Las Driad[Skraj Lasu Driad] W poszukiwaniu sadu z jabłkami...

Kraina baśniowych stworzeń, gdzie mgliste polany i rozległe lasy zamieszkują majestatyczne pegazy i jednorożce, a gdzieś w głębokimi lesie spotkać możesz cudownie piękne, leśne Driady. To właśnie w tym lesie położony jest wielki Jadeitowy Pałac Królowej Driad i ich święte miasto ze Źródłem Nadziei i Ołtarzem Nocy.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

[Skraj Lasu Driad] W poszukiwaniu sadu z jabłkami...

Post autor: River »

Skąd przybywa

Jego lot nie był nadzwyczaj długi, ale lądując na skraju lasu, gad był u kresu własnych sił. Wciąż nie wiedział co go tak osłabiło, że nawet we własnej smoczej postaci nie mógł w nieskończoność przebywać. Lądowania nie można było ocenić na dziesięć, gdyż jaszczur przepięknie zaorał bokiem ziemię łamiąc przy tym kilka drzew. Osłonił siebie i białego stworka na swoim grzbiecie skrzydłem przed spadającą kłodą.
- Nienawidzę tego - jęknął niezadowolony wychodząc spod pni jako człowiek, trzymając na ręce zwierzaka. Posadził go na ramieniu prosząc go by się trzymał, po czym otrzepał swój płaszcz.
Uśmiechnął się słaby i chciał odejść, kiedy delikatny wietrzyk przeczesał mu włosy, które spadły na jego czoło zakrywając gadzie oko i opaskę na drugim ślepiu. Dopiero wtedy zorientował się, że nie ma na głowie swojego kapelusza. Zawarczał zdenerwowany i wyciągnął nakrycie głowy spod powalonego drzewa, które następnie spalił dając upust swojej złości. Skrzywił się i zachwiał na nogach osłabiony. Zaklął i ruszył wgłąb lasu zataczając się jak pijany. Wzrok mu się zamazywał, a głowę rozsadzał niemiłosierny, pulsujący ból. Daleko nie odszedł bo już po chwili oparł się plecami o drzewo i osunął się po nim tracąc przytomność.
Chore zwierzątko na jego ramieniu otworzyło oczka i polizało zmartwione chłopaka po policzku. Skamlącym głosikiem przypominającym odgłosy szopa pracza zsunął się na jego pierś i kilka razy go szturchnął, by ten się obudził. Zero reakcji, River jedynie nieznacznie spuścił głowę, a rondo jego kapelusza zasłaniało mu całą twarz. Chibi raz jeszcze słabo zaskomlał po czym ułożył się na brzuchu przyjaciela zwijając się w kłębek.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

Choć nie było jeszcze południa, słońce już dawało się we znaki, paląc swoimi promieniami wszystko, co nie zdążyło się ukryć. A to co zdążyło, nie miało najwyraźniej ochoty opuszczać swoich bezpiecznych i chłodnych kryjówek. Dlatego kiedy Hasufet, porwany z Valladonu rumak, przekroczył bramy Lasu, poczuł znaczącą ulgę i podniosł biały od toczącej się piany pysk i zaparskał z zadowoleniem. Upał dnia był nie do wytrzymania, a zbliżająca się pora suszy zaczęła się chyba szybciej niż powinna. Nawet jeździec, wysoki białowłosy mężczyzna o bladej cerze zdawał się wycieńczony. Siedział nisko pochylony, z głową zawieszoną na piersi i zamkniętymi oczami. Pogrążony w półśnie nawet nie poczuł, że ktoś rzuca w niego szyszką.

- Wstawaj chłopie - rozległo się nagle i obok jeźdzca stanął drugi przybysz, równie blady jak kreda, lecz odziany w długi brązowy płaszcz. Z jakiegoś powodu preferował wędrówkę pieszo, choć nie narzekał na luksus swojego sobowtóra.
- Gdzie jesteśmy? - zapytał tamten, prostując się w siodle i ocierając czoło rękawem białego fraka.
- Las Driad - odparł pierwszy. - Zsiadaj z konia, tutaj nam się nie przyda. Niech wraca do miasta, zna drogę.

To powiedziawszy mężczyzna podszedł do jeźdźca, ujął jego dłoń w mocnym, zdecydowanym uścisku i pomógł mu zeskoczyć na miękką, wyłożoną liśćmi ziemię.

- Marniejesz w oczach, Rodericku - powiedział, poklepując go po ramieniu. - Kiedy ostatnio jadłeś?

Nazwany Roderickiem mężczyzna popatrzył na niego z ukosa, wydął wargi w krzywy uśmiech i już szykował się do odpowiedzi, gdy przerwał im ogromny cień, który na sekundę przeciął przestrzeń nad nimi i zasłonił słońce. Zaraz po nim nastąpiły głuche trzaski łamanych drzew i czegoś, co przypominało kawał żelaza orającego ziemię. Bez zbędnych słów obaj mężczyźni ruszyli w jego kierunku, lecz najwyraźniej się spóźnili. To, co ujrzeli przekroczyło ich oczekiwania.

- Trup - stwierdził smutno mężczyzna w płaszczu, opierając dłoń o najbliższy pień.
- Chyba nie - sprostował białowłosy Roderick, wytężając wzrok. Choć stali ponad sto staj dalej, widział jak pierś nieszczęśnika unosi się rytmicznie. - Chyba jest ranny.

Minutę później byli już przy nim, a ich oczy ujrzały młodzieńca w wieku dwudziestu lat w poszarpanym ubraniu i spalonym kapeluszu, zakrywającym oczy. Rzeczywiście wyglądał jak trup, gdyby nie to, że oddychał i miał ze sobą towarzystwo. Zwinięte małe coś na jego nodze poruszyło się chaotycznie i na widok nieznajomych zaczęło skakać wokół swojego pana. Jednak oni nie zwrócili na niego uwagi - od razu zabrali się za pokrywające ciało krwiaki i sińce.

- Coś nim nieźle gruchnęło - skomentował ten w brązowym płaszczu, zrywając duże liście pobliskich paproci i wykonując z nich okłady. - Jakby taranował drzewa.
- Taranował - przyznał Roderick, wskazując ślady dookoła. - To chyba jego dzieło. Nieźle się poobijał i chyba złamał rękę. Zrób mu temblak, Fryderyku, a ja sprawdzę czaszkę.
- Dziwne - powiedział po chwili. - Twardsza niż u ludzi i cała. Nie wyczuwam guzów, nie krwawi wewnętrznie. Stracił tylko przytomność.
- Więc co z nim robimy? - zapytał Fryderyk, odtrącając na bok białe, futrzaste coś, co dopiero teraz zwróciło jego uwagę.
- Poczekajmy, może się obudzi - zaproponował pierwszy i przysiadł na trawie kilka metrów dalej. Jego towarzysz popatrzył na niego badawczo, ale nie wyraził żadnych słów sprzeciwu. Po prostu usiadł obok.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

Chibi poruszył się zaniepokojony słysząc zbliżające się do nich kroki. Zsunął się z chłopaka i z rosnącym niepokojem wpatrywał się w przestrzenie między drzewami. Stanął nawet na tylne łapki prostując się bez najmniejszego trudu i przyłożył przednią do czoła robiąc daszek nad oczami i rozglądając się.
Podskoczył kiedy dostrzegł mężczyzn i w panice znów zaczął szturchać przyjaciela by się obudził. Nic to nie dało i nie wiedział co ma robić. Nie umiał walczyć, a nawet jeśli to bał się, że umrze. Skulił się jak podeszli i zaczął wydawać z siebie dźwięki jak szop prosząc ich by zostawili chłopaka, biegając dokoła niego by jakoś go ochronić przez nimi. Pisnął jeszcze bardziej chaotycznie im przeszkadzając, podczas gdy oni sprawdzali obrażenia nieprzytomnego.
Po jakiejś chwili przystanął zmieszany i opierając się na pięściach przednich łapek przyglądał im się nic nie rozumiejąc, jednak widocznie się uspokoił widząc, że ci nie robią nic złego. Spojrzał na nich smutno kładąc po sobie uszka i mruknął zmartwiony, po czym potarł pyszczkiem pierś towarzysza i smutno usiadł mu na brzuchu układając się w kłębem, jednak nie usypiał. Co chwila też patrzył na przybyszy - nie wiedział co chcieli i czemu nic nie zrobili, choć z drugiej strony cieszył się, że nie mieli złych zamiarów. Westchnął smutno wydając z siebie drżący dźwięk i czekał.
River zaczął się przebudzać, kiedy słońce zachodziło. Wpierw nie dawał żadnych oznak tego, że się budzi jedynie mięśnie w lewej ręce mu drgnęły i nieco przykurczył palce jakby chciał zacisnąć dłoń w pięść. Zwierzak od razu to wyczuł i radośnie furgocząc zlazł z niego siadając obok.
- Nie jestem kurduplem, kmiotki... - mruknął budząc się. Stworek początkowo przechylił główkę nic nie rozumiejąc, trzymając swoje przednie czteropalczaste łapki z wyraźnym kciukiem na przedramieniu nieprzytomnego. Po chwili zrozumiał o co chodziło i zaśmiał się rozbawiony przypominając dźwiękami śmiejącego się lisa. - Przymknąłbyś się, łeb to mi zaraz pęknie - burknął z naganą do zwierzaka.
Otworzył oko, jeszcze zamglone jakby był w półśnie, z rozszerzoną i zaokrągloną źrenicą, jak u ludzi. Po chwili jednak wróciła do swojego naturalnego kształtu zwężając się jak u węża, kiedy do jego ślepia dotarło gasnące światło dnia. Poprawił się wygodniej i chciał sięgnąć ręką do swojego kapelusza by go poprawić. Był jeszcze na wpół świadomy otaczającego go świata i rejestrował wszystko z niemałym opóźnieniem. Przeczesał początkowo dłonią potargane włosy, a później zaczął macać głowę z rosnącym zdziwieniem i otwierając szerzej złote oko, któremu powracał blask.
- Co jest do... - odezwał się zaskoczony i spojrzał na mężczyzn. Zamarł w bezruchu przyglądając się im i mrugnął kilka razy wyraźnie nic nie rozumiejąc. Wstał gwałtownie chcąc od nich odskoczyć, ale szybko tego pożałował. Wciąż był osłabiony przez nadwyrężenie swoich sił i zachwiał się na nogach przywierając plecami pewniej do pnia drzewa dla złapania równowagi. - Chibi, cholero, coś ty znowu narobił - warknął zły na zwierzaka, którego futro zaczynało się delikatnie świecić im ciemniej się robiło.
Zwierzak jęknął zaskoczony, po czym stanął na tylne łapki prostując się bez trudu i po swojemu zaczął wyzywać chłopaka szczerząc swoje niewielkie kiełki i grożąc mu nawet swoją zaciśniętą łapką. River prychnął tylko i trącił go lekko nogą przez co mały się przewrócił i zasmucił podciągając noskiem i kładąc po sobie uszka, jakby zbierało mu się na płacz. Chłopak podniósł groźne spojrzenie na "ludzi" sięgając po swój miecz, którego pochwę miał przypiętą do pasa pod płaszczem.
- Dobrze wam radzę, żadnych gwałtownych ruchów - warknął patrząc na nich skrzącym się okiem i zaciskając w napięciu zęby, w których były dwa niewielkie kły jak u wampirów, ale dużo krótsze, jednakże dłuższe niż u normalnego człowieka.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

- Odłóż to żelastwo zanim zrobisz sobie krzywdę - zawołał mężczyzna w bieli, podnosząc się z ziemi i ze skrzyżowanymi za plecami rękoma, powoli podszedł do nieznajomego.
- I nie wykonuj gwałtownych ruchów - dodał ten w brązowym płaszczu, obracając w palcach naszyjnik z obsydianu. Zamknięty w środku kosmyk włosów zabarwił się na pomarańczowo w tle zachodzącego słońca.

Obaj mężczyźni byli bardzo spokojni, zupełnie jakby nie przejęli się mieczem ani jego właścicielem. Zwłaszcza, że ten drugi ledwo trzymał się na nogach i pewnie sam o tym wiedział. Gdyby podjął walkę, skończyłaby się szybciej niż mrugnięcie powieką. Bracia jednak nie mieli złych zamiarów i natychmiast to zaprezentowali, stając w odległości pięciu staj od młodzieńca i jego dziwnego stworka. Ich owalne twarze miały łagodne rysy, a w czarnych oczach błyszczało coś na kształt zmieszanej ze współczuciem troski i ostrożności. W końcu to oni go opatrzyli i czuli się, w pewnej części, za niego odpowiedzialni.

- Nie chcemy kłopotów - powiedział wyraźnie Roderick, zerkając ukradkiem na brata-bliźniaka, który w ledwo widoczny sposób wysunął prawą nogę do przodu i był już gotowy do ewentualnego skoku. - Znaleźliśmy cię poturbowanego i okaleczonego, więc pomogliśmy. To, po części, nasz obowiązek. Pomagać rannym.
- Może więc odłożysz broń i się przedstawisz - zaproponował Fryderyk, patrząc nie w oczy rozmówcy, a nieco wyżej ponad jego ramieniem na powalone i połamane jak wykałaczki drzewa. - I wyjaśnij co tu się stało.

Następnie obaj popatrzyli na znikające za horyzontem słońce i uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo, odsłaniając długie, lekko zakrzywione kły. Wiedzieli dobrze, że może to sprowokować nieznajomego do ataku lub ucieczki, ale w zaistniałych okolicznościach mało ich to obchodziło.

Lepiej uważaj, braciszku. Jeżeli zaatakuje pierwszy nie będzie odwrotu. Jest osłabiony, a wciąż mimo to ma siłę udźwignąć miecz. I nie szalej jak ostatnio. Nie jesteśmy bezmyślnymi mordercami.

Tamto to był wypadek, dobrze o tym wiesz. Broniłem cię. Co z tego, że trzech czy czterech mieszkańców skończyło ze złamanym karkiem? Gdyby dali nam dojść do słowa, wszystko potoczyłoby się inaczej.

"Ma rację", pomyślał Roderick, ukazując nieznajomemu ręce w przyjaznym geście. Nie chciał nieporozumień, a po ostatnich wydarzeniach w Valladonie obiecał sobie trzymać się z dala od takich incydentów. Na szczęście jego brat, Fryderyk miał na to swoje poglądy i wyglądało na to, że jeśli tajemniczy młodzian nie schowa broni rozpęta się tu prawdziwe piekło.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

Chłopak jeszcze przez chwilę się jeżył, ale ostatecznie schował miecz, by zgarnąć z oczu spadające na nie włosy. Chibi w tym samym momencie wziął kapelusz przyjaciela i wdrapując mu się na ramię, położył nakrycie na głowie towarzysza. Jednooki się uspokoił tylko dlatego, że widział iż obcy nie są ludźmi, a tym bardziej czarodziejami. Poprawił kapelusz i usiadł lekko drapiąc pod brodą siedzącego mu na ramieniu zwierzaka.
- Pytając kogoś o imię wypadałoby się wpierw samemu przedstawić, mości panowie - mruknął poważnie pouczając ich jak dzieciaków. Nieco przechylił głowę by spod ronda dało się zobaczyć jego świecące złotem oko z gadzią źrenicą. Nie miał zamiaru odpuścić im tego faux pas i wstrzymał się z przedstawieniem swojego imienia. - Nic tu się nie stało. Źle wylądowałem. - Uśmiechnął się przebiegle szczerząc zęby z widocznymi kłami.
Stworzonko widząc rozluźnienie ze strony towarzysza przeszło z prawego ramienia na lewe i ześlizgnęło się po ręce chłopaka by radośnie wskoczyć mu pod płaszcz i wyjść prawym, pustym rękawem. Uwielbiał się tak bawić mimo, że wnerwiało to Rivera, który westchnął poirytowany i sięgnął w stronę białego łebka wystającego z pustego rękawa. Wyciągnął go i podniósł trzymając za futerko na karku. Niezadowolony trzymał go na poziomie swojej twarzy i dmuchnął mu w główkę dymem z ust.
- Widzę już czujesz się lepiej - powiedział obojętnie puszczając nagle zwierzaka, który zwinnie i miękko wylądował na ziemi na czterech łapkach i znów zaczął radośnie brykać koło niego. Mimo swojego oschłego tonu, cieszył się, że futrzak czuje się lepiej. Podniósł wzrok na przybyszów nie zwracając uwagi na Chibiego bawiącego się pustym rękawem.
- Tak więc mości panowie jak będzie? - spytał spokojnie obserwując ich badawczo jednym okiem.
Stworzonko początkowo bawiło się tylko przy chłopaku, ale po niedługiej chwili zaczęło się bardziej interesować przybyszami i niepewnie do nich się zbliżając stając na tylnych łapkach, a przednie mając przyciśnięte i niepewnie przykulone przy swoim wyprostowanym ciałku. Podszedł do nich i zaczął obwąchiwać obu. Szczerze zainteresował go wisiorek jednego z nich, po który wyciągnął nawet swoją małą dłoń.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

Zachowując wzmożoną ostrożność Fryderyk przyklęknął powoli na jedno kolano i trzymając naszyjnik w palcach, pomachał nim przed błyszczącymi oczami potworka. Jednak, gdy ten wyciągnął po niego łapki, oddalił go z nutą nieufności w oczach. "Kusisz los", pomyślał Roderick, spoglądając ukradkiem jak białe coś najwyraźniej dobrze się bawi w skupianiu całej uwagi na swojej osobie. Jednym, zdecydowanym pacnięciem trącił ramię brata, który wyprostował się dumnie i ukrył wisior pod płaszczem. Następnie obaj stanęli ze skrzyżowanymi za plecami rękoma i nisko się ukłonili.

- Roderick Gemelli - powiedział Fryderyk, skinieniem głowy wskazując na ubranego w biały frak i pantofle brata.
- I Fryderyk - odpowiedział drugi wampir, strącając z brązowego płaszcza suchy listek. - I choć maniery nakazywały panu pierwszeństwo, puścimy to mimo uszu. Wszak nie jesteśmy na dworze u króla, a na skraju starego lasu. Dziwi mnie zatem pańska tu obecność, bo to, co się tyczy pochodzenia właśnie zostało wyjaśnione.
- Nieczęsto spotyka się smoki - podjął Fryderyk, gdy jego brat skończył z manierami. Czasami miał go już dosyć, ale nie potrafił mu przerywać. - A zwłaszcza takie, które rozwalają się o drzewa.
- Wnioskuję, że coś ci dolega, ale nie chcemy przeszkadzać.

I na tym mogłoby się zakończyć, gdyby nie tętent kopyt, echem rozbijającym się pośród drzew. Ktoś jechał za nimi w ślad, ale trudno było teraz ocenić czy powodem jest smok, czy oni sami. Gildie w Valladonie nieprędko zapomną im ostatnich wydarzeń, choć bracia sami byli zdziwieni, że mieszkańcy tak szybko zapomnieli o ich zasługach dla miasta. To dzięki nim nowe pokolenia lekarzy mogło poznać ten fach od podstaw. A teraz dawni profesorowie musieli uciekać przed łowcami wampirów. "Drapieżnik staje się ofiarą" mawiało ich motto.

- Pięciu konnych - skomentował Fryderyk, wytężając słuch. - Oby to nie byli łowcy - dodał szeptem, przenosząc spojrzenie na linię drzew i horyzontu. Słońce już kompletnie zaszło, zostawiając pole do popisu dla księżyca i miliona gwiazd, a trójka wędrowców nadal stała na skraju i rozmawiała.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

Spojrzał czujnie na wampiry. Tym bardziej był postawiony w gotowości, gdy Chibi się do nich zbliżył. Już myślał, że urażeni ciekawością stworzonka podniosą na nie rękę, a to by wywołało wojnę! River może nie traktował dobrze zwierzątka, ale w głębi serca nawet je kochał i nie chciał by mu się coś działo. Już chciał zareagować, kiedy tamten zabrał wisior i u braci pojawiło się poruszenie, jednak się uspokoił jak nic się nie stało. Jedynie Chibi był tylko niezadowolony, bo nie mógł zobaczyć ślicznego świecidełka.

- Kiedyś ci te łapki odpadną albo ktoś ci je utnie - zwrócił się do zwierzaka, który zadrżał przerażony taką wizją przyszłości i uciekł do chłopaka.

Nie wstał jak jego przedmówcy jedynie przyłożył dłoń do piersi dumnie i skinął im głową.

- River Firegrowl, zwany Jednookim. - Nie widział powodów by przedstawiać im się prawdziwym imieniem. Wszak gdy zna się czyjeś imię ma się nad tą osobą władzę. Przynajmniej tak mu mówili rodzice, gdy był jeszcze małym smoczydłem. Poza tym działanie incognito i wymyślanie sobie coraz to nowych imion było niezwykle zabawne, jednakże obecne miano najbardziej mu się podobało. Ognisty smok, którego imię brzmi Rzeka. Zabawnie. - Ten mały to Chibi. Nie jesteśmy złodziejami - powiedział z urazą w głosie zakrywając kawałkiem płaszcza torbę z rzeczami, które skradli ludziom w Nowej Aerii.

Odwrócił głowę w stronę odgłosów kopyt zbliżających się do nich. Chibi się jeszcze bardziej wystraszył i zabierając torbę z łupem uciekł na drzewo by się ukryć w gęstej koronie. Mieli z Riverem to już dawno opracowane. Mały by tylko przeszkadzał w walkach więc chłopak zwyczajnie nauczył go uciekać bez względu czy gadowi się coś dzieje, czy nie. Na początku nie było z tym łatwo i nieraz uderzył zwierzaka, który teraz bez jęknięcia ucieka.

- Widzę, że macie kolegów. - Uśmiechnął się kpiąco i wstał z ociąganiem.

Leniwie wytrzepał swój płaszcz i oparł się plecami o drzewo zastanawiając się co to się przydarzy. Mógłby zmienić się w gada i ich wszystkich stąd zabrać, ale byłby to długi lot i nieznośnie bolesny dla smoka. Martwił się też późniejszymi skutkami, które tak szybko mogłyby nie minąć. W zaistniałej sytuacji zawsze mógłby się bronić ogniem albo mieczem, choć byłoby to utrudnione zawrotami głowy. Na razie jednak czekał tylko cierpliwie na rozwój sytuacji. Spojrzał to na jednego wampira to na drugiego, a po tym uszykował się na ujrzenie jeźdźców.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

- Powiedzmy, że podpadliśmy pewnym wpływowym organizacją w Valladonie - wyjaśnił spokojnie Roderick, odwracając się w kierunku drzew.

Odgłos kopyt ucichł, zalewając polanę na skraju lasu błogą i napawającą niepewnością ciszę. Zaraz potem rozległ się chrzęst metalowych butów i syk wyciąganych mieczy, po których spomiędzy pni wyszło pięć zakapturzonych postaci. Sądząc po posturach czterech mężczyzn i kobieta, której srebrne insygnia na barkach wskazywały na rangę kapitana. Nie spuszczając z wampirów oka, oczywiście jeśli pod kapturami mieli twarze, cała zgraja podeszła na odległość kilku staj.

- Bracia Gemelli - żeński głos, który rozległ się z czarnego kaptura nie pozostawiał już żadnych wątpliwości. - Dekretem władz Valladonu - mówiła głośno i wyraźnie, tak by nawet mężczyzna za nimi nie stracił żadnego słówka. - Uznano was za winnych popełnienia pięciu morderstw na terenie Uczelni i świadomą ucieczkę przed wymiarem sprawiedliwości. Decyzją sądu zostaliście skazani na śmierć przez ścięcie głowy. Wystąpcie i nie stawiajcie oporu.

Kiedy skończyła, dwóch towarzyszących jej mężczyzn postąpiło krok w ich kierunku i sięgnęli za fioletowe płaszcze. Kątem oka Roderick dostrzegł, że naszywka na nich przedstawia ludzką czaszkę, z której wyrasta róża, niszcząc ją korzeniami - symbol nadziei na uśmiercenie zła. Symbol łowców wampirów. Dlatego spodziewali się od razu otwartego ataku, lecz tym co oni wyciągnęli były grube, metalowe okowy.

- Nie stawiajcie oporu - powtórzył pierwszy z nich, podchodząc do Rodericka, który z ociąganiem wyciągnął ręce i uśmiechnął się krzywo do służbisty.
- Tylko nie za ciasno, jeśli łaska - odrzekł wampir, przenosząc wzrok na nadgarstki.

I to wystarczyło, żeby strażnik na sekundę stracił czujność. Gdyby nie oderwał wzroku od czarnych oczu wampira wszystko potoczyłoby się inaczej. A tak nawet nie poczuł jak jego głowa przekręca się o sto osiemdziesiąt stopni, trzymana w żelaznym uścisku przez jego brata-bliźniaka. Ciałem mężczyzny wstrząsnęły silne drgawki, po których bezszelestnie osunął się na trawę. Drugi z nich stanął jak porażony i nie wiedząc co uczynić, biegał wzrokiem od towarzysza do wampirów i od wampirów do pani kapitan, która z okrzykiem na ustach wyciągnęła miecz i rzuciła się na nich.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

- Zyskaliście w moich oczach, wampirzątka. - Uśmiechnął się i patrzył w stronę nadchodzących zbrojnych. Dłonią lekko przesunął po rękojeści swojego miecza, jakby w delikatnej pieszczocie.

River biernie stał oparty o drzewo i się przyglądał na początku całemu zajściu. Na wygłaszaną przez kobietę formułkę ziewnął głośno ze znudzeniem, jednak nic nie powiedział. Zaskoczyło go, że jeden z braci tak łatwo się podłożył, ale dopiero po chwili okazało się to być podstępem. Gwizdnął z uznaniem, zdjął po chwili demonstracyjnie kapelusz i przykładając do piersi skłonił się wampirowi, który skręcił kark łowcy.

- Dzielimy się po połowie, dawno nie jadłem żadnego kmiotka, tym bardziej takiego zapuszkowanego. - Zaśmiał się i po założeniu na powrót kapelusza na czarną czuprynę dobył miecza, który po chwili zajął się ogniem przez płonącą dłoń trzymającą rękojeść.

Rzucił się na tych dwóch dalszych zostawiając panią kapitanową i drugiego jej przybocznego wampirom. W końcu to była ich sprawa, chłopak co najwyżej chciał sobie jakoś zasłużyć na posiłek. Owszem był osłabiony, ale nie mógł przepuścić tak idealnej okazji do zabawy, tym bardziej, że ci ludzie wykazali się nie małym nietaktem i wtrącili im się niegrzecznie do rozmowy. Etykieta dla gada była niczym i tylko narzędziem do naigrawania się z innych, ale nie oznaczało to, że jej nie znał.

Nie lubił szybko wykańczać swoich przeciwników, no chyba, że ktoś go naprawdę wnerwił i gad nie miał ochoty do zabawy. W tym przypadku jednak preferował to pierwsze. Jego ociężałe ruchy miały jedynie zwieść przeciwników, do których szczerzył podstępnie swoje kły i wpatrywał im się głęboko w oczy, jak kobra hipnotyzująca wzrokiem swoje ofiary. Pierwszemu, który na niego się rzucił, podłożył nogę robiąc unik i gdy ten się obalał, jednym pewnym macnięciem płonącego ostrza obciął nogi. Gorąca stal i płomienie ją liżące zaraz przy przecinaniu kończyn przypaliły ranę by łowca się nie wykrwawił za szybko. Nie zwracając uwagi na pełen bólu krzyk spojrzał na drugiego oblizując sobie usta, a przede wszystkim swoje smocze kły.

Ku zdziwieniu chłopaka, mężczyzna nie zwątpił. Chciał ponownie zrobić unik, ale w tym momencie się zachwiał, a jego ciało przypomniało mu o swoim osłabieniu. River uniknął, albo raczej nie ruszył się z miejsca, a jedynie zmienił tor ciosu mieczem wymierzonego przez łowcę tak, że ostrze rozdarło mu płaszcz na boku i samo ciało w tym miejscu, jednakże klinga Jednookiego przeszła na wylot między żebrami przeciwnika.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

Biegnąca na spotkanie z wampirami kobieta chyba nie do końca zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji. W niecałą minutę trzech jej podwładnych zdołało przyozdobić skąpaną w blasku gwiazd polanę i teraz stosunek sił przechylił się na stronę wędrowców. Zaślepiona swoim celem nawet nie zauważyła, jak jej ostatni towarzysz zabiera nogi za pas i znika za czarną ścianą drzew, pozbywając się ciążącego oręża i napierśnika. Lecz ona najwyraźniej nie należała do bojaźliwych. Wykorzystując swój rozpęd, odbiła w bok i skoczyła na Fryderyka, który, odwrócony do niej bokiem, nie byłby w stanie się uchronić przed szybkim cięciem z łokcia. Jeden jej cios mógł zakończyć całą sprawę i posłać pozbawionego głowy wampira do piachu. Mógłby, gdyby nie ten drugi, elegancik w białym fraku i jego prawy prosty wymierzony w jej brzuch podczas lotu. Nawet nie zauważyła, kiedy Roderick wyłaniał się zza pleców brata, wykonywał półobrót i wyprowadzał cios stojąc tuż przed nią. Zatrzymana w powietrzu po prostu opadła na ziemię, lecz nie wypuściła miecza, którego ostrze zabłysło pod pierwszym blaskiem księżyca.

- Smacznego - zawołał Fryderyk, otrzepując płaszcz z resztek kurzu, po czym podszedł do leżącej łowczyni i złapał ją za gardło. - Ale ta należy do mnie.
- Nie wyobrażaj sobie za wiele - warknęła dziewczyna, wierzgając nogami. Mimo beznadziejnej pozycji wciąż mogła ukąsić, a dowodem na to było niecelny zamach mieczem, po którym zawyła z bólu bo ktoś nadepnął jej na palce.
- Łowcy wampirów powinni mieć trochę więcej rozumu - pouczył ją Roderick, wyrzucając ostrze po za jej zasięg. - W piątkę nie poradzilibyście sobie nawet z jednym z nas.
- Że już nie wspomnę o smoku - dodał Fryderyk, przenosząc wzrok na mężczyznę w czarnym kapeluszu. Wyglądał już nieco lepiej, niż kilka godzin temu, kiedy go znaleźli choć wciąż słaniał się na nogach, a jego ruchy były lekko upośledzone. Mimo to płonący miecz trzymał pewnie i nie wyglądało na to, że bracia muszą go już opatrywać.
- To co zdarzyło się w Valladonie to nie nasza wina - zaczął znów wampir w bieli. - No, może nie bezpośrednio. Zastanów się nad tym kiedy się obudzisz i pomyśl dwa razy zanim znowu postanowisz nas ścigać.

Chcesz puścisz ją wolno? Jeden z nich już uciekł i pewnie jest w połowie drogi do miasta. Podniesie alarm, a wtedy będziemy mieli na głowie cały, pieprzony zakon.

- Napij się i odejdźmy - odpowiedział bratu Roderick, ignorując wiadomość wysłaną w myślach. Następnie dziarskim krokiem podszedł do Rivera i jeszcze raz nisko się ukłonił, chcąc częściowo zasłonić mu widoku, jak Fryderyk zatapia kły w szyi kobiety. - Wygląda na to, że nigdzie nie jest bezpiecznie. Co powiesz na wspólną wędrówkę? Na przykład na północ?
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

Gad schował miecz i jakby zasalutował Fryderykowi przykładając lekko dwa wystawione palce bokiem do czoła i zamaszyście spuścił dłoń uśmiechając się pewny siebie. Miało to być podziękowanie dla wampira za uprzejme życzenie smacznego posiłku. Chwycił za chabety beznogiego łowcę chcącego uciec z pola walki czołgając się żałośnie po ziemi.

- Ej, nieładnie tak odchodzić bez pożegnania - mruknął do niego, po czym podrzucił nieszczęśnika do góry, jakby ten nic nie ważył i zmieniając się w kłębach otaczającego go dymu w skrzydlatego jaszczura, chwycił w powietrzu wrzeszczącego człowieka i kłapnął potężnymi szczękami, z których zaczęła wyciekać krew. Nie miał problemów z połknięciem go w całości, jedynie na polanie zostały jego ręce i kawałek ciała od pasa w dół, z przypalonymi kikutami po nogach. Smok odetchnął ciężko i po chwili wypluł powyginany od zębów pancerz. W chwilę po tym po gadzie nie było już śladu, a w jego miejscu stał jedynie chłopak odziany w ciemnogranatowy płaszcz.

Z szacunkiem dla wampów odwrócił się do nich plecami gdy jeden z nich się pożywiał. Jemu osobiście nie przeszkadzałby obraz pożywiającego się wampira, bo zdarzyło mu się o tym czytać, nie chciał jednak wywoływać dyskomfortu u jednego z braci. Z drugiej strony sam nie czułby się miło gdyby ktoś perfidnie gapił się na niego, kiedy by jadł.

Zastanowił się nad słowami drugiego bliźniaka, a w międzyczasie z drzewa zszedł futrzak z torbą wypchaną sakiewkami z kasą i cenną biżuterią, którą wcześniej sobie przywłaszczyli. Chibi przybiegł do przyjaciela i zakładając mu torbę, wdrapał się na niego i trzymając się bezrękiego barku siedział spokojnie na plecach chłopaka.

- Co o tym myślisz mały? Miałem ci znaleźć sad, ale wydaje mi się, że gdybyśmy im potowarzyszyli zyskalibyśmy więcej niż bolące brzuchy od przejedzenia owocami - odezwał się łagodnie do stworzonka i podrapał je pod pyszczkiem. Istotka o świecącym nocą, śnieżnobiałym futerku zamruczała z przyjemnością na pieszczotę, a po tym wydał z siebie radosny okrzyk i machnął energiczniej swoim długim i zgrabnym ogonkiem. Po tym River spojrzał na Rodericka i kiwnął mu głową. Znów zdjął kapelusz i się im skłonił błyskając złotym okiem i uśmiechając się arogancko, dając do zrozumienia, że jego czynowi daleko było do szczerego szacunku, a jedynie wykonany był dla popisu.
- To będzie dla mnie przyjemność - burknął z rozbawieniem i się wyprostował gotów by ruszyć z nimi. Założył kapelusz i skrzywił się przypominając sobie o ranie na boku. Zerknął na nią z niezadowoleniem, jego dłoń znów zapłonęła i przyłożył ją do rany by powstrzymać krwawienie. Syknął z bólem, ale nic poza tym. Ludzkie ciało było niezwykle delikatne i wrażliwe na różne bodźce, nawet gorąco. Zaklął niezadowolony w smoczym języku i splunął z odrazą w stronę szczątków martwych napastników.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

- Ostrożnie - powiedział spokojnie Roderick, podając mu ramię do podparcia. - Bo będziemy musieli skołować wóz do przewożenia twojego ciała. Poza tym źle się do tego zabierasz. Fryderyk, zostaw jej szyję i przeszukaj ciała.
- Już, już - mruknął jego brat, układając głowę swojej przeciwniczki na warstwie trawy. Była nieprzytomna i pogrążona w głębokim śnie. Ale żyła.

Bez dalszych ceregieli wampir zaczął przetrząsać jej kieszenie w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby się przydać do opatrywania ran. Szminka, lusterko, kilka noży - ekwipunek każdej kobiety, która nie lubi natrętnych adoratorów i dość mocno to pokazuje. Z jej eskortą poszło mu jednak lepiej. Przy jednym z łowców Fryderyk znalazł menzurkę z wodą i drugą z alkoholem oraz czysty kawałek bandaża. Niewiele, ale jak na wyjątkowo polowe warunki na nic lepszego nie mogli liczyć.
Następnie obaj zmusili Rivera, by ten położył się na trawie i zdecydowanym ruchem podwinęli mu koszulę.

- Teraz zapiecze - uprzedził Roderick, gdy jego brat szybkim i mocnym szarpnięciem zdrapał mu z brzucha powstały w wyniku przypalenia skrzep. Ciałem smoka targnęło tak silnie, że bliźniaki musiały go przygwoździć kolanami, tracąc przy tym cenne sekundy. Rana na ciele smoka zaczęła ropieć, co nigdy by się nie stało, gdyby był w swojej naturalnej postaci. Ludzkie ciało jest wrażliwsze i wymaga innego leczenia, trzeba zatem porzucić stare przyzwyczajenia.

- Lej - zawołał Fryderyk, wręczając bratu butelkę spirytusu, jedną ręką przemywając ranę bandażem, drugą odpędzając Chibiego, który zaczął skakać wokół nich i uderzać pięściami, by puścili jego pana. Dźwięk skwierczącego alkoholu w kontakcie z raną i idący za nim zapach amoniaku otoczyły ich ze wszystkich sił. Następnie wspólnie owinęli brzuch Rivera bandażem i prowizoryczną osłoną z podartego płaszcza jednego z łowców i postawili go na nogi.

- Gotowe - powiedzieli chórem, poklepali go po ramieniu i udali się w głąb lasu, nad którym zaczął górować księżyc. Noc nie powinna być dla nich uciążliwa, sami byli dziećmi nocy, a smok zapewne doskonale orientował się w mroku. Jednak dla pewności, zanim wkroczyli pomiędzy drzewa, odwrócili się w jego kierunku i spojrzeli na niego spod przymrużonych powiek.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

- Hę? - Przekrzywił głowę w oznace niezrozumienia słów Rodericka. Podrapał się nawet po głowie zastanawiając się o co może mu chodzić. Znaczy z tym wozem to nawet się zaśmiał rozbawiony, ale z tym fragmentem, w którym mówił, że źle się do "tego" zabiera, kompletnie nie wiedział jak ma to rozumieć. Chibi jakby lustrzane odbicie Rivera także przekrzywił pyszczek nic nie rozumiejąc w tym samym momencie co on.

Przyglądali się drugiemu z braci jak ten przetrząsał ciała zmarłych w poszukiwaniu czegoś. Nawet nie byli do końca pewni czego. Zwierzak po chwili na coś wpadł i z uśmiechem na pyszczku złapał chłopaka za kołnierz i lekko nim potrząsnął mówiąc mu po swojemu o co może chodzić.

- Hę? - Znów zrobił głupią minę dając do zrozumienia, że nic nie rozumie tym razem skierowane to było do stworka na swoim ramieniu.

Chibi jęknął załamany niedomyślnością swojego towarzysza, nawet opuścił bezwładnie łapki i odrzucił głowę do góry z lekko otwartym pyszczkiem tępo wpatrując się w niebo. Zawarczał po chwili i spojrzał hardo na przyjaciela. Przesunął dłońmi wzdłuż swoich przednich kończyn w górę, jakby zakasał rękawy gotowy do bójki i znów potrząsnął chłopakiem wyzywając go od najgorszych. Po chwili usiadł mu na ramieniu przewieszając nogi i wyprostowany pokazał pazurkiem na wampira ubranego na czarno, a następnie postukał się palcem w środek swojej piersi. Nie chodziło mu konkretnie o naszyjnik wampira, ale ogółem o biżuterię i inne cenne rzeczy znalezione u martwych łowców. River zrozumiał nawet wydał charakterystyczne "Aaaaa" sugerujące nagłe olśnienie. Pochwalił malucha i kiwnął mu głową. Zwierzak radośnie zeskoczył z ramienia przyjaciela i począł naśladować jednego z bliźniaków tyle, że on szukał błyskotek, a nie lekarstw.

Chłopak patrzył z uśmiechem i dumą na przetrząsającego ciała zwierzaka, w poszukiwaniu jakiś cennych drobiazgów i nie zwrócił uwagi na zbliżające się do niego wampiry. Oprzytomniał dopiero gdy go złapali i powalili. Wtedy jednoręki zaczął się szamotać z niepokojem w oku, przy powaleniu go na ziemię, spadł mu z głowy jego kapelusz.

- Hej! Chłopaki co wy...?! - krzyknął zaskoczony i z niejakim przerażeniem, szamocząc się. Nie wiedział co zamierzali, acz się domyślał i szczerze wcale mu się to nie podobało. Nim zdążył jakkolwiek zaprotestować Fryderyk brutalnie na nowo otworzył ranę na boku gada. Ten wrzasnął z bólu otwierając szerzej oko, w którym źrenica zwęziła się jeszcze bardziej tworząc ledwo widoczny ciemny pasek, i w którym błysnęły płomienie. Gad zaczął się szarpać z dziką furią i żądzą mordu, nie na wiele mu się to zdało bo zaraz bracia go przytrzymali. Jego dłoń zapłonęła, a po chwili zacisnął ją w pięść. Zaciskając z gniewem zęby i zamykając oko.

Chibi zaniepokoił się na krzyk przyjaciela i odwrócił się do całej trójki. W jego oczach pojawiło się przerażenie tym co zobaczył i położył po sobie uszy. Zaskomlał przeciągle w ich stronę i zaczął tam biec w panice. Chciał jakoś pomóc chłopakowi, ale wampiry skutecznie mu to uniemożliwiały. River ponownie się szarpnął z bólem i tym razem zdusił w sobie krzyk zaciskając mocniej zęby oraz oddychając nierówno i przerywanie. Patrzył na nich wrogo, mimo zrozumienia dla ich czynów. Domyślał się, że byli zawodowymi lekarzami i w niejaki sposób mógł ich obrazić swoim prymitywnym "opatrzeniem" swojej rany. Drżał powstrzymując się od walki z nimi, a gdy go postawili na nogi z jego gardła wydobył się zbolały jęk, nad którym nie umiał zapanować.

- Nigdy więcej... - zaczął z groźbą w oku i przerywanym oddechem, jakby przebiegł co najmniej trzy staje bez zatrzymywania się (oczywiście jakby był zwykłym człowiekiem). - ...nie ważcie się mnie tknąć - dokończył zły i obrażony.

Przypomniał sobie jak Aerin znalazła go ledwo żywego w lesie i zaopiekowała się gadem, który cudem wydostał się spod gruzów własnego domu. Wtedy też zmuszona była amputować mu prawe ramię, którego z powodu rozległych obrażeń i zakażenia nie dało się uratować. Był wściekły na nią i na samego siebie, podobnie jak teraz na bliźniaków. Kiedy jednak gniew mu minął i pogodził się z własnym stanem elfka stała się jego najlepszą (oraz pierwszą w życiu) przyjaciółką. Może i w tym wypadku był to początek przyjaźni? Tego nie wiedział, jak na razie czuł się upokorzony, jednakże poczłapał za nimi dając upust swojej złości i wyzywając ich w swoim rodowitym języku, wiedząc, że bracia go nie zrozumieją. Chibi szedł na tylnych łapkach nieco przygarbiony smutno przy jego nodze, niosąc kapelusz chłopaka i co jakiś czas zerkając na niego zmartwiony.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

- Zakażenie, które mogłeś sobie wepchnąć do rany rozłożyłoby cię na łopatki po kilku dniach. Gorączka, osłabienie, wymioty, śmierć. W smoczej postaci byś to przeżył, ale w ludzkiej musisz tego pilnować jeśli chcesz się cieszyć z tego ciała - przemówił Roderick, równając się ramię w ramię z bratem, który najwyraźniej nie mając co robić, zaczął patykiem odgarniać liście spod swoich butów.
- Chociaż mogliśmy uprzedzić - przyznał nagle, przewracając oczami. - Przepraszamy. Stary nawyk z wojska. Nie ważne kto leży i co mówi, medyk ma go poskładać najlepiej jak umie - wyrecytował Fryderyk, cofając się wspomnieniami do tych kilkunastu lat kiedy amputował kończyny, operował żołądki i zszywał ciała, by przechytrzyć śmierć czekającą na krwawe żniwo każdej wojny.
- Nasi studenci też myśleli, że przypiekanie ran załatwi sprawę. Owszem, pod warunkiem, że rana jest na wylot, na przykład po bełcie z kuszy i wyszła w czysty sposób, nie rozrywając środka.
- Nie musisz dziękować - podsumował Fryderyk, rozglądając się za jakąś drogą. W słabym świetle nocy i to przy księżycu, który zasłaniają gwiazdy wszystko wyglądało tak samo. Każde drzewo, każdy krzak i mijane mrowisko. Ale przynajmniej nie chodzili w kółko.
- Jeśli chcesz się obrażać to śmiało, ale... - zaczął biały wampir, ale nie dane mu było dokończyć, gdy o mały włos nie potknął się o korzeń, rosnący równolegle do wydeptanego szlaku. W ostatniej chwili rozprostował ramiona i chwycił się gałęzi, podczas gdy jego brat skupił się na trakcie.
- W prawo, czy w lewo? - zapytał po chwili milczenia.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

- Ale wy marudzicie. Za moich czasów przypiekało się każde nawet najdrobniejsze draśnięcie - powiedział z czymś w rodzaju przyjemności zaciągając się w myślach zapachem palonego ciała. - Tak udało mi się ocalić oko - dodał z dumą i pogładził delikatnie palcami opaskę zakrywającą lewe oko, spod której wystawał kawałek ciemnej, dość nieciekawej szramy kończącej się na lewej kości policzkowej.

Chłopak nie miał zamiaru ukrywać, że jest dużo starszy od wampirów. Wiedział, że przez te setki lat, które przespał kamiennym snem, dużo rzeczy się pozmieniało i jego starzy przyjaciele pewnie spoczywają głęboko pod ziemią. Może nawet ich szczątki zostały już zamienione w pył przez ząb czasu. Szedł naburmuszony za nimi trzymając się dłonią za bolący bok. Nieco nawet posmutniał myśląc o tym, że prawdopodobnie jego przyjaciele już nie istnieją, jedynie pozostali w jego pamięci. Westchnął słuchając ich z uwagą, choć im mogło zdawać się wręcz przeciwnie.

Chibi po jakimś czasie się rozchmurzył i zaczął radośnie ganiać za świetlikami nieco rozświetlając miejsca, w których się znajdował. Jak mała, żywa latarnia. River spojrzał na wampira, który się potknął i zwrócił się do stworka w smoczym narzeczu. Maluch zrozumiał go bez przeszkód i biegnąc na czterech łapkach wyprzedził bliźniaków i szedł na czele oświetlając drogę swoim świecącym w świetle gwiazd futerkiem. Zatrzymał się na rozwidleniu i spojrzał to na jedną drogę to na drugą. Gad się nie odzywał, ale przyglądał się małemu. Wiedział, że ten posłucha się swojego instynktu i wybierze najlepszą drogę.

Zwierzak kilka razy powęszył w powietrzu, po czym uśmiechnął się radośnie i stając na tylnych łapkach oraz prostując się wskazał dłonią w prawo. Nie czekając na nich ruszył w tamtą stronę, a zaraz powędrował za nim Jednooki z zadowolonym uśmiechem całkowicie zawierzając swojemu futrzanemu przyjacielowi.

- Medycyna nie mogła się chyba aż tak drastycznie zmienić - odezwał się chcąc podtrzymać rozmowę na temat, w którym bracia widocznie czuli się jak ryby w wodzie. Choć dość specyficzne wydawało mu się, że wampiry są lekarzami. Tym bardziej, że u nich bardzo silne jest pragnienie krwi, ale nie zamierzał tego poruszać, bynajmniej nie teraz. - Wciąż się upija nieszczęśnika i wkłada mu kawałek drewna, lub mokrą szmatkę w zęby by za bardzo nie darł się z bólu? - spytał jakby od niechcenia, nie chcąc dać po sobie poznać, że coś wie na ten temat. Mało się przejmował tym, że bracia mogli przez to oszacować w jakich czasach żył smok i domyślać się ile ma lat.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

- Oczywiście. - Roderick obejrzał się przez ramię i skinął głową. - Ale my stosujemy bardziej humanitarne metody...
- Spuszczamy nieszczęśnikowi krwi, żeby stracił przytomność - dokończył Fryderyk, uśmiechając się pod nosem. - Tak jak zrobiłem to z tamtą łowczynią. Nie zabiłem jej. To zmniejsza ryzyko krwawienia podczas operacji, no i pacjent nie czuje żadnego bólu.
- Wilk syty i owca cała - wyrecytował pierwszy wampir, a następnie obaj wybuchnęli śmiechem, rozumiejąc, jak to przysłowie aż za bardzo podpisuje się pod nimi.
- A co do oka - powiedział po chwili Roderick, wciąż nie mogąc powstrzymać lekkiego chichotu. - To przy drobnej pomocy mogłeś zszyć powieki i założyć opaskę. Mniej bólu i efekt lepszy, bo nie nosisz szpecącego zakrzepu zwęglonej skóry.
- Zaufaj wampirom - skomentował na zakończenie Fryderyk, wyciągając spod płaszcza naszyjnik i zakręcił nim kilka razy na palcu.

Dalszą drogę pokonywali bez trudu, trakt był szeroki i chyba rzadko uczęszczany. Na ubitej ziemi prawie w ogóle nie było widać kolein, czy obecności karawan. Porastające pobocza krzaki tańczyły na lekkim wietrze, który szumiał w koronach drzew i między nimi. Noc była wyjątkowo spokojna, gwiazdy i księżyc oświetlały im drogę. Drogę bez celu. W końcu bracia zatrzymali się na niewielkim rozwidleniu i popatrzyli po sobie.

Łowcy będą nas ścigać po całej Alaranii, musimy to przeczekać. Powędrujmy do Trytonii i przeczekajmy tam najgorsze. Albo zawróćmy i siłą każmy im nas poniechać.

Nie rwij się tak do walki, bo tylko pogorszymy naszą sytuację. Poza tym życie na wygnaniu nas nie dotyczy, prawda? Wrócimy do domu za jakiś czas, a na razie ciesz się światem. Choć raz mamy okazję obejrzeć go bez tłumu rannych pod nogami.

Następnie ruszyli prawą odnogą traktu, tą prowadzącą na północ i ich humory znacznie się poprawiły.
- Dokąd proponujesz się udać? - zapytali wspólnie smoka.
Zablokowany

Wróć do „Las Driad”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości