Szepczący Las[Leśna droga do Meot] W poszukiwaniu odpoczynku i nie tylko

Utopijna kraina druidów, zwierząt i wszystkich baśniowych istnień. Miejsce przyjazne dla każdego stworzenia. Ogromny las położony w górskiej dolinie, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Ferren
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

[Leśna droga do Meot] W poszukiwaniu odpoczynku i nie tylko

Post autor: Ferren »

Wydarzenia z ostatniego dnia

Ferren zdecydowanie potrzebował odpoczynku. Już dawno powinien był o tym pomyśleć, nawet jeszcze zanim pokusił się na wielki skok na nieznanym sobie terenie. Najprawdopodobniej winą tej porażki był pośpiech, brak uprzedniego przygotowania, a przede wszystkim zmęczenie. Na szczęście, lisołak zdołał opamiętać się, kiedy tajemniczy zabójca prawie zaszlachtował na śmierć jego wspólnika, szybko porzucając swoje dalsze plany. Ferren pospieszył wtedy po medyka, aby ten odratował Habentesa, jeżeli to tylko możliwe, a następnie wycofał się poprzez co ciemniejsze zaułki w obawie o własne życie. Wtedy wszystko stało się zbyt ryzykowne. Nie miał pojęcia, ile tamten zabójca wiedział, dla kogo pracował, oraz w jakim celu działał, był jednak pewien że należy się jak najszybciej wycofać.
Kiedy tylko lisołak dostał się z powrotem do gospody w środku nocy, wszedł do swojej izby, zamknął drzwi na klucz, po czym zastawił okno jedynym meblem jaki miał do dyspozycji, ot na wszelki wypadek, gdyby komuś było wiadomo gdzie się znajduje. Lisołak czuł się na tyle niepewnie, że postanowił spać pod własnym łóżkiem, przemieniwszy się wcześniej i zwinąwszy w futrzastą kulkę.
Na szczęście jednak, żaden skrytobójca nie próbował wparować mu do pokoju przez resztę nocy. Lisołak musiał chwilowo uznać, że po prostu nikomu nie udało się wydusić dość szczegółowych informacji z jedynej dwójki osób, które wiedziały gdzie teraz może być. Chciał jednak jeszcze się wstrzymać z orzeknięciem, że były to tylko prywatnie porachunki, gdyż jednak wolał bezpieczne działanie i nie chciał nadstawiać własnego ogona.
Tego samego dnia zebrał wszystkie swoje rzeczy (z dziwnym kradzionym magicznym lusterkiem włącznie), po czym wyjrzał ostrożnie z izby. Jak na razie przynajmniej, nikt nie próbował go zasztyletować, czy też robić mu jakieś inne świństwa, co było dlań miłą niespodzianką. Było po prostu spokojnie.
Lisołak, jakby obawiając się, że taki stan rzeczy mógłby się zmienić, szybko wyszedł, odłożył klucz na ladzie przy której z powodu wczesnej pory jeszcze nikogo nie było, po czym wyszedł na zewnątrz, gdzie poranna mżawka zaczęła moczyć mu niedawno zakupiony płaszcz. Woda wcale jednak nie oszczędzała również futra, które już po chwili było mocno przemoczone. Ferren lubił deszcz, ale tylko wtedy, gdy nie musiał sam na niego wychodzić. Teraz czuł się jak mokry szczur.
Szybko podążył opustoszałą uliczką w stronę bramy, licząc na to, że jest już otwarte i można po prostu wyjść. Tym razem jednak szczęście się do niego uśmiechnęło, gdyż najwyraźniej w tutaj otwierano wcześniej, niż tam w jego mieście. Zwykle dopiero po świcie można było opuszczać mury, czasami trochę później i chyba tylko w Kryształowym Królestwie bramy otwierano dokładnie o świcie.

Nikt nie próbował go zatrzymywać, nikt też specjalnie się nim nie zainteresował. Ferren podejrzewał, że to po prostu dlatego iż ledwie wczoraj przechodził przez dokładnie tą samą bramę, tylko w drugą stronę, a strażnicy pewnie wciąż opamiętali ich rozmowę. W końcu dość trudno jest zapomnieć widok, czy też pogawędkę (jeśli można tak nazwać wykłócanie o pozwolenie na wejście) z lisołakiem.

Pierwszą rzeczą, jaką Ferren postanowił zrobić, to jak najdalej odejść od miasta. Tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś próbował podążać jego śladem. Pomyślał, że mógłby iść lasem w z grubsza nieznanym sobie kierunku, dzięki czemu mógłby poczuć się bezpiecznie. Potem jednak doszedł do wniosku, iż nie ma najmniejszego sensu tak robić, gdyż to tylko go spowolni z powodu niesionych rzeczy, które wbrew pozorom trochę mu przeszkadzały. Zadecydował, iż najlepiej po prostu będzie iść traktem, gdyż wtedy z łatwością trafi do najbliższego miasta, czy dużej wioski. Nie ulegało bowiem wątpliwości, że to właśnie w tym kierunku prowadzi droga.

Po paru godzinach wędrówki Ferren natrafił na skrzyżowanie. Miał do wyboru aż trzy kierunki. Jedna odnoga prowadziła gdzieś na wschód, druga w stronę zupełnie przeciwną, a trzecia gdzieś pomiędzy południem a zachodem. I tutaj lisołak całkowicie utknął, gdyż nie miał najmniejszego pojęcia gdzie się znajduje, ani gdzie prowadzi którykolwiek ze szlaków, a żeby ustawić tu jakikolwiek znak od powstania tego miejsca najwyraźniej nikt się nie kwapił. Nie wiedział, jak miałby wracać do miejsca, w którym mieszkał, gdyż nie miał pojęcia, gdzie się mogło znajdować tamto miasto. Cóż za ironia, mieszkał tam od tak dawna, a wciąż nie wiedział, jak się nazywa. Nawet jeżeli miałby szczęście i trafiłby na odpowiednią drogę, to czy na pewno chciał wracać? Nic go nie zobowiązywało, żadne długi, czy wpłaty. Mógł po prostu odejść i zamieszkać w lesie. Tak dla odmiany. Ale z drugiej strony lubił wygody jakimi otaczali się ludzie i chciałby żyć tak jak oni. Teraz jednak nie chciałby wracać. Ile czasu minęło? Pamiętał parę dni. A ile z nich zdołał ominąć? Nie znał się na magii, a kiedy był pod jej wpływem, nie miał żadnej pewności co się dzieje. Tak, to była najdziwniejsza noc w jego życiu. Nie mógł wykluczyć, że nabawił się wtedy paromiesięcznego, magicznego kaca. Z magią wszystko jest możliwe. Lisołak splunął na ziemię, nie tyle z potrzeby co dla zasady.
Ferren chciał odpoczynku. Tylko tyle mu teraz było potrzebne. Potem zastanowi się, co dalej. Zdecydowanie zbyt wiele się ostatnio działo, chciał trochę zwolnić. A najlepszym do tego miejscem byłaby jakaś spokojna, niezbyt zaludniona wieś. Tam nikt by się go nie czepiał, nikt by nie wymagał. Tam mógłby po prostu nabrać sił na następnie, wielkie plany. Tak, jeszcze kiedyś zamierzał zabrać się do swoich dawnych zajęć, nie porzucał jeszcze marzeń o bogactwie. Teraz jednak zadecydował ruszyć na wschód, na najbardziej odosobniony szlak. Co prawda trakt wyglądał wszędzie tak samo, ale tylko ten jeden wyglądał na trochę zapuszczony, więc najpewniej prowadził w najmniej ważne rejony, do biedniejszych okolic. Tak, to był dobry pomysł.

Ferren ruszył powoli, spoglądając w dal. Póki co nie widział niczego szczególnego, ani przed, ani za nim. Tylko drzewa, odgłosy lasu, trakt i święty spokój. Dokładnie to, czego teraz potrzebował lisołak.
Awatar użytkownika
Farentis
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Farentis »

Idąc starym, zaniedbanym traktem Farentis wspominał wydarzenia z ostatniej nocy, kiedy dwukrotnie niemal otarł się o bogactwo i śmierć. To był spokojny wieczór w jednej z najbogatszych dzielnic wspaniałego Efne, miasta bogatych uczonych i prawdziwych artystów, których prace zarabiały nie tylko na chleb dla nich, ale także na dorobek kulturalny całego kontynentu. To ogromne miasto oferowało wspaniały asortyment w postaci licznych szkół i bibliotek, w których człowiek mógł poznać odpowiedź na wszystkie, nurtujące go pytania. Utrzymujące się głównie z uczonych, miasto było także neutralnym azylem dla wszystkich, zamieszkałych Alaranię ras i nikt nie miał prawa czuć się tu dyskryminowanym. Co najwyżej okradzionym, jak stary Pilipuk, zamorski kupiec przyprawami, który przegrywał w karty dziesiątą premię od swojej wypłaty. Zamglony przez alkohol podbijał stawki, lecz za każdym razem przegrywał z doświadczonym graczem, jakim był Farentis.

Ten kochający hazard i ryzyko lisołak szybko znalazł zainteresowanie wśród wszystkich gości gospody "Pod kiecką Marysi", słynącej też jako jedno z największych kasyn na wschód od Szepczącego Lasu. Mogłoby to być równie zgubne, co przydatne, ale w obecnej chwili Farentis zastanawiał się tylko nad tym, czy wejść w postawioną przez kupca stawkę.
- Wchodzę - odparł w końcu lisołak, sprawdzając dłoń. Dwa króle. Para. Pilipuk posiadał dwie ósemki, lecz krupier nie wyłożył jeszcze pozostałych. Obaj więc mieli proporcjonalne szanse na zwycięstwo.
- As, dama i król - powiedział krupier, przekrzykując zebranych wokół gości.
Bardzo dobrze, pochwalił się w myślach lisołak. Mam trio.
- Podbijam - wysapał kupiec, lecz gdy na stole pojawiła się ósemka, dając mu trio, nagle poweselał i jakby odzyskał oddech. Nie wiedział jednak, że jest już na straconej pozycji, bo karty odbijają się w jego oczach. Dla zwykłego człowieka to nic nie warty szczegół, gdyż żaden człowiek nie ma aż tak dobrego wzroku. No cóż, Farentis nie był jednak człowiekiem.
Czekawszy na ostatnią kartę, lisołak wywalczył jeszcze wartość trzech wypłat kupca, który pewny swego zwycięstwa i działaniem alkoholu zapomniał o powadze i kiedy krupier wyrzucił na stół ostatniego króla, Pilipuk o mały włos nie zemdlał.
- Kareta dla pana w czerni - powiedział mężczyzna, wskazując lisołaka. - Gratulacje.
Szmer rozmów przeszedł po zebranych tak nagle, że zagłuszyły one muzykę i wszystko inne dookoła.
- Kanciarz - krzyknął nagle ktoś za nim, kładąc dłoń na rękojeści drewnianej pałki.
To jeden z podstawionych ludzi Pilipuka, nie było żadnej innej opcji. Kto jak kto, ale kupcy nie znosili przegrywać swój majątek w kartach, mało kto zresztą lubił, ale ten cech słynął z tego, że nie zawsze przyjmują porażkę na chłodno. Zawsze mają plan awaryjny. Planem Pilipuka był napakowany osiłek z tępym wyrazem twarzy i drewnianą lagą u boku, gotowy zdzielić nią połowę kasyna.

Nie zastanawiając się długo, lisołak skoczył przez stół, chwycił worek monet, które wygrał i z impetem obrotu, uderzył nim nadbiegającego oprycha w skroń. Ku jego zaskoczeniu przedmiot wytrzymał, czego nie można było powiedzieć o strażnik kupca. Nim jednak ten przezwyciężył pijacki bełkot, lisołak był już na ulicy. Bogactwo i uchylenie śmierci zaliczone.
Drugi raz spotkał go przy bramie. Wieść o złodzieju i kanciarzu rozeszła się szybciej niż ktokolwiek mógł przypuszczać, ale czego się spodziewać po lisołaku o czarnym futrze. Był zbyt charakterystyczny i gdy tylko zbliżył się do bramy, strażnicy bez zawahania wycelowali do niego z kusz.
- Stać - krzyknął jeden z nich, lecz Farentis nie zamierzał dać się złapać. Drożej od przygód cenił swoje życie. Rzucił więc workiem w dłonie kusznika, a gdy ten upuścił broń, lisołak biegł już w jego stronę.
Jego zdezorientowani kompani niezbyt wiedzieli co począć, ich inteligencja dorównywała osiłkowi z kasyna. Dlatego zrobili to, co umieją najlepiej - unieśli broń, by zatarasować kanciarzowi drogę. On jednak ich wyśmiał, skręcił w lewo i odbił od strażnicy, znikając za bramą. Chciał jeszcze w ostatniej chwili chwycić za worek, ale groźba utraty dłoni była silniejsza.
Odrobię to sobie, pomyślał, znikając w otaczającym miasto lesie.

Teraz Farentis włóczył się bez celu po zniszczonym i zapomnianym trakcie. Nie mając przy duszy ani monet, ani jedzenia nie czuł się jednak stratny. Z jego sprytem na pewno uda mu się przeżyć, a do kolejnego miasta nie jest w cale tak daleko, dlatego wyciągając z kieszeni płaszcza karty, zaczął je tasować i rozmyślać.
Awatar użytkownika
Ferren
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ferren »

Wbrew temu, co lisołak myślał, okazało się jednak że jest zupełnie bezpieczny, oraz że nikt nie podąża jego tropem. Doszedł do tego w dość prosty sposób, mianowicie spędzając jedną noc na gałęziach drzewa. Z doświadczenia wiedział, że pogoń pierwszego dnia pościgu przeważnie nie decyduje się na nocleg by nie zgubić tropu. Tymczasem droga nie tylko do rana, ale i w ogóle była zaskakująco opustoszała. Odkąd wyruszył, nie natrafił na ani jednego człowieka, nie mówiąc już nawet o jeźdźcach, tropicielach, czy wszelkiej maści łowcach nagród. Gdyby tylko chcieli, dogoniliby go w ciągu paru godzin, nawet gdyby dopiero teraz dowiedzieli się o tym, w którą stronę się udał. Tak więc Ferren przestał co kawałek nasłuchiwać dźwięków biegnącego człowieka, czy kłusującego konia. Nie było już takiej potrzeby.

Ferren co prawda, mimo iż wcześniej jeszcze się spieszył, to nie mógł nieustannie być w ruchu, a już tym bardziej bez żadnego pożywienia. Wtedy musiał zatrzymać się przy drodze, gdzie ukrył swój dobytek, podczas gdy sam ruszył w głąb lasu, szukając pożywienia. Ku jego niemałemu zaskoczeniu, fauna na tym obszarze była wyjątkowo bogata. Już po półgodzinie natknął się na trop dwóch królików, którym potem podążył. Złapanie obiadu również nie było aż takie trudne, jak mu się to wydawało kiedyś, kiedy pierwszy raz znalazł się w takiej sytuacji jak teraz. Zastanawiało go tylko, czy to wynik szczęścia, czy też raczej jego osobistego doświadczenia. Nie potrafił tego jednak stwierdzić. Szybko zjadł, niespecjalnie nawet starając się jakoś przyrządzić królika (w końcu był lisem, co to w końcu za różnica?), po czym pospieszył z powrotem po własnych śladach, by już wkrótce wrócić do dalszej wędrówki.

W następnych dniach robił już sobie przerwy w marszu, które wykorzystywał albo po to, żeby sobie trochę odpocząć, lub po to, by zdobyć coś do jedzenia. Za każdym kolejnym polowaniem zdawał sobie sprawę, że nie ma większych problemów z przetrwaniem w taki sposób. To jednak wcale nie było trudne, czy skomplikowane - było tylko bardzo niewygodne. W praktyce lisołak mógłby zamieszkać tutaj, w lesie, gdzie mógłby do woli robić to, na co aktualnie miał ochotę. Wystarczyłoby dbać o jedzenie i byłoby to wszystko, czym musiałby się martwić.
Jedynym problemem takiego rozwiązania było to, że co kawałek nawiedzały go wspomnienia z przeszłości. Najczęściej jednak nachodziła go myśl, co by było, gdyby rzeczywiście udało mu się dokonać tamtego skoku. To by dopiero było coś... Żyłby w luksusie do końca swojego życia, nie musząc robić zupełnie niczego. Miałby własny dom, ba, własny kasztel! Miałby własną służbę, własne komnaty... może nawet dorobiłby się tytułu szlachcica? Mógłby wtedy dosłownie wszystko...
Marzenie to było tak silne, że raz za razem uderzało w lisołaka, który nawet mimo faktu, iż naprawdę chciał odpocząć, nie mógł się oprzeć rozmyślaniom, co zrobił nie tak. Oraz, jak to powinien załatwić następnym razem. Ferren po prostu nie potrafił się oprzeć, żeby nie myśleć o tym i skupić się na odpoczywaniu. Trzeciego, albo czwartego dnia wędrówki nagle stwierdził, że zrobił się nerwowy, mimo iż wszystko właściwie szło po jego myśli. Piątego dnia zaczynało go już irytować to wszystko, co go otaczało. Szóstego dnia natomiast, stwierdził, że chciałby już być na miejscu, trafić do miasta. Trakt bowiem, jak się zaczął, tak nie chciał się skończyć i ciągnął się niemiłosiernie. Natomiast kiedy minął tydzień od wyruszenia, Ferren sam przed sobą przyznał, że nigdy nie zdoła odpocząć w takim miejscu jak to. Potrzebował do tego zatłoczonego miasta i kilku przyjemnych towarzyszy, którzy razem z nim byliby gotowi na zdobywanie bogactw. Tak, Ferren nie potrafił po prostu egzystować inaczej, tylko w ten sposób czuł, że naprawdę żyje. Potrzebował prawdziwego ryzyka. Teraz sam już właściwie nie wiedział, skąd w ogóle wymyślił sobie, żeby urządzić sobie czas odpoczynku od normalnego stylu życia. Teraz czuł ochotę, żeby zawrócić, dotrzeć z powrotem do Kryształowego Królestwa, znaleźć Habentesa i spróbować jeszcze raz. Teraz zdołał opracować o wiele bardziej szczegółowy plan działania, obmyślił rozwiązanie na każdy, nawet najmniejszy problem jaki mogliby napotkać. Teraz był gotowy. Jedyną rzeczą, która tak naprawdę powstrzymała lisołaka od obrócenia się na pięcie, była świadomość że znajduje się już pewnie nie dalej jak dzień drogi od swojego pierwotnego celu.

Gdzieś koło południa lisołak natknął się na skrzyżowanie dróg. To jednak było dużo bardziej zapuszczone niż poprzednie, dużo bardziej zarośnięte i zaniedbane. Nie wspominając już o tym, że na boku jednej z dróg leżało powalone drzewo, którego najwyraźniej nikt nie pofatygował się stąd usunąć, jedynie zrobić miejsce na przejazd dla wozów, czy karawan, gdyby jakiekolwiek miały tędy przejeżdżać.
Jako iż lisołak był już zmęczony wędrówką, gdyż podróżował dziś właściwie od świtu, postanowił tutaj odpocząć trochę przed wyruszeniem na codzienne poszukiwanie pożywienia. Niespecjalnie uśmiechała mu się wizja polowania na cokolwiek kiedy bolały go nogi. Było to co najmniej nieprzyjemne, a na dodatek mało skuteczne. Ferren usiadł więc na pniu powalonego jesionu, uprzednio kładąc na nim swój płaszcz, który ostatnio służył mu również za koc. Po chwili stwierdził, że jest mu dostatecznie wygodnie, żeby się położyć. Lisołak poobracał się parę razy, aż znalazł pozycję w której nie zsuwał się z pnia. Ziewnął przeciągle, choć właściwie nie dlatego, że był śpiący. Postanowił w tym momencie, że nie będzie się stąd ruszać aż nie zgłodnieje bardziej, gdyż teraz nie czuł się jeszcze dość zmotywowany, żeby na coś zapolować.
Awatar użytkownika
Farentis
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Farentis »

Z każdym jego krokiem las powoli zaczynał gęstnieć, a trakt, którym lisołak podróżował stał się na tyle ciasny, że konna ekspedycja lub karawana mogła tylko pomyśleć o próbie jego sforsowania. Dla pojedynczego wędrowca nie był to jednak kłopot. Przechodząc nad zwalonymi pniami, Farentis bez trudu odgarniał ręką gałęzie i zręcznie przeskakiwał kamienie. Nie śpieszyło mu się. Mógł, rzecz jasna, ominąć trakt i iść równolegle do niego lasem, ale nie widział takiej potrzeby. Od Meot dzieliły go najwyżej dwa dni i sposób w jakim tam dotrze był mu obojętny. A tak przynajmniej się rozrusza.

Farentis zapomniał już jak to jest żyć w lasach. Wychowywał się w miastach, pod opieką wuja i nabierał wprawy w złodziejskich i szulerskich umiejętnościach. Nauczył się kraść, kłamać, kantować. Był w tym naprawdę dobry, ale życie w światku przestępczym po prostu go znudziło. Dlatego oderwał się od niego, lecz nigdy nie porzucił. Dalej utrzymuje z nimi kontakty i odświeża znajomości, ale skończył z pracą dla nich. Został wolnym strzelcem. W Efne dwa razy utracił majątek i blisko dwa razy mógł oberwać, jednak wyniósł z tego mądre nauki. Dlatego zmierzał do Meot z pozytywnym nastawieniem, do czasu, kiedy jego drogę zagrodziło olbrzymie, powalone drzewo.

Jego korzenie wisiały metr nad ziemią, a pień razem z koroną znikał między kolejnymi drzewami. Ziemia wokół była rozkopana i sfałdowana, jakby ktoś niedawno je przewrócił, ale Farentis szybko odgonił tę myśl. Nikt nie miałby dostatecznie dużo siły by to zrobić. Podchodząc bliżej, lisołak dostrzegł, że na pniu ktoś leży. Wysoki mężczyzna o rudym futrze i z łukiem opartym o nogę. Wydawał się spać, jego pierś unosiła się miarowo i spokojnie, ale jedno oko przez chwilę wydawało się otwarte. Rezygnując ze środków ostrożności Farentis powoli podszedł do śpiącego i podniósł rękę do góry, w przyjaznym geście.

- Witaj. Jak daleko stąd do Meot?
Awatar użytkownika
Ferren
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ferren »

Lisołakowi było nawet wygodnie. Materiał był na tyle gruby, że prawie nie było czuć przezeń nieprzyjemnej w dotyku kory drzewa. Choć nie znaczyło to, że był w pełni zadowolony z obecnej sytuacji. Każda chwila obijania się oddalała go od momentu, w którym nareszcie będzie mógł zająć się tym, co robił najlepiej. Nadal jednak niespecjalnie chciało mu się ruszać z miejsca. Dylemat ten nie chciał dać mu spokoju przez co najmniej pół godziny, zanim nie udało mu się zapaść w swego rodzaju półsen, w którym nareszcie zdołał się trochę odprężyć.

Ferren stracił poczucie czasu i nie do końca orientował się, jak długo odpoczywał. Jednak jego pierwsza myśl od dłuższego czasu, ostrzegła go przed czyjąś obecnością. Zapewne zadziałał instynkt, być może też któryś z jego wyostrzonych zmysłów. Uznał w każdym bądź razie, że jest niemałe prawdopodobieństwo iż jest teraz w niebezpieczeństwie.
Ferren wytężył słuch, oraz jednocześnie wciągnął trochę powietrza w nozdrza, chcąc zidentyfikować intruza. Usłyszał kilka dźwięków, lecz trudno mu było stwierdzić, co mogłoby je wydawać. Dźwięki były zbyt głośne zarówno jak na skradającego się drapieżnika, jak i na ostrożnego roślinożercę (którego lisołak i tak wykluczał, gdyż żadna ofiara nie byłaby na tyle głupia by próbować go podchodzić). Może był to człowiek? Zapach jednak twierdził co innego. Trudno mu było dokładnie zidentyfikować właściciela tej osobliwej woni, jednak był prawie pewien, że nie należy ona do człowieka. Jedynie parę nut mogłoby na to wskazywać, pozostała jednak jej część wyraźnie świadczyła o zwierzęcym pochodzeniu jej posiadacza. Nie miał pojęcia, co lub kto to mógł być. To mogłoby być zarówno zwierzę, jak i człowiek, choć nie był pewien żadnej z tych opcji. To mogłoby być właściwie wszystko. Ferren przez chwilę żałował, że nie jest w stanie się tego domyślić.

Nie trwało to jednak długo. Po chwili był już zupełnie pewien, że ciche kroki zmierzają w jego stronę. W tym momencie Ferren nie był w stanie dłużej tego ignorować, jego mięśnie paliły się wręcz do działania. Wyraźnie czuł się zagrożony, a teraz był już pewien, że musi natychmiast podjąć jakieś działanie. Miał do wyboru dwie opcje - uciekać, albo zaczekać na konfrontację z potencjalnym przeciwnikiem. Spróbował przyjrzeć się temu stworzeniu kątem oka, lecz nie był w stanie niczego dokładnie dostrzec z tej pozycji. Zauważył tylko dużo czerni i trochę czerwieni, jako bezkształtną masę.

Lisołak w krótkiej chwili przeniósł cały ciężar ciała na jedną ze stron, po czym automatycznie chwycił swój łuk. Zaraz potem, z pomocą jednej łapy odbił się od pnia, wprawiając w rotację, przez co wylądował prawie równo na nogach. Utrzymał się jednak, poniekąd dzięki ciężarowi swojej broni. Już w dwa mrugnięcia okiem później na cięciwie łuku nałożona była strzała. Po następnej połowie tego czasu pocisk wycelowany już był dokładnie w odzianą w czerń postać, na tyle dokładnie że miał całkowitą pewność trafienia. Było to działanie czysto profilaktyczne, gdyż w ciągu tych paru chwil nagle dostał nawrotu swojej manii prześladowczej i nie chciał być w tej sytuacji na przegranej pozycji.

Kiedy jednak Ferren miał chwilę, żeby się przyjrzeć, postanowił lekko opuścić broń. Na tyle, by nie wydawała się zagrożeniem, choć w rzeczywistości tak naprawdę sytuacja się nie zmieniła. Lisołak miał parę powodów, żeby tak zrobić. Pierwszy z nich definitywnie dotyczył faktu, kim był nieznajomy. Jego zmysły bowiem właściwie go nie pomyliły - nie był człowiekiem, ale zwierzęciem też nie. Ku ogromnemu zaskoczeniu Ferrena był to jeden z bardzo niewielu zmiennokształtnych, jakich zdarzyło mu się spotkać. Był hybrydą na pewno człowieka, ale jakiego zwierzęcia, trudno było powiedzieć. Na pewno był to psowaty, coś o czarnej sierści, co przypominało mu zarówno wilka jak i lisa. Był raczej podobnego wzrostu co on sam. Ferren ni chciał od razu go do siebie zrażać, dobrze pamiętał jeszcze nieprzyjemną sytuację z tygrysołakiem, który właściwie co chwila groził mu śmiercią. Co prawda nie przypuszczał, by ten osobnik był aż tak niebezpieczny, aczkolwiek wolał zachować czujność. Kto wie, może to właśnie on wyruszył po jego śladach i zdołał tropić go aż tutaj? Na korzyść nieznajomego przemawiało, że przyszedł z innej strony, ale może był to zabieg mający na celu oszukanie go? Wolał zachować ostrożność.
Drugim powodem natomiast, dla którego skierował broń w dół, było to, że nie miał żadnej broni. W każdym razie żadnej wyeksponowanej, co znaczyło, że musiałby znaleźć się bardzo blisko by zaatakować, gdyby miał jakieś ukryte ostrze. Broń bowiem można ukrywać w zasadzie wszędzie; w rękawie, w cholewce buta, w ukrytej kieszeni, za kołnierzem, oraz w paru innych miejscach. Wystarczy trochę inicjatywy. Z jakiegoś jednak niewyjaśnionego powodu Ferren nie sądził, by nieznajomy coś ukrywał. Jedyne, czego naprawdę mógłby się obawiać z jego strony, to magia, ale tej nie potrafił ani wyczuć, ani przewidzieć.
Był jeszcze trzeci powód dla takiego działania. Może nawet nie powód, a przeczucie, coś w rodzaju nagłego spostrzeżenia czegoś istotnego. I w istocie, Ferren odniósł takie wrażenie, jednak nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, czym by to mogło być. Nagle po prostu uznał, że tamten zmiennokształtny nie będzie stanowił do niego zagrożenia. Nie wiedział dlaczego tak stwierdził, ale tak po prostu się wydarzyło. I bynajmniej nie dlatego, iż tamten nawet przyjaźnie się z nim przywitał.

- Em... Dokąd? - zapytał w odpowiedzi Ferren, nie bardzo orientując się o jakie miejsce mogłoby chodzić tamtemu. Może gdyby więcej przemieszczał się z miejsca na miejsce to nie miałby z tym aż takich problemów, ale w tym momencie jego orientacja w terenie ograniczała się w zasadzie tylko do miejskich uliczek, oraz wyznaczania kierunków świata. - Szedłem stamtąd, od jakiegoś tygodnia, nie było tam niczego takiego. To w tę stronę? - zapytał lisołak, posiłkując się gestami jednej ręki, co prawda wciąż nie wypuszczając ani łuku, ani strzały z drugiej.
- Tak właściwie to... kim jesteś? - spytał, lekko zdziwiony faktem, że tamten zmiennokształtny nie zareagował na niego w jakiś sposób, świadczący o tym, że jest to dość nietypowe spotkanie. W końcu, zmiennokształtni nie są dość częstym widokiem w Alaranii, a przynajmniej w tych miejscach, w których Ferren do tej pory przebywał. W każdym razie, chciał dowiedzieć się czegoś o nowo spotkanym jegomościu.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

"Sokoły to bardzo mądre ptaki" - zwykła mawiać jego pani. - "Mądrzejsze niż jakiekolwiek inne." Khar zdecydowanie podzielał jej zdanie. Nie było żadnych wątpliwości, że to on był najinteligentniejszym ptakiem, jakiego kiedykolwiek miała. Wiele razy tak mówiła w jego obecności. I nieważne, czy był tam wtedy ktoś jeszcze czy też nie, Khar zawsze dumnie wypinał pierś, czując się ogromnie zadowolony. Zauważył też, że to właśnie jego najczęściej wynagradzała ze wszystkich swoich ptaków. Nie był jednak pewien, czy to dlatego że wypełniał jej polecenia, czy też po prostu dlatego, że to jego najbardziej lubiła. Dla Khara jednak nie miało większego znaczenia dlaczego tak było. Liczyło się tylko to, że to on był zawsze ten "naj".
Zanim wyruszył, jego pani założyła mu na nogę dziwny przedmiot. Przypominał on trochę te rzeczy, które czasami zdarzało mu się przenosić, lecz był twardszy i trochę cięższy. Powiedziała wtedy coś o pierścieniu i widzeniu, ale o co jej dokładnie chodziło, Khar mógł tylko zgadywać. Wiedział jednak że jego pani bardzo nie chciała, żeby przypadkiem zgubił ten dziwny przedmiot. Najdziwniejsze jednak było w tym to, że wcale nie kazała mu go komuś oddać, Khar miał go po prostu mieć. Sokół jednak wcale protestował - bez trudu był w stanie zabrać przedmiot ze sobą gdziekolwiek tylko się uda z zadaniem, jakie mu powierzyła.
Pani kazała mu podążać. Pokazała mu podobiznę osoby, za którą Khar miał lecieć. Była to najdziwniejsza osoba, jaką kiedykolwiek widział. Z początku nawet myślał, że pokazano mu zwykłego lisa. Pani jednak była szczegółowa - opowiedziała mu dużo rzeczy o nim. Khar miał być ostrożny. Lis podobno potrafił zabijać ptaki nawet w powietrzu. Sokół miał nie dać mu się zauważyć i lecieć za nim, lecz bardzo wysoko, dokądkolwiek tamten się uda. A potem miał czekać na panią.
Sokół każdego dnia przypominał sobie dokładnie, co kazała mu pani, aby nie zapomnieć. Pamiętał, że to mogło trochę potrwać. Nie zamierzał jednak jej zawieść. Po tym, jak udało mu się odnaleźć Lisa, dokładnie tego o którego chodziło, podążał za nim przez parę dni. Prawie nigdy nie spuszczał go z oka. Sokół jednak miał sporo szczęścia, gdyż Lis zdawał się go nie dostrzegać - a nawet jeśli, to nie zwracał na niego uwagi. Khar miał wrażenie, że to dobrze. Może udawało mu się dlatego, iż jego skrzydła niosły go hen ponad drzewami, z dala zarówno od przyziemnych prądów jak i nieprzyjaznych spojrzeń. Tak czy inaczej on miał tylko podążać, a jak na razie udawało mu się to bez najmniejszych problemów.

Khar przysiadł sobie na jednym z wysokich drzew rosnących wokół, takim z którego miał dobry widok na odpoczywającego Lisa. To był dobry czas aby dać skrzydłom odpocząć lub zapolować. Khar, mimo długiego lotu, nie czuł się jednak zmęczony. Miał wrażenie, że to przez powolne tempo, jakie nadawał jego podróży Lis. Irytowało go to trochę, choć z drugiej strony spodobało mu się tak mało męczące zadanie. Zwykle pani wymagała od niego pośpiechu. W końcu to Khar był najszybszy ze wszystkich, więc czemu miałby się temu dziwić? Teraz jednak mógł się odprężyć, a skoro lis też odpoczywał, mógł sobie pozwolić na szybkie polowanie. Niewielkim problemem mógł być fakt, iż znajdował się w lesie, jednakże jak do tej pory sokół dobrze sobie z tym radził. I tym razem nie powinien mieć większych problemów.
I rzeczywiście, sokół wrócił na swoje miejsce po niedługim czasie z zapełnionym żołądkiem zakrwawionym dziobem, oraz poczuciem przyjemnej satysfakcji. Za każdym razem tak się czuł gdy tylko zdołał samemu coś schwytać, upolować. Teraz czuł jeszcze coś na rodzaj podniecenia. Zdawał sobie sprawę z tego, co pani chciała zrobić, wyczuł to w jej słowach. Wiedział więc, że polowanie jeszcze się nie skończyło.
Kiedy jednak spojrzał w dół, na odpoczywającego wciąż Lisa, zauważył jeszcze kogoś innego, kto się do niego zbliżał. Tamten też przypominał owego przeważnie rudego drapieżnika, lecz był niemalże całkowicie czarny niczym krucze pióra oraz sama noc, nie licząc końca ogona i części pyska, które miały odcień niczym podbrzusze gila. Na sobie miał jakieś długie ubranie, również czarne, które ciągnęło się za nim gdy zbliżał się do Lisa. Khar wydał z siebie niezadowolony skrzek. Nie podobało mu się, że się do niego przybliżał. On był zdobyczą dla pani, a ona lubiła zajmować się takimi sprawami sama. Sokół wolałby, żeby tak pozostało również i w tym przypadku. Skarcił się jednak w myślach. Pani przestrzegała go, aby się nie zbliżał. Miał tylko obserwować, nic ponadto. Na pewno nie mówiła, żeby miał go bronić.
Khar przyglądał się więc, jak Czarny zbliżał się do Lisa. Przez chwilę obawiał się, że rzeczywiście go zabije, jednak okazało się że sokół nie docenił odpoczywającego drapieżnika. Lis w momencie zerwał się z miejsca, potem chwycił za jakiś ładny gładki patyk, a potem przyłożył do niego inny, mniejszy. Khar miał wrażenie że jest to broń, gdyż widział już kiedyś coś takiego. Ten mniejszy patyk z pobłyskującym metalem na końcu był do rzucania. Sokół nie orientował się do końca, po co był ten drugi, jednak to chyba nie powinno go aż tak interesować. Zdawało się, że teraz to Lis ma przewagę. Z jakiegoś powodu jednak okazało się, że chyba nie zamierzają ze sobą walczyć. Khar nie słyszał ich zbyt dobrze, lecz dostrzegł, że Lis, podobnie jak Czarny, trochę się rozluźnił. Może to i dobrze. Tylko czy teraz miał śledzić obydwóch? Teraz chyba będzie trudniej pozostać niezauważonym. Ale Khar na pewno sobie i z tym jakoś poradzi. Nie zawiedzie swojej pani.
Nagle sokół dostrzegł jak spomiędzy drzew wychynęła młoda sarna. W dwóch susach przeskoczyła przez drogę i dopiero wtedy spostrzegła Lisa i Czarnego. Kolejny skok, jaki wykonało przerażone zwierzę wyglądał jakby coś ją uderzyło z boku, choć Khar nie zdołał niczego takiego dostrzec. Sarna o mało co nie wpadła przez to na jakieś drzewo, jednak jakimś cudem zdołała je wyminąć, po czym pognała dalej.
Zarówno Lis, jak i jego nowy towarzysz, nagle wydali się mu przestraszeni. Nie był pewien, co to spowodowało, jednak na pewno nie było to z powodu sarny. Obaj patrzyli raczej tam, skąd ona wypadła. Po chwili jednak Lis złapał swoje rzeczy i czmychnął w las, tam gdzie miał najbliżej. Czarny stał tam jeszcze chwilę, ale wkrótce oprzytomniał i też wbiegł w las w poszukiwaniu schronienia, lecz z jakiegoś powodu w przeciwną stronę. Nagle Khar przekonał się, co ich tak przeraziło. Z gąszczu wypadły ogromne psy, które szarżowały dokładnie po tropach sarny. Zaraz za nimi biegli ludzie, trzymając patyki podobne do tych, które miał ze sobą Lis. Jeden z psów jednak nagle zmienił kierunek, podążając wyraźnie w kierunku Czarnego. Ktoś coś krzyknął i jeden z ludzi popędził za nim. Khar nie wiedział, czy zamierzał łapać psa, czy Czarnego. Pozostali jednak nie przerywali gonitwy na tropie swojej zwierzyny i czym pobiegli dalej. Khar został jeszcze przez chwilę, na tyle długo by spostrzec wyłaniającego się z lasu człowieka który targał swojego psa za obrożę. Czarnego nigdzie nie było widać.
To jednak nie za nim, a za Lisem pani kazała mu podążać. Khar, pamiętając dobrze jej polecenia, wzbił się w powietrze, tym razem jednak o wiele niżej, tak by liście drzew nie przesłaniały mu widoku. Szybował tuż nad drogą, raz po raz machając skrzydłami. I rzeczywiście, już po chwili dostrzegł uciekającego wzdłuż traktu Lisa. Zdaniem Khara wcale nie wyglądał jakby chciał wrócić w tamto miejsce. Po jakimś czasie jednak Lis zwolnił i się zatrzymał, spoglądając nerwowo za siebie. Nikt go jednak nie gonił, najwyraźniej nawet psy nie zorientowały się o jego obecności, lub po prostu były zbyt zajęte pościgiem. To bardzo dobrze. Pani nie lubi, kiedy ktoś odbiera jej zdobycz...
Zablokowany

Wróć do „Szepczący Las”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości