Las Driad[Północno-wschodni kraniec Lasu Driad] One, on i ono

Kraina baśniowych stworzeń, gdzie mgliste polany i rozległe lasy zamieszkują majestatyczne pegazy i jednorożce, a gdzieś w głębokimi lesie spotkać możesz cudownie piękne, leśne Driady. To właśnie w tym lesie położony jest wielki Jadeitowy Pałac Królowej Driad i ich święte miasto ze Źródłem Nadziei i Ołtarzem Nocy.
Awatar użytkownika
Yrin
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Mag , Alchemik , Artysta
Kontakt:

[Północno-wschodni kraniec Lasu Driad] One, on i ono

Post autor: Yrin »

Na skraju Lasu Driad stał sobie pewien domek, nawet można by rzec domostwo, ogromne, ponure i opuszczone… jeszcze do niedawna. Było niebywale wysokie - miało trzy piętra, na dodatek z wysokimi sufitami. Ponadto jeszcze dwa dodatkowe, bo patrząc od góry na samym środku widoczna wieża, do której wchodziło się bezpośrednio z niewielkiego tarasu na dachu. W najwyższym punkcie był z niej niesamowity widok, ale schody na nią były bardzo niepewne. Z przodu i po bokach niemal przy każdym oknie znajdował się balkon ze zdobionymi barierkami. Do głównego wejścia prowadziły schody, a gdy się kończyły, trzeba było przejść pomiędzy parą wysokich kolumn podtrzymujących balkon na trzecim piętrze. Później docierało się do drzwi ze zdobionymi kołatkami. Po prawej stronie widniała mniej zjawiskowa przybudówka z tabliczkami reklamującymi działalność Yrin. Wszystko wystawiała na pół otwartym tarasie, a tuż obok miała swoją pracownię, z której to już proste przejście do reszty domu. Jednak w wolnych chwilach bardzo lubiła przesiadywać tam, gdzie zazwyczaj były ustawione stoliki z różnymi eliksirami i substancjami oraz barwnikami do tatuażu. Miała tam bujany fotel. Teraz właśnie, będąc w formie hybrydy, wypoczywała czytając książkę na temat różnych cennych eliksirów z przepisami na nie. Niedaleko przebiegała rzeka, a jej szum niósł się aż tu umilając czytanie.
Twilight tymczasem siedziała w pracowni ustawiając wszystko jak trzeba. Bo o ile lisołaczka utrzymywała porządek to akurat w tym miejscu stale panował okropny chaos, a gdy próbowała go posprzątać to co rusz trafiała na coś, co ją wybiło z rytmu: a to jakiś zagubiony eliksir, który trzeba było sprawdzić, a to jakaś książka o alchemii tak jak przed chwilą. Wróżka uwinęła się dość szybko, po czym wyleciała na zewnątrz do Yrin, by ją zbesztać.

- Ekhem… - zaczęła, by zwrócić na siebie uwagę, jakby trzepot skrzydeł nie wystarczał.
- Ja…? – Zmiennokształtna z trudem oderwała wzrok od książki.
- Masz wolne, a ty nadal żyjesz pracą. Myślę, że powinnaś trochę poleniuchować, ostatnio strasznie się przemęczasz… - powiedziała zmartwiona Twi. Pracoholizm nie był zbyt dobry, a już prawie jej podopieczna się go wyzbyła.
- Nein Twi. Ich uhielbiam to. Tho phraca nicht – zaczęła się tłumaczyć z uśmiechem na ustach.
- To w takim razie zamiast tego byś język podszkoliła. – Naturianka dobrze znała mowę wspólną, to z niej głównie korzystała więc bez problemu przestawiła się na nią z powrotem po ucieczce z wioski. Nawet nie miała tego charakterystycznego akcentu.

Wtem drzwi od pracowni otworzyły się z hukiem, a zza nich na Śnieżce w szalonym pędzie wyleciała Pomarańcza. Nie zwracając uwagi na innych, przez co silny podmuch wręcz cofnął starszą wróżkę spory kawałek, a lisołaczej wiedźmie wytrącił książkę z rąk.

- MARANI! – zawołały obie zirytowane.

Pseudosmoczyca zatrzymała się na moment na trawie, aby ruda dziewczynka mogła się usprawiedliwić. Naturianka wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić.

- Moon i Gwiazdka, nie gniewajcie się. Marani chciała tylko pozaczepiać Deimona, ale on najwyraźniej się zdenerwował na Marani albo nie lubi koloru pomarańczowego jak byk czerwonego. W każdym razie zaczął gonić Maranii więc uciekła przez dom, ale on za chwilę tu będzie, więc Marani ucieka, pa! – powiedziała wszystko niebywale szybko. Oczywiście mimo usilnych starań fioletowoskrzydłej nadal mówiła o sobie w trzeciej osobie.

Po chwili już jej i gadziny już nie było. Pojawił się za to wkurzony Deimon. Lisołaczka spojrzała w niebo, podniosła książkę i poszła do konia, by go uspokoić. Potrzeba było dłuższej chwili, ale w końcu zgodził się darować Pomarańczy i poszedł do swojej zagrody z tyłu domu, tuż obok ogrodu. Ruda mogła wrócić do czytania lektury, jednak coś rzuciło jej się w oczy. Zostawiła ją otwartą akurat na stronie z eliksirem pozwalającym przywoływać zmarłych.

- TWILIGHT! Sehen! – Wskazała palcem. – Tho mhoze nam phłozwoliz… Nho wehs... – Spojrzała na wróżkę tym spojrzeniem pełnym nadziei i błagania o zgodę.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł… A jeśli on jest tam już szczęśliwy? Czy mamy prawo wyrywać go z czegoś takiego?
- A ne chceha… Chcahalas…byhs… - Z trudem powiedziała to słowo, miała nadzieję, że przynajmniej w miarę zrozumiale wyszło. - Uhsłyhec go? Zhobahyc jehce raz? Spytac jak tham est?
- No… dobra. Masz składniki? – spytała niepewnie. – Pewnie będę tego żałować…
- Hmm… Phrawie. Łhuska. Bhałego smoka. Ne mam.
- A Śnieżka? Jej by nie wystarczyła?
- Smoka. Grossego… Duhego…
- No to mamy problem. Właściwie to… Toffee jeszcze śpi?

Lisołaczka rozłożyła ręce w geście niewiedzy. Dziś jeszcze się na niego nie natknęła, ale słońce jeszcze całkiem wysoko nie było, więc może faktycznie sobie odpoczywał. Dziewczyna zmęczona nieco korzystaniem z tego języka, z którego wymową bardzo źle sobie radziła, ponownie wsadziła nos w książki. Niestety znów ktoś jej przeszkodził. Pomarańcza. Tym razem sama, bez Śnieżki przyleciała, ale jak się okazało wcale nie do Yrin tylko najbardziej do Twilight.

- Gwiazdko, Gwiazdko! Marani chce wiedzieć, czy ty i ten cały czarodziej lubiliście się tak baaardzo? – spytała z głupkowatym uśmiechem.
- Byliśmy przyjaciółmi, bardzo dobrymi.
- A jak baaaardzo?
- Normalnie… - Twi próbowała odpowiadać nieugięcie, choć przyprawiało ją to o skrajne uczucia. Pogodziła się ze śmiercią Konstantego, ale takie pytania były bardzo żenujące.

Lisołaczka słysząc to w końcu nie wytrzymała i wybuchła śmiechem jeszcze bardziej wprawiając w zakłopotanie starszą wróżkę. Pomarańcza jakby zarażona śmiechem również zaczęła chichotać.
Awatar użytkownika
Toffee
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Ochroniarz , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Toffee »

        Nie było czasu do stracenia. Każda sekunda była ważna, szczególnie ze względu na to, iż wyjątkowo zła aura zdawała się znajdować wszędzie, gdzie tylko spojrzał Toffee. Z nieodkrytym mieczem w lewej dłoni, był gotowy ciąć wszystko, co mogło zadecydować o życiu i śmierci jego bądź ludzi w jego otoczeniu.

“Jak mogłam doprowadzić do czegoś takiego? Grozi jej niebezpieczeństwo, a mnie nie ma u jej boku. Muszę do niej dotrzeć, nim stanie się najgorsze!”

        Odgłosy jego biegu dudniły echem, które odbijało się w budowli niczym skowyt upiora. Lisołak wciąż nie pamiętał dobrze układu budynku, przez co kilkukrotnie pobiegł w złą stronę. Z furią na twarzy i adrenaliną w żyłach pędził ile sił, aż w końcu znalazł właściwą drogę, prowadzącą do miejsca, gdzie obecnie przebywała Yrin

- AHA! - krzyknął swoim kobiecym, piszczącym głosikiem, gdy tylko był w zasięgu wzroku lisołaczki i jej licznego towarzystwa. Był ubrany w swoje najlepsze, a zarazem jedyne ubranie, czyli tradycyjne odzienie z wyspy, na której został wychowany. Włosy jego przedstawiały albo jakiś twór artysty amatora, albo kwintesencję chaosu, bowiem były ułożone w artystyczny nieład, charakterystyczny dla tych, którzy wyszli z łóżka kilka chwil temu. W lewej dłoni trzymał pochwę miecza z mieczem w środku, na której to zarazem wisiała na skórzanych paskach maska zmiennokształtnego, w prawej zaś dzierżył swój niezastąpiony grzebień, który dzielnie służy mu od ponad dziesięciu lat, a który to najwyraźniej miał wkrótce ruszyć w ruch.

- Przybyłam na czas, z tego co widzę. Nie znam tych terenów, ani też jeszcze nie podzielam w pełni twojego zaufania wobec tych… Obcych, moja droga kuzynko. W każdym razie nie bój się, przybyłam, by cię bacznie chronić, zgodnie z tym, co przyrzekłam ci po mojej kompromitującej hańbie! - wszystko to wykrzyczał z dumą w głosie i ze zbłąkanymi kosmykami włosów na twarzy. Dmuchnął na niego, rzucając mu przy tym pogardliwe spojrzenie, po czym ruszył usadowić się gdzieś, gdzie będzie mógł bez problemu obserwować Yrin.

        Po krótkim namyśle, jak gdyby nigdy nic, Toffee uklęknął naprzeciwko swej koleżanki, tak blisko że ta czuła i słyszała jego sapanie po niedawno wykonanym biegu. Lisołak jednak na swej kobiecej twarzy nie ukazywał oznak ni zmęczenia, ni rozproszenia. Z całych sił patrzył na Yrin, jakby bez tego miała ona co najmniej umrzeć w katuszach. W międzyczasie maskę lisa położył na swoich kolanach, swój najukochańszy miecz przytulił do siebie swoją lewą ręką, zaś prawa dłoń, mocno zaciśnięta na grzebieniu, zaczęła przywracać szopę na jego głowie do porządku.

- Masz szczęście, że jestem u twojego boku, złociutka. Kontynent to straszne miejsce. Wiem co mówię, uczono mnie tego przez dłuuuuugi czas. Ale bez obaw, twoja kuzyneczka zadba o wszystko! - rzekł, a ton jego głosu sugerował, że jakikolwiek sprzeciw groził fochem bądź zaciętą walką na kobiece argumenty.
Awatar użytkownika
Iyeru
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Iyeru »

        Słońce już dawno było na niebie. Tak, zdecydowanie. Czuł jego ciepłe promienie na całej długości swojego łuskowatego ciała. Uchylił powiekę jednego z wrzosowych oczu i zerknął w górę, na rozpościerające się nad nim korony drzew. Zielone liście szemrały cicho, przepuszczając tańczące do wiatru pasma światła.
"Do południa jeszcze daleko", pomyślał.
Zamknął oczy i przeciągnął się leniwie, rozwierając szeroko paszczę pełną ostrych zębów w potężnym ziewnięciu. Skała, na której się wygrzewał była idealna - wystarczająco duża, by go zmieścić i płaska, jak stół. A do tego ta gładka faktura... Przekręcił się na brzuch i rozejrzał dokoła. Las wydawał się spokojny. Ptaki śpiewały tak, jak zawsze, wiewiórki skakały po gałęziach, a zwierzyna łowna na wszelki wypadek trzymała się od niego z daleka.
        Iyeru westchnął pod nosem. Poleżałby tu dłużej, ale jego żołądek coraz dobitniej przypominał o swoich prawach. Zmrużył z niezadowoleniem powieki. Mógłby zjeść nawet trochę pędów, ale w okolicy nie widział żadnego strumienia. To oznaczało tylko jedno - koniec lenistwa. Smok westchnął ponownie i podniósł cielsko, schodząc ze swojego idealnego kamienia. Spojrzał za nim tęsknie, obiecując sobie, że uwinie się z posiłkiem, by zdążyć nacieszyć się południowym słońcem. Znów podniósł wzrok na drzewa nad sobą, chcąc być pewnym, że zmieści się między ich gałęziami, a gdy wreszcie znalazł między koronami odpowiednio dużą przerwę, rozłożył długie skrzydła i rzucił się do biegu, a po kilku krokach odbił się od ziemi. Wystarczyło parę razy uderzyć skrzydłami, by wznieść się ponad las.
        Zamruczał z zadowoleniem, czując pęd powietrza. Uwielbiał latać. Przebywanie w powietrzu wydawało się dla niego równie naturalne co oddychanie. Wzbił się wysoko i bez trudu zrobił beczkę, ciesząc się swoją nieograniczoną wolnością. Rozejrzał się wokół; musiał skupić się na swojej sprawie. Znalezienie strumienia w środku lasu było zbyt pracochłonne, dlatego Iyeru postanowił skierować się na jego skraj. Tam, wśród łąk, dostrzegł wstęgę niewielkiej rzeki. Uśmiechnął się w duchu - może w jej okolicy i na spóźnione śniadanie coś się znajdzie?
        Ledwie po paru chwilach wylądował na brzegu rzeki i wszedł w chłodny nurt. Pochylił łeb, by ugasić pragnienie, skrzydła instynktownie wciąż mając lekko rozłożone. Upił parę przyjemnie orzeźwiających łyków i wyprostował się, a w końcu powiódł spojrzeniem dokoła siebie. Nie znał tej krainy. Nie wiedział, w jakim jest państwie, w której części świata. Ale nie dbał o to. Nieważne, dokąd się zmierza, gdy nie ma się prawdziwego celu. Wciągnął głęboko powietrze w płuca, ale czuł tylko zapach traw, polnych kwiatów i mokrej ziemi. Nagle jego uwagę przyciągnął ciemny kształt, który dostrzegł kątem oka. Na skraju lasu, spory kawałek od miejsca, gdzie stał, zauważył dom, całkiem spory. Dawno nie spotkał na swojej drodze żadnych domostw. Ciekawe, czy ktoś tam mieszkał? Nie dojrzał dymu unoszącego się z komina, ale może zwyczajnie pora nie była ku temu odpowiednia?
        Rozmyślania smoka przerwał błysk. Iyeru odwrócił głowę i spojrzał w nurt. Czy to tylko słońce odbijające się od wody? Nie, chwileczkę... Coś błyszczało między kamieniami! Tam, na dnie! Dom stojący na uboczu i jego ewentualni mieszkańcy nagle przestali być istotni. Nawet szukanie śniadania nie było ważne. Sięgnął łapą po błyszczący przedmiot, a ten okazał się ni mniej ni więcej pięknym, złotawym kryształem. Naprawdę dużym, cudnie błyszczącym kryształem. Ale... jeśli był jeden... może było ich więcej? Albinos złapał swój mały skarb w paszczę i zaczął przeczesywać koryto rzeki krok po kroku, niemal kładąc się w wodzie, a czasem tylko zad i skrzydła trzymając ponad taflą. Przecież nie mógł zostawić tych lśniących cudeniek samych! Ktoś musiał się nimi zaopiekować i to musiał być on!
Awatar użytkownika
Yrin
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Mag , Alchemik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Yrin »

Yrin aż podskoczyła w fotelu, w którym siedziała. O mały włos nie zrobiłaby fikołka, zważywszy na to, iż był on bujany. Z obawą wstała i spojrzała w stronę nagłego hałasu. Toffee… no któż by inny. Westchnęła.

- Guten Tag Toffee… - powiedziała, jednak czując na sobie karcący wzrok Twilight, która bardzo dbała o to, by przystosować lisołaczkę do mowy wspólnej, postanowiła się poprawić. – Dzhen dobhry, tho znahy… - Uśmiechnęła się do białowłosego.

Filetowoskrzydła wróżka skinęła głową w stronę ich osobistego ochroniarza w ramach przywitania. Tymczasem Pomarańcza musiała, jak to ona oczywiście, powitać zmiennokształtnego tak jak na nią przystało.

- WITAJ! BIAŁA ZJAWO! Marani cieszy się na twój widok. – Podleciała i swą małą rączką chwyciła go za palec, którym o dziwo całkiem mocno potrząsnęła. Nawet nie wyglądała, by miała tyle siły. Nim jednak biedny lisołak zdążył zareagować, wróżka już śmigła gdzieś w górę, być może na wieżę. Lubiła tam czasem przesiadywać i nucić różne piosenki. Wtedy było najbezpieczniej dla jej najbliższego otoczenia.

Yrin tymczasem zwróciła uwagę na fryzurę swojego przyjaciela i wprost nie mogła powstrzymać napadu śmiechu, który trwał dłuższą chwilę. Dziewczyna w końcu zdołała się uspokoić.

- Wyhbac aber thwoja… - zabrakło jej słowa, więc tylko pokazała palcem na jego włosy. – Chyba dobhze se spaho? So? – Zachichotała i dopiero teraz spojrzała na jego gotowość do walki, tym razem westchnęła z lekką nutą irytacji. Musiała mu nagadać, a musiała to zrobić w tym okropnie trudnym i dziwnie szeleszczącym języku, no ale co poradzić… Zakaszlała demonstracyjnie, dając znak, że będzie mówić. – Raz, nein kuzyne, dwa ist gut, nein nebezpieheństwo. Nhe muhsis ah thak she obawac o mne… Und drei, du… ty me… - Zacięła się, chciała wytknąć niewłaściwą formę osobową, która ją denerwowała z jakiegoś powodu nawet jej nieznanego. Ale jakże tu to sformułować by ją zrozumiał, strasznie ciężko jej było wypowiadać niektóre głoski, popatrzyła błagalnie na Twi.

- Yrin chce powiedzieć, że powinieneś mówić w formie męskiej… Dobrze myślę? – Lisołaczka skinęła głową. – No więc tak. No i bym nie musiała tłumaczyć, przydałoby się zdobyć łuskę białego smoka… Yri znalazła przepis na eliksir pozwalający przywoływać zmarłych.

I niby wszystko wyjaśnione, ale Toffee’emu zachciało się klęknąć przed lisią wiedźmą i w tej dziwnej pozycji zaczął się czesać. Dziewczyna opadła na bujany fotel bezsilnie. Wysłuchała go, o dziwo nie miała problemów z rozumieniem tego, co ktoś mówi, tylko sama mieszała niekiedy szyk zdania no i oczywiście piekło na ziemi, wymowa.

- Nein Toffee… Bitt… Prohse… ne kuzyne. Yrin – wydusiła i przewróciła oczami. – Pzyhacel. – Nie chciała za bardzo się mu przeciwstawiać, to wymagałoby zbyt wielu słów, niektórych nawet nieznanych dla dziewczyny.
- Przyjaciel. Yrin postaraj się trochę – zganiała fioletowa naturianka.
- Ja, ja. Ihde se… na spaser – stwierdziła i wstała z krzesła.
- Tylko nie na długo, Marani w końcu się znudzi i będę musiała za nią latać… dosłownie. – Wróżka miała solidne podstawy do obaw co do pozostania w domu wraz z tą drugą. Ona poruszała się jak słoń w składzie porcelany!

Lisołaczka oczywiście zgodziła się i ruszyła, a wraz z nią jej uparty ochroniarz, czy też według niego „ochroniarka”. Odeszli kawałek od domu i wyraźnie kierowali się w stronę rzeki. Oczywiście tatuażystka nie miała najmniejszego zamiaru na wspólną kąpiel. Ostatnio nie skończyła się najlepiej. Natomiast wspólne pobrodzenie nogami w chłodnej, wartkiej wodzie było bardzo relaksujące. Kto by pomyślał, że kawałek od nich mieli spotkać właściciela pożądanego przez Yrin składnika do eliksiru.
Awatar użytkownika
Toffee
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Ochroniarz , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Toffee »

        Toffee cierpliwie czesał włosy swoim zaufanym grzebykiem, w czasie gdy wokół niego działo się wszystko, co się dziać musiało. Cieszył go trochę fakt, że Yrin najpierw mówiła w tym łamiącym język języku, a później w mowie wspólnej. Każda rozmowa stawała się przez to taką mini lekcją, tłumaczącą mu znaczenie słów, które z początku brzmiały jak skazywanie na śmierć przez dzikusa z językiem zanurzonym w kotle płynnego żelaza. No ale cóż, musiał, prędzej czy później, się przyzwyczaić i szczerze wolał, aby było to prędzej, bo przynajmniej nie przeszkadzałoby mu to aż tak bardzo.

        Wróżka, która mówiła o sobie w trzeciej osobie, już wcześniej pokazała, że czułe przywitania to jej mocna strona. Strefa osobista? A co to? Najwyraźniej było to pojęcie, którego Obce Rasy nie znały, przynajmniej w większości przypadków. Choć jak dotąd miała szczęście w nieszczęściu spotkać tylko te wróżki, więc nie wie, czy przekłada się to na wszystkie inne stwory i maszkary z kontynentu. W każdym razie, pomrukując niechętnie, lisołak pozwolił na potrząśnięcie swego palca. Co do “Białej Zjawy” zaś, to nie przeszkadzało mu to. Pasowało do niego nie mniej, niż “Dziwożona”, a i łatwo przychodziło na język.

- Tak, wiem, mam nieułożone włosy. Niby kobieca rzecz, ale podobno u mnie to jest szczególnie częsta i intensywna przypadłość - powiedział z miną wykrzywioną w grymasie bólu, kiedy to kolejne splątane kosmyki były siłą rozplątywanie przez jego grzebień. - Z tego, co mi Siostry opowiadały, mam bardzo... intensywne sny. Niby mogę to kontrolować, ale tylko wtedy gdy spuszczę nieco emocji z serca przed snem. A, niestety, wczoraj zapomniałam o przeznaczeniu chwili na to, gdyż pielęgnowałam swój ogon. Albo mi się zdaje, albo te wasze tutejsze błoto jeszcze trudniej wyczesać z futra niż to, do którego przywykłam!

        Rozgadał się i to bardziej niż sam chciał. Jeszcze chwila a by całkiem popuścił kontrolę nad sobą, a to by się skończyło jak nic babskimi rozmówkami z rana. Nie, żeby te były niemiłe, wręcz przeciwnie. Po prostu musiał być czujny i gotowy do walki, bez względu na wszystko. Dlatego też powaga zagościła na jego twarzy, gdy potrząsnął on delikatnie głową.

- To znaczy, tak. Spało mi się dobrze. Nie gorzej niż zwykle.

        Nie musiał się długo powstrzymywać przed gadaniem, bo Yrin postanowiła rozpocząć wpół zrozumiały monolog. W trzech, a raczej jak ona sama to mówiła, w draj punktach, lisołaczka zdołała doprowadzić Toffee’go do oburzenia. To on ją przysiągł chronić, a ona w ramach podziękowania podważyła wpierw jego słowa, później jego intuicję, a na samym końcu jego niezaprzeczalną płeć żeńską?! Co, że niby to to między jego zgrabnymi nóżkami to z jego woli tam jest? Skądże!

        Nic więc dziwnego, że po monologu Yrin, który został podsumowany także przez Twilight, lisołak wyraził w pełni swoje oburzenie, dezaprobatę oraz niezaprzeczalną odmowę wobec prośby lisołaczki.

- Ale no wiesz co? Pfyf! - Aż musiał dmuchnąć w swoją grzywkę w wyrazie oburzenia, co wywołało ów niestandardowy dla cywilizowanej rozmowy odgłos. Nawet głowę obrócił tak, by ta nie była skierowana wprost na zmiennokształtną, aby wyrazić swoją furię.

- Kuzynka! Skoro na wyspie mieszkałam wśród Sióstr, to ty jesteś dla mnie Kuzynką! Koniec kropka! - dodał, kiedy Yrin nadal chciała z nim polemizować na ten kontrowersyjny temat.

        Pomimo focha, jak i rozmowy, która miała miejsce chwilę temu, Toffee nie wahał się z pójściem za Yrin. Akurat skończył porządkować włosy na swej głowie, przywracając im wdzięk i blask godny gorącej laski, jaką był w swoim mniemaniu. Upchnął grzebyk pod skórzany pas, a na twarz założył swoją lisią maskę. Gdy tylko upewnił się, że ta leży dobrze, powstał z podłogi, pochwę miecza zaczął dzierżyć stanowczo w lewej dłoni, a prawą oparł o rękojeść Kła. Już od pierwszego kroku był gotowy chronić Yrin przed wszystkim i niczym.

        Lisołaczka prowadziła, ale on był trzy kroki za nią. Szli w stronę rzeki, która, choć widoczna, to jednak znajdowała się na tyle daleko od ich domu, że nic poza tym nie dało się dostrzec, a w spacerowym tempie dojście tam trwało minimum kilkanaście, a może i kilkadziesiąt minut, zależnie od tego, za co uznaje się tempo spacerowe.

        Trochę czasu minęło, nim rzeka z błękitnej linii pod horyzontem, zaczynała zmieniać się w faktyczne koryto, przez które sunęła woda. Lisołak westchnął z ulgą. Byli już sporą odległość od lasu, a rzekę otaczała łąka o stosunkowo niskiej trawie. W przypadku ataku mieli mniejszą szansę na porażkę. Było to na tyle pocieszające, że Toffee, po dotarciu na miejsce, postanowił podziwiać kamienie znajdujące się w niej bądź obok niej. Duże, małe, okrągłe, owalne, szare, białe, zwykłe, uskrzydlone, błyszczące, matowe...

“Zaraz... “

- Białe i uskrzydlone…! - szepnął do siebie i do Yrin. Krzyknąłby, ale wtedy straciłby element zaskoczenia. To, co wyglądało na smoka, było zajęte. Chyba łowiło ryby na obiad. Albo kamienie. Toffee nie wiedział, co jedzą smoki, przespał lekcję, na której były one omawiane. Nie musiał jednak być pilnym uczniem, by wiedzieć, że Yrin potrzebuje jego łuski oraz że ciężko jest być zagrożeniem, gdy szyja jest przecięta cudzym ostrzem.

        Ruszył wzdłuż rzeki, balansując między prędkością, z jaką się poruszał, a hałasem, który powodował. Tyle dobrego, że Obcy, ruchami swoich smoczych łap, wzburzał wodę, hałasując, a co za tym idzie, zagłuszając szarżę Dziwożony. Toffee bez trudu zdołał znaleźć się tuż za smokiem. Na szczęście dla lisołaka, był on obrócony tyłem do miejsca, z którego przybiegł zmiennokształtny. Nie pozostało nic innego, jak zaatakować, póki była okazja.

        Zgrabnym ruchem wyciągnął miecz, zaciskając rękojeść z całych sił w swej prawej dłoni. Gdy tylko ostrożnie porzucił pochwę miecza, lewa dłoń dołączyła do prawej, dzięki czemu mógł oburącz zaatakować, co dało mu szansę na zadanie głębokiej rany. Gdy tylko czuł, że jest gotowy, uniósł miecz nad swoją głowę, zawczasu szykując się na cięcie swym ostrzem, po czym bez zważania na hałas wystartował przed siebie.

        Był już w zasięgu skoku. Skierował całą swoją energię, aby odepchnąć się prawą nogą od podłoża… Ale niestety poległ. Trafił na kamień osadzony w mokrej ziemi. Pod jego naporem kamień osunął się, zamiast dać mu podparcie, w efekcie czego nie zyskał on ani krztyny impetu. W efekcie tej wpadki okrzyk bojowy, który miał z siebie wydać, zamienił się w kobiecy krzyk strachu.

- Aaaaaaaa!!

        Plusk. Iyeru poczuł, jak wzburzona woda pluska go od prawej strony. Toffee, w wyniku pechowego wyskoku, w ogóle nie dosięgnął smoka. Zamiast tego, całą przednią powierzchnią swojego ciała uderzył w taflę rzeki. W rękach, które nadal uniesione były wzdłuż jego tułowia, wciąż trzymał miecz, którego ostrze obecnie wyłaniało się spod lustra wodnego niczym legendarny artefakt wynurzający się z mistycznych głębin. Lisołak stracił przytomność, lecz ciężko było powiedzieć, czy przez swą haniebną porażkę, czy też impet uderzenia. Póki co nic poważnego mu nie było, ale spod jego głowy wypływały bąbelki oznaczające, iż niedoszły zabójca w tym tempie zostanie walecznym topielcem.
Awatar użytkownika
Iyeru
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Iyeru »

        "Tyle ładnych kamieni! Ślicznych kamieni! Ale te piękne, błyszczące w słońcu kryształy...Ach!"
Iyeru nie mógł się nimi nie zachwycać. Miał już ich całe naręcze, a na pewno całą paszczę - bo przecież nie odłoży ich na brzeg, ktoś mógłby je ukraść - ale i tak z zapałem szukał kolejnych, nie potrafiąc zostawić nawet jednej, maleńkiej sztuki w zasięgu wzroku. Nawet wszedł w głębszą wodę, niemal nurkując za ładniejszymi okazami. No dobrze, za tymi brzydszymi też. Wystarczyło, że błyszczały.
        Akurat znów trzymał łeb pod taflą wody, strasząc ryby, gdy usłyszał rumor i poczuł falę napływającą na jego łapy z przeciwnej strony, niż biegł nurt. Zdziwiony uniósł głowę i spojrzał przez ramię, gdzie dostrzegł niezidentyfikowaną, białowłosą postać powoli spływającą w dół rzeki. Czyżby był tak zajęty, że nie usłyszał, gdy ktoś nadchodził? Zmrużył powieki, dostrzegłszy wciąż dzierżony przez obcego miecz. I to jeszcze uzbrojony? Warknął pod nosem i położył uszy po sobie. W końcu odwrócił się do niedoszłego zamachowca i przednią łapą naparł na grzbiet broni, wbijając ją w dno rzeki, nim drugą nie sięgnął karku nieznajomego. Uniósł bezwładną postać na wysokość swojego pyska, ale długie mokre włosy oblepiające jej twarz uniemożliwiały jakiekolwiek rozpoznanie. Zresztą, ledwie wiatr się zmienił, uwagę smoka skupił ktoś inny.
        "Lekka woń futra, starych książek, ziół... medykamentów?"
Spojrzał w stronę brzegu bystrymi oczami w kolorze bzu, a jego źrenice zwęziły się, gdy dostrzegł stojącą nieopodal rudowłosą kobietę. Co to wszystko miało znaczyć? Urządzili sobie na niego polowanie? Syknął z rozdrażnieniem, ukazując ostre kły i upuścił swojego niedoszłego zabójcę z powrotem w nurt, skupiając się na tym, by przy okazji nie wypuścić swoich ledwie zgromadzonych skarbów. Z jednej strony miał ochotę odlecieć stąd i nie zastanawiać się, czego ta dwójka mogła od niego chcieć, ale z drugiej... ta rzeka pełna była pięknych kamieni. I wszystkie mogły być jego! Gdyby tylko nie ci... ci... ci obcy!
        Ruszył w stronę brzegu, brodząc w wodzie, a jego ogon smagał na boki z irytacją. Bił się z myślami. Nie mógł zdecydować, czy wybrać spokój, czy błyskotki. A ten dzień zaczął się tak dobrze!
Awatar użytkownika
Yrin
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Mag , Alchemik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Yrin »

Yrin uśmiechała się nadal słysząc tłumaczenia zmiennokształtnego. Sama miała dłuższe włosy od niego, a jednak ich czesanie zajmowało jej mniej czasu niż temu cwancykowi. Jednak na razie postanowiła o tym nie wspominać.

- Aha! Ja, ja… Spoch! – zaśmiała się ponownie, rzadko się słyszy tak pokrętne wymówki co do zaspania. – Ja, mhoze geba wihna themu – Rozłożyła ręce w geście niewiedzy. – Aber… wo ty she wybhocil? – zdziwiła się nieco. Przecież ostatnio raczej nie łaziła zbytnio na błotniste tereny.

Po chwili zaś, gdy nastąpiło kilka upomnień ze strony Yrin, wywołały one u Toffee’ego takie oburzenie jakby wygłosiła nie wiadomo jak straszną herezję. Dziewczyna westchnęła.

- Toffee! Nein kuzine! Nein, nein, nein, nein! – Zdenerwowała się nawet lekko. Nie była z nim spokrewniona i nie chciała, by ktokolwiek tak myślał. Oczywiście nie dlatego, że biały lisołak był, lekko mówiąc… dziwny. No ale ona miała swoje powody.

Twilight widząc tę kłótnię, na tak błachy temat, przewróciła oczami, ale cóż mogła zrobić. Wolała się nie wtrącać. Szybko zresztą wszyscy ruszyli tyłki, by nie trwać bezczynnie w fochu. Początkowo lisołaki szły w milczeniu. Ich tempo przypominało szybki marsz, bo czasem tak bywa, że jak człowiek zamyślony to i szybciej idzie od razu. Jednak lisołaczce złość przeszła bardzo szybko i ponownie nawiązała dialog.

- Wyhbac aber… Ich lube ne jhak thy do mne kuzine mówichs… Warum Yrin nicht?... Dhlazego nhe Yrin nathuralne? – spytała, poprawiając się nieco, bo znów zaczynała mówić bardziej w swoim języku.

Po chwili jednak spostrzegli coś ciekawego. Szept Dziwożony bez problemu dotarł do uszu dziewczyny, jednak wcale jej nie wystraszył, biała i uskrzydlona była również Śnieżka, więc co się miała bać? Wręcz była uradowana, teraz wystarczyło grzecznie spytać o udostępnienie jednej łuski i po krzyku. Jednakże Toffee miał inne plany. Niestety ruda nie zdołała go powstrzymać. Miała nadzieję, że nie wyrządzi smoku wielkiej krzywdy, by ten się nie pogniewał, ale jak się okazało, wyrządził on ją raczej sam sobie. Lisia wiedźma uderzyła się dłonią w czoło. Co ona się z nim ma…
Już miała ruszać na ratunek, gdy pradawne stworzenie zainteresowało się jej przyjacielem. Yrin podchodziła powoli, mając nadzieję, że ten głuptas nie wywołał smoczego gniewu, który mógłby skutkować jego spaleniem. Wtem spojrzał on wprost na rudowłosą.
Twilight była bardzo zaniepokojona, a serce podchodziło jej do gardła i próbowała zmusić swoją podopieczną do ucieczki. Nic jednak to nie dawało. Ona jakby nigdy nic ruszyła w stronę białowłosego, przy okazji próbując zagadnąć do pradawnego.

- Hallo! – zakrzyknęła, by ją na pewno usłyszał. – Wyhbac phose zha. – Wskazała na jej poległego ochroniarza. – Tho pohmylka… Ich… Ja jheste Yrin, tho Toffee. – Dzielnie zanurzyła się w wodzie do kolan i zaczęła wyciągać biedaka. – Nhe bohd… zhly. A… Jhak she nazhywahs? – spytała, wciąż obdarowując potężnego gada beztroskim uśmiechem, równocześnie ocucając jej dzielnego rycerzyka. Użyła przy tym odrobinki magii, by szybciej poszło.
Awatar użytkownika
Toffee
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Ochroniarz , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Toffee »

        Wcześniej zadane przez Yrin pytania wisiały od długich minut bez odpowiedzi. Toffee - z sobie tylko znanych powodów -
zdecydował się nie rozjaśniać wszystkiego swojej towarzyszce, choć bardzo tego chciał. Czemu? A kto to wie, w końcu “był” kobietą, należało się więc spodziewać niezrozumiałego.

        To jednak nie miało znaczenia, kiedy lisołak, pozbawiony przytomności, został na chwilę wyciągnięty z wody, by następnie zostać odłożonym, niczym produkt z targowiska, który po bliższych oględzinach okazał się niewarty swojej ceny. Gdyby tylko Toffee wiedział, że to miało miejsce, to smok miałby jeden powód więcej przemawiający za ucieczką z tego miejsca.

        W każdym razie, po nieudanej agresji, nadszedł czas na pokojowe podejście do sprawy, bowiem Yrin, w międzyczasie ratując swojej pseudo-ochrony użyła swojej pseudo-zrozumiałej wymowy, aby przeprosić pseudo-zainteresowanego tą sytuacją smoka. Może dzięki temu pseudo-ujdą z życiem, o ile w ogóle smok przestanie ekscytować się kamykami.

        Rudowłosa zaczęła przemawiać, a gdy wymówiła ostatnie na chwilę obecną słowa, to znaczy, gdy zapytała pradawnego o imię, białowłose truchło, które wyciągnęła z wody, zaczęło się ruszać i kasłać, pozbywając się nadmiaru płynów z układu oddechowego. Przemoczone włosy, jak i również ubranie, na którym nie została ani sucha nitka, nie były najwygodniejsze, o czym szybko zmiennokształtny postanowił wszystkich poinformować.

- Khe… Już się wczoraj kąpałam… Co się stało?

        Czuł dotyk Yrin na sobie, w końcu to ona wyciągnęła go z wody. Jednak jego wzrok nic a nic nie mógł wyłapać, za sprawą mokrej czupryny, która zasłaniała widok. Dwa ruchy rąk Toffee’ego sprawiły, że włosy zostały odsłonięte niczym kurtyna, odkrywając zniesmaczoną tą wodnistą sytuacją twarzyczkę, która szybko zarejestrowała obecność smoka oraz miecz wbity w dno rzeki, daleko poza natychmiastowym zasięgiem Dziwożony.

- A… No tak. Mam nadzieję, że to nie jest jeden z tych smoków, który gustuje w dziewicach. Inaczej mamy przerąbane - mówił, nieświadomy tego, że smok, nawet w obecnej postaci, rozumie każde jego słowo. Z mokrym ubraniem i tuż po odzyskaniu przytomności ani walka, ani ucieczka nie wchodziła w grę, więc lisołak jedyne co zrobił, to grzecznie usiadł obok Yrin, czekając na swój koniec. Lisołak był bowiem uparty i nawet gdyby zauważył, że smok gustuje na chwilę obecną w kamieniach, to i tak nie zaakceptowałby faktu, że jego światopogląd dotyczący smoków jest fałszywy. - Nie mogliśmy potrzebować, a bo ja wiem, paznokcia rycerza, albo śliny muskularnego bandyty? Nie, zawsze w tej twojej alchemii potrzeba coś dziwnego i niebezpiecznego do zdobycia! - Ględził niczym baba na targu narzekająca, iż za czasów wojny było lepiej. Nie wspominając o tym, że atak na smoka był ewidentnie jego i tylko jego decyzją.
Awatar użytkownika
Iyeru
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Iyeru »

        Wyszedł na brzeg, patrząc nieufnie na parę lisołaków. Musiał przyznać, że fantastycznie się dobrali. Jeden wpierw próbował go posiec, a druga, jak gdyby nigdy nic, uśmiechała się serdecznie i pytała o imię. Swoją drogą, wpadła na genialny pomysł. Nie ma to jak zacząć wesołą rozmową ze smokiem, którego dopiero co próbowano zabić... Co mogło pójść źle? Kto mógłby mieć pretensje o coś takiego? Gdy stał niemal po brzuch w wodzie może nie wyglądał zbyt okazale, co mogło przesądzić o próbie zaatakowania go, ale nie można było powiedzieć, żeby należał do niewielkich istot. W kłębie nie przewyższał przeciętnego konia, lecz smukłe nogi i długa szyja optycznie dodawały mu wzrostu, szczególnie gdy już się wyprostował.
        Wahał się jeszcze przez chwilę, ale w końcu wypuścił swoje drogocenne kryształy na kamienisty brzeg i wrócił spojrzeniem na "intruzów", mrużąc powieki.
- Byłem tu pierwszy - mruknął mało uprzejmie, zachrypniętym od długiego nieużywania głosem. - Znajdźcie sobie inne miejsce na spacery.
Machnął niecierpliwie ogonem i rozłożył nieco długie skrzydła, jakby instynktownie próbując wyglądać na większego.
Awatar użytkownika
Yrin
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Mag , Alchemik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Yrin »

Yrin uśmiechała się miło do smoczyska, czekając na odpowiedź, bez cienia strachu. Ciszę przerwał Toffee - zgodnie z przewidywaniami lisołaczki odzyskał przytomność dość szybko. Jednak czy powinna mu wyjaśnić, jak bardzo kompromitującym okazał się jego niepotrzebny atak? Powinna coś odpowiedzieć, ale wiedziała, że jeśli już to musi się streścić, przynajmniej dopóki nie nauczy się mówić bardziej poprawnie.

- Wphadles do wassy… wossy… fossy… wodsy… eee wody! Pshyphadkiem… - wydukała, ale to wcale nie psuło jej humoru, wręcz zachichotała na myśl o wcześniejszej scenie wpadania jej przyjaciela do wody.

Przewróciła oczami, słuchając jego narzekań. Straszna z niego maruda i to jeszcze nierozumiejąca nic z alchemii. Yrin kiedyś myślała, czy by nie nauczyć go tego i owego, ale trochę się obawiała, czy nie wysadziłby domu, tego naprawdę duż… potężnego domu.

- Pahznhokiedz ryhcehza jhest do elikhsiru odphowhadajoncego za mhagicną zbhroje… a shlina bandhyty do thej od grosse miehshni… chyba – wyjaśniła z uśmiechem.

Wtem odezwał się w końcu smok. Zmiennokształtna bardzo się ucieszyła, jednak szybko to minęło. Pradawny nie zdradził imienia, nie wydał zgody na zabranie swojej łuski, tylko kazał im iść i jeszcze twierdził, że był tu pierwszy? O nie, lisia wiedźma nie mogła mu tego darować. Zawzięcie tupnęła nogą i krzyknęła.

- EJ! Eine, Ich und Toffee, mieskhamy hier, so… du bist inthruz! Zweite, name... namhie… imhie deine? Und dreite… łhuska, mhoge? Pho dobhrohi? – zrobiła groźną minę.

Jednak gdy spotkała ją ignorancja, sięgnęła dłonią do torebki i wygrzebała fiolkę z błękitnym proszkiem. Wysypała odrobinkę na dłoń i dmuchnęła w stronę smoka. Wtem jego rozmiar zaczął dorównywać zajączkowi. Dziewczyna wzięła go więc na ręce dumna z siebie. Twilight widząc to, rozdziawiła usta przerażona.

- Czy ty wiesz co on ci zrobi, jak pyłek przestanie działać??? – spytała przerażona. – W coś ty się dziewczyno wplątała?! Toffee! Zobacz co Yrin narobiła… ehhhhh – westchnęła przeciągle. Opieka nad kimś tak nieokiełznanym była strasznie trudna dla drobnej wróżki.
- Hhihi Bhore gho! W dhomu z nimphogadham o łuhce! – powiedziała i skocznym krokiem z mocno trzymanym zminimalizowanym smokiem na rękach ruszyła w stronę domku.

Niestety nie było jej łatwo utrzymać nawet tak mocno zmniejszonej gadziny. Dlatego postanowiła zmusić kogo innego do męczenia się z niezadowolonym smokiem.

- Tooooffeeee… - zawołała najsłodszym i najbardziej przyjaznym i kochanym głosem, jakim tylko mogła, po czym niemal dosłownie wrzuciła mu na ręce pradawnego. – Bitte! Thsymhaj mozno! – zrobiła minę niewiniątka.
Awatar użytkownika
Toffee
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Ochroniarz , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Toffee »

        Obrażone spojrzenia przeszywały Yrin na wylot raz po raz, kiedy ta przemawiała w stronę Toffee’ego, odpowiadając na jego wcześniejszy, pełen gniewu monolog. Jakby tego było mało, okazało się, że smok rozumie Wspólną Mowę, oraz że sam z niej korzysta. To jednak, co było najgorsze, to fakt, że straszny dupek był z tego smoka. A przynajmniej tak myślał facet o umyśle kobiety, to jest Toffee.

“O, teraz to pożałujesz. Gdybym nie była jeszcze zamroczona po straceniu przytomności to bym tu i teraz nafaszerowała twój tyłek. MOIM MIECZEM!” - Gdyby kobiecy wzrok mógł zabijać, to Iyeru witałby się z przodkami już teraz. Ale na szczęście tak nie jest, więc jedyne, co czuł, to chęć śmiechu, kiedy twarz Toffee’ego w wykrzywiła się w oburzeniu.

        Nim lisołak zrobił to, co planował, Yrin zdążyła go uprzedzić. Najwyraźniej mając dość tego sporu, wywołanego upartością smoka, użyła jednego ze swoich wyrobów, sprawiając, iż ich problem, to znaczy Iyeru, skurczył się do rozmiarów uroczego zajączka.

- Ładnie Kuzyneczko! Pokazałaś mu, że z nami, kobietami, nie wolno zadzierać! - wykrzyknął Toffee, jakby właśnie wygrali jakąś epicką bitwę na śmierć i życie. - Spokojnie, wróżko. Martwisz się bez powodu. Będzie dobrze, tym razem będę gotowa i czujna, by załatwić tego gada, gdyby miał urosnąć i znów sprawiać problemy! - powiedział do Twilight, gdy ta wybuchła paniką przeplatającą się z oburzeniem.

        Yrin ruszyła w stronę domku, z wierzgającym smoczkiem w rękach. Toffee chciał ruszyć po swój miecz, ale coś mu przeszkodziło. Wpierw były to słowa lisołaczki, ale chwilę później w jej kierunku leciał smoczy pocisk balistyczny. Ledwo ledwo, ale udało się dziwożonie złapać skurczoną gadziną. Trzymając Iyeru za tułów, tuż pod jego przednimi łapami, zmiennokształny patrzył intensywnie na smoka.

- Spróbuj mi coś zrobić, a obiecuję, że nim urośniesz, przestaniesz być pełnoprawnym facetem… Bo jesteś facetem… Prawda? - Na twarzy Toffee’ego pojawiła się niepewność połączona z zakłopotaniem. Nie czekał on jednak na odpowiedź. Zamiast tego, trzymając istotę w bezpiecznej odległości od swojego ciała, ruszył wpierw po miecz. Teraz, trzymając smoka za kark w prawej ręce, a miecz w lewej, ruszył dogonić swoją przyjaciółkę, która radośnie hopsała w stronę domku.
Awatar użytkownika
Iyeru
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Iyeru »

        Kamienie, lisołaki, nieudany zamach - kto by się tym przejmował w obliczu czegoś takiego? Iyeru w pierwszej chwili nawet nie zarejestrował, co zrobiła mu lisia wiedźma, ale gdy to do niego dotarło... mało się nie zapowietrzył. Chociaż nie, w zasadzie się zapowietrzył i dosłownie oniemiał, i tylko dzięki temu dziewczyna mogła wziąć go na ręce. Osłupienie jednak szybko przerodziło się w niedowierzanie, ale prawdziwy napad gniewu smoka nastąpił dopiero, gdy został potraktowany, jak szmaciana lalka, którą dzieci rzucają dla zabawy. A przecież on był majestatycznym smokiem! A napadnięto go w biały dzień! Próbowano zabić dla jednej łuski! A teraz w dodatku jakaś, jakaś... lisica! ugodziła go wprost w wyjątkowo czułą, smoczą dumę i zmieniła go w jaszczurkę ze skrzydłami! Tego było już za wiele!
        Biały smoczek może nie wyglądał groźnie, mając wzrost niewydarzonego kota, ale zdecydowanie nie był to powód, by go nie doceniać. Liliowe ślepia zmrużyły się złowrogo, gdy gad wlepił spojrzenie w trzymającą go, białowłosą, mokrą istotę. Grzebień na jego karku przyległ ściśle do ciała, a ogon zamachał chaotycznie, co już powinno być dla lisołaka ostrzeżeniem. Ale skoro uważał, że trzymanie smoka za kark jest bezpieczne...
        Iyeru rozłożył swoje długie skrzydła i zaczął nimi mocno machać, podrywając smukłe ciało z bezwładu. Może i nie był zbyt duży, ale wciąż miał sporo siły, więc wkrótce zaczął wyrywać się z uścisku agresora, skrzecząc gniewnie - bo przecież rykiem skurczony smok nie wystraszy. Szamotał się wściekle na wszystkie strony, ale szybko uznał to za zły plan, gdy poczuł, że uścisk na jego szyi się wzmocnił. Wtedy też postanowił zmienić strategię. Złożywszy skrzydła, zwinął gibkie ciało i chwytnymi łapami sięgnął ręki lisołaka. Ostre, niczym brzytwy, pazury wbiły się głęboko w skórę i to wystarczyło, by się wyswobodzić. Ale nawet, gdy "więzy" puściły, smok nie odpuścił. W dodatku postanowił podarować swoim nowym znajomym bardzo ciepły prezent: pióropusz ognia, którym pięknie zajęłaby się szopa na głowie lisołaka, gdyby nie była mokra, a który jednocześnie całkiem dobrze poradził sobie ze sporą częścią gęstego futra na ogonie wiedźmy. To wystarczyło, żeby wywołać zamieszanie, w którym Iyeru odleciał w stronę rzeki, skąd porwał największy kryształ, jaki mógł unieść i czmychnął do lasu. Wróżka towarzysząca wiedźmie wspominała, że gdy proszek przestanie działać, jego smocze rozmiary wrócą do normy, dlatego wolał doczekać tej chwili w samotności, skryty w koronie któregoś z drzew.
Awatar użytkownika
Yrin
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Mag , Alchemik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Yrin »

- Dokhadnie Toffee, dokhadnie. Z kobhetami se zadzhera nicht, so besser für deine dobha pshestahn mhówit zu mich khuzynhecko. – Lisołaczka uśmiechnęła się triumfalnie, jakby chcąc okazać, że góruje nad nim kobiecością, co oczywiście było prawdą, ale chciała to dokładnie podkreślić.

Tymczasem Twilight była coraz bardziej wściekła, lisołaczki się przekomarzały, trzymając wnerwionego zmniejszonego smoka, który mógł się w każdej chwili znów powiększyć. To nie mogło się skończyć dobrze. I nawet specjalnie się nie śpieszyli wracając do domu. Fioletowa aż mocniej trzepotała skrzydłami, próbowała popchać to Yrin, to Toffeego by przyśpieszyli, ale zostało to odebrane bardziej jako żarcik.
Rudowłosą wręcz bawiło, jak mały smoczek wierzgał w rękach jej przyjaciela, to było urocze. Przez chwilę jednak nie mogła przyglądać się temu zjawisku, bo biały lisek musiał wrócić po broń. Wiedźma przeszła kilka kroków wesoło, po czym uznała, iż dobrze będzie chwilkę zaczekać na swego ochroniarza.

- Yrin, Yrin, Yrin… Za karę dam ci dodatkowe lekcje wspólnej mowy… Bo oczywiście, podejść do smoka i go ot tak zmniejszyć i złapać to rozsądniejsze niż zakraść się, gdy będzie spał… - skrytykowała swą podopieczną wróżka.
- Aber…
- Żadnego ALE!

Przez chwilę skarcona milczała, ale tylko momencik. Ponieważ właśnie spostrzegła, jak ich świeża zdobycz niebezpiecznie mocno rwie się do ucieczki. Ruszyła więc biegiem w stronę pozostawionego samemu sobie zmiennokształtnemu.
Chciała mu pomóc, ale w tym całym zamieszaniu smoczek postanowił zionąć ogniem, prosto w piękną kitę Yrin! Niedoczekanie, przegiął, lisica była przerażona i niewyobrażalnie wściekła w tej chwili. Jednak pierwsze co zrobiła to wskoczyła do wody, by zgasić swój piękny ogonek. Gdy wyszła, spojrzała na niego - wyglądał okropnie, marnie i wstrętnie. Dobrze, że była wiedźmą i znała pewne sztuczki.
Wyszła z rzeki, zamknęła oczy, a jej kita z drobną pomocą magii życia po kilku sekundach wyglądała tak idealnie, jak przedtem.

- Toffee! Wir mussen zhapat thego smokah, póki ist klein!
- AAAAAAAA! – rozległ się znajomy krzyk młodszej wróżki, która w popłochu uciekała przed goniącym ją rozwścieczonym Deimonem.

W innym wypadku Yr byłaby na pewno zła, ale teraz wręcz z nieba jej spadli, szczególnie koń.

- Marani! Deimon! – Podskoczyła uradowana i spojrzała na Toffee’ego sugerując mu, by poszukali zguby z pomocą tego kochanego konika, który wcale nie miał problemów z agresją wobec każdego, kto nie był jego właścicielką. – Gut pferde! – Pogłaskała go po główce.
- Gut erde ferde… Marani ledwo uszła z życiem! – oburzyła się Pomarańcza.
- Marani, Deimon nie atakuje bez powodu. – Twilight rzuciła jej podejrzliwe spojrzenie, a ta zamilkła.
W tym czasie lisołaczka już usadowiła się na grzbiecie wierzchowca i czekała na swego przyjaciela.
- Mham nhadzehje se gho znhajdzhemy… - Spojrzała w stronę, w którą mieli ruszyć na poszukiwania.

Gdy już byli gotowi ruszyli galopem między drzewa, potem nieco zwolnili, przeczesywali wzrokiem zarówno ziemię, jak i korony drzew, wróżki zaś sprawdzały z góry czy gdzieś nie drzemie pewna skrzydlata jaszczurka.
Awatar użytkownika
Toffee
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Ochroniarz , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Toffee »

        Pazury niczym drobne miecze pokaleczyły dłoń Toffee’go dosyć skutecznie. Nie tylko rozluźniły uścisk na smoczym karku, pozwalając Iyeru na ucieczkę, ale także wywołały fale nieprzyjemnego bólu, zarówno fizycznego, jak i mentalnego.

- Ty w tyłek bity smoczysynie…! - Zmiennokształtny niemal warknął w stronę smoka, gdy ten był jeszcze blisko. Wypuścił z wolnej dłoni miecz, aby uchwycić w swoje ocalałe palce poranioną dłoń. Nie dość, że ból był silny, to jeszcze szybko rana zaczęła piec. Lisołak wiedział, co może wywołać brud, który dostanie się do rany, a to oznaczało, że po ewentualnej egzekucji smoka trzeba będzie obejrzeć jego pazury i sprawdzić jak bardzo dbał o ich higienę.

        To jednak nie było tak ważne dla dziwożony, jak inny aspekt poranionej dłoni. Poprzez swój atak, zminiaturyzowany smok dopuścił się zamachu na urodę Toffee’go, a za tą zbrodnię lisołak był gotów krwawo się zemścić. W końcu, jako kobieta z wychowania, wygląd był dla niego ważny, jeśli nie najważniejszy! Cóż, przynajmniej rany były na tyle nieszkodliwe, że nie przeszkadzały w korzystaniu z ręki, którą zmiennokształtny już planował jak udusić smoka.

        Już kolejne groźby w smoka miały lecieć, kiedy ten splunął ogniem w dwa lisie cele. O ile mokre włosy Toffee’go okazały się zbyt odporne, o tyle kita Yrin skończyła marnie. Widząc szkodę swojej kuzyneczki, pisnął aż w akcie paniki, natychmiast zwracając swoją uwagę na poszkodowaną, kiedy ta wyszła z wody, do której skoczyła, by ugasić żar na swym kiedyś puchatym ogonku.

- Na miłość zmiennokształtnych, co on ci zrobił?! Jak mógł! Spokojnie, bez paniki…! - Omal nie wyszedł z siebie, widząc tak straszną skazę w nieskazitelnej urodzie Yrin. Nawet nie zauważył momentu, kiedy lisołaczka użyła magii, by to naprawić, dopiero wynik końcowy dotarł do niego. - Och. Heh, wybacz, zapomniałam o twoich zdolnościach. W każdym razie ogon naprawiony, ale ta zniewaga krwi smoczej wymaga! - Powiedział, w akcie kobiecej furii.

        W czasie gdy kuzyneczka zapanowała nad świeżo przybyłym koniem - a w międzyczasie pogadała ze swymi wróżkowymi przyjaciółkami - Toffee szybko przemył ranną rękę w rzece, a następnie podniósł swoje rzeczy. Najpierw wziął miecz, a następnie przypomniał sobie o swojej masce. Ta nadal była w wodzie, w miejscu, gdzie wylądował po nieudanym ataku. Najwyraźniej spadła, gdy został wyciągnięty z wody, Teraz kiedy zapowiadał się trening cięcia smoczego mięsa, była ona jeszcze bardziej potrzebna niż wcześniej.

        Z maską przylegającą do twarzy, a przez to ukrywającą chęć mordu za naruszenie skóry dłoni, i mieczem trzymanym w prawej ręce, lisołak siadł na grzbiet konia. Z niechęcią, gdyż nie miał do czynienia z tymi zwierzętami do czasu spotkania z Yrin, ale jednak teraz zależało im na czasie. Dlatego też nie marudził nawet wtedy, gdy jego tyłek doznawał niedogodności w trakcie galopu. Cóż, przynajmniej nie spadł z grzbietu tego zwierzęcia, co byłoby o wiele boleśniejsze.

        Gdy tylko byli między drzewami, Yrin i wróżki rozglądały się dookoła. Toffee czuł jednak, że to nie wystarczy. Zeskoczył z grzbietu konia, po czym natychmiast przybrał formę hybrydy, o czym świadczyło to, iż z głowy wyrosły mu uszy, a z zadka ogon, który bez trudu wyślizgnął się z jego ubrania na zewnątrz, chwaląc się swoją puchatością i objętością przed światem. W tej formie był nieco bardziej sprawny fizycznie, a tego potrzebował w swoim planie wypłoszenia smoka z ukrycia.

- Gdzie jesteś ty ogonopalący gadzie?! Zemszczę się za to, co zrobiłeś tak pięknej kuzyneczce, to znaczy kobiecie, jak Yrin!

        Zaczął biegać między drzewami i krzaczorami, tnąc na oślep wszystko, co miało podobny kształt lub kolor jak smok. Oczywiście za każdym razem była to jakaś biedna roślina czy przypadkowy konar. Jedyne, co lisołak uzyskiwał w ten sposób, to mnóstwo hałasu, coraz bardziej tępiące się ostrze miecza, a także powoli narastające zmęczenie. No ale przynajmniej temperament mu ostygł z każdym atakiem na domniemaną ofiarę.

- Jak ja cię… Dorwę…! - Z tymi słowami Toffee padł u podstawy drzewa, a miecz wypadł mu z rąk. Oddychał ciężko, w końcu niecodziennie chce się kogoś zamordować z takim zapałem. Aż maskę zdjął, coby móc lepiej łapać powietrze w płuca. Siedział tak przez jakiś czas, nieświadomy, że smok był tuż tuż, słysząc każde słowo faceta, co to udawał kobietę. - Gdyby po dobroci dał tą głupią łuskę, to byśmy oszczędzili mnóstwo zachodu. Ba, Yrin by go pewnie po pazurach cmokała, jeśli nie po tyłku, znając jej zamiłowanie do tego typu rzadkich składników do alchemii czy innych rzeczy. Ale nieee, trzeba ziać ogniem w potencjalnie wdzięczne dziewoje! Dlatego właśnie nie lubię Obcych. Tyle zachodu o byle co. A to wszystko przez faceta!

Po tym monologu lisołak przeszedł do lizania swoich ran na dłoni, które wciąż dawały o sobie znać. A chwilę później podrapał się tą samą ręką za uszami, bo coś go zaswędziało. Oby to nie były pchły.
Awatar użytkownika
Iyeru
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Iyeru »

        Biały smok, niecnie zmniejszony do rozmiarów większej jaszczurki, przypatrywał się poszukiwaniom swojej osoby bezpiecznie skryty wśród białego kwiecia rozłożystej ulęgałki. Przedstawienie, jakie dał jego niedoszły zabójca było iście komiczne i gdyby tylko Iyeru nie był tak zirytowany całą sytuacją, nawet uznałby je za ciekawą rozrywkę. Ostrymi pazurkami mocniej wczepił się w gałąź, na której siedział i spojrzał bystrymi oczami w stronę korzeni drzewa, gdzie siedziała hybryda podająca się za kobietę. Słysząc słowa białego lisołaka, aż syknął gniewnie. Och, więc to wszystko była jego wina, tak? Okropny smok nie chciał po dobroci oddać łuski? No tak, w końcu oboje tak pięknie prosili... Gdyby tylko ten kudłaty rębajło miał więcej szczęścia, Iyeru nie zdążyłby choćby usłyszeć prośby wiedźmy.
        W pierwszej chwili nawet nie zauważył, że efekt wywołany magicznym proszkiem zaczyna słabnąć, a jego pokryte łuską ciało rozrasta się z każdą chwilą. Wbił gniewne spojrzenie w ochroniarza rudej lisołaczki i zaczął cicho przesuwać się w stronę pnia, schodząc z dzikiej gruszy głową z dół.
- Dać łuskę po dobroci? - powtórzył z irytacją. - Trzeba było o nią grzecznie poprosić, mistrzu mediacji, zamiast rzucać się na mnie z mieczem! - warknął.
Z każdą chwilą był bliżej swoich naturalnych rozmiarów, przez co gałęzie, po których przemieszczał się w stronę głównego konara zaczynały cicho trzeszczeć pod jego ciężarem.
- Mam wszelkie prawo odmówić oddawania wam czegokolwiek po tym, jak mnie potraktowaliście! - stwierdził wściekle.
Wczepił się pazurami w pień, a że przez ten czas jego wzrost zdążył wrócić do naturalnych sobie rozmiarów, ogonem oplótł jedną z wyższych gałęzi, pyskiem znajdując się dokładnie na wysokości twarzy białej hybrydy. Spojrzał Toffee'emu prosto w oczy dzikim wzrokiem i wyszczerzył złowieszczo kły z niskim pomrukiem grzmiącym gdzieś w głębi piersi, nim nie spiął silnych mięśni do skoku. Odbił się od pnia i przeskoczył nad lisołakiem, zgrabnie lądując parę metrów dalej. Syknął gniewnie na wiedźmę siedzącą na koniu nieopodal nich i odbiegł od tej natrętnej dwójki. Nie mógł wzbić się w powietrze i znów uciec, gdyż drzewa ponad nimi miały zbyt gęste korony.
Awatar użytkownika
Yrin
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Mag , Alchemik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Yrin »

Yrin zachichotała widząc jak Toffee szybko zmienił ton, gdy tylko uleczyła swoją kitę. Oczywiście skinieniem głowy zgodziła się z białym lisem. Ona chciała tylko jedną jedyną łuskę! A tak oberwała… No jak tylko udobruchają tę bestyjkę, to będzie musiał jej to jakoś wynagrodzić drań jeden.
Później ku uciesze lisicy zjawił się Deimon, oczywiście strasznie rozsierdzony przez Pomarańczę… nic nowego. W każdym razie dzięki temu zdarzeniu mogli szybciej znaleźć smoczysko. Zmiennokształtna wsiadła na konia, ten nawet się nieco zniżył, by ułatwić dziewczynie, został za to czule poklepany po szyi. Natomiast gdy tylko podszedł Toffee, ogier parsknął na niego dosyć groźnie, ale nie śmiał atakować, a przynajmniej nie z rudą na grzbiecie.
Ruszyli razem na poszukiwania, wróżki latały gdzieś nad drzewami. Na szczęście pod opieką Twi, Marani była bezpieczna, więc lisia wiedźma nie musiała się martwić o swoje przyjaciółki. Razem dokładnie przeczesywali zagajnik, rozglądając się, gdzie tylko mogli, jednakże ani śladu po gadzie. Niespodziewanie białowłosy zeskoczył, co nieco zdenerwowało konia, który z obawy, iż to jego kochana właścicielka, musiał gwałtownie się zatrzymać.

- Tyhko ne sphłosh go za bahdzo! – zawołała do przyjaciela. Ależ to by była strata, gdyby im się wyrwał! Jednakże był też pewien plus w tej sytuacji, a nawet trochę poza nią. W końcu ten dziad się poprawił i nie nazwał jej „kuzyneczką”, a „piękną kobietą”. To bardzo przypadło do gustu zmiennokształtnej.

Niestety, jeśli ktoś miał kogoś spłoszyć to białowłosy. Ruda uderzyła się dłonią w czoło. Chciał dobrze, miał zapał, no ale w tej chwili to było po prostu głupie. Właśnie ciachał, deptał i niszczył rośliny, a kto wie, czy niektóre z nich by się nie przydały do eliksirów?
Yrin westchnęła i zeszła z konia. Ostrożnie starała się podejść do przyjaciela, by go choć odrobinkę uspokoić. Tak na pewno nie przywołają pradawnego, a jeśli już to na pewno nie będzie zadowolony, wręcz przeciwnie. Jednak przez swoje próby Yrin niemal oberwała mieczem, który ot tak wyleciał jej rycerzykowi z rąk i prawie padł na jej delikatne stópki. Po chwili strachu, bo przecież ciężkie to żelastwo, przewróciła oczami niezadowolona.

- TOFFEE! – krzyknęła, tupiąc nóżką. – Ich bin hier! – powiedziała zdenerwowana jeszcze bardziej, bo usłyszała dokładnie cały monolog swego „ochroniarza”, który był tak bardzo czujny, że nawet nie zauważył, iż stoi tuż obok. Cudnie.

Niespodziewanie usłyszeli czyjś głos. Yrin z przerażeniem skojarzyła, iż to pewnie smok. Jej magiczny proszek musiał prawdopodobnie przestać działać, skoro skrzydlaty jaszczur właśnie zdradził, gdzie jest i był blisko, bardzo blisko. Coraz większy i groźniejszy.
Wiedźma szybko wskoczyła na konia - albo będą uciekać, albo będą go gonić. Nie wiedziała co będzie, ale ku jej irytacji wydarzyło się to drugie. Dlatego już po momencie, nawet nie czekając na białowłosego, ruszyła galopem za gadziną. Deimon był szybki, z łatwością dogonił uciekającego smoka.

- Pohrozmawiahmy! Bitte! – zawołała w jego kierunku. – Wir… Schlecht… Zhle zaczelihmy! Bitte! Stóhj!

Na pomoc lisołaczce ruszyły wróżki, zarówno Marani, jak i Twilight podleciały na tyle, by usadowić się na pysku łuskowatego stwora i zakryć mu oczy skrzydłami. Jeśli nie zechce przywalić w drzewo, będzie musiał się zatrzymać. Lisica była już pewna, że tym razem uda jej się lepiej zacząć konwersację.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Las Driad”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość