem, pod którym leżeli, poruszyło się.
- Och, Zaanum...
Awatar użytkownika
Arios
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Arios »

Gdy zjadł, ponownie ułożył się na łóżku pustelniczki i pozwolił na dokończenie leczenia. Postrzał z kuszy nie był na tyle poważny, ale gdyby elf sam zechciał się tym zająć, musiałby się zbierać w sobie, by rozpalić ogień, zagrzać w nim ostrza i nie zemdleć przy pierwszej próbie zasklepienia rany. W tym czasie mógł wykrwawić się o wiele bardziej, a nie miał zamiaru jeszcze odchodzić z tego świata. Nie teraz, kiedy był u szczytu formy, a do Szepczącego Lasu zaczęło napływać coraz więcej łowców nagród. Ktoś musiał ich usuwać lub przeganiać, dbając o to by jednorożce, driady i inni leśni domownicy mogli spać spokojnie.
Pojawienie się łasicy przyjął dość spokojnie i naturalnie, wmawiając sobie, że to pomaga jego medyczce w jakiś ważny sposób. Arios nie chciał zaraz zgłębiać wszystkich sekretów, jakie skrywała mała drewniana chatka pośrodku lasu. Już sama jej obecność była zadziwiająca. Kiedy jednak zwierzak zaczął go obwąchiwać, Leśnik powoli wyciągnął rękę i podsunął ją łasicy pod nos. Jeśli miałaby ugryźć, już dawno by to zrobiła, a ból małych ząbków był do zniesienia, więc Arios nie miał nic do stracenia. Kątem oka cały czas obserwował też pustelniczkę. Jej dłonie krążyły wokół jego rany, nakładając zieloną papkę i świeże bandaże.
Kiedy skończyła i odeszła, elf leżał jeszcze przez dłuższą chwilę. Zastanawiał się jak mógłby odwdzięczyć się dziewczynie za pomoc. Nie posiadał pieniędzy, ani też nic wartościowego. Nawet jego ostrza były bezwartościowe, gdyż Leśnik sam je wykonał, wkładając w to jedynie czas i zrabowane na łowcach materiały. I wtedy go olśniło.
Arios powstał powoli z posłania i stanął przy oknie w niemal tym samym czasie, co rozbrzmiał krzyk pustelniczki. Dołączając do niej na ganku, elf dostrzegł ruch wokół drzew, pod którymi leżeli łowcy. Odrzucił pomysł jakoby mieliby to być ich przyjaciele, dlatego elf wybiegł przed chatkę, wkładając palce pod maskę i nacisnąwszy krtań,wydał z siebie wilcze wycie, które echem rozeszło się w gęstwinie. Zaraz po tym las mu odpowiedział tym samym, a spomiędzy zarośli wyszły szare wilki, kierując swe kroki do ciał łowców.
Ich warczenie szybko przepędziło ciekawskie istoty, małe szare gnole, żerujące na zmarłych. Arios widywał ich społeczności i unikał jak ognia, gdyż w liczbie przekraczającej tuzin robiły się bardzo niebezpieczne. Niebezpieczeństwo szybko jednak ucichło, wilki rozbiegły się na wszystkie strony, pozostawiając pod chatką z balii jednego osobnika, który ze spokojem patrzył na elfa i pustelniczkę, nim dołączył do reszty.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Zaklęcie ochronne powoli słabło. Na pewno minie jeszcze kilka godzin, zanim całkiem opadnie, jednak trzeba było już być czujnym. Poprzedniego dnia, dziewczyna w pośpiechu odprawiła niewielki rytuał nad ciałami, by zamaskować ich zapach i utworzyć roślinną barierę. Całość jednak broniła przed większymi zwierzętami, a te mniejsze, mogły przedostać się przez glebę, przebić okrywającą trupy płachtę i zaspokoić głód. Pustelniczka, mimo, iż żyła w lesie, gdzie codziennie wiele stworzeń umiera, by dać życie innym, rzadko miała do czynienia z padlinożercami. A właściwie z tymi, które teraz grasowały blisko jej chaty. Małe, szare stworki były paskudne. Gwałtownymi, szybkimi ruchami próbowały przekopać się pod ziemią, omijając barierę. Hamowały je korzenie pobliskich drzew, które też odpowiednio ułożyły się pod wpływem zaklęcia, ale widać było, że jeśli zwierzęta jeszcze trochę popracują w końcu dopną swego. Pustelniczka zastanawiała się jak się tu dostały. Najwidoczniej zbyt naprędce nakreślone zaklęcie ujawniało teraz swoje wady. Zapach krwi musiał się przez nie przedostać i zwabić bardzo czułe gnole.
        Kerhje nie była mocno zaniepokojona, choć wiedziała, że te małe potworki mogą być niebezpieczne. Było jej jednak trochę wstyd, że zrobiła coś niedokładnie, szczególnie, gdy dotyczyło to ludzi, którzy bez względu na to kim byli za życia, zasługiwali na trochę szacunku po śmierci.
        Obok dziewczyny przemknął elf i sytuację uratowało pojedyncze wycie. Kerhje jednak nie wiedziała w pierwszej chwili skąd ono pochodzi i się przeraziła. Jeszcze tego brakowało, by poza gnolami pojawiły się wilki. Oczko zatrzepotał skrzydłami i zakrakał, gdy zza drzew i krzewów wyszły oczekiwane drapieżniki. I jakkolwiek dobry kontakt pustelniczka miała z większością mieszkańców lasu, tak te zwierzęta, choć piękne, wzbudzały w niej podobne uczucia jak u innych ludzi. Rzadko je widywała, więc nie miała okazji sprawdzić jak bardzo podatne są na kontrolę umysłu. Zresztą niewiele by to dało, skoro pojawiło się całe stado. Choć, może była szansa zapanowania nad grupą, gdyby wniknąć w umysł ich przywódcy. Może powinna spróbować? Gdy jednak zebrała się w sobie i wysłała myśl na spotkanie umysłu wilka, zorientowała się, że nie było takiej potrzeby. Trochę za późno. Wilki nie miały złych zamiarów. Pojawiły się, by przepędzić padlinożerców i wycofały się. Wszystko to zrobiły jak na polecenie, tylko jeden z nich, zanim odszedł zmierzył wzrokiem dwójkę stojącą przed chatą. A jego spojrzenie przebiło delikatną, ludzką czaszkę i zatopiło w miękkiej tkance. Było tak, jak gdyby role się zamieniły i dziewczynie została odebrana kontrola nad własnymi myślami i chęciami. Czuła tylko wszechogarniające zmęczenie, które zalewało jej ciało od góry i powoli ciągnęło w dół. Nie upadła. Usiadła w progu domu, będąc silną na tyle, by w ten sposób zapobiec wstrząśnieniu mózgu. Nie był to pierwszy raz i Kerhje zdążyła pomyśleć jak nierozsądnie postąpiła, próbując zapanować nad umysłem tak silnego stworzenia. I mimo, że nie groziło jej już żadne niebezpieczeństwo, bo ten dołączył do reszty stada, stan ten zawsze wzbudzał w niej lęk. Bała się, że nie wróci, a jednak próba kontroli umysłu była jej odruchem. Wypocznie trochę, nabierze sił i wróci do siebie.
        Teraz jednak była częścią stada i wiele w nim znaczyła. To było cudowne. Czuła się częścią lasu bardziej niż zwykle. Każdy jego skrawek był częścią terenu, który dobrze znała. Była silna jak gdyby codzienna demonstracja siły była rutyną, tak jak król wychodzi czasem na ta taras swego zamku i wita się z poddanymi wyrokiem śmierci wydanym na jednym z nich. Pamiętała rozbójników, elfa i kogoś jeszcze... Walkę, ciała i zapach krwi, który ją przyciągnął. Tyle że nie było czasu na jedzenie, pojawiła się ta dwójka, od których ciał przed chwilą odganiała gnole. Ale to też było na nic. Wciąż czuła głód.
        Miękki mech pod jej stopami był jak dywan rozłożony specjalnie dla niej. Szła powoli, nie wydając żadnego dźwięku. Myślała o elfie, o dziwnej relacji z nim i o tym by zostawać w pobliżu oraz o tej samicy, przez którą stado było w tym, a nie innym miejscu. Ona nie była częścią tej grupy, ale on tak.
Awatar użytkownika
Arios
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Arios »

Niebezpieczeństwo zdawało się oddalać. Stado wilków, które przyszło na wezwanie elfa zakręciło się w najbliższej odległości od chatki pustelniczki, a następnie zniknęło w zaroślach, podszczekując. Arios stał jeszcze przez chwilę na ganku, obserwując zwierzęta, a także drzewa, pod którymi spoczywali martwi łowcy nagród. Ich obecność nie była dla niego czymś nowym, ale już sama determinacja mówiła wiele o ich społeczności. W końcu od Kamiennego Ołtarza do Menaos było kilkadziesiąt mil nierównego i zalesionego terenu, który postanowili przebrnąć dla jednego jednorożca. Niestety na ich nieszczęście Arios zawsze stara się być w pobliżu takich sytuacji, by im skutecznie zapobiegać.
Kiedy wszystko ucichło, a przez dach z liści zaczęło przedzierać się słońce, Arios ruszył powolnym krokiem do "grobu" pierwszego z łowców i szepcząc coś do korzeni drzewa, sięgnął do jego zakrwawionej kurtki. Chciał się jakoś zrewanżować pustelniczce za leczenie i opiekę, którą nad nim roztoczyła przez ostatnie kilka godzin. Nie wiedział jednak co mógłby jej podarować, dlatego postanowił poprosić o pomoc zmarłych, przetrząsając ich kieszenie.
- Dziękuję - powiedział spokojnie przez drewnianą maskę, kiedy ponownie zatrzymał się przy dziewczynie, kładąc przed nią nóż, mieszek ze złotem i kilka innych drobiazgów, które znalazł. Uznał, że to lepsze niż nic, zwłaszcza, że jeśli coś nie będzie jej potrzebne będzie mogła łatwo się tego pozbyć.
Zaraz jednak ponownie zamilkł i przysiadł na miękkim mchu, przymykając oczy, czego oczywiście dziewczyna nie mogła widzieć przez czerń wypełniającą oczodoły maski. Jego pierś unosiła się spokojnie, a oddech był płytki i równy, jakby nic mu już nie dolegało. Niestety rana, choć zaopatrzona, nie miała zamiaru dać o sobie zapomnieć i zapiekła intensywnie, gdy elf próbował przeciągnąć się na ziemi.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Dwójka musiała przedstawiać dość żałosny widok. Ranny elf siedział na mchu i próbował być silny, ale ciało domagało się dalszego leczenia lub chociaż odpoczynku. Pustelniczka siedziała obok, oparta o framugę drzwi. Nieobecna myślami, przypominała porzuconą lalkę. Niedaleko wciąż leżały dwa trupy, w dodatku las pociemniał i zaczęło kropić. Brakowało tylko szeregu skazańców zmierzających na śmierć.
        Wilki uspokoiły się, wciąż jednak pozostawały głodne i Kerhje odczuwała to wraz z nimi. Czy niedługo opuszczą elfiego członka swojego stada, czy też pozostaną, dopóki ten nie ruszy dalej? Wilczym umysłem dziewczyna zaczynała się niecierpliwić. Zerkała na wilczych braci i oceniała sytuację. Wyczuwała również oczekujące niedaleko gnolle, równie głodne i poddenerwowane. Las przestał być cichą, spokojną ostoją. Zewsząd dobiegały jakieś bodźce. Narastający szum liści, odległe stąpania zwierząt, ćwierkanie ptaków. Zapach ziemi, spoconej sierści, ludzkiego siedliska i deszczu, który zaczął być odczuwalny każdym zmysłem. Do tego wszystkiego chłodna ziemia i gryzące pchły. Wszystko było tak intensywne w nowy sposób. Kerhje była przyzwyczajona do odmiennego postrzegania świata przez różne stworzenia. Zwykle jednak potrafiła przefiltrować te, których nie potrzebowała i skupiała się wyłącznie na wzroku oraz wydawaniu poleceń. Teraz nie miała jednak kontroli i gdyby mogła, to odczuwałaby pewnie okropne zawroty głowy. Choć jej ciało powoli regenerowało się, to umysł nie miał ani chwili spokoju. Trzeba było próbować powoli się wycofać, skupić na własnym ciele, by umysł mógł je odnaleźć i powrócić na swoje miejsce. Było to jednak trudne, a wilk zaczynał odczuwać niepokojącą obecność.
        Zwierzę wstało i zaczęło się rozglądać. Dziwny dyskomfort alarmował jego instynkt. Nie widziało jednak nikogo tak blisko, jak to odczuwało. Zmarszczyło nos i potrząsnęło głową. Był niespokojny, co szybko zaczęło przenosić się na resztę sfory. Czyżby istniało jakieś niebezpieczeństwo? Jego mózg wydawał sprzeczne sygnały. Z jednej strony coś kazało mu pozostać i oczekiwać, z drugiej ciągnęło go z powrotem w stronę chaty. Ta oznaczała zaś elfa. Czyżby zatem instynkt podpowiadał, że grozi mu niebezpieczeństwo?
        Wilk nie czekał. Zawrócił i znów zbliżył się do terenu człowieka. Za nim ruszyła reszta stada.
        Tymczasem Kerhje próbowała przerwać połączenie między dwoma umysłami i powrócić do swojego. Rozpoznawalne, znaczące słowo zamajaczyło w zakamarkach świadomości. Skąd jednak mogło pochodzić? Po chwili poczuła niewielki ciężar na ciele. Pamiętała o obecności nieznajomego, jednak nie potrafiła w tym stanie zbyt trzeźwo myśleć. Czy to możliwe, by w końcu się odezwał? A może nie był to głos nikogo z obecnych?

        Wilki dostrzegły słabość swego przyjaciela. Był ranny, a obok niego była ta ludzka samica. Co prawda wyglądała niegroźnie, jednak umysł ciągnął właśnie w jej stronę a instynkt podpowiadał, że lepiej być przezornym. Otoczyły więc dwójkę, warcząc i próbując odizolować elfa, ten jednak znajdował się zbyt blisko kobiety.
Awatar użytkownika
Arios
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Arios »

Po uregulowaniu należności za leczenie, Arios stanął przed chatką pustelniczki i ze stoickim spokojem zaczął przyglądać się stadzie wilków. Zwierzęta łaziły niespokojne w tę i z powrotem, z nisko spuszczonymi pyskami i zimnym wzrokiem utkwionym to w nim, to w dziewczynie, która najwyraźniej próbowała nawiązać z nimi kontakt. Nie wyglądały jednak na rozjuszone i gotowe zaatakować, ale ich obecność napełniała uczynną i pomocną medyczkę niepokojem. Swoim warczeniem oznajmiały rozkaz, by odsunęła się od Leśnika, gdyż uważały go za członka stada i nie zamierzały bez niego ruszyć się choćby na metr. Nie na tym polegały wilcze rodziny. Watahy nie porzucały swoich, choćby się paliło i waliło.
Na domiar złego zaczęło padać, słońce ustąpiło miejsca czarnym chmurom, których cień zawisł nad tą częścią Szepczącego Lasu. Atmosfera stała się ciężka i poważna, a zapach ozonu i mokrego drewna utrudniał oddychanie i drażnił myśli. Mimo to żadna ze stron nie zakłócała ciszy.
W końcu jednak samica alfa postąpiła krok w stronę chaty i zawarczała na pustelniczkę, w ogóle nie spoglądając na elfa. W odpowiedzi Arios padł na czworaka i przydreptał do niej jak zawierzę, zatrzymując się na kilka centymetrów przed jej pyskiem. Reszta wilków zaszczekała i skoczyła do przodu, lecz nie zrobiła nic, by chronić przywódczynię watahy. Patrzyły tylko jak ta zaczyna lizać drewnianą maskę Leśnika, by następnie wtulić do niej pysk i zawarczeć przyjacielsko, merdając ogonem. W jednej chwili drapieżnik stał się potulny jak baranek.
Na ten gest Arios okrążył zwierzę, cały czas poruszając się jak ono i w końcu objął ramieniem, wydając krótkie wycie. Stado zawtórowało mu chórem i co większe osobniki rzuciły się do przodu, by obwąchać przyjaciela.
- Nic ci nie zrobią - powiedział po jakimś czasie elf, kładąc się na mokrym mchu między wilkami, które zaczęły trącać go pyskami i lizać po dłoniach. Niektóre także po ranie, by zasygnalizować wspólne cierpienie ze swoim bratem. On i stado byli jednością, co pustelniczka mogła od razu wyczuć i odetchnąć z ulgą, gdyż nic jej już nie zagrażało.
Nie minęło jednak dużo czasu, jak zza drzew wybiegły wilczki. Małe, energiczne, futrzaste istoty, nad którymi nikt nie mógł zapanować, rzuciły się na Leśnika i zaczęły tarzać się wokół niego, prosząc o głaskanie. Kilka z nich zaczęło nawet go podgryzać, na co Arios nie zwracał wcale uwagi. Ich opiekunowie przysiedli gdzieś z boku i patrzyli jak ich brat nie może odpędzić się od dzieciaków.
Kiedy jednak jeden z nich zauważył przyglądającą się im dziewczynę, zapiszczał i podbiegł do niej, merdając wesoło ogonkiem. Oddzielając się od reszty sprawił, że całe stado poderwało się na równe łapy i ponownie otoczyło chatę, warcząc złowrogo. Tym razem jednak Arios był już na to przygotowany i powstrzymując wilki gestem, podbiegł do chatki, chcąc złapać malucha, lecz ten łasił się już do stóp pustelniczki.
Leśnik wiedział, że nie ma żadnego zagrożenia, ale nie wiedział jak przekazać to stadu. Usiadł więc na ganku i obserwował co wyniknie z tego, że mały wilczek zaczął absorbować uwagę dziewczyny.
Ostatnio edytowane przez Tilia 6 lat temu, edytowano łącznie 2 razy.
Powód: uwaga: "wataha"piszemy przez "h", nie "ch"
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Natura zawsze wszystko reguluje. Nie ma niczego co by nie zostało przez nią ocenione i przekształcone. Zasad rządzących światem nie da się zmienić. Nawet kiedy ingerujemy w pierwotny stan rzeczy z pomocą magii czy maszyn, zaburzając go na wiele lat, w końcu wszystko skruszeje pod dłońmi Matki Natury. Nawet jeśli zmusimy wodę czy ogień by zmieniały ponad miarę świat, w końcu wilgoć wyparuje a żar zgaśnie. Z pomocą innych żywiołów wszystko będzie się starało wrócić do normy. W rzeczywistości nawet katastrofy, siejące ogromne zniszczenia mogą być narzędziami Matki Natury. W perspektywie wszechświata i nieskończonego czasu to zaledwie rutynowe pozbywanie się niepotrzebnych odpadków.
        Natura to nie tylko świat fizyczny. Wszystko co znamy, z czym obcujemy oraz to co dopiero sobie wyobrażamy jest nią. My jesteśmy naturą w każdej chwili i w każdej czynności. Nasze umysły starają się ją zrozumieć oraz istotę siebie samego, podczas gdy nie są odrębną częścią świata. O ich porządek Matka Natura upomina się tak samo.

        Drobna mżawka zapowiadała coś potężniejszego. Kilka kropel, które spadły na nos, dłonie i odsłoniętą kostkę Kerhje były jak upomnienie. Izolacja i chaos wywoływany próbą przywrócenia kontroli nad umysłem powoli słabł. Gdzieś z tyłu głowy zamajaczyło coś znajomego. Dziewczyna zaczęła się cofać, by się z tym połączyć. Siła utrzymująca ją z dala od jej prawdziwej cielesnej powłoki traciła na intensywności. Została przekierowana na coś innego, na zewnątrz, a w otoczeniu poczuć można było przedziwną beztroskę. Było ciężko, jakby coś groźnego wisiało na włosku. Szybko jednak ustąpiło, choć napięcie nadal pozostawało.
        Kolejne dźwięki z zewnątrz zaczęły mieć znaczenie. Dziewczyna otworzyła oczy, w cudzym odruchu, ale zaraz znowu je zamknęła. Poruszyła się, czując czyjąś obecność niezwykle blisko. "Nic ci nie zrobią" Wyciągnęła rękę do przodu, by zbadać otoczenie i natknęła się na coś puchatego. Zaskoczona cofnęła się, ale gdy poczuła miły ciężar na nogach i usłyszała popiskiwanie wyprostowała z powrotem obie ręce i dotknęła małego ciałka. Wilk. Szczenię. Nie spodziewała się tego. Uśmiechnęła się jednak i pogłaskała zwierzę delikatnie. Nie miała siły na zabawę, ale czując natarczywe trącanie noska, zgodziła się wytarmosić małego, nie bez przyjemności.
        W pobliżu dało się wyczuć obecność Oczka, z niepokojem obserwującego całą sytuacje. Lis gdzieś się schował.
- A więc to jest twoja rodzina? - spytała cicho - Wciąż blisko, można na nią liczyć…
        Nie bez trudu podźwignęła się na nogi. Prawie na coś stanęła i gdy to podniosła zrozumiała, że to zapłata.
- Zabierz to. Nie chcę ich rzeczy.
        Wróciła i trzeba było dokończyć to co się zaczęło. Z chaty czuć było zapach zupy, dawno już postawionej na ogień. Weszła do środka, by przekonać się, że zaczęła się lekko przypalać. Zdjęła więc kociołek z ognia i odstawiła go, by nałożyć jeszcze dobrą zawartość do dwóch misek.
- Chodź, zjedz to. Dokończę leczenie i będziesz mógł iść.
        Wszystko nabrało innego znaczenia. Już prawie nie myślała o niedawnej niechęci do elfa. Kiedy połączyła się z umysłem wilka, zrozumiała, że pomimo zimnej krwi z którą zabija tych, którzy szkodzą lasowi, jest w nim wiele dobrego. Przede wszystkim intencje i pewna naiwność, która była skutkiem lat spędzonych wyłącznie ze zwierzętami. Dziewczyna nie rozumiała do końca co to znaczy. Czy ktoś go porzucił, czy sam się wyprowadził do lasu… Wiadomo było jednak, że rzadko miał do czynienia z innymi inteligentnymi osobami. Rzadziej nawet niż ona, choć też odczuwała pewną wyrobioną nieświadomie naiwność. Łatwo było się odzwyczaić od kontaktu z innymi. Zawsze wiedziała jednak jedno - że kimkolwiek by nie byli, nie można im żałować podstawowej pomocy.
        Lis wyłonił się z wnętrza spiżarni i zaraz stanął w drzwiach wejściowych dumnie, lecz z widocznym niepokojem obserwując to co się działo na zewnątrz. Nie pozwolił małym wilczkom wejść do środka, ale pod ich naporem powoli cofał się w głąb chaty, by stanąć w końcu przy dziewczynie. Do środka wleciał też Oczko i usiadł na belce stropowej, w sypialni zaś spała łasiczka. Wszystko wydawało się takie jak wcześniej, jakby otoczenie dostosowywało się do nowej sytuacji. Do trupów na zewnątrz, czających się gnolli, nieznajomego i stada wilków.
        Pustelniczka odczuwała ulgę po powrocie z umysłu wilka i była tak temu wdzięczna, że miała ochotę zapomnieć o wszystkim. Jak najszybciej dokończyć sprawę elfa i go odprawić, bez proszenia o cokolwiek. Ale to by było nierozsądne. Należało wykorzystać tę sytuację i nie porzucać tak łatwo planów. Kiedy więc dawała miskę mężczyźnie, nie odeszła od razu, kiedy ją odebrał. Zamiast tego odczekała chwilkę, by w końcu zdobyć się na wyduszenie kilku słów:
- Czy mógłbyś zaprowadzić mnie do miasta?
Awatar użytkownika
Arios
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Arios »

Arios zdążył uskoczyć na ganek chatki w ostatniej chwili, nim zebrana w koronach drzew mżawka zleciała na ziemię z siłą małego deszczu, do którego z czasem dołączyły nowe krople, zalewając okolicę ciepłym deszczem. Wychowanie w lesie nauczyło go ignorować pogodę, ale zważywszy na okoliczności, nie zamierzał mokry łazić po domu pustelniczki, stwarzając jej dodatkowych kłopotów. Sprawa łowców nagród, jego rany oraz przybycie wilków było już chyba wystarczająco stresogenne dla młodej dziewczyny.
Zabawiany przez nią wilczek szczekał radośnie i merdał ogonem, wystawiając na pieszczoty brzuch i przestrzeń za uszami. Leśnik przyglądał się temu z uśmiechem, skrytym za maską, ale nawet na sekundę nie rozluźnił mięśni ramion. W każdej chwili był gotowy do jakiejś akcji, skoku lub szaleńczego biegu, a jeśli pojawi się w okolicy nowe zagrożenie, także do walki. Obecność watahy sprawiała jednak, że elf nie czuł się tak osamotniony, jak podczas krótkich nocy, kiedy ścigał łowców.
Na pytanie pustelniczki zareagował bez wahania, kiwając głową na potwierdzenie. Nie miał powodów, by wstydzić się swojego pochodzenia. Wszystkie wilki, zebrane przed jej chatą były dla niego bardzo ważne. Każdy z nich miał jakiś wkład w wychowanie i nauczanie Ariosa, który choć zdziczał, to dalej był bardziej ludzki niż niejeden łowca.
Kiedy jednak dziewczyna wyraziła niechęć wobec zapłaty, elf niezbyt wiedział, co począć. Zakopywanie mieszków z powrotem mijało się z celem, a pozostawienie tego na schodach również było marnym pomysłem. Złoto figurowało w całej Alarani, używali go także pustelnicy, a za leczenie Leśnik nie widział obecnie lepszej formy zapłaty. Mimo to usłuchał i zgarniając fanty, schował je pod pancerzem.
Później dziewczyna znów poczęstowała go jedzeniem, do którego elf przemógł się z wysiłkiem, odkładając maskę na bok. Spod kaptura wypłynęło kilka kosmyków jego czarnych włosów, a wyraziste rysy łagodniały jak ścierane gumką. Szybko jednak spokój przerwały mu wilcze pazurki na drewnianej podłodze. Ponad siódemka młodych próbowała wedrzeć się do środka, mimo stanowczego oporu lisa, a gdy im się to w końcu udało, rozbiegły się po kuchni, wąchając wszystko, co się nawinęło. Na to Arios nie mógł pozostać obojętnym i w mgnieniu oka delikatnie powyrzucał maluchy na dwór, gdzie czekały niecierpliwe samice. Elf wiedział, że walka z wilkiem to pestka, chyba, że ma się do czynienia ze wściekłą matką, która staje się nieobliczalna pod każdym względem. Z tego powodu mężczyzna nie chciał ryzykować.
Gdy było po wszystkim, dokończył posiłek i wsłuchał się w słowa pustelniczki, wracając do swojego ulubionego stanu, czyli z maską na twarzy. Na jej pytanie również odpowiedział pozytywnie, starając się na migi przekazać, że jak tylko przestanie padać to mogą wyruszać.
Ostatnio edytowane przez Tilia 6 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Powód: uwaga: "wataha"piszemy przez "h", nie "ch",podobnie jest ze słowem "wahać"
Zablokowany

Wróć do „Szepczący Las”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość