Szepczący LasInna krew.

Utopijna kraina druidów, zwierząt i wszystkich baśniowych istnień. Miejsce przyjazne dla każdego stworzenia. Ogromny las położony w górskiej dolinie, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje.
Awatar użytkownika
Sauria
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sauria »

Była zrozpaczona. Czuła się wewnętrznie rozdarta, jakby coś chwyciło ją za duszę i ciągnęło w tysiąc stron rozrywając ją na kawałki. Zrobiła źle... nie powinna dać się tak ponieść emocjom, ale wtedy... Sto lat temu była inna, bardziej porywcza, bardziej emocjonalna, traktowała wszystko inną wrażliwością niż teraz. Choć ciążyła na niej klątwa to i tak była dużo spokojniejszą istotą niż kiedy spotykała się z Widugastem. Córkę wychowała w nienawiści do mężczyzn, ale nawet ta nienawiść już się zmieniła. Była nieufna wobec nich, ale już nie pałała taką nienawiścią i gniewem jak kiedyś. Teraz trzymała ich na dystans, ale nikomu i niczemu nie sączyła do ucha jadu. Gdyby tylko jej córka wiedziała, że niesłusznie zamknęła jej ojca w drzewie... Co by powiedziała? Jakby zareagowała? Czy znienawidziłaby ją za to, co zrobiła? Za to, że przez lata opowiadała jej jakim był bydlakiem. Czy odrzuciłaby jej miłość, gdyby wiedziała, że to wszystko mogło potoczyć się inaczej? Czy Illana byłaby inna, gdyby wtedy Sauria postanowiła inaczej? Czy jej córka dziś byłaby przy niej? Czy tworzyli by rodzinę? W głowie grzmiały jej pytania bez odpowiedzi. Jednego jednak była teraz pewna, nie chciała zupełnie odrzucać Widugasta. Nie mogła mu tego zrobić po raz drugi. Musiała dać mu szansę, tak podpowiadało jej serce i rozum. Nagle wspomnienie jego zdrady stało się chaotyczne i mgliste, zmieniło się w coś co nie uderzało już w nią jak wielka fala podczas sztormu. Było niczym drzewo targane wiatrem we wszystkie strony, stało się czymś innym niż było dotąd. Czyżby jej postrzeganie przeszłości mogło zmieniać warunki klątwy? Zamknęła oczy i potrząsnęła głową. Pod powiekami nie miała już obrazu z przeszłości, a jedynie ciemność.

I wtedy wszyscy usłyszeli, a właściwie poczuli wołanie o pomoc. Sauria gwałtownie otwarła oczy i odwróciła się w kierunku, z którego dobiegało wezwanie. Jednak nie rzuciła się w tamtą stronę jak to zrobiła pozostała trójka. Nie pobiegła za nimi. Była ostrożna, lecz kiedy Arhuna zniknął jej z oczu, ruszyła w stronę, w która udała się cała trójka. Szła szybkim krokiem lecz nie biegiem. Nim dotarła do miejsca wołania tam trwała już walka. Sori szła kilka kroków przed nią. Sauria widząc co się dzieje schowała się za drzewem. Nie nadawała się do walki w zwarciu, ale nie mogła też zostawić Arhuny samego. Wszystko działo się jakby jednocześnie. Korzenie drzew wystrzeliły z ziemi, jedna z driad krztusiła się wodą, druga rzucała się jej na ratunek. Widu walczył z bandą elfów. Sauria była zdezorientowana, ale nie mogła zostawić go samego wśród tej awantury, nie zamierzała jednak wpadać w środek bitwy. Wychylając się zza drzewa, ale nadal stojąc za gęstymi krzakami powstrzymała Sorii by ta nie wparowała w środek kłótni.

- Zostań – poprosiła. Uniosła ręce i nagle gałęzie drzew, znajdujące się tuż nad głowami elfów zaczęły rosnąć. Wypowiadając zaklęcie jedna z nich oplotła w pasie elfa-oprawcę i pociągnęła go w górę. Potem to samo stało się z drugim. I wtedy zobaczyła z daleka to co działo się w rzece: driady były już na drugim brzegu, ale blondyneczka wyraźnie ciągnęła ją w druga stronę. Nie wiedziała, czy powinna im pomóc, czy też zostawić to w spokoju. Ona, Widu i Vertai byli silni, meli potężne moce, potrafili sobie poradzić z bandą, ale Sauria nie miała bladego pojęcia o co tu tak naprawdę chodzi. Jednym zaklęciem trzymała w ryzach gałęzie unoszące nad ziemią dwójkę elfów, a drugim chciała pomóc siostrom przedostać się na ich stronę rzeki. Postąpiła kilka kroków do przodu wyłaniając się zza krzaków. Wyciągnęła dłoń w stronę wody i zaczęła powtarzać jedno zaklęcie kilka razy. Nagle nurt rzeki stał się lżejszy, a woda jakby zaczęła uchodzić z koryta, sprawiając, że wystające z dna kamienie wynurzyły się spod jej powierzchni. Magia Wody, to tej dziedziny użyła Sauria by spłycić rzekę i pozwolić przedostać się siostrą na ich stronę. Nie wiedziała jednak, czy one z tego skorzystają.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

        Trudno powiedzieć na ile arystokratka przejęła się niegrzecznymi słowami Sonei. Zdecydowanie bardziej przejmowała się losem własnej córki, szczególnie, że trafiła ona w ręce rudowłosej driady. Nie trzeba było zbyt bystrego umysłu by stwierdzić, że ma z nią na pieńku. Białowłosa z dumą spojrzała, jak jej własne dziecko wpycha te mendę do wody, chociaż wolała się z nią uporać własnoręcznie. A niech ją szlag! Życzyła jej szczerze rozbicia głowy, ale ku jej zaskoczeniu, na ratunek ruszyła ta krzykliwa blondyna. Jednak sytuacja sprawiała, że było coraz gorzej. Elfka z niedowierzaniem spojrzała na wytatuowanego brata. Czy on naprawdę ją broni?
        - Czy wy jesteście po jej stronie? – prychnęła zwracając się do Widugasta.
        Po chwili i inne gałęzie złapały wszystkich jej współtowarzyszy, lecz elfka tylko spoglądała na własne dziecko w tej plątaninie gałęzi. Szeptem modliła się o jej bezpieczeństwo.

        Frigg nieustannie się krztusiła. Poczuła ucisk na swoim ciele - ktoś mocno się do niej przyczepił, ale wciąż miała mroczki przed oczami, a woda nieustępliwie uderzała ją w twarz. Po chwili całe te wodne piekło zakończyło się, gdy driady zostały wyrwane z rzeki. Chciała otworzyć oczy, ocucić umysł, gdy znów spadła boleśnie na ziemię. Ruda zwinęła się z bólu. Tego dnia dorobi się wielu siniaków i miała tylko nadzieję, że nie złamała żadnego żebra. Skomlała chwilę niczym poranione zwierzę, a w tle słyszała burę.
        - Sonia? – spytała tempo.
        Driada uniosła się na łokciach. Mrużyła oczy, a drżący oraz wielokrotnie skopiowany obraz wreszcie się stabilizował. Rwa mać, ale boli!
        - Wisiorek… - mruknęła i obszukała się po możliwych kieszeniach.
        „LIST!” krzyknęła w głowie i zdała sobie sprawę, że nie schowała go sprytnie w wodoodpornej nerce jaką zawieszoną miała na biodrze. Tam trzymała ten pierwszy, który zdobyła od posłańca i była szansa, że ocaleje, ale cóż… Po ptokach. Nie zdołała przekląć losu, a jedynie przełknąć ból, gdy Sonea porwała ją za sobą.
        - Pomóc? – spytała kwaśno. Akurat nie chciała nikomu pomagać… No, nie chciała pomagać temu szarlatanowi z odstającymi uszami.

        Były już blisko całego zamieszania. Frigg ujrzała mnóstwo gałęzi, powieszone elfy i zachichotała pod nosem, jakby to był tylko jakiś dobry psikus. Nie było jej ani trochę żal i właściwie szarpałaby się z blondynką o to, by odejść gdzieś w swoją stronę. Niestety leśną córę trzymały, po pierwsze – interesy, po drugie – Sauria.
        Rzeka, jak na zawołanie uspokoiła się, a jakiś ogromny korzeń stał się mostem do przejścia na drugą stronę. Na całe szczęście. Lysberg zużyła bardzo dużo (i bardzo nierozsądnie) energii na ten cały cyrk. Teraz wystarczyło tylko jakoś to ugrać.
        - Daj mi procę – zarządziła nim jeszcze obie ukazały się w zasięgu wzroku. Frigg wyciągnęła dłoń w oczekiwaniu, ale czuła, że chwyta tylko powietrze. Spojrzała na swoją przyjaciółkę składając usta w dzióbek. Szybko jednak mimika irytacji przemieniła się w zakłopotanie. Miała wrażenie, że odbiera Sonei co najmniej serce i duszę, a nie zwykłą procę.
        - Ehm… - zająknęła się. – Sonia, no coś ty! Tylko na chwilę! – Lecz rozpacz w oczach blondynki nie ustępowała.
        Dziewczyna ciężko westchnęła. Nie miała łuku, same sztylety. Może jeden z tych wiszących ciuli coś miał, ale stracić energię na kolejną modyfikację drzewa? Driada nerwowo przebierała palcami. Może gdyby nie była taka niemiła dla Sonei to byłaby bardziej skłonna do użyczenia broni... Ruda mogła tylko analizować, ale nie zaprzątała sobie głowy myślami, a szybkim działaniem.
        - Chodź. – Chwyciła dziewczynę złączając ich dłonie. – Tylko szybko przebiegnijmy na drugi brzeg.

        Białowłosa stała nieruchomo nie będąc pewna czy ma prawo się ruszyć. Teraz patrzyła z nienawiścią na elfa.
        - Czy wy wiecie co w ogóle robicie? – pytała ostro, ale i też z nadzieją, że uszaty brat powie prawdę bardziej sprzyjającą niż wrogą.
        Frigg cicho zdjęła buty chowając się za niewielkim drzewkiem. To zmniejszało ryzyko poślizgu, drzewo mimo wszystko było wilgotne od wody. Gdy tylko elfka skończyła zdanie, ona akurat dźgnęła Sonię na znak a sama pomknęła na drugi brzeg. O dziwo, wszystko wyszło jej bardzo szybko i bez komplikacji, na jednym wdechu. Dobiegła do jednego z elfów, pod którym spadły łuk i strzały od trzęsienia go gałęziami. Zielona naciągnęła cięciwę celując strzałą w stronę dziecka.
        - Ćś! – wstrzymała każdego, kto chciał się sprzeciwić. – Dziecko schodzi na dół – powiedziała wolno.
        Dziewczynka przerzucała wzrok na matkę, to na driadę, ale białogłowa skinęła głową by do niej podbiegła. Z ulgą i bardzo niezdarnie, dziewczynka zlazła z drzewa i podbiegła do arystokratki mocno się w nią wtulając. Kobieta czule pogłaskała dziecko po głowie, ucałowała, a kilka szeptów miało zapewnić, że wszystko będzie dobrze.
        - Dawno się nie widziałyśmy, Loret. – Uśmiechnęła się sztywno Frigg.
        - Nie pozwalaj sobie na spoufalanie się – odparła elfka prostując sylwetkę. – Chcesz mnie zestrzelić z łuku? – zakpiła.
        - A chcesz się przekonać, że przez te sto lat nic się w tej kwestii nie zmieniło?
        Białogłowa milczała. Rozejrzała się dookoła. Na moment wpiła wzrok w Sonię, następnie w Widugasta.
        - Nie obwiniaj ich. Oni nie wiedzą, co tu się dzieje – wyjaśniła obojętnie driada.
        - Tyle lat… - syknęła elfka postanawiając zignorować towarzystwo. – Czyli plotki pochodzące z Maurii były prawdziwe. Nadal żyjesz...
        - Och, oczywiście, że nadal żyję. A ty nie stroniłaś od zaniedbania dawnych spraw, nawet jeżeli miałyby okazać się tylko fikcją. Nie chcę cię zabić…
        - Mnie nie… - warknęła Loret.
        - ...chcę tylko wyjaśnić kilka spraw – ciągnęła dalej, ignorując wtręty elfki. Frigg opuściła łuk, a następnie wygrzebała pierwszy list z nerki. Był bardzo skrupulatnie poskładany, bo sama kieszonka na niego nie była zbyt wielka. – Pieczęć ze złamanym drzewem, które dwoi na pół strzała… Ciekawe. I bardzo dosadne.
        - Ach, to ty załatwiłaś mojego posłańca? – Frigg nie odpowiedziała, bo wiedziała, że i tak się nie wybroni. – Niepotrzebnie. Sprawy i tak potoczył się własnym torem. Nasze stowarzyszenie uzyskało pozwolenie na wyznaczenie sprawiedliwości. Widzę jednakże, że posiadasz pierwszą listę. Skróciła się ona odrobinę, ze względu na stosunki z Lasem Driad, ale nie zabrakło tam najważniejszych nazwisk… Tych, które nie należą do żadnego lasu. Tych, które zostały wyrzucone i uciekają całe życie… - mówiła z satysfakcją elfka zaciskając dłoń na głowie dziewczynki.
        - Nairim z klanu Wiecznych Ptaków też tam jest?
        - A co? Twoja nowa przyjaciółka do pary? Lepiej zajmij się sobą. Górujesz w pierwszej trójce do skrócenia cię o głowę. Gratuluję.
        - Lepiej zwolnij tempo. Mai Lantha’e ma dobre stosunki z Karnsteinem. Nikt nie chce wojny z prywatnych powodów.
        - O czym ty mówisz?
        - Zatruto las, spalono drzewa… Sądzisz, że przejdzie to tak bez echa?
        Elfka zaśmiała się wybitnie głośno.
        - Myślisz, że to z powodu tego głupiego listu? Dziewczyno! Wiesz jaką nagrodę wyznaczono za twoją głowę? W żadnym królestwie i w żadnym lesie nie powinnaś się pojawiać, jeżeli nadal chcesz żyć.
        Frigg na moment zamilkła. Przez jej twarz przebiegło kilka grymasów wyrażających najróżniejsze emocje; podrapała się po podbródku, spuściła wzrok. Mocno analizowała, ale chyba już sama się odrobinę w tym wszystkim zgubiła.
        - Ja nikogo na ten głupi las nie posłałam. Stowarzyszenie stowarzyszeniem, ale mam na tyle rozsądku by nie przeciągać struny. Niech sobie te wszystkie zdrajczynie mieszkają w tym lesie, same wyjdą. Jesteś tego dobrym przykładem. Zamknęłyście się we własnej klatce, ale coś was stamtąd wtedy wyciągnie, a poza obrębem lasu nie macie już żadnych praw – powiedziała zimno Loret przeszywając Frigg chłodnym wzrokiem.
        - Czyli zaprzeczasz, aby ta sprawa miała coś wspólnego z twoimi sądowymi zawiłościami?
        - Powiedziałam. Ja na ten las nikogo nie posłałam. Gnidy same wychodzą…
        Zielona przypatrywała się Loret oraz jej córce. Kiedyś widziała podobny obraz, gdy elfka witała ją u progu bramy do swego dworku. Była wtedy uśmiechnięta, a jej pierwsza córka nie za bardzo jeszcze orientowała się co jest czym. Była tylko dzieckiem więc beztroskie grymasy nie odlepiały się od jej twarzy. Teraz Frigg czuła tylko nienawiść i mogła tylko widzieć swoją przeszłość.
        Wzruszyła ramionami, jakby nigdy nic i obróciła się na pięcie.
        - Dzięki za łuk – rzuciła mimochodem.
        - Myślisz, że to tak wszystko ujdzie ci płazem? Że jesteś nie do tknięcia, bo jakimś cudem przeżyłaś sto lat poza pałacami? Nigdy nie będziesz wolna dopóty dopóki matka każdego dziecka, które zabiłaś, będzie stąpać po tej ziemi – mówiła z jadem Loret.
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Widugast »

        Widugast tylko kątem oka rejestrował co robiła Sonea - dostrzegł jej złocistą czuprynę, gdy przemknęła obok, szybka niczym błysk, spiesząc swojej rudej przyjaciółce na ratunek. Saurii nigdzie nie widział… Ale podświadomie wiedział, że ona tu jest, że nie stałaby bezczynnie w takiej chwili, choćby nawet jej ingerencja w tę potyczkę nie miała być wybitnie zauważalna…
        A jednak była. Jego ukochana driada nie bawiła się w półśrodki i od razu wykorzystała swą wrodzoną zdolność do formowania drzew, by pochwycić tych elfich strażników, którzy jeszcze byli na placu boju. Mężczyźni zawiśli wśród gałęzi przeklinając szpetnie we własnym języku i próbując jeszcze zadać jakiś pojedynczy cios bądź sięgnąć po inną, bardziej użyteczną w tym położeniu broń, lecz to okazało się niewykonalne - zaklęcie Saurii nie dało im zbyt wielkiej swobody. Widugast nie musiał więc już rzucać kolejnych czarów i tylko miał oko na pochwyconych, chociaż i to raczej metaforycznie: gdy tylko miał okazję, rozejrzał się pospiesznie szukając wzrokiem brązowowłosej driady i jej wilczycy, a w tym czasie baczenie na mrocznych elfów miał Vertai, który przechadzał się pod nimi, od czasu do czasu groźnie kłapiąc szczęką i warcząc. Gdy Arhuna odwracał na niego wzrok, dostrzegł wlepione w siebie pełne nienawiści spojrzenie kobiety, która wcześniej nakazała atak. Jej prychnięcie nie wymagało odpowiedzi - już dawno sama sobie odpowiedziała i teraz pewnie nic nie byłoby w stanie zmienić jej stanowiska, a już na pewno nie on. Może ta cała Silje, bo najwyraźniej to ona była zarzewiem konfliktu… Ona jednak razem ze swoją przyjaciółką zniknęła we wzburzonej toni rzeki. ”Widzę je”, skonstatował druid po chwili obserwowania okolicy na płaszczyźnie świata duchów, w czym wspomogły go jego tatuaże. Dusza połączona z ciałem była łatwa do rozpoznania dzięki jasno wyznaczonym granicom. Trochę tak jak z wodą, która przybierała kształt pojemnika, w którym się znajdowała,w przeciwnym razie rozlewając się w bezkształtną kałużę bądź przemieniając w obłok pary. Dzięki temu łatwo było poznać, że driady żyją, gdyż ich sylwetki jarzyły się jasno kawałek dalej wzdłuż nurtu rzeki. Co więcej obie dziewczyny wracały w to miejsce.
        Wściekły wzrok białowłosej kobiety utkwiony w druidzie sprawił, iż ten w końcu na nią spojrzał. Nie odpowiedział na jej pytanie, zupełnie jakby mówił w innym języku i nie rozumiał o co się go pyta.
        - Leśny duchu… - wezwał go widmowy basior. - Coś tu nie gra…
        Arhuna wywrócił dyskretnie oczami - oczywiście, jego dopadła ta sama refleksja, jednak i tak było już po czasie. Dlatego Thorvaldsdottir zaciskał zęby i czujnie obserwował zarówno tych, których w pierwszym odruchu uznał za wrogów, jak i wracające driady, co do których też nie miał już żadnej pewności kim w stosunku do niego są. Liczył, że jeszcze będzie miał okazję dowiedzieć się w co tak niefortunnie się wmieszał…
        Odpowiedź jednak nie nadeszła. Widugast ściągnął lekko brwi zastanawiając się czy to język zmienił się przez ostatnie sto lat tak bardzo, że teraz on miał problem za nim nadążyć, czy to kobiety rozmawiały ze sobą w taki sposób, że trudno było uchwycić sens ich wypowiedzi. Liczył, że to ten drugi przypadek, gdyż wcześniej kilkakrotnie zdarzyło mu się prowadzić dłuższe rozmowy i wcale nie miał aż takich problemów, by zrozumieć ich sens. Docierała do niego jednak jedna bardzo istotna kwestia: rudowłosa driada była dokładnie tą, której szukał. Już wcześniej miał takie podejrzenia, głównie przez wygląd i zachowanie Silje, ale też trochę przez rozmowy między nią a Soneą, które udało mu się usłyszeć. Wtedy były to jednak raczej domysły, a teraz miał prawie niepodważalne dowody: Mauria, Mai Lantha’e, “Fryga”... Lecz świadomość tego, że właśnie znalazł osobę, której szukała Vivian, wcale nie przyniosła mu ulgi. Może wręcz poczuł większą presję gdyż już, teraz, w tej chwili, chciałby móc ją o tym poinformować, by teraz to czarodziejka mogła wywiązać się ze swojej części obietnicy. I pomyśleć, że jeszcze rano nie czuł aż takiej presji, bo gdy jeszcze tyle było przed nim, nie odczuwał pośpiechu, lecz skoro spotkał Saurię… I na dodatek na niej również ciążyła klątwa rzucona przez Vitarię… Może Vivian pomogłaby i jego ukochanej driadzie? Nie musiała odczyniać żadnej z klątw, wystarczyłoby, że wskazałaby mu sposób, sam zrobiłby resztę…
        - Skup się, leśny duchu - skarcił go nagle Vertai, widząc rozbiegany i nieobecny wzrok druida, który był zupełnie pochłonięty łączeniem wątków. Głos wilka przywołał go jednak do porządku - Arhuna wrócił myślami na ziemię i czekał co będzie dalej. ”Jaka nagroda?”, pomyślał, a jego oblicze stężało w wyrazie niezadowolenia. Wiedział co prawda, że nie zawsze ci ścigani listami gończymi byli tak bezkrytycznie winni, lecz Silje nie dała mu do tej pory ani jednego powodu by uważać ją za osobę dobrą, założył więc, że czegokolwiek nie zrobiła, było to przestępstwo a nie nieporozumienie. W końcu ruda bardzo chętnie szafowała cudzym życiem i chyba nawet niespecjalnie liczyła się z uczuciami bliskich sobie osób - takich jak Sonea…
        I nagle padło to jedno najważniejsze oskarżenie. Do tej pory Widugast był w stosunku do Frigg jedynie nieprzychylny, teraz jednak poczuł, jak ogarnia go złość. “Dziecka, które zabiłaś” - te słowa podziałały na niego jak czerwona płachta na byka. Wpadł w szał, bo niewiele było zbrodni, które były dla niego równie bestialskie, co morderstwo popełnione na szczenięciu, bez względu na rasę.
        - Co ona powiedziała? - wysyczał druid, mając na myśli słowa elfki, lecz wyjaśnień żądając od Frigg. Postąpił dwa kroki do przodu, pochylony jak podchodzący przeciwnika wilk, z którym kojarzył się nie tylko przez postawę, ale również przez spoczywające na jego ramionach futro, którego pysk przysłaniał częściowo jego oblicze. Vertai widząc wzburzenie druida nie wchodził mu w drogę - zniknął z oczu śmiertelnych, jednak nadal pozostawał na ich planie, by móc wspomóc swego szczeniaka.
        - Tłumacz się i to najlepiej szybko i przekonująco, bo nie ma gorszej zbrodni, niż podnieść rękę na bezbronnych - wycedził przez zaciśnięte zęby druid. Można by mu zarzucić, że zachowuje się jak chorągiewka na wietrze, lecz wieść o dzieciobójstwie nie jest czymś, obok czego można przejść obojętnie, nawet jeśli wcześniej miało się nie wiadomo jak dobre zdanie o danej osobie.
Awatar użytkownika
Sonea
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Sonea »

        Większość uwagi małej dzikuski skupiona była na ciągnięciu za sobą upartej driady, więc nie zawracała sobie głowy jej nieskładnym bełkotem. Naprawdę, niedługo rzeczywiście uwierzy, że jej Fryga to nie Fryga, jak będzie takie głupstwa wyczyniać. To ona była od robienia głupstw! Sonia! A nie ta ruda małpa. Ona jej powinna pilnować i mówić mądre rzeczy i ładnie wyglądać i powstrzymywać od zjedzenia zielonej czerwonej porzeczki, a nie rzucać się na ludzi i wyszarpywać im rzeczy! Czeka je poważna rozmowa, nie ma to tamto.
        Póki co jednak należało wyruszyć na ratunek ładnej driadzie i elfowi i duszkowi też. Fryga–nie-Fryga przestała się w końcu szarpać i przebiegły razem przez wystające kamienie i korzenie drzew, odsłonięte spod wody przez tamtą ładną driadę chyba. W pewnym momencie Ruda wręcz przejęła prowadzenie, mijając siostrę po jednym z konarów, po czym wypowiedziała słowa, na które Sonea zatrzymała się powoli, otwierając szeroko oczy. Ale że co? Dać procę? Jej procę? Jej skarb? Spoglądała zmieszana na wymachującą na ślepo rękę siostry. Ale czy to była jej siostra? Powoli podniosła ręce, przyciskając procę do piersi niczym najdroższe piórko, kryjąc ją przed rozczapierzonymi palcami driady, sięgającymi dramatycznie w jej stronę. Gdy Opiekunka odwróciła się przez ramię, blondynka przeniosła pełne szoku i rozpaczy spojrzenie na jej oczy, a zaciskające się na procy palce aż zbielały od ściskania ukochanej broni. Dopiero słysząc znajome zdrobnienie spojrzenie nieco jej zmiękło, ale po chwili zmarszczyła nosek i obróciła się na pięcie, zadzierając brodę w niebo i wciąż ściskając broń.
        - Tak! Teraz to Sonia, tak? Podobno mnie nie znasz, sama tak mówiłaś, że nie jesteś Fryga, a jak ty nie jesteś Fryga to ja nie jestem Sonia, a teraz nagle chcesz moją procę? Żadne nie-Frygi nie dotykają mojej procy… łojoj! – furkała pod nosem, gdy nagle przyjaciółka złapała ją za rękę i pociągnęła za sobą, a wszystkie myśli blondynki wyfrunęły z jej głowy, pozostając nad rzeką.
        Nie do końca zrozumiała szturchnięcie, które zaserwowała jej ruda driada przed odejściem, więc wzruszyła ramionami i pozostała na miejscu, przyglądając się zwisającym z drzew elfom. Jeden z nich dyndał przed samym jej nosem, a że cienkie, lecz gęste pnącza oplotły mu też usta, mógł jedynie łypać wściekle na uśmiechającą się słodko małą blondyneczkę. Sonea przez chwilę splatała za plecami świerzbiące ręce, lecz długo nie wytrzymała. Rozejrzała się ukradkiem, czy nikt jej nie zwróci uwagi, że zabawa jest niewłaściwa, po czym pchnęła lekko spętanego elfa, który odleciał kawałek w tył, po czym powrócił do chichoczącej dziewczyny. Z jego oczu ziała żądza mordu, ale driada pchnęła go tylko mocniej, najwyraźniej doskonale się bawiąc.
        - Widziałam kiedyś coś takiego w mieście – opowiadała mu z przejęciem. – Takie kukły pełne cukierków podwieszało się pod drzewem i dzieciaki z zawiązanymi oczami próbowały trafić kijem w głowę i jak trafiły to wysypywały się stamtąd cukierki. Ale nie martw się, tobie nie przywalę, wiem, że nie posypałbyś się w słodkości – zachichotała i pchnęła znów elfa, u którego złość powoli przeradzała się w niepokój zmierzający ku panice.
        Rozmowa Frigg z elfką docierała do niej jak przez mgłę. Niby wyłapywała słowa, jednak kontekst zupełnie nic jej nie mówił: jacyś posłańcy, listy, imiona, których nie znała. Jedynie na wieść o lesie zastrzygła uchem, jednak i tutaj nie padła żadna ciekawa informacja, więc Sonea westchnęła głośno, oklapnięciem całego swojego ciała dając znać jak bardzo się nudzi. Spuściła głowę, przyglądając się trawie pod swoimi stopami i palcami usiłowała łapać poszczególne źdźbła trawy. Zaśmiała się pod nosem, gdy na nogę weszła jej mrówka i przez chwilę obserwowała jak owad błądzi zdezorientowany po jej skórze, po czym wraca z powrotem na ziemię. Poderwała wzrok dopiero, gdy wyczuła poruszenie – Frigg odwracała się od swojej dotychczasowej rozmówczyni, co dało Sonei nowe pokłady energii. Uśmiechnęła się wesoło i chciała już zapytać, czy mogą ruszać dalej, gdy elfka swoimi ostatnimi słowami pogrzebała wszystkie szanse na pokojowe zakończenie tej sprawy. Blondynka zmrużyła niebezpiecznie oczy i nim ktokolwiek mógł zareagować skoczyła w stronę mrocznej jak zwierzę, w znajomym stylu uczepiając się rękami i nogami przodu jej ciała, i własnym ciężarem obalając ją z impetem na ziemię. Dziewczynka pisnęła, ale Sonea odesłała ją jednym spojrzeniem, po czym miodowe ślepia powróciły do elfki.
        - Kłamiesz – syknęła w stronę zaskoczonej kobiety, która nie drgnęła nawet, przyduszona do ziemi zarówno ciężarem drobnej dziewczyny, jak również nożem, który pojawił się nagle w dłoni driady, z ostrzem przyłożonym pod brodą kobiety. Nawet gdy po chwili odzyskała rezon i usiłowała strącić z siebie drobną dziewuszkę, z zaskoczeniem stwierdziła, że ta nawet nie drgnęła, nie robiąc sobie nic z tego, że przez poruszenie jej ofiary, zaczyna przecinać jej skórę.
        - Plotki, śmierdzące kłamstwa! – Pochyliła się w jej stronę, płonąc gniewem zupełnie nie pasującym do swojej wcześniejszej beztroskiej postawy. W środku aż buzowała ze wściekłości. To właśnie przez takie głupie krowy jak ta, rozgadujące łgarstwa i nastawiające wszystkich przeciwko Frigg, jej przyjaciółka musiała wtedy uciekać i ją zostawiła. To przez nią ją zostawiła!
        - To nie ona je zabiła i lepiej to sobie zapamiętaj, zamiast paplać co ci ślina na język przyniesie – cedziła, nie puszczając ostrza i tylko okazjonalnie syknięciem odsyłając córkę kobiety na bezpieczną odległość. Mała miała zaszklone oczy i usteczka wygięte we wściekłym grymasie, ale coś jednak trzymało ją na dystans od szalonej złotowłosej.
        Sonea jednocześnie odpowiadała Widugastowi, który najwyraźniej łyknął głupią bajeczkę biało-czarnej krowy, co raczej nie było mądre z jego strony. Nie odwracała się jednak w jego stronę, nie chcąc tracić z oczu głównego wroga, jednak gotowa była bronić siostry przed każdym zagrożeniem, chociażby miała ją Duszkowi z gardła wydzierać.
Awatar użytkownika
Sauria
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sauria »

Sauria czuła się w tym wszystkim ogłupiała. Tak naprawdę nie miała pojęcia co tu się właściwie działo. Broniła swoich sióstr, bo tego ją nauczono. Nie potrafiła z góry założyć, że są złe, wręcz przeciwnie, z góry zakładała, że są dobre i potrzebują pomocy. Spojrzała ukradkiem na drugą stronę rzeki, siłą woli i magii utrzymując ją w ryzach. Czekała, aż ruda i blondynka przejdą na drugą stronę. Przez moment zastanawiała się, czy dobrze robi, może lepiej było je pozostawić w bezpiecznym miejscu. Jednak szybko przekonała się, że dziewczęta chcą skorzystać z jej pomocy. Ruszyły płytkim nurtem w ich stronę. Zgrabnie i szybko przeskakiwały po kamieniach i wystających korzeniach drzew, by wkrótce znaleźć się po ich stronie rzeki.

To co zdarzyło się potem było dla Saurii zupełnie niezrozumiałe. Trzymając elfów zaplątanych w gałęzie przysłuchiwała się rozmowie rudej z białowłosą. I w zasadzie nie pojmowała o czym one mówią. Jaki list? Jakie dzieci? Jakie morderstwo? Jaka nagroda? O co tutaj do licha chodziło! Czyżby ruda była zła? Ale jak to... Przecież była driadą, driady nie były dzieciobójczyniami, driady nie były złe. Były dziećmi lasu, kochały drzewa, przyrodę, przecież żadna z nich nie mogłaby zabić dziecka...

Być może Sauria była naiwna, ale wychowano ją w miłości do dzieci i nie wyobrażała sobie, że jakakolwiek córa lasu mogłaby skrzywdzić dziecko. Inna sprawa miała się jeśli chodziło o mężczyzn, bo z tymi akurat miała złe doświadczenia, ale dziecko? Czy naprawdę jakakolwiek driada byłaby w stanie skrzywdzić niewinną istotę? Co prawda teraz ruda stała i mierzyła do białowłosej i jej córki, ale Sauria nie była w stanie uwierzyć, że mogłaby skrzywdzić tą małą istotkę, a co dopiero mówić o dzieciobójstwie. Nie... Sauria nie potrafiła uwierzyć, że jej ruda siostra byłaby do tego zdolna.

Nagle z rozmyślań wyrwała ją blondynka, która bezceremonialnie zaczęła sobie bujać jednym z elfów, którego Sauria uwięziła w powietrzu. Z niedowierzaniem spojrzała w stronę jasnowłosej. Czy ona myślała, że to wszystko to jakieś żarty? Oni tu byli w poważnej opresji, walczyli z jakimiś elfami, a ta postanowiła pobujać sobie elfem, jak nagi chłop w stodole swoją fujarką. No ludzie... może i ta mała istotka była urocza, ale zdecydowanie nie wiedziała co można, a czego nie. No przecież ona go więziła w gałęziach, a Sonia po prostu zaczęła nim kołysać...

Wtem jej tok myślenia znów został przerwany i to przez Widugasta, który najwyraźniej uwierzył w to co mówiła białowłosa elfka. Wściekł się nie na żarty i ruszył na rudą. Sauria nie zamierzała się w to mieszać, nie chciała bronić Silje, bo nie była pewna ani czy driada jest na wskroś zła i zrobiła to co jej zarzucano, ani czy jest dobra i to wszystko to pomówienia. Nie chciała się wtrącać w kolejny konflikt. Dzięki temu, że Sonia i Frigg przeszły na drugą stronę rzeki, Sauria miała teraz tylko we władzy gałęzie, które pętały elfów. Nie chcąc ładować się w bałagan, który już tu panował, zrobiła kilka kroków w tył i stanęła za krzakiem. Tuż obok niej zjawiła się Sori, która wyglądała na zaniepokojoną.
- Zostań - powtórzyła do młodej wadery, nie chciała by ta się wychlała i wtrącała w tą sytuację. Nagle ku zaskoczeniu brązowowłosej Sonea rzuciła się na elfkę i przystawiła jej sztylet do gardła. Nie mogła uwierzyć, że ta mała istotka potrafiła się zachowywać w ten sposób. Jeszcze przed chwilą bujała sobie elfem, a wtem rzuciła się z nożem na człowieka... no elfa, uściślając. Tak czy inaczej sprawy przybrały jakiś szalony, chaotyczny obrót, zupełnie dla Saurii niezrozumiały.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

        Ostatnie słowa arystokratki sprawiły, że Frigg na krótki moment jakby zastygła. Była zwrócona plecami ku całemu towarzystwu więc ten nieznaczny gest można było dojrzeć jedynie po ruchu jej ramion, które nagle opadły pociągnięte do ziemi nieznaną siłą. Trwało to zaś naprawdę krótko. Niewzruszona dzika wojowniczka z lasu nauczyła się zachować grę pozorów, dlatego też ciało rudej na nowo się spięło. Słowa jednak bolały i czy tego chciała, czy też nie, wbiły się głębokim ostrzem przez zbliznowaciałe serce, a znana jest wszak prawda, że rozerwanie starych ran boli bardziej niż pierwszy, faktyczny cios. Spotkanie Liret, a raczej jej słowa, zbudziły córkę lasu z dziesięcioletniego snu. Driada zdołała już uwierzyć, że można żyć z brzemieniem przeszłości. Trafiając do Mai Laintha’e starała się jeszcze przez długi czas nie dać zwieść myśli, że rozpoczęła nowe życie. Bez oskarżeń, bez ucieczki, ale las był jej domem. Nawet jeżeli nie miał być to Las Driad i życie u boku własnego drzewa, to mogła funkcjonować normalnie. Pielęgnowała rośliny, miała siostry obok siebie, w dodatku z tak samo ciężką przeszłością. Każda z nich stała się wygnanką z własnego rejonu, a w Mai Laintha’e były wolne od niesprawiedliwości.
        Teraz prawda spadła na nią ciężkim głazem z wysokich gór. W jednym momencie poczuła gorzką gorycz rzeczywistości. Bajki istniały tylko w wyobraźni lub w księgach. Wszystko, co tu się działo sprowadziło ją na ziemię. W sposób również dosłowny, bo żebra nadal bolały ją od upadku. Odruchowo delikatnie podrapała się w obtłuczonej okolicy i potrząsnęła głową chcąc znieważyć dociekliwość elfa, lecz zmieniło się to w przeciągu kilku sekund.
        - Mamusiu… - pisnęła dziewczynka zakrywając usteczka kruchymi dłońmi.
        Driada spojrzała kątem oka na dziecko, a w jej polu widzenia znalazła się Sonia, która powaliła na ziemię białogłową.
        - Sonea!
        Lysberg sama nie wiedziała czy jej krzyk bardziej brzmiał jak pytanie czy szok. Aż podskoczyła obracając się w stronę kobiet. Elfka chyba była równie zdruzgotana nagłym zwrotem akcji, ale teraz złotowłosa utwierdziła ją w nieufności jaką żywiła do mieszkanek lasu. Pierwszy szok minął szybko i zastąpiła go nienawiść. Obserwatorom trudno było uwierzyć ile złej energii jest w stanie skumulować się w jednym miejscu, ale najwidoczniej nie ma rzeczy niemożliwych. Była tylko bezbronną damą i chociaż wypełniała wściekłość to okazała się ona słabsza od determinacji Sonei. Nie zdołała zrzucić z siebie blondynki, a szarpanina na nic się zdała, szczególnie, że tuż przy jej brodzie zawitało ostrze. Kobieta przełknęła ślinę, ale wpatrywała się prosto w złote oczy napastniczki. Nienawidziła jej… Nienawidziła jej równie mocno, co Frigg.
        - To nie tobie zabito dziecko… - wycedziła drżącym głosem bliskim rozpaczy na wspomnienie niegdyś żyjącej córki.
        Zielona patrzyła wielkimi oczami na zachowanie Sonei. Wiedziała, że przyjaciółka jest jej wierna, ale nie sądziła, że aż do takiego stopnia. Frigg wiecznie odganiała od siebie bliskich, przynajmniej od kiedy ślub okazał się niewypałem i stał się powodem przelania całej goryczy, a teraz spoglądała na blondynkę i nie była w stanie uwierzyć w to co widziała. Na swój temat mogła powiedzieć wiele, przede wszystkim to, że sama postąpiłaby w identyczny sposób by bronić Kenen, lecz nigdy nie liczyła na wzajemność. Frigg mogła oddać całe swoje serce komuś oraz życie za kogoś, ale nie wierzyła by w podobny sposób działało to w drugą stronę. Owszem, kilka osób mogła nazwać „przyjaciółmi”, ale przyjaciele są do pewnego momentu. W takim przekonaniu tkwiła przez sto lat. Nie umiała dopuścić do siebie nikogo nie chcąc przeżyć tej samej traumy, której doświadczyła, gdy została zmuszona opuścić własny dom.
        - Sonia… - mruknęła pod nosem.
        Nagle zrozumiała, że musi coś szybko zrobić! Nim ten głupi elf się rozmyśli! Sauria nie dawała większych oznak życia, po tym co usłyszała z pewnością miała mętlik w głowie, ale driada driadzie wierna. Gorzej z tym uszatym, zdradzieckim i nawiedzonym szamanem! Jeszcze mu się odechce wierności swojej ukochanej by bronić jej sióstr, a przejdzie do wierności własnej rasie. A zdradzać przecież potrafił (podobno). Frigg wolała nie ryzykować i nie sprawdzać na ile to co mówił było prawdą, podobnie sprawy się pewnie teraz miały i wobec niej, ale tak jak jego wilczy duch pilnował jego, tak Lysberg dzierżyła pieczę nad Kenen.
        Zbliżyła się większymi i szybkimi krokami w stronę dwójki kobiet. Od razu przyklękła łapiąc przyjaciółkę za ramiona i zwracając ją ku sobie. Gest rudowłosej jeszcze nigdy nie był tak łagodny jak w tej chwili. Sonia przełączyła najwidoczniej swój umysł wlepiając ślepia w zielonoskórą towarzyszkę, patrzyła na nią pytająco.
        - Nie możemy tak… - powiedziała nieco zduszonym głosem, który nabrał pojednawczego tonu. Liret nie wierzyła rudej, ale kiedyś, sto lat temu, żyły w przyjaźni. Wielkim bólem był brak wiary w niewinność, lecz w takiej sytuacji Frigg nie umiała powiedzieć jakby zachowała się na miejscu arystokratki. Bo gdy tracisz dziecko jesteś w stanie w cokolwiek uwierzyć?
        Nastający pokój przerwała rozżalona matka zamordowanego dziecka. Elfka uderzyła Sonię z łokcia i to z całej siły w punkt słoneczny. Całkiem przypadkowo, wojowniczką w końcu nie była, lecz Kenen straciła dech, po czym białogłowa wyrwała sztylet blondynce. Machnęła nim gwałtownie, raniąc zielonoskórą driadę w twarz. Frigg chwyciła się oburącz, ale przez rozczapierzone palce dostrzegła, że ta szykuje się na drugi atak. Widok zalanej łzami Liret na długo zapadnie w pamięć rudowłosej, ale w tym momencie bardziej liczyło się przeżycie. Zbiła drugi zamach uderzeniem ręki, tor ataku zmienił się. Sonii na szczęście nie dosięgnął. Lysberg chwyciła dłonią twarz białogłowej, wyglądało to dosyć makabrycznie, szczególnie, że obok stała jedenastoletnia dziewczynka, ale działanie było niegroźne. Elfa wywróciła oczami i opadła na ziemię nieprzytomna. Dziecko krzyknęło przerażone wniebogłosy. Córka elfki chciała uciec, ale Frigg dosięgnęła kostki dziewczynki. Dziecko upadło, a driada postąpiła z nim w podobny sposób co z matką. Pisk jedenastolatki ucichł, gdy straciła przytomność. Frigg od razu uniosła ręce na znak niewinności i pochyliła automatycznie głowę, jakby ktoś miał ją przeszyć strzałą.
        - Spokojnie, one żyją! – krzyknęła.
        - Ona… ONA! ONA JE ZABIŁA! – wrzask jednego z wiszących elfów sprawił, że reszta dołączyła do chóru głośnych oskarżeń. Driada wstała marszcząc brwi i wyginając usta w niezadowoleniu, miała wrażenie, że cała straż stoi wokół niej mierząc w nią świeżo naostrzone halabardy.
        – Tylko podniosłam im ciśnienie tętnicze by omdlały. Zaraz się ockną – powiedziała cicho, gotowa jednak na jakiś cios z innej strony. – Możecie zmierzyć im puls - rzuciła na koniec i zbliżyła się do Sonei. Wyciągnęła w jej stronę rękę i pomogła wstać.
        - Nic ci nie jest? – spytała dźwigając driadę do pionu.
        Frigg pochyliła się by jeszcze podać sztylet przyjaciółce. Nie wiedzieć czemu poczuła wobec Sonei pokorę, to co zrobiła było mało rozsądne, coś czego nie powinno się chwalić, ale w pewien sposób oddało wierność. Driada czuła wielki wstyd, zanim jednak zacznie tłumaczyć się przed nią, musiała spróbować wykaraskać je z nieciekawego położenia.
        Rudowłosa przetarła policzek rozmazując krew, chciała sprawdzić jak szkodliwa jest rana. Piekła niemiłosiernie i podczas mówienia sprawiała jeszcze większy ból, ale cięcie na całe szczęście było powierzchowne. Spojrzała na poplamione krwią dłonie, ale miast komentować cierpienie zwróciła się ku elfowi.
        - Prawdą jest, że nazywają mnie dzieciobójczynią – powiedziała najspokojniej jak tylko potrafiła, ale słowa te przechodziły jej z trudem przez gardło. Nigdy nie chciała nią być.
        - Twoja klątwa może stanowić pewien argument ku twej niewinności, ale tak naprawdę mogłeś zostać nią naznaczony po dokonanym przez ciebie akcie zdrady, po czym postanowiłeś, że jednak porzucisz też tę wiedźmę i wściekła wymachiwała rękoma. Teorii może istnieć bardzo wiele, można wysnuć tysiące domysłów, ale póki co, broni cię jedynie tak naprawdę wiara oraz zaufanie. Moja sytuacja jest nieporównywalna, ale łączy je jeden wspólny punkt. Oskarżenia istnieją, ale ich niewinność trudno udowodnić – mówiła dalej już spokojniejszym, ale poważnym tonem. Dopiero teraz zauważyła, że stanęła zakrywając Sonię ramieniem, jakby intuicyjnie chciała ją bronić.
        - Nazywają mnie tak, ale nie ma jednoznacznego dowodu ani na moją winę, ani niewinność. Słowa dopowiadają się same. Nikt nie chce ryzykować bezpieczeństwa własnych dzieci więc automatycznie ci, którymi się otaczałam, postawili na mnie krzyżyk. – Nagle pomyślała, że jest za bardzo wylewna w swojej opowieści. Nie mogła za dużo powiedzieć, aby nie pogorszyć tej sytuacji. Oczywiście, że Sonia z Frigg walczyłyby o swoją wolność oraz o same siebie, ale w córce generała zrodził się polityczny duch, który wolał uniknąć cięcia nożem. Głównie nie chciała rozlewu krwi ze względu na Saurię.
        Właśnie, Sauria. Frigg myślała o niej z ciężkim wdechem. To nie przed Widugastem się tłumaczyła, lecz przed nią. Podchodziła jednak z wielkim dystansem, co do tego kto jej uwierzy. Nie robiła sobie płonnych nadziei, przed chwilą zawiodła się na myśl o tym, że może żyć z brzemieniem przeszłości w spokoju.
        - Dekadę temu, w okolicach królestwa Karnstein, oddano mi pod opiekę pewną częścią lasu. Nazywamy ją „Mai Laintha’e”. Niestety zostało ono zaatakowane pod moją nieobecność i zatrute. – Frigg spojrzała na wiszących elfów, którzy szeptały między sobą. Pewnie snuli plany wydostania się i zaatakowania. W takich okolicznościach nie mogła powiedzieć zbyt dużo na temat małego, leśnego królestwa. Sytuacja była bardzo poważna, ale zdradzanie się ze słabościami lasu wśród osób, które chcą się na niej zemścić nie wróżyło dobrych rokowań na przyszłość.
        - Szukam pewnej driady, która prawdopodobnie jest w stanie pomóc uleczyć las, a i którą z niego porwano. Nazywała się Mirian i widnieje na liście „sióstr do ścięcia”. Pani Liret jest założycielką zgromadzenia chcącego wyznaczyć sprawiedliwość. – Lysberg sięgnęła malej nerki uczepionej na biodrze. Rozwiązała ciasny sznurek wyjmując kawałek na wpół przemoczonego papieru. Rozłożyła go po czym pokazała elfowi. Jeżeli chciał go przejąć nie przeciwstawiała mu się, mimo że część była rozmyta.
        - To jest lista tych driad. Widnieje tam imię Nairim, odwrotność imienia porwanej siostry. Muszę koniecznie odnaleźć ją na czas, inaczej…
         „… las umrze”, pomyślała boleśnie.
        - …będę musiała znaleźć inne rozwiązanie – dokończyła.
        Frigg spojrzała na Liret. Na czole kobiety malowała się zmarszczka. Jeżeli trzeba będzie to jeszcze raz pozbawi elfkę przytomności.
        - Puść mnie wolno elfie. – Głos Frigg stał się ostrzejszy, bardziej piekący. – Nie możesz mnie oskarżyć o zbrodnię, na którą nie ma dowodu. Chcę tylko uleczyć las. Później możesz sobie po mnie wrócić i zadźgać tą swoją dzidą. Wiesz gdzie mnie szukać. Jestem w końcu Opiekunką pewnej części ziem, heh. – Uśmiechnęła się zdawkowo, nieco złośliwie. – Teraz mam większy ciężar na swoich barkach niż oskarżenia sprzed stu lat. Stanowi to pewne utrudnienie w poszukiwaniach, ale nie odpuszczę dopóki nie znajdę rozwiązania. Jeżeli staniesz nam na drodze to wiedz, że nie mam zamiaru cofnąć się choćby o krok – mówiła zdecydowanie i gdzieś między tymi słowami Frigg odnalazła dłoń Sonei, którą złapała i zacisnęła na niej palce. Muszą trzymać się razem. Dopiero od tej chwili zacznie się ich prawdziwa, wspólna podróż.
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Widugast »

        Widugast zaczął podejrzewać, że ktoś robi sobie z niego jaja, które na dodatek wcale nie były śmieszne. Obie driady zachowywał się jakby były niespełna rozumu. Wcześniej jeszcze Sonea przypadła mu do gustu, wydawała się słodka, beztroska, trochę naiwna, lecz nagle pokazała się im jako agresywna psychopatka. Czym innym były kąśliwe uwagi i oskarżenia, którymi przerzucały się jej ruda koleżanka i ciemnoskóra arystokratka, a czym innym był taki atak - bez ostrzeżenia, bez żadnego stopniowania napięcia, po prostu w jednej chwili złotowłosa driada bujała sobie radośnie jednym z elfów złapanych w pnącza Saurii (co również było dość upiorne zważywszy na obrazowe porównanie go do jarmarcznej zabawki...), a po chwili już siedziała z zębami w gardle tamtej kobiety. Nawet Vertai stał się niespokojny widząc tę nagłą zmianę nastroju.
        - Leśny duchu… - zwrócił się skonsternowanym tonem do druida, szukając w nim jakiegoś wytłumaczenia dla zjawiska, którego nie pojmował, choć żył już trochę lat i teoretycznie wiele już w tym czasie widział. To jednak nie był koniec dziwów, bo spektakl dalej trwał. Obie strony trwały przy swoich wersjach wydarzeń, a obie były tak samo niekompletne i bezsensowne, lecz druid był póki co bardziej skłonny wierzyć zaatakowanej elfce - po prostu driady nie dały mu do tej pory ani pół powodu, by im zaufał, a on nie należał do osób, które uwierzyłyby komuś ze względu na rasę.
        W zdjęcie swojej przyjaciółki z ofiary zaangażowała się ruda driada, więc Arhuna się w to nie wtrącał, bo to byłoby jak dolewanie oliwy do ognia. Sytuacja i tak była napięta i niejasna, jemu pozostawało więc tylko trzymać rękę na pulsie i obserwować z daleka… W zanadrzu miał przygotowane kilka czarów, a Vertai wyczuwając nastrój swego żywego towarzysza również był gotowy interweniować. Gdy jednak kobiety zaczęły ze sobą walczyć, żaden z nich nie zareagował - wszystko działo się za szybko i zbyt blisko siebie, a Widu zamiast wpaść między nie, wolał chyba osłaniać przerażoną dziewczynkę, która nie wiedziała czy powinna bronić matkę, uciekać czy po prostu się rozpłakać, skłaniała się chyba jednak ku tej ostatniej opcji. A potem zrobiło się jeszcze dziwniej… Zielonoskóra driada złapał swoją oponentkę i sprawiła, że ta upadła na ziemię jak szmaciana lalka. Później to samo zrobiła z dzieckiem, które próbowało uciekać. W Widugaście momentalnie wzburzyła się krew, ale jeszcze trzymał nerwy na wodzy - uchwycił spojrzenie dziewczynki i nie dostrzegł tego charakterystycznego momentu, gdy gaśnie w nich życie…
        - Zamknąć się! One żyją! - huknął w stronę podnoszących raban elfów pozostających w więzach Saurii. Tak, poczuł to. Dwie dusze trzepoczące się nadal w ciałach, trochę zlęknione, ale poza tym twardo przytwierdzone do swoich materialnych powłok. Obu kobietom nic nie groziło. To samo zresztą stwierdził Vertai, który znając swojego szczeniaka zawtórował mu głośno:
        - One zostały po twojej stronie leśny duchu, nie ma ich w moim świecie!
        Jego jednak elfi strażnicy nie mogli albo nie chcieli słyszeć, gdyż Vertai nie wrócił do materialnej postaci i nawet czuły na duchy wzrok Widugasta postrzegał go tylko jako migotanie na granicy pola widzenia…
        Thorvaldsdottir dał driadom czas by się pozbierać, nieustannie jednak patrzył tym dwóm psychopatkom na ręce i wcale nie ukrywał tego, że im nie ufa. Oczekiwał wyjaśnień i one to wiedziały, lecz ta mała ruda jakby specjalnie przeciągała moment odpowiedzi. Nic to, druid czekał. Potrafił być bardzo uparty i wcale nie zamierzał odpuścić dociekania tego, dlaczego nazywano ją dzieciobójczynią, bo była to zbrodnia najcięższa z możliwych…
        Niestety odpowiedź Silje była… okropna. Arhuna patrzył na nią jakby bełkotała w innym języku, bo w istocie tak odbierał jej słowa. Nic nie rozumiał. Nie potrafiła odpowiedzieć wprost, tylko wypowiadała się jak rasowy oślizgły polityk, który nie użyje ani jednego słowa zgodnie z przeznaczeniem. Za to od razu objęła strategią ataku, wytykając jemu dawne zdrady i jasno dając do zrozumienia, że mu nie wierzy i przez to ma prawo robić co chce? Widugast nie krył parsknięcia, gdy przedstawiła mu swoją wersję wydarzeń - była dziurawa jak dawno zużyte sito. Naprawdę myślała, że “machając rękami” można rzucić taką klątwę? I to na dwie osoby? Zresztą, to i tak nie miało sensu, bo Widugast mógł na przykład powołać się na świadka: kto znał Vertaia ten wiedział, że to prawdomówny basior i nie kryłby za wszelką cenę swojego szczeniaka, zwłaszcza w kwestii takiej jak zdrada. Vitaria też z pewnością powiedziałaby jak było, jedynie odpowiednio wyolbrzymiając sferę emocjonalną i mistyczne przeznaczenie… Ale Widu nie zamierzał jej tego mówić, na jej opinii zależało mu z pewnością najmniej. Gdyby to Sauria wysunęła podobne argumenty, może wtedy by dyskutował, a tak jedynie pozwolił driadzie mówić dalej, przełykając wszelki komentarz.
        Historia o skrawku lasu niedaleko Karnsteinu pokrywała się z tym, co druid wiedział od czarodziejki, Silje dopowiadała jedynie kolejne szczegóły. Widugast je zapamiętywał, chociaż Vivian nie chciała od niego aż tak szczegółowych informacji. Może nawet jej ich nie przekaże tylko zachowa dla siebie… To się dopiero okaże, gdy ponownie spotka się z czarodziejką. Na razie miał do rozwiązania aktualną, już i tak wystarczająco sytuację. Ruda driada jakby nagle spokorniała i wyłuszczyła mu smutną historię lasu, nad którym sprawowała pieczę, nawet popierając swoje słowa wymachując mu przed twarzą jakimś papierem. Arhuna nie wyciągnął nawet po niego ręki - widział tyle ile było potrzebne i bez tego, a imion tych driad z pewnością nie znał, zwłaszcza jeśli były to anagramy.
        - Nie zarzucaj mi czegoś, co roi się najprędzej w twojej głowie - odpowiedział, gdy oskarżyła go, że będzie ją ścigał by ją zabić. Póki mógł, starał się zachowywać w stosunku do niej przyjaźnie, lecz najwyraźniej na niej nie robiło to żadnego wrażenia i na wszystko reagowała agresją, czy więc był sens się starać? Nic na tym nie zyskiwał.
        - Idź swoją drogą - odpowiedział jej. - Nie mam powodu by wam ufać, dlatego nie chcę by nasze drogi szły dalej razem. Nie mam też jednak powodu, by wam nie wierzyć, więc odejdę w swoją stronę i nie podążę za wami... Niech Matka Natura będzie wam przychylna, leśne córki, jeśli działacie ku jej chwale. W przeciwnym razie sama się po was upomni.
        - Widugaście, co ty robisz?
        - Chodź, Vertai, pora nam ruszać dalej - oświadczył chłodno druid, poprawiając sobie futro na ramionach.
        Basior spojrzał na swego łysego szczeniaka i już chciał z nim polemizować, lecz chłodne spojrzenie elfich oczu jasno dało mu do zrozumienia, że niczego nie wskóra. Arhuna w tym momencie był dzikszy niż kroczący przy jego boku widmowy wilk i nie było łatwo na powrót go oswoić.
Awatar użytkownika
Sonea
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Sonea »

        Sonea usłyszała swoje imię wykrzyknięte przez siostrę, ale puściła to mimo uszu. Znała ten ton nie tylko z jej ust i on zawsze poprzedzał burę. Tyle dobrego, że zazwyczaj miała chwilę zanim zszokowani obserwatorzy ogarną w ogóle umysłem to, co wyczynia blondynka nim zareagują gwałtowniej. Kenen wiedziała więc, że kończy jej się czas i tylko pochyliła się nad własnym ostrzem, spoglądając leżącej przed nią kobiecie w oczy z taką intensywnością, jak gdyby liczyła na to, że dosłownie coś tam znajdzie. Zmarszczyła brwi z niezadowolonym niezrozumieniem, gdy nie spodobało jej się to, co zobaczyła i usłyszała.
        - Ty naprawdę myślisz, że to ona – powiedziała zaskoczona, zupełnie nic nie robiąc sobie z bijącej od elfki nienawiści. Ręka z nożem wciąż spoczywała twardo przy ciemnoskórej szyi, więc Sonia mogła sobie gdybać do woli, bez obaw że jej ofiara szarpnie się głupio. Lepiej, żeby tego nie robiła.
        - Ale to bez sensu, no bo ja ci mówię, że to nie ona – powtórzyła wolniej, licząc na to, że za kolejnym razem kobieta skuma, co się do niej mówi, ale ta wciąż wpatrywała się w nią z takim zapamiętaniem, że Sonia westchnęła zrezygnowana, a od podmuchu aż grzywka odleciała jej z twarzy, lądując gdzieś u boku głowy. Wtedy też usłyszała znajome zdrobnienie i na to już odwróciła głowę, z rozbrajającym uśmiechem wpatrując się w przyjaciółkę.
        - Słucham? – zaszczebiotała słodko, nie odrywając sztyletu od szyi kobiety, na której wciąż siedziała okrakiem. Ruda złapała ją za ramiona i buzia blondynki rozpromieniła się jeszcze bardziej i dopiero po chwili jasne brwi zjechały się do środka nadając jej nawet nie tyle smutnego, co dość rozczarowanego wyglądu.
        - Ale dlaczego? Ona mówi, że jesteś zła, a jak jesteś dobra, to znaczy, że ona jest zła, bo łga – wyrzuciła z siebie potok słów, po czym nagle zerknęła gdzieś w bok, jakby coś zobaczyła, a gdy wróciła spojrzeniem do Frygi miała minę jakby coś zbroiła.
        - Nawet nie czuję jak rymuję – zawołała radośnie, a jej brwi wykonały taniec na linii góra-dół, gdy driada nagle sapnęła głucho, otrzymując solidny cios w mostek i spadła ze swojej ofiary.
        - O ty krowo… - charknęła, zapadając się w sobie i walcząc o złapanie tchu. Przestała jednak, gdy zobaczyła błysk odbijający się w ostrzu jej sztyletu, lecącego niebezpiecznie blisko twarzy jej siostry. Otworzyła usta w bezgłośnym proteście i wyciągnęła ręce w stronę elfki, by ją powstrzymać, ale było za późno. Przerażone złote oczy przeniosły się na zakrywającą twarz dłońmi Frigg, by po chwili zapłonąć dziką wściekłością, skierowaną na jedną tylko osobę. Zawarczała głucho, gdy czarna krowa wywinęła białkami i odpłynęła w niebyt.

        To, że zarówno elfka, jak i jej córka straciły przytomność, było najlepszym, co mogło im się przytrafić. Sonea klęczała na trawie, opierając się na rękach i dopiero teraz, po bardzo długiej chwili, znów łapiąc powietrze w płuca, co brzmiało, jakby ktoś wyciągnął ją z wody po próbie podtopienia. W nosie miała czy elfki żyją, czy nie, liczyło się tylko to, że Fryga była ranna i to przez nią! Przez jej sztylet! Hańba mu! To znaczy nie aż taka, żeby go wyrzucać, głupi jest to się nie zna, ale ostry, a to najważniejsze. Ale niech się wstydzi!
        Wspierając się więc na rękach przyjaciółki wstała i otrzepała się, odkaszlnąwszy kilka razy, a głupi głupi sztylet schowała troskliwie przy pasie. Na siostrę podniosła natomiast oczy przepełnione największym żalem.
        - Przepraszam Fryga! – zawyła, rzucając się jej na szyję i ściskając z całych sił. – Ja cię tak strasznie i okropnie przepraszam, nie chciałam, żeby ci buzię pocięło, to ta krowa paskudna, ta czarna małpa, ta wrzaskliwa wydra ci to zrobiła, ale moim sztyletem! Ja już go nie będę najbardziej kochać, przepraszam! – łkała w zielonkawą szyję tuląc się całym ciałem do przyjaciółki, by później delikatnie odstawiona przez siostrę, przysiąść ze skrzyżowanymi nogami na trawie.
        Pociągała jeszcze trochę nosem, z ustami wygiętymi w podkówkę i posklejanymi przez łzy rzęsami, ale nie przeszkadzała, gdy jej Fryga kłóciła się z Elfem. W odpowiednich jej zdaniem momentach kiwała tylko potwierdzająco głową, ślepo zgadzając się z każdym słowem przyjaciółki albo kręcąc buntowniczo blond lokami, gdy ta się czegoś wypierała. Inaczej mówiąc stanowiła pantomimiczne potwierdzenie każdego zdania swej siostry. Później oczywiście się zgubiła w tym wszystkim, przez co i przytakiwania i zaprzeczania zaprzestała, ale wciąż wpatrywała się intensywnie w Frygę, odzyskując wątek na nowo, gdy ta złapała ją za dłoń. Blondynka poderwała się momentalnie z ziemi aż podskakując nieco z tego podekscytowania. Sonea i Frigg, kolejna podróż pełna przygód! …znowu! I z Ładną Driadą i z Elfem!
        Wtedy jednak zorientowała się w sytuacji nieco bardziej i potoczyła czujnym spojrzeniem po wszystkich, których potrzebowała do tej wyprawy.
        - Zaraz, zaraz – zamruczała, pukając się palcem w czubek nosa i zastanawiając nad czymś tak głęboko, że aż zapomniała co chciała. Dopiero odwracający się na pięcie elf jej przypomniał, o co jej wcześniej chodziło. Oni się chcieli rozejść! Fakt, że Fryga tym razem nie wypierała się ich nierozłączności i dobrze, bo przynajmniej tą jedną ma z głowy, jednak najwyraźniej z ciekawie pachnącym Elfem się nie dogadała i teraz oboje odwracali się w swoją stronę.
        - Nie, nie, nie! – zawołała, na moment odkładając rękę Rudej z takim namaszczeniem, jakby się bała, że driada może się obrazić, za takie zwykłe puszczenie jej dłoni. Szybko, szybko, zanim siostra się zorientuje, Sonia podbiegła do odwróconego już do nich plecami elfa i wskoczyła mu na plecy, uczepiając się go niczym wiewiórka drzewa.
        - Pamiętam, żeby cię nie dotykać tak zupełnie Elfie! Wszystko pod kontrolą! – zawołała z buzią wlepioną w wilczy płaszcz i przepełzła trochę w górę, by jej buzia pojawiła się nad jego ramieniem.
        - Nie odchodź elfie – zajęczała żałośnie, próbując zajrzeć mu w twarz, ale te długie kudły wszędzie latały. Jego oczywiście, jej były ładnie skołtunione i odrzucone na plecy. Uczepiła się druida nogami, oplatając go w pasie, a rękami próbowała odgarnąć dziwne strąki, by jej nie wadziły.
        - Cały czas się nie pacam! – zaznaczyła, zaciskając w końcu dłonie na futrze i opierając o nie brodę. – Chodź z nami – mówiła słodko. – Ja cię polubiłam wiesz, a Fryga niespecjalnie, ale to się nie przejmuj, ona tak ma po prostu, nie wolno sobie do serca brać, bo to wszystko da się poukładać, tylko trzeba być dla niej miłym. Ona strasznie kochana jest, wiesz Elfie? A poza tym przecież Ładna Driada idzie z nami, a ty ją niby kochasz, więc też musisz iść z nami, bo jakbyś nie poszedł to znaczy, że jej nie kochasz, a mówiłeś, że kochasz, więc to by było kłamstwo, a nie chcesz kłamać, prawda? Prawda? – trajkotała łagodnym głosikiem, o dziwo nie tak irytującym jak mogłoby się zdawać, ale raczej zlewającym się z innymi odgłosami lasu.
        W międzyczasie zerkała też na Frygę czy jej nie ucieka i na Ładną Driadę, czy na pewno idzie z nimi, bo w sumie tak powiedziała, ale jakby nie wyszło to byłoby głupio, bo to był jej główny argument. A chciała mieć argument, to fajne takie, Fryga zazwyczaj miała argumenty i ona też chciała.
        - Mam argument, prawda? – zapytała, zwracając się do Saurii.
Awatar użytkownika
Sauria
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sauria »

Sauria słyszała kiedyś o klasztorach, w których trzymano obłąkanych. Zakonnicy oddawali im małe cele i opiekowali się nimi, niestety ciężkie przypadki po prostu zamykano na klucz i zostawiono samym sobie. Przynoszono im tylko jedzenie i sprzątano, kiedy była taka potrzeba. Nawet wierzący w Najwyższego bali się niektórych szalonych. Dlaczego Sauria myślała właśnie o tym? Otóż wydawało jej się, że jej siostry powinny być właśnie w takim zakonie. Zwłaszcza ta mała, "bezbronna" istotka, która niczym psychopatka rzuciła się do gardła elfki. To co się działo wykraczało poza granice pojmowania Saurii. Ta mała driada była nieprzewidywalna niczym wicher. W jednej chwili spokojna i kochana, w drugiej zamieniała się w małego potworka, który w jakimś chorym szale próbuje zaszlachtować drugą osobę. Driada myślała już, że gorzej być nie może, ale myliła się. To co działo się potem było dla niej jeszcze większym zaskoczeniem, niż mogła przypuszczać.

Silje próbowała zdjąć małą driadę z ciemnoskórej elfki, ale kiedy to zrobiła, elfka rzuciła się na zielonoskórą z nożem, raniąc jej policzek. Sauria chciała zareagować, wysłać pnącze by wyrwać nim sztylet białowłosej, ale nie zdążyła. W mgnieniu oka rudowłosa driada pozbawiła przytomności elfkę i jej dziecko. Saurii chciał wyrwać się z gardła krzyk. Była pewna, że ruda skręciła im kark. Czy to co widziała rzeczywiście było prawdą? W co ona się wpakowała? Nie powinno jej tu być, powinna odejść niezauważona, a tymczasem stała jak wmurowana i trzymała w swoich pnączach dwoje elfów, pomagając nieznanym sobie driadom. Na szczęście szybko okazało się, że elfka i jej córka żyją, powiedziała to Silje i potwierdził Widu. Nie miała powodu by mu nie wierzyć.

Potem zaczęły się tłumaczenia zielonoskórej driady. Sauria starała się je rozumieć, ale jak dla niej nic do siebie nie pasowało. To co mówiła Silje było nielogiczne i zagmatwane, aż strach. Sauria nie pojmowała co tak naprawdę chce przekazać ruda. Więc była dzieciobójczynią czy nie? Co miał do tego las? Jaka zaraza? Jaka choroba? Gdyby las był gdzieś chory, pewnie prędzej czy później do matecznika Saurii taka wiadomość by dotarła. I co do tego wszystkiego miała na wpół rozmyta lista jakiś osób... Sauria słuchała i słuchała, ale dla niej nic nie składało się w całość. To co mówiła Silje było jedną, wielką, zaplątaną niemiłosiernie, paplaniną. Brązowowłosa nie chciała się w to wszystko wtrącać , więc po prostu stała za krzakami i tylko się przyglądała. Owinęła jedynie mocniej elfów swoimi pnączami i zatrzymała je w tej pozycji, tak by nie musieć cały czas ich kontrolować.

Wtem odezwał się Arhuna, nie chciał z nimi zostać i miał rację. Nie było warto gmatwać się w to wszystko. Sauria też nie miała ochoty tu być. Jej siostry były szalone i to w złym tego słowa znaczeniu. Owszem istniała solidarność między driadami, które pomagały sobie wzajemnie, ale ta sytuacja wykraczała poza pewne granice. Zabójstwa dzieci, pozbawianie przytomności, jakaś choroba lasu. Elfka chcąca utłuc driadę, driada, która zdecydowanie chciała utłuc elfkę. Płaczące dziecko, strażnicy wiszący pod koroną drzew, choć to ostatnie to akurat było jej sprawką. Tak, czy inaczej panował tutaj okropny bałagan sytuacyjny i bycie w środku niego nie należało do przyjemności. Chciała odejść razem z Widu. Owszem, między nimi nie było dobrze, ale chciała dowiedzieć się czegoś więcej o Vitarii, o tym jak to wszystko naprawdę wyglądało, o tym, czy może da się ją odnaleźć i zdjąć klątwę z ich obojga. Z dwojga złego wybrałaby odejście z Arhuną niż zostanie z driadami. Wtem jednak wydarzyło się coś, czego nikt nie nie spodziewał. Mała driada rzuciła się Arhunie na plecy. Czy ona naprawdę była nienormalna? Tak nie można było robić... Co??? Mała? Na plecach elfa? Co??? Mina Saurii była bezcenna, wyglądała jakby przed chwilą połknęła żabę. Zdziwienie mieszało się z szokiem i niedowierzaniem, w jej głowie brzmiało jedno słowo "Cooo" a za nim same znaki zapytania.
- Zaraz... ja nie... ja... nie powiedziałam, że z wami pójdę. Ja nic nie powiedziałam. Co tu się w ogóle dzieje... - wydusiła jedynie z siebie.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

        Tak samo jak Frigg nie robiła żadnego wrażenia na Arhunie, tak też odbierała go sama driada… z tą subtelną różnicą, że tylko próbowała sobie to wmówić, bo w głębi serca żar wściekłości i chęć ukręcenia mu łba siedziała w dziewczynie bardzo głęboko. Czy mogła winić całą uszatą rasę za cierpienie jakie na nią zesłano? Owszem, mogła.
        Nie ma bowiem większej kary dla driady niż niemożność zamieszkiwania lasu – w dodatku tego, w którym tkwi jej drzewo - i to z powodu elfa. Frigg nie wiedziała czy jej dąb stoi w pełni sił, na prężnym i szerokim pniu, czy też może naznaczony jest jakąś chorobą. Mogła jednak czuć się bezpiecznie o tyle, że żadna z mieszkanek Lasu Driad nie pozwoli na ścięcie czy złamanie choćby gałązki jakiegokolwiek drzewa, nawet jeżeli byłoby chore. Czy któraś z sióstr próbowała może uleczyć roślinę? Czy takie działania przedłużały jej życie? W głębi serca Frigg czuła się okropnie wykorzystując tę obcą siłę, która próbuje uratować chore drzewo, ale też była wdzięczna za nieświadomość tego kto nie zna powiązania między dębem a nią. To była jedynie wielka mieszanina domniemań. Z bólem serca przyjmowała świadomość, że nawet nie wiedziała jak wygląda jej dąb. Minęło wszak sto lat, a przez ten jeden wiek mogło nastąpić bardzo wiele zmian. Jak wyglądał Las Driad?...
        Frigg z typowym dla siebie prychnięciem mogła wyminąć elfa i już nigdy więcej go nie zobaczyć. Nastąpił jednak zwrot akcji, o którym przez te wszystkie lata zapomniała – jak to jest być w towarzystwie Sonei. Jeżeli chodzi o podejmowanie szybkich decyzji – jedna i druga mogły w tej kwestii ze sobą rywalizować. Lysberg rzadko kiedy zastanawiała się nad tym, czy aby nie warto może zagryźć język, a Sonia… Sonia robiła to, co jej mózg zarejestrował jako pierwsze. Tym razem padło na skok na Widugasta. Zielonoskóra nie zorientowała się kiedy on nastąpił! Naprawdę wypadła z rytmu życia wraz z Kenen. Dało się to szczególnie dostrzec po tym, jak czekoladowe oczy wędrowały w dół, w kierunku „odkładanej” dłoni z dziwną ciekawością i nagle jej siostra rzuciła się na tego szamana od siedmiu boleści. Oczy Frigg zrobiły się pełne i okrągłe, jak miska gulaszu, który niemalże bulgotał. Dziewczyna łyknęła powietrze, a wyciągnięta ku blondynce ręka zawisła gdzieś w powietrzu byleby nie dotknąć elfa.
        - Sonea – upomniała ją siostra karcącym i niskim tonem głosu, lecz i on rozmył się gdzieś w powietrzu, gdy Kenen rozpoczęła swoją przemowę.
        Lysberg usłyszała ciche stęknięcie szlachcianki. Spojrzała za siebie. Objęła wzrokiem cały ten chaos, który po raz kolejny musiała za sobą zostawić. Bardzo nie chciała by którakolwiek z jej sióstr została zatrzymana w murowanym królestwie i to z powodu… domniemanej zabójczyni dzieci, czy jak kto woli, wygnanki z lasu. Zarówno Sonea, a już tym bardziej Sauria, nie miały ze sprawami córki generała nic wspólnego. Ba! Najlepsza przyjaciółka i bliska jej sercu Sonia nie do końca była właściwie uświadomiona co do wydarzeń, jakie spotkały Frigg. Driada więc nie była w stanie pozwolić na pojmanie sióstr, ale tego szamana jakby uwiesili na łańcuchach w lochu to by się nawet uśmiechnęła. Teraz jednak ów elf był uwięziony w objęciach Sonei, której nie mogła odkleić. Rudowłosa nie miała zamiaru podejmować się choćby próby ściągnięcia na ziemię Kenen. Pierwszym powodem był fakt, że musiałaby go dotknąć. Pewnie i by mogła mu rozkazać odklejenie od siebie blondynki, ale takim to się nie ufa – jeszcze jej siostrę uszkodzi. Po drugie – Sonii też nie mogła tak po prostu kazać zejść z Arhuny. Nim Sonea faktycznie zechciałaby usłuchać Frigg, to byliby już dawno skuci kajdankami. Pozostała więc ostatnia opcja, obecnie najsłabszy punkt tego chaosu. Punkt, który nie pojmował tylu niesprecyzowanych wydarzeń, sam tkwił w wielkiej niewiadomej, co do własnej przeszłości, a który na nieszczęście wplątał się w te kręte zawiłości – Sauria.
        Musieli stąd uciekać, jak najszybciej! To były jej siostry i to dla nich musiała działać.
        Frigg ciężkim ruchem ręki ściągnęła kilka gałęzi w dół by delikatnie przysłonić ich czwórkę w trakcie ucieczki. Prowizoryczna ściana powoli się zagęszczała i w tej wolnej chwili, nim z Saurii nie zszedł jeszcze pierwszy szok, Lysberg podbiegła do siostry i chwyciła jej dłoń. Mogła zaskoczyć kobietę delikatnością tego prostego gestu, jakby chciała ją porwać, ale i też była dla Frigg delikatnym kwiatem, który mógł zgubić płatki. Pociągnięcie za sobą było niemalże zniewalające, jakby nie pozostawiała wyboru i stała się nadmierną myślą wykonania sugerowanego czynu.
        - Uciekajmy – powiedziała jednym tchem, jakby posługiwała się czystą mową wiatru.
        Driada obejrzała się za siebie tylko na krótki moment mierząc wzrokiem Widugasta. W tym spojrzeniu widać było groźbę, aby lepiej nie uczynił krzywdy Sonei, o ile ta szybka ewakuacja nie zmusiła jej do zejścia z elfa. Owszem, basior mógł teraz stanąć Frigg na drodze i ją zatrzymać, ale czy miał ku temu jakikolwiek interes? Łatwiej pozbyć się dwóch wariatek niż dwóch wariatek i całej zgrai arystokratycznej wyprawy. Frigg biegła więc dalej, patrząc już przed siebie i mocniej ściskając dłoń Saurii, jakby nie chciała jej zgubić. Zaplamione krwią palce odznaczyły się na gładkiej skórze mieszkanki lasu.
        Bieg był niezwykle uciążliwy. Miała wrażenie, jakby co chwilę wybuchała w niej energia, lecz nie patrzyła na nic brnąc do przodu. W pewnym momencie dziewczyna zwolniła (a targała za sobą Saurię spory kawał). Obraz nagle zamazał się, driadzie zakręciło się w głowie, ale zaraz głośno wypuściła powietrze zatrzymując się w miejscu i uwalniając z uścisku siostrę. Przyłożyła dłoń do twarzy, drżała delikatnie na ciele, ale użyła kolejnej dawki swoich sił by wyleczyć na tyle ranę, aby nie krwawiła. Reszta zagoi się już bez mniejszych oporów.
        - Sonea? – spytała w głos, a gdy się obejrzała, dostrzegła krajobraz jaki pozostawiła za sobą po raz kolejny. W tym biegu nie zwracała niestety szczególnej uwagi na swoje niezamierzone działania i dopiero teraz zrozumiała gdzie powędrowały jej niekontrolowane wybuchy energii. Gałęzie, korzenie, drzewa, krzewy - wszystko było powyginane, wygrzebane na wierzch albo niemalże dotykało ziemi. Cała ta mozaika stworzyła jakże wymagający tor przeszkód dla Arhuny oraz Sonii. Pozostawiła tę dwójkę za sobą, przy czym można rzec, że w pewnym sensie porwała ukochaną tego pogiętego wywoływacza deszczu/duchów.
        - Ups – skomentowała krótko.
        To było dziwniejsze niż mogła by się spodziewać – pozostawienie sam na sam z siostrą z innego klanu. Frigg czuła się nieswojo, była gotowa zapewnić Saurię, że nie miała takich złych zamiarów wobec niej. Wszak według głosów zabiła dzieci, ale nie driady! (O driadach jeszcze Sauria przynajmniej nie usłyszała). Z drugiej strony nie chciała tłumaczyć się zbyt długo ani powiedzieć czegoś za dużo. Przyznanie się do jakiejkolwiek słabości nie należało do jej mocnych stron. Lysberg nie miała już sił sprzątać tego całego bałaganu, który stworzyła za swoimi plecami. Właściwie najchętniej zapaliłaby opium i odpoczęła, ale myśl, że w tej gęstwinie jest Sonea wraz z tą uszatą wywłoką nie pozwalała jej się zatrzymać. Driada spojrzała kątem oka na swoją nową towarzyszkę będąc gotowa na wybuch złości, próbę ataku albo wszystko co kończyło się raczej niezbyt pochlebnym scenariuszem dla niej. Najlepszym osiągnięciem będzie to, że Sauria bez słowa pójdzie szukać Widugausta. Ona zaś musi odnaleźć Sonię.
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Widugast »

        Widugast wyglądał, jakby dostał w splot słoneczny z całej siły - szeroko otworzył i wybałuszył oczy, zamarł z lekko rozwartymi ustami bojąc się nabrać tchu, a ręce trzymał szeroko, jak osoba słysząca trzeszczący pod stopami lód. Krew odpłynęła z jego twarzy, przez co na bladej skórze jeszcze wyraźniej widać było jego duchowe tatuaże - tak wyglądało przerażone do granic możliwości zwierzę. Wkrótce jego dłonie zaczęły drżeć, a drżący oddech nierównymi seriami opuszczał jego usta. Bał się poruszyć, by driada, która go dopadła, przypadkiem go nie dotknęła. nie wiedział czego się po żadnej z nich spodziewać. Chociaż nie, po tej rudej wiedział - noża w plecach. Pasowała mu do osoby, która czekałaby właśnie na ten moment, by się go pozbyć. Blondynka zaś mogła zrobić wszystko - ukręcić mu łeb, przekonywać go do zostania argumentami albo płaczem… Wybrała negocjacje, ale wcześniej prawie przyprawiła druida o zawał serca.
        Vertai zaś w pierwszej chwili ostrzegawczo szczeknął, by Sonea natychmiast puściła jego szczeniaka, gdyż udzieliło mu się jego przerażenie, zaraz jednak się opamiętał i znacznie szybciej niż elf odzyskał zmysły i umiejętność logicznego myślenia. Wtedy parsknął i nawet zaśmiał się cicho - gdy jednak wilki się śmiały, nie brzmiało to wcale zabawnie, w najlepszym wypadku był to dźwięk szyderczy, a w najgorszym złowieszczy.
        - Oj, Widugaście, dałeś się podejść jak dziecko - zakpił, chodząc w tę i z powrotem przed druidem. Dopiero jego głos sprawił, że wytatuowany elf był w stanie się poruszyć i wyjść ze stuporu przerażenia. Zamrugał, a na jego twarz powoli wróciły kolory. Sonea właśnie odgarniała mu włosy z twarzy, a gdy jej oblicze nagle pojawiło się tuż obok, Arhuna odruchowo odsunął głowę. Gdyby mógł, próbowałby ją zrzucić, to jednak wiązałoby się z jej dotknięciem, co byłoby niezwykle nieprzyjemne i przede wszystkim nieskuteczne. Stał więc dalej sztywno i bez ruchu. Jej intencje może i były dobre, ale wykonanie już kulało - sposób w jaki podeszła elfa sprawił, że ten jeszcze bardziej nie chciał z nimi zostać, no bo jaki miałby w tym interes? Mogły być morderczyniami, a w każdym razie podróż z nimi nie była ani odrobinę bezpieczna - nie potrzebował silnych wrażeń. Chciał odzyskać swoje życie, które Vitaria odebrała mu na sto lat i jeden dzień. Był na dobrej drodze: spotkał Saurię, która może nie wybaczyła, ale przynajmniej chciała go wysłuchać, miał okazję się jej wytłumaczyć i to było dla niego niezwykle cenne. Teraz tylko wrócić do chutoru, a potem wziąć się za zdjęcie klątwy z siebie i ze swojej ukochanej…
        Koniec marzeń.
        - Sonea, zejdź - powiedział przez zaciśnięte zęby, gdy blondynka skończyła już mówić. Słychać było jego zdenerwowany ton. - Nie…
        Nie było mu dane skończyć. Ba, na dobrą sprawę nie było mu nawet dane zacząć, gdy nagle ruda driada znowu wkroczyła do akcji. Spojrzenie jej i druida spotkały się na chwilę, oba wyrażały niemą groźbę - “zabiję cię, jeśli skrzywdzisz Soneę” oraz “Niech włos spadnie z głowy Saurii, a pożałujesz że się narodziłaś”. Nie zostało jednak nic powiedziane - niska driada nagle zaczęła uciekać, a druid chciał się rzucić za nią w pościg, w miejscu przytrzymała go jednak siedząca na jego plecach blodynka. Nie, by pod wpływem jej ciężaru nie mógł się ruszyć, bo ani ona nie była ciężka, ani on nie był aż tak słaby, ale taki bieg przez las z dziewczyną na plecach… To nie mogło się udać.
        - Sonea, zejdź! - powtórzył druid, tym razem dużo ostrzejszym tonem, jednak nie rozgniewanym, a raczej podszytym desperacją. Nie zastanawiał się specjalnie co robił, nie roztrząsał pobudek, po prostu działał.
        - Vertai! - zawołał do wilka, a ten zamigotał i zniknął, przechodząc do świata duchów, z którego widział lepiej i znacznie dalej, mógł śledzić driady jeszcze długo po tym, jak jego żywy szczeniak straciły je z oczu. Widugast zaś biegł ile miał sił i na ile starczyło mu tchu, a w jego oczach widać było gniew. W pierwszej chwili już sięgał po czary, był gotów zmiażdżyć duszę Frigg, bo był przekonany, że sobie zasłużyła - morderczyni, dzieciobójczyni, porywaczka… Ani jeden jej gest, ani jedno słowo nie świadczyły na jej korzyść, Arhuna jednak chciał pozwolić jej odejść wolno. Skoro ona z tego nie skorzystała… Nie mógł jej jednak zaatakować, skoro ta trzymała Saurię - nie wiedział, co mogłaby jej zrobić, nie chciał jej narażać. Musiał więc mieć nadzieję, że ma dość siły i determinacji, by dogonić uciekające dziewczyny.
        Nagły wybuch magii sprawił, że druid stracił rytm i prawie się potknął. Osłonił się ramieniem, myśląc że to wymierzony w niego atak, ale mylił się - nie oberwał. Niemniej drzewa przed nim zaczęły się poruszać, zmieniać, dziczeć. Ziemia się rozstąpiła. Przez to Thorvaldsdottir musiał zwolnić i przedzierać się wśród tej wynaturzonej zieleni. Próbował przeciwdziałać własną magią życia, lecz ta na niewiele się zdawała, może spowalniała niektóre procesy, ale ich nie zatrzymywała. Co więcej starając się walczyć z tymi efektami Widugast poczuł coś… Dziwnego. Jakby czary rzucały dwie osoby, jakby nie była to jedynie magia driady tylko jeszcze kogoś zupełnie innego. Nie Saurii, nie - raczej kogoś innego gatunku. Nie czuł jednak żadnej innej magicznej emanacji poza tymi, które ścigał.
        - Sonea… - zwrócił się do drugiej driady, mówiąc przez zaciśnięte zęby. - Wytłumaczysz mi co to ma znaczyć? Co jej wpadło do głowy, że to zrobiła… I kto jej pomaga.
        Widugast nie silił się na uprzejmy ton - był zdenerwowany, chyba miał prawo? Właśnie rozejrzał się po lesie i widząc to zniszczenie nie powstrzymał jęku boleści. Jak driada mogła doprowadzić do czegoś takiego?! Połowa tych roślin pomrze, bo zostały wyrwane z ziemi, połamane, zmienione w sposób, który uniemożliwi im życie. Jakby patrzył na pole bitwy usiane konającymi…
        - Niech ją czeluść pochłonie! - krzyknął z wyraźną frustracją. - Bestia! Jak mogła to zrobić drzewom, jak driada mogła postąpić w ten sposób?!
        Elf wydał z siebie niekontrolowany krzyk - gdyby w tym momencie miał Frigg w zasięgu ręki, pewnie skończyłaby jako mokra plama. Jednak wraz z tą niemożliwą do zrealizowania groźbą naszła go kolejna myśl - Sauria...
        - Sauria?! - zawołał, gdyż nie widział przed sobą uciekinierek. Ogarnął go nagły strach - co jeśli ta ruda psychopatka ją skrzywdzi? Może były tej samej rasy, może wszystkie driady nazywały siebie siostrami i tak też się względem siebie zachowywały, ale zdawało się, że ta ruda wymykała się tym stereotypom. Była niebezpieczna...
        - Vertai?!
        - Są przed tobą, Leśny Duchu, przebieraj nogami - odpowiedział mu natychmiast duch, również trochę zaniepokojonym głosem.
Awatar użytkownika
Sonea
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Sonea »

        Sonea była zbyt zajęta przedstawianiem swoich ciężko zdobytych argumentów, by zwrócić uwagę na reakcje Widugasta. Poza tym grzecznie i posłusznie uczepiona była jedynie wilczej skóry na jego plecach, nie dotykając nawet skrawka jego ciała, nie mogła więc poczuć jak spinają się nagle jego mięśnie, sparaliżowane strachem ani zobaczyć twarzy wyrażającej najczystszą grozę. Zresztą, nawet jeśli udałoby jej się dostrzec te subtelne sygnały sugerujące, że skok na plecy niekoniecznie był najlepszym pomysłem, prawdopodobnie i tak zrzuciłaby winę za zachowanie elfa na coś ciężkostrawnego, co z pewnością zjadł. Dzisiaj wszyscy zachowywali się wyjątkowo dziwnie i Sonia była pewna, że winę ponoszą za to osikane jagody lub skonsumowanie zbyt dużej ilości małych wesołych grzybków. Trzeba znać umiar!
        Zreflektowała się jedynie przez chwilę, gdy poproszona o potwierdzenie słuszności argumentów małej blondyneczki, Sauria wydawała się nie do końca przekonana. Na frygowe karcące soneowania, Kenen nawet nie zwróciła uwagi, słyszała ten ton tak często, że teraz przemieszał się z wiatrem, a blondynka przeniosła spojrzenie na Ładną Driadę, opierając policzek na wilczej skórze.
        - No powiedziałaś, że kochałaś Elfa, ale przestałaś przez to co zrobił, ale on jednak nic nie zrobił, więc nadal powinnaś go kochać, a jak się kogoś kocha to się za nim idzie, więc skoro on idzie to ty też, a jeśli ty idziesz to on też, czyli idziemy razem! – zawyrokowała z pewnością siebie, której można było tylko pozazdrościć. Brakowało jej co prawda elementu łączącego podróż jej i Frygi ze świeżo połączoną znów parą, ale był to nieistotny detal i szczelina w jej planie tak niewielka, że spokojnie mogła zostać zasklepiona niezachwianym entuzjazmem i optymizmem Kenen.
        Ale poza tym doskonale wiedziała, o czym mówi! Kochała swoją Frygę z całego zielonego serduszka i szukała jej odkąd tylko zniknęła, w jednym i tylko tym celu, by podróżować razem z nią, gdziekolwiek ta nie pójdzie. Gdyby udało jej się namówić rudą, by poszła gdzieś, gdzie chce Sonia to byłoby jeszcze wspanialej, mogłyby razem odwiedzić Wilkołosia i te wszystkie cudowne miejsca, na które blondynka trafiła podczas swojej podróży. Ale jeśli nie, to po prostu pójdzie za nią, gdziekolwiek Frigg nie podąży, chociażby miała dreptać za swoją siostrą na sam koniec świata i jeszcze dalej.
        Teraz miała odbyć podróż nieco krótszą, niewycieńczającą dla ciała, bowiem raptem kilka kroków w dół, jednak niezwykle bolesną dla duszy. Elf kazał jej z siebie zejść.
        - Ooooooch!!!
        Jęknięcie driady było tak żałosne i przepełnione rozczarowaniem, że ona sama nie udźwignęła własnego bólu i opadła twarzyczką w wilczą sierść.
        - Ale Elfie, ja dopiero weszłam! – zaprotestowała, mamrocząc w futro i wiercąc się w nim, niczym zagrzebujące się w legowisku zwierzątko, by po chwili podnieść spomiędzy dłuższej sierści tylko rozglądające się smutno oczy.
        Podniosła się dopiero na szept Frigg. Tak lekki jak wiatr, ale nie bezmyślnie karcący, lecz zawierający w sobie ostrzeżenie i nakaz, a tych usprawiedliwionych Sonea słuchała bez słowa sprzeciwu. Gdy więc Widugast powtórzył swoją prośbę, blondynka już zjeżdżała po jego plecach, niczym po wyślizganym pniu drzewa, by w pozycji pełnej gotowości bojowej wylądować na ziemi.
        Później już puściła się dzikim biegiem przez las. Mimo swoich raczej krótkich, przez ogólny wzrost, nóg, z łatwością dotrzymywała kroku długim susom Elfa, który dodatkowo gnany był troską o Saurię. Kenen przez moment poczuła się nieco urażona, że jej Fryga złapała za dłoń Ładną Driadę a nie ją, ale później uznała, że w końcu ona znajdowała się na plecach Elfa i nie sposób było jej złapać. Wbrew więc ogarniającemu wszystkich napięciu, Sonea biegła z czystą radością, wyglądając jak mknący przez las drapieżny kot. Wszystkie przeszkody na swojej drodze pokonywała bowiem z naturalną łatwością, pochylając się pod wiszącymi nisko gałęziami i przeskakując przez powalone pnie, nieraz nie ograniczając się do korzystania jedynie z nóg, ale lądując na wyciągniętych rękach przetaczała się i zrywała jednym płynnym ruchem, pędząc dalej niczym wiatr, z rozwianymi włosami i beztroskim uśmiechem na ustach. Sonea chyba bowiem nawet nie wiedziała, że przed czymś uciekają, po prostu biegła za Frygą.
        Nie podobał jej się znaczny dystans między nimi, nigdy nie miała problemu z tym, by dogonić rudą małpę - była od niej szybsza, zawsze, zawsze! Teraz jednak miała wrażenie, że las z nią nie współpracował, oddalając wciąż od umykającej driady. Sonea przyspieszyła jeszcze bardziej, usiłując dogonić siostrę, gdy nagły wybuch energii pozbawił ją równowagi i dziewczyna przewróciła się na ziemię, tocząc kilka kroków, nim zerwała się znów na równe nogi, wznawiając bieg. Początkowo nie zwracała uwagi na nachodzące na siebie drzewa, splątane gałęzie, powykrzywiane konary. Tylko jej oddech przyspieszył, gdy nie zwalniając przemykała przez naturalne szczeliny, przeciskała zacieśniającymi się szparami i wyszarpywała zaczepione o kolce i mniejsze gałązki włosy. Nadszedł jednak moment, w którym nawet blondynka nie była w stanie się przecisnąć przez naturalną ścianę i zdyszana obmacywała ją dłońmi, w poszukiwaniu luk, którymi mogłaby się przedostać na drugą stronę, do Frygi! Nie zważała nawet na pokaleczone ramiona i nogi, które w biegu zaatakowane zostały gęstniejącą zielenią i teraz skraplały się gdzieniegdzie krwią, znacząc brązowawo-zieloną skórę dziewczyny.
        W końcu zatrzymała się bezradnie, a słysząc swoje imię w ustach Elfa zawróciła do niego kilka kroków, po drodze tylko wzruszając ramionami na zadane pytanie.
        - Wymsknęło jej się chyba – mruknęła pod nosem, już nie tak pewnie jak zawsze i wzrokiem wciąż obiegając plątaninę zieleni. Nieprzyjemny ton Widugasta zdawał się nawet do niej nie docierać, bo też nie była przyzwyczajona z jego strony do żadnego innego. Jego okrzyk sprawił jednak, że blondynka spojrzała w końcu na niego, nagle mrużąc niebezpiecznie złote ślepia. Z uroczą dziewuszką wiszącą mu na plecach miała w tym momencie tyle wspólnego co Duszek z wiewiórką.
        - Nie mów tak o niej – skarciła go surowym tonem, nie kryjąc groźby w głosie i nie bacząc zupełnie na różnicę wzrostu ani siły miedzy nimi.
        Nie powiedziała jednak nic więcej, zaciskając tylko usta i spoglądając z bólem w złotych oczach na pokrzywdzone drzewa. Gdyby o nie zadbać, nic by im się nie stało, wróciłyby do swoich naturalnych kształtów i zdrowia, a po tym zdarzeniu nie byłoby śladu. Sonea sama jednak nie dałaby rady z naprawieniem takiej ilości wyrządzonych szkód, potrzebowałaby do tego wielu sióstr. Wiedziała jednak, była pewna, że Frigg nie zrobiła tego umyślnie, bo ona nigdy by drzew nie skrzywdziła i na pewno nie zostawiłaby Soni samej… znowu. Nie zrobiłaby tego na pewno. Chyba.
        - Przestań panikować i się skup – burknęła w stronę Elfa, nieco zmartwiona i ruszyła znów znajomą drogą tak daleko, jak była w stanie.
        Dopiero gdy napotkała mur z posplatanych ściśle gałęzi, przyłożyła do nich dłonie, szepcząc w obcym języku i opuszkami palców gładząc delikatnie rośliny. Drewniane pasma cofały się pod jej dotykiem, a rozlewana wokół magia uzdrawiała też tą roślinność, na którą Sonea miała w tej chwili siłę. Pomna obecności Elfa poszerzała przejścia na tyle, by i on mógł towarzyszyć jej w wędrówce, więc zajmowało też to trochę więcej czasu. Dziewczyna jednak zdawała się w ogóle nie wątpić w swoje działania i parła naprzód, nawet gdy jej oddech stał się cięższy i coraz częściej musiała robić przerwy. Podróżowali już jednak w utworzonym przez nią tunelu, z którego wycofała napastliwe rośliny, tworząc przejście.
        Rośliny przerzedzały się na całej przestrzeni i już po chwili przez gąszcz gałęzi przemknęła mała wiewiórka, lądując na głowie Kenen i pazurkami szukając czegoś w jej włosach. Sonea niemal mechanicznym ruchem sięgnęła do jednej z sakiewek przy pasie i wyciągnęła z niej spory orzech, który podstawiła zwierzątku. Wiewiórka złapała podarunek z wdzięcznym pisknięciem i zeskoczyła na jakąś gałąź.
        - Znajdź Frygę – poprosiła Sonia w mowie zwierząt i uśmiechnęła się słabo, na kolejny pisk. Po chwili ruda kita zniknęła miedzy gałęziami, a driada ruszyła dalej z zadziwiającą zawziętością.
Awatar użytkownika
Sauria
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sauria »

Jeżeli istniało absolutne szaleństwo, to to co działo się teraz właśnie nim było. Wszystko było tak odrealnione, że aż trudno było oddychać. Sauria nie wiedziała co tutaj robi i jak tu trafiła. Nie dość, że spotkała Widugasta, to jeszcze swoje szalone siostry. Tak, szalone siostry to było dobre stwierdzenie. Obie były niespełna rozumu. Nigdy w życiu nie spotkała na swojej drodze takich osób. Silje i Sonea zdawały się pochodzić z innego świata. A może tak właśnie było? Może one pochodziły z zupełnie innej rzeczywistości? A co jeśli tak naprawdę nie były driadami? Na Matkę Naturę, w co ona się wpakowała. Na rozmyślaniu nie spędziła jednak dużo czasu, bo takowego nie dostała ani od losu, ani od swoich sióstr. Chciała powstrzymać blondyneczkę od napastowania Arhuny, ale niby jak miała to zrobić? Dziewczyna była nieustępliwa, w dodatku naprawdę ogłupiona swoją dziecinną naiwnością. Ile ona w ogóle miała lat, że zachowywała się jak dziecko? Może nim właśnie była - dzieckiem. Dopiero teraz dotarło do Saurii, że Sonea musiała być bardzo młoda, wyglądała jak dziecko i tak też się zachowywała. Gdyby była dorosła jej zachowanie nie mogłoby wykraczać poza pewne granice. Sauria miała już swoje lata. Nie czuła się staro, ale mając dwieście lat na karku nie można było zachowywać się jak rozwydrzona nastolatka. A może w mateczniku Soneii to było normalne? Takie dziecięce zachowanie? Może jej siostry po prostu pozwalały wejść sobie na głowę przez to małe, rozwydrzone, rozczochrane stworzenie. Ech... sam diabeł pewnie tego nie wiedział.

Sori stojąca nieopodal przestępowała niespokojnie z łapy na łapę. Nie zamierzała opuszczać swojej przyjaciółki, ale także dla niej to były ciężkie chwile. W pobliżu wyczuwała obecność Vertaia co jeszcze bardziej ją niepokoiło. Chciała chronić swoją "ludzką" siostrę, ale nie miała pojęcia jak.
Nagle ruda driada podbiegła stanowczo do Saurii. Sori zawarczała niespokojnie, ale nie zdążyła zareagować. Ruda chwyciła Saurię za rękę i pociągnęła za sobą. Driada w pierwszym momencie nie zareagowała, była tak ogłupiała sytuacją, że dała się pociągnąć za Silje jak małe dziecko. Ruch Frygi był tak niespodziewany, że Sauria o mało się nie przewróciła. Ruda rzuciła się w pogoń za nieznanym ciągnąc za sobą biedną brązowowłosą.
- Co robisz?! - wydusiła z siebie Sauria. Chciała wyrwać rękę z objęć dłoni Silje, ale nie dała rady. Dziewczyna ciągnęła ją w las.
- Nie chcę! Zostaw! - próbowała się bronić, ale to nic nie dawało. Biegła za Frygą, która gnała na przełaj. Ledwo dawała jej radę dotrzymać kroku. Potykała się, ale dłoń kobiety mocno zaciskała się na jej ręce.
- Dokąd uciekasz? Przecież nas dogonią! - krzyczała za dziewczyną. W końcu uznała, że nie ma sensu. Obejrzała się za siebie. Gdzieś w oddali mignęła jej Sori, która biegła za nimi. Jednak nawet młoda wadera nie była w stanie ich dogonić.
Nagle las zaczął się dziwnie zachowywać. Tam gdzie stąpały nogi Silje korzenie drzew wyskakiwały na wierzch jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. I właściwie to stwierdzenie było tu jak najbardziej na miejscu. Frigg najwyraźniej nie kontrolowała w tej chwili swojej magii i to pod jej naporem las "wybuchał" swoją zielonością. Nie miała pojęcia ile tak biegły, a jej siostra mimo nieokiełznanej mocy, którą rozsiewała wokół siebie, nie zatrzymała się. Sauria po raz kolejny odwróciła się za siebie. Wszystko co za nimi zasłonięte było teraz przez gałęzie. Kiedy w końcu się zatrzymały, Sauria była zdyszana i zmęczona.
- Co ty robisz? - wydusiła z siebie spoglądając na siostrę. Zwiesiła głowę i przez chwilę oddychała ciężko. W końcu jednak się podniosła.
- O co ci chodzi? - Spojrzała na Silje.
- Nie rozumiem nic z tego co tutaj się dzieje. Chcę wam wierzyć, chcę wam ufać, ale obie, i ty i twoja siostra, zachowujecie się jak oszalałe. Sonea jest jak dziecko, widziałaś co przed chwilą zrobiła? Zawiesiła się na elfie jak na kimś kogo zna się od lat. A ty? Kim jesteś? Kim właściwie jesteś i co tu robisz? Nie zrozumiałam nic z tego co mi powiedziałaś. W ogóle nie powinno mnie tu być, ale jestem, chociaż nie mam pojęcia co tutaj robię i w jaką plątaninę się wpakowałam. Dlaczego Sonea raz jest zwykłą nastolatką, a raz rzuca się z nożem na kogoś zupełnie obcego? - Sauria rozejrzała się dookoła. Były osłonięte od wszelkich uszu, Silje zbudowała wokół nich zasłonę z liści i gałązek.
- Mów. Tłumacz się. O co w tym wszystkim chodzi? Masz teraz czas, masz teraz możliwość. Daję ci ją, choć nie powinnam. Czy ty naprawdę jesteś dzieciobójczynią? Ty, driada? - Kobieta pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Przecież jesteśmy siostrami, co tak naprawdę zrobiłaś, że cię ścigają? Jak mam ci pomóc, skoro nic nie rozumiem...
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

        Pierwsze chaotyczne pytania Saurii nie podziałały na Frigg. To były często słyszane przez driadę kwestie, bo też i często reagowała bardzo gwałtownie, nie skłaniając się ku głębszym analizom, które wielokrotnie mogły sprowadzić ją do więzienia albo na stryczek. Także tym razem swoją decyzję uznała za słuszną oraz logiczną. Nie wyobrażała sobie by zostać w tamtym miejscu choćby jedno mrugnięcie okiem dłużej. Przy okazji tylko przypominając sobie, że nie musi się z niczego przed nikim tłumaczyć.
        Gdy Sauria zaczęła poruszać temat Sonei, Frigg powstrzymała się od wybuchu śmiechu. Przetarła usta by zakryć rozbawienie, a gdy zsunęła dłoń z twarzy to nabrała ona swojego zadziornego wyrazu. Tak, Kennen to dzikuska o sercu tak wiernym, że aż skłonna komuś poderżnąć gardło, ale to tylko przy ostatecznej ostateczności. Lysberg wiedziała, że jej przyjaciółka nie pozbawia nikogo szlachetnej funkcji życia bez głębszego powodu. Prawdą było jednak, że może nie każdy zrozumie intencje jasnowłosej driady. „Czasem” wydawała się nieobliczalna, ale wykazywała się też empatią. Tak... bardzo skrajnie, bo w jednym momencie potrafiła kochać i przykleić się do kolana, w drugiej chwili z tej miłości mogła odciąć komuś palec, o ile ta złowieszcza osoba tylko starała się je podnieść na Frigg.
        - Od kiedy ją poznałam to nie uważałam jej za normalną. Twierdzi, że jestem kimś tam... Jakąś fretką mnie nazywa. Przykleiła się niczym pijawka i tak się za mną wlecze od kiedy opuściłam las – wyznała Frigg a kłamstwa przechodziły przez jej gardło niebywale gładko. Cóż, kwestia przyzwyczajenia.
        To co jednak mocno zdziwiło rudowłosą to stanowczość nowo poznanej siostry. Mów, tłumacz się? Ach te driady, wszystkie takie charakterne, każda na swój sposób (Sonia szczególnie w niebywale oryginalny).
        Lysberg spojrzała na Saurię. Najpierw badawczo, następnie spięła się słysząc nieme oskarżenie o dzieciobójstwo. Jej piąstki mocno się zacisnęły, choć w drugim obliczu miała ochotę zaśmiać się drwiąco. Ona, driada – dzieciobójczyni. Czyżby Sauria również dostrzegła nonsens w tych słowach? A jednak brzmiały one za każdym razem tak samo paskudnie. Przypominały cios sztyletem, który przerywa najpierw skórę, po czym przedostaje się do mięśni rwąc każdą napotkaną cząstkę. Na swoich plecach Frigg czuła wiele takich zdrad, a o tym wszystkim przypominały jej blizny na ciele. To, co jednak wyróżniało Saurię z tłumu to możliwość szansy wytłumaczenie się. Nie zadawała nieumyślnie ran.
        - Hm... - mruknęła tak cicho, że sama siebie nie słyszała.
        Dziewczyna wyraźnie się rozluźniła, a jej dłoń nie świerzbiła by sięgnąć po sztylet. Siostrami?...
        Dumna Frigg nie dawała za wygraną i driada wyprostowała się godnie chcąc na siłę zachować dystans między kobietami.
        - Nazywam się Silje Erle Hannson i jestem Opiekunką lasu znajdującego się nieopodal Kernstein. Zwie się ono Mai Laintha'e. Zapanowała w nim zaraza i wyruszyłam by odnaleźć jakieś rozwiązanie. W tym właśnie czasie napatoczyła się ta szurnięta blondi – wspominała gorzko Sonię. Po chwili splotła ręce na klatce piersiowej patrząc Saurii prosto w oczy.
         - I nie. Nie jestem dzieciobójczynią – odpowiedziała twardo driada.
Naturianka opuściła ręce i zbliżyła się do zdeformowanego lasu. Ułożyła dłoń na pniu jednego z drzew. Pogłaskała je kciukiem badając oczami to, co pozostawiła za swoimi plecami. „Co mi teraz wyszeptacie?”, pomyślała z trwogą driada.
        - Tylko inni twierdzą, że nią jestem - podjęła na nowo poruszony temat. - Co jednak mogę ci powiedzieć? Jaki dowód mogę ci pokazać na moją niewinność? Nie ma na tym świecie żadnego małego świadka, który mógłby powiedzieć kim jest sprawca. – Głos Frigg był wypełniony jadem, a jej myśli uciekły w niechciane zakamarki pamięci. Widziała każde zamordowane dziecko, widziała każdą ofiarę, która nie zginęła z jej rąk, a jednak o wszystkie te zabójstwa posądzona właśnie ją – we wczesnych latach młodości harmonijną driadkę. O ile pierwsze morderstwa były haniebne, ale jeszcze do przełknięcia, tak kolejne wydawały się abstrakcją dla jej wyobraźni. Wieszanie dzieci na językach, poprzez przybicie ich gwoźdźmi do stołu, ćwiartowanie, obdzieranie ze skóry. Na kilka tych widoków Frigg wymiotowała, a dzisiaj były okrutnym wspomnieniem, do którego musiała się przyzwyczaić by nie postradać zmysłów.
        Driada siłą wyrwała się z tych wspomnień. Sto lat zmarnowanego życia właśnie teraz przemieniało się w kolejne sto podobnych dni i nocy. Niech to szlag, gdyby nie spotkała elfki to może wreszcie świat by zapomniał o Frigg Lysberg.
        - Moją jedyną obroną jest fakt, że nikt nie znalazł mnie z nożem w ręku przy dziecku. Jak widać, to nie problem, bo ludzie i nieludzie zawsze znajdą kozła ofiarnego, wytłumaczenie, jakoś muszą sobie wyjaśnić to co się wydarzyło. A może właściwie to i nie... Nie znaleźli mnie z nożem w ręku, ale w każdej tej historii znajdowałam się ja. To chyba kiepska próba uniewinnienia... - mruknęła składając usta w dzióbek.
        - Kiedyś opiekowałam się dziećmi będącymi potomstwem osób pokroju Loret. Było nawet sielankowo, o ile komuś do gustu przypadną kiecki i pełne michy jedzenia w miejscu, gdzie nie możesz się przejeść, bo nie wypada. O pierwsze dzieciobójstwo mnie nie posądzono... ale gdy przy dziesiątym zauważyli, że w każdej historii zawsze pojawiam się ja i zawsze mam według nich kiepskie alibi, to zrobiło się nieciekawie. Podejrzenia i napięcie rosły, dzieci ginęły i przestały ginąć, gdy pozbyli się mnie. Nie mieli sprawcy, któremu udowodniliby winę, ale mieli wiele niedomówień, które pozwalały na oskarżenie mojej persony. Nie miałam się czym ani jak bronić, już nie mówiąc o tym, że wiele targnięć na moje życie raczej kiepsko wpływało na mój stan bytu. Nie widziało mi się umierać za coś czego nie zrobiłam... i nigdy w życiu bym nie zrobiła – syknęła. – Więc odeszłam, do innego miejsca. Ostatecznie trafiając do Mai Laintha'e, ale moja historyjka nie ma szczęśliwego końca i się zawróciła. Teraz jednak bardziej mi zależy by ratować las, a nie własny tyłek. Czy to wystarczy byś choć trochę mi uwierzyła? - spytała całkowicie poważnie Frigg zwracając głowę i wzrok ku Saurii.
        Naturianka właściwie nie rozumiała czemu jej to wszystko mówiła. Była to siostra całkowicie nieświadoma poczynań i historii Frigg, która wolała nie wspominać o tym, że jest też przy okazji wygnanką z Lasu Driad. Może to innym razem. To dawało odrobinę naiwnej nadziei na to, że z inną siostrą z innego lasu też mogłaby poczuć głębszą więź. Paskudne sentymenty!
        Jednak teraz stała naprzeciw Saurii, a jej dłoń odruchowo spoczęła na pochwie sztyletu. Nie chciała atakować kobiety, ale czuła się bezpieczniej, gdy mogła w razie czego szybko zareagować. Frigg ani trochę nie miała ochoty ryzykować tym, że zaraz Sauria odda ją nieprzytomną w ręce mrocznej elfki.
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Widugast »

        Złość Widugasta przeszła w zastygłą determinację, która trzymała w ryzach pozostałe emocje, choć myśli nieustannie kotłowały się w jego głowie szukając jakiegoś ujścia. Co się działo? Co kierowało tymi dwiema driadami? Druid był przekonany, że dobrze znał przedstawicielki tej rasy - żyjąc setki lat w lesie poznał ich całkiem sporo, na dodatek z wieloma łączyły go również intymne relacje. Wśród nich była również oczywiście Sauria, którą darzył wyjątkowymi względami i to chyba tylko fakt, iż ona została w to wszystko zamieszana sprawił, że nie odszedł gdy była ku temu okazja. Dla niej mógł powstrzymać swój charakter i doprowadzić sprawę do końca znacznie spokojniej niż gdyby działał sam. Było to jednak zadanie trudne. Szedł wśród drzew, których sam wygląd przyprawiał o ciarki i łzy w oczach nawet u osoby, która nie była zżyta z naturą. Jakby nagle trafił do szpitala polowego, gdzie leżały ofiary magicznych potyczek: dogorywające w męczarniach, zmienione, zupełnie niepodobne do siebie sprzed ataku. A gdy słyszało się ich płacz… Serce się łamało. Czym innym było kształtowanie ich struktur tak jak czyniły to driady dzięki wrodzonym zdolnościom, a czym innym taka magiczna manipulacja przypominająca dziedzinę chaosu. Powyrywano je z ziemi i przerwano łączność tkanek, rozciągając je, skręcając i rozrywając. Niektóre gałęzie miały obumrzeć w przeciągu najbliższych dni, a całe drzewa w następnych tygodniach, bezskutecznie prosząc o pomoc, która pewnie by nie nadeszła. Część może przeżyje, lecz co z tego? Drzewa również czuły, miały emocje i uczucia, chociaż te były zupełnie inne niż w przypadku zwierząt czy ludzi. Po takiej traumie mogły zdziczeć, na swój roślinny sposób oszaleć. Kto wie, czy za kilka lat to miejsce nie zyska miana nawiedzonego…
        Widugast jęknął, dociskając nasadę dłoni do czoła. Nie umiał przejść obok tego wszystkiego obojętnie. Gdy więc Sonea wykorzystywała swoje zdolności do otwierania przejść - co znajdowało się poza granicami jego możliwości - on za jej plecami rzucał swoje czary. Skupiając wszystkie siły na magii życia pobudzał do wzrostu odpowiednie części roślin, by pomóc im odzyskać pion bądź złapać się podłoża: wydłużał ich korzenie bądź gałęzie, by mogły się na nich wesprzeć. Czasami w ten sposób zamykał za nimi przejście, ale trudno - oni i tak nie zamierzali się cofać, bo ich cel był prosto przed nimi. W ten sposób utrudniał też drogę ewentualnemu pościgowi, ale nad tym w danym momencie się nie zastanawiał - chciał dotrzeć do Saurii, upewnić się, że byla cała i bezpieczna. Vertai co prawda zapewniał go, że nic złego przed nimi się nie działo i druid mu ufał, lecz i tak wolał już tam być, móc przekonać się o wszystkim na własne oczy i już więcej nie dopuścić do podobnej sytuacji.
        - Sonea - zwrócił się po raz kolejny do blondwłosej driady. Jego głos był chłodny, ale już nie tak napastliwy. - Naprawdę wierzysz w to, że jej się wymsknęło? Sonea… Wiem, że jesteś jej ślepo wierna, ale to ma swoje granice. Jak dobrze ją znasz? Jak bardzo jesteś pewna tego wszystkiego co mówisz? To dzika magia, która przypomina magię driad, ale właśnie: tylko przypomina. Jest skażona czymś obcym. Co to jest? - zapytał z pewną dozą nacisku. Blondyneczka co prawda wcześniej mu groziła, lecz on się nie bał.
        - Chcę poznać prawdę - oświadczył. I nie chodziło tylko o naturę zjawiska, przez które właśnie się przedzierali, tylko o całą tę sytuację.
        - Nie wierzę, że potrafisz być taka spokojna - westchnął, kładąc dłoń na mijanym drzewie. Naprężenia, które na niego podziałały, były tak silne, że rozerwały korę i teraz na światło dzienne wystawiona była surowa, naga tkanka, wilgotna od życiodajnych soków, które wypływały na zewnątrz i wabiły owady oraz pasożyty. Gdyby tak to zostawić, drzewo umarłoby albo zostało pożarte żywcem. Druid skupił się więc na moment i zaklęciami zabliźnił rozdarcia. Z każdą taką interwencją robił się słabszy, ale liczył, że wystarczy mu sił, by w razie czego stawić czoła Silje. Jednocześnie jednak wcale nie czuł się lepiej - pomagał, ale była to kropla w morzu potrzeb. Zewsząd słyszał bolesne westchnienia drzew, którym nie mógł pomóc, bo nie miał dość czasu, sił i umiejętności. A dla tamtej rudej wystarczyła chwila, by dokonać takich zniszczeń… ”To niesprawiedliwe”.
        Widugast prawie wpadł na plecy złotowłosej driady, gdy ta zatrzymała się po tym, jak wpadła na nią wiewiórka. Nie popędzał Sonii, a wręcz przeciwnie, raczej z zainteresowaniem obserwował jej interakcję ze zwierzątkiem. Była naturalna i przyjazna, tak typowa dla obrazu driady, jaki przez lata wykształcił się w jego głowie. Dlaczego więc jej przyjaciółka zachowywała się tak dziwnie? A może…
        - Czy ty również jesteś z tego lasu? Mai Laintha’e? - upewnił się. Chciał sobie to wszystko tłumaczyć tym, że może zatrucie ich drzew prowadziło do tego, że zachowywały się irracjonalnie… Ze strachu, z desperacji, z choroby - wtedy miały dobre wytłumaczenie, którego mógłby się złapać.
        - Jeśli można się wtrącić - odezwał się nagle Vertai, materializując się między gałęziami i mają trochę w poważaniu to, że jego fosforyzujące ciało przecinały liczne gałęzie, nadając mu niezwykle groteskowego wyglądu.
        - Trochę zboczyliście, możecie minąć je bokiem - wyjaśnił. - Musicie skręcić trochę w prawo.
        - Nie mogłeś powiedzieć nam tego wcześniej?
        - Myślałem, że wiecie co robicie - odparł wilk nonszalanckim tonem. - Ja tam się na kształtowaniu drzew nie znam, a na tropieniu owszem - oświadczył z dumą. - Skoro więc szanowna leśna córka zapytała o drogę, udzielam odpowiedzi...
        - Nic byś nie wytropił w tym gąszczu gdybyś nie był niematerialny.
        - Za pozwoleniem, Widugaście, ale ty też nie musisz trzymać się swojej materialnej powłoki, mogłeś pójść za mną.
        Arhuna zacisnął zęby. Tak, oczywiście basior miał rację - mógł przejść do świata duchów i tak przenieść się dalej, ale miał przed tym opory. Zostawiłby swoje ciało na pastwę losu w momencie, gdy w lesie szalały szalone mroczne elfki, szalone driady i szalone drzewa - mógłby go potem już nie odzyskać. Poza tym żywi w zaświatach stanowili abominację i takie wycieczki stanowiły spore ryzyko. Gdyby Widugast był sam, pewnie by zaryzykował, lecz skoro szedł z Soneą, która pomagała mu posuwać się do przodu, lepiej było tak to zostawić. Vertaiowi łatwo było udzielać takie rady, gdyż sam był duchem, którego niewiele osób mogło skrzywdzić.
        - Nie chce mi się tego po raz kolejny tłumaczyć - skapitulował druid. - Daleko od nich jesteśmy?
        - Kawałek - odpowiedział widmowy wilk. - Gdybyście się zatrzymali i skupili, moglibyście nawet je usłyszeć. Rozmawiają.
        - Dziękuję. Vertai, idź tam i pilnuj ich proszę - poprosił na koniec Arhuna, na co duch nie odpowiedział ani słowem. Spojrzał tylko swoimi niesamowicie mądrymi oczami na łyse szczenię, po czym zamigotał i zniknął. Pewnie, że to zrobi, zrobiły to i bez prośby, bo widział, jak bardzo nerwy zżerały Widugasta. Prawie było słychać, jak mlaskały.
Awatar użytkownika
Sonea
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Sonea »

        Sonea parła naprzód z zawziętością miniaturowej wersji lodołamacza, który jednak co chwila szeptał słowa żalu do rozstępujących się przed nim przeszkód. Driada ciągle się ruszała, przez co nie było widać, jak drży na całym ciele ze zmęczenia i przejęcia. Oszczędzała energię podczas jej używania, ale tylko na tyle, by się całkiem nie wykończyć, bo wcale jej nie żałowała. Już teraz ilość magii, którą tchnęła w ten naturalny labirynt była wystarczająca, by wycieńczyć każdego, a Kenen miała za sobą maraton uzdrawiania drzew w Mai Laintha’e.
        Każdy kolejny czar przychodził jej z większym trudem i można było zauważyć, że nawet dłonie podnosi wolniej, by oprzeć je ciężko na konarze przed sobą, który chyba bardziej z litości dla zielonej duszyczki, niż pod wpływem jej magii, cofał się uprzejmie, by oczyścić jej drogę w ramach przeprosin za zużycie jej energii zasklepia posłusznie posiadane rany. A Sonea szła dalej.
        Drgnęła dopiero na kolejne słowa elfa, którego głos chyba przypomniał jej w ogóle o jego obecności. Przymknęła tylko nieznacznie oczy, słysząc swoje imię wypowiedziane chłodnym tonem, jak zawsze zresztą, ale nie zatrzymała się, dopóki nie zaczął mówić dalej. Może i nawet chciałaby słuchać go idąc, ale nigdy nie była dobra w rozmowach i naprawdę potrzebowała do tego większego skupienia, a w tym momencie miała siły na jedną czynność na raz. Z nieukrywanym więc westchnieniem odwróciła się i klapnęła pupą na jedną z grubszych gałęzi. Wpatrywała się w elfa intensywnie, a miodowe oczy błyszczały w tajemniczym wyrazie, jak płynne złoto. Kilka razy wzdychała i przekrzywiała głowę, marszcząc brwi, gdy skupiała się na tym, co mówi mężczyzna, by w pełni pojąć sens jego słów. Ale wciąż gubiła się i plątała w zdaniach, z których jej zdaniem przebijała tylko złość, strach i wątpliwości.
        - Za dużo mówisz, Elfie – zamruczała marudnie, pocierając nasadą dłoni zmarszczone w skupieniu czoło. Dopiero po chwili odjęła rękę i odchyliła głowę, spoglądając na Widugasta.
        - Fryga nigdy nie zrobiłaby drzewom krzywdy – powtórzyła powoli, starając się odpowiedzieć na zadane pytania, chociaż nie do końca je pamiętała. Zaraz też strzeliła zbolałym spojrzeniem na boki i skuliła ramiona. – Nie specjalnie Elfie. Kocha las, tak jak ja, tylko… ona się często denerwuje. Pewnie była zdenerwowana, bo tamta Czarna Małpa wygadywała o niej kłamstwa! Takie straszne i okropne kłamstwa, przez które musiała opuścić swój dom i uciec od niego na zawsze, i przez co wszyscy ją nienawidzili, oprócz mnie oczywiście, bo ja ją kocham. No i każdemu się może coś wymsknąć jak się zdenerwuje, prawda? Nigdy nie wylałeś mleka przypadkiem?! Czy to zaraz znaczy, że nie szanujesz krów i masz w sobie truciznę? – argumentowała z zapamiętaniem, na swój własny sposób oczywiście, ale wlepiając wciąż oczy w Elfa i licząc, że zrozumie.
        Nie chciała, by pokonała ją ta bariera, która zawsze jej przeszkadzała i przez którą ludzie jej nie rozumieli. Bo oni nie myślą, nie chce im się, są leniwi, nie mogą się skupić i spojrzeć głębiej, tak, by zrozumieć. By ją zrozumieć, nawet jak nie potrafi dokładnie powiedzieć, co ma na myśli. Nawet jeśli nie mówi tak ładnie, jak Fryga. Ale ten Elf był inny i mówił jak driada czasem, więc może on zrozumie. Może nie zignoruje jej tylko dlatego, że nie ma dobrych argumentów, bo ona ma świetne argumenty, tylko nie zawsze umie je komuś wyjaśnić, przetłumaczyć na jego język, na jego rozumienie świata. W końcu podniosła się i ruszyła dalej, ignorując Elfie żądanie poznania prawdy. No właśnie o to chodziło, ona zawsze mówiła prawdę, tylko po prostu nikt jej nie słuchał.
        - Nie słuchasz mnie Elfie – powtórzyła tylko szeptem, dzielnie brnąc przed siebie.
        W końcu zatrzymała się, by wysłać wiewiórkę na zwiady, i znów opadła na pobliską gałąź, tym razem opierając o konar też twarz, której zmęczony wyraz rozlał się lekko, gdy policzek dziewczyny zjechał odrobinę po szorstkim pniu, a ziewnięcie rozdarło ładną buźkę. Zaraz, za momencik ruszy dalej, tylko poczeka na Rudą Kitę, żeby wiedzieć, gdzie iść. W międzyczasie spróbowała znów skupiła spojrzenie na Widugaście.
        - Nie, ja pochodzę z Saules, Klanu Słońca – powiedziała, stukając palcem wskazującym w nagie udo, na którym brązowił się wytatuowany piktogram, ale myślami wciąż błądziła po lesie, szukając sposobu, w którym mogłaby przemówić do Elfa. Musiał zrozumieć, wyglądał na takiego, co powinien zrozumieć, ale on mówił tak jak wszyscy ludzie. Patrzył, ale nie widział, słuchał, ale nie słyszał, mówił, ale nic sensownego…
        - Elfie, zaufaj mi – poprosiła nagle i podniosła głowę, jakby sobie coś przypomniała. - Moje serce pęka z żalu, rozdarte na dwoje pomiędzy las i siostrę – powiedziała kwieciście, lecz nieco sztywnie, jakby obcymi słowami próbowała wyrazić własne emocje. Pożerane w ogromnych ilościach książki dawały wszak zasób słownictwa i wyrazu, oraz wiedzę, ale przełożenie tego na życie nie przychodziło już z taką łatwością.
        Wtedy jednak w pobliżu zmaterializował się wilk i driada zerwała się z miejsca, jakby tchnięto w nią nową energię. Spojrzała gdzieś w gąszcz, śledząc wzrokiem słowa wilka, nim wróciła do niego spojrzeniem. W przeciwieństwie do burczącego swojego uwagi druida, Sonia uśmiechnęła się szeroko i na moment zamarła w bezruchu, z wzrokiem utkwionym, gdzieś w przestrzeni. W istocie. Słodki głosik Frygi niósł się lasem, tylko oni ciągle gadali i jej nie słyszeli.
        - Dziękuję Duszku! – powiedziała ze szczerą wdzięcznością w głosie i dosłownie rzuciła się we wskazanym kierunku, władając magią z takim zapamiętaniem, że wyglądało, jakby gołymi rękami rozdzielała splątane konary, nieraz grubsze niż ona sama w pasie. Oczywiście mimo entuzjazmu mocy driadzie nie przybyło i już po chwili zawisła na jednej z gałęzi, oddychając ciężko. Nagrodą był tylko niewielki otwór w niemal litej ścianie drewna, do którego przyłożyła buzię, wspinając się na kilka gałęzi. Złote oko łypnęło na drugą stronę.
        - Fryga! – pisnęła Sonia radośnie, wywijając nogami po swojej stronie i bezradnie przykładając dłonie do ściany. – Znalazłam cię – dopowiedziała już ciszej, opierając na moment czoło o leśną barierę. Westchnęła cicho raz i drugi, czując zawroty głowy, ale nie chcąc się wyprostować, by nie stracić siostry z oczu.
        Magia była jednak brutalna. Czerpała siły, jak każdy wysiłek fizyczny, bez litości dla organizmu, eksploatując go na tyle, na ile człowiek sobie pozwalał. Sonea wiedziała, że trochę przesadziła. Nie była silnym magiem, a małą driadą. Potrafiła godzinami kształtować wolno rosnące drzewo, ale tutaj walczyła niemal z całym lasem, który buntował się przeciwko jej ingerencjom, a jej magia na siłę przywracała naturalny porządek. Była zmęczona, głodna i zdenerwowana, przez co najzwyczajniej w świecie przesadziła, a teraz organizm zorientował się, że osiągnął to, do czego dążył i po prostu się wyłączył.
        Zielony świat wywrócił się do góry nogami, a złotowłosa driada z cichym szelestem i ostatnim westchnięciem zsunęła się z gałęzi, na której siedziała, spadając na ziemię, między splątane konary i tracąc przytomność. Ruda wiewiórka dobiegła z piskiem do dziewczyny, lądując w jasnych lokach, a widząc zupełny brak reakcji na standardowe dłubanie we włosach sama skoczyła do sakiewki, by wyjąć sobie orzech.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Szepczący Las”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości