Szepczący LasInna krew.

Utopijna kraina druidów, zwierząt i wszystkich baśniowych istnień. Miejsce przyjazne dla każdego stworzenia. Ogromny las położony w górskiej dolinie, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje.
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Widugast »

        Widugast nieustannie łapał się na tym, że patrząc na Soneę widział nie dorosłą kobietę, a dziecko. Nie było w tym nic złego, musiał jednak pamiętać, by nie przywiązywać się do tego skojarzenia, bo mogłoby to go słono kosztować - widział, do czego była zdolna, gdy się ją sprowokowało. Na co dzień słodka, rozgadana i w urzekający sposób energiczna, gdy zachodziła taka potrzeba stawała się nagle groźną wojowniczką. Teraz jednak nic nie wskazywało na to, by poruszone przez niego tematy miały ją rozzłościć - była jedynie zniecierpliwiona i nie potrafiła skupić się na tym, co mówił, lecz bardzo się starała. Nie przeszkadzało jej to jednak czynić mu wyrzuty, że jest zbyt gadatliwy. Faktycznie był? Możliwe. Po stu latach spędzonych w więzieniu z drzewa mógł mówić więcej, aby nadrobić to co stracił… Choć w jego odczuciu wcale tak nie było, ale już się nie kłócił - to nie miałoby sensu, bo ważniejsze były w tym momencie odpowiedzi, jakich mogła mu udzielić Sonea, może w końcu rozjaśniając trochę tę sytuację.
        Gdy driada klapnęła na najbliższym konarze z taką stanowczością, że aż jej loki podskoczył, a wpięte w nie ozdoby zagrzechotały, druid również na moment przysiadł, zrobił to jednak znacznie spokojniej, wspierając się jedną dłonią na udzie, a w drugiej cały czas trzymając kostur. W jego ruchach faktycznie było czasami coś, co przydawało mu godności starego druida - tak jak w tym przypadku. Siedział z szeroko rozstawionymi kolanami, patrząc prosto na Soneę niewzruszonym spojrzeniem błękitnych jak chabry oczu, które nie groziły, nie prosiły, po prostu były skupione na każdym jej ruchu i każdym słowie. Mimo to gdy Arhuna mrugał widać było, jak z ociąganiem unosił powieki, jakby walczył z sennością - oboje podczas przedzierania się przez te splątane dziką magią drzewa nadwyrężyli swoje siły i teoretycznie należał im się solidny odpoczynek… Ale jeszcze nie teraz. Oboje musieli odnaleźć kogoś, na kim im bardzo zależało, a potem… Dopiero się okaże. Wiele zależało tak naprawdę od Silje i tego co jej znowu strzeli do głowy.
        - Rozumiem, leśna córko - powiedział spokojnie, gdy już Sonea przestała mówić, a między nimi nastał dłuższy moment ciszy. Jego potwierdzeniu towarzyszyło głębokie skinienie głową, podkreślające wagę jego słów. Ten wcześniejszy moment milczenia to była jego chwila na to, by wszystko sobie przemyśleć. Sonea mówiła z jednej strony w sposób bardzo prosty, a z drugiej w skomplikowany, sama wytykała mu, że gada za dużo, lecz gdy nadchodziła kolej na jej odpowiedź, słowa wylewały się z jej ust jak rwący potok, za którym trudno było nadążyć. Jeśli jednak dobrze ją zrozumiał, Frigg mogła czarować używając do tego Mocy, więc silne zdenerwowanie mogło sprawić, że nie okiełznała własnej siły… Dlatego na ten moment postanowił jej nie skreślać. Zobaczy co się stanie, gdy się spotkają - czy wyrazi skruchę i będzie chciała pomóc tym, których skrzywdziła, czy znowu ucieknie, zostawiając za sobą zgliszcza.
        - Chodźmy - uznał w końcu, wstając ze swojej gałęzi.

        Vertai powiedziawszy co miał do powiedzenia wycofał się na swój plan, lecz nadal zerkał przez zasłonę między światami na to, jak radził sobie jego łysy szczeniak i leśna córka o włosach koloru pszenicy.
        - Twoja koleżanka jest słaba jak pisklak - zauważył. Widugast, by nie dawać Sonei poczucia, że jest obgadywana, jedynie skinął głową. Też to zauważył przy niedawnym postoju, gdy w końcu mógł dojrzeć jej oblicze. Było blade, a w jej oczach widać było zmęczenie. Przedzieranie się przez tę gęstwinę wynaturzonych drzew dobiło ich oboje, lecz Sonea, która w głównej mierze torowała im drogę, traciła siły dużo szybciej od niego. Widugast nie wiedział jednak jak mógłby jej pomóc, więc póki co milczał, bo też nie było chyba sensu oszczędzać siły: ją akurat walka nie czekała, jeśli Frigg zechce się na nich rzucić, to na pewno na niego, a nie na swoją przyjaciółkę.
        - Sonea… - spróbował do niej przemówić druid, lecz driadka niczym wilk, który zwęszył łatwą zdobycz, wykrzyknęła imię rudowłosej prowodyrki zamieszania i popędziła przed siebie szybciej, niż można by ją o to podejrzewać. Widugast z braku lepszej możliwości pobiegł za nią, lecz nie był tak cwany w kwestii chodzenia po drzewach, musiał więc obrać odrobinę inną drogę do miejsca, gdzie przebywały obie driady - teraz zaczynał wyczuwać ich aury. W tym momencie zadziałał na niego ten sam instynkt, co na konia, który po długim dniu pracy zobaczył przed sobą budynek stajni - skądś znalazł w sobie nowe pokłady sił i znacznie raźniej ruszył przed siebie.
        - Sauria - sapnął druid, w tym samym momencie, gdy Sonea zawołała swoją przyjaciółkę. On wyszedł na przypadkiem utworzoną polanę kawałek dalej, w miejscu, gdzie przez wąską szczelinę między drzewami trzeba było przeciskać się bokiem. Na moment stracił zainteresowanie pozostałymi dwie driadami, skupił się na tej, która była dla niego najważniejsza. Od razu gdy tylko przecisnął się przez ostatnią przeszkodę, ruszył w jej stronę, łypiąc tylko co jakiś czas na Silje, ona jednak ignorowała go bardziej niż bardzo. I dobrze…
        - Nic ci nie jest? - Arhuna zwrócił się do Saurii, gdy tylko się do niej zbliżył. W jego głosie było słychać troskę, odruchowo wyciągając dłoń, by dotknąć jej policzka… Lecz zaraz zastygł w bezruchu. Walczył ze sobą przez jedno uderzenie serca, po czym z rezygnacją opuścił rękę.
        - Przepraszam - powiedział cicho. Nie mógł jej dotknąć, choć bardzo chciał. Powstrzymywały go jednak dwie kwestie: pierwszą, oczywistą, była rzecz jasna klątwa. Drugą zaś to, że Sauria mogła sobie wcale tego nie życzyć, bo jego uczucia zatrzymał się na tym, co czuł do niej sto lat temu, a ona przez ten czas żyła dalej i pamiętała krzywdę, jaką on jej wyrządził.
        - Wszystko w porządku? - upewnił się więc po raz kolejny, by zatrzeć złe wrażenie sprzed chwili.
        Dopiero teraz poświęcił uwagę Silje i Sonei, które pozostały na skraju polany. Postąpił krok w ich stronę i wyciągnął szyję, by móc spojrzeć na złotowłosą driadkę i upewnić się, co jej było.
        - Przeforsowała się - oznajmił uspokajającym tonem. - Mogę pomóc… - dodał jeszcze, lecz ruda miała go w poważaniu i radziła sobie własnymi metodami. Widugast nie narzucał jej się, by Frigg nie przyszło jeszcze do głowy odganiać go nożem, zerkał jednak od czasu do czasu, bo uprzedzenia uprzedzeniami, ale niech to, był najlepszym znachorem w swoim chutorze, nie mógłby dopuścić do tego, by stan Sonei się pogorszył.
        - Co się działo... w międzyczasie? - zwrócił się do Saurii szeptem, jakby nie chciał przeszkadzać pozostałej dwójce i subtelnie chciał wybadać, czy ma się szykować do walki, czy może stało się coś, co uspokoiło tego szalonego rudzielca.
Awatar użytkownika
Sonea
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Sonea »

        Dziwny miała sen. Śniło jej się, że po tylu latach poszukiwań znalazła w końcu Frygę! Zupełnym przypadkiem, śledząc jeden z tropów, podsuniętych przez niepewną przekazywanych informacji wiewiórkę, pognała w las, gdzie w końcu mignęła jej znajoma ruda czupryna. Fryga jednak uparcie wypierała się bycia Frygą i wszystko utrudniała, nie dając się ściskać, nie chcąc wracać, przedstawiając się innym imieniem i udając zupełnie kogo innego, mimo że z absolutną pewnością była najprawdziwszą Frygą! Zniekształconą nieco, bo coś jej się uszy rozlazły i policzki, i spojrzenie miała dziksze, i nie przyznawała się do niej zupełnie, ale Sonea dałaby sobie piórka z włosów wyjąć, że to była ona! A później spotkały Elfa, Ładną Driadę i świecącego Duszka i razem walczyli z Głupią Krową i jej pachołkami, a później… a później Fryga wybuchła las. Znowu straciła ją z oczu, znów szukała, znów przedzierała się z trudem, znów nikt nie chciał jej pomóc…
        - Fryga – mruknęła karcąco w myślach, marszcząc czoło, wciąż jednak nieświadoma otoczenia, a z jej ust wydobyło się tylko westchnienie.
        A była to taka szkoda! Przytulana w końcu przez przyjaciółkę, głaskana po policzku, najchętniej przytuliłaby się do dłoni, objęła rudowłosą i wyściskałaby ją za wszystkie te stracone lata, za bycie samotną, za troski i zmartwienia, za strach, że już nigdy jej nie znajdzie. A przecież znalazła, tylko znowu zgubiła, jak się tej rudej małpie zaklęcia wymsknęły w nerwach. Ale to każdemu się może zdarzyć, nic się nie stało… prawie. W każdym razie na pewno to naprawią.
        Nosek blondynki poruszył się delikatnie, jak u małego zwierzątka, które zwietrzyło intrygującą woń. Fioletowy eliksir wyjątkowo przypadł driadzie do gustu, a jej organizm dokładnie zapamiętał wcześniej jego zapach i teraz powiązał z nim satysfakcjonujące dla niego rezultaty. Był to jednak tylko odruch, zaledwie cień świadomości i drobna dziewczyna wciąż pozostawała nieprzytomna, gdy ten sam organizm za wszelką cenę zachowywał każdy skrawek energii, by uzupełnić ubytki, powstałe przez bezmyślne wylewanie magii na cierpiący las, nawet kosztem własnego zdrowia.
        Gdy jednak fioletowa kropla gęstego eliksiru oderwała się niechętnie od rantu fiolki i spadła ciężko na dolną wargę driady, miała tam tylko chwilę, by rozlać się po cienkich korytarzykach spierzchniętych ust. Te bowiem zacisnęły się zaraz, odciskając na sobie fiołkowy ślad niczym nietypowy makijaż, nim każdy ślad po nim został oczywiście chętnie zlizany przez czujny język.
        - Mmm… smaczności słodkości – zamruczała Sonea, skrzętnie oblizując usta i z mlaśnięciem otworzyła szeroko oczy, jakby ktoś ją nagle uszczypnął. Na szczęście dla rudowłosej, która mogła schować bezpiecznie swój eliksir, blondyneczka najpierw przeciągnęła się mocno, wyciągając ręce i nogi aż coś jej strzeliło w kosteczkach, nim rzuciła się na przyjaciółkę.
        - Fryga! – pisnęła, skacząc na siostrę i zaplatając jej ciasno ręce na szyi, a nogi w pasie, runęła z rudą w trawę. – Znowu cię znalazłam! Ale czy ty mi ciągle musisz uciekać? Masz krótsze nogi niż ja, powinnaś przynajmniej wolniej zmykać, żebym mogła cię złapać, no! I nie robić tak więcej drzewom – ostatnie zdanie wymruczała cicho do ucha przyjaciółki, niemal wsadzając tam nos. Kenen nigdy przenigdy nie pouczała swojej rudej siostry, bo też nigdy nie musiała. Teraz przez ślepe zapatrzenie na najbliższą jej duszę przebijała się przyrodzona driadom troska o las i naturę. I to jednak zostało powiedziane w taki sposób, by nie dotarło do uszu innych obecnych, chociaż o celową przemyślność Sonei nie można było posądzić i prawdopodobnie zwyczajnie obniżyła ton z czułości, nie ku zachowaniu przytyku w tajemnicy.
        Po chwili przeminęła pierwsza radość z odzyskania rudej małpy i blondynka odsunęła się od niej odrobinkę, czujnymi złotymi ślepiami wypatrując małej, fiołkowej fiołeczki.
        - Gdzie masz to słodkie takie dobre toto? – nuciła, niemal węsząc po siostrze, chociaż rękami jeszcze ściskała ją za szyję. – Możemy wypić tego więcej? Ja bym chciała. Jest smaczne i daje takie fajne wrażenie, jakby… jakby wiatr hulał w żyłach! Mogłybyśmy od razu naprawić ten labirynt. – Wskazała brodą na poskręcane konary, a przez nieprzytomny wyraz oczu przebiło się zmartwienie.
Awatar użytkownika
Sauria
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sauria »

Wszystko to było strasznie zagmatwane. Za dużo się działo i to w za szybkim tempie. Spotkanie Widu byłoby już wystarczającym szokiem, ale Sauria musiała zmierzyć się jeszcze z siostrami i całą tą chorą sytuacją. Trudno jej było to sobie poukładać w głowie. Nie wiedziała jak ma się odnieść do słów rudej driady. Tak naprawdę jej słowa zupełnie nic nie wyjaśniały. Brązowowłosa nie miała pojęcia jak to wszystko ugryźć. Fryga, Silje, czy jak jej tam było, mówiła zagadkami, nic wprost, zero konkretów. Sauria może i była czasem nieśmiała, ale miała łeb na karku. I wcale nie była naiwna, tak jak sądziła Ruda. Nauczyła się, żeby nie ufać obcym, życie ją tego nauczyło, ale w przypadku innych driad starała się być otwarta, bo do tej pory nie spotkała takiej, która by ją oszukiwała. A przynajmniej tak myślała.

Kiedy zobaczyła Soneę leżącą na trawie chciała od razu rzucić się na pomoc, ale uprzedziła ją Silje. A w tym samym momencie usłyszała też głos Widu za swoimi plecami. Stanęła jak wryta i spojrzała na niego oczami pełnymi przerażenia. Czy mogła mu ufać? Po tym co zrobił? Ale minęło już sto lat... Sto długich, ciężkich lat i wiele się zmieniło. W końcu ktoś wiedział coś na temat tej diabelskiej klątwy. Skoro wiedźma zaklęła i ją i jego, może razem mogliby to rozwikłać. Nie znaczyło to, że zamierzała teraz bezgranicznie zaufać elfowi, ale może odnalezienie czarodziejki miałoby teraz jakiś sens. Z drugiej strony, jeśli to wszystko co mówił ciemnowłosy o jego klątwie było prawdą, Sauria musiałaby się przyznać do karygodnego błędu. Do tego, że niesłusznie zamknęła go w drzewie. Targały nią sprzeczne emocje. Nie wiedziała co w ogóle tutaj robi. Po co się w to wszystko mieszała? Trzeba było uciec, kiedy była ku temu okazja.

Gdy Widugast wyciągnął do niej rękę, drgnęła, ale nie odskoczyła, co byłoby także naturalną reakcją. Na szczęście tak szybko jak elf wyciągnął do niej dłoń, tak szybko ją odsunął. I dobrze. Nie chciałaby by ją dotykał. To było naruszenie jej przestrzeni osobistej. Nie miał takiego prawa. Nie on. W taj chwili jej uwaga była podzielona na to co mówił do niej elf i to co działo się z Frigg i Soneą. Sauria nie wiedziała, czy ma odpowiedzieć druidowi, czy zająć się omdlałą siostrą. Ostatecznie stała jak kołek i nie robiła nic, przenosząc tylko wzrok z jednej sytuacji na drugą.
- Nic mi nie jest - odparła w końcu.
- Nic się nie stało - dodała cicho. Nie wiedziała co więcej powiedzieć. Nagle jej wzrok znów przykuła sytuacja z Soneą. Blondyneczka przebudziła się i dosłownie rzuciła na Rudą. No cóż, może nie było z nią tak źle jak przed chwilą, ale z pewnością była niespełna rozumu.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

        - Ugh – bąknęła Frigg nagle szczelnie przytulona przez Soneę. Dwójka szalonych dziewczyn opadła na trawę, a ta nieco mniejsza nawet nie starała się jakkolwiek zapobiec upadkowi. Najzwyczajniej w świecie była na to za słaba i bardzo tego świadoma.
        - Może to ty niepotrzebnie za mną idziesz? - mruknęła zrzędliwie Frigg pod nosem słuchając słów przyjaciółki.
Nie komentowała sytuacji z lasem. Wiedziała, że to co się stało, odczuwały nie tylko wyłącznie drzewa, ale i wszystkie istoty ściśle z nimi powiązane. Nawet sama Frigg Lysberg. Ból wydawał się wlec za nią pod każdą postacią i na każdej płaszczyźnie. Driada wciąż broniła się przed przyjaciółką. Z tyłu głowy pamiętała, że bycie blisko zdrajczyni lasu nie doprowadzi Kenen do niczego dobrego. Z drugiej strony Silje musiała dbać o dobro Mai Laintha'e. Chyba zaczęła w końcu wierzyć, że to wszystko skończy się dopiero wraz z jej śmiercią.
        - Jak za dużo wypijesz to chyba z ziemi przywołasz jeszcze dwa razy tyle samo drzew. Będą same pnie i żadnych koron – uśmiechnęła się pojednawczo Frigg, ale zaraz nabrała surowego tonu odwracając wzrok od Sonii i uwalniając się z jej uścisku delikatnie oddając ręce blondynki.
        - Napij się jednej trzeciej. Tyle ci powinno starczyć, a po odwróceniu tego bałaganu dostaniesz jeszcze trochę.
Frigg zostawiła buteleczkę w dłoniach rozradowanej Kennen, która niczym dziecko z fascynacją po raz kolejny oglądała magiczny specyfik. Sama ruda zaś wstała i skierowała się do Saurii bardzo skrupulatnie wymijając elfa.
- To Woa Lan – powiedziała driada wskazując łagodnie na buteleczkę trzymaną przez złotooką. - Eliksir wytwarzany w Mai Laintha'e, wykonany z kwiatów Woa Lan, które kwitną raz na pięć lat. Bardzo kapryśne jeżeli chodzi o zielarstwo i alchemię, nie lubią być przetwarzane, ale są silnie lecznicze więc wielu na nich zależy. Potrafią zasklepić śmiertelne rany, przy odpowiednim dawkowaniu i wykonaniu. Nie, nie zrobiłam ich ja, ale inna bardzo zdolna driada. Jeżeli... ekhm... - Frigg na krótką chwilę zamilkła. Przez gardło nie mogły przejść jej kolejne słowa. Nie wiedziała w jaki sposób ułożyć zdanie, bo nie byłaby nigdy w stanie wydukać z siebie „proszę o pomoc”. Brr! Już myśl o tym była dla niej zbyt przytłaczająca!
        - Gdybyś zechciała użyć swych zdolności do przywrócenia ładu nie będę oszczędzać eliksiru - poinformowała rudowłosa, choć oczywiście brała pod opcję fakt, że sam Widu będzie chciał przywrócić siły Saurii.
        - Chodź smarkulo, czas sobie trochę poczarować – Lysberg pomogła wstać Sonii, po czym zaczęła szukać odpowiedniego dla siebie miejsca.
        Frigg chciała stanąć gdzieś, gdzie miałaby najsilniejszy kontakt z roślinami, gdzie gromadzi się silniejsze skupisko energii, aby dodatkowo się wspomóc. Musieli to załatwić jak najszybciej, by czasem nie złapali ją niedawno minięci arystokraci.
        Frigg przymknęła oczy i nabrała wdechu. Wolno i cichutko wypuściła powietrze. To będzie bardzo trudne. Może gdyby całe swoje życie spędziła w lesie pośród driad byłoby jej znacznie łatwiej kontrolować swoje zdolności. Pewnie by nie była taka chaotyczna i gwałtowna. Mogła przyrównać siebie do tej wściekłej strony natury, która nie lituje się nad nikim kto zhańbi chociażby listek. Do oazy spokoju oraz ciepłych dni namaszczonych wiaterkiem było jej zdecydowanie za daleko.
        Rudowłosa uklęknęła kładąc dłonie na ziemi. Jeszcze chwila koncentracji pozwoliła driadzie połączyć się z żyłami lasu oraz dostrzec stopień przygotowania pozostałych dwóch driad. Serce Frigg załomotało. Zawładnął nią strach. Ile w obecnej sytuacji są w stanie wybadać o niej siostry? O jej sile, o jej zdolnościach i czy są w stanie wyczytać jej zmartwienie? Niechęć i obawy sprawiały, że Frigg nie była w stanie tak silnie powiązać się z siostrami. Blokowała wszelkie mocniejsze więzy, bo im mniej chciała je do siebie dopuścić tym trudniej było złączyć wspólnie siły.
        I nagle tchnęła nią całkowicie inna energia. Rytm unoszonych liści, szum pędzący między źdźbłami trawy, dzięcioły uderzające dziobami w konary, wiewiórki przemykające po wygiętych gałęziach... Te wszystkie składowe łączyły się w spójną całość, mimo że harmonia została zaburzona deformacjami i cierpieniem, las wciąż żył dając od siebie jak najwięcej. Nie słyszała ich słów a jednak rozumiała każdą ich myśl. Każdy karcący bodziec sięgał rudowłosej driady. Wiatr smagał ją po twarzy odświeżając ciętą ranę, Frigg nie wypowiedziała ani jednego słowa, ale całym swoim sercem przepraszała las. Czuła się dziwnie niegodna tak bliskiego kontaktu z naturą i w pewien sposób było jej wstyd za te spoufalenie, ale przestała próbować się tłumaczyć, a wyrzuciła dużą dawkę energii w ziemię.
        „Ugh... za mocno, za gwałtownie...”, pouczyła siebie w myślach Frigg. „Spokojniej...”, powtarzała. Starała się kontrolować swoje zdolności, choć szło jej to uporczywie trudno. Mogła zawsze przesadzić w drugą stronę, przez co drzewa byłyby anormalnie wysokie oraz rozłożyste.
        Krople potu spłynęły po skroniach Lysberg. Jak trudno jest utrzymywać moc w ryzach! A jest jej tak wiele... To kusząca myśl, by wykorzystać cały swój zasób, lecz naturianka wiedziała, że w takich momentach dzieli ją cienka granica między pomocą a śmiercią. „Gdyby Darshes tu był...”, przemknęła jej kolejna myśl, tym razem namaszczona fizycznymi doznaniami, tym momentem gdy połączyli się wspólną energią lasu, byli niemalże jednością. Byli znacznie bliżej siebie niż kiedykolwiek.
        Frigg cicho jęknęła, ale powstrzymała się od zerwania na równe nogi. Zagryzła wargę, poruszyła nerwowo głową. „Za dużo tych myśli w myślach...i znowu myślę o myśleniu”, irytowała się ruda, ale chwilę później uspokoiła się.
        Las wracał do normy. Kłaniające się z przymusu drzewa powoli prostowały się niemalże w tanecznym układzie, jakby wokół rozbrzmiewała wesoła melodia. Wszak miały się z czego radować. Nie zostały porzucone, a naprawione! Znów będą mogły komunikować się między sobą słowami, bez łez i bólu. Gdy tylko krzewy mogły to muskały Saurię i Soneę swoimi listkami z wdzięczności oraz radości. Frigg zawładnęły podobne emocje. Zawsze się zastanawiała czy tak drobne gesty wywołane są z ich własnej mocy, czy to dzięki zdolnościom driad drzewa, krzewy oraz cała reszta natury, korzystały z okazji by móc zrobić to, na co mają akurat ochotę.
        Łagodny uśmiech Frigg zgasł, gdy w lesie wyczuła jeszcze kogoś... o bardzo niepokojącej aurze. To nie była mroczna elfka ani jej strażnicy. Zupełnie różniąca się od innych energia życiowa, kojarzyła się zapachem lub smakiem z dzieciństwa.
        Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy wszystkie driady mogły odetchnąć po bardzo dużym wysiłku. Wszystkie wydawały się być zadowolone z osiągnięć, ale nie mogli tu zostać zbyt długo. Frigg ułożyła dłonie na udach i łapała oddech. Rana na jej czole pogłębiła się, krew stała się rzadsza i znów spłynęła po jej twarzy. Chwilę powirowała głową próbując odzyskać pełną świadomość, ale ponownie wyczuła tę dziwną energię. Wstała, zachwiała się, oparła o drzewo by nie upaść. Widziała miedzianą plamę na zielonym tle. Drżącą ręką sięgnęła swojego płaszcza próbując wygrzebać z jego fałd kolejną buteleczkę z magicznym eliksirem.
        - Hej, hej. Naprawiłyście mi norę - zagaił ktoś żartobliwie mową zwierząt, ale Frigg słyszała wyłącznie szczeknięcie.
Wypiła na raz połowę buteleczki, przetarła twarz kiwając głową.
        - Blondyneczko, wszystko z tobą w porządku?
        Kolejne szczeknięcie, które mogła zrozumieć cała reszta poza Frigg. Obraz stawał się wyraźniejszy. Ruda plama nabierała kształtu i chociaż kierowała „słowa” w stronę Sonii to stała od przyjaciółki rudej z wyraźnym dystansem.
        Postać zaczęła zbliżać się do Frigg. Ciągle szczekała, na co driada zmarszczyła z niezadowoleniem nos. Była coraz bliżej, i bliżej, i coraz wyraźniejsza.
        - Czy ty mnie w ogóle rozumiesz? Może teraz? - spytał z irytacją męski, melodyjny głos.
Frigg przetarła oczy a następnie spojrzała w dół. Była cała upaćkana krwią, jakby dopiero co dokonała szaleńczego morderstwa.
        - Co? - spytała głucho Lysberg unosząc ponownie powieki. Nagle świadomość i myśli wróciły do niej całkowicie. Driada stała, nieco osłupiała spoglądając na grubego lisa tuż przed nią.
        - Pytam, czy mnie rozumiesz. Gadam do ciebie i nie uzyskuję żadnej odpowiedzi. To ty zrobiłaś ten burdel? Wyobrażasz sobie, jak musi wyglądać moja nora, po tym, jak korzenie niemalże wywróciły się do góry nogami? - mówił z pretensją lis, na co Frigg otworzyła usta nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
        - Ty... ty gadasz... - wydukała z siebie naturianka.
        - Co taka zdziwiona? Oczywiście, że gadam! - powiedział w mowie zwierząt lis, ale Frigg tylko mrugnęła nieco zdezorientowana sytuacją. Dopiero, co go rozumiała, a już nie rozumie?
        Cienkie linie na pyszczku zwierzęcia delikatnie się rozwarły ukazując szklistą ciemną powierzchnię, co z pewnością świadczyło o tym, że tak, ten lis ma gałki oczne, a te dwie czarne, poziome kreski to jego powieki! Bursztynowe pola przerywały dwa ciemniejsze słupki na środku, co można by uznać za źrenice, ale co do tego pewności nie mogła mieć Frigg. Był naprawdę gruby. Tak gruby, że wcześniej patrzył na nią przez zamknięte oczy a rozwarcie ich graniczyło chyba z naprawdę szaleńczym wysiłkiem, porównywalnym do biegu przez las driad w jak najkrótszym czasie. Miał bardzo zadbany, okrągły brzuszek – wiecznie pełny, oraz króciutkie łapeczki zakończone brązowymi skarpetkami. Ogon wraz ze swoją puszystością stanowił mniej więcej jedną trzecią tejże rudej kulki, a skoro mowa o futerku... To z pewnością był istny majestat! Puchate, gładkie, miedziane, a miejscami białe lub brązowe. Lisek dumnie wypinał pierś do przodu pokazując biały krawat... a może to jego brzuszek nie pozwalał mu się skulić? Pyszczek w odniesieniu do reszty był absurdalnie szczupły i długi, podobnie jak uszy – wyjątkowe długaśne w porównaniu do innych jego pobratymców.
        Zwierz patrzył na nią chwilę... a potem zaśmiał się szyderczo, choć przy tym i naprawdę szczerze, i naprawdę rozbawiony.
        - A niech mnie! Nie rozumiesz! - zakpił lisek machając łapką.
Frigg w pierwszej chwili straciła język w gębie. Czuła się, jakby ktoś zrobił jej niesamowicie głupi żart, ale ten lis naprawdę gadał, jak człowiek. Nie otrzymała żadnych nowych zdolności po przywróceniu lasu do porządku, on po prostu gadał! A teraz ją jeszcze wydał przed tym elfem!
        Dziewczynie pociemniały ze złości policzki. Co za ruda szuja!
        - Pewnie wykopanie nowej nory na takie cielsko zajmie ci trochę czasu więc lepiej stąd zjeżdżaj, grubasie – syknęła Frigg do lisa. Nie wiedzieć czemu naprawdę (i niezdrowo) uznawała go niemalże za człowieka zamiast za zwierzę. Zwierzęta nie są takie wredne! Nie dla niej!
        Lis stanął na czterech łapkach i unosząc dumnie ogon obrócił się zadkiem w stronę rudowłosej driady, jakby bardziej chciał pokazać majestat swej puszystości niż zagrać nietaktownym gestem.
        - Nie jestem gruby, a puszysty – oznajmił urażony. - Poza tym, nie do ciebie przyszedłem, choć ta orzechowa dama w opałach i nieprzyjaznych gości mogłaby cię zainteresować.
        - Co? - niemalże pisnęła Lysberg, ale lis miał ją głęboko w swym poważaniu. Skierował się w stronę Widugausta, a rudowłosa naturianka nie mogła uwierzyć w to, co następuje.
        - Chciałbym cię prosić o pomoc leśny duchu, lecz najpierw może niech wszyscy dojdą do siebie – zauważył lis rozumiejąc, że zdrowie driad jest ważniejsze od jego paplaniny.
        Frigg potrząsnęła głową i jeżeli Widugast jeszcze nie udzielił pomocy Saurii, to ona postanowiła zbliżyć się do siostry by podarować jej eliksir i czule objąć.
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Widugast »

        - Nie bądź nachalny - mruknął cicho Vertai, przechodząc obok druida. Widział te spojrzenia, które łysy szczeniak posyłał driadzie i gesty, jakie wykonywał. Z reguły opanował się w porę, lecz i tak ona to widziała i robiło jej się nieswojo. Basior liczył, że Widugast zdawał sobie z tego sprawę i jedyne co sprawiało, że cały czas popełniał te same błędy, to pozwalanie, by emocje brały górę nad rozsądkiem. Dlatego on musiał być tym głosem z zewnątrz, który ten rozsądek poprze - siła złego na jednego, jak to się mówi.
        Widugast przelotnie obejrzał się na wilka, ukrywając swoje niezadowolenie. Musiał mu jednak z pewnym żalem przyznać rację - cały czas zapominał, że dla Saurii minęło sto lat, w trakcie których on stał się dla niej zupełnie obcy.
        - To dobrze - odpowiedział tylko Saurii, gdy ta zapewniła, że wszystko w porządku. Widać było, że lekko odetchnął. Martwił się o nią. Wiedział, że nie była zupełnie bezbronna i mogła sobie sama poradzić, ale jednak… Troska wynikająca z sympatii była nie do powstrzymania. Spojrzał na nią przepraszająco… i wtedy to zobaczył. Ledwo mignięcie, niczym poblask odbitego od szkła światła, ale był pewien, że się nie przewidział. Kobieca twarz i dłoń wyciągnięta w stronę Saurii w geście wyrażającym troskę. Druid zamrugał, a mara zniknęła. Widugast nie powiedział, że ją widział, bo gdyby miał robić aferę z każdego widzianego ducha, z pewnością by ochrypł. Postanowił jednak zwracać baczniejszą uwagę na otoczenie Saurii, bo tamta kobieta zdawała się być z nią jakoś związana…
        Nie porozmawiali zbyt długo z Saurią na osobności, gdy podeszła do nich rudowłosa driada, ostentacyjnie mijając go jak najszerszym łukiem. Widugast nie skomentował tego słowem - skrzywił się jedynie lekko, obracając głowę, jakby w ten sposób dawał znak, że nie wtrąca się w tę rozmowę. Pewnie, że nie - jeszcze dostałby za to nóż pod żebra, nawet gdyby odezwał się z najlepszymi intencjami. Ośmielił się jednak poczynić niewerbalny komentarz, gdy Silje poprosiła o pomoc w przywróceniu lasu do porządku - skinął z aprobatą głową. Posłał również zachęcające spojrzenie Saurii.
        - Jako driady najlepiej sobie poradzicie z przywróceniem drzewom ich naturalnych kształtów - zauważył. - Ja nie będę aż tak wydajny… Lecz będę wspierał wasze siły magią życia - zaoferował, spoglądając na równi na wszystkie trzy driady, by wiedziały, że żadnej nie zamierza pomijać. No chyba, że dostanie ewidentny zakaz - wierzył, że ta ruda mogłaby się sprzeciwić korzystaniu z jego pomocy. Był gotów się z nią kłócić, bo to nie chodziło o nią czy o niego, ale o las.
        Widugast przysiadł sobie w drugim szeregu, szeroko rozstawiając nig i wspierając obok siebie kostur, jakby zamierzał tak siedzieć dłuższy czas albo szykował się na jakąś naradę. Jego pomoc była niedostrzegalna z zewnątrz, lecz wszystkie trzy driady mogły ją poczuć. Mianowicie co jakiś czas odczuwały realny dopływ nowych sił - jakby napiły się orzeźwiającego, słodkiego napoju. Ten system działał - naturianki rozumiały się doskonale zarówno z lasem, jak i między sobą, on by im pewnie tylko przeszkadzał, gdyby aktywnie chciał brać udział w uzdrawianiu lasu.
        Gdy już ostatnie drzewo odzyskało swój dawny kształt, druid pozwolił sobie na westchnienie ulgi i otarcie materiałowym karwaszem potu z czoła. Mimo że siedział bez ruchu, trochę dało mu się we znaki to wieczne rzucanie zaklęć. Tymczasem Vertai leżał przy jego nogach i tylko gapił się to na niego, to na driady.
        - Dobra robota - zahuczał widmowym głosem, nie kłopocząc się nawet by spojrzeć na kogoś konkretnego.

        Pojawienie się lisa druid przyjął z zainteresowaniem - leśne zwierzęta może i miały większe zaufanie do driad i druidów, ale i tak wolały trzymać się swoich dziedzin, a na dodatek lis był zwierzęciem nocnym… Co on tu robił? Pewnie wypłoszył go ruch drzew. Co zresztą zaraz sam przyznał, wspominając o zniszczonej norze. Arhuna i Vertai z ciekawością i lekkim rozbawieniem obserwowali wymianę zdań między dwoma rudzielcami - śmiesznie wyglądała ta parka, ona taka drobna, a on okrąglutki jak księżyc w pełni. Co więcej najwyraźniej nie umieli się dogadać, co było odrobinę niespotykane - druid był przekonany, że każda driada rozumiała mowę zwierząt.
        Widugast był pewnie równie zaskoczony co Silje, gdy lis z taką nonszalancją oświadczył, że to nie do niej miał sprawę. Jeszcze większe było jego zdziwienie, gdy zwrócił się do niego. Zamrugał gwałtownie, jakby dopiero ocknął się z letargu i wskazał na siebie dłonią w pytającym geście, czy na pewno jego miał lis na myśli, zaraz jednak zorientował się, że leśny duch jest jeden - on. Ewentualnie Vertai, lecz on stał w zupełnie innym kierunku i do niego rudzielec na pewno się nie zwracał (ciekawe czy go widział?). Gdy więc dotarło do niego, że jest adresatem wypowiedzi, skłonił się.
        - Witaj leśny bracie - odpowiedział mu w języku zwierząt. - Wysłucham cię i pomogę jak tylko będę potrafił… Lecz masz rację, za chwilę - zgodził się. Powoli niczym starzec wstał ze swojego miejsca i podszedł do Saurii, odwiązując od swojego paska manierkę z wodą.
        - Pewnie jesteś spragniona? Mam tylko tyle, musicie się jakoś podzielić - powiedział w ramach usprawiedliwienia, podając jej bukłak i w zawoalowany sposób zaznaczając, że częstuje całą trójkę. Strumień był blisko, manierkę można było więc uzupełnić w najbliższym czasie, a to co w niej było powinno wystarczyć na zaspokojenie pierwszego pragnienia. Siły zaś driady musiały zregenerować już same: Widugast wspierał je do tej pory jak mógł i teraz był tak rozkojarzony, że nie rzuciłby już żadnego zaklęcia.
Awatar użytkownika
Sonea
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Sonea »

        Tak, jak przewróciła rudą na ziemię, oplatając ją wszystkimi czterema kończynami (chociaż fajnie byłoby mieć teraz więcej, żeby jeszcze bardziej Frygę tulać!), tak już na niej została, cofając tylko ręce i nogi, i leżąc teraz na siostrze niczym kocyk, nawet niewiele od niego cięższa. Na słowa przyjaciółki miodowe oczy tylko błysnęły, a usta wygięły się w pobłażliwym uśmiechu, tak dziwnie wyglądającym na buzi blondyneczki, gdy to zazwyczaj na nią się spoglądało w ten sposób.
        - Fryga, ja zawsze za tobą pójdę. Wszędzie, wiesz o tym, prawda? Nie martw się o mnie, poradzę sobie – powiedziała, gładząc siostrę po rudych kołtunach, jakby zrzędliwy ton zupełnie do niej nie dotarł. Ciężko też było powiedzieć, czy Sonea wiedziała o czym mówi, czy po prostu plotła trzy po trzy, jak wiadomo, że jej się zdarza. Poza tym niewiele mniej niż na siostrze, skupiona była na eliksirze, którego buteleczkę ta skrywała w dłoni. Drobne ręce Kenen wyszperały krągłą fiolkę, subtelnie wysupłując ją spomiędzy palców rudej.
        - Och wiem, wiem – mruczała, a gdy dostała w końcu eliksir zsunęła się z driady siadając na trawie. Z pełną celebracją momentu odkorkowała fiolkę, przymykając oczy powąchała zawartość i można było przysiąc, że złote włosy naelektryzowały się odrobinę. Złote oczy zerknęły w końcu spod powiek, a usta rozchyliły się w najszczęśliwszym z uśmiechów, gdy Sonia dostała swój przydział. Aż jedną trzecią! A później jeszcze!
        - Dobra! – zawołała radośnie i niczym dziecko przyssała się do buteleczki, wychylając tylko tyle, ile powinna. Przecież Fryga powiedziała jedna trzecia, to znaczy jedna trzecia! Nie więcej! Nawet jeśli to słodkie, fioletowe pyszności smaczności. Z entuzjazmem zakorkowała na powrót fiolkę i przy pomocy rudej dosłownie skoczyła na równe nogi potrząsając głową, aż zawirowały blond pukle. – Tak jest! Naprawiamy! – zawołała donośnie, a las odpowiedział jej, szumiąc liśćmi.
        Sonia zadarła głowę z radością w oczach i sercu spoglądając na swój dom. Każdy gaj, każdy las, każda puszcza była jej domem, każde drzewo i każdy krzew podopiecznym, każde zwierzątko przyjacielem. Puszczając dłoń przyjaciółki rzuciła się w gęstwinę, tuląc do konarów, przeciskając między ich pnączami i szepcząc czule posyłała energię w głąb kanałów pod pękniętą korowiną. Mruczała i nuciła, chodząc od drzewa do drzewa, wszystkie dotykając, do wszystkich przemawiając, delikatnie wplatając tam przepełnione czarem rozkazy. Odprowadzała każdy korzeń na jego miejsce, żegnając się z nim czule, głaskając pokrywający je na nowo mech i przechodząc dopiero dalej, do kolejnego potrzebującego jej opieki. Po to była, po to przyszła na świat, by dla Mamci Natury robić wszystko to, o co ona ją prosiła. Była jej dłońmi i słowem, wsparciem i pocieszycielem, a cienkie gałązki muskały ją po policzkach w podzięce, wracając na swoje właściwe miejsca, znów radośnie pnąc się ku górze, do światła i powietrza.
        I chociaż malutka, złotowłosa i złotooka driada pracowała za kilkorga, a pukle zaczęły kleić się do przepoconych skroni i karku. Wtedy jednak poczuła delikatny przypływ energii i po chwili wahania dotarło do niej, że to na równi zasługa eliksiru, jak i Elfa, którego odnalazła rozkojarzonym wzrokiem. Odwróciła się do niego rozpromieniona i podbiegła na moment, przytulając do okutanej w spodnie nogi, szczerze i zupełnie nieświadoma niestosowności gestu.
        - Nie pacam, Elfie, pamiętam. Dziękuję! – szepnęła w nogawkę i uciekła znów, do stęsknionych za nią roślin, wyciągających liściaste ramiona w nieśmiałej prośbie o pomoc.

        Gdy było po wszystkim, Sonia jeszcze chwilę rozglądała się po okolicy przepełnionymi pozytywnym szałem wielkimi oczami, a gdy upewniła się zupełnie absolutnie i na pewno, że wszystko jest tak jak być powinno, klapnęła z westchnięciem na tyłek, jęknęła z bólu, bo to nie był dobry pomysł, by tak zupełnie niekontrolowanie lądować na zadku, po czym z kolejnym westchnieniem opadła na plecy, rozrzucając ręce i nogi na boki.
        - Rośnijcie listki, rośnijcie – zamruczała, przymykając tylko na momencik oczy, palce zaś wplatając w rosnącą nieco bujniej wokół niej trawę, na którą wciąż wpływało nieco magii, wyciekającej z driady.

        Pojawienie się lisa przyjęła ze spokojem osoby od zawsze żyjącej w towarzystwie zwierząt, jak również zwyczajnie wycieńczonej do ostatków sił. Słysząc głos w swojej głowie nawet nie uchyliła powiek, tylko uśmiechnęła się zmęczona.
        - Proszę – odpowiedziała i dopiero na kolejne słowa przekręciła się na bok, by lepiej widzieć lisa, ale wtedy zaś runęła twarzą w trawę. – Taak, jestem tylko straaasznie zmęczona – mruczała dalej w mowie zwierząt.
        Lis jednak ciągle paplał i co nieco zainteresowana jednak Sonia podniosła w końcu z trudem głowę, opierając się na łokciach i leżąc na brzuchu obserwowała zwierzaka przymrużonymi oczami.
        - Ale jesteś grubuśki. Musisz być świetnym łowcą, skoro potrafisz upolować dla siebie tyle zwierzyny – stwierdziła słodko, dostrzegając w końcu spasionego mieszkańca lasu, a mimo że ten wcale nie rozmawiał z nią tylko z Frygą, i tak się wtrącała, jak zawsze mając coś do powiedzenia. – Ej, to musi fajnie wyglądać, takie poplątane wiesz, z takimi odstającymi i później zawijającymi się do góry, rozumiesz, ale tak trochę krzywo – gadała od rzeczy, przewracając się znów na plecy, by mieć wolne ręce, którymi machała nad głową, by zobrazować to, czego nie mogła wygęgać, wciąż mając nieco zamglony umysł.
        Dopiero postępująca irytacja Frygi sprawiła, że Sonia się podniosła, najpierw na czworaka, dreptając powoli do siostry, a później dopiero na równe nogi, by przytulić dziewczynę.
        - To nic, że nie rozumiesz, masz inne talenty – mruczała, głaskając rudą po włosach i wpatrując się w nią zmęczonym wzrokiem złotych ślepi. – I masz też tą buteleczkę, co mówiłaś, że później znowu dostanę, a już jest później, więc daj – mruczała a drobne łapki znów popłynęły gdzieś w szaty siostry szukając krągłej fiolki. Dopiero gdy dostała swoją porcję puściła Frygę, pozwalając jej odejść do Ładnej Driady a samej przeciągając się mocno, wspinając na palce i wyciągając ręce nad głowę.
        - Ach! Ale smacznie, i las taki ładny znów i lis do nas przyszedł! – Uśmiechnęła się i kucnęła do zwierzaka, by pogłaskać go po głowie.
Awatar użytkownika
Sauria
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sauria »

Dla Sauri było oczywiste, że pomoże uzdrowić las. To był jej obowiązek, jej cel, żyła dla lasu, dla korzeni, mchu, pni i koron. Dla liści i kwiatów, dla zwierząt, zaczynając od tych maleńkich mieszkających w ziemi, po wielkie orły latające po niebie. Kochała swój dom, a każdy las był jej domem. Jej siostra zniszczyła tak wielką połać zieleni... Nieważne dlaczego, ważne, że to się stało i należało to naprawić. Trudno, wydarzyło się, energia magiczna wybuchła w niekontrolowany sposób i teraz należało się tym zająć.
Sauria działała nieco inaczej niż jej siostry. Nie usiadła na ziemi jak Frigg, nie biegała też między korzeniami jak Sonia. Stanęła przy jednym z drzew i delikatnie dotknęła dłonią jego kory. Jej dłonie wydawały się zanurzać w miękkim drzewie. To oczywiście była tylko ułuda. Tak naprawdę Sauria wcale nie wtapiała rąk w twardą korę, to sprawiałoby drzewu ból. Przez chwilę dotykała palcami pnia. Potem położyła na drzewie drugą rękę, aż w końcu objęła je i przytuliła się policzkiem do chropowatej powierzchni. Dla kogoś kto nie znał driad musiało to wyglądać komicznie. Kobieta, która tuli się do drzewa? Chyba jakaś szalona. Ale dla tych, którzy znali driady nie było w tym nic dziwnego.

Sauria całą sobą przesyłała swoją moc drzewu. Czuła jak magia przepływa przez jego pień, jak zagłębia się w jego korzenie, jak rośnie w górę do konarów, gałązek i liści. Przez korzenie magia wlała się w miękką, mokrą ziemię, w trawę. Jej cieki przepłynęły dalej, do kolejnych roślin, do krzewów, kwiatów, drzew i ziół. Poczuła siły witalne swoich sióstr, poczuła ich magię, ich moc. Pod własną piersią czuła także bicie serca lasu. Od czasu do czasu magia wzmagała się, jakby ktoś posyłał im dodatkową moc. Wiedziała, że to Arhuna, ale nie chciała o nim teraz myśleć. Skupiła się na lesie, na jego odczuciach, na jego duszy. Oddawała całą siebie, by uleczyć wszystkie rany tego co żywe wokół niej. Z czasem jednak jej moc zaczęła słabnąć. Na szczęście miała do pomocy dwie siostry i w krótkim czasie udało im się naprawić wszystkie szkody wyrządzone przez Silje.
Kiedy Sauria oderwała się od drzewa, czuła jak strumienie potu leją się jej po twarzy. Była wykończona. Chciała usiąść na ziemi i odpocząć, ale wtedy zobaczyła, a raczej usłyszała głos liska, pulchnego liska, który ewidentnie miał pretensje do Silje, że zniszczyła mu norkę. No cóż... Tak było. Sauria oparła się o drzewo i przymknęła oczy. Nagle usłyszała głos Widugasta. Uchyliła powieki i zobaczyła bukłak z wodą wyciągnięty w jej stronę. Odepchnęła się od drzewa i postąpiła krok do przodu by wziąć bukłak od elfa. I w tym momencie zrobiło się jej ciemno przed oczami. Odebrało jej wszystkie siły. Zemdlała i upadła z łomotem na ziemię.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

        Frigg z niedowierzania mrugnęła kilkukrotnie, gdy lis zwrócił się do Widugasta i oboje tak gawędzili sobie w znanej im mowie. Nawet Sonea coś mruczała pod nosem mając twarz zatopioną w leśnej ściółce, tylko ona, jak odstępstwo od normy stała i przyglądała się uważnie każdemu gestowi zwierzęcia oraz towarzystwa. Skoro nie mogła zrozumieć tego co mówią, musiała posiłkować się niuansami ich ruchów i zachowań. To jakby niemo-głuchy miał rozmawiać z samym królem by przekazać pilną wiadomość sojusznikowi. Brzmi absurdalnie?
        A jednak w przypadku ponad stuletniej driady żyjącej pośród drzew i zwierząt - możliwe, choć słowo w słowo z pewnością nie była w stanie wszystkiego zrozumieć. Sytuacja za to była jasna i klarowna, ani też nie była żadną tajemnicą. Nawet elf był zaskoczony słowami lisa, choć Lysberg jeszcze nie wiedziała czego ten grubas chce od tego szamana w łachmanach.
        Driada zaciskała zęby mierząc wzrokiem ogoniastego wszechpana (a przynajmniej według niej za takiego się miał), gdy nagle Sonia objęła ją wokół szyi zwisając na drobnym ciele przyjaciółki.
        - Agh... - Ruda ugięła się pod ciężarem Sonii delikatnie obejmując dziewczynę. Była skłonna okazać jej nawet odrobinę czułości za uratowanie lasu, gdyby nie słowa Kennen.
        Frigg poczerwieniała na twarzy ze złości i kompromitacji przed elfem. Jak ona mogła mu tak wprost powiedzieć, tak na głos przy niej, że... że ma jakieś ułomności?! I to takie, które driadzie wręcz nie wypadają albo są niemalże niemożliwe!
        Teraz czule obejmujące ciało Sonii palce zacisnęły się zdecydowanie mocniej, ale nie czyniły krzywdy. Lysberg długo wpatrywała się w rozkojarzone spojrzenie Sonei, ale wiedziała, że nic tym nie osiągnie. Przyjaciółka była zbyt nieprzytomna by cokolwiek na ten moment zrozumieć. Napięcie jednak nie zmalało, choć Frigg dała się śmiało obmacywać blondynce w poszukiwaniu fiolki. Mimo to, to ostatecznie rudowłosa driada wyjęła buteleczkę z zakamarku swojego płaszcza przeznaczając Sonii, tym razem, zaledwie trzy krople eliksiru, które powinny doprowadzić ją do porządku. Szkoda tylko, że nie zaciskały zębów na języku. Dziewczyna odetchnęła z zirytowaną ulgą, gdy Kennen postanowiła się w końcu od niej odkleić. Frigg mamrotała zrzędliwie na temat tej tulaśności i miłości przyjaciółki do wszystkiego co możliwe. Lis zaś... Lis zaś przyjął wcześniejsze słowa Sonei jako komplement. Wspaniały łowca... Kto jak kto, ale on się z tym nie ukrywał. Lisek dumnie wypiął pierś do przodu dając się głaskać filigranowym i zgrabnym dłoniom blondyneczki. Jaki mężczyzna by śmiał się temu sprzeciwić? On był wszak wychowanym lisem, a nie jakimś łachmytą wkradającym się do czyjegoś kurnika!
        Dłonie Sonei gładko przejeżdżały po miękkim futerku zwierzęcia. To było wręcz zaskakujące, że zamieszkujący norę zwierzak był tak zadbany, ale jakie miało to teraz znaczenie? Lis swoje zadowolenie okazał zgrabnie poruszającym się, puszystym ogonem.
        - Jesteś bardzo miła – przyznał oddając się rozkoszy głaskania.
        - Sauria! - krzyknęła nagle Frigg podbiegając do omdlałej siostry, ale zaraz gwałtownie się odsunęła, niczym spłoszona sarna, gdy Widu pierwszy pochylił się nad kobietą.
        Wargi Frigg zadrżały i dziewczyna obróciła głowę w bok nie chcąc przyglądać się trosce elfa. Poza tym, było coś jeszcze. Wspomnienie wykraczające poza ramy tego lasu, gdy pierwszy raz... gdy pierwszy odpędzono ją od siostry jeszcze za czasów młodości i gdy jeszcze miała prawo przebywać w Lesie Driad.
        - Oj, twoja koleżanka za bardzo się postarała przywrócić moją norkę do stanu początkowego – zwrócił się cicho lis do Sonii, która była bardziej przejęta Ładną Driadą niż głaskaniem rudego futerka. Lis więc wywrócił oczami pogodzony z utratą przyjemności. Frigg chwilę później poczuła jego ogon na swojej łydce i nagle jakby ocknęła się z własnych myśli. Zmarszczyła brwi patrząc pogardliwie na grubaśnego mieszkańca lasu.
        - Czego się lampisz? - spytała gburowatym tonem.
        - Zdaje się, że masz takie magiczne coś co sprawia, że twoja towarzyszka odzyskała siły by mnie pogłaskać... a wcześniej uratowała las.
        Głos lisa był taki przyjemny, melodyjny... A zarazem odrobinę zarozumiały i przemądrzały. Pasował do niego i mimo kilku słyszalnych, gruboskórnych wad wywoływał przyjemne ciepło w sercu. Budził zaufanie, choć z tyłu głowy wciąż zachowywało się to stereotypowe myślenie o przebiegłości tychże zwierząt i możliwości manipulacji. Przyciągał każdym słowem, każdym możliwym gestem. Był jak magnes na jednostki powątpiewające w bezkresne zaufanie. Chciało się do niego przylec mimo tych wszystkich wątpliwości.
        - Uhm... - burknęła driada krzyżując ręce na piersi. - Jeżeli będzie taka potrzeba... - rzuciła mimochodem. - Ale jeżeli nie to pójdę po wodę, też mi już niewiele w bukłaku zostało. I jakieś jedzenie...
        "Albo cokolwiek", dodała w myślach.
        Były rzeczy ważne i ważniejsze. Od nienawiści do elfów górowało tylko zdrowie driad. Na ten krótki moment.
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Widugast »

        Widugast z czułością patrzył na odprawiającą swoje czary Saurię. Sam nie tak dawno w podobny sposób leczył drzewo, również przytulając się do jego pnia, tak by jego serce i tętniące w pniu soki grały w tym samym rytmie. To od niej się tego nauczył, to dzięki temu się do siebie zbliżyli.
        Znali się oczywiście wcześniej, najpierw z widzenia, a potem już osobiście, gdy druid zdecydował się uderzać do niej w konkury, niestety z początku z beznadziejnie słabym skutkiem. Gdy jednak czułe słowa, komplementy i miłe gesty nie odniosły rezultatu, wycofał się na moment, oddając Saurii jej przestrzeń. Kolejny raz zagadnął ją właśnie gdy leczyła drzewa w lesie – zapytał o jej technikę, o filozofię temu towarzyszącą. Nie krył się w tym żaden podtekst, po prostu wyrażał zainteresowanie tym, czym oboje się zajmowali – opieką nad lasem. Poprosił ją o naukę i ją uzyskał. To był chyba ten przełomowy moment, po którym Sauria zaczęła patrzeć na niego ciut przychylniej, a kolejne względy uzyskiwał, gdy okazywał jej swoją wierność... ”A potem wszystko trafił szlag”, pomyślał kwaśno, a krótki spazm żalu na dobre przegnał ciepły uśmiech z jego twarzy, przywdziewając na nią neutralną maskę skupienia. Za bardzo się rozkojarzył...
        Maska z jego twarzy opadła po raz kolejny, gdy nagle do jego nogi przypadła Sonea. Widugast próbowałby się cofnąć, gdyby jej ciężar skutecznie go nie unieruchomił. Szarpnął się jednak do tyłu na tyle, że wilczy łeb na jego głowie opadł i zasłonił mu twarz.
        - Nie ma sprawy – mruknął, podnosząc wilczy pysk, lecz złotowłosej driady już przy nim nie było: pognała z powrotem do drzew. ”To ona jest bardziej frygą niż ta ruda...”, pomyślał z rozbawieniem Arhuna, wracając do swoich czarów.

        Ledwo uporali się z leczeniem drzew, gdy zjawił się przy nich ten oryginalny lis. Widugast poświęcił mu sporo uwagi, taktownie udając, że nie widzi narastającej irytacji rudej driady, bo nie wyglądała przy tym na agresywną, aby musiał na nią baczyć. Zajął się więc resztą: kulturalnie przeprosił na moment rudego leśnego brata i poszedł do Saurii, bo ta wyglądała niepokojąco słabo, była zlana potem i blada jak pierwszy zimowy śnieg. Zaproponował jej wodę, bo nie chciał narzucać się z niczym więcej. Zdawało mu się, że jego pomoc została przyjęta, lecz gdy jego ukochana driada postąpiła krok na przód, aby (prawdopodobnie) przyjąć jego poczęstunek, nagle się przewróciła. Arhuna rzucił się do przodu, by ją asekurować, lecz wspomnienie o klątwie sprawiło, że się zawahał i dziewczyna runęła na leśną ściółkę, która na szczęście okazała się dość miękka, by złagodzić upadek.
        - Sauria? - wezwał ją Widugast, przyklękając obok na jedno kolano. Aby nie dotykać jej bezpośrednio bez wahania zdjął z pleców futro Vertaia i to przez nie objął Saurię, by obrócić ją na plecy. Przez moment wyglądało to, jakby opatulał ją do snu. Gdy już leżała na plecach, druid nachylił się, by sprawdzić jej oddech, z pulsem było to jednak niemożliwe, gdyż wtedy musiałby dotknąć jej skóry, poddając się objęciom klątwy, pod której wpływem nic by już nie zrobił... Sięgnął więc magią do jej wnętrza, by sprawdzić, czy nie zrobiła sobie krzywdy. Nie dostrzegł żadnych świeżych uszkodzeń, wyglądało na to, że przeforsowała się podczas przywracania lasu do jego pierwotnego stanu. Arhuna poczuł ulgę, że nie stała jej się żadna poważniejsza krzywda, ale nie rozluźnił się tak zupełnie - wiedział, że tego typu osłabienie również mogło być groźne, dlatego zamierzał się nim jak najprędzej zająć. Zanim jednak podjął się czarowania bądź bardziej tradycyjnych form leczenia, podniósł wzrok na obie towarzyszące mu driady. Kiwnął głową, gdy ruda trochę nabzdyczonym tonem, ale za to ze szczerymi intencjami, wspomniała o wodzie i jedzeniu.
        - Tak, przydałoby się - zgodził się z nią. - Gdybyś mogła… - dodał, podając jej swoją manierkę, w której chlupotało kilka ostatnich kropli, którymi druid chciał podzielić się z Saurią.
        - W tych okolicach nad rzekami często rośnie oranżnik jadalny, gdybyście na niego trafił wykopcie kilka korzeni i przynieście opłukane… Po nich Sauria szybciej odzyska siły. Wy zresztą również - dodał, sugerując w ten sposób, by nie krępowały się częstować. Korzenie oranżnika w smaku przypominały niedojrzałe jabłko, ale gdy bardzo długo się je żuło robiły się słodkie: tak jak to było w przypadku chleba albo wielu innych bulw. Były pożywne i zawierały wiele dobroczynnych substancji, będą mieli więc szczęście, jeśli na niego trafią.
        - Dziękuję - rzucił jeszcze druid do driad, które zaoferowały swoją pomoc, później zaś skupił się na Saurii. Zaczął już tkać zaklęcie, które miało przywrócić jej siły, gdy znowu to zobaczył. Oblicze dziewczyny, trochę pociągłą, orientalną twarzyczkę… Któż to u czorta był? Na pewno ktoś, komu bardzo zależało na nieprzytomnej driadzie i to w pozytywny sposób.
        - Widziałeś to, Vertai? - Arhuna zapytał swojego duchowego towarzysza odrobinę zdenerwowanym tonem.
        - Owszem…
        I tyle - basior nie wyraził swojego zdania na temat dostrzeżonego ducha, a Widugast nawet nie zgadywał co mógł on sobie pomyśleć. Zacisnął wargi po czym nachylił się nad Saurią. Odetchnął, po czym wyciągając dłonie wysoko nad jej ciałem zaczął ponownie tkać zaklęcie.
        - Sauria, obudź się… - wezwał ją, z początku cicho, a po chwili trochę głośniej. Gdy już udało mu się przywrócić jej siły, klapnął na ziemię i oparł się plecami o… cokolwiek było za nim, naprawdę nie zwracał na to uwagi.
        - Leż spokojnie, odpoczywaj - zwrócił się do driady, nim obrócił wzrok na lisa, który na moment zszedł na dalszy plan. Przyjrzał mu się uważnie, jakby jeszcze sprawdzał czy to prawdziwe, żywe stworzenie, czy też może kolejny duch.
        - To o czym chciałeś porozmawiać, leśny bracie? - zapytał go.
Awatar użytkownika
Sonea
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Sonea »

        Wielkie miodowe oczy driady zawsze miały nietypowy wyraz, jak gdyby nie były zdolne do pokazania emocji ich właścicielki, nawet gdy ta uśmiechała się promiennie. Nieruchome niczym ślepia drapieżnika, puste, jakby wyprane z uczuć, a jednak tak ciepłe dzięki swojej barwie, zdawały się jakimś surrealistycznym elementem wyglądu driady, który tym bardziej zwracał na siebie uwagę, im dłużej ktoś się w owe ślepia wpatrywał.
        Teraz utkwione były w jej najlepsiejszej i najcudowniejszej przyjaciółce, i siostrze, którą kochała z całego swojego serduszka! Nawet te jej nadęte, czerwieniejące się policzki i te takie iskierki, co je z oczu rzucała, jakby takie magiczne cosie, co czarodzieje umieją wypuszczać w niebo, żeby błyszczały i migotały, niczym eksplodujące barwami świetliki. Tak właśnie to wyglądało. I nawet to jej sapanie przez nos jak byczek kochała, chociaż zazwyczaj to oznaczało, że coś zrobiła nie tak, ale przecież nawet jeśli zrobiła to zupełnie niechcący, więc się nie liczy prawda? No właśnie. Sonia uśmiechnęła się więc tylko słodko i dotknęła nosem nos Frygi, nic nie robiąc sobie z zaciskających się na niej dłoni przyjaciółki. Wreszcie porządnie odtula! I częstuje fioletowymi pysznościami smacznościami!
        Sonia wystawiła język, zezując na niego z zafascynowaniem, a właściwie na trzy krople, które, kap, kap, kap, jedna po drugiej spadały na różowy jak u zwierzątka język, nim driada mlasnęła słodko, z przymkniętymi oczyma rozsmakowując się w eliksirze. Zaraz lepiej. Odwróciła się w stronę wyjątkowo gadatliwego i grubaśnego liska, przy którym przykucnęła, by zalać go czułościami. Miał takie idealnie gładziuchne futerko! Jak sukienki kiedyś-Frygi! Drobne dłonie raz za razem przejeżdżały po łbie, karku i grzbiecie mieszkańca lasu, by po chwili znów powrócić na jego łepek i ponowić czynność z wyjątkową dokładnością i powagą, jakby od odpowiedniego głaskania zależało dobro świata.
        - A ty wyjątkowo puchaty! – odparła rozpromieniona driada, a widząc dumnie wypiętą pierś liska zaczęła czochrać go i pod brodą, i po piersi, i za uszami, i w ogóle była o krok od (niewątpliwie z góry skazanych na niepowodzenie) prób wciągnięcia wielkiego lisiego cielska na swoje kolana i zagłaskania do utraty tchu, gdy nagle coś stało się nie tak. Instynktownie spojrzała na Ładną Driadę, która na jej oczach właśnie osuwała się na ziemię. Niedobrze!
        - Niedobrze Wielki Łowco! – powiedziała, łapiąc rudą mordkę w dłonie i wpatrując się oczy lisa złotymi ślepiami, nim pogłaskała go ostatni raz, zaraz podbiegając do Ładnej Driady i lądując przy niej na kolanach.
        - Ładna Driado? – Szturchnęła palcem szczupłe ramię, ale jej leśna siostra była wyjątkowo uparta w swojej nieprzytomności i ani drgnęła. Sonea fuknęła pod nosem. No nic, trzeba przeczekać.
        Podniosła wzrok na Elfa, gdy ten poprosił je o pomoc i pokiwała ochoczo głową, wprawiając w ruch kolorowe piórka.
        - Jasna sprawa Elfie, nic się nie martw, my wszystko przyniesiemy, nie Fryga? – Uśmiechnęła się, trącając porozumiewawczo łokciem łydkę siostry, która burczała wciąż pod nosem, ale ona tak miała. Była jak jeden mały, rudy, wiecznie nienajedzony brzuch, ciągle burcząca. Nim więc siostra zacznie protestować popchnęła ją w stronę, o której wiedziała, że prowadzi do strumienia, sama jeszcze zatrzymując się przy Elfie.
        - Wiesz co, Elfie – wyszeptała mu nagle do ucha, a złote loki osypały się na wilcze futro, którym był okryty. – Ja kiedyś czytałam taką historię o księżniczce, co się nie mogła dobudzić i tak ciągle spała, i rozumiesz nikt jej nie mógł obudzić, chociaż w tej książce to tak trochę za delikatnie próbowali, bo ja tym do rzeki ją wrzuciła, rozumiesz, woda cuci, ale nieważne. W tej książce to przyjechał książę i ją pocałował, i się obudziła! – Złote oczy na moment kuknęły w twarz Elfa. – Ty księciem nie jesteś, masz za fajne ciuchy, ale jesteś facetem, to może zadziałać, chociaż ona jest driadą a nie człowiekiem, więc jakby całowanie nie pomogło to weź ją smyrnij kwiatkiem – poradziła w końcu i z szerokim uśmiechem pobiegła za Frygą.

        Chwilę później maszerowała raźno przez las, kątem oka pilnując tej Frygi czy jej znowu gdzieś nie ucieka, bo ona już nie ma siły na gonienie, ale ruda małpa szła grzecznie chwilowo, najwyraźniej też zmęczona. Sonea wznowiła więc opowieść.
        - No więc wyobraź sobie, że Stara Tynna powiedziała, że to jest niemożliwe, żeby zjeść tyle jabłek i się nie pochorować, bo one to jeszcze takie zielone były wiesz, ale to najsmaczniejsze przecież, takie kwaskowate, iiich! – Driada aż podskoczyła, otrząsając się z kwaśności wyimaginowanej tak skutecznie, że aż ślina zbierała się na języku. – No w każdym razie musiałam spróbować, bo przecież wiesz, nie można tak po prostu sobie mówić, że coś jest niemożliwe, prawda? Różne rzeczy są możliwe przecież, zależy kto próbuje nie? Dla nas jest niemożliwe latanie, chyba że spadamy z drzewa, to wiadomo, prawie jak latanie, ale ptaki przecież latają i dla nich to żaden problem, więc to jest takie dziwne, to możenie albo niemożenie, nie? Fryga no, słuchaj mnie, ja opowiadam!
        Sonia tupnęła w marszu, widząc, że siostra w ogóle jej nie słucha, pogrążona w swoich rozmyślaniach, pewnie jakichś poważnych, i ważnych, i w ogóle takich… ych. Ramiona opadły jej nieco i blondynka kopnęła leżący po drodze kamyk, który podskoczył wesoło i odbił się kilka razy od ściółki niby puszczona na wodzie „kaczka”. Buzia Kenen rozjaśniła się na moment, gdy dziewczyna uznała, że to w sumie całkiem niezły kamyk jest, i dogoniła go, chowając zaraz do swojej sakiewki. Później dalej szła już cicho w stronę strumienia. Cicho, ale nie bez słowa.
        - Co ci się stało Fryga, jak cię nie było, że mnie przestałaś kochać? – zapytała nagle, nie patrząc na siostrę, tylko wciąż błądząc wzrokiem przy ziemi, w poszukiwaniu znanego jej oranżnika.
Awatar użytkownika
Sauria
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sauria »

Sori widząc upadającą driadę dopadła do niej natychmiast. Była przerażona, nie wiedziała co robić. Zbliżyła się do niej i zaczęła lizać ją po twarzy. To jednak nie przyniosło efektu. Gdy do kobiety zbliżył się elf, wilczyca wyszczerzyła zęby i zaczęła głośno warczeć. Za wszelką cenę chciała chronić swoją przyjaciółkę. Nie rzuciła się jednak na delikwenta, tylko ostrzegała... Na razie. Pozwoliła mu jej dotknąć, ale zadowolona nie była. Kiedy zrozumiała, że elf nie ma złych zamiarów, przestałą szczerzyć kły, ale z jej gardła wydobywały się ciche pomruki. W końcu jednak przestała. Podeszła jeszcze bliżej i ułożyła się przy boku nieprzytomnej driady. Leżała tylko przez moment. Wstała, obeszła swoją przyjaciółkę i na powrót położyła się koło niej, tym razem kładąc jej pysk na piersi.

Sauria nie spodziewała się, że tak szybko opadnie z sił. Co prawda połać lasu, którą należało uleczyć była dość duża, jednak miała do pomocy siostry. Szkody jakie wyrządził niekontrolowany wybuch magii były jednak bardziej dotkliwe niż myślała. Świadomość straciła nagle, nie zdążyła nawet oprzeć się o drzewo. Po prostu runęła na ściółkę, która na szczęście była dość miękka.

Przez pierwsze kilka minut panowała zupełna ciemność. Potem jednak coś się zmieniło. Sauria zobaczyła łagodne światło, a potem postać pochylającą się nad nią. Szybko ją rozpoznała - to była Ivy. Chciała wyciągnąć do niej ręce, chciała by się do niej zbliżyła, chciała ją objąć i pocałować, ale nie mogła. Czuła, że jej ciało jest ciężkie, że ręce są jak z ołowiu, nie mogła nimi ruszyć. Próbowała coś powiedzieć, ale gardło miała ściśnięte. Jakby struny głosowe całkowicie zniknęły. Patrzyła tylko na nią tęsknym i przerażonym wzrokiem. Widok lisiczki był dla niej zaskoczeniem, a jednocześnie wypełniał pustkę, jaką czuła po jej stracie. Nagle jednak postać zniknęła, rozpłynęła się w świetle. Pragnęła ją zatrzymać, ale nadal była jak przykuta do ziemi. Chciała krzyknąć, lecz nie mogła.

Nie wiedziała ile minęło czasu. Uchyliła powieki, jasność dnia uderzyła w zmęczone oczy. Zmrużyła je na moment, zaciskając powieki. Poczuła ogromny ból w głowie. Skronie pulsowały jej niemiłosiernie. Udało jej się w końcu otworzyć oczy. Nad nią rozciągał się widok koron drzew. Liście szumiały przyjemnie, do jej nozdrzy docierał przyjemny zapach lasu. Sori podniosła się gwałtownie i zaczęła lizać policzek swojej przyjaciółki. Sauria podniosła dłoń i dotknęła miękkiego futra wilczycy.
- Już, już - odezwała się. - Już dobrze - uspokajała ją. Podparła się na rękach i powoli podniosła do pozycji siedzącej. Rozejrzała się dookoła, ale nie zobaczyła nigdzie swoich sióstr. Za to szybko dostrzegła Widugasta, który chyba rozmawiał z... liskiem? Spojrzała na nich unosząc jedną brew. Sori weszła przednimi łapami na kolana naturianki. Brązowowłosa mechanicznie gładziła ją po sierści.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

        Lisek był w stanie dosłownie sam się wylać swoim małym, aczkolwiek sporym ciałkiem, na pieszczącą go driadę. Miziała go tak staranie, szorując przy okazji palcami jego fałdki, co wyjątkowo mu się podobało. Nie uciekał od niej, czekał do ostatniej chwili i jeszcze łypał za nią stęsknionym wzrokiem, jakby starał się ją nakłonić do powrotu tych przyjemności albo chciał uzyskać od niej obietnicę, że jeszcze kiedyś do tego wrócą.
        Wszyscy zgromadzili się wokół Sauri, a lisek grzecznie posadził zadek trzymając się z tyłu towarzystwa. Poczekał, aż dwie znane sobie siostry odejdą i dopiero wtedy zbliżył się do elfa, wilczycy oraz ostatniej driady. Przysiadł, gdy Widugaust wsparł plecy o pobliskie drzewo. Lis nie naciskał. Jego maluteńkie łapki tonące w gęstym futrze trzymały się blisko siebie, a wyjątkowo puszysty ogon otaczał jego sylwetkę.
        - Odzyska siły – zapewnił, przy okazji też utwierdzając rozmówcę w tym, że owszem, rozmawia z gadającym lisem.
        - Na początku chcę podziękować, że poświęcasz mi swój drogocenny czas – rozpoczął elokwentnie, choć nie złośliwie rudzielec.
        - Wy, druidzi, potraficie ujrzeć więcej niż wydaje się przeciętnemu mieszkańcowi lasu. A ty... - spauzował lis nie odrywając ślepi od elfa. - Jesteś wyjątkowo miły więc postanowiłem zaryzykować i spytać – ciągnął dalej, na moment tylko zerkając na warczącą wilczycę. Lis nie zareagował. Jedynie jego ucho drgnęło odbierając pobliskie dźwięki, ale ponownie skupił swoje spojrzenie na Widugauście.
        - Jakiś czas temu zaginął mój przyjaciel. Wiem, że brzmi to absurdalnie, ale jestem gadającym lisem, dlaczego nie miałbym mieć przyjaciela? - Zadarł dumnie łepek.
        - Jednak nie odnajdę go bez pomocy. Nie posiadam pewnych zdolności, którymi być może ty operujesz. Chodzi o to, że... Jakby to powiedzieć... - Zastanowił się. - Trudno go znaleźć fizycznie. Taki z niego spryciarz, że potrafi się doskonale ukryć. Jestem pewien, że wciąż istnieje w tym świecie. Łączyło nas coś... wyjątkowego. Wyczułem go, a on zniknął zostawiając mnie bez wskazówek. Jest jednak sfera, w której łatwo go odnaleźć, bo choćby założył na siebie tuzin takich łańcuszków, co to mają nie pozwolić na jego wykrycie, to ma bardzo silną duszę. Ona jest... szczególna – mruknął w zamyśleniu lisek.
        - Już kiedyś prosiłem pewnego druida o pomoc. Widział wszelkie duszki lasu, pomyślałem, że może i ty... jesteś w stanie ujrzeć to, co mnie nie jest dane.
        Lisek zamilkł skupiając swój wzrok na Saurii. Na jej spokojnej i gładkiej twarzy rysowały się linie. Miało się wrażenie, że chce się wyrwać z tego stanu, nabrać głębokiego wdechu albo... spoglądała oczami swojej wyobraźni za czymś, co znajdowało się daleko od niej.
        - Nie będę stał na drodze twej podróży, to raczej tak... przy okazji – odezwał się ponownie. - Rozumiesz? Może uda się go ujrzeć, gdzieś pośród tych drzew, może błądzi po Szepczącym Lesie. Czuję jakby... zostawił tu coś po sobie. Pewne wrażenie, trudno mi to wytłumaczyć, on jest specyficznym stworzeniem. Momentami... za nim tęsknię.
        Lis ponownie zamilkł nie oczekując żadnej odpowiedzi. Widział jak zaciśnięte powieki Saurii powoli dźwigają się do góry, jak jej oddech staje się głębszy.
        - Witamy w świecie wariatów. – Niemalże wydawało się, że na mordce zwierzaka wymalował się długi uśmiech. Ach, taki tam żarcik, gdy ktoś pierwszy raz spotyka rozgadanego lisa.

***


        Szły przez las i Frigg nie starała się nawet o to by być dobrym rozmówcą, czy choćby odrobinę godnym słuchaczem. Bawiły ją te opowieści, mimo że nie dała tego po sobie poznać. Ba! Nie wchodziło w rachubę by w jakikolwiek sposób nawiązać bliższą relację z przyjaciółką. Zamiast tego zielona brnęła w głąb lasu nieustannie milcząc i jedynie zdradzając zirytowanie grymasami pojawiającymi się na jej twarzy, przy czym żaden z nich bezpośrednio nie był skierowany do Sonei. Frigg była zmęczona odganianiem upartej muchy (czytaj – Sonii) więc zaczęła traktować ją jak powietrze, które gdzieś tam czasem świszczy w tle i czasem usłyszy, co mówi. Jednak w pewnej chwili Lysberg faktycznie oderwała się od rzeczywistości. Tkwiąc w pustych myślach miała jedynie ochotę na to, by oprzeć plecy o pień drzewa i głęboko westchnąć. Pragnęła zostać całkowicie sama, tak jak przedtem. Tak jak to ma w zwyczaju od stu lat. Trudno jest spotkać ostatnią i już tylko jedyną osobę w świecie, której bezgranicznie się ufa, a potem skazać ją na utratę życia, bo spoufala się ona z jednym z największych zdrajców lasu.
        Nagle świszczące za jej plecami powietrze wydobyło z siebie jedno zdanie sprawiające, że autor przesłanki od razu mógł zacząć żałować swoich słów. Driada przystanęła, a jej ramiona zbliżyły się do siebie w akcie nagłego spięcia mięśni. Głęboko nabierane powietrze, jak i odgłos zaciskanych w rękawiczkach dłoni, sprawiły, że ptaki przestały ćwierkać chowając się z najwyższa ostrożnością w swoich gniazdach. Przez chwilę mogło się wydawać, że ta zagęszczona atmosfera rozpłynie się i ulotni, lecz była to zaledwie cisza przed burzą.
        - Skończona z ciebie idiotka – wydusiła z siebie Frigg wolno obracając się ku Sonei.
        - Czego nie rozumiesz? Jaki fakt nie dociera do twojej blond główki? - mówiła zbliżając się z każdym następnym krokiem ku przyjaciółce.
        - Po co w ogóle wyszłaś z tego lasu? - spytała z lekkim prychnięciem pozwalając ciszy zawładnąć kolejną chwilą.
        - Skoro mówię, żebyś nazywała mnie Silje, to nie robię tego bez powodu. Nie wierzę by nie dotarła do ciebie żadna potworna opowieść o mnie. Jeżeli choć część już stała się legendą i jest wyssana z palca, bo zapewne ubarwiona o tysiące linijek, to zawsze tkwi w tym ziarno prawdy – Frigg mówiła nadzwyczaj spokojnie. Za spokojnie. Ze zbyt dużym opanowaniem. Jej złote oczy błysnęły w słońcu i wbiły się niczym ostrze w spojrzenie Soni. Wzrok driady pociemniał, a na twarz wstąpił paskudny grymas.
        - Ale nie. Ty zawsze musisz wiedzieć lepiej, musisz mieć pieprzony dowód przed sobą, żeby uznać coś za prawdę! - wybuchnęła nagle. - Informacja o moim istnieniu gówno ci da! Hah! - zaśmiała się rozkładając ręce. - Zadowolona? - spytała z kpiną. - Nic to nie zmieniło w twoim ani moim życiu. Ty nadal jesteś Sonią z Lasu Driad, tam jest twoje cholerne miejsce. Miałaś szczęście wychowując się wśród sióstr, ale nie potrafisz tego docenić, ani docenić ich skoro szukasz mnie. Nie wiem czego ode mnie oczekujesz. Nie rzucę ci się w ramiona, nie opowiem ci, co działo się w przeciągu stu lat. Nie żyłam. Nie żyłam w świadomości tysiąca istot i było mi z tym dobrze. Byłoby nadal, gdyby Mai Laintha'e nie zachorowało, ale las umiera a ja chociaż raz w życiu nie chcę czegoś zniszczyć. Nie rozumiem dlaczego mnie szukasz, ale przestań to robić. Jeżeli chcesz zostać to po prostu weź udział w poszukiwaniach Mirian. Nie pytaj i nie oczekuj, jeżeli zmarnowałaś sto lat na to by uzyskać odpowiedzi na pytania to niestety ode mnie ich nie uzyskasz. Nie chcę, żebyś je uzyskała. Nie chcę się cofać do czegoś, co codziennie przypomina mi o moim istnieniu. To moje własne piętno i grzechy i czas, żebyś w nie uwierzyła. Twoja przyjaciółeczka w sukieneczce umarła, a zarazem urodziła się na nowo sto lat temu. Jeśli ci się to nie podoba to trudno, ale prawdą jest, że należę do grona zdrajców. Jestem winna. W obecnym jednak momencie ważna jest Mirian i kawałek lasu oraz driady go zamieszkujące. I Sauria. A tam jest zielsko, którego szukamy – zakończyła wyraźne zmęczonym głosem wskazując roślinę. Nim Frigg wyminęła Sonię to wyciągnęła przed siebie rękę, jakby zastrzegła sobie zakaz bliskości. - Nawet nie próbuj mnie przytulić. Dostałaś to, co chciałaś. Mam nadzieję, że panienka jest zadowolona.
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Widugast »

        - Spokojnie, spokojnie, nie skrzywdzę jej – zapewnił strzegącą Saurii wilczycę, chociaż ta cały czas pilnie patrzyła mu na ręce i warczała za każdym razem, gdy wykonywał jakiś nietypowy ruch. Była jednak mądra i szybko spostrzegła, że elf nawet nie dotykał jej towarzyszki, a jego działania miały raczej przynieść ulgę niż cierpienie, więc dała mu odrobinę swobody. Gdy jednak Widugast podnosił na nią wzrok, widział to ostrzeżenie: „Jeden fałszywy ruch, a odgryzę ci tę rękę”. Nie zamierzał sprawdzać prawdziwości tej groźby.
        Tymczasem do niespodziewającego się czegokolwiek Widugasta nachyliła się - a jakże - Sonea, dzieląc się z nim swoimi mądrościami konspiracyjnym szeptem. On znał tę samą bajkę, którą ona mu opowiadała i spodziewał się do jakiej puenty to wszystko dąży, ale to wtrącenie po drodze o skuteczniejszych metodach budzenia przednio go rozbawiła mimo tego zmartwienia, które czuł - parsknął pod nosem.
        - No masz rację - przytaknął jej, bo w sumie faktycznie niewielu obróciłoby się na drugi bok po TAKIEJ pobudce. Jej sposób rozumowania naprawdę rozkładał na łopatki - takie szalone słoneczko. Niby niewinne, ale jednak czasami pozory myliły i bywała groźna… Dlatego tym bardziej Widugast był zmieszany tą uwagą o kwiatku. Na wszystkie duchy gór, jakie to było dwuznaczne! Albo to on miał kosmate myśli. Dlatego złotowłosą driadę obdarzył lekko skonsternowanym spojrzeniem.
        - Jasne, dzięki za radę - odpowiedział jej, nie wspominając jednak czy z niej skorzysta, bo w sumie nawet jakby stosunki między nią i Saurią były w tym momencie inne, nie mógłby jej pocałować by się przebudziła - klątwa by mu na to nie pozwoliła. A o kwiatku wolał nawet nie myśleć!


        Widugast usiadł pod drzewem, krzyżując nogi i kładąc na nich swój kostur. Patrząc na niego nie można było oprzeć się wrażeniu, że wszyscy druidzi mieli podobny repertuar ruchów i gestów, jakby i to było im wpajane podczas wieloletnich nauk. Na przykład właśnie sposób siedzenia, wspieranie się na kosturze, nawet to jak chodzili po brukowanych ulicach. Druid w mieście był praktycznie nie do przeoczenia i to nie tylko ze względu na wygląd, bo nawet gdyby pozbawić go tych wszystkich atrybutów w postaci futer, wisiorów i ozdób z piór i kamieni, było w nim coś charakterystycznego.
        Arhuna nie kontrolował tego typu gestów, zwłaszcza teraz, gdy był zmęczony i zaabsorbowany innymi myślami. Martwił się o Saurię, a na dodatek cały czas gdzieś z tyłu głowy roztrząsał niedawne wydarzenia i los driad, na które trafił. Ta Silje była… Szalona, groźna. Pytanie jednak czy jej postawa wynikała z natury, czy może gryzła jak te psy, które zaszczute zostają zagonione w kąt i jedyne co im zostaje, to rozpaczliwa walka z każdym, kto wyciągnie do nich rękę. Nawet z własną przyjaciółką – tak jak z Soneą w tym przypadku. Niech to… w co on się wpakował?
        W rozmowę z gadającym lisem na ten moment. Dialog ze zwierzętami nie stanowił dla niego co prawda specjalnego problemu, bo jego rodacy mieli do tego wrodzony talent, ale zawsze w takich chwilach posługiwał się mową swoich leśnych braci, a nie oni jego językiem… Dziwne uczucie. Widugast patrzył na to jak lisek porusza mordką i zachodził w głowę jakim cudem jest on w stanie wyartykułować niektóre zgłoski, na przykład „o” albo „b”, skoro nie miał takich warg jak ludzie. Mimo wszystko mu się udawało – ot, magia.
        Druid jednak zachodził w głowę czy nie dziwniejszy był sposób wysławiania się liska – elegancki i poważny, jakby wcale nie był leśnym zwierzakiem, a może jakimś prawnikiem przyjmującym w swoim domu gości, na których dobrej opinii wyjątkowo mu zależało. Cisnęło się na język gdzie się tego nauczył… Ale to może kiedyś, później. Na razie Widugast miał dość spraw na głowie, nie potrzebował roztrząsać jeszcze tak nieistotnych kwestii jak kultura osobista rudzielca.
        Arhuna oszczędnie skinął głową – tak, owszem, druidzi widzieli więcej niż ludzie z miasta, lecz chyba nie aż tyle, ile przypisał im lis. Jednak szczęśliwym zbiegiem okoliczności ten konkretny strażnik lasu faktycznie widział dużo, dużo więcej, bo dostrzegał jednocześnie świat materialny, magiczny i duchowy.
        - Nie neguję tego przecież – wtrącił się uprzejmie, gdy lis z góry zaczął bronić swojego prawa do posiadania przyjaciół. Spojrzał zaraz na Vertaia, który wyglądał na wyjątkowo rozbawionego tą wymianą zdań – on by się tam na pewno nie tłumaczył, był na to zbyt dumny.
        - Chyba rozumiem, co chcesz mi przekazać – przyznał druid, znowu skupiając się na swoim rudym rozmówcy. - Oczy łatwo oszukać, lecz duszy już nie. Mogę ci pomóc bez względu na to w którym innym świecie widoczny jest twój przyjaciel, musisz mi tylko powiedzieć, czego muszę szukać. Czy ducha, czy magii? Czego wypatrywać? Podejmę się tego - dodał na koniec, jakby lisek miał jeszcze jakieś wątpliwości. Zaraz jednak wyprostował się, co wyglądało jak przymierzanie się do ataku.
        - Lecz nim zacznę, chciałbym poznać twe imię, leśny bracie - oświadczył. - Ja jestem Arhuna Thorvaldsdottir Widugast, syn Aiweia zwanego Wiesiołkiem i Allen z Shari. Wystarczy Widugast albo Arhuna.
        Ach, to pretensjonalne druidzkie imię. Jego niezwykła długość brała się jednak z chęci podkreślenia więzi rodzinnych, co było typowe dla mieszkańców jego chutoru.
        - O, Sauria? - mruknął druid, gdy leżąca obok driada w końcu się ocknęła i powoli zaczęła wstawać. Gdy spojrzał na nią, pochylił nieco głowę i ją przekrzywił, a ruch ten wyglądał jak zerkanie ciekawskiej sowy. Jego sklejone w lśniące strąki włosy spłynęły po ramieniu, a gdy się poruszały wydzielały charakterystyczny ostry zapach ziół. Nic się nie zmienił przez te lata.
        - Zasłabłaś od czarów - wyjaśnił jej, o ile sama wcześniej na to nie wpadła. Uśmiechnął się niemrawo widząc gramolącą się na jej kolana wilczycę. - Odpoczywaj. Sonea i Silje poszły po wodę, sądzę, że zaraz wrócą…
        Widugast zawiesił głos, ale to wcale nie znaczyło, że skończył mówić. Widać było, że zbiera się do podjęcia jakiegoś tematu, który nie był taki do końca niezobowiązujący. Vertai doskonale wiedział, co chodziło po głowie Arhunie i chociaż uważał, że nie powinien to już się nie wtrącał. To druid pakował się na cienki lód.
        - Sauria… To oczywiście nie moja sprawa i nie wiem, może o tym wiesz, więc jakby co przepraszam, ale… Wokół ciebie krąży jakiś duch - oświadczył bardzo łagodnym tonem, jakby informował ją o czymś wyjątkowo drażliwym, o czym jednak musieli porozmawiać. - Duch kobiety z lisim ogonem. To nie jest zła zjawa, spokojnie, moim zdaniem ten duch się tobą opiekuje, a w każdym razie na pewno mu na tobie zależy… Nie pytam kto to - zastrzegł. - Rozumiem, że mogłabyś nie chcieć o tym mówić. Chciałem tylko, byś wiedziała o niej. I gdybyś chciała nawiązać kontakt albo się jej pozbyć, mogę ci z tym pomóc.
Awatar użytkownika
Sonea
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Sonea »

        Sonia zwolniła ostrożnie kroku, wyczuwając spięcie siostry. Nawet ona wiedziała, że jej pytanie nie było zupełnie normalne, takie codzienne, jak „z czym chcesz kanapkę”, czy coś. Ale mimo wszystko chyba nie było denerwujące? Chociaż właściwie ona sama podobno była denerwująca, więc jej pytania pewnie też by mogły. Kenen zatrzymała się niepewnie. Nie chciała być denerwująca, chciała przytulać Frygę, śpiewać z nią piosenki w lesie i słuchać jej opowieści, zawsze takich mądrych i pełnych skomplikowanych słów, które rudzielec zawsze z anielską cierpliwością jej wyjaśniał.
        Gdy driada obróciła się w stronę blondynki, ta stała skołowana, wielkimi oczami przyglądając się przyjaciółce. Nie odpowiedziała nic na obelgę, zwyczajnie nią zaskoczona. Nie to, by nikt tak do niej nigdy nie mówił. Sonea nasłuchała się co nie miara słów tak gorzkich, że wielu innych ludzi dawno poddałoby się, straciło wiarę w ludzi lub zamknęło w sobie. Przez nią jednak ostre słowa przepływały, łagodzone po drodze przez naiwne wyjaśnienia dziewczyny oraz szybkie plany naprawy tego, co je wywołało. Z ust Frygi jednak… ona nigdy tak do niej nie mówiła. Nigdy przenigdy. No dobra, nazywała ją czasem głuptasem, ale śmiała się wtedy albo przytulała ją i Sonia wiedziała, że to tak pieszczotliwie, nauczyła się tego. Ale nie teraz. Teraz… teraz uwierzyłaby, że Fryga jej nienawidzi i to wystarczyło, by ramiona driady oklapły, a ona sama potulnie nastawiła się na lawinę gorzkich słów, które na nią spadały. Uniosła wzrok, gdy usłyszała pytanie. Odpowiedź była tak oczywista, że nie wymagała nawet interwencji Soni, by wydobyć się z jej ust.
- Szukałam cię – szepnęła tylko. Przecież mówiła jej tyle razy. To był jedyny powód, dla którego opuściła swój Klan. Nie to by za nim tęskniła, to nigdy nie było jej miejsce. Ale bez Frygi prawdopodobnie zostałaby tam… tak po prostu. Bo gdzie indziej miałaby być? Ale jeśli mogła być ze swoją najlepszą przyjaciółką, to chciała być tam gdzie ona, niezależnie od tego, gdzie miałaby się wówczas znaleźć.
- Nie wierzę w te plotki. Wiem, że nigdy byś tego nie zrobiła – odparła równie spokojnie, głosem przepełnionym tak czystą pewnością swoich słów, jakby to była uniwersalna prawda, oczywista i jasna, jak to, że obie oddychają czystym, leśnym powietrzem.
        Później Fryga wybuchła. Potok słów runął na bezbronną blondynkę, która tylko oddychała ciężej, jakby fizycznie przyjmowała na siebie każdy cios. Jednak mimo tego wszystkiego Sonea smutniała z każdą chwilą coraz bardziej. Nie znała pojęcia dumy, czy godności, więc nie było jej wstyd za siebie, za to jak się zachowuje i jak niewiele z tego robi sobie jej siostra. Wiedziała tylko, że jest jej tak strasznie i ogromnie przykro, jak jeszcze nigdy nie było. Nawet, gdy Fryga zniknęła, Sonia czuła tylko strach i dojmujące poczucie straty, ale teraz łzy napłynęły jej do oczu, szybko znajdując sobie drogę po policzkach i niepowstrzymane kapiąc lekko na trawę. Serce bolało ją okrutnie, prosząc się o odruchowe objęcie piersi dłonią, a myśli kotłowały się w prostym umyśle driady. Promieniejące czystym złotem oczy przygasały, tracąc swój blask. Nastroszone wesołe loki zdały się nagle oklapnięte i potargane, a wystające z nich patyki zamiast dodawać driadzie uroku, zdawały się znajdować tam zupełnie przypadkiem. Listki przywiędły, a kolorowe piórka zniknęły gdzieś pod puklami włosów. Stała boso, poruszając nerwowo palcami od stóp, jakby chciała odnaleźć wsparcie chociaż w źdźbłach trawy, łaskoczących ją po skórze.
        Milczała, bo nie wiedziała, co powiedzieć. Powiedziała przecież już wszystko, co mogła. Że ją znalazła i już zawsze będą mogły być razem, co więcej mogła zrobić? Tylko, że Fryga nie chciała z nią być, nie chciała jej w ogóle, nawet widzieć na oczy. Ale dlaczego? Przecież zawsze była jedyną osobą, która lubiła ją taką, jaką jest. Nie kazała jej nigdy wyciągać patyków z włosów, nie uciszała jej, nie mówiła, że proce są głupie i goniła się z nią z wiewiórkami. Zawsze się cieszyła, jak ją widzi. Dlaczego teraz jest dla niej taka okropnie niemiła?
        Sonia pociągnęła nosem i otarła policzki, które swędziały już od wydrążonych łzami śladów. Zachłysnęła się raz, chcąc coś powiedzieć, ale nie wiedziała, co. Nie umiała ładnie mówić, nie znała tylu słów. Złote oczy rozbiegły się w panice, szukając szybko czegoś, co mogłaby rzec, by tylko udowodnić Frydze, że się myli.
- Nie ma dla mnie miejsca w Klanie, przecież wiesz, Fryga. Poza tym ja nie chcę niczego więcej poza tobą. Dom… mój dom jest tam, gdzie moje serce – powiedziała w końcu, wciąż bezgłośnie łkając. – Czyli z tobą. Ja… przepraszam, nie chciałam cię zdenerwować, nie gniewaj się tak na mnie, proszę – mruknęła i przebrała nogami, obejmując ramiona dłońmi.
        Wciąż myślała gorączkowo nad rozwiązaniem. Coś musiała przegapić, coś źle zrobiła. Myślała, że wystarczy znaleźć Frygę i wszystko będzie jak dawniej, ale jest zupełnie inaczej, jest okropnie źle! To znaczy trochę lepiej, bo Fryga jest cała i zdrowa, ale… Ale czy na pewno? A może… a może… ojejku! A może nie tylko ona zgubiła Frygę, ale i ona sama się zgubiła? Może… może jeszcze jej poszukiwania się nie skończyły? Może dziwne uszy to tylko jedna ze zmian? Może Fryga wcale nie jest Frygą… może jest tylko rudowłosą driadą, która zgubiła swoją frygowatość i też nie może jej znaleźć?! Losie to byłoby okropne! Trudne strasznie. Jak pomóc komuś znaleźć siebie? Przecież tu jest, więc powinna być, a jak jej nie ma, to gdzie jest? „Och Mamciu Naturo, pomóż mi proszę, tak strasznie i okropnie cię proszę!”
        - Pomogę ci – powiedziała w końcu i westchnęła ciężko. Próbowała znów otrzeć twarz, ale łzy wciąż sklejały jej rzęsy. – I jesteś śliczna bez sukienki – dodała jeszcze, wzruszając ramionami. Nie wiedziała, dlaczego dla siostry ma takie znaczenie, ale stwierdziła, że warto to zaznaczyć. Ładne były te jej koronki i pantofelki, ale przecież to tylko ozdoby, tak jak jej piórka i patyki. Nie były Frygą.
Pomoże jej, cokolwiek nie będzie musiała zrobić. Czy znaleźć tą tamtą Miriam, czy jak jej tam, czy znaleźć frygowatość Frygi. No bo co innego może zrobić? Nie wie co innego może robić. Żyje dla niej przecież. Na pewno im się uda. Tak. Pójdą poszukać i znajdą. Było jej przykro, że Fryga nawet Saurię stawiała nad nią, ale nic już nie mówiła. Miała wrażenie, że każde jej słowo przeszkadza driadzie. To było smutne.
Podniosła wzrok na wskazaną roślinkę i potaknęła. Spojrzała odruchowo za mijającą ją rudą czupryną, ale Fryga… Frigg… Sylie, odgrodziła się od niej ręką. Sonia skuliła się tylko jak skarcony szczeniak, ale gdy driada ruszyła przodem, z powrotem do obozu, blondynka podążyła za nią wiernie.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

- Już mi lepiej - odpowiedziała elfowi kiedy tylko dziwne mrowienie w nogach ustało, a ona sama poczuła, że znów ma władzę nad własnym ciałem.
Korzystając z pomocy wilczycy, Sauria powoli dźwignęła się z klęczek i zrobiła kilka kontrolnych kroków wokół najbliższego drzewa. Na oko sądząc była cała i zdrowa. Nie chciało jej się wymiotować, zachowywała stabilny pion i reagowała na bodźce. Na przykład takie łaskotanie na lewej łydce, mające swój początek na czubku wilczego języka. Sori, widząc, że jej pani nic nie jest, niemal natychmiast zaczęła domagać się większych pieszczot niż tylko drapanie za uszami. Niestety driada myślami była już gdzie indziej. Jej umysł wypełniały słowa druida na temat dziwnej lisiej kobiety, która miała za nią podążać. Z początku nie wiedziała co o tym myśleć, duchy nigdy jej nie nawiedzały, ale po zapoznaniu się z ofertą pomocy od Widugasta, Sauria postanowiła sprawdzić to na własną rękę.
- Sama dam sobie radę - powiedziała najmilej jak potrafiła, by go nie urazić.
Następnie skinęła na wilczycę i razem ruszyły na mały spacer, przekonując elfa do zostania na miejscu w razie gdyby inne driady miały niebawem wrócić. Mając u boku Sori, nikt nie musiał się obawiać o jej bezpieczeństwo.

Dwadzieścia minut później Sauria była już chyba wystarczająco poza zasięgiem głosu, a już na pewno wzroku druida. Doceniała jego pomoc, ale nie chciała by ktoś się nad nią pastwił. Była wystarczająco dorosła by sama o siebie zadbać. Nieważne czy chodziło o sprawy dziwnych leśnych duchów czy o coś zupełnie innego.
Po drodze driada bawiła się ze swoją przyjaciółką w aportowanie patyków. Sori bardzo to lubiła, jej ogon wachlował wściekle na wszystkie strony za każdym razem kiedy dziewczyna próbowała zabrać jej patyk z zaciśniętych szczęk. Nie obyło się też bez kilku przyjacielskich warknięć czy podgryzania, ale koniec końców wszystko kończyło się z uśmiechem na twarzy i włochatym pysku. Humor, jak i pełnia sił wróciły do naturianki nadzwyczaj szybko, bliskość drzew i dzikich kwiatów skutecznie pomagała jej zapomnieć o niemiłym incydencie. Niestety nie o tajemniczej kobiecie.
Gdy tylko Sauria zwołała swojego czworonoga do powrotu, na drodze stanął jej półprzezroczysty, błękitny lisek, taksujący ją na wylot wzrokiem. Stał zaledwie kilka sążni przed nią i wydawał się tak samo realistyczny, jak łasząca się do nóg Sori, z tą różnicą, że wizja chyba nie była przeznaczona dla niej. Nawet wtedy gdy wilczyca ruszyła po ściółce, obraz liska jedynie delikatnie zafalował. Cofnął się dopiero gdy stopa driady poruszyła się do przodu. Najpierw jedna, potem druga.
To było dziwne.
Tak samo jak to spojrzenie.
Nie mogąc dłużej tego znieść, Sauria zawróciła na pięcie i ruszyła przed siebie zdecydowanym krokiem. "Byle jak najdalej od duchów", powtarzała sobie. Nic dobrego z tego nie wyniknie.
Nagle uświadomiła sobie, że ktoś za nią podąża i że nie jest to Sori, która przed chwilą ją wyprzedziła. Odwracając się z wolna Sauria dostrzegła, że lisek za nią idzie i kręci łebkiem jakby wskazywał kierunek.
- No dobrze - mruknęła zniechęcona driada i podnosząc z ziemi grubszy kawałek kija, zgodziła się potowarzyszyć duszkowi przez pewien czas.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

        Milczenie było gorsze niż gadanie. Bez trajkotania złotowłosej driady las wydawał się pusty i bezduszny, mimo że szumiały korony drzew i świergotały ptaki, mimo że wiewiórki szeleściły w liściach a inne leśne gryzonie chrobotały pazurami w ziemi, wszystko wokół nie miało tego samego uroku bez melodyjnego głosu Sonei. Oczy Frigg na chwile stały się okrągłe, brwi wygięły się w zmartwieniu a oddech stał się głęboki. Lysberg złączyła usta czując jak jej dolna warga drży, a zaciśnięte zęby wywołały ból w żuchwie. Driada nabrała wdechu starając się zapanować nad sytuacją, nad którą nie miała kompletnie kontroli. Co miała zrobić?
        Las nie posiadał uroku, gdy brakowało w nim Sonei. Był promienny a gałęzie wesoło kołysały się pod wpływem jej pozytywnej energii. Żył pełnią życia i oddychał pełną piersią. Frigg spojrzała w górę słysząc cichutki trzask gałązki. Dostrzegła, że tuż nad jej głową, w rozłożystej płachcie liści, obeschła jedna gałązek. Rudowłosa driada drgnęła i szybko przeniosła spojrzenie na przyjaciółkę. Milczała, bo nie wiedziała, co powiedzieć. Co powinna, a co chciała – to były dwa skrajne bieguny, nawzajem odpychające się w opór siły, których nie była w stanie za nic w świecie przybliżyć. Już i tak uważała, że za dużo powiedziała. Przyznała się kim jest, tą Frygą, której szukała przyjaciółka tylko że... Frigg nie jest tym kim była. Sonea budowała, a Frigg niszczyła.
        „Dlaczego musisz być taka piękna? Dlaczego musisz mnie tak kochać?”, zdawała się szeptać aura lasu.
Frigg czuła się potwornie zmęczona i tylko zaciśnięte pięści trzymały ją w całości. Za nic w świecie nie chciała by Sonia płakała, ale na szali ważył się właśnie jej los. Rudowłosa pragnęła zamknąć ją w bezpiecznej bańce kłamstwa by ona... jedyna, która jej w tym świecie została, mogła żyć tak samo jak ten i każdy inny las. Pełnią życia i na pełnym wdechu. Musiała ją chronić za wszelką cenę, za złamane serce, za wszelkie przelane łzy, bo sama nie była w stanie ochronić chociażby siebie. Ba! Nawet lasem nie potrafiła się zająć! Nikim!
Lysberg cisnęło w gardle. „Odejdź, po prostu odejdź. Nienawidź mnie”, błagała w myślach, ale Sonia nadal stała naprzeciw niej.
        Gdy pierwsza rozpacz i ciężka atmosfera przeszła po pniach, wydawało się, że z każdą chwilą jest odrobinę lżej. Nie lepiej, coraz gorzej, ale pierwszy żal został przełknięty przez wąskie gardło emocji. Stąd też właśnie Frigg zdecydowała się wykonać pierwszy ruch, że ta przeklęta roślina znajdowała się niedaleko Sonei. Natura robi wszystko na złość. Wyminięcie złotowłosej było niczym wbicie kołka w serce wampira, bolesne i zdawało się zabić. Frigg czuła, że oddaje Sonię światu i że za dużym egoizmem jest ją trzymać dla siebie. Jest zbyt piękna i zbyt mocno potrafi kochać, dlaczego miałaby ją narażać na frygowy świat ciągłej walki o jutro? Sonia nie pasowała do jednego klanu, ale pasowała do lasu. A las dla driady był całym życiem.
        - Nie przepraszaj – bąknęła przystając na sekundę.
        Frigg wyżej uniosła głowę i napięła ramiona, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz zaraz potem zrezygnowała.

        Gdy driady wróciły do początkowego miejsca, Saurii już nie było. Frigg rozejrzała się dookoła, a po jej twarzy widać było, że w głowie kłębią się jej pytania oraz różne domysły. Szczególnie te oskarżające elfa o jakieś niepoprawne zachowanie wobec starszej driady.
        - Wróciłyście. – Lisek podniósł zadek i z entuzjazmem wyprostował puszysty ogon by przywitać dwie zguby.
        - Jak widać... - odparła niechętnie Frigg, a lisek szybko wyczuł niepewną atmosferę między naturiankami. - Gdzie Sauria? - To pytanie skierowała do obydwu panów znajdujących się teraz razem. - I o jakiej driadzie mówiłeś, lisie?
        - O, a, ta dama. Tak, tak. Trudno mi jednak sobie przypomnieć... - myślał lis.
        - Co chcesz w zamian? - spytała z westchnieniem driada.
        - W zamian? To tak nieładnie brzmi. Może raczej coś z wdzięczności?
        - Nazywaj to jak chcesz.
        - Pomożemy sobie nawzajem. Ja pomogę tobie, ty mnie... będziemy kwita. Ja będę szczery wobec ciebie, ty wobec mnie...
        Oczy Frigg delikatnie się zwęziły. Szczerość w interesach nigdy nie idzie w sobą w parze.
        - Ty szukasz driady, ja szukam przyjaciela – wyjaśnił.
        - Czy ty uważasz, że mam czas na szukanie dwóch osób naraz? - spytała niecierpliwie rudowłosa.
        - Dobra, dobra, już się tak nie źlij, bo się zestarzejesz szybciej niż własny dąb.
        - Zresztą, ty mi tylko powiesz co wiesz – driada szybko dostrzegła niesprawiedliwość układu.
        - Hm... - zamyślił się mieszkaniec lasu. - A więc jeśli ja ci powiem co wiem, to ty mi powiesz co wiesz, bo chyba się znacie z tym moim przyjacielem, a jeśli ja ci pomogę odszukać driady to ty mi pomożesz odszukać przyjaciela, tak to mam rozumieć?
        - ...Powiedzmy – odpowiedziała ostrożnie Lysberg. - Jeżeli nie będziesz siedział zadkiem na mchu, bo nie wydaje mi się byś coś poza gadaniem potrafił – odparła jak zawsze nieżyczliwie Lysberg.
        - Układ stoi!
        - Nie tak prędko. Najpierw mi udowodnij, że twoje słowa są prawdą – Frigg pochyliła się ku lisowi obniżając ton głosu, ten zaś w odpowiedzi tylko zerkał na nią swoimi szparkami.
        - Ależ oczywiście. Z miłą chęcią chęcią zapraszam na wycieczkę – odparł soczystym głosem lis, po czym kilkoma zgrabnymi skokami wskazał kierunek podróży.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Szepczący Las”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości