Strona 1 z 2

Ja Cię szukam, A Ty nic

: Pon Wrz 23, 2019 10:21 pm
autor: Tean
Słodkie szaleństwo demonicy sprawiało, że diabeł nie przestawał o niej myśleć. Nie ważne czy była obok, czy nie, on wciąż miał jej obraz przed oczami.
Gdy wychodzili z budynku, piekielny był z siebie bardzo zadowolony, nadal miał obie ręce, ponadto w jednej trzymał delikatną dłoń swej ukochanej, aż mu się cieplej robiło na jego czarnym sercu.

- W takim razie, następnym razem zabiorę cię na spacer po piekle – stwierdził Tean i z lekkim uśmiechem obserwował uciekających ludzi, kobiety piszczały albo krzyczały – Biedactwa – prychnął z rozbawieniem – Jak już coś robić to konkree… -zaniemówił widząc jak demonica zaczęła tańczyć z powietrzem.

Niedbale odgarnął kosmyki włosów, które opadały mu na oczy i z rozbawieniem patrzył na jej taniec. Jednocześnie przyglądał się jej wirującemu ciału i wcale tego nie ukrywał. Podobało mu się, więc nawet nie śmiał jej przerwać. Niestety ktoś inny miał inne zdanie i postanowił nie pozostawiać jej bez partnera. Grymas na twarzy piekielnego natychmiast się zmienił, ruszył w stronę tego idioty, a jeszcze bardziej się wkurzył, widząc, że to Brian. Miał ochotę go sprać na kwaśne jabłko, ale nagle poczuł, jak nie może wykonać żadnego ruchu. Nie ważne jak bardzo napinał mięśnie rąk i nóg ani jak bardzo pragnął przełamać to zaklęcie nim będzie za późno. Zniknęli.
Czar mężczyzny przestał działać, a diabeł nieprzygotowany na nagłe zwolnienie napiętych mięśni wywrócił się i padł twarzą w ziemię. Zaraz oczywiście wstał i wydał z siebie okrzyk wściekłości. Miał w nosie, że większość oczu spoczęła na nim, a było tu całkiem sporo ludzi. Jedni przyszli z ciekawości zobaczyć co się stało, inni pomóc gasić pożar, pomóc rannym, a inni zaś znaleźli się w tym miejscu całkowicie przypadkowo.
Piekielny targany negatywnymi emocjami wsiadł do wozolotu i odleciał z tego miejsca czym prędzej, nie miał czasu na rozlew krwi, a jeszcze kilka chwil i by się w ten sposób rozładował.

- Odnajdę cię Camie, odnajdę – powiedział pod nosem, był zdeterminowany.

Szybko opuścił centrum Valladonu znajdując się nad jego obrzeżami. Droga powietrzna była najlepsza, żadnych utrudnień, zakrętów wydłużających podróż, prosta droga z jednego miejsca na drugie. Gdyby tylko diabeł wiedział, dokąd właściwie ma lecieć.

- Przeklęty! – krzyknął, uderzając w ster swojego wynalazku, co nie skończyło się dobrze, bo prawie stracił na nim panowanie – Ugh – westchnął.

Był spory kawałek nad ziemią, upadek mógłby być dość bolesny, dlatego postanowił skupić się nad lotem, niż na pielęgnowaniu tej złości, którą miał nadzieję przelać na tego śmiecia, Briana, jak go tylko dorwie. Nie kradnie się diabłu kobiety.
Czas mijał, a Tean oddalił się od Valladonu spory kawałek, był nad jakimś lasem, a jako że zdążył się zmęczyć, postanowił wylądować. Zresztą nie miał pojęcia gdzie szukać swojej maie, którą ten mężczyzna mógł zabrać nawet gdzieś poza Alaranie.
Diabeł postawił pojazd obok drzewa, pod którym postanowił odpocząć i pomyśleć. Nie przejmował się zbytnio innymi ludźmi, nadal utrzymywał czar iluzji, która upodabniała go do zupełnie zwyczajnego mężczyzny. Nawet się nie zorientował, gdy zmorzył go sen.
Śniła mu się Camie, bezbronna, uwolniona od tych śmiercionośnych wstęg i Briana. Mógł z nią zrobić, co chciał, nagle we śnie pojawiły się niezwykle irytująca para bachorów, śmiejących się tak, że uszy bolały. Tean otworzył oczy i natychmiast odkrył źródło dziwnych obrazów we śnie.

- Co jest? – wstał natychmiast, widząc, jak młode rodzeństwo skacze po jego pojeździe. Diabeł bez ogródek podszedł do dzieciaków, chwycił je za fraki i dosłownie cisnął nimi jak najdalej. Gdy te wystraszone i zdezorientowane zaczęły płakać od bolesnego spotkania z ziemią, przez moment pokazał im swoją prawdziwą twarz, od razu wstały i uciekły, gdzie pieprz rośnie.

Niestety narobiły trochę szkód w pojeździe, a więc krótki postój zapewne się wydłuży. Piekielny rozjuszony kopnął kilka razy ziemię i zaczął chodzić w kółko. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw, przecież tu nawet nie widać było żadnej wioski, a nie miał przy sobie odpowiednich narzędzi do naprawy swego tworu.

- Cholera… - westchnął diabeł – Skąd te potwory się tutaj wzięły?!

Ja Cię szukam, A Ty nic

: Czw Mar 19, 2020 3:41 pm
autor: Carmen
Co to za cygan bez wozu? Żaden. Carmen skazana była więc na towarzystwo "szczęśliwej" (nie bardzo), cygańskiej (chyba) i głośnej (to na pewno) rodzinki, która zaoferowała się podwieźć ją na stare śmieci. Tak sobie elfka mówiła do siebie, że jak znajdzie kilka osób ze starej zgrai to może przyłączy się do występów znowu, jakoś trzeba było na chleb ukraść... eee, to znaczy zarobić.
Podobała jej się nowa kompania, ale w końcu wszystkich wywiało na cztery strony świata, no i nic, trzeba podróżować samej. A nawet Carmen sama ze sobą nie może długo wytrzymać. Skoro więc nadarzyła się okazja to wskoczyła do tego wozu w ramach podwózki. Trochę tylko miała już dość rodzinki zamieszkującej jej wnętrze.
Rodzice byli ludźmi, oboje, w średnim wieku. I z mocnym temperamentem. Bywało, że się mocno pokłócili na temat jakiejś głupoty - każda z tych dyskusji była bardzo żywiołowa. Z drugiej strony jednak tak samo głośni byli kiedy wspólnie śpiewali albo gotowali, a nawet byli dla siebie czuli. Rodzeństwo, dziewczynka i chłopczyk, widocznie odziedziczyli po nich ten sposób bycia, w kółko przytulając się do siebie albo wtykając patyki w oko. Może po prostu mieli taki styl bycia, nie miała nic przeciwko. Nawet całkiem miło było, kiedy pośpiewała z nimi coś-niecoś albo dzieciom opowiedziała historyjkę. Słodko się te bachorki śmiały jak pokazywała jak na rękach potrafi chodzić albo żonglować kamieniami.
Miała tylko podejrzenia co do tego, czy ten wóz i ta tułaczka to faktycznie ich styl życia. Nie zatrzymywali się nigdzie, jedli z zapasów, i widać było, że nie do końca przyzwyczajeni, jakoś im ciężko było. Carmen nie chciała być wścibska, więc z początku próbowała nie pytać, ale mimo chęci Carmen wścibską jest, więc zapytała. Okazało się, że rodzinka ucieka na północ, znaleźć jakąś pracę w Sharii albo Thenderionie. Tam skąd pochodzą już nie jest bezpiecznie. Zwykle byli wylewni, a teraz jakoś obchodzili temat, więc elfka stwierdziła że nie ma co naciskać. Ich sprawa. Dobrze, że są razem, że nic ich nie rozdzieliło.
No to jechała z nimi, dalej i dalej, nawet cieszyli się z tego, że do nich dołączyła, bo trochę na dzieci popatrzyła, trochę ugotowała, no i pocieszna była.

Zatrzymali się raz na postój gdzieś w środku lasu. Carmen wyskoczyła z wozu rozprostować kości i dla swojej małej dwuosobowej publiczności zrobiła małe przedstawienie pod tytułem "patrzcie, tak się umiem wyginać, jakbym nie miała kręgosłupa!". W końcu dzieci zaczęły zajmować się własnymi sprawami i poleciały się bawić w chowanego, a elfka dostawała szewskiej pasji próbując im dać do zrozumienia, że tego typu gra pośrodku wielkiego lasu nie jest zbyt dobrym pomysłem. Albo maluchy całkiem ją zignorowały i już się nawzajem szukały, albo ukryły się gdzieś blisko i robią do siebie głupie miny. Carmen próbowała je znaleźć, tracąc cierpliwość z minuty na minutę, mamrocząc pod nosem przekleństwa.
Aż w końcu usłyszała ich donośny pisk.
- Aaaa, mam was! - zakrzyknęła, pędząc w ich stronę.
Zatrzymała się przed mężczyzną, który wyglądał jak zwykły człowiek, ale pachniał nieco jak piekielni. Popatrzyła na niego zdziwionym wzrokiem.
- W którą stronę pobiegły te małe potworki? - zapytała w końcu, przechodząc prosto do rzeczy, i uśmiechając się nieco głupawo.

Ja Cię szukam, A Ty nic

: Sob Mar 28, 2020 11:45 pm
autor: Camelia
        Zgrzyt. Brzdęk. Kolejny zgrzyt. Camelia wsłuchiwała się w harmonię dźwięków, które teraz ją otaczały. Ostatnio, jak znajdowała się w tych lochach, siedziała bezwładnie w celi. Zmęczona wcześniejszymi eksperymentami nie miała siły nawet odpyskować zerkającym do niej strażnikom. W tamtych czasach widok Briana przyprawiał ją o dreszcze. “A żeby teraz było inaczej…”, pomyślała przemieniona. Kiedy ujrzała swojego ukochanego na balu, z całego serca pragnęła odciąć mu głowę i wykopać ją przez okno. Teraz także miała ku temu zapędy, lecz istniało coś, co przeszkadzało demonicy. A ona musi odkryć, co to takiego.
        Teraz spokojnie mogła siedzieć we wszystkich opuszczonych celach. Mogła spać bez koszmarów. Mogła poruszać się po całym obiekcie. Mogła, mogła…
        Nie mogła go zabić.

        Camelia przewróciła się ponownie na bok, narzekając w myślach na niewygodne posłanie. Może i koszmary odeszły, ale zmory tamtych czasów przypominały o sobie niemiłosiernie. Każde zadrapanie na ścianie krzyczało do maie: “wróciła! Haha, znowu wróciła! Głupia!”, jakby doskonale zdając sobie sprawę, dużo bardziej niż czarnowłosa, jaki okropny błąd popełniła.
        Ona nie mogła się im poddać. Musiała być silna - w końcu jest teraz nową Camelią. Nie może umrzeć za szybko.

        Brian nie pozwolił jej poleżeć za długo. Wparował do “jej celi” z impetem i już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, jednak jego niedoszła kochanka odezwała się pierwsza:
        - Dlaczego tutaj? - Nie odwróciła się do niego nawet na chwilę. Podniosła się powoli z posłania i wyjrzała przez malutkie okienko. Czarne ściany oświetlał delikatny promień jasnego światła.
        - Nostalgia, Camie - odparł, uśmiechając się pod nosem. - Poza tym, wiesz, że potrzebuję twojej pomocy przy… - Nie skończył mówić. Jedna ze wstęg momentalnie znalazła się przy jego gardle. Zatrzymana o włos, groziła wizją szybkiej i nagłej śmierci. Niech wie, że demonica może go zabić w każdej chwili.
        - Jeszcze nie - odparła, po czym ponownie położyła się na posłaniu i cofnęła wstęgę. Usłyszała za sobą trzask drzwi, co dało jej jawny sygnał, że Brian opuścił pomieszczenie. Zrozumiał, że Camelii trzeba dać dużo więcej czasu na przystosowanie się.
        Do końca dnia zastanawiała się, czy Tean już jej szuka…

Ja Cię szukam, A Ty nic

: Śro Kwi 15, 2020 10:15 pm
autor: Tean
Tean wciąż łaził w kółko, myśląc, jakich narzędzi potrzebuje i czy da radę stworzyć je magicznie jakoś tak na szybko. Nie mógł sobie pozwolić na długie postoje, miał zadanie do wykonania i to takie, które mu się szybko nie znudzi, co było rzadkością. Nie chciał więc zaprzepaszczać szansy na jego wykonanie. Skończył niemal bezczynne rozmyślanie i przeszedł do oceniania strat. Te małe bestie zniszczyły jedno skrzydło wozolotu. Materiał wprawdzie nie został rozerwany, ale sam szkielet, na który był nałożony, miał wyraźne pęknięcie. To akurat uznał, że naprawi z drobną pomocą magii, gorsza sprawa z tylnym kołem. "I niby to piekielni sieją chaos i destrukcję?" – prychnął w myślach. To były dzieciaki, a to było koło. W obu przypadkach nie było tego widać.

Stworzył sobie delikatny, ale mocny sznur, którym zaczął obwiązywać pękniętą część. W międzyczasie rozmyślał skąd wziąć zapasowe koło. Rozważał nawet wyczarowanie, ale jak ostatnio próbował zrobić coś podobnego, nie wyszło najlepiej. Podrapał się po głowie i rozejrzał wokół. Gdyby tylko ktoś tędy przejeżdżał…
Postanowił ruszyć w stronę traktu, który widział z góry kawałek dalej. Nim jednak gdziekolwiek zaszedł, na jego drodze stanęła piękna, ciemnoskóra kobieta. Tean, choć wciąż zirytowany, od razu się do niej uśmiechnął w taki sposób, jakby na moment zapomniał o Camie. Mina mu zrzedła, gdy elfka wspomniała o parze niewychowanych i nadpobudliwych bachorów.

- Och, tak… Gdzieś tam pobiegły — odburknął i niedbale machnął ręką w losowo wybranym kierunku, nie zważając na jego niewłaściwość — Zapewne zaraz zniszczą kolejny wóz… - dodał zgryźliwie.

Piękne kobiety uwielbiał, mężczyźni bywali użyteczni, ale dzieci to był jakiś koszmar. Nigdy nie rozumiał, czemu rodzice tak rozpaczają po ich stracie, skoro zostali uwolnieni od tych małych szkodników i ciężaru obowiązku, który się za nimi ciągnął. Powinni chwalić Prasmoka, a nie go przeklinać. Mimo zdenerwowania nie chciał, aby te potwory zniszczyły mu to niespodziewane, choć miłe spotkanie. Dyskretnie odetchnął i wrócił do uśmiechu.

- W każdym razie, chyba nie zaczęliśmy najlepiej. – Chwycił jej dłoń i ją ucałował. – Zwą mnie Teaniusz. Jeśli można spytać, jak to możliwe, że taka piękność biega sama za dzieciakami w wielkim, niebezpiecznym lesie, panienko…? – dał jej znać, by również wyjawiła swe imię.

Kątem oka dostrzegł patrzące zza jakiegoś dalszego krzaka przerażone rodzeństwo. Mistrzami kamuflażu to oni nie byli. Domyślał się, że spiczastoucha może za chwilę również ich zauważyć, co było mu nie na rękę. Z pewnością zaraz by opowiedzieli, co widzieli, co postawiłoby go w złym świetle. Musiał zareagować pierwszy.

- Zdaje mi się, czy ktoś nas obserwuje? – spytał, spoglądając znacząco na kryjówkę dzieciaków. Nim kobieta ruszyła, sam pewnym krokiem do nich podszedł. – Piśnijcie choć słowo o tym, co widzieliście, a wasza śmierć będzie długa i bolesna – szepnął ze złością w głosie, po czym jak gdyby nigdy nic chwycił ich za ręce i wyciągnął z kryjówki. – Czy to nie tych łobuzów szukasz? – dopytał, uśmiechając się miło.

Ja Cię szukam, A Ty nic

: Pią Kwi 17, 2020 6:37 pm
autor: Carmen
Napotkanie na swojej drodze tak czarującego mężczyzny było dla niej naprawdę miłym dodatkiem do dzisiejszego dnia. Ostatnie tygodnie były dość monotonne i nużące. Szybko podjęła grę, jaką rozpoczął, rzucając w jego kierunku uważnymi spojrzeniami spod lekko przymkniętych powiek i częstując go powściągliwym uśmiechem. Nie była przy tym nieśmiała czy skrępowana, to nie należało do jej charakteru. Podała mu rękę z wdziękiem. Oprócz tego jednak zauważyła wóz, o jakim mówił piekielny i od razu przypomniała sobie, jak jej wóz został zniszczony. Szczerze współczuła mu, w końcu wiedziała, jak to jest nie mieć jak się przemieszczać na dłuższe trasy. Być zdanym na łaskę przewoźników. Niefajnie. Prawdę mówiąc, chętnie pomogłaby mu tutaj i może zaproponowała układ, nowo napotkany mężczyzna zdawał się być ciekawym towarzyszem do dalszej podróży.

- Carmen - dodała, kiedy spytał o imię. Teaniusz. Bardzo ładnie. - To nie moje diabełki - dodała z uśmiechem na ustach.
Kiedy odszedł w krzak, w którym sama również zauważyła poruszenie, wywróciła oczami i sama lekko westchnęła.
- O, tu są, małe kanalie - dodała, szczerząc do nich zęby niby drocząc się z nimi. W rzeczywistości niezbyt była zadowolona, że tak szybko się znalazły. Podeszła do nich i wzięła je za ręce.
- Słyszałam, że zepsuły twój wóz? - spytała. - Okropna sprawa. Szczerze przepraszam. Może przyda ci się pomoc? - zaproponowała.
- Muszę tylko odstawić te czarcie pomioty na miejsce - powiedziała, odchodząc z nimi w stronę nieco wydeptanej ścieżki.

- Oddaję ci je i uciekam na swoje - powiedziała, bez zbędnych wyjaśnień, kiedy dotarła do rodzinki. Matka dzieci stała zaskoczona, patrząc, jak elfka pakuje tych kilka swoich rzeczy, jakie posiada.
- To może chociaż zjesz coś...
Elfka wzięła kilka podpłomyków ułożonych na szafce.
- Dzięki, pa!
I tak zostawiła zaskoczoną rodzinkę pośrodku polany. "Poradzą sobie sami" - pomyślała elfka.

Podbiegła do polany, na której nadal znajdował się nowo poznany.
- Hej! Pokażesz mi, co nawaliło w twoim wozie? - Uśmiechnęła się promiennie.
Miała zamiar pomóc mu się stąd wydostać, a najlepiej to wydostać się z nim. Już dość miała tamtej monotonii.
- A jeśli można wiedzieć... dokąd się wybierasz?
Elfka pomyślała, że nieważne gdzie, byleby iść dalej. Tęskniła za przeżyciem czegoś ekscytującego.

Ja Cię szukam, A Ty nic

: Sob Maj 02, 2020 11:03 pm
autor: Camelia
        Camelia zastanawiała się jak wyrzutki zapominają swojego imienia w długich chwilach samotności. Kiedy człowiek jest zdany tylko na siebie, na swoje towarzystwo, powoli zatraca się we własnym umyśle, mózg zaczyna wariować i w końcu cofa się. Na samym początku zapomina się prostego, logicznego filozofowania na temat świata. Kończy się możliwość rozważania bytu, życia, celu i sensu. W końcu wszyscy zaczynają zapominać słów, swojego imienia, a ostatecznie swojej tożsamości.
        Brian zaglądał do niej coraz częściej. Niecierpliwił się. Dociekał cały czas, czy jest gotowa mu pomóc w jego planach. Camelia niestety nawet nie wiedziała, co on dokładnie planuje. Umowa była prosta. Ona wykazuje inicjatywę pomocy, on jej tłumaczy, ona jest zobowiązana mu pomóc chociaż w połowie. Wszystko na niekorzyść maie.
Czasem się zastanawiała, dlaczego w ogóle z nim poszła. Chętnie zwalała to na swoją niestabilność umysłową, która nakazała jej jakoś dokończyć sprawy z dawną miłością, ale z drugiej strony… Odrodziła się na nowo. Psychicznie nie była już starą, zranioną demonicą. Fizycznie serce nadal biło jej, kiedy widziała Briana. Próbowała go zapomnieć, skupiając się na Teanie. Widocznie nie skończyła wcześniejszego rozdziału, aby zacząć nowy…
        Ciekawe, co teraz robił Tean, zastanawiała się. Może jej szuka? I co zrobi, jeśli już się odnajdą? Zdradzi Briana tak samo, jak zrobiła to diabłu? A jeśli czuł się tak źle, że postanowił jej w ogóle nie szukać? Tyle pytań kłębiło się w głowie demonicy, tak mało możliwości, aby zaspokoiła swoją ciekawość. Mogła tylko czekać, aż coś w końcu się stanie.
        - Przemyślałaś to? - zapytał Brian. Camelia wzdrygnęła się, słysząc jego głos.
        - Kiedy tutaj wszedłeś? - Zmierzyła go nierównie wzrokiem. Chciała go zabić. Nie mogła.
        - Och, Camie - zaczął, uśmiechając się szeroko. - Od zawsze odpowiadałaś mi pytaniem na pytanie, jak się denerwowałaś. Ja za to lubię cię zaskakiwać.
Maie spochmurniała. Zaczynała żałować swojej decyzji.
        - Zaraz do ciebie przyjdę.

Ja Cię szukam, A Ty nic

: Czw Cze 25, 2020 1:43 pm
autor: Tean
Tean uśmiechnął się i powtórzył w myślach jej imię ku utrwaleniu w pamięci. Choć nie sądził, by mógł tak szybko zapomnieć - w końcu zaczynało się podobnie do Camelii, która gdzieś mu zniknęła. No właśnie, przydałaby się jakaś poszlaka. Trochę go irytowała myśl, że będzie musiał latać po całym kontynencie, a nawet może poza nim. To jak szukanie igły w stogu siana, ale przecież… no nie mogła się zapaść pod ziemię, w końcu się muszą spotkać.
"I całe szczęście" – odetchnął w duchu, że nie trafił na jakąś młodą matkę z bachorami, bo sama w sobie elfka przypadła mu do gustu. Dzieciaki skutecznie by go od niej odrzuciły.
- Tak… Niestety – prychnął, choć zraz uśmiechnął się szczerze, przynajmniej pozornie. – Ale tak to bywa z młodymi. Chyba będę w stanie to naprawić, ale pomocą nie pogardzę.

Tean był uradowany: oddanie dwóch małych „diabełków” na rzecz jednego, prawdziwego diabła to była zdecydowanie dobra decyzja. Przynajmniej dla niego. Miał tylko nadzieję, że nie będzie musiał czekać w nieskończoność, niektóre kobiety miały to do siebie, że lubiły jakieś ckliwe i zdecydowanie przydługie pożegnania.
Ku jego zaskoczeniu Carmen wróciła, zanim jeszcze zaczął się niecierpliwić. Dobrze, zyskiwała w jego oczach z każdą chwilę, a gdyby się tak jeszcze z Camelią polubiła… Brudne myśli krążyły mu po głowie, choć usiłował sprawiać wrażenie grzecznego i powściągliwego, przynajmniej w miarę.

- Oczywiście, choć muszę cię uprzedzić, że mój wóz nie jest… typowy – powiedział dumnie i zaprowadził elfkę do swojego wynalazku. – Jak widzisz, tył wozu znacznie ucierpiał, jest wprawdzie jeszcze drobne złamanie na skrzydle, ale to akurat drobnostka, do której nie będę potrzebował zamienników w przeciwieństwie do koła. Przydałoby się nowe… Tylko skąd? – spytał, licząc, że ciemnoskóra naprawdę może pomóc.

Zamilkł, usłyszawszy pytanie o cel podróży. Gdyby on sam wiedział… Nie był też pewny czy jakiś zmyślić, to znaczy podać tymczasowy, który akurat wpadnie mu do głowy i przypadkiem tam się uda, czy może zagrać w otwarte karty. Ostatecznie postanowił wybrać coś pomiędzy.

- Szukam dziewczyny, to dobra znajoma. Nieszczęśliwym trafem… Została porwana – powiedział dramatycznym głosem, wzdychając dodatkowo przy ostatnich dwóch słowach, chcąc odpowiednio zaakcentować swoją troskę. – Pomyślałem, że skieruje się do lasu, tacy oprawcy często się w nich chowają. Jednakże w tej chwili rozważam lot na północ… Oczywiście jak tylko mój wozolot będzie sprawny…

Mówił w sposób, jakby jego wynalazek nie był nadzwyczajny i każdy byle majsterkowicz mógł zrobić coś takiego. Nie wiedział przecież, czy dziewczyna preferuje bardziej tych skromnych, czy z dumą prezentujących swe dzieła. Znów musiał obrać neutralną taktykę. Carmen mu się podobała i nie chciał jej od siebie odrzucić, zwłaszcza że Camie nie było w pobliżu, prawdopodobnie. Zawsze mógł zrzucić winę na to, że uciekła, a on przecież nie obiecywał jej wierności aż do śmierci, nawet nie byli razem w teorii.
"Dlaczego staram się usprawiedliwić?" – piekielny zdziwił sam siebie, w końcu był diabłem, mógł robić, co chciał – "Za dużo myślę, za mało działam" – stwierdził niezadowolony.

Ja Cię szukam, A Ty nic

: Sob Sie 01, 2020 9:06 pm
autor: Carmen
- Uuuu, faktycznie, paskudnie to wygląda...
Elfka nachyliła się nad tylną częścią wozu, która ucierpiała najbardziej. Zaraz jednak westchnęła z zachwytu, patrząc na mocno poharatane skrzydła i inne detale.
- Matuśku, jaki on jest piękny! Co za misterna... robota... - mówiła do siebie, próbując dostać się bliżej. Musiała omijać wystające kawałki połamanych desek i powykrzywianych blaszek, ale akrobacje nie były dla niej wielką trudnością. W końcu z tego żyła.
Z wyjątkową gracją wczołgała się pod pojazd, chcąc sprawdzić podwozie.
- Niestety, koło trzeba będzie zrobić w warsztacie. Nawet jakbym chciała ci jakoś bardziej pomóc, nie mam tu narzędzi. Ewentualnie póki co jakaś prowizorka, żeby go w ogóle dotaszczyć gościńcem do miasta. A co do naprawiania wozów, ostatnim razem poszło mi wyjątkowo źle. Także doskonale rozumiem co czujesz, wozy to moje domy przez całe życie - rzuciła spod fury.
- Została porwana!? - Elfka wystawiła głowę i przedramiona spod wozu, patrząc na niego zdziwionym wzrokiem. - Tak mi przykro...
Z tonu jego głosu poznała, że nie było to nic miłego. Porwanie, jakie miało miejsce w jej życiu - przez wróżę do grupy wędrownych cyganów - na zawsze odmieniło jej życie i uważała, że to jedna z najlepszych rzeczy, jakie ją spotkały. Jej nowy towarzysz szybko jednak zmienił temat, więc elfka nie dopytywała.
- Tak właśnie myślałam, że te cacuszka nie są tylko do wyglądania - powiedziała, zgrabnie wydostając się spod wozu do tylnej jego części.
- Ja miałam cokolwiek złe doświadczenia z kierowaniem latającymi wozami, ale mój był napędzany magią. Wybacz, nie powiem ci więcej o szczegółach, na magii niewiele się znam, ale w końcu wóz wylądował chyba zbyt szybko i niewiele z niego zostało.
Rzadko kiedy na niego zerkała. Widocznie była skupiona na oglądaniu pojazdu. Stała chwilę, myśląc.
- To latanie jest mechaniczne? Czy również wykorzystuje jakiś rodzaj magii? Wiesz, mam kilku znajomych w Sharii, oni by mogli coś skombinować z tą konstrukcją, żeby to się trzymało, ale nie wiem, czy wewnętrznie ci coś nie gruchnęło.
Patrząc tak na rozwalone koła, wyciągnęła w końcu z ukrytej kieszeni w spódnicy jeszcze ciepły podpłomyk i ugryzła.
- Też chcesz? - spytała, podając mu drugiego.

Ja Cię szukam, A Ty nic

: Czw Wrz 17, 2020 1:18 pm
autor: Camelia
        Camelia obudziła się. Musiała zasnąć na chwilę, wpatrując się w okno swojej celi. Na szczęście echo krzyku ze snu ucichło. Demonica sprawdziła, jakie jest to przebudzenie. W zasadzie istniało kilka rodzajów pobudki z koszmarów. Pierwsze to przebudzenie w pracy. Długo było najlepsze. Camelia wnikała wtedy w sprawę, w morderstwo, które jej zlecono. Czasami marzenia senne potrafiły zmienić perspektywę, wówczas, leżąc, maie przeglądała w myślach to, co udało jej się znaleźć. Badała ofiarę kawałeczek po kawałeczku i oceniała z nowego punktu widzenia.
        Drugim rodzajem było przebudzenie w samotności. Charakteryzowała je świadomość, że jest sama w łóżku, sama w życiu, sama na świecie; niekiedy takie przebudzenie potrafiło wywołać w niej słodkie poczucie wolności. Kiedy indziej melancholię, którą dałoby się nazwać poczuciem osamotnienia, a będąca chyba przebłyskiem prawdy o ludzkim (i nie tylko) życiu. O tym, że jest ono podróżą do nierozłącznej wspólnoty pępowiny ku śmierci, ostatecznie oddzielającej nas od wszystkiego i wszystkich. Taki przebłysk pojawia się w sekundzie po przebudzeniu, zanim wszystkie nasze mury obronne i iluzje, którymi się pocieszamy, wrócą na swoje miejsce i znów możemy stawić czoło życiu w jego nieprawdziwym świetle.
Kolejne było przebudzenie w lęku. Strach miał różne stopnie nasilenia, ale pojawiał się od razu. Chodziło najpewniej o panikę na myśl o tym, że w ogóle się obudziła, że żyje. Że znowu jest tutaj. Ale zdarzyło się Camelii odczuwać również pewne zagrożenie wewnętrzne. Lęk, że już nigdy nie będzie się bać. Że ostatecznie i nieodwołalnie oszaleje.
        Ostatni rodzaj przebudzenia towarzyszył maie w tej chwili. Nie chciała wychodzić z celi, jednak Brian nakazał jej pokazać się w sali obok. Camelia całą sobą chciała go zignorować, zostać w swojej bezpiecznej klatce i pokazać mu, że wcale się go nie boi. Lecz z drugiej strony, gdyby została, oszalałaby.

        Minęło tyle lat, odkąd ostatnio tutaj była. Ściany i cały sprzęt, ozdoby, kraty zdawały się zatrzymać w czasie i w ogóle nie starzeć. Mimo że Camelii nie było tu tyle czasu, nie reagowała na to miejsce tak, jak się tego obawiała. Czuła napięcie, kiedy wyszła na korytarz, prowadząc samą siebie do sali tortur, jednak nie mogła zaklasyfikować tego napięcia do żadnego poczucia strachu, jakie znała. Trauma nie dawała o sobie znać tak bardzo, jak maie przypuszczała. A to znaczy, że wszystkie emocje mogą uderzyć w najmniej oczekiwanym momencie. A wtedy Camelię czeka śmierć ze strony jej artefaktu.
        Kiedy jednak weszła do sali, zamurowało ją. Serce zabiło mocniej. Wstęgi zacisnęły się wokół ramion czarnowłosej. Brian uśmiechał się łagodnie jak do zwierzęcia, które chciał ze sobą oswoić. Kobieta przywiązana do krzesła sprawiała wrażenie, że zaraz zemdleje. Jej blada twarz i piękne, złote włosy błyszczały w ciemności, odbijając światło pochodni. Jednakże uwagę najbardziej przykuwały oczy kobiety - niebieskie. I głębokie jak jezioro Sitrina. Prawie jak oczy Camelii.
        - Podoba ci się? Złapałem dla ciebie mordercę. Z wioski nieopodal. Możesz ją ukarać, Camie. - Uśmiech nie schodził z paskudnego oblicza Briana. W tym momencie wydawało się wręcz, że mężczyzna powstrzymuje się od histerycznego śmiechu zwycięstwa, który każdy szaleniec odczuwa w chwili triumfu. Wiedział, że ofiara poruszy demonicę. Nie dość, że wyglądała jak Camelia za czasów przedeksperymentalnych, to na dodatek stanowiła cel dla maie.
        Emocje uderzyły szybciej niż przypuszczała. Wstęgi boleśnie dawały znać o swojej żądzy krwi, one potrzebowały ofiary. Albo ta nieszczęśnica, albo Camelia. Artefakt powoli wił się w powietrzu, coraz bardziej napawając Briana dziką satysfakcją. Lecz w chwili, w której już miało nastąpić najgorsze, w głuchej ciszy rozbrzmiał głos. Maie zanuciła coś, po czym podeszła do kobiety i pogłaskała ją po włosach. Latające wokół wstęgi już zacisnęły się wokół szyi blondynki. I wtedy Camelia zaczęła śpiewać.

        Złoty koliberek dziabnie cię w serce
        Ukoi złą miłość, ukoi wielce
        Szary koliberek dziabnie cię w głowę
        Ukoi smutki, dane złym słowem


Głowa dziewczyny trzasnęła nienaturalnie. Jej piękne, niebieskie oczy straciły swój blask.

        Czarny koliberek dziabnie cię w palec
        Ukoi cię śmiercią, biednyś ty malec

Ja Cię szukam, A Ty nic

: Pon Wrz 28, 2020 7:02 pm
autor: Tean
Diabeł mimo irytacji wewnętrznie napuszył się jak paw, słysząc te pochwały odnośnie do swojego wozolotu, które wypowiadała taka piękna kobieta. Od razu humor mu się poprawił, dodatkowo, gdy spiczastoucha tak krążyła wokół jego dzieła, mógł z pełną premedytacją podziwiać jej wdzięki.
Westchnął ciężko na myśl o zniszczonym kole. Teraz, zamiast szukać demonicznej maie, będzie musiał się z tym cackać. Oczywiście wspomniał o tym nowo poznanej Carmen. Wyglądała na zainteresowaną, choć nie wypytywała dalej. Może to i dobrze, bo gdyby przyszło mu wspominać o szczegółach, mogłoby być nieciekawie.

- Jak się nie ma skrzydeł, to trzeba sobie radzić inaczej – powiedział z szerokim, pełnym dumy uśmiechem. Zaraz jednak ugryzł się w język, bo już miał zamiar narzekać na pokusy i to, że one mają skrzydła, co mogłoby doprowadzić do zdradzenia jego rasy. – Magia czasem zawodzi, wprawdzie znam się na tym nieco, ale moim zamysłem było stworzenie wozu, który nie jest od niej zależny. Oczywiście było to zgoła trudniejsze, ale czego się nie robi dla… wizji. Trzeba ją wdrożyć w życie, nim stanie się tylko zapomnianą ideą, porzuconą na morzu myśli – stwierdził piekielny, zręcznie maskując swój trywialny problem z szybko nachodzącym go znudzeniem.

Wbrew temu, co przed chwilą mówił, zastanowił się nad propozycją elfki. Sharii, jeśli dobrze kojarzył, nie było bardzo daleko, a przecież nie zostawi swojego dzieła życia w takim miejscu. Przez chwilę nic nie mówił i walczył z sobą pomiędzy swym pierwotnym założeniom, a okazji spędzenia trochę czasu z ciemnoskórą oraz naglącymi poszukiwaniami Camelii.
Nagle go olśniło, może w mieście znajdzie kogoś, kto zna kogoś, kto wiedziałby, gdzie jest jego demonica. Uśmiechnął się do siebie, nie ma to, jak łączyć przyjemne z pożytecznym.

- Z drugiej strony… Może jakieś tymczasowe wspomaganie magią by nie zaszkodziło. Powrót do domu zająłby mi zbyt dużo czasu, a moja… znajoma na pewno potrzebuje pomocy. – Diabeł znów musiał się opamiętać. Nie mógł nazwać Camie swoją lubą, bo ograniczyłoby to jego szanse u Carmen. Niektórym kobietom niestety przeszkadzał fakt, że dla nich zdradza się inną, a powinny przecież czuć się wyróżnione.

Miał ochotę poczęstować się podpłomykiem tylko, że podchodząc do elfki, nadepnął na swój własny, niewidzialny w tym momencie ogon. Niestety nie udało mu się wybrnąć z tej sytuacji z gracją. Jęknął z bólu, a na dodatek się wywrócił, prosto pod nogi dziewczyny. Jakby nie mógł wpaść na nią, biednemu diabłu to zawsze pod górkę.

- Niezdara ze mnie – prychnął niezadowolony, po czym wysilił się na uśmiech, aby choć trochę obrócić sytuacje w żart. – To w takim razie Sharii, może mogłabyś mnie tam zaprowadzić? Z góry wszystko widać, ale teraz jestem trochę uziemiony więc… - Zaczął zgadywać, chcąc odwrócić jej uwagę od dziwnego potknięcia, jednocześnie wziął od niej podpłomyk i zjadł go ze smakiem.

Ja Cię szukam, A Ty nic

: Wto Gru 01, 2020 10:16 pm
autor: Carmen
Wybuchnęła śmiechem widząc go pod swoimi stopami.
- No, z takimi wypadkami to się nie dziwię, że wóz roztrzaskałeś... bylebyśmy tylko jakoś do Sharii dali radę dojść - powiedziała rozbawiona. Nie starała się być złośliwa, raczej - zadziorna. Puściła do niego oczko i, kiedy w końcu wstał, podała mu podpłomyk.
- Teraz tylko pytanie, jak my chcemy ten wielki wóz przytargać do Sharii? Przydałoby nam się jakieś zwierzątko... nie masz przypadkiem umiejętności nakłaniania koników i innych takich do próśb?
Zerknęła na niego uważniej.
- Chyba nie wyglądasz na takiego... hmm... Nie żebym była niemiła, po prostu takie rzeczy to najczęściej leśne elfy potrafią czy inne naturianki...

Nie tłumacząc w żaden sposób swoich działań elfka spontanicznie wgramoliła się na wysokie drzewo, z zaskakującą swobodą i gracją. Próbowała spostrzec czy w okolicy jest ktokolwiek, kto mógłby pomóc im z tym wozem. Bywało, że jacyś podróżnicy wlekli się na koniu z towarami, za małą opłatą mogliby załadować się do wozu i użyczyć pupila.

- O! - krzyknęła do siebie, a następnie szybko zeskoczyła z gałęzi na gałąź w dół.
- Gdzieś niedaleko widziałam małą grupę podróżną, możemy poprosić o pomoc z twoim wozolotem.
Uśmiechnęła się zawadiacko.
- Możemy też się przejść i liczyć, że nikt tego wraku stąd nie weźmie, po drodze pewno będzie jakiś zajazd... piechotą w dwa dni dojdziemy.
Skrzyżowała ręce na ramionach.
- Decyzja należy do ciebie, mi tam obojętne, ale radzę ci podjąć decyzję szybko. Po pierwsze, bo nam potencjalna pomoc odjedzie. A po drugie, bo ciemno się zrobi, a ja nie mam nic do przyszykowania obozowiska.

Ja Cię szukam, A Ty nic

: Czw Kwi 29, 2021 4:53 pm
autor: Camelia
        O Camelii można było powiedzieć wiele rzeczy. Jej uroda była idealna; trudno było oderwać wzrok od jasnoniebieskich oczu kobiety, które tak dobrze kontrastowały z czarnymi jak heban włosami maie. Nikt nie pomyślałby, że takie piękno jest naturalne.
        Bo nie jest.
        O ile wygląd Camelii łatwo określić słowami, tak jej charakter był trudniejszy do zrozumienia. Czarnowłosa opisywała się jednym słowem, niestety, takim, które nie do końca było w stanie doprecyzować jej naturę. Chaos. Raz była wesoła i urocza, raz zachowywała się jak zimnokrwista morderczyni, raz płakała bez powodu. Cieszyła się z każdej krzywdy, jaką była w stanie zadać żyjącej istocie; czego w sobie najbardziej nienawidziła zarazem. Gdyby jednak pokazała, że jej zależy w jakikolwiek sposób, emocje zeżarłyby ją od środka. A wstęgi od zewnątrz.
        Chaotyczna demonica, którą naprawdę trudno jest zrozumieć. I dlatego teraz Brian spoglądał nie na tę piękną bladolicą damę, a na wiewiórożera lazurowego - słodki gatunek kolorowych psowatych, który w tym wypadku był tak ciemny, że ciężko było zgadnąć, czy to naprawdę ta rasa istot. Stworzenia, w które przekształcała się Camelia, zawsze miały czarny kolor. A samo przeobrażenie w celi zapewne mogłoby zostać odebrane jako pewnego rodzaju forma buntu. Każdy by zapewne tak pomyślał, gdyby ujrzał słodkiego wiewiórożera. Każdy, kto nie zna Camie.
        Brian zaśmiał się. Maie przekrzywiła głowę na bok w niemym pytaniu, o co może dokładnie mu chodzić.
        - Naprawdę? Teraz tak się będziemy unikać? - zapytał w końcu, podchodząc bliżej. Camelia zapiszczała tak groźnie, jak tylko potrafią psowate stworzonka. - Wiesz, że nie jesteś tutaj więźniem? Gdybyś tak bardzo nie chciała mnie widzieć, już dawno byś stąd uciekła.
        Camelia nienawidziła, kiedy miał rację. Kobieta wróciła do swojej postaci i usiadła na prowizorycznym łóżku - o ile tak można nazwać ten kawałek skały, na którym spała - aby następnie spojrzeć na swojego “oprawcę”.
        - Co tym razem chcesz?
        Zarówno ona i Brian grali w pewnego rodzaju grę. Oboje mieli niedokończone sprawy, które były związane z nimi i nie mogli wyplątać się z przypadkowych spotkań. Czyżby to przeznaczenie kazało im coś zrobić z tą ciężką atmosferą?
        - Mam coś dla ciebie. - Brian zawsze dawał jej prezenty, chociaż po ostatnim Camelia mocno się zraziła. “Złapałem dla ciebie mordercę. Możesz ją zabić”.
        Jednak tym razem nie był to zły prezent. Mężczyzna wyciągnął zza pleców małą kulkę. Maie zmarszczyła brwi. Wstęgi mocniej objęły jej ramiona.
        - Zaczarowana. Możesz jej użyć tylko raz i tylko do przekazania jednej wiadomości do kogokolwiek. Wiadomość dotrze na pewno - to powiedziawszy, Brian cofnął się, dając Camelii ułamek prywatności, jednak nie wyszedł z jej celi. Demonicy się to nie spodobało. Wiedziała, że później może wykorzystać wszystko, co powie, przeciwko niej. Jeżeli zaś poda informację o swojej lokalizacji, Brian ją przeniesie do innego miejsca, to oczywiste.
        Maie zatem skupiła się na swoich uczuciach. Nienawidziła tego robić, ponieważ musiała wtedy liczyć się z bólem związanym z wbijającymi się w jej ciało wstęgami, ale uznała, że te kilka sekund przetrwa. Magią emocji wysłała to, co tak naprawdę teraz odczuwała. Samotność. I niemą prośbę, żeby ktoś znalazł ją tutaj i zabrał, ponieważ ona sama nie może odejść. A następnie wysłała wiadomość do Teana.
        Nawet nie zauważyła, że przez cały ten czas zamykała oczy. Gdy je w końcu otworzyła, dostrzegła, że Brian znowu znajduje się bliżej niej. Wzdrygnęła się, widząc jego zasmuconą twarz. Pamiętała doskonale tę minę; zbitego psa, który żałował każdego swojego oddechu.
        - Zabij mnie - poprosił mężczyzna.

Ja Cię szukam, A Ty nic

: Czw Maj 27, 2021 6:25 pm
autor: Tean
Słysząc śmiech kobiety, sam również zaczął się śmiać, choć wcale nie miał na to ochoty. Mimo to wyszło mu całkiem naturalnie.

- Można by rzec: raz na wozie, raz pod wozem – zażartował. – Ale są też jasne strony, gdyby nie te nieszczęśliwe przypadki nie doszłoby do naszego, jakże szczęśliwego, spotkania – powiedział, biorąc od niej podpłomyk, subtelnie przeciągając odrobinę moment zetknięcia ich rąk.

Jego bezprecedensowe flirtowanie przerwał problem, o którym nie pomyślał od razu. Nie naprawią wozu w lesie, a jak go tu zostawią, to raczej wiele z niego nie zostanie.

- Niestety, gdybym miał takie zdolności, nie wymyślałbym latającego wozu. – W dramatyczny sposób rozłożył ręce i westchnął ciężko, po czym lekko się uśmiechnął. – Ty? Niemiła? Ach moja droga, jak dla mnie to dobrze, że nie wyglądam na naturiankę – zaśmiał się. – A co do elfów, mówisz, w spiczastych uszach nie byłoby mi do twarzy? – spytał, udając oburzenie.

Wtem elfka niespodziewanie zaczęła wspinać się na jedno z drzew. Piekielny był odrobinę zaskoczony, czegoś takiego raczej by się po elfach spodziewał, ale może nie akurat w tak losowym momencie. Tak czy inaczej, nie narzekał. Podszedł nieco bliżej tego drzewa i zadarł głowę do góry, by podziwiać widoki, korzystając, że uwagą ciemnoskórej jest zajęta czym innym.
Niemal podskoczył, usłyszawszy jej zawołanie i wbił wzrok w losowe krzaki, co by od razu nie wyszło, jaki z niego czort.

- To doskonale się składa! – zawołał zadowolony na wieść o potencjalnej pomocy – Swoją drogą muszę przyznać, że świetnie się wspinasz – pochwalił, a choć brzmiało to niewinnie, to jego myśli już takie niewinne nie były.

Następnie wysłuchał alternatywnego planu Carmen i zamyślił się przez chwilę. Dwa dni drogi to jednak jest trochę czasu, a diabeł nie miał ochoty zostawiać swojego dzieła bez nadzoru na tak długo. Zdecydował więc niemal od razu.

- Myślę, że ta podróżna grupa to strzał w dziesiątkę – powiedział z przekonaniem. – I nie przejmuj się ciemnością, moja droga Carmen. Zawsze chętnie pomogę damie w opałach – powiedział dumnie, prostując się, by w miarę nienachalny sposób zaprezentować swoją muskulaturę. Nie była ona wprawdzie jakaś wybitna, ale przynajmniej była. To mu wystarczyło. Ponadto machnął ręką tak, aby niby przypadkiem odsłonić lekko swój płaszcz i zwrócić uwagę spiczastouchej na jego miecz.

Jego zaloty przerwał przeszywający ból głowy. Aż objął ją dłońmi i jęknął z bólu. Poczuł, jak wdziera się w niego dziwne i nieprzyjemne uczucie samotności. Jednocześnie było zatrważająco obce, a jednak czuł w tym coś znajomego. Po chwili to rozpoznał.

- CAMELIA! – krzyknął nagle, jakby odkrył sens wszechświata.

Po chwili milczenia i wpatrywania się w losowy punkt diabeł zmarszczył brwi i zdecydowanym głosem przemówił.

- Wyjdźmy tym podróżnym naprzeciw. Camie potrzebuje mojej pomocy, nie ma czasu do stracenia – stwierdził z grobową powagą.

W tym momencie w ogóle nie przypominał siebie sprzed chwili. Sam również to zauważył, ale był gotów zrobić dla tej dziewczyny niemal wszystko, nawet wbrew swojej naturze. Trochę go to przerażało, ale jednocześnie w jakiś pokręcony sposób radowało jego czarne serce.

Ja Cię szukam, A Ty nic

: Pon Sty 24, 2022 12:11 am
autor: Carmen
- Jaka, kuźwa, Camelia... - szepnęła do siebie elfka, rozglądając się dookoła.
Ten przypadkowy podróżny zmienił się nie do poznania. Dzikus jakiś. Zaczął nagle krzyczeć i łapać się za głowę... Cyganka poczuła się nieco przerażona wizją podróży z jakimś przypadkowym mężczyzną z rozdwojeniem jaźni... Zeszła więc z tego drzewa, biegnąc w stronę bandy, którą zauważyła z wysokości, rzucając jeszcze przez ramię:

- Taa... no to ten, ja tam lecę do nich, nie?

Pożałowała trochę odłączenia się od poprzedniej trupy. Tak to byłaby od dawna na drodze do Sharii, może i z wrzaskiem bachorów w tle, ale przynajmniej żaden z nich nie miał czegoś z głową. A utknęła z psycholem z rozwalonym wozem, i kto wie czy ci nowi podróżni będą chcieli im pomóc. Oby chcieli...

Albo tak szybko biegła, albo wóz był bliżej niż jej się zdawało. W każdym razie dotarła do nich, zadyszana, w dość szybkim tempie, pochylając się i próbując złapać oddech. Tymczasem z wozu zszedł starszy mężczyzna i podszedł do elfki.

- Czy wszystko w porządku, panienko!? Zbójcy napadli? Jest tu niebezpiecznie!?

Czarnoskóra w końcu odzyskała dech. Wóz był towarowy, pełen worków i skrzyń.

- Bo, rozumiesz, ja mam tu trochę towaru, chciałem sobie drogę skrócić... A szlak za dnia słyszałem, że bezpieczny... - powiedział już z trochę większym spokojem, widząc, że cyganka nie ma na sobie żadnych śladów walki. Zaczekał więc aż zacznie wyjaśniać swoje nagłe pojawienie się.

- Niee, całe szczęście nie. Las puściutki, jakiś czas temu tylko głównym traktem tabor jechał. Ale mi i znajomemu się wóz połamał całkiem i liczymy na podwózkę jakąś, może będzie szansa się odwdzięczyć... I ten. Przydałoby się ten zniszczony jakoś do Sharii dotoczyć, jakbyś miał może... jakiś hak do holowania, czy co...

- Hmm. No cóż, jestem skromnym kupcem, ale mam serce pomóc jeśli inni są w potrzebie... oczywiście zwłaszcza jeśli serdecznie chcą się odwdzięczyć... najlepiej czymś brzęczącym i złotym, wiadomo... - mruknął, pocierając brodę i patrząc z zainteresowaniem na Carmen.
- Och, ależ gdzie moje maniery! Zwą mnie Lellewyn. A ciebie, młoda damo?
- Och! Jestem Carmen. Miło poznać.

Ja Cię szukam, A Ty nic

: Czw Cze 30, 2022 7:14 pm
autor: Camelia
        Brak sumienia stanowił dość sporny temat wśród zabójców. Poprzez wyzbycie się wszelkich emocji, mogli oni spokojnie przebić serce człowieka i zdenerwować się tylko na rozprysk krwi na ubranie. Lecz nie zawsze jest to możliwe - apatia przychodzi z czasem, a nim człowiek postanowi wkroczyć na tę ścieżkę, wiele zdąży go jeszcze zaskoczyć. Tak jak Camelię zaskoczyła prośba Briana.
        Chciał umrzeć, przyszedł z prośbą do nikogo innego, tylko do swojego najbardziej i jednocześnie najmniej udanego eksperymentu. Maie poczuła jednocześnie ekscytację, strach, zdenerwowanie, czyli wszystko, czego nie powinna doświadczać w życiu już w ogóle. Wstęgi, które wiernie oplatały jej ciało, postanowiły pokazać uczucia demonicy całemu światu - materiał zaczął się niekontrolowanie wić, gdzieniegdzie raniąc przy tym czarnowłosą właścicielkę. Do emocji doszedł ból, a to tylko spotęgowało tortury kobiety. Trwało to długo, bardzo długo.
        Brian nie odezwał się już ani słowem. Tak samo demonica. To znaczy, w pewnym sensie - mężczyzna nie mógł się już odezwać. Jego prośba zwolniła pewną blokadę w umyśle Camelii, która nie pozwalała jej zabić swojego oprawcy. Głowa Briana poturlała się pod jej nogi, spoglądając pustym spojrzeniem w nicość. Maie dodatkowo zdenerwowała się tym, czym najmniej powinna się teraz przejmować.
        Krwią na swojej czarnej, balowej sukni.
        Teraz już była wolna, jednakże nie odczuwała tej wolności ani trochę. Pozostała tylko pustka, która pozwoliła kobiecie uspokoić oszalały artefakt. Cała poraniona, zmęczona i niepewna usiadła z powrotem na swoim jedynym w celi posłaniu. Skuliła się, nie spuszczając z oczu głowy Briana, i otuliła swoje nogi. Camie miała wrażenie, że gdy tylko odwróci wzrok, mężczyzna w magiczny sposób ożyje. Aczkolwiek tylko normalni przejmowaliby się długo czymś takim. Maie nie należała do osób stabilnych i zdrowych na umyśle. Nowa Camelia była lepsza, bo stara już nie żyła. Nowa Camelia nie potrzebowała pozwolenia, lecz stara tak. Teraz oficjalnie już nie było dawnej maie.
Demonica wyszczerzyła się, po czym oznajmiła truposzowi:
        - Będziesz prezentem dla Teana. Ależ on się ucieszy!
        I tak czekała. Albowiem tylko to jej pozostało - dawna Camelia sama uciekła. Nową ktoś musiał stąd wyzwolić i wtedy już wszystko będzie w porządku. Przemieniona kobieta nie będzie już obawiała się niczego.
        Tak przynajmniej myślała…

Ja Cię szukam, A Ty nic

: Pon Sie 08, 2022 7:58 pm
autor: Tean
Gdy Tean doszedł do siebie, zdał sobie sprawę, że jego nagły krzyk bez słowa wyjaśnienia mógł nieco zaniepokoić kobietę. Zapewne dlatego tak wyrwała do tamtego wozu. Na wszelki wypadek, aby mu przypadkiem nie uciekła, poszedł za nią, utrzymywał szybki krok. Nie mógł biec, bo mogłaby uznać, że ją goni i ma jakieś niecne zamiary. Nawet jeśli miał. Nie chciał robić afery, a poza tym wciąż potrzebował wsparcia w naprawie jego wozu. Rozważał nawet, czy jej tego nie wytłumaczyć, ale nie chciał zmniejszać swoich szans, wspominając o innej kobiecie.
Diabeł dotarł do przejezdnego handlarza niewiele później, przywitał się elegancko i z łatwością dołączył do rozmowy w sprawię swojego niesprawnego wozolotu. Już po chwili ustalił, że za pomoc z transportem zapłaci przy wysiadce, czego oczywiście zrobić nie zamierzał. Stary dziad nawet nie zauważy, gdy zniknie mu z oczu.
Początkowe problemy już nie wyglądały tak strasznie, wszystko było na dobrej drodze i w uroczym towarzystwie. Diabeł niemal nie odrywał oczu od elfki, po pewnym czasie nawet już nie ukrywał, że jego wzrok spoczywa na jej biuście. Oczywiście cały czas też zagadywał, flirtował czy pytał woźnicę jak długo jeszcze do jakiekolwiek cywilizacji. Do dużego miasta był jeszcze spory kawał drogi, Tean liczył na chociażby jakąś małą osadę. W końcu znudzony i znużony widokiem kolejnych drzew przysnął.
Obudził go dopiero mocny podskok całego wozu, zapewne na jakimś większym kamieniu. Jego wozolot nadal był holowany, ale ciemnoskórej elfki już nie było. Zdezorientowany wstał i wychylił się nieco, zamierzając zapytać o to woźnicę. Ten jednak go ubiegł.

- Jeśli szukasz swojej koleżanki, to najwyraźniej miała inne plany, bo wysiadła już spory czas temu. Ach, kobiety – zarechotał mężczyzna.

Teaniusz westchnął ciężko i zrezygnowany wrócił do wygodnej pozycji. Nie znosił tego uczucia, to on porzucał kobiety, łamiąc im serca, a nie na odwrót. Na dodatek miał teraz na głowie tylko poważne sprawy i nikogo kto by mu ten czas trochę umilił.
W pewnym momencie przejeżdżali obok niewielkiej wioski na skraju lasu. Piekielny nie czekał ani chwili, z drobną pomocą magii niepostrzeżenie wysiadł z wozu i zabrał swój. Następnie w ciszy poczekał, aż mężczyzna odjedzie kawałek dalej i ruszył prosto do wioski.
Tam też szybko znalazł nowe koła i odpowiednie narzędzia do naprawy. Pomógł mu przy tym jakiś młody chłopak, zapewne liczący na garść ruenów od bogatego przyjezdnego. Niestety jego nadzieje prysły w momencie, gdy piekielny wsiadł do wozolotu, postanowił przetestować czy wszystko działa i odleciał w siną dal.

Diabeł obserwował okolicę z góry. Wiedział, kogo szuka, nie wiedział, gdzie ma patrzeć, kogo pytać. Kołował nad koronami drzew, odlatywał dalej, zmieniał kierunki. Sytuacja była beznadziejna. To było, jakby zgubił igłę w stogu siana, ale takiego wielkości dorodnego smoka.
Pogrążony w myślach czerwonoskóry analizował setki razy wspomnienie przekazanej telepatycznie wiadomości. Nie wiedział skąd, ale miał jakby dziwne przeczucie, że Camie jest w jakimś budynku. Wcześniej, będąc wystawionym na inne bodźce, tego nie zauważył, ale tu w górze, w chmurach jakby potrafił zobaczyć więcej. Za każdym razem, gdy o tym myślał, odczuwał coś w rodzaju uczucia chłodu. Zapewne przez to miał w myślach kamienne ściany, może jakąś piwnicę. Nie było to zbyt wiele, ale przynajmniej wiedział, na czym się skupić.

- Mogłabyś dać więcej szczegółów – mruknął piekielny, a na jego twarzy widniał grymas niezadowolenia.