FargothŚlepy los.

Miasto położone na granicy Równiny Drivii i Wschodnich Pustkowi, jedno z głównych miast środkowej Alarani, położone na szlaku handlowym, prowadzącym przez Opuszczone Królestwo aż do Wybrzeża Cienia.
Awatar użytkownika
Dayanara
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca , Najemnik , Kolekcjoner
Kontakt:

Ślepy los.

Post autor: Dayanara »

        Garett Moore wrócił do domu późnym wieczorem, a właściwie już w środku nocy, zmęczony jak diabli. Próg ogromnej posiadłości przekroczył ciężkim krokiem, z westchnieniem odrzucając drogi płaszcz na oparcie stojącej opodal, fantazyjnie rzeźbionej ławy. Pokojówka się nim zajmie. On sam skierował się prosto do salonu, po drodze rozpinając marynarkę i ze skrzywioną miną luzując węzeł krawata. W rezydencji było cicho, jak makiem zasiał. Służba już spała, podobnie jak jego małżonka i córka, Bogu dzięki. Nie miał nastroju na wyrzuty i kłótnie, nieuchronnie prowadzące do krzyku Evette, płaczu Maine i jego złości. Ta kobieta naprawdę nie miała za grosz wyczucia. Nie doceniała statusu, który posiadała, który on im zapewnił ciężką pracą. Nie zdawała sobie sprawy, jaką władzę dzierży w dłoni, że na jego zawołanie zrywała się połowa miasta. Nie. Dzisiaj nie miał już na to siły, dlatego nie wrócił od razu do domu, odwiedzając jedną ze swych ulubionych kochanic. Na zakończenie tego męczącego, ale satysfakcjonującego dnia brakowało mu tylko szklaneczki sherry i świętego spokoju.
        Wszedł do salonu swobodnym krokiem, marynarkę rzucając na oparcie jednego z foteli i kierując się do barku, gdy coś zwróciło jego uwagę. Coś, co nie rzucało się w oczy, ale budziło niepokój, zrodzony z podświadomego rozpoznania nieprawidłowości w tak znajomym otoczeniu. Odwrócił się z pustą jeszcze szklanką w ręku i upuścił ją nagle, cofając się gwałtownie i wpadając plecami na barek, którego zawartość zadźwięczała ostrzegawczo. Szklanka bezgłośnie spadła na gęsty dywan.
        - Spokojnie i cicho, bo obudzisz swoje kobiety – odezwała się miękko elfka, zajmująca jego fotel.
        Siedziała wygodnie, z jedną nogą założoną na drugą, łokciami wspartymi o oparcia i dłońmi splecionymi przy sobie. Błękitne oczy błyszczały w nikłym świetle lampki, utkwione w Garettcie. Obok niej, na stoliczku, spoczywał średniej wielkości jutowy worek, którego dolna część pociemniała znacząco, a jakaś ciecz rozlewała się po wiśniowym blacie.
        - Kim jesteś? – wydukał mężczyzna i strzelił spojrzeniem w stronę kominka, skąd niedawno zabrała jego broń, chowając ją razem z innymi, które znalazła w pobliskich pokojach. Dalej i tak by nie uciekł.
        - Miecza tam nie ma…
        - Wezwę straże! – przerwał jej uniesionym głosem i czarnowłosa westchnęła, prostując się w fotelu.
        - Ciszej, mówiłam. Mam dla ciebie głowę Ingvara, zgodnie ze zleceniem – kontynuowała spokojnie, a wówczas postawa mężczyzny zmieniła się o pełen obrót. Twarz nabrała wściekłego wyrazu i potężny szatyn zbliżył się w jej stronę zaciskając dłonie w pięści.
        - Zdurniałaś?! Co robisz w moim domu? Czytać nie umiesz? W zleceniu jest jak byk napisane, gdzie dostarczyć… cco to jest? – syknął, spoglądając na jutowy worek, z którego już jawnie kapała krew, wprost na jego śnieżnobiały dywan.
        - Głowa Ingvara – powtórzyła z anielską cierpliwością melodyjnym głosem. Moore na zmianę bladł i czerwieniał na twarzy z czystej furii.
        - Czy ty wiesz, kim ja jestem? – zapytał retorycznie, pochylając się nad elfką w fotelu i opierając na rękach o podłokietniki. Głos trząsł mu się z wściekłości. Elfka skrzywiła się nieco, pocierając nos. Ewidentnie ta sherry, którą chciał sobie nalać, nie byłaby dzisiaj pierwszym jego drinkiem.
        - Garett Moore, najbogatszy dupek w tym mieście, szef lokalnego gangu, mąż, ojciec i kochanek, w trzech ostatnich rolach dość słaby, z tego co słyszałam, a głosy zebrałam liczne. Do tego sadysta i idiota, ewidentnie, skoro trzeba ci wszystko dwa razy powtarzać – Dayanara recytowała uzyskane informacje znudzonym głosem, wciąż nie zmieniając pozycji.
        - Nie wiesz, w co się pakujesz panienko…
        - Zamknij się – mruknęła Shaw, poprawiając się lekko i wyciągając coś z kieszeni pod nieustępliwym spojrzeniem wytrzeszczonych, nabiegłych krwią oczu.
        - Coś ty do mnie powiedziała?!
        - Nie lubię się powtarzać – mruknęła i na stoliku obok worka z głową zbira, tam gdzie nie sięgała krew, położyła zwitek pergaminu.
        - To są informacje, gdzie wpłacić moje honorarium… - urwała, widząc lecącą w swoją stronę pięść.
        Odtrąciła ją jedną dłonią, jednocześnie odwijając się w bok, przez co cios mierzony w jej twarz, wylądował na oparciu fotela. Tam przybiła go nożem. Moore upadł na kolana ze zduszonym krzykiem i dłonią uwięzioną wciąż w drewnianym stelażu mebla, a Dayanara wstała, obchodząc mężczyznę z drugiej strony. Dopiero wtedy wyjęła ostrze i wytarła je o podłokietnik, nim schowała do pochwy. Gangster upadł na podłogę, opierając się o fotel i przytulając do piersi ranną dłoń. Spozierał na nią wściekle, prawdopodobnie szykując się do kolejnej groźby, ale Daya uciszyła go gestem zawczasu.
        - Pozwolisz, że będę kontynuować. Jestem dobra w swoim fachu, ale sprawdzam nie tylko cele, ale i pracodawców. Wiesz, jestem rozsądna, nie spodziewam się, że ktoś, kto wystawia zlecenie na czyjąś głowę jest wzorcowym przykładem praworządnego obywatela, ale musze przyznać, że jesteś jedną z większych szuj, jakie poznałam. Na szczęście niegroźną, a przynajmniej na niewielką skalę, dlatego wciąż żyjesz. Właśnie, zamieniłam też słówko z twoją żoną. Córka już spała, ale podobno ma podobny zestaw siniaków. Słyszałam, że na początku tłukłeś tylko w brzuch, by nie zostawiać śladów, ale gdzie wtedy byłaby satysfakcja, prawda?
        - Jesteś już martwa…
        - Nie. Ale ty byś mógł, gdybym chciała, pamiętaj o tym, nim wyślesz za mną psy gończe. Żyjesz, bo masz zająć się odpowiednio rodziną. Guzik mnie obchodzi, co robisz w wolnym czasie czy jak zarabiasz, ale masz pod swoim dachem dwie kobiety, o które masz dbać, jakby zależało od tego twoje życie. Bo wiesz, zależy. Twój adres może nie jest tajemnicą, ale pomyśl z jaką łatwością mogłabym i twoją głowę wrzucić do worka, zamiast prowadzić uszlachetniającą konwersację.
        - Myślisz, że jesteś taka cwana? Kobieto, ja mam całą armię – warczał wściekle, a Shaw przykucnęła przy nim, przysuwając blisko twarz. Widziała jak jego spojrzenie umyka jej oczom, przesuwając się po tatuażach i ciemnych wargach kobiety. Uśmiechnęła się krzywo.
        - Tak? I gdzie ona teraz jest Garett, hm? – szepnęła, a mężczyzna zacisnął usta, wciąż kurczowo trzymając w objęciach ranną dłoń. Nie wątpiła, że wiele razy wydawał wyroki śmierci, nie raz obserwował egzekucje, może kilka razy nawet sam jakąś wykonał. Ale ewidentnie pierwszy raz miał na sobie własną krew i to go przerażało. Uśmiech zniknął z pięknych ust.
        - Wpadnę jeszcze kiedyś do twojej żony na herbatę, lepiej by była cała, zdrowa i szczęśliwa. Córkę poślij do jakiejś dobrej szkoły, zamiast zamawiać guwernantkę, której płacisz też za to, by nie widziała siniaków. W porządku?
        - Tak…
        - Słucham?
        - Tak. Rozumiem - syknął pod nosem, a Shaw wsparła dłonie na udach i podniosła się sprężyście, kierując do wyjścia.
        - Wspaniale. Nie zapomnij o moim wynagrodzeniu. Ach, i gdybyś miał jeszcze jakieś zlecenie, daj znać tak jak zwykle, chętnie znów coś upoluję.
        Drzwi wejściowe zamknęły się za nią cicho, ale Moore jeszcze chwilę siedział na dywanie, oddychając ciężko i wpatrując się jak zahipnotyzowany w krople krwi, kapiące niespiesznie ze stolika na dywan, ginąc w tworzącej się już od jakiegoś czasu kałuży. Wstał dopiero po dłużej chwili, próbując ogarnąć zniszczenia. Wezwał swoich ludzi i medyka... po czym tym pierwszym powiedział, by odwołali zlecenie i zajęli się głową, a także ściągnęli pokojówkę, by uprzątnęła ten burdel, medykowi zaś… że omsknął mu się nóż, gdy… omsknął mu się nóż i ma kuźwa nie zadawać zbyt wielu pytań, bo nie za to do cholery mu płaci!

        Dayanara zaś wracała spokojnie przez park, zastanawiając się, czy w ogóle warto jej się gdzieś zatrzymywać na noc, skoro i tak do świtu pozostało tylko kilka godzin.
        - Hej! Widmo!
        Kobieta zatrzymała się w miejscu tak płynnie, że wyglądała, jakby w ogóle się wcześniej nie ruszała, stojąc tak dobrą chwilę. Odwróciła głowę za źródłem dźwięku i dostrzegła starszego żebraka w łachmanach, podnoszącego się powoli z ławki. Stan ewidentnie chwiejny mu tego nie ułatwiał, ale bystre spojrzenie jasnych oczu bezbłędnie upolowało elfkę, która zbliżyła się zainteresowana.
        - Mało kto mnie kojarzy – powiedziała, a starzec wyprostował się w końcu, kiwając głową.
        - Ludzie patrzą, a nie widzą – pokiwał głową i elfka powtórzyła gest. – Potowarzyszysz chwilę znudzonemu pijakowi? – żebrak poklepał miejsce na ławce, a Shaw uśmiechnęła się pod nosem.
        - Flaszka nie wystarczy? – zapytała z przekąsem, ale wciąż nie odchodziła. Łachmaniarz rozejrzał się powoli i podniósł pustą butelkę, potrząsając nią z ostentacyjnym niezadowoleniem.
        - Skończyło się – westchnął. – Usiądź dziecko, noce sprzyjają rozmowom. Wyglądasz na taką, która ma dobre historie w zanadrzu.
        - A to nie starcy powinni młodym bajać pod gwiazdami? – zapytała, ale podeszła bliżej, wchodząc na ławkę i siadając na jej oparciu, z butami na siedzisku.
        - Nie dzisiaj, Widmo. Dzisiaj ty mi coś opowiedz.
Awatar użytkownika
Freyr
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje: Zabójca , Skrytobójca , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Freyr »

        Odgłosom skrzypiących, dawno nieużywanych drzwi towarzyszyły śmiechy dwójki ludzi, którzy zaraz pośpiesznie zamknęli za sobą wejście i zaczęli się rozglądać po pomieszczeniu. Szczególnie kobieta; miała na sobie płaszcz ukrywający jej polowy, ale naprawdę porządny strój, zdecydowanie nie pasujący do dzielnicy, w której się znalazła. Towarzyszący jej młodzieniec większą uwagę przykuwał do niej niż do budynku.
        - Ale tu strasznie – zaszczebiotała dziewczyna.
        - Spokojnie, przy mnie nie musisz się niczego bać – odparł brawurowo mężczyzna i chciał przytulić swoją towarzyszkę, ale ta zgrabnie wywinęła się z jego uścisku.
        - Cóż, cóż, cóż... pokaż mi lepiej, jaki z ciebie pan domu i zapewnij nieco światła. Dosyć tu zimno i ciemno. Pewnie w salonie jest kominek?
        Rezydencja stała opuszczona od kilku lat, nie do końca było wiadome, do kogo właściwie należy i nikt jakoś nie pałał się ze zgłoszeniem do niej roszczeń. Dlatego też nasza mała dwójka postanowiła, że to doskonałe miejsce na schadzkę; mieli powody, aby spotykać się w tak opuszczonym miejscu. Ona należała do arystokracji, a jej ojciec był wyjątkowo konserwatywny, on zaś pochodził ze stanu mieszczańskiego; taki mezalians nie mógł oficjalnie dojść do skutku, stąd potrzeba organizowania spotkań w takich okolicznościach.
        Szybko znaleźli salon i mężczyzna czym prędzej zabrał się za poszukiwanie drewna oraz podpałki; ciemne korytarze budynku potrafiły wywołać ciarki na plecach, ale szybko znalazł świece, które przy okazji ze sobą zabrał. W końcu dotarł do małego magazynu, gdzie składowane było drewno. Wziął kilka kawałków, po czym wyszedł – drzwi zamknęły się, odsłaniając za jego plecami zamaskowaną postać, niezauważoną przez człowieka. Wkrótce w kominku płonął ogień, a młodzi przytulali się do siebie na nieco podniszczonej, lecz wciąż nadającej się do użytku kanapie.
        Przez jakiś czas rozmawiali o drobnych rzeczach, głównie o rezydencji, w której się znaleźli, ale mężczyzna wyraźnie się niecierpliwił; wkrótce postanowił nieco naciskać i uzyskał pomyślną odpowiedź. Zaczęli ściągać z siebie wierzchnie ubrania, kiedy nagle ogień w kominku zgasł – razem z wszystkimi świecami rozstawionymi u rozpalonymi wcześniej wokół.
        - Co to było?
        - Pewnie to tylko przeciąg, czekaj, zaraz rozpalę znowu, tylko pójdę po podpałkę.
        Kiedy tylko mężczyzna opuścił salon, drzwi zatrzasnęły się za jego plecami. Dziewczyna krzyknęła ze zdumienia i podbiegła do nich, szarpiąc za klamkę i uderzając w uparte drewno. Po drugiej stronie młodzieniec także się zdziwił.
        - Hej, spokojnie, pewnie wiatr musiał je zamknąć.
        - One się nie otwierają!
        - Pewnie mechanizm się zatrzasnął, spokojnie, wrócę naokoło.
        - Jasne, tylko... uważaj, tutaj naprawdę jest dosyć strasznie.
        - Spokojnie, mam oczy dookoła...
        Nagle zamilkł, bo dostrzegł na końcu korytarza ciemną sylwetkę, zbliżającą się w jego stronę – coś było w niej nie tak, nawet poza tym, że migotała, jakby pojawiając się i znikając.
        - Hej, a tyś co za jeden? - zapytał młodzieniec, starając się nie brzmieć na zdenerwowanego, aby nie przestraszyć swojej towarzyszki.
        - Kto taki?!
        - Ej, do ciebie mów...
        Sylwetka zniknęła, a przed twarzą młodzieńca pojawiła się głowa pozbawiona twarzy. Jego krzyk sprawił, że wrzasnęła i kobieta. Po chwili zapanowała cisza, a drzwi ustąpiły, jednak za nimi nie było nawet najmniejszego śladu tego, że cokolwiek się stało. Kobieta drgnęła, kiedy świece i kominek za jej plecami zapłonęły na nowo.

        Freyr szedł poboczem ulicy, wymijając kolejnych przechodniów, których na szczęście tego dnia nie było zbyt wiele – w jego dłoni ukrytej w połach płaszcza znajdowała się maska, którą zawsze zakładał na akcję. Tym razem czuł niezbyt wielką satysfakcję; choć prawda była taka, że ostatnimi laty ze swej profesji coraz trudniej mu było być zadowolonym. Chyba się starzał. Pomimo to jednak to zlecenie zdecydowanie znajdowało się poniżej pewnego poziomu. Pozbyć się jakiegoś napalonego mlekożłopa, który zapragnął sięgnąć po zakazany owoc. Zakazany przez kogoś, kto miał pieniądze, niestety – pieniądze, których Freyr potrzebował. Nie zabił młodzieńca, jedynie dał mu nauczkę. Powinien za kilka dni wrócić do społeczeństwa, ale raczej nie powinien się garnąć do kobiety ponownie. Elf zastanawiał się, czy przyjęcie tego zlecenia naprawdę dyktowała desperacja połączona ze znieczuleniem, czy wprost przeciwnie – czy przyjął je tylko dlatego, że wiedział, że każdy inny po prostu zamordowałby chłopaka. Czyli albo upadał albo robił się miękki. Piękne możliwości.
        Przechadzał się po uliczkach miasta, rozmyślając – i tak nie dostanie zapłaty przed świtem, więc nie zamierzał się fatygować do ojca dziewczyny. Zamiast tego nasłuchiwał; miasto było dosyć ciche o tej godzinie, dlatego każdy głos zyskiwał sobie znacznie większą część uwagi elfa. Jakieś pijane śpiewy, rozmowa kochanków, szepty oszustów, rozmowa jakiegoś starca z młódką... przechodził obok parku, gdzie liście delikatnie szumiały – w ich toni zagłębił się na tyle, że bez problemu usłyszał agresywny, wyrywający go z tego uśpienia takt. Kłopoty było o wiele łatwiej usłyszeć, niż ludzie zdawali sobie sprawę. Freyr zatrzymał się na środku ulicy, słysząc uderzenia dziesiątek stóp; po chwili wokół niego przebiegała gruba nędzarzy oraz mniej zamożnych mieszczan; tylko jeden z nich zwrócił na niego uwagę, łapiąc za ramię i potrząsając nim.
        - Uciekaj, człowieku! Walczą na ulicach! Biją, kto im się pod ręce nawinie!
        - Kto? - Freyr przeniósł swoje wiecznie monotonne „spojrzenie” na człowieka.
        - No ci! O władzę walczą! No!
        Freyr nie zdołał się wiele więcej dowiedzieć ze słów mężczyzny, który czmychnął. Za to więcej dowiedział się nasłuchując – biegi dziesiątek ludzi, odgłosy walki, ale i zaganiania tłumów w jakieś miejsca. Pogrom? Możliwe. Nie powinien stać w miejscu i czekać, aż tu przyjdą – mroczne elfy nie wywoływały pozytywnych emocji, a w takich sytuacjach ludzie nie wahali się raczej przed dawania im upustu. Odwrócił się i ruszył pośpiesznym krokiem, nasłuchując, skąd nadchodzi zagrożenie, nie chcąc dać się zamknąć w kleszczach, które wyraźnie napastnicy rozciągali po dzielnicy.
Awatar użytkownika
Dayanara
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca , Najemnik , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Dayanara »

        W ciemnościach nocy, w opuszczonym na ten czas parku, gdzie w ciągu dnia rozbrzmiewały śmiechy i rozmowy, teraz słychać było jedynie cichy, melodyjny głos, snujący opowieść. Nie taką, jakiej można by się spodziewać po zawodowej łowczyni głów, elfce o aparycji nie zapraszającej do beztroskich pogawędek. Nie było tam mowy o zleceniach, winnych, zbrodniarzach, zadłużonych nieszczęśnikach czy pechowych przegranych. Widmo nie opowiadała o polowaniach, poszukiwaniach i walce. Mówiła o lesie, odległym od tego miejsca o całe smoki, ale podobnym do wielu, chociaż wyjątkowym dla niej. Opowiadała o jego magii, tak trudno dostrzegalnej dla większości chociaż być może znaczącej dla kogoś, kto potrafił ją samą wypatrzeć w cieniach nocnego miasta. Siedząc swobodnie na oparciu ławki, oparła się na łokciach o kolana i zapatrzona w śpiące szeregi kamienic mówiła o różnicach pomiędzy tymi, którzy dają i tymi, którzy zabierają. Gdybała nad sensem istnienia i możliwością współistnienia tych, tak odmiennych przecież umysłów.
        Co jakiś czas spoglądała kątem oka na siedzącego obok niej na siedzisku starca, ale ten wcale nie przysypiał, czego chyba się spodziewała, a przekręcił się lekko, skupiając na kobiecie trzeźwiejące z wolna spojrzenie i, uśmiechając się lekko pod nosem, co jakiś czas kiwał głową. Jak gdyby rozumiał to, co chociaż tak oczywiste, dla wielu było niezrozumiałe, wręcz niedostrzegalne albo, nawet jeśli, to nie warte analizy, jako niezmienna część świata. Pozwalał jej roztaczać opowieść, błądzić po motywach, samemu tylko co jakiś czas wtrącając pytanie zbyt celne, jak na ten pozornie otumaniony umysł. Jakby dwie podobne dusze, skryte w dwóch różnych ciałach, prowadzące tak odmienne istnienia, z jakiegoś powodu podzielały poglądy i idee, wciąż jednak pozostając tylko biernymi obserwatorami teatru życia, w którym dane jest im tylko granie ról statystów.
        I tak przeszli do gdybania nad naturą ludzką, która niedługo później zaczęła przejawiać się dość agresywnie, w postaci biegnących w ich stronę ludzi. Daya od jakiegoś czasu słyszała odgłosy zamieszek, ale zarówno ona, jak i towarzyszący jej starzec, należeli do grup zazwyczaj ignorowanych przez innych. Ona z jakiegoś powodu zazwyczaj wtapiająca się w otoczenie, trzeźwiejący bezdomny zaś będąc boleśnie naturalnym jego elementem. Oboje też byli chyba nieco znieczuleni i rozmowę przerwali dopiero gdy pierwsze jednostki wpadły do parku, początkowo wymijając ich bezwiednie, widząc ich, ale nie rejestrując, jakby byli jednymi z drzew tu rosnących, pustą ławką czy przewróconym kubłem ze śmieciami. Ani wytatuowanej kobiety, ani bezdomnego nie zahaczyło nawet jedno spojrzenie, dopóki Widmo w końcu nie złapała za rękę jakiegoś szczyla przebiegającego obok. Ten wrzasnął zaskoczony, w pierwszej chwili przekonany, że to właśnie dopadł go jeden z tych, przed którymi uciekał, ale na widok kobiety mu nie ulżyło. Musiał uciekać!
        - Co tam się dzieje? – zapytała cicho, a chłopak przełknął ślinę zdyszany i spojrzał za siebie oczami wielkimi jak spodki.
        - Łapanka!
        - Kogo szukają?
        - Nie wiem, łapią wszystkich, piorą i przetrzepują, zostawiając niektórych! Nie wiem, puść! I uciekaj!
        Daya zwolniła uścisk na przedramieniu i chłopak czmychnął jak przestraszona mysz, znikając w ciemnościach parku. Kobieta spojrzała na starca, a ten wzruszył ramionami na niezadane pytanie.
        - Co oni mi mogą zrobić?
        - Guza nabić.
        - Bo to pierwszy! Wczoraj tak się z ławki zrypałem, że zobacz, o, normalnie łokieć zdarłem.
        - Uhm.
        - A poważnie, to ty się zawijaj Widmo, bo coś czuję, że i oni mogą ciebie dostrzec.
        - Co oni mi mogą zrobić? – odbiła pytanie Daya, unosząc lekko kącik ust, gdy dostała łokciem w łydkę, ale wstała powoli i przeciągnęła się, jakby długo czekała na karawanę i wreszcie miała ruszyć w podróż.
        - Trzymaj się Widmo. Nie daj się złapać – mruknął nagle bezdomny, spoglądając na nią bystro i elfka zmrużyła oczy. Nie zadała jednak żadnego pytania. Skinęła tylko głową w ramach całego pożegnania i wolnym krokiem oddaliła się, kierując o dziwo w stronę całego zamieszania. Bezdomny odprowadzał ją jeszcze chwilę wzrokiem, a później westchnął, kręcąc głową i zajrzał do swojej butelki, czy aby na pewno nic tam nie zostało.

        Dayanara nie pakowała się jednak w sam środek zamieszania, przed wejściem do centrum znikając w jednej z biedniejszych kamienic, gdzie korytarz i klatka schodowa były wspólne, a bezszelestnie wbiegająca na górę elfka nie przyciągnęła niczyjej uwagi. Jak podejrzewała, klapa na dach była zabezpieczona zamkiem, który otworzyła z taką samą łatwością, z jaką naciskałaby zwykłą klamkę. Zamknęła za sobą wejście i podeszła powoli do krawędzi budynku; jednym z sekretów pozostawania niezauważoną były wolne i pewne siebie ruchy. Później przykucnęła przy gzymsie, z zainteresowaniem śledząc stamtąd bieg wydarzeń.
Awatar użytkownika
Freyr
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje: Zabójca , Skrytobójca , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Freyr »

        Dayanara w istocie miała doskonały widok na to, co się dzieje – napastnicy, oprócz zwykłych broni, wyposażeni także w pochodnie, wyznaczali swą obecność z bezczelnością jaskrawego płomienia – jak dziesiątki przesuwających się po ciemnych uliczkach ogników, tańczących w rytm uderzeń żelaza o ciało i okrzyków ludzi. Decyzja taka sprawiała, że napastnicy siali jeszcze większy popłoch i wzbudzali panikę, ale jednocześnie cała ta akcja stawała się o wiele głośniejsza – świadczyło to albo o bardzo dobrym zabezpieczeniu, albo też o wyjątkowej bezczelności. Jako, że po straży jak dotąd nie było ani śladu, najpewniej to pierwsze było bliższe prawdy.
        Trudni do zidentyfikowania ludzie zapędzili większość biedaków z ulic w jedno miejsce, gdzie część z nich otoczyła tłum, zabezpieczając go, a reszta zaczęła wyważać drzwi do pobliskich budynków i wtargać do środka po kilkanaście osób. Prędko rozległy się okrzyki mężczyzn i piski kobiet – elfka bez trudu mogła dostrzec, jak ludzie z sąsiednich kamienic próbują się ratować ucieczką przez okna, balkony czy po prostu wybiegając na ulicę. Część z nich pozostawała niezauważona, część była za szybka, a część miała tego pecha, że napastnicy byli za blisko – po pobiciu do tego stopnia, że nie nadawali się do ucieczki, byli zaciągani i wrzucani do tłumu. Wyglądało na to, że przychodziła kolej na kamienicę, którą jako swoją kryjówkę upodobała sobie Dayanara...

        Elf tymczasem wiedział, że wpakował się zdecydowanie w złe miejsce – kleszcze tego potwora były znacznie dłuższe, niż się spodziewał, a dźwięki kolejnych biegnących grup dobiegały z to nowych stron. Magia przestrzeni pomagała mu, ale w niewielkim stopniu – jej znajomość pozwalała mu co najwyżej przenikać przez ściany. Mógłby zaczaić się w jakimś pomieszczeniu, ale instynkt mu podpowiadał, że jeżeli da się zamknąć, to będzie to koniec. Dlatego też z daleka wymijał kolejne grupki, idąc wciąż spokojnymi ulicami, podczas gdy za ich rogami dawało się dostrzec jaskrawe poświaty dziesiątek pochodni. O ile się oczywiście miało czym dostrzegać. Sam trzask płomieni był dla niego wystarczającą wskazówką, jednak to robiło się coraz trudniejsze – im więcej się ich pojawiało, tym trudniej przychodziło mu się rozsądnie orientować co do kierunku i odległości. Obawiał się, że może wpaść prosto na agresywny tłum, ale wkrótce okazało się, że nie tego musi się najbardziej bać.
        Uderzyło to w niego nagle, gdy od dłuższego czasu szedł dosyć spokojnie, nie zmuszony do przenikania do budynku, a z jego środka na drugą stronę. Nie usłyszał najcichszego dźwięku, ale wyrobiony przez dekady instynkt zabójcy zadziałał; zrobił unik, spoglądając za siebie dostatecznie szybko, aby dostrzec mknącą w jego stronę aurę, ociekającą zapachem kociej sierści. Nawet gdyby nie był w stanie w ten sposób rozpoznać napastnika, miękkość, z jaką wylądował na ziemi tuż obok niego, jednoznacznie zdradzała, z kim ma do czynienia. Elf wyjął sztylet i uniósł go w chwili, gdy dosłyszał świst powietrza przecinanego przez mknące w jego stronę pazury – nakierował ostrze odpowiednio i po chwili poczuł, jak mięso samo nadziewa się na nie. Musiał przyznać zmiennokształtnemu, że był wyjątkowo opanowany – z jego paszczy wyrwało się tylko ciche sapnięcie bólu w chwili, gdy on sam pociągnął łapą i wyrwał sztylet z rąk elfa. Ten zaraz sięgnął po kolejne dwa, odskakując od przeciwnika – ten zresztą zrobił podobnie.
        Po kilku pierwszych chwilach starcia Freyr wiedział, że ma do czynienia z zawodowym mordercą – zastanawiałby się, co on właściwie robi, czy jest z tym tłumem, czy jest przypadkiem, a co najważniejsze – dlaczego właściwie uwziął się na niego, ale gdyby skupiał się na takich rzeczach za każdym razem, kiedy był atakowany najwidoczniej bez powodu, długo by nie pociągnął. Stąpał ostrożnie, słuchem starając się wybadać przeciwnika, a także przez inspekcję jego aury. Pojedynek cierpliwości – ten, kto pierwszy zaatakuje, wystawia się na atak, jeżeli nie uda mu się zaskoczyć przeciwnika. Elf wiedział, że natura zmiennokształtnego weźmie nad nim w końcu górę. I wzięła.
        Skok był tak szybki, że Freyr nie zdołał w pełni zareagować – pazury przeciwnika przejechały mu po plecach, znacząc cztery długie rany, ale on sam zdołał zadać jedną, za to grubszą, z boku zmiennokształtnego. Tym razem żaden z nich się nie wycofywał, a zamiast tego każdy z nich spróbował pójść za ciosem. Zwarli się w wyjątkowo bliskim starciu, w którym obydwoje co chwila unikali ataku napastnika, obydwoje co chwila skutecznie cieli i sami dostawali. Tygrysołak miał przewagę wzrostu i masy, za to elf był szybszy. Dopóki nie dał się zupełnie dopaść, mógł walczyć dalej. Ale oczywiście to się stało.
        Zmiennokształtny zdołał powalić elfa na ziemię – dłoń Freyra powędrowała w górę, ale zachwiała się, gdy tygrysołak chwycił jego głowę i rąbnął ją o ziemię. Elf poczuł otumanienie, lecz jego dłoń zdawała się podążać własnymi wytycznymi – tygrysołak zakrztusił się, gdy ostrze weszło w jego gardło – chwilę jeszcze walczył o życie, po czym jego cielsko opadło na Freyra. Ten z trudem je z siebie zrzucił, po czym wstał i „rozejrzał się”. Tłum był blisko, musiał uciekać. Sapnął, czując głęboką ranę na nodze. Ruszył przed siebie, ale krwawił z wielu miejsc w ciele. Czuł, jak to ciąży mu coraz bardziej, choć zważając na to, ile krwi z niego wypływało, jego masa pewnie się zmniejszała. W końcu opadł na kolana, lecz wciąż czołgał się. Pamiętał, że gdzieś tutaj mieszkał medyk. Pewnie zwiał, ale w jego mieszkaniu nadal musi być coś do opatrzenia ran. Dotarł na miejsce, zostawiając za sobą krwawy ślad – w środku jednak zachwiał się na podtrzymujących go rękach i padł, tracąc przytomność.
Awatar użytkownika
Dayanara
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca , Najemnik , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Dayanara »

        Elfka kucając oparła ciężar ciała na dłoni, której zaledwie palce dotykały gzymsu. Drugą oparła na udzie, pochyliła się powoli i zamarła, obserwując siatki ulic. Początkowo miała zamiar przeczekać zamieszanie, ale zaczynało do niej docierać, że sprawa jest większa niż sądziła. Od centrum miasta rozprzestrzeniały się grupy z pochodniami, zaganiając wszystkich, których spotkali po drodze i dosłownie sortując ich, jak wspomniał chłopak. Z wysoka, w tle nocnych ciemności wyglądało to jakby to rzeka ognia lała się ulicami miast, pożerając wszystko na swojej drodze. Czujne oczy skanowały możliwe drogi ucieczki, bo teraz naprawdę tylko to wchodziło w grę. Nie swobodne oddalenie się licząc, że jak zawsze pozostanie niezauważona, a naprawdę gnanie do lasu na łeb na szyję. Chociaż może… Ukrycie się w kamienicy nie wchodziło w grę; napastnicy, kimkolwiek byli, przeszukiwali wszystkie kondygnacje, widziała ich przez okna. Nie zobaczyła jednak nigdzie, by któryś z nich zapuścił się na dach. Rozejrzała się jeszcze, ale wszędzie wokół niej było pusto. Tu więc spróbuje przeczekać obławę, ewentualnie przesuwając się po dachach w stronę centrum, gdy ci z pochodniami oddalą się już na obrzeża miasta.
        Już chciała wycofać się poza zasięg wzroku, gdy zobaczyła w dole elfa i skradającego się za nim tygrysa. Zmiennokształtny oczywiście, Fargoth było dzikie, ale nie aż tak, by drapieżne koty przechadzały się ulicami. Dayanara zamarła na moment. To krótkie zawahanie nie było godne miana rozdarcia, ale elfka przez chwilę zastanawiała się, czy nie uprzedzić mężczyzny o ataku. Uczucie to trwało jednak tylko uderzenie serca. Nie miała zamiaru zdradzać swojego położenia dla jakiegoś obcego mrocznego. W ciszy i ukryciu obserwowała więc starcie, jednocześnie zastanawiając się, jakie niespodzianki kryją się jeszcze za tą tajemniczą obławą. Grupa była zdecydowanie zbyt liczna na zwykłe bandyckie zamieszki, zaś ekipa mająca w swoim gronie zmiennokształtnych też nie należała do popularnych, a przynajmniej nie w mieście. Coraz mniej jej się to podobało.
        Elf dał się zaskoczyć, ale całkiem nieźle radził sobie z napastnikiem. Poruszał się nietypowo, ale podjął dobrą decyzję, by wziąć tygrysołaka na przeczekanie. Zmiennokształtni szybko dają dojść swojej zwierzęcej naturze do głosu i mając do wyboru oczekiwanie i atak, zawsze wybierają to drugie. Para znów zwarła się w walce i ostatecznie elf wyszedł z niej, jako wygrany, chociaż ciężko ranny. Daya pokręciła głową na widok śladów krwi, jakie mężczyzna za sobą zostawiał, niestety kierując się do kamienicy, na której dachu postanowiła się skryć. Co za partactwo. Już prawie wycofywała się ze skraju, gdy dostrzegła kolejne postacie nadbiegające ulicą. Zaklęła pod nosem i poczekała aż część wejdzie do środka, nim powoli zniknęła z tła nocnego nieba. Podeszła do komina, opierając się o cegły i rozglądając wokół. Żaden z pobliskich budynków nie był na tyle blisko, by po prostu przeskoczyć na inny strop. Była cicha, ale przemieszczanie się po murach i gzymsach na pewno zaalarmowałoby kogoś na dole. Chwilowo postanowiła liczyć na łut szczęścia, opierając się na wcześniejszych obserwacjach, że na dachy budynków napastnicy się nie zapuszczają.
        Oczywiście miała pecha. Dźwięk otwieranej klapy rozległ się zdecydowanie zbyt szybko i elfce pozostało zamarcie w bezruchu po drugiej stronie komina. Ciche kroki zmierzały jednak powoli w jej stronę, więc przesunęła się delikatnie, a jednocześnie skonstruowała silną iluzję własnej postaci wybiegającej zza komina i spuszczającej się po rynnie. Kroki ucichły i Daya zamarła w bezruchu, nasłuchując. Po chwili jednak cegły za nią eksplodowały z hukiem, odrzucając oszołomioną elfkę prawie na sam gzyms. Z trudem podniosła się na kolana, próbując zorientować się w sytuacji, ale dzwonienie w głowie zagłuszało niemal wszystkie jej zmysły, z równowagą włącznie, więc pierwsze dwa ciosy sięgnęły celu bez żadnego oporu ze strony elfki. Dopiero za kolejnym zdążyła złapać lecącą w jej stronę pięść i odtrącając ją na bok wyskoczyć za napastnika, któremu mogła się wreszcie przyjrzeć. Niewiele jednak zobaczyła. A właściwie nic ciekawego. Odziany na czarno leśny elf o posępnej twarzy i zerowych emocjach na twarzy i w oczach. Do kolejnego zwarcia była już przygotowana, dzierżąc w dłoni wielki nóż i ze złością w oczach skacząc na przeciwnika. W walce okazała się o niebo lepsza. Mimo nieustannego brzęczenia w głowie niemal natychmiast przeszła do ataku, tnąc wściekle i unikając większości ciosów, co szybko sprowadziło jej przeciwnika do ostateczności. Dostała pociskiem energii z taką mocą, że wyrzuciło ją poza dach budynku.

        Ocknęła się nagle, ale ledwo drgnęła, a zasyczała wściekle z bólu. Przymrużone oczy rozglądały się z trudem, a oszołomiony umysł starał się przetworzyć wszystkie informacje na raz. Bolało ją całe ciało, a w ustach czuła smak krwi. Spadła z dachu. Ale nie zupełnie, bo by się zabiła, musiał ją jakoś spowolnić. Pokój. Małe okno, za nim ciemność niemal absolutna. A więc nie była nieprzytomna zbyt długo, wciąż była noc. Mało prawdopodobne, by odcięło ją na dłużej niż parę godzin. Pomieszczenie było niewielkie, wręcz absurdalnie małe, ledwo mieszcząc czwórkę ludzi. Naprzeciw niej siedział jakiś wielki facet z rękami skutymi przed sobą i wrogim spojrzeniem, taksującym ją z góry na dół. Poruszyła dłońmi. Też skute. Podciągnęła się nieco bardziej, by usiąść względnie prosto, ale pęknięte żebra szarpnęły bólem. Zabije gnoja. Obok niej inny facet. To ten elf, którego widziała z dachu, ten walczący z tygrysem. Nie widziała, czy jest przytomny. Naprzeciwko niego dziewczyna, nieprzytomna. Biorąc pod uwagę ich trójkę, blondynka pasowała tutaj jak w dupie koszula. Drobna, delikatna, bogato ubrana o pięknych rysach twarzy i zadbanych złotych lokach. Drzwi solidne, drewniane, ale zapewne porządnie zamknięte, bo ten dryblas nie siedziałby tu jak ofiara, gdyby mógł je wyważyć. Metalowe obręcze wokół nadgarstków zapięte były tak ciasno, że nie było mowy o wysunięciu dłoni, nawet gdyby wystawiła sobie kciuk. Najgorszy ze wszystkiego był jednak brak jej ukochanego noża.
        - Kuźwa – mruknęła pod nosem i oparła głowę o ścianę.
Awatar użytkownika
Freyr
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje: Zabójca , Skrytobójca , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Freyr »

        Inne istoty w tej chwili zaczęłyby powoli z powrotem dostrzegać świat - początkowo zamazane barwy niczym na impresjonistycznym obrazie, potem kształty, aż w końcu wyraźne kontury i subtelne pociągnięcia pędzla rzeczywistości. Do Freya przede wszystkim zaczął docierać dźwięk. Najpierw ciężki oddech. Mężczyzny, stwierdził odruchowo elf. Rannego, chorego lub naćpanego. Zapach krwi, w tym nie tylko jego własnej, przekonał go do pierwszej opcji. Skrytobójca potrafił rozróżniać po tylu latach zapach juchy, a ta cuchnęła człowiekiem, choć… coś było w niej nie tak. Choć możliwe, że winę za to ponosiło jego ciało - pieczące intensywnym bólem z licznych, nie krwawiących już jednak ran; elf czuł, jak o tę ocierają się bandaże, wywołując odruchową chęć do zerwania ich. A więc nie zginął. Był na skraju śmierci wiele razy i poznawał tę falę impulsów, ten tępy ból w czaszce, niepozwalający skupić myśli, te fale nudności sprawiające, że bał się drgnąć, aby nie zwymiotować. Teraz by mu to nie ulżyło. Pozostawało mu leżeć… Na drewnianej podłodze. Elf był przyzwyczajony, ale w obecnym stanie nawet królewskie łoże byłoby bolesnym posłaniem. Choć nie dano mu okazji, aby odpoczął chwilę; poczuł uderzenie, po którym skurczył się, a po jego boku rozlała się fala ciepła i bólu.
        -Wstawaj, ostrouche gówno - usłyszał nad sobą warknięcie. - Zajmujesz całe miejsce.
        Elf zdecydowanie nie miał możliwości stawiać zbyt wielkiego oporu mężczyźnie - nie w takim stanie. Wobec tego potulnie się przesunął, powoli podnosząc się na nogi; przy tym dopiero zarejestrował, że jego ręce spięte są przez coś twardego i zimnego, wskazującego na żelazo - westchnął, choć wyszło to niczym charczenie. Udało mi się po chwili nieco podnieść, tylko po to, aby runąć z powrotem - na szczęście jego plecy opadły na ścianę, przez co ból nie był aż taki wielki. Elf pozwolił sobie zsunąć się po niej do pozycji siedzącej, tuż obok mężczyzny, który także zasiadł, wnioskując po dźwięku. Frey próbował wejść w świat aur i przyjrzeć się, z kim ma do czynienia, ale naprawdę trudno było mu się teraz skupić; to, co widział, nie miało najmniejszego sensu.
        - Ej, psie, na co się lampisz? - warknął tamten.
        - Jestem ślepy, baranie - odwarknął Freyr.
        - Oż ty!
        Uniknięcie ataku człowieka było wymagające, ale elfów jakoś udało się to zrobić, straszliwie nieporadnie i o mało nie upadając, ale w takim stanie nawet to mogło robić wrażenie. Następnie elf zamachnął się dłońmi, celując metalowymi kajdanami w kark mężczyzny. Trafił. W następnej chwili Freyr został przyciśnięty do ściany głową, którą umięśniona łapa mężczyzny uderzyła kilka razy twarde drewno. W następnej drzwi się otworzyły, a do środka wbiegło kilku ludzi i najsłyszalniej zaczęło zdzielać napastnika pałkami, bo po chwili elf opadł z powrotem na podłogę. Ułożył się wygodnie, podczas gdy człowiek wrzeszczał gniewie. Po chwili ludzie wyszli, a drzwi się zatrząsnęły. Mężczyzna niedługo potem zebrał się z podłogi. Frey wypluł z ust krew.
        - Ej, długouchy - wysapał. - Żyjesz? Heh… nowość. Masz… twardą głowę.
        - Masz twardą pięść - odmruknął elf. - Nie jesteś naprawdę człowiekiem, hmm?
        - Nie twój zasrany interes - warknął mężczyzna zaskakująco agresywnie.
        Freyr raczej nie miał nastroju na rozmowy o życiu; oparł głowę o ścianę i zaczął się wysłuchiwać - brzęczało mu w uszach, więc z trudem słyszał cokolwiek spoza ścian pomieszczenia. Zorientował się tylko, że znajduje się w jakimś sporym budynku z niemałą liczbą mieszkańców. Spróbował przeteleportować się, ale ból głowy, jaki w niego uderzył, sprawił, że na chwilę jego ciało sparaliżowało. Zdecydowanie potrzebował odpocząć. Więc zamknął oczy - nauczył się, że mimo wszystko na ludzi wokół takie szczegóły działają - i odpoczywał.
        Po jakimś czasie - trudno stwierdzić jak długo to trwało - zamek zgrzytnął ponownie, a do środka weszło kilku ludzi, którzy rzucili coś pod ścianę, po czym odeszli. Brzmiało jak trup; Freyr zdecydowanie znał dźwięk ciała uderzające o różne materiały. Jednak nie pachniało jak trup. Plus oddychało - najwidoczniej wciąż żył. A właściwie żyła…
        - No pięknie, kolejny ostrouch - warknął mężczyzna. - Chyba jakaś zasrana kultystka w dodatku. Że też muszą mnie z takimi gnojami wrzucać.
        Elf wciąż nie był w stanie wejść w świat aur, ale poczuł ciepło ciała kobiety przy swoim boku; kolejna elfka? Miał nadzieję, że nie jedna z jego gatunku - z tymi zawsze miał problemy.
        - Jak się tu dostałeś? - wycharczał elf; zdobycie informacji zawsze było przydatne.
        - Z miasta.
        Dowcipniś; elfa intrygowało, jak po takim traktowaniu może zachowywać taką postawę. Musiał być nawyknięty do bólu. Elfowi brakowało komórek nerwowych niezajętych wrzeszczenjem z bólu, aby mógł się teraz nad tym zastanawiać. Powrót do odpoczynku. Dopóki drzwi nie otworzyły się po raz kolejny.
        - Ej, ślepy, zachowuj się, mamy tutaj prawdziwą szlachiankę!
        - Hę?
        - Pewnie dziewica - zarechotał człowiek. - Meh, nie lubię blondynek.
        Robiło się coraz bardziej absurdalnie, a umysł elfa nie miał sił tego wszystkiego analizować, dlatego po raz kolejny pogrążył się w transie oderwanym od myśli. Dopóki elfka obok niego się nie poruszyła - nie drgnął nawet, ale zaczął nasłuchiwać.
        - Hej, ostroucha - warknął człowiek. - Skąd jesteś?
        - Pewnie z miasta - mruknął elf; było to słabe, ale na ten moment nie potrafił wyjść z niczym kreatywniejszym.
        - Zamknij się, psie, jeżeli nie chcesz powtórki. Ty, nie podobają mi się te twoje tatuaże. Jesteś kurwą czarnoksiężników prawda?
        - Myliłem się, nie jesteś baranem - zachichotał elf. - Jesteś kompletnym imbecylem.
        - Obiję ci mordę, jak tylko nadarzy się okazja, warknął tamten, po czym przeniósł uwagę z powrotem na Dayę. - No, ostroucha dupo, gadaj, coś za jedna.

        Zanim przyszli po nich, obudziła się także i ostatnia z kobiet — rozejrzała się niepewnie wokół, najwidoczniej najmniej obita z ich wszystkich, jednak kiedy tylko spojrzała na miny pozostałej trójki, natychmiast się wzdrygnęła i spróbowała wycofać do najdalszego kąta, jaki tylko mogła znaleźć - nie było to łatwe w ich obecnej sytuacji. Mężczyzna jakimś cudem powstrzymał się od zbereźnych komentarzy na jej temat, Freyr wciąż odpoczywał, dochodząc do siebie, a od elfki samej zależało, czy chce z nią rozmawiać, ale po zszokowanym spojrzeniu, drżących ramionach i spłoszonych ruchach można było wywnioskować, że raczej nie byłaby bardzo skora do rozmowy - pewnie przeżywała właśnie najgorszą chwilę swojego życia, zamknięta w tak małym pomieszczeniu z dwójką drabów, wyraźnych opryszków i bez wątpienia drani przystających na kobiecą cnotę oraz kobietą, która wyglądała jakby była szalona - nie wiedziała, czy nie jej bała się najbardziej z tej całej trójki; podczas gdy podejrzewała elfa i człowieka o chęć splugawienia jej ciała, spodziewała się, że kobieta zechce ukraść jej duszę.
        W końcu jednak po nich przyszli; drzwi otworzyły się na zewnątrz, opornie, powoli, a w nich ukazało się dwóch mężczyzn w skórzanych zbrojach o podejrzanych mordach, a pomiędzy nimi… dziewczyna. Na oko siedemnastoletnia, odziana w skórzane buty, ciemne spodnie i białą, zwisająca koszulę z wyciętymi bokami, odsłaniającymi część jej czarnego stanika. Jej proste, długie białe włosy opadały jej na gołe ramiona i plecy, a w dłoniach trzymała krótki miecz, którym się bawiła; sprawiał wrażenie naprawdę porządnego kawałka stali.
        - Dobra, słuchajcie, przyjemniaczki, szef chce was sobie obejrzeć i zdecydować co z wami zrobić, dlatego radzę wam się zachowywać i wyjść po dobroci, im lepsze wrażenie zrobicie, tym większa szansa, że przeżyjecie, może nawet w nie najgorszej kondycji. Ostrzegam, na widok pierwszego podejrzanego ruchu dźgam, potem już tylko tnę, więc nie kombinować.
        Oderwała wzrok od klingi i rozejrzała się po pomieszczeniu; jej zielone oczy podkreślone czarną kredką do oczu nadawały jej wrażenie znudzonej, ale i zawziętej osoby, która zdecydowanie nie zawaha się ciąć w tętnice, jeżeli tylko będzie musiała. Przeleciała szybko po całej ferajnie, zatrzymując się dopiero na blondynce, na której zatrzymała wzrok.
        - Co ona tutaj robi? - powiedziała głosem tak zimnym, że aż strażnicy się wzdrygnęli; przeniosła na nich wzrok, marszcząc brwi. - Co za idiota ją tutaj wrzucił?
        Strażnicy milczeli, a dziewczyna posłała im widok wykonujący na nich wyrok - odroczenie sprawy. Westchnęła, po czym schyliła się i chwyciła blondynkę za ramię, podciągając ją i mówiąc „wstawaj, księżniczko, nic ci nie zrobimy takiego strasznego” - ta była zbyt wystraszona, żeby stawiać opór, a po chwili razem z białowłosą wyszła z pokoju. Strażnicy poganiali pozostałą trójkę - nieznajoma czekała za drzwiami, aż przejdą, po czym ruszyła za nimi, uniesionym ostrzem celując w plecy całej trójki, niewielkim uśmiechem upewniając ich, że jak najbardziej jest gotowa ich przebić, jeżeli czegoś spróbują. Pierwszy szedł dryblas, po którego obu stronach stała dwójka strażników, na dwójkę elfów przypadły kolejne dwa. Elfka szła ostatnia. Dałoby się coś zrobić, oceniał Freyr, ale co chwila słyszał oddechy kolejnych mijanych ludzi - przechodzili przez korytarze pełne obstawy, która zdecydowanie nie składała się z honorowych stróżów prawa, ale wyglądali bardziej na najemników wszelkiego sortu.
        W końcu weszli do większego pomieszczenia - było dosyć pustawe, ale na drugim jego końcu znajdowała się kanapa, na której siedział opasły mężczyzna z dłońmi całymi w pierścieniach - zdecydowanie źle mu z oczu patrzyło, a w jego okrągłej, aczkolwiek równocześnie topornej twarzy był zdecydowanie duch bandziora. Tuż obok kanapy znajdował się stolik, za którym zasiadał mężczyzna w czarnym płaszczu o wcale szlachetnych, aczkolwiek drapieżnych rysach twarzy, w średnim wieku, najwidoczniej skryba, bo miał w dłoni pióro zanurzone w atramencie, a przed sobą mnóstwo papierów. Po drugiej stronie kanapy o ścianę opierał się odziany na czarno elf z bandażem na twarzy - kiedy tylko weszli, spojrzał na Dayę swoją twarzą bez większego wyrazu, ale w jego oczach wyraźnie paliła się nienawiść; elfka zdołała zapewnić mu pamiątkę na całe życie, ozdobę, której raczej niespecjalnie chciał. Oprócz tego w sali znajdowali się tylko najemnicy stojący przy ścianach; w powietrzu unosił się zapach fajki palonej przez grubego. Białowłosa zatrzasnęła za sobą drzwi, po czym zbliżyła się do niego, ciągnąc za ramię nieszczęsną dziewczynę, podczas gdy pozostałą trójkę rozstawiono pod ścianą, w bezpiecznej odległości od siebie - zaraz kilka włóczni i kusz zostało w nich wycelowanych.
        - Szefie, oto oni - mruknęła dziewczyna, bawiąc się włosami blondynki przy pomocy swojego ostrza. - Nawet zachowywali się.
        - Zabiję cię za te słowa, dziw… - Masywny mężczyzna, który widocznie szybciej działał niż myślał, otrzymał cios włócznią w podudzie, na co syknął i ucichnął. Frey postanowił, że woli nie sprawdzać, czy grzeczniejsza forma wyrażenia opinii o obecnej sytuacji zostanie odebrana inaczej - zbyt go głowa bolała, aby mógł kombinować, póki co wolał milczeć i słuchać, zbierać informacje.
        - Świetnie, a ta jedna to…?
        - Wasza siostra prosiła jakiś czas temu o kogoś takiego - odezwał się skryba zaskakująco głębokim, aczkolwiek nieco zachrypniętym głosem.
        - Ah, oczywiście… to dopiero ją rozpieszczę, a niech mnie… dobra, ta wyląduje na własnym wozie jadącym na północ. Dobra, zajmijmy się resztą.
        Białowłosa odstawiła dziewczynę, która zresztą była zbyt przestraszona, aby próbować ucieczki - rozglądała się przerażona, stojąc pośrodku pokoju, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, aż w końcu elf przesunął ją nieco, aby nie blokowała widoku. Tymczasem dziewczyna podeszła do wielkoluda, który spoglądał na nią z nienawiścią - chwyciła go za kajdany, szarpnięciem przyciągnęła go na środek, po czym w jej dłoni pojawił się nagle klucz, którym zaczęła go rozkuwać.
        - Teraz grzecznie się rozbierzesz, żeby szef mógł się przyjrzeć, bez obaw, nie gustuje w chłopcach, więc nie masz się czego wstydzić, a potem…
        Kajdany rozłączyły się z brzękiem, a dłoń mężczyzny natychmiast powędrowała w górę, ku szyi dziewczyny - kiedy palce jednak jej dotknęły, zadrżały, a człowiek krzyknął z bólu; w jego boku znajdowało się ostrze, które błyskawicznie się do niego wbiło, a po chwili zaczęło kręcić, poszerzając ranę i posyłając go na ziemię.
        - Uwielbiam widok mężczyzn na kolanach - mruknęła białowłosa, po czym chwyciła podbródek opartego na dłoniach człowieka i uniosła jego twarz do góry. - Słuchaj, mięśniaku, jesteś wygadany, umięśniony i w ogóle… jeszcze zdążysz podusić mnóstwo kobiet w swoim życiu, niektóre może nawet będą to lubiły… nie mi oceniać, ale teraz rusz tą głową i przeżyj. Ale przy tym się rozbierz.
        Białowłosa wycofała się, dając mężczyźnie przestrzeń, a ten po chwili wstał i przystąpił do roboty. Opasły spoglądał na nią z rozczuleniem, elfi mag z obojętnością, a skryba z małym uśmieszkiem pod nosem; strażnicy różnie reagowali, ale chyba byli przyzwyczajeni do podobnych scen.
        - Co ja bym bez ciebie zrobił?
        - Doceniam, szefie.
        Mężczyzna miał już wcześniej zniszczoną koszulę, podartą, odsłaniającą jego wielkie, naprężone niemal nadludzko mięśnie, teraz jednak zyskał możliwość pozbycia się resztek. W końcu burknął coś pod nosem i zaczął rozpinać spodnie, a po chwili pozostał całkowicie nagi. Białowłosa nie omieszkała obdarzyć go prowokującym spojrzeniem, na które zacisnął pięści. Ciało mężczyzny były potężne, ale też całe w świeżych ranach, niezabandażowanych, a mimo to zagojonych - zresztą nawet zupełnie nowa rana nie krwawiła zbyt mocno. Freyr nie mógł tego widzieć, ale mógł słyszeć szepty najemników.
        - Co za bestia.
        - W jednej szarży ponoć zabił sześciu naszych.
        - Wybryk natury.
        - Jak nic nadałby się do pracy w kamieniołomach - skomentował grubas. - Mógłbym go sprzedać na arenę też, ale… zaraz wywalczyłby sobie wolność. Po takich stratach… Dobra, ubieraj się.
        Mężczyzna podciągnął dół, zostawiając strzępy koszuli i pozostając z gołą klatką piersiową, a białowłosa po chwili zakuła go ponownie; zaskakujące, że dawała radę robić to wszystko wciąż z mieczem w prawej dłoni, zupełnie jakby nigdy się z nim nie rozstawała. Następnie podeszła do elfa - posłała mu prowokacyjne spojrzenie, ale prychnęła, gdy dostrzegła, że jest ślepy. Freyr posłusznie wyszedł na środek, nie chcąc zarabiać dodatkowej rany, a po chwili również jego ręce zostały rozkute.
        - Teraz ładnie…
        Zaczął zdejmować koszulę, zanim jeszcze skończyła.
        - Jak się do tego pali! - zaśmiała się, na co najemnicy zarechotali. Elf po prostu nie posiadał tego wstydu człowieka - od pierwszego dnia dołączenia do zabójców jego ciało było regularnie sprawdzane, nauczył się myśleć o nim bardziej jak o narzędziu niż o sobie samym. Zresztą co go obchodził cudzy wzrok? Kiedy się nie widziało świata, znacznie mniejszą wagę przykładało się do wyglądu - to był system wartości, który dla niego był kompletnie obcym pojęciem. Dotyk, zapach, głos owszem, ale wygląd? Jakby mówić rybie o ogniu. Dlatego też po chwili pozbył się już wszystkiego, stając bez większego zawstydzenia; jego ciało w znacznym stopniu zresztą pokryte było bandażem, zasłaniając rany zadane mu przez tygrysołaka, które… obecne były praktycznie wszędzie. Twarz się jakoś jednak ocalała.
        - Ty… - zaczął gruby, ale nagle przerwał i zmrużył wzrok. - Czy ty jesteś ślepy?
        Elf skinął głową, na co tamten prychnął.
        - Chcesz mi powiedzieć, że ślepy zabił mojego najlepszego skrytobójcę? Jak?
        - Byłem lepszy - odpowiedział na to Freyr, czym zarobił policzek od dziewczyny, kierowanej skinieniem głowy tamtego.
        - Wiesz, co to oznacza?
        - Że teraz ja jestem tu najlepszym?
        Kolejne uderzenie, tym razem elf się uśmiechnął, choć z nosa pociekła mu krew.
        - Mógłbym cię zatrudnić - powiedział w końcu człowiek. - Ale…
        - Tak się składa, że Cichy Kieł, Averruran, jak to w jego mowie ponoć się zwał, był bliskim przyjacielem szefa - dokończył skryba, na co tamten mu podziękował. - Więc masz pecha; ta sprawa robi się osobista.
        - Mhm, ciało masz wyćwiczone. Wojownik. Tylko co ja mogę z tobą zrobić, abyś zrekompensował mi straty, fizycznie i duchowo? Nah, ubieraj się.
        Elf skorzystał z okazji, a po chwili powrócił do szeregu; teraz dziewczyna skierowała się do elfki, chwytając ją za kajdany z uśmiechem i szarpiąc w stronę środka. Uśmiechnęła się.
        - Ciebie nie będę pocieszać, że nie ma się czego wstydzić, bo wiemy obydwie, że wszyscy zaraz będą się na ciebie gapić. No, może poza twoim kolegą. Ale daj spokój, nie utrudniaj nam tego, kochana.
        Elf, który ją powalił, a którego to zdołała ciąć w twarz, wyglądał, jakby dopiero teraz obudziły się w nim jakiekolwiek emocje - przypatrywał się elfce z gniewem płonącym w oczach, a jego twarz wykrzywiła się w oczekiwaniu na jej upokorzenie - pierwszy stopień z drogi zapłaty za to, co mu zrobiła.
Awatar użytkownika
Dayanara
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca , Najemnik , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Dayanara »

        Próbowała zebrać myśli, ale piekący ból w klatce i boku utrudniał oddychanie, a co dopiero konstruowanie logicznych wniosków. Zamrugała kilkakrotnie, słysząc warkot, a po nim ciszę, co mogło sugerować, że pytanie skierowane było do niej. Nim jednak zdążyła odpowiedzieć, lub chociażby świadomie zbyć typa, odezwał się elf koło niej. Zerknęła na niego kątem oka, chyba nie łapiąc jakiegoś żartu, bo facet przed nią wściekł się niesłychanie. Uniosła brwi, gdy znów zwrócił się do niej, a kiedy jej sąsiad znów się odezwał, nie powstrzymała kpiącego uśmiechu. Panowie rozmawiają sobie już chyba od dawna. Wtedy też zatrzymała dłużej spojrzenie na elfie, w milczeniu rejestrując fakt, że ten był niewidomy. Sama ułomność mężczyzny była jej wybitnie obojętna, jednak teraz jeszcze bardziej zastanawiał ją cel tej łapanki, który, patrząc po ich słodkiej gromadce, nie wydawał się racjonalny. Mięśniak – w porządku, jakieś walki, ciężkie prace, coś mu się wymyśli. Panienka – też raczej oczywiste. Nieco zbyt pruderyjna na nałożnicę, ale to kwestia czasu, a mogłaby być też czyjąś służką, pokojową, czy inne cudo. Ona sama – lekka zagwozdka. Umiała walczyć, to sprawdzili, ale łatwiej było znaleźć do tego mężczyzn. Była kobietą, więc inne jej „przeznaczenia” również nasuwały się na myśl, ale i ładniejszych dziewcząt było w mieście na pęczki. A do tego wszystkiego ślepy elf. Normalnie drużyna marzeń.
        Mięśniak przed nią skończył się już kłócić z jej sąsiadem i znów uderzył w kobietę pytaniami, które początkowo Daya zbyła ciężkim westchnieniem, opierając znów głowę o ścianę i przymykając oczy. Myliła się jednak sądząc, że dadzą jej wówczas spokój. Kopnięcie w łydkę nie było mocne, ale na tyle irytujące, że uniosła głowę, opuszczając ją znów nisko i łypiąc na faceta przed nią.
- Pytałem, coś za jedna?
- A ja cię ignoruję – odparła spokojnie, jakby tłumaczyła coś nawet nie dziecku, a osobie cofniętej w rozwoju. Facet napiął mięśnie, które uwidoczniły się pod poszarpaną koszulą. Spojrzała na nie i wróciła obojętnym wzrokiem na jego twarz w niemym pytaniu „no i?”
Musiała go wybitnie irytować, bo dryblas szarpnął się nagle w przód, chcąc złapać ją za spętane nadgarstki, ale elfka uniosła je, łapiąc za to jego więzy, i jednym ruchem przerzuciła nogę, opierając but o krocze mężczyzny, dociskając na tyle, by dotarł do niego przekaz. Jak można się było domyśleć, facet zamarł w momencie.
- Bolą mnie żebra i głowa – mówiła miękko, niesłychanie spokojnie i dość cicho, ale w tak niewielkim pokoju słychać było ją doskonale. - Powoli irytuje mnie zamknięcie w małym pomieszczeniu z kimś takim jak ty. Dodatkowo brak mi świeżego powietrza, co też nie działa najlepiej na poziom mojej cierpliwości. Nie mam też zamiaru zawierać nowych przyjaźni. Więc bądź tak uprzejmy i odwal się ode mnie, albo pozbawię cię możliwości używania tego, czym zapewne się niezwykle szczycisz, co najmniej na kilka tygodni. W porządku?
Dryblas milczał, ciskając w nią wściekłym spojrzeniem i chyba ani myśląc przytaknąć. Był jednak zbyt przywiązany do swojego sprzętu, by dalej pyskować, więc po odpowiednim okresie milczenia, który Daya uznała za zadowalający, zabrała nogę, na powrót opierając ją zgiętą o ziemię.
- Szmata – mruknął typ pod nosem, ale nie doczekał się już żadnej reakcji, bo kobieta oparła znów głowę o ścianę i zamknęła oczy.
        Nie spała, ale próbowała odpocząć, jednak nie miała zbyt wiele czasu. Niedługo później otworzyły się drzwi. Daya uchyliła powieki, spoglądając obojętnie na dwóch drabów i unosząc lekko głowę dopiero, gdy w przejściu pojawiła się też młoda dziewczyna. Słuchała poleceń w milczeniu, podnosząc się dopiero, gdy wstał facet naprzeciwko niej. Nie zadawała pytań, z pochyloną głową rozglądając się jednak wokoło, szukając potencjalnych dróg ucieczki. Nie umknęło jej uzbrojenie strażników, ani dziewczyny, ale to nie był problem. Większy stanowiła niewiadoma, a tylko głupiec rzucał się ślepo do ucieczki, nie wiedząc, co jest przed nim. Szła ostatnia, czując na plecach ostrze włóczni za każdym razem, gdy lekko zwolniła krok, próbując wybadać ich czujność. Dopiero po chwili okazało się, że wszelkie plany ucieczki muszą zostać na moment odłożone. Otaczała ich masa najemników. Nie było szans się stąd wydostać. Nie teraz.
W pomieszczeniu znów było więcej ludzi niż mebli. Najwięcej strażników, później ta młoda z mieczem, jakiś gryzipiórek, grubas na kanapie i ten elf, z którym walczyła na dachu. Nawet nie wiedziała, jakie dokładnie obrażenia mu zadała nim wyleciała stamtąd jak z procy, ale z satysfakcją przyglądała się zabandażowanej twarzy, w zamian otrzymując gniewne spojrzenie. Odwróciła własne; nie będzie się bawiła w dziecięcą grę „kto pierwszy mrugnie”. Oparła się o ścianę, oszczędzając obite żebra, obserwowała i słuchała. Chociaż mimiką nie zdradzała się z przemyśleniami, zaklęła pod nosem, gdy pierwszemu z ich trójki kazano się rozebrać. I nie chodziło jej o własną nieśmiałość. To po prostu oznaczało, że są oceniani. To zaś potrzebne było albo do sprzedaży, albo do bezpośredniego wykorzystania. Żadna opcja jej się nie podobała. Cierpliwie obserwowała, ani nie odwracając wzroku, ani nie przyglądając się specjalnie nagim mężczyznom. Nie jednego widziała, nie ma o co robić szumu. Gorzej, że i ją to czeka. Ale mówi się trudno. I tak najbardziej zachodziła w głowę, o co dokładnie tu chodzi i kogo ma zabić, żeby się z tego wywinąć.
        Dayanara nie protestowała, pozwalając się wyprowadzić na środek, gdy przyszła jej kolej. Wiedziała, że wszelki opór był bezcelowy i mógł przyprawić ją tylko o większe obrażenia. Na białowłosą spojrzała krótko, spode łba, jak miała w zwyczaju, ale kobieta z jakiegoś powodu uśmiechała się do niej nieustannie. Nie wesoło i krzepiąco, ale bardziej jakby zobaczyła w niej kogoś do zabawy, duszę może nie przyjazną, ale może jedyną bliższą. Widmo była zbyt cyniczna, by polegać na czymś tak naiwnym, jak kobieca solidarność, ale zapamiętała to spojrzenie. Kobieta pogoniła ją ruchem głowy i elfka bez większego wstydu, ale też bez pośpiechu, ściągnęła przez głowę tunikę, jednocześnie ściągając z nóg buty, jednym przytrzymując drugi, tak że była bosa już w momencie, gdy bluzka spadała lekko na ziemię. Szarpnięte tuniką włosy rozsypały się luźno na plecach. Rozsznurowała spodnie i pochyliła się, by je ściągnąć; wtedy usłyszała pomruk i obleśne mlaśnięcie za plecami.
- Zmieniam o tobie zdanie ostroucha, mogą nas znowu razem zamknąć, to ci… - urwał z sapnięciem, gdy trzonek włóczni wbił mu się tym razem w żołądek.
        Daya wyprostowała się nago już w kompletnej ciszy. Stała jak zwykle, idealnie prosta, a jednak z lekko pochyloną głową, przypominając czającego się psa lub wilka. Spuszczonymi wzdłuż ciała rękami nawet nie próbowała się zasłaniać, w końcu po coś kazali jej się rozbierać, więc na to i tak by nie pozwolili. Nie wydawała się przejęta ani własną nagością, ani niedokończonym komentarzem za swoimi plecami, ani spojrzeniami, które oblepiły ją w momencie, zgodnie z przewidywaniami białowłosej, która o dziwo sama nie szczędziła jej oceny. Nawet skryba porzucił na moment notowanie i zawiesił spojrzenie na gibkiej sylwetce elfki. Smukłe, opalone ciało zdawało się nie mieć ani jednej wady, której można by się uczepić. Szczupła, ale nie chuda. Gibka, ale nie przesadnie umięśniona. Opalona, ale nie cudzoziemka. Ładna, ale nie rzucająca się w oczy. Wyróżniały ją tylko tatuaże rozsypane losowo na całym ciele i barwiący się powoli siniak, pokrywający cały jej lewy bok i plecy.
Elfka zaś wyglądała na co najmniej znudzoną, wodząc spojrzeniem po obecnych, jakby czekała kolejnego polecenia, że może się w końcu ubrać. Pyskowaniem nikt nic nigdy nie osiągnął, łowczyni więc poświęcała ten czas na ocenę swoich przeciwników. Niestety póki co nie wyglądało to najlepiej. O ile była pewna, że poradziłaby sobie ze wszystkimi w tym pomieszczeniu, miało to rację bytu tylko gdyby walczyli, a podejrzewała, że po pierwszym trupie, na przykład tego typa, który prawie trącał ją w tyłek włócznią, znów zostanie znokautowana magią.
Tokiem swoich myśli przeniosła spojrzenie na stojącego pod ścianą elfa, który wbijał w nią niezmiennie wrogie spojrzenie. Nie spodziewał się, że kobieta z takim spokojem zniesie rozkaz rozebrania się i wówczas próbował poniżyć ją samym spojrzeniem, którym wolno przesuwał po nagim ciele elfki. Gdy jednak powrócił do jej twarzy, kobieta uśmiechała się kpiąco kątem ust; mag był na granicy kontrolowania się i skrzywił się mimowolnie. Rana na twarzy piekła, pamiątka zostanie mu na całe życie, a ta zaraza stoi niewzruszona, jakby była u siebie.
- Vakko…
Opasły mężczyzna tylko kątem oka spoglądał na swojego człowieka, ale łagodnie wypowiedziane imię elfa było skuteczne niczym strzał z bicza. Mężczyzna zerknął ostatni raz na kobietę, nie kryjąc groźby w spojrzeniu i obrócił się w stronę szefa. Ten zaś pocierał czoło w zamyśleniu, nie spuszczając już wzroku z brunetki.
- Te siniaki to twoja sprawka?
- Spadła z dachu – odparł sucho zabójca. – Zatrzymałem ją, by się bardziej nie uszkodziła.
- Ale i tak ładnie walnęła, co? – Grubas zerknął na odzianego na czarno mężczyzny, ale ten nie odpowiedział już, spoglądając ze spokojem na pracodawcę, który zaśmiał się pod nosem i wrócił spojrzeniem do elfki.
- No dobra, ale przynajmniej widać że wytrzymała i sprawna. Ładna. Bardzo ładna… Podoba mi się. Tylko te tatuaże, ech, po co ci to dziewczyno? – zapytał, ale zamiast odpowiedzi otrzymał tylko spokojne spojrzenie niebieskich oczu. Może nawet nieco pogardliwe, chociaż to niby ją poddawano ocenie, w dość kompromitującej sytuacji na dodatek. Ale może mu się wydawało. Odczekał chwilę, ale dziewczyna była niewzruszona i grubas znów zaśmiał się pod nosem, dłonią wstrzymując strażnika, który już chciał dziewczynie przywalić, by wydusić z niej odpowiedź. Później „szef” znów zerknął na swojego podwładnego. – No Vakko, trafił swój na swego, dziewczyna rozmowna jak ty. Dobra, ubieraj się – rzucił już do Dayi.
Białowłosa odczekała aż kobieta się ubierze i podeszła do niej, by zapiąć kajdany. Niemal zawahała się, gdy elfka sama wyciągnęła dłonie, ale mgnienie później skrępowała jej nadgarstki i uśmiechnęła się szeroko, co chyba miała w zwyczaju.
- Pod ścianę.
Awatar użytkownika
Freyr
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje: Zabójca , Skrytobójca , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Freyr »

        - Dobra – mruknął grubas, szerzej rozpierając się na kanapie, kiedy białowłosa skończyła z elfką i przesunęła się do tyłu, stając obok stolika skryby, któremu posłała prowokacyjne spojrzenie; ten uniósł brew i spojrzał na nią z pytającym znużeniem, na co ta wzruszyła ramionami. Niema rozmowa toczyła się krótko, bo po chwili rozległy się dalsze rozważania. - Co najlepszego mam z wami zrobić? Ta branka miała być zgrabna, ale pojawiły się podczas niej trzy problemy; bestia, która w szale posiekła wielu moich dobrych ludzi, ślepiec, który zabił mojego przyjaciela, no i... - Mężczyzna zarechotał. - Elfka, co to uraziła dumę Vakko. Szczerze, część mnie chce za to obsypać cię złotem, ale to pewnie nie skończyłoby się dla mnie dobrze. Więc, słonko, o ile w przypadku tamtych dwóch to sprawa osobista, to nie bierz tego do siebie, w twoim przypadku to jedynie interesy. Wyglądasz na taką, co to doskonale jest w stanie to zrozumieć, choć akceptacja to inna historia, zwłaszcza, kiedy znajdujesz się w takim miejscu. - Ponownie zarechotał, a elf w mrocznej szacie miał prawdziwe wyzwanie, aby nie zdradzić po sobie emocji. - O ile zazwyczaj jestem bardzo kreatywnym człowiekiem, to tutaj jednak mam prawdziwy problem. Bo wy nimi jesteście. Czyste problemy, które po prostu muszą się pojawić i samym faktem swojego istnienia szkodzić.
        - Skoro już dziewczynę wysyłamy na północ – odezwał się spokojnym głosem skryba. - To dlaczego by nie wysłać twojej siostrze także tę trójkę?
        - O, i to jest myśl! - zachwycił się mężczyzna. - Wiem świetnie, o co ci chodzi. Ehhh, rodzina... z taką najgorzej robić interesy, ale przynajmniej raz się po coś przydała. Proszą, żebym wysyłał ich niewolników zupełnie, jakbym był jakąś instytucją charytatywną. Jak też bogactwo uderza do głowy, aby myśleć, że handlarz ludźmi powinien być dobroczynny... Ale cóż, skoro z nimi nie możemy niczego zrobić, to dlaczego nie sprawić takiego prezentu...
        - Mogą więc zostać w końcu stąd zabrani? - spytał skryba. - Powinni zostać przygotowani do drogi.
        - Fakt, rozgadałem się. Esho, skarbie, zajmij się nimi.
        - Zrozumiano. - Białowłosa zakręciła mieczem, po czym nim zasalutowała i wskazała swoim ludziom na drzwi.
        Cała trójka została zaraz okrążona przez nich, a następnie wyprowadzona; kobieta i tym razem szła na końcu, obserwując przy tym więźniów na wypadek, gdyby chcieli zrobić coś głupiego. Niedługo trwało, aż znaleźli się do celi – wtedy kobieta wyszła na przód, otworzyła drzwi kluczem, po czym rozwarła je przed nimi, kpiącym ukłonem zapraszając do środka. Najpierw mężczyzna, który rzucił jej nienawistne spojrzenie, zawahał się, gdy przechodził obok niej, może rozważając, czy jej nie zaatakować, ale dziabnięcie mieczem w udo sprawiło, że wszedł do środka, marudząc coś pod nosem. Drugi był Freyr, który w typowym dla siebie milczeniu, zupełnie jakby ignorował otoczenie, mechanicznie wszedł do środka, a na koniec elfka. Esha stanęła w przejściu, opierając ramię na drzwiach.
        - Lepiej wypocznijcie jak najlepiej, kochani wy moi.
        Wyjęła z jednej z sakiewek przy pasie coś, co następnie rzuciła na podłogę, a następnie, posyłając im ostatni uśmiech, zatrzasnęła szybko drzwi. Frey miałby chwilę, aby zareagować, ale nie miał pojęcia, co właściwie kobieta upuściła. Kiedy usłyszał pęknięcie, było za późno – sekundę potem poczuł, jak powietrze przez niego wdychane zmienia zapach na ciężki i trudny do zniesienia, a mózg ogarnia coraz to silniejsze otępienie. Jego nogi zaczęły drgać, a po chwili ugięły się, gdy upadł na podłogę – szczęśliwie wcześniej usłyszał, jak wielkolud pada szybciej, więc nie musiał się obawiać zgniecenia przez jego masę. Wiedział, że nie może z tym walczyć, ale mimo to starał się pokonać gaz usypiający, jednak w tym wypadku nawet jego siła woli nie wystarczyła.

        Kiedy się obudził, od razu zarejestrował, że podłoga się porusza. A on wraz z nią. Drugą rzeczą był chłód na plecach i nacisk w specyficznych miejscach. Stukot kopyt i drganie metalu na jego plecach szybko uświadomiło go, że jest na wozie. Najpewniej wozie z klatką; uniósł dłoń i pogładził metal pionowych krat obok swoich pleców. Tak, zdecydowanie. Sen może nie był naturalny, ale zdecydowanie dobrze mu zrobił – pozbył się zmęczenia oraz otępienia, dzięki czemu Freyr na powrót był w stanie analizować to, co słyszy, a nawet wejść do świata aur. Kiedy to zrobił, szybko dostrzegł elfkę oraz człowieka (jednak był człowiekiem) całkiem blisko niego, choć o wiele bliżej siebie nawzajem. Wokół było pełno ludzi, dostrzegł także aury koni, na których jechali ci, którzy nie zajmowali miejsca na powozach – po ustawieniu aur szybko zrozumiał, że są trzy wozy, w tym ich środkowy, w tym przed nimi musiała znajdować się kobieta z wcześniej – jej aura kompletnie nie pasowała do pozostałych – natomiast w wozie za nim nie było innych istot żywych niż powożący. Eskortował ich dobry tuzin jeźdźców. Wokół nich łagodną mozaiką wypisane były życia uciekających od drogi zwierząt, tych drobnych, a czasami nawet większych. Słyszał szum rzeki i szelest liści, pewnie przejeżdżali przez las.
        - O, ostrouchy, obudziłeś się w końcu. - Głosu mięśniaka nie dało się z niczym pomylić. - Nie patrz tak na mnie, później i ty będziesz mógł się pobawić, ale ja jestem pierwszy. Nie lubię zbytnio tej waszej urody, ale chętnie nauczę czegoś tę tutaj, hehe. Po tym, co... - Pauza oznaczała chyba, że zorientował się z tego, że elf nie widzi niczego, ale jest za późno, bo pewnie wszystkiego się domyślił. Mężczyzna póki co jedynie ograniczał się do obmacywania nieprzytomnej elfki, ale raczej nie miał zamiaru na tym poprzestać. Ciągle skute ręce pewnie nie ułatwiały sprawy, ale...
        - Jedna lekcja ci nie wystarczyła? - prychnął Freyr; po tym, co stało się w tamtym „schowku”, jak to zaczął we wspomnieniach nazywać pomieszczenie, miał przeczucie, że mężczyzna jeszcze tego pożałuje – ile elfka nie pozostanie zbyt długo nieprzytomna.
        - To było co innego – warknął tamten. - Suka mnie zaskoczyła...
        - Bo jesteś idiotą – powiedział Freyr, na co tamten chciał od razu się odezwać, ale elf nie dał mu dojść do głosu. - Każdym swoim słowem, każdym swoim ruchem, całą swoją prezencją krzyczysz „mam zamiar skopać ci dupę”. Wszyscy wokół wiedzą, że zaraz coś odwalisz, ale sam nie dostrzegasz tego, kiedy inni chcą zaatakować. Dwa razy popełniłeś ten błąd, teraz zrobisz to znowu. Jesteś jak pies, co szczeka na wszystko wokół, a potem się dziwi, że dostaje kopniaka.
        - Ty...
        - On ma rację.
        Freyr kojarzył ten głos i po chwili go połączył; kobieta z tamtego pokoju. Podjechała do klatki, jadąc na koniu tuż za jego plecami. Zdziwił się, nie brzmiała na kogoś, kogo wysłaliby do eskorty takiego wozu. Sprawiała wrażenie bardzo... cennej osoby.
        - Kiedy otworzyłam drzwi do waszej małej celi, od razu zobaczyłam ciebie rzucającego się na mnie, kiedy cię rozkuwam – powiedziała Esha, kierując te słowa to mięśniaka. - Dlatego ty nie miałeś szans być szybszy. Masz szczęście, że ciężko cię uszkodzić, bo pewnie często jesteś przechytrzany. Choć może to przez tę odporność? Jestem pewna, że przez nią nie załapałeś duuuużo lekcji.
        - Ehh, zamknijcie się obydwoje, chędożeni znawcy.
        - Wyglądasz na rozsądnego – powiedziała Esha do elfa.
        - Przykro mi, ale nie mogę powiedzieć tego samego o tobie.
        - Jakoś nie wezmę tego do siebie. Spało się dobrze?
        Elf nic nie odpowiedział, na co tamta się zaśmiała, on tymczasem miał dylemat. Ujrzał jej aurę, obserwował jej działania i miał wrażenie, że skądś to wszystko zna. Jakby była wynikiem i znał niektóre elementy wzoru, który doskonale zna, ale nie potrafi wciąż ją dopasować do żadnego. Wzoru, który niósł ze sobą coś ważnego.
Awatar użytkownika
Dayanara
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca , Najemnik , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Dayanara »

        Daya spokojnie wróciła pod ścianę i oparła się o nią, pozornie nonszalancko, w rzeczywistości oszczędzając nadwyrężone siły. Podniosła spojrzenie na grubego, gdy mówił, powstrzymując cisnący się na usta komentarz, że owszem, zazwyczaj właśnie jej za to płacą. Nie była jednak w pozycji do negocjacji, ani w nastroju do żartów. Wiedziała kiedy milczeć (najlepiej zawsze), a kiedy się odzywać (najlepiej wcale). Umiała też trzeźwo ocenić swoją sytuację, a biorąc pod uwagę jej obecny stan, o ucieczce nie było mowy. Interesy rozumiała więc doskonale, a jak już facet wspomniał – akceptacja to osobna sprawa. Umiała na przykład zaakceptować fakt, że najłatwiej ucieka się, gdy nikt się tego po tobie nie spodziewa, gdy uśpiona jest czujność, lub w podróży. Tak czy siak sytuacji będzie jeszcze wiele, a teraz nie czuła się na siłach do walki. Wolność nie zając, nie ucieknie.
Zwątpiła nieco dopiero słysząc o północy. Nawet mięsień na jej twarzy nie drgnął, ale elfka klęła w duchu. Szlag. Nie znosiła zimna.
        Rozkaz powrotu do celi przyjęła do wiadomości niemal podświadomie, powoli ruszając za swoimi towarzyszami, znów do tej ciasnej klitki. Niechętnie weszła do środka, oglądając się białowłosą i tylko dlatego dostrzegła rzucany na ziemię kamień. Gdy drzwi się zatrzasnęły zareagowała najszybciej, unosząc koszulkę i zasłaniając nią nos i usta. W tak niewielkim pomieszczeniu dym rozprzestrzenił się momentalnie, nie mając którędy się ulotnić. Mięśniak zwalił się pierwszy, a Daya zaczęła kaszleć, przyciskając materiał mocniej do twarzy i rozglądała się, mrużąc oczy od gryzących oparów. Gdy odpadł elf poddała się, dopiero teraz doceniając przemyślność w postaci solidnie i szczelnie zamkniętych drzwi.
- Szlag by to… - warknęła jeszcze, nim powieki jej opadły, a ona sama runęła na ziemię na swoich towarzyszy.

        Obudziły ją głosy i ciężar na biodrach, pomiędzy rozrzuconymi na bok nogami. Nie otwierała oczu, wysilając się też, by nie zmienił jej się oddech. Udawała nieprzytomną, próbując rozeznać się w otoczeniu. Pod plecami czuła deski, ale na twarzy świeże powietrze. Do tego lekkie, chaotyczne potrząsanie i dźwięk końskiego parskania i uderzania kopyt o ubitą ziemię. Skrzypnięcia kół wozu. Klatka. Już ich wiozą. Głosy rozpoznała momentalnie. Elf, białowłosa i mięśniak. To ten idiota na niej prawie leżał, opierając się rękami na jej brzuchu. Podejrzewała, że nie tylko tam zawędrowały wcześniej i ogarnęła ją nagła złość, którą tylko siłą powstrzymywała, dochodząc do siebie. Nie wiedziała, jak duża jest klatka, ale sądziła, że to jej wystarczy. Odczekała aż podśmiewająca się pod nosem białowłosa odjedzie dalej, a mężczyzna na niej na moment uniesie spętane ręce.
W jednej chwili otworzyła oczy i szarpnęła jego więzy do góry, wsuwając się sprawnie pod nimi między ramiona mężczyzny, co w pierwszej chwili wytrąciło go z równowagi. Jednocześnie próbował ogarnąć fakt, że dziewczyna się ocknęła oraz czy na pewno powinien mu przeszkadzać fakt nagłej zmiany pozycji. Daya prychnęła w myślach. Popełnił o wiele więcej błędów, niż zarzucili mu wcześniejsi rozmówcy. Ładując się między nogi elfki pozwolił jej teraz podnieść się i przysiąść na nim, co wciąż wywoływało konsternację na jego twarzy. Wydarzenia toczyły się zbyt szybko i wciąż nęciły męski umysł, myślący tylko w jednych kategoriach. Elfka sama wpakowała mu się w ramionach i usiadła na nim okrakiem, co mogło pójść nie tak? Wyszczerzył się obleśnie, ale nie zdążył nawet rzucić żadnym żałosnym komentarzem, bo dziewczyna nagle oparła złączone więzami dłonie na boku jego głowy i z całej siły przywaliła nią w kraty.
Rozległ się zduszony krzyk, ale mięśniak nic więcej nie mógł zrobić. Obejmował ją ramionami, ale nie mógł nawet złapać i odsunąć do siebie, bo ręce miał związane. Nie wpadł jeszcze na to, by po prostu zdusić ją w uścisku, korzystając z faktu, że dziewczyna już teraz jest poobijana i długo by takiej presji nie wytrzymała. A Widmo przywaliła jego głową w kraty drugi raz i już stracił swoją szansę. Za pierwszym razem tylko go otumaniła, teraz ze skroni lała mu się krew i facet jęknął boleśnie.
- Idiota – warknęła pod nosem.
- Hej! Elfie! Spokój tam! – krzyczała Esha, zawracając konia i galopem docierając na powrót do klatki. Daya w tym czasie zdążyła przywalić ciężkim łbem trzeci raz, trzymając już bezwładną głowę.
- Hej! Zostaw go natychmiast! Nie każ mi cię zmuszać!
Dziewczyna nie wyciągnęła w jej stronę ostrza, a rozczapierzoną dłoń i elfka zerknęła na nią kątem oka, unosząc zaraz wrogie spojrzenie do oczu białowłosej. Szybko i dość pobieżnie przejrzała jej aurę, ale wystarczyło, by skrzywiła się nieznacznie, orientując się, że Esha włada magią umysłu. Rzeczywiście mogłaby ją zmusić, a Daya wolała tego nie sprawdzać. Nie lubiła, jak ktoś dłubał jej w głowie.
Uniosła dłonie w geście kapitulacji, a łeb mięśniaka zachwiał się w przód i w tył, gdy mężczyzna z jękiem błądził na skraju świadomości. Elfka zerknęła tylko, by nie opadł twarzą na jej biust, bo ufajda ją krwią. Trzymała dłonie w górze, póki Esha nie mruknęła z zadowoleniem i nie zaśmiała się krótko.
- No. To się musiało tak skończyć. Ale grzecznie mi tam, wyjechałam z czwórką i z czwórką mam dojechać – zawiesiła głos i uniosła brwi, gdy odpowiedziało jej milczenie. – Zrozumiano? – zapytała z naciskiem.
- Tak jest – mruknęła Dayanara pod nosem i białowłosa znów się szeroko uśmiechnęła.
- Świetnie – rzuciła i odjechała, a elfka opuściła ręce i przytrzymała głowę człowieka, podnosząc się ostrożnie i wychodząc z objęcia, gdy facet opadł na deski klatki. Wciąż przytomny, ale nie do końca świadomy, postanowił sobie chyba chwilę odpocząć. Elfka zaś odeszła o krok i usiadła pod kratami, wzdychając ciężko, gdy pęknięte żebra szarpnęły bólem. Podkurczyła lekko nogi i oparła wyprostowane ręce o kolana, rozglądając się wokoło, oceniając sytuację. Dopiero później spojrzała na ślepca.
- Mam na imię Dayanara – przedstawiła się z względów czysto praktycznych. Będzie im łatwiej rozmawiać, jeśli już do tego dojdzie, a chciała wiedzieć jedno. – Długo już jedziemy?
Awatar użytkownika
Freyr
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje: Zabójca , Skrytobójca , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Freyr »

        Freyr świetnie rozpoznał moment, w którym aktywowała się elfka - nie potrzebował widzieć, aby zorientować się, że ta poderwała swoje ciało, i to na tyle szybko, że nie było mowy, aby dopiero teraz się ocknęła - to dosyć zaimponowało elfowi, który wcześniej nie usłyszał zmiany jej oddechu, co przy jego słuchu musiało być prawdziwym osiągnięciem dla jej sztuk kamuflażu; nawet bez odczytywania jej aury był w stanie wywnioskować, że musi być kimś o zbliżonych do niego umiejętnościach i… zainteresowaniach. Podejście do życia i religii także prawdopodobnie było zbliżone. Może też status cywilny… ten sam miesiąc urodzenia? Możliwe. Freyr prychnął pod nosem z tak kiepskiego żartu, który uformował mu się w głowie, choć z zewnątrz mogło to sprawiać wrażenie, jakby kpił sobie z postawy mięśniaka. Widocznie nie poznał nigdy mistrza Velerana, nauczyciela z czasów młodzieńczych elfa. “Nigdy nie ufaj kobiecie, która sama się na ciebie pakuje. A najlepiej w ogóle nie ufaj kobiecie. A już najlepiej nie ufaj nikomu.” Po tym z reguły zapewniał jednemu z uczniów prezentację w praktyce. Niebezpieczeństwo ufania komuś, nie jak “pakuje się na kogoś”. To… to akurat była specjalizacja kogoś innego… Tak czy owak!
        Odgłos uderzania czaszki o metal niezbyt zdziwił elfa; nawet kiwał głową na lewo i prawo w rytm uderzeń, słuchając tej rozkosznej muzyki. Bam. Bam. Bęc. Głuche uderzenia były zaskakująco satysfakcjonujące. Zaczynał chyba lubić tę elfkę; miała zdecydowanie odpowiednie podejście do świata. Resztę przedstawienia przemilczał, aż w końcu nie usłyszał, jak tamta obraca głowę w jego stronę - miał ochotę odwzajemnić gest, ale nie wiedział, na ile może zdradzać swoją orientację; wahał się przez sekundę, po której stwierdził, że i tak już słyszała, co zrobił, dlatego skierował oczy w jej kierunku, zanim jeszcze cokolwiek powiedziała, obdarzając ją “spojrzeniem” pustych oczu. Wysłuchał jej przywitania i pytania, na następnie uniósł głowę, pozwalając włosom opaść na kraty i wsłuchując się, myśląc.
        - Freyr - odpowiedział. - Koła są zadarte, konie mają zadyszkę, ale wciąż świeżą, tamci jeszcze nie zaczęli się nudzić, odgłosy zwierząt wokół charakterystyczne są dla Wschodnich Pustkowi, terenów leśnych, choć ledwo słyszalne też są zwierzęta górskie, jesteśmy po zawietrznej stronie, ale dosyć daleko, bo wiatr jest ledwo wyczuwalny, nie ma szumu wielkiej rzeki, więc… - Elf nagle przerwał, gdy poczuł, jak coś zimnego dotyka jego ucha, a po chwili znalazła się na nim zimna ciecz. - Cztery, pięć dni drogi. Północny-zachód. Chyba zima przyszła w tym roku wcześniej.
        Kolejne białe kropki zaczęły pojawiać się na przykrytym chmurami niebie, opadając leniwie w kierunku ziemi, nie śpiesząc się, jako pierwsze w tych regionach dumnie i pysznie powoli kroczące po powietrznym wybiegu, pozwalając wszystkim “przyziemnym istotom” w pełni nacieszyć się ich pięknem, łache na rozmarzone spojrzenia i słowa zachwytu. Najemnicy jadący na wozie sięgnęli po koce, zupełnie jakby nagle się zorientowali, że zrobiło się zimniej, ci jadący na koniach też zaczęli chuchać sobie w dłonie, jedynie białowłosa zachowywała się inaczej. Odchyliła się na koniu, wyginając plecy w łuk i pozwalając długim kosmykom spokojnie opaść na siodło, samej unosząc twarz ku niebu i przymykając powieki, na które zaczęły opadać kolejne płatki - uśmiech na jej twarzy przestał być kpiarski, a zamiast tego w końcu przyjął czysty wyraz, zupełnie taki, jaki pojawiał się na licach dzieci.
        Tego jednak elf nie był w stanie dostrzec; skupiony był na zjawisku, które działało podobnie, co w przypadku otaczających ich najemników - dopiero kiedy zorientował się, jak długi czas śpi, zdał sobie sprawę, jak bardzo pusto ma w żołądku. I tak nie było tak źle, jak powinno być - widocznie w czasie tego uśpienia ich organizmy potrzebowały o wiele mniej żywności. Mimo to i tak zdecydowanie czegoś potrzebował po tym wszystkim - jego rany się goiły, ale wciąż potrzebowały więcej. Nieprzyjemne pieczenie rozchodziło się po jego ciele. Kilka minut później, jakby czytając jego myśli, białowłosa wróciła, niosąc w dłoni miskę, którą mu podsunęła - przyjął ją odruchowo, po czym zbliżył do nosa i powąchał. Gulasz, ale na zimno - mimo to zapach jedzenia zdecydowanie go ożywił. Sięgnął po łyżkę, która nawet wielkodusznie znajdowała się już w misce, po czym zaczął jeść. Esha wróciła po chwili, podając drugą miskę elfce, a po następnej ponownie, tym razem jednak zerkając na pobitego mężczyznę, wciąż kulącego się w kącie; zbliżyła się ponownie do Dayi i położyła miskę obok niej.
        - To chyba zdobyczna. Możesz zjeść lub mu dać jeśli uznasz, że na to zasługuje, wedle twej woli. - Ponownie posłała jej kpiący uśmiech. - Choć musisz być bardzo głodna; spaliście dłużej, niż zakładałam. Dziękuję za zgłoszenie się na ochotników, wielce mi pomogliście. Trudno znaleźć odpowiednich osób, na których można to testować.
        Po tych słowach posłała elfce ostatnie, żartobliwe spojrzenie, po czym ponownie się oddaliła, aby zająć się dziewczyną w drugiej klatce. Przez ten czas Freyr skończył jeść i odłożył miskę na bok; leżący po drugiej stronie elfki wielkolud spoglądał na nią spod byka na nią i jedzenie, które miało trafić do niego. Chyba kalkulował swoje szanse, choć elf nie wiedział, co właściwie sobie teraz zakłada - nie znał go jeszcze zbyt dobrze i nie wiedział, czy bardziej skłonny byłby łudzić się, że zdoła odebrać miskę elfce, czy że ta zechce mu ją oddać. To, jakie ludzie wybierali iluzje, bardzo dużo o nich mówiło. Iluzje pozwalały sterować człowiekiem. A skoro o nich już mowa… Freyr nie czuł już tak wielkiego otumanienia, więc dyskretnie spróbował przetestować swoje możliwości, tworząc maleńką iluzję w zamkniętej dłoni. Skrzywił się, kiedy poczuł… opór. Zdziwiony spróbował jeszcze raz, ale… nic. To nie przypominało wcześniejszego, wtedy jego myśli nie mogły się zebrać, ale teraz… nie chciały poruszać świata, zupełnie jakby… Dotknął ponownie miski, przesuwając po jej wnętrzu palcem, a następnie przybliżył go do nosa. Zrozumiał. Dodała czegoś. Czegoś, co blokowało magię. Podejrzewał, że nie działało to długo, ale… czy głodowanie przez kilka dni miało sens? Niespecjalnie w to wierzył - jego organizm już był poddany ciężkiej próbie, odmawianie sobie posiłku, a potem ucieczka w trudnych warunkach zdecydowanie było zbyt ryzykowne. Musiał czekać na inną możliwość.
Awatar użytkownika
Dayanara
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca , Najemnik , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Dayanara »

        Dała się lekko zaskoczyć, gdy elf przeniósł na nią “spojrzenie”, jeszcze zanim się odezwała. Na pewno miał doskonały słuch i może jeszcze jakieś inne zdolności, w końcu byle ślepiec nie pokonałby tego całego “najlepszego wojownika” - tygrysołaka. Mimo wszystko podążające za nią białe oczy sprawiały dziwne wrażenie, a elfka i tak czuła się obserwowana. Ciekawe. I całkiem przydatne.
Nie skinęła głową, gdy białowłosy się przedstawił. Nie tylko kontrolowała pozornie odruchowe gesty, ale też wciąż z zaciekawieniem przyglądała się jego twarzy, czerpiąc jakąś dziwną satysfakcję z faktu, że Freyr tego nie widzi. Może wie, w jakiś sposób, ale nie widzi. Intensywność jej spojrzenia zniknęła dopiero po chwili, gdy elf zaczął mówić. W pierwszym momencie tylko słuchała uważnie, ale z każdym kolejnym spostrzeżeniem jej mimika wyrażała coraz większe zaintrygowanie. Lekko uniesione brwi, cień uśmiechu kryjący się w jednym z kącików i nieznacznie przechylona głowa. Uniosła spojrzenie tylko na chwilę gdy, w trakcie wypowiedzi elfa, z nieba zaczął prószyć nieśmiało śnieg, topniejąc jeszcze przy pierwszym kontakcie z czymkolwiek w drodze na ziemię. W przeciwieństwie do zachwyconej sypiącym się z nieba białym puchem Eshy, Daya tylko zamrugała szybko, gdy płatek śniegu zatrzymał jej się na rzęsie. Inne w ogóle zignorowała, pozwalając im topić się na swoich policzkach i włosach. Wróciła jednak spojrzeniem do mówiącego i prychnęła cicho.
- Spodziewałam się odpowiedzi w stylu “koło dwóch godzin”, albo “rano była ósma, policz sobie”, ale dzięki - zakpiła cicho, jednocześnie pod wrażeniem zmysłów elfa, jak i zirytowana czasem, jaki już tu spędziła. Wszystkie plany idą się rypać, gdy zamiast kilku godzin jest się nieprzytomnym kilka dni. Głodu niemal nie odczuwała. Fakt, trochę ją ssało, ale te “cztery, pięć dni” robią jednak swoje, nawet jeśli ktoś je tak niewiele, jak ona.
        Szybko przeszła do porządku dziennego nad tymi niezbyt podnoszącymi na duchu informacjami. Oparła głowę w luce między prętami, co sprawiało, że tak nią nie bujało, i przymknęła oczy. Obserwowanie, jak wszyscy cieplej się ubierają niespecjalnie ją bawiło. Jej przedramiona już dawno pokryły się gęsią skórką, tylko wcześniej nie miała głowy do takich pierdół. Teraz jednak adrenalina opadła i elfce zwyczajnie zaczęło być zimno. A nie lubiła zimna. Rześki chłód, owszem. Nie zimno. A kierowali się właśnie w odsłoniętej klatce, podczas zbliżającej się śnieżnej zawieruchy, na północ. Cudownie.
Odgłos zbliżających się końskich kopyt ignorowała nawet, gdy wierzchowiec znalazł się tak blisko niej, że wręcz czuła bijące od zwierzęcia ciepło. Uchyliła lekko powieki dopiero na dźwięk metalowej miski, lądującej niezbyt delikatnie na deskach klatki. Później beznamiętnie przyglądała się pałaszującemu elfowi, krzywiąc tylko w myślach. Obchodzili się z nimi, jak z psami, o ile nie gorzej. Ale czego innego można się spodziewać po traktowaniu przeznaczonemu dla niewolników? Może nawet jakiś wybieg im się trafi, wtedy można na nowo zaplanować ucieczkę. Oby niedługo, bo brnięcie przez śnieg uciekając przed gończymi nadawało się bardziej na strony powieści bez szczęśliwego zakończenia niż na przyszłość, którą dla siebie planowała.
Wyprostowała się, gdy dostała swoją miskę i, z twarzą bez wyrazu, zajrzała do środka. Wzrok podniosła dopiero po dłuższej chwili, gdy Esha wróciła z drugim naczyniem. Nie odpowiedziała ani na krótkie stwierdzenie, ani na próbę żartu, mierząc kobietę niezmiennie nieprzyjaznym spojrzeniem, aż ta nie odjechała. Dopiero wtedy Dayanara zajrzała znów w swój obiad, a chociaż jej mina nadal nie zdradzała odczuć, sam fakt nie rzucenia się na posiłek już wiele mówił. Wybredna nigdy nie była, ale rozumiała przez to jedzenie proste, a nie… zwłoki czegoś, co kiedyś było daniem. Ale nic to, siły trzeba mieć.
Podwinęła jedną nogę pod siebie i opierając się na kolanie drugiej, pochyliła się nad miskami, biorąc jedną z nich w ręce i sprawnie wyławiając łyżką kawałki mięsa, przerzucała je do drugiego naczynia.
- Jak masz na imię? – zapytała, nie podnosząc wzroku, ale mężczyzna był przytomny i szybko zorientował się, że skoro elfa poznała, to chodzi o niego. Na moment zaparł się w sobie, ale po chwili jakby uszło z niego powietrze i wzruszył ramionami.
- Nary – odparł niskim głosem, ale elfka jakby go nie usłyszała, zajęta swoją czynnością. Przez moment zastanawiał się, czy nie powtórzyć, ale kobieta wtedy wyprostowała się i postawiła miskę z podwójną porcją mięsa obok siebie.
- Chodź jeść, Nary. Nie wiadomo kiedy znów coś dostaniemy – powiedziała spokojnie i oparła się o kraty, powoli jedząc swój gulasz, który składał się teraz praktycznie tylko z kaszy, sosu i marnych resztek warzyw. Nie spoglądała w ogóle na mężczyznę, który z kolei przyglądał jej się jeszcze nieufnie, ale głód wygrał w końcu z dumą i wojownik przesunął się ostrożnie w klatce, siadając obok elfki i zabierając się do jedzenia.
        Nikt nie dopatrzyłby się prawdziwych przemyśleń Dayi, które nie odbiły się nawet w czystych niebieskich oczach. Pasowało jej, że z zewnątrz wygląda to, jakby przełamała się z litości lub zwykłej ludzkiej słabości, odpuszczając Nary’emu winy i uznając, że jadą przecież na jednym wózku, niemalże dosłownie. W istocie jednak pogardzała nim tak samo jak wcześniej, ale nie zaszkodzi przecież mieć pokaźną siłę roboczą po swojej stronie, gdy stanie się to potrzebne, a mężczyzna, chociaż nie najbystrzejszy, wciąż samym brutalnym atakiem mógł powalić lepszych od niego. Nie przeprosił Dayi i nie oczekiwała tego (w końcu jego łeb bardziej bolał niż ją duma), ale w momencie, w którym zawołany po imieniu podszedł do niej po jedzenie, zadziałało prawo silniejszego, i to niekoniecznie fizycznie; właśnie ustaliła się hierarchia i tym razem górą była elfka. Odwzajemniła więc przyjaźniejsze już spojrzenie i puściła oko do wojownika, jakby na dobre zakopując topór wojenny i oczyszczając atmosferę.
        W połowie swojego posiłku spojrzała uważniej na elfa, siedzącego naprzeciw, i nagle zrobiła się czujna, widząc jak ten przesuwa palcem po dnie wylizanej już miski i wącha resztki jedzenia. Ledwie skrzywienie powiedziało jej więcej niż chciałaby wiedzieć.
- Szlag – warknęła, odstawiając niedojedzony posiłek i pochylając się w stronę elfa. – Co nam dodali? – zapytała wprost, licząc na kolejny przejaw nadzwyczajnego zmysłu obserwacji mężczyzny. W oparach spalenizny i smrodu mięsa ciężko było wyczuć zioła, a o przyprawy nigdy by nie posądziła swoich oprawców. Znając jednak ziele, mogłaby spróbować domyślić się, co chcieli osiągnąć. O ile i tego elf już nie wydedukował. Nary zaś albo nie zorientował się w sytuacji, albo o nią nie dbał, bo zaraz zainteresował się niedojedzonym gulaszem elfki i po jej niedbałym, ale przyzwalającym machnięciu dłonią, zabrał się do jedzenia.
Awatar użytkownika
Freyr
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje: Zabójca , Skrytobójca , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Freyr »

        Freyr docenił dowcip, którym elfka odpowiedziała na jego wcześniejszą analizę, a kąciki jego warg delikatnie się uniosły. Odpowiedział krótkim, uprzejmym “do usług”, w którym jednak także dało się wyczuć swoistą kpinę, w której jednak uważny znawca głosu ludzkiego mógłby wyczuć ziarno empatii. Potem jednak przez dłuższy czas ponowny kontakt pomiędzy nimi nie został zainicjowany - chyba obydwoje byli bardziej elfami czynu. Białowłosy jednak z zainteresowaniem przysłuchiwał się wymianie zdań pomiędzy dwójką jego kompanów niedoli. Czyn elfki go zaskoczył i zaintrygował, oprócz umiejętności od przeciętnych ludzi, nawet siedzących w podobnych klimatach, wyróżniał ją też zdecydowanie umysł. Pomyślał, że w sumie mógł trafić na o wiele gorsze towarzystwo. Mężczyzna może nie grzeszył intelektem ani obyciem, za cel najwidoczniej obrawszy sobie zrobienie sobie wroga z każdego, kto tylko znajdzie się w zasięgu jego głosu, ale przynajmniej był nieludzko silny, a to zdecydowanie mogło być użyteczne. Na elfkę patrzył, a raczej słuchał, inaczej - z nią zdecydowanie nie powinno być kłopotów, jeżeli chodzi o praktyczność. Taaak, mogli trafić zdecydowanie gorzej, elf odetchnął z ulgą; jakoś z pewnością uda im się wydostać.
        Opuścił dłoń, prostując się, kiedy elfka się do niego odezwała ponownie - słyszał wyraźnie, że przekleństwo było skierowane w jego stronę. Zmarszczył brwi, kiedy zadała pytanie.
         - A gdybym ci powiedział, że to suszone i pokruszone owoce ognistej jagody, których spożycie pezez istoty nieodbarzone smoczą krwią skutkuje długotrwałą i bolesną śmiercią? - Gdyby widział, bez wątpienia wymieniałby spojrzenia z elfką, spojrzenia napięte, przenikliwe. Po chwili jednak nieco odchylił głowę, aby móc lepiej słyszeć, a raczej nie słyszeć oddech masywnego mężczyzny. Ten z łyżką w połowie drogi do ust spoglądał na niego z szeroko otwartymi oczami i ustami, a gdy białka pozbawione wyrazu skierowały się w jego stronę, poczuł aż dreszcz. Dał czas elfce na reakcję, po czym odezwał się ponownie. - Nie wiem, co to dokładnie jest, ale wiem, co robi. Blokuje magię. Jednak tamci nie są wcale tacy głupi, na jakich nie wyglądają…
        - Oż ty żartownisiu! - wrzasnął czerwony na twarzy mężczyzna, ale… spojrzał na elfa, spojrzał na elfkę, ponownie na elfa i raczej uznał, że sami załatwią pomiędzy sobą tę sprawę - sam powrócił zaś do zajadania gulaszu Dayi.

        Pierwszego dnia śniegu nie napadało zbyt wiele - drugiego i trzeciego także, jednak w nocy poprzedzającej czwarty, na dobrą godzinę przed wschodem, elfa obudził odgłos spadającego śniegu, który uderzył o dach ich klatki; jego towarzysze mogli dostrzec, że teren wokół przyozdobiony był niezbyt grubą, ale jednak białą warstwą puchu. Ich eskorta ponownie obudziła się z transu poczucia ciepła i wyjęła cieplejsze ubrania, narzucając płaszcze na skórzane zbroje. Wyglądało na to, że wszyscy szukają jakiegoś źródła ciepła, sam Freyr ocierał o siebie dłonie i chuchał na nie, oparty o kraty w swoim ulubionym miejscu, kiedy nagle… usłyszał świst nadlatującego pocisku, dosyć sporego, ale mniejszego zdecydowanie od kuli armatniej, o umiarkowanej prędkości, zmierzającego prosto w jego stronę; uchylił się, a ów przeleciał obok niego, trafiając prosto w głowę podnoszącego się Narego. Ten nie zdołał się nawet zorientować, kiedy… śnieżka rozbiła się na jego czole, zapewniając mu odświeżającą pobudkę. Mężczyzna od razu zaczął kląć, a Freyr usłyszał także żeński śmiech. Nie mógł jednak zauważyć, że Esha nic sobie nie robi z zimna, wciąż mając na sobie jedynie spodnie i koszulę.
        - Niezła reakcja, długouchy! - krzyknęła pomiędzy chichotami.
        Już pierwszego dnia o zmierzchu cała karawana była w stanie dostrzec to, co elf tylko słyszał - góry. Wznoszące się na północnym-zachodzie, skąpane w blasku zachodzącego słońca szczyty, które towarzyszyły im w kolejnych dniach niczym strażnik ich wędrówki, niezachwiane od setek lat filary świata, czuwające nad tym, by wszystko odbywało się wedle pradawnych praw - w miarę podróży coraz bardziej się do nich zbliżali, choć nigdy nie mieli znaleźć się nawet blisko, wymijając je. Las także gęstniał i coraz częściej dało się dostrzec dzikie zwierzęta - raz konie przeraziła wataha wilków, przechodząca tuż obok drogi, równolegle do niej; spomiędzy krzaków co jakiś czas błyskały ślepia i szare futro. To były nerwowe chwile dla obu stron. Innym razem drogę im przecięło stado jeleni, żwawo przeskakujace nad ludzkim konstruktem. Innym razem napatoczył się na nich niedźwiedź - Esha wtedy znalazła moment na popisanie się swoimi zdolnościami; zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, zeskoczyła z konia i podeszła do zwierzęcia, stukając stopami o drogę i machając ostrzem - potencjalnie samobójcze zachowanie, ale drapieżne zachowanie wraz z brakiem zawahania w oczach dziewczyny sprawiło, że zwierz się wycofał - najpewniej wielka zasługa też spoczywała na magii umysłu.
        Czwartego i piątego dnia zaczęło być gorzej - śnieg padał niemal cały czas, a tylko brak silnego wiatru sprawiał, że nie musieli mierzyć się z zamiecią. Wszystko to sprawiało jednak, że powietrze wydawało się jeszcze zimniejsze; ludzie narzekali, koniom było ciężej, kraty zamieniały się w przeciwieństwo ognia, żarząc się niemal chłodem - Freyr przestał się o nie opierać, zamiast tego leżąc na drewnianej podłodze klatki, która była mniej podatna na zmiany temperatury. Koc z całej czwórki więźniów dostała tylko drobna dziewczyna, która chyba zbyt była przerażona sytuacją, aby się odzywać. Był to naprawdę gruby i porządny koc. Ona także dostawała od samego początku ciepłe, odgrzane racje - dopiero czwartego dnia zdecydowano, że zupę dla pozostałych więźniów także przydałoby się nieco ogrzać, aby nie zamarzli czasem. Pomimo jednak powziętych środków, blondynka się rozchorowała. To wywołało małą panikę. Nawet Esha, która wśród najemników wywoływała naturalne wrażenie spokoju, jeszcze silniejsze od przygody z niedźwiedziem, zawahała się nieco. Zadecydowała w końcu, że odtąd postoje będą co dwa dni zamiast jednego, aby szybciej dotrzeć na miejsce. No i minął dzień szósty i siódmy, podczas którego śniegu padało zdecydowanie mniej niż poprzednio, ale topniał i o wiele wolniej, niż się zbierał. Pokrywa śnieżna zaczynała robić się pokaźna.
        Ósmego dnia zdarzył się jednak incydent - nagle jeden z ludzi podjechał do Eshy, zamienił z nią kilka słów, a ta wyjechała naprzód. Freyr już dobry kwadrans wcześniej usłyszał, że w ich stronę zmierza z pół tuzina jeźdźców na ciężkich koniach, czym też podzielił się z towarzyszami, a właściwie elfką, bo wątpił, że osiłek cokolwiek z tej informacji wyciągnie przydatnego. Po chwili przed ich karawaną dało się widzieć rzeczywiście szóstkę konnych, wszystkich odzianych w zbroje, i to w dodatku całkiem niezłe - zdecydowanie nie były to składaki dla normalnego żołdaka, ale nie były to i zbroje na pokaz dla nadzianych i nadętych panów; elf słyszał, jak poszczególne części zbroi drgają, potrafił ocenić, że były to naprawdę dobre pancerze. Na płaszczach jeźdźców znajdował się herb, co jednoznacznie wskazywało na rycerstwo - jeden z nich zdecydowanie się wyróżniał, jadąc obok Eshy i dyskutując z nią.
        - Muszę przyznać, że pierwszy raz spotykam białogłowę, która byłaby w stanie mnie zawstydzić wiedzą o szermierce - mówił mężczyzna w wieku może trzydziestu lat uprzejmym, acz zaintrygowanym i widocznie nieco poddenerwowanym tonem.
        - Białogłowa nabiera nowe znaczenie, hmm? - zachichotała na to, na co tamten rozszerzył oczy.
        - Moim celem nie było zwrócenie…
        - Och, daj spokój, nie denerwuj się tak. Podobają ci się swoją drogą?
        - Ja… - Rycerz widocznie się zmieszał, nieprzygotowany do takiej bezpośredniości, jednak z tarapatów uratował go widok na klatkę, a szczególniej na Dayę - kiedy ją dostrzegł, jego wzrok zamienił się w żelazo. - Pani, wybacz, że nie odpowiem, ale muszę zapytać… to niewolnicy?
        - Mniej więcej - odpowiedziała Esha, widocznie zawiedziona zmianą tematu. - Ale hej, żadnego patrzenia, chyba, że kupujecie.
        - Bacz na sło…
        - Cicho, giermku - rozległy się w tym samym czasie słowa znudzonej Eshy i spoważniałego rycerza, ten drugi podjął dalszą rozmowę. - W takim razie zakupię jednego.
        - Nie są na sprzedaż.
        Freyr uniósł kącik ust, doceniając zgrabny język kobiety.
        - W porządku, w takim razie posłuchaj. - Rycerz nachylił się do jej ucha, ale elf mógł doskonale wszystko usłyszeć - jego białka przesunęły się na elfkę, sugerując, aby uważała na siebie, bo jest w centrum tego zamieszania. Karawana stanęła, podobnie jak świta rycerza, podczas gdy on rozmawiał się po cichu z białowłosą, która w końcu zginęłą głowę, na co on przybliżył się do krat i spojrzał na Dayę surowym wzrokiem. - Pięć lat temu mojego ukochanego brata zabiła zabójczyni o imieniu Widmo. Wiem jedynie, że jest elfką, całą w tatuażach. - Źrenice mężczyzny były zwężone, uważnie obserwując twarz kobiety - błyszczała się w nich zimna determinacja zmieszana z bystrością, której nie było widać na pierwszy rzut oka. - Wiesz, niewiele elfek decyduje się na aż tyle tatuaży… niewiele spośród tych żyje życiem, które może je doprowadzić do takiego stanu. Powiedz… jesteś Widmem?
        Jego oczy były bardziej skupione niż uszy - czekał na odpowiedź, ale nie spodziewał się jej usłyszeć, tylko dostrzec. Tego jednak przysłuchujący się Freyr nie był w stanie wiedzieć; leżał z rękami na klatce piersiowej, wsłuchując się w rozmowę.
Awatar użytkownika
Dayanara
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca , Najemnik , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Dayanara »

        Dayanara przyglądała się elfowi w skupieniu, cierpliwie czekając na odpowiedź. Nie była narwana i nawet w sytuacji zagrożenia potrafiła wykazać się niesłychanym opanowaniem. Nie zdradziła się mimiką na słowa elfa, zdecydowała się jednak odpowiedzieć.
- Uznałabym, że to wyjątkowo niefortunne – powiedziała spokojnie. „Oraz, że ogniste jagody są śmiertelne dla każdej istoty, nieobdarzonej naturalną zdolnością regeneracji, odpornością na trucizny lub nie posiadającej antidotum w bezpośrednim pobliżu”, dodała już w myślach, zastanawiając się, czy wiedza Freyra z zielarstwa wynika właśnie tylko ze słuchania plotek, czy umyślnie przeinaczył fakty, być może sprawdzając jej wiedzę. Takie założenie byłoby chyba jednak początkami paranoi. Dodatkowo nie miała w zwyczaju ani przechwalać się własną wiedzą ani licytować, kto się na czym lepiej zna, milczała więc, co do właściwości wspomnianego owocu.
Na właściwą odpowiedź musiała zaś chwilę poczekać, co czyniła ze spokojem, zupełnie odmiennie do Nary’ego, któremu ostatni kęs stanął w gardle. Dopiero wtedy mruknęła coś pod nosem.
- I tak późno – stwierdziła już głośniej, niespecjalnie przejęta. Oczywiście, że zablokowana magia będzie utrudniała ucieczkę, ale nie była tak naiwna, by sądzić, że handlarze tak nietypowego towaru nie zabezpieczą się jakoś. Właściwie była przekonana, że jakieś środki ochrony zostały zastosowane już wcześniej, stąd bezcelowe było miotanie zaklęciami, ale jak widać przeceniła przezorność oprawców.

        Podróż była paskudna, nawet jak na standardy transportowanego w klatce niewolnika. Nie dano im nic na osłonę przed chłodem, a śnieg sypał już jawnie, dniami i nocami. Daya początkowo tylko splatała ramiona na piersi, wyraźnie nie w sosie, ale darując sobie spoglądanie na towarzyszącym im strażników, czy skuszeni potencjalną wdzięcznością elfki nie podzielą się okryciem. Mimo świadomości klimatu stron, w które zmierzali, wszyscy mieli tylko osłonę dla siebie i ledwo udało się znaleźć jakiś koc dla ślicznej blondyneczki w innej klatce.
        Piątego dnia, przemarznięta do szpiku kości Dayanara zarządziła wzajemne ogrzewanie i tylko stal w jej głosie powstrzymała Nary’ego od grymasu satysfakcji, gdy elfka wtulała się w niego, kładąc na deskach i przykrywając męskim ramieniem jak kocem. I tak była w najbardziej komfortowej sytuacji, bo z drugiej strony osłaniał ją elf. Panom pozostawało tylko regularne odwracanie się, by ogrzać zmarznięte plecy. Tyle dobrego, że nikt nie unosił się dumą i nie protestował przed zachowaniem przystającym bardziej zwierzętom i bezdomnym. W stanie jednak tak ciężkich opadów śniegu, graniczących właściwie z zamiecią, nie mieli innego wyboru. Dayę dziwiła tylko beztroska ich przewoźników. Nary może był dość wytrzymały, elf również nadrabiał posturą, ale jeśli chodziło o nią, to zakładanie, że bez mrugnięcia okiem zniesie każde warunki, było nie lada optymizmem. Była wytrzymała, ale jej organizm funkcjonował podobnie do innych i istniała pewna granica temperatury, przy której silna wola by nie pomogła.
Jeśli jednak nie mróz, to nuda mogła zabić nieprzyzwyczajoną do takiego uziemienia Dayanarę. Monotonia przerwana została dopiero ósmego dnia, kiedy elf ostrzegł ich cicho przed zbliżającymi się jeźdźcami. Elfka znów przyjrzała mu się z większym zainteresowaniem, gdy nie uszło jej uwadze, że poza nim nikt nawet nie drgnął. Dopiero po mniej więcej kwadransie w karawanie zapanowało lekkie zamieszanie, gdy zwiadowca wywołał Eshę do przodu, a ta dopiero po dłuższej chwili wróciła z grupą zbrojnych. Daya pozornie niedbale przysłuchiwała się rozmowie, zerkając na parę zaledwie kątem oka, jednak mimo wszystko na moment jej wzrok został uchwycony przez rycerza. I nie spodobał jej się ten błysk w jego oczach. Wytrzymała spojrzenie, dopiero później zerkając na przesuwające się na nią białka Freyra. Cudnie.
        Ignorowała zbliżającego się mężczyznę, dopóki nie zatrzymał się przy kratach. Słuchała jego słów ze spokojem, po czym podniosła beznamiętne spojrzenie.
- Współczuję – mruknęła oschle.
Ewidentnie mróz dawał jej się we znaki, bo zazwyczaj nie zniżała się do zwykłych zaczepek, pozwalając innym wylać swe żale. Dopiero, gdy jej rozmówca przeszedł do sedna, elfka wstała i podeszła blisko do krat, zamykając dłonie na prętach i spoglądając mężczyźnie w oczy. Przyglądała mu się tak dłuższą chwilę, świadomie testując jego kończącą się cierpliwość i dopiero, kiedy zdawało się, że rycerz zaraz złapie ją za szmaty, przeniosła na moment spojrzenie gdzieś za niego, nim wróciła do płonących gniewem oczu.
- Daj mi koc, to powiem ci, jak ją znaleźć.
- Nie bez powodu zwą ją Widmo. Nikt nie wie jak ją znaleźć – prychnął rycerz. – Inaczej już dawno jej głowa wisiałaby nad moim kominkiem – warczał, przysuwając twarz do krat. Dopiero wtedy Daya się uśmiechnęła.
- Ja wiem.
- Skąd?
- Pytałeś o moje tatuaże… Ten – przesunęła palcem po konstelacji wytatuowanej na lewym przedramieniu – to dzieło Widmo.
Rycerz na moment rzucił spojrzeniem na wskazany rysunek i znów przygwoździł dziewczynę spojrzeniem, ewidentnie myśląc gorączkowo. W końcu wymyślił.
- Cedrik! – wrzasnął, nie odsuwając twarzy od krat i tylko cudem nie opluwając rozmówczyni. – Przynieś koc!
- Ależ panie! Mamy tylko jeden zapasowy, dla lady Middweather!
- Do pioruna!– wydarł się mężczyzna, dopiero teraz odwracając głowę, by spojrzeć na giermka spode łba. - To ściągnij koc spod siodła!
Cedrik zawahałby się niechybnie, ale wzrok seniora sprawił, że chłopak zeskoczył z konia, jak oparzony. Męczył się nieborak przez chwilę, nie mając nawet gałęzi by odwiesić siodło i wszystko próbując utrzymać na rękach. W końcu zarzucił sobie koc na ramię, siodłając na powrót wierzchowca tylko z czaprakiem pod siodłem, i podbiegając do rycerza, by przekazać mu koc. Ten podał okrycie elfce, która zarzuciła je zaraz na siebie, nie bacząc w ogóle na silny koński zapach. Tym lepiej właśnie, że koc był niemal gorący od zwierzęcego ciepła.
- Pamiętaj, żeby w najbliższej gospodzie kupić nowy. Zostaw nas – rzucił mężczyzna do giermka i gdy ten odbiegł w pośpiechu, rycerz przeniósł wzrok na elfkę. – No więc?
- W Nowej Aerii jest restauracja Chrysantema. Jej właścicielem jest krasnolud Chrysant Balboette. Powiedz mu, że szukasz Widmo i przysyła cię Shaw. On już będzie wiedział, co robić – powiedziała pogodnie, rozchmurzona dzięki bijącemu z koca ciepłu. Rycerz spoglądał na nią podejrzliwie.
- Jeśli próbujesz mnie oszukać…
- Mówię czystą prawdę – przerwała mu Daya dźwięcznym głosem. – To mój dobry przyjaciel. Zawsze wie, gdzie aktualnie znajduje się Widmo lub gdzie będzie można ją spotkać – dodała uspokajająco i otuliła się bardziej kocem.
        Rycerz przyglądał jej się jeszcze chwilę, najwyraźniej przekonany o swoich zdolnościach do rozpoznania kłamcy, bo w końcu skinął z pomrukiem głową i zdobył się nawet na cień ukłonu w stronę elfki, nim wycofał się z powrotem do konia. Przed Eshą skłonił się już iście dworsko, na co ta odpowiedziała żartobliwym dygnięciem, unosząc rant nieistniejącej sukni i odprowadziła jeźdźców wzrokiem. Dopiero, gdy ci zniknęli w śnieżnej zamieci, spojrzała czujnie na swoich więźniów i podeszła do klatki, stając dokładnie tam, gdzie jeszcze nie dawno znajdował się rycerz.
- Widmo, hm? – zapytała niedbale, cierpliwie spoglądając na dziewczynę, a gdy ta w końcu uniosła powoli jeden kąt ust w odpowiedzi, białowłosa wyszczerzyła się szeroko i parsknęła śmiechem, by po chwili odejść, wciąż roześmiana i kręcąc głową. Wskoczyła sprawnie na konia i gwizdem zarządziła ponowny wymarsz. Daya zaś usiadła ponownie na deskach, z zadowoleniem zaciągając bardziej ranty koca pod czujnym wzrokiem Nary’ego, który w końcu odważył się odezwać.
- Czy to znaczy, że już nie śpimy razem?
Awatar użytkownika
Freyr
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje: Zabójca , Skrytobójca , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Freyr »

        Freyr podczas całej wymiany zdań z rycerzem jedynie przysłuchiwał się cicho, ale akurat w słuchaniu to on był dobry jak mało kto – bez problemu wychwycił więc to, do czego doszła i Esha; elfka bez dwóch zdań była Widmem. Chyba wyczucie blefu było kwestią środowiska, w którym zarówno elf, jak i białowłosa ludzka kobieta przebywali; rycerz może i coś tam wiedział o życiu, ale brakowało mu doświadczenia z istotami takimi jak oni – z istotami, których przeżycie nie jest zapewnione przez nic poza ich własnymi zdolnościami przetrwania. Mimo to podziwiał zdolność elfki do wyjścia z takiej sytuacji aż tak obronną ręką. Za to uniósł lekko kącik ust, kiedy usłyszał pytanie mężczyzny. Nie mógł się powstrzymać.
        - Ja tam nie mam nic przeciwko temu, żebyś ze mną spał – powiedział żartobliwie, ale tak jak podejrzewał, człowiek nieszczególnie podzielał jego poczucie humoru; poczuł na sobie po chwili jego zdegustowany wzrok, a cisza była wystarczającą odpowiedzią. Cóż, w sumie chyba właśnie stracił kompletnie szansę na jakikolwiek bliższy kontakt z nim. Czy było warto? Pewnie tak, jednak tylko jeżeli zdołałby odnaleźć jakiś inny sposób na zadośćuczynienie temu. Jedynym sposobem, który był w pobliżu, stanowiła elfka. Dlatego też przeniósł na nią słuch, przybliżając się nieco.
        - Widmo, Duch, ludzie raczej nie są zbytnio kreatywni z przydomkami – odezwał się na tyle cicho, aby strażnicy i Nary nie byli w stanie tego usłyszeć, ale aby elfka doskonale była w stanie go usłyszeć. - Z taką reputacją podejrzewam, że bywałaś już w takich sytuacjach. Pozwolę sobie więc pominąć preambułę i przejść do rzeczy…
        Przerwało mu poderwanie się całego wozu, kiedy wjechali na całkiem spory, kamienny most; chciał ponownie się odezwać i kontynuować przerwaną myśl, ale przerwał mu nagłe podniesione głosy - na tyle głośne, że nawet mięśniak zwrócił na nie uwagę; do konia Eshy podjechał mężczyzna, którego symbol zawieszony na piersi sugerował, że jest kapitanem najemników, najprawdopodobniej tych otaczających ich. Freyr po prostu się wsłuchał.
        - To nie jest tak, że to tylko moje subiektywne odczucie, patrząc na ciebie chodzi mi po prostu o moje życie - mówił zdenerwowany człowiek. - Jeżeli będę musiał twojemu ojcowi zawieść trupa dziewczyny, która zmarła na przeziębienie, bo nie chciała się ubrać, to zabije mnie i to o wiele boleśniej niż jakakolwiek choroba.
        - A więc nie przywieziesz mojego trupa, proste - odpowiedziała beztrosko Esha.
        - Dziewczyno, mówię poważnie. Załóż coś na siebie. Nawet elfy robią co mogą, aby się ocieplić. To nie jest zabawa, a ja zaczynam podejrzewać, że celowo chcesz zachorować.
        - O, nie nie nie nie nie - odpowiedziała dziewczyna, odwracając się w końcu do mężczyzny. - Gdybym chciała celowo zachorować, zrobiłabym to w ten sposób.
        Tego elf nie mógł dostrzec, ale po odgłosie skóry ocierającej się o skórę - spodni o siodło, świście powietrza, krzyku mężczyzny i pluskowi domyślił się, że dziewczyna ześlizgnęła się celowo z siodła, spadając ponad krawędzią mostu prosto do lodowatej rzeki. Wszystkie powozy się zatrzymały, a kapitan podbiegł do krawędzi, z paniką w oczach szukając białowłosej. Tymczasem po drugiej stronie mostu rozległ się kolejny plusk, a ta po chwili wspięła się na niego z powrotem, cała przemoczona. Wykręciła włosy, po czym podeszła do konia, mijając zszokowanego kapitana i wskoczyła ponownie na siodło. Po chwili karawana ruszyła dalej.
        Freyra to zastanowiło - nie mógł wcześniej zdawać sobie sprawy z tego, że Esha tak pobłażliwie traktuje mróz panujący wokół. Zastanawiało go to - nie brzmiała na głupią, w rzeczy samej brzmiała na całkiem bystrą, a takie zachowanie było naprawdę niebezpieczne. Musiała być odporna, ale dlaczego? Postępowanie dziewczyny nie różniło się schematem od postępowania większości nastolatków, ignorowała ostrzeżenia wskazywane przez życie i robiła co tylko chciała, ale różnica polegała na tym, że wszechświat zdawał się jej sprzyjać, ku irytacji wszystkich wokół. Ta cecha mogła się okazać o tyle niebezpieczna, że trudna do przewidzenia w jakichkolwiek rozrachunkach. Ale tak czy siak, przemyślenia elfa musiały zaczekać - teraz miał rozmowę do dokończenia.
        - W pojedynkę nikt sobie nie poradzi, a wątpię, abyś zdążyła polubić tę jakże przytulną klatkę bardziej ode mnie. Podejrzewam, że posiadasz wiele umiejętności zbliżonych moim, dlatego moje usługi bardziej przydałyby się w charakterze pomocy drugiej osoby niż unikalnych możliwości, no, może poza jedną. Mam całkiem niezły słuch. Jest nieco jak myszy; nurkujący wszędzie, szukający, nieznany przez innych, przez co wiele osób mówi bardzo ciekawe rzeczy w jego obecności. Cóż, cóż… ciekawi mnie, co ty masz do zaoferowania oprócz jakże ciepłego towarzystwa.
        Kącik wargi elfa uniósł się, kiedy jego oczy spoczęły tam, gdzie powinny się raczej znajdować ręce z kocem Dayi, o ile nic zbytnio się nie zmieniło. Potrzebował pomocy, to fakt… ale kto powiedział, że on jedyny?

        Wieczorem dotarli do wioski - dla najemników było to prawdziwe wybawienie, również dla Eshy, gdy okazało się, że mają tam medyka; zaraz wyciągnęła przeziębioną dziewczynę z klatki i zaprowadziła prosto do niego. Ich wóz natomiast został ustawiony pod karczmą, którą miejscowość mogła się poszczycić - większość najemników weszła do środka, zostawiając kilku tylko do pilnowania klatek, którzy mieli się następnie zmieniać. W sumie była to strasznie obiecująca chwila na próbę ucieczki - nawet Nary to wyczuwał, zachowując się wyjątkowo nerwowo i pozostając w nadzwyczajnym napięciu jak na siebie. Freyrowi się to nie podobało - ponownie zdradzał intencje. Przynajmniej ich strażnicy byli równie nerwowi, co on. Elf oparł się plecami o kraty klatki, zamykając oczy i nasłuchując - zarówno konwersacji dobiegających zza drzwi karczmy, jak i tych z domu medyka położonego nieco dalej; chciał wiedzieć, kiedy Esha zdecyduje, że pora wracać. Ona jedyna budziła jego niepokój pośród wszystkich tych ludzi - ona zdecydowanie mogła pokrzyżować im plany, bo myślała tak jak oni. Dziwił się w sumie, że zdecydowała się ich zostawić tak sobie. Przeczuwał w tym podstęp, ale to może tylko jego paranoja?
Awatar użytkownika
Dayanara
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca , Najemnik , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Dayanara »

        Dayanara siedziała na deskach, opatulając się szczelnie kocem i z przyjemnością pogrążając się w uczuciu ciepła, powoli rozchodzącego się po jej ciele. Zaznajomiona z własnym organizmem lepiej niż przeciętny człowiek potrafiła rejestrować nawet najdrobniejsze zmiany w nim zachodzące, czuć własny puls i krążenie krwi. Uczucie ulgi towarzyszące ogrzewaniu się ciała po tak długim przebywaniu na chłodzie można było wręcz porównać do działania narkotyku, którego leniwa moc rozchodziła się powoli po ciele, aż do umysłu.
Spojrzała na przysuwającego się do niej elfa, raczej spodziewając się, że ten będzie chciał skorzystać z jedynego źródła prawdziwego ciepła w klatce. Gdy mężczyzna zaczął jednak od przydomku, uśmiechnęła się nieznacznie.
- Przydomki mają to do siebie – odparła tylko i przeniosła znów wzrok na elfa, gdy ten przeszedł do rzeczy.
        A właściwie zapewne miał to uczynić, gdy przerwał im rumor i solidne zatrzęsienie się klatki. Daya warknęła cicho pod nosem. Nie była nawykła do wygód, ale nawet dla niej odbijanie sobie tyłka na drewnianych deskach przez kilka dni, stopniowo wyczerpywało cierpliwość. Słysząc uniesione głosy, przesunęła się lekko, wyglądając przez kraty, by dostrzec źródło zamieszania.
        Wymiana zdań początkowo nie była zbyt interesująca. Ot zwykłe protekcjonalne traktowanie dziewczyny, która prawdopodobnie kryła w sobie więcej niż pokazywała. Na pewno nie była naiwna ani nierozsądna, jak sugestywnie zarzucał jej mężczyzna. Faceci, zawsze myślą, że mają rację. Bardziej zastanawiało elfkę, czyją córką jest białowłosa, skoro wszyscy wokół zdawali się jej podlegli, a jej ojca szczerze obawiali. Nawet ją jednak zaskoczył moment, w którym Esha zsunęła się z siodła, zgrabnie przesadzając od razu murek na moście i lądując w wodzie.
Karawana zatrzymała się nagle i z niezadowolonym parskaniem koni, podczas gdy Widmo uśmiechnęła się kątem ust. To ci ziółko. Gdy dziewczyna wynurzyła się po drugiej stronie mostu i wspięła na niego, beztrosko wykręcając włosy, Daya przyjrzała jej się uważniej. Białowłosa nawet nie drżała, co byłoby charakterystyczne nawet dla osób lubiących zimno. Nie, ona była do niego przystosowana. Domieszka lodowego elfa? Tłumaczyłoby to również nietypowy kolor włosów. Uszy jednak idealnie okrągłe, nawet nie lekko zadarte.
        Widmo odwróciła głowę w stronę Freyra, gdy ten kontynuował przerwaną rozmową. Bezkarnie przyglądała się niewidzącym oczom, nie przerywając elfowi, chociaż w normalnej sytuacji zamknęłaby temat krótkim „pracuję sama”. Westchnęła przez nos z niezadowoleniem. Fakt, o prawdziwości jego słów zdążyła się przekonać. Ocenić lokalizację na słuch? Jasne, jeśli chodzi o to, czy jest się w pomieszczeniu czy nad morzem. A nie ile dzieli ich od ostatniego miasta i jaka zwierzyna kręci się w około. Naprawdę mógł być przydatny, a sama może co najwyżej bezsilnie walić głową w kraty, licząc że się przebije. Znowu westchnęła, tym razem już niemal bezgłośnie, chociaż nie wątpiła, że elf to usłyszał. Uniosła rant koca, wpuszczając pod niego elfa i poprawiając narzutę na obu postaciach.
- Pewnie przekonasz się z czasem – mruknęła i oparła na powrót głowę pomiędzy szczeblami krat, przymykając oczy.

        Obudziły ją dopiero poruszone głosy i Daya otworzyła oczy, rozglądając się znad brzegu koca. Ciemność rozświetlały tylko pochodnie niesione przez konnych wokół nich, ale zbliżali się do większej łuny i elfka okręciła się lekko, wyglądając przez kraty. Zbliżali się do jakiejś wioski. Zmarszczyła lekko brwi. Niewolnictwo nie było czymś nadzwyczajnym, ale handlarze zazwyczaj i tak unikali skupisk ludzkich, zatrzymując się tylko w znajomych, przydrożnych knajpach, gdzie nikt nie zadaje zbędnych pytań. Tutaj mijali ich ostatni wracający z wyręby mężczyźni, ciągnąc ciekawskimi spojrzeniami po klatkach. Widmo nie ruszała się ze swojego miejsca nawet, gdy konwój zatrzymał się przy gospodzie, a Esha i większość jej ludzi weszli z przeziębioną blondynką do środka. Kolejne spojrzenie niebieskich oczu szybko policzyło pozostałych przy wozie. Pięciu. To chyba jakiś żart.
Dayanara spojrzała krótko po swoich towarzyszach. Nary prawie sapał przez nos, wyglądając jak byk przed wypuszczeniem na arenę. Elf, mimo tego, że w niewidzących oczach nie można było nic dostrzec, również wyglądał na czujnego. To była ich najlepsza szansa na ucieczkę. I to właśnie było podejrzane. Pięciu strażników na troje więźniów, z których każdy był sprawdzonym zabójcą? Ale cholera, nawet jeśli to był test, to wolała go oblać, niż siedzieć jak idiotka w klatce, podczas gdy pierwszy raz od dawna ma szansę ją opuścić.
Mimo wszystko zgrzytnęła zębami z niezadowolenia. Opcję miała właściwie tylko jedną i wcale jej się nie podobała. Nie lubiła wykorzystywać kobiecości do podstępów, czuła że to poniżej jej godności. Jeśli jednak coś było pewne na świecie, to to, że żaden facet nie odpuści okazji samej pchającej mu się w ręce. A ich znajomy mięśniak, jak bardzo by się nie starał, głową krat nie przebije. Ktoś musiał otworzyć wejście.
- Nary, udawaj, że śpisz.
- Czemu?!
- Bo jedno spojrzenie na ciebie i będą wiedzieć, że coś knujemy. Rób co mówię – warknęła i mężczyzna, chociaż z wyraźnym niezadowoleniem, odsunął się od wyjścia z klatki i położył na podłodze. Wciąż był widocznie spięty, ale teraz można było pomyśleć, że ma niestrawność, a nie że czeka na okazję do ataku. Elfa nie musiała się obawiać, on wiedział jak się w takiej sytuacji zachować, więc tylko skinęła mu głową, że ma się odsunąć od wejścia. Koc mu zostawiła.
        Sama podeszła bliżej krat, szukając wzrokiem celu. Trzech gdzieś za nimi, przybiegną jak się podniesie wrzawa. Teraz miała jednego strażnika w średnim wieku, nawet przystojny szpakowaty brunet, i jednego młodziaka z częściowo spiętymi dłuższymi rudymi włosami. Teoretycznie łatwiej byłoby poderwać młodego, ale ten był teraz tak przejęty powierzonym zadaniem, że o ile dałby się nabrać, to bałby się życzenie zrealizować. Nerwowy, ambitny, służbista nie daj losie, tylko by wzmogła jego czujność. Starszy miał bardziej wywalone, kuszę trzymał luźno jedną dłonią i skierowaną w stronę ziemi. Drugą spokojnie pykał fajkę. Spojrzenie miał czujne, ale spokojne. Nie denerwował się. Kolejna wyprawa, nic nowego dla niego. I dobrze.
- Hej, szefie – zawołała cicho, gdy przechodził obok nich. Mężczyzna zatrzymał się i spojrzał na nią pozornie obojętnie. Daya zaś nawet nie próbowała zgrywać kokietki. Przewieszone niedbale przez kraty ręce i głowa wsparta na jednym z prętów sugerowały wyłącznie znudzenie i chęć zagajenia rozmowy. Strażnik podszedł bliżej, ale przezornie trzymał się poza potencjalnym zasięgiem jej chwytu.
- Co tam elfico? Ładnie ci poszło z wydębieniem tego koca. – Mężczyznę chyba również dopadła monotonia podróży, bo sam zaczął rozmowę.
- Dzięki – Daya puściła do niego oko, ale zaraz westchnęła. – Daleko jeszcze? – zapytała zaraz spokojnym, aksamitnym głosem i wyciągnęła skrępowane ręce po fajkę, wyraźnie pewna swojego i wywołując uśmiech na szorstkiej twarzy mężczyzny.
- W tym tempie? Jutro wieczór, najpóźniej pojutrze nad ranem. Szefowa goni. - Podał jej fajkę i obserwował, jak dziewczyna pyknęła sobie kilka razy, nim oddała jego własność.
- No jak się nie przygotowaliście do podróży zupełnie… - prychnęła.
- Dobra, dobra, cwaniaro, waszej trójki w ogóle tu miało nie być – przerwał jej strażnik i zaciągnął się tytoniem. – Oby blondyna była jutro zdrowa jak ryba, bo polecą głowy.
- A kto tam taki surowy? – zapytała Daya, przeciągając głoski i uśmiechając się na karcące spojrzenie bruneta.
- Nie jesteś za ciekawska?
- Nudzę się…
Dopiero teraz zapadła znacząca cisza i mężczyzna powoli zbliżył się do klatki, zerkając wcześniej, gdzie znajduje się młody. Ten krążył po łuku wokół wozów, wypatrując diabli czego w ciemnym lesie. Szpakowaty strażnik zaś taksował elfkę wzrokiem z wyraźną przyjemnością, ale zaraz westchnął ciężko i przechylił głowę na bok, przegubem dłoni z fajką pocierając czoło.
- Nie wypuszczę cię – mruknął w końcu, na równi informując ją, co przekonując siebie.
- Nawet na dwie modlitwy? To chyba nie twoje pierwsze takie rodeo.
- Uwierz mi dziewczyno, że wiele mnie to kosztuje, ale widziałem twoje dzieło na twarzy Vakko. Nie będę ryzykował – uśmiechnął się nawet przyjaźnie.
- Hej, bez ryzyka nie ma zabawy – Daya odsłoniła zęby w drapieżnym uśmiechu, już nawet nie próbując wyglądać niewinnie. Plan A nie wypalił, czas na plan B.
        Strażnik, mimo swojej uwagi, zbliżył się bowiem na tyle, by zdążyła szarpnąć go, przyciągając do krat. Spętane ręce zarzuciła mu na szyję, napinając na jego karku sznur, a dłonie wycofując na gardło, jednocześnie dusząc mężczyznę i wbijając mu palcami krtań. Sama zaciskała zęby z bólu, gdy napięte na nadgarstkach więzy zdzierały jej skórę. Mogła walić jego łbem w kraty, jak zrobiła to z Narym, tylko mocniej, ale tym zaraz wszczęłaby alarm.
Kątem oka zobaczyła, że młody strażnik zawraca, by przejść znów po swoim łuku, więc przytuliła twarz do policzka duszącego się bruneta, by włosami zasłonić wybałuszające się oczy i otwarte w próbie złapania tchu usta. Dłonie strażnika zaciskały się rozpaczliwie na biodrach i talii elfki, paznokciami niemal drąc jej ubranie, ale z daleka chyba i tak wyglądało to na macanki. Młody strażnik zatrzymał się niepewnie, ale zaraz czym prędzej odwrócił wzrok.
- Bierz klucze, zaraz się zainteresuje – szepnęła niemal bezgłośnie, ale wiedziała, że Freyr ją usłyszy.
        Brunet zaczął bezwładnie zwisać na jej rękach i ledwo go utrzymywała, a że ręce miała spętane, nie mogła drugą obszukać mężczyzny. Dopiero gdy elf przekręcił klucz w zamku, odepchnęła ciało nieprzytomnego mężczyzny. Chyba go jeszcze nie zabiła. Nie oglądała się już jednak, tylko ruszyła biegiem w stronę młodego, będącego wciąż do niej plecami, jako że wszystko rozegrało się w martwej niemal ciszy. A chłopak najwyraźniej nie wyrobił sobie jeszcze instynktu.
Zdradził ją dopiero dziki ryk szarżującego na innego wojownika Nary’ego i Dayanara akurat przewracała oczami, gdy zaalarmowany młodzik obrócił się w jej stronę. W pierwszym odruchu wyszarpnęła mu kuszę z dłoni, która zdążyła wystrzelić gdzieś w bok, nim poleciała na ziemię. Później wystarczyło złapać dzieciaka za głowę i rąbnąć nim o swoje kolano. Słysząc świst bełtów, zarzuciła nogę na ramię strażnika i wykorzystując swój pęd obróciła się z nim w taki sposób, by wycelowane w nią pociski wbiły się w pierś rudego. Dopiero wtedy wyjrzała zza jego ramienia, by zobaczyć gdzie są pozostali.
Awatar użytkownika
Freyr
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje: Zabójca , Skrytobójca , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Freyr »

        Okazja pojawiła się nawet zbyt dobra, jak na zdanie Freyra - ale podobnie jak elfka, nie miał zamiaru jej przepuścić. Dlatego kiedy ta zaczęła rozmawiać ze strażnikiem, zabójca domyślił się, co takiego kombinuje - trzymał się drugiej strony, aby swoją ponurą obecnością nie przestraszyć czy spłoszyć tamtego; dobrze, że nie miał pojęcia, jak doskonały posiadał słuch, bo wtedy Daya nie miałaby żadnej szansy na iluzję prywatności. Z tego też powodu idealnie wyłapał chwilę, w której mężczyzna zaczął się dusić. Początkowo chciał od razu zabrać się do działania, ale seria sygnałów ostrzegła go, że to by ich zdradziło. Dopiero, gdy usłyszał, jak młody strażnik się odwraca, zdecydował, że najwyraźniej pora na zrobienie czegoś - zresztą Daya po chwili go do tego zachęciła, więc porzucił już jakiekolwiek wątpliwości. Szybko odnalazł klucz, a następnie zajął się otwieraniem zamka - pomimo związanych rąk nie było to tak trudne i po chwili zamek cicho zgrzytnął, a elf delikatnie pchnął klatkę, aby nie alarmować za wczasów strażników. Elfka wyszła przed nim, od razu ruszając do ataku - Freyr wsłuchał się w odgłosy oddechów i po chwili już doskonale wiedział, gdzie powinien zaatakować. Normalnie przeteleportowywałby się za nich i podrzynał od tyłu gardła, jednak na tej diecie nie było to zbytnio możliwe. Pobiegł więc w stronę najbliższego wroga, jednocześnie stąpając tak cicho, jak to tylko możliwe - zdzielił mu tył głowy połączonymi pięściami, a kiedy ten się zachwiał, wbił mu palce w gardło, po czym szarpnął, rozrywając je. Zdecydowanie nie najmniej bezbolesna śmierć, jednak bez broni nie mógł sobie pozwolić na nic innego.
        Ucho mu drgnęło, kiedy usłyszał ryk drugiego mężczyzny, szarżującego właśnie, elf zagryzł zęby. To bolało w tej ciszy. Teraz jednak nie miał zbyt wiele czasu na reakcję; wszedł w świat aur i rozejrzał się pośpiesznie, szybko namierzając kolejnego przeciwnika. Dobiegł do niego, gdy ten wyciągnął miecz i się zamachnął - Freyr zgrabnym ruchem wystawił idealnie dłonie, a jego więzy po chwili zostały rozcięte. Dostrzegł w świecie aur, jak Nary przerzuca jednego z mężczyzn przez plecy i pięścią posyła kolejnego na ziemię - to musiało boleć. Jednocześnie dostrzegł znajomą emanację zbliżającą się ku nich, najpewniej najgroźniejszą ze wszsytkich - zresztą w karczmie także się poruszyło. Miał teraz własne problemy - ogłuszył mężczyznę przed sobą, po czym sam osłonił się przed bełtami. Trwało to tyle, że Esha zdołała do nich dotrzeć; Nary od razu rzucił się na nią z okrzykiem, pamiętając swoje upokorzenie. Freyr widział w świecie aur, jak dziewczyna zrobiła unik, po czym najwyraźniej wyprowadziła kontruderzenie - Daya mogłaby dostrzec, jak białowłosa zdziela wielkoluda rękojeścią w czoło, a następnie chwyta je dłonią. Freyr był w stanie dosłyszeć słowa inkantacji i dostrzec rozbłysk aury elfki, gdy magia przelatywała pomiędzy jej palcami.
        - Daya, uważaj na plecy!
        Nary po chwili bowiem odwrócił się i z pustymi oczami zaszarżował… ale na elfa. Ten porzucił ciało i spróbował zrobić unik - nie wątpił, że gdyby walczył z wielkoludem, to zdołałby to zrobić, ale teraz jego umysł, który normalnie nie funkcjonował najlepiej, znajdował się w ręku kogoś, kto był w stanie zrobić lepszy użytek z jego ciała. Dlatego po chwili warknął z bólu, gdy wielkie cielsko go przygniotło - próbował wbić palce w głowę mężczyzny, ale nawet choć pociekła krew, to nie miało to żadnego wpływu - jego umysł był teraz nastawiony na jedno zadanie, ignorując ból. Tymczasem Esha ruszyła na Dayę - we wsparciu z resztą najemników, którzy wysypali się z karczmy skrępowana elfka musiała ulec. Po chwili obydwoje znaleźli się na ziemi, przyciśnięci do niej brzuchami obok siebie - Frey przez Naryego kontrolowanego przez białowłosą, Daya przez dwóch najemników. Esha natomiast stanęła przed nimi, przyglądając im się z założonymi ramionami bez słowa. Uniosła wzrok na najemników sprawdzających ciała.
        - Nie żyje!
        - Nie żyje!
        - Jeszcze oddycha!
        - Nie żyje!
        - Żywy!
        - Nie żyje!
        - Wiecie, to było nawet zabawne - powiedziała w końcu Esha do elfów. - Jednak irytujące. Wiem, mi też nudzi się podczas drogi, jednak…
        - Zabili trzech naszych ludzi! - krzyknął kapitan, który pojawił się obok niej.
        - I gdyby wyszło im na sucho, to pewnie nie spodobałoby się wam, fakt… Mój ojciec wypłaci pieniądze ich rodzinom, kiedy wrócimy. Jednak strata kompanów, to już inna sprawa… ta trójka wieziona zostaje właśnie, aby doznać najgorszego możliwego losu, więc trudno wam żądać czegoś więcej, jednak… ta kara jest wciąż odległa, rozumiem to. - Esha schyliła się nad ich dwójką. - Wy naprawdę macie talent do podpadania wielkiej ilości ludzi, prawda? Ech, nie bierzcie tego do siebie, ja tam was lubię, ale… Tę - wskazała na Dayę - możecie zabrać do środka i zrobić z nią, co się wam żywnie podoba. Tylko bez trwałych szkód. Jak mi ją któryś uszkodzi, to dopilnuję, aby nigdy więcej w życiu nie miał okazji. I nie rozwiązujcie ją, nieważne, w jak “pewnej” sytuacji się nie poczujecie. I nie zostawiajcie ją w towarzystwie mniej niż trójki was. - Wśród najemników zrobiło się poruszenie, które zdecydowanie nie wróżyło dobrze elfce. - Tego rezerwuję sobie na godzinę do pokoju. Potem będziecie mogli się dołączyć. Przygotuję bicze. Co do tego olbrzyma… wiecie co… po prostu go pobijcie do nieprzytomności i wrzućcie do klatki. Nie będzie się opierał, zaufajcie mi.
        Najemnicy wyjątkowo ochoczo zabrali się do wykonywania poleceń - Nary puścił Freya, którego zaraz pochwyciło dwóch mężczyzn i zaczęło ciągnąć w stronę karczmy razem z elfką, natomiast wielkoluda niestawiającego żadnego oporu zaczęła bić osobna grupka. Elfka zdecydowanie cieszyła się największym zainteresowaniem - wprowadzono ich do karczmy, gdzie goście podążali za nimi potępiającym wzrokiem; widzieli przez okna część zdarzenia i słyszeli o zabitych, a zdążyli się już nieco z najemnikami zaznajomić. Raczej nie mogli liczyć na ratunek. Elfka została zaciągnięta do jednego pomieszczenia przez grupę mężczyzn, dwóch innych weszło z Freyem do osobnego, razem także z Eshą. Zgrabnie przywiązali go do sufitu za ręce, po czym wyszli, zostawiając go sam na sam z Eshą, która zaczęła go okrążać.
        - Wiesz, zaintrygowałeś mnie - mruknęła. - Ale rozczarowujesz mnie. Myślałam, że będę mieć z tobą nieco zabawy. W końcu zabiłeś kogoś, kto nawet mi sprawiał mnóstwo problemów. Jednak jesteś póki co… zawodzący. Bardzo. Hej, a co to za wzrok? - Białowłosa się zaśmiała z własnego żartu. - Miałam nieco nadzieję, że jednemu z was uda się uciec, a ja będę mogła zapolować. Ale… cóż… wyszło nieco inaczej. Nie mogę w pełni z wami ryzykować, wiesz?
        Ostrze Eshy rozcięło koszulę Freyra na plecach, a ten zagryzł wargi, czując, jak to przecięło mu również skórę. Rana była płytka, ale bolesna. Białowłosa tymczasem po raz pierwszy chyba odłożyła swoją broń, po czym wzięła do ręki bicz. Elf usłyszał trzask i już przygotował się - był przyzwyczajony do bólu, więc pierwsze uderzenie nie było aż tak bolesne, jednak wiedział, że z biegiem czasu to się zmieni. Z biegiem czasu wszystko zmieni się tylko w ból. Esha serwowała więc kolejne, Freyr był w stanie zachować fason przez kilka pierwszych, potem jednak pot zaczął spływać mu po czole, a z ust wydobywać się krzyki bólu.
        - Nie martw się, nie zabiję cię - mówiła Esha pomiędzy kolejnymi świstami. - Nie pozwolę ci też stracić przytomności, tutaj akurat powinieneś się martwić. - Świst. - Znam się na tym. No i mam na dole medyka, który po wszystkim cię poskłada. - Świst. - Czeka waszą dwójkę długa noc. - Świst. - Wiesz, powiedziałabym, że to nic osobistego, ale… - Świst i krzyk. - Mogłabym spędzić tę noc na polowaniu, czuć życie, a zamiast tego muszę tutaj siedzieć dalej. - Świst. - Jeżeli to cię pocieszy, ci, którzy przyjdą po mnie raczej się nie znają na tym. - Świst. - Zostanę w pokoju, żeby cię nie zabili, ale pewnie pozwolą ci zemdleć.
        Przerwała i przyjrzała się swojemu dziełu. Na plecach Freyra powstawały kolejne ślady uderzeń, z niektóry już zaczynała sączyć się powoli krew. Esha podeszła do niego i uniosła jego podbródek - twarz i całe ciało elfa było zlane potem, miejscami zaczerwienione z wysiłku, dziąsła wręcz białe od zaciskania zębów. Dziewczyna puściła jego głowę, a po chwili chlusnęła w niego zimną wodą, która otrzeźwiła jego umysł, zaczynający się staczać w miłe otępienie. Białowłosa usiadła i odczekała kilka minut, nucąc przy tym coś pod nosem. Następnie wstała i zabrała się ponownie do działania.
        Godzina ciągnęła się niewyobrażalnie długo, bo od pewnego momentu wszystko zlało się w dźwięki świstów, napięcie mięśni, pot, krew, uderzenie, ogień rozchodzący się po całym ciele, chlust zimna na chwilę przywracający zmysłom kształty, po czym ponownie rozpoczynał się rytuał. W końcu jednak Esha odstawiła zakrwawiony bicz i otworzyła drzwi. Wkrótce pojawili się inni. Uderzali tak samo mocno, ale z większą nienawiścią, bez znajomości i wyczucia. Freyr usłyszał mnóstwo wyzwisk, jednak nie pamiętał połowy z nich, bo tym razem szybko zaczął zapadać w ciemność. Udało mu się nawet zemdleć. Godzinę czy dwie później Esha obudziła go na nowo zimną wodą, przebudzenie było szokiem dla jego organizmu, który przemienił się w jeden wrzeszczący z bólu mięsień. W dodatku budził się tylko po to, aby kolejni najemnicy mieli więcej zabawy ze słyszenia jego krzyków i patrzenia, jak jego mięśnie szarpią podczas kolejnych uderzeń. W końcu zemdlał ponownie.
        Tym razem gdy się obudził, ponownie był związany z przodu, a dwóch najemników targało jego bezwładne ciało. Czuł palący ból na plecach, a wszystkie jego mięśnie były całkowicie odrętwiałe. Najemnicy dotargali go do klatki, otworzyli ją, a następnie wrzucili do środka. Freyr opadł bezwładnie na drewnianą podłogę. Gdyby mógł, zwinąłby się z bólu. Słyszał oddech Naryego, przytomnego, siedzącego w kącie, też wyraźnie mającego trudności z bólem. Elf uderzyłby go, gdyby był tylko w stanie ruszyć jednym mięśniem. Nawet oddychanie sprawiało teraz ból. Dlatego tylko leżał. Chłodna podłoga przynosiła pewną ulgę. Nie było wciąż widać elfki. Zaczynał się o nią martwić - bez niej jego sytuacja wyglądała jeszcze gorzej. Choć wątpił, aby było po niej. Po prostu pewnie przytaszczą ją po nim. Może medyk jeszcze się nią zajmował? Freyr czuł opatrunki na plecach, bardzo świeże, pewnie dopiero co skończył nim się zajmować. Udało mu się westchnąć bezsilnie i poczuł, jak płuca mu płoną.
Zablokowany

Wróć do „Fargoth”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości