Równina Maurat[Jaskinia Klanu Wiatru] Powiedz przyjacielu i dołącz

Równina rozciągająca się od Gór Dasso, aż po Warownie Nandan -Ther, zamieszkała przez istoty wszelkiego rodzaju, jednak jej ogromne przestrzenie są przede wszystkim krainą dzikich koni, które galopują w bezkresie jej zieleni w poszukiwaniu swoich braci.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Abraxas
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Łowca Dusz
Profesje:
Kontakt:

[Jaskinia Klanu Wiatru] Powiedz przyjacielu i dołącz

Post autor: Abraxas »

        Piaszczyste wzniesienia wydawały się trudniejsze do przezwyciężenia, niż zakładał to przed rozpoczęciem wspinaczki. Nogi co i rusz wsuwały się głęboko w piasek przez co zapadał się między niego, a z powodu noszonego przebrania, zwłaszcza napierśnika oraz zbrojnego ekwipunku nie łatwo było podciągać się do góry. Niezliczone ilości osób zostało wciągnięte w przemieszczające się, ruchome piaszczyste podłoże. Jak na ironię wzgórza te stanowiły graniczną część pustyni. Warto było zatem posiadać trochę pokory aż do samego końca. Jemu się udało. Czuł, jak grunt staje się nieco twardszy. Piasek przeradzał się w żwirowate oraz kamienne podłoże. Te stanowiło budulec drugiego stoku, po którym Abraxas niemal zbiegł, co raz zjeżdżając również na boku.
        Gdy dotarł u krańca wydm poczuł na swoich policzkach przyjemny powiew wiatru, nadchodzącego z północnego zachodu. Ruszył, stąpając już teraz po zielonej trawie Równiny Maurat. Cały czas maszerował wzdłuż rzeki Nefari, która stawała się coraz szersza a jej nurt znacznie przyspieszał. Wszystko było przeciwnością tego, jak prezentowała się i zachowywała na pustynnym odcinku.
        Widok był niezwykle malowniczy. Dominowały zielone płaszczyzny oraz niewielkie wzgórza. Ktoś o lepszym spojrzeniu na pewno zdołałby wyłapać plamy w odcieniach ciemniejszej zieleni, które wskazywały na lesiste obszary Krainy. Tych było sporo, zwłaszcza na początkowym odcinku Równiny, którym przemieszczał się Abraxas. Wolał się jednak tam nie zapuszczać zwłaszcza, iż słońce zachodziło za horyzontem, co dawało między innymi pomarańczowe niebo. Nie wchodził tam nie dlatego, że się bał, lecz cenił sobie niczym nie zmąconą, spokojną wędrówkę. Chciał też cały czas trzymać się rzeki, a ta wiodła go niemal idealnie między dwiema puszczami.
        Kiedy Abraxas znajdował się w odległości mniej więcej połowy smoka od Meot niebo przybrało mroczniejszą poświatę. Nie należało jednak dziś do najciemniejszych. A to za sprawą wielkiego księżyca zawieszonego na niebie, który świecił wyjątkowo bardzo jasnym światłem. Przez to cała kraina pokryła się odcieniami koloru niebieskiego oraz srebra w miejscach, w których była bardziej podatna na światło. Nieco strudzony już wędrówką Abraxas skręcił na zachód. Postanowił znaleźć bezpieczną kryjówkę na czas nocy. Takową wypatrzył nieco wyżej, na skalistych wzgórzach, stanowiących początek, czy też koniec gór Dasso. Droga była na pewno mniej męcząca niż ta po pustyni. Wspiął się na występ skalny i znalazł się przed wejściem do groty.
        Otwór znajdował się niemal dokładnie na wprost księżyca. Z początku nie wyróżniał się niczym spośród innych jaskiń. Było tu dużo występów skalnych oraz cieków, zarówno wyrastających z ziemi, jak i zwisających z sufitu. Zdecydowanie ciekawszym faktem było to, iż korytarz zdawał się prowadzić daleko wgłąb wzgórza. Łowca zdecydował się sprawdzić, do jakiego miejsca przyszło mu trafić. Wszedł więc w cień, choć wszystkie kontury widział bardzo dobrze. Na ścianach zdołał wyczuć i odnaleźć kilka magicznych znaków. Spojrzał w górę. Sklepienie miejsca stawało się coraz wyższe. Powoli zaczynał się czuć, jakby właśnie przebywał w jednej z kopalni krasnoludów, u których z resztą często gościł. Przeszedł parę kroków i wtedy znalazł się w bardzo dużej, jak pomyślał, komnacie. By rozeznać się lepiej Abraxas wykonał gest, równocześnie wypowiadając słowa. Jego pierścień ognia zabłysł a nad dłonią pojawiła się kula ognia. Po chwili stała się nieco większa, a Łowca był w stanie lepiej dostrzec wszystkie detale pomieszczenia.
        Stanowiło ono przedsionek do czegoś, co znajdowało się za wielkimi, skalnymi, dwuskrzydłowymi drzwiami. Wykute na nim były różne wzory, nie sposób których było ogarnąć w całości. Podszedł do nich i spojrzał w górę. Położył dłoń na skalnym budulcu i przeciągnął ją przez pewien odcinek. Zdecydowanie wyczuł ich magiczną moc. Odsunął się od po niekrótkim czasie i zerknął za siebie. Zastanawiał się w tej samej chwili, czy to miejsce jest opuszczone przez jej pierwotnych mieszkańców. Nawet jeśli tak nie było, nic nie zrobił sobie z wtargnięcia na nieproszony teren. W końcu i tak miał tylko przenocować. Wyciągnął jeden z łuczników, zawieszony na filarze. Wszystkie były zgaszone, co tym bardziej utwierdzało go w przekonaniu, że to po prostu starożytne, puste miejsce. Nie miał tak naprawdę pojęcia, iż jaskinia było siedzibą jednego z klanów Centaurów. Przeszedł do ciemnego miejsca w kącie, w którym postanowił się rozłożyć. Zdjął z siebie łuk, kołczan oraz miecz, po czym usiadł pod ścianą. Wbił pochodnię w jedną ze szczelin po czym używając niewielkiej magicznej siły rozpalił ją. Nie było zimno, jednak ciepła nigdy za mało.
        Wybudził się nagle, kiedy tylko usłyszał bardzo głuchy szmer kroków, których dźwięki powoli stawały się głośniejsze. Nie wiedział od razu, ile zdążył przespać; na pewno nie wiele, skoro słoneczne promienie jeszcze nie zaczęły oświetlać tego miejsca. Miał na tyle wyczulony słuch, iż usłyszał odgłosy, dobiegające jeszcze z bardzo oddali. Kontrolując ogień szybko go zgasił, powstrzymując również unoszenie się dymu. Szybko chwycił swój miecz i schował się za filarem, wtapiając się jednocześnie w ciemność. Chcąc pozostać niezauważonym, przymknął oczy, a po chwili jego skóra nabrała czarnego koloru, który nosił w pierwotnej wersji siebie. Nie było to zbyt komfortowy moment. Mocno złożył swoje skrzydła, które wtedy wyrastały na plecach, a teraz uwierały go pod jego napierśnikiem.
        Nasłuchiwał uważnie kroków, których dudnienie było już wyraźnie słyszalne. W końcu miał pewność, że osoba również trafiła do tej komnaty. Na pewno właśnie miała taką reakcję jak jego, gdy zaraz się tutaj pojawiła. A może owa istota była mieszkańcem tego miejsca. Teraz, na pewno zbliżała się do niego, krocząc ścieżką ku wysokim drzwiom skalnym. On stawiał spokojnie kroki, przemieszczając się wokół filaru, pozostając niezauważonym. W dłoni trzymał swój miecz, będąc gotowym do obrony. Zerknął swoimi oczami w prawo. Cień osoby padał właśnie na obszar, gdzie znajdowała się pochodnia, pod którą leżały łuk i strzały. Kroki ustały. Wiedział, że druga osoba znajduje się mniej więcej za jego ramieniem, po drugiej stronie filaru. Czekał na ruch ze strony nieznajomego. Krzyż zawieszony na jego szyi spełniał swoją rolę, bardzo ograniczając jego aurę, przez co nie został jeszcze zauważony w ten sposób. Nie wykluczał jednak, że było wprost przeciwnie. Razem z nieznajomym czekali na pierwszy ruch tego drugiego. Wtedy zauważył ruch ręki, która sięgała po jego łuk. Przesunął się nieco za swoim prawym ramieniem. Widział teraz zarys osoby, która i dla jego oczu była pokryta nocną poświatą. Zwinnym ruchem wyciągnął rękę w bok i przeciął ostrzem miecza powietrze, a jego lot skończył się na gardle nieznajomego, który wyraźnie zamarł, nie wykonując już ruchu. Dłoń trzymająca miecz, jak i całe ciało Łowcy ponownie przybrało ludzką barwę. Poczuł wielką ulgę, zwłaszcza na plecach, kiedy pozbył się skrzydeł. Gdy teraz to on miał przewagę nie musiał zdradzać swojego prawdziwego wcielenia.
- Na Twoim miejscu bym nie ruszał i odszedł - rzucił w stronę postaci swoim nieco ochrypłym głosem, unosząc dłoń w górę, zmuszając tym samym nieznajomego do wyprostowania się.
Morgana
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Pradawna Czarodziejka
Profesje:

Post autor: Morgana »

W teorii przedarcie się przez te góry graniczyło z cudem. Mnóstwo stromych i wąskich zboczy zbierało żniwo za każdym razem gdy ktoś odważył się tu zapuścić. Wystarczyło tylko spojrzeć na niektóre półki skalne. Stosy ludzkich i zwierzęcych kości , o które biły się sępy i szakale, walały się u podnóży wzniesień. Wszechobecna mgła jednak doskonale ukrywała te wszystkie dramatyczne pejzaże, jednocześnie stanowiąc kolejny morderczy aspekt przyczyniający się do żniwa, które zbierała tutaj Śmierć.
Na szczęście Morgana nie była zmuszona do podróżowania w sposób klasyczny i przyziemny. Siedząc wygodnie na plecach swego wierzchowca przemierzała górskie pasma bez obaw o zagubienie się w tym skalnym labiryncie. Z tej perspektywy mogła sobie wszystko obserwować i analizować. Cel był prosty. Musiała odnaleźć siedzibę Wietrznego Klanu. Ponoć w ich jaskiniach, które przypominały nieco zamki ukryte we wnętrzach gór, można było natrafić na cenne artefakty oraz księgi czy zapiski zawierające skrywaną przez dekady wiedzę. Te kilka strzępów informacji wystarczyło Morganie ażeby wybrać się w tą jakże ryzykowną podróż. Bo przecież nikt nie powiedział, że na pewno coś znajdzie. Istniało prawdopodobieństwo że wróci z pustymi rękoma zaś najczarniejszy scenariusz zakładał, że nie wróci w ogóle.
Póki co jednak jaskinie wydawały się być opuszczone. Teo pobiegł w swoim kierunku, jak to koty, nawet te wielkie, mają w zwyczaju. Czarodziejka natomiast zapuściła się wgłąb ogromnej groty, która kiedyś na pewno była siedzibą tego tajemniczego klanu. Na ścianach odnajdywała wiele nieznanych jej run bądź zapisków w obcym języku, których nie potrafiła rozszyfrować. Wszystko to napawało ją coraz większymi nadziejami i zarazem podnieceniem. Doskonale wiedziała że żaden elf ani człowiek nie postawi w tym miejscu swej stopy z powody warunków, których po prostu by nie podołali. Temperatura, wiatr mogący przewrócić rosłego mężczyznę, mgła niczym mleko i ukształtowanie terenu sprawnie utrudniały dotarcie w to miejsce komukolwiek. Dlatego też Czarodziejka nie spodziewała się towarzystwa.
Mimo to przymrużyła oczy gdy stanęła w jednej z większych sal. Poczuła to? Czy tylko jej się wydawało? Czyżby wyczuła obcą aurę gdzieś w oddali? Nie była do końca przekonana bowiem było to niczym powiew delikatnego wiatru, który po sekundzie umknął w dal. Wrodzona ciekawość niestety nie pozwalała jej przejść obok tego zjawiska obojętnie. Powolnym krokiem ruszyła w stronę, z której wydawało jej się wyczuć aurę. Nie był w stanie jej odczytać ani przeanalizować bowiem było to niczym muśnięcie. Wiedziała jednak z której strony nadeszło. Dlatego też babska wrodzona wścibskość pchnęła ją w tym kierunku. W zasadzie nie miała chyba nic do stracenia. Jeżeli trafiłaby na rodowitego klanowicza, który kiedyś miał tutaj swój klan to chyba by zemdlała ze szczęścia.
Łuk? W tym półmroku ciężko było cokolwiek dostrzec jednak szybka mutacja oczu, pozwalająca lepiej widzieć w ciemności załatwiła sprawę. Kobieta uniosła broń przyglądając się jej uważnie i wtedy ponownie wyczuła czyjąś obecność. W momencie gdy już miała się obejrzeć poczuła zimną stal na szyj. Zamarła w bezruchu nie chcąc prowokować napastnika, jednak gdyby chciał ją zabić to już leżałaby martwa. Bardzo powoli podniosła się prostując sylwetkę i kątem oka zerkając na mężczyznę. Jej kąciki ust uniosły się delikatnie.
- Nie jesteś Wietrznym Jeźdźcem prawda? - spytała jednak nie wymagało to odpowiedzi ze strony nieznajomego. Na 100% nim nie był bo wyglądał zbyt normalnie. Przez chwile tak stała i dalej nic nie mówiła. Jebany mrok sprawiał że nie była w stanie nawet określić kto przed nią stoi. Postanowiła zatem pociągnąć dalej konwersację.
- Niby jak mam się jednocześnie nie ruszać i odejść? - spytała bo to co powiedział facet było nieco niedorzeczne. Może w stresie jeżyk mu się zaplątał. A może nie do końca potrafił Wspólny Język. Cóż... Wtedy z ciemnej oddali dało się usłyszeć głośny warkot. Coś pomiędzy mruczeniem kota, warczeniem psa i syczeniem węża. Morgana uśmiechnęła się pod nosem.
- Teoś gdzie ty się błąkasz... - powiedziała a wtedy dźwięk nabrał na sile. Ze względu na to gdzie się znajdowali, odbijał się od ścian tworząc szerokie echo. To zdecydowanie utrudniało lokalizację bestii.
- Wnoszę o opuszczenie broni a nikomu nic się nie stanie. - powiedziała powoli unosząc ręce do góry w geście podobnym do poddania się. Dała powolne cztery kroki do tyłu odsuwając się od stalowego, zimnego ostrza. Wtedy Teo wyszedł z ciemności za plecami Morgany i zbliżył się do niej. Co teraz?
Awatar użytkownika
Fergus
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Fergus »

Po tym, jak odwiedził ich sługa Najwyższego i zabrał mu Francine sprzed nosa, Fergus zastanawiał się co dalej ze sobą począć. Siedzenie w miejscu nad brzegiem jeziora, picie ciepłego piwa, patrzenie na gnijący od słońca gulasz i wdychanie oparów ze spalonej przez niego karczmy nie było tym, co chciał robić przez resztę dnia. Po ataku łowców miał nadzieję na chwilę relaksu i wznowienie szkolenia nowej towarzyszki, inkasując zapłatę za to w postaci jej ciała. Z twarzy nie była bowiem brzydka, a diabeł, jak to diabeł, lubił wypić, nagrzeszyć i zasnąć. Ot tak, dla zabawy. No, ale ktoś postanowił zepsuć mu resztę dnia, toteż piekielny zwinął swoje manatki i ruszył przed siebie, nie zastanawiając się nawet nad kierunkiem marszu. Nie ta, to inna, powtarzał sobie.

W krótce znalazł się na rozległych stepach, gdzie, jak okiem sięgnąć rosły trawy i drobne krzewy, nie dające nawet tyle cienia, by ochłodzić się podczas poobiedniej drzemki. To sprawiło, że dobry humor Fergusa mocno podupadł, a on sam, by go poprawić, ciskał na prawo i lewo kamieniami bądź kulami ognia, od których zapalał się suchy step. Idąc przez niego, diabeł starał się ułożyć w głowie jakiś plan na najbliższe dni. Fakt iż tamten anioł nie przyszedł do niego mocno go zastanowił, gdyż tacy rwą się do akcji, by zdobyć swoje pierwsze trofeum, diable rogi. Obecnie były marynarz nie miał ochoty na kolejne spotkanie z kimś z niebios, nie mógł więc siedzieć w jednym miejscu i czynić zło. Musiał się przemieszczać i czynić zło po równo, w różnych miejscach.

Gdy niebo stało się granatowe, a chmury ciężkie od wody, wiedział, że nie czeka go nic miłego i że zaraz zacznie klnąć, jak szewc oraz nawymyśla bogom pogody. Co prawda mógłby użyć magii, ale to szybko wypąpowałoby z niego chęci do dalszego marszu i zmusiło do odpoczynku pod gołym niebem. Fergus zaczął więc rozglądać się za schronieniem.

Niestety deszcz w tym wszystkim okazał się szybszy i zanim zdążył policzyć do trzech, spadła na niego ściana deszczu. Mokry i rozgniewany, piekielnik szedł dalej przed siebie, dopóki drogi nie przecięła mu skalna ściana. Wyrosła przed nim tak nagle, że Fergus o mało na nią nie wpadł, a gdy się zorientował czym jest przeszkoda, uśmiechnął się pod nosem i wyczarował sobie dach z kamiennej płyty. Teraz mógł w spokoju się wysuszyć i odpocząć przed kolejnym, długim marszem, zanim natrafi na jakieś miasto. Bardzo chciał zawitać do jakiejś karczmy, dobrze zjeść, wypić, z kimś się pobić i z kimś się przespać. Choćby po to, by poprawić sobie humor.

Padało już trzecią godzinę. Diabeł wychodził z siebie w postaci marynarskich przekleństw, dopóki nie zorientował się, że co trzecie powraca do niego w formie echa. Nie daleko była zatem jaskinia, w której mógł mieszkać niedźwieć. A to znaczyło posiłek i chwilowe schronienie. Odnalazł je bez większego trudu i zaczął schodzić w mrok, oświetlając sobie drogę magią ognia.
Awatar użytkownika
Abraxas
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Łowca Dusz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Abraxas »

        - Wietrznym jeźdźcem? - powtórzył sobie w głowie, zastanawiając się, o co może chodzić nieznajomej. Pierwszy raz zetknął się z tą nazwą. Nie potrafił przyporządkować jej do żadnego gatunku ani rasy wszelakich stworzeń. Widocznie paręset lat wędrówki to wciąż było za mało.
        - Powiedziałem, byś nie ruszała tego... - odparłem, po czym wsunąłem miecz między rzeźbą łuku a cięciwą i wyrwałem go sprawnym ruchem z Twojej dłoni, chwytając broń w swoją. Widząc, że się odsuwasz Abraxas zaczął przystępować powoli naprzód. Tym samym mógł dostrzec oblicze nowo napotkanej osoby. Zamarł jednak, kiedy tylko wyszedł zza filaru podtrzymującego wysoko zawieszone sklepienie. Jego oczom ukazał się... no właśnie. Potwór? Bestia? Demon? Na pewno coś, czego nie widział nigdy wcześniej. Z wyglądu przypominał wielkiego lwa, jednak takowym na pewno nie był. Nie miał też wątpliwości, że zwierz ma w sobie dużo magicznej mocy. Jego zmysł wręcz szalał.
        Bestia patrzyła na niego, jakby będąc w gotowości do ataku. Na pewno wystarczyło jedno słowo, bądź myśl nieznajomej, aby rzucił się na niego. Dlatego on musiał być ostrożny. Jeden głupi ruch i mógł skończyć źle. Jednak był wielce zaciekawiony ową istotą. Tak samo jak czarodziejką, którą z góry potraktował jako zagrożenie (miał takie podejście właściwie do każdego nieznajomego). Właśnie teraz skupił na niej swój wzrok przyglądając się uważnie. W międzyczasie przepasał swój łuk przez swoje ciało.
        - Kim są wietrzni jeźdźcy? - zapytał, powracając do kwestii, która nurtowała go chwilę wcześniej. Na razie mógł tylko zakładać, iż to miejsce wiąże się z nimi. Pozostawała tylko kwestia tego, czy są niebezpieczni. Może to nie był normalny początek rozmowy, lecz nie był zainteresowany dłuższą znajomością. Przynajmniej na razie.
        Gdy tak oboje stali i próbowali nawiązać ze sobą kontakt Abraxas zaczął wyczuwać jeszcze jedną aurę. Na początku było to dziwne uczucie, lecz jakże znajome. Nie był do końca pewien, jednak jej ostrość i słoność oraz charakterystyczny zapach był nie do pomylenia. Miał odczucia, jakby ponownie znalazł się w domu. Był również zaskoczony faktem, że nie on jedyny jest tutaj przedstawicielem Piekieł. Ponownie zdjął łuk z pleców i sięgnął po jedną ze strzał.
        - Ktoś jest z Tobą? - zapytał, nieco bardziej stanowczym i ostrzejszym głosem. Zerkał w bok, przyglądając się ciemnemu wejściu do komnaty. Każdą możliwą opcję brał teraz pod uwagę, nawet taką, iż został wzięty w pułapkę.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Z każdym kolejnym krokiem Fergus schodził coraz głębiej w mrok, oświetlając sobie drogę snopami ognistych iskier, wysypujących mu się spod paznokci. Ta prosta i urzekająca sztuczka pozwoliła mu uniknąć potknięcia na wyślizganych przez kapiącą wodę kamieniach, jednocześnie ogrzewając ciało po trzygodzinnym spacerze w deszczu. Ubranie wisiało na nim, jakby dopiero co wyjęte z blaszanej bali. Płaszcz nieprzyjemnie lepił się do skóry, a spodnie i buty ciążyły niemiłosiernie, jakby nawrzucał do nich kamieni. Mimo to szedł dalej, mając nadzieję na spotkanie mieszkańców tej jaskini i pozyskanie od nich czegoś do jedzenia. Żołądek zaczął nawet przygrywać mu hejnał, kiedy zbliżał się do szerokiej niszy, wypełnionej krystalicznie czystą wodą.
W słabym świetle iskier diabeł dostrzegł, że stoi na brzegu jeziorka, a jego odbicie jest niewyraźne i zmącone przez kręgi. Nagle usłyszał dźwięk kapiącej wody, rytmiczne kap kap, wypełniające jaskinię w równych, kilkusekundowych odstępach. Ryzykując sporo, Fergus podniósł jeden z kamieni i korzystając z magii, zapalił go i rzucił przed siebie. Ognik rozbłysnął niczym księżyc w pełni, rzucając pomarańczową poświatę na czarne ściany, która zniknęła, gdy tylko przedmiot z sykiem zniknął pod wodą. Piekielnemu jednak to wystarczyło.
Zdołał on wypatrzeć wyspę na środku jeziorka, zwykły, piaszczysty krąg, na którym mógłby rozpalić ognisko i wysuszyć swoją odzież. Jak postanowił, tak zrobił i już w następnej sekundzie jego buty, jak i wszystko, do czego przylegały - znalazły się pod powierzchnią.
Zablokowany

Wróć do „Równina Maurat”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości