Szepczący Las[Karczma na rozdrożach] Karciane rozgrywki

Utopijna kraina druidów, zwierząt i wszystkich baśniowych istnień. Miejsce przyjazne dla każdego stworzenia. Ogromny las położony w górskiej dolinie, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje.
Awatar użytkownika
Kishenzi
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kishenzi »

Całe przedstawienie wielce radowało tygrysołaka. Widać było, że drużyna mogłaby prawdopodobnie, przy odrobinie szczęścia pokonać cały ten oddział. Już na pierwszy rzut oka widać było, że nie są oni dobrze zgranym zespołem i zapewne walczą ramię w ramię dopiero po raz pierwszy w całym swoim życiu. Przyglądając się stylowi walki, starał się ocenić umiejętności oraz co nie każdy potrafił, także charakter walczących.
Pierwszy zaatakował Tajemniczy Nieznajomy, którego widocznie bawiła sytuacja, bo nawet w tak poważnej sytuacji zachował pewną dozę komizmu sytuacyjnego oraz gry teatralnej. Gdy tylko bandyta wparował przez drzwi, rudowłosy mężczyzna zamknął mu je, powodując przejmującą falę bólu, oraz prawdopodobnie powodujące równie wielkie cierpienie, złamanie nosa. Akcja typowa dla reżyserów wielu sztampowych, mimo że nadal zabawnych spektakli. Tygrysołak zachichotał pod nosem i dalej przypatrywał się walczącemu. Ten szybkim ruchem rzucił jednym ze swoich noży w krtań bandyty stojącego najbliżej.
Noże... ~ Pomyślał Kishenzi przyglądając się kunsztownie wyglądającym klingom. Obydwie wręcz krzyczały do wszystkich obecnych, że są obiektami bardzo silnie zaczarowanymi, jednak nie chciały wyglądem zdradzić, jakież to zaklęcia zostały na nich użyte. Przykładowo wygrawerowany skorpion czy pająk mogłyby sugerować, że noże posiadają silną truciznę i lepiej nie mieć z nimi nic do czynienia. Wyciosane skrzydła mogłyby postronnego obserwatora nakierować na fakt, że ów ostrza wracają po rzucie prosto do rąk właściciela. Tutaj jednak nic nie podsuwało żadnego pomysłu. Następnie Kishenzi skoncentrował się na samym rzucie. Był to bardzo szybki i precyzyjny lot. Miotający musiał mieć za sobą wiele lat treningu oraz wrodzonego talentu, aby dokonać czegoś tak dokładnego. Ostrze mimo przelecianego dystansu wbiło się dokładnie w tętnicę szyjną, przebijając dodatkowo krtań na wylot.
~ Nie chciałbym stanąć z nim w szranki. Na odległość nie miałbym szans, to pewne. Sądzę, że walka pomiędzy nim a Kaynearem byłaby naprawdę interesująca i zwróciłaby uwagę całego lasu. Ciekawe jak daje sobie radę na ciut bliższym dystansie ~ Pomyślał Kishenzi i dalej obserwował pole bitwy. Nagle usłyszał tekst, który kompletnie załamał tygrysołaka.
Witamy na rozdrożach? Serio? Twardzielska gadka zaczyna się robić poważna, gdy mówi ją osoba o równie poważnym wyglądzie, a ten tutaj to wyjątkowo chucherko. Osoba, która powinna to powiedzieć, byłaby ze dwa razy szersza w barach... no i miałaby trochę więcej mięśni ~ Powiedział, do reszty załamując się w duszy. Nie negował, że Nieznajomy był osobą, która była śmiertelnie niebezpieczna, jednak takie teksty przyprawiały go o mdłości za każdym razem, gdy wypowiadał je ktokolwiek mniejszy od niego samego. Nie twierdził oczywiście, że ma do tego typu tekstów monopol, Inne osoby budzące respekt i strach samym wyglądem także mogły czegoś takiego używać. Przykładowo taki mężczyzna Uchybionej Urody z powodu swojej opaski na oku, mógłby z pełnym rodzicielstwem wypowiedzieć tę kwestię, jednak nie osoba o tak wątłej budowie. To po prostu źle wyglądało.
Następny wróg zaatakował z pewną dozą zaskoczenia, jednak to niespecjalnie mu pomogło. Ognistowłosy we wręcz ignorancki sposób wyminął powolnie lecący topór ów oponenta i stanął za nim, przyglądając się wbitemu w barek toporkowi bojowemu. Ten ruch nie zrobił na tygrysołaku żadnego wrażenia, gdyż cios był tak powolny i ociężały, a na dodatek wystarczająco nieskoordynowany, że uchylić się mógł nawet ślepiec z zawiązanymi nogami, albo i nawet bez nóg. Dodatkowo Pseudotwardziel nie wykonał żadnej stylowej kontry ani riposty. Zupełnie zignorował ten cios i jakby nigdy nic przyłożył sztylet do szyi wroga. Następnie jeszcze pogorszył swoją sytuację w oczach Kishenziego, wykorzystując rabusia jako własnej prywatnej, żywej tarczy. Zmiennokształtny nienawidził takiego manewru, bo twierdził, że jest to brak odwagi na otwartą walkę.
~ Śmiałbym się, gdyby któryś z tych bandytów w przypływie szaleństwa i rozpaczy przeszył swojego towarzysza, próbując dosięgnąć tego nożownika. ~ Pomyślał i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jeden z mniej odpornych psychicznie napastników przebił ciało towarzysza. Mimo wcześniejszych osobistych zapewnień tygrysołakowi wcale nie było do śmiechu. Żal mu wręcz było tych dwóch. Martwy rozbójnik musiał patrzeć, jak jego ciał rozdziera się i ulatuje z niego krew z powodu cios niedawnego przyjaciela i kompana. Z drugiej strony jednak ów zabijający, teraz będzie musiał sobie poradzić psychicznie z tym, że zabił towarzysza broni, a dodatkowo nawet nie drasnął stojącego za nim celu. Nagle tygrysołak wrócił do siebie i otrzeźwiał z jakiegoś dziwnego stanu współczucia dla wroga. Otrząsnął się i dalej chciał oglądać popisy nożownika, jednak ten wycofał się w stronę obrony. Kishenzi jednak już i tak wystawił ocenę swojego towarzysza i nie potrzebował więcej przedstawień. Wiedział, że nie polubi ów rudego mężczyzny. Broń, twardzielski styl bycia oraz tendencja do używania ludzi jako tarczy. Wszystko działało na niekorzyść walczącego. Przeniósł jednak swój wzrok na kolejnego obrońcę, gdyż tym razem to dawny napastnik był w centrum uwagi.
Następny walczący wybrał do walki łuk. Gdy tylko poprzedni obrońca zabił ostatniego w swojej serii, ten wystrzelił potężny, bełt ze stalowym grotem oraz lekko postrzępionymi lotkami. Strzała poleciała prosto w przeciwnika i z głuchym hukiem wbiła się w serce napastnika, odrzucając go na kilka dobrych metrów.
No no, nasz kolega albo ma naprawdę dobry łuk, albo jest profesjonalistą. Z tym to na pewno muszę umówić Kayneara. Chce zobaczyć, jak walczą o to, kto jest lepszy w strzelaniu. ~ Pomyślał i jeszcze raz spojrzał na klęczącego. Widać siłą była tak wielka, że musiał aż paść na kolana, aby nie uderzyć twarzą w ziemię. Ów ofiara niesprawiedliwego pojedynku złapała się za pierś i spojrzała na krew kapiącą na klepki pod nim. Plama robiła się powoli coraz większa i rozlewała się pomiędzy łączeniami deseczek, wypełniając wszystkie otwory czerwoną posoką, tworząc przy tym nieregularny labirynt. Ów umierający, widząc już, że jest w stanie agonalnym, spojrzał tylko na swojego oprawcę i wskazał go palcem. Pozostali bandyci spojrzeli się we wskazanym kierunku i ruszyli by pomścić umierającego towarzysza. Równie szybko co ruszyli, tak stanęli w miejscu, gdyż już kilku z nich padło pod ciężarem kolejnych ciężkich bełtów, wypuszczanych jeden za drugim z wielkiego łuku. Mężczyzna cofnął się i stanął przy ścianie, by ciężej było go dosięgnąć. Dalszy dystans, więcej czasu na strzelanie. Same profity, tym bardziej że na takiej odległości, trzy metry w jedną czy też drugą stronę nie robiły specjalnie dużej różnicy, dla wprawionego strzelca z dużym stażem.
O tak, muszę zorganizować takie spotkanie. Tylko trzeba jeszcze wymyślić jakąś nagrodę... coś, o co Kaynearowi chciałoby się walczyć... ~ Nagle jego wzrok nieprzypadkowo padł na elfkę, bardzo ładną z resztą niewiastę. Jak wiadomo nie jednemu w Alaranii Kaynear lubował się właśnie w damach pochodzenia elfickiego bądź fellariańskiego. Kręciły go także kobiety niebezpieczne i umiejące zabić bez oporów. Mei była więc partią idealną dla takiego łowcy nagród jak On.
Niezależnie czy się zgodzi, czy nie, teraz jest jej kolej na przedstawienie swoich możliwości. ~ Dodał w myślach i skierował całą swoją uwagę na elfkę.
Dziewczyna uniosła siłą woli sztućce i cisnęła nimi w przeciwników, raniąc ich bardzo dotkliwie. Kishenzi potrząsnął z niedowierzaniem głową.
~ Dlaczego kobiety mają tak wielką tendencję do tworzenia w mojej głowie szowinistycznych skojarzeń?
Mężczyźni byli jedną wielką zgrają jeżozwierzy. Każdy z nich błyszczał niczym stalowy golem w świetle wschodzącego słońca. Już po chwili jednak zamienili się raczej w wodospady krwi, gdyż zastawa stołowa przebiła skórę i sprawiła, że czerwona posoka wypływała dziarskim nurtem. Kilkoro nieszczęśników, którym noże i widelce poprzebijały tętnicę szyjną, już leżeli na podłodze i powoli się wykrwawiali, jeszcze bardziej brudząc podłoże. Obraz był dość zabawny. Trupy coraz gęściej wyścielały podłogę, a klepisko z każdą chwilą coraz mniej wyglądało na dębowe deski a coraz bardziej na pyszny czerwoniutki barszczyk, lekko doprawiony czymś ciemniejszym.
Dziewczyna mimo skupiania się na ostrzale artyleryjskim za pomocą noży i widelców zauważyła, pędzącego na nią mężczyznę z łagodnie ujmując, niezbyt uroczą twarzą. Bynajmniej wyborów na miss Alaranii by nie wygrał. Elfka wytworzyła ognistą tarczę, w miejscu gdzie przewidziała cios i przetrzymała bez większego trudu na twarzy całe uderzenie potężnego miecza. Następnie delikatnym jak na dziewczę przystało ruchem, dotknęła oponenta w klatkę piersiową, powodując wypalenie się jego ubrania. Chwilę później mężczyzna już tańczył i skakał, krzycząc i błagając o pomoc, jako żywa pochodnia rozświetlająca karczmę. Dzięki dobrze wykonanym deską podłoga nie zajęła się ogniem, pozwalając przy tym walczącym dalej męczyć bandytów, i pozostawiając biednego skwierczącego człowieczka na pastwę wiecznie głodnego żywiołu.
Ajć. To musiało boleć. Pomyślał i nagle zorientował się, że jego skupienie przeszkodziło mu w zauważeniu niebezpieczeństwa.
Tuż za nim stał mężczyzna z długim dwuręcznym mieczem. Ostrze już spadało prosto na jego głowę, w celu rozbicia jej na dwoje. Cwany i odważny ruch. Mimo tego nierozważny, gdyż tygrys nadal był bardzo zręczny, i jednym szybkim ruchem odsunął się z trajektorii lotu klingi. Gdy miecz spadł poniżej zamierzonego miejsca, bandyta zachwiał się, i nagle poleciał do przodu jak długi. Bandyta w panice sięgnął po nóż, jedna na nic się to nie zdało. Tygrysołak nie czekał długo, aby wykonać kontratak i jeden z jego olbrzymich mieczy już spadał na plecy nieszczęśnika. Sekundę później słuchać było tylko Rozpaczliwy dźwięk umierającego człowieczka oraz dźwięk chrzęstu miażdżonych kręgów w kręgosłupie. Sekundę później bandyta już był praktycznie przepołowiony. Jęki bólu ustały, a zamiast tego było słychać delikatne syknięcia, gdy krew wypływała z przerąbanych żyłek. Zwłoki były w opłacanym stanie. Aktualnie to nawet grabarz miałby problem, aby je poskładać do trumny. Wyglądały, jakby je ktoś zmiażdżył kilkutonowym klockiem żelaza i jeszcze kilka razy dla pewności przerąbał toporem obusiecznym. Z kilku miejsc wystawały kości, a w kilku następnych ów kawałki wapienia leżały jako wolne elementy nowej mozaiki, w kolorach bieli i czerwieni, na podłodze. Gdyby przywołać lekarza, prawdopodobnie znalazłby tutaj resztki żołądka oraz elementy dolnej części płuc. Ogólna masakra i rzeź. Kilku innych śmiałków, którzy chcieli się targnąć na życie Kishenziego inteligentnie się cofnęło i dołączyło do grupy otaczającej Mei oraz łucznika. Bogowie tylko wiedzą jak on się tam znalazł, skoro jeszcze przed chwilą stał przy ścianie, jednak wiele rzeczy mogło mu umknąć. W końcu był pochłonięty na kilka sekund jednym z osiłków.
Sytuacja dziewczyny oraz łucznika nie przedstawiała się zbyt dobrze. Byli zupełnie okrążeni przez pozostałych przy życiu bandytów, jednak mimo tego tygrysołak nie chciał interweniować. Mógłby rzucić się na tę zgraję i przerzedzić ich szeregi, jednak wolał pozostawić sytuację, aby sama się rozwiązała. Chciał zobaczyć, na co jeszcze stać czarodziejkę, bo nie liczył na dalszy pokaz od bardzo monotematycznego łucznika.
Dziewczyna, zamiast atakować, jak na prawdziwego maga przystało, rzuciła zaklęcie bariery i schowała się wewnątrz ochronnej kopuły.
Oj no dalej, już zaczynałem cię lubić! ~ Pomyślał, licząc na ciąg dalszy magicznego pokazu. Zamiast tego otrzymał kolejną porcję walki pozostałych wojowników. Wcześniej zaniedbywany przez tygrysa Wybawiciel odcinał po kolei główki, krzycząc coś do pozostałych. Ci najwyraźniej nic nie słyszeli, bo bez żadnego ładu ani składu Tajemniczy nieznajomy rzucił się w wir walki. Zabij jednego, boleśnie tnąc go i raniąc, a następnie dobrał się do drugiego. Magiczną serią ciosów zabił kolejnego wojownika i skierował się do jeszcze innego. Taki pokaz siły lekko zaimponował Kishenziemu. Ognistowłosy od jakiegoś czasu trzymał się na uboczu, lecz teraz uratował w ogóle nieznanych sobie ludzi. Trzeci jedna sparował jego cios nożem i nagle łowca stał się ofiarą. Już tygrys spinał mięśnie do skoku, aby uratować nieznajomego, gdy nagle ostrze mężczyzny z przepaską na oku przecięło ciało biednego oponenta Rudego. Para wymieniła szybkie uprzejmości i stanęli do dalszej walki.
Pozostało niewielu przeciwników. Dokładnie trzech, licząc już facecika ze złamanym nosem. Nagle jednak do karczmy wbiegła kolejna grupa dziesięciu w pełni uzbrojonych mężczyzn.
- Na brodę Gorloga, wy się rozmnażacie przed tą karczmą czy skąd was tak wielu? - Zapytał ironicznie, jednak nie czekał na odpowiedź. Zagwizdał, najgłośniej jak umiał, a w oddali dało się usłyszeć bardzo głośnie ćwierkanie ptaków. Zdziwieni mężczyźni spojrzeli się po sobie i zaczęli się głośno śmiać.
Nagle wszyscy jak jeden mąż krzyknęli i polecieli we wszystkie strony, bez specjalnego powodu. Dwaj nieszczęśnicy, którzy stali na samym przodzie, idealnie poszybowali w stronę uzbrojonego tygrysołaka. Ten wykonał wielkiego młyńca mieczami i w akompaniamencie chrzęstu łamanych kości w odcinku szyjnym, przerąbał się przez dwie głowy niczym wirnik. Ciała bezwładnie poleciały dalej i upadły z głuchym łoskotem. Odcięte od reszty truchła czerepy poturlały się i przekoziołkowały, wesoło odbijając się od podłoża, a następnie jedna z nich trafiła do kosza na odpadki i resztki jedzenia.
- Zabawne. Właśnie wymyśliłem nową zabawę na wieczory w karczmach. Nazwę ją koszówką. - Powiedział raczej sam do siebie i spojrzał na drzwi, gdzie sapały trzy powody, dlaczego bandyci woleli polecieć niż twardo stać na nogach. Gigantyczne odyńce już tarły kopytkami o podłogę, gotowe przystąpić do kolejnej szarży. Za nimi już czekały także ulubieńce Kishenziego, dwa monstrualnych rozmiarów niedźwiedzie.
Podręczne zoo przecisnęło się przez wrota do karczmy i stanęło przy wejściu. Kishenzi wydał z siebie ogłuszający ryk, po którym każdy ze zbirów wstał i trzęsąc się ze strachu, wycelował klingę w zwierzęta. Pozostało 6, gdyż pięciu nieszczęśników przeszło lądowanie na przedmiotach niekoniecznie do tego przeznaczonych, jak na przykład ostrza toporów czy ściany, bądź w mniej lub bardziej przypadkowy sposób trafili pod kopytka rozszalałych dzików. Na niekorzyść mężczyzn działał jeszcze fakt, że byli oni rozdzieleni równo na dwie grupki po trzy osoby w każdej. Kishenzi podszedł do grupy mężczyzn na lewo od drzwi wejściowych i dał znak potężnym niedźwiedziom, aby również do niego dołączyły, i przycisnęły ich do ściany. Tymczasem odyńce coraz bardziej spychały pozostałych wojów w stronę ściany.
- Oj panowie, wy to się nie umiecie bawić. Przyszło trzydziestu silnych i pewnych siebie mężczyzn walczyć przeciwko pięciorgu zupełnie zaskoczonych wędrowców. Trochę nie fair, nie sądzicie? W sumie no to nadal jest dość nierówno, ale wybaczam. - Wypowiedział ironicznie di bandytów, śmiejąc się w duchu. Cała sytuacja go bardzo bawiła, do karczmy wparowało razem trzydziestu ludzi, a ze względu na opór, jaki stanowiła grupka ledwie pięciu nieskoordynowanych, oraz zupełnie niezgranych ze sobą ludzi, zostało ich zaledwie 6. Sześciu przerażonych i ledwie zdolnych do walki ludzi. Komizm był tutaj aż nazbyt widoczny.
Kishenzi dał znak zbitym w ciasnym rogu przeciwnikom, aby wyszli na lepiej oświetlony środek. Ci zupełnie obezwładnieni strachem, posłusznie wyszli na wskazane miejsce, mając jeszcze nadzieję na łaskę ze strony tygrysa. Jeszcze nie wiedzieli, że nie mają co na nią liczyć.
- No dobra panowie, skoro tacy z was wojownicy to trochę powalczymy. - Powiedział i wyciągnął jednego, akurat odwróconego za kaftan. Dwaj pozostali wpatrywali się w groźne oblicza niedźwiedzi i nawet nie myśleli, aby ruszyć do ataku. - No dalej, walcz. - Dodał i delikatne dziabnął go w ubranie mieczem. W ten sposób sprowokowany spróbował zaatakować niespodziewanym ciosem z góry. Kishenzi jednym mieczem sparował uderzenie, wytrącając oponenta z równowagi, a drugim przebił mu czaszkę, od podbródka aż przez czubek głowy, gdzie wystawała końcówka miecza. Tygrysołak wyciągnął miecz i kopnął jeszcze upadające truchło na swoją lewą stronę. Dał znak jednemu z niedźwiedzi, przygotował się do walki z następnym zmuszonym wrogiem. Tym razem nie musiał jednak czekać na reakcję bądź zmuszać przerażonego mężczyzny do walki. Ten sam zaatakował szybką serią ciosów niczym z rycerskiej sekwencji. Kishenzi na początku dał się wojownikowi wykazać, cały czas blokując powtarzające się ruchy, nie cofając się jednak ani na krok. Po chwili znudziła go ciągła obrona i przystąpił do szybkiego kontrataku. Na początku, dla zabawy powtarzał utarty schemat, który przed sekundą zaprezentował mu niedoszkolony rycerz, a potem zupełnie zmienił rytm, cały czas uśmiechając się złowieszczo. Już po kilkudziesięciu sekundach bandyta stracił swoją prędkość obrony i w końcu opadł z sił. Jego koniec nadchodził z góry. Ostatkami sił uniósł klingę nad głowę, by sparować cios, jednak nagle jakby znikąd nadleciał drugi cios za pomocą drugiego miecza, dotychczas zupełnie nieużywanego. Atak nadleciał od lewej strony z poziomu. Tak bardzo niespodziewany, że renegat ledwie zdążył zobaczyć, co będzie powodem jego śmierci, a już jego czaszka została przecięta na pół, idealnie w poziomie. Truchło osunęło się i zwaliło zupełnie bezwładnie. Górna część czerepu potoczyła się kawałek dalej i również upadła, kreśląc kolejne czerwone pręgi na ziemi.
Niedźwiedź już chciał złapać kolejnego straceńca, gdy nagle ten zaczął uciekać. Ile sił w nogach ruszył ku wyjściu. Kishenzi uśmiechnął się jeszcze bardziej, wbił miecze w ziemię, i rzucił się na cztery łapy. Trzy skoki, i już leżał plecach biednego bandyty, rozszarpując mu kolejne kawałki ciała. Pod koniec przegryzł ścięgna w udach i pozostawił biednego na bolesną agonię z wykrwawienia.
Pozostało trzech, coraz to bardziej poharatanych walczących, którzy starali się walczyć o życie w kąciku odyńców. Nagle jeden z nich przewrócił się o nogę drugiego ziomka i wpadł pod kopytka dzików. Krew tryskała na wszystkiego strony, a umierający oraz głośniej krzyczał. Nagle zupełnie zamilkł, z bardzo prostego powodu. Zmiażdżyli mu głowę i nie miał już czym krzyczeć.
- No dobra panowie, jako że zostało was dwóch, to dobrodusznie pozwolę wam walczyć w parze. Lubicie napadać z przewagą liczebną więc macie w tym jako tako wyrobione umiejętności. - Powiedział kpiąco do dwóch pozostałych straceńców. Nie wierzył, że mieliby szansę nawet we czterech, więc dwóch tym bardziej nie stanowiło przeszkody.
- Ale wtedy cię pokonamy panie! Nie boisz się? - Zapytał zupełnie już oszołomiony bandyta. Widać musiał należeć do grupki, która pozostała z pierwszych szeregów i musiał już być wyczerpany psychicznie.
- Może gdybym miał worek na głowie i związane ręce... Chociaż nie... wtedy też nie. - Skwitował Kishenzi i zamachnął się mieczem, jak gdyby dopiero pierwszy raz trzymał go w ręku. Już sekundę później z gracją odbijał i unikał serii ciosów, od dwóch przeciwników naraz nagle zauważył, że przeciwnik zaszedł go od pleców i stara się wyprowadzić pchnięcie. Tygrysołak złapał przeciwnika stojącego przed nim za kark i cisnął nim tak, aby nadział się na niczego nieświadomego skrytobójcę.
- Nie ładnie tak atakować od tyłu. - Powiedział w sumie do nikogo, gdyż przed nim tak naprawdę nikogo nie było. Dopiero po chwili obrócił się i spojrzał z pogardą na swojego stojącego przeciwnika. Jego przypadkowa ofiara już leżała obok, a bratobójca stał i czekał na dalszy rozwój walki. Zupełnie nie przejął się faktem, że właśnie zabił towarzysza broni. Teraz był gotowy do dalszej walki, jak gdyby nic się nie stało.
Kishenzi zadowolony z takiego obrotu rzeczy zaszarżował na przeciwnika, w ostatniej chwili podcinając go, jak jeszcze kilka godzin temu swojego poprzedniego oprawcę. Tym razem jednak nie ryknął mu w twarz, aby go przestraszyć, lecz zamiast tego tą samą nogą z całym impetem wbił mu stopę w mostek. Kości zagruchotały i połamały na drobne kawałeczki. W miejscu gdzie jeszcze przed chwilą była tygrysia łapa, teraz zebrała się czerwona kałuża krwi. I to już było po wszystkim. Został tylko jeden, który jeszcze w agonalnych krzykach i bólach przeklinał okrutnego oprawcę, który przegryzł mu ścięgna, uniemożliwiając ucieczkę. Tymczasem Kishenzi jakby zupełnie nieprzejęty tym faktem zmienił formę z powrotem na ludzką i wykrzyczał uradowany:
- No i gratuluje wszystkim! O tak! Pokazaliśmy im! Łuuuu! Ja chce teraz balować do białego rana! - Po czym spojrzał na okno. Słońce właśnie wschodziło nad widnokręgiem i już przedzierało się przez korony drzew. - Eh... No to sobie pobalowałem... Za jakąś godzinkę będziemy mieli blady świt. Ale tak czy inaczej było świetnie. - I dopiero teraz doszły do jego uszu krzyki bólu i cierpienia biedaczka leżącego z tyłu w kałuży krwi.
- Koledzy? Co z nim robimy? Chcecie go przesłuchać czy coś? - Zapytał i wysłuchał każdej odpowiedzi z zainteresowaniem. Nie miał w zwyczaju zabijać bezbronnych ludzi, a więc liczył, że ktoś go wyręczy.
Awatar użytkownika
Shael
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Półfellarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Shael »

Shael dziękował sobie w duchu za to, że nie wypił zbyt dużej ilości alkoholu. Po kilku godzinach cały czas był trzeźwy, a przynajmniej na tyle, aby móc sprawnie walczyć. Bandyci byli wyjątkowo nieustępliwi, atakowali pomimo nieustannie rosnących strat we własnych szeregach, podczas gdy ilość przeciwników pozostawała niezmienna. Zbóje posiadali bardzo dobry ekwipunek, lecz ciężko byłoby powiedzieć to samo o ich umiejętnościach. Powolne i nieprecyzyjne ataki nie stanowiły zagrożenia dla Shaela, toteż młodzieniec coraz bardziej lekceważył napastników. Całą potyczkę traktował bardziej jak swojego rodzaju rozrywkę i okazję do popisu, niż desperacką walkę o swoje życie. Naturianin błyskawicznie przemieszczał się po pomieszczeniu, wykonując przy tym sekwencje płynnych ruchów i ciągle zmieniał swój cel, przez co walka w jego wykonaniu w pewnym stopniu przypominała taniec.
"Nareszcie nadszedł czas na prawdziwą zabawę!"
Naturianin w pewnym momencie poczuł, jak ktoś inny korzysta z pomocy magii. Gdy ujrzał lecący w jego stronę widelec był pewien, że bandyci jednak posiadali jakiegoś asa w rękawie. Shael uchylił się w ostatniej chwili, dzięki czemu udało mu się uniknąć niezbyt przyjemnego spotkania widelca z okiem. Sztuciec poleciał gawałek dalej i trafił w jednego z bandytów Młodzieniec dostrzegł, że inni napastnicy również doświadczyli ataku ze strony łyżek, noży oraz widelców. Naturianin rzucił okiem na swoich towarzyszy. Nie miał wątpliwości, iż to elfka odpowiada za zaklęcie, dzięki któremu proste przedmioty służące do spożywania posiłku przeistaczały się w śmiercionośną broń.
"Całkiem sprytnie, ale mogłaby nieco bardziej uważać"
Zaledwie trzech napastników zgineło w wyniku magicznego pokazu elfki, jednak ponad połowa boleśnie przyjęła na siebie atak. Sztućce precyzyjnie uderzały w części ciała, które nie było ochranianie przez jakikolwiek rodzaj pancerza.
"Eh, teraz będą jeszcze bardziej beznadziejni w walce..."
Paradoksalnie tuż po myślo kwestionującej potęgę przeciwników, Shael o mało nie stracił życia. Zobaczył nadciągający w jego stronę miecz, atakujący wykonywał poziome cięcie. Młodzieniec uchylił się w ostatniej chwili, a broń z trzaskiem uderzyła w ścianę. Nim bandyta zdołał przygotować się do kolejnego ataku, naturianin podciął mu nogi. Agresor uderzył o podłogę z olbrzymim hukiem, po czym zaczął jęczęć z bólu. Dla Shaela był to odgłos tak żenujący, że nawet nie chciało mu się dobijać przeciwnika. Po prostu zostawił go leżącego przy ścianie karczmy i wrócił do dalszej walki. Jakiś czas później dostrzegł, że łucznik i elfka wpadli w tarapaty. Zostali odcięci od reszty grupy oraz osaczeni przez trzech bandytów. Naturianin ruszył im na pomoc. Serią paru precyzyjnych cięć pozbył się pierwszego przeciwnika. Drugi bandyta przed śmiercią zdołał ledwo zablokować dwa ataki Shaela. Trzeci osobnik nie dał się zabić tak łatwo, jak pozostała dwójka. Przez chwilę walczył z młodzieńcem, po czym zdołał wytrącić sztylety z jego rąk. Na szczęście Kadafi przybył w odpowiednim momencie i pozbył się bandyty, atakując go od tyłu. Naturianin spojrzał na niego z wdzięcznością i pozbierał z podłogi swój oręż. Zaraz po tym incydencie do gospody wkroczyła kolejna dziesiątka przeciwników.
- Czy oni kiedykolwiek dadzą za wygraną?
Shael wypowiedział to zdanie bardziej do siebie, niż do reszty towarzyszy. Ponadto zrobił to bardzo cicho, a tygrysołak w tym samym momencie strasznie głośno zagwizdał, więc prawdopodobnie nikt z nich tego nie usłyszał. Nagle naturianin dostrzegł, że wyjścia z karczmy pilnują odyńce i niedźwiedzie. Shael już nie musiał walczyć, Kishenzi wraz ze swoim zwierzyńcem nie potrzebował pomocy. Kilka chwil później jedynym żyjącym przeciwnikiem był ten, ze złamanym nosem. Młodzieniec po zakończonej walce usiadł na szynkwasie, przeciągnął się i ziewnął wniebogłosy. Następnie skierował swój wzrok ku ziemii i zaczął szyderczo się uśmiechać.
- Cudowna walka - powiedział - świetnie się bawiłem. Do czasu. Ci bandyci nie byli zbyt dużym wyzwaniem, musimy to kiedyś powtórzyć. Ale na silniejszych rywalach.
Młodzieniec wstał i skierował się do wyjścia. W połowie drogi zatrzymał się, obrócił na pięcie i rozłożył ręce na boki.
- Cóż, po tym i owym wypadałoby się chociaż przedstawić. Tak więc, imię me jest krótkie, proste i przyjemne w wymowie. Shael się zwę. Godności w sensie nazwiska, ani tytułu szlacheckiego nie mam. I mieć nie będę!
Naturianin, podgwizdując pod nosem, wyszedł z karczmy. Podszedł do bandyty któremu złamał nos. Nieszczęśnik dodatkowo został nieco poturbowany przez zwierzęta Kishenziego. Delikatnie ujmując był w... kiepskim stanie. Shael pomógł mu wstać i zaprowadził go do karczmy. Bandyta opierał się na ramieniu naturianina. Wyglądało to mniej więcej tak, jakby młodzieniec pomagał dojść na miejsce upitemu człowiekowi. Zbój za żadne skarby nie miał zamiaru wchodzić do karczmy, lecz nie miał siły, aby móc stawiać jakikolwiek opór. Shael posadził go na krześle, po czym wcisnął w jego dłonie butelke miodu pitnego.
- Pij
Bandyta zaczął przecząco kiwać głową. Był przerażony. Naturianin nachylił się nad nim.
- Pij - powtórzył
Po chwili bandyta zaczął niechętnie spożywać trunek. Naturianin oparł się o ścianę i westchnął. Przyjrzał się swojej broni. Sztylety były całe i ani odrobinkę nie stępiały. Większość ubioru Shaela przetrwała. Właściwie to wszystko, poza koszulką. Była przesiąknięta krwią i cała poharatana. Przyjęła wiele cięć, na szczęście tylko kilka dosięgneło skóry. Naturianin zrobił parę kroków w kierunku szynkwasu i ściągnął koszulę. Był chudy, jednak dzięki aktywnemu trybu życia nie można było mówić tu o braku mięśni. Młodzieniec dokładnie przyjrzał się zniszczonej odzieży.
- Do diaska, była pieruńsko wygodna!
Shael rzucił koszulę na podłogę. Później sięgnął po lężącą na półce butelke spirytusu. Na jej miejscu pozostawił parę ruenów. Usiadł pod ścianą i zabrał się za dezynfekcję ran alkoholem. Parę razy mocno go to zabolało, co zaowocowało syknięciem z jego strony
"Piecze! Ale wolałbym uniknąć nieprzyjemnych niespodzianek"
Gdy skończył, wypił resztę zawartości niewielkiej butelki. Zostało na nieco ponad jeden łyk. Shael cały czas siedział na podłodze, opierając się o ścianę. Nagle przechylił głowę na prawy bok i spojrzał na towarzyszy.
- Co zamierzacie teraz zrobić? Ja... sam nie wiem, dokąd pójdę.
Następnie młodzieniec skupił swój wzrok na ocalałym z szajki bandytów. Ten zdążył już wypić miód. Był bardzo przerażony. Nie wiedział, co dalej się z nim stanie. Młodzieniec westchął, oparł głowę na dłoni i czekał na reakcję towarzyszy.
Ostatnio edytowane przez Shael 8 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Maktem
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Maktem »

Maktem stał pod ścianą i oddawał kolejne strzały w kierunku bandytów. Nie należeli oni do ciężkich celów, do trafienia. Byli oni mało zdyscyplinowani i mało zgrani, przez co walka wyraźnie im nie wychodziła. Dawali się oni wybijać jak kaczki. Problemem w ich sposobie prowadzenia potyczki było to, że nie umieli oni wykorzystać swojej przewagi liczebnej.
Był to dla obrońców karczmy dobry znak. Oznaczało to szansę na ich zwycięstwo.Interesujące jednak było to, że napastnicy byli niezwykle dobrze uzbrojeni, przy czym nie należeli oni do mistrzów walki.
"Zrabowali pewnie jakąś karawanę." Pomyślał Maktem
Po chwili jednak przyszedł mu do głowy pomysł. Stwierdził że rynsztunek bandytów może być wiele warty. Zakładając oczywiście, że nie zostanie uszkodzony przez obrońców karczmy. Zaczął nawet oszacowywać cenę jaką mogą być warte miecze, topory i pancerze napastników.
Nagle odrzucił myśli o ruenach i skupił się na walce. Zdał sobie albowiem sprawę iż aby zdobyć ekwipunek bandytów, musi z nimi wygrać. Była to oczywista zależność, jednak myśląc o pieniądzach Maktem, często zapominał o innych nawet banalnych rzeczach. Jednak mimo to myśl o zysku, dawała mu niezwykłą wolę do walki.
Nagle zorientował się, że stoi koło elfki i otacza ich grupka trzech mężczyzn. Nie miał co zrobić w takiej sytuacji i jego życie zależało tylko od jego towarzyszki. Po chwili Meikushika rzuciła zaklęcie bariery. Maktem spodziewał się co prawda jakiegoś ofensywnego czaru, ale stwierdził iż taka magia też go zadawala. Nagle na trzech napastników rzucił się Shael. Wykonał on parę zwinnych ruchów i doprowadził do śmierci swoich oponentów. Wyglądało to dość imponująco. Maktem podziękował kiwnięciem głowy elfce. Chciał on również podziękować nieznajomemu lecz ten był już w wirze walki.
Maktem oddawał coraz mniej strzał w kierunku bandytów i robił to namyślnie. Czuł że w jego kołczanie zaczyna brakować strzał. Nie wziął on większej ich ilości, ponieważ idąc do karczmy nie spodziewał się takiej potyczki. Problemem było to, że nie miał skąd ich uzupełnić. Ich kolejna "porcja" została przy koniu. W tym momencie przypomniało się mu o jego rumaku. Miał nadzieję, że bandyci nie uprowadzili mu go. Był to jego jedyny towarzysz.
Maktem chcąc zaoszczędzić strzały przykucnął lekko i zaczął obserwować uważniej potyczkę. Przyglądnął się swoim współobrońcom karczmy jak i bandytom- tym żywym u których widać było strach na twarzy i tym martwym wśród których cześć miała powbijane sztućce w twarz.
Zauważył, że na polu walki pozostało niewielu wrogów. Nagle jednak do karczmy wparowało kolejnych dziesięciu bandytów. W tym momencie Kishenzi, zagwizdał z niezwykłą siłą. W tle natomiast usłyszeć można było śpiew ptaków. Napastnicy nie zrobili sobie nic z tego i zaczęli się śmiać. Dwóch nawet rzuciło się na tygrysolaka, ale ten pokonał ich bez problemu. Nagle do karczmy wtargnęło mnóstwo zwierząt, które posłuszne były Kishenziemu. Była to wygrana obrońców.
Po chwili zabawy oszusta pokerowego z swoimi ofiarami czyli bandytami został tylko jeden najeźdźca. Maktem widząc zakończenie walki, postanowił ruszyć do swojego konia. Chciał on podziękować swoim towarzyszom broni, ale był bardzo zaniepokojony losem swojego rumaka. Po chwili znalazł się w stajni i tam spotkał go szczęśliwy widok. Jego koń był cały i zdrowy. W dodatku nawet tobołki Maktema stojące tuż obok, zostały nienaruszone. Pogłaskał on następnie swego rumaka, uzupełnił swój kołczan i poszedł z powrotem do karczmy.
Gdy doszedł do karczmy zobaczył poobijanego bandytę siedzącego na krześle. Maktem podszedł na swoje stare miejsce przesunął swoje siedzenie bliżej środka karczmy, a następnie na nim usiadł. Tuz przy nim leżał martwy bandyta, z wbitą strzałą. Widząc to Maktem postanowił dokładniej przyjrzeć się jego ekwipunkowi.
W tym czasie dwójka jego towarzyszy, zapytała się w podobnym odstępie czasu, o plany innych. Maktem przyglądał się mieczowi jednego z bandytów.
-Jak chcecie to róbcie z nim co chcecie - Odpowiedział im Maktem, wskazując na nieszczęśnika na krześle.
-Ja planuje zebrać i wyczyścić ekwipunki tych bandytów, a następnie je sprzedać... Aha, bym zapomniał. Nazywam się Maktem i dobrze walczyło się po waszej stronie. - Dodał.
Wrócił następnie do przeglądania ekwipunku zmarłego.
Awatar użytkownika
Kadafi
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kadafi »

Potężny gwizd. Tylko tyle Kadafi usłyszał, mimo otaczającego go zgiełku i odgłosów walki. Niby nic, a wystarczyło aby do karczmy zawitali nowi goście. Tym razem jednak Kadafi ani myślał z nimi walczyć. Byli to bowiem, jak się domyślał przyjaciele Kishenziego. Gigantyczne odyńce i dwa wielkie niedźwiedzie, które razem rozbiły całą zgraję bandytów w pył.
"No, to by było na tyle" pomyślał. Kishenzi myślał jednak inaczej i postanowił się zabawić losem przerażonych napastników. Pozostało ich sześciu.
Pierwszego z nich tygrysołak załatwił bez zająknięcia. Szybko sparował uderzenie sparaliżowanego strachem bandziora i wyprowadził kontratak, którym rozbił mu czaszkę. "Umie walczyć, widać to po nim mimo, że się ani trochę nie starał przy tym pseudo pojedynku."
Z kolejnym zmiennokształtny miał nieco większe problemy, a przynajmniej takie sprawiał wrażanie na początku. Potem wyprowadził szybką kontrę, powtórzył schemat ataków bandyty, aż w końcu zadał ostateczny cios.
Ku uciesze Kadafiego jeden z bandytów nie wytrzymał psychicznie i spróbował uciec z karczmy. Był to bardzo głupi pomysł, w szczególności że pilnował go jeden z niedźwiedzi, który dogonił go w oka mgnieniu i rozszarpał mu ścięgna uniemożliwiając dalszy bieg.
Z pozostałej trójki, pewien nieporadny bandzior potknął się chyba o własne nogi i wpadł pod kopyta odyńców. Krzyczał głośno, ale krótko. Zmiażdżenie czaszki należy raczej do dosyć bolesnych śmierci.
Z dwoma ostatnimi, Kishenzi postanowił zawalczyć jednocześnie. Pierwszego z nich zabił dość komicznie, ciskając nim w drugiego z nich, który próbował zajść tygrysołaka od tyłu. Nabił się on na miecz swojego towarzysza. Ostatniego przeciwnika podciął tak samo jak kilka godzin wcześniej Maktema, który próbował mu poderżnąć gardło, lecz na końcu zamiast ryknąć mu w twarz, potężnym kopniakiem złamał mu mostek i żebra.
Pozostał tylko bandzior, który wcześniej przy próbie ucieczki starcił ścięgna. Teraz krzyczał i wył z bólu przeklinając swego oprawcę.
- Koledzy? Co z nim robimy? Chcecie go przesłuchać czy coś? - Zapytał po chwili Kishenzi
- Zróbcie z nim, co chcecie. Mam gdzieś to, czy przeżyje. - odpowiedział Shael
- Jak chcecie to róbcie z nim co chcecie, ja planuje zebrać i wyczyścić ekwipunki tych bandytów, a następnie je sprzedać... - dodał Maktem
- Zostawcie go mi, ja się nim już dobrze zajmę. - powiedział Kadafi, obserwując swego niedoszłego napastnika. Pamiętał go jeszcze z czasów jak go porwali. Był kolejny na jego liście.
Zabrał go na górę. Targając go po schodach, bandyta syczał z bólu, odgryzione ścięgna na pewno nie były przyjemnym odczuciem. Doszedł do pokoju w którym ukrył się karczmarz i reszta chłopów, którzy nie umieli walczyć. Pamiętał, że hasłem miała być nazwa karczmy, stwierdził jednak że najzwyczajniej w świecie wjedzie tam z buta. Tak jak się spodziewał drzwi były niezbyt dobrze zabarykadowane i wystarczyło jedno kopnięcie, aby je otworzyć.
- Po walce, złazić na dół, a i karczmarzu postaw wszystkim obrońcom coś do picia, na mój koszt. Należy im się.
Poczekał aż wszyscy zeszli, rzucił bandytę na ziemie i spytał się go:
- Znasz mnie?
- Tak, zabijasz członków naszej bandy - odpowiedział bez chwili zawahania, jednak ze strachem w głosie
- A wiesz dlaczego? - dodał
- Tak, wiem. - odpowiedział rozpaczliwym głosem, wiedział już co go czeka.
- To dobrze, oszczędzisz mi trochę czasu na tłumaczeniu dlaczego ci to robię.
Bandyta przełknął ślinę, a Kadafi zaczął od wybijania mu palców ze stawów. Wiedział, że nie może być nazbyt brutalny, ponieważ jego ofiara już teraz była ciężko poharatana i nie wytrzyma jeszcze zbyt dużo bólu. Postanowił jednak zapewnić mu go nadmiar. Po wybiciu palców postanowił mu je poobcinać po dwa z każdej dłoni. Było przy tym dużo krwi, bardzo dużo krwi. W tym momencie Kadafi zauważył, że bandzior już niemal mdleje z bólu. Mimo wszytko krzyczał głośno, bardzo głośno. Kadafi był pewien, że ten krzyk było słychać na dole. Po pewnym czasie ten piszczący głos zaczął go na tyle irytować, że wpadł na pomysł, aby obciąć mu język. Pomysł ten dość szybko przerodził się w czyn. Gdy nastała cisza, Kadafi obserwował przez chwilę swoja ofiarę. Na koniec wyłupił mu oczy. Po tym wszystkim bandyta już nie wytrzymał bólu i umarł. "I tak wytrzymał dużo jak na tę ich całą zgraję, chyba najdłużej jak dotąd"
Zszedł na dół i przyłączył się do swych niedawnych towarzyszy broni sączących w spokoju alkohol, po czym zaczął im opowiadać, skąd wzięli się ci wszyscy bandyci i dlaczego tak zaciekle walczyli.
Awatar użytkownika
Meikushika
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Meikushika »

Krótki komentarz rzucony przez tygrysołaka rozbawił dziewczynę. Za to jego kolejny ruch wprawił ją w osłupienie. Wydawało jej się, że gwizd, który rozniósł się echem w jej uszach nie był zwyczajny. Chwilę później już wiedziała dlaczego. Zwierzęta, które wparowały do karczmy wydawały się zadowolone z wezwania i chętne do pomocy, więc Mei uznała, że to już raczej koniec walki. Odprężyła się i rozejrzała wokół. Szkód nie było zbyt wiele. Jednak podłoga pozostawiała wiele do życzenia. Ciężko było znaleźć skrawek jakiejkolwiek deski, na którym nie znalazła by się szkarłatna plama od krwi bandytów. Dodatkowo zniszczone drzwi wejściowe raczej nie nadawały się już do użytku.
"Biedny karczmarz, ledwo zarobił, a już będzie musiał wydać pieniądze. A to wszystko przez zachciankę paru ludzi." Po chwili elfka postanowiła rozejrzeć się trochę na zewnątrz. Spróbowała cicho przemknąć przez wejście karczmy. Jednakże odyńce, które go pilnowały nie miały ochoty jej przepuścić.
- Nie przejdziesz. Nie przepuścimy nikogo - odezwał się jeden z nich.
- Spokojnie, jestem po waszej stronie. Chcę się tylko rozejrzeć. - odparła dziewczyna szeptem.
- Dlaczego mielibyśmy ci wierzyć?
- Czy ja wam wyglądam na wroga? - powiedziała z pretensjami w głosie.
- Puść ją - odrzekł inny zwierz - widziałem jak stała z innymi. Nie atakowała ich, ani oni jej, więc jest niegroźna.
- Ech, masz dzisiaj szczęście. Idź, zanim się rozmyślę - Pierwotny rozmówca odsunął się od drzwi, aby zrobić Mei miejsce. Ta podziękowała i z uśmiechem poklepała odyńca po łepku. Rzuciła jeszcze okiem na sytuację w karczmie. "Pan wielkie szczęście" właśnie walczył z jednym z bandytów podczas, gdy cała reszta przyglądała się danej scenie.
"Nie lubię takich zabaw, ale jednak Kishenzi mógłby się podzielić z innymi. Nie tylko on lubi chwalić się swoimi umiejętnościami i siłą." Na tą myśl elfka westchnęła z uśmiechem i wyszła z karczmy. Na zewnątrz dostrzegła konie przywiązane do drzew. Prawdopodobnie należały do bandytów. Stwierdziła, że może uda jej się znaleźć jakieś skarby, które tamci ukradli. Postanowiła, że zajmie się tym później. Przeszła w tą i z powrotem, aby sprawdzić czy zagrożenie całkowicie minęło. Gdy upewniła się, że jest wystarczająco bezpiecznie potrząsnęła workiem, w którym siedziała jej przyjaciółka. Wróżka natychmiast z niego wyleciała i zatrzymała się przed twarzą dziewczyny.
- Mei, nic ci nie jest? Co się stało? Jakim cudem wpadłaś w takie kłopoty? - Mówiąc to, obleciała Meikushikę wokół i dokładnie obejrzała jej ciało poszukując różnych uszkodzeń i uszczerbek. Udało jej się znaleźć drobne zadrapania, jednak nic po za tym. - Masz szczęście, że wyszłaś z tego cało - mruknęła jakby do siebie.
- To przez to, że trafiłam na dobrych sojuszników i wyjątkowo głupich przeciwników. Nie mam pojęcia jak to zrobiliśmy, ale byliśmy zgrani, jakbyśmy walczyli już wcześniej. Rzeczywiście mam szczęście, skoro spotykam takich ludzi. Opowiem ci wszystko podczas przeszukiwania koni. - Mei kiwnęła głową w kierunku zwierząt, po czym zaczęła iść w ich stronę. Yui poleciała za nią. Dziewczyny rozmawiały o tym co właśnie się stało w karczmie, dzieląc się uwagami na temat danych sytuacji i postaw. Były już całkiem rozbawione i pogrążone we własnych rozmyśleniach, gdy nagle zauważyły mężczyznę uciekającego w popłochu. Zmierzał w ich stronę. Elfka już wyciągała rękę, aby cisnąć w niego ognistą kulę, lecz zanim to zrobiła, znikąd wyskoczył tygrysołak i przewrócił przeciwnika. Widok tego co stało się potem nie należał do przyjemnych, więc dziewczyna odwróciła wzrok i zaczęła dalej przeszukiwać konie. Nie uchroniła się jednak od krzyków, które wydobywał z siebie poszkodowany. Zaczęła myśleć o czymś innym, aby stłumić go chociaż trochę. Zauważyła, że niebo robi się coraz jaśniejsze. Powoli nadciągał poranek. Dopiero po zrozumieniu tego faktu zdała sobie sprawę jak bardzo jest zmęczona po nieprzespanej nocy. Dodatkowo dochodziły do tego te wszystkie wydarzenia. Gdy rozmyślała nad znalezieniem chwili na sen, Kishezni zdążył wrócić do karczmy jak gdyby nigdy nic. Skarbów zostawionych przez bandytów nie było zbyt wiele, ale przyjaciółki cieszyły się, że nie wyruszą dalej z niczym. Wracając do sojuszników zerknęły jeszcze na leżącego biedaka wymieniając porozumiewawcze spojrzenia i bezgłośnie wypowiadając: "Ałć". Po chwili usłyszały uradowany krzyk jego oprawcy. Poszły więc dalej, aby dołączyć do wspólnych obrad. Yui wylądowała na ramieniu elfki, a ta oparła się o framugę otwartych wejściowych drzwi i słuchała wypowiedzi innych. Gdy uradowany mag w końcu się przedstawił, Mei uśmiechnęła się robiąc to samo.
- Jak już wcześniej mówiłam nazywam się Meikushika, ale możecie mi mówić Mei. A to - Wskazała dłonią na swoje ramię, na którym siedziała wróżka - jest moja przyjaciółka Yui. Bardzo miło było mi walczyć po stronie tak doświadczonych wojowników.
Potem przepuściła Shaela po czym skierowała się do najbliższego stolika. Podniosła przewrócone krzesło i usiadła na nim przyglądając się dalszym zajściom. Po chwili ostatni żywy bandyta siedział na krześle czekając na wyrok. Gdy nowo poznany młodzieniec spytał o dalsze plany towarzyszy dziewczyna spojrzała na niego i zobaczyła, że zdjął swoją koszulę. Był chudy, ale umięśniony. Speszona odwróciła wzrok. Była w towarzystwie mężczyzn i nie chciała zostać przyłapana na wpatrywaniu się w czyjś nagi tors. Skupiła się na odpowiedziach innych. W końcu dalszym losem biedaka zajął się wcześniejszy wybawca Kishenziego, który postanowił nie zdradzać jeszcze swojego imienia. Poszedł z nim na piętro karczmy. Po chwili ludzie z góry zeszli na dół. Do uszu Mei dochodziły krzyki przypominające te z wcześniej. Była zmęczona, a ci, którzy nie brali udziału w walce chcieli wiedzieć co się stało. Elfka nie miała siły odpowiadać, więc wyszła z karczmy i wspięła się na najbliższe drzewo. Usiadła na grubej gałęzi i opierając się o pień zamknęła oczy.
"Chciałabym wziąć udział w jakiejś przygodzie razem z tamtymi mężczyznami. Jednak zapewne jako jedyna kobieta byłabym nic nie warta w ich oczach... no cóż, cieszę się, że mogłam zawalczyć u ich boku."
Awatar użytkownika
Kishenzi
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kishenzi »

Czekając na reakcje pozostałych, tygrysołak nalał duży kubek zimnej wody. Walka trwałą trochę dłużej niż zazwyczaj, więc zaschło mu w gardle. Popijał więc, oglądając całe przedstawienie z perspektywy barmana. Gdy wtargali resztki poturbowanego Kishenziemu aż uśmiech parł się na usta.
"Nieźle go załatwiłem " ~ Pomyślał, przyglądając się swojemu dziełu. Niedoszły uciekinier miał rozerwane wiele mięśni i nerwów, przez co ledwie mógł poruszać nogami. Rękami zapewne także nie. "Nawet mi go nie szkoda. Było nie uciekać z pola walki. Ja rozumiem, że bandyta, ale nawet taki wykolejeniec powinien mieć przynajmniej odrobinę godności." ~ Dodał w głowie i rozejrzał się po zebranych. Każdemu z nich było zupełnie obojętne co stanie się z biednym człowieczkiem, poza jednym. Jedyna osoba, która miała jakiś bardziej określony cel, był anonimowy brzydal. Gdy ten targał więźnia na górę, Kishenzi wyszedł na zewnątrz w celu porozmawiania z czarodziejką. Zauważył, że ta sprawnie pnie się na drzewo i kładzie na gałęzi.
Tygrysołak cicho obszedł drzewo dookoła, wspiął na sąsiedni pień i wciągnął na gałąź powyżej elfki. Położył się, a następnie bardzo delikatnym ruchem posmyrał czarodziejkę ogonem po twarzy.
- Ciekawy sposób na atak. Rzut tyloma przedmiotami na raz musi być skomplikowany. Znałem kiedyś pewnego czarodzieja, twierdził że bardziej trzeba się skupiać gdy przedmiot jest nie tylko cięższy, ale także gdy jest ich więcej. Musisz być całkiem niezła w tym co robisz.- Powiedział, patrząc przed siebie. Następnie zsunął się na gałąź sąsiednią do tej, na której leżała czarodziejka.
- Trenowałam trochę. Nie sądzę, że można nazwać mnie niezłą. Po prostu znam kilka pomocnych sztuczek.
- Kilka? Sądzę, że w tej pięknej główne siedzi trochę więcej zaklęć niż "kilka". Wydajesz się ciekawą osobistością. Można powiedzieć, że masz dwie twarze. Z jednej strony delikatna, spokojna i urocza. Gdyby tak nie było, nigdy nie zyskałabyś szacunku tej słodkiej istotki na twoim ramieniu. Z drugiej jednak strony jesteś śmiertelnie niebezpieczna, gdy chodzi o ratowanie swojego życia. Interesujące. W tej kwestii jesteśmy dość podobni. Także mam dwa oblicza, lubiący dobrą zabawę romantyk, a jednocześnie bezlitosny kat dla osób zagrażających bezbronnym - Zrobił krótką ale wyraźną pauzę i spojrzał prosto w oczy elfki - Oraz osobom, na których mi zależy - Mrugnął, uśmiechając się - Widzę, że jesteś zmęczona, mam nadzieję, że porozmawiamy później. Chciałbym ci jeszcze tylko powiedzieć, że jestem pod wrażeniem twoich umiejętności i chciałbym jeszcze kiedyś stanąć z tobą ramię w ramie.
- Hmm - zamyśliła się rozszyfrowując co tygrysołak właśnie powiedział. Po chwili zdecydowała się odpowiedzieć - cóż za ciekawa osobowość. Dziękuję za miłe słowa. Również mam nadzieję, że uda nam się jeszcze kiedyś razem zawalczyć. A teraz wybacz mi, ale nie jestem przyzwyczajona do braku snu przez całą noc. Także do zobaczenia później "panie wielkie szczęście" - to mówiąc, uśmiechnęła się pod nosem. Tygrysołak odwzajemnił miły uśmiech i sprawnym ruchem przeskoczył z jednego drzewa na drugie. Następnie otworzył okno do jednego z pokoi karczmy i odwrócił się w stronę dziewczyny. Spodobała mu się. Nie wiedział, czy to jej delikatność tak na niego działała, czy też niewinność, ale był pewien, że jeszcze postara się o serce czarodziejki. Dziewczyna jednak nie widziała już tego tęsknego spojrzenia, które tak rzadko gościło na jego twarzy, gdyż zasnęła z uśmiechem na ustach.
"Tak pięknie wygląda, gdy śpi. W sumie może i ja powinienem się położyć. ~ pomyślał mężczyzna i wślizgnął się do pomieszczenia. Łóżko wyglądało na czyste i zadbane, tak jakby ktoś przygotował je specjalnie dla niego. Kishenzi położył się do łóżka i zasnął głębokim snem, marząc o przygodach z nowymi przyjaciółmi. I głównie pojawiała się w nich elfka.
Awatar użytkownika
Shael
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Półfellarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Shael »

Po zakończeniu walki karczma momentalnie opustoszała. Ludzie, którzy w schronieniu przetrwali atak bandytów czym prędzej udali się w kierunku swych domostw. Oprócz dzielnych obrońców w gospodzie pozostał jeszcze jej właściciel. Starzec siedział na krześle i zasłaniał twarz dłońmi, majacząc po cichu jakieś niezrozumiałe słowa. Shael widząc to, podszedł do starca i delikatnie stuknął go w ramię.
- Głowa do góry - powiedział
Właściciel nie zareagował.
- Gdyby nas tu nie było prawdopodobnie twoje straty byłyby dużo większe. Być może obejmowałyby również twoje życie.
- Ale...
- Żadnych ale! Tej nocy zarobiłeś wyjątkowo dużo. Zapewne wystarczy ci na zakup nowych mebli. Wystarczy jeszcze posprzątać ten chaos i po bitwie nie będzie najmniejszego śladu.
Młodzieniec oddalił się o krok od karczmarza, gdy przyszedł mu do głowy pewien pomysł.
- Możesz sprzedać konie tych bandytów. Ich właściciele i tak nie zrobią już z nich żadnego pożytku. I... pozwolę sobię zabrać jednego.
Karczmarz wstał i zaczął zbierać porozrzucane po karczmie sztućce oraz kubki. Shael pomógł łucznikowi w przeszukiwaniu zwłok. Przy jednym z ciał udało mu się znaleźć trzy listy, niestety były całe zalane krwią, toteż dało się z nich wyczytać jedynie kilka słów, z których i tak nie można było pozyskać żadnych wartościowych informacji. Po przeszukaniu wszystkich bandytów, młodzieniec zaczął wynosić zwłoki z karczmy. Zostawiał je w miejscu znajdującym się jak najdalej od roślin.
- Karczmarzu! Przygotuj najmocniejszy alkohol jaki masz. Albo cokolwiel łatwopalnego. Trzeba spalić truchła nim przyciągną z lasu jakieś plugastwo.
Starzec kiwnął porozumiewawczo głową i udał się na zaplecze. Shael pozbierał kawałki zniszczonych mebli i ułożył je w rogu karczmy. Przynajmniej będzie można wykorzystać je jako opał. Karczmarz wrócił i przekazał Shaelowi butelkę krasnoludzkiego spirytusu oraz dwie lampy oliwne. Półfellarianin uśmiechnął się pod nosem.
"Zapewne trzymał to na specjalną okazję. Szkoda, że zostanie wykorzystany w taki sposób"
Młodzieniec wyszedł na zewnątrz i zabrał się do roboty. Nie mineło nawet pięć minut, a ułożony przez niego stos już płonął jasnym ogniem. Dopiero wtedy Shael zauważył, że jego niemałe ognisko znajduje się nieopodal śpiącej na drzewie elfki. Nie była w żaden sposób zagrożona, ale mogło zrobić się jej odrobinę gorąco. Młodzieniec uśmiechnął się krzywo.
"Przynajmniej nie zmarznie"
Wnętrze karczmy już nie wyglądało jakby właśnie przebiegło przez nie stado dzikich koni. Niestety pozostało kilka pamiątek z bitwy, z którymi na chwile obecną nie dało się niczego zrobić - mowa tu o uszkodzeniach w ścianach i szynkwasie powstałych w wyniku uderzenia broni.
- Chłopcze - powiedział karczmarz - dziękuję - Nie wiem jakże mógłbym ci się odwdzięczyć.
- To ja odwdzięczam się za gościnę.
Shael wyszedł z karczmy, zrobił kilkanaście kroków i upadł na ziemię prosto na niezwykle miękki mech. Był wycieńczony. Najpierw noc pełna tańców i zabaw, później walka z bandytami, a teraz... sprzątanie. On jedyny zdecydował się pomóc karczmarzowi w przywróceniu porządku w gospodzie. Zasłużył sobie na chociaż odrobinę odpoczynku. I na nową koszulę. Tymczasem będzie musiał jakoś poradzić sobie bez niej.
Ostatnio edytowane przez Shael 8 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Maktem
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Maktem »

Miecz, który obecnie trzymał Maktem, był niezwykle ostry. Jego dodatkową zaletą było to, że był on perfekcyjnie czysty i gładki. Spowodowane było to prawdopodobnie tym, że stary posiadacz przedmiotu tego nie zdążył nawet zamachnąć się nim na przeciwnika. Był to jednak bardzo dobry znak. Oznaczało to, że reszta ekwipunku zmarłego będzie również w dobrym stanie. Po szybkim oszacowaniu ceny broni Maktem przeszedł do przeglądania reszty rynsztunku napastnika.
W czasie pracy Maktem zauważył załamanego właściciela karczmy. Widział on również Shaela, który stał przy nim i starał się go pocieszyć. Prawda jednak była taka, że patrząc obecnie na jego posiadłość, wątpliwe było to, aby jego humor się poprawił. Po chwili młodzieniec konwersujący z karczmarzem zaprzestał tej czynności i zaczął pomagać Maktemowi w przeszukiwaniu zwłok.
Po dłuższej chwili Maktem i Shael przeszukali wszystkie zwłoki. Znaleźli oni, nie licząc typowych ekwipunków bandytów, trzy zalane krwią listy. Od razu po przeszukaniu ostatniego ciała, towarzysz Maktema wstał i zaczął wynosić zwłoki. Łucznik jednak nie miał zamiaru mu w tej czynności pomagać. Miał on w głowie zupełnie inne plany. Zaczął on segregować bronie, którymi posługiwali się bandyci. Już po paru minutach pod ścianą leżały ułożone według jakości bronie bandytów. Następnie Maktem zaczął podchodzić do ciał napastników i zbierać z nich jakikolwiek materiały w których, można by było przetransportować część ich ekwipunków. Po przeszukaniu i zebraniu takowych materiałów zabrał się za pakowanie.
Nie skończył jednak tej czynności, ponieważ poczuł nagły przypływ zmęczenia. Czując to, poszedł wraz ze swoją torbą w róg karczmy, wyjął duży kawałek materiału i rozłożył go. Następnie położył się, zakrył się materiałem tym i położył głowę na swoich tobołkach. Zaczął się następnie zastanawiać nad jego dalszymi planami. Planował on dotychczas kierować się do jakiegoś większego miasta. W takich miejscach zawsze można znaleźć jakieś zajęcie. Chciał on znaleźć jakąś dobrze płatną prace i dorobić się sensownej kwoty. Z drugiej strony zaciekawiony był również jego "towarzyszami broni". Miał ukrytą nadzieję, że któreś z nich podróżuje w podobnym kierunku.
"Zawsze lepiej podróżować z kimś niż samemu...Prawda?" Zapytał sam siebie Maktem.
Sam nie wiedział, po co zadał do siebie to pytanie. Po chwili zastanowienia stwierdził jednak, że jest to prawdopodobnie spowodowane jego zmęczeniem i nie ma sensu nad tym się zastanawiać. Po paru chwilach leżenia spokojnie zasnął.
Maktem nie spał jednak długo. Sen jego trwał zaledwie pare godzin, mimo to był on wyspany. Następnie wstał z zapałem i rozglądnął się wokół siebie. Nie zauważając niczego nadzwyczaj ciekawego, wrócił do swojej pracy, którą wykonywał przed snem. W czasie niej nucił wesoło, mając w głowie zyski ze sprzedaży widocznych przed nim przedmiotów.
Po ostatecznym skończeniu pracy tej Maktem wyszedł z karczmy. Usiadł on następnie i opierając się o drzewo, patrzył na niebo.
Awatar użytkownika
Kadafi
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kadafi »

Gdy Kadafi zszedł na dół, ujrzał tylko Sheala który pomagał karczmarzowi sprzątać karczmę. W środku nie widział reszty obrońców, domyślił się więc że poszli odpocząć. Sam nie odczuwał zmęczenia. Uciekał wystarczająco długo od bandytów, aby przyzwyczaić się do nieprzespanych nocy. Minęła ledwie chwila, a Sheal po skończonej pracy wyszedł z karczmy." Pewnie poszedł odpocząć jak inni" - pomyślał.
Kadafi podszedł do karczmarza:
- Ile wyniesie naprawa tego wszystkiego? - spytał, wiedział że stało się to tylko i wyłącznie z jego winy.
- Nie wiem, na pewno dużo. Prawdopodobnie cały mój tygodniowy zysk. - odpowiedział karczmarz - Wiesz może kim oni w ogóle byli? - dodał po chwili.
- Zgrana szajka bandytów. Ścigali mnie od dość dawna. Odkąd zabiłem ich herszta. I paru bardziej znaczących członków tej bandy.
- Ty jeden? Sam, przeciwko całej zgrai?
- Sam. Wybijałem ich pojedynczo. Aż do dzisiaj, dzisiaj zabiliśmy już chyba wszystkich.
"Dobrze że byli tu ci ludzie, inaczej nie dałbym rady" - pomyślał w duchu. Nie lubił okazywać słabości przed nikim, dlatego nie powiedział tego głośno.
- Odważny jesteś, niewielu odważyłoby się wypowiedzieć otwartą wojnę takiej zgrai.
- Chęć zemsty zawsze dodaje sił - Kadafi wyjął monetę z sakiewki - A tymczasem poproszę jakiś dobry alkohol.
Po otrzymaniu trunku usiadł w kącie sali. Mimo że stoły, krzesła i inne tego typu przedmioty zostały już pozbierane, karczma dalej wyglądała okropnie. Wiele desek w podłodze jak i na ścianie było połamanych, drzwi wyłamane z zawiasów, okna powybijane. Krew była niemalże wszędzie. Minie sporo czasu zanim to wszystko zostanie naprawione. Mimo wszystko Kadafi nie czuł się winny zaistniałej sytuacji. Karczma była w takim miejscu, oddalona od większych miast, że prędzej czy później i tak ktoś by ją zniszczył, może nawet doszczętnie. Każdy karczmarz musi się z tym liczyć.
Siedział tak i rozmyślał popijając alkohol kilka godzin. W pewnym momencie do sali wrócił Maktem. Wypoczęty zaczął pakować różne rzeczy należące wcześniej do bandytów. Nim poszedł odpocząć posegregował on je przy ścianie. Leżało ich tam całkiem sporo, a jednak Kadafi nie zauważył przedmiotów wcześniej.
Posiedział jeszcze krótką chwile, po czym wyszedł z karczmy i zaczął przygotowywać swego konia do podróży. Na drzewie zauważył śpiącą elfkę, która również dzielnie broniła karczmy. " Taka niepozorna, niby nie groźna, a mimo to potrafi bardzo dobrze walczyć." - pomyślał. Tuż obok leżał Sheal. Nie zważając na nic położył się na ziemi i spał głęboko.
Kadafi był już gotowy do podróży, zamierzał jechać do jakiegoś większego miasta i tam się dorobić na przeróżnych zleceniach. Ludzie zawsze mają z czymś problem, a teraz gdy już zaspokoił swój głód zemsty mógł pomyśleć o chociaż chwilowym odpoczynku od bardziej wymagających zadań. Zastanawiał się jedynie, czy jechać od razu, czy poczekać aż wszyscy wypoczną odpowiednio i podziękować im za pomoc. "A może któryś z obrońców jedzie w tym samym kierunku co ja?" - po chwili wahania postanowił wrócić do środka i poczekać. Kadafi nie był specjalnie sentymentalny, jednak nie podziękowanie towarzyszom, którzy jak by nie patrzeć uratowali mu życie byłoby zwyczajnie nie zgodne z jego sumieniem.
Awatar użytkownika
Meikushika
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Meikushika »

Mimo zamkniętych oczu Meikushika wiedziała, że ktoś zbliża się do drzewa, na którym siedziała. Nie wiedziała kto to mógł być, jednak nie sądziła, że grozi jej niebezpieczeństwo. Dalej siedziała z zamkniętymi oczami próbując zasnąć. Otworzyła je dopiero gdy poczuła coś dziwnie miękkiego na twarzy. Odtrąciła ogon tygrysołaka machnięciem ręki. Krótka wymiana zdań w pewnym sensie rozbawiła elfkę. Po pożegnaniu, gdy Kishenzi znalazł się w odpowiedniej odległości Yui podleciała przed twarz elfki.
- Niepoprawny romantyk raczej, w dodatku sadysta. - Obie dziewczyny cicho się zaśmiały - A więc, Mei, masz jakiś dalszy plan?
- A możemy o tym porozmawiać trochę później? Nie zużyłam zbyt wiele magii, ale drobna regeneracja i ciała i duszy by się przydała. - Mówiąc to elfka oparła głowę o pień i z powrotem zamknęła oczy.
- Niekiedy jesteś niemożliwa. Porozmawiamy zaraz po przebudzeniu. Pamiętaj po co tu przyszłyśmy.
"Nie zapomniałabym." Meikushika odpowiedziała już w myślach. Odwiedzały ojca i znajomych w Danae, gdy jeden z nich powiedział, że słyszał o pewnym magu mieszkającym gdzieś na obrzeżach lasu. Dziewczyny pomyślały, że może mógłby on nauczyć elfkę czegoś nowego, więc prawie natychmiast wyruszyły w drogę. Planowały zostać w rodzinnym mieście dłuższy czas, jednakże były zbyt podekscytowane, żeby ustać w miejscu. Błądząc trochę po drodze znalazły karczmę i postanowiły, że chwilę w niej posiedzą. Niestety, genialny plan Mei sprawił, że zajęło im to więcej czasu. W dodatku straciły większość pieniędzy. Na szczęście jednak udało im się przechwycić trochę łupów na sprzedaż. Rozmyślając nad celem ich podróży elfka zasnęła.
Obudziło ją jasne światło. Jeszcze zanim otworzyła oczy przez głowę przeszła jej szybka myśl. "Nie! Nie idź w stronę światła!" Po czym rzuciła się do przodu prawie tracąc równowagę. Udało jej się jednak nie spaść. W dodatku nie obudziła nawet śpiącej wróżki na jej nogach. Gdy zrozumiała co się stało parsknęła śmiechem. Rozejrzała się wokół i spostrzegła spore ognisko. "No nieźle. Gdybym nie miała w sobie czegoś z piaskowych elfów to pewnie bym się musiała przenosić na inne drzewo. Ciekawe czy Yui nie jest za ciepło?" Spojrzała na przyjaciółkę. Spała jak gdyby nigdy nic, więc elfka uznała, że jest dobrze i oparła głowę o drzewo zamykając oczy.
Gdy obudziła się po raz drugi czuła się o wiele lepiej. Porozciągała się chwilę po czym zauważyła, że wróżka już nie leży na jej nogach. Zamiast tego bawiła się próbując utrzymywać równowagę na liściach.
- Nie masz co robić? - spytała z uśmiechem.
- Czekanie na śpiochów jest nudne. - Yui odwzajemniła uśmiech.
Dziewczyny zeszły z drzewa i zaczęły przechadzać się po okolicy. Przed karczmą zauważyły Maktema opierającego się o drzewo. Niedaleko niego leżał Shael. Obaj nie wyglądali na zbyt rozmownych, więc poszły dalej. Dotarły do małej rzeczki. Obmyły twarze i zaczęły obmyślać plan na kolejne dni. Postanowiły pójść do najbliższego miasta i sprzedać zdobyte łupy, a potem wrócić do poszukiwań tajemniczego maga. Uwzględniły też to, że mogą dołączyć do kogoś w jego wędrówce i może jakoś pomóc. Później zaczęły powoli wracać do karczmy.
Awatar użytkownika
Kishenzi
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kishenzi »

Zbudziło go ze snu pukanie w okno, przez jednego z ptaszków, które zazwyczaj towarzyszyły mu podczas podróży. Tym razem dostały wyraźne polecenie:
- Obudzić, gdy pierwsza osoba wstanie ze snu -
Przeciągnął się ciężko, machnął dłonią, nawet nie patrząc w jego stronę i wstał ociężale. Spojrzał na zewnątrz i sprawdził która godzina. Niestety, drzewa zasłaniały kompletnie widnokrąg, tak więc musiał ponownie przywołać swojego podwładnego. Po zorientowaniu się w aktualnej godzinie jeszcze raz odesłał ptaka na spoczynek. Latające stworzenie czuwało bardzo długo i należało mu się trochę snu.
Tygrysołak rozejrzał się po pokoju, aby sprawdzić, czy niczego gdzieś nie zostawił i spostrzegł w rogu jakąś leżącą sylwetkę. Oczy miała zamknięte i wydawało się jakby spała. Kishenzi podszedł do osobnika i zauważył, że jest to mężczyzna w średnim wieku. Rasa: mroczny elf. Ubrany dosyć bogato, w typowe dla Karnstein'u szaty. Wykonane z drogich materiałów i z wielką, wręcz arcymistrzowską precyzją ozdobiona różnorakimi wzorami i dodatkami. Tygrys potrząsnął nieznajomym i nagle odskoczył na pewną odległość. Podczas próby obudzenia nieproszonego gościa, Kishenzi przypadkowo opuścił ręce człowieka, tym samym odsłaniając sporego rozmiaru nóż wbity aż po rękojeść. Widać było już na pierwszy rzut oka, że jest to ostrze wykonane bardzo kunsztownie. Jedynie sama rękojeść była zdobiona małymi kamieniami ozdobnymi, elementami ze złota, a także z grawerowanymi symbolami w nieznanym języku.
- Cholera jasna! Spałem w jednym pokoju z trupem! Na chwałę bogom, co On tutaj robi?! - Wykrzyczał raczej ze złości niż ze strachu. - Niby jak ja mogłem go nie zauważyć?! - Wydzierał się, przeklinając pod nosem swoją nieuwagę. Faktycznie, gdy kładł się spać nie zwrócił uwagi czy ktokolwiek tutaj był. Nie spodziewał się, że pokój będzie miał "lokatora", tym bardziej siedzącego dosyć sztywno w rogu.
Szybkim ruchem ponownie wysadził okiennice z zawiasów, po czym wyszedł na daszek dobudówki. Następnie delikatnie zeskoczył na miękką trawę i spojrzał na niebo. Tak jak ptak zapowiedział, coś około pierwszej lub drugiej w nocy. Mimo tego wszystkie szczegóły na ziemi były bardzo dobrze widoczne, bo pogoda była bardzo dobra. Zupełnie bezwietrznie i bezchmurnie. Z jednej strony aż dziw brał że wszyscy zdołali przespać aż 16 godzin, ale z drugiej strony nic im nie przeszkadzało. Ani temperatura, ani wiatr. Dodatkowo kac i walka, a do tego jeszcze godzina, o której to wszystko się odbywało, nie działały zbyt dobrze na podróżnych. Następnie jeszcze zajrzał na drzewo gdzie spała elfka, jednak niczego nie zauważył. To prawdopodobnie właśnie Ona była powodem jego pobudki. Rozejrzał się jeszcze dookoła w poszukiwaniu innych. Następnie otworzył drzwi i wszedł do karczmy. Tak jak myślał, była tam elfka, której wcześniej nie zauważył na drzewie.
- Oh, znowu się spotykamy. Zakładam, że jesteś pierwsza, która się obudziła? - Powiedział, kładąc jedno z ułożonych na stole krzeseł. Położył je po drugiej stronie stołu, przy którym siedziała elfka i czekał na odpowiedź.
- Przed karczmą widziałam siedzącego Maktema i chyba śpiącego Shaela - Odpowiedziała elfka widocznie jeszcze zaspana.
- W takim razie moje ptaszek dobrze się spisał - Powiedział u usiadł na drugim krańcu stołu - Słuchaj, znalazłem coś interesującego w pokoju, w którym spałem...
- Jaki ptaszek? - spytała nie zwracając uwagi na drugą informację
- Mój podwładny, miał was obserwować i mnie obudzić, gdy wstanie pierwsza osoba. - Powiedział, po czym znowu zwrócił się ku tematowi, który szczególnie chciał omówić - Jak widać, nie trafiło na odpowiednią osobę. Miałem wielką nadzieję, że będzie to Kadafi, potrzebowałbym jego opinii przy tym "znalezisku". Chyba że Ty potrafisz badać zwłoki? - Zapytał, licząc, że jednak miał błędną opinię o elfce. Tak naprawdę był w stanie osobiście zająć się tym zadaniem, jednak chciał z dziewczyną spędzić trochę czasu.
- Zwłoki? Myślałam, że wszystkie zostały spalone - przybrała zamyśloną minę
- No właśnie dlatego jest to ciekawe znalezisko. Chodzi o zwłoki Karnsteinskiego arystokraty. Były one zamknięte za drzwiami pokoju, w którym spałem. Wczoraj byłem zbyt zaspany, aby szukać takiego lokatora.
- Niestety, nie znam się na zwłokach, ale możemy iść spytać Maktema. - Po chwili dodała - Albo poszukamy Kadafiego
- Kadafi wydaje się bardziej odpowiedni. Maktem to młokos, myśli tylko o szybkim zarobku i jak najmniejszych stratach. Już na początku znajomości zbyt pochopnie ocenił sytuację i przyłożył mi nóż do gardła. Nie zauważył, że już pół karczmy zaciskało pięści na rękojeściach noży do krojenia strawy. Nawet karczmarz chwytał za podarowany kiedyś miecz półtora-ręczny. Dodatkowo podczas walki ledwie się pojawili, a on od razu jak ostatni tchórz, skrył się za rogiem. Kadafi wydaje mi się bardziej wartościowym człowiekiem. Dodatkowo jest sadystą, tacy mają rozeznanie w akupunkturze. To może się przydać.
- Skoro tak mówisz... To chodźmy go poszukać - Powiedziała, po czym spojrzała się w kierunku schodów. Z góry właśnie schodził Kadafi, o którym rozmawiano.
- Nie ładnie jest rozmawiać na temat kogoś, kogo nie ma. W szczególności o mnie ja tego bardzo nie lubię i gdybyście mi wcześniej nie pomogli, mogłoby się to źle dla was skończyć. Do tego było was słychać aż na górze. W każdym razie coś ode mnie chcecie, domyślam się że coś ważnego. - Powiedział niskim tonem i skierował się do zebranych
"Kolejny idiota z gadką twardziela. No błagam, a już myślałem, że się dogadamy..." - Pomyślał i przewrócił oczami. Już kolejny raz ktoś stara się grać kozaka ze wsi. - "On chyba nie wie, o kim mówi. Gdybym go wyprowadził przez te drzwi, byłoby z czterech na jednego. A tylko ze mną nie miałby łatwo." - Schował twarz w rękach i wymruczał tak, aby tylko dziewczyna była w stanie usłyszeć
- Ehh... Z kim mi czasami przychodzi pracować... - Następnie poprawił swoją postawę i zwrócił się już do wszystkich - Znalazłem trupa w moim pokoju. Na pierwszy rzut oka wygląda na szlachcica, po szatach można spersonalizować go na arystokratę z Karnsteinu. Księstwo znajdujące się stosunkowo niedaleko stąd, powinniście kiedyś słyszeć. Ostatnio mieli problem ze spiskowcami. Wracając do sedna - zginął od noża. Sądzę, że to samobójstwo, jednak ostrze wygląda jakby zostało wykonane w jakimś innym kraju. Mimo że z pewnością był bogaty, to zakup takiego oręża mógł wykraczać poza jego możliwości. Z tego, co wiem od Strażników Pustyń, Karnstein nie prowadzi wymiany handlowej z nomadami ani żadnym krajem pustynnym. To oznacza, że mogło to być morderstwo. Znam jeszcze kilka szczegółów, ale chciałbym, abyś sam obejrzał ciało. Znasz się na tym? - Powiedział, po czym zaczął wpatrywać wyczekująco na nowoprzybyłego.
Ostatnio edytowane przez Kishenzi 8 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Shael
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Półfellarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Shael »

Nagły hałas momentalnie zbudził Shaela. Młodzieniec otworzył oczy i ujrzał tygrysołaka wyskakującego przez zniszczone okno karczmy.
"Chyba już pora wstawać"
Księżyc już od jakiegoś czasu górował na niebie. Shael zastanawiał się, ile czasu beztrosko sobie spał. Chętnie odpocząłby jeszcze kilka godzin, lecz ciekawiło go, co robią jego towarzysze. Chłopak przetarł oczy i powolnym krokiem ruszył w kierunku karczmy. Będąc przy drzwiach usłyszał rozmowę tygrysa z elfką. Nie wszedł do środka, oparł się o ścianę budynku i zaczął przysłuchiwać się ich dyskusji. W końcu nieładnie byłoby przerwać rozmowę swoim nagłym wtargnięciem do budynku, nieprawdaż? Ponadto obecność Shaela mogłaby w pewnym stopniu wpłynąć na przebieg wymiany zdań, czego chłopak wolałby uniknąć. Po jakimś czasie do rozmowy przyłączył się Kadafi. Półfellarianin nie zarejestrował żadnych znaków świadczących o obecności Maktema, prawdopodobnie jeszcze spał. Młodzieniec odczekał na zewnątrz jeszcze chwilę, gdy nagle w karczmie zapanował moment ciszy. Uznał, że to odpowiednia okazja na wejście. Z hukiem otworzył drzwi i natychmiast pobiegł w stronę górnej części karczmy, wymijając na schodach swoich towarzyszy.
- Nie znam się na badaniu zwłok, ale chętnie je zobaczę - powiedział przebiegając obok kompanów
Zatrzymał się na piętrze i spojrzał z wysoka na resztę grupy.
- Zabawne jakie niespodzianki przygotował dla nas los. Kto wie, być może jest to niepozorny początek niesamowitej przygody? Jak tak dalej pójdzie, to nasze perypetie staną się wspaniałym materiałem na powieść! Albo na balladę!
Shael zaczął szukać pomieszczenia z elfem, głośno się przy tym z siebie śmiejąc.
"W przyszłości zrobię z tego wspaniałą pieśń, a wnętrza karczm zabrzmią okraszonymi dźwiękiem lutni historiami o przygodach piątki podróżników!"
W pewnym momencie chłopak złapał za klamkę jednych z drzwi, lecz te ani drgnęły. Przez chwile próbował się z nimi siłować, lecz dał za wygraną. Westchnął z zażenowaniem i ruszył w stronę wyjścia z gospody. Gdy ponownie wymijał na schodach towarzyszy broni wykrzyczał do nich jedno zdanie:
- Drzwi na górze są zamknięte!
Będąc na zewnątrz szybko zlokalizował okno, z którego chwilę temu wyszedł Kishenzi. Shael był w stu procentach pewien, że prowadzi ono do zamkniętego pomieszczenia. Młodzienie oddalił się nieco od budynku, nabrał rozpędu i paroma zręcznymi ruchami wspiął się na wysokość okna, po czym wlazł przez nie do zamkniętego pokoju. W rogu dało się zaobserwować siedzącego pod ścianą elfiego mężczyznę. Nic dziwnego, że Kishenzi prędzej nie uznał go za martwego - widok osoby śpiącej samotnie na podłodze nie jest w karczmach czymś nadzwyczajnym, toteż poprzedni lokatorzy mogli zaliczyć pomyłkę. Ponadto mają na swoje usprawiedliwienie fakt, iż wbitego w ciało elfa sztyletu nie było widać z daleko gołym okiem, a na miejscu zbrodni nie było plam krwi. Rękojeść noża przesadnie przyozdobiona różnorakimi wzorami oraz kamieniami szlachetnymi w pewnym sensie zlewała się z równie szykownym odzieniem mężczyzny. Shael zbliżył się do truchła i przyklęknął obok niego.
"Nie wygląda mi to na samobójstwo. Ktoś pomimo niemałego zamieszania w karczmie był w stanie skrycie kogoś zamordować i uciec. Tylko dlaczego?"
Młodzieniec zaparł się nogą o ścianę i ostrożnie wydobył z ciała elfa sztylet. Na jego widok gwizdnął z podziwem.
"Musi być drogi. Wyjątkowo drogi. Zabawne, że po sprzedaniu tej jednej małej broni niejedna rodzina z pewnością nie musiałaby martwić się o jedzenie przez spory szmat czasu. Tym bardziej, że nijak nadaje się ono do walki. Rubiny... a może to topazy? Szmaragdy? Nieważne, te drogocenne świecidełka w rękojeści jedynie sprawiają, że broń jest źle wyważona. Nasz morderca albo jest w posiadaniu nadmiaru ruenów, albo bardzo mu się śpieszyło, skoro go nie zabrał. Cóż, na tym chyba kończy się moja robota"
Shael podszedł do okna i przysiadł na parapecie. Zaczął dokładnie przyglądać się broni i przerzucać ją z ręki do ręki. W pewnym momencie zawiasy zaskrzypiały, a drzwi do pokoju upadły na ziemię.
- O, udało wam się je wyważyć? To pewnie dlatego, że prędzej wystarczająco je poluzowałem.
W progu stanęła reszta grupy. Młodzieniec spojrzał na nich z uśmiechem na twarzy i wskazał palcem nowo nabyty sztylet.
- Przywłaszczę - powiedział
Sakiewka półfellarianina z dnia na dzień stawała się coraz lżejsza, więc zdobycie tak cennego znaleziska było dla niego wybawieniem. Miał tylko nadzieję, iż Maktem nie zdenerwuje się za bardzo na wieść, że najcenniejsze znalezisko zostało sprzątnięte mu niemalże sprzed nosa. A najlepiej by było, gdyby ów człowiek wcale tej wieści nie usłyszał.
Awatar użytkownika
Maktem
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Maktem »

Siedział tak i myślał. Przez głowę przelatywały mu pomysły, plany i wspomnienia. Był on w tym momencie całkowicie odcięty od świata rzeczywistego. Zastanawiał się on miedzy innymi nad potyczką do której przed chwilą doszło, nad swoimi towarzyszami oraz rzecz jasna o ruenach. Ostatnia myśl nie była jednak bardzo zaskakująca.
Po takim rozmyślaniu, które wbrew pozorom nie zajęło bardzo dużo czasu, Maktem ocknął się. Wstał następnie, a do jego uszu doleciały z karczmy słowa Kishenziego. Nie należały do najmilszych, gdyż opisywały one Maktema w dość negatywny sposób. Ten nie zdziwił się nimi jednak, ponieważ relacje między nim, a tygrysołakiem nie były zbyt dobre. Nie planował on jednak stać tak i podsłuchiwać go, lecz postanowił przejść się po okolicach. Decyzja ta miała dwie główne zalety. Pierwszą z nich było to, że prawdopodobnie zapobiegła kłótni Maktema z Kishenzim, a drugą było trzymanie się Maktema z dala od alkoholu.
Trzeba było przyznać, że lokalizacja karczmy była wyjątkowo nieprzemyślana. Otoczona była ona z każdej strony lasem, a najbliższe miasto było kawał drogi od niej. Miała za to w pobliżu niewielką, urokliwą rzeczkę. Przypominała ona Maktemowi pewną rzekę, która znajdywała się niedaleko jego rodzinnego domu. Nazywano ją "kaczą rzeką" i charakteryzowało ją to że była niezwykle wąska i płytka. Zawsze zabawna dla niego była właśnie jej nazwa: "rzeka", gdyż przypominała bardziej strumień. Bardzo dobrze pamiętał jak bawił się nad nią. Szybko jednak pozbył się tych myśli. Nie chciał wspominać swojej przeszłości, gdyż szybko przez to przypominała mu chwile, których nie chciał pamiętać.
Będąc nad tą rzeką Maktem opłukał swoją twarz, a następnie ruszył z powrotem w kierunku karczmy. Gdy dotarł na miejsce usłyszał odgłosy dobiegające z górnego piętra. Słyszał tam głos Shaela, ale nie planował zbytnio zastanawiać się nad tym co się wydarzyło. Miał tylko ochotę wsiąść na konia i ruszyć przed siebie.
Najpierw jednak musiał przygotować się na takową podróż. Znalazł on wśród swoich tobołków starą mapę i zaczął zastanawiać się nad swoją dalszą trasą. Po szybkiej analizie doszedł on do wniosku, że są dwa miasta w kierunku których może się udać. Jednym z nich było Danae, a drugim Adrion. Maktem spakował następnie część łupów po barbarzyńcach oraz inne swoje rzeczy i zaniósł je pod swojego konia. Niosąc je, przez głowę przeszła mu myśl o tym, że mógł wziąć większą cześć łupu. Szybko jednak stłumił ją. Czuł że zostawienie jej to swego rodzaju podziękowanie dla innych.
Maktem miał tylko jeden sposób na rozwiązanie dylematu w wyborze swojego celu podroży. Postanowił że skonsultuje się z nowo poznanymi osobami. Był pewny że któryś z nich albo udaje się w którąś z tych stron, albo zna okolice. Ruszył więc z powrotem do karczmy. Miał w głębi duszy nadzieję, na spotkanie tam swojego przyszłego towarzysza.
Awatar użytkownika
Kadafi
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kadafi »

Wystarczyły dwa dość mocne kopnięcia i zawiasy puściły. Mimo że spodziewał się ujrzeć w środku Shaela zdenerwował go fakt że nie otworzył tych drzwi od środka. "Poluzował drzwi? Przecież dobrze wiemy że jakby chciał to mógłby je otworzyć..." pomyślał Kadafi.
W oczu od razu rzucił mu się leżący na ziemi trup, bez ogródek więc przystąpił do sekcji zwłok. Trup był mrocznym elfem, było to widać na pierwszy rzut oka. Oczy miał zamknięte i gdyby nie wielka dziura w brzuchu można by pomyśleć że śpi. Przy elfie nie leżała też żadna broń, nie było też widać śladów jakiejkolwiek walki czy chociażby stawania oporu. To akurat było bardzo dziwne. "Dlaczego się nie bronił?" pomyślał Kadafi. "A może to samobójstwo, w końcu kto zostawia nóż w ciele swojej ofiary? W dodatku tak cenny nóż"
Wszystko wskazywało na samobójstwo, z wyjątkiem jednego drobnego szczegółu, ten nóż nie mógł należeć do elfa, a już na pewno nie znalazł go przypadkiem leżącego na szafce. Kadafi był tego pewien z jednego prostego powodu, nie miał na niego żadnej pochwy, a jego strój nie miał wystarczająco dużych kieszeni aby go w jakiejś ukryć.
- Niemalże wszystko wskazuje na samobójstwo, z wyjątkiem jednego szczegółu. Ten sztylet nie należy, lub jak wolicie nie należał do tego elfa.- Powiedział po krótkich oględzinach Kadafi - Jestem tego pewny, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie miałby go jak przechowywać. Nie ma na niego żadnej pochwy, a kieszenie w jego stroju są za małe. Pójdę zapytać jeszcze karczmarza, czy jakimś dziwnym sposobem to nie jego sztylet, chociaż i tak w to wątpię, jest zbyt cenny. Wy tymczasem rozejrzyjcie się po innych pokojach, może czekają na nas jeszcze inne niespodzianki.
Shael z niechętną miną oddał mu sztylet.
- Spokojnie, jeśli nie jest karczmarza to ci go zwrócę.
Po tych słowach od razu wyszedł z pokoju i udał się na dół do karczmarza. Zastał go liczącego pieniądze ze smutną miną. "Pewnie liczy ile mu zostanie po naprawie tego wszystkiego" pomyślał.
- Karczmarzu, mieszkasz na rozstaju dróg dość daleko od jakiegokolwiek większego miasta. Nie masz tu przypadkiem żadnej broni w razie jakichś awantur?
- Oczywiście że mam - wyciągnął spod lady kusze z grubą cięciwą i mały miecz jednoręczny - jednak nie umiem się tym posługiwać, raczej tylko straszę tym ludzi. Chociaż zdarzały się sytuacje, gdy naciągałem cięciwę tej kuszy.
- Jak rozumiem nie masz nic więcej? - Kadafi odczekał pare sekund, nie uzyskując odpowiedzi wyjął sztylet - Czyli to nie należy do ciebie?
Ujrzał najpierw błysk w oku karczmarza, potem jednak zdał on sobie sprawę że sam się przyznał, iż nie ma nic więcej, a więc nici z okazji. Przez ułamek sekundy na jego twarzy można było wyczytać złość i smutek ze swojej głupoty.
- Niestety nie, nie ukrywam jednak że bardzo chciałbym mieć ten sztylet. Gdzie go znalazłeś? Skoro o niego pytasz znaczy to, że nie jest też twój.
- W twojej karczmie w pokoju u góry leży trup, mroczny elf który został zabity właśnie tym nożem.
- Naprawdę? No cóż dla zabójcy nie było nic prostszego niż zakraść się do pokoju, gdy na dole był taki hałas spowodowany całą tą walką.
- Ciężko zaprzeczyć, może pójdziesz ze mną na górę? Powiesz mi czy ten elf wynajął u ciebie pokój, czy znalazł się tam przypadkiem.
- Daj mi chwilę i już idę - odparł karczmarz.
W tym momencie jednak Kadafi poczuł swąd spalenizny. Wybiegł przed karczmę mijając w drzwiach Maktema. Nic mu nie mówiąc pobiegł kawałek dalej drogą. Wbiegł między drzewa i zlokalizował źródło zapachu. Niebezpiecznie blisko karczmy płonął las.
Awatar użytkownika
Meikushika
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Meikushika »

Dziewczyny nie siedziały w karczmie zbyt długo same, gdyż po chwili wszedł do niej Kischenzi. Meikushika cieszyła się, że to właśnie jego spotkała, ponieważ wydawał jej się najlepszym partnerem do rozmowy. Mogło to być spowodowane tym, że właściwie tylko z nim udało jej się normalnie porozmawiać. Reszta osób jakoś nie była do tego chętna. Tygrysołak zaczął rozmowę prostym pytaniem. Elfka grzecznie odpowiedziała. "Mam nadzieję, że Shael spał. Nie wyglądał na zbyt żywego, ale martwy raczej też nie był" pomyślała, przypominając sobie widok dwóch mężczyzn na zewnątrz. Informacja o ptaszku sprawiła, że poczuła się obserwowana, a nawet prześladowana. Mimo swojego oburzenia nic nie powiedziała na ten temat, gdyż dalsza część wypowiedzi sprawiła, że dziewczyna szybko zapomniała o sprawie. Zaintrygowały ją znalezione zwłoki, a jednocześnie lekko przeraziły. Nie wiedziała w jakim są stanie, jednak niezbyt miała ochotę się im przyglądać. Później, gdy już mieli iść na poszukiwania Kadafiego, usłyszała ciche tupanie na schodach. Spojrzała się w tamtą stronę i ujrzała szkarłatnego mężczyznę. "Cóż, szybko poszło" pomyślała z uśmiechem na ustach. W odpowiedzi na krótki komentarz ze strony tygrysołaka przewróciła oczami. "Sam nie jesteś dużo lepszy. To chyba główna cecha większości facetów". Dla swojego dobra wolała nie mówić tego na głos. Po chwili do karczmy wparował z hukiem i uśmiechem na twarzy Shael. Jego postawa sprawiła, że dziewczyna zaczęła się cicho śmiać. "Oto dobry przykład jak nieco zmniejszyć powagę sytuacji". Meikushika uznała, że raczej nie przyda się przy badaniu zwłok, skoro nawet nie miała ochoty się im przyglądać, więc została nie ruszyła się z miejsca, gdy mężczyźni szli na górę karczmy. Zamiast tego odezwała się cicho:
- Hej, Yui, myślisz, że Shael miał rację?
- Hmm, z czym? - odezwała się wróżka. Do tej pory cicho siedziała na stole przed elfką.
- Z tą przygodą, myślisz, że rzeczywiście możemy przeżyć z nimi przygodę?
- Myślisz, że damy sobie radę z grupką mężczyzn, która na powitanie chciała się pozabijać?
- Heh... - zaśmiała się Mei. - W sumie racja. W takim razie będziemy musiały iść z nimi, aby ich przypilnować.
- Ech... A co z tamtym magiem?
- No weź, to jakiś starzec. Jeśli nie umrze, to raczej nie zmieni miejsca pobytu. Poza tym, Shael zna magię powietrza, prawda? Może uda mi się czegoś od niego nauczyć?
- Jak się uprzesz to nie da się ciebie przekonać, prawda? - Yui spojrzała na przyjaciółkę ze wzrokiem "wiem, że mam rację".
- Jak ty mnie dobrze znasz. - Elfka uśmiechnęła się wesoło.
Chwilę później drzwi do karczmy znów się otworzyły. Dziewczyny spojrzały w ich stronę i ujrzały wchodzącego Maktema. Zaczął rozglądać się wokół, a gdy napotkał wciąż rozbawiony wzrok Meikushiki ta odparła:
- Reszta jest na górze. Badają zwłoki jakiegoś elfa.
- Cóż, kompletnie nie znam się na badaniu zwłok. W dodatku ten elf pewnie nie ma przy sobie nic cennego do zabrania - odparł mężczyzna.
- Zawsze myślisz głównie o pieniądzach? - Mei spróbowała podtrzymać rozmowę. - Czy może masz jeszcze jakieś priorytety?
- Tak - odrzekł. - Jak zapewne widziałaś jest nią uczciwość. W szczególności nie lubię gdy ktoś uczciwy nie jest.
- A właśnie, dzięki za tamto. Byłam zbyt przepełniona determinacją, żeby zauważyć, że Kischenzi oszukuje - uśmiechnęła się promiennie do Maktema.
- Nie ma sprawy.
Nagle elfka poczuła dziwny zapach. Wybiegła z karczmy. Maktem był tuż za nią. Po chwili oglądali palący się las. "Cholera, że też nie nauczyłam się jeszcze magii wody! Wiem! Spróbuję obniżyć temperaturę!". Dziewczyna co prawda, uczyła się tej sztuczki, jednak nigdy nie udało jej się do końca opanować. Wciąż była za słaba, aby to zrobić. Postanowiła jednak spróbować z nadzieją, że może zatrzyma ogień chociaż na chwilę. Niestety, nie poszło to za bardzo po jej myśli. Próbowała też w jakiś sposób użyć magii powietrza, lecz także bez skutku. Z przerażeniem w oczach patrzyła się na wzmacniające się płomienie szukając jakiegoś wyjścia. Przez to wszystko nie zauważyła nawet kiedy przyszli inni.
Awatar użytkownika
Kishenzi
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kishenzi »

- Nie kwestionuje twoich metod... - zaczął Kishenzi - No może jednak troszeczkę krytykuje. Fakt, że nie miał odpowiednich kieszeni, nie wyklucza tego, że nóż jest jego własnością. Mógł go trzymać w worku, torbie czy bagażu jako ciekawostkę. Ewentualnie przyczepiony do pasu, który z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu ściągnął. - Zaczął tłumaczyć i wyjaśniać błędy jednookiego. W tym czasie podszedł do łóżka. - Na przykład mógłby on leżeć pod łóżkiem - Powiedział i przewrócił łóżko do góry nogami, co spowodowało gigantyczny hałas. Następnie skierował swoje kroki z powrotem do szafy. - Zamiast przejść się do pokoju w poszukiwaniu jakichkolwiek poszlak ty od razu zacząłeś sugerować nam, że to nie samobójstwo. A przecież mógł je popełnić, a ostrze dotychczas trzymać w szafie - Rzucił niedbale i przebił ręką bardzo cienkie zamknięte drzwi od szafki tak, aby można było bez klucza powrócić mechanizm do pozycji otwartej - A przecież to niezbyt trudne. Już się nie kłopocz, zrobiłem to za ciebie. - Dodał po raz kolejny równie niedbałym i lekceważącym tonem i otworzył delikatnie szafę. W środku jednak była tylko pusta torba i trochę strzępków drewna, które posypały się z drzwi. - No cóż. Uznaje, że miałeś rację, nadal jednak cię to nie usprawiedliwia. Nie wiedziałeś kim był ten człowiek, mógł być równie dobrze zapalonym kolekcjonerem niesamowicie drogiej i egzotycznej broni. - Powiedział, mimo że doskonale wiedział, jak mało prawdopodobny jest ten scenariusz. W końcu było wielu kolekcjonerów obrazów, rzeźb, różnorakich świecidełek oraz ciekawostek, jednak mało kto lubował się w kolekcjonowaniu drogich wysadzanych kamieniami broni.
- Tak czy inaczej nie powinieneś demolować mi karczmy! - Wykrzyczał oburzony karczmarz i pogroził palcem. Następnie jednak wrócił do swoich obowiązków na dole. Nie wszystko było jeszcze posprzątane, a ktoś musiał stworzyć listę co kupić do naprawy.
- Zawsze lubiłem tego gościa. Niby taki srogi, ale zazwyczaj nie robi mu wielkiej różnicy jeden stół czy dwa kufelki. - Mówiąc to, nawet się uśmiechnął. Następnie spojrzał z nieukrywanym niesmakiem na zwłoki elfa i głęboką ranę w jego brzuchu.
- Jak się napatrzysz, to posprzątaj ten bajzel. Nie musisz dziękować, ja czekam na dole. Zapytam, czy jest gdzieś łopata, aby tego typka gdzieś zakopać. - Powiedział i przekroczył próg drzwi. Jeszcze stojąc we framudze dopowiedział - To w końcu nie pospolity barbarzyńca, tylko prawdziwy szlachcic i należy mu się pochówek godny szlachcica. Raczej miałby nadzieje na bezpieczny powrót do domu niż wycieczkę dwa metry pod ziemię zaraz obok chłopów, ale jak ktoś mądry kiedyś powiedział "Na zakończenie gry, król i pionek lądują w tym samym pudełku". - Tutaj, cytując pewnego znanego filozofa Suchoklatesa, którego kiedyś miał okazję poznać osobiście, chciał dać do zrozumienia, że i tak wszyscy niezależnie od statusu i rangi społecznej powinni być chowani jednakowo. Bez znaczenia czy to król, czy szlachta. - I nie obdzierać go z szat. Ewentualnie rozbierzcie i ubierzcie jeszcze raz. To dla nich jakaś tam hańba nie zostać zasypanym w ziemi w najznamienitszych szatach. Tak przynajmniej słyszałem. - Dodał jeszcze trochę i aż sam się zdziwił, ile czasu stał we framudze. Aby dłużej nie robić z siebie idioty, zszedł na dół schodami.
- Karczmarzu, masz może łopatę? Potrzebujemy zakopać umrzyka, który leży i gnije w jednym z twoich pokoi - Zapytał, licząc, że fakt "gnicia w jednym z jego pokoi" który wyraźnie podkreślił dostatecznie mocno, przekona go, aby jednak dał na moment sprzęt dla młodych grabarzy.
- No mam, leży w stodole. Może nie jest to profesjonalny szpadel do kopania dołów, ale powinien dać radę. Tylko nie zdemoluj stodoły, i tak mam już wystarczająco zniszczeń - Ta uszczypliwa uwaga na koniec sprawiła, że obydwoje się uśmiechnęli.
- Postaram się nie wystraszyć ci zanadto bydła. - Powiedział i zaczął sączyć browarka którego akurat karczmarz postawił przy jęgo dłoni. Nie zdążył dopić dwóch łyków gdy Kadafi usiadł obok niego z błyszczącym nożykiem. Kilka pytań i zręcznych prowokacji później karczmarz już chciał wstawać zza kontuaru, gdy Kadafi bez większego powodu wstał ze stołka.Otworzył drzwi i ukazał Kishenziemu coś okropego. Jego ukochany dom płonął żywym ogniem. I raczej nie kwapił się, by w najbliższym czasie zgasnąć.
A Kishenzi nawet nie myślał jakim sposobem zwykły człowiek potrafił wywęszyć palący się las z odległości kilkudziesięciu metrów, mimo że na dworzu czuć było niesamowicie wielki zapach palonego mięsa i trupiego jadu, w środku czuć było krew i pot a także palenisko
Zablokowany

Wróć do „Szepczący Las”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości