Szepczący LasKrew i śpiew

Utopijna kraina druidów, zwierząt i wszystkich baśniowych istnień. Miejsce przyjazne dla każdego stworzenia. Ogromny las położony w górskiej dolinie, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Nathanea
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Najemnik
Kontakt:

Krew i śpiew

Post autor: Nathanea »

We śnie znajdowała się w miejscu dobrze znanym przez niektóre religie i kultury tego świata. W miejscu pozbawionym zarówno wody, jak i ziemi, słońca i księżyca, roślin oraz zwierząt. Wypełniona bezgraniczną czernią, pusta przestrzeń zwana nicością, nie zawierała w sobie żadnej materii. Wyjątkiem była młoda wampirzyca, która pochłaniana z każdą chwilą przez panujący wszędzie mrok nie mogła nic zrobić. Jej ciało odmawiało posłuszeństwa. Wszystkie mięśnie zastygły, a ona sama była sparaliżowana nagłym napadem strachu. I nie chodziło tu wcale o lęk przed ciemnością. Przerażało ją to, że była całkowicie bezradna. Pomimo starań nie mogła poruszyć się, krzyknąć, uciec... Jedyne co było możliwe, to obserwowanie jak czerń konsumuje jej ciało. Zorientowała się, że im bardziej mrok zbliżał się do okolic szyjnych, tym trudniej jest złapać oddech. Po kilku sekundach, które dla niej wydawały się wiecznością, stwierdziła, że naprawdę zaczyna brakować jej powietrza. A było to niecodziennym zjawiskiem, ponieważ potrafiła czerpać tlen z krwi. Przez głowę przemknęła jej myśl, że w świecie tego amoralnego magika całkowicie straciła swój wampiryzm. W końcu ostatniej nocy wyglądała całkowicie naturalnie. Nikt nawet nie mógłby podejrzewać, że jest pijawką w ciele elfki. To było ostatnią rzeczą, jaką sobie uświadomiła. Zaraz po tym utraciła przytomność, by zostać pogrążoną przez nieznany nikomu świat…
Obudziło ją silne uderzenie o coś nieprzyjemnie twardego. Ból odczuwała na całym ciele, jakby w przeciągu ostatnich kilku godzin ktoś bezustannie się nad nią znęcał. Nie miała nawet siły otworzyć oczu. W przeciągu kilku minut leżenia w bezruchu zdążyła dojść jedynie do tego, że wypoczywa sobie na jakiejś skale lub kamieniu. Musiała być również noc, gdyż w przeciwnym wypadku prawdopodobnie promienie słońca zdążyłyby już ją spalić. Chyba że… Nie, to było niemożliwe. Cały ten zwariowany świat, w którym się znajdowała, socjopata, który rzekomo go wykreował i osoby, które w nim poznała wydawały się być teraz nierealne. Czuła się tak, jakby została przebudzona z długiego i bardzo nieprzyjemnego snu, o którym wspomnienia miały zaraz przepaść. Jednak to nie był dobry czas na rozważanie, co było prawdziwe, a co nie. Tak naprawdę nie obawiała się utraty swoich wampirzych cech. Sama uznawała siebie za potwora i przyjęłaby to z ulgą, gdyby została „wyleczona ze swojej choroby”. Szczerze wątpiła, że tak się stało, ale musiała się upewnić. Z trudem uniosła głowę i otworzyła oczy, by się rozejrzeć. Znalazła się w lesie. Czy był to Szepczący Las nie wiedziała, ale tak jak przypuszczała, była noc. A właściwie jej środek. Domniemana skała okazała się pojedynczym, samotnym wśród drzew i pokaźnych rozmiarów głazem. Wokół panowała cisza przerywana jedynie melodią świerszczy. Przez korony drzew przebijały się dość intensywnie promienie blasku księżyca. Na pierwszy rzut oka bardzo spokojna noc. Nie zapowiadało się na kolejne szokujące wydarzenia…
Gdy już rozpoznała się w jakimś stopniu w obecnej sytuacji postanowiła zmienić pozycję na nieco wygodniejszą (do tej pory leżała na brzuchu). Nie minęło dużo czasu nim pożałowała swojej decyzji. Bezradne i obolałe ciało nie pozwoliło jej na to, a zamiast tego spowodowało kolejny bolesny upadek. Nate spadła z głazu prosto na plecy. W chwili uderzenia najbardziej dotkliwy okazał się ból głowy, który jakby tylko oczekiwał na odpowiedni moment, by się ujawnić. Leżąc tak jak kaleka zorientowała się, że jej cera wróciła do normalności. Tzn. była blada, jak podczas każdej nocy. Gdy pogładziła językiem swoje zęby również okazało się, że kły są większych rozmiarów niż te u zwykłego człowieka. Oznaczało to, że znów jest sobą. Wampirzycą ze słabością do krwi i problemem z aktualnym stanem fizycznym. Potrzebowała trochę czasu, by odzyskać siły. Wiedziała, że nie zajmie jej to długo, a ciało wkrótce się zregeneruje, jednak musiała zdążyć ukryć się przed świtem. Postanowiła spróbować po raz kolejny przestać przytulać podłoże. Po dłuższej chwili zmagania udało jej się w końcu usiąść. Opierając zarówno siebie, jak i głowę o kamień zamyśliła się spoglądając w niebo. Do głowy napływała jej niezliczona ilość pytań. Jak się tu znalazła? Co się z nią działo? Kto ją tak urządził i dlaczego? Nie wierzyła, że świat Aulusa istniał naprawdę. Nie wierzyła albo nie chciała w to wierzyć. Być może wmawiała to sobie jedynie po to, by móc poczuć się spokojniejszą…
Awatar użytkownika
Tesusil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 109
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard , Włóczęga , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Tesusil »

Tesusil zaklął pod nosem z trudem podnosząc się z ziemi, dawno nie miał złego dnia. Był środek nocy, a on musiał błąkać się po Szepcącym Lesie, gdyż został wyrzucony z karczmy. Jednakże po kolei, otóż nasz bohater wybierał się właśnie w okolice Danae i miał zaplanowany postój w karczmie o nazwie " Pod Złotym Prosiakiem". Po przybyciu Edos zorientował się jednak że słowo "karczma" było użyte na wyrost, ponieważ budynek mały i obskurny. Wiedział już też, że owy "lokal" nie ma nic wspólnego z nazwą i się nie pomylił. Wewnątrz zajazdu nie dało się poczuć klimatu prawdziwej karczmy, prawie nie było gości, nie pachniało smakowitym jedzeniem, było prawie że ciemno. Na dodatek karczmarz nie był typowym przedstawicielem swego zawodu. Każdy szanujący się właściciel gospody zdaniem Tesa, miał ogromny brzuch, jeszcze większe wąsy, żyłkę do interesu i spotykany u wszystkich w tym fachu "chciwy błysk w oku", (a wierzcie że Tes swoje w życiu już zobaczył) a człowieczek który właśnie zmierzał w stronę poety miał około dwóch i pół sążnia wysokości, strasznie bladą cerę, podkrążone oczy przez co jego aparycja nie sprzyjała raczej dłuższemu prowadzeniu rozmowy, a co najgorsze... był rudy. Podszedł do artysty i wyciągnął rękę, która była chuda i koścista, zaś sam właściciel tawerny był raczej drobnej budowy, miał na sobie znoszoną odzież na której były plamy w najróżniejszych kolorach i śmierdziało od niego cebulą i alkoholem jednym słowem ideał faceta. Szynk mimo powitalnego gestu, patrzył się na swojego potencjalnego klienta dość niechętnym wzrokiem, cóż Edos do tego przywykł. Jeżeli karczmarze mogli kogoś nienawidzić bardziej niż bardów to tymi osobami byli by gońcy wysoko postawionych osób, jednym nie należało się ale za to nie płacili monetą, drugim zaś odwrotnie ( zwłaszcza jeśli szło o wymianę konia) . Poeta miał przed sobą osobę która prawdopodobnie gardziła nim a jednocześnie zazdrościła stylu życia, który swoją drogą był mocno przekłamany i pokazany w zbyt jaskrawych kolorach. No ale cóż taki biedny sługa poezji jak Tes mógł począć z takimi a nie innymi realiami świata? Musiał jakoś funkcjonować, i wiedział że za chwile to funkcjonowanie może zostać utrudnione, gdyż albo zapłaci horrendalny rachunek za noc spędzoną w zajeździe albo będzie musiał nocować na zewnątrz. Nagle z ust rudego "wypadły" dwa słowa:
- Sto ruenów - powiedział karczmarz a minę miał taką jakby bard zabił mu jakiegoś członka rodziny.
Natomiast mimika wyrażała coś z goła odmiennego a mianowicie: szok i niedowierzanie.
- I...I...Ile? - ciche stękniecie wyrwało się z gardła śpiewaka.
- Sto ruenów albo wypad! Serdel!?
Lecz Serdel nie był potrzebny, Tesusil nie miał wcale ochoty się tego dowiadywać kim jest owy jegomość, ani go spotkać. Karczemny wykidajło
zawsze wygląd tak samo był wysoki, barczysty lub po prostu dobrze odżywiony, miał krzepy za trzech chłopa i niezwykle urokliwe przezwisko. Ten akurat wabił się Serdel... Zrezygnowany wierszokleta wyszedł szybko z pomieszczenia z nikłą nadzieją że może gdzieś w okolicy będą biwakować inni "niechciani" goście w zajeździe i nie będą to jakieś zbóje.
I tak oto przyszło mu spędzić noc w niebezpiecznym miejscu a jedyne co miał to nadzieja na przeżycie i lutnia.
Awatar użytkownika
Nathanea
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Najemnik
Kontakt:

Post autor: Nathanea »

Siedząc spokojnie i próbując dojść do siebie, starała się również dokładnie przeanalizować wszystko to, co pamiętała z ostatnich dni. Z każdą chwilą wspomnień ubywało. Po prostu przepadały, pozostawiając po sobie puste luki. Jednak niektóre z nich zakotwiczyły się w jej umyśle całkiem głęboko. Pamiętała chatkę wśród lasu, w której kobieta z małym smoczątkiem parzyła sobie herbatę. Pamiętała napaść bandytów, dziewczynę, której ciało potrafiło przybrać formę humanoidalnego szczura, krążącego nad ich głowami kruka, gadającego konia i jego pana… Arthasa. Na wspomnienie tego ostatniego poczuła się jeszcze gorzej. Było jej wstyd przed samą sobą. Uratował jej życie widząc, jak pije ludzką krew niczym potwór. Ona natomiast nie mogła nic poradzić, gdy bestie porwały go i rzuciły nim o skały. Skończył swój żywot na jej oczach… Dlaczego nie mogła zapomnieć właśnie o tym? Tyle istotnych faktów ulatywało z jej umysłu, a ten jeden, najbardziej zadręczający, pozostawał na swoim miejscu i odciskał na nim odczuwalne piętno. Nawet głos rozsądku, który w takiej sytuacji powinien zapewniać, że to nie była jej wina, zdawał się nie istnieć. Została sama ze swoją niechęcią do samej siebie i zadręczającym ją sumieniem.
Na szczęście, lub też nie, nie miała czasu na zbyt długie użalanie się nad sobą. Jej uwagę odwróciło dziwne wrażenie czyjejś obecności. Z początku uznała to tylko za zwykłe przeczucie, jednak z każdą chwilą ten ktoś jakby zbliżał się do niej coraz bardziej. Już po kilku sekundach mogła doskonale wyczuć przepływającą w jego żyłach krew. Krył się za pobliskimi drzewami, czy też to specjalnie, czy też nie. Pewna była, że przybycie wędrowca nie może oznaczać niczego dobrego. Była sama, bez siły i z obolałym ciałem w samym środku lasu. Ponadto jej wampirza prezencja nie zachęcała raczej do spokojnej pogawędki. Nie wiedziała, jak nieznajomy zareaguje na jej widok. A może to wcale nie był nieznajomy? Może to któryś z niedawno poznanych towarzyszy wylądował tuż obok i jest równie zmieszany jak ona? Być może również próbuje zrozumieć, co się właściwie stało i jak się tu znalazł…
Nie zważając jednak na to stwierdziła, że będzie lepiej przyszykować się na najgorsze. Zamierzała sięgnąć po swój miecz na wypadek przymusu obrony, gdy zorientowała się, że miecza nigdzie nie ma.
„Cholera, musiał zgubić się gdzieś po drodze” – pomyślała, po czym spojrzała przed siebie. Było już za późno. Nieznajomy stał zaledwie kilka kroków przed nią. Nie wyglądał na zbója, a raczej bogatego najemnika. Miecz przy jego pasie sprawiał wrażenie mówiącego: „lepiej uważaj, z kim zadzierasz!”, a ozdoby odzienia wskazywały na to, że jest to ktoś, do kogo należy zwracać się z szacunkiem. Nate nie miała czasu, by przyjrzeć mu się bliżej. To bezpośrednie spotkanie dodało jej nieco sił i adrenaliny. Opierając się cały czas o skałę postanowiła wstać i nie dać po sobie poznać chwili słabości. Była całkiem zadowolona, gdy udało jej się to osiągnąć. Jeszcze przed chwilą z trudem wykonywała najmniejszy ruch, a teraz nieugięcie stała naprzeciw nieznajomego. Radość jednak nie trwała długo, gdyż po zaledwie kilku sekundach poczuła mocny zawrót głowy. Cały świat zawirował przed jej oczami, a ból głowy ponownie dał o sobie znać. Nawet nie poczuła, kiedy upadła. Znajdowała się w stanie, w którym to widziała dokładnie, co dzieje się wokół niej, jednak nie zdawała sobie z tego sprawy. Trwało to krótką chwilę, po której zdołała wydusić z siebie zaledwie kilka słów:
- Odejdź… Zostaw mnie… Nie… ruszaj!
Awatar użytkownika
Tesusil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 109
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard , Włóczęga , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Tesusil »

        W ciemnym lesie dało się usłyszeć cichy dźwięk uderzenia a potem stłumione: " Psiaaaaa maaaaać!". Bard po raz kolejny wpadł na drzewo, od jakiś 15 minut marszu las zrobił się bardzo gęsty, księżyc jak na złość schował się za chmurami, a rezultatem obu okoliczności był jednolity mrok wokół naszego bohatera. Poeta wstał powoli, delikatnie masując sobie prawą część czoła, niby nosił okulary od parady ale wydawało mu się, że naprawdę wzrok mu się pogorszył. Była również możliwość że ta ciemność naprawdę jest nieprzenikniona dla zwykłego ludzkiego wzroku, chociaż Tesu skłaniał się do tej pierwszej opcji. Jednakże nie miał teraz czasu na rozmyślanie nad tym czy ma wzrok sokoła czy kreta, musiał coś wymyślić żeby przejść przez ten plac ćwiczebny dla nietoperzy, bo nic innego w nocy nie mogło bez szwanku przejść przez ten teren. Normalny marsz odpadał, ponieważ było za dużo drzew i gałęzi a panująca wokół noc wcale nie ułatwia pokonania tych przeszkód, toteż bard chciał poruszać się na ugiętych kolanach tyle, że lutnia przerzucona przez plecy trochę mu przeszkadzała i uznał, że będzie podróżował na klęczkach. Tesa zawsze zadziwiało jak ta pozycja jest uniwersalna w odniesieniu do całego społeczeństwa, czy to mały szkrab który jeszcze się nie nauczył chodzić, czy podrzędny żul wytaczający się z karczmy który nie ma siły na powrót do domu, albo wielki jegomość utrudzony wykwintnym balem podczas powrotu do swej willi, wszyscy wcześniej wymienieni poruszali się klęczkach. Tak samo wierszokleta teraz powoli posuwał się do przodu uprzednio delikatnie badając prawą ręką teren przed sobą. Można się śmiać z tej absurdalnej sytuacji, jednakże Tes wykazywał najwyższe skupienie w tym co robił. Co jakiś czas odrzucił na bok większy kamień, albo musiał nieznacznie zmienić trasę z powodu drzewa ale wszystko szło nad wyraz dobrze. Tak jednak w życiu bywa, że jak coś idzie po twojej myśli to w końcu musi się spieprzyć, tak było i tym razem. Różne istoty zamieszkują Aralanię, niektóre są milusie i pełne słodkości jak i są takie które zabiją Cię w ciągu ułamka sekundy, a Edos trafił na jeża. Małe, niepozorne zwierzątko, które może zadać tyle bólu i upokorzenia a nasz bohater boleśnie się o tym przekonał.


        Otóż jeżyk był właśnie w środku pracowitej nocy, bo w odróżnieniu od wielu innych zwierząt prowadzi nocny tryb życia, niedawno na dobre wybudził się z zimowego letargu i musiał się poważnie natrudzić aby zaspokoić głód i pragnienie po tak długim okresie wegetacji. Właśnie zmierzał do swojego ulubionego wodopoju aby tam się napić najczystszej wody w okolicy i może poznać przyszłą panią Jeżykową. Nagle jednak usłyszał głośny szelest liści, coś dużego zbliżało się powoli i sapało przy tym niczym ranny łoś. Pan Jeż miał nadzieję,że wielkie coś pójdzie sobie, nie będzie sprawiać problemów i nie przyjdzie mu do głowy aby zjeść małe zwierzątko pokryte igłami. Jednakże duży nieznajomy zbliżał się coraz bardziej a wrodzony instynkt nakazał istotce przyjąć pozycję obronną. Stworzonko rzuciło się delikatnie do przodu, w tym samym momencie podkurczając tylne łapki dzięki czemu zwinęło się " w kulkę" i wylądowało miękko na podłożu. Pozostało tylko cierpliwie czekać na kontakt ze zbliżającym się obcym. Ten machał przed sobą kończyną jakby czegoś szukał zarówno w powietrzu jak i na ziemi, wyglądało to dość śmiesznie i nieporadnie. W końcu duże coś okazało się agresorem, gdyż uderzyło jeżyka a ten odturlał się na bok, jednakże za napaść musiał zapłacić bólem i krwią. Kilka igieł z grzbietu wbiło się w dłoń napastnika i to dość głęboko. Zwierz odczekał jeszcze kilka chwil nasłuchując uważnie czy aby na pewno walka się zakończyła, po czym usatysfakcjonowany wynikiem starcia zaczął zmierzać w stronę źródełka aby załatwić swoje jeżowe sprawy.


         Nie wiadomo który raz tej przeklętej nocy bard krzyknął i z bólu i zaczął ciskać przekleństwami na lewo i prawo. Właśnie uderzył w jakieś cholerstwo niewiadomego pochodzenia, które było naszpikowane kolcami lub igłami i poraniło poecie prawą dłoń. Gdyby słowa mogły ranić to mała istotka, która prawdopodobnie odtoczyła się na bok, byłaby martwa w przeciągu sekundy. Sam artysta czuł wąskie, ciepłe strużki zapełniające linie jego dłoni i spływające po palcach, z ran lała się krew. Krwotokiem co prawda nie można było tego nazwać, ale skaleczenia były dość głębokie i bolesne. Zaskoczenie, ból i zdenerwowanie odurzyły zdrowe myślenie mężczyzny, gdyż ten niewiele rozmyślając nad tym co robi, wstał i począł biec ku bardziej oświetlonemu miejscu by pozbyć się ciał obcych tkwiących i jego skórze. Cóż adrenalina robi z człowiekiem, w jednym momencie z w pół ślepego, poruszającego na klęczkach człowieka wierszokleta zamienił się w sprintera o gracji akrobaty lub tancerki o wielkim kunszcie. Przemykał między drzewami niczym łania, raz za razem zwinnie zmieniając tor poruszania się i o milimetry mijał pień lub nisko zawieszoną gałąź. Po jakiś dwóch minutach biegu zdyszany nasz bohater zwalił się na wysoką, miękko wyglądającą trawę tuż na skraju lasu z niewielką polaną. Tu było o wiele więcej światła, wystarczająco nawet na tyle żeby muzykant mógł obejrzeć i opatrzyć sobie dłoń. Najpierw jednak zerknął mimowolnie ma czarny atłas nocnego nieba i na przyszyte do niego gwiezdne agrafki oraz wielkie, trupioblade oko księżyca, pomyślał że mógłby spędzić tutaj resztę nocy. Bo w sumie co to za różnica? Jak coś będzie miało go zjeść to i tak samo się pofatyguje tutaj przyjść, a po co robić uprzejmość jakiejś potworze i ułatwiać jej zdobycie później kolacji? Dlatego bard postanowił się nie ruszać z miejsca, jednakże wpierw musiał opatrzyć rękę i przynajmniej ogólnikowo rzucić okiem na okolice miejsca "obozowania" . Wziął do zdrowej ręki torbę i wyjął z niej kilka płóciennych, białych pasków, które miały służyć za prowizoryczny opatrunek, i ułożył je sobie na kolanie. Następnie uniósł poranioną dłoń aby ją lepiej widzieć i począł delikatnie wodzić palcami wzdłuż skaleczeń chcąc ocenić ilość i głębokość zranień. Doliczył się przynajmniej 4 wbitych dość płytko igieł i jednej, która weszło głęboko pod skórę, to właśnie z tego skaleczenia lała się posoka. Jak na złość był praworęczny i do wszystkich akcji, które wymagały większej dokładności używał właśnie prawej ręki. Teraz było to niemożliwe, gdyż ciała obce tkwiące w skórze uniemożliwiały wykonanie jakiejkolwiek czynności przy pomocy prawej dłoni. Chcąc nie chcąc musiał się pozbyć igieł za pomocą swoich zębów. Musiał to robić bardzo delikatnie i z najwyższą dokładnością gdyż każde szarpnięcie mogło rozszerzyć ranę co skutkowałoby dłuższą rekonwalescencją a co za tym idzie niemożnością zarabiania pieniędzy przez naszego bohatera. Ten nie mógł sobie na to pozwolić, gdyż jego trzos robił się z wolna pusty niczym głowa każda głowa mieszkańca królewskiego dworu, a przecież żyć za coś trzeba. Przybliżył prawicę do swej twarzy i na początku delikatnie chwycił pierwszą igłę zębami, po czym upewnił się że sposób w jaki chce ją wyjąć jest dobry i powoli odsuwał rękę od siebie. Starał się przy tym zachować kąt pod jakim było wbite obce ciało aby sprawić sobie więcej bólu niż było potrzebne albo nie daj boże nie ułamać przedmiotu. Początek był łatwy, dzięki czemu mniej głębokie uszkodzenia ciała udało się sprawnie oczyścić. Pozostała "najcięższe" kuku wyrządzone bardowi przez jeżyka, tu sprawa miała się ciężej ale i tym razem Tesu po kilku minutach siłowania się z igłą i ruszania ręką we wszystkie strony dał radę. Postanowił, że zachowa przedmioty jako pamiątkę lekcji którą otrzymał od losu, pozostało tylko odkazić skaleczenia. Był jednak jeden problem, nie miał przy sobie żadnych medykamentów a nie wiedział gdzie urzęduje najbliższy znachor. Z drugiej strony skaleczenia nie były aż tak poważne, po chwili namysłu uznał że obejdzie się bez dezynfekcji, poza tym nie chciało mu się akurat siku. Na koniec dokładnie zabandażował sobie dłoń używając do tego kawałków materiału. Sprawdził dla pewności czy opatrunek jest założony w odpowiedni sposób i wykonał kilka szybkich ruchów i gestów w powietrzu. Zraniona część ciała ciągle piekła i bolała ale dało się przeżyć, wędrowiec odniósł w swym już gorsze urazy.


        Wierszokleta podniósł się ze swojego miejsca aby lepiej się przyjrzeć okolicy. Znajdował się typowej polanie pośrodku lasu, która kształtem przypominała okrąg. Było na niej dużo wolnego miejsca, pewnie jacyś osadnicy musieli wykarczować to miejsce gdyż w niektórych miejscach zostały sporej wielkości pniaki. Trawa pokrywająca wszystko dookoła sięgała Tesowi prawie do kolan co utrudniało mu w niewielkim stopniu poruszanie się. Łączka miała około 3 morg powierzchni a w odległości kilkudziesięciu kroków od człowieka leżał sporej wielkości głaz przypominający ogromny stół. Jakbyś ktoś rzucił go od niechcenia, w fantazji bohatera ukazał się obraz cyklopa wielkiego jak góra, który rozrzuca głazy dookoła według własnego widzimisię, który potem oddala się aby bawić się gdzie indziej. Ta wizja spodobała się bardowi na tyle że chciał dotknąć tego głazu, może to było dziecinne ale taki był właśnie był nasz bard. Idąc w stronę skały narzutowej Edos uświadomił sobie że tam coś a w zasadzie ktoś leży i stara się podnieść. Jednak ta noc wcale nie miała zamiaru przestać zadziwiać i zaskakiwać artysty, tym mocniej zabiło serce. Co robióć? - pomyślał - Sprawdzić? Zostać tutaj i udawać że nic się nie widziało? Czy może uciekać? - coraz to nowe myśli rodziły się w jego głowie, kotłując się w niej wręcz w szalonym tempie a wyobraźnie podrzucała kolejne możliwie scenariusze kolejnych kilku minut. Było w nich wszystko, od wdzięcznego poczciwego staruszka, przez zwykłego podróżującego, kończąc na zwykłym zbóju który zasztyletuje podróżnego gdy ten tylko się zbliży na odpowiednią odległość. Jednakże ciekawość i uczucie obowiązku wygrały z rozumem i mężczyzna począł iść w stronę obcej osoby. W międzyczasie widział jak owa persona wstaje, a kiedy sługa poezji zbliżył się na już niewielką odległość, upada. Tes nie zastanawiając się czy dobrze robi podbiegł do nieznajomej, tak oceniał po długich włosach tamtej osoby ( chociaż nie był pewien ponieważ Elfowie również nosili długie włosy a on sam znajdował się przecież po środku Szepczącego Lasu czyli królestwa długouchych) . Zatrzymał się jednak jakieś trzy albo cztery kroki przed obcą ażeby zachować pozory bezpieczeństwa i mieć choć chwilę czasu na reakcje w razie niespodziewanego ataku czy innej niespodzianki. Leżąca wydyszała jakieś słowa ale bard zrozumiał tylko "nie.. ruszaj!", więc nie ruszył ukucnął tylko i przedstawił się mówiąc:
- Jestem Tesusil Edos, wędrowny śpiewak i poeta, jeżeli mogę coś zrobić to rad będę panience pomóc. Nie musi się panienka mnie bać, ja tylko tako brzydko wyglądam, zresztą też jestem ranny - pokazał na zranioną rękę, bandaż był delikatnie splamiony krwią. Nie wiedział czy udało mu się rozładować choć trochę sytuację więc ciągnął dalej - Co panienka robi o tej porze pośrodku lasu? Jest panienka sama?
Ostatnio edytowane przez Tilia 8 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Powód: Zwracaj proszę uwagę na stylistykę, składnię i poprawność użytych wyrazów. Dodatkowo przypominam regulamin pisania postów: (...) wypowiedzi zamieszczamy zwykłą czcionką od myślnika, zaś przemyślenia - kursywą, dodatkowo oznaczoną cudzysłowami.
Awatar użytkownika
Nathanea
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Najemnik
Kontakt:

Post autor: Nathanea »

Gdyby nie obolałe ciało można by zaryzykować stwierdzenie, że dziewczyna ma za sobą niezłą imprezę, na której nie żałowano jej alkoholu. Dla nieznajomego rzeczywiście mogło to tak wyglądać, gdyby nie fakt, że znajdowali się w głębi przesiąkniętego mrokiem lasu. Nieprawdopodobne było, że dziewczyna w takim stanie mogła dojść o własnych siłach aż tutaj.
Leżąc tak na ziemi nie ruszała się przez krótką chwilę. Czuła, jak trawa łaskocze ją lekko w twarz i choć mogło wydawać się to absurdalne, to miała wrażenie, że natura chce pomóc jej w ten sposób stanąć na nogi. No cóż… Znajdowała się w stanie, w którym różne dziwy mogły przychodzić do głowy. Wbrew pozorom potraktowała to poważnie. Nie należało jej się dziwić. Całkiem niedawno odbyła podróż po innym świecie, zawierającym dużą ilością egzotycznych, a zarazem nierealnych gatunków roślin i zwierząt. Tam trawa mająca swoją własną świadomość była na porządku dziennym. Po minucie, może dwóch, zaczynała powoli odzyskiwać świadomość i choć sytuacja wydawała się być beznadziejna, to wampirzyca i tak usiłowała zachować zimną krew. Miała nadzieję, że nieznajomy nie jest zbójem, który tylko czeka na okazje, by móc zabawiać się z dziewczętami. Po chwili dotarły do niej jego słowa. Jakby z oddali, nieco przytłumione i nie wszystkie, ale co miała usłyszeć, to usłyszała. Mężczyzna nazywał się Tesusil. Nie uwierzyła mu w to, że jest poetą. Który poeta nosi miecz przy pasie? Który poeta wybiera się na nocną przechadzkę po lesie? Czy nie powinien teraz gościć w jakiejś wielkiej sali, zabawiając biesiadników swoją muzyką? Czy nawet obcą mu była zwykła karczma, w której to przyjezdni zatrzymali się, by chociaż przez chwilę dać sobie odpocząć przy dziełach sługi poezji? Taki właśnie był z niego poeta! Albo kiepski, albo wcale! Wampirzyca i tak podejrzewała tę drugą, znacznie gorszą opcję. Nawet jego pytania były problematyczne. O ile na pierwsze nie była w stanie odpowiedzieć, tak drugie spowodowało, że poczuła jak skręcają jej się wnętrzności. Jeśli tylko miałby świadomość tego, że jest tutaj całkiem sama, to mógłby z nią zrobić w tej chwili wszystko. Jednak udawanie, że ktoś bliski jest w pobliżu również nie miało sensu. Takim działaniem mogłaby kupić sobie jedynie czas. Chociaż czy właśnie nie czasu potrzebowała teraz najbardziej?
Była w tej chwili strasznie uparta i głupia. Pomimo braku sił i wiary w siebie, cały czas próbowała pokazać, że nic jej nie jest. Chciała odstraszyć od siebie nieznajomego i sprawić, by zostawił ją tutaj samą. Paradoksalnie czułaby się bezpieczniejsza ze świadomością, że otacza ją jedynie matka natura i panujący tutaj mrok.
Ostatni raz postanowiła podjąć próbę podniesienia się. Wątpiła w pomyślny skutek, ale od tego mogło zależeć teraz jej życie. Podparła się drżącymi z wysiłku rękami i pomimo wyraźnie widocznego trudu, uniosła do góry zarówno głowę, jak i klatkę piersiową. Dopiero teraz mogła w miarę swobodnie przyjrzeć się Tesusilowi. Nie przyszło jej nawet do głowy, że sama wygląda nienaturalnie. Że jest potworem z krwiście czerwonymi oczami i zbyt bladej, jak na zwykłego elfa, cerze. Że bez trudu można dostrzec jej wampirze kły, odbijające blask księżyca. Po prostu odwróciła w stronę rzekomego poety głowę i przyjrzała mu się nieco dokładniej niż wcześniej. Rzeczywiście, nosił przerzuconą przez plecy lutnię. Po jego twarzy również można było stwierdzić, że jest przyjaznym człowiekiem. Nate pomyślała, że gdyby nie okoliczności, to mogłaby uznać go nawet za przystojnego. W tej sytuacji jednak większą jej uwagę przykuła ranna ręka Edosa. Otworzyła szerzej oczy, gdy ujrzała zakrwawiony bandaż. Domyśliła się, że był założony niedawno, a to oznaczało, że rana była świeża. W tym momencie odezwał się w niej wampirzy instynkt i jak na zawołanie dodał jej nieco sił.
-Ty… krwawisz… - skierowała do niego czule, jednak wbrew pozorom nie było w tym ani krztyny troski. Próbowała, a raczej to coś mieszkające w jej umyśle próbowało go podejść. Najpierw omamić czułością, by potem móc pogrążyć się w tym, co najlepsze – zaspokajaniu głodu. – Mogę się temu przyjrzeć, jeśli chcesz. – powiedziała już nieco pewniej, jednak jej ton głosu nadal zdradzał wyczerpanie. Mimo tego zaczęła powoli zmniejszać dystans ich dzielący, cały czas podpierając się rękoma. Pełzła do niego jak jakiś płaz, zapominając o otaczającym ją świecie. Miała taką ochotę skosztować krwi nieznajomego, że nawet brak sił nie był dla niej przeszkodą.
Awatar użytkownika
Tesusil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 109
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard , Włóczęga , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Tesusil »

         Pewien mędrzec powiedział kiedyś, że życie jest obraz i każdy człowiek maluje swoje własne dzieło. Muszę być naprawdę chujowym malarzem…. – pomyślał z goryczą Tes próbując zrozumieć co się dzieje wokół niego. Kolejna dziwna sytuacja w jego życiu, nawet już powoli zaczął nawykać do wszechobecnego absurdu. No bo komu mogły się przydarzyć podobne ekscesy? Najpierw ta „fantastyczna” karczma, która była raczej rynsztokiem rynsztoku wśród zajazdów, a nocowanie w niej kosztowało tyle co na królewskim dworze z balem i prywatną królewną na noc. Potem ten nieszczęsny las i ten potwór co kuł, a teraz jeszcze mdlejąca panna. To znaczy panna to nie był zły pomysł, ale miał jeden zasadniczy mankament, otóż owa dama była ranna albo przynajmniej skrajnie wycieńczona. Takie towarzystwo bywało naprawdę kłopotliwe, zwłaszcza gdy znajdowałeś się pośrodku mrocznego lasu i nigdzie nie mogłeś otrzymać pomocy, no chyba że było się rycerzem na białym rumaku i pędziło się z ratunkiem wszystkim napotkanym dziewicom. Poeta jednak nie był takim typem mężczyzny, on raczej wolał angażować się w mniej kłopotliwe stosunki damsko-męskie. Z drugiej strony nie odmawia się pomocy na szlaku, chociaż to niejednokrotnie było wykorzystywane przez zbójników. Dla przykładu, przemieszczałeś się z punktu A do punktu B i nagle niby przypadkiem spotykałeś młodą dziewczynę na swojej drodze. Ptaszyna była niezwykle urodziwa ( a przynajmniej tak było w większości przypadków) i oczekiwała pomocy od jakiegoś szlachetnego jegomościa. Dalej sprawy toczyły się różnie, zależnie od tego czy kobieta „pracowała” sama czy z kompanami, albo jak mocno była zdesperowana i bezwzględna w swych działaniach. Były takie, które najpierw usypiały swoich wybawców przy pomocy ziół a potem obrabiały ze wszystkiego co mogły zabrać lub unieść ( nie daj Wielka Poezjo, że miałeś wóz bo wtedy zostawałeś w przysłowiowych gaciach), inne potrafiły Ci wsadzić sztylet między żebra zanim zapytałeś co się stało, wystarczyło podejść na niebezpiecznie bliską odległość. Niekiedy owa niewiasta prosiła o eskortę do swojego domku w lesie, lecz do owego domostwa nigdy się nie dochodziło ale za to po drodze spotykało się grupkę składającą się z kilku jegomościów. Wyróżniali się tym że przeważnie nie błyszczeli inteligencją, mieli pałki, miecze topory lubą inną broń białą ( z rzadka znajdowali się amatorzy broni miotającej) i zawsze byli niezwykłe zachłanni na złoto porządnych ludzi. Niewielu przeżyło takie niespodziewane zdarzenie, najczęściej dlatego że owi zbójcy cenili sobie męskie wdzięki ponad kobiece i mając w pamięci mile spędzone chwile, darowywali życie nieszczęśnikowi. Zważając na wszystkie te wydarzenia zasłyszane przez barda, ten znajdował się w niezbyt komfortowym położeniu. Co prawda nikt nie miał pewności czy nieznajoma ma faktycznie złe zamiary co do innych ludzi, ale kto mógł poświadczyć że tak jest w istocie?
         W czasie kiedy bard rozmyślał nad tym co powinien zrobić, kobieta podniosła się z podłoża. Nasz bohater postanowił się jej przyjrzeć bliżej, była odziana w coś na wzór lekkiej, skórzanej zbroi wzmocnionej metalowymi płytkami co dawało pozór iż osoba leżąca przed nim to wojowniczka. Dało się to też wyczuć w jej nastawieniu, próbowała za wszelką cenę wstać i raz po raz opierała się na swych drobnych rękach, próbując choć trochę dźwignąć swe ciało do pozycji siedzącej. I w końcu, po części jej się udało, a w tym momencie serce Edosa na chwile zamarło. Twarz dziewczyny była piękna i przerażająca. Delikatne rysy, drobny nosek i usta sprawiały że dziewczyna mogła uchodzić za naprawdę piękną, jednakże trupio blada cera i krwistoczerwone oczy wywołały u Tesusila atak paniki. A więc tutaj dokonam żywota, bałem się jakiś rozbójników a trafiłem na pomiot z samego dna piekieł… [\i] – przetoczyło się przez głowę naszego bohatera. On sam również znacznie pobladł, ręce zaczęły mu mimowolnie drżeć a głos uwiązł w gardle tak, że wierszokleta nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Zastanawiał się z kim ma do czynienia, jednakże nie przychodził mu do głowy żaden potwór którym mogła być nieznajoma. Co najgorsze, demon chyba wyczuł krew, gdyż jego oczy rozszerzyły się a on sam zaczął zbliżać się do mężczyzny mówiąc coś o pomocy w opatrzeniu rany. Poeta zaczął wycofywać się „rakiem”, próbując kreślić święte runy w powietrzu mając nikłe nadzieje, że nastąpi boska interwencja. I faktycznie stało się! Z lasu wyleciała sowa ( swoją drogą serdeczna przyjaciółka Pana Jeżyka) robiąc głośne „hu-hu!” i przyozdabiając bark Tesusila, pięknym białym szlaczkiem. Tak oto Bogowie, Tytanii i inne bóstwa wypięły się na naszego bohatera pozostawiając go samego sobie. Żeby było śmiesznej owe ptaszysko usiadło na głazie, i spojrzało na mężczyznę ciekawskim wzorkiem przechylając przy tym główkę, jakby chciała mu powiedzieć: „ I co cwaniaczku? Kto teraz jest górą? ”. Przy okazji pohukując cicho, co dziwnie zabrzmiało niczym śmiech. „No pięknie, nawet Natura się zwróciła przeciwko mnie! A co ja jej zrobiłem?” – wierszoklecie chciało się płakać nad własnym losem. Jednakże nie miał zamiaru umierać w ten sposób, chociaż wiedział że prawdopodobnie nic go już nie uratuje. Nikt jednak nie dostanie Tesusila Edosa tak łatwo! Dlatego sługa poezji zaczął cofać się coraz szybciej i krzyczeć na całe gardło:
- POMOCY! POMOCY! RATUNKU! ODEJDŹ, PRZEPADNIJ ZMORO NIECZYSTA!
Awatar użytkownika
Nathanea
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Najemnik
Kontakt:

Post autor: Nathanea »

Spostrzegła przerażenie mężczyzny, który pobladł momentalnie i zaczął cofać się przed nią. Nie rozumiała dlaczego. Przecież chciała mu pomóc. Opatrzyć lepiej ranę, oczyścić, sprawić, by krew sącząca się z niej przestała już ulatywać… Chciała jej skosztować… Ale czy to naprawdę było takie złe? Każdy musiał się posilać, by móc funkcjonować i żyć. Nawet on, jako śpiewak, z pewnością jadł mięso pochodzenia zwierzęcego. Z tą różnicą, że aby zjeść takie mięso zwierzę musiało być zabite i pokrojone. Nate nie zamierzała nikogo kroić, piec i przyprawiać. Chciała się tylko trochę napić... Przecież nie zrobiłaby Edosowi krzywdy. Dlaczego więc bał się jej?
- Już dobrze, nie masz się czego bać. Chcę ci pomóc. – ponownie zwróciła się do niego czułym tonem, wyciągając do niego rękę. Jej twarz przybrała przyjazny wyraz, jednak gdyby bard okazał się nieco bystrzejszym, z łatwością mógłby w nim ujrzeć nutkę fałszywości. Jej wzrok w dalszym ciągu utkwiony był w dłoni Tesusila. Nie mogła go oderwać od przekrwionego bandaża. Nawet nie zwróciła uwagi na nadlatującą sowę. Wampirzyca zdawała się nie być zainteresowana ptaszyną i jej komicznym zachowaniem. Miała przed sobą mężczyznę, którego krew była o niebo lepsza. Naprawdę miałaby zawracać sobie głowę możliwością utraty godności, jaka wiązała się z upolowaniem sowy i wypiciem jej krwi? Po takim czymś wstydziłaby się przed samą sobą.
Jakże wielkie było jej zdziwienie, gdy Edos zaczął krzyczeć w niebogłosy. Dlaczego wzywał pomocy, skoro Nate przed chwilą mu ją zaoferowała? Dlaczego oczekiwał ratunku? Nic złego mu nie groziło. Cofnęła dłoń odruchowo i zatrzymała się w miejscu. Tym razem spojrzała mu prosto w oczy. Rzeczywiście wydawał się być wystraszonym nie na żarty. Dopiero słowa dotyczące zmory nieczystej zaczęły powoli rozwiewać chmury przyćmiewające umysł dziewczyny. Po krótkiej chwili zrozumiała, że to ona jest tą zmorą. Bard mówił o niej i bał się jej. Z każdą chwilą docierało do niej coraz bardziej, że rzeczywiście miał powody. Nie znał jej w ogóle, a wyglądała i zachowywała się jak potwór, który próbuje podejść swą ofiarę słodkimi słówkami, by usypiając jej czujność potem móc ją capnąć i zjeść. Ale przecież taki miała zamiar… Zaczęła z tym walczyć. Schyliła głowę, zacisnęła zęby i pięści, po czym z całych sił próbowała odwrócić swoją uwagę od krwi mężczyzny. Najpierw wyobrażała sobie piękne i chwytające za serca widoki gór owianych mgłą i przykrytych śniegiem. Był to zły wybór, gdyż zaraz przypomniała sobie świat Aulusa i pierwsze zadanie, które musieli w nim wykonać. Nie kojarzyło jej się to z niczym innym, jak z krwią, którą umysł tego szaleńca był przesiąknięty. Potem wyobraziła sobie spokojną polanę w lesie. To również był błąd. Chwilę po tym przed jej oczami pojawił się Arthas, ratujący życie potworowi, który sączył krew z bandyty. Im dłużej starała się odwrócić swą uwagę od pragnienia i głodu, tym silniejsze stawały się te uczucia. Po dwóch nieudanych próbach przezwyciężenia swego nałogu odwróciła swój wzrok w stronę siedzącej na głazie sowy. Miała nadzieję, że jej widok będzie w stanie choć trochę ją uspokoić. Ptaszyna przyglądała im się bez żadnych oznak przerażenia. Nie bała się ani Edosa, ani wampirzycy. Był to dla niej pokrzepiający fakt, gdyż zazwyczaj istoty w jej otoczeniu reagowały dokładnie tak samo jak poeta. Jednak nawet nieświadoma niebezpieczeństwa sowa nie była w stanie pomóc dziewczynie. Po chwili, wbrew swojej woli, Nate zaczęła wyczuwać krew płynącą w żyłach poety. Był za blisko… Czemu tego nie rozumiał? Chciała mu powiedzieć, żeby uciekał. Że ma stąd odejść jak najszybciej i jak najdalej, ale z drugiej strony nie mogła. Gdyby zniknął nie miałaby czym się posilić… Była teraz taka słaba i obolała. Wystarczyło tylko wgryźć się w tętnicę i po problemie… Pokręciła głową, szybko odganiając te myśli. Spojrzała jeszcze raz na barda, który zaczynał zalewać się powoli ciemnością. Najpierw twarz, potem noga, ręka… Znikał dokładnie tak samo, jak ona w swoim śnie. Nawet zraniona dłoń niknęła w ogarniającym wszystko mroku. Dopiero po chwili zorientowała się, że jest cała roztrzęsiona z braku sił. Tesusil wcale nie był pochłaniany przez nicość. To ona traciła przytomność. W ostatnich chwilach swojej świadomości stwierdziła, że to będzie najlepsze wyjście. Poddać się temu. Nie miała ochoty walczyć dłużej z samą sobą, a w ten sposób może będzie jej dane trochę odpocząć.
- Mówiłam, że… masz odejść. – po tych słowach upadła zrezygnowana, zdając się na łaskę nieznajomego.
Awatar użytkownika
Tesusil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 109
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard , Włóczęga , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Tesusil »

Tesu nie wierzył w to co widział i słyszał, ona chciała mu pomóc, niby jak? Zżerając go kawałek po kawałku, czy może najpierw łaskawie go zabije a potem skonsumuje? No pomoc pierwsza klasa, takich dobrodziejek brakowało na polach bitew po skończonej walce bo ranni zamiast zdychać w błocie, krwi i własnym gównie otrzymywali by "pomoc" i wszystko byłoby dobrze. Bard nie był taki głupi, nawet jeśli nie wyglądał. Na jego szczęście potwora chyba była bardzo osłabiona, albo tak dobrze udawała, bo opuściła głowę jakby szukała w sobie resztki sił. Jednakże chyba na niewiele się to zdało gdyż znowu zmora powiedziała coś cicho i upadła na miękką trawę. A potem nastała cisza i głęboka zaduma barda co ma robić. Choć to absurdalne zrobiło mu się żal nieznajomej, pomimo że bał się jej jak ognia. No bo przecież ona też żyła i odczuwała jak on a przynajmniej tak mu się wydawało. Nie wiedział skąd wzięło to współczucie i co mu padło na głowę żeby tak myśleć, ale mimo wszystko czuł się rozerwany gdyż nie potrafił podjąć żadnego działania. Zwariowałeś! Po prostu kurwa zwariowałeś! Co Ty robisz!? Uciekaj debilu póki możesz! - rozum zdawał się wyrywać ze swojego miejsca i krzyczał razem z głosem rozsądku. Jednakże poeta stał ciągle w miejscu jakby zapuścił korzenie lub wysoka trawa chwyciła mocno i nie chciała aby odszedł, a on mógł tylko patrzeć na leżącą przed nim pannę. W tej pozycji wygląda tak niewinnie że trudno było mu uwierzyć, iż jest naprawdę potworem. A może to ona rzuciła na mnie jakiś urok? Omotała mnie czarami a potem zje! A może najpierw zabije mnie za pomocą czarów? Dlaczego nagle zrobiło się tak duszno!? O mamusiu nie mogę oddychać! Duszę się! Pomocy! - Tes zaczął łapać powietrze niczym karp na wiosnę. Po chwili zorientował się że nic go nie dusi a to przed chwilą to był wymysł jego wyobraźni. Stres źle działał na naszego wierszokletę a do tego dochodził strach i brak snu, nie wiedział która jest godzina ale było chyba po północy gdyż księżyc był na środku nieboskłonu. Wszystko dookoła jakby przyglądało się Tesusilowi i jego decyzji, a przynajmniej on sam odnosił takie wrażenie. Szczególnie była zaciekawiona sowa która kilka minut wcześniej obsrała poecie jego ramię, skakała z miejsca na miejsce, podfruwała co jakiś czas a wszystkiemu towarzyszyło ciche pohukiwanie. Była niczym trener podczas pojedynku dwóch bokserów który zbyt mocno zaangażował się w walkę swojego wychowanka i teraz biega dookoła ringu rzucając polecenia typu: "uderz", "unik" , "zabij gnoja!" etc . Tak samo było z ptakiem któremu najwidoczniej włączył się tryb ADHD. Wracając do mężczyzny to faktycznie czuł że to najdziwniejsza noc w jego życiu i nie był przekonany czy skończy się dobrze. Nagle poczuł dziwne ukłucie w klatce piersiowej, potem drugie i trzecie każde było coraz silniejsze, złapał się ręką za prawą stronę torsu a potem znowu wróciło poczucie duszności i pociemniało mu przed oczyma. Zdążył jeszcze powiedzieć a raczej wymajaczyć:
- To ja sobie zemdleję pani sowo - i jak powiedział tak zrobił, upadając na podłoże i skrywając twarz w morzu zieleni.
Awatar użytkownika
Nathanea
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Najemnik
Kontakt:

Post autor: Nathanea »

Gdy się ocknęła doznała, jakże znajomego już jej, uczucia zagubienia. Ponownie nie miała pojęcia, co się właściwie z nią stało. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że musiała stracić przytomność i skutkiem tego leży teraz na ziemi z twarzą skrytą w trawie. Naprawdę zaczęło zastanawiać ją, ile jeszcze razy dzisiejszej nocy będzie gryźć piach. Według niej nie było to ani miłe ze strony losu, ani zabawne. Dostrzegała jednak plusy w tym wszystkim. Przysłowie, którego znaczenie może nie do końca powinno być rozumiane w ten sposób, w pełni się teraz sprawdzało. „Grunt to zdrowie” – mawiają. Nate czuła się o wiele lepiej po spokojnym i chwilowym „odpoczynku” na świeżym powietrzu. Czuła w sobie więcej siły, głowa nie dawała o sobie znać tak dotkliwym bólem, a pragnienie krwi zniknęło niemal całkowicie. Nawet bard, który jeszcze niedawno był dla niej koszmarem, teraz wydawał się być niegroźny. Jednak jedna rzecz niepokoiła młodą elfkę. Leżąc tak już w pełni świadoma tego, co się wokół niej dzieje, zastanawiała się, ile czasu minęło podczas gdy była nieprzytomna. Wydawało jej się, że gdzieś w oddali słyszy cichy śpiew ptaków. Nie podobało jej się to. Ptaki zazwyczaj budziły się ze snu wtedy, gdy powoli zaczynało świtać, a wizja bycia spalonym żywcem przez słońce nie podobała się wampirzycy. Miała coraz mniej czasu, by znaleźć schronienie. Nie zamierzała podróżować w trakcie dnia. Nie była aż tak lekkomyślna, by narażać się na takie niebezpieczeństwo. Zaklęła cicho, gdy zdołała się już na podniesienie głowy i rozejrzenie po okolicy. Nad koronami drzew rzeczywiście widniało powoli jaśniejące niebo. Była zirytowana i lekko przestraszona. Wstała ostrożnie, obawiając się, że jej ciało ponownie odmówi posłuszeństwa. Wdzięczna była sobie za uczynienie tego bez pośpiechu, gdyż gdy tylko się wyprostowała, znowu poczuła zawrót głowy, a widok przed jej oczami pociemniał nagle. Oparła się o pobliski kamień będąc pewną, że zaraz znów odleci na dobre kilka godzin. Udało jej się jednak utrzymać na nogach i już po krótkiej chwili dojść do siebie. Nie minęło dużo czasu, jak dostrzegła leżącego nieopodal barda. Nie wyglądało na to, by poeta pogrążył się w zwykłym, spokojnym śnie. Nathanea przypomniała sobie, jak bardzo przerażony był, gdy ją zobaczył. Szybko domyśliła się, że on również musiał stracić przytomność. Z tą różnicą, że ze strachu. Podeszła do niego nieco bliżej i spróbowała nawiązać z nim kontakt:
- Słyszysz mnie? Poeto? Hej! – przykucnęła i szturchnęła go lekko w ramię. Nie była pewna, czy to był dobry pomysł. Mimo że im dzień stawał się jaśniejszy, tym ona bardziej zaczynała przypominać elfkę, aniżeli wampira, to i tak na ten moment wciąż pozostawała potworem. Szkoda byłaby, gdyby Edos miał się obudzić tylko po to, by ponownie zacząć wrzeszczeć opanowany strachem. Nate przyjrzała się jeszcze raz ekwipunkowi nieznajomego. Rzeczywiście nie wyglądał teraz aż tak podejrzanie, jak wcześniej. Lutnia na plecach była typowym narzędziem pracy poetów. Miecz przy jego pasie musiał służyć jedynie do samoobrony i to w naprawdę ekstremalnych sytuacjach. A torba? Pewnie chował do niej najpotrzebniejsze rzeczy w trakcie swoich podróży. Swoją drogą to właśnie ona najbardziej przykuła uwagę wampirzycy. Dziewczyna zobaczyła, że część jej zawartości wysypała się, prawdopodobnie przy próbie ucieczki Tesusila. Z czystej ciekawości podniosła jeden ze zwitków pergaminu. Okazał się on być dokumentem potwierdzającym tożsamość. Wynikało z niego, że Edos rzeczywiście nie kłamał i naprawdę był wierszokletą. Nate skierowała swój wzrok ku jego twarzy i uśmiechnęła się delikatnie. Wyglądał jakby dopiero co zasnął po całym dniu ciężkiej pracy. Zrobiło jej się go żal. Nie dość, że naraziła go na niebezpieczeństwo samą swoją osobą, to w dodatku przeraziła nie na żarty. Nie dałaby sobie spokoju, gdyby teraz go tak zostawiła. Nie wiedząc, gdzie się znajduje nie mogła stwierdzić, czy nic mu tutaj nie będzie grozić. Dlatego też postanowiła zaczekać na przebudzenie się barda. Miała tylko nadzieje, że nie skończy się to tragicznie dla niej samej.
W między czasie zebrała wysypane zapiski poety i zaczęła pakować je do torby. Czyniąc to zauważyła w niej niewykorzystany bandaż. Spoglądając na dość nieudolnie opatrzoną dłoń barda postanowiła pomóc mu w choć tak prosty sposób, jakim było lepsze założenie opatrunku. Po chwili namysłu nad sposobem zrobienia tego, doszła do wniosku, że lepiej będzie dla niej ułożyć Edosa w pozycji siedzącej. Tak też zrobiła. Chwyciła poetę pod pachami i bez większego trudu usadziła przy kamieniu, opierając go plecami. Następnie ujęła jego dłoń w swoje ręce i przyjrzała się jej. Gdy ujrzała zakrwawiony bandaż pomyślała, że znów opanuje ją rządza krwi. Pragnienie wróciło znienacka, ale na szczęście nie było już tak silne, jak wcześniej. Nate zacisnęła zęby i przymknęła na chwilę oczy, by dać sobie chwilę na wzięcie się w garść. Po kilku głębokich oddechach była gotowa do działania. Najpierw rozwiązała zużyty bandaż i przyjrzała się ranie. Okazało się, że skaleczeń było kilka i o ile żadne z nich nie wyglądało na poważne, tak jedno wydawało się być głębsze od pozostałych i zdecydowanie to ono było źródłem mocniejszego krwawienia. Wampirzyca przygryzła wargi na ten widok. Starając się odwrócić swoją uwagę od możliwego posiłku zaczęła owijać ranną dłoń poety nowym, czystym opatrunkiem. Robiła to powoli i starannie, by przez przypadek nie zacisnąć go za mocno, a jednocześnie nie założyć zbyt luźno. Gdy udało jej się w miarę przyzwoitym stopniu to wykonać, zawiązała bandaż, położyła rękę poety na jego udach, a sama wstała, zastanawiając się co dalej. W głębi serca miała nadzieję, że trubadur ocknie się w najbliższym czasie. W przeciwnym wypadku musiałaby go zostawić tu samego, zdanego na pastwę losu. Nie chciała tego robić, więc postanowiła zaryzykować i zostać przy nieprzytomnym jeszcze chwilę. Spojrzała najpierw na niebo, które coraz bardziej zwiastowało zbliżający się świt, a potem na zewnętrzną część swojej dłoni. Nate ponownie stawała się zwykłą elfką. Cera nie była już taka blada, kły powoli wracały do swych normalnych rozmiarów, a kolor oczu prawdopodobnie również przybierał nieco przyjaźniejszy odcień. Wampirzyca westchnęła, po czym nie czekając aż pierwsze promienie słońca spłynął na polanę, skryła się w swoim płaszczu tak, by nic jej nie groziło ze strony gorejącej kuli. Podniosła jeszcze torbę poety i położyła ją obok właściciela, a następnie usiadła po przeciwnej stronie głazu, czekając na znak życie od Edosa.
Awatar użytkownika
Tesusil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 109
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard , Włóczęga , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Tesusil »

        Mrok, mrok dookoła. Wszędzie jak okiem nie sięgnąć panowały dwie siostry, które zdawały się nierozłączone: ciemność i cisza. Tes powoli dochodził do siebie, chociaż czuł, że wszystko dookoła wiruje, jakby był pieprzonym, jarmarcznym bączkiem puszczonym na sznurku. Podniósł do tej pory zaciśnięte powieki i jego oczom ukazała się regularna bitwa kolorów, no może nie do końca to była bitwa a bardziej mordobicie. Barwy urządziły sobie dość sprawnie zorganizowaną ustawkę, gdzie wszystkie chwyty były dozwolone. Ścierały się ze sobą, biły, gryzły i kopały, tworząc najpiękniejsze widowisko jakie było dane obejrzeć. Próbował wziąć udział w walce, jednak barwy przelewały mu się przez palce, jakby próbował złapać wodę lub inny płyn w garść. Mieszanie się różnobarwnych tworów i towarzyszące temu wybuchy iskier, skłoniły barda do napisania potem poematu o tytule „Błysk cienia”, który zawsze był bardzo dobrze odbierany przez publiczność. Im dłużej toczyła się potyczka, tym bardziej traciła na tempie, tak jakby nierealne byty opadały z sił i po okole minucie lub dwóch rzeczywistość znów zastygła w swym naturalnym bezruchu, a czerń znów objęła panowanie nad widnokręgiem. Wierszokleta czuł coś dziwnego, w jego ciele rozchodził się ból, dosłownie „rozchodził się” falami biorąc swój początek u czubka głowy, a kończąc w opuszkach palców u stóp. Nie był to uczucie najprzyjemniejsze, jednakże nie było również nie do zniesienia, było dziwne i nieprzyjemnie. Każdej fali która przetaczała się przez biednego poetę towarzyszyło wzdrygnięcie, co w połączeniu z zaciętą miną naszego bohatera dawało obraz kichającego mima-narkomana na głodzie. Jego umysł wydawał się przyćmiony, z paniką odkrył, że nie potrafi zebrać myśli ani przypomnieć sobie gdzie jest, co się działo i skąd do cholery się tutaj wziął a wszystko przez tę dziwną dolegliwość. Coś dziwniejszego stało się jednak kilka chwil później, gdyż ból zniknął tak samo, jak się pojawił, w mgnieniu oka. Coś tu było mocno nie tak, nie trzeba było być tęgą głową, żeby do to wywnioskować. Możliwe, że to był tylko sen, bardzo realistyczny jak wiele innych wcześniej. Jedna z nocnych mar po której nawet najtwardszy facet, nie wiadomo jaki skurwysyn, budził się cały zlany potem oraz z krzykiem na ustach. Bohater czuł jak coś oślizgłego poruszało się w okolicach jego kręgosłupa, jakby po skórze chodził mu ślimak pozostawiający po sobie zimny śluz jako wyznaczenie swojego toru poruszania się, a tym czymś był strach. Strach przed tym, co przyniosą kolejne minuty, co wyjdzie z lepkiego mroku, który obejmował wszystko dookoła. Z daleka dało się słyszeć cichy szelest który z każdą chwilą stawał się coraz głośniejszy, a wkrótce dźwiękom zaczęło towarzyszyć również światełko zawieszone jakiś sążeń nad poziomem posadzki. Co dziwniejsze zdawało się, że czerwona, lewitująca kula wychylała się raz w prawo, raz w lewo, jakby bujała się lekkimi, lecz miarowymi ruchami. Bard nie mógł się powstrzymać, ciekawość wiodła go przed siebie, chociaż intuicja i instynkt samozachowawczy kopały w mózg naszego bohatera i robiły wszystko, aby pozostał na miejscu. Jednakże mężczyzna doskonale wiedział, że to całe czekanie, napięcie i niepewność wprowadziłyby go w obłęd. Wraz z pokonywanym dystansem światło robiło się coraz większe, a mrok musiał mu ustępować, a w świetle tym Tes zobaczył jedną z ładniejszych, a jak się wkrótce przekonał również jedną z najbardziej tajemniczych oraz pociągających kobiet w swoim życiu. Była jego wzrostu, miała drobną posturę, a jej figurę miała kształt klepsydry. Poznać to wszystko można było dzięki temu, iż niewiasta odziana była w dość interesujący rodzaj troszeczkę obcisłej sukni (a przynajmniej coś, co dla Edosa wyglądało jak suknia) z długimi rękawami, trenem oraz kapturem spod którego wylewało się morze włosów w kolorze płynnego złota. Odzienie było wysokiej jakości, wykonane było z jedwabiu lub może aksamitu (kolejna luka w wykształceniu barda — materiałoznawstwo) i było farbowane na kolor czerwieni lekko wpadającej w róż, rękawy oraz kaptur odznaczały się wyraźnie na jej tle jasną barwą kości słoniowej. Uwagę naszego bohatera przyciągnęła lamówka poprowadzona dookoła okrągłego dekoltu, który ukazywał biust nieznajomej (trzeba nadmienić, że dość pokaźny biust) . Jednakże nie wypadało gapić się w cycki nowo poznanej pannie... no dobra, poetom wypadło, aczkolwiek sytuacja nie sprzyjała tego typu ekscesom. Z tego powodu wzrok wierszoklety powędrował ku twarzy niewiasty, lecz szczelnie zaciągnięty kaptur nie pozwolił na dojrzenie czegokolwiek. Skonsternowany mężczyzna nie wiedział co zrobić, zapytał:
- Kim... kim jesteś? - a jego głos był słaby i lękliwy. No brawo debilu, trzeba było się jeszcze spytać: czy te cycki mają właściciela, czy możesz się nimi zaopiekować! - zgromił się w myślach, ale nie wiedział co powiedzieć innego.
- Kim jestem? - głos kobiety był niski, zimny i przerażający - Jestem twoją śmiercią.
W tym prostym i krótkim zdaniu było tyle grozy, że serce okularnika stanęło na chwilę, a oddech zatrzymał się w gardle razem z głosem. Oczy nieszczęśnika zwęziły się ze strachu, a on sam czekał na wyrok, kiedy dama roześmiała się, a kiedy zobaczyła jego zdziwioną, minę prawie popłakała się ze śmiechu. A Tesu stał jak kołek z rozdziawionymi ustami i pytającym wzrokiem. Gdzieś z głębi mroku dało się słyszeć inny głos: „- Słyszysz mnie? Poeto? Hej!” a roześmiana damulka rzekła: „Ktoś Cię chyba woła! Już na Ciebie czas! Spotkamy się w Kryształowym Królestwie w wiadomej karczmie. - po czym zbliżyła głowę do jego lewego ucha i wyszeptała - Tam się dowiesz wszystkiego o mnie.” A w jej głosie było coś, przez co po ciele artysty rozszedł się podniecający dreszcz.

        Obudził się, kiedy słońce powoli wychylało się za horyzont, oczywiście nie mógł tego widzieć, gdyż pośrodku lasu. Słyszał granie świerszczy oraz pierwsze trele ptaków, na twarzy czuł miękką „poduszkę” z trawy, przełknął z trudem ślinę, zaschło mu dość poważnie w gardle, i jęknął cicho. Powoli podniósł się delikatnie, usiadł, a następnie ukrył twarz w dłoniach i westchnął głośno. Takiej jazdy to jeszcze nie miałem po żadnym specyfiku! Albo to była gorączka, albo jakiś jad od tego stworzenia, chyba... Najpierw potwory, a potem ślicznotki... ostro zabawiłem - uśmiechnął się sam do siebie . Bo cóż innego zostało mu prócz śmiania się z tych dziwnych snów? Miał się ich bać? Być nimi zaintrygowany? Takie stwory i panienki jakie widział w wizjach, przecież nie istnieją. Odjął ręce od swego oblicza, po czym obejrzał prawice, która była opatrzona w bardzo profesjonalny sposób. Zdziwił się, gdyż nie pamiętał, żeby potrafił aż tak dobrze zajmować się ranami, ale cóż... niby bandażował sobie okaleczoną część ciała wczoraj w nocy. Niczego nie był pewien, był skołowany, wziął swoją torbę, poprawił lutnie na plecach i ruszył w stronę kierunku Kryształowego Królestwa, a przynajmniej ten kierunek wydawał mu się właściwym.
Awatar użytkownika
Nathanea
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Najemnik
Kontakt:

Post autor: Nathanea »

A więc nadeszła chwila, na którą czekała z niecierpliwością! Usłyszała dźwięki przebudzenia, jakie wydał z siebie poeta. Chyba w samą porę, gdyż właśnie kilka sekund temu wampirzyca postanowiła zadbać sama o siebie i udać się na poszukiwania potencjalnej kryjówki przed słońcem. Biorąc pod uwagę, że jej znajomy dopiero co otworzył oczy dała mu chwilę na dojście do siebie. W tym czasie spojrzała w stronę wschodzącego słońca. Nagle poczuła ucisk w żołądku, jakby ktoś chwycił go dłonią, a następnie zacisnął ją w pięść. Ta jarząca się i świecąca kula na niebie była jej najgroźniejszym przeciwnikiem, a ona siedziała i bezczynnie czekała na niego. Przeklęła się w duchu za swą głupotę ukazującą się w parze z troskliwością. Przecież nawet nie znała tego Tesusila, a narażała przez niego w tej chwili swoje życie. Przygryzła wargę i pomyślała - "dosyć tego!". Oparła się o głaz, po czym stanęła na nogi, otrzepując przy okazji resztki ziemi jakie zostały jej na spodniach. Okryła się szczelniej płaszczem, by każda część jej ciała była pod nim ukryta i z twarzą okrytą cieniem rzucanym przez kaptur odwróciła się w stronę poety. Prawdopodobnie był zbyt mało spostrzegawczy, by zauważyć jej obecność.
- Widzę, że poczułeś się już lepiej. - odezwała się do niego nieco głośniej, by bez problemu mógł usłyszeć jej słowa przez odległość jaka ich dzieliła. - Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy. - uśmiechnęła się przyjaźnie w jego stronę. Rzeczywiście tak było. Nie życzyła mu przecież źle, a wręcz przeciwnie. Mimo bycia potworem starała się być dobrą osobą. No i wreszcie mogła się stąd ruszyć i ocalić skórę przed spaleniem. Podeszła nieco bliżej poety, by nie musieć wysilać gardła. - To musiała być ciężka noc dla ciebie. Strasznie majaczyłeś. Nie wiem, co cię zaatakowało, ale chyba było jadowite. - nie lubiła kłamać, ale dla dobra poety musiała. Wolałaby nie informować go, że przebywa w obecności wampira, który ma poważne problemy z zapanowaniem nad swą rządzą. - Nie znam się aż tak na medycynie. Opatrzyłam ci jedynie ranną dłoń. Sugeruję, abyś udał się jak najszybciej do kogoś, kto może zaradzić coś więcej. Jeśli to coś poważnego to jad nadal może dawać o sobie znać. - wiedziała, że Tesusil zbędnie wydałby tylko pieniądze na ewentualną kontrolę, ale musiała stwarzać pozory nic nieświadomej. Musiała wmówić mu, że to, co ujrzał w nocy nie było prawdziwe.
- Hmm, wybacz. Nie przedstawiłam się. Jestem Nathanea. - Podała mu swą dłoń, by ją uścisnął. Gdyby tego nie zrobił szybko schowałaby ją pod płaszcz z obawą przed promieniami słońca.
Zablokowany

Wróć do „Szepczący Las”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości