Krew ściekała wzdłuż przedramienia i po palcach nieboszczyka, ułożonego na dębowym, nieoheblowanym stole. Był rozdziany niemal do naga – biała szmata skrywała tylko przyrodzenie - dzięki czemu można było zobaczyć rany, pokrywające ciało. Tych zaś było sporo, najróżniejszej wielkości i najróżniejszych rozmiarów.
Ranom przyglądało się dwóch ludzi. Jeden niski, łysiejący, w skórzanym fartuchu, grzebał niewielkimi szczypcami w głębokim cięciu na przedramieniu. Drugi stał nieco z tyłu - wysoki, zadbany, w podbitym płaszczu narzuconym na kolczugę i z mieczem przy boku. Na jego twarzy nie malowały się żadne emocje - znać, do widoków tego typu był przyzwyczajony.
- Znalazłeś coś? - zapytał po chwili. Grzebacz grzebać przestał, pokręcił głową.
- Prócz tego kawałka ostrza, nic - odparł. - Fachowa robota.
- Fachowa? Nie wygląda... Ile on ma dziur, ze trzydzieści?
- Trzydzieści dwie dodatkowe, ale żadna nie wygląda na zadaną w ślepej furii. Przeciwnie, wszystkie są dość precyzyjne, no, może za wyjątkiem tych na piersi... Właśnie. Zabił go cios w serce, pozostałe dwanaście zostały chyba zdane później - są dość równe, nieboszczyk nie szarpał się. Wcześniej na pewno był w stanie, spójrz tutaj - koroner, bo nim był mężczyzna w fartuchu, wskazał na przedramiona trupa - wszystko pokaleczone, czyli zasłaniał się przed ostrzami. Co do brzucha, to pewnie tortury, napastnicy bili, kopali, jest tu także kilka płytkich cięć. No i wreszcie to - koroner uniósł prawą dłoń denata - z małego palca zdarli mu skórę.
- A ten odłamek ostrza?
- Został w kości. Dam go do badań, ale nie sądzę, żebyśmy dowiedzieli się cokolwiek... Pewnie zwykłe porachunki w półświatku, a do takich nie używa się dziwnej, magicznej na przykład, stali. Szukanie wyszczerbionego sztyletu to pewnie też nie najlepszy pomysł...
- Nie. Nie najlepszy. W krojeniu nie będę ci asystował, jakbyś dowiedział się czegoś jeszcze, daj znać. Chłopaki badają dobytek nieboszczyka?
- Zaczęli jakieś pół godziny temu, niedługo pewnie spiszą raport.
- Dobra, niech ktoś przyśle mi go do biura razem z wynikami sekcji. Tylko żebym do zmierzchu miał go na biurku! Sprawę trzeba załatwić szybko, mam naciski, a później jestem zajęty.
Mężczyzna w płaszczu wyszedł z lochu, żegnając koronera skinięciem głowy. Nie udał się jednak prosto do swojego biura, mieszczącego się w wewnętrznej części fargothańskiej twierdzy, miał bowiem inne sprawy do załatwienia. Nieboszczyk zaniepokoił go, Bryden Trauton postanowił więc uruchomić swoje kontakty w mieście i dowiedzieć się czegoś więcej, niż mógł mu powiedzieć koroner czy śledczy z jego oddziału.
Los lubi płatać figle, więcej bowiem dowódca fargothańskich łuczników dowiedziałby się, gdyby postanowił zostać na sekcji jeszcze przez chwilę.
Do baszty, w której urzędował koroner, weszło trzech ludzi, z rodzaju tych, którym lepiej ustępować z drogi w ciemnych zaułkach. Wszyscy pod bronią, twarze zasłaniali chustami i kapturami, a spod ich opończ przebłyskiwały kolczugi. Wprawne oko kapitana mogłoby zauważyć, że kolczugi te podobne są do ekwipunku wojskowego, głowice mieczów też zresztą wyglądały znajomo. Zakapiory dobrze wiedziały, czego szukają - skierowali się od razu na dół. Na schodach ściągnęli kaptury i zsunęli chusty.
- Jakieś wieści o trupie? - zapytał jeden z nich, kiedy znaleźli się w lochu. Koroner poderwał wzrok znad ciała.
- Nie znam was - odparł. - Kto pyta?
- Trauton nas przysłał. Koniecznie potrzebuje raportu z sekcji.
Kłamią, stwierdził mężczyzna w skórzanym fartuchu. Kapitan nie miał w zwyczaju wysyłać posłańców, podobnie jak zmieniać zdania co pięć minut.
- A papier od niego macie? - zapytał znów. - Bez niego nie mogę udostępnić raportu.
- Oho, mądrala - jeden z zakapiorów szturchnął tego, który wcześniej mówił. Widzisz, po dobroci nic nie wskóramy...
Jak na komendę cała trójka rzuciła się na koronera. Nie stawiał oporu, bo i nie bardzo miał jak - ogłuszony został niemal od razu. Nie mógł więc widzieć, jak jeden z napastników rozkrawa brzuch nieboszczyka i wyjmuje zeń niewielką tulejkę. Jej zawartość została sprawdzona - wewnątrz tkwił zwitek pergaminu.
- To to - oświadczył chirurg - amator. - Pryskamy.
W chwilę później jednymi śladami po intruzach był wielki guz na potylicy koronera oraz niezbyt fachowa dziura w brzuchu biedaka, leżącego na dębowym, nieoheblowanym stole...
Po drugim ataku bandytów Sekiel przestał uważać, że ma pecha. Uznał, że ktoś na niego poluje i cholernie mu się to nie spodobało.
Gospodę na Ósmej Stai opuścił wcześnie rano, wzdłuż Szepczącego Lasu ruszając na wschód, dopiero przy Eriss nieco się od puszczy oddalając - wolał nie korzystać z promu, bardziej po drodze było mu przebyć Cyron brodem i dalej jechać gościńcem na Zamek Czarodziejek. Tyle tylko, że ten bród nie był wcale dobrym pomysłem - gdy tylko kopyta jego kasztanka dotknęły drugiego brzegu, obok ucha świsnęła mu strzała. Zabójca nie zastanawiał się nawet, skąd nadleciała - spiął konia i pognał przed siebie.
Pogoni umknął tylko dzięki pomocy jakiejś pradawnej, spotkanej na gościńcu a udającej się do Zamku Czarodziejek. Przegnała ona bandytów, za co Sekiel grzecznie podziękował. Dalszą część dnia spędził w jej towarzystwie, zabawiając ją rozmową.
Drugi atak był niezwykle podejrzany. Skrytobójca ledwie zdążył opuścić Nandan-Ther, nie stracił nawet miasta z oczu, gdy spośród drzew wyłoniło się trzech jeźdźców. I znów w stronę Sekiela poleciała strzała, czy może miała polecieć - łucznik zupełnie nie znał się na strzelaniu z siodła. Tym razem nikt zabójcy nie pomógł, ale ścigający go zostali w tyle już po paru minutach, ich konie były zmęczone. To właśnie, w połączeniu z miejscem ataku tak bardzo go zaniepokoiło.
Wszelako jednak dalsza jego droga do Fargoth minęła mu spokojnie, pewnie dzięki licznym patrolom na Równinach Drivii. Swoim zwyczajem zatrzymał się w zajeździe ,,Pod Kasztanami" - mimo złego pierwszego wrażenia, jakie wywarła nań gospoda, szybko odkrył jej niewątpliwe zalety, takie jak położenie na uboczu i bezpieczeństwo, jakie zapewniała gościom.
Tyle tylko, że tej nocy bezpieczeństwa Pod Kasztanami nie zaznał. Obudził się, kiedy osiłek z wielkim nożem był metr od jego posłania - to jest na czas, by kopnąć napastnika w goleń, wykręcić mu rękę, wyrwać ostrze i poderżnąć mu gardło, kiedy mięśniak sięgał po sztylet, tkwiący za jego pasem. Niedobrze się stało, że musiał zabijać, wolałby się dowiedzieć, kto nasłał mordercę.
Z tego też właśnie powodu Sekiel nie udał się, jak wcześniej planował, do kapitana Trautona. Miast tego odnalazł w mieście kogoś, kogo znał jako Archiwistę, człowieka w pewnych kręgach znanego z tego, że zawsze wiedział sporo i zawsze był skłonny swoją wiedzą się podzielić z każdym, kto przyniósł odpowiednio wypchany trzos.
- Co zatem chcesz wiedzieć? - zapytał Archiwista, siadając w wyściełanym fotelu. Trzos Sekiela został uznany za wypchany odpowiednio.
- Niedyskretne pytanie - odparł Sekiel. - Potrzebne mi informacje o kimś, kto działałby na rynku artefaktów, osiągając zyski dość duże, by wysyłać za mną najpierw jakieś imitacje bandytów, a później zabójcę. Nadmienię, zabójcę bliżej mi nieznanego, wyglądającego raczej na marynarza czy kowala, chcącego się szybko dorobić.
- Pytanie rzeczywiście niedyskretne - Archiwista uśmiechnął się. - Tacy ludzie często bywają drażliwi i nie lubią, jak się o nich za dużo opowiada.
- Dlatego przychodzę do ciebie. Doświadczenie uczy, że na drażliwych ludzi oficjalnie sobie bimbasz, Archiwisto.
- Rzeczywiście. Potraktuję to jako komplement... No dobrze. Konkretnych informacji nie posiadam. Wszelako jednak...
Informator wstał z fotela, podszedł do jednego z kredensów, stojących pod ścianami przestronnego pokoju i wyciągął z niego skórzaną teczkę.
- Faktycznie, do Faargoth zaczęły spływać artefakty. Nikt się tym specjalnie nie przejął, Meot mamy po sąsiedzku, a przez nie właśnie elfy z Kryształowego Królestwa eksportują sporą część swoich wyrobów. Ja jednak zadałem sobie nieco trudu, by dowiedzieć się, że niektóre z tych świecidełek trafiły do nas nie z Meot, a z Seranaay, zatem niekoniecznie pochodzą od elfów. Kolejna rzecz, razem z artefaktami na rynek trafiły różne, całkiem udane falsyfikaty, tak na przykład jeden z kapłanów Pana odkrył dawno zaginiony Aspekt Czystej Wiary, kupując go za sporą sumkę.
- Wiesz, kto za tym stoi?
- Za całym procederem? Nie. Jeśli zaś pytasz o Fargoth... wiem. Normalnie bym ci nie powiedział, dopóki byś nie dopłacił, masz jednak szczęście... albo i nie. Człowiek ów nazywał się Zyndram, dla przyjaciół Krupa, parał się handlem i lichwą. Zauważ, mówię o nim w czasie przeszłym, nie dalej bowiem jak wczoraj został znaleziony przez straż, czy może ściślej - przez ludzi Trautona. Martwy, rzecz jasna.
- Bywały wcześniej takie procedery? Oprócz mnie, ktoś jeszcze im przeszkadza?
- Zaczęło się jakieś - tu tylko moje domysły - trzy tygodnie temu. A czy ktoś im przeszkadza... A tak. Jest parę takich osób...