Szepczący Las[Karczma na rozdrożach] Karciane rozgrywki

Utopijna kraina druidów, zwierząt i wszystkich baśniowych istnień. Miejsce przyjazne dla każdego stworzenia. Ogromny las położony w górskiej dolinie, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje.
Awatar użytkownika
Meikushika
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Elf
Profesje:
Kontakt:

[Karczma na rozdrożach] Karciane rozgrywki

Post autor: Meikushika »

To było ostatnie rozdanie. A przynajmniej tak Meikushika wmawiała sobie od dłuższego czasu. Yui siedząca na jej ramieniu tylko się przyglądała jak jej przyjaciółka wydawała pieniądze na pokera. Od samego początku mówiła jej, że to zły pomysł. Elfka jednak nie usłuchała. Robiła się zdesperowana, bo powoli traciła oszczędności. Gdy przechodziły obok karczmy wpadła na - jak jej się wydawało - świetny pomysł. I tak znalazła się tutaj,w tej karczmie, na tym krześle, wśród graczy. Obok niej siedział mężczyzna, który ciągle wygrywał. Tym razem też. Załamana oparła głowę na stole, w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą była góra jej żetonów.
- Mei, odpuść już sobie - odparła Yui.
- Jak można mieć takiego pecha? - westchnęła dziewczyna, po czym odwróciła głowę w kierunku "pana wielkie szczęście" jak wcześniej nazwała go w myślach. - Albo raczej takie szczęście - dopowiedziała po cichu.
Wciąż patrząc na gracza próbowała znaleźć odpowiedź na swoje pytanie. Jego twarz jakby nie wyrażała żadnych emocji. "No tak, profesjonalista. Czego innego mogłam się spodziewać?" pomyślała. Wyprostowała się i ogarnęła wzrokiem otoczenie. Wokół stołu, przy który grała zebrali się ludzie. Pewnie chcieli zobaczyć "pana wielkie szczęście". Spojrzała również przez okno będące naprzeciwko niej. Słońce niedługo zacznie zachodzić. Jednak postanowiła zagrać jeszcze raz. Znowu jej karty pozostawiały wiele do życzenia. Spróbowała jednak wziąć przykład z mężczyzny obok i robić dobrą minę do złej gry. Miała jednak wrażenie, że wszyscy się na nią patrzą i czytają z niej jak z otwartej księgi, więc szybko się poddała. Znów przegrała.
- Koniec? - spytała Błękitna wróżka.
- Jeszcze raz, Yui. Nadal mam nadzieję, że będę miała tak zwane "szczęście początkującego", w końcu chyba nie proszę o zbyt wiele.
- Jeśli się uzależnisz, to nie licz na to, że to ja będę cię z tego wyciągać.
- Tak, tak, wiem. To ostatni raz. Potem znajdziemy inny sposób na zarobienie.
- Zaczynasz brzmieć rozsądniej.
W tym momencie karty zostały rozdane.
Awatar użytkownika
Kishenzi
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kishenzi »

Kolejne rozdanie i kolejna wygrana. Znowu Kishenzi zabrał wszystkie monety ze stołu. Mimo że nie wygrywał za każdym razem, setki rozdań nauczyły go jak doprowadzić do tego, aby przeciwnicy wyciągali z kieszeni ostatnie pieniądze. Wystarczy kilka razy komuś dać wygrać, a potem ten już wchodzi znowu do gry i traci dwa razy więcej. Trzecia osoba rzuciła kartami i wyszła z karczmy bez grosza przy duszy. Teraz miał nadejść koniec, ostatnie rozdanie, a potem zabawa z pozostałymi przy stole graczami do białego rana. Zawsze tak robił, aby każdy, kto dotrwał do wieczora, poczuł się w jakiś sposób wygranym.
Wrzucił kilka ruenów do puli i poprosił o nową talię kart. Złapał, przetasował dokładnie 5 razy, a następnie rozdał. Tym razem chciał zakończyć rozgrywkę z przytupem, wykorzystując pewien matematyczny trik. Rozdał elfce i jednemu farmerowi karty, po czym odsłonił swoją rękę. Dokładnie tak jak przewidział, nie miał nic. Przeciwnicy zgodnie z zasadą powinni mieć fulla. Dorzucił kolejną sumę na środek stołu i o to pewien mężczyzna rozpłakał się jak dziecko i uciekł z karczmy. No cóż, jego strata. Teraz została tylko elfka i on, nowicjuszka, która pierwszy raz w życiu trzyma karty w ręku i mistrz karciany w połowie Alaranijskich karczm. Już widział ten błysk w jej oku, gdy spojrzała na niego i myślała, że wygrywa. Tygrysołak wymienił karty i ponownie z jego oczekiwaniami już trzymał w ręku pokera królewskiego, kombinację niesamowicie rzadką. Podbił o kolejną sumę i gdy elfka dołożyła swoje monety, ze złowieszczym uśmieszkiem na ustach położył karty na stole.
- Poker królewski! Wygrałem! - Powiedział tygrysołak i przyciągnął do siebie pulę. Wszyscy zebrani w karczmie jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki zamilkli i spojrzeli na stół. Cała gospoda nagle skupiła się na tym, co właśnie się stało. Nagle uśmiech zgasł na twarzy tygrysołaka. Ktoś podłożył mu ostrze pod gardło. I nie było ono tępe jak wszyscy dotychczasowi przegrani.
Awatar użytkownika
Maktem
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Maktem »

- Poproszę jeszcze raz to samo - Powiedział Maktem dając barmanowi parę ruenów.
Kolejne stracone pieniądze. Maktem już wiele razy starał się ograniczać jego uzależnienie. Niestety nic z tego nie wychodziło. Jak bardzo by się nie starał, nie był w stanie wytrzymać. Nie oznaczało to jednak, że chodził pijany. Maktem unikał takich sytuacji.
Dzisiaj szczególnie starał utrzymać się w trzeźwości. Obserwował on bowiem pewnego "profesjonalnego" hazardzistę. Cały czas patrzył jak od stołu na którym odbywały się rozgrywki, odchodzą i przychodzą kolejni ludzie. Tej zasadzie ustępowała jedna osoba. Bardzo mu się to nie podobało. Maktem należał do osób, które bardzo nie lubią oszustwa.
- Pański trunek - Powiedział barman, kładąc naczynie.
- Dziękuję - Odpowiedział Maktem, po czym wziął pierwszy łyk.
Maktem nie był hazardzistą. Uważał, że nie jest to bezpieczny środek zarobku, ponieważ opiera się głównie na szczęściu. Nie oznaczało to jednak, że nie znał zasad pokera. Analizował on dokładnie ruchy "geniusza gry". Siedział w miejscu, na którym dokładnie widział jego karty. Podejrzany hazardzista grał spokojnie. Starał się dawać niewielką wygraną swoim przeciwnikom, aby później ich zmiażdżyć. Maktem jednak uważał jego bezbłędność w taktyce za podejrzaną.
Przy stole obecnie siedział jakiś farmer, elfka i podejrzany hazardzista. Maktem widząc to stwierdził, że napije się, ponieważ uważał że rozdanie to będzie nieprawdopodobnie nudne. W czasie picia zamyślił się. Przez głowę przeszła mu nawet myśl, iż ów osobnik nie oszukuje. Po chwili spojrzał na karty obserwowanej przez niego osoby. Maktem nie wierzył w to co widział. Dopił swój trunek do końca, wstał i ruszył w kierunku stołu hazardzistów.
- Poker królewski! Wygrałem! - Powiedział podejrzany hazardzista. Nastała cisza. Zwycięzca miał olbrzymi uśmiech, który zniknął kiedy poczuł ostrze sztyletu Maktema przyłożone do jego szyi.
- Kto by pomyślał, że trafi się on akurat tobie. - Odpowiedział mu Maktem. Trzymał on ostrze na tyle blisko szyi swojego podejrzanego, aby przy gwałtownym ruchu samo przecięło mu szyję. Mimo to, intencją Maktema nie było zabicie hazardzisty.
Awatar użytkownika
Kadafi
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kadafi »

Zmęczony po długiej podróży, Kadafi zbliżał się już do karczmy. Nie był z tego specjalnie zadowolony, ponieważ dobrze wiedział jak ludzie reagują na jego twarz. No cóż, taki już był jego los, zdążył się do tego dobrze przyzwyczaić.
Dojechał do karczmy, przywołał stajennego, karząc mu oporządzić swojego konia. Coś mu jednak mówiło aby tam nie wchodzić, mimo wszystko otworzył drzwi. W tym momencie zrozumiał dlaczego nie powinien był tego robić, ujrzał człowieka który miał nóż pod gardłem. Z początku nie wiedział co robić, nie wyglądało to na zwykłą karczemną bójkę. "Może to jakieś stare, prywatne porachunki" pomyślał, wiedział jednak że się mylił, takich porachunków nie załatwia się w karczmie przy tylu świadkach. A więc co? W tym momencie dla bezpieczeństwa swojego i ludzi w karczmie postanowił interweniować, podszedł do napastnika od tyłu i energicznym ruchem wybił mu sztylet z rąk, dla bezpieczeństwa jednak trzymał załadowaną kuszę pod płaszczem.
Awatar użytkownika
Meikushika
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Meikushika »

Po otrzymaniu kart Meikushika nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. Szczęście się do niej w końcu uśmiechnęło. W rękach trzymała pięknego fulla. Podejrzewała, że mężczyzna obok również ma dobre karty, lecz nie przejmowała się tym. "Kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa. Tym bardziej mając takie karty trudno jest nie ryzykować." przeszło jej przez myśl. Z uśmiechem spojrzała na przeciwnika. Jego twarz nadal nie wyrażała emocji. Mei zerknęła porozumiewawczo w stronę Yui. Tamta tylko wzruszyła ramionami. Gdy w końcu nadszedł czas, aby odkryć karty, okrzyk zwycięstwa sprawił, że elfka na chwilę straciła trzeźwość myślenia. "Pan wielkie szczęście" znów wygrał. Jakby tego było mało miał pokera królewskiego. Dotarło to do niej po chwili. Wzięła do ręki położone przez niego karty i szybko je przejrzała.
- J-jak to jest możliwe? - spytała patrząc na złowieszczy uśmieszek swojego przeciwnika. Czuła jak wypełniające ją jeszcze przed chwilą szczęście powoli się ulatnia. Znów oparła głowę na stole. - Hazard jednak nie jest dla mnie.
- Próbowałam cię o tym poinformować, ale tak średnio chciałaś mnie słuchać - odparła wróżka.
- Ech, no wiem, miałaś rację. Zadowolona? - Elfka wyprostowała się chcąc podziękować za grę.
Jednak to co zobaczyła na chwilę odebrało jej mowę. "Pan wielkie szczęście" miał przy gardle ostrze, którym władał pewien zakapturzony mężczyzna. Meikushika nie mogła dostrzec jego twarzy, gdyż materiał prawie w całości ją zasłaniał. Zaczęła się denerwować, nie lubiła takich scen.
- Yui, schowaj się - szepnęła do przyjaciółki. Wróżka posłusznie ukryła się w worku przypiętym do pasa elfki. - Hej, nie wiem o co chodzi, ale chyba nie powinno się bić w pobliżu kobiet, prawda? - zwróciła się do swojego byłego przeciwnika i jego "kolegi".
W razie czego była gotowa na użycie swojej magii. Miała jednak nadzieję, że nie będą jej one potrzebne i całą sytuację da się załagodzić bez stosowania przemocy. Nagle do całego zajścia dołączył kolejny mężczyzna. Szybkim i sprawnym ruchem wytrącił ostrze z ręki napastnika. Meikushika stała chwilę w miejscu i zastanawiała się co się dzieję. Postanowiła jeszcze nie interweniować. Przynajmniej dopóki sytuacja się nie pogorszy.
Awatar użytkownika
Kishenzi
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kishenzi »

Nóż był lekko, ale stabilnie trzymany na gardle. Tego się tygrysołak nie spodziewał. Liczył raczej na atak elfki niż postronnego obserwatora. Nie zdążył nic odpowiedzieć, gdy nagle nacisk na szyi zmniejszył się, a ostrze poleciało na podłogę z cichym brzdęknięciem. Kishenzi wstał od stołu, rozejrzał się dookoła i zobaczył dwie postacie. Obydwoje nieznajomych było dorosłymi mężczyznami w średnim wieku. Jeden, z opaską na oku nie wyglądał zbyt urodziwie. Ubrany był w długi płaszcz i wyglądało na to, że coś pod nim jest ukryte. Drugi, zakapturzony i widocznie zdziwiony atakiem nieznajomego stał i starał się zrozumieć, co się stało. To on był napastnikiem, nie było wątpliwości.
- Oj kolego. Dzisiaj nie jest twój szczęśliwy dzień. Najpierw atakujesz jednego z najniebezpieczniejszych osobników w sali, a potem zostajesz zaskoczony przez jeszcze jednego uzbrojonego człowieka. - Powiedział kpiąco. Następnie odwrócił się do drugiego nieznajomego i ukłonił się. - Bardzo dziękuję nieznajomy. Gdyby nie ty prawdopodobnie ta talia kart nie byłaby już grywalna. Sam rozumiesz, krew mocno wżera się w papier. Uregulujemy dług wdzięczności trochę potem, teraz chcę pokazać naszemu nowego znajomemu, dlaczego się ze mną nie zadziera. - Ponownie się ukłonił i odwrócił samą głowę do elfki - Mam nadzieję, że panienka ma mocne nerwy i nam tutaj nie zemdleje.
Jeszcze raz skierował swój wzrok w napastnika. Zmierzył go wzrokiem, a następnie spojrzał prosto w oczy. Jego źrenice przypominały już oczy bestii.
- Teraz szanownemu panu zaprezentuję, dlaczego ze mną się nie zadziera. - Wykonał szybki ruch nogą, wytrącając nieznajomego z równowagi. Gdy ten zachwiał się Kishenzi rzucił się na niego zmieniając formę. W ostatniej chwili, gdy był już w etapie hybrydy, ryknął nieznajomemu prosto w twarz tak głośno, że ten przewrócił się na ziemię. W tym czasie tygrysołak zdążył cofnąć się i z powrotem wrócić do człowieczej formy. Nagle całą karczmą zaniosła się gromkim śmiechem. Każdy z tutaj obecnych wiedział o podwójnej naturze owego pokerzysty. Był tutaj częstym gościem, jako że opiekował się właśnie szepczącym lasem. Każdy go poważał, jednak jego dobry i towarzyski charakter sprawiał, że uznawali go raczej za kompana do picia, niż kogoś, kogo trzeba się bać. Już po chwili także Kishenzi i karczmarz, który starał się zachować powagę, aby nie stracić klienta roześmiał się na cały głos, dołączając do rozentuzjazmowanego tłumu.
- Dobra, koniec tych śmiechów. Wstawaj, nie chowam urazy. Jesteś nieobyty, więc wybaczam. - Powiedział do leżącego i pomógł mu wstać. - Zawsze po wygranym turnieju całą pulę przeznaczam na zabawę dla mnie oraz graczy. Dzisiaj, jako że z graczy została tylko ta panienka - Tu wskazał otwartą dłonią na elfkę - to bawić się będę ja, oraz jeżeli panowie pozwolą, takie napastnik i niespodziewany obrońca. No i jeżeli nasza pokerzystka również jest towarzyska, to dla niej także wystarczy pieniędzy. - Powiedział, machając do dziewczyny, aby podeszła do nich. - Oh, gdzie moje maniery, nazywam się Kishenzi. Tygrysołak z krwi i kości. Skóra zmienna więc jej nie wymieniam. Utrzymuje się z dorywczych robótek dla miejscowych oraz gier hazardowych. Jak widzicie, wychodzi mi to nader dobrze. - Rzekł do trojga nieznajomych i poczekał chwilkę dodając tylko "bardzo mi miło" i "miło mi" do każdej osoby.
- No dobra! Teraz pora na zabawę! Orkiestra! Grajcie do białego rana! Karczmarzu, odkorkuj beczułkę najprzedniejszego miodu i wina, jakie tylko masz! A dla tego obolałego pana coś mocniejszego dla uśmierzenia bólu. Niech będzie twoja specjalność, Gryfie Mleko! Tym razem dobrze rozcieńcz, chce z nimi się bawić, a nie wspólnie zalegać pod stołem. - Wykrzyczał radośnie, a gdy muzykanci rozpoczęli skoczną piosenkę, porwał dziewczynę do tańca, niezależnie co miała do powiedzenia w tej sprawie.
Awatar użytkownika
Shael
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Półfellarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Shael »

Shael przemierzał las dzierżąc w swych dłoniach kawałek potarganego pergaminu. Jakiś czas temu zapisał na nim listę miejsc, które chciałby zobaczyć, lecz nic nie zapowiadało, aby miał prędko zrealizować ten plan. W pewnym momencie pogiął notatki i wrzucił je do kieszeni.
"Miło byłoby ponownie zawitać do Danae" - pomyślał
Z biegiem na drodze Shaela było coraz mniej drzew. Po chwili znalazł się w miejscu, które bardziej przypominało polanę niż las. Przez jej środek przebiegała wąska, piaszczysta droga. Naturianin gwiżdząc pod nosem, wkroczył na nią i kontynuował podróż. Marsz po drodze był znacznie prostrzy i przyjemniejszy od przedzierania się przez leśny gąszcz. Dzień był wyjątkowo słoneczny i ciepły, aczkolwiek nie upalny. Przyjemny powiew chłodnego wiatru delikatnie muskał Shaela przynosząc mu chwilowe błogie orzeźwienie. W takich warunkach chłopak mógłby wędrować godzinami. Niestety z czasem nogi zaczęły coraz bardziej odmawiać posłuszeństwa i domagać się o zasłużoną chwilę przerwy. Naturianin pomimo zmęczenia szedł dalej, lecz obiecał sobie w duchu, że odpocznie przy pierwszej lepszej okazji.
"Marzę o wygodnym łóżku i dzbanie cydru. A jednocześnie chciałbym móc dalej brnąć przed siebie, nie zważając na zmęczenie. Ehh..."
Możliwość spełnienia tej pierwszej zachcianki pojawiła się zaskakująco szybko. A przynajmniej tak twierdził Shael. Nagle ni stąd, ni zowąd dostrzegł drogowskaz. Ścieżka, którą przemierzał nie posiadała żadnych rozwidleń, toteż widok znaku nieco go zdziwił. Shael zbliżył się do drewnianej konstrukcji i przyjżał się jej. Niedbale wykonany znak był niezwykle prosty, ot kawałek deski mającej imitować wygląd strzałki przybity gwoźdzmi do wbitego w ziemię drewnianego słupa. Znak posiadał tylko jedno słowo, a właściwie krzywo wyryte nożem kreski, przypominające litery układające się w napis "KRCZMA". Z niewiadomych przyczyń ktoś zapomniał o umieszczeniu na znaku jednej litery A. Shael widząc to parsknął śmiechem. Większość życia spędził w lesie, a mimo tego czytał i pisał lepiej niż większość osób dorastających w bardziej cywilizowanych miejscach. Półfellarianin nie czekając ani chwili dłużej, ruszył w kierunku wskazanym przez znak. Po drodze minął kilka osób, głównie ludzi. Każdego z nich pozdrowił serdecznym uniesieniem ręki. Ci z chęcią odpowiadali tym samym gestem. To był dobry znak, Shael już wiedział, że w karczmie spędzi czas w przyzwoitym towarzystwie. Do celu dotarł dopiero po dwóch godzinach.
"Kpina" - pomyślał
Według Shaela obecność znaku powinna oznaczać, że karczma znajduje się gdzieś blisko. Tymczasem musiał przebyć jeszcze spory szmat drogi. Ale to już przeszłość, chłopak nareszcie mógł spokojnie usiąść i zabawić się w dobrym towarzystwie, jednocześnie delektując się trunkiem. Karczma zbudowana była na rozwidleniu drogi, o czym zresztą świadczyła jej nazwa, bowiem nad wejściem widniał napis "Karczma na rozdrożach". Ku zaskoczeniu Shaela ten napis był znacznie ładniejszy, niż jego odpowiednik z drogowskazu. Zamiast z rys w drzewie stworzony był on z przybitych pomalowanych deseczek. Ich kolor był zielony, co bardzo ładnie komponowało się z wszechobecną leśną zielenią. Naturianin wkroczył do gospody. Natychmiast poczuł cudowną woń znajdującej się nad ogniskiem pieczeni. Zgromadzeni przy niej goście co chwile odkrajali sobie swoją porcję mięsa. Reszta albo grała w karty, albo prowadziła rozmowy przy szynkwasie. Shael w pierwszej kolejności podszedł do karczmarza.
- Ha, macie dziś pełne ręce roboty.
- Ano. Łowy były udane, to i świętować przystało. W jeden dzień zjedzą wszystko i znów przyjdzie wszystkim parę dni żyć o chlebie i wodzie.
Karczmarz głośno roześmiał się.
- Bywa, po zbyt dużych sukcesach niektórzy tracą zmysły. No więc, ile się należy za porcję tego dzika? Szkoda byłoby zmarnować taką okazję, wygląda smakowicie.
Karczmarz machnął ręką, po czym sięgnął po leżący obok czysty drewniany talerz.
- Wyglądasz na zmęczonego, pierwszy raz widzę Cię w mych skromnych progach. A niech stracę, najedz się na mój koszt!
- Doceniam gościnność. Nalej mi poczciwy karczmarzu wina. Zdam się na twoje gusta.
Starzec uśmiechnął się i zniknął gdzieś na zapleczu karczmy. Gdy wrócił, Shael już w najlepsze pałaszował dziczyznę. W dłoniach trzymał wypełnioną winem karafkę oraz drewniany kufel. Położył kufel obok młodzieńca i napełnił go trunkiem. Ten niemal natychmiast sięgnął po naczynie, po czym ugasił swoje pragnienie. Przez cały ten czas karczmarz z niecierpliwością spoglądał na Shaela.
- Smakuje?
- I to bardzo.
Autentycznie, to wino było jednym z najlepszych, jak nie najlepszym trunkiem, które Shael kiedykolwiek wypił.
- Winogrona i porzeczki?
- Aha.
Naturianin co prawda posiadał nieco przytępiony smak, lecz smak dwóch z trzech swoich ulubionych owoców rozpoznałby w każdych okolicznościach.
- Wyśmienite - powiedział i odstawił pusty kufel
Karczmarz wyciągnął jeszcze jeden kufel. Napełnił oba.
- Wypijmy za nasze zdrowie!
- Za nasze zdrowie!
Po wypiciu wina karczmarz chciał ponownie napełnić kufle, lecz Shael przecząco uniósł rękę.
- Wystarczy, jeszcze przyjdzie czas na wino.
Naturianin powrócił do swojego posiłku. Karczmarz korzystając z każdej wolnej chwili podchodził do młodzieńca i ucinał sobie z nim pogawędkę. Czas mijał nieubłaganie, a Shael nie miał zamiaru opuszczać gospody. Po nasyceniu się podszedł do gości grających w karty. Właściwie wszyscy gromadzili się przy jednym stole. Szczególną uwagę przyciągał jeden z graczy. Ów jegomość był w czepku urodzony. Cały czas ogrywał kolejnych przeciwników, przez co ci odchodzili od stołu z pustymi kieszeniami.
"Jest dobry. Za dobry"
Shael już miał dołączyć do gry, aby powstrzymać dotychczasowego czempiona, gdy nagle dostrzegł coś, co bardzo go rozbawiło. Naturianin o mało nie zaśmiał się wniebogłosy, na szczęście udało mu się w odpowiednim momencie zakryć usta dłonią.
"Oszukuje! I to w tak prymitywny sposób! Że też nikt nic nie widzi!"
Widok kolejnych graczy odchodzących od stolika, spłukanych co do ruena z powodu tak prostej sztuczki niezwykle bawił Shaela. Młodzieniec sam nieraz oszukiwał w karty. Chętnych do gry było coraz mniej. Oprócz oszusta zostały jeszcze dwie osoby - wyróżniająca się z tłumu elfka oraz jakiśtam farmer. Po chwili farmer rozpłakał się niczym dziecko, któremu ktoś zjadł słodką bułkę i zaprzestał dalszej gry. Goście z niecierpliwością wyczekiwali wyniku pojedynku, który i tak był z góry przesądzony, o czym Shael doskonale wiedział. Oszust znowu wygrał, lecz tym razem miarka się przebrała. Udało mu się uzyskać najlepszą możliwą kombinację, co było niemalże niemożliwe. W tym momencie najwyraźniej nareszcie zaczęli coś podejrzewać, bo na szyi zwycięzcy znikąd pojawił się ostry jak brzytwa sztylet.
"No, no. Doigrał się. Szkoda, że każda przyjazna atmosfera w karczmie musi kończyć się takim incydentem"
Po chwili do całego zdarzenia przyłączył się kolejny gość. Zaszedł on od tyłu człowieka trzymającego nóż na gardle zwycięzcy, po czym wytrącił z rąk jego ostrze. Shael sam postanowił dołączyć do tego radosnego korowodu, obezwładniając faceta z blizną. Jednak nim zdążył to zrobić, Kishenzi przybrał postać hybrydy i przestraszył swojego niedoszłego oprawcę nie na żarty. Wydarzenie to poskutkowało nagłą falą śmiechu w całej gospodzie. Później było już tylko lepiej. Tygrysołak nie miał do nieznajomego żadnej urazy, ba, nawet ogłosił, że wszystkie zdobyte rueny przeznaczy na zabawę dla graczy.
"Ciekawy typ"
Shael podszedł do tygrysołaka. Gdy znalazł się tuż obok niego, zaczął mówić przyciszonym tonem, jednak wystarczająco głośnym, aby odbiorca wszystko zrozumiał.
- Dobra gra. Jednak ta sztuczka na dłuższą metę nie zadziała. Im lepsza gospoda, tym dokładniej patrzą Ci na ręce. Żałuję, że nie mieliśmy okazji zagrać razem. Przynajmniej nareszcie trafiłbyś na równego przeciwnika.
Kishenzi nie odpowiedział, zamiast tego zaczął tańcować z elfką.
"Muszą się dobrze znać, skoro ot tak nagle porwał ją do tańca. Z drugiej strony... dlaczegi w takim razie grali przeciwko sobie?"
Shael podszedł do karczmarza, jednak tym razem poprosił o cydr. Siedząc przy szynkwasie czujnym okiem obserwował tygrysołaka. Jednocześnie powrócił do rozmowy z karczmarzem.
- Kto to? Ten, co tak nieustannie wygrywał.
- Hm? Ah, mówisz o Kishenzim. To nasz stały bywalec, strażnik Szepszącego Lasu. Może i wyglądał groźnie, ale bez obawy. Swój chłop.
- Mhm.
Shael cieszył się, że pomimo pozornie niezbyt przyjemnego wydarzenia atmosfera w karczmie nie stała się ani odrobinę gorsza. Wprost przeciwnie - zrobiło się jeszcze lepiej. Naturianin po wypiciu cydru przyłączył się do tańca. Pomimo niezwykle pozytywnej atmosfery miał przeczucie, że zaraz stanie się coś złego, lecz było zbyt głośno, by mógł usłyszeć ostrzeżenie od swych sztyletów.
Ostatnio edytowane przez Shael 8 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Maktem
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Maktem »

Maktem nie był pewien, co powinien następnie zrobić. Nie miał on jednak zbyt wiele czasu na zastanowienie.
Nagle Kadafi wytrącił z ręki Maktema sztylet. Widząc to, Maktem odruchowo chciał odskoczyć, jednak całkowicie o tym zapomniał, gdy spojrzał na twarz napastnika. Była ona niezwykle obrzydzająca. Następnie spojrzał z powrotem na pokerowego oszusta. Oczy jego jednak nie były takie same. Nie wróżyło to nic dobrego.
Kishenzi przemieniał się w swoją hybrydę. Maktem nie rozważał nawet opcji podniesienia i obronienia się sztyletem. Dobrze wiedział, że z bronią tą, nie ma szans na obronienie się przed tygrysołakiem. Łuk jego natomiast był położony na tobołkach przy stole. Z drugiej strony nie byłby w tej sytuacji przydatny. Jedynym co przechodziło mu przez głowę to, to czy nastał koniec jego podroży. Liczył na to, że w jakiś niewyjaśniony sposób nie dojdzie do tej sytuacji. Nie musiał jednak długo czekać na odpowiedź.
Kishenzi rykną prosto w twarz Maktema, który przewrócił się na ziemię. Na szczęście intencją tygrysołaka była tylko pacyfikacja napastnika, a nie zabójstwo. Z tego powodu tuż po ryknięciu cofną się i zmienił formę z powrotem na ludzką. Następnie podał on rękę swojemu napastnikowi w celu pomocy we wstaniu. Oszołomiony Maktem przyjął ofertę pomocy. Kishenzi powiedział mu coś, ale ten nie zrozumiał ani słowa. Miał on w głowie straszny mętlik. Wrócił on następnie na swoje miejsce i obserwował imprezę z boku. Nie był on w nastroju do zabawy. Jedyne, na co miał siłę to na rozważanie sytuacji, która przed chwilą nastała.
"Bardzo interesujące. Nie zabił mnie. Bardzo dziwny z niego oszust."
Maktem przyglądał się zabawie gościom karczmy.
"Jak to możliwe, że z takiej dziwnej sytuacji, wyszła tak zwykła sytuacja? Nie wiem. Nie wiem też, dlaczego ten oszust był taki miły. Przecież mogłem go zabić. Bardzo dziwny z niego typ. Nie ufam mu."
Na środku sali Kishenzi zaczął tańczyć z elfką.
"Ciekawe, dlaczego ten typ tańczy z tą elfką, którą przed chwilą oszukał? Może się znają? Nie wiem. Nie rozumiem."
Maktem siedział na swoim miejscu, rozmyślał i patrzył. Patrzył na wszystko i na nic. Sam nie wiedział czemu, ale nie chciał wyjść z tej karczmy.
Awatar użytkownika
Kadafi
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kadafi »

Kadafi był w dość dużym szoku. Właśnie uratował życie człowiekowi, który jak się okazało był tygrysołakiem. Nienawidził zmiennokształtnych, nienawidził też osób, które podejmują próby zabójstwa z zaskoczenia. Żeby było jeszcze dziwniej, ten tygrysołak nie żywił żadnej urazy do napastnika! To było coś, co wprawiło Kadafiego w największe osłupienie. No bo w końcu jak można chcieć zacząć się bawić z osobą, która dopiero co trzymała nóż przy twoim gardle? Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze fakt, że zmiennokształtny porwał do tańca elfkę, którą przed chwilą ograł w pokera, przy okazji fundując zabawę całej karczmie za jej pieniądze. Nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć, usiadł w kącie karczmy i zaczął rozmyślać. "Dziwny jest ten tygrysołak. Jeszcze chwilę wcześniej mógł być martwy, a teraz bawi się, jak gdyby nigdy nic. Jest bardzo pewny siebie, zbyt pewny." W tym momencie zauważył, że cichy zabójca również siedzi i rozmyśla co tu się właściwie stało. Pewnie zastanawia się, kim jestem i czemu go rozbroiłem. No cóż, póki się mnie nie zapyta to się nie dowie. Nienawidzę ataków z zaskoczenia.
Postanowił podejść do karczmarza i wypytać go o tego Kishenziego, być może jest tu stałym bywalcem? Nie chciał również zmarnować okazji do napicia się. O ile bardzo nie lubił żadnych zabaw, o tyle darmowego alkoholu nigdy nie odmawiał. W końcu czego jak czego, ale tego nie wypada.
Przy barze od razu czekał na niego kufel pełen piwa. Wypił go na raz ku zdziwieniu karczmarza, który już nalewał kolejny. "Nie rozcieńczone, miło" pomyślał.
-Kim właściwie jest ten Kishenzi?- spytał bez ogródek Kadafi.
-Strażnikiem lasu- odparł bez zastanowienia karczmarz. "To by wyjaśniało jego zmiennokształtność"
-Często tu bywa?
-Dosyć, w końcu ma za zadanie ochraniać cały ten las w okolicy. Lubi hazard, ale nie można go nazwać nałogowym hazardzistą. Zna różne triki które pozwalają mu ogrywać przyjezdnych. Ciebie też by prawdopodobnie ograł- "Nie ograłby, nie lubię hazardu"- A tak w ogóle to czemu się nim tak interesujesz?
-Uratowałem mu życie, a znam tylko jego imię, nie uważasz że to trochę mało?
-URATOWAŁEŚ? Haha, czy ty naprawdę myślisz że on by sobie nie poradził? Na strażników lasu nie biorą przecież byle kogo.
"Więcej z niego nie wyciągnę" pomyślał Kadafi.
-No cóż, dziękuje za rozmowę- dodał kończąc już 4 kufel.
-Wzajemnie- odparł karczmarz otwierając kolejną beczkę piwa.
Kadafi wrócił do wcześniej zajętego stolika, aby podsumować informację. "Uratowałem człowieka, a raczej tygrysołaka lubiącego hazard, lubiącego też oszukiwać, nienawidzę oszustów. Według karczmarza ratunek i tak był mu zbędny. No w sumie miał rację, ten napastnik nie był zbyt doświadczony, bardzo łatwo było go też rozbroić, zabójca nigdy nie powinien
dać się rozbroić, nigdy." W tym momencie spojrzał na niego. Młody chłopak, trochę ponad 20 lat, dobrze zbudowany. Mimo wszystko słaby jak na zabójcę. A więc co go skłoniło, aby spróbować zabić Kishenziego? "Ta elfka, to musi być coś związanego z nią, może się zakochał? Ale czy jest to wystarczający argument, aby przyłożyć komuś nóż do gardła? Dla niektórych pewnie tak, być może kimś takim jest właśnie Maktem? Jeżeli to prawda to na pewno się nie popisał."
Mijały godziny, a ludzie nie przestawali się bawić, mimo że była już pierwsza nad ranem. Kadafiemu to nie przeszkadzało, bardzo mało sypiał, prawdę mówiąc ostatnio prawie wcale, cały czas był w podróży. Siedziało mu się również bardzo miło, mógł się najeść i napić za darmo. Lubił jeść, w szczególności za darmo, a to dlatego jego mieszek prawie nigdy nie był zbyt ciężki.
Około godziny 2 ludzie zaczęli się rozchodzić. W momencie, gdy sala była już prawie pusta i zostali w niej tylko on, Maktem, Kishenzi, elfka i 6 ludzi, których nie rozpoznawał, sprzed karczmy zaczęły dochodzić dźwięki nadjeżdżających koni. Zdziwiony karczmarz postanowił sprawdzić któż to nadjeżdża o tak późnej porze. Gdy tylko wyjrzał przez drzwi momentalnie zatrzasnął je z hukiem i przerażeniem na twarzy. Kadafi zerwał się momentalnie i tak samo, jak reszta towarzystwa podbiegł do drzwi. W tym momencie karczmarz wydał z siebie rozpaczliwy okrzyk:
-BANDYCI!
Kadafi wiedział jednak, że nie byli to zwykli bandyci, on ich znał. Aż za dobrze. Wiedział też, że go ścigają. Dotychczas nie wiedział jednak, że są tak blisko.
Ostatnio edytowane przez Kadafi 8 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Meikushika
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Meikushika »

Ingerencja jednak nie była potrzebna. Dla Meikushiki to nawet lepiej. "Pan wielkie szczęście" po obeznaniu się w sytuacji rozpoczął swój krótki monolog skierowany głównie do człowieka, który przed chwilą go zaatakował. Elfce udało się lepiej przyjrzeć zarówno napastnikowi jak i wybawicielowi pokerzysty. Jej uwagę szczególnie przykuło to, że ten drugi posiadał przepaskę na oku i niezwykle szkaradną twarz. Mimo, iż była tolerancyjna, musiała przyznać, że jego widok w pewnym sensie ją obrzydzał. Hazardzista zwrócił się również do niego, a potem także do niej. W odpowiedzi na jego słowa lekko się uśmiechnęła, krzyżując ręce na piersiach i opierając się biodrem o stół.
"No proszę, pan wielkie szczęście jest nawet kulturalny. Ciekawe co zrobi teraz..."
Nie czekała zbyt długo na odpowiedź. Po chwili wytrącił on swojego przeciwnika z równowagi, a następnie rzucił się na niego... zmieniając swój wygląd! Meikushikę zaciekawił ten fakt. Słyszała już o pewnym znanym tygrysołaku. W końcu wychowywała się w Szepczącym Lesie, więc opowieści o Strażniku Lasu nie były jej obce. Zastanawiała się czemu nie spotkała go nigdy wcześniej. W tym samym czasie "pan wielkie szczęście" ryknął przeciwnikowi prosto w twarz na co cała karczma zareagowała głośnym śmiechem. Dziewczyna również się roześmiała, gdyż rzeczywiście wyglądało to dosyć komicznie. Szczególnie mina oszołomionego mężczyzny leżące na ziemi. Zmiennokształtny cofnął się i wrócił do swojej poprzedniej formy. Następnie pomógł wstać biednemu, niedoszłemu zabójcy, po czym wyjaśnił całą sytuację i swoje intencje. Dziewczyna posłusznie podeszła, gdy machnął na nią ręką. Idąc potrząsnęła lekko workiem, w którym siedziała Yui. Był to znak, który ustaliły już dawno temu. Informował on wróżkę, że na zewnątrz jest na tyle bezpiecznie, że może ona opuścić swoją kryjówkę. Ta usiadła na swoim ulubionym miejscu, z którego mogła widzieć wszystko z podobnej perspektywy co elfka. Gdy obie dotarły do trójki nieznajomych, tygrysołak zaczął się przedstawiać.
- To była pouczająca gra, Kishenzi. Ja nazywam się Meikushika, ale możesz mówić do mnie Mei. A to jest Yui. - Dziewczyna wskazała na swoje ramię - Miło nam cię poznać. - Wróżka podleciała do mężczyzny i dygnęła przed nim w powietrzu, po czym wróciła na swoje miejsce.
Zanim elfka się obejrzała, już tańczyła z nowo poznanym towarzyszem. Orkiestra zaczęła grać muzykę jaką lubiła najbardziej - skoczną, idealną do wesołych hulanek. Jedno musiała przyznać, jej partner potrafił tańczyć. I to dobrze.
"Cóż za ciekawy osobnik. W jednej chwili jego życie jest zagrożone, a w drugiej bawi się jakby nic się nie stało"
Uśmiechnęła się lekko. Spyta go o to później. W tej chwili chciała zapomnieć o sytuacji sprzed kilku chwil... i straconych pieniądzach.
Niewielu ludzi wytrzymało do późnej godziny. Meikushika zauważyła, że mężczyźni, którzy brali udział we wcześniejszej potyczce siedzą cały czas w jednym miejscu nie biorąc udziału w zabawie. Nie opuścili oni karczmy co ją zaciekawiło. Próbowała podejść do każdego z nich i namówić do wzięcia udziału w zabawie. Jednak obaj nie byli zbyt rozmowni. Stwierdziła, że w takim wypadku nie będzie im przeszkadzać. Cokolwiek robili. Zamiast tego postanowiła skorzystać z okazji napicia się za darmo. A właściwie prawie za darmo, bo za pieniądze, które jeszcze niedawno były jej. Podczas tych kilku godzin zdążyła również zatańczyć jeszcze z wieloma innymi mężczyznami. Jednak jej najczęstszym partnerem był Kishenzi. Nie sądziła, że polubi kogoś, kto ograł ją w karty. No cóż, życie lubi zaskakiwać. W pewnym momencie zrobiła sobie krótką przerwę od zabawy i poszła porozmawiać z karczmarzem. Ich rozmowa jednak nie trwała zbyt długo, bo mężczyzna poszedł zobaczyć kto odwiedza jego karczmę o tak późnej porze. Mei siedziała przyglądając się innym. Dźwięki, które słyszała sugerowały, że przed budynkiem stoją konie i ich jeźdźcy. Było ich za dużo jak na zwykłych przejezdnych. Zaniepokoiło ją to. Nagle cały budynek na chwilę zatrzymał się w czasie. Karczmarz rozpaczliwie poinformował całą karczmę o wizycie jakże "sympatycznych" gości.
- Yui - szepnęła elfka.
- Wiem - odparła wróżka po czym schowała się w worku.
Mei czekając cierpliwie na rozwój wydarzeń przygotowywała się psychicznie, aby być gotową na użycie magii. Wiedziała, że prawie na pewno jej użyje.
Ostatnio edytowane przez Meikushika 8 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Kishenzi
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kishenzi »

Chwilę analizował, co powiedział do niego nieznajomy, jednak nic nie odpowiedział. Zaciekawiło go to, aczkolwiek bardziej był zajęty towarzystwem bardzo urodziwej i jakże towarzyskiej elfki. Podobała mu się, jako koleżanka lub towarzyszka. Nic poważniejszego. Co jakiś czas próbował zaciągać dwójkę nudziarzy do zabawy, jednak nijak mu to nie wychodziło. Obydwaj wyglądali, jakby byli czymś bardzo zaintrygowani lub zafrasowani. Po jakimś czasie znudziło go namawianie tych dwóch do zabaw i wpadł w wir zabawy. Śpiewał pieśni ludowe, te bardziej kulturalne i te... troszeczkę mniej nadające się na dwór królewski, tańczył i bawił się jak zwykle. Alkohol lał się beczułkami, jednak nawet koszt takiego trunku nie przerażał tygrysołaka. Tego wieczoru wygrał naprawdę górę złota. Co prawda robiła ona się powoli coraz mniejsza, ale nikt się w sumie tym nie przejmował.
W pewnym momencie Kishenzi wpadł na "świetny" pomysł. Przywołał swym głosem węża i założył się z pijanymi mężczyznami, że ten, który pociągnie gada za ogon i nie zostanie ugryziony zdobywa resztę ruenów. Oczywiście konkurencja nie była darmowa, lecz perspektywa wygrania góry złota w zamian za garść monet nie budziła obaw, ani nie dawała nikomu do myślenia. Znalazło się kilku śmiałków, czyli zapewne tych, którzy wypili o jednego drinka za dużo. Pierwszy zabrał się do węża spokojnie, najpierw dokładnie obejrzał go z każdej strony, zmierzył wzrokiem głowę i koniec ogona. Nagle szybkim ruchem rzucił się w kierunku ogona węża niczym jak na ironię, żmija do swojej ofiary. Gad oplótł się śmiałkowi o dłoń, a następnie ugryzł go w nadgarstek, lekko raniąc. Jad nie był specjalnie trujący jednak dość bolesny. Ofiara złapała się za rękę i wybiegła w spazmach bólu na drugi koniec karczmy. Karczmarz postawił mu kieliszek żytniej, a nieszczęśnik wypił wszystko duszkiem, i jakby całe cierpienie z jego ciała zniknęło.
Drugi mężczyzna, zupełnie nieodstraszony perspektywą bycia kolejną ofiarą trujących kiełków pełnych jadu, przystąpił do pierwszych oględzin. Zmierzył długość węża, szerokość i powoli zaczął wyciągać rękę, jednak w zupełnie złym kierunku! Zamiast do ogona jego dłoń kierowała się ku głowie. Zaciekawiony wąż wystawił łeb i przygotował kły, mimo to śmiałek obezwładniony rządzą małej fortuny, parł do przodu nieustraszony. Po pewnym czasie dotknął małej zielonej główki i ku zaskoczeniu wszystkich zaczął węża głaskać.
- Ej, Heniu! Ty już więcej nie pij, jak ci się dupa z twarzą myli, bo jak wrócisz do domu, to dupie się nie wytłumaczysz! Hahaha - Zaśmiał się jeden z kolegów
- Chyba że ty myślałeś, że masz za łeb złapać. To cię teraz uświadomię. Ogon, nie łeb! Hahaha! - Zawtórował mu drugi pijany żartowniś.
- Spokojnie Ziomecki, *hik* ja tutaj mam plana, kurde, no. Ja go zara oswoję, to mi się da pociągać. Jeszcze zobaczycie! - Zapewnił śmiałek, mrużąc oczy ze zmęczenia i machając ręką, aby się uciszyli. Jeszcze chwilę głaskał gada, a potem zdarzyło się coś niespodziewanego. Nagle zatoczył się i padł nieprzytomny pod stołem i zaczął donośnie chrapać. Cała karczma wybuchła naraz śmiechem. Nawet wąż wydawał się lekko rozbawiony zaistniałą sytuacją.
- Dobra, zabierzcie tego pijaczynę do domu, sądzę, że mu alkoholu na tę noc wystarczy. - Powiedział do żartownisiów tygrysołak i ręką dał znak następnemu śmiałkowi.
Ten, widocznie wydawał się wężowi bliski, bo gad zaczął pełznąć do pijaczyny po stole. Wszyscy gapie odsunęli się, jakby w obawie, że wąż skoczy na któregoś z nich. Ten natomiast tylko powoli zaczął wspinać się po nim jak po drzewie. Najpierw dookoła nadgarstka, przedramię, potem dookoła klatki piersiowej, a na koniec wszedł za kołnierz. Przerażony zaczął skakać i pląsać ni do rytmu, ni do taktu, w atakach paniki, i biegał wokoło stołu, krzycząc i przeklinając. Wszyscy śmiali się, bo w rzeczywistości wąż nic nie robił, tylko wił się dookoła ciała sprawiając dość nieprzyjemne łaskotanie. Skóra gada, była bardzo oślizgła, więc tym bardziej nie należało to do najprzyjemniejszych wspomnień człowieka. Po kilku minutach wąż zwyczajnie wypełzał spod koszuli i ugryzł ofiarę w nogę, a następnie opuścił swojego nosiciela. Znowu wyglądał na bardzo rozbawionego i widocznie zadowolonego z przedstawienia, które wystawił. Wszyscy gapie oglądający zwijającego się w skurczach i bolączkach biedaka również byli tego zdania. Jednak każdy aktor ma swoje pięć minut, a potem zostaje odstawiony na drugi plan i podobnie wąż nagle przestał być główną atrakcją. Wszyscy śmiałkowie albo przegrali, albo zrezygnowali, widząc porażki i bóle swoich poprzedników. Uznali wyższość gada nad ich sprytem i pozostawili zielonego kompana w spokoju. Kishenzi dał swojemu podopiecznemu nagrodę za podreperowanie jego budżetu, a potem odesłał w leśną gęstwinę.
Następnie przyszła kolej na kolejne pijackie konkurencje. Tym razem organizatorem był Władysław zwany przez miejscowych "Silnorękim". Oczywiście wiecznie spragniony walki Kishenzi, przystąpił do turnieju siłowania się na rękę. Ku jego gigantycznemu zdziwieniu, do konkursu dołączył także wiecznie siedzący na uboczu niespecjalnie urodziwy mężczyzna z opaskąna oku. Nie byłoby to dziwne, gdyby dołączył do czegokolwiek innego, jednak on tylko siedział, pił i przysłuchiwał się muzyce. Z nikim nie gadał, z nikim w nic nie grał.
No nareszcie, ten nudziarz też musi się zabawić. Musi być w tym dość dobry, skoro zdecydował się w końcu do czegoś dołączyć. Zobaczymy, może nawet uda mi się z nim powalczyć. - Pomyślał Kishenzi i przystąpił do pomocy w przygotowaniach.
Podzielono grupy, wyznaczono sędziów, zebrano wejściowe oraz zakłady i przystąpiono do walk. Niestety grupy podzieliły się w sposób, który tworzył szanse potyczki Kadafiego z tygrysem, tylko gdyby obydwoje trafili do finału, na co raczej nie liczył. Jak zapewne można się domyślić, ów "Silnoręki" był najsilniejszym przeciwnikiem, i bez przeszkód awansował do półfinału. Podobnie Kishenzi, który co prawda jeszcze w tej karczmie nie siłował się z nikim, to w dość szybkim czasie pokonał pierwszych twardzieli. Potem szło coraz ciężej, i musiał używać różnorakich sztuczek, aby wygrywać. Mimo tego dotarł do przed ostatniej walki, poprosił o chwilę przerwy i odpoczął. Zastanawiał się, z kim będzie musiał się mierzyć, bo zupełnie zapomniał już tabeli grup. Okazało się, że jego następnym przeciwnikiem będzie Silnoręki. Chwilę zastanawiał się, w jaki sposób ma go pokonać, jednak nic nie przychodziło mu do głowy. Musiał mu stawić czoła, jednak nie liczył na wygraną. Marzył, tylko aby kontuzja, której dozna, nie będzie zbyt poważna.
Gdy doszło do finału Silnoręki przeciwko tygrysołakowi, tygrys ocenił przeciwnika. Przedstawiał się on mniej więcej tak:
Niesamowicie muskularny mężczyzna w wieku od trzydziestu do czterdziestu lat. Zupełnie łysy, zapewne robota balwierza, a nie czasu. Wyglądał raczej na wojownika lub weterana wojennego niż farmera. Świadczyły o tym liczne blizny na rękach oraz twarzy. Jedna z nich wyróżniała się. Ciężko było w sumie określić, skąd się wzięła. Wyglądała jakby ktoś przygrzmocił mu w czoło rozgrzanym ostrzem... wygiętym do kąta dziewięćdziesięciu stopni, atakując do boku. Ubrany był skórzany, ciasny kaftan, a spod spodu wystawał tylko płócienny kaptur. Na szyi zwisał mu medalik, jednak figura była niestety niewidoczna. Na szczęście nie wyglądał na specjalnie mądrego; Tygrysołak jeszcze raz zastanowił się, którą ze sztuczek mógłby zastosować. Na nieszczęście wszystkie działały tylko na niewiele silniejszych wrogów. Inny kąt ustawienia dłoni, lekka zmiana miejsca łokcia, to tylko kilka ze sztuczek. Niestety nic nie dałoby mu możliwości pokonania tak silnego przeciwnika. Różnica sił była zbyt ogromna. Nagle Kishenziego olśniło. Różnica sił. To był klucz do jego zwycięstwa. Musiał tylko tę różnicę zniwelować. A jak, już doskonale wiedział.
- No no, człowieczku. Wyglądasz jak istna kupa mięśnia. - Wyśmiewał Tygrys. - Ale jak dla mnie to ty jesteś magią napompowany i tyle. - Dodał, starając się wyprowadzić przeciwnika z równowagi. Miało to przyjść tym łatwiej, że siłacz był już naprawdę mocno pijany- Sądzę, że pokonałbym cię jednym paluszkiem.
- Mnie?! MNIE?! Ja bym cię podrostku to pokonał po... - tutaj zatrzymał, namyślając się nad jakimś utrudnieniem. Jego wzrok padł na pustą butelkę żytniówki leżącą pod stołem - kieliszku gryfiego mleka! Ba! Po dwóch! - Odpowiedział pewny siebie. Złapał haczyk. Jak widać, był już w odpowiedni zamroczonym stanie, aby nabrać się na taki trik.
Kishenzi tylko wzruszył ramionami i pokazał karczmarzowi, że ma przynieść gryfie mleko. Wielce zdziwiony barman wyciągnął butelkę tego najmocniejszego alkoholu i dwa kieliszki. Tego specyfiku nie powinno się pić nierozcieńczonego. Nawet najbardziej zaprawieni po jednej szklaneczce tracili świadomość, gdzie są i co robią, a ledwie łyk powodował zawroty głowy. Tygrys nalał z buteleczki mleka do obydwu kieliszków i wręczył je Silnorękiemu. Ten nadal niewytrącony z pijackiego amoku wypił obydwa naraz. Skrzywił się, bo trunek nie był najsłodszym, przygryzł język i wrócił do mierzenia wzroku tygrysa. Uśmiechnął się szyderczo i postawił pewnie łokieć na stole.
- No i co chojraku? Stajesz do walki? - Zapytał kpiąco. Tygrys przytaknął i wyraził zadowolenie swoim stałym i wiecznie goszczącym na jego twarzy, ignoranckim uśmieszkiem. Poszło zbyt łatwo, i to mu nie dawało spokoju. Nie było jednak odwrotu. Złapał rękę Silnorękiego i poczekał na sygnał od sędziego. Uścisk był nadal silny. Tak jakby alkohol w ogóle na niego nie działał. To tym bardziej wytrąciło tygrysołaka ze stabilności psychicznej. Jego plan nie działał. Teraz niestety już tym bardziej nie było drogi ucieczki. Sędzia ogłosił początek walki.
Cholera, dlaczego on nadal jest taki silny? - Myślał Kishenzi. Walka trwała już od kilkudziesięciu minut. Siłowali się nawzajem i ku jego zaskoczeniu Silnoręki mimo gryfiego mleka nadal był silny. Zbyt silny. Powoli jego ręka chyliła się ku dołowi. Na jego czole widać było gigantyczny wysiłek, a grymas który pojawił się na jego twarzy można by uznać w innych okolicznościach za iście zabawny. Ku zdziwieniu tłumu także na obliczu mistrza pokazały się oznaki oporu ze strony wroga, ale mimo to delikatnie, krok po kroku zwyciężał. Alkohol nie działał. Mózg Kishenziego pracował na najwyższych obrotach. Dlaczego jego wróg nadal zachowywał trzeźwość umysłu? Czyżby był na tyle odporny na alkohol? Nie. Na gryfie mleko nie było mocnych w całej Alaranii. A może karczmarz podał złą butelkę? Celowo? Przypadkiem? Co za różnica. Przegrywał. Co powinien zrobić? Do głowy przychodziła mu tylko jedna myśl. Poddać się sile ciążenia i postarać się w jak najmniejszym stopniu uszkodzić nadgarstek.
Nagle nacisk diametralnie zmalał. Nie był on już tak przytłaczający. Gryfie Mleko poskutkowało! Ze sporym opóźnieniem, ale zadziałało! Tygrysołak zwyczajnie nie wziął pod uwagę masy przeciwnika i czasu, przez jaki alkohol będzie wędrował przez organizm. Teraz Kishenzi nie chciał przegrać. O nie, teraz walczył ostatkami siłami, ale walczył. Ręka powoli wyciągała się ku górze z martwego punktu. Nacisk jeszcze bardziej zmalał i jednym rzutem tygrysołak uderzył dłonią przeciwnika o dębowy stół. Huk był tak głośny że każdy oniemiał. Wszyscy stali i nie mogli się otrząsnąć. Zapewne postawili duże pieniądze na mistrza. Teraz już wiedzieli, że przegrali wszystko. Tylko kilku ludzi, którzy z niezrozumiałego powodu postawili inaczej, nadal się cieszyli. Wszyscy przegrani, razem z sędziami i samym Silnorękim wyszli z karczmy załamani. Turniej nie został ukończony, jednak nagroda, która miała należeć do zwycięzcy leżała na stole.
Kishenzi spojrzał na swojego finałowego przeciwnika. Podszedł do wybawiciela i powiedział:
- Kolego, daj mi chwilę na odpoczynek. Ten pojedynek naprawdę mnie zmęczył. Pozwolisz? - Ten kiwnął głową na znak, że się zgadza. Kishenzi usiadł przy stole i milczał. Tygrysołak rozejrzał się dookoła. Zobaczył, że poza nim i wybawicielem został także napastnik, elfka, karczmarz, bukmacher, także bardzo uradowany, czterech pozostałych zwycięzców, oraz tajemniczy jegomość, który wyszeptał mu do ucha kilka słów.
- Karczmarzu jak zakłady?
- Większość postawiła że przegrasz.
- A ty? - Zapytał Tygrysołąk z zaciekawieniem. Karczmarz przez chwilę nic nie mówił, gdy nagle wystawił rękę, w stronę bukmachera. Ten cisnął w niego skaiewką pełną brzęczących monet.
- Mój drogi druhu - Odpowiedział karczmarz z zadowolonym uśmiechem na twarzy - Ja nigdy w ciebie nie wątpiłem.
Ci którzy na mnie postawili z pewnością zarobili małą fortunę. A karczmarz dzisiejszego wieczora dorobi się chyba na drugą gospodę. Najpierw kilkanaście osób ogołociłem w karty i wydałem ich pieniądze na alkohol, teraz wygrana na zakładach. On musi uwielbiać, kiedy tutaj przybywam. - Pomyślał Kishenzi i rozprostował nogi. Nie był już taki zmęczony, jednak jeszcze chwilę chciał po zwlekać. Jeden ze zwycięzców zdecydował, że on będzie sędzią. Usiadł przy stole, na krześle barowym i dał sygnał, aby ustawili się do gry. Kishenzi z ociąganiem położył łokieć na stole i przygotował się do walki. Tym razem zdecydował, że nie będzie kantował. Byłaby to ujma na jego honorze, oszukiwać kogoś, kto uratował go przed niechybną śmiercią. Mężczyzna w opasce na oku również złapał go za rękę i zacisnął mocno. Już byli gotowi, gdy nagle usłyszeli hałasy z zewnątrz. Były to konie. Z rżenia Kishenzi zrozumiał, że nadjeżdżają ludzie rozboju i mordu. Ze względu na krzyki i tentem kopyt reszta została zagłuszona.
- Bandyci... - Szepnął bardziej do siebie niż przeciwnika. Kilka sekund później do tego samego wniosku doszedł karczmarz, który powiedział to troszeczkę głośniej.
- BANDYCI! - Wykrzyczał głosem pełnym rozpaczy i nienawiści. Schował sakiewkę oraz resztki monet ze stołów pod belkę podłogi a sam wbiegł na piętro.
- Jeszcze to dokończymy przyjacielu, teraz mamy poważniejszy problem. - Powiedział poważnie i krzyknął do pozostałych ludzi w karczmie. - Osoby umiejące wyczarować coś więcej niż jarmarcznego królika z kapelusza zostają. Uzbrojeni wojownicy też. Reszta na górę do Karczmarza i nie wychodzić, dopóki oni się do was nie przebiją albo my nie zapukamy. Hasło to nazwa tej budy. Zrozumiano?! - Zapytał dla upewnienia się, mimo że doskonale wiedział, że wszyscy dobrze go zrozumieli. Następnie wydarł się na cały głos - NO TO JAZDA NA GÓRĘ, BO TA ZGRAJA ZARAZ WAS ZMIENI W PASZĘ DLA ŚWIŃ. - Następnie zmienił formę do tygrysiej i złapał za swoje gigantyczne miecze, które cały czas wisiały na stojaku. Zamachnął się każdym z nich i ryknął w stronę drzwi.
- Mam nadzieję, że będzie ich dużo. - Powiedział dużo niższym głosem, który bardziej brzmiał jak coś pomiędzy słowami a chrapaniem, ale i tak dało się zrozumieć, o co chodzi. - Padlinożercy dawno nie mieli uczty z ludzkiego mięsa! - Rozejrzał się jeszcze raz dookoła. Zostało ich tylko pięciu. On, Mei, Wybawiciel, Napastnik oraz Tajemniczy Nieznajomy. Właśnie takiego zestawienia się spodziewał. Nikt mniej, nikt więcej. Od każdego z nich biła odwaga i siła, tak wielka, że nawet on bez zdolności czytania aur mógł je wyczuć. Czuł także, że szykowała się kolejna wielka przygoda.
Nagle do karczmy wparowało dwudziestu ludzi. Karczma była dość przestronna, mogła pomieścić nawet czterdziestu ludzi naraz, bez ścisku, więc teraz było dość luźno. Kishenzi zmierzył ich wzrokiem. Każdy uzbrojony w profesjonalny jak na bandytów sprzęt. Skórzane bądź żelazne pancerze, miecze oraz topory. Bez biedy jak to zwykle bywa u tego typu rozbójników. Widać, że nie przyszli tutaj na piwo. A na pewno nie przyszli tutaj za cokolwiek płacić
Ostatnio edytowane przez Kishenzi 8 lat temu, edytowano łącznie 3 razy.
Awatar użytkownika
Shael
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Półfellarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Shael »

Shael podszedł do karczmarza i ponownie uzupełnił pusty kufel cydrem. Gdy delektował się cudownym napojem, karczmarz postanowił ponownie zagadać do nowego gościa.
- I jak się panu tu u nas podoba.
- Wiele karczm widziałem, zaledwie część odwiedziłem, a jedynie garstka zdołała utrzymać mnie na dłużej niż kilka godzin. To miejsce z pewnością pozostanie w mej pamięci na długo. Z ręką na sercu przysięgam, że jeszcze niejeden raz tutaj zawitam.
- Pan tylko ta mówi...
- Nie. Zapewniam, że jest to najwspanialsza karczma, w jakiej kiedykolwiek byłem. Jedzenie pyszne, napoje wyśmienite, towarzystwo wspaniała.
- Aha, aha. A dokąd waszmość zmierza, jeśli zapytać wolno?
- A bo ja wiem? Gnam przed siebie. Gdzie tylko mnie nogi poniosą. Taka spontaniczna podróż bez jakichkolwiek planów będzie dużo ciekawsza, nie sądzisz?
Wąsaty karczmarz przytaknął. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał, wolałby poznać konkretny cel podróży Shaela. Sęk w tym, że chłopak właściwie niczego takiego nie posiadał. Owszem, było kilka miejsc, które bardzo chciałby zobaczyć, jednak jakoś specjalnie nie dążył do zrealizowania tego marzenia. Siedząc w karczmie naturianin przeżywał chwilę rozdarcia. Z jednej strony mógłby przez cały czas bawić się tak, jak robił to tej nocy. Z drugiej zaś chciał nieutannie zwiedzać Alaranię i poznawać jej tajemnice. Dodatkowo nie należy zapominać o chęci Shaela do doskonalenia swoich dotychczasowych umiejętności i nauki nowych. Dla naturianina potrzeba samorealizacji była bardzo istotna.
Minęła kolejna godzina, a mężczyzna nadal siedział w karczmie. Jeszcze ani razu nie poświęcił aż tyle czasu jakiejkolwiek gospodzie. Odechciało mu się tańcowania, lecz wciąż od czasu do czasu spoglądał na wciąż skaczących po całym budynku gości. Większość z nich już dawno była pijana, tymczasem Shael cały czas dbał o to, aby zachować trzeźwość umysłu. Wolał nke zapomnieć swoich miłych wspomnień z nocy spędzonej na balowaniu w karczmie. Co prawda nie był to zorganizowany na majestatycznym dworze bal, z gośćmi składającymi się wyłącznie ze szlachciców i hrabiów, lecz Shael i tak czuł się, jakby uczestniczył w wydarzeniu godnym samych możnowładców. Z drugiej strony nigdy na czymś takim nie był, ani nawet ani razu nie usłyszał relacji gości z takiego wydarzenia, toteż przekonanie naturianina było niezwykle błędne. Różnice między karczemną ucztą a dostojnym balem były kolosalne. Przede wszystkim podczas tej drugiej uroczystości nikt nie śmiałby zaśpiewać obfitej w niekulturalne słownictwo pieśni, którą tutejszy bard właśnie zabawiał gości. Piwo nie lałoby się z beczek strumieniami, a słabsi goście nie chrapaliby sobie w najlepsze, po wypiciu zbyt dużej ilości trunku jak na ich możliwości.
Karczma przez swoją delikatną monotonność podczas uczty już zaczynała powoli tracić dobrą opinię Shaela, gdy nagle Kishenzi wymyślił genialny sposób, aby goście nie zaczęli się nudzić. Zmiennokształtny wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, po czym w jego stronę zaczął pełzać wąż. Nikt nie miał zielonego pojęcia, skąd ten gad nagle wziął się w karczmie. Ale nie to było teraz najważniejsze. Wszyscy z ciekawością skupili swój wzrok na tygrysie. Nie mogli się doczekać, aż w końcu raczy wyjaśnić, na jakiż to genialny plan właśnie wpadł. Ten okazał się być z pozoru niezwykle prostą zabawą - ochotnik musiał złapać i pociągnąć pełzającego gada za ogon, jednocześnie nie dając się przy tym przez niego dziabnąć. Brzmiało banalnie, a nagroda miała być wysoka, z tego powodu chętnych do gry nie zabrakło. Pierwszy śmiałek z początku starał się podejść do całej sytuacji taktycznie. Najpierw powolnymi ruchami błądził dookoła gada, dokładnie go przy tym obserwując. Shael miał wrażenie, że ten człowiek szukał jakiegoś słabego punktu u gada. Nadaremno. Po chwili postanowił szybkim i dokładnym ruchem zaatakować węża, co również nie przyniosło mu oczekiwanych efektów. Poskutkowało jedynie bolesnym ukąszeniem gdzieś w okolicach nadgarstka oraz nagłą falą śmiechu w karczmie. Shael aktualnie stał obok właściciela, który śmiał się chyba najgłośniej z całej gromady. Naturianin skierował swój wzrok na karczmarza.
"Czy tylko my dwaj jeszcze jesteśmy trzeźwi?"
- Często tak robi?
- Proszę?
- Kishenzi. Często wykręca takie numery jak teraz?
- Podobne. Ten ze żmiją widzę pierwszy raz i muszę przyznać, że kolejny raz nie zawiodłem się na naszym tygrysie.
- Mhm. Spójrz teraz na tego ugryzionego.
Naturianin wskazał ręką na samotną osobę siedzącą w rogu karczmy.
- Drży z bólu przez te jego zabawy. Nie tak wyobrażam sobie dobrą rozgrywkę.
Karczmarz na widok gościa cierpiącego olbrzymie katusze czym prędzej ruszył mu na ratunek, rzecz jasna odpowiednie uzbroił się w kieliszek żytniej. Poszkodowany wypił alkohol, jakby bał się, że zaraz mu go ktoś zabierze. Momentalnie humor mu się poprawił, a cały ból zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Karczmarz uśmiechając się pod wąsem powrócił do swojego stoiska za szynkwasem.
- Widzisz? Jeden kieliszek każdego postawi na nogi.
Shael powrócił do oglądania ludzi próbujących złapać węża za ogon. Drugi ochotnik był jeszcze lepszy od pierwszego. Zamiast za ogon złapał węża za... głowę! Mało tego, po chwili zaczął ją głaskać tłumacząc, że stara się oswoić węża. Nikt nie miał ani cienia wątpliwości, że ten delikwent definitywnie już dawno wypił o wiele więcej, niż powinien. Kishenzi wykazując się dobroczynną postawą nakazał oddelegować tego gościa do domu i dał znać następnemu ochotnikowi. Ten najwyraźniej zaskakująco szybko zaprzyjaźnił się z gadem. Tak bardzo, że wąż zaczął owijać się wokół jego ciała. Ten momentalnie odskoczył, zupełnie jakby ktoś nagle wylał mu na głowę wiadro zimnej, wręcz lodowatej wody. Zaczął biegać po całej karczmie, jednocześnie wykonując przy tym różnorakie chaotyczne ruchu. Gdyby aktualnie trwały zawody mające na celu wybranie najlepszego tancerza, to ów osobnik z wężem z pewnością zająłby w pełni zasłużone pierwsze miejsce. Sala po raz kolejny wypełniła się gromkim śmiechem. Tymczasem trzecia ofiara węża skakała tak jeszcze przez dobre parę minut, nim gad postanowił ją w końcu wypuścić. Oczywiście pozostał swojego rodzaju pożegnalną pamiątkę, a konkretnie kolejną ranę po ugryzieniu. Tym razem znajdowała się ona w okolicach kostki, uniemożliwiając mężczyźnie chodzenie. Jego koledzy musieli o własnych siłach wynieść go z karczmy, a nie było to łatwe zadanie, ponieważ człowiek ten delikatnie to ujmując nie zaliczał się do grona chudzielców. Po tych trzech incydentach już nikt nie odważył się do próby złapania węża.
Po zabawach z wężem nadszedł czas na kolejną atrakcję. Ta w przeciwieństwie do swojej poprzedniczki była bardzo popularna i lubiana w karczmach. O dziwo pomimo kolosalnych ilości alkoholu skonsumowanego przez gości wszelakie sprawy organizacyjne poszły bardzo sprawnie i szybko. Wnet odpowiednio podzielono wszystkich uczestników na grupy i wyznaczono sędziów. W rywalizacji miał zamiar wziąć udział także Kadafi, który do tej pory spędzał czas samotnie sącząc alkohol. W pewnym momencie Shael poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Była bardzo duża, wręcz ogromna jak na ludzkie standardy. Impet uderzenie wbił naturianina w ziemię, przez co ugięły się pod nim kolana. Odwrócił się i ujrzał karczmarza.
- Nie idziesz?
- Nie - powiedział Shael - nie moje progi.
- Szkoda, mógłbyś wygrać.
- A ty? Dlaczego nie weźmiesz udziału? Z takimi łapskami i siłą...
- Dość już się nasiłowałem w swoim życiu, przestało mi to sprawiać przyjemność.
Shael przez jakiś czas obserwował pojedynki. Jak nietrudno było się domyślić - Kishenzi bezproblemowo radził sobie z konkurencją. Siłowanie się było dla naturianina najzwyczajniej w świecie nudne. Po chwili namysłu skierował się do wyjścia z karczmy.
- Pan już nas opuszcza? - rzekł karczmarz lekko zasmuconym głosem
- Nie, chcę tylko się przewietrzyć. Za chwilę wrócę.
- Uważaj na siebie, noc na takim zadupiu jest niebezpieczna.
- Spokojnie. Wrócę nim się obejrzysz.
Shael delikatnie chwycił za klamkę i otworzył drzwi karczmy. W jednej chwili momentalnie zaznał przecudownego uczucia. W końcu znalazł się na zewnątrz, z dala od zapachu alkoholu i spoconych wieśniaków. Świeże powietrze wdzierało się przez jego nozdrza prosto do płuc, przynosząc przyjemne i orzeźwiające uczucie. Naturianin stał tak przez chwilę pod karczmą, po czym zdecydował się pójść dalej. Po wyjściu ze stojącego na rozdrożach budynku mógł wybrać jedną z trzech ścieżek. Zamiast tego pognał prosto w las. Noc była wyjątkowo jasna. Księżyc w pełni oświetlał las swym srebrzystym blaskiem, dzięki czemu spacer był jeszcze przyjemniejszy. W pewnym momencie Shael usłyszał pewien dźwięk, a mianowicie odgłos płynącej wody. Skierował się w stronę źródła dźwięku, aż nareszcie natrafił na niewielki strumień. Naturianin widząc go pochylił się, po czym zaczerpnął solidny łyk czystej naturalnej wody. To było coś, czego mu brakowało. Woda. Od jakiegoś czasu pił tylko cydr oraz wino. Zwyczajna woda była miłą odskocznią od podawanych w karczmie napoi. Shael siedział sobie nad strumieniem, gdy w pewnym momencie poczuł, jak coś ocierało się o jego ramię. Odwrócił się w tym kierunku i dostrzegł przechodzącego obok wilka. Zwierz nie zwracając uwagi na Shaela zbliżył się do potoku i również zaczął z niego pić. Naturianin po chwili niepewnie pogłaskaj wilka.
- Gdzie twoja wataha? Zgubiłeś się?
Mężczyzna nie wiedział, czy wilk odpowiedział, ani czy w ogóle zrozumiał pytanie. W końcu Shael nie znał mowy zwierząt i był do niej sceptycznie nastawiony. Wolał nie wiedzieć, co niektóre stworzenia o nim myślą. Tym bardziej w takiej sytuacji jak ta. Wilk zapewne skoczyłby mu do gardła, gdyby nie magiczny amulet. Shael nie miał pojęcia, jak on dokładnie działa. Czy dzięki niemu zwierzęta traktują go jak jednego z nich? A może miesza im w umyśle, przez co chcą, ale nie mogą zaatakować? Nieważne, liczył się tylko fakt, że medalion spełniał swoją funkcję. Shael nie potrafił zliczyć sytuacji, w których amulet zapewne uratował mu życie. Za to doskonale pamiętał dzień, w którym go dostał. Miał wtedy 17 albo 18 lat. Nie potrafił tego stwierdzić, gdyż nawet nie znał swojej dokładnej daty urodzenia. Wiedział jedynie, że jego życie zaczęło się podczas wiosny. Shael coraz śmialej zapuszczał się w głąb lasu, narażającym tym samym swoje życie. Chwila nieuwagi i leżałby martwy, zabity przez dzikie leśne zwierzę. Właśnie od podobnej sytuacji zaczął się tamten dzień. Młody Shael opuścił swoje dotychczasowo miejsce pobytu i ruszył w kierunku rzeki. Miał wtedy nadzieję na złowienie jakiejś ryby. Dzień nie był wtedy ani ciepły, ani mroźny - ot panowała umiarkowana temperatura. Naturianin wstał wczesnym rankiem, o tej porze łowiło się najlepiej. Do rzeki miał mniej więcej dwie godziny spokojnego marszu. Umilał sobie wędrówkę nucąc wymyśloną na poczekaniu piosenkę. Gdy dotarł na miejsce, usiadł nad rzeką i zaczął się jej przyglądać. Niestety nie mógł dostrzec w niej żadnych ryb. Pomimo tego nie miał zamiaru się poddawać, nie po to szedł tu tyle czasu. Zarzucił swoją prowizoryczną wędkę i zaczął czekać. Był tak znudzony, że po jakimś czasie usnął. Drzemał sobie w najlepsze, gdy nagle obudził go czyiś dotyk. Shael przetarł oczy i niechętnie je otworzył, czego natychmiast pożałował. Obok naturianina stał olbrzymi niedźwiedź. Co jakiś czas niepewnie trącał Shaela łapą, jakby chciał sprawdzić, czy ten wciąż żyje. Przerażony chłopak momentalnie wstał i cofnął się od niedźwiedzia, co ten najwyraźniej odebrał jako prowokację do walki. Bestia wydała z siebie przerażający ryk i była gotowa do ataku. Niedźwiedź już miał zaatakować, gdy z oddali dobiegł czyiś głos.
- Przestań!
O dziwo niedźwiedź posłuchał i wnet się uspokoił. Shael oniemiał z radości. Spojrzał się w kierunku, z którego dobiegł głos i zobaczył znajomą twarz. Lyriell, driada opiekująca się Shaelem przybyła w samą porę. Podeszła do niedźwiedzia, położyła dłoń na jego pysku i wyszeptała parę słów, których Shael nie był wstanie zrozumieć. Po chwili zwierzę ponownie zaryczało, odwróciło się i odeszło. Driada nie tylko potrafiła rozmawiać ze zwierzętami, dodatkowo świetnie wpływała na ich zachowanie. Shael nie wiedział, czy wynika to z jej przynależności rasowej, czy z umiejętności perswazji.
- No to... dziękuję za uratowanie mi życia.
- Który to już raz?
- Dokładnie dwudziesty czwarty.
Shael skrupulatnie zliczał sytuacje, kiedy driada uratowała mu życie. Miał zamiar jeszcze kiedyś się jej odwdzięczyć. Niestety nie miał pojęcia, w jaki sposób to zrobić. Lyriell sprawiała wrażenia bycia osobą, która nie potrzebuje zbyt wiele do szczęścia. Nigdy nie miał okazji do spełnienia swojego postanowienia, a dług wobec driady nieustannie rósł. Szczególnie w tym dniu.
- Weź to - powiedziała po chwili driada trzymając w swoich drobnych dłoniach amulet
- Po co?
- Załóż, a żaden niedźwiedź czy wilk już więcej cię nie zaatakuje.
- Brzmi kusząco.
Shael przyjął prezent i natychmiast go przyodział.
- Jednak nie myśl sobie, że żadne zwierze nie zrobi ci krzywdy. Gdy któreś zaatakujesz, to nawet amulet go nie powstrzyma przed obroną, a jego towarzysze z pewnością ruszą pomóc jednemu z nich. Ponadto medalion nie ma żadnego wpływu na zwierzęta tresowane i szkolone do walki.
- Mniejsza, i tak jest on wspaniały. Dziękuję.
Dziękuję. Cała wdzięczność Shaela względem driady znajdowała się w tym nadużywam przez niego słowie. Poza wypowiadaniem go, nie okazał swojej wdzięczności w żaden inny sposób. Teraz, 7 lat od tamtego incydentu, chłopak ponownie zawdzięczał amuletowi swoje bezpieczeństwo. Gdyby tylko mógł cofnąć się w czasie. Shael posiedział jeszcze chwilkę nad strumieniem, cały czas powracając do wspomnień, gdy po chwili uznał, że najwyższy czas wracać do karczmy. Bez problemu wrócił tą samą drogą. Gdy dotarł na miejsce, z budynku właśnie wyszła grupa ludzi. Wszyscy się przekrzykiwali, obficie przy tym przeklinając. Shael z początku nic nie zrozumiał z ich bełkotu, dopiero pojął, co właśnie się stało. Najwyraźniej ci wszyscy ludzie przegrali zawody w siłowaniu się na rękę, co oznaczałoby, że naturianin wrócił do tawerny w idealnym wręcz momencie. Wszedł do budynku i natychmiast dostrzegł, że turniej jeszcze nie dobiegł końca. Pozostała jeszcze finałowa walka. Zawodnicy chcieli przed nią odpocząć. Nic w tym dziwnego, poprzednie pojedynki z pewnością doprowadziły ich do wycieńczenia.
- Witam ponownie - powiedział karczmarz
- Miałem nadzieję, że gdy wrócę, to będzie już dawno po wszystkim.
- Chętnych nie brakowało, a i walki były zacięte. Wszyscy dzielnie walczyli, no ale nie były wstanie pokonać tych dwóch mistrzów. Nie mogę doczekać się ich pojedynku, to dopiero będzie widowisko.
- Zapewne.
Shael był zbyt słaby, aby móc wygrać karczemny turniej w siłowaniu się. Zawsze preferował szybkość i zręczność ponad siłą, co w tej konkurencji na niewiele by mu się przydało. Pewnie poradziłby sobie bez większego wysiłku z paroma pierwszymi oponentami, lecz o równej walce z Kishenzim mógł jedynie pomarzyć. Niby do słabych osób się nie zaliczał, lecz jak wiadomo zawsze znajdzie się ktoś silniejszy, a aktualnie w karczmie było sporo taki osób. Shael przez chwile zaczął zastanawiać się, czy byłby wstanie w jakiś sposób pomóc sobie korzystając z zaklęć, lecz szybko odrzucił ten pomysł. Dziedzina wiatru miałaby minimalną przydatność w tej konkurencji, ponadto prawdopodobnie Shael szybko zostałby przyłapany na gorącym uczynku.
- Karczmarzu, macie może jabłko, czyście wszystkie na cydr wykorzystali?
- Znajdzie się pewno.
Karczmarz ponownie zniknął gdzieś na zapleczu, po czym wrócił trzymając czerwony owoc. Shael stał oparty o ścianę, gdy do jego uszu dobiegł odgłos galopujących koni. Jego sztylety zaczęły ostrzegać go o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Chłopak nie miał wątpliwości, że następni goście nie przyszli tu, aby dobrze się zabawić.
- Karczmarzu, mamy towarzystwo.
- Hę?
Wąsaty człowiek podszedł do drzwi, uchylił je i na zewnątrz. Momentalnie zbladł, a jego wesoły wyraz twarzy zniknął.
- Bandyci! - krzyknął wniebogłosy i zaczął ukrywać pieniądze
"Prawdziwa zabawa dopiero się zaczęła"
Mężczyzna wyciągnął swoje sztylety. Wciąż nuciły pieśń, co już trochę go irytowało.
"Zamknijcie się w końcu. Wiem, co tu się kroi"
Oręż natychmiast zamilkł. Tymczasem Kishenzi próbował opanować przerażonych gości. Słusznie postąpił rozkazując im udać się na piętro karczmy. Na dole jedynie przeszkadzaliby w pokonaniu bandytów i naraziliby się na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Zbóje byli już przy karczmie, słychać było jak zeskakują z koni. Było za późno, aby w jakiś sposób zaryglować wejście. Poza tym rabusie mogliby wkroczyć przez okna wybijając je, co zmusiłoby poczciwego karczmarza do zakupu nowych. Po chwili drzwi otworzyły się przez kopnięcie jednego z bandytów. Gdy ten już stał w przejściu, Shael wyciągnął w jego kierunku dłoń, tworząc tym samym silny powiew wiatru. Podmuch spowodował, że drzwi wróciły do swojego pierwszego stanu i z hukiem zderzyły się z nosem bandyty, niechybnie go przy tym łamiąc.
"Dureń"
Po chwili drzwi znowu się otworzyły, tym razem do karczmy wparowała cała zgraja bandytów. Wyglądali na zaskoczonych. Najwyraźniej spodziewali się jedynie upitego tłumu. Tymczasem zastali pięć przygotowanych do walki osób, z czego jedna w szczególności przerażała samym swoim wyglądem. Shael nie wiedział, czy bandyci już wcześniej słyszeli o Kishenzim, czy widok tygrosałaka sam w sobie był dla nich przerażający. Pierwszy z nich stał w osłupieniu patrząc na Strażnika Lasu, gdy nagle w jego szyję wbił się jeden ze sztyletów Shaela. Reszta jego towarzyszy skupiła swój wzrok na mężczyźnie, podczas gdy ten wyciągał swoją broń z krtani ofiary.
- Witamy na rozdrożach.
Jeden ze złodziei zamachnął się swym toporem na Shaela. Ten bez problemu uskoczył przed powolnym uderzeniem. Broń z impetem wbiła się w szynkwas i dosłownie utknęła. Rabuś bezskutecznie próbował ją wyciągnąć. W tym momencie naturianin zaszedł go od tyłu i przyłożył mu sztylet do gardła. Następnie skierował się w stronę reszty szajki.
- Drgnijcie, a wasz towarzysz...
Nim Shael zdążył powiedzieć "straci życie", jeden ze zbójów pchnął mieczem zakładnika, próbując tym samym dosięgnąć swoim ostrzem naturianina. Ten w ostatnim momencie odrzucił truchło.
- Zwyrodnialcy! - krzyknął dźgnięty bandyta
W istocie, jakim trzeba być potworem, aby bez skrupułów zabić swojego towarzysza tylko po to, aby zyskać cień szansy na okaleczenie napastnika?
- Niech cię szlag! - wrzasnął jeden z rozbójników
Shael wycofał się w stronę swoich towarzyszy broni. Dwóch bandytów było z głowy, pozostało osiemnastu. Plus ten ze złamanym nosem na zewnątrz. Dodatkowo nie wiadomo, czy jeszcze jacyś nie pilnowali koni. Naturianina najbardziej martwił los gości, którzy przedwcześnie opuścili karczmie. Prawdopodobnie zostali oni pierwszymi ofiarami tych bandytów.
Ostatnio edytowane przez Shael 8 lat temu, edytowano łącznie 4 razy.
Awatar użytkownika
Maktem
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Maktem »

Czas mijał, a mętlik w głowie zaczynał się układać. Maktem znowu wrócił do swojej ulubionej czynności, czyli picia alkoholu. Obserwował on z ciekawością zabawę odbywającą się na środku gospody. Tam pokerowy oszust zabawiał gości karczmy. Maktem miał niezwykle mieszane uczucia w stosunku do tygrysolaka. Była to niezwykle miła i pozytywna osoba, jednocześnie będąca bezczelnym oszustem. Zaskakujące jednak było to że wszystkie pieniądze Kishenziego które wygrał, przeznaczył na zabawę w karczmie. Było to jak na oszustów niezwykle dziwne zagranie.
"Zwykle tacy jak on pakują wszystkie pieniądze do swoich tobołków i uciekają jak najdalej aby nikt ich przypadkiem nie okradł". Pomyślał Maktem.
Jego myśli jednak nagle uciekły w inne miejsce. Zaczął zastanawiać się teraz nad trzecim uczestnikiem incydentu- Kadafim. Wyglądał on na typowego najemnika, ocenić to można było po pierwszym rzucie oka. Miał on olbrzymią bliznę na twarzy i przepaskę na oku, co oznaczało prawdopodobnie o tym że w czasie jakiegoś pojedynku utracił je. Był on dodatkowo dobrze zbudowany.
"Poza tym kto normalny trzyma w karczmie pod płaszczem jakąś broń? W sumie nie wiem czym ona była, ale z konturów które widziałem wyglądała na coś wielkości kuszy." Pomyślał Maktem.
Nagle na środku sali zrobiło się znacznie głośniej. Maktem zobaczył węża, Kishenziego i paru pijanych mężczyzn. Od razu domyślił się co tu się za chwile wydarzy. Widział już takie widowiska. Polegały one na tym że osobnik który zwykle jest pijany, ma złapać węża za ogon.
"Niezwykle głupia, ale śmieszna zabawa. Śmieszna głównie dla oglądających." Pomyślał.
W tym momencie Maktemowi przypomniał się pierwszy tego typu "spektakl". Było to kiedy miał około dziesięciu lat. Wybrał się wtedy wraz ze swoim ojcem do gospody niedaleko Arturonu. Było wtedy dość późno, więc celem przybycia tam było wynajęcie pokoju na nocleg. Oczywiście udało się wynająć ów pokój, jednak ojciec Maktema postanowił, że napije się czegoś. Zamówił trunek i usiadł wraz z Maktemem przy stole. Wtedy na środku gospody zebrała się grupka pijanych ludzi i jeden w miarę trzeźwy. Ten przywołał węża i rozpoczął zabawę. Niestety Maktem nie pamiętał samej rozgrywki, ale zapamiętał pomysł. Już wtedy wydawał mu się głupi.
"Pamiętam kiedy chodziłem ze swoim ojcem na dalekie podróże. To dopiero były czasy." Pomyślał.
Obecnie Maktem widział znów tą samą zabawę. Pierwszy śmiałek zachowywał się dość spokojnie. Obejrzał on węża, a następnie rzucił się na jego ogon. Jak łatwo się domyślić wąż oplótł się o dłoń napastnika, i ugryzł go w nadgarstek. Wtedy pierwszy zawodnik odpadł i pobiegł w kąt karczmy.
W tym momencie do karczmarza podszedł jakiś mężczyzna. Widać było po jego twarzy niewielką aprobatę dla Kishenziego. Po wymianie paru słów wraz z Karczmarzem, ten pobiegł do poszkodowanego. Nie był to jednak lekarz. Pobiegł on do obolałego mężczyzny z kieliszkiem jakiegoś alkoholu. Jak jednak okazało się "lek" ten zadziałał perfekcyjnie i mężczyzna od razu, poczuł się lepiej.
"Nie wiem czy jest do dobry sposób na leczenie." Pomyślał Maktem.
Następnie przyszła kolej na następnego "zawodnika". Był on pod znacznie większym wpływem alkoholu. Świadczyło o tym to, że pomylił głowę węża z jego ogonem.
"Czego ja się spodziewałem po uczestnikach tej zabawy?"
Trzeci uczestnik był znacznie bardziej lubiany przez węża. Zaczął się do niego wić. Owinął się on wokół zawodnika, a następnie wpełzł mu do koszuli. Czując to mężczyzna zaczął krzyczeć i biegać w kółko. Niestety nic to mu nie dało. Po chwili waż ugryzł go w kostkę. Maktemowi szkoda było tego człowieka, który po ukąszeniu tym nie mógł chodzić. Na szczęście znalazł on dwójkę kolegów, którzy pomogli mu wyjść z karczmy.
"Oby nic złego nie zdarzyło im się w czasie podróży."
Następnie osoba zwana "silnorękim" wpadła na kolejny genialny pomysł. Wymyślił, że urządzi turniej w zawodach siłowania się na rękę. Zaskakująco szybko udało znaleźć się sędziów oraz podzielić ludzi na grupy.
Z ciekawszych ludzi biorących udział w tym turnieju Maktem zaobserwował Kishenizego i Kadafiego. Osoby te były o tyle ciekawe, iż znał tylko tą dwójkę. Oglądając turniej, znowu zaobserwował sytuacje których nie chciał widzieć. Przypomniało mu się czemu na Kishenziego mówił oszust. Na początku było spokojnie. Nie musiał on oszukiwać. Radził on sobie jednak bez żadnych sztuczek do czasu. W pewnym momencie zaczęli się jednak, naprawdę silni przeciwnicy. Początkowo było spokojnie. Kishenzi lekko przesuwał łokieć aby było mu łatwiej. Później zaczął rozpraszać przeciwników. W pewnym momencie doszło do naprawdę ciężkiego starcia. Kishenzi jednak za pomocą naprawdę banalnej prowokacji, pokonał przeciwnika. W sumie nie można było się dziwić, aczkolwiek ów osobnik nie należał do najinteligentniejszych. Wypił on dwie porcje gryfiego mleka. Mimo iż na początku nie dało to dużego skutku to po chwili, stracił on znacznie na sile. Tym sposobem Kishenzi wygrał, a ludzie którzy z nieznanych powodów postawili na niego, zarobili fortunę. Jego następnym przeciwnikiem był Kadafi. Maktem był niezwykle zainteresowany, co Kishenzi tym razem wymyśli. Przyglądał się się dokładnie jego ruchom.
"Szlachetny człowiek z niego. Nie oszuka swojego wybawiciela."
Kishenzi powoli kładł łokieć na stół, podczas gdy Kadafi był już gotowy. Powoli zaciskali swoje ręce. Nagle na zewnątrz zapanował zamęt. Pod gospodę podjechało dużo koni.
BANDYCI!- Krzyknął Karczmarz z olbrzymim przerażeniem w głosie. Chował on jednocześnie pieniądze, które przed chwilą zyskał.
Maktem, od razu podniósł łuk i założył kołczan. Poprawił następnie kaptur, tak aby nie przeszkadzał mu w czasie celowania. Przesunął następnie swoje tobołki w miejsce niewidoczne dla bandytów. W tym czasie Kishenzi uspokajał gości karczmy. Maktemowi do ucha wleciała informacja iż hasło do pokoju na górze to nazwa karczmy. Nałożył strzałę na cięciwę i przygotował się do bójki. W obronie karczmy oprócz niego stanęły 4 osoby. Byli to: Kadafi, Meikushika, Kishenzi i Shael.
"Będzie ciekawie." Pomyślał Maktem.
Drzwi karczmy otworzyły się i do karczmy wchodził pierwszy bandyta. Zatrzasnęły się one jednak tak szybko jak otworzyły, łamiąc mu nos. Spowodowane to było magią Shaela. Szybko jednak wparowali kolejni bandyci. Shael zabił jednego z nich. Następnie spowodował śmierć następnej osoby. Maktem wystrzelił pierwszą strzałę i trafił jednego z bandytów w klatkę piersiową. Człowiek przewrócił się i na ziemię zaczęła sączyć się krew. Cofnął się bardziej pod ścianę i tam zaczął strzelać do kolejnych przeciwników.
"Ciekawe czemu taka ilość tak dobrze uzbrojonych bandytów najechała na zwyczajną Karczmę?" Zastanowił się Maktem, wystrzeliwując kolejną strzałę w kierunku jednego z przeciwników.
Awatar użytkownika
Kadafi
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kadafi »

Do środka wpadło około 20 bandytów. Tych samych bandytów którzy w dzieciństwie porwali go i zamierzali sprzedać w Arturonie jako niewolnika. Od tamtego czasu Kadafi wybił trochę ich zgrai. Kiedyś ta banda liczyła ze dwa razy więcej członków, lecz Kadafi tropił ich i wybijał pojedynczo. Zabijał okrutnie, bez litości. Chciał aby cierpieli. Lubiał patrzeć jak ktoś cierpi, w szczególności gdy ten ktoś kiedyś próbował wyrządzić mu krzywdę. Potrafił obcinać palce, po kolei. Wylewać wrzątek na twarz. A w szczególności lubiał obdzierać ze skóry. W ten sposób zabił herszta tej bandy. Ukrywał się on w porcie w mieście Arturon. Kadafi szukał go pół roku. Walka z nim nie trwała długo, zdecydowanie więcej trwały tortury. Herszt mimo swojego strasznego wyglądu i wielkiej, masywnej postury nie odważył się podczas nich spojrzeć Kadafiemu w twarz. Jedyne co robił to piszczał jak mała dziewczynka smażona we wrzącym oleju, głośno, z rozpaczą w głosie licząc, że ktoś go usłyszy. Pomoc nie nadeszła, a raczej nie zdążyła nadejść. Jeden ze strażników miasta usłyszał krzyki i dostrzegł Kadafiego, jednak w tym momencie herszt już nie żył. Udało mu się uciec, jednak bandyci ruszyli w pościg.
Z początku Kadafi miał dzień drogi przewagi, lecz bandyci znali wszystkie okoliczne skróty i skrupulatnie skracali do niego dystans. Tropienie go nie było trudne. ponieważ gdziekolwiek się nie pojawił, jego blizna przyciągała wiele uwagi. Nie posiadał też wystarczającej wiedzy, aby wystarczająco długo przetrwać w lesie, dlatego schowanie się w okolicznych jaskiniach i przeczekanie bandytów nie wchodziło w grę. Tym bardziej że jego tropiciele byli wystarczająco zdeterminowani, by go znaleźć. Wiedzieli, że każdy z nich może być następny na jego liście.
Kadafi uciekał tak przez około dwa tygodnie. Myśląc że ich zgubił zatrzymał się w gospodzie aby w końcu trochę dłużej odpocząć. Mylił się niemalże śmiertelnie. Jakimś szczęśliwym trafem obudził się w środku nocy i usłyszał nadjeżdżające konie. Od razu zerwał się z łóżka, zabrał swój bagaż, pobiegł do stajni zabierając konia i zaczął uciekać. Bandyci deptali mu po piętach do białego świtu. Uciekł im tylko i wyłącznie dzięki temu, że jego koń w przeciwieństwie do ich wierzchowców był wypoczęty i mógł jeszcze galopować.
Przez trzy miesiące nie pozwalał sobie na żaden odpoczynek trwający dłużej niż pół dnia lub nocy. Aż do teraz, co było jego wielkim błędem. Ponownie myślał że po takim okresie czasu bandyci dali sobie spokój zostając gdzieś daleko z tyłu. Ponownie się mylił, tym razem jednak miał sojuszników, przy pomocy których mógł im stawić czoła. Wiedział jednak że ci bandyci są bardzo dobrze uzbrojeni i wyszkoleni, a ta walka będzie jedną z trudniejszych w jego życiu.
-Uważajcie - powiedział - to nie są pierwsi lepsi bandyci. Oni dobrze wiedzą co mają robić. I jak.
-My też - odpowiedział Maktem posyłając kolejną strzałę w kierunku przeciwników.
W tym momencie bandyci ruszyli skoordynowanym atakiem, próbując wykorzystać swoją przewagę liczebną.
- Nie dajcie się otoczyć! - wrzasnął Kadafi. Niby błahostka i oczywista oczywistość, jednak wielu wojowników w ferworze walki zapomina o tym. Kadafi o tym wiedział. Bandyci też.
W tym momencie Kadafi odciął głowę jednego z napastników. Krew siknęła po ścianach i suficie. Siknęła również prosto w twarz napastnika, który próbował zabić go od tyłu. Wytrąciło to napastnika z równowagi. Kadafi to wykorzystał i zręcznym piruetem odciął mu głowę.
Niestety mimo ostrzeżeń, Mei i Maktem zostali otoczeni i oddzieleni z dala od reszty. Na ratunek ruszył im Shael. Imponująco wyciął dwóch przeciwników, trzeci jednak zdołał sparować jego uderzenie i spróbował wyprowadzić kontrę. Nie zdążył, Kadafi zdołał dobiec do napastnika i przeciąć przeciwnika w pół, ponownie ratując mu życie. Zaskoczony chłopak porozumiewawczo kiwnął tylko głową w ramach wdzięczności.
Drzwi do karczmy ponownie otworzyły się z hukiem, a do środka wpadło kolejnych dziesięciu bandytów, którzy wcześniej prawdopodobnie pilnowali koni. Obrońcy karczmy tracili już siły do dalszej walki, a widok następnych przeciwników tylko obniżył ich morale. Mimo wszystko dalej próbowali ich wyprzeć z pomieszczenia.
Awatar użytkownika
Meikushika
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Meikushika »

Gdy Kishenzi zmienił swoją formę większość ludzi była już na piętrze karczmy. Pozostało pięć osób. Mei spodziewała się wszystkich poza jednym. Zdała sobie sprawę, że brał on udział we wcześniejszej zabawie. Zaatakował bandytów jako pierwszy, magią. Elfka uśmiechnęła się na widok drzwi krzywdzących mężczyznę, który przed chwilą je otworzył.
"Nie tylko ja jestem magiem w tej karczmie. W takim razie ta walka może być pouczająca. Ciekawe jakie jeszcze zna sztuczki?"
Następnie młodzieniec zabił jednego z przeciwników, a po chwili zręcznie uniknął ataku. Meikushika zdała sobie sprawę, że tańczyła z nim raz czy dwa. Najwidoczniej swoją sprawność wykorzystywał nie tylko w tańcu, ale i w walce. Po chwili umarł kolejny bandyta. Wcześniejszy przeciwnik "pana wielkie szczęście" wyciągnął łuk i wypuścił pierwszą strzałę, po czym poszedł pod ścianę, aby oddalić się od wrogów i jednocześnie stać się mniej widocznym. Dziewczyna zauważyła, że trafił już pierwszą strzałą. Uznała to za imponujące.
"Musiał dużo ćwiczyć. W sumie mogłabym zrobić to samo." pomyślała. Uznała jednak, że dwóch łuczników na pięć osób to trochę za dużo, po za tym o wiele lepiej szła jej walka magią aniżeli łukiem. Za pomocą powietrza sprawiła, że kilkanaście sztućców rozrzuconych po karczmie uniosło się, po czym z przerażająco-wspaniałą prędkością zaczęły lecieć w stronę wrogów. Wbiły się one głównie w twarze bandytów. Niektórzy padli na ziemie obrywając w skroń, inni próbowali wyjąć widelce wbite w głowy. Cóż, widok nie był zbyt piękny, albowiem po ich twarzach szybko zaczęły płynąć drobne strużki krwi.
"Może nie za wiele to da, ale jednak zaboli, sprawiając, że przeciwnicy stracą trzeźwość myślenia, chociaż na chwilę. Mam nadzieję."
Po chwili dziewczyna zauważyła, że w jej stronę biegnie niezbyt urodziwy mężczyzna. W dłoni trzymał pospolity miecz, którym gotował się do wymierzenia ciosu. Mei wiedziała, że ma małą szansę na uskoczenie przed atakiem, gdyż przeciwnik był zbyt blisko, a po za tym nie miała ona zbyt wiele miejsca. Zamiast tego podniosła lewą rękę do miejsca, przez które miała przelecieć broń i utworzyła wokół niej małą ognistą tarczę. Na szczęście zdążyła na czas. Miecz bandyty uderzył. Po sile z jaką mężczyzna uderzał można było stwierdzić, że broń przetnie dziewczynie rękę, lecz tak się nie stało. Zamiast tego zatrzymał się on zaraz przed skórą, a miejsce, w którym zetknął się z tarczą, zabłysnęło drobnym i jaskrawym płomieniem. Podczas gdy przeciwnik zastanawiał się, dlaczego jego atak nie zadziałał, dziewczyna położyła swoją prawą dłoń na jego klatce piersiowej i skumulowała w niej trochę ognia, który szybko wypalił dziurę w ubraniu bandyty. Mężczyzna po zdaniu sobie sprawy z zaistniałej sytuacji krzyknął i odskoczył w tył. Niestety było już za późno. Elfka zabrała rękę i pozwoliła, aby ten piękny żywioł zajął się resztą. Ten rozprzestrzenił się po ciele napastnika, któremu elfka zabrała już miecz.
"Cóż, lepsze to niż nic, a jemu się już raczej nie przyda. Nie chcę zabijać, ale co innego mi pozostaje w takiej sytuacji?"
Podczas całej tej sytuacji Meikushika była tak skupiona, że nie zwracała uwagi na to, co dzieje się wokół. Gdy w końcu rozejrzała się po karczmie, zauważyła, że została otoczona! Serce zaczęło jej bić szybciej przez co również powietrze wokół niej zaczęło drżeć. W normalnych okolicznościach mogłaby stworzyć małe "tornado" i przebiec między zdezorientowanymi wrogami. Niestety, nie mogła tego zrobić, bo obok niej stał jej sojusznik, którego nie mogła zostawić. Po za tym naraziłaby go również na atak wiatru, który mógłby mu zaszkodzić. Jedyne co mogła na razie zrobić to stworzyć wokół ich obu tarczę. Sądziła, że w tym przypadku ognista zadziała lepiej niż powietrzna. Gdy wokół łucznika pojawiła się cienka otoczka, ten zdziwiony przyjrzał się jej, po czym spojrzał na dziewczynę. Ta uśmiechnęła się uspokajająco. Na szczęście nie musiała się dłużej zastanawiać nad innym rozwiązaniem, bo do akcji wkroczył drugi mag zabijając dwóch napastników. Trzeci jednak dał radę skontrować jego atak. Na szczęście niedaleko stał mężczyzna z przepaską na oku, któremu udało się uratować wybawcę Mei. Cała sytuacja była takim zlepkiem pomocy i ratowania, że dziewczyna poczuła nagłą więź z nowo poznanymi sojusznikami. Elfka podziękowała, po czym wróciła do dalszej walki.
Meikushika zaczynała się męczyć gdy do karczmy wparowali kolejni wrogowie. Nie było ich wielu, jednak ich widok nie był zbyt pocieszający. "Rzuciła" kolejnymi sztućcami. Jednak nie miały już one takiej samej mocy. Zmęczenie i nastrój dawały o sobie znać, szczególnie podczas używania magii.
Awatar użytkownika
Kishenzi
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kishenzi »

Całe przedstawienie wielce radowało tygrysołaka. Widać było, że drużyna mogłaby prawdopodobnie, przy odrobinie szczęścia pokonać cały ten oddział. Już na pierwszy rzut oka widać było, że nie są oni dobrze zgranym zespołem i zapewne walczą ramię w ramię dopiero po raz pierwszy w całym swoim życiu. Przyglądając się stylowi walki, starał się ocenić umiejętności oraz co nie każdy potrafił, także charakter walczących.
Pierwszy zaatakował Tajemniczy Nieznajomy, którego widocznie bawiła sytuacja, bo nawet w tak poważnej sytuacji zachował pewną dozę komizmu sytuacyjnego oraz gry teatralnej. Gdy tylko bandyta wparował przez drzwi, rudowłosy mężczyzna zamknął mu je, powodując przejmującą falę bólu, oraz prawdopodobnie powodujące równie wielkie cierpienie, złamanie nosa. Akcja typowa dla reżyserów wielu sztampowych, mimo że nadal zabawnych spektakli. Tygrysołak zachichotał pod nosem i dalej przypatrywał się walczącemu. Ten szybkim ruchem rzucił jednym ze swoich noży w krtań bandyty stojącego najbliżej.
Noże... ~ Pomyślał Kishenzi przyglądając się kunsztownie wyglądającym klingom. Obydwie wręcz krzyczały do wszystkich obecnych, że są obiektami bardzo silnie zaczarowanymi, jednak nie chciały wyglądem zdradzić, jakież to zaklęcia zostały na nich użyte. Przykładowo wygrawerowany skorpion czy pająk mogłyby sugerować, że noże posiadają silną truciznę i lepiej nie mieć z nimi nic do czynienia. Wyciosane skrzydła mogłyby postronnego obserwatora nakierować na fakt, że ów ostrza wracają po rzucie prosto do rąk właściciela. Tutaj jednak nic nie podsuwało żadnego pomysłu. Następnie Kishenzi skoncentrował się na samym rzucie. Był to bardzo szybki i precyzyjny lot. Miotający musiał mieć za sobą wiele lat treningu oraz wrodzonego talentu, aby dokonać czegoś tak dokładnego. Ostrze mimo przelecianego dystansu wbiło się dokładnie w tętnicę szyjną, przebijając dodatkowo krtań na wylot.
~ Nie chciałbym stanąć z nim w szranki. Na odległość nie miałbym szans, to pewne. Sądzę, że walka pomiędzy nim a Kaynearem byłaby naprawdę interesująca i zwróciłaby uwagę całego lasu. Ciekawe jak daje sobie radę na ciut bliższym dystansie ~ Pomyślał Kishenzi i dalej obserwował pole bitwy. Nagle usłyszał tekst, który kompletnie załamał tygrysołaka.
Witamy na rozdrożach? Serio? Twardzielska gadka zaczyna się robić poważna, gdy mówi ją osoba o równie poważnym wyglądzie, a ten tutaj to wyjątkowo chucherko. Osoba, która powinna to powiedzieć, byłaby ze dwa razy szersza w barach... no i miałaby trochę więcej mięśni ~ Powiedział, do reszty załamując się w duszy. Nie negował, że Nieznajomy był osobą, która była śmiertelnie niebezpieczna, jednak takie teksty przyprawiały go o mdłości za każdym razem, gdy wypowiadał je ktokolwiek mniejszy od niego samego. Nie twierdził oczywiście, że ma do tego typu tekstów monopol, Inne osoby budzące respekt i strach samym wyglądem także mogły czegoś takiego używać. Przykładowo taki mężczyzna Uchybionej Urody z powodu swojej opaski na oku, mógłby z pełnym rodzicielstwem wypowiedzieć tę kwestię, jednak nie osoba o tak wątłej budowie. To po prostu źle wyglądało.
Następny wróg zaatakował z pewną dozą zaskoczenia, jednak to niespecjalnie mu pomogło. Ognistowłosy we wręcz ignorancki sposób wyminął powolnie lecący topór ów oponenta i stanął za nim, przyglądając się wbitemu w barek toporkowi bojowemu. Ten ruch nie zrobił na tygrysołaku żadnego wrażenia, gdyż cios był tak powolny i ociężały, a na dodatek wystarczająco nieskoordynowany, że uchylić się mógł nawet ślepiec z zawiązanymi nogami, albo i nawet bez nóg. Dodatkowo Pseudotwardziel nie wykonał żadnej stylowej kontry ani riposty. Zupełnie zignorował ten cios i jakby nigdy nic przyłożył sztylet do szyi wroga. Następnie jeszcze pogorszył swoją sytuację w oczach Kishenziego, wykorzystując rabusia jako własnej prywatnej, żywej tarczy. Zmiennokształtny nienawidził takiego manewru, bo twierdził, że jest to brak odwagi na otwartą walkę.
~ Śmiałbym się, gdyby któryś z tych bandytów w przypływie szaleństwa i rozpaczy przeszył swojego towarzysza, próbując dosięgnąć tego nożownika. ~ Pomyślał i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jeden z mniej odpornych psychicznie napastników przebił ciało towarzysza. Mimo wcześniejszych osobistych zapewnień tygrysołakowi wcale nie było do śmiechu. Żal mu wręcz było tych dwóch. Martwy rozbójnik musiał patrzeć, jak jego ciał rozdziera się i ulatuje z niego krew z powodu cios niedawnego przyjaciela i kompana. Z drugiej strony jednak ów zabijający, teraz będzie musiał sobie poradzić psychicznie z tym, że zabił towarzysza broni, a dodatkowo nawet nie drasnął stojącego za nim celu. Nagle tygrysołak wrócił do siebie i otrzeźwiał z jakiegoś dziwnego stanu współczucia dla wroga. Otrząsnął się i dalej chciał oglądać popisy nożownika, jednak ten wycofał się w stronę obrony. Kishenzi jednak już i tak wystawił ocenę swojego towarzysza i nie potrzebował więcej przedstawień. Wiedział, że nie polubi ów rudego mężczyzny. Broń, twardzielski styl bycia oraz tendencja do używania ludzi jako tarczy. Wszystko działało na niekorzyść walczącego. Przeniósł jednak swój wzrok na kolejnego obrońcę, gdyż tym razem to dawny napastnik był w centrum uwagi.
Następny walczący wybrał do walki łuk. Gdy tylko poprzedni obrońca zabił ostatniego w swojej serii, ten wystrzelił potężny, bełt ze stalowym grotem oraz lekko postrzępionymi lotkami. Strzała poleciała prosto w przeciwnika i z głuchym hukiem wbiła się w serce napastnika, odrzucając go na kilka dobrych metrów.
No no, nasz kolega albo ma naprawdę dobry łuk, albo jest profesjonalistą. Z tym to na pewno muszę umówić Kayneara. Chce zobaczyć, jak walczą o to, kto jest lepszy w strzelaniu. ~ Pomyślał i jeszcze raz spojrzał na klęczącego. Widać siłą była tak wielka, że musiał aż paść na kolana, aby nie uderzyć twarzą w ziemię. Ów ofiara niesprawiedliwego pojedynku złapała się za pierś i spojrzała na krew kapiącą na klepki pod nim. Plama robiła się powoli coraz większa i rozlewała się pomiędzy łączeniami deseczek, wypełniając wszystkie otwory czerwoną posoką, tworząc przy tym nieregularny labirynt. Ów umierający, widząc już, że jest w stanie agonalnym, spojrzał tylko na swojego oprawcę i wskazał go palcem. Pozostali bandyci spojrzeli się we wskazanym kierunku i ruszyli by pomścić umierającego towarzysza. Równie szybko co ruszyli, tak stanęli w miejscu, gdyż już kilku z nich padło pod ciężarem kolejnych ciężkich bełtów, wypuszczanych jeden za drugim z wielkiego łuku. Mężczyzna cofnął się i stanął przy ścianie, by ciężej było go dosięgnąć. Dalszy dystans, więcej czasu na strzelanie. Same profity, tym bardziej że na takiej odległości, trzy metry w jedną czy też drugą stronę nie robiły specjalnie dużej różnicy, dla wprawionego strzelca z dużym stażem.
O tak, muszę zorganizować takie spotkanie. Tylko trzeba jeszcze wymyślić jakąś nagrodę... coś, o co Kaynearowi chciałoby się walczyć... ~ Nagle jego wzrok nieprzypadkowo padł na elfkę, bardzo ładną z resztą niewiastę. Jak wiadomo nie jednemu w Alaranii Kaynear lubował się właśnie w damach pochodzenia elfickiego bądź fellariańskiego. Kręciły go także kobiety niebezpieczne i umiejące zabić bez oporów. Mei była więc partią idealną dla takiego łowcy nagród jak On.
Niezależnie czy się zgodzi, czy nie, teraz jest jej kolej na przedstawienie swoich możliwości. ~ Dodał w myślach i skierował całą swoją uwagę na elfkę.
Dziewczyna uniosła siłą woli sztućce i cisnęła nimi w przeciwników, raniąc ich bardzo dotkliwie. Kishenzi potrząsnął z niedowierzaniem głową.
~ Dlaczego kobiety mają tak wielką tendencję do tworzenia w mojej głowie szowinistycznych skojarzeń?
Mężczyźni byli jedną wielką zgrają jeżozwierzy. Każdy z nich błyszczał niczym stalowy golem w świetle wschodzącego słońca. Już po chwili jednak zamienili się raczej w wodospady krwi, gdyż zastawa stołowa przebiła skórę i sprawiła, że czerwona posoka wypływała dziarskim nurtem. Kilkoro nieszczęśników, którym noże i widelce poprzebijały tętnicę szyjną, już leżeli na podłodze i powoli się wykrwawiali, jeszcze bardziej brudząc podłoże. Obraz był dość zabawny. Trupy coraz gęściej wyścielały podłogę, a klepisko z każdą chwilą coraz mniej wyglądało na dębowe deski a coraz bardziej na pyszny czerwoniutki barszczyk, lekko doprawiony czymś ciemniejszym.
Dziewczyna mimo skupiania się na ostrzale artyleryjskim za pomocą noży i widelców zauważyła, pędzącego na nią mężczyznę z łagodnie ujmując, niezbyt uroczą twarzą. Bynajmniej wyborów na miss Alaranii by nie wygrał. Elfka wytworzyła ognistą tarczę, w miejscu gdzie przewidziała cios i przetrzymała bez większego trudu na twarzy całe uderzenie potężnego miecza. Następnie delikatnym jak na dziewczę przystało ruchem, dotknęła oponenta w klatkę piersiową, powodując wypalenie się jego ubrania. Chwilę później mężczyzna już tańczył i skakał, krzycząc i błagając o pomoc, jako żywa pochodnia rozświetlająca karczmę. Dzięki dobrze wykonanym deską podłoga nie zajęła się ogniem, pozwalając przy tym walczącym dalej męczyć bandytów, i pozostawiając biednego skwierczącego człowieczka na pastwę wiecznie głodnego żywiołu.
Ajć. To musiało boleć. Pomyślał i nagle zorientował się, że jego skupienie przeszkodziło mu w zauważeniu niebezpieczeństwa.
Tuż za nim stał mężczyzna z długim dwuręcznym mieczem. Ostrze już spadało prosto na jego głowę, w celu rozbicia jej na dwoje. Cwany i odważny ruch. Mimo tego nierozważny, gdyż tygrys nadal był bardzo zręczny, i jednym szybkim ruchem odsunął się z trajektorii lotu klingi. Gdy miecz spadł poniżej zamierzonego miejsca, bandyta zachwiał się, i nagle poleciał do przodu jak długi. Bandyta w panice sięgnął po nóż, jedna na nic się to nie zdało. Tygrysołak nie czekał długo, aby wykonać kontratak i jeden z jego olbrzymich mieczy już spadał na plecy nieszczęśnika. Sekundę później słuchać było tylko Rozpaczliwy dźwięk umierającego człowieczka oraz dźwięk chrzęstu miażdżonych kręgów w kręgosłupie. Sekundę później bandyta już był praktycznie przepołowiony. Jęki bólu ustały, a zamiast tego było słychać delikatne syknięcia, gdy krew wypływała z przerąbanych żyłek. Zwłoki były w opłacanym stanie. Aktualnie to nawet grabarz miałby problem, aby je poskładać do trumny. Wyglądały, jakby je ktoś zmiażdżył kilkutonowym klockiem żelaza i jeszcze kilka razy dla pewności przerąbał toporem obusiecznym. Z kilku miejsc wystawały kości, a w kilku następnych ów kawałki wapienia leżały jako wolne elementy nowej mozaiki, w kolorach bieli i czerwieni, na podłodze. Gdyby przywołać lekarza, prawdopodobnie znalazłby tutaj resztki żołądka oraz elementy dolnej części płuc. Ogólna masakra i rzeź. Kilku innych śmiałków, którzy chcieli się targnąć na życie Kishenziego inteligentnie się cofnęło i dołączyło do grupy otaczającej Mei oraz łucznika. Bogowie tylko wiedzą jak on się tam znalazł, skoro jeszcze przed chwilą stał przy ścianie, jednak wiele rzeczy mogło mu umknąć. W końcu był pochłonięty na kilka sekund jednym z osiłków.
Sytuacja dziewczyny oraz łucznika nie przedstawiała się zbyt dobrze. Byli zupełnie okrążeni przez pozostałych przy życiu bandytów, jednak mimo tego tygrysołak nie chciał interweniować. Mógłby rzucić się na tę zgraję i przerzedzić ich szeregi, jednak wolał pozostawić sytuację, aby sama się rozwiązała. Chciał zobaczyć, na co jeszcze stać czarodziejkę, bo nie liczył na dalszy pokaz od bardzo monotematycznego łucznika.
Dziewczyna, zamiast atakować, jak na prawdziwego maga przystało, rzuciła zaklęcie bariery i schowała się wewnątrz ochronnej kopuły.
Oj no dalej, już zaczynałem cię lubić! ~ Pomyślał, licząc na ciąg dalszy magicznego pokazu. Zamiast tego otrzymał kolejną porcję walki pozostałych wojowników. Wcześniej zaniedbywany przez tygrysa Wybawiciel odcinał po kolei główki, krzycząc coś do pozostałych. Ci najwyraźniej nic nie słyszeli, bo bez żadnego ładu ani składu Tajemniczy nieznajomy rzucił się w wir walki. Zabij jednego, boleśnie tnąc go i raniąc, a następnie dobrał się do drugiego. Magiczną serią ciosów zabił kolejnego wojownika i skierował się do jeszcze innego. Taki pokaz siły lekko zaimponował Kishenziemu. Ognistowłosy od jakiegoś czasu trzymał się na uboczu, lecz teraz uratował w ogóle nieznanych sobie ludzi. Trzeci jedna sparował jego cios nożem i nagle łowca stał się ofiarą. Już tygrys spinał mięśnie do skoku, aby uratować nieznajomego, gdy nagle ostrze mężczyzny z przepaską na oku przecięło ciało biednego oponenta Rudego. Para wymieniła szybkie uprzejmości i stanęli do dalszej walki.
Pozostało niewielu przeciwników. Dokładnie trzech, licząc już facecika ze złamanym nosem. Nagle jednak do karczmy wbiegła kolejna grupa dziesięciu w pełni uzbrojonych mężczyzn.
- Na brodę Gorloga, wy się rozmnażacie przed tą karczmą czy skąd was tak wielu? - Zapytał ironicznie, jednak nie czekał na odpowiedź. Zagwizdał, najgłośniej jak umiał, a w oddali dało się usłyszeć bardzo głośnie ćwierkanie ptaków. Zdziwieni mężczyźni spojrzeli się po sobie i zaczęli się głośno śmiać.
Nagle wszyscy jak jeden mąż krzyknęli i polecieli we wszystkie strony, bez specjalnego powodu. Dwaj nieszczęśnicy, którzy stali na samym przodzie, idealnie poszybowali w stronę uzbrojonego tygrysołaka. Ten wykonał wielkiego młyńca mieczami i w akompaniamencie chrzęstu łamanych kości w odcinku szyjnym, przerąbał się przez dwie głowy niczym wirnik. Ciała bezwładnie poleciały dalej i upadły z głuchym łoskotem. Odcięte od reszty truchła czerepy poturlały się i przekoziołkowały, wesoło odbijając się od podłoża, a następnie jedna z nich trafiła do kosza na odpadki i resztki jedzenia.
- Zabawne. Właśnie wymyśliłem nową zabawę na wieczory w karczmach. Nazwę ją koszówką. - Powiedział raczej sam do siebie i spojrzał na drzwi, gdzie sapały trzy powody, dlaczego bandyci woleli polecieć niż twardo stać na nogach. Gigantyczne odyńce już tarły kopytkami o podłogę, gotowe przystąpić do kolejnej szarży. Za nimi już czekały także ulubieńce Kishenziego, dwa monstrualnych rozmiarów niedźwiedzie.
Podręczne zoo przecisnęło się przez wrota do karczmy i stanęło przy wejściu. Kishenzi wydał z siebie ogłuszający ryk, po którym każdy ze zbirów wstał i trzęsąc się ze strachu, wycelował klingę w zwierzęta. Pozostało 6, gdyż pięciu nieszczęśników przeszło lądowanie na przedmiotach niekoniecznie do tego przeznaczonych, jak na przykład ostrza toporów czy ściany, bądź w mniej lub bardziej przypadkowy sposób trafili pod kopytka rozszalałych dzików. Na niekorzyść mężczyzn działał jeszcze fakt, że byli oni rozdzieleni równo na dwie grupki po trzy osoby w każdej. Kishenzi podszedł do grupy mężczyzn na lewo od drzwi wejściowych i dał znak potężnym niedźwiedziom, aby również do niego dołączyły, i przycisnęły ich do ściany. Tymczasem odyńce coraz bardziej spychały pozostałych wojów w stronę ściany.
- Oj panowie, wy to się nie umiecie bawić. Przyszło trzydziestu silnych i pewnych siebie mężczyzn walczyć przeciwko pięciorgu zupełnie zaskoczonych wędrowców. Trochę nie fair, nie sądzicie? W sumie no to nadal jest dość nierówno, ale wybaczam. - Wypowiedział ironicznie di bandytów, śmiejąc się w duchu. Cała sytuacja go bardzo bawiła, do karczmy wparowało razem trzydziestu ludzi, a ze względu na opór, jaki stanowiła grupka ledwie pięciu nieskoordynowanych, oraz zupełnie niezgranych ze sobą ludzi, zostało ich zaledwie 6. Sześciu przerażonych i ledwie zdolnych do walki ludzi. Komizm był tutaj aż nazbyt widoczny.
Kishenzi dał znak zbitym w ciasnym rogu przeciwnikom, aby wyszli na lepiej oświetlony środek. Ci zupełnie obezwładnieni strachem, posłusznie wyszli na wskazane miejsce, mając jeszcze nadzieję na łaskę ze strony tygrysa. Jeszcze nie wiedzieli, że nie mają co na nią liczyć.
- No dobra panowie, skoro tacy z was wojownicy to trochę powalczymy. - Powiedział i wyciągnął jednego, akurat odwróconego za kaftan. Dwaj pozostali wpatrywali się w groźne oblicza niedźwiedzi i nawet nie myśleli, aby ruszyć do ataku. - No dalej, walcz. - Dodał i delikatne dziabnął go w ubranie mieczem. W ten sposób sprowokowany spróbował zaatakować niespodziewanym ciosem z góry. Kishenzi jednym mieczem sparował uderzenie, wytrącając oponenta z równowagi, a drugim przebił mu czaszkę, od podbródka aż przez czubek głowy, gdzie wystawała końcówka miecza. Tygrysołak wyciągnął miecz i kopnął jeszcze upadające truchło na swoją lewą stronę. Dał znak jednemu z niedźwiedzi, przygotował się do walki z następnym zmuszonym wrogiem. Tym razem nie musiał jednak czekać na reakcję bądź zmuszać przerażonego mężczyzny do walki. Ten sam zaatakował szybką serią ciosów niczym z rycerskiej sekwencji. Kishenzi na początku dał się wojownikowi wykazać, cały czas blokując powtarzające się ruchy, nie cofając się jednak ani na krok. Po chwili znudziła go ciągła obrona i przystąpił do szybkiego kontrataku. Na początku, dla zabawy powtarzał utarty schemat, który przed sekundą zaprezentował mu niedoszkolony rycerz, a potem zupełnie zmienił rytm, cały czas uśmiechając się złowieszczo. Już po kilkudziesięciu sekundach bandyta stracił swoją prędkość obrony i w końcu opadł z sił. Jego koniec nadchodził z góry. Ostatkami sił uniósł klingę nad głowę, by sparować cios, jednak nagle jakby znikąd nadleciał drugi cios za pomocą drugiego miecza, dotychczas zupełnie nieużywanego. Atak nadleciał od lewej strony z poziomu. Tak bardzo niespodziewany, że renegat ledwie zdążył zobaczyć, co będzie powodem jego śmierci, a już jego czaszka została przecięta na pół, idealnie w poziomie. Truchło osunęło się i zwaliło zupełnie bezwładnie. Górna część czerepu potoczyła się kawałek dalej i również upadła, kreśląc kolejne czerwone pręgi na ziemi.
Niedźwiedź już chciał złapać kolejnego straceńca, gdy nagle ten zaczął uciekać. Ile sił w nogach ruszył ku wyjściu. Kishenzi uśmiechnął się jeszcze bardziej, wbił miecze w ziemię, i rzucił się na cztery łapy. Trzy skoki, i już leżał plecach biednego bandyty, rozszarpując mu kolejne kawałki ciała. Pod koniec przegryzł ścięgna w udach i pozostawił biednego na bolesną agonię z wykrwawienia.
Pozostało trzech, coraz to bardziej poharatanych walczących, którzy starali się walczyć o życie w kąciku odyńców. Nagle jeden z nich przewrócił się o nogę drugiego ziomka i wpadł pod kopytka dzików. Krew tryskała na wszystkiego strony, a umierający oraz głośniej krzyczał. Nagle zupełnie zamilkł, z bardzo prostego powodu. Zmiażdżyli mu głowę i nie miał już czym krzyczeć.
- No dobra panowie, jako że zostało was dwóch, to dobrodusznie pozwolę wam walczyć w parze. Lubicie napadać z przewagą liczebną więc macie w tym jako tako wyrobione umiejętności. - Powiedział kpiąco do dwóch pozostałych straceńców. Nie wierzył, że mieliby szansę nawet we czterech, więc dwóch tym bardziej nie stanowiło przeszkody.
- Ale wtedy cię pokonamy panie! Nie boisz się? - Zapytał zupełnie już oszołomiony bandyta. Widać musiał należeć do grupki, która pozostała z pierwszych szeregów i musiał już być wyczerpany psychicznie.
- Może gdybym miał worek na głowie i związane ręce... Chociaż nie... wtedy też nie. - Skwitował Kishenzi i zamachnął się mieczem, jak gdyby dopiero pierwszy raz trzymał go w ręku. Już sekundę później z gracją odbijał i unikał serii ciosów, od dwóch przeciwników naraz nagle zauważył, że przeciwnik zaszedł go od pleców i stara się wyprowadzić pchnięcie. Tygrysołak złapał przeciwnika stojącego przed nim za kark i cisnął nim tak, aby nadział się na niczego nieświadomego skrytobójcę.
- Nie ładnie tak atakować od tyłu. - Powiedział w sumie do nikogo, gdyż przed nim tak naprawdę nikogo nie było. Dopiero po chwili obrócił się i spojrzał z pogardą na swojego stojącego przeciwnika. Jego przypadkowa ofiara już leżała obok, a bratobójca stał i czekał na dalszy rozwój walki. Zupełnie nie przejął się faktem, że właśnie zabił towarzysza broni. Teraz był gotowy do dalszej walki, jak gdyby nic się nie stało.
Kishenzi zadowolony z takiego obrotu rzeczy zaszarżował na przeciwnika, w ostatniej chwili podcinając go, jak jeszcze kilka godzin temu swojego poprzedniego oprawcę. Tym razem jednak nie ryknął mu w twarz, aby go przestraszyć, lecz zamiast tego tą samą nogą z całym impetem wbił mu stopę w mostek. Kości zagruchotały i połamały na drobne kawałeczki. W miejscu gdzie jeszcze przed chwilą była tygrysia łapa, teraz zebrała się czerwona kałuża krwi. I to już było po wszystkim. Został tylko jeden, który jeszcze w agonalnych krzykach i bólach przeklinał okrutnego oprawcę, który przegryzł mu ścięgna, uniemożliwiając ucieczkę. Tymczasem Kishenzi jakby zupełnie nieprzejęty tym faktem zmienił formę z powrotem na ludzką i wykrzyczał uradowany:
- No i gratuluje wszystkim! O tak! Pokazaliśmy im! Łuuuu! Ja chce teraz balować do białego rana! - Po czym spojrzał na okno. Słońce właśnie wschodziło nad widnokręgiem i już przedzierało się przez korony drzew. - Eh... No to sobie pobalowałem... Za jakąś godzinkę będziemy mieli blady świt. Ale tak czy inaczej było świetnie. - I dopiero teraz doszły do jego uszu krzyki bólu i cierpienia biedaczka leżącego z tyłu w kałuży krwi.
- Koledzy? Co z nim robimy? Chcecie go przesłuchać czy coś? - Zapytał i wysłuchał każdej odpowiedzi z zainteresowaniem. Nie miał w zwyczaju zabijać bezbronnych ludzi, a więc liczył, że ktoś go wyręczy.
Zablokowany

Wróć do „Szepczący Las”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości